Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2015, 22:27   #61
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 noc 3 i poranek 4 dnia


To była długa noc, to była nerwowa i pełna wystrzałów z broni noc. Kanonada kul miała powstrzymać gwałtowny atak potworów na równi z tymczasową drewnianą barykadą i żrącą chemią.


I dawało to radę z trudem. Potwory nie były tępym mięsem armatnim. Zwinne i sprytne starały unikać zarówno kul jak i snopów światła z latarek. Nie parły zwartą masą, pełznąc po części po ścianach. Niemnie na wąskim gardle schodów… nie miały możliwości uniknąć obrażeń. Zwinność na nic się nie zdawała, gdy nie było gdzie uskoczyć. Broń siała wśród nich spustoszenie i jedynym problemem była jej mała szybkostrzelność i częsta przeładowania. Pomocą tu była żrąca chemia, którą używała Tara.
Ale ni kule, ni światło, ni poparzenia od chemikaliów nie odstraszały bestii ani nie zniechęcały. Albo głód był tak silny, albo nie czuły bólu… albo go prostu ignorowały. A na miejsce padniętych wchodziły kolejne. Potwory były falą, z którą grupka obrońców radziła sobie z trudem. Ramiona słabły i zmęczenie dawało o sobie znać. Dobrze, że z tak bliska nie musieli celować.
Parę razy się już wydawało, że nie dadzą rady… osłabiona pazurami bestii zapora chwiała się grożąc zawaleniem i skrzypieniem wyrażała swój sprzeciw wobec naporowi jakiemu została poddawana. Ale wytrzymała.
A przybycie Charliego nieco pomogło. A co najważniejsze, wytrzymali… gdy pierwsze promienie słońca pojawiły się nad miastem stwory zaczęły się wycofywać zabierając swoich zmarłych i ciężko rannych członków stada. Sądząc po opieraniu się umierających stworów przed zabraniem… bestie nie miały nic przeciwko kanibalizmowi.
Przetrwali...

Sara Harper nie wiedziała kiedy jej córka zasnęła. Ona musiała czuwać. Wiedziała, że nikt w sumie nie przybędzie jej na ratunek, bo nikt nie wiedział gdzie jest. Zabicie potwora z bliskiej odległości kosztowało wiele nerwów i sporo amunicji. A noże… te wydawały się jedynie podporą dla jej samopoczucia. Sara dobrze wiedziała, że przeciw takiej bestii te noże nie są żadną obroną, a kul w magazynku pistoletu niewielką.
W końcu i zmęczenie wzięło górę. Sara zasnęła. Na jak długo? Nie wiedziała. Pobudka była około dziewiątej rano.
- Mamo… jestem głodna…- te słowa i wiercenie się córki obudziło Sarę.

Zmęczenie i wyczerpanie łączyło walczących przy barykadzie. Niemniej gdy tylko potwory odstąpiły, Wade zarządził aby wszyscy udali się na spoczynek. Łącznie z nim. Bestie nie atakowały za dnia. Nie lubiły słońca. A grupa nie miała już obecnie sił na dalsze działanie.
Tara i Charlie udali się do swych mieszkań. Na Tarę czekała jej kuzynka i chłopak jej kuzynki z którym sypiała i… przyjaciółka z którą spędziła noc. Skomplikowana sytuacja.
Na Charliego Belangera czekało puste mieszkanie, ozdobione trupem potwora. Bo truchło leżało, tam gdzie je zostawił. Duże i umięśnione. I o rysach zniekształconych przez… chorobę która go w to zmieniła. Nadal jednak mógł w nich rozpoznać znajomą facjatę Boba Parkera… Jego ostatniego klienta. Pewnie przyszedł z zażaleniami. Zwłoki były cholernie ciężkie, a Charlie zbyt zmęczony, by je usunąć. Więc położył się spać. Bo musiał przyznać Wade’owi rację. Potrzebował odpoczynku.

Tara Lantana… też. Na szczęście nie musiała się martwić o swych przyjaciół i rodzinę. Choć łazienka była pusta, to potwór nadal nie miał głowy, a Gregory i Lilly szeptali coś cicho w swoim pokoju. Sądząc po tonie… już bardziej figlarnym, Gregory zdołał uspokoić nerwy Lilly i szykowali się do snu. Pewnie zrobił to przy pomocy gorzałki, więc… tym bardziej nie należało wchodzić.
Lantana udała się do swego pokoju, gdzie w jej łóżku drzemała już JC. Ubrania dj’ki leżały na podłodze… nieco zakrwawione, ale krótkie ich oględziny pozwoliły Lantanie stwierdzić, że nie są nigdzie rozerwane. Oznaczało to, że krew raczej pochodziła od potwora i JC, obecnie śpiąca w łóżku Tary, była nietknięta. I założyła na bieliznę, flanelową koszulę Tary. I tak zasnęła.
Lantanie nie pozostało uczynić nic innego, jak pójść w jej ślady.
Pobudka… była głośna. Alkohol którym zapewne Lilly koiła swoje nerwy wybudził Tarę głośnymi jękami i krzykami.- O Boże, Boże… mocniej… mocniej!
Lilly krzyczała i pojękiwała… łóżko skrzypiało, a głośne oddechy Gregory’ego i kuzynki świadczyły, że oboje bynajmniej nie są w sytuacji wymagającej od Tary interwencji. Ale byli głośni i nawet Jenny zaczęła się wiercić ocierając się pupą o przyjaciółkę i mrucząc. - Jeszcze trochę… nie chcę wstawać.


Karl i Alistair chcieliby mieć takie problemy.

Karl Hobbs siedział na swym fotelu próbując opanować nerwy. Omal nie zginął. Omal nie pozwolił zginąć Pam. Miał szczęście, tym razem. Świecenie latarką nic nie dało. Snop światła może i oślepiał potwora, ale trafienie latarką w jego oblicze było trudne. A nawet nim oślepiony był szybki i gwałtowny. I atakował na oślep. Dość szybko Karl stracił skrupuły, za to nie dość szybko strzelał. A rany postrzałowe które zabiłyby człowieka, na tej bestii nie robiły wrażenia. Nawet go nie spowalniały!
Musieli uciekać mając za sobą rozszalałą głodną bestię i jedyną przewagę w postaci faktu, że Karl Hobbs znał dobrze swoje mieszkanie. I zdołał wraz z Pam dostać się do pokoju zamykanego na drzwi z zasuwką. Nie wytrzymały długo, ale dały cenny czas na przeładowanie broni i wystrzelenie amunicji. Prosto w głowę wdzierającej się bestii. Tym razem to zabiło… tym razem. To była ciężka noc. Ale jakie będą kolejne?

Alistair Dowson nie miał takich zmartwień. Miał o wiele gorsze. Do jego domu również dostała się bestia. Tak jak w przypadku pozostałych, przez okno. I tak jak pozostali Alistair musiał się z nią zmierzyć. Nie udało się. Może miał pecha, może wzrok nie ten, może ręce za bardzo drżały.
Tak czy siak nie zdołał zabić bestii. Ranił jednak w nogę spowalniając ją na tyle, by dotrzeć do łazienki. Zamknął się za jej drzwiami, zabarykadował. Krzyczał o pomoc. Nikt go nie słyszał. Kanonada trwała na korytarzu. Inni mieszkańcy bloku mieli własne problemy. Alistair został więc sam na sam z potworem, desperacko broniąc wejścia do łazienki. Potwór nie dawał z początku za wygraną. Kilkoma uderzeniami próbując skruszyć drewnianą zaporę. Gdy to nic nie dało rozrywał ją pazurami, lecz kilka strzałów ze spluwy Alistaira przez zrobione w ten sposób dziury oduczyło go tej taktyki. Zmęczony i przerażony mężczyzna przyczaił się po jednej stronie zapory… stwór po drugiej. Czekali na błąd przeciwnika. A potem, z zegarka na ręku Alistair domyślał się, że powoli wschodzi słońce. Ale nie wiedział, czy z tego powodu stwór odpuścił sobie dalsze łowy, czy też czekał w zacienionym zakątku, aż Alistair wyjdzie z łazienki.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-09-2015, 23:02   #62
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Zasnął. Zmęczenie poprzedniego dnia wzięło górę nad ciałem emeryta. Nie był już pierwszej młodości i natura dość dotkliwie mu o tym przypominała.

Obudziły go strzały i krzyki. Przez chwilę zagubiony w ciemnościach Alistair nie wiedział, czy nadal śni, czy już się przebudził. Serce łomotało mu w piersiach wtłaczając do głowy natarczywe myśli o zawale.

Okno! To był dźwięk tłuczonego szkła. Spadających na wyłożoną drewnianym parkietem podłogę.

Był w środku! Wdarł się do bezpiecznego schronienia.

Przyczajony, węszący, przygarbiony, paskudny.

Alistair ruszył na czworakach w stronę łazienki. Monstrum rzuciło się za nim warcząc, jak wściekłe zwierzę. Emeryt zatrzasnął mu drzwi tuż przed samym pyskiem, ale to nie powstrzymało potwora.

Pistolet! Alistair wyciągnął go drżącymi dłońmi i kiedy deski puściły wystrzelił kilka pocisków prosto w dziurę. Z satysfakcją zobaczył ciemną posokę bryzgającą na wybitą dziurę i usłyszał jękliwy wrzask monstrum.

Odskoczyło. Załomotało w pokoju, z którego przybiegł Alistair. Ucichło.
Jednak Alistair nie wyszedł. Usiadł jak najdalej od wybitej dziury, z bronią w dłoniach, nie spuszczając oka z dziury nawet na chwilę.

Przesiedział całą noc, aż pierwsze promienie świtu rozjaśniły pokój. To była najdłuższa noc w jego życiu.

Wyszedł z łazienki dopiero wtedy, gdy upewnił się, że jest jasno. Powoli, mierząc światłem latarki i lufą pistoletu po zaciemnionych kątach, jak bohater filmów sensacyjnych, które umilały mu emeryckie życie. Zresztą Alistair zawsze wypominał Wade’owi że przypomina jednego z aktorów występujących w takich filmach. Emerytowany hydraulik zastanawiał się, co też wydarzyło się tej nocy u innych mieszkańców kamienicy. Wczorajsze strzały i krzyki i cisza obecnie panująca w budynku nie nastrajały zbyt optymistycznie.

Odrzucił jednak takie myśli. Miał inne sprawy do załatwienia.

Bestii nigdzie nie było widać. Wyskoczyła oknem? Możliwe.

Alistair najpierw zajął się oknami. Poniósł żaluzje antywłamaniowe, odsunął rolety, wpuszczając do mieszkania tyle słońca, ile tylko się dało. To pozwoliło mężczyźnie zorientować się w sytuacji. Bestia nie wyskoczyła przez okno.

Nadal była w mieszkaniu.

Zdradziły ją plamy posoki. Wyraźnie prowadziły do szafy. Dużej, solidnej, na liczną garderobę.

Cholera!

Wzrok Alistaira powędrował w stronę strzelby ustawionej koło sofy. Uciekając w nocy, w panice, zupełnie o niej zapomniał. Dubeltówka była dość nieporęczna, wolno się przeładowywała ale na bliską odległość powinna okazać się mordercza. Podszedł do broni, sprawdził, czy jest załadowana i powoli, wstrzymując oddech podszedł do szafy.

Otworzył ją szybko i jeszcze szybciej tego pożałował!

Potwór rzucił się na niego z sykiem.

Alistair strzelił z obu luf. Siła strzału wcisnęła potwora do szafy, rozerwała mu rękę, którą się zasłonił i klatkę na strzępy, ale zwinnie, jak atakująca kobra, ranny skoczył na Alistaira.

Emeryt był zbyt wolny. Chciał wycofać się, przeładować zbyt wolną broń, ale źle ocenił siły i szanse.

Alistair zorientował się, co do błędu swego za późno. Nie powinien zostawać w miejscu. Nie powinien czekać na stwora... Powinien się wycofać do miejsca, gdzie słoneczna tarcza całkiem oświetlała jego mieszkanie. To był błąd... na szczęście nie śmiertelny. Zdążył przeładować i gdy potwór rzucił się na niego powalając go na ziemie, miał szczęście... lufy dubeltówki docisnęły się do jego policzka i dwie kule oderwały mu pół czaszki. Problem jednak w tym, że pazury bestii zraniły jego ramię do krwi.

Przez chwilę Alistair leżał nieruchomo, oddychając ciężko. Potem wyczołgał się na bezpieczną odległość, poczłapał do łazienki i zwymiotował do toalety.

Szok adrenalinowy.

Potem przepłukał usta i następnie zajął się rannym ramieniem, opatrując je najlepiej jak potrafił i nie szczędząc przy tym środków odkażających.

Kilka minut później ktoś zapukał do drzwi zajętego przez Alistaira lokum. Emeryt otworzył nawet nie starając się udawać „twardziela”. To był jeden z młodszych sąsiadów, Charlie Belanger. Też wyglądał jak siedem nieszczęść.

- Dzień dobry, sąsiedzie – amerykański przejaw gościnności nawet w takiej sytuacji wydawał się Alistairowi jak najbardziej na miejscu.

- Jak widzisz, miałem nocą nieproszonego gościa.

Starszy mężczyzna wskazał głową na leżące przy szafie ścierwo.

- Wdarł się oknem, więc musimy na kolejna noc poszukać innego lokalu.

- No i jeszcze to – uniósł rękę pokazując prowizoryczny opatrunek.

- Gnojek zahaczył mnie pazurem. Dobrze by było by ktoś opatrzył mi nieco lepiej ranę. No i trzeba mnie obserwować. Cholera wie, jak przenosi się ta zaraza.

Alistair pokręcił głową obojętnie. Był stary. Mógł umrzeć, ale w potwora zmieniać się nie chciał. Już prędzej wyskoczy oknem lub strzeli sobie w łeb! Był Amerykaninem i nikt nie odbierze mu wolności wyboru, jak ma zakończyć swoje zbyt długie i samotne życie.

- A jak reszta? – Zapytał, mając nadzieję, ze tylko on oberwał podczas nocnej obrony.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-09-2015, 06:28   #63
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista



~ Co ja tu robię? Przecież od takich rzeczy powinna być policja... I to jacyś komandosi... Albo wojsko nawet... ~ Karl pokręcił głową siedząc w swoim ulubionym fotelu. Wreszcie przyszedł świt i mógł na nim usiąść. Siedział we własnym fotelu i nie mógł się nadziwić. Nie mógł się nadziwić jak wygląda jego mieszkanie które tak hołubił przez ostatnie parę lat odkąd się tu przeprowadził. Po walce z jednym stworem wyglądało w strzępach! Okna, drzwi od pokoju, rozwalona szafka i stolik na którym wieczorem stawiał butelkę z winem i zdjęcie swojej innej, młodszej, szczęśliwszej rodziny a który sam kopnął by choć na chwilę spowolnić potwora. Może i spowolnił tego nie był pewny ale stolik z ciężkim, szklanym blatem poszedł w milony błyszczących kawałeczków po jednym uderzeniu stwora. Teraz sama rama leżała połamana na podłodze tam gdzie odrzuciło ją uderzenie stwora a blat był rozyspany szklanym dywaniem po całym salonie.

Nie mógł się nadziwić czemu jeszcze żyje. Przez całą walkę z tym stworem był przekonany, że następny skok, cios czy ruch tego stworzenia zakończy jego żywotw jednej chwili. Walczył rozpaczliwie i gorączkowo chociaż nigdy wcześniej nie walczył ani nawet tak naprawdę nie trzymał broni w reku. Właściwie nigdy się tak naprawdę nie bił a awanturę jaką przeżył u siebie w lokalu z tym czarnoskórym awanturnikiem co go oskarżał o jakieś idiotyzmy uważał za bardzo nieprzyjemną i niebezpieczną. A teraz musiał walczyć osobiście i z bronią w reku, strzelając z tej ciężkiej i nie wygodnej strzelby. Wcześniej wydawała mu się potężna i solidna zdolna powstrzymać każdego przeciwnika. Podczas walk jednak sam już nie wiedział czy trafił na jakiś wybrakowany egzemplarz, jakieś słabe naboje czy może to on tak beznadziejnie strzela. Ale mimo to widział, ze chociaż czasem rafia. Stwór ryczał po trafieniu i widział rozbryzgi krwi i mięsa które śruciny wyrywały z jego ciała i przenosiły wraz ze sobą na tak długi dopasowywane tapety na ścianach. Ale tyle ich wiosną szukał, prawie całą zimę planował ten remont...

Ale w końcu ku jego zdumieniu któryś z pocisków trafił w łeb potwornego przeciwnika i ten "rozgryzdał się" jakby powiedziała Kelly na ścianie jego sypialni a prawie bezgłowe ciało opadło bezwładnie na dywan. Tym też się zdziwił. Tyle walki i strzelania i panicznej ucieczki i widoku pokonywanych kolejnych zapór i nic a tu nagle strzał i koniec i tak leży ten potwór nieruchomo. Na wszeli wypadek przełknął slinę i przełodował ponownie broń choć ręce mu się nieco trzęsły. Przeładowaną broń znów wycelował w potwora ale ten się nadal nie ruszał tylko leżał jak upadł. W końcu naprawdę nie miał chyba z połowy głowy więc chyba i mózgu. A coś tam świtało Karlowi poprzez rozkołatane nerwy, że ten organ zdaje się jest potrzebny do poruszania resztą ciała. Może choć to te zmutasiałe potwory miały takie samo jak ludzie.

Przypadkowo prawie udało mu się zabić potwora. Przypadkowo. Wątpił by przy nasepnej okazji choćby chciał to trafił potwora w głowę a poprzednie postrzały chyba niezbyt mu coś zrobiły. No może i w końcu by się wykrwawił czy zszedł na jakiś niedowład jakiegoś ważnego narządu ale Karl'owi to już by pewnie niewiele zmienilo.

No i siedząc w fotelu nie mógł się nadziwić co się stało z jego mieszkaniem i całym miastem. Mieszkanie wyglądało jak ten szpital co go widział poprzedniej nocy. Teraz już miał pojęcie co tam się musiało wydarzyć. Tosamo co teraz u nich w domu. No więc jatka była tak w całym mieście. ~ To bez sensu... ~ przemknęłu mu na myśl. Nie było ucieczki. Mogli się przenieść do innego domu czy czegoś tam ale póki będą w mieście to tylko zmienią lokację a ataki pozostaną takie same. Widział już co potrafi zrobić jeden potwór. Może jakby był jakimś komandosem to by umiał go załatwić szybciej i sprawniej no ale nie był. I większość jego sąsiadów i mieszkańców miasta również nie. A wygrana przy równych sznasach 1:1 z potworem nawet człowieka uzbrojonego w broń palną graniczyła z bardzo wielkim szczęściem.

Nie chciało mu się wstawać z fotela. Czuł otępienie i niechęć. Po tej nocy nie wierzył, że przetrwa nastepnął. Wówczas dostrzegł kolorowe plamki na podłodze. Zdjęcie. Ich zdjęcie. Tego portreciku które wieczorem oglądał a w nocy podczas walk musiało gdzieś się smyrgnąć w kąt. Własnie zauważył je leżące bezwładnie na podłodze. Taakk... W sumie to może i koniec ale miał coś jeszcze do załatwienia. Nawet jeśli to miałby być ostatni dzień jego życia. Może nie miał za dużych szans się uratować ale mógł jeszcze kogoś uratować. Kogoś kogo kochał. Bardziej niż siebie samego i swoje życie. A jeśli by mu się nie udało... To chociaż miał szansę się pogodzić i pożegnać...

Wstał w końcu z fotela. Podszedł i schylił się po fotkę. Szkło popękało, ramka też. Wyjął więc zdjęcie zrozpadającego się opakowania i przytrzymał je chwilę. Po chwili uśmiechnął się ciepłym, promiennym uśmiechem takim samym jaki miał ten młodszy facet na zdjęciu. ~ Coś mi się jednak udało w tym życiu i tego mi żadne potwory nie zabiorą. ~ myśl ta ożywiła go i dodała mu energii. Włożył zdjęcie do portfela do wodoodpornej, przezroczystej przegródki stworzonej właśnie na takie okazje. W sumie nigdy jej nie używał bo miała głupi rozmiar za duży na kartę kredytową czy wizytówkę a za mały na banknot czy coś innego. Jakby czekała na taki dzień i specjalną okazję.

- Pam. Choć do kuchni. Mam tam rękawiczki. Pomóz mi wywalić to coś na zewnątrz. Nie dotykaj gołą ręką. Ani śladów krwi. - wskazał na te części ścian gdzie od postrzałów krew rozbryzgła się na ścanach czy podłodze.

Razem jakoś im poszło choć zwyczajnie wywalili zezwłok na zewnątrz za okno. Karl obserował jak bezwładna kukła spada z kilku pięter i nieruchomieje z nieco przytłumionym plaśnięciem na chodniku na dole. Aż ciężko w tej chwili było uwierzyć, ze ta bezwładna kukła i bryła mięsa była śmiertelnie groźnym potworem zdolnym zdewastować całe mieszkanie razem ze swoimi lokatorami.

- Trzeba się wykąpać. Sprawdź czy woda jeszcze jest. Sprawdź czy nie masz jakichś zadrapań co nie miałaś wcześniej. - rzekł do Pam wskazując je drzwi od łazienki. Sam wciąż w rękawiczkach zaczął polewać detergentami ściany i miejsce gdzie upadł stwór. Chciał możliwie odkazić swoje mieszkanie. Poza tym nadal odczuwał rozdygotanie wewnątrz i silny stres a ta prosta czynność pomagała mu jakoś dojść do siebie. Gdy blondynka skończyła swoje poranne ablucje udał się i on by postąpić to samo. Wcześniej poprosił ją by przygotowała jakieś śniadanie. Cokowliek ich czekało lepiej było być najedzonym. A kawa z rana jak smietana prawda? Zaś skoro on się zajął jako takim ogarnięciem chaty ona mogła się zajać napełnieniem ich żołądków i taki podział pracy wydał mu się uczciwy.


---



Gdy się w końcu wynurzył ze swojego mieszkania i dołączył do snujących się po kamienicy sąsiadów wyglądał całkiem znośnie. W porównaniu do tego co przeżył w nocy. Niemniej minę miał poważną i zasępioną. Każdego kto mu się nawinął po drodze zapraszał na naradę jaka miała się odbyć w ich wspólnym giercowym salonie. Kogo nie spotkał pukał do drzwi i namawiał na to samo. Chciał się zorientować ilu ich zostało i w jakim stanie. Po drodze zaś lustrował jak budynek zniósł nocne walki.

- No cóż, panie i panowie. Dobrze nie jest. - zaczął widząc, że większość już się stawiła na dole. Widział, że nie mówi im niczego nowego musieli przejść to samo co on.

- To, że te potwory są takie zwinne i wspinają się po ścianach jak jakieś małpy zmienia postać rzeczy. Wszelkie okna stoją dla nich otworem. Improwizowane barykady jak widzieliśmy dziś w nocy niewiele dają. Mogą nas zaalarmować czy powstryzmac ich ale niezbyt długo. Dlatego o ile nie zmurujuje się okien albo nie wstawi solidnych krat to nie wiem jak inaczej powstrzymać kolejne ataki. Zarówno w naszym domu jak i każdym innym. Tak, uważam, że czas pomyśleć o opuszczeniu tego budynku i poszukaniu nowego. - rzekł bez ogródek wywalając kawę na ławę. Był zbyt zmęczony i posępny by jakoś próbować osładzać ten swój pogląd na sprawę.

- Co do alternatyw myślę o dwóch opcjach. Pierwsza to jakiś budynek właśnie bez okien albo z gotowymi założonymi kratami czy ogólnie na powstrzymywanie włamywaczy. Jak więzienie, areszt czy jakieś sklepy z bronią. Tego typu obiekty. Mają mocne ściany, solidne kraty w oknach i są niejako od początku pomyślane na takie okazje. Druga opcja to jakiś podziemny budynek w ogóle bez okien i ograniczoną liczbą drzwi czyli łatwy do obrony. Jak metro którego niestety w naszym mieście nie mamy. Ale na pewno są jakieś podziemne magazyny czy piwnice. Wadą jest, że właśnie w takich miejscach przed słońcem mogą się w dzień chować te potwory. Trzeba by liczyć się więc z mozliwością wykurzenia ich z tamtąd najlepiej unikając walki bezposreniej. Wukurzyć ich dymem, podłączyć mokrą podłogę do prądu czy coś w ten deseń... - machnął obojętnie ręką wykonując nią nieokreślony gest w powietrzu. Starał się nie krytykować jakiegoś rozwiązania póki nie był w stanie zaproponować alternatywy. Dla niego pozostanie kolejna noc w tym miejscu było błędem. Nie oznaczało, że gdzie indziej jest lepiej albo pójdzie bezproblemu ale przy optymistycznym wariancie mogli liczyć na stabilniejszą miejscówę w której mogli się urządzać na dłuższy czas i mieć realne szanse na przetrwanie kolejnych nocy i ataków. Silidne drzwi i kraty mogły powstrzymać nawet takie monstra.

- To mimo wszystko jednak chwilowe rozwiązanie. Powiedzmy na parę dni może tydzień czy dwa może dłużej. Nawet w superbezpiecznej kryjówce będziemy musieli wychodzić na zewnątrz po zapasy. Na zewnątrz mogą być te potwory nawet w dzień albo grupy szabrowników i to z bronią. To uczyniłoby takie eskapady bardzo ryzykownymi. Czy się opłaca czy nie tego w tej chwili nie potrafię ani oszacować ani zgadnąć. Ale uważam, ze warto spróbować i od tego zacząć. - pokiwał głową patrząc na zebranych wokół siebie sąsiadów. Po czym kontynuował dalej.

- Ale ogólnie konkretnym ratunkiem jest ucieczka z miasta. Tutaj wewnątrz kordonu za którymś razem po prostu powinie nam się noga i albo zginiemy albo zmienimy się w takie coś jak widzieliśmy w nocy. Więc przegrana albo remis a żadnych szans na zwycięstwo całego sezonu meczy. - tu nawiązał do popularnego porównania do ligii jakiegokolwiek sportu ligowego tak przecież lubianego od football'u po hokeja czy bejzbola.

- Nic właściwie nie wiemy gdzie dokładnie rozciąga się ten kordon ani czy jest jakaś kwarantanna ani jaki etap desperacji osiągnęli ludzie go tworzący i nim zarządzający. Po prostu nie mamy żadnych informacji nawet z reszty miasta o tym co się dzieje poza nim nie wspominając. Tu są dwie opcje. Pierwsza to jak mówiłem wczoraj zdobyć jakieś radio i nawiązać łączność. Jest kilka radiostacji w mieście, w każdym komisariacie czy straży pożarnej powinno być jakieś solidne radio do łączności z wozami na mieście. Można też dorwać jakaś ciężarówkę i spróbować nawiązać łączność przez ich CB Radio. Wówczas jest szansa na nawiązanie łączności z resztą świata. Kto wie, może nawet by sami zorganizowali jakąś ewakuacje z jakiegoś punktu jakby mieli stały i pewny namiar na kogoś tutaj. Ale na to bym się nie napalał... - skrzywił swoje usta w grymasie powątpiewania w taki wariant. Sprawa radia i łączności wydawała mu się kluczowa i zraz po zdobyciu odpowiedniej kwatery.

- Drugim wariantem lub w przypadku niemożliwości nawiązania łączności jest próba wydostania się z miasta nastawiona nie na dotarcie do kordonu ale na minięciu także jego. Tu widzę opcję najbardziej prawdopodobną przez jezioro. Ale jak to będę dumał jak już się tam znajdę. - wzruszył ponownie ramionami kończąc swoje rozważania co do ich realnych i nierealnych szans na zrobienie czegokolwiek przed następnym zmrokiem.

- Ze spraw bardziej przyziemnych... Mam w swoim lokalu generator. Zdolny do zasilenia wszystkiego czego potrzebujemy. Ale oczywiście zużywa paliwo choć obecnie powinien być sprawny i pełny. Zgadzam się przywieźć go tutaj i użczyć wam dla dobra naszej małej społeczności. Mam też w lodówkach i spiżarni żywność która w większości powinna się uchować jeszcze w stanie zdatnym do spożycia. Na tak niewielką społeczność powinno to starczyć na jakiś czas. Ale potrzebuję paru samochodów i sprawnych rąk by to przewieźć tutaj. Jeśli nikt się nie wybiera... No cóż, wiecie gdzie jest "Hoobs Food" zostawię wam klucze i mogę napisać upoważnienie. Ja mam swoje sprawy do załtawienia na mieście więc albo pożegnam się z wami tutaj albo w restauracji. Życzę wam powodzenia. Przyda nam się wszystkim. - rzekł najawyraźniej kończąc swoją wypowiedź i otwierając puszkę kolorowego napoju który może zdrowy nie był ale za to jakże smaczny. Czekał czy ktoś się jakoś jeszcze wypowie czy zadeklaruje ale jeśli nie było nikogo interaktywnego do rozmowy czy byli zbyt leniwi i przestraszeni by nawet pojechać po sprzet i żywność to nie zamierzał dłużej marnować czasu. Dzień już stracił chyba z godzinę a więc zmrok był już o godzinę bliżej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-09-2015, 16:38   #64
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Żyli, dobry Boże. Przetrwali tą piekielną noc w jednym kawałku, istny cud i łaskawy uśmiech losu...a może szyderczy grymas mający na celu obudzenie nadziei, by o zmierzchu jeszcze dotkliwiej poczuć kolejny cios? Poczucie nieuniknionej tragedii zawisło nad Tarą niczym fatum. Czarny, zimny cień czający się tuż za plecami i nie dający w pełni się rozluźnić.
Teraz, w promieniach słońca, koszmarne szczegóły poprzedniej nocy wracały do kobiety falami, uniemożliwiając podniesienie się z łóżka. Czuła się rozbita, zmęczona i obolała, choć te kilka godzin snu powinno w miarę zregenerować jej organizm. Przecież potrzebowała dziś dużo siły, więcej niż kiedykolwiek wcześniej.

Przynajmniej Młoda i Gregory nie zaprzątali sobie z rana głów tragiczną sytuacją, tylko brali z życia to co najlepsze odganiając od siebie w ten sposób strach. Ruda nie winiła ich za sprezentowaną pobudkę, ba! Cieszyła się jak jasna cholera słysząc dobiegające zza ściany harce. Każdy radził sobie z problemami tak jak umiał najlepiej.

-Śpij, jest jeszcze dość wcześnie. Odpocznij, to była ciężka noc - powiedziała cicho do leżącej obok Jenny, podnosząc się pokracznie z łóżka. Każdy mięsień i kość domagały się uwagi, stawy skrzypiały jak u osiemdziesięcioletniej staruszki. Przytrzymując się ściany Tara powędrowała do łazienki, żeby gorącym prysznicem przywrócić się do jako takiej sprawności.

Ustawiona przy drzwiach barykada dołożyła kolejną porcję skojarzeń, wzrok automatycznie powędrował ku zwłokom w salonie. Odstrzelona głowa, kawałki mózgu i kości leżące w promieniu dobrych kilku kroków od truchła; Obryzgane posoką ściany oraz meble; Żelazisty odór jatki z obcym, niedającym się zidentyfikować akcentem. Może to tylko wyobraźnia, a może rzeczywiście ścierwo śmierdziało inaczej niż wszystko co do tej pory miała nieprzyjemność wąchać?

- Psujesz mi wystrój - burknęła pod adresem trupa, ciesząc się z prostego faktu posiadania pustego żołądka. Inaczej jego zawartość podjechałaby jej do gardła przy pochylaniu się i przykrywaniu makabrycznego dodatku wnętrza starym, ściągniętym z kanapy kocem. Tykać tego nie zamierzała, nie bez przygotowania. Dlatego wstawiła kawę, wzięła szybki prysznic i uzbrojona w kubek aromatycznego naparu rozsiadła się na kuchennej szafce.

Chwilę kontemplacji nad marnością życia przerwało Tarze pukanie do drzwi. Owinęła się szlafrokiem i podreptała apatycznie na korytarz. Ucieszyła się widząc właściciela restauracji. Przynajmniej nie chciał jej rozerwać na strzępy, ani nie truł za bardzo. Hobbs zbierał sąsiadów na naradę, jakby kolejne ustalenia miały cokolwiek zmienić.

-Zaraz przyjdę. - odpowiedziała u uprzejmie, dokładając do tego uśmiech, choć mięśnie twarzy nie chciały zbytnio współpracować. Dopiła kawę, zostawiła na kuchennym blacie kartkę tłumaczącą gdzie i po co idzie. Dorzuciła też prośbę żeby nikt nie ruszał ciała z salonu, z kosza pod zlewem wyciągnęła pustą puszkę i nalała do niej wody. Zgarnęła tez paczkę papierosów i tak przygotowana zeszła na parter.

Widok znajomych twarzy poprawił Tarze humor. Przeżyło ich całkiem sporo, pocieszające spostrzeżenie. Przywitała się z każdym, wysłuchała co Karl ma do powiedzenia i usadziwszy tyłek na stoliku przy którym nie tak dawno temu Wade uczył ją grać w pokera, podjęła rozmowę:

- Zakładając że twój lokal nadal nie został splądrowany, wycieczka do niego ma sens. Zyskalibyśmy parę przydatnych fantów, zgłaszam się do pomocy. Dajcie mi tylko przebrać i mogę jechać. Chodzenie gdziekolwiek na piechotę to samobójstwo. W naszej okolicy grasuje gang wykolejeńców. Nazywają się “Los Muertas”. Chyba… mniejsza o nazwy. Są zgrają idiotów uważających bestie za zbawców i grają przeciwko normalnym obywatelom. Używają noży i broni białej, biegają zamiast jeździć choćby rowerem. Na szczęście ich idole nie wiedzą o sojuszu, więc istnieje szansa że problem sam się rozwiązał. - zaczęła spokojnie, w międzyczasie sięgając do kieszeni po paczkę papierosów. Ściśnięty stresem żołądek nie narzekał na brak śniadania za to całe ciało krzyczało o świeżą dawkę nikotyny. Zaspokoiła tą prostą potrzebę, pstrykając zapalniczką i sycąc płuca pierwszą porcja siwego dymu.

-Nie uśmiecha mi się migracja i przeprowadzki, ale tu przestaje być bezpiecznie. Jest jednak tymczasowe rozwiązanie. Wczoraj w dzielnicy Latynosów natknęłyśmy się z Aiko i JC na społeczność podobną naszej. Są rozsądni, zorganizowani i zdeterminowani. Mają broń ale nie strzelają do wszystkiego co popadnie. Mogliby być cennym sprzymierzeńcem a skoro i tak rozważamy zmianę lokalu, lepiej udać się do sprawdzonego miejsca. Swój blok zabezpieczyli podobnie jak my nasz. Myślę, że chętnie przywitaliby dodatkowe pary rąk do pomocy, bo mają kobiety i dzieci. Mieli… albo ciągle mają, o ile udało się im przeżyć noc. Można by do nich pojechać i sprawdzić. Zagadać, połączyć siły. W kupie zwiększamy szanse na przeżycie. Co będzie później to już inna kwestia. Co prawda jezioro wydaje się najłatwiejsze do sforsowania...tylko co zrobimy po drugiej stronie? Nawet jeśli się przez nie przeprawimy, zostaniemy bez dalszego środka transportu na terenie na którym wojsko urządziło sobie sezon polowań na kaczki. A gdyby wyrwać dziurę w płocie? Dużą dziurę, bardzo dużą. Wycofując się z miasta żołnierze coś po sobie zostawili, są też sklepy z bronią… policyjny magazyn rzeczy skonfiskowanych. Kwestia broni...różowo nie mamy. W takim tempie kule szybko się nam skończą, potrzebna nam alternatywa dla broni palnej. W nocy myślałam o jakiś środkach żrących. Chemikaliach rodzaju chloru do przetykania kanalizacji, nieważne. Byle żrące, bo w kontakcie z oczami powinno zadziałać. Oślepione te stwory staną się odrobinę mniej zabójcze, ale tylko odrobinę. Jednak to zawsze jakiś plus. Pistolet na gwoździe może brzmi dziecinnie...ale to też alternatywa warta rozważenia. Spróbujmy zebrać to co się da z domowych detergentów, zobaczymy na czym stoimy. - zaciągnęła się po raz kolejny, strzepując popiół do puszki po Coca-Coli. Zrobiła krótką przerwę żeby odkaszlnąć.

-Co wiemy o przeciwniku? Nie patrzmy na razie na to skąd się wziął, czym jest...ale jak go najłatwiej zabić. Wrażliwe punkty, słabe strony. Koszmarki nie lubią światła, to już wiadomo. Ich ugryzienia są toksyczne i dzięki nim zmieniają ludzi w swoje kopie. Mamy na pokładzie lekarza, w moim mieszkaniu zostało jedno ścierwo, tyle że bezgłowe. Damy radę je pokroić i zobaczyć co ma w środku. Wiem...to obrzydliwe, ale wroga wypada poznać jak najlepiej nim ponownie wparuje nam do domu. - skrzywiła się na samą myśl o grzebaniu w truchle. Do tej pory podobne numery widziała tylko w internetowych filmikach. Wolała więc skupić się na pomocy w sektorach sobie znanych, nawet jeśli oznaczałoby to wypad na miasto i pracę fizyczną.

Żałowała, że została w mieście, przecież mogła wyjechać zamiast brać to przeklęte zlecenie od Manson'ów. Siedziałaby gdzieś na końcu świata w towarzystwie Kwadrata i gwizdała na koniec świata.
Wylot na Alaskę jednak nie był takim głupim pomysłem...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 04-10-2015, 22:46   #65
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 dzień 3


Ranek.


Miasto zmieniało się powoli w to co jego mieszkańcy. W odrażającego trupa. Puste budynki straszyły oczodołami wybitych okien. Ciche place… niemi świadkowie dramatów, które wydarzyły się w nocy. Można było sądzić, że świat zapomniał o tym mieście. Że Stany Zjednoczone pozostawiły miasto na pastwę bestii. Coś tak niemoralnego nie pasowało jednak do ostoi wolności jaką było USA, nieprawdaż?
Jak to się stało, że w ciągu kilku dni pełne życia miasto zmieniło się w koszmarną parodię samego siebie. I gdzie były władze? Czemu nic nie robiły?
Wkrótce okazało się, że jednak nie zapomniano o Detroit. Niemniej działania jakie podjął prezydent, niekoniecznie wróżyły dobrze przebywającym w mieście niedobitkom. Nad Detroit pojawiły się bowiem śmigłowce AH-64D Apache, szybkie i zgrabne… niczym pociski. Te dwuosobowe i ciężko uzbrojone śmigłowce nie były przeznaczone do ratowania ludzi. Tylko do walki. I powoli niczym stado wilków przeczesywały miasto ignorując ludzi wylegających na dachy i desperacko krzyczących o pomoc. Te drapieżniki nie przybyły jednak nikogo ratować. Te maszyny przeznaczone były do zabijania i niszczenia. To były psy wojny. I oznaczały, że na razie ratunku nie będzie.

Po ciężkiej nocy mieszkańcy zebrali się jak zwykle na dole… w nieco zdewastowanym pokoju gier. Byli po ciężkiej nocy, byli zmęczeni.
Alistair Dowson był zaniepokojony. Niby nic… ot zadrapanie. Ale miał wrażenie, że go swędzi… jakby jakiś guz rósł mu na ramieniu. Jakby toczył je rak. Oczywiście zdawał sobie z irracjonalności swych odczuć. To tylko wyobraźnia napędzana strachem wywoływała takie urojenia. Przecież czuł się dobrze. Nie zauważył u siebie żadnych zmian.
Pam poczuła się lepiej przez noc. Zdołała otrząsnąć się z szoku i nawet z pomocą Lilly doprowadzić jako tako do porządku z makijażem. Możliwe, że noc którą przetrwała dała jej nadzieję, na przeżycie. A nadzieja to mocna motywacja do działania.
Nie wtrącała się z początku w rozważania mieszkańców bloku, ale w końcu… gdy kilkoro z nich wygłosiło własne tyrady wtrąciła się i podzieliła się też swoją wiedzą na temat stworów, także.
- Jestem Pam… a raczej Pamela Winters. Ale wolę… Pam. Jestem lekarką specjalizującą się w mikrobiologii medycznej.- zaczęła mówić. Jej głos z początku drżał, ale dość szybko opanowała się i kolejne zdania mówiła jak naukowiec na wykładzie.- I pracowałam przy badaniach tych… stworów, niemal od początku ich pojawienia. To co zmienia ludzi w te stworzenia jest czymś przypominającym w swej budowie… trudno to dokładnie określić. Bardzo rozbudowane priony, albo wirusy obcego pochodzenia. Nie działają jednak ani jak wirusy, ani jak priony. Nie niszczą komórek nosiciela, lecz zmieniają je. Asymilują wypuszczając przez błonę komórkową swoje.. zarodniki. - potarła podstawę nosa.- Trudno to wytłumaczyć. I może niepotrzebnie się w to zagłębiać. Tak czy siak, ta choroba nie zabija. Ten wirus… ulepsza ludzkość, na swój chory sposób. Widzicie, po przejęciu organizm zaczyna ewoluować, adaptując się do środowiska… by stać się jak najlepszym drapieżnikiem. I… cóż…- westchnęła głośno.- Mózg nie jest szczytem ewolucji, w zasadzie jest aberracją… z punktu widzenia wirusa, o ile może przyjąć, że wirus ma punkt widzenia. Otóż nie jest potrzebny aż tak duży i aż tak skomplikowany. Mózgi szczurów są znacznie bardziej uproszczone, a gryzonie te potrafią tworzyć stada. Dlatego też mózgi… ulegają uproszczeniu, a wszystkie wyższe funkcje mózgu… zanikowi. Zostaje tylko instynkt.-
Pam zamilkła na chwilę, wyraźnie zamyślona.- Eksperymenty na złapanych osobnikach świadczą o tym, że stwory się adaptują do otoczenia. Ale w sposób chaotyczny, a nie planowany. I nie radzą sobie ze słońcem i światłem. Z niewiadomych dla mnie powodów uwrażliwiły wzrok swych nosicieli na światło. A słońce… powoduje porażenie całego ciała. Zmienione komórki nerwowe i mięśniowe nie radzą sobie ultrafioletem, cały organizm traci koordynację ruchową i tempo regeneracji spada… bo tak, te stwory mają duży potencjał regeneracji. Nie trzeba im rozwalić czaszki, ale należy zadać taki cios, który gwarantuje natychmiastowy zgon. W innym przypadku… ich ulepszone komórki zregenerują się.-
Kilkanaście sekund przerwy i znów… zaczęła mówić jak wykładowca.- Adaptują się do warunków w sposób typowy dla rozwoju ewolucyjnego. Na chybił trafił. Jedne mutacje stają się użyteczne, inne zabijają lub nie robią nic. Wszystkie potwory nie nauczą się z dnia na dzień wspinaczki, parę z nich tak… inne mogą zaskoczyć losowo nabytą zdolnością czy odpornością. Tylko jakoś na słońce nie potrafią się uodpornić.-
Westchnęła cicho i dodała. - Z pewnością radzą sobie dobrze z powietrzem bardziej zanieczyszczonym niż to, którym my oddychamy. Dymem się ich nie da wykurzyć. I nie ma co kroić… gdyż ich ciała odrobinkę zmieniają się w każdej minucie.
- Dobra… to podzielmy się na ekipy. Wypadową i zostającą na miejscu.-
zaproponował Wade wzruszając ramionami.- Tak będzie najlepiej. Nie ma co udawać kolejną noc i tak spędzimy tutaj. Nawet gdyby się udało znaleźć takie idealne lokum to na sforsowanie go i przygotowanie na noc nie ma czasu. Warto jednak znaleźć takie lokum i znaleźć innych ludzi. Może nawet połączyć się z Latynosami, kto wie? Im więcej nas będzie tym lepiej się obronimy przed zgrają potworów. Część z nas zostanie tutaj, część… pojedzie z Karlem i pozałatwia sprawy. To jak? Głosujemy?
Głosowali. Tara Lantana, Aiko Shinami, Lilly Hopkins, Gregory Lardetzky chcieli jechać z Hobbsem. Alistair Dowson, Charlie Belanger oraz Wolfgang Bruener chcieli jechać. Zbyt dużo osób.
Zresztą decyzja Lilly wywołała oczywistą reakcję i u Gregory’ego i Tary…
Kolejną sprawą był zwiad krótkiego zasięgu. Paul Hoover zaproponował by zwiedzić sąsiednie bloki. Wydawało się to w miarę bezpieczne, toteż Peter Wiereznikow zgodził się z nim iść i ostatecznie Wolfgang Bruener uznając, że zbyt wiele osób wyjeżdża. Reszta postanowiła uporządkować domostwo i przyszykować je do kolejnej nocy. Wade miał bowiem rację. Tego dnia nie zdołają się już przenieść do nowego lokum.

Wyruszyli razem… w kilka wozów. Karl Hobbs swoim Chryslerem Voyager, a Charlie Belanger swoim Chevroletem Lacetti, także Tara Lantara ruszyła w drogę swoim czarnym Fordem Mustangiem z Japonką na drugim siedzeniu marudzącą, aby powrotnej zasiąść za kierownicą jej pieszczoszka. Aiko bowiem miała prawo jazdy, ale nie miała samochodu w USA. Alistair Dowson siedział zaś obok Karla. Ten konwój był już i tak wystarczająco duży bez jego samochodu. Co prawda na ulicach nie było już ruchu, ale czasem tarasujące drogę samochody robiły z niej labirynt. Jazda z początku była cicha i ponura. Detroit wyglądał niemal jak strefa wojny.
Puste budynki, puste ulice… śmiercionośna cisza. Dopiero po chwili przerwana rosnącym w intensywności rykiem silnika. Helikopter, smukła maszyna bojowa przeznaczona do zwalczania ciężkich celów. Dwumiejscowa stalowa ważka po zęby uzbrojona w pociski. Przeleciała nad trójką samochodów obojętnie i leniwie. Dwaj piloci bezpieczni w swej maszynie z obojętnością zignorowali ocalałych. Nikt nikogo ratować nie zamierzał. Śmigłowiec wydawał się obecnie posłańcem śmierci, niż obietnicą ratunku.

Na razie mieli inne sprawy na głowie, niż rozważanie obecności tego stalowego ptaka nad ich głowami.Tym bardziej, że wkrótce odleciał, a przed nimi było pierwsze z zadań do wykonania. Zdobycie sprzętów z restauracji Hobbsa, kolejne na liście to było znalezienie broni i ewentualne poszukanie budynku nadającego się na nową noclegownię i nawiązanie kontaktu z innymi społecznościami. Może nawet połączenie sił. Może… zebranie rekrutów? Kto wie. Poza tym Charlie i Karl mieli własne sprawy do załatwienia w mieście.
Logicznym byłoby, by po wizycie w restauracji, pojechali razem na poszukiwanie swych rodzin. Ale wpierw.
Usłyszeli strzały. Broń palna. Sami też ją mieli.
Pistolety. Na ludzi to miało wystarczyć. Na potwory… Wystarczyło wszak trzymać z dala od ciemnych pomieszczeń, prawda?
Celem jednak strzałów nie były potwory, a… pijani i z pewnością naćpani przebierańcy, którzy na cel wybrali sobie konkurencję Karla. Na czarne skórzane kurtki założyli ochraniacze na barki, oba pokryli czarną farbą i namalowali czaszki.. chyba. Uzbrojeni w maczety i pałki bejsbolowe wyli niczym zwierzęta, a niektórzy nawet toczyli pianę z ust. Los Muertas.To niewątpliwie byli oni.. kryli się za dwoma samochodami szykując koktajle Mołotowa, by obrzucić nimi chińską knajpkę Menga. Nie używali co prawda broni palnej, lecz byli groźni. I liczni… było tu ich ośmiu. I niewątpliwie frajdę sprawiał im atak na knajpkę, w której znajdowali się żywi ludzie.

Tymczasem przed blokiem Kowalsky’ego zapłonęło ognisko. A jego paliwem były ciała stworów. Pam radziła by je zniszczyć, na wszelki wypadek. Co prawda odstrzelony łeb, był raczej gwarancją nie powstania z martwych, ale… tak naprawdę nie wiadomo, gdzie kończyły się regeneracyjne możliwości tajemniczych zarazków. Smród spalonego mięsa roznosił się po całej okolicy, ale mieszkańcy niespecjalnie zwracali na to uwagę. Mieli wszak ważniejsze sprawy.
Należało połatać drewnianą barierę, którą stwory naruszyły wczoraj. Może i nie okazała się zaporą przed stworami. Może i część z nich zdołała się wspiąć po niej i ją bez problemu ominąć… Niemniej większość potworów wybierała tradycyjną drogę do zdobyczy… po schodach.
Mur należało odnowić, jedzenie przygotować dla wszystkich. Sara się znała na gotowaniu, podobnie jak Olga Wiereznikow i Rose Bernstein czy Mindy Hoover. Kucharek więc nie brakło w budynku. Ale... czy Sara chciała spędzić resztę dnia na gotowaniu?
Mężczyźni uzbrojeni w dubeltówki planowali odwiedzić sąsiedni budynki. Cisza w nich panująca nie wróżyła nic dobrego, podobnie… jak przelatujące AH-64D Apache. Sara Harper miała jeszcze czas na podjęcie decyzji… ale czy chciała opuszczać blok? Ranek wszak spędziła uwięziona w mieszkaniu i z martwym potworem. Pomoc przybyła dopiero później w postaci Wade’a, który z pomocą Paula i Wolfganga utorował wyjście z tej pułapki.
Trójka mężczyzn wybierała się rozejrzeć po okolicznych budynkach. Wolfgang Bruener, Gregory Lardetzky i Peter Wiereznikow. Niezbyt cieszyli się na tą możliwość. Nie wiadomo wszak czego się można było spodziewać… poza najgorszym. Wszak na pewno istniały powody, dla których okoliczne bloki były puste.
A ciekawość.. czy przypadkiem nie jest pierwszym stopniem do piekła?

Późnym popołudniem coś się zmieniło.
Gaz został już całkiem odłączony, ale prąd był nadal, woda też. Za to wróciła łączność radiowa. I wraz z nią wróciła telewizja. Przynajmniej ta satelitarna, bo sieci kablowe nie działały. Podobnie jak telefony i internet.
I w wiadomościach CNN o dwudziestej pierwszej sytuacja w Detroit nie była temat numer jeden. Bowiem to co się działo w Motor City było już tylko częścią problemu.


- Zaraza w Michigan... staje się faktem.- mówił komentator telewizyjny. - Już w kilkunastu miastach stanu pojawiły się sfory drapieżnych zombie, wywołując chaos i panikę wśród mieszkańców. Przypuszczalnie przedarły się one jakoś przez blokadę i kordon sanitarny otaczający źródło zarazy jakim bez wątpienia nadal pozostaje Detroit. Prezydent Barak Obama zapowiedział przedsięwzięcie wszelkich kroków, by zapobiec katastrofie. Ale faktem jest że na zapobieganie już za późno. Gubernator Minnesoty użył Gwardii Narodowej i policji do zamknięcia granicy z Michigan, podobnie planują uczynić gubernatorzy Minnesoty, Iowa i Illinois. Także wszelkie przejścia graniczne z Kanadą są obecnie zamknięte i obsadzone podwójną ilością wojska kanadyjskiego. Co gorsza strach przed zarazą, wywołał kilka samozwańczych linczy na przeważnie nie zarażonych osobach. W kongresie rozważane są różne opcje, od całkiem racjonalnych do najbardziej radykalnych, a prezydent Obama zapowiedział, że nie przejdzie do historii jako pierwszy prezydent, który użył broni atomowej na terenie państwa.

“..użył… broni atomowej… na terenie państwa…” Zapewne by zniszczyć źródło zarazy… by zniszczyć Detroit.
Strach. Paniczny zwierzęcy strach. To czuli zdrowi i bezpieczni mieszkańcy Stanów Zjednoczonych Ameryki. Detroit zaś było dla nich wyspą zadżumionych… co gorsza, nie oddzieloną od nich bezpieczną otchłanią oceanu. Nie wierzyli, że ktoś żywy pozostał w zadżumionym mieście. I co gorsza… nie wiedzieli o tym. Obrazki z miasta jakie leciały w telewizji, przedstawiały jedynie kryjące się w mroku potwory.
To tłumaczyło nie działający internet i telefony. Zarówno numery telefoniczne jak adresy IP z Detroit zostały odłączone przez rząd USA. By nie psuć i tak kiepskiego nastroju zwykłym obywatelom nieprzyjemnymi faktami, takimi jak ten, że w Detroit są jeszcze normalni mieszkańcy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-10-2015 o 15:15. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 12-10-2015, 23:02   #66
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karl Hoobs - zapracowany optymista





Karl powiedział swoje na porannym zebraniu. To co powiedziała potem Pam, jego niespodziewana współokatorka która na szczęscie przetrwała cało i podróż do domu i całą noc i chyba doszła jakoś wreszcie do siebie było niezbyt zaskakujące. Spodziewał się właśnie jakiejś zarazy a w brednie o karze boskiej nie wierzył. Bóg miał wystarczająco wiele okazji i powodów by zalać swoje korzystające z wolnej woli dzieci wystarczająco wielkim potopem i raczej nie wysługiwałby się takimi przyziemnymi metodami. Choc oczywiście nie znał się tak na terminologii jaką posługiwała się cudem ocalała lekarka. Z drugiej strony była to w końcu opinia eksperta więc należało się z nią liczyć. No i niejako profesjonalnie potwierdzało to wcześniejsze obserwacje o wrażliwości na światło czy zdumiewająco nienaturalnie szybkich zmianach. Reszta o jakichś błonach komórkowych czy prionach niezbyt do niego przemawiała. Nie był ani lekarzem ani naukowcem. Był biznesmenem, kucharzem i majsterklepką i umiał działać i pracować w bardziej konretnych przypadkach, sytuacjach i okolicznościach a tak wysoka nauka jakoś do niego nie przemawiała.


Ucieszył się jednak gdy okazało się, że ochotników na wyprawę po generator jest całkiem sporo. Łącznie uzbierało się na załogi trzech maszyn. Choć jak zgadywał do zabrania generatora najbardziej nadawał się jego samochód jako najbardziej pakowny. Dobrze, że ten silniczek miał kto wtachać do pojazdu bo sam wątpił by dał radę.


Przed wyjazdem zabrał ze sobą “swoją” strzelbę która wiernie mu służyła całą ostatnia noc. Do tego dobrał kilka większych noży z kuchni oraz pudło z narzędziami. Zapakował też co się dało z zapasów w lodówce. Pam pozostawił głównie to co było już pootwierane wcześniej i coś co można było zagotowac jak ryż czy makaron ale niezbyt dawało się zjeść na bierząco. Mieli szansę uzupełnić prowiant w jego lokalu bo w końcu był to lokal gastronomiczny a po trzech dniach jak prąd nadal był to i lodówki powinny nadal działać a więc i większość produktów nadal powinno nadawać się do spozycia. To mogło znacznie wzbogacić ich zapasy. Sam jednak liczył się z tym, że nie wróci do kamienicy więcpakował się jak na kilkudniowy biwak z zapasem butelkowanej wody z kranu włącznie.



---



- To mi coś wygląda na mało ratunkowe śmigłowce… - mruknął patrząc na przelatujące nad nimi Apache. Nie wyznawał się zbytnio na broni i wojsku ale wąskie, szczupłe kadłuby i te cale uzbrojenie podwieszone na skrzydłach oraz wojskowe barwy zamiast służb ratowniczych dość jasno mu mówiły, że chyba nie są tu by kogoś zabierać czy zrzucać pomoc humanitarną.


Voyager Karl’a jechał pierwszy bo w końcu najlepiej znał drogę którą normalnie pokonywał przynajmniej dwa razy na dobę od paru lat. Pierwszy też dojechał na miejsce i dojrzał scenkę jaka rozgrywała się pomiędzy bandą punków a knajpą jego oszukańczej skośnookiej konkurencji nieuczciwie zaniżającej ceny i kuszących klientów wielką plazmą na ścianie. Zatrzymał swój pojazd co niejako wymusiło zatrzymanie reszty kolumny. Obserwował chwilę całą scenę. Wygladało na to, że te rozwydrzone dupki naprawdę zamierzały nie tylko stać i wrzeszczeć ale jeszcze zacząć rzucać tymi koktajlami w chińszczyznę.

- Nie ma co tak stać. Póki tam są nie wyładujemy w spokoju generatora. Poza tym szkoda trochę tych żółtków. - rzekł biorąc strzelbę i otwierając drzwi. - Dobra, wiara, trzeba ich postraszyć niech spadają stąd! - krzyknął do obsad dwóch pozostałych pojazdów. Zatrzymał sie w takiej odległości, że raczej tamtym ciężko byłoby coś tu dorzucić chyba. Zaś całkiem wyraźnie powinni widzieć broń jaką miał Hobbs i jego towarzysze. Nie patyczkował się zbytnio. Stanął za otwartymi drzwiami swojego Voyager’a i strzelił z dubeltówki z powietrze. Po ulicy przetoczył się charakterystyczny huk wystrzału. Karl spokojnie przełamał broń i załadował kolejny nabój z trzaskiem zamykając dubeltówkę. Tamci mieli kilkadziesiąt metrów do nich. Miał nadzieję, że docierało do nich czym by ryzykowali szarżując ulicą pod ich lufy. Dla zachęty i pomocy w podjęciu prawidłowej decyzji oparł broń o otwarte drzwi wyraźnie dając do zrozumienia, że broń może wypalić w nich w kazdej chwili.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-10-2015, 19:18   #67
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
- Hej Wade, miło Cię widzieć całego - Sara uśmiechnęła się do mężczyzny, zagadując - Wiem, że to już mówiłam wcześniej, gdy mi pomogliście wyjść z mieszkania Cartera… no ale cieszę się, że jesteś cały. Zresztą jak i reszta.
- Udało się… z trudem, ale się udało.- rzekł z uśmiechem Wade zaprzestając naprawy barykady i odkładając młotek. -Było ciężko, ale… Cieszę, że tobie też się udało. Nie mogliśmy przewidzieć, że te cholerstwa łażą jak spidermany.
- Nie musisz mi o tych cholerstwach wspominać, wszystko przeżyłam z pierwszej ręki - Pokręciła głową, jakby z niedowierzania, choć wcale nie popsuł jej się humor.

- Słuchaj, wybrałabym się blok obok z kilkoma innymi osóbkami, poszukamy czegoś przydatnego do… czegokolwiek - Zaśmiała się - No i przede wszystkim żywności. Nie masz może dla mnie jakiegoś pistoletu. Ta “zabawka” co wcześniej miałam, nie okazała się wielce skuteczna. Naboje małe… znaczy się kaliber, przydałoby się coś normalniejszego.
- Znaczy chcesz dołączyć do zwiadowców? Czy to rozsądne? Ich jest już sporo do tego zadania. - zapytał Wade drapiąc się po karku. I zerkając na trzymaną przez Sarę broń dodał.- Przykro mi, mamy tylko takie pukawki o małym kalibrze. Ale na ludzi wystarczą, a potwory kryją się w mroku teraz.
- Muszę wyjść z tego budynku, inaczej powoli zwariuję. Ciągle między ścianami… wiem, że na zewnątrz ryzykownie, ale w końcu jest dzień, będziemy unikać zaciemnionych miejsc, no i przyda się jeszcze jedna osoba do zbierania zapasów. Wrócimy naprawdę szybko… - Kobieta zaczęła się tłumaczyć przed Wade’m niczym przed własnym mężem, ojcem?
- Daj mi amunicję i nic się nie martw - Sara rozglądnęła się, czy nikt czasem akurat nie patrzy, po czym zrobiła pół kroczku w stronę mężczyzny i… złapała go dłonią za krocze. Uśmiechnęła się mrużąc oczka, lekko ściskając strategiczne miejsce. Ale naprawdę lekko.
-Saro nie powinnaś tak ro… bić.- był jednak sparaliżowany jej dotykiem by zrobić cokolwiek. Dotykiem i niemą obietnicą się za nim kryjącą.


***

Harper postanowiła wybrać się na zwiad do pobliskich budynków wraz z trójką mężczyzn. Może znajdą coś interesującego, zyskają wzgląd w sytuację panującą w ich najbliższym sąsiedztwie… zabrała plecak, latarkę, 3 kuchenne noże i oczywiście broń palną. Córkę znów odstawiła do Rose Bernstein. Wojskowe helikoptery latające nad miastem nie wróżyły nic dobrego. Ponoć to były typowe maszyny bojowe, nic transportującego, więc i nici w uzyskaniu pomocy...

Cztery osoby. W tym dwójka uzbrojona tak jak Sara, w rewolwery. Wolfgang Bruener i Peter Wiereznikow mieli broń krótką, a przystojniak Lardetzky niósł dubeltówkę. Strzelba może i miała wielkiego kopa, ale przeładowanie czyniło ją mało użyteczną przeciw ludziom. Pod tym względem lepiej sprawdzały się pistolety i rewolwery. Choć po prawdzie… żadne z nich nie chciało mieć okazji sprawdzać tego faktu. Strzelanie do potworów było wystarczająco stresujące. Gdy dotarli do wyważonych i połamanych drzwi prowadzących do środka bloku, spojrzenie każdego z mężczyzn padło na pokryty krwią domofon.
- Ehmm… znacie kogoś w tym bloku, może?- zapytał Lardetzky.- Dobrze by było, nie wchodzić tak na chama. Może ktoś mógłby za nas poręczyć.
- Mnie tu znają. Dwie studentki dwa lata temu zaprosiły mnie na parapetówę… są fankami moich książek.- wyjaśnił Bruener.
- I tak po prostu urwałeś z nimi kontakt?- zapytał zdziwiony Peter.
- Prowadzę… prowadziłem specyficzny tryb życia, więc nie bardzo mogłem się udzielać towarzysko. - wzruszył ramionami Bruener i nachylając się ku domofonowi mruczał pod nosem.- Jak one miały na nazwiska do cholery?

Sara była poddenerwowana. Okolica wyglądała jak po jakiś zamieszkach… nie, jak w jakiejś strefie wojny. Wszystko wszędzie porozwalane, porozrzucane, praktycznie “wywleczone na lewą stronę”. Miasto zmieniło się nie do poznania, a wszędzie… czuć było praktycznie śmierć. Przeszły ją dreszcze.

- Nie dzwoń - Powiedziała nagle - Może usłyszy ktoś, kto nie powinien… - Nie umiała w tej chwili wymówić słowa “stwory” lub czegoś podobnego, określającego istoty, które kiedyś były takimi samymi ludźmi jak oni.
- Albo zadzwoń, ale naprawdę krótko. Nie powinniśmy w końcu zwracać na siebie zbyt dużo uwagi.
- Tutaj jesteśmy bezpieczni, a stwory chyba nie odpowiedzą.- stwierdził Bruener drapiąc się po karku.- Chyba…
-Musimy zachować ostrożność.- dodał Peter, a Gregory odparł.- Chyba wiarę w ludzi.
- Piszę kryminały i stwierdzam z całą pewnością… że nie mam żadnej wiary w ludzi.- zaśmiał się cicho Wolfgang i westchnął.- Zresztą i tak nie mogę ich znaleźć. To było dwa lata temu… mogły się już wyprowadzić. To co robimy? W kupie, czy dueciki?
- Wolałabym razem - Powiedziała Harper - Tak będzie bezpieczniej. I tak szybciej przeszukamy mieszkanie po mieszkaniu… no ale każdy ma prawo głosu nie?
- Nie jestem pewien czy cokolwiek co robimy teraz ma jakikolwiek związek z demokracją czy prawami człowieka. Co zrobimy jeśli znajdziemy… powiedzmy… złoto?- zapytał Gregory wchodząc pierwszy i rozglądając się po parterze. -Hej… winda działa.
- Niech se działa. Ja do niej nie wsiądę.- burknął Bruener podchodząc do pierwszego z brzegu mieszkania, otwierając wiszące na jednym zawiasie drzwi, zaglądając tam i szybko zamykając. -Dobra… jedno mieszkanie z głowy. Następne.
- Chwila, moment - Zdziwiła się Sara, mówiąc ściszonym głosem - Jak to z głowy, puste całkowicie czy jak?
- Eeeemmm…- odparł blady jak ściana Bruener.- Gorzej? Przedpokój wygląda jak zdemolowana rzeźnia. Nie mam zamiaru sprawdzać co jest dalej, a ty?
- No dobra… następne mieszkanie - Odparła Harper.
- Panie przodem?- zapytał Wolfgang który jakoś stracił ochotę do badania okolicy.
Peter i Gregory zaś spojrzeli po sobie, a Lardetzky skinął głową na Wiereznikowa zachęcając go do zwiadu. Ten ruszył zaciskając dłoń na rewolwerze i poruszał nerwowo klamką.- Zamknięte.
- To może zapukać? - Sara zrobiła głupawą minę - A w ostateczności łomem? Zabrał ktoś? Ale to na samym końcu… jak się okaże, że prawie każde jest zamknięte?
- Więc… nie…chyba nikt nie zabrał. W końcu nie przyszliśmy się włamywać do domów i okradać ich.- stwierdził Gregory.- To miał być zwiad, a nie wyprawa łupieżcza.
Peter zapukał kilka razy… nie usłyszeli odpowiedzi. Po czym rzekł.- Następne?
- Potrzebujemy żywności, wody, czegokolwiek co się przyda, żeby przeżyć - Sara syknęła do Gregorego - Owszem, na swój sposób łupimy. Następne - Dodała do Petera.
- Od tego są ci co pojechali samochodami.- przypomniał Gregory, a Peter otworzył drzwi do kolejnego mieszkania i wszedł pierwszy. Zatrzymał się w przedpokoju.
- Chyba bezpiecznie… chyba…- rzekł głośno.
- Od przybytku głowa nie boli - Powiedziała jeszcze Sara do Gregorego, wchodząc za Peterem do mieszkania, z bronią w pogotowiu - Sprawdźmy ostrożnie wszystkie pomieszczenia…
Pomijając ślady pazurów nic ciekawego w mieszkaniu nie znajdowali, salon… pusty, kuchnia… parę zimnych przekąsek w lodówce, obecnie całkowicie przeterminowanych. Butelka czegoś co Gregory nazwał ukraińską gorzałką. Dopiero w sypialni, krew… rozerwane łóżko. Uzi w zaciśniętej na nim, odgryzionej ludzkiej dłoni. I stolik… z paczuszkami.


- Czy to?- zapytał Peter, gdy Wolfgang sięgnął po jedną z nich i rozpruwszy ją, posmakował zawartości i rzekł.- Taaa… kokaina.

- Wow - Powiedziała Sara na widok dwóch znalezisk… po czym zaczęła szybko chować małe paczuszki po kieszeniach. Zdziwionym towarzyszom wyjaśniła:
- Mogą się przydać, choćby na handel z kimś kto również przeżył? Albo… sama nie wiem… jako przeciwbólowe? - Posłała im rozbrajający uśmiech, po czym wyciągnęła z plecaka najzwyklejsze, gumowe rękawiczki o neonowozielonym kolorze, używane choćby i do zmywania.
- Umie ktoś się posługiwać tym karabinem? Ciekawe czy jest jeszcze amunicja? - Wyciągnęła przed siebie rękawiczki, dając do zrozumienia sens ich użycia.
- Cóż…- Wolfgang z wyraźną odrazą zsunął dłoń z broni i z pewnym wahaniem wysunął magazynek i ocenił zerkając do środka magazynka.- Na moje oko, to tak połowa została.
- Albo bardziej do rozrywki… taką ilością towaru można się pewnie nieźle znieczulić.- ocenił Peter przyglądając się paczuszkom.- Ciekawe jak dobra.
- A co, znasz się na tym? - Spytała mężczyznę, chowając właśnie ostatnią paczuszkę, po czym zwróciła się do całej grupki, nie czekając na odpowiedź Petera - Idziemy do następnego mieszkania?
- Może? - spytał enigmatycznie Rosjanin i potarł się po karku.- Nie wiem czy handel takim towarem będzie bezpieczny.
- Ok… przeszukajmy jednak tą sypialnię. Może znajdziemy coś więcej niż tylko proszki. Może kolejne magazynki. - zadecydował Gregory.

Nie znaleźli jednak nic. Kolejne dwa mieszkania, zdewastowane i z plamami krwi przyniosły zdobycz w postaci kilkunastu puszek. Pozostało wspiąć się więc wyżej na pierwsze piętro… słabo oświetlone piętro.
- Może tu kto ocalał? - Szepnęła Sara z nadzieją w głosie - Karabin i strzelba na przód, sprawdzimy jeszcze te piętro… tylko ostrożnie i cicho.

I zaczęły się kłótnie… o to kto pierwszy? Zarówno Peter nie miał ochoty, jak i Wolfgangowi po pierwszym odkryciu jakoś niespecjalnie chciało się ponownie szokować. Zresztą, gdy weszli po schodach na piętro… przekonali się że dalej korytarz jest w miarę oświetlony, ale… to tylko podkreślało jaki jest upiorny.


Bynajmniej budynek nie zachęcał do eksploracji. Co tu się stało? Można było pewnie zgadnąć. Nagle… cała czwórka zauważyła jak szybko coś dwunożnego przemknęło w mroku na końcu korytarza. Mógł to być człowiek. Mogło i co innego.
- Idziemy, czy nie? - Szepnęła Harper.
- Powinniśmy… chyba. - stwierdził Gregory, a Peter dodał.- hola hola… dlaczego powinniśmy? To nie jest takie pewne w obecnej sytuacji.
- Ja też uważam, że to deczko za mocno postawiona deklaracja. Nie wiadomo co to było, a włazić prosto w paszczę tych bestii… nie jest najlepszym pomysłem.- rzekł Wolfgang.- Najpierw ustalmy jakiś plan, zamiast od razu się pchać.

Cofnęli się więc na schody, mając jednocześnie oko na korytarz pierwszego piętra…
- Proponuję iść po cichu, bez żadnych już rozmów. Główna siła ognia z przodu, sprawdzamy pierwsze dwa mieszkania, może kto przeżył - Szeptała Sara, spoglądając na Brunera z minimalnym uśmiechem - Studentki potrafią być baaardzo wdzięczne? W razie jakichkolwiek kłopotów nie panikujemy, nie uciekamy, lecz strzelamy celując w głowy. Jeśli oczywiście wyskoczy kilka tych stworów to raczej wiejemy… cholera, przydałyby się jakieś ułamane, drewniane miotły jako włócznie? Nabić na nie, to co akurat na nas by pędziło? Spowolni to, a wtedy można odstrzelić. Poszuka ktoś na parterze i zaczynamy z piętrem, czy jak?
- Nie wydaje mi się dobrym pomysłem dopuszczenie ich na odległość walki wręcz.- stwierdził Gregory.- To nie są jakieś tam martwiaki z horrorów klasy B, nie nadzieje się na włócznie tylko dlatego, że jest między tobą a nim. W trójkę ledwo żeśmy jednego docisnęli do ściany i zastrzelili. Wyrywał się co chwila.
Ruszyli po cichu i ostrożnie… Kolejne dwa mieszkania na jakie się natknęli były puste, były też splądrowane i wyczyszczone z wartościowych przedmiotów, jak i żywności. Ktoś ich ubiegł, tylko kto?
-Wygląda na to, że albo inni szabrownicy nas ubiegli, albo w tym budynku ktoś jest… i chyba nie zalęknione studentki.- ocenił Wolfgang.
- I niekoniecznie muszą się cieszyć z naszego widoku.- dodał Peter.- Może wkroczyliśmy na czyjeś terytorium?
- Cofamy się? - Szepnęła Harper - Dajemy sobie z tym budynkiem spokój?
- No… powinniśmy uszanować czyjeś terytorium.- stwierdził Peter, ale Wolfgang nie był tego taki pewien.- Mieszkają obok nas… równie dobrze mogą być zagrożeniem w najbliższej przyszłości.
-Nie możemy już z góry traktować wszystkich jako wrogów.- odparł Gregory, niemniej Peter wtrącił.- Na przyjaciół na razie nie wyglądają.
- Idziemy dalej - Warknęła Sara, nie mogąc już słuchać tych durnych kłótni. Po chwili wahania zaś… odezwała się w głąb korytarza, nie za głośno, zwyczajowym tonem głosu:
- Jest tu kto? Szukamy ocalałych.

Nie usłyszała odpowiedzi z początku. Dopiero po chwili kroki i… ktoś pojawił się w mroku. Ktoś celujący wprost w głowę Sary.


Młoda osiemnastoletnia może dziewczyna, wyraźnie skupiona i wyraźnie zdeterminowana. I wyraźnie… z teksańskim akcentem.
- Nie chybiam z takiej odległości ma’am.-
- Moment może bez wygrażania sobie bronią, co?- spytał pojednawczo Gregory uśmiechając się lekko i przyjaźnie.
-Nie sądzę… tam skąd pochodzę, szabrowników się zabija, jak każdego wchodzącego na czyiś teren.- odparła dziewczyna mierząc to w niego to w Sarę.- A ludzie w Detroit nie okazywali się specjalnie… przyjaźni.
- Szu… szukamy ocalałych - Zająknęła się Sara - Jesteśmy z bloku obok, z numeru 12 , spokojnie. Sprawdzamy sąsiadujące nam budynki, w końcu tu wszędzie mogą być te stwory…
- Tu ich nie ma… są tylko ocaleni mieszkańcy.- odparła dziewczyna wcale nie spuszczając z Sary wzroku i nadal celując z broni.- I niby po co ich szukacie?
- No by pomóc… uratować…- próbował wytłumaczyć Gregory, ale dziewczyna jakoś mu nie wierzyła, zwłaszcza gdy pojawili się i Peter i Wolfgang z bronią.
-Wyglądacie może i bardziej wiarygodnie… niż poprzedni… ratownicy… Ale to jeszcze nie powód, by zaufać kolejnym szabrownikom.- odparła dziewczyna.
- Mówiłem, że takie zachowanie wpakuje nas w kłopoty.- dodał cicho Gregory.
- Oj cicho - Syknęła do niego Harper, po czym kontynuowała do dziewczyny:
- Jest nas gdzieś 15 osób, mamy i dzieci, nawet malutkie dzieci, sama mam córkę. Barykadujemy się, mamy trochę broni i zapasów, moglibyśmy połączyć siły, tak byłoby bezpieczniej dla wszystkich. Jeśli jednak nie chcecie, zrozumiem, i już się stąd wynosimy… a tak przy okazji, jestem Sara - Lekko się do nieznajomej uśmiechnęła.
- Audrey… więc się wynoście.- odparła nieufnie dziewczyna.
- No cóż, to powodzenia - Powiedziała na pożegnanie Sara, dosyć… zawiedzionym tonem, po czym zaczęto się wycofywać z piętra.

~

- To była jedna młoda dziewczyna.- zaczął Wolfgang gdy już znaleźli się na parterze.- Podlotek w sumie.
- To co… powinniśmy ją zaatakować?- prychnął Peter, a Bruener pokręcił głową.- Nie wysyła się na negocjacje podlotków. Chyba że… nie ma nikogo starszego w tym miejscu, niż ona.
- Myślisz że jest sama tutaj?- zapytał Gregory.
- Może… ale wątpię. Może są tylko młodsi od niej tutaj.- ocenił pisarz.
- Jej, czy tam ich, wybór… - Wzruszyła ramionami Sara - Na siłę nic nie wskóramy, a przecież nie zaczniemy strzelaniny? To co, wracamy?
- Wracamy…- stwierdził Gregory stanowczo.

Wrócili więc do własnej kamienicy, gdzie Sara poprosiła towarzystwo, by na chwilę się nie rozłazili. Zamieniono krótko parę słów z Wadem, wyjaśniając co też odkryli u sąsiadów, aż Sara…
- To co panowie, do następnego budynku? - Spytała całkiem poważnie.
- Ja odpadam… Lilly mnie zabije jeśli pójdę do kolejnego budynku bez niej.- westchnął Gregory.- Tara mnie zaś zabije, jeśli pójdę do kolejnego budynku z Lilly.
- W jednym już byłeś, więc co za różnica? - Powiedziała Sara - I wcale tak strasznie nie było. Obrócimy równie szybko, i będzie po sprawie, a w razie kłopotów wiadomo, że wiejemy. No i może zdobędziemy jeszcze co ciekawego… - Poklepała się wymownie po kieszeni.
- Obiecałem… i wolę dotrzymać obietnicy niż ją łamać. To które z was bierze dubeltówkę. Wolgang czy ty?- zapytał na koniec Gregory.
- Lepiej ja.- stwierdził Wolfgang.
- Beeeeh… - Sara pokręciła głową - Przeżyliśmy jedną noc, trzeba będzie i przeżyć kolejną, może takim zwiadem znajdziemy coś, co zwiększy nasze szanse? Nie warto spróbować? Wolisz bezczynnie siedzieć na dupie, czekając na Tarę, i… zaba… i niańcząc Lilly? - Spojrzała wymownie na Gregorego.
- Szczerze powiedziawszy łażenie po okolicznych domach dało nam niewiele poza możliwością naćpania się prochami.- wzruszył ramionami Gregory.- Lepiej więc szykować lepiej naszą chatkę, niż… zbierać fanty w nadziei że któryś okaże się przydatny.
- Karabin i puszki z jedzeniem się nie liczą? I ile nas raptem nie było, godzinę? Co ty, TY wielce przez tą godzinę zdziałasz? Poza posuwaniem kolejnej sąsiadki?? - Wkurzyła się Harper.
- Jedno uzi z połową magazynka, parę puszek których więcej zgarną nasi towarzysze i prochy. W godzinę… Narażając życie pod lufą znerwicowanej nastolatki. Niewielki sukces.- stwierdził Gregory spokojnym tonem.- Zwłaszcza, że kolejne bloki będą wymagały więcej czasu niż godzina i mogą mieć większe zagrożenia. Bilans zysków i strat… nie jest znowu aż tak duży na plus.
- Idź w cholerę… - Machnęła w jego stronę dłonią, ignorując go już całkowicie. Zwróciła się do dwóch pozostałych mężczyzn:
- To jak, idziemy, czy nie? Sprawdzimy parter, może pierwsze piętro i wrócimy, pikuś?
-OK… panie przodem?- rzekł przejmując od Wolfganga dwururkę, a Peter westchnął.- No to chodźmy.

….


- Coraz mniej go lubię... - Powiedziała nagle Sara, mając oczywiście na myśli Gregorego.
- Ja też.- wtrącił Peter, natomiast Bruener właściwie nie zwrócił uwagi na jej wypowiedź. Kolejne mieszkanie na które się natykali nosiły ślady tragedii, ślady pazurów na ścian, krew zaschniętą na podłodze i zdemolowane sprzęty. I trochę jedzenia w lodówkach, trochę zegarków, trochę płyt. I mnóstwo śmiecia… w tej chwili. W niektórych z nich były całkiem niezłe kiecki. Te z rodzaju dla puszczalskich, ale z klasą… prześwitujące, z kuszącymi dekoltami, podkreślające talię i biust. Za niedawnych dobrych czasów warte nawet pięćset dolarów od sztuki.

- Heh, niezłe kiecki - Harper wzruszyła ramionami, nie była jednak zainteresowana tym znaleziskiem. Podobnie jak zegarkami. Za to żywnością jak najbardziej, zapakowała ją więc do plecaka.
- W sumie nie ma nic interesującego, no chyba że te zegarki? - Zagadnęła towarzyszących ją mężczyzn - Wszędzie krew… idziemy dalej?
- W sumie nic nie znaleźliśmy.- ocenił Wolfgang, a Peter potwierdził jego słowa dodając.- Nic nie znaleźliśmy i pewnie nic nie znajdziemy, więc wracajmy.
-Nie o to mi chodziło.- stwierdził pisarz nieco poirytowany przeinaczaniem jego słów.- Zmarnowaliśmy czas, więc chyba lepiej iść dalej.
- I marnować… więcej czasu?- odparł Peter wzdychając.- To już lepiej wracać.
- Jeszcze 5 minut i wracamy? - Sara zrobiła niewinną minkę.
- Możemy… -stwierdził Wolfgang, a Peter wzruszył ramionami zgadzając się również. - Kto teraz na szpicy?
- Heh, może ja? - Wzruszyła ramionami, choć taka opcja ją odrobinkę zdenerwowała - No ale tylko z pistoletem… no chyba, że w drugiej dłoni nóż?
- Jeśli natrafisz na potwora to po prostu się odsuniesz. Nóż… nie jest dobrym wyborem. - ocenił Wolfgang zamyślony.- A maczety nie mamy. Zresztą, nawet maczeta by nie pomogła. Po prostu odsuniesz się z pola strzału, a ja zapakuję mu w mordę z dubeltówki.
- No dobra - Uśmiechnęła się do niego - To chodźmy… - Po czym zaczęła się skradać na szpicy.
Dotarli do drzwi mieszkania, uszkodzonych wyraźnie ogniem i pokrytych zaschniętą krwią. Wisiały na jednym zawiasie, a widoczny przez pęknięcia w drzwiach przedpokój pokryty był krwią i sadzą i metalicznymi odłamkami wbitymi w ścianę. Harper kiwnęła głową do wewnątrz mieszkania, po czym prześliznęła się przez wiszące drzwi. Tym razem nie miała już zamiaru odpuścić z powodu ohydnego wyglądu wnętrza mieszkania…
Przedpokój był słabo oświetlony, ale Peter zauważył coś co zmusiło go do szeptu.
- Zatrzymaj się.-
Wskazał na otwór drzwiowy między przedpokojem, a pokojem i… żelazny drucik rozciągnięty na wysokości połowy łydki. Zatrzymała się w połowie kroku, a serce załomotało jej w piersi…
- Cholera… co to jest?- zapytał Peter, a Wolfgang odpowiedział.- Wyglądał jak te pułapki z filmów o Rambo.
- No to przejdę nad - Powiedziała Harper, i tak też zrobiła…
Po drugiej stronie był pokój zapewne gościnny o ścianach pokrytych rysami pazurów i zdewastowany. Zaś sztywny metalowy drucik, byl z jednej strony przylutowany do gwoździa wbitego ściany, z drugiej strony mocno opleciony wokół zawleczki granatu zamocowanego po drugiej stronie otworu drzwiowego. Dalej widać było drzwi zapewne do sypialni. Zamknięte.
- I co widzisz?- spytał się Peter stojąc za Bruenerem. Obaj na razie trzymali się blisko wyjścia z mieszkania.

- Jakiś chyba granat na drucie i zamknięte drzwi do sypialni - Szepnęła w ich stronę, odrobinkę spocona na czole - Mam… zapukać? - Prawie parsknęła z własnego pomysłu, zupełnie nielogicznie do zaistniałej sytuacji.
- Ja bym go nie ruszał… tego granatu. To raczej zadanie dla saperów.- ocenił Wolfgang.
- Pukać albo wynosić się stąd. Wystarczy że mamy na głowie potwory. Nie musimy jeszcze znosić świrów minujących własne mieszkania.- dodał Peter.

Sara zignorowała słowa Petera, wzięła głęboki oddech, po czym najzwyczajniej w świecie zapukała do drzwi sypialni… co nie dało żadnego efektu. Po chwili wewnętrznej rozterki nacisnęła więc klamkę i weszła do sypialni.
Smród jaki poczuła z sypialni był jednym z najgorszych odorów jakie poczuła w życiu. Spalone mięso mieszało się tu z zapachem chemicznych rozpuszczalników i butaprenu oraz benzyny. Cała sypialnia była zniszczona, zapewne w wyniku krótkotrwałego pożaru, który na szczęście się nie rozprzestrzenił. Wszędzie było widać ślady ognia. Oraz kilka ciał… przypominających ludzkie w większym lub mniejszym stopniu, zwęglonych tak samo jak meble. W suficie zaś była dziura prowadząca do pokoju wyżej.

Sarze zrobiło się niedobrze, i wyjątkowo paskudnie odbiło. O moment od zwymiotowania, wycofała się czym prędzej z pokoju ze łzawiącymi oczami.
- Nic tam nie ma… znaczy się spalone wszystko… i wiele ciał - Szepnęła do towarzyszy.
- Na dziś już wystarczy wrażeń.- ocenił Wolfgang i zarządził odwrót. Sara zgodziła się z nim w pełni, starczyło już tych wrażeń jak na jedno południe…


~


Harper miała spore obiekcje, co do przebywania we własnym mieszkaniu. Okno w kuchni było zniszczone, a wszelkie odgłosy z ulicy, czy i z wewnątrz mieszkania, mogły rozchodzić się swobodnie, do tego brak tej nikłej bariery chociażby przed powiewami… i ten dyskomfort psychiczny, wywołany świadomością, iż w praktycznie każdej chwili(?) może ponownie wejść tu taki zmutowany sukinkot. Nawet obiadu ugotować pożądnie nie mogła, wszak zapachy również rozniosą się daleko.

- Muszę pogadać z Wadem - Powiedziała w końcu sama do siebie. W grę wchodziła szybka przeprowadzka wraz z córką do niego, lub zagrodzenie okna jakimiś płytami? Nocować u siebie jednak już nie bardzo chciała… najpierw jednak obiad. Ugotuje choćby i u Kowalsky’ego, w końcu to nie taki problem przenieść ze 2 kartony żywności.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 24-10-2015, 03:17   #68
 
Molkar's Avatar
 
Reputacja: 1 Molkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputacjęMolkar ma wspaniałą reputację
Noc była ciężka, tyle umocnień, pracy i przygotowań i okazało się, że nagle potwory chodzą po ścianach a i rolety antywłamaniowe nie za wiele pomagają. Poranne zebranie dostarczyło od Pam kilka przydatnych informacji a później podzielono lokatorów na dwie grupy. Charlie sam zgłosił się do ekipy która ma pojechać do restauracji Karla po agregat i jedzenie.
Podczas drogi miasto wyglądało jeszcze posępnie niż poprzedniego dnia…

- Ciekawe ile jeszcze osób przeżyło w tym opuszczonym przez Boga mieście wraz z potworami powstałymi po zarazie – pomyślał Charlie

Z rozmyślań wyrwał go dźwięk przelatującego śmigłowca który na ratowniczy to w żaden sposób nie wyglądał. Dość się naoglądał filmów i nagrał w gry aby wiedzieć, że takie maszyny niosą dość szybką śmierć i zniszczenie. Choć z drugiej strony świadczyło to o tym, że świat o tym przeklętym mieście nie zapomniał.

Na miejscu okazało się, że nic nie może iść spokojnie po tej piekielnej nocy, usłyszeli strzały i jak się okazało banda jakiś motocyklistów atakowała knajpę naprzeciwko restauracji Karla… było ich ośmiu więc nie aż tak dużo żeby sprawiali super zagrożenie i na pierwszy rzut oka nie było widać aby mieli broń palną chociaż koktajle mołotowa wcale nie wyglądały przyjemniej.

Charlie widząc co się dzieje jakoś nie mógł odpuścić żeby to zostawić tak jak jest, wprawdzie było tylne wejście do lokalu Karla ale jaka pewność, że sami nie staną się celem no i jak można zostawić ludzi na pewną śmierć albo coś gorszego patrząc po zachowaniu przebierańców.
Zawsze też w razie pomocy takim osobą ma się szanse na połączenie sił z właścicielami lokalu i do tego dochodzi jeszcze sprzęt i jedzenie które w takim przypadku prawdopodobnie by zostały połączone z ich. Mieli ten plus, że mogli ich zaskoczyć i po prostu przegonić pokazując, że mają broń palną.
Charlie próbował poznać zdanie reszty w końcu sam nie mógł decydować o zaatakowaniu innych jak i sam wcale się aż do tego nie garnął… strzelanie do potworów to jedno choć i tak świadomość, że potwór był wcześniej człowiekiem nie była jakaś komfortowa to strzelanie do ludzi już nie bardzo mu pasowało ale w obronie własnej może by i się na to zdobył.

Alistair nie wyglądał na przekonanego, choćby z tego powodu, że nie radził sobie aż tak dobrze z bronią jak pewnie większość i również z powodów moralnych.
Aiko dość szybko rzuciła dość nerwową uwagę o niezasługiwaniu na litość osób które atakują innych w takiej sytuacji i jest za rozjechaniem drani co spowodowało, że i Alistair wydawał się tym argumentem przekonany.

Dzięki krótkofalówką dość szybko udało im się porozumieć z innymi samochodami i dojść do wniosku, że ominąć nie ma co i zostawiać ich samych sobie, ostateczne ustalenia pozostały na tym aby zatrzymać się w bezpiecznej odległości, oddać strzały ostrzegawcze i zmusić tych idiotów do ucieczki co przypasowało większości bo eliminowało konieczność otwierania ognia do drugiego człowieka. Po sprawnym zajechaniu z dwóch storn i atak niestety nie przegonił bandziorów, co gorsza zaczęli chować się za swoimi wozami i wyć niczym zwierzęta oraz krzyczeć coś o dniu sądu, psach szatana i wstających umarłych… było gorzej niż obstawiali to nie tylko naćpani idioci a już totalni psychopaci… jakby tego była mało zza budynku wyszła jeszcze szóstka świrów którzy prawdopodobnie obstawiali tylne wyjście…
Sprawa nie wyglądała zbyt kolorowo, takiej dodatkowej ilości przeciwników się nie spodziewali, ku zaskoczeniu Charliego Aiko wskoczyła do samochodu i z piskiem opon ruszyła na grupę która wyszła zza budynku, impet z którym w nich wjechała i pewnie umysły zamglone alkoholem albo innymi używkami sprawiły, że żaden nie uskoczył w porę, mało kto z osób potrąconych przez wściekłą kobietę za kierownicą był w stanie się ruszać a już na pewno walczyć albo sprawiać jakiekolwiek zagrożenie… Widok zdecydowanie nieciekawy co sprawiło, że Charlie odwrócił wzrok od tej masakry wypatrując zagrożenia ze strony drugiej grupy ściskając rewolwer w dłoni i mając nadzieje, że nie będzie musiał oddawać żadnego strzału w stronę drugiego człowieka.

Karl i Alistair również ruszyli samochodem skupiając na sobie agresję ukrywających się między wozami bandytów co przyniosło pewne efekty, osoby będące w atakowanym lokalu widząc pomoc z zewnątrz sprawił, że ostrzał z jego wnętrza przybrał na sile, zaatakowani z obu stron napastnicy zostali rozgromieni a z całej ich zbieraniny udało się uciec tylko dwojgu z nich…

Charlie po wszystkim przysiadł przy samochodzie… zdecydowanie to nie był sposób spędzania czasu w jakim gustował i cała sytuacja co raz bardziej wywierała na niego wpływ. Był bardzo szczęśliwy, że w całej tej sytuacji nie musiał oddać żadnego strzału w stronę bandziorów… miał nadzieje, że ten koszmar się szybko skończy i wojsko albo i inna instytucja szybko przyjdą ocalałym z pomocą…
Pozostało sprawdzić jak się mają lokatorzy w atakowanym lokalu i zająć się zabieraniem sprzętu i zapasów z lokalu Karla.
Była jeszcze kwestia poszukania broni jak i innego miejsca na nocleg bo ich budynek do bezpiecznych już nie należał i kolejna noc może być ciężka. Wiedział też, że Karl chciał poszukać rodziny, podczas ładowania co potrzebniejszego sprzętu z lokalu podszedł do niego z pytaniem

- Panie Hobbs wiem, że chciał Pan sprawdzić co z Pańską rodziną, też chciałem odwiedzić dom rodziców z nadzieją, że może im się udało. Jak tu skończymy to możemy podjechać moim samochodem sprawdzić co i jak…
 
Molkar jest offline  
Stary 30-10-2015, 18:10   #69
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Przyszło więc do tego, że ludzie skierowali swój gniew i agresję przeciwko innym ludziom. Kto w tym starciu miał większe prawo do sięgnięcia po środki przymusu bezpośredniego? Wszyscy byli ludźmi i jakkolwiek by na to nie patrzeć - powinny obowiązywać ich te same prawa i zasady.

Ale co w przypadku, gdy ktoś miał to gdzieś, stawiając na najbardziej zwierzęcą część swojej natury? Wciąż można go było nazwać człowiekiem, czy już potworem? Bestią kierowaną najprostszymi instynktami? Tara wolała się nad tym nie rozwodzić, nie w przypadku kiedy dobro i życie jej grupy było zagrożone. Z twarzą bladą jak u trupa przyglądała się jak Azjatka z piskiem opon roztrąca kolejne oszalałe figurki, łamiąc im kości, z innych wyduszając ostatecznie życie.
Co się z nami stało?- prosta myśl zakorzeniła się w rudej głowie i za żadne skarby świata nie chciała się stamtąd ewakuować.

I kto mi odda za lakiernika i zderzak? - irracjonalne pytanie pojawiło się kiedy przed lokalem Hobbes’a zapanował przynajmniej teoretyczny spokój. Patrząc na swój wymuskany samochód Lantana nie miała pojęcia co powinna czuć, prócz złości i zmęczenia. Odkaszlnęła i rzuciła do szerszego ogółu - Załatwmy to szybko.
Machnęła ręką ale jakby bez większej wiary w to co robi.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 04-11-2015, 23:33   #70
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
DETROIT LATO 2010 dzień 3


Ryk silnika, pisk opon, krzyki bólu, zgrzyt metalu ocierającego się o metal… ogień, krew, czerwień i żółć.
To Tarze Lantanie przyszło zapamiętać gdy siedziała w swoim wozie na fotelu pasażera. Rozpędzony mustang poddany woli i umiejętnościom Aiko był niczym żywy drapieżnik. Odgłosy i widoki niczym z kina gore mieszały się z muzyką puszczaną przez odtwarzacz płyt. Muzyką bojową Aiko był jakiś kawałek disco z lat osiemdziesiątych. Spojrzenie wściekłej japonki, blade twarze potrącanych osób… to wszystko miało być składnikami koszmarów Tary na następnych parę miesięcy.
Tyle że to co przeżyła nie było koszmarnym filmem, a koszmarną rzeczywistością. Zabili… co prawda to Aiko niosła śmierć, ale Tara pozwoliła jej na to. Zabili ludzi, szalonych morderców i sadystów, ale jednak ludzi… Tu nie było już żadnej wymówki.
I zrobiły to właśnie one. Karl i Charlie siedząc w swoich samochodach nie zdobyli się na oddanie żadnego strzału. Patrzyli jak dwie kobiety wykonują męską robotę. Czyż nie powinno być na odwrót?
Cóż… XXI wiek to czas równouprawnienia?

Na szczęście Japonka nie była tak zapiekła by ścigać uciekinierów, lub dobijać rannych i umierających napastników. Tych było trzech, jeden konał w cichy. Dwóch pozostałych z licznymi złamaniami i obrażeniami wewnętrznymi czekała długa i bolesna agonia. A jeśli będą mieli pecha dożyją nocy i uliczne drapieżniki się nimi zajmą.
Sama Aiko zatrzymała w końcu samochód, kończąc lawirowanie między przeszkodami, do czego mustang Tary był stworzony. Zatrzymała samochód. Oddychała ciężko. Drżała… zaciskała mocno dłonie starając się opanować drżenie ciała. I przerażenie jakie czuła. Bo Tara Lantana dobrze widziała, że Aiko jest przestraszona… tym co zrobiła, tym kim się stała. Japonka wpierw wybuchła panicznym śmiechem. A potem oparła głowę o kierownicę i zaczęła cicho łkać.
Charlie Belanger, Karl Hobbs, Alistair Dowson obserwowali to z bezpiecznego wnętrza swoich samochodów. Najpierw szaloną jazdę i potrącanie ludzi jak szmaciane kukiełki, ogień z rozbitych butelek z paliwem… śmierć i krew. Teraz zaś widzieli plamy ognia i krwi na ulicy, trupy z przetrąconymi karkami, zapadniętymi klatkami piersiowymi z których niczym sztylety wystawały pojedyncze żebra, z połamanymi groteskowo kończonymi. I czarny samochód Tary o porysowanej karoserii, po której czarnym lakierze ściekały czerwone stróżki. Zapach krwi był tłumiony przez smród palącej się benzyny.
A z atakowanej niedawno restauracji wyszedł sztywno człowiek o znajomej Karlowi twarzy.


Gui Meng… I skłonił się w podziękowaniu za ratunek.
Kto mógł się rozmówić, jeśli nie Karl Hobbs, wieczny optymista?
Zresztą na głowie Karla było dziś wiele do zrobienia. Przedstawienie Gui i rozmowa z nim, a może negocjacje nawet. Zarządzenie zawartością restauracji i zabranie z niej to co miało być potrzebne do przeżycia kolejnych nocy. W końcu znał w niej każdy kąt. Po tym… mogli pojechać. Alistair z Tarą oraz Aiko do kamienicy, a on wraz z Charliem sprawdzić co się dzieje u ich rodzin. Wpierw u Charliego, bo do jego rodziny bliżej… potem sprawdzić co u jego eks.

Charlie Belanger zaś zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie tak łatwo. Gdzieś tam w mieście kręcą się inne, być może groźniejsze gangi, a w półmroku czają się bestie. Czy sobie poradzą we dwóch?
Owszem mieli broń, ale nie zdobyli się na to by ją użyć. Tym razem było łatwo, tym razem mogli wycofać się niepostrzeżenie. Co będzie jednak później?
Mieli dużo do zrobienia i bardzo mało czasu.

I pewnie dlatego się spóźniali.
Sara Harper z początku tego nie zauważyła. Miała wszak do zagospodarowania nowe mieszkanie. Wade mieszkał sam, ale jego apartamencik był zagracony pamiątkami z dość długiego życia. Tym bardziej, że miał kiedyś żonę i jej rzeczy nigdy nie wyrzucił. Było tu miejsce dla Harper i jej dziecka, ale musiała zrobić spore przemeblowanie i porządki. W przyszłości.Teraz nie było na to czasu.
Miejsce jednak było, ale czy było tu bezpiecznie? Wade wolał walczyć przy barykadzie niż siedzieć w domu. Czy barykada jednak miała sens jeszcze? Możliwe że tak. Pam mówiła wszak, że rozwój stworów jest przypadkowy. Nie należało się spodziewać hordy ludzi-pająków. Przynajmniej nie od razu.
Sypialnia Wade’a miała duże i wygodne łóżko z kolumienkami. Szafa była pełna kobiecych ciuszków z dawnych lat. Było coś wzruszającego w tym, że Wade dbał o to by były czyste i wolne od moli. I upiornego jednocześnie. Sam Wade miał też militarystyczne zacięcie, aczkolwiek choć posiadał w swoim domu egzemplarz M16, to pożytku z niego nie było żadnego. Była to jakaś atrapa zakupiona przy okazji i wisząca dumnie na ścianie. Zresztą Wade sam przyznał, że nieszczególnie lubi broń w domu.
- Owszem mam obrzyna z konieczności, ale nie ufam broni palnej. Wypadki chodzą po ludziach…- wzdrygnął się na jakieś nieprzyjemne skojarzenie. Obiad był prawie rodzinny. A potem wrócili do umacniania zniszczonej ostatnio barykady. Co prawda druga wyprawa łupieżcza jeszcze nie wróciła, ale materiałów było wszak dostatek. Obecnie Sara pracowała przy niej wraz z Pulem Hooverem, który próbował niemrawo rozbawić i Sarę i siebie opowieściami o swojej córeczko. Słabo mu to szło.
Harper przeżyła tej nocy i tego dnia wiele stresujących zdarzeń i nie do końca potrafiła się na nich skupić.
Aż do czasu, gdy do jej uszu wpadły słowa rozmowy prowadzonej przez zbliżających się Wolfganga i Pietera.
- Schrony przeciwatomowe… bunkry. Łatwo jest o tym zapomnieć, ale Ameryka jest nimi upstrzona i Detroit też.- mówił Wolfgang spokojnie.- W czasach zimnej wojny, w naszym kraju panowała prawdziwa psychoza. Strach przed trzecią wojną światową był olbrzymi i sprawiał, że ludzie robili się paranoiczni. Niektórym zostało to dziś, ale poza tym… została zbudowana sieć schronów. Większość niekoniecznie ochroniłaby ludzi przed wybuchem bomby, ale to nadal były solidne bunkry.
- Brzmi jak scenariusz wzięty z tej gry… no… Fallout? - stwierdził w odpowiedzi Pieter.
- Cóż… Fallout… powstał na motywach owej atomowej psychozy. A bunkry istnieją pod Detroit.- rzekł z pewnością w głosie Wolfgang.
- Gdzie one są?- spytał Pieter, a Wolfgang wyraźnie stracił na pewności.- Tak dokładnie, to nie wiem… Nigdy się tym nie interesowałem. Ot raz umieściłem taką wzmiankę w jednej z moich książek. Nie drążyłem samego tematu.-
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172