Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-07-2015, 12:28   #11
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Dziękuję wszystkim za scenkę z tej kolejki...


Ghost doszedł do celi znienawidzonego Lulu niemal w tym samym czasie co Spock. Jego towarzysz w niebezpiecznej wędrówce przez ciągle zmieniające się korytarze Gehenny nie odzywał się poświęcając całą uwagę celi zabitego cwaniaka. Duch - również w ciszy - zajął się oględzinami, w których był prawdziwym wirtuozem. Długie, ciężkie i bardzo kosztowne szkolenie - jeszcze za czasów pobytu na Ziemi - zrobiło z niego nie tylko eksperta od śladów ludzkiej czy zwierzęcej bytności, ale również od śladów krwi. Tym razem jednak - mimo włożonego w to wysiłku i czasu - Baker nie znalazł nic. Przez celę Lulu musiało przetoczyć się stado więźniów, którzy nieświadomie zatarli ślady zostawione przez mordercę. Ghost nie wątpił, że ten chciałby zostać anonimowym, ale gdyby ci degeneraci nie wtargnęli na teren zabójstwa James by na pewno złapał jakiś trop, którym mógłby pójść. Później znalazłby kolejny i kolejny, aż powstałaby cała sieć, na której środku - niczym zmutowany pająk - wiłby się tajemniczy morderca. Morderca, który żałowałby, że nie popełnił samobójstwa nim spotkał bezlitosną sprawiedliwość o wypranym z emocji wzroku...

Na korytarzu martwego więźnia mieszkało pięciu innych bandytów. Każdy widząc Ghosta tłumaczył, że nic nie słyszał ani nie widział. Jego zimne, świdrujące spojrzenie sprawiało, że nawet najgorsi osadzeni czuli się niepewnie. Każdy z nich stał w cieniu podejrzeń jednak i kilka korytarzy dalej znalazłby się tuzin osób, które z chęcią ukatrupiłyby i zawiesiły wypchanego trupa Lulu na ścianie swej klitki. Duch podczas żadnej z wizyt w egzotycznych celach nie wymówił ani jednego słowa. Ludzie sami mówili szukając w pamięci nawet mało znaczących wspomnień, które okazywały się nie powiązane ze sprawą. Nikt nie mówił zbyt długo aby nie marnować jego czasu, ale każdy chciał wyjść na takiego, który współpracuje bez zbędnej pomocy nożownika.

Ghost doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby nie zakaz sam pewnie wyrzuciłby duszę Lulu w bezkresny kosmos. Gość był paskudnym skurwysynem, którego zabicie w niemal każdych okolicznościach było uczynkiem dobrym i powszechnie chwalonym. Tym razem jednak - wyjątkowo - okoliczności nie sprzyjały i zabójca powinien się wstrzymać. Darować sobie. Odpuścić. W fachu takim jak Jamesa człowiek powinien posiadać nie tylko analityczny umysł i sprawne ciało, ale i opanowanie. Cierpliwość. Zdolność powstrzymania się przed zabijaniem kiedy było to niewskazane. Sytuacja w sektorze była napięta i tylko kompletny debil, świr, psychopata chciał sprowadzić do niego Oculusa, który z pewnością przybędzie kiedy tylko padną kolejne trupy. Ghost nie miał czasu. Musiał zabrać swój sprzęt i ruszyć na miejsce spotkania. Śledztwem zajmie się po powrocie...


Baker nie był zadowolony z - wcale nie lepszej niż dwie godziny wcześniej - woni grupy. Śmierdzieli niemal wszyscy, a do tych wykorzystujących należycie zestaw higieniczny należał chyba tylko on. Lalka wyglądała tak jak opisał ją Zanzibar. Ghost zastanawiał się na ile otępiałe były jej zmysły i spowolnione ciało. Z jednej strony mogła pojawić się wyższa odporność na ból, a z drugiej brak uniku przed atakiem na Gehennie zwykle kończył się nagłą i bolesną śmiercią.

Jarry, który miał wymienić rezystory, należał do tych więźniów, którzy byli na bezpiecznym odwrocie listy Ducha. Był miły, spokojny i lubiany, a wielu darzyło go nie tylko sympatią, ale i szacunkiem. Wśród tej zgrai był on chyba najbardziej przydatną osobą. James jednak nie opuszczał gardy, bo wiedział, że nikt na statku nie był za nic. Każdy musiał swoje zrobić, a skoro Jarry był wśród nich należało go się obawiać. Może mniej niż Hiro czy Pontiego, ale nadal.

Każdy otrzymał rezystor Vossa. Duch szybko i sprawnie zamontował na plecach swój mocując zaczepy w taki sposób aby urządzenie nie przemieszczało się podczas skoków czy biegu. Początek drogi mieli spędzić na klęczkach lub czołgając się przez rurę wentylacyjną. Fixer ostrzegł ich, że w rurze będzie nie tylko ciasno, ale i cholernie zimno. Baker nie bał się chłodu, ale porozumiewawcze spojrzenia pozostałych dawały do myślenia.

Wentylacja miała ich doprowadzić do pomieszczenia technicznego w Z-1907. Następne sto metrów trasy Ghost powtórzył sobie w pamięci kilka razy - do czasu aż bez zastanowienia, odruchowo wybierał drogę. James wiedział, że czasem w sytuacjach stresowych ludziom wyłącza się myślenie, a wtedy łatwo o poważny, nieodwracalny błąd. Na takie nie mogli sobie pozwolić.


Duch obojętnym spojrzeniem omiótł pole działań swoich towarzyszy. Nikt nie podejrzewał co mógł sobie pomyśleć pozbawiony empatii nożownik. Każdy mógł się spodziewać, że nie ważne co było po drugiej stronie jeżeli miało zamiar dorwać jajogłowego najpierw będzie musiało przejść po trupie Rippersa - co musiałoby być poprzedzone walką nie tylko z nim, ale całą uzbrojoną grupą. Jarry nie wyglądał na spokojnego, ale Baker nie przejmował się tym. Zrobi co trzeba niezależnie od zastanej sytuacji…

Węszenie nie ustało. Spod drzwi dało się słyszeć paskudny kwik, ryk czy nie wiadomo co. Stwór chyba przywoływał kolejne. Jednocześnie wszyscy usłyszeli pazury trące o metal po drugiej stronie.

Hiro widział, że wśród grupy nie ma przywódcy, nie ma osoby myślącej ani planującej. To nie wróżyło dobrze, skoro każdy tylko milczał lub rechotał pod nosem, albo co gorsza sam stawał pod linią ostrzału. Azjata dobrze czuł, żeby zajebać to od razu, póki świeże, a nie czekać na drapanie. Dosłownie i w przenośni.

- Lalka otwiera drzwi, a my to ubijamy i spierdalamy nim przyjdzie reszta. - wysilił się by to powiedzieć, więc niech lepiej każdy szykuje broń, a nie sra pod siebie, bo smród tylko pogorszy sprawę i będzie się ciągnął za nimi podczas spierdalania. A w spierdalaniu Hiro był przodującym.

Gotowy czekał tylko aż kobieta pociągnie drzwi w swoją stronę, chowając za nimi siebie i Jarrego, plus ewentualnych tchórzy, którzy nie staną do walki. Sam zaś mimo pojawiającego się potu niepokoju na czole, stał hardo z gotową do wystrzału kuszą, mając nadzieję, że inni również wyjmą swoją broń. Jedna anomalia na ich grupę powinna być łatwiejsza do ubicia, niż całe stado, które zaraz się mogło zlecieć. Nie lubił się odzywać. Nie lubił rządzić i przewodzić, ale skoro nikt nie był skory, to on nie miał zamiaru stracić przez tych nierobów własnego życia. W końcu miał takie dalekie plany co do własnej ucieczki.

Ghost słuchał Azjaty jednak ten nie zauważył u niego cienia poparcia czy zwątpienia. W sumie James nie przytaknął ani nie zaprzeczył. Był gotów do walki, ale nie rzucał się w nią tak krwiożerczo jak Hiro. Tak silne emocje przyciągały demony, których powinni unikać. Priorytetem Bakera było osłanianie naukowca, a nie zniszczenie wszystkiego co mu zagrażało. Jak była możliwość aby Jarry ocalał bez strat w grupie Ghost z chęcią z niej skorzysta. W przeciwnym wypadku będzie walczył. Bez strachu, z zimnym, obojętnym wzrokiem.

Oczko odkąd stanął przy ścianie trzymając Jarrego za nadgarstek wpatrywał się jak zahipnotyzowany w szczelinę pomiędzy drzwiami a podłogą. Oddychał płytko i powoli, a pot stopniowo kroplił mu się na twarzy i szyi spływając co raz raźniejszymi strużkami w dół. Bał się. Co chwila przełykał nerwowo wciąż patrząc w podłogę przed drzwiami, trzymając w spoconej dłoni nadgarstek drugiego zerówy i powoli wyjmując swój nóż. Czekał z bijącym sercem starając się zachować ciszę, spokój i bezruch. Mieli jeszcze szansę, że to coś sobie polezie w cholerę uznając… W sumie cokolwiek by se chciało. Oczko był w tej materii wybitnie wyrozumiały i tolerancyjny, mogło se nawet poleźć pod ich dopiero co opuszczony sektor - byle se polazło. No, ale miał szczęście jak zwykle.

Rozległy się jęki, gwizdy, chrumkania i drapanie w drzwi. Czyli jednak się nie udało. To coś z zewnątrz jednak zwęszyło ich trop. I sądząc po odgłosach było tym bardzo podjarane. Przedłużanie sprawy mogło ściągnąć im na łeb resztę nieplanowanej menażerii “Gehenny”. Wrócić właściwie nie bardzo mogli. Nie było wiadomo co czeka ich przy następnym wyjściu, a przecinarka zdechła więc więcej wyjść sobie nie wyrąbią. Zostawały więc tylko te cholerne drzwi i to coś za nimi.

- Strzelcie. Spróbujmy to minąć i zamknąć tutaj. A potem w długą nim się reszta zleci. - wyszeptał patrząc rozbieganym wzrokiem po kolei na pozostałych katorżników. Przedłużająca się walka była im zdecydowanie nie na rękę nawet jakby jakimś cudem udało się im wyjść bez strat i zaciukać poczwarę. Co mało komu się udawało. Ale może dałoby się ją minąć i zamknąć tutaj?

Gdy odgłosy za drzwiami zaczęły przypominać te wydawane przez zwierzęta hodowlane w okresie rozpłodowym Spock nie czekał dłużej. Gazrurka powędrowała do lewej ręki, prawą natomiast szarpnął za przyćpaną dziewczynę i pociągnął ją do tyłu nie zwracając uwagi na to, czy utrzyma się na nogach. Dopadł do mechanizmu drzwi i zwolnił blokadę.


- Jedziemy, panienki! - wyszczerzył się, sięgając jednocześnie po tkwiący za paskiem pistolet. Huk broni po hałasie jaki narobił ten stwór chyba już niczego nie zmieni.
 
Lechu jest offline  
Stary 24-07-2015, 20:48   #12
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Erik Ponti z niespotykaną uwagą wysłuchał Fixera i niemal natychmiast zinterpretował jego słowa po swojemu:
- Jakiś tunel do Zombie 1907, a tam prosto, w lewo, prawo, lewo i tam na koniec. Jariusz tam ma pracować. Powrót tak samo, a jakby się nie udało to będziecie martwi. Jak spróbujecie prosto na wejście do naszej sekcji to nie wpuścimy was.

Układ był całkiem w porządku: wszyscy mieli zginąć na tej misji tak samo jak wszyscy musieli umrzeć w Old Harvest. Podobało mu się w szczególności, że Fixer nie owijał w bawełnę i nie obiecywał gruszek na wierzbie, bo przecież mógł im powiedzieć, żeby przeć prosto na wejście do tej sekcji i ktoś otworzy drzwi. Oczywista to byłaby bujda i jedynie skończony frajer uwierzyłby w takie coś. Prawda była taka, że trzeba było pomóc Jariuszowi, a potem spierdalać gdzie pieprz rośnie. Najlepiej paląc wszystko za sobą. Przez moment Erik zobaczył perfidię dualizmu tych myśli: po co Jariusz miałby naprawiać coś co należałoby spalić? Czy to miało jakikolwiek sens? Erik wzruszył sam do siebie ramionami, bo już nie takie paradoksy rozwiązywał.

Nie bardzo rozumiał po co dostał deskę do prasowania, ale przyczepił sobie ją do pleców podobnie jak to zrobił... ten typ, który ją sobie do pleców zaczepił... nazywał się Duchem czy kimśtam. Będzie duchem jak mu się wsadzi dynamit w dupę i odpali.

Ale spokojnie.

Erik zaśmiał się, gdy dotknął swoim ciałem do dramatycznie zimnych elementów poszycia statku. Miał nadzieję, że mrocznie bogowie przyjęli jego ofiarę, bo następne co dostaną to pięść w ryj z taką siłą, że będą musieli srać słomką.

Chwila grozy (no raczej przypomnienie o dramacie) pojawiło się, gdy powyciągano spluwy. W pamięci Erika pozostał bardzo świeży ślad po tym jak Ward go ranił. Kurewscy strażnicy Starego Żniwiarza niezbyt celnie strzelali, ale jednemu powiodło się. To znaczy - to był przypadek, pewnie Wardopodobna istota nie chciała go zabić, bo inaczej musiałaby zginąć. Ostatecznie zginęła, więc może rzeczywiście chciała go zabić? Tym razem Erik był jednak sprytniejszy i działał niczym przyczajony tygrys, ukryty smok (to znaczy starał się unikać przebywania z przodu lufy, a w czasie jakiejś ostrej i chaotycznej strzelaniny to pewnie padnie na posadzkę (chyba że będzie zbiorowa ucieczka to i on będzie biegł licząc na śmierć wśród płomieni)).

Erik nie miał zbyt wiele do powiedzenia w tej walce. Widać było, że chłopaki nie spodziewały się Jack Russel Terriera po drugiej stronie tylko jakichśtam anomalii. Pewnie jakaś psina tam siedziała po drugiej stronie jak w filmie Coś z 1982 roku i tyle. Nie było się czego bać. Aczkolwiek Ponti przyklei się do Jariusza pod pretekstem ochrony tego skurwysyna, a w rzeczywistości jak miał umrzeć to zabrałby ze sobą Jarriego. Nie ma kurwa napraw statku po śmierci Pontiego! - taka myśl towarzyszyła Erikowi. Druga myśl bazowała na kanapce z dżemem truskawkowym.

W ostateczności Ponti będzie walczył nożem (choć w sumie ostateczność będzie już po śmierci Jariusza, bo pewnie wszyscy się wkurwią), ale tak na serio to będzie uciekał z Jariuszem tam gdzie on będzie biegł.
 
Anonim jest offline  
Stary 25-07-2015, 20:50   #13
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Ciężka praca fizyczna jaką przyszło wykonać Torque'owi w ramach pomocy Szamance była dla niego, o ironio, chwilą wytchnienia. Po raz pierwszy od dawna skupił się na czymś na tyle intensywne i skutecznie zajął swoje myśli, że przestał zadręczać się i rozpamiętywać przeszłość. Kawałek metalu za kawałkiem lądowały na prowizorycznej barykadzie. Na czole mężczyzny zaczęły pojawiać się duże krople potu, które zrywały się i szybko spływały po jego twarzy. Jego strój ochronny, który kupił jakiś czas temu za sporą ilość papierosów, nie pomagał, a raczej sprawiał, że Torque pocił się jeszcze bardziej.




Gdy usłyszał głos Szamanki zwolnił tempa. Uświadomił sobie, że pracował jak w amoku, aż zabrakło mu tchu. Stał teraz, wyprostowany, wpatrując się w gęstą ciemność w korytarzu, oddychając szybko, praktycznie z trudem łapiąc kolejny oddech. Poczuł, że ciemność go przyciąga albo sama się do niego zbliża, a otaczające go odgłosy zaczęły się oddalać i rozmywać. Nagle jeden z pracujących z nim więźniów szturchnął go w ramię
-E, kurwa. Nie przyszedłeś tu się wgapiać się w dal jak szpak w pizdę. Im szybciej skończymy tym szybciej stąd pójdziemy. Rusz się. -
Torque potrząsnął głową, czuł się jakby ktoś wyrwał go z głębokiego snu. Odgłosy pracy stały się ponownie wyraźne, a mrok korytarza wrócił na swoje miejsce. Miguel wziął kolejny metalowy element, który wyglądał jak pokrywa od jakiegoś urządzenia elektrycznego i włączył spawarkę.

***

Plan był w miarę prosty. Jedynym trudnym elementem była lokalizacja miejsca naprawy. Utracony sektor opanowany przez anomalie nie był przyjaznym otoczeniem i nikt nie chciałby się tam znaleźć z własnej woli. Nawet Torque, który nie przejmował się tym co tam się znajdowało, czuł, że wyprawa może skończyć się źle. Jednak wiedział, że musi tam iść, była to dla niego szansa na udowodnienie samemu sobie, że nie jest tym za kogo uważali go ludzie na ziemi.

Gdy zespół skazańców dotarł do rury wentylacyjnej Torque przyglądał się przecinakowi plazmowemu, jego jarzącemu się ostrzu, które przechodziło przez metal jak rozgrzany nóż przez masło. Było w tym coś hipnotyzującego i uspokajającego. Gdy otwór został wycięty, okrągły fragment metalu upadł z głośnym brzękiem na stalową posadzkę.

-Pójdę ostatni.- powiedział Torque.

Po chwili wszyscy znaleźli się już w dukcie wentylacyjnym i przemierzali zamarzniętą przestrzeń poruszając się prawie na czworakach, a Miguel zamykał formację. Droga była ciężka, gdyż trzeba było uważać na zamarznięte ściany kanału wentylacyjnego, a pozycja wymuszona wielkością przejścia dodatkowo utrudniała całą sytuację.

Mimo, że każdy ze skazańców milczał Torque coś usłyszał zza pleców. Odwrócił się na pięcie, jednak nic tam nie było. Przez chwilę wpatrywał się w mrok, a po chwili odgłos który słyszał wcześniej powtórzył się. Był to szept, szept, któremu w krótkim czasie zaczęły towarzyszyć kolejne, tworząc nieprzerwaną lawinę słów, która zlewała się w jedno. Jednak był pewny, że wśród setek głosów były głosy jego rodziny.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Qt5FoYN31m0[/media]

Miguel złapał się dłońmi za skronie jakby szepty sprawiały mu fizyczny ból, chciał krzyczeć jednak głos ugrzązł mu w gardle. Po chwili przewrócił się do tyłu, opierając fragment gołej skóry o ściankę tunelu. Syknął z bólu, gdy spory jej kawałek został, przymarznięty do metalowej powłoki. To jednak, ten bodziec wyrwał go ze stanu, w którym się znalazł. Głosy umilkły, a on był sam. Pozostał trochę w tyle, więc szybko się podniósł i ruszył w kierunku, gdzie znajdowała się reszta ekspedycji.

***

Torque zeskoczył ostatni do pomieszczenia technicznego, gdzie znajdowali się już pozostali. Okazało się, że sprawy bardzo szybko przybrały zły obrót. Za stalową grodzią czekała na nich anomalia, a przynajmniej tak twierdził Jarry. Wszyscy przygotowali się do odparcia ataku, plan został ustalony, więc nie zostało mu nic innego jak tylko przystosować się do niego. Z jednej z kieszeni swojego kombinezonu wyciągnął kosę, która kilka dni wcześniej sam wykonał z kawałka metalu, rozpuszczonej szczoteczki do zębów i szmaty. Taka broń miała to do siebie, że dawała się łatwo ukryć, była poręczna i łatwa w operowaniu, ale mało wytrzymała.


Kilkukrotnie obrócił nóż w palcach, oczekując rozwoju wydarzeń. Stał z tyłu, gotów aby zadać cios w razie potrzeby.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 26-07-2015, 15:24   #14
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Hiroshi idąc na miejsce spotkania z Szamanką spodziewał się wszystkiego, choć nie zastanawiał się nad tym ani trochę. Szedł jak zwykła maszyna, jak ktoś komu rozkazano iść, a on po prostu wypełnia polecenia.
Czasami mógł wydawać się być bezmyślną marionetką w rękach inteligentnych osób. Po części naturalnie była to prawda. Jeśli wierzył w czyjś intelekt, to był w stanie wykonać każde polecenie takiej osoby, a nawet za nią zginąć. Nawet okoliczności nie zmieniły jego moralnego kodeksu, który mimo swych zwrotów i pokrętności, wciąż obowiązywał i dla mężczyzny miał sens.

Posłusznie i najszybciej jak tylko potrafił wykonywał polecenia. Przejście było trzeba zamknąć, walka z chordą nie tylko była pozbawiona wszelakiej logiki czy sensu, ale przede wszystkim powodzenia. Nie mieli nawet 5% szans, o czym mężczyzna dobrze wiedział. Co innego jedna, słaba anomalia, a co innego kilkanaście ryków i kwików dobiegających z głębokich ciemności ciągnącego się na kilometr, lub więcej, korytarza.

Hiroshi zamiast gorąca, poczuł przeszywający jego ciało chłód. Być może to od nadmiaru potu, który sprawił, że cały się lepił i wręcz pływał w swoich ubraniach. Górę odzienia mógł zdjąć bez problemu, jednak nie miał zamiaru zsuwać portków wśród tłumu pederastów. Jego ciało było jego, a nie każdego wokół. Tym bardziej, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej by komuś wpierdolił nim cała dłoń zdążyłaby go dotknąć. Bez względu na to, czy byłaby to kobieta, czy mężczyzna. Był niedotykalny.

Szamanka jedynie obserwowała w milczeniu. Widać doskonale wiedziała, że dotykanie go równałoby się tym samym, co przytulenie pokrzyw. Zresztą, niekoniecznie ją to obchodziło. Bezgłośnie westchnęła odwracając wzrok w drugą stronę i zaczęła ochoczo rzucać przekleństwami na prawo i lewo. Hiro wiedział, że i tak jest od niego bardziej inteligentna. Nie sprzeciwiłby się rozkazom osoby, która wie, co należy zrobić, bez względu na dobór słów, jakimi się posługiwała. W końcu nie miał pięciu lat, by płakać gdy ktoś go skrzyczy, albo zatykać delikatne uszy, kiedy ktoś rzucał gównem w każdym kierunku, do którego tylko miał dostęp.

Tak właśnie przebiegała praca nad zabezpieczeniem jednego z bloków. Sytuacja była patowa, przynajmniej według Azjaty. W końcu każdy blok będzie potrzebował takiego samego zabezpieczenia, Anomalie nagle nie zdechną tylko dlatego, że każdy z ludzi tu będących straci emocjonalność i przestanie się ruszać. One chyba nie potrzebowały pokarmu do życia. A co jeśli były tylko wytworem ich wyobraźni?

* * *

Przejście przez szyb wentylacyjny było na tyle wąskie, że można było się udusić, a raczej miało się wrażenie wiecznej duchoty. Gdyby teraz jakaś anomalia zaczęła pełznąć na nich od przodu lub od tyłu, mogliby jedynie złożyć ręce w geście modlitwy, albo ... Albo nie. Jednak tylko modlitwa, która i tak by nie pomogła.

Jak się później okazało, sytuacja po wyjściu z szybu wcale nie była lepsza. Za drzwiami coś węszyło i szurało. Hiroshi był niemalże pewien, że to "coś" już wie o ich obecności, a że oni rychło w czas wiedzieli też o obecności tego czegoś, mogli szybko temu zaradzić, nim zbierze się ich więcej.
Ponieważ w grupie nie było przodującej osoby, która pragnęłaby błysnąć intelektem, Hiro wydał rozkaz, mając jedynie nadzieję, że ktokolwiek go posłucha, jednak wcale nie oczekując tego po innych. Nie to, że im nie ufał, ale nigdy nie stał u ich boku, gdy Szamanka potrzebowała pomocy lub sam Fixer. Widywał ich tylko nic nie robiących, tak przynajmniej mu się wtedy wydawało.

Mimo pierwotnego planu, który wydawał się być jedynym wyjściem, Hiroshi nie mógł go spełnić. Kiedy Lalka stanęła na wprost drzwi, zamiast za nimi, Azjata uznał to za znak. Być może od Boga lub innej siły wyższej, że po prostu nie powinien myśleć i wciągać ludzi w swój chory plan.
Późniejszy kwik bestii uświadomił go jednak w przekonaniu, że miał kurewską rację!

Pewny siebie wycelował kuszą w stronę drzwi. Teraz już nie było czasu na namysł i trzęsienie gaciami. Akcja musiała być szybka i skuteczna, by mogli zdążyć uciec, nie zapominając o Jarrym i nie zostawiając go z tyłu.

Ex członek Yakuzy nawet się nie rozejrzał Ci zebrani wokół nich przypadkowi ludzie robią to, co powiedział, że zrobić należy. Umiesz liczyć, licz na siebie. Skupił się na celu najlepiej jak tylko umiał. Poprawił jedynie chustę na twarzy, a następnie uchwyt na kuszy. Ogłuszyć bełtami, a potem zaszlachtować ostrą bronią. Jedyne co przyszło mu do głowy.
A co potem? To, co potrafił najlepiej.

Spierdalać.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 27-07-2015, 00:57   #15
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Douglas "Oczko" Brenner - znerwicowany szwendacz



Czip



Wyszedł od niej... Z dość mieszanymi uczuciami. Na pewno dostał to na co liczył, że dostanie. Faktycznie Czip okazała się godna swojej opinii czy nawet sławy. Była tak drapieżnie kobieca w tych aktach miłosci fizycznej jak o niej mówili. Cieszył się i czuł satysfakcję zwycięzcy, że może sie zaliczyć do tych którzy mogą obecnie wyrazić swoją opinie o niej na podstawie własnych doświadczeń a nie liczyć na jakies opowieści z czyjejś tam ręki. A jednak nie do końca poszło tak jak się spodziewał, że pójdzie jesli pójdzie wszystko dobrze.

Wciąż odruchowo trzymał się za głowę w miejscu gdzie wyrżnął w kan pryczy w atawistycznym odruchu złagodzenia bólu. Ale to nie obolała głowa była jego obecnym zmartwieniem ~ Co to kurwa było? Odbija mi w końcu czy co? ~ dziwił się świeżemu wspomnieniu. Jakoś wcześniej nie miał takich jazd. To było coś nowego. Nie sen bo przecież był w trakcie całkiem niezłej i przyjemnej aktywności fizycznej więc do cholery przecieżby nie zasnął przy czymś takim. Nie z Czip na sobie i pasjonującym penetrowaniu tego nowego poziomu zażyłości z nią.

Sen czy wizja była dość mętna. Na pewno nie kojarzył żadnego takiego wspomnienia czy miejsca które widział a trochę na tym cholernym statku ich widział. Więc o ile się orientował odpadały chyba mary i inne takie bo te bazowały na tym co człowiek przeżył czyli widział albo słyszał czy czytał. No chyba... Jeśli tak to to nie było nic takiego. A jesli to nie było jego wspomnienie to czyje? I jakim cudem je mógł pamiętać czy znać. No iii... A jesli to nie było wspomnienie tylko coś co dzieje się teraz tylko gdzie indzie? No albo dopiero wydarzy jeśli już tak szerzej to rozpatrywać? No tylko, że nie pojmował jakim cudem...

- Heej! A nie zapomniałeś czegoś?! - usłyszał za sobą krzyk ognistej piromanki. Odwrócił się i widział jak stała w progu swojej celi kończąc właśnie zakładać z powrotem spodnie. Znów brzydki, brudny, nieciekawy drelich zakrył jej zgrabne, ładne, gładkie nogi.

- Czego? - spytał wodząc wzrokiem jak zahipnotyzowany za sunącą ku górze linią spodni pod którą znikala przyjemna, ciepła barwa kobiecego ciała.

- Czego?! Głupa palisz?! Gadaj jak ominąć siódemkę! Myślisz, że zrobiłam to dla przyjemności?! - prychnęła zirytowanym głosem piromanka. Było to chyba bardzo szczere bo aż się wzięła pod boki. A że wciąż była topless to dla Oczka wyglądało to bardzo ciekawie.

- Pewnie. Przecież mówiłem ci, że na mnie lecisz. - prychnął rozbawiony Doug drażniąc się z nią do końca. Widział jak już chwyciła podkoszulek by zakryć górną partię ciała ale prychnęła rozjuszona gdy usłyszała jego bezczelną odpowiedź.

- Oczko! - wrzasnęła i jakby próbując przywołać go do porządku wzmocniła ten krzyk tupnięciem w podłogę. Niezbyt jej zgrabnie to w sumie wyszło bo bosą stopa nie dawała takiego efektu jak but przy uderzeniu. No ale rozumiał intencje.

- Aha... Kamery przy siódemce... Nie da się ominąć... - rzekł jakby przypominając sobie coś o czym mówili kiedyśtam i to niezbyt poważnym tonem. Wiedział, że to ja wkurzy. Miał rację.

- Tyy chaamiee! - wrzasnęła oskarżycielsko dziewczyna i z wściekłości cisnęła w niego pierwszym lepszym przedmiotem jaki jej się nawinął w ręce. A właściwie jaki już miała w ręku czyli podkoszulkiem który właśnie miała zakładać. Ten poleciał i doleciał ale, że to tylko kawałek materiału to osuwał się po jego plecach na posadzkę nim go nie złapał. Jednak zaraz za nim szarżowała za nim jego właścielka z wściekle wystawionymi szponami.

Odwrócił się w ostatnim momencie rzucajac jej w twarz jej przechwycony podkoszulek. Straciła go z oczy na ułamek sekundy i odruchowo zwolniła i zachiwała się. Nie tyle kopnął co popchnął ją butem w żołądek łapiac jednocześnie za chwilowo zdezorientowane nadgarstki. Te elementy w połączeniu z zaskoczeniem, oslepieniem sprawiły, że dość łatwo przewrócił ją na posadzkę a następnie siadł jej okrakiem na brzuchu. Dłońmi wciąż trzymał ją za nadgarstki ptrzytrzymując je na posadzce. W praktyce unieruchomił ją na podłodze.

- Nie da się ominąc kamer i systemów na korytarzu. Ale ja nie chodze korytarzem. - przestała wierzgać i szarpać dopiero gdy to powiedział. Znieruchomiala i patrzyła na trzymającego ją włamywacza. - Jak chcesz gdzieś dojśc to zawsze masz dwa punkty. I najprościej jest je połączyć linią prostą. Takim powiedzmy korytarzem. Ale prócz takiej linii prostej jest cała przestrzeń do ogarnięcia. I to już rzadko kiedy przypomina proste. - uśmiechnął się do niej a ona leżała na twardej i zimnej posadzce pod nim i patrzyła na niego czekając kiedy wyjawi w końcu swój sekret.

- To jak tam chodzisz jeśli nie korytarzem? - spytała w końcu nie mogąc się doczekac klarownej odpowiedzi.

- Przez chłodnię. - uśmiechnął się z satysfakcją i ciekawością. Był ciekaw czy połapie się po tej podpowedzi w jego trasie.

- Przez chłodnię?! Akurat! Nie wciskaj mi kitu! Przecież to jest w ogóle w inna stronę! - prychnęła ze złością najwyraźniej sądząc, że ją mimo wszystko roluje i znów zaczęła się szarpać.

- Mhm... Jakby to było takie proste to wszyscy by mogli sobie tak dojść no nie? - teraz on prychnął kpiąco znów zaczynając mocować się z nią.

- Akurat przez chłodnię! Jaja se ze mnie robisz cholerny kanciarzu! Przez chłodnię nie da się dojść do siódemki! - dziewczyna napędzana złością, zaczęła stawiać naprawdę silny opór i miał problemy by się utrzymać na górze.

- A próbowałaś? - spytał stękając z wysiłku by nie dać się zrzucić. Krótkie, proste pytanie skutecznie ją spacyfikowało.

- Po co? Chłodnia jest rozjebana i przy samej krawędzi. Tam nic nie ma. Wszyscy to wiedzą. Nie da się z tamtąd nigdzie dojść. A na pewno nie do siódemki. - wzruszyła ramionami powtarzajac sektorowe prawdy w głosie jednak zabrzmiała nutka niepewności.

- Taa... Pewnie... Wszyscy wiedzą... Co to za sekret o którym wszyscy wiedzą? - prychnął pogardliwie i niespodziewanie puścił jej nadgarstki choć wciąż na niej siedział. Jego niedawna kochanka uniosła ramiona ale jakoś nie użyła ich by się wyzwolić czy zwiać. Widział zaintrygowanie w jej spojrzeniu.

- Da się dojść przez chłodnię? Alee jaak? Przecież ona jest nawet na innym poziomie niż siódemka? Nic sie nie zgadza... - pokręciła głową nie mogąc zrozumieć jak mozliwe jest połączenie pomiędzy dwoma, tak różnymi miejscami w ich sektorze. Najwyraźniej jednak już brała na poważnie to co mówił.

- Krata wentylatora pod sufitem przy zewnętrznej ścianie nad biurem... - rzekł wyjmując kolejnego szluga i biorac się z ajego odpalenie.

- Co?! No coś ty! Przecież to zewnętrzna ściana, za nią jest już tylko kosmos! - zaoponowała piromanka machając nerwowo uwolnionymi ramionami i powtarzając ogólnie znany fakt.

- Noo... - pokiwał twerdząco głową zgadzając się z nią. - Dziewczyno... Czy ty masz pojecie jak grube są ściany kadłba? - spytał zaciągając się pierwszym buchem i patrząc na nią z wyższością jaka dawało mu poczucie wiedzy i znajomości tematu dyskusji w stosunku do rozmówcy. Ta obojetnie wzruszyła wciąż nagimi ramionami czekając aż wyjawi swój sekret do reszty. Mogło coś być na rzeczy bo w końcu co jak co ale ku zabójczej próżni to raczej mało kto sobie robił wycieczki a jak już to były parę śluz na takie okazje.

- Więc kanałem wentylacyjnym aż do szybu windy. Potem w górę po linach mniej więcej do połowy. Tam rurą z kablami aż do trzeciego rozwidlenia w pionie. Potem znów w górę ale jest trudno i jak masz plecak czy torbę to trzeba zawiązać do pasa albo pchać przed sobą. A i tak jest ciaśniej niż w nierozdziewiczonym analu. Nie ma światła ale nie możesz mieć tam mieć swojego bo czujniki światła cię wykryją. Dalej jak wymacasz takie mechowate chujostwo wokół to już końcówka i zaraz idziesz na przeciw podmuchowi powietrza. Idzie od dmuchaw. One się zacinają albo sa rozjebane i staja co 15 minut. Wóczas da się między nimi przejść. Z powrotem tak samo. Ale z powrotem dalej idziesz po ciemku więc się nie spoerdol do tej dziury bo wtedy ona jest na dole. I dalej już porsto bo po drabince technicznej w dół, na dole włazisz w rury ściekowe i czołgasz się do pierwszej dziury w górze. To dziura od rozjebanego kibla w babskim kiblu. tego w siódemce. - wzruszył na koniec ramionami. Mówił swobodnie jakby sprzedawał jej jakis przepis na ciasto. To, że w siódmie u lasek jest rozjebany jeden z kibli wszyscy wiedzieli. To, że da się nim dojść do chłodni wiedziała właśnie druga osoba na "Gehennie". Mówił swobodnie choć odkrycie tej drogi zajęło mu dobre parę tygodni prawie codziennych wypraw, a ile nerwów, zadrapań, siniaków i strachu to nawet on nie miał pojęcia jak to policzyć. Właściwie takie było życie i profesja włamywacza, tylko na holo to wszystko się bohaterom udawało na jednej, perfekcyjnie zaplanowanej i wykonanej co do sekundy akcji beznamietnych, zimnokrwistych perfekcjonistów. Taaa... co te gnojki wiedziały o strachu i samotnosci włamywacza. A potem zdziwienie czemu Oczko jest taki nerwowy...

Normalnie mógłby nieźle żyć z przemytu tego czy tamtego bazując na tym sekrecie. Teraz pewnie ona będzie miała z tego profit. Z drugiej strony miał marne nadzieje wrócić zza drugiej strony. A poza tym... Lubił ją tak właściwie...



---



Anomalia



Wszelkie czarnr myśli i scenariusze Oczka ziściły się prawie od razu gdy tylko wyszli z tej cholernej tuby. Doszli co prawda do magazynu gdzie spodziewali się wyjść i nawet był on pusty i z zabezpieczonymi drzwiami ale to było tyle. Zza drzwi dało się słyszeć odgłosy jawnie sugerujące obeznośc sąsiednich bioform nieznanego pochodzenia i przeznaczenia. Jedyne co było pewne to, że mają przejebane jesli to ich odkryje. No i oczywiście zgodnie z czarnym, oczkowym scenariuszem odkryło ich. I zaczęło być niepokojące podjarane tym odkryciem co mogło sciągnąć inne. No super. Zostaną zajebani w pierwszej lokacji.

Ale zaraz przyszła staczeńcza nadzieja. Większość szykowała się do walki. Sam też dobył swój nóż ale walka nadal mu się nie uśmiechała. Widział podczas rozpaczliwej i desperackiej ucieczki do obecnie "ich" sektora jak kończyli ci którzy próbowali walczyć. Nie, żeby przystawał i widoczki oglądał ale jakoś nie przypominał sobie zwycist po stronie ludzi. Nadal uważał, że udało im się dotrwać do mety tylko dlatego, że był chaos i panika wszędzie także po stronie panoszacych się po świeżych zdobyczach anomaliach i zażerajacych się świeżym mięsem a nie bo on czy ktoś inny z grupki miał jakies superskille. Mieli po prostu farta. Tego farta najwyraźniej zabrakło im tym razem.

Ale nadal był przy nadziei. Ten cholerny magazyn był punktem krytycznym. By kombinować coś dalej dostać się na przestrzeń gdzie mógłby użyć swoich sztuczek i numerów do zniknięcia i roztpienia się w ciszy i ciemności trzewi statku musiał się stąd wydostać. A te drzwi i to coś za nimi skutecznie mu to blokowały. Miał jednak nadzieję, że jak to coś wpadnie skupi się na walczących. Sam nie zamierzał ginąć razem z nimi. Widział co te stfory potrafią i nie usmiechało mu się kończyć jako ich żer czy jeden znich. A gdyby jego obecni współpodróżnicy zajebali jednak to coś to chyba byłby to pierwszy przypadek o jakimby słyszał. Skoro ta banda megaodważnych supetwardzieli się czuła na siłach walczyć i rozwalić to coś... Może i mieli rację, i może i im się uda. I wcale im nie bronił próbować. Ale sam zamierzał czmychnąć jeśli tylko zwolni się przejście pocągając za sobą kolegę z zerówek. On był niezbędny do naprawienia tych rezystorów. Jeśli te osiłki by wygrały spoko, mogli się znów spiknąć. Ale jeśli skończyłoby się jak zazwyczaj to nie miał zamiaru być na miejscu.

- Róbcie co chcecie, ja z Jarrem spierdalamy. - syknął widząc już, że zamierzają otworzyć drzwi. W sumie nie widział innej sensownej alternatywy a ten punkt zgadzał się z jego planem. Tylko dalej miał najwyraźniej skrajnie odmienny pogląd od większości z nich.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-07-2015, 11:46   #16
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Chciała, by narkotyczny trip nigdy się nie kończył. Jeśli mogłaby tak zrobić, zrobiłaby to dawno. Ciemna i brudna rzeczywistość była niczym w porównaniu do tego, co odczuwało się na prochach. Wszystkie problemy ulatniały się i stawały nieistotne. Nie czuła bólu, zagrożenia, wszyscy stawali się przyjaźniejsi.

Lars niestety popsuł trochę zabawę swoją impulsywnością. Wziął to, co chciał i nie dawał szansy na odpowiedź. Nie było miejsca na wzajemność, którą Lalka lubiła. Z wzajemnością była w stanie pociągnąć o wiele dłużej. W ruchu prochy działały na nią mocniej, więc ciągnęło ją do pozycji na górze. Przyjemność przytrzymywała jej jarzenie, a razem z nią szło świadome wykorzystywanie swojej gibkości, co było przecież korzystne po obu stronach. W warunkach Larsa jej film rwał się jak jednorazówka z trzema panteriańskimi browarami. Nie mogąc nic zrobić zaskakiwała dopiero w bezruchu.


Droga, jaką wlokła się w kierunku pralni, byłaby zupełnie inna, gdyby Lalka choć odrobinę kleiła fakty. Wiedziałaby wtedy, że najprostsza linia to najgorsze rozwiązanie. Menty, które tam siedziały nigdy nie odpuściłyby sobie tak łatwej okazji. W końcu czysty zysk przy zerowym wysiłku. Takie sytuacje miały miejsce z frajernią parę lat temu i na samym początku. Teraz było to rzadkością, więc takie wypadki przy pracy były na wagę złota i rzucano się na nie jak hieny.

Zajarzyła, gdy poczuła, że coś ją zatrzymało, obróciło i przyciągnęło do siebie na wysokości talii.

- Maleńka, co z tobą? - odezwał się jakiś męski głos z bardzo bliskiej odległości. Lalka wygięła się lekko w tył nieprzytomnym wzrokiem starając się rozpoznać osobnika. - To co? Jesteśmy umówieni? - dodał szczerząc się paskudnym uśmieszkiem nie widząc żadnych oporów z jej strony.

Poczuła jak obściskuje łapami jej całe ciało. Odruchowo objęła głowę gościa i wyciągnęła swoje usta do jego. Nie pamiętała, że wyszła od Larsa. Wszystko zlało się w jedno. Wzięła tę sytuację jako szansę odwzajemnienia się dilerowi. Odpłynęła ponownie nie wiedząc o innych typkach stojących obok.

- Panowie, wybaczcie ale ni h*ja. Cizia wygląda jakby wyje*ało ją stado goryli. Nawet nie wyschła od poprzedniego krycia. Wolę wyskoczyć z czegoś i pukać twarz Satysfakcji, która ma inny wyraz niż ten tępawy uśmieszek. Dawaj jej fanty i bawcie się, ja spier*alam.

Poczuła jak po raz kolejny coś ją zatrzymało. Była już w innym miejscu. Znacznie bliżej pralni i bardziej na widoku. Przypierano ją do ściany. Mocno ograniczając jej swobodę ruchu. Przed jej wilgotną twarzą pojawiły się pigułki jej roboty. W prawdzie same kapsułki odzyskane po przeciwpotowym gównie. Wypieprzało się z nich zawartość, lub przesypywało w coś innego. Środek delikatnej warstwy rozpuszczającego się plastiku musiał być czymś wypełniony w zastępstwie, by całość nie popękała. Do tego celu brało się wszystko, co tylko było pod ręką. Ta pigułka była napchana metalowymi opiłkami pochodzącymi ze stołu na którym dokonywało się takiej operacji.

- Kroje twoje truchło i co to kur*a ma być? Jakieś wióry? Wisisz mi towar, rozumiesz? Dorwiemy cię i nie wypuścimy, póki nie wyskoczysz z prochów, łapiesz druciaro? - wycedził agresywnie nieznajomy starając się nie ofiszować tego, przed szerszym gronem. Zrealizowana usługa płatna niesprawdzonym a lewym towarem była niezłym bagnem. Gość musiał wyskoczyć z wielokrotności pierwotnej ceny, by jeszcze chodzić z niepochlastaną twarzą. Groźba została zapieczętowana poważnym uderzeniem, wystarczającym by po raz kolejny odpłynąć.


Zanzibar miał rację. Naprute gówno, które nie wiedzieć nawet jak się tutaj samodziielnie dostało. Nafrytana niemalże do nieprzytomności, pobita i posiniaczona, ze szmatami porozciąganymi i wiszącymi na niej na odpieprz, z wygolonymi kłakami we wszystkich kierunkach, nie mówiąc o zapachach przeróżnej maści. Nie powinna iść i nie poszłaby, gdyby w końcu do jej łba dotarło, w co w ogóle została wplątana. To Gerd był tym "najlepszym" cwaniakiem, nie ona. Reszta miała w dupie, patrzyła na siebie. Zainteresowanie jej osobą byłoby ewentualnością, gdyby komuś z obecnych zaszkodziło to w interesach.

Bezwiednie podążała za wszystkimi w ten sam sposób, w jaki dotarła do pralni. Jak ćma przyciągana płomieniem. Wcisnęli jej coś w ręce, trzymała. Wepchnęli do tunelu, weszła. Kazali przejść na drugą stronę, przeszła. Kiedy była w ruchu, była szczęśliwa. Zajarzyła gdy przyszło jej stanąć w pomieszczeniu technicznym. Trzymała w rękach jakieś gówno. Nie było jej potrzebne, lecz zanim je odłożyła kazano jej otworzyć drzwi. Podeszła do nich z takim zamiarem a pod nimi dotarły do niej nieznane dźwięki. Namacalne i widziane gołym okiem. Były agresywnie głośne, przyciągały uwagę, interesowały ją. Chciała je uwolnić, by ich dotknąć. Nie zdążyła. Szarpnięta w tył poleciała w kierunku wyciętego wyjścia. Chwiejnym krokiem ratowała się przed upadkiem, lecz mimo tego i tak wyłożyła się na glebę, gdy wytraciła cały pęd. Upuściła rezystor Vossa a jej film znowu się urwał.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 28-07-2015 o 11:48.
Proxy jest offline  
Stary 28-07-2015, 19:36   #17
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
- 2 -

Wycie przebiło ciszę wymarłego sektora. Zwierzęce. Nieludzkie, chociaż wydobywało się z gardła wijącego na ziemi człowieka. To emocje: strach, złość, obrzydzenie – nadały wrzaskowi ofiary to nieludzkie, odmienione brzmienie.

Ofiara targnęła nogami. Wierzgnęła konwulsyjnie. Znak, że jeszcze się nie poddała. Jeszcze liczyła na ocalenie. Chociaż w opuszczonym przez ludzi sektorze nie było nikogo, kto mógł ją usłyszeć. Nikogo, kto mógł pomóc ofierze.

Walczyła zawzięcie. Broniła się rozpaczliwie.

Demon lubił te ostatnie podrygi. Wyostrzył swoje zmysły by sycić się dłużej tą chwilą przyjemności. Tym momentem nieludzkiego nasycenia.

WSZYSCY

Jerry otworzył drzwi i zaczęło się piekło…

Krzyki. Krew. Wrzaski. Przemoc.

Ta zdrowa. Oczyszczająca. Dzika. Niepowstrzymana, jakże ludzka przemoc.

W ruch poszły noże i pałki. Broń dystansowa. A nawet pięści, paznokcie i zęby. Każdy walczył, jak potrafił….

HIRO

Otworzył oczy czując, że leży na zmrożonej kratownicy. Zamrugał powiekami. Próbował przypomnieć sobie, jak się tutaj znalazł.

Tak! Misja. Rezystory Vossa. Jerry. Anomalia. Walka.

Potem …

Tak…

Coś tam było. Razem z zębatym, pazurzastym stworem, którego rąbali, siekali, kroili, mając zamiar zgładzić, nim on zgładzi ich.

Coś tam było. Czarny kształt. Bezcielesny, lecz realny, jak burzowa chmura gromadzące się nad planetą.

Hiro… pamiętał. Uciekali. Wszyscy. Razem i osobno. W nagle ogarniającej ich panice. W czymś, co można było panicznym amokiem.

Był cały. Nadal uzbrojony. Lecz nie miał pojęcia, gdzie się znajduje i gdzie znajdują się inni. Spojrzał na swoją dłoń. Ociekała krwią ze świeżo zadanej rany.

Hiro usiadł. Przetarł krew i zobaczył wyraźnie wyciętą w jego skórze na przedramieniu cyfrę „3”.

Skąd się tutaj wzięła ta cholerna trójka? Kto zadał mu tą ranę? Kiedy?
Na te pytania Hiro nie znał odpowiedzi.

Usiadł na kratownicy wsłuchując się w dźwięki dochodzące z najbliższego otoczenia.

Nic. Cisza. Tylko jękliwe drżenie kadłuba. Zimnego, pokrytego szronem.

TORQUE

Świdrujący dźwięk wbił się w czaszkę Torque’a wprawiając w rezonans mózg. Powodując intensywny ból głowy.

Znał to uczucie. Tak działała broń soniczna używana przez KLAWISZE – maszyny STRAŻNIKA.

Otworzył oczy nie wiedząc, gdzie się znajduje. Siedział oparty o jakieś drzwi, w bocznym korytarzu.

Plecy miał przemarznięte. Zimne i mokre. Lewą rękę pokrywała zakrzepła krew. Ktoś wyciął mu na przdramieniu cyfrę „3”. Głęboko. Prawie do kości. Ale fachowo, nie naruszając żadnych żył. Rana już się zasklepiła – numer przykrywał gruby, swędzący strup.

Torque wstał i zaraz tego pożałował. W głowie miał pustkę. Nie pamiętał niczego. Ani jak się znalazł w tym korytarzu. Ani co się stało, kiedy otworzyli drzwi.

Nic. Zero. Ciemność.

Tylko strach.

Dźwięk ucichł, chociaż głowa więźnia nadal pulsowała.

Miał swoją broń. Miał swój sprzęt. I tylko brakowało mu wspomnień gdzie jest i jak się tutaj znalazł.

PONTI

Świat wokół Pontiego wirował. Sufit kręcił się jak szalona karuzela. Ściany obracały, jak w jakiejś holo - projekcji.

Ponti obrócił głowę w bok i zwymiotował jakąś gęstą cieczą. Od razu poczuł się lepiej.

Nie patrz na sufit! Nie patrz na ściany! Nie patrz an podłogę! Nie zamykaj oczu!

Zawroty głowy wróciły, ale na szczęście nie tak silne, jak wcześniej.
Więzień znalazł dość sił, aby usiąść na podłodze i wtedy zobaczył, że na prawym przedramieniu ma świeżą, jeszcze broczącą krwią ranę. Cyfrę „5” wyrzezaną w skórze jakimś ostrym narzędziem.

Rana była dość głęboka i trzeba było ją opatrzyć.

Ponti przez chwilę siedział. Nie miał na nic więcej sił. Potem jednak obejrzał się widząc tylko pusty, ciemny korytarz ciągnący się w obie strony.

Nie miał pojęcia gdzie jest. Ani jak się tutaj znalazł. Pamiętał tylko ucieczkę przed czymś. Przed jakąś Anomalią. Straszną. Czarną chmurą. Zimną, jak kosmiczna pustka.

Przed Oculusem.

Dwa kroki od siebie Ponti zauważył płaskie urządzenie – rezystor Vossa.
Nie wykonali zadania? Nie wiedział.

Cisza wokół niego dobijała zmysły.

LALKA

Lalka obudziła się tam, gdzie odpłynęła czując, że prochy przestały działać. Telepało ją z zimna. Telepało ją z obrzydzenia.

Nad sobą widziała lekko zmrożone ściany i pokrytą gruba warstwą lodu kratę wentylacji. Zamarzniętą na amen.

Nie było możliwości, by tedy weszli. Nie było dziury wypalonej palnikiem. To musiało być inne pomieszczenie, chociaż podobne do pierwszego.

Chyba.

Lalka nie miała pojęcia. Czuła się zagubiona, rozbita, oszukana, zgwałcona – i to ostatnie było raczej faktem.

Poza tym ktoś, jakiś zjeb, zostawił jej na przedramieniu krwawą pamiątkę. Cyfrę „0” lub literę „O’ wyciętą w mięsie. Rana nie krwawiła. Nawet nie bolała.

Lalka ujrzała, że drzwi do magazynku są lekko uchylone. Widziała tam korytarz i jakiś napis na ścianie. Napis, którego zupełnie nie potrafiła odczytać.


Potrząsnęła głową, ale poza bólem w skroniach nic się nie stało.

I nagle, gdzieś z daleka usłyszała dziwne dźwięki.

Wbijały się w jej głowę przez krotką chwilę, a potem nagle ucichły pozostawiając ją siedzącą na podłodze. Musiała się podnieść, coś zrobić. Ale nie bardzo widziała, co.

OCZKO

Oczko pamiętał, że biegł. Pamiętał, że ścigały go jakieś bestie. Z ich pysków skapywał jad. Żrąca maź. Twarze wyglądały upiornie.

Nic więcej nie potrafił sobie przypomnieć.

Znajdował się w jakimś ciemnym, ciasnym miejscu.

Wciśnięty między wielką rurę a jakieś urządzenie przesyłowe w przerdzewiałej, pokrytej lodem obudowie.

Z rury dochodziły go przytłumione dźwięki.

Nie wróżyły niczego dobrego.

Lewe przedramię pulsowało tępym bólem. Miał tam rozdarty rękaw a na ciele świeżą ranę. Jakiś psychol wyciął mu na przedramieniu cyfrę „4”. Kto to był? Torque? Spock? Dleczego? Po co?

Nasłuchując oczko opuścił swoją pozycję.

Nie bał się. To znaczy, owszem, bał się. Ale wiedział, że się znajdzie. Że odczyta drogę po kodach kreskowych i znakach pozostawionych na sektorach przez STRAŻNIKA.

Ujrzał pierwsze z nich i…

Zaniemówił.

Zamiast rozpoznawalnych znaków widział tylko jakieś dziwaczne esy-floresy. Nic, co nawet z grubsza przypominało by mu jakikolwiek znany język.

I wtedy ujrzał krew. Krople krwi.

To musiała być jego krew. Skapująca z rany na ręce w drodze do tej kryjówki.

Mógł pójść tym topem, ale czy to był na pewno dobry pomysł.


GHOST

Takie rzeczy nie zdarzały się Ghostowi. Nigdy!

Nie tracił przytomności. Nie tracił zmysłów. Pamiętał wszystko. Każdy moment. Każdy szczegół, chociaż najbardziej brutalny.

Aż do teraz.

Ponieważ teraz ocknął się na jakimś korytarzu, jakich wiele na GEHENNIE. I kompletnie nie miał pojęcia, gdzie się znajduje.

Ktoś go dopadł i poranił. Wyciął mu cyfrę „6” na przedramieniu. Na tej ręce, w której nadal trzymał swoją broń!

Z ust więźnia unosił się dym. Korytarz był oblodzony. Wszystko wokół było oszronione.

Wzrok Ghosta spoczął na drzwiach kończących korytarz, na którym się ocknął.

Coś nie tak było z jego wzrokiem, ponieważ nie potrafił odczytać napisów na drzwiach.

Poza tym krawędzie i kąty zatracały swoją ostrość, rozmazywały się, jakby Ghost miał lekkie wstrząśnienie mózgu.

Kiepsko.

Ale wychodził już cało z gorszych opresji.

Kawałek dalej, na oblodzonej podłodze zobaczył płaski rezystor Vossa.
Czyli nie udało im się wypełnić zadania. Tylko, co do cholery stało się z resztą.

Niczego nie potrafił sobie przypomnieć i było to paskudne, obce mu uczucie.

I nagle usłyszał krzyk. Stłumiony, odbity echem od oszronionych korytarzy.

Gdzieś niedaleko krzyczał jakiś mężczyzna. Rozpaczliwie. Strasznie.
Jak ofiara złapana przez polującego drapieżnika, na chwile przed tym, nim ostre szpony wydrą z niej życie.


SPOCK


Spock miał wrażenie, że tonie. Że coś zatyka mu twarz, usta, próbuje wpełznąć do gardła. Zakrztusił się, wypluwając krew z ust i siadając gwałtownie. Zbyt gwałtownie.

W głowie miał pustkę.

Nie pamiętał niczego! Poza atakiem bestii i …
Dalej nic.

Tylko ciemność i teraz to gwałtowne przebudzenie na tym mrocznym korytarzu.

Rozejrzał się wokół i zamarł.

Nie był sam, chociaż towarzyszące mu osoby nie wyglądały groźnie. Były martwe.

Poszarpane ciała śmierdziały już lekko i korytarz wypełniał odór starej jatki.
Spock wiedział, że nierozsądne jest zostawać dłużej w takim miejscu.

Trupy mogły zwabić demony.

Kiedy się podnosił, zobaczył, że na lewym przedramieniu ma wyciętą świeżą ranę. Idealnie wyrzezana w ciele cyfra „2”.

Nie pamiętał kto mu to zrobił.

I wtedy sobie przypomniał!
To był on!
On sam!

Zatrzymał się na korytarzu, uciekając przed czymś! Czymś potwornym!
Zatrzymał się. Przyłożył nóż do ciała i ciął z namaszczeniem, nie przejmując się tryskającą krwią.

Nie miał pojęcia, dlaczego? Po co?

Gdzieś z daleka usłyszał jakiś dźwięk.

Rytmiczny, powtarzalny, sekwencyjny.

Łoskot. Stukot. Syk. Łoskot. Stukot. Syk.

To był chyba jakiś uszkodzony mechanizm. Może przyblokowane, automatyczne drzwi? Może coś innego?

W każdym razie dźwięki, trupy i świeża krew sugerowało, że powinien zwijać się stąd najszybciej, jak tylko da radę.

Miał swoje rzeczy razem z cholernym rezystorem Vossa.

Cud.
 
Armiel jest offline  
Stary 31-07-2015, 23:38   #18
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Douglas "Oczko" Brenner - znerwicowany szwendacz



Leżał. I czuł. I było cicho. I chyba był sam. To było zaskakujące. Nie spodziewał się czegoś takiego. I jeszcze szumiało mu w głowie. I ramię go bolało. Wszystko było nie tak.

Usiadł. Rozejrzał się. Jakiś korytarz i rury. Spore. Pewnie jakieś główniejsze jakie leciały międzupokładami a nie już indywidualnie wewnątrz nich. ~ Co się stało? Co ja tu kurwa robię? I gdzie jest reszta? ~ dziwił się bo nie zauważał nikogo więcej prócz siebie. Ostatniego pytania: Dalczego żyję? bał się wypowiedzieć na głos nawet w myślach. Jakoś pierwotny szepr majaczył mu na krawędzi świadomości, że jakby to wypowiedział nawet w myślach to zaraz coś by się spieprzyło i generalnie przyniosło pecha.

Siedział na posadce i krzywił się próbując sobie przypomnieć co się do cholery stało. Ale niewiele pamiętał. Jakaś walka, straszna, brutalna, chaotyczna, desperacka, jakieś wrzaski i krzyki wściekłości, trwogi, strachu albo wrzeszczące, że ten czy tamten ma coś zrobić, zajść z drugiej, strzelić, zdzielić czy co... A potem już tylko ucieczka. Rozpaczliwy, histeryczny bieg od śmierci. Chociaż o jeszcze jeden korytarz, zakręt, metr, dech. I coś co go goniło jakieś chujostwo ze żrącym kwasem w pysku czy ki chuj. I tyle. Więcej nie wycisnął ze skołowanej głowy. A więc przegrali. Dostali wpierdol tak jak się właśnie spodziewał. Właśnie dlatego wolał zwiewać i znikać. Jak coś potrafi wyrżnąć 1000 ludzi na godzinę to jakie oni mieli szanse w walce? Żadne kurwa! Ale nie, mięśniakom się zebrało na hirołsowanie. Że rozwalą swoimi nożykami i pałami to coś co jedynie przez gapiostwo czy fantazję nie rozjebało całego statku a tylko chujoską większość. Zostały takie poutykane wyskrobki jak ich sektor.

A jednak coś mu się niezgadzało. Powinien zginąć. Tak jak i inni. No ale... Może komuś też się udało? Przecież to co ich znalazło... No nie pamiętał co to było. Ale miał niepokojące przeczucie, że to był sam...

Urwał myśl bo znów nie chciał przywabiać złego. Syknął z bólu bo w zamyśleniu zahaczył dłonią o jak się okazało ranę na ramieniu. Nie był zdziwiony, że oberwał ale jak teraz na nią spojrzał okazało się, że to nie jakaś tam szrama czy wygryzienie tylko pierdolony, wycięty numer! Jakiś pierdolec wyciął mu jebaną "4" na ramieniu! ~ Zajebię chuja jak się dowiem który to taki dowcipny! ~ miał swoje sposoby by wyrównać tego typu rachunki.

~ Ale kurwa kiedy jak żeśmy walczyli albo uciekali? ~ zaraz naszła go refleksja gdy spojrzał dokłądniej na świeżą ranę. Ani walka ani ucieczka nie sprzyjały takim całkiem precyzyjnym cięciom. A może któryś cwel go dorwał jak leżał nieprzytomny? Przecież kurwa nie zatrzymał by się w miejscu i nie stał grzecznie jak któyś świrus z nożem wydrapuje mu swoje chore jazdy na ramieniu. W ogóle nie czekałby grzecznie jakby widział, że ktoś lezie na niego z nożem. Tutaj to nigdy nie oznaczało nić dobrego ani zabawnego.

Dumał nad tym chwilę i po chwili doszły go bardziej mroczne podejrzenia. W sumie... Mógł sobie wydrapać to sam. Miał przecież nóż. I był praworęczny a ranę miał na lewym ramieniu i w takim miejscu, że dałby radę. Ale no kurwa! Przecież nie był jakimś emozjebem by się samemu ciąć! Jakby miał takie jazdy to już by dawno łaził osznytowany. Noo... Chyba, że... Że ktoś go zmusił. Albo coś. Jakaś hipnoza czy psychodela i haluny... W sumie... Chuj wie co się działo na terenie opanowanym przez anomalie. W końcu nikt z tamtąd nie wracał. Dlatego nikt tam nie chodził. Nawet zjeby i pojebańce tam sie nie zapuszczali. I to by pasowąło do tych dziur w pamięci. Przecież wcześniej nic takiego nie miał.

To mu podpuściło straszną myśl. Zerwał z siebie drelich podwinął spodnie i goraczkowo oglądał i sprawdzał swoje ciało dokładnie. Szukał nowych blizn, dziar, malunków, wypukłoąsci pod skórą... ~ A jak mi chujki coś zaszyli? ~ myśl była nie do zniesienia ale mimo, że obejrzał się starannie a gdzie wzrok nie sięgnął choć obmacal się dokladnie to jednak ku jego uldze prócz tej wyrżniętej czwórki nie znalazł nic nowego. Na swój sposób jakoś go to jednak nieco uspokoiło.

~ Chuj w to... Trzeba się ruszyć. ~ przeszło mu przez myśl gdy ubrał się z powrotem. Wziął swój nóż i odciął kawałek nogawki przewiązujac sobie ranę na ramieniu by przestała krwawić. Po jej świezości szacował, że otrzymał ją z godzinę czy dwie temu co dało mu jakąś orientację co do czasu jaki miał pamieciowy black out.

Teraz poczuł się nieco lepiej. Zwłaszcza jak na posadzce dostrzegł krople krwi które ukłądały się w ścieżkę całkiem jasno sugerując skąd przyszedł. Dobre i to. Wiadomo gdzie nie trza iść bo tam biją. Gdzie indziej pewnie też no ale zawsze jakaś nadzieja no nie?

Rozglądał się po korytarzu. Wiedział, że niewiele mu trzeba by się zorientować w geografii statku. Jakiś numer, znaczek, symbol i już z grubsza wiedział gdzie jest. A jak wiedział gdzie jest to i już prawie jakby miał obcykaną trasę tam gdzie chciał się udać. Był w końcu jednym z najlepszych łazików jacy kiedykolwiek błądzili po tym statku. I to wciąż oddychającym łazikiem.

~ Nie no kurwa to ma być śmieszne?! No co to ma być do chuja? ~ najpierw tego nie rozpoznał dopiero po dłuższej chwili obserwacji i znalezieniu podobnych znaczków zorientował się, że to to. To były oznaczenia i numery może nawet jakieś napisy. Ale do chuja nie przypominały tego czym powinny być na tym zrobotyzowanym statku. Przecież do chuja maszyny i komputery nie miały poczucia humoru ani jakiś fanaberii. Robiły wszystko zgodnie z programem. A tu kurwa jakiś dowcipniś wysilił się i pozmieniał wszystko. To oznaczało problem. Duży problem. Momentalnie "Oczko" stracił jeden ze swoich wręcz firmowych atutów. Co prawda jakąś tam część statku znał osobiście ale generalnie jak i z mapą i znakami na Ziemi czyli na dalsze odległosci potrzebował ich do nawigacji po terenie. Bez tego był takim samym amatorem jak i inni. Prawie. Miał jeszcze jeden atut.

Uniósł okaleczone ramię ale tym razem patrzył nie na obwiązane ramię ale na naręczny komputerek. Cud gehennowej techniki. Narobił się questów by uzbierac fajek na te cacko. I popbgrejdował go samodzielnie właśnie pod kąte łazikowania. Odpalił go z wielką nadziję, że jednak jakoś uda mu się wyślizgać z tej nieciekawej sytuacji. Nadzieja gasła gdy tylko ekran wyświetlił... Jakieś chujostwo. No wyglądało jakby kompiutr łyknął jakiegoś megawirusa ktory pomieszał mu jego elektroniczne zmysły. ~ Ja pierdolę! I za to dałem prawie setkę fajek?! ~ pomyślał wściekle mając ochotę zerwać go z ramienia i cisnąć elektronicznym fajansem o ścianę. Pierwszy raz by się kurestwo naprawdę przydało bo w sumie na swoim sektrze czyli na swoim terenie właściwie go nie potrzebował. Ale za to robił kozackie wrażenie. No ale teraz, na obcym terenie właśnie by mu się pierwszy raz przydał. Miał nadzieję odczytać droge jaką przebył nawet jeśli sam tego nie pamiętał. Mógł zczytać adres gdzie kurwa są i podać alternatywy. Nawet jakby Oczko z nich nie skorzystał tylko polazł po swojemu nadal fajno było mieć takie mundre podpowiedzi. No i kurwa przedewszystkim powiedizałby mu gdzie jest. A w tej chwili było to wręcz strategiczne pytanie. A tu chuj...

Z zaciętym wyrazem twarzy i z rekami na biodrach wpatrywał się chwilę w sufit. ~ Chuj w to... Trzeba zacząć od początku... Analogowo... ~ pokręcił w końcu głową. Nie było dobrze. Ale na wszystko był jakiś sposób. Zaczął od kompa zapodajac mu reset i powrót do ustawień systemowych. Wpatrywał się chwilę w te fikuśne znaczki szukając w nich jakiś powtórzeń czy rytmu. Coś musiały znaczyć. I ktoś je napisał dla kogoś w jakimś celu. Jak każde pismo i znaki musiały służyć przenoszeniu informacji. Może coś tam oznacza jakąś niebezpieczeństwo czy wskazówkę albo odległość? Może dałoby się potem zauwazyć jakaś prawidłowość.

Potem podszedł do rury. Starł z niej szron i dodrapał się do metalicznej obudowy. Rura z powietrzem sądząc po kolorze. Na razie wiele mu to nie mówilo ale wreszcie jakiś znajomy fragment otoczenia podniósł go na duchu na tyle, że uśmiechnął się pod nosem.

Rurą niosły się jednak dźwięki i jęki jakoś nie brzmiące ani znajomo ani przyjaźnie. Postanowił ruszyć jednak wzdłuż niej kierując się w stronę przeciwną od tej z krwawą ścieżką. Nie było po co tam wracać. Reszta albo zginęła albo błąkała się tak jak on. Zostanie w miejscu nic mu nie dawało więc alternatywę tak naprawdę widział tylko jedną. Ruszył po cichu i przed siebie. Może chujostwo co tu się szwendało pozmieniało oznaczenia ale jak było widać po rurze choć część musiała zostać taka jak była. Na razie trafił na bezimienny korytarz których były tysiące na całym sttaku. Ale liczył, że jak trafi na jakiś bardziej charakterystyczny fragment jak kuchnia, pralnia czy co tam to jakoś da radę choć przybliżyć swoją obecną lokalizację. Szedł mając na uwadzę ruchome cienie czy drobinki kurzu wirujące nie tak jak trzeba sugerujące zakrzywienia czasoprzestrzenne jakie lubowały się pojawiać wokół anomalii i generalnie na opanowanym przez nich terenie. Nie wróżył ani sobie ani innym za wielkich szans sukcesów na przeżycie. Ale póki oddychał zamierzał maszerować. Poza tym... Ale byłyby jaja jakby wrócił...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-08-2015, 22:06   #19
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Erik Ponti jak zobaczył swoją ranę, to że jest sam i w jakimś nowym, mrocznym korytarzu zareagował tak jak powinno się reagować w takich sytuacjach. Po prostu zaczął chichotać i w czasie śmiechu swoim nożem dodał cyfrę "3" do tej "5". Może nie tak głęboko, ale też, żeby wyraźnie było widać. A co mu tam. Zmyli wrogów żarcikiem z liczbą 35. Niech myślą, że takich jak on twardych skurwieli jest jeszcze 34, gdy będą pozbywać się jego zwłok. Ale co tam. Rany nie wyglądały zbyt dobrze, ale twardym trza być niemientkim. Łyknął se witaminkę i zawinął kawałek ubrania co by nie krwawić jak świnia. Musiał porozmawiać z ludźmi z Old Harvest. Nie bez powodu udało mu się przebyć pomiędzy rzeczywistościami docierając do dziennej strefy - z pewnością w dziennej strefie żyli ludzie. Nawet jego rana postrzału zniknęła, więc wszystko było na dobrej drodze, żeby umrzeć. Erik był szczęśliwy z tego powodu, bo Gehenna to ponure i wrogie miejsce, a on trochę miał problemy z mówieniem. Prawdopodobnie wyładowania temporalne chwilowo odebrały mu mowę, która niczym echo w kontinuum czasoprzestrzennym powróci do niego z podwójną mocą czterowymiarową.

Erik starał sobie przypomnieć jak to było przed chwilą. No bo stał z grupą losowo dobranych skurwieli i myślał jakby tu ich podpalić, gdy nagle coś zaczeło drapać o drzwi. Powiedział im, że będzie osłaniał tyły, ale z jego ust nic się nie wydobyło, a tylko tak pomyślał. Naukowiec coś odpierdalał, bo chciał się zabić, a Erik postanowił wykorzystać go jak żywej tarczy. W końcu jeden z kretynów, którzy byli z nim otworzył wrota. Ponti nie był pewien, który debil. Były strzały, ciosy nożami, a Erik nie uczestniczył w ogóle w walce starając się tym razem uniknąć zbłąkanego pocisku. Jak wynikało z obmacania się - nie miał żadnej rany postrzałowej, a takie cięcie jak liczba "5" mogła zostać spowodowana przez "magiczny pocisk" który zabił niedoszłe wcielenie antychrysta: J.F. Kennediego (jeżeli jest się tak nieobliczalnym, że przywódcy ZSRR się ciebie boją to znaczy, że jest się regularnym świrem ponad świry). Pluć jednak na to. Co było dalej?

Wpadł Okulus. Nie przywitał się. Taki ani be ani me, wszedł jak do obory, czy jak do studia telewizyjnego Wałęsa. Ponti był takim turystą na wielkim statku zwanym Gehenną. Lubił zwiedzać, lubił zawierać nowe przyjaźnie (hy) i ogólnie spotykać miłych ludzi i nieludzi zresztą też. Fajnie było widzieć nowe anomalie, a Okulus był całkiem ciekawym sukinsynem. Jak to było? Otworzyli drzwi, a Okulus wpadł, zrobił rozpierdol, a Pontiego przeniósł w jakieś odległe miejsce, samego i mu jeszcze wydziarał liczbę. Ta anomalia śmierdziała na kilometr zwykłym świrem w przebraniu - takim Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz, za którym siedział Facet za Kurtyną. Trzeba było po prostu znaleźć Kurtynę i pogadać z Facetem kryjącym się za tymi zjawiskami. Pewnie siedział w sterówce. Psi syn. Erik Ponti miał w sobie mieszankę zadowolenia (wciąż chichotał idąc korytarzem) i zdenerwowania (zdawał sobie sprawę kto najprawdopodobniej jest Facetem za Kurtyną: to skurwysyńsko zły węgierski czarnoksiężnik, któremu zepsuł medyczny interes w Old Harvest). W myślach nucił sobie starą piosenkę żeglarską. Spodziewał się śmierci i obiecał sobie, że jakikolwiek ból by się nie pojawił to będzie starał się chichotać. Bo Gehenna to takie radosne miejsce. Turystyczna atrakcja w całej okazałości. Trochę jak jedno z miejsc połączonych z Astropolem w tej starej, polskiej grze. Erik pomyślał, że przydałoby się tu Astralne Przejście, ale nie wierzył, że na coś takiego się natknie. Czekała go jedynie śmierć, a przed śmiercią mnóstwo śmiechu.

Czy się bał?

Nie. Bo był gotów cierpieć, cierpieć za miliony, których dręczyła sraczka i był gotów umrzeć. Wierzył też, że z takimi jegomościami jak Facet za Kurtyną będzie w stanie normalnie rozmawiać, bo przecież to będzie psychol sterujący Okulusem, a Okulus to w sumie klawy Czarnoksiężnik z Krainy Oz. Wszystko się łączyło w logiczną całość, w której Erik był niezbędną częścią. To był zwykły koleś w zwykłym miejscu robiący całkowicie zwykłe rzeczy i nikt nie powinien mieć do niego zadnego żalu.

Co do rezystora to znów sobie go założy na plecy tak jak je miał. W sumie to wyrzuciłby je, bo nie widział innej potrzeby targania tego złomu niż obrona pleców. Jeżeli miałoby to zapewnić jakiekolwiek dodatkowe plusy to wyrzuci ścierwo. Do niczego mu się nie przyda, bo przecież jego misja polega na zdobyciu tysiąca przyjaciół i przetrwaniu, a nie innych pierdołach.

Zapytany o Fixera Erik całkiem szczerze odpowie, że nikogo takiego nie pamięta. A misja zlecona przez niego? Że co? Po prostu był z jakimiś typkami w korytarzu i ich pamięta i jeszcze takiego naukowca, który cośtam chciał i to chyba jemu był potrzebny do czegoś ten rezystor, ale chuj z tym. Jak mu był tak potrzebny to sam mógł popylać z tym gównem. A to kurwa ciężkie, obija mu się i w sumie powinien to wypierdolić. Jednak ochrona! A chuja ta ochrona do tej pory mu dała w zetknięciu z Okulusem... ale mogłaby dać w zetknięciu z jakimiś sukinsynami, którzy by chcieli go postrzelić w plecy albo kosę wsadzić... także na razie Erik targa to gówno ze sobą.

Erik pamięta dziewczynę, z którą uprawiał seks w poprzednim sektorze. Nazywała się jakoś na "P", Erik miał to na końcu języka, ale już nie bardzo pamiętał. Może sobie później przypomni. Jej z pewnością nie zapomni, bo była jedną z przyjaciół, których tu uzyskał na statku. Musiał przeżyć jak najdłużej, żeby mieć tysiąc przyjaciół!
 
Anonim jest offline  
Stary 02-08-2015, 12:21   #20
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Aaaaaaaaaa! - krzyczał Torque, trzymając się oburącz za obolałą głowę, gdy świdrujący dźwięk wdzierał się w każdy zwój mózgu i zaczynał atak. Po raz kolejny upadł na kolana i zaczął się szarpać i rzucać na boki, wszystko, byleby tylko przynieść sobie chwilową ulgę. Czuł pulsowanie obolałych gałek ocznych, mimo zaciśniętych z całej siły powiek. Nagle dźwięk ucichł. Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił. Torque otworzył oczy, powoli. Wiedział, że po ataku sonicznym STRAŻNIKA dojście do siebie przypominało kaca mordercę. Jego powieki rozchyliły się niespiesznie. Chwilę zajęło mu skupienie wzroku, a to co zobaczył zaskoczyło go. Był sam, w bocznym korytarzu, w zasadzie nie wiedział gdzie. Nie wiedział też jak się tu znalazł.
Chyba byłem nieprzytomny, a wydawało mi się, że wszystko trwało ledwie kilka sekund...- powiedział do siebie. Spróbował wstać, a obolałe członki zaprotestowały salwą bólu, która zalała jego mózg. Torque lekko się skrzywił, jednak przezwyciężył słabość i podniósł się na nogi.
- Gdzie ja, kurwa, jestem... - rzucił w pustą przestrzeń, omiatając okolice wzrokiem.
Nagle coś przyszło mu do głowy. Wyciągnął swój nóż i zakręcił nim w palcach, następnie odsunął rękaw kombinezonu ochronnego i przeciągnął ostrzem po skórze. Spod cienkiej, zaostrzonej klingi wypłynęła ciemnoczerwona krew, a Torque skrzywił się nieznacznie.
-A jednak to nie pierdolony sen...- spojrzał na drugą rękę. Na znak wycięty na jego przedramieniu. Umiał docenić precyzję cięcia, trochę się na tym znał, ale zupełnie nie widział sensu w naznaczaniu go. Kto i po co to zrobił?
- Trójka... co za trójka? O co chodzi... - powiedział pod nosem, gładząc przedramię.

Nagle coś usłyszał, zza zakrętu. Odległy głos, jakby dobiegał z dna studni

-Miguel...-

Mężczyzna ruszył w jego kierunku, gdy doszedł do zakrętu rozejrzał się, ale nikogo nie dostrzegł.

- Miguel... to twoja wina... - głos dobiegał teraz zza drzwi, o które opierał się, gdy odzyskał świadomośc.

-Kurwa... - zaklął Torque. - Weź się w garść... - starał się siebie zmotywować, potrząsnął, wciąż bolącą, głową jakby chcąc obudzić się albo otrząsnąć.

Tatusiu... chodź z nami - tym razem poznał głos. To jedna z jego córek. Torque nie był w stanie się mu oprzeć. Ruszył, podążając za dźwiękiem, który najprawdopodobniej brzmiał tylko w jego mózgu.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172