Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-07-2015, 19:46   #41
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdy wspólne zebranie z lokatorami kamienicy dobiegło wreszcie do końca, Sara niecierpliwie wyczekiwała na korytarzu na pojawienie się dozorcy. Miała bowiem z nim do załatwienia pewną sprawę, która ze względu na zaistniałą sytuację wokół, nie miała czasu na odwlekanie(a przynajmniej z punktu widzenia samotnie wychowującej matki).
Po ostatnich wypowiedziach wszyscy się zaczęli rozchodzić. Wyglądało na to, że Sarze udało się pozyskać co najmniej trzech dorosłych mężczyzn, z których jednego… przystojniaka który ostatnio mieszkał z Lilly i jej kuzynką, którego Sara słabo znała. Gdy się rozchodzili, przekazała kluczyki swojego auta pierwszemu lepszemu, zainteresowanemu wyprawą po zapasy, sama wszak miała nieco inne plany i postawione sobie priorytety…

Do kobiety zbliżył się Wade i spokojnym tonem spytał.
- Więc o co chodzi? W czym problem?
Uśmiechnął się przyjaźnie maskując nerwowość spowodowaną zaginięciem JC.
- W sumie nie problem, a prośba… - Uśmiechnęła się do niego, nerwowo zawijając włosy za ucho - Mam klucze od mieszkania Cartera, a nie widziałam go od dłuższej chwili… może coś mu się stało? Byłby pan tak miły, wziął broń i sprawdzimy razem? Zajmie to ledwie ze 3 minutki… - znów się miło uśmiechnęła.
-Już sprawdziliśmy mieszkanie Terrence’a.- westchnął smutno Wade.- Ja, Brian i Peter Wiereznikow. Terrence… chyba od dwóch lub trzech dni go nie ma.
- Och! - Zdziwiła się Sara, i nie było to bynajmniej udawane - Naprawdę? W takim bądź razie… to chyba wszystko - Wzruszyła ramionami - Dziękuję panu. A jakby… nie wiem, jakbym mogła jakoś pomóc, może… może panu obiad ugotować, to nie widzę problemu - Lekko się uśmiechnęła.
-Czemu nie.- uśmiechnął się Wade i podrapał za uchem.- A poza tym… nie wiem. Mieszkanie Terrence’a jest bezpieczne, ale to też burd… ehm… bałagan tam jest. Wiem że miał chyba jakąś żonę z którą się rozwiódł? Niemniej uważam, że warto by tam zrobić porządek i może znaleźć coś użytecznego.
- To zrobię hamburgery, z… frytkami, może być? - Mrugnęła do niego - I dłużej już nie zatrzymuję, idą zobaczyć co u córki, może ogarnąć nieco mieszkanie, coś przygotować na wszelki wypadek… - Podrapała się niby nerwowo po lewym ramieniu prawą dłonią, wielce nieświadomie w okolicach piersi…
-Dobry pomysł.- stwierdził z uśmiechem Wade pocierając podbródek.- A ja się rozejrzę po mieszkaniach na parterze. Ile okien trzeba będzie zabić i w ogóle… byłem w wojsku w stopniu sierżanta.
- Czuję się przy panu… bardziej bezpieczna, niż przy całej reszcie - Wypaliła.
- Cieszy mnie to, choć… nie czuję się herosem. Nie te lata.- zaśmiał się Wade cicho. Potarł podbródek.- Dzięki za poprawienie nastroju.
- Nie ma za co - Wzruszyła ramionami - To zobaczymy się za godzinę na obiedzie? - Dodała na odchodne.
- Owszem… u ciebie Saro?- zapytał Wade.
- Nie ma sprawy… to do zobaczenia! - Kiwnęła mężczyźnie dłonią.


***


Harper zabrała się za przeszukiwanie mieszkania Terrence’a… a że znała je dosyć dobrze, i spędziła w nim niejedną godzinę, szybko odnalazła czego szukała. Problem jednak polegał na tym, że mężczyzna miał naprawdę niewiele pożywienia, ledwie kilka półproduktów do mikrofali… a wody to wprost żadnej.

Córeczka stała na czatach, a Sara pakowała rzeczy do niewielkiego koszyka… no cóż, należało sobie jakoś radzić, czyż nie? Kobieta znalazła za coś jeszcze. Coś, czego się w sumie nie spodziewała. Pistolet.


O czym Harper nie wiedziała, nie było to zwyczajowe 9mm, lecz broń na amunicję sportową 22 LR.


***


Dzwonek do drzwi. Po ich otwarciu Sara stanęła oko w oko z właścicielem kamienicy.



Starszy człowiek trzymał się prosto mimo wieku, wydawał się wręcz wycięty z dębowego drewna. Jeden z tych twardzieli, których upływ czasu nie pochyla, a konserwuje.
- Nie przyszedłem za wcześnie?- rzekł z uśmiechem.
- Właściwie to akurat w samą porę - Odpowiedziała uśmiechem, po czym zaprosiła Wade’a do środka. W mieszkaniu pachniało przypiekanym mięsem, grał i cicho telewizor, na którym leciały jakieś bajki z dvd, oglądane przez Katie.

Sara miała na sobie letnią, zwiewną sukienkę, w chwili obecnej nieco przysłoniętą kuchennym fartuszkiem.

Wade uśmiechnął się lekko i zamknął za sobą drzwi dodając.- Mogę w czymś pomóc? Nie raz, nie dwa smażyłem burgery.
- No jak to tak wypada, żeby gościa do roboty zaganiać… - Odpowiedziała z drwiącym uśmieszkiem, po czym zwróciła się do córki: - Przywitaj się proszę.
- Dzień dobry panu - Odpowiedziała przelotnie Katie.

- Proszę się rozgościć, usiąść, za chwilę będzie gotowe - Sara zaprosiła mężczyznę gestem ręki, po czym ruszyła na powrót do kuchni, a Wade… mógł wlepić wzrok w jej kręcący się tyłek przy każdym kroku, przy okazji zauważając, iż kobieta chodzi po mieszkaniu boso…
Był jednak dżentelmenem starej daty i nie gapił się za długo na krągłości kobiety. Usiadł przy stole cierpliwie czekając na podanie jedzenia.
- Masz kuchenkę na centralne, czy butle gazowe?- zapytał głośno.
- Eemmm… - Zaskoczył ją tym pytaniem, co wyraziła dodatkowo głupiutkim uśmiechem - Kuchnenka… no na gaz jest… centralny - W końcu odpowiedziała, nakładając już jedzenie na talerze.


- Boję się że rząd wkrótce odetnie gaz w mieście, żeby uniknąć pożarów.- rzekł w odpowiedzi Wade biorąc się za jedzenie i od czasu do czasu zerkając na gospodynię.
- Z prądem może być podobnie? I pewnie z wodą? Może lepiej napełnić wszystkie możliwe wiaderka? - Zmartwiła się Sara.
- Może… choć prąd i woda nie narobiły by takich szkód jak gaz.- zastanowił się Wade zgadzając się z jej rozumowaniem.
- Zastanawiałam się, co robić dalej… może z dachu poobserwować okolicę, wymalować na nim farbą jakieś banalne “SOS”, wyruszyć od tak i starać się przebić… sama nie wiem… pan był w wojsku, i pewnie jako jedyny w tym domu może zapewnić nam bezpieczeństwo? - Zmieniła szybko temat, żeby nie martwić córeczki.
- Byłem w wojsku w czasach, gdy jedyna nauka jaką musieliśmy pojąć, to w którą stronę kierować lufę karabinu. Byłem szeregowcem.- zaśmiał się cicho Wade i westchnął smutno.- Nie czuję się na siłach, by udawać autorytet w tych sprawach. Możemy namalować SOS… Na pewno to nie zaszkodzi. Ale obserwować z dachu, chyba próżny trud. Atak nastąpił w nocy… teraz jest spokojnie.
- To… można tak po prostu wyjść w ciągu dnia, spacerkiem po ulicach? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć… - Zdziwiła się - I wcale pan nie musi udawać… - Prawie do niego mrugnęła.
- Nie wiem, nie wiem… tylko zgaduję. -wyjaśniał Wade.- Wczoraj dopiero przeżyłem atak, tych… cosiów. A dziś ten cały komunikat. Jak patrzę przez okna, jest spokojnie. I cicho. Za spokojnie i za cicho.-
Po czym mężczyzna zmarszczył brwi pytając.- Udawać… co?
- Proszę nie udawać, że nie jest pan tu autorytetem… - Zaczęła Harper, gdy przerwała Katie, kończąc swoje dzióbanie i oznajmiając chęć ponownego oglądania czegoś na DVD.
- To idź kochanie, idź, umiesz sobie włączyć… tylko pamiętaj, cichutko jak myszki, bo na ulicach brzydcy panowie…

Sara również skończyła jeść, po czym spojrzała na Wade’a. Ten również właśnie skończył, odczekała więc decydującą chwilkę, po czym… położyła swoją dłoń na dłoni mężczyzny, znajdującej się na stole.
- Zrobię wszystko, by ochronić córkę. Wszystko - Spojrzała na niego niezwykle poważnie.
- Cóż… to oczywiste, że nie pozwolimy pani dziecku zginąć.- dłoń mężczyzny wylądowała na dłoni Sary, jakby Wade Kowalsky chciał dodać jej otuchy. - Chyba nie myśli pani, że ktoś tu w naszym bloku chce poświęcić resztę lokatorów, aby samemu przeżyć?
- Proszę… nie mów tak nawet… te słowa… nie chcę nawet o czymś takim myśleć.. - W oczach szepczącej Sary pojawiły się łzy. Otarła je paluszkami, odchrząknęła wymownie, wzięła głęboki oddech.
- To… co robimy? - Uśmiechnęła się rozbrajająco.
- A co by pani poprawiło humor?- zapytał Wade uśmiechając się niepewnie.- Myślę, że… dość już złych wieści dzisiaj usłyszeliśmy.
- Chciałam coś pokazać… - Uśmiechnęła się tajemniczo, wstała od stołu, po czym skierowała swoje kroki do sypialni. Zdziwionego Wade’a przywołała paluszkiem.
Mężczyzna ruszył za nią nieco zaskoczony i zdziwiony jej zachowaniem. Rozejrzał się po sypialni tuż po wejściu i dodał.- Ładnie urządzona, gratuluję dobrego gustu.-

Uśmiechnęła się przelotnie, kopiąc jakieś majteczki(których nie miała na sobie??) walające się po podłodze pod łóżko.
- Przymknij drzwi - Kiwnęła głową, mając na myśli wzgląd na dziecko, a Wade chyba coraz mniej z tego rozumiał.

Sara przyklękła na jednym kolanie na własnym łóżku, wkładając dłoń po poduszkę. Wypięła się przy tym w kierunku mężczyzny co się zowie, i zrobiło się jakby natychmiastowo goręcej?
-Dobrze pani… Harper.- Wade pewny, że jego gospodyni nie zauważyła tego, jak erotyczną pozę przyjęła zamknął drzwi nie odrywając spojrzenia od prezentowanych krągłości jej ciała. Może i był stary, ale to nie uczyniło go impotentem. Nie rozumiał jednak zachowania kobiety, jednak widoki jakie miał przed sobą, sprawiały że nie próbował zrozumieć.
- Potrzebuję z tym pomocy - Powiedziała w końcu, odwracając się do niego ze… zdobycznym pistoletem w dłoni - Jak to działa, jak się z tego strzela? - Usiadła na łóżku, zakładając nogę na nogę.
- Achaa…- odparł w końcu Wade przyglądając się bardziej gołym nogom kobiety, niż samej broni. Wreszcie jednak dostrzegł pistolet w dłoni kobiety. Ostrożnie wziął broń i przyglądając się jej… całkowicie skupiony wyjął magazynek i upewniwszy się że komorze nie ma na boju odbezpieczył broń.
-Pewnie widziała pani filmy, prawda?- uśmiechnął się ciepło.- Wycelować w kierunku celu i naciskać spust, aż do czasu aż wróg padnie.
Pokazała to naciskając języczek pozbawionej magazynku broni.
- Zależnie od kalibru broń bardziej lub mniej kopie.- dodał.
- Aha, aha… - Słuchała go uważnie, pochylając się mocno w jego stronę, przez co miał doskonały widok na jej dekolt i zanotował fakt, iż Sara nie miała na sobie biustonosza.
- A jak to się odbezpiecza, zabezpiecza i robi gotowe do strzału? - Spytała.
Takie widoki sprawiały, że krew w ciele Wade’a krążyła żywiej, ale też że myśli jego odpływały całkiem, a język się plątał.- Co… a to… pani Harper. Może lepiej, jeśli… broń wymaga przeszkolenia. A nie jednorazowego… łatwo o wypadek… rozumie pani?

Oczy mężczyzny za często uciekały do tego dekoltu.

- Pan również rozumie, że boję się o córkę? - Położyła znowu dłoń na jego dłoni, spoglądając prosto w oczy - Oddam za nią życie jeśli trzeba, ale nie mam zamiaru tak łatwo go oddawać - Zacisnęła palce - W nikim nie widzę takiej szansy na przeżycie, niż w panu…
-Rozumiem… ale broń palna w nieprawnych rękach jest zagrożeniem dla osoby jej używającej.- stwierdził Wade spokojnym głosem i drugą dłonią pogłaskał Sarę po włosach mówiąc.- Proszę nie martwić. W tej kamienicy pani i pani córka jesteście bezpieczne.
- Obiecujesz? Przysięgasz, że nas ochronisz? - Spytała nagle, ze szklącymi się oczami, a zanim Wade cokolwiek powiedział, Sara dosłownie prześliznęła się po nim, siadając na zaskoczonym mężczyźnie okrakiem. Objęła go za kark, wpatrując się prosto w jego oczy.
-Pani.. Harper… co pani…- spytał zaskoczony Wade, ale nie mógł nie zareagować, a ocierając się podbrzuszem Sara mogła stwierdzić, że w tym starym piecu diabeł nadal pali. Viagra nie byłaby potrzebna. Broń wypadła z rąk mężczyzny, a jego twarde i spracowane dłonie opadły na uda Sary i zaczęły po nich wodzić.- co.. pani ...wyrabia? Oczywiście, że mogę obiecać… Nie pozwoliłbym przecież zginąć kobiecie na mych oczach. Czy dziecku.
- Więc… będzie nas pan pilnował? Nie pozwoli, by stała się krzywda? Jak już mówiłam...zrobię co trzeba - Mimowolnie się zaczerwieniła, przyciągając jego głowę do swego dekoltu.
-Ależ… nic nie trzeba…- jęknął prosto w piersi mężczyzna, dłońmi jednak sięgając pod sukienkę i pieszczotliwie gładząc pośladki siedzącej na nim kobiety.-... robić nic nie trzeba.
Jego oddech nieco przyspieszył, co Sara czuła na swoim biuście.

Nie odpowiedziała nic. Jednym, wprawnym ruchem obu dłoni, ściągnęła przez głowę swoją sukienkę, odrzucając ją gdzieś w kąt, po czym przechyliła głowę w bok, wypatrując reakcji mężczyzny. Drżała na całym ciele, co było w sumie i dla niej samej dosyć dziwnym zjawiskiem…
Wade przez chwilę wpatrywał się w jej nagie ciało nie mogąc uwierzyć w to co się stało. Jednak potem uległ swym męskim instynktom. Jego usta przywarły do jej piersi całując je i wielbiąc namiętnie. Dłonie zaś ugniatały jej pośladki dociskając jej podbrzusze do sterczącej w jego spodniach górki...


***

Presja nieznanego zagrożenia potrafiła obudzić w każdym skrajne reakcje. W przypadku Sary, to był ów akt zapomnienia z Wadem. Namiętny i szalony i nie zważający na znaczną różnicę wieku. Wade wymknął się od Sary zakłopotany tą chwilą słabości jaka im się przydarzyła. A Sara musiała się przejść i przemyśleć sprawę. I tak wyszła przed budynek, gdzie Lilly Hopkins siedziała z butelką na niedużej ławeczce. I popijała z gwinta.


Sara ubrana w zwiewną bluzkę i jeansy, z pistoletem w tylnej kieszeni, uśmiechnęła się przelotnie na widok sąsiadki.
- Hej - Zagadnęła ją banalnie - Co słychać?
- Hej…- westchnęła smętnie Lilly zerkając na Sarę.- Kuzynka mi zaginęła, może nie żyje. Mój chłopak… pojechał jej szukać, może nie wrócić. A ja sama mogę nie dożyć następnego poranka. Lepiej być nieee możee - Zionęła pijackiem oddechem na powitanie Sary.

Harper dosiadła się do niej na ławeczce, nic sobie nie robiąc z oparów jakimi przywitała ją Lilly. Uśmiechnęła się ponownie, łapiąc za butelkę sąsiadki i samej pociągając sporego łyka.
- Będzie dobrze, nie bądź taka ponura. Cokolwiek za bajzel się dzieje, w dzień jest chyba bezpiecznie, inaczej byśmy tu sobie tak nie siedziały? - Oddała jej flaszkę.
- W razie czego zdążę uciec… dotrzeć do drzwi i schować się za nimi.- rzekła dumnie Lilly i uśmiechnęła się kwaśno.- W dzień rzeczywiście jest bezpiecznie, ale co się działo w nocy? Tara może już nie żyć.

Sara głośno westchnęła.
- Ponoć z Ciebie chodząca optymistka i wesoła dziewczyna, a tu mnie zasypujesz takimi myślami… - Szturchnęła ją wesoło - Tara sobie poradzi, wygląda na taką, co to wie co i jak, będzie dobrze.
-To prawda… - zaśmiała się cicho Lilly i wzruszyła ramionami.- Tara by mnie pacnęła w głowę za takie ponure myśli.
Wypiła nieco wina z butelki dodając.- Nie wiem… Dobija mnie to, że muszę tu siedzieć i czekać. Pewnie lepiej bym się czuła, gdybym mogła pojechać z chłopakami, ale Gregory się uparł, żebym została.
- Widzisz, martwi się o Ciebie, woli, żebyś była bezpieczna… o mnie nie ma k… ja muszę się martwić o córkę, zostawiłam ją samą w mieszkaniu, nie powinnam tu siedzieć za długo, zresztą tak jak i Ty.
-Zawsze się zastanawiałam czemu… jesteś sama... wszak ostra z ciebie laska.- stwierdziła poufnym tonem Lilly nachylając się ku Sarze.

Harper uśmiechnęła się pod nosem, po czym ponownie sięgnęła po butelkę. Jeszcze się nie napiła.
- Wiesz Lilly, jakby to powiedzieć… sama nie wiem, czego szukam. Biorę życie jakim jest, zakończyłam rozdział z moim mężem, i wierz mi, nie było i nie jest łatwo. Czasem… czasem po prostu już nie mogę, ale muszę, po prostu muszę, ze względu na Katie. Muszę być twarda, ostra… - Niemal zachichotała.
-Nie rozumiem was… ciebie i Tary.- wzruszyła ramionami Lilly.- Nie rozumiem tego całego… zapominania się w obowiązkach. Ja bym nie mogła tyle wytrzymać bez faceta. Nie wiem jak wy sobie radzicie bez randek.

Sara napiła się, po czym nieco skrzywiła od alkoholu.
- Wiesz… wcale nie jest powiedziane, że nie radzimy sobie bez… przyjemności - Uśmiechnęła się iście niczym lisica - Każdy ma swoje sekrety, małe i duże, i są sposoby, by całkiem nie zgłupieć… - Wyciągnęła paczkę papierosów, z czystej grzeczności skierowała ją w jej stronę.
-Nie... wystarczą mi te nałogi, które mam.- rzekła Lilly potrząsając butelką i wzruszyła ramionami.- Niby to prawda. Każdy ma jakieś sposoby… niby tak. A jakie ty masz, albo nie… nie wiem czy chcę wiedzieć.
- Byłaś w collegu? - Sara spojrzała na nią wymownie - Chyba wiesz o czym mówię? - Starała się zachować powagę, choć w kącikach jej ust czaił się uśmieszek. Puściła dymka…
- Byłam… ale robiłam tam wiele rzeczy, więc musiałabyś być bardziej precyzyjna.- odparła Lilly wysuwając języczek. Po czym się zaśmiała głośno i znów upiła trunku.
-Więc zamierzasz całe życie być samotną matką, trochę to głupie. Trzeba będzie cię też próbować wyciągnąć na imprezki… tak jak Tarę.- zamyśliła się Lilly zapominając o obecnie panującej sytuacji.
- Jestem za, dawno się nie bawiłam… - Rzuciła peta na chodnik, po czym przydusiła go sandałem. Bez słowa wzięła znowu flaszkę od Lilly, po czym napiła się, aż zabulgotało.
- A Ty, Lilly, nie zgrywaj takiego niewiniątka, i nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię - Spojrzała jej prosto w oczy.
- Nie wiem. Nie mam pojęcia. I tej wersji będę się trzymała.- odparła z miną niewiniątka Lilly bezczelnie spoglądając w oczy Sary. I uśmiechnęła się szeroko.

Sara bez słowa uniosła powoli dłoń, uchwyciła podbródek Lilly, nie odrywając spojrzenia z jej oczu. Uśmiechnęła się czule, zbliżając swoją twarz do jej twarzy…
-Heeej… tego akurat nie da się zrobić samemu… oszukujesz.- zaśmiała się Lilly pijacko.
- Ponoć taka jestem? - Szepnęła, bardziej stwierdzając, niż zadając pytanie, po czym złożyła na jej ustach delikatny pocałunek, ledwie kąsając usta Lilly.
Odpowiedź Lilly była namiętna i gorąca… ale po tym pocałunku blondynka odsunęła delikatnie acz stanowczo Sarę.- Ale ja mam chłopaka i póki co… jakoś nie potrzebuję eksperymentować. Poza tym na trzeźwo bym nie mogła Saro.
- Do… do niczego nie zmuszam, przynajmniej przestałaś się martwić - Uśmiechnęła się Harper, i klepnęła ją w kolano - No i nie mam zamiaru Cię wykorzystywać, podpitą czy nie, nie myśl o mnie źle… - Wstała z ławeczki, zbierając się do odejścia.
- Nie myślę o tobie źle. Całkiem dobrze całujesz.- odparła Lilly oblizując językiem wargi.

- Jakbyś chciała… przyjdź wieczorem. Katie się ucieszy na inne towarzystwo niż jej matka… jakby Gorge nie wrócił… znaczy się, nie, żeby tak było, może musiał się gdzieś zatrzymać… - Zaczął jej się plątać język - W każdym bądź razie, jakbyś chciała… - Nagle zrobiła krok ku niej, pochwyciła za nadgarstek i zwlokła z ławeczki - Nie siedź tu sama, to niebezpieczne.
- Przed chwilą mówiłaś, że bezpiecznie.- zamarudzila Lilly, ale posłusznie dała się ciągnąć Sarze w kierunku budynku.
Gdy były już w środku, i zamknęły za sobą drzwi, Sara krótko rozglądnęła się po klatce schodowej, po czym… przyparła Lilly do drzwi, napierając na nią swoim ciałem.
- Nie chcę żebyś tam wychodziła sama. Zapomnij co mówiłam wcześniej, lepiej dmuchać na zimne. Jest niebezpiecznie, nie rób głupot, może się wydarzyć wiele nieszczęść… - Obie dłonie oparła o drzwi, wokół jej głowy, zaciskając przestrzeń między ich ciałami. Spoglądała jej prosto w oczy.
- Słuchaj Lilly, nie wiemy co się dzieje. Szaleją na ulicach, jakieś mutanty… ludziom odwala, atakują się na wzajem, rozszarpują na strzępy. Nie chcę, żeby stała Ci się krzywda.
- Acha… Ale ja nie planuję robić głupot. Gregory zabronił mi wychodzić… nie pozwolił pojechać.- westchnęła cicho ocierając się mimowolnie ciałem o piersi Sary. Oddech Lilly czuć było mocno… alkoholem.
- Skoro zabronił, to co tam robiłaś? - Syknęła Harper, przybliżając tak mocno twarz, że niemal stykały się noskami - Zgłupiałaś, czy jak? Tam. Jest. Niebezpiecznie - Wyartykuowała prosto w jej buźkę, a dłonie pochwyciły potylicę Lilly - Proszę Cię, nie wychodź więcej na dwór.
- Nie przesadzaj. Nie możemy się zamknąć w tym budynku niczym w jakimś bunkrze.- westchnęła Lilly i pogłaskała Sarę po włosach.- Teraz ty za bardzo panikujesz.

Sara w milczeniu pochwyciła jej obie ręce za nadgarstki, po czym skierowała je w górę, ponad głowę dziewczyny. Przyparła ją do drzwi, jakoś radząc sobie z pochwyceniem po chwili obu nadgarstków jedną dłonią. Swoją wolną rękę skierowała ku… brzuszkowi Lilly, po chwili rozpinając guzik jeansów.

Wsadziła w nie, i w majteczki swe palce, tylko na chwilkę, ledwie muskając jej podbrzusze… po czym skierowała własną dłoń ku swej tylnej kieszeni spodni. Wyciągnęła pistolet i przyłożyła lufę do brzucha Lilly.
- To jest pistolet - Oznajmiła zimnym tonem zszokowanej dziewczynie, wpatrując się w jej oczy - Strzela małymi kulkami, odbierającymi życie - Złapała mocniej jej nadgarstki - Kuleczki owe wpadają w ciało, a człowiek umiera. Upada na ziemię, wylewa się z niego krew, a on umiera… - Prześliznęła broń po jej ciele w kierunku piersi, jednocześnie przyciskając się mocno do sąsiadki, uniemożliwiając jej spojrzenie w dół, na broń którą jej groziła. Pistolet, trzymany płasko między ich piersiami, był skierowany w kierunku twarzy obu kobiet.
- Możesz mnie w tej chwili znienawidzić, możesz się mnie bać… ja jednak nie chcę, nie pozwolę, by coś Ci się stało. Nie rób tego błędu, nie bądź głupia, i nie daj się zabić niczym pierwsza lepsza idiotka - Szeptała jej prosto w twarz, muskając jej usta swoimi.
- To dla Twojego dobra…nie wychodź tam więcej - Poprowadziła pistolet po jej ciele do jej gardła, jeszcze mocniej zaciskając swoją dłoń na jej nadgarstkach - Wiesz gdzie mnie szukać…

Złożyła na jej ustach namiętny pocałunek, języczkiem oblizując jej wargi. Równie szybko, co pojawienie się broni, nastąpiło jej schowanie, Sara puściła zaś Lilly, po czym od niej odtąpiła. Odeszła od zszokowanej dziewczyny, udając się do swojego mieszkania, a ta z dużą dozą prawdopodobieństwa widziała rękojeść pistoletu wystającego z tylnej kieszeni jeansów Sary.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-07-2015, 22:57   #42
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista



Chwilę cała załoga zamarła w niemym oczekiwaniu wpatrując się w cichą, policyjną pancerkę. W niej jednak nie można dostrzec było zadnego ruchu ani nie dobiegał dźwięk więc szybko mimo grozy i powagi sytuacji spojrzenia pasażerów i kierowcy rozbiegły się po opustoszałej i cichej ulicy ale jednak policyjny pojazd był tak blisko, stał w tak nietypowym miejscu - na środku ulicy właściwie, i był tak blisko, że niejako automatycznie przyciągał wzrok i uwagę.

Ze szpitala udało im się zabrać wszystkich a nawet udało im się zabrać lekarkę która nawyraźniej zszokowały wydarzenia w jej miejscu pracy. Choć Karl jak sobie przypomniał wygląd szpitala i... Noo... Coś co tam było, cokolwiek to było... To jakoś wcale jej się nie dziwił. Na pewno nie uczyli o czymś takim w szkołach ani za jego czasów ani jego dzieci nie miały czegoś takiego obecnie a przecież uważał, że ma dorby kontakt z nimi i wcześniej i teraz gdy nie mieszkali już razem. Czy coś takiego było na praktykach medycznych to chyba też wątpił. Przynajmniej nie kojarzył niczego co powinno mieć taki przebieg choroby czy co. Może jakiś wirus uciekł z wojskowych czy korporacyjnych labratoriów? Ale jeśli nawet to jakoś obecnie było to czcze gadanie czy rozmyślanie a na razie trzeba było wymyślić jak trzymać się od tego daleka. No i pozostać dobrym człowiekiem tak jak starał się nauczyć swoje dzieci.

Hobs popatrzył na swoich sąsiadów. Olga była zajęta i potrzebna kierowaniem busikiem więc nie było sensu jej ruszać. Pam nadal chyba była w szoku, podobnie jak ciężko ranny Phil. Reszta również wyglądała, że najchętniej znaleźliby się już w domu ale jakoś nikt nie chciał się ruszać ze zdawałoby się bezpiecznego miejsca w samochodzie. Tak naprawdę to drobnym prywatny przedsiębiorca lokalu gastronomicznego również najchętniejby się nie ruszał z miejsca ale jednak postanowił się przemóc. Jakoś bezczynne tkwienie w unieruchomionym pojeździe na srodku opustoszałej ulicy wydało mu się niekoniecznie najkorzystniejszym rozwiązaniem.

- Hej, spokojnie Phil, wyjdziesz z tego! Paul, podaj mi apteczkę! - Hobbs był przedsiębiorcą a nie sanitariuszem ale widział, że trzeba jakoś choć trochę spróbować załatać sąsiada bo może być nieciekawie z tak poważną raną. - Pam? Możesz na to zerknąć? - spytał lekarkę majac nadzieję, że znajomy temat jakoś ją przebudzi z tej katatoni w jaką wpadła odkąd znalazła się w wozie. Niestety szok póki co nie ustępował, może później coś do niej dotrze. Na razie chyba należało się cieszyć, że nie wymaga dodatkowej opieki i uwagi. Gdy więc nie doczekał się żadnej rozsadnej reakcji od kobiety w medycznym kitlu postanowił dać jej spokój.

Karl spojrzał zdziwiony na Olgę widząc, że czerwony minibusik zwalnia. Zdołał akurat jakoś przy pomocy bandaży z samochodowej apeczki obwiązać ranę Phil’a i zorientował się, że zwalniają. Zanim zdążył spytać o przyczynę tego manewru Olga wyjaśniła sama. Brak paliwa. W duchu tylko jęknął ale nie chciał dołować reszty.

Zauważył samochód policyjny. Wyglądał na cały i sprawny. Choć widocznej policyjnej załogi nie spostrzegł gdy go mijali. Uznał, że to może być szansa. Jeśli w środku byli policjanci mieli pewnie lepsze przeszkolenie medyczne nich ktokolwiek z nich, bo Pam wyglądała obecnie dość niewyraźnie. No, a jeśli był pusty mogli uzupełnić zapasy apteczki a może nawet przesiąść się do radiowozu. Choć sumienie troche gryzło właściciela restauracji bowiem to już chyba by podpadało pod kradzież mienia i to rządowego.

- Olgo, zatrzymaj się tutaj. Dalej i tak nim nie pojedziemy. - zwrócił się do sąsiadki za kierownicą. Gdy stanęli porozglądał się chwilę po ulicy, spojrzał na zostawiony z tyłu nieruchomy i cichy radiowóz i na resztę pasażerów minibusa. Phil i Pam raczej z powodów urazów psychicznych i fizycznych byli wyłączeni z akcji. Olgę wolał zostawić za kierownicą.

- Słuchajcie, spróbujmy zobaczyć jak wygląda tamten radiowóz. Może uzyskamy pomoc lub coś przydatnego. Bert, zostałbyś tu z Olgą i miał baczenie na okolicę? Jak coś podejrzanego to krzyczcie albo po prostu zatrąbcie. - zwrócił się do załogi szoferki. Potem spojrzał na pozostałych sąsiadów zgromadzonych na pace.

- Paul, weź latarkę i choć ze mną. Może ktoś tam się ukrywa w środku… - rzucił patrząc niepewnie na samochód policyjny. Z przodu chyba raczej był pusty ale co było na pace tego bez otwarcia drzwi nie szło sprawdzić. - Ja spróbuję odtankować trochę paliwa jeśli to będzie możliwe. No i… Rozejrzymy się tam… - rzekł biorąc do ręki kanisterek i wężyk który jakby czekał na takie okazję. - Brian, zostań tutaj ale bądź w pogotowiu. Może trzeba będzie coś nieść albo co. I zostawiam tych miłych państwa pod twoją opieką. - rzekł na ile mógł wesoło wskazując na dwójkę pasażerów na pace w niezbyt dobrym stanie.

Brian i Paul się zgodzili, podobnie jak Bert. I Olga też. Z całej czwórki Brian najmniej był zadowolony z sytuacji, ale też nie bardzo miał pole do argumentacji w tej sytuacji.

Gdy razem z Paul’em wyszli z pojazdu przez boczne drzwi Karl ruszył powoli z kanistrem w jednej stronie w kierunku miniętego pojazdu policji. Podszedł ostrożnie na kilka kroków by zajrzeć z tej zdawałoby się bezpiecznej odległości do kabiny samochodu. Jak mijali wydawało mu się, że jest pusta ale wolał sprawdzić. Czuł jak się cały spocił z nerwów i serce bije mu w na pewno niezdrowym rytmie. A miał się nie denerwować wedle zaleceń lekarza…

- Halo? Jest tu kto? Skończyła nam się benzyna w samochodzie i chcielibyśmy zgłosić napaść w szpitalu. - zawołał w stronę radiowozu. Uznał, że jakby ktoś tam był to by go usłyszał. Może sytuacja była niecodzienna ale nie chciał się zrównać od razu z poziomem jakiegoś włamywacza.

- Co się drzesz… - zasyczał cicho Paul drżąc. - Nie mamy żadnej broni, tylko latarkę… nie powinniśmy się rzucać w oczy. -
Na razie nikt nie odpowiedział na krzyki Karla, ale… obaj mogliby przysiąc, że ze strony pojazdu usłyszeli jakieś dźwięki. Coś zaszurało w pace policyjnego wozu.

- A chcesz być aresztowany za obrabianie policyjnego wozu? Nie wiadomo gdzie są ci policjanci… - odpowiedział Karl sąsiadowi. Wówczas doszły go te dziwne odgłosy z paki wozu. W świetle ostatnich wydarzeń wyglądało to naprawdę niepokojąco. Hobbs oblizał nerwowo wargi i przełknął ślinę. Nagle pomysł oględzin wozu wcale nie wydawał się już taki “superaśny” jakby to powiedziała jego córka. No ale niestety czerwony busik sąsiadów jakoś nie miał usprawnienia by jeździć na powietrze więc…

- Słuchaj Paul, ja odciągnę ile się da tej benzyny. Ty sprawdź szoferkę. Normalnie tego bym nie proponował ale rozejrzyj się za bronią. Na filmach chyba czasem gliniarze wożą ze sobą strzelbę to może się ostała jakaś… - rzekł cicho starając się nie poddać narastającemu uczucia zagrożenia.

- Zgoda… - Paul ruszył w kierunku szoferki nerwowo świecąc, a Karl zabrał się za podkradanie benzyny. Ręce mu drżały. On, praworządny obywatel bezczelnie łamał prawo w dodatku w dość stresujących okolicznościach. Będąc przy baku słyszał, nie tylko szuranie dochodzące z paki, ale ciamkanie. Jakby ktoś jadł głośno jagnięcinę na ostro… dziwne skojarzenie, ale właśnie takie przyszło do głowy Hobbsowi tej feralnej nocy.

- I jak? Masz coś? - szepnął zdenerwowanym głosem Hobbs do swojego sąsiada buszującego w szoferce. Sytuacja wcale mu się nie podobała. Nie dość, że on, zwolennik prawa i porządku właśnie odciągał benzynę z radiowozu to jeszcze namawiał i pomagał w jego szabrowaniu. Czuł się jak jakiś przestępca rozglądając się naookoło w obawie przed powracającymi policjantami. A normalnie jakoś ich widok dodawał mu otuchy i kojarzył się pozytywnie. No i te odgłosy ze środka budy. Pamiętając co ich dopiero spotkało w szpitalu aż bał się głośniej odetchnąć bo skojarzenia miał bardzo nieprzyemne. Rozsądek podpowiadał mu, że jak ktoś jest w środku to raczej nie wcina jagnięciny czy czegoś podobnego. Bo skąd jagnięcina na pace radiowozu? Nerwowo wiec rozglądał się to na ciemną karoserię radiowozu jakby to mogło mu pomóc przeniknąć wzrokiem co jest w środku, to na w połowie zanurzonego w szoferce Paula, to na stojący niedaleko czerwony busik do którego chętnie by wrócił to na ulicę jakby się spodziewał dojrzeć powracających gliniarzy. Albo kogoś innego. Obecnie właściwie nie miał ochoty być przyłapany na tym co robi przez kogokolwiek.

- Paul, pospiesz się. Myślę, że na tej pace ktoś jest. Widzisz przez okienko kto jest wśrodku? - spytał Karl sąsiada. Wydawało mu się, że w tego typu pojazdach są spore szanse na jakies okienko między szoferką a budą choćby po to by mieć wgląd na tylne lusterko albo co się dzieje z aresztantami. Wówczas można by się zorientować kto jest w środku. Choć strach urastał w nim do tego stopnia, że wcale niekoniecznie chciał to poznać. Jedynie poczucie obowiązku które mówiło mu, że może w środku jest mimo tych odgłosów ktoś kto potrzebuje pomocy kazało mu choć rozważać taką możliwość.

- Drzwi są zatrzaśnięte, próbuję je otworzyć przez rozbitą szybę. Swoją drogą… to chyba pancerna szyba.- rzekł cicho Paul. - Co by było na tyle silne by zbić pancerną szybę ? - Nad tym Karl się nie zastanawiał, bo z tyłu paki słuchać było pojedynczy pomruk… przypominający drapieżnika i… nagle zrobiło się cicho. To go jeszcze bardziej zaniepokoiło. Nagle okazało się, że nieprzezroczysta ściana pojazdu potrafi całkiem nieźle szarpać nerwy kryjąc w sobie prawie bezszelestną tajemnicę.

- Zbić pancerną szybę? Obawiam się, że nic co mamy przy sobie albo nawet w samochodzie… To chyba jakiś pancerniejszy model… Popilnuj wężyka może mnie sie uda… - szepnął drobny przedsiębiorca i zwolnił miejsce sąsiadowi. Rozejrzał się po najbliższym chodniku i ulicy. Szukał czegoś z czego możnaby zaimprowizować wytrych i spróbować otworzyć jak kluczykiem albo wsadzić jakiś kawąłek drutu do środka przez rozbitą szybę i spróbować otworzyć drzwi od srodka bo nie sądził by miał dużo dłuższą czy szczuplejszą rękę od Paul’a.

Zbicie pancernej szyby czy poradzenie sobie z zamkiem szło jednak opornie. Może w normalnej sytuacji Karl poradziłby sobie i z jednym i z drugim ale miał co raz większą pewność co znajduje się na pace. Pewnie ci przemienieni ludzie tacy sami jak ci których spotkali w szpitalu. To mu znacznie podnosiło poziom adrenaliny i przeszkadzało się skupić na tym by coś wymyśleć czy zrobić. Dlatego co raz bardziej był skłonny zabrać podstawioną kankę i oddalić się od tego podejrzanego wozu.

Sytuacji wcale nie poprawiał punkt widzenia Hobsa. Calkiem ładnie widział i bak samochodu, i wężyk, i paliwo które nim sciekało i kankę w której poziom paliwa stopniowo się podnosił choc irytująco wolno. Widział też sylwetkę Paula który usiłował otworzyć od środka drzwi co przez tak małą dziurę w szybie i to chyba pancernej, wcale nie było takie łatwe. Paul też zasłaniał do reszty widok szoferki Karlowi więc ten nie był pewny co tam właściwie jest ciekawego. Choć z jeśliby udało sie otworzyć drzwi i jeszcze uruchomić pojazd myślał nawet o tym czy by się nie przesiąść do niego. Jednak wzmagające i podejrzane odgłosy z paki zdecydowanie temu nie sprzyjały powodując obfite pocenie się gastronoma oraz nerwowe nasłuchiwanie tych podejrzanych odgosów. Zerkał też co chwilę dookoła ulicy bo jakże obecnie chćetnie nawet zapłaciłby mandat w zamian za pojawienie się dwóch umundurowanych i uzbrojonych policjantów którzy wiedzieliby co robić i pomogli im w tej dziwnej i nieprzyjemnej sytuacji.

W końcu presja niewiedzy i nerwów zwycężyły i Karl w końcu wstał od baku. Wężyk póki co sam pobierał paliwo posłuszny prawom fizykie które tak lubił i szanował majsterkowicz i niekoiecznie patrzenie na niego jakoś przyśpieszało tą operację odciągania paliwa. Dlatego wstał i podszedł do manewrującego przy klamce pojazdu sąsiada i zaciekawiony zajrzał do środka. Chciał zerknąć jak to wygląda z bliska i czy w ogóle jest sens gmerać przy jego otwarciu. Zwłaszcza, że odgłosy z paki zrobiły się naprawdę niepokojące i kojarzące się dopiero co opuszczonym szpitalem. A mimo to pojazd skrywał w sobie całkiem przydatne w ich sytuacji rzeczy.



SPAS 7


Karlowi od razu rzuciła się w oczy strzelba. Nie był ekspertem od broni ale ten typ akurat rozpoznawał. SPAS-12. Akurat z synem rozmawiał o niej bo opowiadał mu o grze w jaką grał i jej przewagach nad zwykłymi strzelbami. Kojarzyła mu się więc pozytywnie. A tak przez szybę wyglądała całkiem zdatnie do użytku. A i naboje gdzieś w środku powinna mieć a jak nie to chyba chociaż te w sobie. W sytuacji jaką obecnie mieli w mieście wolał raczej choć mieć mozliwość mienia strzelby czy innej broni niż nie mienia albo chociaż pozbawienia możliwości jej mienia jakimś niebezpiecznym czy zdesperowanym typom którzy mogli komuś zrobić krzywdę. Na przykład jemu, jego dzieciom czy sąsiadom.

Drugą ciekawą rzeczą była stacyjka z wsadzonymi kluczykami. No nic tylko odpalać i jechać! Samochód był poobijany i porzucany ale generalnie sprawiał wrażenie, że jest całkiem sprawny. Z kluczykami uruchomienie pojazdu zdawało się w zasięgu ręki.

Trzecim elementem który zwrócił uwagę i nadzieję Karla było radio. Radio nie potrzebowało nadajników jak internet i telefony więc działało samo z siebie. Można było więc "zadzwonić" pomimo ogólnej ciszy w eterze. Karl miał nadzieję porozmawiać z jakimś posterunkiem czy inną bazą albo chociaż patrolem który udałoby mu się złapać. Mogli się skontaktować, powiedzieć o wypadkach w szpitalu o tym porzuconym radiowozie, o tym wszystkim co się ostatnio tu dookoła nich działo a przecież nawet pomimo tej awaryjnej sytuacji w mieście to nie powinno mimo wszystko. Może policja była bardziej zorientowana w sytuacji i wiedziała co robić. Ale nagle wszelkie plany i dywagacje Karla wzięły w łeb.

Coś wyszło zza wozu. Coś co mogło uchodzić za wysokiego, bladego i bardzo muskularnego człowiek w porwanym i podziurawionym mundurze swat. Oczy jego osadzone głęboko w czaszce, przypominały spojrzenie rekina. Czarne źrenice zasłaniały wszystko. Ale to nawet nie było straszne, ani nawet ostre jak długie szpile zęby wypełniające jego usta. Najgorsze było to co tkwiło w jego paszczy. Stwór leniwymi ruchami szczęki pożerał ludzką dłoń, a każdy jego ruch paszczy, wprawiał wystające z jego ust palce w chaotyczne ruchy.
Paul wysunął dłoń ze dziury w szybie szoferki odpuszczając sobie jej otwarcie by zdobyć broń i wziął nogi zapas.

- O matko... - jęknął zaskoczony i przestraszony Hobs gdy zobaczył stwora ktory wylazł zza rogu. Stwora bowiem człowiekiem już trudno było go nazwać. Nie czekał dalej na nic tylko ruszył pędem w stronę czerwonego pojazdu zaraz za Paulem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 23-07-2015, 14:04   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 noc 2


Bestia była zaskoczona równie co dwójka uciekających mężczyzn. I nie wiedziała z początku jak zareagować. W tym była ich szansa, dopaść do samochodu i uciekać jak najszybciej stąd.
Jedyna szansa na przeżycie…
Ale niestety, potwór ruszył za nimi powoli się rozpędzając niczym pocisk. Opadł na cztery łapy i zaczął gnać w kierunku uciekinierów i vana. Ale trzeba przyznać, że Rosjanka radziła potrafiła zachować działać w sytuacjach stresowych.
Włączyła światła przeciwmgielne… obu mężczyzn zalała fala blasku. I także potwora. Ten się zatrzymał oślepiony ich blaskiem. Zakrył dłońmi oczy.
To pozwoliło Paulowi i Karlowi wskoczyć do vana i ruszyć z piskiem opon.
Niestety potwór nie odpuścił. Ruszył za nimi z nadludzką niemal szybkością i nieludzką wytrzymałością. Ścigał ich jak wilk zwierzynę. Olga wduszała gaz do dechy, ale niewiele mogła wycisnąć z samochodu, w którym nie było już paliwa.
- Mam pomysł… szalony… ale nie mamy wyboru.- mruknęła w panice wciskając desperacko gaz do dechy.- Wiem gdzie możemy nabrać nieco pędu.
Rzeczywiście nie mieli. Potwór nie ustępował. Niemniej zbliżali się do miejsca którego to pochyłe brzegi chciała Olga wykorzystać do nadania pędu w desperackiej nadziei ucieczki od bestii.
Nieudana próba… bowiem potwór zdołał skoczyć na van zjeżdżający na dno, po pochyłym brzegu. Nagłe uderzenie takiej masy wybiło pojazd z równowagi i ten przechyliwszy się na bok zaczął staczać w dół. Karl… oberwawszy w głowę… stracił przytomność.

DETROIT LATO 2010 dzień 3


Nastał nowy dzień po nocy przebudzenia horrorów. Nastał nowy dzień, który przetrzebił populację. Nastał nowy dzień nad Detroit naznaczonym bliznami nocnych zdarzeń.
To była bolesna pobudka dla Karla Hobbsa. Poobijane żebra bolały, podobnie jak głowa. Z nosa lała się krew. Ale żył. I było to cudowne uczucie. Rozejrzawszy się dookoła Hobbs stwierdził, że ich van obecnie leżał na dachu. Dookoła niego leżeli jego sąsiedzi. Brain Woods oraz Bert Bernstein… nie przetrwali. Ich ciała były zimne i martwe. Jeden skręcił kark, drugi się wykrwawił w wyniku otwartego złamania nogi i być może ataku serca.
Olga poobijana jak reszta miała opatrywaną z pomocą Paula prawą stopę. Lewa ręka Paula Hoovera była prowizorycznie usztywniona. Lekarka leżała nieprzytomna... ale oddychała. Podobnie jak Phil Hopes, którego rany się zagoiły, a dłoń… ta którą mu odgryziono… ona odrastała.
Zaś ich prześladowca… miał połamaną prawą nogę i kulejąc niemrawo oddalał się od ich pojazdu. Gdzieś znikła jego zwinność, miał wyraźne problemy z koordynację ruchów i poruszaniem się. Był teraz żałosnym cieniem nocnej zmory która ich ścigała… No tak… Nocnej! W tej chwili słońce zalewało swym światłem obszar na którym rozbili swój samochód! Te stwory nie cierpiały słonecznego blasku. Z jakiegoś powodu nie mogły poprawnie funkcjonować na słońcu.
Niemniej to odkrycie nie zmieniało faktu, że Karl i reszta ocalałych rozbitków utknęła z dala od domu.

Podobnie jak Tara Lantana, Aiko Shinami oraz J.C. Snakes, które musiały się pogodzić z utratą środka transportu. Z drugiej strony… mogło to się skończyć znacznie gorzej. Przed otwarte okno na trzecim piętrze trzy dziewczyny weszły do czyjegoś mieszkania. Było zdewastowane. Meble poprzewracane i rozwalone. Ślady po kulach i plamy krwi pozwoliły stwierdzić że rozegrała się tu dramatyczna walka… zakończona śmiercią obrońców.
Aiko znalazła jednak całkiem porządny kij do baseballa, a J.C. glocka 17 z połową magazynka. No i trochę jedzenia. Potrawy kuchni meksykańskiej... na jego widok dziewczyny przypomniały sobie jak bardzo były głodne. I nawet koszmarne otoczenie w postaci zdewastowanej kuchni nie odebrało im apetytu. Gdy opadła adrenalina, głód i zmęczenie zawładnęły dziewczynami. Wszak to był ciężki poranek.
Budynek mieszkalny w którym się znalazły… był bardzo cichy. Przemierzanie jego korytarzy było upiornym doświadczeniem, ale powód tej sytuacji…

… egzekucja była przerażającym doświadczeniem. Koło dwudziestu osób, w większości członków latynoskich rodzin, zebrało się wokół czterech zakrwawionych młodych mężczyzn. Klęczeli oni z opuszczonymi głowami. Niektóre kobiety płaczące i na skraju histerii były powstrzymywane przez mężczyzn przed dotarciem do swych... synów, mężów, braci, kochanków?
Egzekucja w środku Stanów Zjednoczonych, egzekucja jak z pogranicza Meksyku i USA.
To wrażenie potęgował fakt, że wszyscy oni byli Latynosami i mówili po… hiszpańsku, a może portugalsku? Jeden czort, żadna z nich nie rozumiała tego języka. A i sam kat wyglądał na dużego i twardego latynoskiego skurczybyka.


Tym bardziej że zamierzał im odrąbać głowy maczetą. Część mężczyzn pilnująca tu porządku miała jakieś pistolety, ale większość miała jedynie, noże i pałki.
Problemem było dla trójki dziewcząt to, że owa egzekucja była robiona przed wejściem do budynku, toteż… nie było dużych szans by przemknąć się niezauważenie.

Ani Tara, ani Karl… nie zdawali sobie też sprawy że są szukani. Wyprawa ratunkowa składała się ostatecznie z trójki osób. Alistair Dowson, Charlie Belanger oraz… chłopak Lilly, Gregory Lardetsky. Nie znali go. Wydawał się być typem urzędnika w dobrze skrojonym garniturku. Jechali wozem Sary Harper, która jednak nie była zainteresowana podróżą wraz z nimi. I może miała rację. Na razie puste ulice wyglądały jak po przejściu zamieszek i ta jednak pukawka w dłoni Charliego jakoś nie dawała otuchy.
Ich pierwszym celem był popularny w okolicy.


Walmart. Raj dla majsterkowiczów i nie tylko. Obiekt dobrze znany, szczególnie Dowsonowi.
W Walmart można było kupić wszystko, co było lepszym wyborem, niż ganianie od sklepu do sklepu.
Supermarket był oczywiście zamknięty, tyle że szyby w drzwiach zostały rozbite, a dwa zaparkowane pickupy świadczyły, że ktoś inny wpadł na podobny pomysł co Charlie Belanger.
- To co robimy?- spytał Gregory kierującego ich pojazdem Alistaira.
Było ich wszak mało… jedni jak Wade zostali w kamienicy, inni jak Karl zaginęli, jeszcze inni samotnie wybrali się na wycieczkę, jak George Harris.

Ten bowiem ufny w swą broń i intelekt i siłę swoich nóg na rowerze wyruszył do swego miejsca pracy. Biblioteki miejskiej.
Dotarcie do tam przez pustawe miasto okazało się łatwe. Ruch praktycznie zamilkł na ulicach tak wczesnego ranka. Więc bibliotekarz bez problemu dotarł do budynku. Jednak podążając poprzez ulice i widząc co się dzieje, a potem wchodząc do biblioteki George Harris czuł się trochę nieswojo. Miasto wyglądało jak po zamieszkach, ale było przy tym dość ciche. Niewątpliwie nie wszyscy mieszkańcy zginęli. To przecież nie mogło się zdarzyć. Pewnie nadal przebywali w domach tak wczesnego ranka otrząsając się z szoku wczorajszej nocy. A on wszak ruszył do biblioteki, sam i nie mówiąc nikomu.
Wszedł do środka budynku, który był nie tylko zdewastowany w środku, ale dość starym budynkiem, w którym zawsze panował półmrok. Nie przeszkadzało to zwykle Harrisowi, bo i czemu miałoby przeszkadzać. Ale gdy wszedł głębiej do biblioteki. Nagle, ktoś zatrzasnął za nim ciężkie drzwi wejściowe do budynku, a Harris zrozumiał, że beztrosko popełnił błąd. Być może ostatni błąd w swym życiu.
~O. Cóż, to chyba by było na tyle. Nie dość, że nie znoszę tego miejsca, to jeszcze tutaj umrę. Kurde, wspaniale. ~ pomyślał George. Wyciągnął broń, aby powoli i ostrożnie odwrócić się, w celu zobaczenia, jaki delikwent śmiał zamknąć za nim drzwi.
Dwu lub czteronożne stworzenia. Humanoidy przypominające trochę wychudłe pawiany w znoszonych ciuchach. Albo niezwykle chudych ludzi poruszających zadziwiająco zwinnie na czworaka. Ich nadludzko wydłużone przednie kończyny, miały dłonie zakończone pazurami, a na ich ustach z których wystawały długie kły była zaschnięta krew. I podchodziły do niego odcinając mu drogę ucieczki. Jak wilki w sforze. Tylko dwa osobniki to za mało na sforę.
George słyszał, że takie stworzenia próbują otoczyć ofiarę. Odbezpieczył broń i rozglądnął się, by zobaczyć, czy nie ma ich więcej. Widział…swoją śmierć. Z regału tuż nad nim zeskoczyła wprost na niego kolejna bestia. Pazury wbiły się w klatkę piersiową, kły rozerwały bark w niecelnym ataku na tętnicę szyjną. Bestia powaliła Harrisa na ziemię, krew bibliotekarza zalała jego ubranie, a ból jego zmysły. Kolejne ruszyły z zakamarków biblioteki, jak i od drzwi by dopaść samotną ofiarę, która nieopatrznie weszła do ich legowiska… i ufna w siłę broni palnej pozwoliła sobie na chwilę zwłoki.
No i to by było na tyle. - pomyślał George. Próbując ostatnimi siłami coś zrobić, przstawił lufę do swojej skroni i bez chwili wahania pociągnął za spust. Nie chciał wiedzieć, co się z nim stanie, gdy te bestie go dopadną. Taka była cena lekkomyślności.

Tymczasem w kamienicy praca wrzała. Wade z pomocą Sary Harper, Petera Wiereznikow, oraz Lilly Hopkins i Mindy Hoover sprzątał mieszkania na parterze i przenosił co cenniejsze przedmioty i meble do pustych mieszkań na piętrach wyżej. Uznano bowiem pomysł Belangera za sensowny i zabrano się za jego realizację. Najcięższą robotę brali na siebie mężczyźni, podczas gdy kobietom, przypadły lżejsze prace porządkowe i lżejsze przedmioty do przenoszenia. Z czasem opadł niepokój, bowiem cała ta praca wykonywana była bez zakłóceń. Nikt podejrzany nie zbliżał się do ich kamienicy i właściwie łatwo było zapomnieć o powodach tych przymusowych przeprowadzek.
Do czasu…
Głośny ryk silnika zaalarmował ich wszystkich. Samochód zbliżał się do kamienicy. Dobrze im znany samochód…


Ford Thunderbird z 1966… którego dumnym posiadaczem był Bruener. Samochód, którego karoseria miała obecnie dziury po kulach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 03-08-2015 o 19:56.
abishai jest offline  
Stary 02-08-2015, 22:52   #44
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista




Karl obolały wygrzebał się z przewróconego pojazdu. Spojrzał raz i drugi i trzeci na otaczającą go okolicę, ludzi i uciekającego stwora. Pokręcił głową jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi przed sobą.
Pytanie: “Jak to się stało?” pojawiało mu się w głowie właściwie samo. Choć właściwie doskonale widział jak to się stało, bowiem był przecież bezpośrednim uczestnikiem sekwencji wydarzeń, które zaprowadziły ich przewróconą czerwoną furgonetkę na dno tego kanału burzowego.

Przypomniał sobie jak… To coś… Nie miał pojęcia co to właściwie było. Nie znał czegoś takiego. A przecież miał dzieci w szkole więc był na bierząco o tym co mają w szkołach. No i nie przypominał sobie by coś miały o takich… Stworach? Stworzeniach? Monstrach? A zdecydowanie nie pamiętał niczego takiego ze swojej edukacji, a coś takiego na pewno by zapamiętał. Przecież podpadało to chyba pod jakieś małpoludy czy coś takiego ale takie podobno wymarły. Więc co to do cholery było?!

Pokręcił znowu głową. Chciałby by to był jakiś dobrowolny temat gdzie na jakimś home party z przyjaciółmi czy innym grillu. Można by się pośmiać, pokłócić, poudowadniać sobie swoje teorie ale jakby co po prostu dać sobie spokój i wrócić do swojego drinka czy ponczu albo zmienić temat i tyle. No, ale niestety to wokół działo się naprawdę. Skoro tak…

Czuł, że to było coś takiego jak spotkali w szpitalu. Widać te coś nie ograniczało się tylko do szpitala. A musiało być w tym radiowozie czy pod nim albo co. A przecież ten radiowóz stał na drodze zanim przyjechali ze szpitala. Więc… To coś tam już było. Czyli co? Były te stwory i na ulicach? Ta myśl była niepokojąca. Jeśli takie coś łaziło po ulicach samopas… To było bardzo źle. Przecież policja czy wojsko powinno się tym zająć. Nie wiedzieli o tym co tu się dzieje czy jak? I wciąż nie wiedział co to właściwie było. Było podobne do człowieka bo dwie ręce, dwie nogi, łaziło jak człowiek… Wyglądało jakby kiedyś to było człowiekiem. Tylko jeśli tak to nie znał nic, co by zmieniało ludzi w takie coś. I skąd się tu wzięli tacy odmieńcy? Jakieś eksperymenty czy ci terroryści znów coś wypuścili jak tego wąglika w tym japońskim metrze czy co…

Starał sobie przypomnieć wydarzenia z ostatniej nocy. Ucieczka ze szpitala, potem próba dojazdu do domu, wymuszony postój przy tej porzuconej policyjnej pancerce, nagłe pojawienie się tego czegoś… I potem wszystko jak przyśpieszyło! Już myślał, że po nim bo przecież nie był dobrym biegaczem a i miał już swoje lata. Ale Olga ich właściwie uratowała włączając światła w krytycznym momencie. Stwór zwolnił czy zachwiał się. W sumie Karl nie miał czasu ani ochoty się oglądać za siebie. I bał się, że jak się odwróci to zaraz za sobą zobaczy szpony i kły tego czegoś. Więc biegł jak szalony nie odwracając się nie zwalniając ani na chwilę. Na szczęście było całkiem blisko nawet jak na niego. Ledwo wpadł do środka przez boczne drzwi od razu w panice zatrzasnął je by to coś nie wlazło do środka. Było tak wielkie i sprawne, że tak naprawdę wcale nie był pewny czy to coś pomoże zwłaszcza, że prawie cała góra busika była jedną wielką szklarnią, ale Olga dała czadu dosłownie i desperacko próbowała uciec. Gdy zobaczył i poczuł jak stwór doczepia się do maszyny myślał, że już po nich. Ale zaraz potem mieli ten wypadek, nagle świat targanym po wnętrzu pojazdu przedsiębiorcy nabrał szalonej, karuzelowej perspektywy a potem się wyłączył całkowicie.

No i obudził się teraz. Żył. Ale wszystko go bolało. Teraz jak sobie uświadomił, że właściwie złamał wszelkie przepisy drogowego BHP mając wypadek z niezapiętymi pasami to w duchu prawie parsknął. Właściwie to mógłby chyba obecnie robić za przykład jak nie należy pasażerować się pojazdami. Ale żył. A jak powitały go szare, ciche i całkowite nieruchome ciała sąsiadów nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Czuł wyrzuty sumienia i żal. Pojechali odwiedzić pobitego sąsiada, a nie zrobić komuś krzywdę czy co. A teraz… Od razu pomyślał o żonie Berta i reszcie pozostawionych w domu przyjaciół, sąsiadów i znajomych. Rozum podpowiadał mu, że właściwie i tak nie mogli nic zrobić, ale jakoś sumienia nie było tak łatwo uspokoić. Westchnął ciężko i ruszył w stronę żywych.

Zatrzymał się chwilę obserwując nieprzytomnego Phil’a. Widział na własne oczy jego obecny stan ręki. Tak samo jak widział co się z nią działo w szpitalu i jak. I mimo, że widział nie mógł uwierzyć w to co widzi. To było… Nienaturalne. Ludziom nie odrastały ręki, głowy, nogi czy co tam. Z kawałkiem skóry był problem a co dopiero z całą kończyną. A tu sobie Phil grzecznie i cicho leżał, a ręka mu odrastała. Potrząsnął głową ponownie. Nie wiedział jeszcze co z tym zrobić ani nawet co o tym myśleć. To się kwalifikowało na jakiś cud natury, czy wybryk medyczny, a nie na poturbowaną głowę drobnego gastronoma. Jednak skojarzenia z tym co widział w szpitalu nasuwały się same i były bardzo niepokojące W końcu Phila ugryzł jeden z tamtych stworów więc…

Nie chciał na razie o tym mysleć i popodejmować decyzji. Ruszył dalej ale na wszelki wypadek podszedł do tej Pam, która była też nieprzytomna ale żywa i odsunął ją od nieruchomego sąsiada z odrastającą ręką. Przesunął ją w stronę Olgi i Paula. Pokiwał głową w ramach powitania lekko przygryzając wargi. - Cześć. Jak się czujecie? - spytał po chwili. Paul miał usztywnioną rękę, a Olga z tą nagą stopą też nie wyglądała na taką co przeszła ostatnie wydarzenia bez szwanku. Chyba nikomu się nie udała ta sztuka. Choć on sam chyba nie miał nic złamanego i był przytomny. No chyba, że był w szoku i jeszcze tego nie czuł bo też słyszał o takich przypadkach.
-Как дерьма.- wysyczała obolała Olga, której nikt nie zrozumiał, ale sama intonacja słów wystarczyła zrozumieć, że chyba przeklinała z bólu.
- Nie wygląda na złamanie, ale kostka jest opuchnięta. Nie znam się na tyle, by ocenić.- westchnął Paul i spojrzał na pozostałych żyjących, a potem na oddalającego się od nich stwora dodając.- Mamy benzynę, nie mamy wozu.-

No to została ich trójka przytomnych. Dwoje nieprzytomnych we właściwie nie wiadomym dla Hobbsa stanie i dwóch nieżywych w samochodzie. Nie wyglądało to dobrze.
- Olgo, wczoraj to co zrobiłaś było niesamowite. Bez ciebie i twojego opanowania te coś mogło załatwić nas wszystkich. Masz u mnie darmowe steki do końca życia. Czy co tam lubisz. - uśmiechnął się do niej promiennie lekko dotykając jej ramienia. Gdy przyklęknął byli mniej więcej na tym samym poziomie gdy ona siedziała na ziemi.
- Ale teraz trochę się rozejrzę. Trzeba się zorientować na czym stoimy. - rzekł patrząc na nich oboje po czym uśmiechnął się jeszcze raz na pożegnanie i wrócił w stronę przewróconego pojazdu. Trochę się zawahał gdy musiał grzebać pośrodku martwych sąsiadów ale uznał, że nie mają wyjścia. Dość szybko znalazł z takim trudem zdobytą wczoraj kankę ze ściągniętym z radiowozu paliwem. Jednak uszkodzony wozik nie oferował wiele więcej. Po chwili jednak grzebania i dumania ze znalezionych gratów wpadła mu w oko łyżka do opon. Po chwili majstrowania miał już metalowy pręt owinięty nasączonym paliwem szmatami. Teraz wystarczyło ją podpalić i mieli zgrabną i mocną pochodnię.

Zadowolony z tego drobnego znaleziska wrócił do rannych sąsiadów stawiając przy nich zdobytą kankę benzyny i zrobioną właśnie pochodnię.
- Zostawię to wam. Ja zerknę na górę i rozejrzę się. Zaraz wrócę i powiem jak to wygląda dobra? A wy… Miejcie oko na siebie, na nią i na okolicę. - zatoczył ręką krąg po dość ograniczonej perspektywie jaką mieli z dna kanału. Przy “niej” wskazał na nieprzytomną Pam. Jeśli takie rzeczy widziała wczoraj w szpitalu to właściwie nie było już takie dziwne, że puściły jej nerwy. - Iii… No cóż… Miejcie oko na Phila boo… Dzieje się z nim coś dziwnego. I jeśli się obudzi too… No cóż… Różnie może być. - zawahał się ale uznał, że musi to powiedzieć. Pewnie sami widzieli tak samo jak on co się dzieje z ich pogryzionym w szpitalu sąsiadem, ale wolał powiedzieć to na głos. Właśnie mówiąc o nim wręczył im owiniętą szmatami łyżkę.

Potem puścił im jeszcze oczko na pożegnanie, uśmiechnął się i ruszył ku górze by wyjść na brzeg kanału. Skos nie był duży ale po tym wypadku i tak nie szło mu się tak lekko jakby sobie życzył. Miał zamiar podejść pod krawędź ale ostrożnie. Miał nadzieję, że tuż za krawędzią nie na tknie się na coś złego albo chociaż zdąży usłyszeć jakieś ostrzeżenie. Miał nadzieję, że z góry wypatrzy przede wszystkim jakiś pojazd dzięki któremu będą mogli się zapakować i wrócić do domu. Bo przy takiej ilości ofiar marsz wydawał się rozwiązaniem bardzo mało optymalnym.
Z początku było ciężko, przy każdym ruchu ciało protestowało bólem… Potem się do tego bólu przyzwyczaił i go ignorował. W końcu to były głównie drobne otarcia. Skradanie się zajmowało wiele czasu, ale nie z powodu trudności jaką stanowiła skarpa. Karl był ostrożny.
Zobaczył przed sobą ulicę… opustoszałą ulicę i kilka tanich i nieco zapuszczonych budynków mieszkalnych. Kilka samochodów…. i kilka plam krwi na asfalcie. I ani żywego ducha.

Zamarł na skraju sztucznego stoku kanału. Spodziewał się kłopotów czy… No właściwie nie wiedział czego. Ale pewnie nic dobrego. A tu zastał wymarłą, cichą okolicę. Obecnie spokojną ale te wszystkie czerwonawe lub ciemne rozchlapane plamy jakoś nieprzyjemnie mu się kojarzyły. Te całe rozbryzgi, strugi i zaschnięte ścieki mu się nie podobały i sugerowały gwałtowne wydarzenia. Może z ostatniej nocy? W ogóle ta ulica wyglądała na zdemolowaną jak po jakichś zamieszkach czy czymś takim. No albo… Tu też były te stwory… Takie jak w szpitalu i te przy radiowozie. A on był właściwie sam. Wolałby siedzieć teraz u siebie w domu albo… Już po 10! Cholera, już dawno powinien być w pracy, kto bez niego otworzy lokal?! Co prawda były zapasowe klucze no, ale jednak przecież to tylko zapasowe klucze dla bezpieczeństwa no ale zawsze on otwierał co rano. Ehhh… Taki z niego kierownik i właściciel. Ledwo jakieś zamieszki na mieście a już nawalił. Ten cholerny żółtek na pewno ma otwarte… Przynajmniej bez prądu ta oszukańcza plazma mu nie chodzi…

Ta myśl jakoś dziwnie podniosła go na duchu. Spojrzał ponownie na drugą stronę ulicy koncentrując uwagę na samochodach. Potrzebowali sporawego auta by zabrać wszystkich. I takie które by sprawiało dość sprawne wrażenie. No ale… To w sumie… Byłaby kradzież… Sumienie zakręciło mu się pod czaszką niespokojnie. Przecież nigdy w życiu nigdy nikomu, niczego nie ukradł. A już na pewno nie czegoś tak dużego i poważnego jak samochód. Przecież nie był złodziejem tylko biznesmenem! A tu teraz rozważał na poważnie takie przestępstwo! Zawstydził się. Jedna noc, trochę chaosu w mieście i już upadł tak nisko. O tempora, o mores… A jednak gryząc się strasznie podniósł dopiero co spuszczoną pod wpływem poczucia winy głowę i wzdychając ciężko ponownie zaczął lustrować samochody. No przecież na barana nie da rady zanieść tylu osób. A zostać tu do nocy nie mogli. A do bardziej znajomych terenów nie było tak blisko. A nawet trójka przytomnych nie wyglądała na sprawnych chodziarzy, zwłaszcza Olga z tą rozwaloną nogą. No i nieprzytomna Pam i Phil… Przecież nie można było ich tu zostawić tutaj gdzie działy się takie straszne rzeczy.
Sentymenty musiały poczekać, bowiem Karl wypatrzył kilkanaście metrów dalej samochód.



Czarna bryka może nie była w najlepszym stanie i wydawała się być ciasna, ale miała jeden poważny atut. Otwarte drzwi i być może kluczyki w stacyjce, niemniej… żeby do niej dość Karl musiał podnieść się ze skarpy i wyjść na otwartą przestrzeń.

~ Tylko pójdę ją obejrzeć. Oglądanie nie jest nielegalne. ~ właściciel lokalu gastronomicznego uspokoił własne sumienie próbując odwlec w czasie nieprzyjemną decyzję. Westchnął w duchu i ruszył spacerkiem ku zaparkowanemu pojazdowi. Nie miał pojęcia jak się zachowują złodzieje samochodów ale jakoś miał nadzieję, że właśnie na takiego nie wygląda. Szedł powoli choć bynajmniej nie spokojnie. Te wszystkie ślady jakiejś walki czy zamieszek przyprawiały go o nerwowy rozstrój i takież rozglądanie się. Właściwie wolałby natknąć się na właściciela i jakoś ponegocjować podwózkę nić tak brać bez pytania.

Mając jednak świeżo w pamięci swoją nocną przygodę z radiowozem szedł tak by mieć przed sobą otwarte drzwi kabiny. Nie chciał się natknąć znowu na coś nieprzyjemnego czającego się w środku. Zezował też czy przypadkiem paka jest pusta bo z niej też przecież mogło coś wyskoczyć. No to czego nie dojrzał starał się usłyszeć. Szedł z duszą na ramieniu bo nie dość, że z tej bryki którą sobie upatrzył mógł wyjść jakiś brzydki numer to jeszcze z tych sąsiednich albo okolicznych ulic albo budynków. Normalnie pewnie by tak nie ryzykował ale musiał jakoś zdobyć sprawny pojazd by wrócić z przyjaciółmi i sąsiadami do domu.
Dotarcie do samochodu...pozwoliło stwierdzić, że negocjacje z właścicielem raczej nie będą wchodzić w rachubę. Z kierownicy bowiem zwisała niczym upiorny brelok ręka odgryziona w przedramieniu. Palce zacisnęły się przedśmiertnie na niej, a resztę dokonało stężenie pośmiertne. Z odgryzionej kończy krew już leniwie skapywała na siedzenie.
Pomijając jednak te ponure akcenty, jeden widok napawał nadzieją. Kluczyki… tkwiły w stacyjce.

~ O matko! ~ w ciągu nocy był świadkiem tak strasznych rzeczy jak nigdy wcześniej w całym swoim życiu. Gdyby nie to najście w jego kawiarni z tym gachem tej sępicielki, to już dawno nie przypominał sobie podobnego ekscesu. No czasem jakieś małolaty się wzięły w kawiarni albo przed za łby, raz jakiś złodziejaszek wpadł i się schował jak uciekał przed policjantami a ci wpadli, obezwładnili go, skuli i zaprowadzili do radiowozu i w sumie takie tam. A tu podszedł i aż stanął z wrażenia.

Przełknął nerwowo ślinę, ale niewiele pomogło więc znów przełknął i znów niewiele pomogło. No samochód w sumie nie robił jakiegoś specjalnego wrażenia poza uwagą, że nie byłby taki zły do wożenia towarów do baru. Karl takie rzeczy dostrzegał i notował wręcz mimo woli. Od razu wiec docenił pakowną pakę. Na pewno pomieściłaby ich wszystkich. Tak, paka wyglądała całkiem przyzwoicie. No ale szoferka…

Krew. Wszędzie krew. W różnych stężeniach, formacjach i proporcjach. Tam zaciek, tu plama, tam jakiś rozbryzg… No i wszędzie. Na siedzeniu, dźwigni zmiany biegów, kierownicy, szybie, siedzeniu pasażera, suficie… No wszędzie…

Ale najgorsza była ta ręka. W jakiś hipnotyczny sposób przyciągała uwagę zdenerwowanego mężczyzny. Wciąż zaciśnięta na kierownicy. Dłoń, palce, kciuk, knykcie, nadgarstek i jeszcze kawałek ramienia. Wszystko się zgadzało, niczego nie brakowało, właśnie taka powinna być prawidłowo zbudowana kończyna górna. Tylko potem… Potem nic nie było. No nic. Ani reszty ramienia, ani łokcia, ani torsu ani w ogóle reszty właściciela. Trochę wystających kości, ściekające czerwonawe strugi, jakieś zwisając płaty skóry i tyle.

~ I ja mam tam wsiąść? ~ jakoś w ogóle nie mieściło mu się w głowie. Czuł się dziwnie. Coś pomiędzy skrajnym obrzydzeniem, strachem, a desperacją zdobycia samochodu. Właściwie to widział już przecież i krew, i wystające kości, skóry i takie tam. To samo w sobie nie było niczym nowym. No ale… U siebie w sklepie. Od zwierząt, na jedzeniu jak zamawiał całe tusze czy ćwierć tusze bo wychodziło taniej niż poporcjowane. Trzeba było więc je poporcjować już na miejscu czym nierzadko sam się zajmował. No ale… Tusza to nie człowiek.

Nie uśmiechało mu się zbliżać nawet do takiego samochodu a co dopiero wsiadać czy jechać nim. Już się rozglądał czy by nie spróbować szczęścia z jakimś innym gdy jakiś odblask uderzył go po oczach. Kluczyki. Była szansa, że wystarczy przekręcić i pojadą dalej. Ze wrócą do domu. Oblizał nerwowo wargi. Było o co walczyć. Musiał chociaż spróbować.

Wziął głęboki wdech i w końcu ruszył się z miejsca. Przezwyciężając niechęć zajrzał do środka szoferki. Mimo wszystko nie mógł się przemóc by ot, tak wsiąść do takiego auta. Rozglądał się za jakaś szmatą czy nawet koszulą czy czymś takim. I może nawet za jakimkolwiek płynem. Musiał to jakoś choć z grubsza doczyścić by w ogóle przy tym zasiąść. Jakby się udało. No cóż… Jakoś trzeba będzie się zabrać za tę rękę. Przecież nie będzie jechał z czymś takim. No i nie miał pojęcia jak jego sąsiedzi by zareagowali na taki widok. Musiał to uprzątnąć by jakoś ich przekonać, by w ogóle wsiedli do takiego auta. Zerknął też na stacyjkę by zorientować się jak z paliwem. Te co prawda mieli trochę z unieruchomionego radiowozu, no ale jednak wolał by wskazówka była na tej pełniejszej połowie.

Po chwili grzebania w trzewiach auta znalazł jakąś porzuconą bluzę i chyba płyn do mycia szyb. Co prawda nie zamierzał myć tylko szyb ale i tak było to całkiem cenne znalezisko. Żałował, że nie znalazł żadnych rękawiczek bo nawet jak już miał tą improwizowaną szmatę i detergent chwilę siedział z wyciągniętą dłonią nim się odważył dotknąć nawet przez szmatę zakrwawionych powierzchni. Ale jak się przemógł to już poszło. Zaczął jak od sprzątania w domu czy własnego samochodu czyli od szyb póki bluza była jeszcze w miarę czysta. Potem przeszedł do siedzeń, kierwonicy i deski rozdzielczej i już co przesiąknięta krwią i płynnym czyścidłem bluza dała radę to z podłogi. Potem wyrzucił ją z obrzydzeniem precz i poczuł od razu niebywałą ulgę.

I jeszcze ta ręka. To chyba było najgorsze. Czuł coś pośredniego między strachem prawie irracjonalnym, że coś może mu ta ręka zrobić cyz podzielić los jej własciciela, po obrzydzenie wobec tak ordynarnego kawałka ludzkiego mięsa aż po współczucie wobec biedaka którego to spotkało i wyrzuty sumienia, że dzięki jego zgubie oni mieli szansę się uratować.

Ręki nie dał rady odgiąć zesztywniałych mięśni i stawów. A nie miał ochoty jechać z czymś takim. Po chwili wahania nie widząc innej możliwości wydobył multitool. Nawet dotknął ostrzem ciała tu czy tam ale jakoś nie mógł się przemóc by tak brutalnie werżnąć się stalą w ciało i zrobić co trzeba. Mimo, że wiedział, że to głupie uczucie to jakoś się czuł jakby pomagał bardziej zabić tę rękę czy coś w ten deseń. Ostatecznie wybrał rozwiązanie pośrednie. Zmienił ostrze na minipiłkę i po chwili szybkiego dydolenia plastiku koło kierownicy już nie było takie pełne a rękę cisnął precz tak samo jak bluzę.

Gdy wreszcie usiadł na miejscu kierowcy w miarę czystym samochodzie choć z nieco nietypowo wyglądającą kierownicą poczuł prawdziwą ulgę jak po wykonaniu ciężkiego zadania. Pozwolił sobie na chwilę przerwy ale jak tak siedział w bezruchu znów zaczęło mu się w serce sączyć napięcie i niepewność. Musiał sprawdzić w jakim stanie jest maszyna.

Na szczęscie okazało się, że wnętrze jest w podobnym stanie jak wizerunek zewnętrzny czyli niezłym. Przynajmniej dwie najważniejsze kontrolki z akumulatorem i stanem baku świeciły się tak jak miał nadzieję. Wreszcie uruchomił samochód i gdy usłyszał pomruk silnika było to dla niego w tej chwili jak najpiękniejszy śpiew i muzyka.

Podjechał powoli do krawędzi kanału bo nie chiał ryzykować zjazdu w dół mając w pamięci jak to się skończyło dla busika chłopaków. Gdy się zatrzymał nad krawędziął i pomachał przez okno w dół widząc swoich sąsiadó w takim stanie w jakim ich zostawił na twarz sam mu wypełzł radosny i szczery uśmiech a rąka prawie sama im pomachała. Zrewanżowali mu sie tym samym widząc, że wraca ze sprawnym samochodem.

Dalej już nie poszło tak lekko i przyjemnie. Ciała Berta i Brian'a zdecydowali się spalić. Pochować ich nie było jak a ot, tak zostawiać nie mieli ochoty. Wcześniej Karl zabrał ich portfele i telefony oraz rzeczy które wyglądały na osobiste czy wartościowe by przekazać je ich rodzinom.

Oldze przy pomocy Karl'a udało się przekuśtykać po dość łagodnym stoku na górę. Posadził ją na miejscu pasażera które wydało mu się najwygodniejsze. Potem razem z Paul'em na trzy ręce w sumie, zdołali przetransportować Phil'a na pakę. Gdy wrócili by to samo zrobić z Pam ta o dziwo odzyskala świadomość i choć cośtam nawet reagowała na pytania mężczyzn to jednak ciężko to było nazwać sensowną rozmową. Jednak Hobbs miał nadzieję, że może to oznaka poprawy i w końcu wyjdzie z tego szoku. Może jak ją zabiorą do domu i tam w spokoju zdoła dojść do siebie. Przecież mieszkali tam sami mili i porządni ludzie prawda? Przynajmniej tak właściel baru do niej nawijał by jakoś ją uspokoić.

Więcej miejsc nie było w szoferce to zdecydowali, że Pam i Paul siądą na pace a Karl jako chyba obecnie najsprawniejszy w tej gromadce poprowadzi samochód ale bez szaleństw bo w końcu paka to nie kabina. Żegnani więc dymem z improwizowanego pogrzebu ich zabitych sąsiadów ruszyli w stronę domu. Karl co prawda rozważał czy nie podjechać pod swój lokal bo było bliżej ale ostatecznie zdecydował się na powrót do domu. Tam chcieli dotrzeć wszyscy ocalali i umęczeni sąsiedzi poza tym miał trochę planów co do swojego lokalu a w wykonaniu przydałoby mu się parę sprawnych rąk których w tej gromadce ciężko było uświadczyć. Poza tym potrzebowali otuchy i wytchnienia jakie daje dom i rodzinne kąty i znajome twarze po tych okropnościach jakie ich spotkały tej straszliwej nocy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-08-2015, 09:18   #45
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Jechali przez miasto wyglądające, jak po pospiesznej ewakuacji.

Pozostawione wprost na ulicy samochody, porozrzucane śmieci, wybite szyby w oknach – głównie na parterze, walające się tu i tam rozbite sprzęty. I krew. Zauważali ją w najmniej spodziewanych miejscach. Na wybitych szybach samochodów, na zderzakach, na chodnikach, szybach sklepowych w wejściach do bram czy wprost na ścianach. Brązowe, sczerniałe rozbryzgi, mozaiki kropel, większe plamy. I nigdzie żadnych ciał,co przerażało Alistaira najbardziej.

Emeryt jechał powoli, lawirując tam gdzie było potrzeba, pomiędzy porzuconymi samochodami. Nie jechał swoim samochodem, więc tym bardziej poruszał się z zawrotną prędkością kilkunastu kilometrów na godzinę. Raz chyba rozpędził się do prawie czterdziestki. Na szczęście do celu nie było daleko i nikt nie narzekał.

- Wygląda na to, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł zawitania do sklepu, dziwne tylko, że nikt nie pilnuje samochodów - rzucił Charlie. - Może poczekajmy chwilę i sprawdźmy czy ktoś z tego sklepu wyjdzie, bo w końcu pięć minut nas nie zbawi, a nie warto ryzykować - dodał opuszczając okno i wsłuchując się w odgłosy które w obecnie cichym mieście może udałoby się usłyszeć szczególnie jeśli w środku ktoś jest i planuje pożyczyć sobie jakieś cięższe rzeczy.

Niestety byli za daleko, by mogli cokolwiek usłyszeć.

- To dość rozsądny pomysł. - Zgodził się Alistair. - Możemy też zawołać do środka.
- A jeśli nas usłyszą? I nie będą przyjaźnie nastawieni?- Zamyślił się Gregory zerkając na samochody.- Może lepiej podjechać z drugiej strony, zakładając że któryś z nas potrafi otwierać zamknięte drzwi. Jeśli zabierzemy towar z zaplecza, to nie wejdziemy sobie nawzajem w drogę.

- Nie potrafię się włamywać. – Alistair był nastawiony sceptycznie do pomysłu, ale tego nie okazywał. - Ale potrafię użyć łomu lub lewarka. Może się uda. Co myślisz Charlie?

- Też nie potrafię otworzyć zamka chyba, że po przez wyważenie go łomem, ale tak to każdy potrafi, który ma trochę więcej siły. Jestem za tym, żeby chwilę poczekać i zobaczyć czy nikt nie wyjdzie ze sklepu. Pięć nawet i dziesięć minut nic nie zmieni a zawsze przecież możemy uciec, bo siedzimy w samochodzie. - odparł Charlie. - Jeśli się nic nie wydarzy zawsze można przejechać przed sklepem i będziemy widzieć co się dzieje w środku, może przyjechali tu w nocy i zostali napadnięci przez te potwory. Po wydarzeniach z ostatniej nocy lepiej dmuchać na zimne.

- Dobry pomysł, Charlie. – Aistair pokiwał głową. - Myślę, że Gregory też podziela ten plan. Wiecie, tak pomyślałem, że jeśli te potwory, jak je nazywacie, boją się światła, to ciemne zaplecze jest idealnym miejscem by schronić się tam w dzień. Powinniśmy trzymać się z daleka od ciemnych miejsc, kiedy będziemy zaopatrywać się w zapasy. I spisać wszystko. Jak skończy się zamieszanie trzeba będzie oddać pieniądze właścicielowi sklepu. Zapłacić za towar inaczej będzie to kradzież. nawet sytuacja w jakiej się znaleźliśmy nie zwalnia nas od przestrzegania prawa. Zgodzą się panowie ze mną?

Charliemu nawet do głowy nie przyszło, aby płacić za “pożyczone” rzeczy w tej sytuacji i tak pewnie ubezpieczyciel pokryje wszelkie szkody jeśli ta zaraza nie pójdzie w świat no ale to ani miejsce ani czas aby się sprzeczać więc pokiwał tylko głową twierdząco i dodał

- Nie ma sprawy o ile tylko przeżyjemy całe to szaleństwo… - powiedział jednak. - Właśnie najbardziej się boje tego, że te potwory czają się w mroku wielkiej hali…

- Myślę, że ktoś młodszy rozejrzy się, a ja poczekam włączonym silnikiem, gotów do ucieczki, gdyby coś. – Zaproponował Alistair i żeby nie wyjść na tchórza szybko dodał. - Nie nadaję się do szybkich biegów, jakby przyszło, co, do czego. Wiek i praca w wodzie zrobiły swoje. No i trochę za dobrze ostatnio jadałem. Ostatnia przyjemność starego człowieka. Eh.

Jego spojrzenie spoczęło na szafkach stojących przed sklepem. Były w nich batoniki i puszki z napojami oraz różne przekąski.

- W ostateczności możemy splądrować te maszyny. Może nie jest najzdrowsze, ale kaloryczne. I nie ryzykujemy wejścia do sklepu, kiedy są tam jacyś ludzie.

- Na zapleczu… też pewnie są włączniki światła…- zauważył Gregory zamyślając się.- To jest wielki supermarket, a nie sklepik osiedlowy… wątpię, by prawnicy Walmartu uwierzyli w spisane przez nas listy zakupów, ale mam przy sobie trochę gotówki, więc możemy zostawić ją w kasie. Niemniej, jeśli ktoś tam robi duże zakupy w sklepie to pewnie to mu zajmie trochę więcej niż..

Przerwał, bo dwóch typków ze sklepowymi koszykami wyjechało ze sklepu. Jak się okazało w jednym pikapie chował się mężczyzna, ze sztucerem myśliwskim, który wyszedł im na spotkanie i rozpoczęli pospieszny rozładunek towarów.

- No to wiemy już, że w środku ktoś jest i pewnie potworów brak skoro zdołali zrobić sobie “zakupy” we dwoje. Poczekamy aż odjadą i wtedy sami pójdziemy na zakupy.

- Poczekamy aż odjadą. Na pewno nie wywiozą całego sklepu. - Zgodził się Alistair.

Obserwowani mężczyźni rozładowali towary i z pustymi wózkami wrócili do sklepu. A strażnik ze strzelbą schował się szoferce pickupa. Wyglądało na to, że … będzie trzeba poczekać dłużej niż kilka minut.

- No cóż wydaje mi się, że będzie trzeba poczekać trochę dłużej niż z pięć minut - mówiąc to Charlie ułożył się wygodniej na samochodowym fotelu.

Alistair mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Chyba nie w smak mu było czekanie. Ale nic więcej nie robił.

Po kilku minutach, wyszła kolejna dwójka mężczyzn z wózkiem. Tak samo muskularni, jak poprzedni… tak samo w roboczych ubraniach. Tak samo czujni. I też pilnujący pickupów strażnik pomagał im rozładować wózek. Tym razem do drugiego samochodu. Następnie wrócili do supermarketu, a strażnik do samochodu. Wydawało się to być dobrze zorganizowaną akcją. I dość długo trwającą.

- Czy tylko mi się wydaje, że tracimy tu czas? W końcu… mamy jeszcze przyjaciół do odszukania.- sarknął Gregory, mniej cierpliwy niż pozostała dwójka.

- Możliwe. Trzeba poszukać innego sklepu. Ci ludzie nie wygadają na takich, którzy chętnie pomogą nam załadować towar. Mam jechać?

- Można w sumie załatwić resztę spraw, a wrócić tu chociażby po południu, przecież cały dzień nie będą ładować towaru na dwa samochody. Myślę żeby po drodze popatrzeć na sklepy z bronią, bo ta się zawsze przyda a jako, że jest rano to może nikt nas nie ubiegł.

- Gregory, a ty, co sądzisz? Zwiewamy?

- Lepiej się rozejrzeć niż tu stać w nadziei, że w końcu sobie pojadą.- Stwierdził po namyśle Gregory.

Alistair ostrożnie odpalił silnik i ruszył. Chciał opuścić podjazd pod sklepem i pojechać w inne miejsce.

- Może ten mniejszy sklepik na rogu? Powinien nam wystarczyć. I wiecie, co? Myślę, że znalezienie większego samochodu nie jest takim złym pomysłem. Do tego, czy do mojego wejdzie ograniczona ilość zakupów.

-Taki mały sklepik rzeczywiście powinien przyciągać mniej uwagi.- Zgodził się z nim Gregory.

- A i znalezienie jakiegoś busa, który jest sprawny albo, chociaż jakieś kombi było by całkiem dobre bo deski i inne narzędzia trochę zajmują najlepszy byłby jakiś bus. A sklep jak będzie jakiś po drodze to nie ma sprawy.

- Ale skoro nie umiemy się włamać do głupiego supermarketu… to jak planujecie się włamać do busa?- stwierdził sceptycznie Gregory

- W drodze z posterunku policji widziałem sporo samochodów, na które w nocy napadły potwory, podejrzewam, że tak jak w radiowozie, który “pożyczyłem” z parkingu policyjnego w takim będą pewnie kluczyki.- zaproponował Charlie.

- Może znajdziemy tam broń, apteczki, amunicję. Warto się przy jakimś zatrzymać. -zgodził się z nim Alistair.

- Czyli tam właśnie jedziemy… na posterunek?- Zapytał Gregory po chwili namysłu. Po czym upewnił się.- Posterunek napadnięty przez stwory?

- Nie nie, nigdy w życiu… chodziło mi bardziej o to aby zwracać uwagę na porzucone samochody na poboczu bo część z nich może mieć kluczyki po ataku potworów na kierowcę w nocy… Nie chcę się nawet zbliżać do posterunku…

- Więc sklep?- zastanowił się Gregory pocierając podbródek.

- Tak, jakiś mały z dużymi oknami, aby jasno w środku było, a samochody się obejrzy po drodze jak będzie coś ciekawego.

Powoli oddalali się od supermarketu przemierzając kolejne ciche uliczki. Mijali samochody, większość wydawała się zamknięta… ale w końcu trafili otwarte. Zwykłe samochody osobowe… z plamami krwi na siedzeniach i desce rozdzielczej.

Rozglądał się za samochodami policji, karetkami, większymi autami, w którym ktoś mógł przewozić potrzebne im zasoby: wodę, żywność, broń, środki opatrunkowe i medyczne. Tylko takie auta go interesowały. Ale los nie był dla nich łaskawy i poza osobówkami, nie trafiali na nic godnego uwagi.

W końcu dojechali do sklepu z artykułami żelaznymi… Mały i na uboczu. Idealny. I otwarty… dosłownie, bo ktoś wyważył drzwi… a ślady krwi świadczyły o tym, że to były potwory. Tyle jeszcze były tam? Sklep był częściowo zdemolowany. Ślady krwi widoczne były nawet z samochodu, ale poza tym… nikogo nie było widać. Ani ludzi, ani bestii.

- Nic lepszego chyba nie znajdziemy, a można się tu za narzędziami rozejrzeć, jakaś wkrętarka i tym podobne. Może też jakaś siekiera do obrony, bo jak się naboje kończą to raczej na gołe pięści nie chciałbym walczyć jeśli będzie trzeba. - Charlie przyglądał się sklepowi, wysiąść z pozornie bezpiecznego samochodu nie było tak łatwo jak się wydawało przy zgłaszaniu na ochotnika. Spojrzał raz jeszcze na witrynę sklepu, wydawało się spokojnie.

- To co idziemy ? Trzeba jakoś się upewnić, że środek pusty i nic na nas nie wyskoczy.

- Jeszcze jakieś mocne latarki. - Dodał Alistair. - Przydadzą się w nocy i są lepszym zapasem niż świeczki. Lepiej by było gdybym został w samochodzie. Zatrąbię, jeżeli będzie działo się coś złego. Wiecie, wy jesteście młodzi, ja już nie bardzo. A może będzie trzeba szybko uciekać? Co wy na to? Czy wolicie, bym wam pomógł wynosić fanty?

- Ktoś w samochodzie musi zostać, nie chciałbym sytuacji, że jak wyjdziemy ze sklepu to zostaniemy bez samochodu. To cóż w takim razie trzeba się zabrać za robotę, bo dzień się nie wydłuży, a w nocy to wolę być zamknięty bezpiecznie w swoim mieszkaniu.
- Wychodzimy po łupy.- Rzekł Gregory otwierając drzwi vana.- Drzwi zostawimy otwarte, żebyśmy mogli szybko zwiać. Trzymaj pan rękę na gazie, panie Dowson… tak? Dobrze mówię?

- Dokładnie tak. – Uśmiechnął się Alistair. - Możecie na mnie polegać i uważajcie tam na siebie.

- No dobra Gregory, czas zerknąć czy będzie coś, co się przyda - Chralie wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi od sklepu aby zajrzeć dokładniej do środka to w sprawdzeniu czy ktoś tam jest. Pamiętając, że potwory takie głupie nie są zerknął też do góry czy są jakieś przewody wentylacyjne, w których mógłby się kryć potwór.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-08-2015, 17:07   #46
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dwa głębokie wdechy, po których nastąpiła dłuższa przerwa. I znów płuca Tary podjęły pracę, a drżące ręce opadły wzdłuż boków. Pistolet dzierżony w dłoni wydał się jej nagle tandetny i nie na miejscu. Przecież miała naprzeciw siebie ludzi. Ludzi, na miłość boską! Do ludzi nie wolno strzelać.
- Schowajcie broń… spokojnie. - mrunęła cicho do towarzyszących jej przyjaciółek, próbując przekazać im resztki własnego opanowania. Dostrzeżono je, oczywiście że ktoś musiał je dostrzeć. Ten dzień był wybitnie do dupy. Jeszcze miejscowi gadali w swoim kaktusim dialekcie i cholera raczyła wiedzieć którym dokładnie. Nie chcąc przeciągać, ani zrywać się do bezsensownej ucieczki, Tara zatknęła gnata za pasek i podniosła otwarte dłonie na wysokość klatki piersiowej. Postąpiła krok ku gromadzie uzbrojonych ludzi. Ucieczka...jasne. Po jednej stronie gang motocyklistów, po drugiej banda meksykańców. Wybór jak miedzy kiłą, a rzeżączką. Ci drudzy chociaż wyglądali normalnie, jak zwykli obywatele Stanów Zjednoczonych. Lantana miała nadzieję, że wciąż pamiętają jakie zasady i prawa panowały w cywilizowanym świecie.

Na widok Tary, przez moment zapanował chaos. Latynosi zauważywszy ich spanikowali i… jeńcy którzy mieli w tym momencie szansę ucieczki, nadal tkwili na miejscu. A przez chwilę przecież nikt ich nie pilnował.
Przywódca z maczetą rzekł chrapliwym głosem z mocnym akcentem.- Kto ty jesteś ? Skąd się tu wzięłaś. W najbliższej okolicy nie mieszkają biali.

Zaczęło się od rozmowy, a nie kolejnej fali przemocy i szaleństwa… tyle dobrego. Przynajmniej nie dostała kulki na dzień dobry
- Tara...proszę pana - zaczęła, skupiając uwagę na typie z maczetą - Ja i moje koleżanki zgubiłyśmy się. Gonili nas ludzie na motorach. Nie wiemy gdzie jesteśmy, chcemy tylko wrócić do domu. Nie szukamy kłopotów.

- Jak my wszyscy… wyjdźcie żebyśmy was widzieli.- zaśmiał się chrapliwie meksykanin, acz słychać było w jego głosie gorzkie nuty.
Tara kątem oka widziała zatrwożoną JC i równie przerażoną, ale trzymającą fason Aiko.

Powoli, noga za nogą, ruda zaczęła dreptać ku zbiegowisku, a uniesione ręce trzęsły się jak w gorączce. Miała tylko nadzieję że któraś z dziewczyn nie spanikuje i nie zrobi niczego głupiego. W starciu z całą bandą ich szanse nawet nie zasługiwały na określenie “marne”.
- Co…- głos się jej załamał. Odkaszlnęła i kontynuowała - Może nam pan powiedzieć co tu się dzieje? Co się stało w nocy z miastem? I...skąd wzięły się te rzeczy o których mówią przez radio? - wyrzuciła z siebie nerwową wiązankę pytań, spoglądając na Meksa z trwogą i niezrozumieniem.

-Antychryst nadszedł? - odparł meksykanin z maczetą wzruszając ramionami.- Może to koniec świata? Wiemy tyle co wy.
Aiko rozglądała się bacznie otoczeniu i oceniała sytuację, a JC była na skraju płaczu.
Gdy już wszystkie trzy stanęły, mężczyzna dodał.- Poczekajcie tu, a potem… zajmę się waszym problemem.
Po czym rzekł coś do tłumu w ich języku, ci odpowiedzieli długim monologiem. Wtrącenie “Santa Maria” w monologu… odznaczało, że ów tłum się modlił. Zamach maczety, płynny szybki cios… trysnęła krew, głowa upadła na ziemie. Potoczyła się chwilę, a potem upadło ciało. Aiko zbladła omal nie mdlejąc, JC w panice zakryła twarz.

W jednej chwili żołądek podjechał Lantanie do gardła, a kolana o mały włos nie odmówiły współpracy. Zachwiała się, nie mogąc oderwać wzroku od broczącego juchą trupa. Mieli XXI wiek, erę lotów kosmos, Konwencji Genewskiej i Trybunału w Hadze...a właśnie na środku wielkiego, miasta w środku kraju uważającego się za humanitarny, dokonano egzekucji. Na zimno, z wyrachowaniem i nie patrząc na kartę Praw Człowieka. Szalona gonitwa myśli i wrzeszczący w panice głos rozsądku nakazywały kobiecie uciekać byle dalej od zagrożenia...ale odlane z ołowiu nogi nie potrafiły się poruszyć. Jedynym na co się zdobyła był znak krzyża, wykonany pospiesznie prawą ręką. Obcy wspominał coś o Antychryście, poleciała też kaktusia Matka Boska...musieli być religijni, a dobry chrześcijanin winien wspomóc innego dobrego chrześcijanina w potrzebie. Przypowieść o samarytaninie, nauki Jezusa i takie tam...grunt to zrobić dobre wrażenie. Co innego im pozostało?

Kolejne głowy spadały na ziemię niczym jabłka, szalony rytuał niczym z mroków średniowiecza trwał, podczas gdy tłum recytował modlitwy po hiszpańsku. W końcu spadła ostatnia głowa, a meks zwrócił się wprost do Tary.
-Jestem Hulio Fuentes. Obecnie… przywódca tych, którzy przeżyli ostatnią noc. Wy… jakimś cudem przeżyłyście też. Ale nie można ryzykować. Rozbierzecie się i zostaniecie poddane inspekcji. -rzekł stanowczym głosem, po czym dodał uspokajającym tonem.-Ale nie tu… Maria zaprowadzi was do swojego domu i sprawdzi, czy jesteście czyste. To dla waszego dobra.-
Maria nie wyglądała przyjaźnie.

Tym bardziej, gdy celowała w ich kierunku.

Tara kiwała głową słuchając uważnie, choć miała ochotę kręcić nią przecząco z każdą kolejną rewelacją. Rozbierać się...sprawdzić czy są czyste...dla ich dobra? O co tu do cholery chodziło?!
- Dobrze...oczywiście pójdziemy, prawda? - obróciła się w stronę dziewczyn i posłała im uspokajający uśmiech. Aiko dobrze się trzymała, ale Jenny… Jenny była przecież taka delikatna. Ruda złapała ją za rękę i ścisnęła mocno.
- Tylko...możemy poznać cel? Inspekcja? Po co...dlaczego? Co chcecie sprawdzać? Mamy aktualne szczepienia...ale nie chodzi o to coś czuję. - ponownie zwróciła się w stronę maczeciarza. - Pan wie więcej od nas...proszę. Niech pan powie co się tu dzieje?

- Nie wiem wcale więcej, naprawdę…- zaczął wyjaśniać Hulio, ale Maria się wtrąciła.-Chcemy sprawdzić, czy nie jesteście pogryzione, bo wtedy… humanitarnie byłoby was zabić. To i tak lepsze od tego co was czeka. No ruszać się.. vamos a ver. Nie mamy całego dnia na wasze fochy.-
Aiko zaś rzekła w próbie protestu.- Nie jesteśmy pokąsane.-
- Nie wierzymy wam na słowo.- wzruszyła ramionami Maria.

- Daj spokój Aiko, przecież sama narzekałaś, że nie wyskoczyłaś w nocy z ciuchów. Teraz będzie okazja do nadrobienia - Lantana mrugnęła do Japonki i dodała poważnie - Wiesz, że to konieczne. Chodź, jak chcesz rozbiorę się pierwsza. Nawet ci cyckami pomacham na zachętę.

-Los estupido... coños blanco.- skomentowała po hiszpańsku Maria, a Aiko wruszyła ramionami dodając buńczucznie i wesoło.- Wolę wyskakiwać z ciuchów bardziej ponętnej atmosferze, ale twoja propozycja ma swoje plusy. Chętnie popodziwiam twój striptiz.
Ich humor poprawił nieco nastrój JC.
Ruszyły przodem z nieufną Marią celującą w ich plecy. Dotarły do drzwi jednego z mieszkań na drugim piętrze. Maria je otwarła i wprowadziwszy dziewczyny, zaciągnęła je do sypialni i zamknęła za sobą drzwi.
Oparła się o nie.- No to po kolei. Załatwmy to szybko. Która pierwsza?

Ruda bez słowa zaczęła ściągać z siebie po kolei ubrania, zaczynając od góry. Z krzywym uśmiechem zabujała piersiami przed Azjatką i parsknęła wbrew powadze sytuacji.
- Bieliznę też ściągnąć? - spytała ich strażniczki, zamierając z bluzką w jednej łapie, a spodniami w drugiej.

-Wszystko.- mruknęła już mniej wrogo Maria, a Aiko i JC przyglądały się półnagiej Tarze z uśmiechami. Zwłaszcza Jenny podziwiała ciało rudej z coraz wyraźniejszymi wypiekami na twarzy.

- No to siup - wzruszyła ramionami i po chwili potrzebnej na walkę z opornymi haftkami stanika, posłała go na ziemię, a zaraz w ślad za nim powędrowały majtki. Całkiem naga rozłożyła szeroko ręce i powoli okręciła się dookoła własnej osi, pozwalając Latynosce na dokładną obserwację.

Ta jednak była bardziej… dokładna. Wsunąwszy sobie pistolet za pasek podeszła do Tary i obejrzała jej ciało powoli, od czasu do czasu dotykając dłonią, by upewnić się że wszystko jest w porządku.
Po czym odsunęła się mówiąc.- Następna.
I Aiko podeszła do Tary i zaczęła się rozbierać powoli, od czasu do czasu zerkając na strażniczkę i samą rudą. Nie cackała się za bardzo i stanęła dumnie obok Tary wypinając piersi, by porównać która z nich ma większe, a która kształtniejsze. JC… była czerwona na twarzy nie mogąc oderwać oczu od przyjaciółek. Strażniczka zaś zabrała się za badanie ciała Japonki, co ta skomentowała zmysłowym jękiem kpiąco mówiąc.-Bądź delikatna, to mój pierwszy raz.
Co sprawiło, że Maria zaczerwieniła się mocno i burknęła coś pod nosem po hiszpańsku.

-Uważaj bo ktoś uwierzy - ruda uniosła oczy ku sufitowi w teatralnym geście wyrażającym szczerą wątpliwość - Chyba że jesteś jak dziewica orleańska...wielokrotnego użytku...ale nieważne. Trochę powagi, dobrze? Zachowujmy się poważnie chociaż ten jeden raz…

-Nigdy nie byłam macana w tak brutalnie prosty… sposób.- mruknęła Aiko przeciągając się zmysłowo i uwodzicielsko pod dotykiem Marii. I wywołując rumieńce zarówno u JC jak i Latynoski, po czym poważniej dodała.- Właśnie banda zboków na motorach nas ścigała usiłując co najmniej zgwałcić, po mieście grasują potwory, a ja byłam świadkiem egzekucji… śmiech to jedyne co mi pozostało Taro. Śmiech albo obłęd, bo jak poradzić sobie z takim czymś?
-..ucja..- burknęła coś cicho Maria.
-Co?- spytała Aiko poddając się dotykowi dłoni badającej ją Marii.- To nie była… egzekucja. Mój brat i pozostali, zostali zarażeni… Oni.. nie chcieli zmienić się w nie… więc, uratowaliśmy ich. To było trudne… dla wszystkich.

Tara momentalnie spoważniała, a zimna stróżka potu spłynęła po jej kręgosłupie łaskocząc skórę. Dlatego żaden z jeńców nie uciekał. To miała być łaska...nie kara.
- Maria… przykro mi, naprawdę cholernie przykro - wychrypiałą przez ściśnięte gardło. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić jak to jest patrzeć na śmierć kogoś bliskiego. Czy potrafiłaby stać z boku jeśli trafiłoby na Lilly? Wątpiła w to.
- Mówisz że infekcja przenosi się przez ślinę…. ugryzienia. Zadrapań też to dotyczy?

- Nie wiem… sprawdzam…- głos Marii się załamał. Dokończyła badanie Aiko chyba na oślep i odsunęła się. Jej oczy były załzawione. Zdjęła okulary i otarła je rękawem kurtki.-Sprawdzam wszystkie podejrzane ślady. Okolice skażone… zielenieją… zazwyczaj.
Spojrzała na JC.- Teraz ty.-
Jenny spojrzała na Tarę… Niemal wbiła spojrzenie w jej oczy. Starając się zapomnieć o sytuacji spoglądała na Lantanę rozbierając się powoli. Odsłaniają ciało tylko dla jej oczu. I Aiko… bo czasem zerkała i na nią. Sytuacja trochę ją ekscytowała na swój szalony sposób.

Ruda zdobyła się na to, by przywołać na twarz drapieżny uśmiech. Trzymała z dj’ką kontakt wzrokowy przez całą, wysoce stresującą i nieprzyjemną dla niej czynność. Podeszła nawet dwa kroki w jej kierunku i założywszy ręce na piersiach, spytała cicho.
-Gdzie my jesteśmy, która to dzielnica i jak daleko jest do Campus Martius Park?

Z ust Marii padła nazwa dzielnicy, która niewiele Tarze mówiła, ulicy która nie mówiła nic, oraz najważniejsze.-W linii prostej trzeba przebyć trzy przecznice do parku, ale tam zdaje nasadzili się Los Muertas… jak się teraz zwą te ćpuny. Wydaje im się że są sługami apokalipsy i próbują pomóc potworom wykończyć ludzkość. Los tontos.

W odpowiedzi z ust Tary wydobyło się jedno słowo:
-Kurwa…
Zaraz jednak zreflektowała się i dodała już bez zbędnych wulgaryzmów:
- Zawsze musi znaleźć się jakaś banda oszołomów...życie bez nich byłoby za proste. Trzeba będzie przedostać się bokiem, albo od drugiej strony…. ciężko to widzę. Ilu jest tych Los...Muertas? ,-

-Coraz mniej… na szczęście- zaśmiała się cicho Maria podchodząc do JC i zaczynając ją badać. Oddech Jenny przyspieszył lekko, a ona sama zerkała to na Tarę, to na Aiko spod przymkniętych oczu.-To banda składająca się z ćpunów i jednego charyzmatycznego wariata, który wciągnął za dużo koki, najwyraźniej. Sformowali się jako militia, gdy policja zaczęła znikać z ulic. Bez samochodu… na piechotę nie radzę próbować. Nie używają samochodów, ani broni palnej...za to chętnie łomów i pałek. To wariaci.
-Przynajmniej więc mamy przewagę… paru naboi.- skwitowała sprawę Aiko.

-A może dałoby radę odpalić któryś z okolicznych samochodów? Coś musiało zostać na chodzie. To dopiero pierwszy dzień końca świata, wciąż mamy w okolicy sporo zapasów. Tylko pytanie jak taki znaleźć...albo odpalić. Nie znam się na elektryce...ehhh. Musimy dotrzeć do domu i upewnić się, ze z resztą wszystko w porządku. Lilly i Ward na pewno wychodzą z siebie. ciekawe czy Młoda nakarmiła Kwadrata? Czymś innym niż pieczony kurczak...jak wypadły oględziny, jesteśmy do zaakceptowania? - rzuciła na koniec do Latynoski.

-Jesteście… jesteście.- Maria odsunęła się od nagiej JC i spojrzała na trójkę golasek. Przez chwilę milczała nim rzekła.- No więc… ja teraz pójdę powiadomić wujaszka Hulio, że jesteście czyste. Potem… mamy pogrzeb całopalny. Więc… wy możecie tu poczekać aż skończymy ceremonię i wtedy pogadać z Hulio lub opuścić mój dom i kamienicę. I udać się w siną dal. Nie będę was zamykała czy pilnowała. I tak nie ma tu nic wartego do kradnięcia.

Lantana spojrzała po przyjaciółkach i z powagą odpowiedziała.
-Poczekamy...a jeśli to możliwe prześpimy się chwilę. Może mogę jakoś pomóc?

- Nie róbcie tu bałaganu. To wystarczy. Ów pogrzeb to… rozumiecie… prywatna ceremonia.- westchnęła Maria i wyszła z pokoju. A Aiko westchnęła.-Cóż… wolałabym, by przebywanie z dwoma gołymi kobietami, odbywało się w bardziej przyjemnych okolicznościach. Ale przynajmniej… żyjemy i jesteśmy całe.

-I nawet nas wymacali za darmola. Czy to już Gwiazdka? - Tara dorzuciła swoje trzy grosze, zbierając bieliznę z podłogi - Wszystko w porządku JC?

-Tak, tak…- mruknęła JC siadając na łóżku i przyglądając się pozostałym przyjaciółkom. Nawet się uśmiechnęła, natomiast Aiko zakładając majtki odparła żartobliwym tonem.- Też mi wielkie halo… Maria nie potrafiła wymacać porządnie. Powinnam zażądać zwrot pieniędzy.

- Jak ci mało możemy zawołać kolegów spod supermarketu. Pewnie po kolei każdy z nich chętnie przewiezie cię na swoim stalowym rumaku...albo we dwóch albo i trzech naraz. Brzmi jak dobra zabawa, co? - zaproponowała Ruda ironicznie.

- Pfff… Moje ciało pragnie delikatnego dotyku, a nie bandy twardych łap spoconych samców.- mruknęła Aiko przesuwając dłońmi po swych piersiach. Po czym nachyliła się po biustonosz.-Nie lubię brutali. Mój mężczyzna musi być delikatny i najlepiej pachnąć Old Spice. A ty jakich wolisz Taro?
JC przyglądała się obu przyjaciółkom, wciąż naga i ściskając mocno uda. Siedziała cichutko i uśmiechała się delikatnie.

- Kobieta, mężczyzna...na dobrą sprawę lubię obie opcje, tylko muszą dbać o higienę i nie rozrzucać skarpet gdzie popadnie. - wyszczerzyła się bezczelnie.

-Kobieta? O to może nie powinnam być przy tobie taka swobodna… i pilnować biednej JC.- uśmiechnęła się bezczelnie Aiko i założywszy stanik zerknęła na Jenny, jak i na łóżko na którym siedziała.-Trochę… wąskie… jeśli miałybyśmy na nim odpoczywać we trzy, to przytulone. Chyba, że… ta gadka z przespaniem, miała uśpić czujność Marii i planujesz coś innego ?

-Nie marw się, poczekam aż uśniesz i dopiero zacznę swoje numery - Tara machnęła lekceważąco ręką, ale dalszą część wypowiedzi Azjatki potraktowała już poważnie - Słyszałaś co powiedziała nasza gun-girl. W okolicach naszego domu kręci się banda wykolejeńców. Uzbrojonych i niebezpiecznych. Z motocyklistami miałyśmy farta, ale losu lepiej nie kusić. Trzeba ogarnąć mapę i zobaczyć dokładnie gdzie jesteśmy, zaplanować trasę. Może da się przekonać któregoś z kaktusów aby pomogli nam skołować brykę. Powrót na piechotę to samobójstwo. Potrzeba nam środka transportu...i tym razem bez dyskusji. Poczekajmy, odpocznijmy i zobaczmy co wujaszek Hulio przygotował dla nas za atrakcje. Na razie nie okazali się żadnymi potworami...poza tym to Meksi. Jeśli ktoś ma wiedzieć jak odpalić samochód z kabli to właśnie oni. Do ludzi czasem warto wyjść z otwartymi dłońmi, Aiko. Ciągle gdzieś tli się w nas człowieczeństwo, nawet pomimo tego całego burdelu. A jeśli chodzi o łóżko… zawsze pozostaje opcja spania w poprzek, prawda?

-Nie mamy już przed nimi wiele do ukrycia.- uśmiechnęła się Aiko siadając na łóżku i zerkając na Tarę i przygryzając wargę.-Tylko czy Meksi za pomoc nie będą chcieli czegoś w zamian?

- Nie wierzę… nie masz ochoty pobajerować latynoskiego don Juana? - Lantana zaśmiała się cicho, powoli i metodycznie zakładając kolejne ciuchy na grzbiet - Pieniądze i inne dobra materialne na chwilę obecną straciły na wartości...ale coś wymyślmy, nie martw się. Zawsze jest jakieś rozwiązanie.

- Wolałabym podroczyć Marię… sprawdzić na ile była obojętna podczas tego macania. Ponaciskać jej guziczki i utrzeć noska.- zażartowała Aiko kładąc się na łóżku w bieliźnie.-Mogę pobajerować jakiegoś macho, czemu nie.
Po czym spojrzała na JC pytając.-A ty się nie ubierasz.
- Ja… ja… muszę do łazienki.- odparła cicho JC wstała i drobniutkim krokiem pognała do wyjścia z pokoju.

Tara uniosła pytająco brew i westchnęła ciężko.
-Wiesz...pójdę zobaczę czy z nią wszystko w porządku - mruknęła kierując się w ślad za dj’ką - To był ciężki poranek. Dasz sobie radę sama?

- Tak… myślę że poradzę sobie z taką prostą czynnością jak zaśnięcie, chyba że planujesz coś ekstra… skoro już sobie mnie obejrzałaś.- zachichotała Aiko.

-Mamy gorszyć biedną Jenny? - spytała zatrzymując się na moment - to chyba nie najlepszy pomysł na tą chwilę...ale przypomnij się potem. I skołuj flaszkę.

-Uważaj… bo tak zrobię. Przyda mi się odstresowanie. I może więcej rozrywki, ty i Latynos.- zagroziła ze śmiechem Aiko.
-Tylko jeden? - Lantana podłapała humor Japonki - A gdzie tu ta rozrywka i odstresowanie? Nuda…

-Jeden Latynos i ty… lubię być wielbiona. A nie chcę by ktoś odciągał twoją uwagę od mego boskiego ciałka.- mruknęła żartobliwie Japonka przeciągając się. -To w końcu ma być rozrywka dla mnie.

Tara parsknęła i udała że się nad czymś poważnie zastanawia.
-To może zafundujemy ci pięciu ochotników. Ty jedna i oni.... na każdy rozkaz i ku twej uciesze i przyjemności. Ja sobie stanę z boku i zajmę czymś innym, przecież zbrodnią byłoby gdybym kradła ich uwagę. To ty masz się odstresować.

-Jeśli wszyscy będą śliczni i natarci pachnidłami ale w takim razie… ty chyba lubisz patrzeć... niż pieścić piękne kobiety.- Aiko przewróciła się na brzuch i leżąc przodem do Tary spoglądała na nią.-No… jak tak będziesz stała niezdecydowana, to sprawdzę czy rzeczywiście lubisz kobiety. Albo do łóżka, albo zobacz co z JC.

- Wiesz...w moim wieku pozostaje niewiele ponad patrzenie - odparła śmiertelnie poważnym tonem, zaprawionym nutą goryczy - Ciężko być emerytką...ach, ta podagra i korzonki. Spróbuj usnąć, ja pójdę do Jenny.

-Korzonki… jasne… bo ci uwierzę.- parsknęła śmiechem Aiko.

-W coś trzeba Aiko, w coś trzeba - Tara wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju na poszukiwania ostatniej z felernego tercetu.

Łazienka w mieszkaniu Marii, była mała i zapewne przytulna. Przycupnięta przy sypialni i… z niej właśnie dochodziły odgłosy JC. Dość głośne jęki, mimo że d’jka próbowała nad sobą panować.

Tara wycofała się rakiem. Obawiała się, że drobna brunetka zamknęła się w kiblu żeby się wyryczeć i wyszlochać w muszlę klozetową, ale hałas dobiegający zza drzwi wskazywał na coś kompletnie innego. Dziewczyna byłą głośna...jakoś poprzedniej nocy Lantana nie zwróciła na to uwagi. Pokręciła głową, zwalając winę na alkohol i wróciła do Azjatki. Bez słowa uwaliła się na łóżku i dopiero opierając głowę na poduszce mruknęła.
- Będzie żyć. Nic jej nie jest.

- A ja się nudzę…- mruknęła Aiko i obróciwszy się na bok położyła dłoń na brzuchu Tary.-To gdzie masz te korzonki?

- Pewnie na plecach- burknęła nie otwierając oczu. Stresujący poranek zbierał swoje żniwa. Czuła zmęczenie i lekkie rozdrażnienie, które stała się ukryć - Jeśli nie chcesz spać możesz nas popilnować. Zmienię cię za te kilka godzin. Serio padam na gębę, potrzebuję trochę snu. Ty się wyspałaś, ja prawie nie zmrużyłam oka. To był ciężki dzień...noc. Jeden diabeł.

-Narobi taka apetytu zaskakującymi oświadczeniami, a potem…- Aiko usiadła i dodała.- A co z JC, dostała biegunki czy co? Nie patrzyła na egzekucję… mądra dziewuszka. Ja zaś... cholera... musiałam udawać twardzielkę i teraz nie mogę spać. Ani zamknąć oczu…-
Wstała i ruszyła, by ubrać spodnie.

-Pomyśl że to gra wideo, albo kolejna część Postala. Tylko że tu nie ma tłumików z kotów - ruda wymamrotała nawet nie siląc się żeby uchylić powieki - Jeśli coś będzie się działo, obudź mnie. Nie wypada wiać śmierci tak w betach. A JC… potrzebuje chwili dla siebie. Ogarnia się trochę. Pamiętaj, że ją obrzygałam. Też na jej miejscu bym się chciała umyć tak szybko jak to tylko możliwe. Za zużycie wody, mydło i ręcznik nam nie policzą, więc co sobie żałować? Trzeba brać póki okazja…bo otwarte okradanie gospodarzy jest jakieś takie mało subtelne. Jak chcesz narobimy im pod wycieraczkę jak już zaczniemy się toczyć w kierunku domu...Dom. Swoją drogą Aiko możesz mieć racje. Możliwe że trzeba będzie przekonać któregoś z tych oszołomów żeby nam pomogli. Okazać wdzięczność i uwagę. Jenny się do tego nie nadaje, jest zbyt nieśmiała i delikatna, zresztą sama wiesz najlepiej. Pozostaję ja albo ty...albo obie naraz. Zależy jak dużo atencji dany jełop będzie wymagał za znalezienie nam wózka i odpalenie go. Coś czuję że pod połączoną siła naszych argumentów nie będzie długo stawiał oporu. Pytanie brzmi: co o tym sądzisz?

-Hmmm… w grupie raźniej? I z odrobinką alkoholu? Mogę się poświęcić, ale… w grupie raźniej i pewnie przyjemniej.- stwierdziła Japonka ubierając się i dodała.-Nie jestem taką gnidą, by robić na wycieraczkę komuś, kto okazał nam względną gościnność w tych porypanych czasach, ale… cholera, po tej egzekucji, są mi winni choć parę łyków czegoś mocnego na ukojenie nerwów. I zamierzam jakiegoś alkoholu poszukać.-
Po tym słowach Aiko wyszła, a kilkanaście minut później… do świadomości Tary dotarł odgłos cichych kroków. Czyjeś zgrabne kobiece ciało przytuliło się do niej, czyjaś głowa spoczęła na piersi Lantany.
A głos JC utwierdził rudą, że to właśnie dj’ka się do niej przytula szepcząc.-Jestem porypaną… zboczoną… tak mi wstyd.-
Chyba myślała, że ruda już śpi, bo potem tylko cicho łkała.

-No już Jenny, cicho. - Ruda mruknęła sennie, obejmując ją ramieniem i przytulając do siebie - To tylko koniec świata…

- Nie… o to chodzi… ja… pobudziłam się widząc ciebie, Aiko…- mruknęła cicho Jenny.-Tak się bałam, że nie mogłabym się… rozebr.. nie mogłabym się ruszyć. Więc skupiłam się na… was… i zdołałam i… potem… jestem chorą seksoholiczką.

-Nie przejmuj się. To znaczy że jeszcze żyjesz. Widzisz? Nie jest aż tak źle. Oddychasz, myślisz, czujesz. Będzie dobrze...a teraz śpij. Ja padam na pysk.

-Dobrze…- mruknęła cicho JC i przytuliła się mocniej, od czasu do czasu głaszcząc brzuch rudej.


Sen… nie trwał tak długo jakby chciała Tara. Mimo wszystko trochę się zdrzemnęła w klubie. Obecna pobudka, z nagą sąsiadką wtuloną w biust, była kolejną przyjemną… estetycznie niespodzianką. Podobnie jak fakt, że nikt nie zakłócił im tego snu.

Otworzyła wpierw jedno oko, rozejrzała się po pokoju i dopiero uchyliła drugie. Wydawało się że wreszcie, choć raz od poprzedniego wieczora ma chwilę tylko dla siebie - cichą, spokojną. Bezpieczną. Poleżała chwilę, rozkoszując się tym uczuciem, a na jej twarz wpełzł delikatny uśmiech. Jenny wciąż spała, to dobrze. Widać też potrzebowała odpoczynku, Lantana wcale się jej nie dziwiła.
-Aiko? - spytała cicho, unosząc głowę z poduszki.

Aiko.. nie odpowiedziała. Za to Jenny obudziła się nagle, jakby reagując na ruch Tary. Podniosła powoli głowę.- Stało się coś?

Kobieta pokręciła głową przecząco i przeciągnąwszy się, zaczęła powoli podnosić się z łóżka, uprzednio odsuwając od siebie towarzyszkę.
- Pójdę zobaczyć czy pogrzeb się już skończył. Ubierz się i poczekaj, dobrze? Nie możemy się rozdzielać, trzeba zacząć ogarniać transport do domu.

-Dobrze…- mruknęła cicho JC i wstała, by się zacząć ubierać. Przeciągając przy okazji swe gibkie ciało rzekła.-Jesteście z Aiko… bardzo śliczne i…

- I jeszcze nie raz poświecimy ci cyckami jak chcesz...a teraz się ubieraj. - Tara parsknęła i ruszyła na poszukiwania Japonki. Może polazła się myć, albo znalazła sobie tego wspomnianego don Juana? Ruda liczyła tylko, że przyjaciółka wciąż żyje, ma się dobrze i nic jej nie jest. Wystarczająco śmierci otaczało je z każdej strony. Dokładanie kolejnej cegiełki w murze koszmaru i paranoi nie stanowiło rzeczy pożądanej.

Aiko siedziała w kuchni z ulubionym i najbardziej pożądanym w tej chwili partnerem i kochankiem. Butelką piwa. Popijała drobnymi łyczkami i uśmiechnęła się na widok wchodzącej Tary.- Koszmary nie dręczyły przypadkiem? Bo wieści mam… ciekawe.

-Mam usiąąąąąąść? - Tara ziewnęła rozdzierająco nawet się z tym nie kryjąc i zaraz dorzuciła - Czy mogę stać, bo wieści nie zwalą mnie z nóg?

- Nie wiem… Maria najchętniej wykopała by nas stąd, przy pierwszej okazji, ale rządzi tu Hulio, a on...najchętniej dołączyłby nas do swego haremu.- rzekła z ironicznym tonem Japonka. Łyknęła piwa dodając.- A poważniej… stracili paru ludzi dzisiaj. Potrzebują silnych osób, twardych. Lepsi byliby faceci, ale my też się nadamy. Hulio chciałby nas zatrzymać w tej kamienicy.

Lantana przysiadła na brzegu stołu i skrzyżowała ramiona na piersi. Mogły się tego spodziewać, przecież w podobnej sytuacji każda para rąk jest na wagę złota, a mięso armatnie lepiej wyznaczać z grupy obcych ludzi niż takich, których zna się praktycznie przez całe życie.
- I co, będziemy prać, sprzątać, gotować i dzieci niańczyć? - prychnęła lekko zirytowana - A na serio… przecież mamy rodziny, które się o nas martwią. Musimy wrócić na stare śmieci i upewnić się, że jeszcze je mamy. Coś mówił poza tymi rewelacjami? Wiem, propozycja jest kusząca - mamy tutaj względnie zapewnione bezpieczeństwo i nie trzeba włóczyć się po mieście i wystawiać tyłek na niebezpieczeństwo, a co najważniejsze nikt cię tu nie zna, więc możesz być sobą bez żadnych ograniczeń. -zakończyła ze szczerym, szerokim uśmiechem, prawie pozbawionym złośliwości.

-Hulio wie, że nie możesz nas zmusić do zostania.- zgodziła się z nią Aiko zerkając z dołu na Tarę i zamyślając się na jej ostatnimi słowami.-Bo więźniowie i niewolnicy to w tej sytuacji kłopot. Więc kusił… także opowiastkami że wojsko wkroczy za dzień lub dwa, że wyprawa przez miasto może być niebezpieczna. Że te dzielnice roją się od potworów i kryminalistów. Ale zmusić…- wzruszyła ramionami.-... nie może. Może natomiast nie pomagać nam w żaden sposób. I zabronić innym pomagania nam.

Na dłuższą chwilę zapadło milczenie: ciężkie i pełne złości. Lantana gapiła się gdzieś ponad głową przyjaciółki i zgrzytając zębami przetrawiała zasłyszane informacje. Wojsko...jasne. Prędzej byłaby w stanie uwierzyć w świętego Mikołaja i jego zaprzęg złożony z reniferów dymających przez bezkresny ocean nieba.
- Wiem.- odezwała się w końcu i parsknęła przez zaciśnięte zęby - Znasz jakieś chwytliwe cytaty z Biblii? Ja za bardzo nie przykładałam uwagi do tej książki, teraz żałuję. Skoro są wierzący można pojechać po ich religijności. Szczęśliwie chrześcijaństwo jest dość przyjazną i altruistyczną religią. Z drugiej strony...jeśli okaże się że kamienica została zniszczona, mamy punkt wyjścia. Drugą opcję zapewniającą przynajmniej chwilowe bezpieczeństwo. Tylko trzeba się przebić przez miasto pełne zwyrodnialców...łatwizna, ale do tego potrzebujemy paru gratów. Bez nich z miejsca kopmy sobie dołek. Co możemy im zaproponować, co mamy na handel? Obietnicę sojuszu? Już widzę jak na to idą - westchnęła ciężko - Dobra Aiko, burza mózgów. Trzeba znaleźć najdogodniejsze rozwiązanie jeśli nie da się zagrać Huliowi na człowieczeństwie. Pomysły?

- Jestem Japonką urodzoną w Japonii. Obchodzę Boże Narodzenie, ale u nas to… bardziej kolejne walentynki. Mogę zacytować Konfucjusza, ale… Biblia… może JC zna lepiej?- westchnęła Aiko. I podrapała się po podbródku.-Nie wiem… jak podejść Marię. Ona nas tu nie chce, ale mam wrażenie, że dlatego że nas.. nie lubi. Albo ma stłumioną chętkę na jedną z nas i dlatego nas nie lubi. Rozmowę z Hulio możemy sobie darować. Jest uparty jak osioł. Lepiej jej uniknąć, to strata czasu. A co do handlu, mamy tylko… trochę ciuchów na wymianę. I nic poza tym.

- Pomóż nam, a pozbędziesz się problemu i więcej nie zobaczysz na oczy? Ma sens… Ehhh...szkoda trochę. Ominie nas trójkąt z Latynoskim ogierem, ale trudno. Odrobimy po apokalipsie - wykrzesała z siebie resztki poczucia humoru - Jeśli Maria okaże się nie do przerobienia, dorwiemy któregoś z pozostałych jełopów. Wiesz gdzie polazła panna kwaśna Meksykanka?

-Mam wrażenie, że mogła by nas wystawić do wiatru z sadystycznym uśmieszkiem na twarzy.- westchnęła Aiko drapiąc się za uchem dodając.-Hmm… a tych latynoskich ogierów, trochę jest...w tej kamienicy. Paru ciekawskich tu zaglądało.

-A któryś wyglądał jak złodziej samochodów albo mechanik? - Tara podrzuciła z wyraźnie rozbawioną miną.

-Nie wiem jak wyglądają złodzieje samochodów, ale jeden miał plamy oleju silnikowego na spodniach. Fernando… jakiś tam.- zamyśliła się Japonka.-Bardzo uprzejmy.

- Wyglądają jak Latynosi - Tara z powążną miną podzieliła się swoimi przemyśleniami - Dobra...wiemy już że Fernando prawdopodobnie umie grzebać przy autach… ma spodnie, a co poza tym? Błagam...niech nie będzie stary, śmierdzący i zgrzybiały. Wiem że sytuacja ciężka, ale trzeba mieć jakieś resztki gustu...ale jak trzeba to i to się ogarnie. Cholera… - zakończyła z jękiem rezygnacji.

-Nie jest stary i śmierdzący… Nie jest też modelem playboya. No i masz… znieczul się nieco.- rzekła Aiko podając butelkę.-Zresztą nie musimy od razu mu wskakiwać do łóżka, prawda?

Lantana z wdzięcznością przyjęła flaszkę i pociągnęła zdrowo. Wypuściła z sykiem powietrze, odkaszlnęła i podjęła temat:
- Lepiej przygotować się na najgorsze. Na piękne oczy i słodkie słówka raczej nie da się złapać. Aiko… wiesz jak to się skończy - tak jak zawsze. Może i mamy koniec świata, ale facet to facet. Do jego serca albo dociera się przez żołądek, albo przez kutasa. Nie zamierzam nikogo rozpruwać, gotować nie potrafię. Zostaje trzecia opcja. Jasne, najpierw porozmawiamy w przyjaznej atmosferze, ale działajmy według planu. W razie jak coś się posypie, będziemy wiedziały co robić. Jenny w to nie mieszajmy, załatwmy sprawę we dwie.

Aiko wstała oplotła ramionami kark siedzącej Tary i przybliżała swoja twarz do twarzy rudej. Przycisnęła usta całując pieszczotliwie i namiętnie.- W razie czego… zawsze będzie nam przyjemniej razem.

Tara przymknęła oczy i objęła ją w pasie. W jednej chwili jej samopoczucie z dołu pełnego szamba wyczołgało się na twardy grunt.
-Jak robić głupoty to tylko w doborowym towarzystwie - uśmiechnęła się i pokręciła głową, chichocząc pod nosem.

-Świetnie całujesz…- zamruczała Aiko zerkając w oczy Tary i oblizując wargi.-Na imprezie w klubie mogłybyśmy… oj… byłoby się czego wstydzić potem.

Tara w odpowiedzi wzruszyła ramionami i odsunęła się trzy kroki do tyłu wciąż z tym samym uśmiechem.
- Nie przesadzaj. Aż taka siara ze mną gdziekolwiek wyjść i kolegom pokazywać?

- Nie… tylko wiesz. To Lilly z waszej dwójki wydawała się być tą rozrywkową.- zaśmiała się Aiko przyglądając się Tarze.-Teraz widzę, że obie jesteście niezłe ziółka.

- Ktoś musi dawać dobry przykład, być poważny, zorganizowany...i tak dalej i tak dalej - Tara wymamrotała, unosząc oczy ku sufitowi - Matka mi kazała nie przesadzać. Zresztą… wiesz jak to u mnie z robotą jest. Za coś trzeba się utrzymać...ale nie o tym powinnyśmy teraz dyskutować. Trzeba znaleźć i pogadać z Fernando.

-Więc… za mną.- rzekła dumnie Aiko i pierwsze swe kroki skierowała do… sypialni.- JC wychodzimy załatwić parę spraw. Nie wychodź z mieszkania, nie otwieraj nikomu poza nami i Marią to nie powinno ci się nic stać.
Po tej deklaracji wzięła Tarę pod rękę i wraz nią wyszła z mieszkania. Na klatce schodowej było cicho, a rozejrzawszy się po niej Japonka stwierdziła.-Piętro wyżej.
Ruszyły tam, by po chwili się znaleźć, przed numerem 20.
-O ile dobrze zapamiętałam to… tu.- po tej deklaracji Aiko zapukała i drzwi się otworzyły po paru minutach. A w nich stał zaskoczony latynoski

młodzieniec. Najwyraźniej nie spodziewał się wizyty nawet jednej kobiety, a tym bardziej dwóch skoro zamarł z otwartymi ustami.

- Cześć… Fernando, tak? - Lantana zaczęła rozmowę z profesjonalnym uśmiechem numer pięć przyklejonym do ust - Aiko mi o tobie opowiadała. Możemy wejść na chwilę, nie przeszkadzamy?

-Si si…- rzekł młodzieniec przepuszczając obie kobiety.-A co takiego opowiadała?
-Że jesteś miły, uprzejmy i przystojny… prawdę.-rzekła Aiko poufale obejmując Tarę i zerkając na Fernando z łobuzerskim uśmiechem.

-I jak na razie wszystko się zgadza - Lantana przytaknęła, obcinając go od stóp do głowy i zatrzymała spojrzenie na oczach.

- Miło to słyszeć…- zapeszył się Fernando, prowadząc obie dziewczyny do saloniku, gdzie na stole leżało coś rozłożone na części, co z grubsza przypominało karabin wojskowy z czasów wojny światowej. Aiko zerknęła w kierunku pomieszczenia oddzielonego koralikami w miejscu drzwi i spytała.- Mieszkasz sam?
-Tak… miałem dziewczynę, ale… rzuciła mnie… rozstaliśmy się.- wyjaśnił pospiesznie Fernando i spytał zmieniając temat.-Jak wam się nasza mała społeczność podoba?

- Dobrze widzieć, że mimo całego tego chaosu wciąż są miejsca i ludzie którzy nie zatracili człowieczeństwa i nadal postępują wobec ogólno-panujących zasad. Dbają o siebie, o swoje rodziny - przy ostatnim słowie wyraźnie zmarkotniała - Mam nadzieję, że i naszym bliskim nic nie jest. Od wczoraj wszystko mogło się zdarzyć. Nie wiemy nawet czy żyją, czy nie potrzebują pomocy…- szczypnęła dyskretnie Aiko, by i ta dorzuciła swoją porcję kobiecego lamentu.

-Mój biedny mały… dziesięcioletni braciszek Ryu.- westchnęła rozdzierająco Japonka.-Taki bezbronny i malutki. “Gdzie jest moja duża siostrzyczka”… pewnie pyta.
-To bardzo smutne. Współczuję wam.- rzekł Fernando i dodał smutnie.-Ale takie czasy… Nagle cały świat oszalał i… mogę wam tylko współczuć.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 05-08-2015 o 17:11.
Zombianna jest offline  
Stary 05-08-2015, 17:09   #47
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Lantana odkleiła się od Azjatki i postąpiwszy do przodu ujęła jego dłoń.
- Możesz więcej...znasz się na samochodach. Potrafiłbyś odpalić jeden ze stojących w okolicy wózków? Prosimy Fernando...powiedz, gdybyś wiedział że twoi najbliżsi mogą potrzebować pomocy i są w niebezpieczeństwie...a ty nic nie zrobiłeś. Jak byś się czuł? Nie możemy sobie znaleźć miejsca i zaraz zwariujemy...pomóż nam, proszę. Tylko ty możesz to zrobić - ścisnęła mocniej kończynę Meksa, rzucając mu spojrzenie jakie podpatrzyła u pewnego kota z filmu Shrek.

-To nie jest takie proste.- jęknął cicho mężczyzna próbując się uwolnić od spojrzenia Tary. -Mogę tylko te stare niezabezpieczone nowymi alarmami i to… nie jest włamanie.
Odetchnął głęboko dodając.-Musiałbym przewiercić stacyjkę i odpalić kable. Mógłbym raz uruchomić i… to nie byłby sprawny samochód. Owszem ruszyłby, ale jakbyście nim stanęły to nie uruchomiłybyście go ponownie. Naraziłbym was na niebezpieczeństwo. Nie mogę…
- Sam powiedziałeś że świat oszalał… a to jest stan wyższej konieczności - ruda nie nadawała za wygraną, nadając wypowiedzi dramatycznego tonu - Bardziej narażone będziemy jeśli całą drogę zaplanujemy przebyć na piechotę. Mówisz, że możesz go odpalić...w takim razie nie będziemy gasić silnika. Chcemy dojechać do domu, prosto do domu. Darujemy sobie zakupy i spa… ale to kawał drogi. Jeśli pomożesz, uratujesz nam życie a my… - spuściła niewinnie wzrok i zerknęła szybko na Japonkę - My jakoś się odwdzięczymy…
-Ale przecież możecie poczekać tutaj i być bardziej bezpieczne. Kryzys szybko minie i tak jak pomożecie swym rodzinom… narażając się?- dukał Fernando, a Aiko podeszła do niego od tyłu i bezczelnie chwyciła za pośladki.- Co z ciebie za mężczyzna, skoro nie potrafisz docenić kobiecej wdzięczności.
- Ale o czym wy mówicie. Poza tym Hulio zabronił…- jęknął zaskoczony tych chwytem Fernando.

-Hulio nie chce żebyście uszczuplali własne zapasy i rozumiemy to doskonale. - Lantana uniosła rękę i przejechała palcami po torsie chłopaka, zaczynając na wysokości pępka i kończąc przy szyi - Nie chcemy zabierać wam zapasów broni, jedzenia czy leków...to tylko jeden, randomowy samochód, który i tak się wam nie przyda. Macie masę innych… a podróże o tej porze roku są szkodliwe…

-Ale to wymaga dostania się na niepewne tereny. To jest ryzykowne dla mnie. Nie mogę ukraść bryki z najbliższej okolicy.-jęknął chłopak czując się osaczony przez dwie ponętne kobiety.-Sama wyprawa po samochód może być groźna. Lepiej, żebyście zostały tutaj.

- Przecież nie będziesz sam, idziemy z tobą. Mamy broń, a Aiko strzela lepiej niż Wasilij Zajcew - Lantana stanęła na palcach i dokończyła szepcząc mu do ucha - A palce ma jeszcze sprawniejsze.

- Ale Hulio powiedział… - jęknął biedak próbując się zdobyć na opór. Jednak ciekawość zwyciężyła.- A co chodzi z tymi palcami ?
Japonka zaś w ramach demonstracji, sięgnęła palcami po zapięcie jego paska i zabrała się za rozpinanie mu spodnie, jednocześnie tuląc się do jego pleców piersiach. I spoglądając rozpalonym i łobuzerskim wzrokiem wprost w oczy Tary.

-Hulio nie musi wiedzieć. Zobaczysz, załatwimy wszystko raz dwa i nawet się nie zorientuje - ujęła jego twarz w dłonie i dorzuciła ochryple - Potrafimy się odwdzięczyć za okazane serce i dobroć

- Ale…Fernando próbował jeszcze zachować resztki rozsądku, ale dłoń Aiko wślizgnęła się mu pod spodnie i zapewne uchwyciła coś ciekawego, bo zaczęła się powoli poruszać. A z ust młodziana wydobył się cichy jęk przez zaciśnięte zęby. Jego oddech przyspieszył. A Aiko… uśmiechnęła się z satysfakcją.

-Nie ma żadnego “ale”- Tara bez ceregieli złapała za dolną krawędź jego koszulki i zdecydowanym szarpnięciem podciągnęła ją ku górze - Nie podobamy ci się?

Fernando zaprzeczył ruchem głowy, a jego dłonie spoczęły na piersiach Tary. Zacisnęły się na nich drapieżnie i zaczęły masować je dość gwałtownie i mocno. Japonka patrzyła na to z uśmiechem i z zaintrygowaniem i wymruczała coś pod nosem… ale Tara nie dosłyszała jej słów podziwiając muskulaturę młodzika, pokrytą kropelkami potu.

Uśmiechnęła się z satysfakcją. Chłopak może i nie był w jej typie, ale jego osoba nie godziła w zmysł estetyki i dobrego smaku. Zawsze mogło być gorzej...a w życiu trzeba robić dobrą minę do złej gry, Choć czy dało się ją nazwać złą?
-Którędy do sypialni?- wydyszała, klepnięciem w pierś zmusiła by Latynos cofnął się do tyłu i podążyła za nim - Nie wypada kazać damom czekać, prawda?

Aiko wysunęła tymczasem dłoń i odkleiła się od pleców ich przyszłego kochanka, gdy ten drżącą dłonią wskazał przejście z koralikami.- Tam.
I podążył pierwszy, a Japonka przytuliła się do Tary mrucząc.-Nie jest źle, jeśli chodzi o sprzęt.

- Nie jest źle jak na standardy azjatyckie czy amerykańskie?- Lantana szepnęła z rozbawieniem.

-Do Afryki daleko, ale w Azji.. to już robi furorę.- mruknęła Aiko.
Za kotarą z koralików, była prosta sypialnie z prostym metalowym łóżkiem, za to dużym i okrytym mnóstwem patchworkowych koców. Była też szafa na ubrania i stary odtwarzacz kaset magnetofonowych. Pokój przypominał typową męską kawalerkę, pod tym względem że był nieco zagracony i zabałaganiony, ale poza rozrzuconymi przedmiotami było tu w miarę czysto.

Lantana nie bawiąc się w uprzejmości i komplementy na temat względnie utrzymanej czystości oraz braku pleśni w kątach pomieszczenia, bez słowa zaczęła się rozbierać. Zaczęła od spodni, a rozpinając je cały czas gapiła się na faceta z szerokim, zębatym uśmiechem nie schodzącym z twarzy.

Aiko uznała, że jednak trzeba dodać ikry temu przedstawieniu, bowiem zaszła Tarę od tyłu i pochwyciwszy za piersi rudej zaczęła je jedną dłonią pieścić, drugą podciągać jej bluzkę. Po czym zwróciła się do chłopaka.-Co stoisz jak kołek zajmij się koleżanką, choć tu bliżej.
Postąpił do przody nadal nie wiedząc co robić, podczas gdy Aiko całowała szyję Lantany na jego oczach.
Ruda przymknęła oczy i przekrzywiła kark, ułatwiając Japonce zabiegi. Prężyła się pod jej dotykiem, zaczęła szybciej też oddychać. Jedną ręką nakryła drobną dłoń na swoim biuście, drugą wyciągnęła zapraszająco, kiwając na Latynosa palcem.

-Chyba go zatkało…-mruknęła zmysłowo Aiko wodząc pieszczotliwie językiem po szyi rudę… odsłoniła już brzuch Tary, masując mocnymi ruchami dłoni pierś, mając ową dłoń uwięzioną pod palcami Lantany i poddając się jej dotykowi. Zaś Fernando podszedł bliżej nie bardzo wiedząc co zrobić… pochwycony w pułapkę tego widoku, jaki stanowiły dwie pieszczące się kobiety.
- Chyba potrzebuje wskazówek na rozruszanie.- westchnęła Japonka, widząc porażkę młodego potomka narodu don Juana.-Mam wrażenie, że Hulio nie byłby taki ospały.

Przypomniały się jej wynurzenia Gregorego na temat męskich fantazji z dwiema kobietami w roli głównej. Co prawda ani ona, ani Aiko nie były blondynkami, ale z braku laku z życia winno się brać to, co ono nam proponuje.
- Myślisz, że z automatu nadziałby którąś z nas na swoją maczetę? - podłapała dowcip, mrucząc cicho pod nosem. Obróciła głowę i zostawiła na ustach przyjaciółki przelotny pocałunek. Zaraz odkleiła ją od siebie i postąpiła dwa kroki do przodu, z pytającą miną przyklejoną do twarzy.
- Nie gryziemy, ani nie plujemy kwasem. Dziś nie środa - rozłożyła zapraszająco ramiona - Nie musisz się bać. My też jesteśmy...miłe. Prawda, Aiko?

-Mów za siebie… ja jestem ostra i lubię drapieżniki.- mruknęła Aiko powoli podwijając bluzkę i ściągając ją przez głowę.-No co… Fernando. Masz dwie napalone laski w sypialni… chyba nie chcesz dać plamy, co?
Nie chciał… ugodzony w męską dumę, młodzik zerkając na obie kobiety pospiesznie zsunął spodnie, odsłaniając slipki, z zawartością już w pozycji bojowej. Przybliżył się do Tary pochwycił ją w pasie i zaczął całować, jedną dłonią masują jej pupę, drugą sięgając pod bluzkę i zaciskając dłoń na piersi rudej wraz z biustonoszem. Aiko chichocząc głośno obeszła całującą się parę, by przy okazji zsunąć, to z Tary to z niego, bieliznę z ich pośladków, każdy taki sukces oznajmiając głośnym klapsem na goły zadek. Lantana nie bawiła się w uprzejmości, czułości i cała resztę romantycznych pierdół. Stanowczym gestem odepchnęła od siebie większe ciało, przewracając je na łóżko. Uwolniona od bliskości dokończyła zrzucanie ciuchów i biorąc się pod boki podziwiała przygodnego kochanka. Tak...był w idealnej pozycji. Niewiele myśląc wskoczyła na łóżko, przykrywając swoim ciałem jego ciało.
-Aiko, kolega nam stygnie - zaśmiała się i przywarła ustami do jego ust. Dłonie oparła o szeroką klatkę piersiową, wbijając paznokcie w rozgrzaną skórę.

-Nie na długo…-zwinne paluszki Japonki pochwyciły dumę przypadkowego kochanka i wprowadziły ją do jaskini rozkoszy Tary. Po czym Lantana oprócz znanej sobie obecności mężczyzny między udami, poczuła… zwinny języczek Aiko urządzający sobie czubkiem wycieczki po jej pośladkach i pomiędzy nimi. Czyżby… trójkąciki właśnie takie były?
Sam młodziki jęknął i próbował poruszać biodrami, a komentarz Aiko.-Ma twarde i zgrabne uda. I te no… spore cojones. Kto by pomyślał?
Świadczył o tym gdzie były teraz zwinne paluszki Japonki.
Było...ciekawie. Lantana nigdy wcześniej nie zabawiała się w podobnej konstelacji, do tego wybitnie międzynarodowej. Przycisnęła uda do boków chłopaka i bez marnowania czasu zaczęła go ostro ujeżdżać, zupełnie jak swego czasu Gregorego, gdzieś na maszynie xero w budynku giełdy papierów wartościowych. Buszująca na tyłach Azjatka nakręcała ją z każdą kolejną sekundą coraz mocniej. Jej zabiegi, delikatne, niby przypadkowe muskaniu i ciepły śliski język doprowadzały zmysły do szału. Ta apokalipsa nie była aż taka tragiczna, a skoro miały zostać rozerwane na strzępy gdzieś w drodze do domu, co im szkodziło wcześniej się porządnie zabawić? Wyrzutów sumienia i kaca moralnego pewnie nie dożyją...problem rozwiązany.
Tym bardziej, że Fernando nie był chłopakiem Lilly… o Boże.. Lilly łaziła na imprezy z Aiko! Tara przez chwilę się zastanawiała, w co takiego ta szalona i pozbawiona moralnego kodeksu zachodu Azjatka wciągała jej kuzynkę. Przez chwilę tylko, błądzący po jej pupie języczek kochanki nie pozwalał się skoncentrować na niczym innym dłużej niż sekundę. Gwałtowne ruchy ciała Tary doprowadzały kochanka do drżenie i eksplozji zbliżającej się wielkimi krokami. Czuła tego i pragnęła… ale też nie chciałaby to się skończyło, aż tak szybko. Języczek Azjatki nie tylko w mowie był zwinny i drapieżny.
Nagły wybuch kochanka, przeszedł eksplozją doznań przez całe ciało Tary.
Pierwszą część planu wykonały, a zabawa jeszcze się nie skończyła. Facet albo był porządnie wyposzczony, albo w owych męskich fantazjach znajdowało się spore ziarno prawdy. Tara uśmiechnęła się do niego, całując w spocone czoło. Bez słowa stoczyła się z niego, robiąc miejsce drugiej kobiecie. Jej ręce powędrowały do jej piersi, pochyliła się nad nimi i uwięziła lewy sutek pomiędzy wargami, przygryzając i ssąc deliaktnie. Lubiła cycki - akurat tyle miała z Fernando wspólnego.

Aiko usadowiła się wygodnie na palu rozkoszy, siadając w postawie wyprostowanej i mrucząc zmysłowo, gdy poczuła usta Tary na swym biuście. Jej ruchy bioder były powolne i leniwe. Nie spieszyła się tak jak Lantana. Zamiast tego, pomrukując z przyjemności, pochwyciła dłoń Tary i poprowadziła w dół. Tam gdzie ona i Fernando się łączyli… i dotknęła palcami kochanki swego guzika rozkoszy w niemej prośbie. Tylko skończony jełop nie domyśliłby się o co chodzi. Nie przerywając zabawy piersiami, ruda kolistymi ruchami zaczęła podrażniać wypukłość ukrytą między udami ciemnowłosej kobiety. Drugą ręką sięgnęła między własne uda, naśladując ruchy drugiej dłoni. Oddychała coraz płycej, a w kulminacyjnym momencie zagryzła mocniej sutek, nie przejmując się tym, czy sprawia partnerce ból.

Aiko przestała pomrukiwać, tylko pojękiwała coraz głośniej i gwałtowniej. Jej ciało się wiło i drżało. Jej wzrok był rozpalony… podobnie jak Fernando, który w niemym zachwycie wpatrywał się w gibkie ciało Tary i te wszystkie nieprzyzwoite rzeczy, które czyniła mu dosłownie nad głową. Japonka docierała na szczyt i… w końcu oznajmiła to krzykiem całemu światu. Po czym chwyciła Tarę za włosy siłą odciągając jej głowę od swych piersi, by pocałować jej usta namiętnie, gwałtownie i drapieżnie.
Ruda oddała pocałunek, tłumiąc w sobie chęć aby głośno się roześmiać. Gdyby JC to widziała…

- Tym razem nie wystawię ci rachunku -parsknęła, kiedy w końcu oderwały się od siebie. Szczerzyła się przez dłuższy moment, by nagle obrócić tułów i przypaść do rozanielonego faceta. Złapała go za brodę i uniósłszy ją ku górze, powtórzyła zabieg jaki kilka sekund wcześniej przeprowadzały z Aiko. Zakrzywiła palce wolnej dłoni i przejechała pazurami po jego torsie, zostawiając na skórze cztery czerwone ślady.

Fernando całował zachłannie, całkowicie pochłonięty tym pocałunkiem, by po chwili jęknąć głośno w usta Tary. Bowiem Aiko zsunęła się z jego ciało i siedząc na podłodze bawiła się jego wrażliwym organem za pomocą palców… zwinnie pobudzając młodzika.

-Pomożesz nam?- wyszeptała prosto w otwarte usta, ściskając jego sutek między kciukiem, a palcem wskazującym - Prosimy, Fernando. Bardzo ładnie prosimy…

-Ja.. bardzo bym chciał.- jęknął smutno Fernando, a Aiko musnęła czubkiem języka czubek jego męskości.-Zróbmy tak… ty nam pomożesz, a potem w ramach naszej wdzięczności przekonasz się która z nas dwóch potrafi robić lepsze lody, co ty na to? Chciałbyś taki prezent na pożegnanie?
To dopiero była propozycja nie do odrzucenia. Tyle że nie uzgadniana z Tarą.

-Chcieć to móc, skarbie - nie zanegowała najnowszych rewelacji. W sumie...co im szkodziło? - Ilu z twoich kumpli może się czymś takim pochwalić?

- Czekamy…- mruknęła Aiko trącając delikatnie palcem coraz bardziej sterczącą wieżyczkę. Nie dawała w ten sposób Fernando możliwości przemyślenia sprawy.
- Za… półtora godziny. Czas sjesty. Wszyscy są zmęczeni ciężką nocą. Przyjdę wtedy po was.- wydukał w końcu.

-Czyli jesteśmy umówieni? Doskonale - Usta Lantany wygięły się w ciepłym uśmiechu, głos złagodniał - Ale najpierw mamy jeszcze coś do zrobienia…

-Nie rozpieszczaj go tak.- zachichotała Aiko sama zaczynając się ubierać.-Zresztą zbyt długo zostawiłyśmy JC samą. Jak masz taki apetyt, to… hmmm… mamy przystojnego pisarza u nas w domu. Możemy go do spółki spróbować skonsumować.

Tara przewróciła oczami.
-Dobrze mamo - zaśmiała się cicho, podążając za jej przykładem - Albo zdybiemy Gregorego...na dobrą sprawę jest na co dybać.

-Ach tak… ten przystojniak Lilly.. Nie będzie się gniewała, czy ją też chcesz zdybać przy okazji?- zapytała Aiko ubierając spodnie i dodając ze śmiechem.-Jest co pieścić… jak się rozkręci.
A Fernando nie bardzo wiedział co robi w takiej chwili, więc gapił się na obie dziewczyny delektując się widokami, póki jeszcze były nie zakryte tkaniną.

-Wyjdzie w praniu. W razie czego będziemy improwizować - ruda wzruszyła ramionami, jakby ten problem nie stanowił poważnej przeszkody. Walczyła z zapięciami stanika, gapiąc się spod rudej grzywki na rowalonego na łóżku Latynosa.
-Jak chcesz to cyknij sobie zdjęcie na pamiątkę.

Wziął ten żart na poważnie, bowiem zabrał się za szukanie aparatu, a Aiko tylko westchnęła cicho dodając.-Jesteś seksualną bestią Taro… nie chcę zgadywać jak duży wibrator chowasz w pokoju przed kuzynką. Bo biedna Lilly martwiła się, że robisz z siebie zakonnicę ostatnio.

- Miałam trochę roboty - burknęła, wciągając na tyłek jeansy - Rachunki same się nie zapłacą, żarcie też nie wyczaruje się znikąd. Ktoś musi zarabiać i trzymać wszystko w garści..ale jakby nie patrzeć. Mam urlop, wolno mi. - zakończyła z pełną powaga i przekonaniem odnośnie prawdziwości wypowiedzianych słów.

-Chodź, chodź… zanim rzeczywiście znajdzie ten aparat, albo przypomni sobie o komórce.- mruknęła Japonka biorąc pod ramię Tarę i szybko wyprowadzając go z mieszkania chłopaka, którego właśnie wykorzystały ku jego niepohamowanej przyjemności.
-Zresztą jeśli mam ochotę na trójkącik, to z facetem a nie żywym dildo. Młody się jeszcze musi wiele nauczyć.- Japonka oceniła ich kochanka, gdy były na korytarzu.-Natomiast ty.. to co innego. Podobałaś mi się tam.

-Ty mi też. Bardziej niż drewno...no ale co poradzić. Młody jeszcze, głupi i niedoświadczony. Dorwały go dwie stare baby, wykorzystały perfidnie i porzuciły...będziemy się smażyć w Piekle. Wierzysz w Piekło, albo jego substytut?

-Jikogu… wiele chińskich piekieł. Nie powiem ci do którego my trafimy. Ale razem będzie raźniej.- rzekła z uśmiechem Aiko i bezczelnie pomacała pupę Tary.-Ale jeśli to wy macie rację, to… może zostaniemy succubusami? Wyglądają całkiem seksownie i mają błoniaste skrzydełka i zajmują się właśnie wykorzystywaniem facetów i kobiet.
Widać było, że cała wiedza Aiko o kulturze Europy pochodziła z mangi i anime. Doszły do drzwi mieszkania, które zajmowały i po jego otwarciu dostrzegły JC już ubraną, placki kukurydziane, miseczki z jakimiś sosami i… Marię patrzącą na obie kobiety wyjątkowo podejrzliwie.

Uśmiech zszedł z twarzy Lantany, ale zaraz na nią powrócił. Może i dodatkowa dusza, do której to mieszkanie swoja drogą należało, nie plasowała się wysoko na liście osób które chciałoby się zobaczyć, to przynajmniej przyniosła żarcie.
- To możemy liczyć na kolację? - ucieszyła się wyraźnie i trąciła kumpelę łokciem - Aiko, chóralne “dziękujemy!”

-Domo arigato!- krzyknęła Aiko i schyliła się nisko dodając.-Czy w łóżku też będziesz nam towarzyszyć? Noce są takie straszne, a cztery dziewczyny to lepsze niż trzy, ne? Będzie nam cieplej i raźniej z tobą u naszego boku.

-W żadnym wypadku nie!- zaperzyła się Maria wywołując chichot JC i szczerze zmartwioną minkę Japonki. Starając opanowac swój gnie i wstyd, Latynoska dodała spokojnie.- Przyniosłam wam tylko jedzenie i propozycję rozmowy od Hulio zaraz po sjeście. I… gdzieście się wy dwie szlajały?

-A musiałyśmy się przewietrzyć. To siedzenie na tyłkach nas dobijało - ruda zrobiła smutną minę - Jaką propozycję ma dla nas dowódca?

-Nie wtajemniczył mnie.- odparła Maria i wzruszyła ramionami.- Gdybym ja była na jego miejscu, to już by was tu nie było, ale…
Machnęła gniewnie dłonią. A i Aiko kręcąc zmysłowo biodrami podeszła bliżej kobiety pytając z uśmiechem.- A zostaniesz z nami? Bardzo proszę. Przyjemnie by się mi jadło w twojej obecności.
Maria spurpurowiała na twarzy i wściekła oraz zawstydzona ruszyła do wyjścia.

Lantana zamyśliła się, lustrując Latynoskę od stóp do głowy.
-Wyobraź sobie zlizywanie sosu z tych cycuszków - dorzuciła z rozmarzeniem, spoglądając na Azjatkę wymownie - Delicje.

- To szalone… prawda?- zaśmiała się Aiko przysiadając się do stołu.-Strasznie ta Maria mnie kręci. To przez jej charakterek. Lubię ostre jedzenie i ostrych kochanków. A Maria to tygielek gorących emocji. Byłoby cudownie z nią… w łóżku.
JC tylko się uśmiechnęła potakując głową. Nic dziwnego, że Japonka nie odkryła skłonności homoseksualnych radiowej dj’ki, ani faktu że Jenny także do niej robiła maślane oczy. JC była przeciwieństwem tego, czego Aiko oczekiwała po swych łóżkowych partnerach obojga płci.

-I nie tylko w łóżku -zgodziła się ruda, zgarniając na talerz swoją porcję żarcia - Jest też dywan, wanna, stół w kuchni, kanapa, prysznic, stacja metra, ławka w parku, trawnik przed domem, winda…radiowóz...

-Nie nakręcaj mnie…- pogroziła palcem Aiko zabierając się za jedzenie.-I nie gorsz JC.
Dj’ka daleka jednak była od zgorszenia rumieniąc się wyraźnie.


Sytuacja robiła się napięta z każdą mijającą minutą. Trzy dziewczyny siedziały nerwowo w oczekiwaniu na… cud, jakim miało być zjawienie się ich rycerza w błyszczącej zbroi. Ale Fernando się spóźniał. Aż w końcu, ktoś zapukał do drzwi.

Tara pełna złych przeczuć szarpnęła za klamkę. Przez ostatni kwadrans chodziła po pokoju, obijając się od ścian, koleżanek i mebli. Coś nie poszło, Młodzik poleciał na skargę do wujaszka Hulio...albo to Hulio czeka po drugiej stronie. Albo obaj. albo wszyscy mieszkańcy z widłami i pochodniami. Nie od dziś wiadome było, że wiedźmy najlepiej pali się na stosach.
Na szczęście żadne z nich się nie spełniło. Stał tam nieco przestraszony Fernando. Wizja dwóch kobiet sprawiających mu przyjemność po kolei, okazała się wystarczającym lepem.

-Teraz… szybko.- szepnął cicho mężczyzna rozglądając się nerwowo po korytarzu. -Macie przy sobie broń?

Miały… rewolwer i pistolet.. i amunicji tyle co kot napłakał. I pałę bejsbolową dzierżoną przez Aiko.

-Prowadź.- rzuciła tylko i machnęła ręką na resztę drużyny pierścienia.

Przejście przez klatkę było proste. Fernando miał rację. Teraz czujność była najniższa. Odczekali chwilę przy drzwiach i dziewczyny wymknęły się, gdy Fernando zagadał znudzonych strażników przy wejściu do kamienicy. A potem czekała ich wycieczka przez kolejne zaułki, w poszukiwaniu wozu. Fernando znał okolicę i z tego powodu wybierał boczne uliczki. Stwierdził, że co prawda gangi mocno ucierpiały w nocy od masowego pojawienia się potworów, ale… nadal miały broń.
- Od dwóch czy trzech dni mówiliśmy policjantom z posterunku o potworach, które się pojawiły… ale nikt nam nie wierzył.- szepnął, po czym wskazał na dwie dróżki.-Tam rządzi Manuel, alfons i handlarz prochami. On i jego “Szczęki Rekina” rządzą pobliskimi ulicami. Tam… są potwory. Kryją się w uliczkach. Nie lubią słońca i za dnia są powolniejsze i ospałe. Obie drogi prowadzą do dzielnic gringo. Tam… mogę wam odpalić wóz, wy wybierzcie drogę.

-Czyli albo wpierdol albo wpierdol - Lantana nie traciła pogody ducha. Spojrzała za plecy na czekające przyjaciółki i dorzuciła - Ludzie albo potwory. Z pierwszymi możemy próbować się dogadać ale bym na to nie liczyła. Zabiją nas pewnie, a przed śmiercią jeszcze wyobracają grupowo. Drugie nas raptem zabiją. Co wybieramy? Obstawiałabym mimo wszystko to pierwsze rozwiązanie. Ludzie to ludzie...przynajmniej wiemy czego się po nich spodziewać.

-Ale potwory zabiją nas szybciej, o ile dogonią.- zamyśliła się Aiko i wzruszyła ramionami.- Dobra… chodźmy do ludzi.
-Fernando… jak szybkie są teraz potwory?- zapytała JC, a mężczyzna dodał.-W pełnym cieniu niewiele szybsze od ludzi, ale teraz słońce świeci jasno, to mało jest cieni na ulicach. Z pewnością…są szybcy tak jak pijani ludzie.

- Prrrrr, szalony!- ruda ożywiła się wyraźnie - To one nie są z tych co latają jak głodny murzyn za antylopą? Są powolne póki jest dzień? Dobra ekipa, zmiana planów. Jedziemy z potworami. Wszyscy mamy wygodne buty...trzymamy się słońca i modlimy o cud. Jesteśmy grupą wielokulturową, któreś bóstwo powinno nas wysłuchać. Fernando...prowadź drugą drogą.

- Tak.Nie lubią słońca… koczują w ciemnych zaułkach niczym pająk licząc,aż coś wpadnie… w ciemnych zaułkach, budynkach i kanałach. Jednakże, problem w tym że na pełnym słońcu może koczować ktoś inny. Niektórzy chcą przeżyć apokalipsę na ostro.- wyjaśnił Fernando i ruszył przodem.-Trzymajcie się blisko mnie i głowy nisko. Snajperzy… Niektórym odbija po śmierci bliskich. Tak jak staremu Barnaby’emu.

-Dobrze, że zdążyłyśmy zahaczyć o Dolce&Gabbana. Jak umierać to ze stylem - mruknęła pod nosem, podążając grzecznie za przewodnikiem. Strzelała oczami dookoła starając się dostrzec zagrożenie nim ono dostrzeże ją.

Początkowo wszystko szło, tak jak planowały. Unikały miejsc podejrzanie skrytych w mroku, unikały błysku odbitego światła w oknach. Cała grupka czaiła się nisko i przemierzała ulice szybko.
Doszli w końcu do uliczki, przy której… szóstka ludzi stała sztywno w jej cieniu. Wysokie osoby w poszarpanych ubraniach. Kiwające się lekko. Stojące niczym manekiny.
- Potwory… tak wyglądają.- wyjaśnił Fernando wskazując je.

-Przecież to ludzie!- Lantana pochyliła się i wyszeptała mu do ucha - A gdzie macki i cała reszta?

-Mają pazury i kły… i naprawdę ciężko jest ich zabić. To wystarcza. Choć Hulio widział jednego z macką… w kroku.- przypomniał sobie Fernando.
-W kroku? Może to był tylko imponujący wacek?- powątpiewała Aiko z szyderczym uśmieszkiem.
-Nie… macka z pewnością. Niektóre są inne, ale większość jest właśnie taka.- wyjaśnił Fernando.

-Skąd one wylazły? - Ruda głowa rozglądała się czujnie - Trzeba je albo obejść, albo odwrócić uwagę.

- Myślę że zdołamy ominąć, tylko musimy być bardzo… ostrożni i czujni.- Fernando wskazał palcem drogę, pomiędzy dwoma zderzonymi ze sobą samochodami, tworzącymi teraz naturalną osłonę, przed wzrokiem potworów. I wariatów w oknach.

-Dobra skarbie, leć pierwszy, ja za tobą, dziewczyny z tyłu. Aiko. Zamykasz pochód. JC trzymaj się blisko mnie i jakby co patrz na moje plecy i nic poza tym...dobra pod nogi też możesz. I cisza. Ani słowa. Patrzymy po czym stąpamy, omijamy elementy metalowe, potłuczone szkło. Pełna konspiracja. Jak w Hitmanie...jasne? Dobra, to zapierdalamy.

Z początku wszystko szło zgodnie z planem. Fernando i dziewczyny przemknęły bez problemu, choć widok był… nieszczególny. Mijając wraki, widziały rozbite szkło i krew na nim. Widziały ślady pazurów na karoserii i drobne szczątki ludzkie w postaci odgryzionego ucha. Samych ciał jednak nie było.
Niemniej gdy Aiko ruszyła, jeden z potworów ją dostrzegł. Ruszył niezdarnie w jej kierunku i wszedł na słońce. Zakrył twarz dłonią… syknął z bólu i z trudem zaczął się odwracać, mając kłopoty z poruszaniem ciałem i koordynacją. Rzeczywiście nie lubiły słońca.

-Ruchy, ruchy, ruchy! - Tara starała się nie panikować. Jeszcze. Jej głos przypominał natarczywy szept - Zagęszczamy ruchy i zostajemy w słońcu. Walić zbytnią opaleniznę.

-Snaj.. A pieprzyć to.- rzekł Fernando i rzucił się biegiem prowadząc całe stadko kobiet w wybranym przez siebie kierunku i ryzykując bycia pierwszym na celowniku jakiegoś wariata ze śrutówką. Dopadli kolejnego skrzyżowania i tu Fernando rzekł.- Tu już mogę spróbować, ale… szukajcie jakiegoś starego wozu. Tych nowych to nie umiem.

- Jak starego- Lantana sapnęła, rozglądając się intensywnie i nie zwalniając tempa - Widzicie coś co nadaje się do jazdy? Dawajcie, nie ma czasu na opieprzanie. JC ty też patrz.

-Ten...Może ten się nada?- zapytała JC wskazując na oldsmobile’a, podczas gdy Aiko skomentowała.-Dla mnie one wszystkie są stare.
-Może być… żeby tylko jeszcze nie miał krewkiego właściciela, bo ja nie jestem włamywaczem do samochodów i może być głośno.
Po tych słowach wyciągnął z niesionej przez siebie torby łom i wiertarkę.

Tara przewróciła oczami.
-Przecież nie rozkładamy się tu z piknikiem. Wałujemy furę i spadamy z dzielnicy. - prychnęła, ale sięgnęła przy tym do kieszeni i wyciągnęła rewolwer. Przezorny zawsze ubezpieczony...takie chodziły plotki.

- A moje pożegnanie?- przypomniał Fernando. Niemniej rozwalił kilkoma uderzeniami łomu szyby od strony i kierowcy i prostacko otworzył drzwi. Po czym zabrał się do przewiercania zamka, pod czujnym okiem Aiko. Bowiem JC i Tara rozglądały się po okolicy z bronią gotową do użycia.
-Pamiętamy, nie bój nic. Odjedziemy w bezpieczniejszy rejon i wtedy podziałamy - ruda klepnęła go w wystający tyłek dając znać by zagęścił ruchy.

-Nie ma takich za wiele.- mruknął Fernando i zabrał się za przewiercania zamka. Było głośno. Ciężko byłoby tego nie usłyszeć. Na szczęście, jedynie potwory posłyszały. Niemniej siedzące na środku nasłonecznionego parkingu dziewczyny były dla nich nieosiągalnym celem… w tej chwili przynajmniej.
-Iiiiii… gotowe.- chwilę grzebania po rozwierceniu zamka pozwoliło Fernando odpalić silnik wozu.-Wsiadajcie.

-W maszynę, raz raz! - Tara zagoniła przyjaciółki na tylną kanapę, a sama usiadła z przodu - Jeśli to przeżyjemy nigdy więcej nie będę narzekać na nudną pracę.

Samochód ruszył z rykiem silnika i całą mocą, jaką mu dała amerykańska myśl techniczna. Fernando ulokował się na siedzeniu obok i przyglądał się jak Tarze z zachwytem. Było wszak coś intrygujące w jej zdecydowaniu. Tara ruszyła szybko i opuściła plac na którym to ukradły samochód. Minęła kilka kolejnych przecznic i zatrzymała się, zachowując jednak silnik na chodzie… przy dziecięcym placu zabaw, jak zaproponował Fernando.- Stąd zdołam bezpiecznie wrócić do domu.

Ruda okręciła się do tyłu i wyszczerzyła się bezczelnie do Aiko.
-To co, papier kamień i nożyce? A może pojedziesz z nami, Fernando? Mamy całkiem wygodne łóżko. Duże, z nowym materacem. Pomieścimy się...wszyscy.

-Chciałbym, ale… to moja rodzina.- westchnął Fernando smutnie. Spojrzał po Aiko i Tarze. Po dekoltach ich bluzek.-Naprawdę chciałbym.
O dziwo, Japonka jakoś teraz się nie garnęła do przekonywania Latynosa, zamiast tego dodała.-Hmm… ty wybierz. Mogę być pierwsza, mogę być druga, ale liczę że nie będziesz odwalała fuszerki. To konkurs.

-Dobra, to przechodź na tylną kanapę. Aiko zamień się z nim miejscami. Na tyle będzie wygodniej - posłała Japonce wyjątkowo szeroki uśmiech - I przygotuj się

-JC wypatruj zagrożeń.- rzekła z łobuzerskim uśmiechem Aiko robiąc miejsce chłopakowi i przyglądając się działaniom Tary.-No… gatki w dół kawalerze i szykuj się do zabawy.
Fernando również opuścił samochód by zająć miejsce z tyłu.

-Do wozu - Tara rzuciła do Japonki, a sama przetransportowała tyłek do tyłu nie wychodząc z samochodu.
-Wyciągnij broń i wymierz ją w tego jełopa kiedy ja to zrobię. Nie zabijamy, chcemy tylko nastraszyć - szepnęła JC do ucha i z niecierpliwością odwróciła się do Latynosa.
-Możemy liczyć na mały striptiz na przystawkę? Nie bądź nieśmiały Fernando...tylko parę ruchów. Dobrze wyglądasz z tej perspektywy...stojąc. - wymruczała przejeżdżając palcami po swoim biuście.

- Zgoda zgoda…- rzekł szybko Fernando już podekscytowany wizją tego co go miało czekać. Kiwając się jak pijany zając szybko rozpiął spodnie pozwalając im opaść i następnie zsunął bokserki, odsłaniając unoszący dowód jego pożądania. Po czym zabrał się za podwijanie koszulki jaką nosił.

Wychyliwszy się do przodu, Tara przejechała językiem po szyi siedzącej za kierownicą Azjatki.
-Ruszaj.-szepnęła ze złośliwą uciechą - Już.

Aiko ruszyła z kopyta dodając z ironicznym uśmieszkiem.- A ty chciałaś go zabrać z nami, obiecując wygodne łóżko… i towarzystwo. A teraz go zostawiasz gołego? Jesteś wredna… ale ma swój pokręcony zboczony urok, który tak mnie kręci.

-Kłamałam - ruda zaśmiała się głośno, trzepocząc niewinnie rzęsami. Podarowała sobie rzucenie przez okno “nara leszczu”, trzeba mieć klasę - Niech mnie pozwie. Dość już dobrego od nas dostał, nie sądzisz? Poza tym trzeba w końcu wrócić do domu. Nie ma co tego odkładać.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 05-08-2015, 22:46   #48
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Pisk opon, ryk silnika. W obecnej chwili takie dźwięki niepokoiły. Choć samo miasto przerażało ciszą, to dźwięki ją przerywające wywoływały niepokój.
- Czekajcie tu.- rzucił szybko Wade i gestem kazał się cofnąć trójce kobiet pod ścianę. Peter przez chwilę trzymał się wraz z nimi, gdy Wade wyglądał ostrożnie przez okno, po czym podpełzł i spytał się.
- Co to?-
-Wóz Bruenera… szlag… podziurawili go.- mruknął Wade.
-Myślisz, że zabili go i… - Peter nie chciał dokończyć myśli.
-Nie… skąd by mieli wiedzieć, że tu mieszka? Zresztą kto miałby to zrobić?- powątpiewał Wade.
- Ale ktoś do niego strzelał.- wtrąciła stojąca pod ścianą Mindy. -Powinniśmy sprawdzić czy nic mu nie jest.

- To kto idzie? - Spytała Sara, drapiąc się nerwowo po ramieniu.
- Peter i ja…- zadecydował Wade, ale Peter stwierdził.- Nie możemy się obaj narażać. Lepiej by było, by tylko jeden z nas.
- Nie możemy puścić Wade’a samego.- zaprotestowała Lilly, a Mindy się z nią zgodziła skinieniem głowy. Lecz Rosjanin dodał.- Nie możemy też niepotrzebnie ryzykować. Ilu już nie powróciło z takich wycie…- przerwał wypowiedź i rzekł cicho.- Wybacz Mindy, ale ostrożność… musimy zachować się ostrożnie.-

- Ech… - Westchnęła Sara, spoglądając najpierw wymownie na Petera, a potem ledwie chwilkę w kierunku Lilly.
- To co, ja mam iść z Wadem?? Takie z was… a zresztą, to mogę iść. To nie żadna wycieczka, jedynie wyjście przed blok.
-Nie będę cię narażał.- odparł rycersko Peter.- Ja pójdę.
- Miałeś swoją szansę Pete.- rzekł Wade i wstał mówiąc do Sary.- Chodź… zanim zacznie się kolejna tura… negocjacji.

***

Zostawili więc resztę towarzystwa, udając się ku wyjściu z kamienicy. Po drodze zaś…
- Teraz byłby dobry moment na oddanie mi magazynka do pistoletu? - Zagadnęła Wade’a kobieta, mrużąc oczy.
- Nie sądzę… mogłabyś zrobić sobie krzywdę bronią.- stwierdził w odpowiedzi Wade trzymając strzelbę w dłoni i podchodząc do drzwi.- Przeciwnik i tak nie wie, że nie masz amunicji, a ja nie będę się bał, że postrzelisz siebie lub mnie.
Po czym krzyknął do osoby siedzącej w wodzie.- Bruener, to ty?!
- A kto ma do cholery, być?! Wróżka chrzestna?! Postrzelili mnie!- odezwał się z samochodu głos. Znajomy głos pisarza.

- To mnie do cholery poducz - Syknęła do dozorcy Sara - Pokaż jak ładować, rozładowywać, zabezpieczać i takie tam. Poprosiłam o pomoc, zaufałam, a Ty mnie wyrolowałeś na całej linii. W końcu nie będę machała tym pistoletem z prawej na lewą cały czas… mały crash-kurs, ale nie… - Naburmuszyła się.
- Już idziemy! - Dodała nieco głośniej do Brunera.
- Nie ma na to czasu w tej chwili, są pilniejsze rzeczy niż nauka strzelania. Jak choćby przygotowanie się na noc.- przypomniał jej cicho Wade.- Amunicji nie mamy za dużo, więc… lepiej żebyśmy nie musieli strzelać w ogóle.

Po czym ruszył w kierunku samochodu krzycząc.- Co się stało Wolfgang?
- Ci faszyści mnie postrzelili! To jakieś szaleństwo. Miasto jest całkowicie odcięte. Wojsko strzela do obywateli.- odpowiedział Wolfgang głośno.
- Gdyby wojsko do ciebie strzelało to byś tu nie dojechał.- Wade podszedł do samochodu i ocenił.- Nie jestem fachowcem, ale to chyba rykoszety. Padły strzały ostrzegawcze? Blisko wozu… pewnie musiałeś ich wkurzyć.-
- A ciebie nie wkurza, że nas tu zamknęli? Cholera nikt nie może opuścić Detroit. Nikt. Pod karą śmierci. Traktują nas jak trędowatych.- odparł wściekle Wolfgang.

- Trafili Cię? Możesz wysiąść? - Odezwała się Sara.
- Postrzelili mnie w nogę. Zatamowałem krwawienie, ale boli jak cholera.- stwierdził niechętnie pisarz. Wade otworzył drzwi i ocenił obwiązaną ranę.- Całkiem nieźle. Skąd tak umiesz.
-Byłem skautem i opiekunem skautów podczas studiów.- odparł Wolfgang, gdy Wade pomagał mu wysiąść. Pisarz oparł się na nim dodając.- Chyba żeśmy utknęli tu na dłużej, choć może od strony rzeki by się dało wydostać z miasta.

- To co, wracamy do środka? - Spytała kobieta - Masz coś w wozie co chcesz zabrać… gdzie go postawić? - Dodała.
-Najlepiej odstawić do garażu.- Wolfgang uśmiechnął się czule do samochodu.- W końcu Daisy zasłużyła na odpoczynek. -
-Sara… zajmij się tym, ja go zaprowadzę do jego mieszkania.- rzekł Wade krótko pomagając kuśtykającemu mężczyźnie iść.

Dozorca poszedł więc z Wolfgangiem, a Harper odstawiła auto tego drugiego do garażu…


***

Na Petera Sara natknęła się wchodząc do kamienicy. Ćmił papierosa na korytarzu.
Zerkając na kobietę uśmiechnął się i przyjacielsko zaproponował papierosa wyciągając w jej kierunku paczkę.
- Mindy i Wade zajmują się rannym. Lilly poszła do siebie. Zajmuje się jakimś Kwadratem. Mamy chwilę przerwy.- wyjaśnił.

Sara więc również zapaliła, po czym spojrzała wyczekująco na mężczyznę…

- A więc? Słyszałem, że utknęliśmy w tym grajdołku.- zaczął Peter zaciągając się dymem.- Co o tym myślisz?
- Lepiej tu chwilowo siedzieć, niż co kombinować. Albo zginiesz na ulicach od tych mutantów, albo zastrzeli wojsko? Wolfganga ostrzelali jak chciał się wydostać… może sprawa wyjaśni się sama? - Wzruszyła nerwowo ramionami.
- Tylko ile zamierzasz tu siedzieć i co przez ten czas robić? Zabunkrujemy się w mieszkaniu i będziemy… czekać na cud? Trochę… monotonny rozwój sytuacji.- zamyślił się Rosjanin.
- To jaki Ty masz pomysł, no słucham, proszę? - odpowiedziała Sara.
- Nie możemy tutaj siedzieć wiecznie…- zamyślił się Wiereznikow.- Trzeba będzie się rozejrzeć za wygodniejszym i bezpieczniejszym lokum w okolicy. I mniej zatłoczonym. Prędzej czy później… pojawi się racjonowanie żywności. Wtedy lepiej będzie mieszkać w mniej licznej grupce.-
- No ale z drugiej strony, w kupie bezpieczniej? - Kobieta rozejrzała się po okolicy, jakby sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje - Póki co nie jest źle… a masz już może coś na oku? - Dodała.
- No co ty… niby jak mam mieć.- uśmiechnął się ironicznie Peter.- Przecież wczoraj nawet nie sądziłem, że coś może mnie napaść w nocy. W zasadzie miałem wczoraj inne plany na ten dzień. A ty? Co byś robiła dziś?-
- Jak co dzień, w pracy, ta sama rutyna? - Kiwnęła głową, po czym przetarła buzię dłonią, byleby nie ziewnąć. Ta rozmowa ją lekko nudziła…
- To co teraz zamierzasz, po tym jak… przeniesiemy te wszystkie meble? Mam w domu butelkę wina z Gruzji. Zamierzam… wykorzystać ją, póki jeszcze mogę sobie na to pozwolić.- stwierdził Peter i wzruszając ramionami dodał.- Milej by było w towarzystwie.-
- Będziesz miał w ramionach Olgę, będzie miły wieczór? - Rzuciła peta na podłogę i przydeptała go butem. W tej chwili już nie trzeba było zawracać sobie głowy takimi drobnostkami w budynku…
- Jeśli Olga wróci, to raczej… hmmm… to nie jest wino dla Olgi.- uśmiechnął się kwaśno Peter. Wzruszył ramionami dodając.- Jeśli wróci…-
- Już ją spisałeś na straty?? - W ciągu sekundy ciśnienie podskoczyło Sarze chyba o 100 - Własną kobietę?? Nie dość, że Ty zostałeś na dupie, a jej nie ma, to jeszcze tak o niej gadasz?! - Harper po prostu go… opieprzyła. Być może były to zalążki jej hiszpańskiej krwi, albo raczej jedyne, racjonalne rozwiązanie odnośnie takiej postawy mężczyzny?
- Nie… Nie spisałem na straty. Myślę racjonalnie.- odparł Peter spokojnie przyglądając się wybuchowi Sary.- Olga i pozostali powinni wrócić wczoraj. Ja to wiem i ty to wiesz. Wyjechali wozem Hopesa i mieli wrócić przed 23:00. Jest…- Peter spojrzał na zegarek.-... 15:00 następnego dnia. Trzeba być realistą w takiej sytuacji.-
- I dlatego tak strasznie to przeżywasz, i się zamartwiasz, i w ogóle “buuuhuuuhuu”? - Wytknęła mężczyźnie palec przed nos - Zimny sukinkot z Ciebie i tyle, już ją na straty spisałeś! Taka prawda, jak nie jedna, to druga co?
- Co więc powinienem według ciebie zrobić. Łazić po kamienicy i rozpaczać? Upić się do nieprzytomności w ramach żałoby? To… akurat chciałbym zrobić, ale przecież nie mamy takiej możliwości…- westchnął smętnie Peter.- Nie mogę się spić do nieprzytomności. I wolałbym nie pić sam.-
- Nie masz innego wyboru - Syknęła Sara - Idź, pij, i czekaj na swoją kobietę - Podkreśliła słowo “swoją” - To w tej chwili najlepszy pomysł, i najrozsądniejszy. A nie zapraszanie mnie na cholernego drinka. Są pewne granice przyzwoitości, jakkolwiek to banalnie brzmi - Powiedziała, po czym odwróciła się od niego energicznie na pięcie.

***

Wkurzona jak jasna cholera, Sara szwendała się po kamienicy. Najpierw odszukała swoją córkę, sprawdzając co u niej. A że wszystko było w porządku, Katie zaś nie miała ochoty wracać do domu… Harper postanowiła jej dać jeszcze z godzinę, może dwie luzu.

Sara udała się więc na poszukiwania Lilly… więc udała się w kierunku mieszkania Tary, bowiem Lilly mieszkała z kuzynką i obecnie swoim chłopakiem Gregorym. Sara stanęła przed drzwiami do jej mieszkania i zapukała energicznie.
- Kto tam?- Harper usłyszała głos Lilly, dość silnie przytłumiony. Musiała być w głębi mieszkania.
- Sara - Odpowiedziała spokojnie… już w myślach widząc reakcję młodej dziewczyny, dodała więc szybko - Chciałam tylko o coś zapytać, może być nawet przez drzwi…

Przez chwilę od strony Lilly panowała cisza. Po chwili Sara usłyszała kroki, a potem drzwi lekko się otworzyły i twarz Hopkins pojawiła się w szczelinie. Blondynka zapytała z uśmiechem cicho.- O co chciałaś zapytać? -
- Nie masz może jeszcze jakiejś flaszki wina? Musiałabym się napić… - Sara wzruszyła rozbrajająco ramionami - Mogę odkupić czy coś.
- Nie jestem pewna czy powinnaś. Mam wrażenie, że…- zamruczała pod nosem Lilly, po czym westchnęła.- Jesteś pewna, że na pewno chcesz?-
- Tak, jestem pewna… Peter mnie wkurzył. To jak?
- Robisz się… chyba agresywna po alkoholu… więc tym bardziej nie powinnaś.- westchnęła Lilly i przez chwilę milczała, by w końcu rzec.- Gregory będzie pewnie wściekły, ale dam ci jakąś butelkę z jego kolekcji. Markowe wino, więc będzie ci smakowało. Gregory pozuje na konesera.-

Sara uśmiechnęła się sucho.
- Nie robię się agresywna po alkoholu, o to się nie bój. I… przepraszam za wcześniej… - Dodała wyjątkowo cicho.
- Nie boję… Niemniej to było dziwne. - rzekła wesołym tonem Lilly i dodała zamykając drzwi. - Poczekaj chwilę.-

Harper czekała więc przed zamkniętymi drzwiami, z nudów zastanawiając się nad tym i owym…

Drzwi się otworzyły i pojawiły się Lilly z butelką drogiego trunku, chyba.
- Powinno ci smakować. Ja sama się na nich nie znam, ale to wygląda na dobre.- stwierdziła Hopkins.
- Ok, dzięki. Co za to chcesz? - Wzięła od niej butelkę.
- Hmm… nie wiem. Szczerze powiedziawszy, nie myślałam o tym.- Lilly wzruszyła ramionami patrząc na butelkę. - Powiedzmy, że masz u mnie dług. Coś się wymyśli.-
- Dobra, to już nie przeszkadzam… - Sara miała zamiar zostawić już Lilly w spokoju.
- Uważaj na siebie i nie przesadzaj z piciem.- uśmiechnęła się ciepło Lilly i zamknęła drzwi.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 07-08-2015, 22:43   #49
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Po szybkim spojrzeniu na zdemolowany sklep ciężko było powiedzieć jaki dramat się tu rozegrał, ale na pewno ktoś walczył o swoje życie. Po za bałaganem i śladami krwi sklep miał praktycznie pełne wyposażenie co rodziło nadzieje, że zbiorą tu większość potrzebnego sprzętu. Kiedy Charlie przyglądał się dokładnie sklepowi czy aby nigdzie nie czai się jakieś zagrożenie Gregory rzucił okiem na stan sklepu po czym wszedł do środka. Chwilę potem Charlie ruszył również w poszukiwaniu potrzebnego sprzętu.

Idąc powoli przez sklep nie spostrzegli żadnego zagrożenia, po chwili rozglądania się po sklepie Charlie rzucił do Gregorego

- Przydadzą się długie porządne gwoździe, takie same wkręty, jakaś elektryczna wkrętarka, z dwa może trzy młotki, też z dwie, trzy siekiery, porządny przecinak do drutu jak i trochę łańcucha i kilka porządnych kłódek. Warto też się rozejrzeć za agregatem może uda się jakiś odszukać a wtedy tylko jeszcze paliwo i mamy prąd w razie problemów

- To ja biorę gwoździe, wkręty, wkrętarkę, młotki i siekiery. A ty poszukaj łańcuchów i kłódek… a z agregatem, się zobaczy. - skinął głową Gregory i po tych słowach ruszył w kierunku półki z narzędziami.

Charlie zajął się szukaniem swojej części potrzebnych rzeczy, odszukanie ich nie było zbyt ciężkie, w drodze do odpowiedniej części sklepu stwierdził, że warto zerknąć pod ladę gdzie zwykle trzymano broń w razie napadu, niestety wysunięta szuflada była pusta choć pewnie wcześniej zawierała jakaś broń.

W międzyczasie Gregory zaniósł część rzeczy do samochodu, wrzucając je do tyłu spytał Alistaira :

- Pamiętasz może co jeszcze chciała Sara, byśmy zabrali z tej wycieczki ? Charlie zaraz przyniesienie łańcuchy i kłódki i kilka innych rzeczy.

- Kurczę. Nie pamiętam. Chyba taką wkrętarko - wykretarkę czy coś takiego. Ale ręki sobie nie dam uciąć. wiesz. Jeszcze na mnie prochy nieco działały.

- Dobra… rozejrzę się więc za narzędziami. Chociaż szczerze mówiąc nie znam się na tym… przydałby się tu budowlaniec. - odparł Gregory wzruszając ramionami i wrócił do sklepu.

Po sprawnym zebraniu wszystkiego co trzeba grupa wróciła do samochodu, trzeba było obrać kolejny kierunek. Siedząc w samochodzie jednoznacznie uzgodniono, że skoro mają agregat przyda się kanister albo dwa jak nie trzy paliwa a po drodze minęli stację samoobsługową więc się po drodze zabierze i ewentualnie dotankuje samochód.
Gregory jednoznacznie był za tym aby się pospieszyć i poszukać jeszcze zaginionych, lecz padły jeszcze propozycje aby zahaczyć o jakiś sklep z bronią bo ta się przyda, niestety z trzech miniętych przy dwóch kręciło się trochę uzbrojonych ludzi a trzeci był za roletami antywłamaniowymi.
Pojawił się pomysł wyrwania ich dzięki podczepieniu łańcucha do samochodu jednak po szybkim przemyśleniu zabezpieczenia wyglądały na solidne i mogliby narazić się na uszkodzenie samochodu.
Ostatnią propozycją w której Gregory został przegłosowany przez pozostałą dwójkę był powrót do Walmart gdzie muszą zebrać deski bo bez nich umocnienie ich budynku będzie nie do końca możliwe. Będąc na miejscu okazało się, że market ma i dział z bronią, wprawdzie dość mocno już przetrzebiony przez innych potrzebujących ale udało się znaleźć kilka rewolwerów o mniejszym kalibrze, parę dwururek i strzelb myśliwskich jak i trochę amunicji do nich.
Kiedy skończyli ładować deski i broń do samochodu było już ok godziny 16:00 pozostało teraz trochę poszukać zaginionych po czym wrócić do domu aby mieć czas przed nocą na umocnienie wejść i rozładunek samochodu.
 
Molkar jest offline  
Stary 10-08-2015, 18:32   #50
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 dzień 3


Jedna noc zmieniła miasto w ośrodek chaosu. Jedna noc… ale była tylko kulminacją wydarzeń wcześniejszych. Zginęły setki ludzi, zjedzone, rozerwane, zabite… przemienione.
Po nagłym załamaniu się zdziesiątkowanych posterunków policyjnych Detroit zostało pozostawione same sobie. Państwo by opanować chaos zamknęło je murem karabinów i poddało kwarantannie szukając rozwiązania. Tyle że dla uwięzionych w środku ludzi liczyła się każda minuta. Miasto zmieniło swe oblicze przez tą jedną noc.


Stało się ośrodkiem chaosu i anarchii za dnia, a noc… ta zapowiadała się jeszcze gorzej. Nic dziwnego, że każdy kto przeżył ją wczoraj szykował się do niej bez oglądania się na innych. Trauma tej nocy zmieniła ludzi w egoistów.


Chodź nie do końca… Więzy rodzinne pozostawały ważne. Wspólnoty sąsiedzkie samoistnie grupowały się wokół charyzmatycznych jednostek. A osoby o dość silnej woli i mocnym instynkcie przetrwania były gotowe zrobić wiele by przeżyć, osiągnąć swe cele. Byli gotowi pokonać każdą przeszkodę za pomocą każdego dostępnego środka.
Olga Wiereznikow była taką osobą, Karl Hobbs i Paul Hoover też. Przemierzali zdobycznym wozem kolejne ulice, zdeterminowani by dotrzeć do celu. Omijali barykady i zgrupowanie ludzi i czających się w cieniu budynków istot… ludzkich jedynie z wyglądu. Uparci by dotrzeć do domu, do rodzin i przyjaciół. Udało im się.
Co prawda w baku nie było już wiele paliwa, ale udało im się. Przybyli pierwsi. Mindy rzuciła się z histerycznym płaczem na swego cudem uratowanego męża. Paul z trudem ją zdołał uspokoić.
Peter też był wylewny z okazywaniem swych uczuć Oldze, ale Rosjanka jakoś nie wykazywała odpowiedniego entuzjazmu przy tym spotkaniu. Z drugiej strony, o małżeństwie Wiereznikowów, można powiedzieć było wiele, ale nie to że było zgodne.
Wade i Peter wnieśli nieprzytomnego Phila Hopesa do jego mieszkania. Pam która była przez cały czas czujna i z niechęcią przyglądała się murzynowi, mruknęła tylko.
- Zabijcie to, póki jest czas.- i zamknęła się w sobie, a potem zamknęła w pokoju u Karla. Wade bowiem zadecydował, że dopóki kobieta nie otrząśnie się z tej traumy powinna przebywać z kimś znajomym. A tak się składało, że Hobbs ją wtedy wyrwał z szpitalnego pokoju.
Zresztą Karl przez następne pół godziny, był opatrywany przez Rose, która wszak nie była pielęgniarką, a znakomicie się znała na ranach i składaniu kości w warunkach polowych. Nie chciała wiele mówić skąd tak dobrze się na tym znała. Mruknęła tylko, że Ludmiła ją nauczyła.
Kim była Ludmiła? Trudno powiedzieć, bo Bert i Rose tak jakoś nie lubili nigdy mówić o swej przeszłości. A musiała być ona ciężka, skoro Rose przyjęła śmierć ukochanego męża ze stoickim spokojem, choć… widać było, że ten fakt sprawił jej ból. Zupełnie jakby przywykła do śmierci zbierającej żniwo dookoła niej.

Kolejną powracającą grupką, była trójka dziewcząt pod wodzą Tary Lantany. Trójka dziewcząt wręcz skazanych na śmierć, przez sytuację w jakiej się znalazły. A jednak… przeżyły. I to zapewne równie ciężkie chwile. A Tara… przekonała się jak dobrą przywódczynią być potrafi, jeśli okoliczności ją do tego przymuszają. I do czego może się posunąć. I… zacieśniła więzy z kumpelami. Przetrwały przedsionek piekła. Cała trójka wiedziała jak może być ciężko… i jak prawie było. Tarę najgoręcej i najmocniej witała jej zapłakana kuzynka rzucając się jej na szyję i becząc jak dziecko. Gregory zaś… akurat jego nie było. Pojechał z Alistairem i Charliem na poszukiwanie ich trójki i po zasoby potrzebne do obronienia się w nocy.

Wrócili po 16:30, wraz ze sprzętem budowlanym, wraz z bronią… Charlie Belanger i Alistair Dowson mogli się czuć zadowoleni, ale czy powinni?
Osiem pistoletów i rewolwerów mało popularnych i o niedużych średnicach lufy. Niestety… Desert Eagle i podobne bronie zostały pewnie rozszabrowane w pierwszej kolejności. Do tego sześć wiatrówek plujących śrutem tak drobnym, że mogły być tylko skuteczne przeciw ludziom. O wiele większą nadzieję na obronę dawały cztery dwururki o dużym kalibrze, ale… to były przecież tylko dubeltówki. Strzelby ładowane odtylcowo o dość długich lufach, które Wade zaproponował skrócić do rozsądnej długości, by były wygodniejsze w użyciu w korytarzach kamienicy. Najważniejszą jednak zdobyczą były dwa sztucery myśliwskie, niestety do nich amunicji było najmniej.

Sara Harper choć cieszyła się z powrotu sąsiadów, to nie był to olbrzymi entuzjazm. Choć byli to jej przyjaciele i koledzy, to… jej myśli zasnuwało zmartwienie. Czy zdoła ochronić swą córeczkę przed potworami? Czy poradzi sobie?
Uśmiechała się patrząc na uśmiechniętą córeczkę bawiącą się swymi zabawkami. Na swego aniołka. Obmyślała plan by ją uchronić, tyle czy powinna przy tym ochronić siebie?
Czy też lepiej w ostateczności użyć swego ciała jako przynęty dla bestii, by odciągnąć uwagę od miejsca ukrycia córeczki?
Ostateczna ofiara. Tylko… jeśli jej dokona, to kto winien zaopiekować się Katie? Komu powierzyć życie swej własnej córki, jeśli jej się skończy?
Pukanie do drzwi wyrwało Sarę z tych ponurych rozmyślań jak i popijania wina od Lilly.
Po drugiej stroni był Wade. Podał jej magazynek do jej broni ze słowami. -Załaduj dopiero wieczorem… ani godziny wcześniej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-08-2015 o 11:01. Powód: WAŻNA POPRAWKA !
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172