lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   ŻNIWIARZ [horror 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15066-zniwiarz-horror-18-a.html)

Tom Atos 22-04-2015 08:59

Cholerny pech. Ledwo coś chciał zrobić, a wszystko się chrzaniło. Miał nadzieję na przejęcie radiowozu, gdy ten stanął w płomieniach i było, jak mawiają Angole, „po herbacie”.
Mało tego jakaś dwójka biegła w ich stronę.
- Jak spieprzają, to mogą być nasi. – mruknął do Viktora.
Wtedy zdarzyły się dwie rzeczy niemal równocześnie. Wpierw zawołał Jack, by wracali, bo ktoś się do nich zbliża, a potem rozpoznał głos Suki wołającej, by uciekać.
- Fuck. Czemu oni tak wrzeszczą. – syknął do Petrovskiego.
Na decyzje miał bardzo mało czasu.
- Suki schowajcie się w krzaki. – powiedział by go usłyszała, ale by nie krzyczeć niepotrzebnie.
- Jack zostaw Lori i skryj się gdzieś. My też się schowamy, jak podejdą i będą chcieli ją zabrać zaatakujemy z Viktorem. Reszta pomagać ile dacie rady.
Nieświadomie zaczął wydawać polecenia. Ktoś w takich chwilach musiał przejąć dowodzenie.
Znajdowali się koło przydrożnych zarośli, obok płotu prowadzącego na jakieś zachwaszczone, zaniedbane podwórze.
- Może dałoby się wyrwać jakieś sztachety? – spytał Viktora.
W razie czego mieli się gdzie cofnąć. Za podwórzem była pewnie jakaś rudera. Atak był całkiem sensownym rozwiązaniem.
Schował się między zarośla ściskając w ręku kij. Otworzył też scyzoryk i wetknął go sobie za pasek, by móc szybko się nim posłużyć.
- Walczymy o życie, nie miejcie skrupułów by zabijać. – powiedział ze śmiertelną powagą.
Oczywiście dobrze byłoby pochwycić jeńca, ale podczas walki różnie bywa. Jim zaś nie zamierzał walić kijem słabiej, by nie zrobić większej krzywdy.
Wtedy dostrzegł zbliżające się postacie w charakterystycznych maskach.
- Czarna śmierć. – wyszeptał a włosy zjeżyły mu się na głowie.
Takie maski nosili medycy podczas zarazy w XIV wieku.

A jeśli … a jeśli oni wszyscy są zarażeni jakimś świństwem wywołującym omamy?

Nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Na wątpliwości przyjdzie czas po walce.

Proxy 22-04-2015 15:49

Semestry traktowania Ortis jak powietrze robiły swoje. Wystarczyło, że miała zamkniętą gębę a stawała się przezroczysta. Dziewczyna mogła nagle zniknąć a Tera ani by tego nie zauważyła ani za nią nie płakała. Williams jak Williams, wysportowany przygłup może by do czegoś się przydał, ale tak na prawdę nie on grał pierwsze skrzypce. Kluczem do jej sukcesu w takiej sytuacji był Ponti. J się przyda, z Ortis tłoczno, choć niby jej nie ma. Ponti i ta jego dziwność była jej potrzebna tak samo jak tlen.

Wyprowadził Terę na prostą drogę do kościoła... Dokładnie tam, gdzie chciała się dostać - przypadek? Wątpiła w to.
Jej oko zawiesiło się na parę chwil na dzwonnicy. Najwyższe i równie prawdopodobnie bezpieczne miejsce na strzelających morderców i kulawych świrów.

Chłopak ruszył a Tera podążyła krok w krok za nim. Była przemarznięta. Potrzebowała więcej ciepła dla ciała jak i dla psychiki. Potrzebowała chwycić go za rękę tak samo jak podczas pielgrzymki do Old Harvest. Po pierwszej próbie została odsunięta.

- Polecisz na mnie jak się wyrżnę. Lepiej, żebyś mi w tedy pomogła, odsuń się trochę - dopowiedział na co otrzymał niezbyt pocieszony wzrok dziewczyny.

Tera potrzebowała wsparcia! Co ją obchodziło jakieś przewracanie się? Interesy dwójki uczniów nieco się poróżniły. Dziewczyna z początku odsunęła się od chłopaka, jednak dość szybko o tym zapomniała. Było zdecydowanie za dużo na głowie, by przejmować się takimi rzeczami. A może było to spowodowane niewielkim zainteresowaniem zdaniem Pontiego, gdy to ona czegoś od niego żądała? W końcu jej sukces był odwrotnie proporcjonalny do odległości ich dzielącej.

- Eric, o czym ty kur*a gadasz...? - przecisnęła pod nosem skwaszonej i wystraszonej miny.

Nadprzyrodzone wymysły w ogóle nie sklejały się jej do rewolweru i dwóch ćpunów w fartuchach.

- Jakie żywe trupy? Jacy kosmici? Jaki, kur*a, Sillent Hill...? Skończ wreszcie z tym horrorowym gównem... Ile razy ci mówiłam... - zwróciła się z wyrzutem do chłopaka przyklejając się do niego z powrotem - ...nienawidzę horrorów...

Zombianna 22-04-2015 19:17

Plan nawiedzenia proboszcza wydawał się sensowny. Przecież nie od dziś wiadome było, że jak trwoga to do Boga. Może to właśnie klecha okaże się ostatnią, logicznie myślącą osobą w tej zapadłej, pochłoniętej chaosem dziurze? Trochę normalności by się grupce przestraszonych uczniaków przydało...taka miła odmiana po śnie wariata, w którym tkwili niepodzielnie od awarii autobusu...a może i jeszcze dłużej?

Życie zweryfikowało też i potwierdziło dobitnie kolejną z sentencji mądrych ,starych ludzi. Nieważne czy otaczało ich znajome wnętrze szkolnego wariatkowa, czy pogrążona w lepkiej ciemności, mordercza wiocha na skraju przysłowiowego niczego, atencyjna kurwa zawsze pozostanie atencyjną kurwą.

Lillian wzruszyła ramionami, wodząc wzrokiem od jednego wskazanego przez Pontiego punktu do drugiego.
- Może jakiś eksperyment wojskowy? - zwróciła się bezpośrednio do niego, próbując w mroku dostrzec wyraz jego oczu - Zrzucili jakieś gówno od którego miejscowych odjebało. Lepiej nie pijmy ani nie ruszajmy niczego. Mozę to jakieś dragi i wszyscy mamy haluny? Kurwa...chcę namiar na tego dealara - nawet się uśmiechnęła półgębkiem. Snucie teorii spiskowych w takim momencie świadczyło o tym, że jeszcze żyli a ich mózgi przynajmniej teoretycznie i z wyjątkami, działały w miarę poprawnie - Może ta plebania ma tylne wejście. Nie ma co sie wbijać frontem, nie idziemy lizać księżulkowi kolana.

Armiel 25-04-2015 10:12

PRESTON

Mijały minuty, dla Prestona długie niczym godziny, a potwór sapiący za jego plecami nie wstał, by pożywić się jego słodyczami albo nim.

Nadal leżał i sapał, dyszał – oddychał ciężko i chrapliwie.

Pielęgniarzy już nie słyszał. Czyżby odpuścili? Nie mógł w to uwierzyć.
W końcu Gordon poświecił na dyszącego „Yogiego”. Nie wytrzymał. Musiał wiedzieć. To, że nie wiedział pożerało go od środka, wprowadzając tłuste ciało w stan roztrzęsionej galarety.

Pożałował bardzo szybko.

To był mężczyzna. Wychudzony. Nagi. Leżący na brudnym łóżku szpitalnym i związany szerokimi pasami. Całe ciało mężczyzny wydawało się być zdeformowane, pozszywane z kawałków innych ciał.

Ale najgorsza była twarz. Luźne kawałki skóry przyczepione jeden do drugiego w chaotyczny, paskudny sposób.

Preston wrzasnął głośno, nie zdoławszy zapanować nad emocjami. Telefon wypadł mu ze spoconych rąk i upadł gdzieś na ziemię.

Pozszywaniec miotał się na łóżku wyjąc z cicha, jękliwie, szarpał się, pragnąc uwolnić z trzymających go więzów.


COLLINS, BROOKS, PETROVSKI, WARD, JORDAN

Nieporozumienie szybko wyjaśniło się, a komenda Jordan była zrozumiała dla Petrovskiego i Collinsa. To, że Ward i jordan biegli w ich stronę od radiowozu, mogło oznaczać tylko poważne kłopoty przy samochodzie.

Z deszczu, pod rynnę, jak się okazało.

Trzy postacie, które zauważył pierwszy Brooks, zbliżyły się już na tyle, że nie było mowy o ukrywaniu się. Rada Collinsa wydała się słuszna i Petrovski posłuchał jej. Po chwili Coolins, Petrovski i Ward uzbroili się w nieporęczne, ale na oko solidne sztachety. Ten ostatni wyrwał deskę, tylko dlatego, że nie chciał teraz wyjść na mięczaka przy Jordan. Nie po tym, jak zbliżył się do niej, zapewne imponując wcześniejszą odwagą.

Hałas wyrywania prowizorycznej broni i wcześniejsze krzyki uniemożliwiały ukrywanie się. Zniwelowały element zaskoczenie. Poznali to po zachowaniu trójki zbliżających się napastników. Ich kroki stały się bardziej zdecydowane, twarde.

Szli do przodu, niczym posłańcy śmierci. W rękach dwóch roznegliżowanych chudzielców pojawiły się zakrzywione ostrza – dziwaczne tasaki. Pod grupką chłopaków lekko ugięły się kolana, a Jordan była zwyczajnie przerażona.
Oczami wyobraźni widzieli, jak ostrza rąbią ich ciała, jak otwierają im brzuchy, jak wypuszczają krew z ich żył.

Postać w kompletnym stroju zatrzymała się kilka kroków przed nimi. Spod szat wysunęła się ręka – całe ramię - chude, blade, pokryte licznymi bliznami widocznymi nawet w ciemnościach i z tej odległości.

Ręka wskazała leżącą Fox.

Wyraźnie dawała do zrozumienia. Jest nasza. Zabierzemy ją i odejdziemy.
Żaden z zamaskowanych intruzów nie odezwał się. Czekali. Niczym posłańcy śmierci. Ostrza w dłoniach półnagich mężczyzn nawet nie drgnęły.

Za to z ręki wskazującego mężczyzny powoli, niczym w jakimś sennym koszmarze, wysunęły się grube, długie na kilka centymetrów, metalowe igły.

VILL, PONTI, WILLIANS, ORTIS

Wybrali drogę przez wieś w stronę kościoła. Szli szybko, ale ostrożnie. Wypatrując zagrożenia. Ale nie zobaczyli nikogo. Ścigający Pontiego, Williansa i Ortis maniak gdzieś znikł i to wcale im nie pasowało.

https://www.youtube.com/watch?v=wPlUTzFCrx4

Kościół stał na lekkim wzniesieniu. Otaczał go wysoki płot wykonany z zaostrzonych prętów – dużo trudniejsza przeszkoda, niż płot wokół rezydencji, w której zaczął się ten koszmar.

Za płotem, wokół kościoła, rozciągał się ciemny, mroczny cmentarz. Widzieli niewyraźne zarysy grobów, krzyży, pomników. By dostać się do kościoła musieli przejść przez cmentarz. Nic prostszego, ale w jakiś sposób myśl o tym, że muszą to zrobić przerażała wszystkich, może poza samym Pontim. To on pierwszy przekroczył szeroką, otwartą bramę.

Przechodząc pod jej łukiem zauważyli symbol wykuty nad wejściem – trzy czaszki: jedna zasłaniała oczy, druga uszy, trzecia usta.

Nie widzę zła. Nie słyszę zła. Nie mówię zła.

Dziwne. Niepokojące. Trochę straszne.

Ruszyli w stronę kościoła, po wysypanej żwirem alejce. Drobne kamyczki trzeszczały głośno pod ich stopami wypełniając ciszę nocy charakterystycznymi odgłosami. Z niepokojem rozglądali się na wszystkie strony, ale widzieli jedynie stare nagrobki.

Ponura atmosfera tego miejsca napełniała ich dziwnym niepokojem.
Bez problemu jednak doszli pod wejście. Główne drzwi były zamknięte. To były solidne wrota, ciężkie, okute metalowymi guzami. Na ich powierzchni ujrzeli ten sam symbol, co nad wejściową bramą.

Ortis planowała znaleźć boczne wejście, ale to oznaczało, że będą musieli zejść ze ścieżki, która wydawała im się w miarę bezpieczna, i zapuścić się pomiędzy nagrobki, które podchodziły prawie pod kamienne mury samego kościoła.

Coś zachrzęściło za nimi, na alejce, którą tutaj przyszli.

Powolne, ciężkie kroki miażdżące żwir pod podeszwami bez pospiechu.
Ujrzeli wysoką, masywną postać zbliżającą się w ich stronę. Ten, kto nadchodził mógł bez trudu grać w NBA, ponieważ na pewno mierzył więcej niż dwa metry. I to bez cienia wątpliwości. I wtedy intruz podniósł lekko zakapturzoną głowę a oni ujrzeli oczy.

Dwa przerażające, jarzące się dziwnym blaskiem punkciki.

Właściciel tych złych, świecących się oczu, musiał ich widzieć, ale nawet nie przyśpieszył kroku, chociaż wyraźnie kierował się w ich stronę.

Tom Atos 28-04-2015 09:54

Myśli jak szalone kłębiły się w głowie Jima. Uczucie jakby w jednej chwili oglądał kilka filmów na raz. Gorączkowa przypominał sobie te wszystkie sztuczki jakie widział na necie i podczas treningów. Podcięcie, uderzenie, blok. Kombinacje walki kijem z przeciwnikiem uzbrojonym w sierp były, ale z kolczastymi łapami już nie.
Ukrywanie się nie miało sensu, bo zostali dostrzeżeni. Z resztą wyrywanie sztachet bezszelestne nie było, a Jim w międzyczasie chwycił garść ziemi.
Wrogowie mieli maski, ale przy odrobinie szczęścia nie mieli okularów, a ciśnięcie piachu w oczy mogło być wielce pomocne.
Kolce na rękach przywódcy wyglądały przerażająco, ale mimo wszystko Jim miał przewagę zasięgu.
Chłopak nie miał wątpliwości, ze musi zaatakować ich szefa. Pokonanie go mogło przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę.
- Stańcie po moich bokach i osłaniajcie mnie. – powiedział do towarzyszy – Nie robić dużych zamachów, wykorzystać długość broni, trzymać na dystans.
Wyrzucał z siebie krótkie zdania poleceń drżącym z podniecenia głosem.
- Jack! Suki!
Gdy ich trzech zwiąże się walką z tamtą trójką. Pozostali w miarę bezpiecznie będą mogli szkodzić reszcie. Byle tylko serca w nich nie upadły. Jim już dawno miał swoje w gardle.
Chciał sypnąć ziemią w oczy przywódcy, a następnie podciąć mu nogi i wyprowadzić szybki sztych w gardło.
Plan niezły, ale co będzie z realizacją?
W razie zwarcia miał jeszcze scyzoryk.

Fearqin 28-04-2015 15:49

Victor patrzył przez dłuższą niż powinien chwilę na przedziwne... istoty. To wszystko co tu się działo, skłoniło go do teorii, że to jednak nie są ludzie, nawet potężnie zdeformowani. To miejsce nie należało do ludzi przy zdrowych zmysłach, albo i do ludzi w ogóle, obowiązywały tu inne zasady, do których dostosowania się, nawoływały najwyraźniej przybysze. Victor nie przeniósł wzroku na Jima aż do ostatniej chwili, kiedy spojrzał na niego z boku unosząc jedną brew do góry zdziwiony, że chłopak naprawdę dalej chce ingerować w tę sytuację. Ktoś tutaj nie znał różnicy pomiędzy uwagą a głupotą.
Victor poluzował nieco uchwyt na swojej prowizorycznej broni i cofnął się dwa kroki.
- Nie... - pokręcił głową. - Nie ma kurwa szans. To nie są, kurwa ludzie, nie widzisz tego? - skinął w stronę kosiarzy. - Niech robią swoje i tak po niej, nie ma sensu dla niej ginąć. Pierdole, lepiej poszukać innych i spróbować im pomóc, zamiast nieudolnie ratować trupa - syknął nie mając zamiaru angażować się w bezsensowną walką, która byłaby jego ostatnią. Jeśli reszta chciała... może to i lepiej, mieszkańcy Old Harvest nasycą swój apetyt. Oby.

valtharys 29-04-2015 08:32

Zostać czy walczyć. Ward nie był wojownikiem. Nie był też myślicielem. Był zwykłym nastolatkiem, marzącym o miłości i spełnieniu. Przyglądał się z wielkim niepokojem trzem postaciom idącym ku niemu. Deska trzymana w dłoni ciążyła mu. Tak samo jak i to co miał zamiar uczynić. Wolną ręką złapał Suki za rękę, przysuwając się bliżej niej.
Czy gdyby o nią chodziło zrobił by to samo? Nie. Raczej nie. Tylko nie chodziło o nią. Oni chcieli Fox. Nic mu nie zawiniła, ale też nie znał jej na tyle, by bronić jej życia. W tym właśnie momencie stała się dla niego kimś obcym. Czemu miał dla niej się poświęcać. Zginął by.

Chciał uciec, ale nie było dokąd. Jedyne co mógł zrobić to odejść. Tylko gdzie? Za nimi latał przypieczony policjant zombie, a przed nimi jakieś istoty rodem z fantasy. Nie było drogi ucieczki.

Ward nie mógł patrzeć jak ją zabierają. Czy przez to miał poczuć się mniej winny? Tego nie wiedział. Ale nie chciał patrzeć jak zabierają dziewczynę, a on stoi jak kołek, bo nie ma dość odwagi by zrobić cokolwiek. Tylko czy tchórzem jest ten kto nic nie zrobi wiedząc że i tak zginie.

Zacisnął dłonie mocniej na sztachecie i odwrócił się. Skierował swoje kroki do radiowozu. Był pełen wściekłości, gniewu i czuł, że musi wyładować się na czymś. Poza tym w samochodzie może znajdzie jakąś broń, radio.

-Idę do radiowozu - spojrzał na Suki i Petrovskiego -Tu nic nie zrobimy. A tam może coś uda się wskórać.. - rzekł zaciskając mocno palce na sztachecie -Viktor przyda mi się twoja pomoc.. - zaproponował koledze dołączenie

Vivianne 29-04-2015 21:16

To były kurwa jakieś jaj. Z dwóch stron zbliżały się obrzydliwe monstra w starciu z którymi, zdaniem Suki, nie mieli żadnych szans a oni chcieli bawić się bohaterów?! To, że faceci mają nasrane we łbach, popisują się przed sobą i robią skrajnie bezsensowne rzeczy napędzani jakimś nagłym przypływem kretyństwo-rycerstwa bo nagle zdaje im się, że są nieśmiertelnymi bohaterami zdążyła już zauważyć. No ale żeby rzucać się na upiory z deską wyrwaną z płotu?!

Okazałą się, że chociaż Viktor ma trochę oleju w głowie przez co miała o jednego durnia do ogarnięcia mniej.
Nie czekała, aż zacznie się ta idiotyczna walka, w której zginęliby zapewne wszyscy, postanowiła działać.

- Bierzcie ją sobie - krzyknęła w stronę zamaskowanych postaci wskazując na Lorette. Nie żeby miała coś do niej, po prostu chciała przeżyć a nie wyobrażała sobie tego inaczej, niż dając tubylcom to, czego chcą. Najwyżej będzie się smażyć w piekle za egoistyczne myślenie i niechęć do męczenniczej śmierci, trudno.

- A ty rycerzu opuść sztachetę i nie rób nic głupiego - syknęła do Jima - to nie jest turniej na drewniane miecze.

Oczywiście i Thomas musiał coś odwalić. Bo jak inaczej nazwać zawrócenie w stronę płonącego zombie-policjanta?
- Nie zgrywaj bohatera Thomas - powiedziała za oddalającym się powoli chłopakiem. W jej głosie dało się wyczuć troskę.

Miała nadzieję, że zamaskowana banda zostawi ich w spokoju, wtedy jedynym problemem byłby policjant, który o ile dobrze pójdzie spali się na popiół.
Marzenia...

Pipboy79 29-04-2015 22:31

Jack Brooks - awanturniczy bajker



- Każdego z nas kogo dorwą przemienią w takie coś jak tu widzicie. Tak jak zrobili to z Peterem. Nie skończy się na zwykłej śmierci. - mruknął ponuro Jack widząc jak ich szeregi topnieją. Właściwie został sam z Jim'em. Dwóch na trzech. To diametralnie zmieniało układ sił. We czterech mieli zdaniem Brooks'a realne szanse na pokonanie tych patafianów we dwóch to jakos słabo to widział. Zwłaszcza, że z bliska jak ci dwaj dobyli tych swoich noży to Jack oceniał, że raczej nie nosi ich by nimi po nocy postraszyć turystów czy porobic wrażenie na miejscowych laskach w remizie na pptańcówce.

- Jim, we dwóch to ja to słabo widzę... Bierzmy Fox i spadajmy. Spróbujemy sie urwać. - mruknął do kolegi który chyba jako jedyny potrafił zapanować nad strachem w porównaniu do reszty klasowych dywersantów. Jack w takiej sytuacji zamierzał zgarnąć Fox i spróbować się urwać tym trzem. Ale gdyby mimo wszystko Jim zdecydował się na walkę nie zamierzał go zostawiać. Mimo wszystko nawet we dwóch mieli cień szansy. Jack mógłby spróbować kopnąć w brzuch któregoś licząc, że go przewróci. To by mu dało trochę czasu by doskoczyć do drugiego. Mógł próbować dzięki szybkości i skoczności związać dwóch walką i liczyć, że w tym czasie Jim załatwi swojego przeciwnika. Jakby do tego czasu on sam jeszcze stał wróciliby do dwóch pojedynków a w nich Brooks czuł się całkiem pewnie zazwyczaj.

Tom Atos 30-04-2015 08:10

A jednak serca w nich upadły. Petrovski zrobił dokładnie to, co zrobił poprzednio na polu kukurydzy. Uciekł, a potem … potem zrobili to samo Thomas i Suki.
Jak długo zamierzali uciekać? Jak chcieli oczekiwać pomocy, gdy sami nie chcieli zaryzykować ratunku dla koleżanki? Głupcy. Pozabijają ich jednego po drugim.
Jim wiedział, że nie mają szans z Brooksem. Żadnych. Nie uratują Lori i sami zginą.
- Jack. – powiedział cicho i z rezygnacją – Uciekaj.
Spojrzał na kolegę i wcisnął mu za pasek nóż.
- Uciekaj. – powtórzył z naciskiem – Jeśli przeżyjesz dopilnuj, by Viktor za to zapłacił.
W jego oczach zapalił się gniew. Zaraz jednak ustąpił zaciętej desperacji.
- No dobra dziobate świrusy. Czas zatańczyć. Ja prowadzę.
Wyprostował gwałtownie dłoń ciskając chmurę ziemi w głowę przywódcy po czym zaatakował kijem.
Zginie. Wiedział o tym, ale zamierzał drogo sprzedać swą skórę.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:29.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172