lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Abandon All Hope: Oculus -[horror] 18+ (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/15380-abandon-all-hope-oculus-horror-18-a.html)

Armiel 14-07-2015 17:57

Abandon All Hope: Oculus -[horror] 18+
 
- 0 -

Krew spływała po pryczy, ściekała na brudną, metalową podłogę rozlewając się w przedziwne wzory, jakby zamordowany chciał jeszcze po śmierci napisać, kto mu to zrobił. Kto pozbawił go życiodajnych płynów, rozcinając gardło tak, że niemal dokonał dekapitacji.

- To Lulu – Fixer - przywódca sektora Z 0198 - niski lecz charyzmatyczny typek, podrapał się po ogolonej na łyso czaszce. – W sumie nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś go zajebał. Chyba wszystkim działał na nerwy.

- Nie cierpiał, na szczęście – jego zastępca, Zanzibar splunął w kałużę krwi. – Nie ściągnie na nas problemów.

- Skreślmy go z rejestru. To ilu nas tutaj jeszcze zostało, Zanzibar.

- Osiemdziesięciu czterech.

- Powiedz Kutasowi, że ma mięso do zabrania z celi. Niech przynajmniej raz Lulu się do czegoś przyda.

- Może powinniśmy, no wiesz … – Zanzibar spoważniał. – Może to nie jest dobry pomysł. Kanibalizm. Wiesz, kurwa, na Terze robiłem różne rzeczy, ale nie wpierdalałem trupów.

- Żarcie się kończy, Zanzibar. Jesteśmy odcięci odkąd … wiesz zresztą.

- Musimy znaleźć na niego sposób. Postawić się. Inaczej wszyscy wyzdychamy. A śmierć Lulu, wiesz, kurwa, będziemy mu zazdrościć Fixer, że zdechł tak szybko i w taki sposób.

- Pozostaje jedna sprawa, Zanzibar – szef sektora spojrzał na zastępcę. – Musimy znaleźć tego, kto zajebał Lulu. Było, kurwa, jasno powiedziane, że nie mordujemy, bo on tylko na to czeka. I tak trzymamy się na krawędzi. Jeszcze jeden taki trup i mamy go na głowie. A wtedy, masz kurwa, absolutną rację. Zdechniemy. Albo gorzej.

- No dobra. Zgarnę dyskretnych ludzi, dam znać by poszukali sprawcy, ale co potem? Co zrobisz, jak już go namierzymy?

- Otworzę jebany korytarz – zaklął Fixer. – Jak tak bardzo chce go sprowadzić do naszego sektora, niech spotka się z nim w pierdolonych tunelach. Oszczędzi nam problemów, chuj złamany.

* * *

Starszy, blady mężczyzna zatarł chude, długie paluchy, rozgrzewając w ten sposób, chociaż odrobinę ciało. Przyłożył rękę do ściany celi wyraźnie wyczuwając chłód kosmosu. System podtrzymywania życia w sektorze faktycznie dostawał w dupę.

- Musimy coś zrobić – rzucił w pustą przestrzeń celi. – Inaczej zdechniemy.

Metal zajęczał, kiedy nieznane naprężenia wydobyły dźwięk z kadłuba GEHENNY.

- Tak. Też tak sądzę. – Wyszeptał mężczyzna trwożliwie. – Nie jestem jednak pewien, czy mnie wysłuchają.

Ściana zadrżała. Blade palce mężczyzny przesunęły się przez śliską powierzchnię, badając drobne zagłębienia i ślady korozji na nierdzewnym poszyciu.

- Tak zrobię.

Zaśmiał się cicho. Złowieszczo.
- A ci, którzy usłyszą twój głos, podążą jego śladem, ocaleją. Ci którzy głosu nie usłyszą lub go odrzucą, umrą w męczarniach.

Cichy śmiech nie wydostał się poza celę oświetloną jedynie mętnym ognikiem alkoholowej lampki skonstruowanej przez Fixera.

* * *

Fixer zaklął. Zatarł zmarznięte dłonie.

- Chuj by to strzelił. System się zjebał. Zanzibar. Potrafisz coś z tym zrobić?

- Ja nie. Ale wyślemy Jarrego. On naprawi wszystko.

- Wyślemy? Kurwa. Gdzie?

- Poza sektor – powiedział ciężkim głosem Zanzibar.

- Daleko, kurwa?

- Diagnostyka wykazała, że do Z-1907. Na szczęście. Jest szansa. To rezystory Vossa. Mamy zapas. Trzeba tylko wejść, wymienić i zwiać nim anomalie namierzą ekipę.

- Jarry da radę?

- Sam. Nie. Będzie potrzebował ochrony. Twardzieli, których wyślemy za tygodniową rację.

- Dobra. Powiedz ludziom, o co biega. Niech ci, co nie chcą martwić się o żarcie i wodę, oraz mają jakąś broń i jajca, podejdą do mnie. Wybierzemy czterech, góra pięciu. A potem wypuścimy ich przez tech-tunel. Może dadzą radę.

- Jak nie dadzą, umrzemy w przeciągu siedemdziesięciu dziewięciu godzin. Symulacje są bezwzględne i nie zawierają błędu. Wyziębienie i uduszenie. Będziemy też potrzebować dywersji przy wrotach. Dobrze by było najpierw znaleźć tego kutas, co zajebał Lulu. I wypuścić przez bramę. To da zajęcie … Oculusowi i jego … demonom.

Mężczyzna ze strachem spojrzał w kierunku stal-tytanowych drzwi odgradzających ostatni sektor od tego, co czaiło się po drugiej stronie.

* * *

Ściany zadrżały wyraźnie. Metal wydał z siebie jękliwy pomruk. Gdzieś, przez wąskie kanały wentylacyjne, do odciętego sektora dobiegł przeraźliwy dźwięk – nierozpoznawalny i nie do zidentyfikowania.

Wąski, boczny korytarz wypełniło dziwne sapanie. Dyszenie. Więzień Igła cofnął się szybko pod ścianę, schował wąski nóż w rękawie. Z zaułka wyszła ona. Szamanka.
Poznał ją po półnagim ciele pokrytym tatuażami i masce na twarzy.

- Cześć Igła – powiedziała Szamanka niewyraźnie. – Chcesz mnie zadźgać, czy wolisz wyruchać?

Więzień nie odpowiedział. Spuścił wzrok nisko. Nie chciał patrzeć na jej niebieskie oczy widoczne spod okularów maski.

- Co jest? Zżarłeś swój jęzor? Pytałam o coś.

- Zadźgać – odpowiedział szczerze. – Dźganie sprawiało mi zawsze więcej przyjemności, niż ruchanie.

- Mądry chłopak – zaśmiała się Szamanka. – Mi też.

Korytarz, z którego wyszła przeciął kolejny dźwięk. Metal skowytał, piszczał, jęczał. Dźwięki raniły uszy.

- Nie mamy za wiele czasu. Trzeba odciąć ten blok, Igła. Zrobić barykadę. Nie mam pojęcia jak, ale anomalie ... przedostają się tutaj.

- Może Strach ma rację – wyszeptał igła. – Może to my. Jesteśmy tak pojebani, że one to czują. I lezą. Lezą zewsząd. Z całej pierdolonej GEHENNY.

- Filozof – zaśmiała się Szamanka cicho, złowieszczo. – Przestań mieszać myślami w tym przyćpanym gównie, które nazywasz mózgiem. Leć do Zanzibara lub Fixera i powiedz mu, że blok ósmy trzeba odciąć i potrzebuję tutaj ekipy. Zaczekam tutaj.

- Sama?

- Nigdy nie jestem sama, Igła. Nikt z nas nie jest sam.

Kobieta spojrzała na chudego więźnia złym wzrokiem.

- Zapierdalaj Igła. Nie mam czasu na pierdolenie trzy po trzy. Już!

Igła poobiegł.

* * *

- Mam ich, Fixer. – Zanzibar stanął w wejściu do ciemnej celi, w której mieszkał szef sektora.

Celi zwykłej, nie wyróżniającej się od pozostałych, równie biednej i zapyziałej, co reszta. Czasy profitów skończyły się wraz z nadejściem demonów i utratą czterech sektorów.

- Najlepsi w sektorze. Twarde skurwiele. Znają się na robocie.

- Wyjaśniłeś im o co chodzi.

- Tak. Czekają w pralni.

- Idziemy.

Pralnia była największym pomieszczeniem w sektorze. Jej funkcje odgadnąć można było po wmontowanych w ściany systemach czyszczących i maszynach odkażających. Większość z tych urządzeń więźniowie z Gildii Zero rozłożyli na części – potrzebę do zmontowania ważniejszych maszyn – doprowadzających wodę, tlen, czyszczących gówna lub tworzących niewielkie ilości syntmasy – podstawowego żarcia ocalonych więźniów.

Wybrana siódemka czekała na miejscu.

- Dobra – Fixer nie tracił czasu na zbędne powitania. – Dobrze was, kurwa, widzieć. Chcecie wiedzieć, jak zesrała się sytuacja, to mówię. Zdechły nam systemy podtrzymywania życia. Aby je naprawić, musimy wysłać kogoś do sąsiedniego sektora. Trzeba dotrzeć do pomieszczenia w sektorze Z-1907. Po sąsiedzku, kurwa, lecz sąsiedzi nie do końca normalni.

Zaśmiał się dziwnie.

- Wy będziecie tą grupą. Wyruszacie za dwie godziny. Zbiórka tutaj. Zbierzcie swoje klamoty, zaruchajcie, odpocznijcie. My przez ten czas przygotujemy rezystory Vossa do wymiany. I jest jeszcze jedna sprawa, którą trzeba by było wymacać delikatnie, jak niechętnego ośmiolatka. Ktoś zajebał trzy godziny temu Lulu w jego celi. Być może porachunki między więźniami. Wiecie, jaki był Lulu. Lubił dymać w kakao każdego, kto chociaż przyszedł po drobną przysługę. Wielu nie miało wyjścia, więc się cieliło. Osobiście nie mam nic przeciwko homoseksom. Wali mnie, kto komu i gdzie go wpycha. Ale niektórzy byli bardziej drażliwi i mogli się po prostu zemścić. Może być też inny powód. Bardziej poważny.

Jego twarz była ledwie widoczna w panującym półmroku.

- Ktoś w sektorze mógł się skumać z Oculusem. Może chcieć by ten demon pożarł nas wszystkich. Dlatego zabija. Wiecie, że morderstwa przyciągają anomalie. Zakazałem przemocy i załatwię każdego, kto tą zasadę złamie. Serio. Gdybyście ten czas popytali, powęszyli.

- Szefie, szefie, sorry ze nie w porę, ale Szamanka potrzebuje ekipy do zamknięcia bloku ósmego. Anomalie są tam bardzo wyczuwalne.

- Zaraz przyślę jej ekipę z narzędziami. Ktoś z was chce pomóc? – Zapytał wprost.

Znali Szamankę. Była jedną z NICH. Z osób obdarzonych dziwnymi mocami.
Naznaczonych przez Przejście. Wyczuwała zbliżanie się anomalii, widziała dziwne rzeczy, ponoć potrafiła ludziom czytać w myślach i mieszać „pod kopułą”. Ale w gruncie rzeczy była bardziej pomocna niż szkodliwa i dzięki temu zyskała autorytet w sektorze.

- Dobra, laseczki. Widzimy się tutaj za dwie godziny. Jak pomożecie sektorowi, sektor pomoże wam. Konkretnie. Racje na tydzień, po ćwierć litra bimbru na głowę i dwie porcje śniegu, po którym ma się odlot lepszy niż po porno-tripie.

Jak na obecną sytuację to była niezła cena. Oczywiście można było potargować się, tylko po co? Widomym było, że Fixer dba o swoich, a po takim wypadzie, będą „swoi” nie tylko dla niego, ale i dla wszystkich ziomków z sektora. Ich dość mocna pozycja zostanie jeszcze podniesiona. Wejdą do elity sektora, a kto wie, co mogło to oznaczać, jeśli kiedykolwiek udałoby się im połączyć z więźniami z innych sektorów więziennych.

Nami 15-07-2015 22:19

"Skazany za brutalność, brak skruchy, żalu czy poczucia winy.
Umysł psychopaty, brak społecznego przystosowania, niezdolny do resocjalizacji,
błędne postrzeganie win, niezdolność do odróżnienia dobra od zła."
Notka widniejąca w rozpoznaniu lekarskim doskonale odzwierciedlała to, kim był mężczyzna. Mało kto, a być może i nikt, miał wgląd do takich notatek, jakichkolwiek zapisków na temat więźniów. Jednak znalazła się osoba, która z uciechą przeczytała wydartą kartę, przed wszystkimi obecnymi. Hiroshi owe zapiski miał za nic, szczerze powiedziawszy, pewnie nawet ich nie rozumiał, nie chciał zrozumieć lub po prostu się z nimi nie zgadzał.
Był dobrym chłopcem; tak uważał. Pomagał swojemu Przywódcy, chronił go przed złem, osłaniał. Był nawet gotów stracić za niego życie, trafić zamiast niego na Gehennę, na którą nikt trafić nie chciał. On jednak z odwagę wkroczył na pokład więzienia, z którego zdawało się nie być żadnej drogi ucieczki. Mimo to w jego umyśle zawsze układał się jeden plan, zawsze dostrzegał jakąś dziurę w całym, lukę w systemie, niedopatrzenie, czyjś moment słabości czy też nieuwagi. Był bystry, spostrzegawczy, acz milczący.

W ciszy przyswajał wiedzę i informacje, nie miał nigdy potrzeby by się do kogoś odezwać, by z kimś porozmawiać, zwierzyć się, opowiedzieć o sobie. W dodatku w jego wyglądzie było coś niepokojącego, samo spojrzenie zdawało się patrzyć nieobliczalnie i nigdy nie było pewności, co się za nim kryje. Można było do niego mówić, obrażać go, rozśmieszać, pytać o coś, opowiadać historie. Kiedy raz się zdarzyło, że wypowiedział jedno słowo, cała cela zamarła, patrząc na niego z nieukrywalnym zdziwieniem. Po tym zdarzeniu pół dnia wszyscy przesiedzieli w ciszy, bojąc się choćby pisnąć słowem, kiedy to jego oczy lustrowały każdy ich ruch, a brązowe tęczówki zdawały się być bardziej intensywne, niż zazwyczaj.

Nie tylko spojrzenie drapieżnika było tym, co go charakteryzowało. Od razu w oczy rzucała się rasa, Azjata, z całą pewnością Japończyk, gdyż należał do Yakuzy. To było pewne, miał całe barki w ich tatuażach. Był kimś w stylu ochroniarza, cichego zabójcy? Pewnym było to, że walczy, morduje, zabija - ale nie bez przyczyny, nie bez sensu, jak to mieli w zwyczaju co poniektórzy. On był narzędziem w rękach kogoś, kto potrafił być mózgiem, a bez takiego Mózgu, był wojownikiem czyniącym to, co uważał za słuszne. Ze względu na zaburzone postrzeganie słuszności lun jej braku, nie zawsze inni go rozumieli, stąd też często odczuwali lęk będąc blisko niego.
Był wysoki, mierzył ponad 180 centymetrów, krótkie czarne włosy, niewielka blizna pod lewym okiem oraz twarz od nosa w dół zasłonięta chustą. Zawsze. Nie pokazywał nigdy nosa, gdy nie miał chusty, zakładał przepaskę, która owy nos skutecznie zasłaniała. Niektórzy słyszeli, że inni Azjaci nazywają go "Beznosy", jednakże nikt spoza tejże narodowości jeszcze nie odważył się tak do niego powiedzieć. Mówili między sobą, szeptali za plecami, lecz Hiro nigdy nie usłyszał tego wprost. Może to i lepiej. Kto wie, jaka mogłaby być jego reakcja? Był nieprzewidywalny i nikt nigdy nie mógł być sto procent pewny, jak mężczyzna zareaguje. Nawet proste pytanie w stylu "Masz, kurwa, żryć?", lepiej było sobie darować.

Umięśnione plecy, ręce, nogi, całe ciało. Zawsze uzbrojony, jakby spodziewał się najgorszego lub jakby sam był najgorszym. Niektórzy, Ci bardziej pobłażliwi, mogli myśleć, że zwykły twardziel bez mózgu. Inni, że totalny psychol, któremu warto pozwolić kręcić się wokół siebie, dla własnego bezpieczeństwa, jednak nie warto nadto zaczepiać i zagadywać, bo nawet jasnowidz nie przewidzi jego reakcji. "Niekontrolowane ataki agresji", to kolejna diagnoza, jaką można mu było dopisać. Bo choć z pozoru wydawał się być spokojnym i cichym chłopaczkiem, pozory nie raz krwawo kogoś zmyliły.

Gdy na Gehennie nastąpiła pozorna wolność, Hiro stał się pożyteczny. Ludzie prosili go o różne rzeczy, od niektórych przyjmował zlecenia, a od innych nie i nikt nigdy nie miał pojęcia, czym mężczyzna się kieruje. Nie wiadomo było, czy lubił pomagać, czy może po prostu miał w tym swój własny, chory cel, prócz oczywiście zdobycia szlugów czy też racji żywnościowych. Był stałym wręcz bywalcem tam, gdzie kręciły się anomalie oraz tam, gdzie owe anomalie odbierała Szamanka. Dlatego prawdopodobnie była jedną z niewielu osób, które najczęściej widziały go podczas zadań wymagających siły, sprytu czy też opanowania. Nikt za to nigdy nie widział, by kogoś pieprzył. Dużym prawdopodobieństwem było, że nie odczuwał popędu seksualnego, ani w stosunku do kobiet, ani mężczyzn. Niektórzy się śmiali, że pewnie nawet nie odróżnia "chuja od pizdy", albo, że jest na tyle spaczony, że jego umysł po prostu nie zaprogramował sobie opcji, że normalni ludzie czasami lubili sobie zaruchać, ot tak po prostu, dla przyjemności. Słusznym podejrzeniem było, że nie miał nigdy rodziców ani prawdziwej rodziny. Ktoś nawet potwierdził, że od małego był członkiem Yakuzy, jednak czy to prawda, by mafia bawiła się w przedszkole? Zdania na ten temat były podzielone.

* * *

Hiro czekał w pralni, wraz z szóstką innych osób. Nie odezwał się ani słowem. Stał w milczeniu z rękami założonymi krzyżem na klatce piersiowej, twarz od nosa w dół zasłoniętą miał czarną chustą. Jedynie bystre oczy obserwowały każdego po kolei, aż w końcu zatrzymały się na progu przejścia, obserwując je jakby będąc już pewnym tego, że ktoś niedługo się pojawi. Dokładnie siedem sekund później, do pralni wkroczył Fixer.

- Po sąsiedzku, kurwa, lecz sąsiedzi nie do końca normalni. - powiedział Fixer, a Hiro jedynie wypuścił głośno powietrze nosem. Było to coś w stylu krótkiego parsknięcia śmiechem na potwierdzenie zgodności z tym, co powiedział mężczyzna. Otóż Japończyk doskonale to rozumiał, ile to on się razy musiał z kimś napierdalać, nim w końcu więźniowie przestali walczyć między sobą. Zresztą, kilka razy miał styczność z gangami innego sektora, jakoś nie potrafił ich ani zrozumieć, ani polubić.

Śmierć Lulu go nie obchodziła. Może sam się zabił, bo tak chciał? Może po prostu miał tego, kurwa, dosyć? Mężczyzna wcale by się nie zdziwił, już nie raz słyszał, jak ktoś o tym rozmawia, że lepiej samemu lub kogoś poprosić, niż dać się pochwycić, pożreć, torturować. Tym bardziej nie miał zamiaru chodzić i zagadywać do każdego, bo nikt nie był niańką tego pojebańca. Nie miał wśród więźniów swojej mamusi, może swoją ciotę, choć te ponoć lubił zmieniać. Hiroshi kompletnie tego nie rozumiał, toteż długo się nad tym nie zastanawiał. Gdy usłyszał słowo "Szamanka", od razu wystąpił krok w przód. Porozumiewawczo spojrzał na Fixera i już nic nie musiał mówić. Tylko raz, dosłownie raz podczas całej swojej znajomości, odezwał się "Zrobię". Stanął z rękami ułożonymi wzdłuż ciała i był gotowy by iść do bloku będącego w kłopotach. Z całą pewnością nie była to żadna próba odkupienia. Ten skurczybyk robił to w innym celu, ale nikt nie potrafił rozgryźć jakim. Choć trzeba przyznać, że dorobił się broni, sukinkot.

Zamknięcie bloku pewnie nie zajmie całej wieczności, a na pewno mniej niż dwie godziny. Nawet nie musiał się zastanawiać, po prostu ruszył tam, gdzie powinien.

* * *

Sektor z pozoru wydawał się być miejscem o sporej przestrzeni, choć w rzeczywistości był skromny. Garstka zdeprawowanych więźniów, w okolicy sztuk stu, potrafiła jedynie tutaj nasyfić, a sprzątać nie było już komu. Wszędzie unosił się swąd wyschniętej juchy, przepoconych, więziennych łachów oraz szczyn. Odór ostrego, męskiego potu był najgorszy, choć płeć pozornie piękna kwiatami też nie waliła. Codziennie te same, brudne ryje, wiecznie niezadowolone, przerażone, zobojętniałe. Puste spojrzenia wbite w blachę zimnych ścian. Zero okien, choćby małych, okrągłych. Jedyną wymianę powietrza stanowiły wentylatory, które wydawały irytujący odgłos prukania, jakby zaczynały się już zacinać, brudzić. Zapewne same nie mogły znieść smrodu sektora, jaki nadawała im więzienna ferajna.
Często pod nogami pałętały się jakieś drobne śrubki, wkrętki, zębatki, druciki, nosz kurwa! Na chuj komu tyle tego badziewia, a jeśli już przydatne, to czy nie można tego jakoś pozbierać?

Każda cela zdawała się być kopią poprzedniej, różniły się jedynie przebywającymi tam mordami, ewentualnie "pasjami" jakie łączyły współwięźniów. Cudownie jest nazwać "wspólną pasją" penetrowanie groty nestle lub szlifowanie zębów niemytym kutasem. Naturalnie były też inne "pasje", co rusz jedna lepsza od drugiej, a każda kolejna podobnie wdzięczna, co poprzednie, tylko o odmiennej tematyce.

Stołówka, jako taka, przestała tutaj istnieć, czy też raczej funkcjonować. Była to "bawialnia" (ale zapomnijmy już o kakale i tychże tematach), sala spotkań czy też kulturalna nazwa; pokój socjalny. Ludzie przychodzili tutaj odpocząć, zrobić kogoś w chuja, to znaczy okantować, pobawić się trochę, wymienić towarem, kupić coś, sprzedać coś, a niektórzy chcieli tylko publicznie podrapać się po dupie pełnej krost i wybroczyn. Dla każdego znalazła się jego ulubiona rozrywka, jak nie tu, to tam.

Każde pomieszczenie, czy to cela, stołówka, pralnia czy jakiekolwiek inne, było tak samo nudne, obskurne, brudne i brzydkie. Każde tak samo śmierdziało, miało identyczne ściany, czy też podłogę. Jedną różnicą było to, że nie w każdym pokoju, wentylator popierdywał tak samo.

Lomir 15-07-2015 22:52


Torque leżał na swojej pryczy w celi. Ciężko było nazwać to celą gdyż od dawna nikt go w niej nie zamykał. Od czasu, gdy GEHENNA przekroczyła granice znanego ludzkości wszechświata i STRAŻNIK zwariował, dotychczasowy regulamin przestał obowiązywać. SI, która miała sprawować pieczę na hordą zwyrodnialców zapakowanych na gigantyczny statek zdawało się... mieć inne zainteresowania. STRAŻNIK przestał wymagać posłuszeństwa, przestał zmuszać więźniów do siedzenia w celach. Początkowo skazańcy byli zszokowani całą sytuacją, jednak szybko zaadaptowali się do nowych warunków. Długo nie przyszło czekać na pierwsze walki o władze, krwawe porachunki, gwałty czy morderstwa. Statek pogrążył się w totalnym chaosie. Sytuacja trwała przez jakiś czas, jednak szybko okazało się, że akty przemocy przyciągają... coś innego. COŚ czego ludzki rozum nie umiał pojąć. Wtedy Fixer i kilku innych wprowadzili pewne zasady, których trzeba było przestrzegać. O ironio, na statku pełnym szumowin, bandziorów i potworów w ludzkich skórach zaczął panować rygor, a skazańcy za cenę własnego życia musieli przestrzegać tych praw.
W krótkim czasie powstały "organizacje" zwane dalej gangami, które zaczęły się wzajemnie zwalczać i przejmować dostępne tereny na GEHENNIE. Nie można było być obojętnym, albo przynależałeś do gangu albo byłeś martwy. Torque nie miał wyjścia i choćby chciał to nie mógł zachować neutralności.

Mężczyzna patrzył w stalowy sufit swojego "pokoju", dalej leżąc nieruchomo. Powoli jego świadomość uleciała, a powieki same się zamknęły. Przez chwilę otaczała go ciemność. W tej ciemności usłyszał głos. Znał go bardzo dobrze, mimo, że nie słyszał go od wielu lat. Głos swojej córeczki, Nicole. Wołała go "Tato! Tato! Gdzie jesteś? Mama kazała mi cię znaleźć i powiedzieć, że za chwilę poda obiad!" . Głos dziecka brzmiał jakby dobiegał z wnętrza metalowej beczki, zniekształcony echem i pogłosem. Chwilę później zawtórował mu inny, bardziej piskliwy głosik. To była jego druga córeczka, młodsza Jenny. "Tatuśku! Gdzieś się schował?" krzyczała dziewczynka, wyraźnie rozbawiona. Chichot młodszej dziewczyny brzmiał uroczo i napełniał serce ojca miłością. Miguel ruszył do przodu, chcąc pokazać się swoim dzieciom, wyjść z wszechogarniającej go ciemności. Pokonywał kolejne metry po zimnej metalowej posadzce, ale nie przybliżał się do źródła dźwięku. Szybko przeszedł do truchtu, a potem do sprintu. Jego serce biło jak oszalałe, a nawoływania dziewczynek stały się coraz bardziej natarczywe, aż przerodziły się w potworny odgłos, który przypominał przeciągnięcie paznokciem po tablicy. Odgłos wżerający się w mózg i sprawiający praktycznie fizyczny ból. Torque zatrzymał się i złapał obiema rękoma za głowę, zasłaniając uszy. Po chwili opadł na kolana i sam zaczął krzyczeć z bólu. Następnie wszystko ucichło, a mężczyzna dalej był sam w otoczeniu nieprzeniknionego mroku. Po jego prawej stronie ktoś się pojawił. Była to Nicole, mała pulchna dziewczynka z uśmiechem od ucha do ucha i dwoma zaplecionymi warkoczykami. - Dlaczego nam to zrobiłeś?-- powiedziała. Torque miał zamiar się odezwać, gdy zza pleców doszedł go głos drugiej córki, na dźwięk którego mężczyzna odwrócił się gwałtownie -To nie twoja wina. Chciałeś nas obronić.-
Wtedy zza pleców skazańca doszedł spokojny, głęboki damski głos należący do jego żony. Po raz kolejny Miguel odwrócił się i spojrzał na postać, która stała teraz przed nim. Wysoka, zgrabna, czarnowłosa kobieta wpatrywała się w swojego męża. -Dlaczego nic nie mówisz? Dlaczego nie odpowiesz swoim córkom? Dlaczego nic nie pamiętasz!- podniosła głos i przeszła do krzyku. Torque chciał coś powiedzieć, ale poczuł, że usta ma pełne ciepłej i lepiej substancji, a gdy je otworzył ze środka wylał się potok krwi. Mężczyzna po raz kolejny upadł na kolana, zakaszlał, a z jego ust wypadł język, tak jakby ktoś mu go odciął, a następnie wepchnął z powrotem, kneblując go. Torque z przerażeniem patrzył na swój amputowany organ, gdy w tym samym momencie jego żona chwyciła go za twarz, podnosząc ją do góry i przystawiając przed swoją, patrzyła mu w oczy. Jednak tym razem wyglądała potwornie. Na całym ciele znajdowały się dziury po nożu, rozcięcia, otarcia i siniaki, a z każdej rany sączyła się krew. Najstraszniejsze były jednak puste oczodoły, które wpatrywały się w mężczyznę. Finalnie potworny ryk wydobył się z jej gardła - CZY TO TWOJA WINA?! - a następnie kobieta wzięła zamach i jednym płynnym ruchem pozbawiła swojego męża głowy.

***

Torque nie wiedział, że krzyczał. Zerwał się z pryczy tak szybko, że upadł na zimną stalową posadzkę na bok. Jego czoło lśniło od setek kropelek potu, które następnie spływały w dół, wzdłuż oczodołu, przepływając na nos i skapując na podłogę. Mężczyzna ciężko dyszał i ślepo wpatrywał się w ścianę swojej celi. Gdy usłyszał głos, zerwał się i odsunął się od jego źródła, aż oparł się o metalową gródź naprzeciw wejścia.

- Znów miałeś zły sen, ślicznotko? - w drzwiach jego celi stał dwumetrowy exkulturysta. Wszyscy nazywali go tutaj Grubym Joe. Znany zadymiarz, morderca i gwałciciel. Każdy przy zdrowych zmysłach starał się schodzić mu z drogi.
- Pytałem o coś... - powiedział Joe.
Torque szybko doszedł do siebie i uspokoiwszy się spojrzał na niego swoim zimnym wzrokiem, wyzutym z jakichkolwiek emocji. Na jego twarzy nie było już ani śladu z wcześniejszego przerażenia i strachu wywołanego koszmarem. Torque nie odezwał się ani słowem, wstał z podłogi i usiadł na pryczy, zupełnie ignorując "gościa'.
-Eeee, no kurwa mówi się! - krzyknął Gruby Joe i ruszył w kierunku Miguela, trzymając w ręce gazrurkę. Złapał skazańca za koszulkę i podciągnął do siebie. - Jak się pytają, to się odpowiada, nie? Twoja zajebana matka nie uczyła cię kultury?!- powiedział Joe i pchnął Torque'a na prycz, wymierzając mu solidny cios.
-Spierdalaj stąd.- powiedział ozięble zaatakowany mężczyzna. W jego głosie nie słychać było groźby ani prośby.
Na te słowa Gruby Joe roześmiał się w głos -Bo co? Co mi zrobisz pizdusiu? - i spróbował raz jeszcze uderzyć Torque'a gazrurką, jednak ten się uchylił.
No co kurwiarzu?! Nie masz jaj? Daj, chętnie sprawdzę! - powiedział atakujący, oblizując się w paskudny sposób -Co, potrafisz tylko zajebać kobiety i dzieci, co? Tak jak zajebałeś swoją starą i te twoje dwie kurewki, co nie?- drwił dalej napastnik.
Torque czuł wzbierającą złość. Znał to uczucie. Zazwyczaj próbował z nim walczyć, jednak teraz... teraz było zbyt silne. Ostatnim co zapamiętał z tej sytuacji był błagalny krzyk swojej żony -NIE!.

***

-Słyszałeś co mówili o tym meksykańcu? - powiedział mężczyzna palący papierosa, opierający się o barierkę oddzielającą chodnik wzdłuż cel od przepaści. - Jak to na niego mówią? Torque? Chyba tak. To słyszałem, że zajebał Grubego Joe. Podobno zaszlachtował go jak świniaka, a potem go zeżarł, bo nikt nie znalazł jego trupa. A Gruby Joe podobno miał chętkę na jakąś meksykańską dupę, bo wiesz. dodasz dwa do dwóch i masz. Ten przylazł do niego z kutasem, a tamten mu go obciął. A taki niepozorny nie? Nic się nie odzywa, niby nikomu w drogę nie wchodzi. Siedzi tylko w tej celi i patrzy się w to zdjęcie. -
- Jakie zdjęcie? - wreszcie przerwał mu drugi mężczyzna.
- No podobno ma na nim zdjęcie swojej żony i córek, które zajebał. Mówię ci, gość ma nie po kolei w głowie.-

***

Torque siedział na swojej pryczy, a w dłoniach przekładał starą fotografię. Wydruk z cyfrowego zdjęcia stylizowany na polaroida. Mężczyzna przyglądał się osobom znajdującym się na fotografii. Swojej żonie, dwóm córeczkom i sobie. Pamiętał te czasy, ale to było inne życie. Teraz, siedząc na pokładzie GEHENNY, miał czas na rozmyślanie i analizowanie swojego życia. Starał się zajrzeć w głąb swojej duszy, zrozumieć swoje zachowania i spróbować uporać się ze swoimi wewnętrznymi demonami, które nawiedzały go w każdej chwili. Starał się udowodnić, że nie jest potworem, za którego uznało go społeczeństwo zsyłając go na pokład statku-zakładu karnego, gdyż sam tego nie był pewny.

Nie zastanawiał się za wiele nad sektorem zamkniętym. Ludzie mówili, że dzieją się tam dziwne rzeczy. Torque przywykł do dziwnych rzeczy. Miał je na co dzień, w swojej głowie. Dziwne sny towarzyszyły Miguelowi zanim jeszcze GEHENNA odpuściła znany ludzkości świat, a ułudy i przewidzenia zdarzały mu się na porządku dziennym. Od czasu do czasu mężczyzna słyszał plotki co dzieje się za tytanowymi grodziami, o anomaliach, o potworach czy demonach, jednak nigdy nie wzbudziło to w nim większego zainteresowania.

***

-Hej, Torque, kurwa, słyszysz mnie?- krzyczał Zanzibar. Miguel usłyszał go dopiero za trzecim razem, mimo, że ten stał tuż obok niego.
-Co jest?- zapytał mężczyzna
-A interes jest. Można zarobić trochę żarcia i cygaretów. Zainteresowany? No i przy okazji uratować swoją dupę, bo bez tego wszyscy kopniemy w kalendarz za... siedemdziesiąt godzin. -
-No, co to za robota?-
-Trzeba iść za sektor, do Z-1907 i wymienić kilka uszczelek czy tam innego cholerstwa. Prosta sprawa, nawet średnio rozgarnięty szympans dałby se radę. Co, piszesz się? Jak coś, to idź do Fixera, czeka na ochotników. Pamiętaj, kaska jest niezła!- powiedział Zanzibar i ruszył dalej wzdłuż alejki znajdującej się przed celami.

Torque sporzał na zdjęcie, które trzymał w rękach i pogładził je palcami. Miał kolejną okazję odkupić swoją duszę, ratując pozostałych. Tego chciał, tego potrzebował. A sektor zamknięty? Nie mógł być gorszy niż to co Miguel miał w głowie... Mężczyzna wstał z pryczy, wsunął zdjęcie do kieszeni swoich więziennych, pomarańczowych spodni i opuścił celę, kierując się w kierunku wskazanym przez Zanzibara.

***

- Ja pójdę. - rzucił krótko Torque, gdy Fixer wspomniał o pomocy Szamance. Mężczyzna znał ją dość dobrze. Kilkukrotnie przychodził do niej z racji jej "zdolności", licząc, że pomoże mu odnaleźć drogę w zakamarkach jego umysłu i pozwoli na odnalezienie siebie i odpowiedzi na najbardziej palące pytanie w jego życiu. Jednak za każdym razem kończyło się na niepowodzeniu. Mimo wszystko Torque czuł się w obowiązku, aby jej pomóc. Wrócił do swojej celi i zebrał swoje rzeczy. Gdy był już gotowy ruszył z powrotem do Szamanki.

Anonim 16-07-2015 20:59

To Lulu – Fixer - przywódca sektora Z 0198 - niski lecz charyzmatyczny typek, podrapał się po ogolonej na łyso czaszce. – W sumie nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś go zajebał. Chyba wszystkim działał na nerwy.
- Mnie to szczególnie wkurwiał. - powiedział Ponti niezwykle wyraźnie, siedział w kącie i kiwał się do przodu i do tyłu = Spaliłbym go jakbyście nie mieli z tym problemów. - W ręku miał nóż, ale nie było widać, żeby zarżnął Lulu - nóż był czysty, a on na sobie nie miał żadnych śladów. Nikt nie wiedział kiedy dokładnie tam przyszedł, ale to był Erik - jak wydało mu się rozkaz to go spełniał, albo mówił, żeby się odpierdolić - wtedy zazwyczaj ludzie się odpierdalali. Erik wielokrotnie już miał przystawianą lufę do głowy i nóż do gardłą, ale nigdy nawet mu nie drgnęła powieka. Demony? Pierdoliło go to. Podobno spotkał nie jednego, a jego numer był tak kurewsko niski, że jego monologi o paleniu demonów na Ziemi świadczyły o tym, że był masowym mordercą podpalającym ludzi żywcem. To był jeden twardy skurwiel, a równocześnie tak bardzo nie uczestniczący w życiu społecznym, że był jakby tłem. Był Strażnik, były demony, ściany statku i Erik Ponti. Gdzieś na granicy percepcji, w głębokim tle, choć widoczny. Zazwyczaj prowadził monologi na temat demonów, teorii o rzeczywistości, czy jeszcze dziwniejszych treściach, których niewielu rozumiało, a jeszcze mniej słuchało. Jego próby uczestniczenia w dialogu kończyły się zazwyczaj odejściem rozmówców stwierdzających, że z panem bełkotkiem nie ma co gadać (lub grzeczny zagrożeniem Pontiemu, że jak sam nie odejście to będzie miał poderżnięte gardło przez odbyt - Ponti wtedy odchodził, bo przecież chciał tylko pogadać).
- Nie cierpiał, na szczęście – jego zastępca, Zanzibar splunął w kałużę krwi. Nie skomentował słów Pontiego, zresztą na samym początku przeszukano Erika, czy to nie on, ale Erik nie jest typem gościa, który by kogoś załatwił bez cierpienia, nie był też typem gościa, który sprzeciwiłby się rozkazom szefa sektora, bo to był jakiś były żołnierz czy ktośtam, facet znający dyscyplinę, tylko po prostu zdrowo jebnięty na umyśle – Nie ściągnie na nas problemów.
- Skreślmy go z rejestru. To ilu nas tutaj jeszcze zostało, Zanzibar.
- Osiemdziesięciu czterech.
- Powiedz Kutasowi, że ma mięso do zabrania z celi. Niech przynajmniej raz Lulu się do czegoś przyda.
- Może powinniśmy, no wiesz … – Zanzibar spoważniał. – Może to nie jest dobry pomysł. Kanibalizm. Wiesz, kurwa, na Terze robiłem różne rzeczy, ale nie wpierdalałem trupów.
- Żarcie się kończy, Zanzibar. Jesteśmy odcięci odkąd … wiesz zresztą.
- Mięso jak mięso. Trochę pierdoli się po nim w głowie. - wtrącił Erik, a Zanzibar spojrzał na niego z lekkim strachem. Nie to, że się bał Pontiego - bał się po prostu utraty swojego człowieczeństwa, nie chciał być taki jak Ponti. Strach to była cząstka człowieczeństwa w nim, której brakowało Pontiemu. Czy to był jeszcze w ogóle człowiek?
- Musimy znaleźć na niego sposób. Postawić się. Inaczej wszyscy wyzdychamy. A śmierć Lulu, wiesz, kurwa, będziemy mu zazdrościć Fixer, że zdechł tak szybko i w taki sposób.
- Pozostaje jedna sprawa, Zanzibar – szef sektora spojrzał na zastępcę. – Musimy znaleźć tego, kto zajebał Lulu. Było, kurwa, jasno powiedziane, że nie mordujemy, bo on tylko na to czeka. I tak trzymamy się na krawędzi. Jeszcze jeden taki trup i mamy go na głowie. A wtedy, masz kurwa, absolutną rację. Zdechniemy. Albo gorzej.
- No dobra. Zgarnę dyskretnych ludzi, dam znać by poszukali sprawcy, ale co potem? Co zrobisz, jak już go namierzymy?
- Otworzę jebany korytarz – zaklął Fixer. – Jak tak bardzo chce go sprowadzić do naszego sektora, niech spotka się z nim w pierdolonych tunelach. Oszczędzi nam problemów, chuj złamany.
- WPISZ MNIE DO DRUŻYNY. - warknął Erik całkiem znienacka. A Fixer i Zanzibar spojrzeni na niego. Tym razem Erik nie żartował, bo przestał się kiwać i siedział nieruchomo w kącie swoimi zimnymi oczami spoglądając w sam środek dusz dwóch przywódców sektora. Fixer i Zanzibar pomyśleli, że mogliby po prostu zabić Erika i pozbyć się problemu, ale z drugiej strony gdzie znajdą aż tak fanatycznie lojalną osobą na terenie sektora? To była chyba jedyna osoba, która nic nie kombinowała, a jedyne co można było się po niej spodziewać to to, że pewnego dnia zniknie bez słowa. Dlatego właśnie Erik pomimo wszystkich wad był tolerowany przez wszystkich.



**************




- I co się kurwa patrzysz? - powiedział Franz Mauer do Erika Pontiego, gdy siedzieli na stołówce. Ktoś pod stołem robił mu loda, Erik miał nadzieję, że to była kobieta. Wkurwiali go pederaści - dlatego właśnie tak bardzo wkurwiał go Lulu i dlatego właśnie tak bardzo zasługiwał na śmierć. Nie to, ze to Erik go zabił.
- Kto zajebał Lulu? - Erik pomyślał, że zadał to pytanie Franzowi, ale tak naprawdę westchnął głęboko wydając z siebie jakieś bliżej nieokreślone dźwięki. Odchrząknął, ale zrezygnował z zadawania jakichkolwiek pytań. Powiedział jakby do siebie - Pierdolę to. - i to było zrozumiałe dla postronnych. Od wydarzeń, które wywowały u niego zespół stresu pourazowego dialog z postronnymi nie szedł mu zbyt dobrze. Chociaż umiał mówić - to była jakaś blokada psychiczna.

Odszedł od stołu. Po czym zawrócił i zajrzał pod niego. To była kobieta, choć nie wyglądała zbyt atrakcyjnie to jednak nie był to facet i to się liczyło. Erik pokazał Franzowi kciuk do góry, a Franz pokazał mu środkowy palec do góry.

Już od dawna Erik nie prowadził tak zaangażowanego przez obu rozmówców dialogu. Był zadowolony z siebie. To był taki cudowny dzień.



**************




Erik powrócił do celi Lulu poszukać śladów pozostawionych przez zabójcę. Zawsze są jakieś ślady. Przechodząc tak korytarzem wiele osób patrzyło na niego - niektórzy go nienawidzili, inni mieli go za nic, a jeszcze innym dodawał otuchy, że pomimo swoich wad są ludźmi. Niektórzy nawet podejrzewali, ze Erik Ponti jest anomalią, bo był niczym detektor gówna - gówno miał i gówno go otaczało. Ciężko się z nim było dogadać i niewiele ludzi próbowało. Zazwyczaj można było usłyszeć od niego o wydarzeniach z Old Harvest, gdzie wszystko zatrzymało się na latach 50 XX wieku. Historia ta była dość popularna wśród współwięźniów, bo była niewiarygodna, osadzona w realiach historycznych i Erik Ponti co jakiś czas dodawał różne szczegóły, a inne zapominał. Największe wrażenie robiła opowieść o Villopodobnej istocie, czy Ortis - Erik zapytany dość dokładnie opisywał wygląd dziewcząt, które były z nim na wycieczce i większość z nich była kurewsko gorąca i jakby znalazły się na Gehennie to byłyby gwałcone bez przerwy.

Erik Ponti sam w sobie nie wyglądał staro. Wiadomo było, że ma ponad 30 lat i że był jakimś żołnierzem w między czasie jak był w Old Harvest. Nigdy nie opowiadał żadnych historii z frontu, ale żywo reagował na rozkazy i rzadko kiedy sam je wydawał (i jak już to robił to ludzie słuchali, bo w taki sposób Erik ostrzegał o niebezpieczeństwie, wydawało się, że nie potrafił normalnie mówić tylko warczeć rozkazy - to znaczy mówić umiał, ale o Old Harvest i demonach). Erik Ponti nie odczuwał strachu, nigdy nie cofał wzroku nawet przed największymi kozakami i nigdy nikt go nie prowokował do okazywania nerwów - choć czasem sam Erik denerwował się z frustracji, gdy próbował coś powiedzieć, ale mu nie wychodziło.

Nie był obtatuowany, nie miał dziwnej fryzury, nie miał nawet pseudonimu. Erik Ponti był jakby urwany z innego filmu. Jego ciało miało kilka blizn świadczących o tym, że przeszedł swoje. Raczej nie uczestniczył w życiu seksualnym Gehenny, choć kilka razy korzystał z usług różnych dziwek.

Mówiło się, że jak się nie dostosujesz do umrzesz, ale Erik znalazł inny sposób - stał się tłem wydarzeń, niemalże kolejną anomalią na tym popieprzonym statku. Nie walczył o wpływy, nie pomagał nikomu, wypełniał tylko rozkazy szefa sektora, a w zamian za co tamten go krył i nie miałby za złe, gdyby Erik którego dnia uciekł do innego sektora. Takie niepisane zasady - Erik zresztą zwiedził już całkiem sporą część Gehenny próbując dostać się do sterówki. Miał nawet sojuszników, ale z jakiegoś powodu niemal wszyscy zginęli, a reszta straciła rozum (i pewnie już też nie żyje). Tylko Erik jakoś przetrwał, a jego poczytalność jeszcze w Old Harvest sięgnęła dna.

Erik jeśli był jednym z "NICH" - ludzi obdarzonych dziwnymi mocami to sam nie zdawał sobie z tego sprawy. Erik był w wysokim stopniu samoświadomy. Wiedział, że ma syndrom stresu pourazowego, wiedział, że mają go za świra i wiedział, że ciągle napieprza o demonach, a nawet jak ktoś tego słucha to i tak nie wierzy. Co więcej - zdawał sobie sprawę z popularności jego historyjek o Old Harvest i wykorzystywał je, żeby choć trochę socjalizować się z gawiedzią, do której po prostu nie pasował.



**************




Jakiś czas przed Gehenną.
- Pułkowniku, czemu po prostu nie pozbędziemy się tego gnoja? - zapytał silnie umięśniony mężczyzna, który zupełnie nie miał karku, a jego głowa była jakby czubkiem piramidy znajdującej się jego ramionach. Jego rozmówcą był brodaty starzec w mundurze pułkownika. Przed nimi znajdował się ekran pokazujący na żywo Erika Pontiego siedzącego w izolatce.
- Pozbywamy się - ładujemy go na to najnowsze kosmiczne więzienie. - Erik spojrzał się w miejsce gdzie wiedział, że znajduje się ukryta kamera. Jego wzrok przeszył pułkownika i porucznika, choć przecież nie było to możliwe. Obaj jednak poczuli ciarki na plecach. Mięśniak pierwszy przerwał milczenie:
- Mógłbym definitywnie się go pozbyć. - w tym momencie Erik roześmiał się w swojej celi jakby słyszał rozmowę, choć nie było to możliwe.
- Ten statek jest gorszy niż śmierć. - powiedział pułkownik wyłączając podgląd izolatki Erika. Porucznik stwierdził, że przecież statki będą zabierać stamtąd zresocjalizowanych więźniów.

Erik w tym czasie wstał i palcami starał się zapamiętać każdą niewidoczna nierówność ściany. To mogło mu się przydać kiedyś, bo los przecieć mógł w nich zacyfrować informację na temat przyszłości. Jedyne co poczuł pod dłońmi to niezliczoną ilość gwiazd... i nagle pustkę.



**************




Jego twarz była ledwie widoczna w panującym półmroku.

- Ktoś w sektorze mógł się skumać z Oculusem. Może chcieć by ten demon pożarł nas wszystkich. Dlatego zabija. Wiecie, że morderstwa przyciągają anomalie. Zakazałem przemocy i załatwię każdego, kto tą zasadę złamie. Serio. Gdybyście ten czas popytali, powęszyli. - Erik nie wykluczał, że sam by chciał pogadać z Oculusem, gdyby ten zechał gadać. Podejrzewał jednak, że jest to jakaś odmiana istot stojących za skurwysyńsko złym węgierskim czarnoksiężnikiem z Old Harvest, więc nie było co gadać. Erik chciał popytać i powęszyć, ale po prostu nie mógł przeskoczyć swojego syndromu stresu pourazowego, więc popytanie nie wchodziło w rachubę.
- Szefie, szefie, sorry ze nie w porę, ale Szamanka potrzebuje ekipy do zamknięcia bloku ósmego. Anomalie są tam bardzo wyczuwalne.
- Zaraz przyślę jej ekipę z narzędziami. Ktoś z was chce pomóc? – Zapytał wprost, a Erik Ponti wyraźnie przypomniał sobie jak czarnuch nauczyciel chciał, żeby ludzie rozdzielili się na początku przygody z Old Harvest. Erik już wtedy przestrzegał się, że rozdzielanie się jest debilnym pomysłem i nadal tak uważał, ale tym razem postanowił nie kwestionować rozkazów przełożonych. Jak ktoś jest na tyle głupi, że chce skorzystać z tej szansy śmierci to niech idzie, ale Erik z pewnością nie zgłosi się do "nagłych dodatkowych misji", bo "nagłe dodatkowe misje" to dodatkowy sposób, żeby umrzeć. Życie to dziwka, a potem umierasz. Co innego główna misja - w głównych misjach można umrzeć z honorem.



**************




W celi Lulu panował rozgardiasz. Wszystko co było do rozkradzenia (włącznie z jego zwłokami) zostało rozkradzione. Erik zajrzał pod łóżko, gdzie zobaczył dwie dziewczynki. Jedna to była Nicole, a druga to Jenny. Erik wstał i głęboko odetchnął. Był świadom, że to halucynacja, a mimo tego widział ją i z jakiegoś powodu nazwał te mary tymi imionami. Zajrzał jeszcze raz. Tym razem nie było tam żadnych dziewczynek, chłopców, ani innych skurwysynów. Sprawdził czy pod łóżkiem nie pozostały żadne nadzwyczajne ślady - zarówno na podłodze jak pod spodem łóżka.

W tym czasie do pomieszczenia weszła Satysfakcja - jedna z dziewczyn żyjących wyłącznie z prostytucji. Zaproponowała sama seks, za darmo, ale Ponti kiwnął głową, że nie i powrócił do lustrowania podłogi i łóżka. Chciał jej powiedzieć, że później, ale nawet nie kłopotał się - i tak by z tego wyszedł jakiś bełkot. Ta natomiast nie dała za wygraną i powiedziała, że wie, że się zgłosił do misji opuszczenia tego sektora. Gadała coś również o tym, że podobały jej się historyjki z XX wieku... po czym zaczęła mu zdejmować spodnie. Erik był bierny, choć starał się zachować fason to i tak mu stanął. Zwłaszcza jak mu ssała. Poruchał się z Satysfakcją na łóżku Lulu wciąż brudnym od jego krwi. Tak minął czas, Erik lubił długo. Na koniec spuścił się na jej twarz, ubrał się, uśmiechnął się i kiwnął jej ręką na dowidzenia.

Erik Ponti uznał, że dla takich chwil warto było żyć.

Choć i tak najbardziej pragnął dostać się do sterówki Gehenny, żeby zrobić porządek i rozpierdolić kolejny bezbożny przybytek. Dla tych chwil jeszcze bardziej warto było żyć.

Pipboy79 18-07-2015 03:10

Douglas "Oczko" Brenner - znerwicowany szwendacz



Mężczyzna w berecie czuł i okazywał niepokój. Głównie patrząc na zarżniętego Lulu. Ten już został zarżnięty i miał teraz na wszystko totalnie wyjebane. Oni jeszcze tu byli i dopiero ich to czekało. Samo wezwanie i cel wyprawy też jakoś nie nakłaniało go do zachowania spokoju. Ktoś był chyba ostro zjebanym popierdoleńcem i nie nadawał się do zycia w ich topniejącej społeczności jeśli uważał, że może sobie kgoś ot, tak zadźgać. Zanzibar niegłupio to wymyślił tę garść zasad i jakoś na razie one działały. W przeciwieńśtwie do stali czy tytanu który niekoniecznie okazywał się wystarczający do powstrzymania tego co było za nimi. Nie wóczas gdy to coś uparło się by dostać się tak jak do sektorów z którymi ucielki. A teraz... Sami tam mieli pójść... Kurwa mać... Mężczyzna zdusił nerwowo wypalonego prawie do ostatniego skrawka peta i odpalił nastepnego.

By pójść "tam" to trzeba było mieć nieźle nasrane w bani. Znaczy, żeby się tam wybrać na ochotnika. Mężczyzna okazujący nerwowe ruchy podczas palenia fajka dał się zaś poznać jako ekspert od znikania i przemykania się czy to po pokładach "Gehenny" czy wcześniej na Ziemii. Był ekspertem i znał się na znikaniu, na unikaniu kamer i alarmów. A mimo to uważał, że wyprawa jest samobójcza. To było jak granie w ruską ruletkę więcej niż jedną kulą w bębenku.

"Oczko" został wsadzony za włam choc jak sporą część współwięźniów złapać się nie dał. Swoją część roboty wykonał jak należy. Sprawa juz na akcji spartoliła się i musiał szyć i wykaraskać sie na bierząco a mimo to talent, umiejetności i trochę szczęscia pomogły mu uniknąć pochwycenia przez sieć alarmów, strażników i systemów bezpieczeństwa wojskowej bazy. Wpadł we własnym łóżku gdy antyterrory wyważyły drzwi i wpadły po niego. Sprzedali go jego wspólnicy którzy wpadli podczas próby upłyńniania gorącego towaru. No i jak wielu obecnych sąsiadów miał szybki i uczciwy oczywiście proces po czym zesłano go na ten przeklęty statek. Co wiecej okazało się, że naprawdę to jest przeklęty statek.

"Oczko" dał się poznać jako spec od ucieczek. Jeśli było możliwa ucieczka z Gehenny to właśnie pewnie miał szansę dokonać tego ktos taki jak on. Zdawało się, że nie ma zamka czy kraty zdolnej zatrzymać go na dłużej. Przydało się to podczas tego chaosu i goraczkowej ucieczki gdy to coś, z zewnątrz, przedarło się przez zapory i systemy siejąc smierć, strach i przerabiajac ludzi na własne, wypaczone podobieństwo. Oczko został odcięty wraz z kilkoma przypadkowymi współwieźniami. Swoimi drogami udało mu się przedostać do obecnego sektora. Byli ostatnią grupką ocalałych która przedarła się z opuszczonych i spustoszonych anomaliami sektorów.


---



- A dlaczego ja? Niech Martin idzie. On się zna na zamkach lepiej ode mnie. - "Oczko" zaprotestował od początku przeciw wyznaczeniu go do "zaszczytnej" roli wspierania ratowniczej misji dla ich sektora. Znał się własnie na zabezpieczeniach i znikaniu i te "znanie się" kazało mu nie opuszczać tego sektora.

- Martin ma tylko jedną rekę. Potrzebny jest ktoś sprawny. - odparł mu spokojnie rozmówca. Trzymał się z Zerówkami bo chyba z nimi szło mu sie dogadać najłatwiej. Ale jakoś nie w tej chwili.

- No to Czip niech idzie. Ma dwie nóżki, dwie rączki, łeb na karku... - wskazał kolejną kandydaturę.

- Czip? Daj spokój, ona się potrafiła gubić na ziemskiej jednopasmówce... Potrzebny jest ktoś kto ogarnia teren. - odparł facet uznawany za miejscowego lidera zerówiaków.

- No to Sergio? Cały czas nawija, że wie jak sie z tym czymś dogadać i przecwaniakować. No to ma okazję. Pogada se z bliska. - wruszył ramionami wygolony prawie na zero meżczyzna od ręki znajdując kolejnego palanta który powinien się wykazać zamiast niego.

- Sergio? Weź Oczko mnie nie rozśmieszaj... A jak trzeba będzie uciekać? Jak on za wami nadązy? - prychnął nawet chyba trochę rozbawiony szef.

- Nooiii? To ma być wada? - Doug rozłożył ręcę i uniósł pytająco brwi. Spaslak przydałby się jak znalazł na taką okazję i przestałby wnerwiać wszystkich tym swoim głupim gadaniem.

- Cholera, "Oczko", to nie jest śmieszne! - wybuchnął nagle lider zerówiaków rozeźlony przedłużającym się oporem szeregowego członka.

- A ja się śmieję? No serio mówię... - wygolony facet zareagował spokojnie unosząc nieco puste dłonie. Jakoś nie widział nadal sensownego argumentu przemawiającego za tym by to był własnie on wśród tych "szczęścliwców" i najlepszych z najlepszych i takie tam pierdoły. Spokojnie mógł zostać tutaj na miejscu niewiele rzucajacym się w oczy szczurkiem. Wcale nie musiał być na świeczniku czy świetle reflektorów.

- Musimy kogoś tam wysłać od nas jesli nadal mamy tu coś znaczyć i musimy wysłać najlepszego. By ta wyprawa w ogóle miała szansa powodzenia. - szef mówił zirytowanym głosem patrząc na upartego podwładnego. Mógł co prawda go zmusić ale wiedział, że efektywnjej będzie jeśli go przekona.

- Najlepszego? I to ktoś od nas? No to sam idź... - Doug okazał się oporny na urok lidera i jedynie wzruszył ramionami kwitując na swoją modłę wnioski szefa.

- Kurwa, "Oczko" w chuja se lecisz?! - wrzasnął rozjuszony nie na żarty szef. Doug może normalnie by tak ostro nie grał z nim ale do cholery mowa była o prawie pewnym wyroku śmierci. A przynajmniej wszystkie obserwacje tego czegoś co działo się za ścianami na to wskazywały. - Chcesz stąd zwiać, prawda? - spytał nagle chytrze mrużąc oczy i usmiechajac się przebiegle. W odpowiedzi "Oczko" nie dał ale pierwszy raz od początku dyskusji uciekł wzrokiem gdzieś w głąb pomieszczenia. - Znaleźliśmy coś. Wygląda na jakieś połaczenie ze sterówką. Kto wie, jakby udało się złamać kod a potem opracować program... Może dałoby się rozbujać tą łajbę by się dokulała w jakieś sensowne miejsce... - rzekł szef. Teraz dla odmiany on patrzył zamyślonym wzrokiem gdzieś w przestrzeń a włamywacz chłonął całą jego sylwetkę i słowa.

- Ale kurwa nic z tego bo bez tej jebanej podmianki za dwa dni albo się podusimy albo zamarzniemy o ile przez tego psychola od Lulu wcześniej te chujostwo zza ścian nam się nie zawli na łeb! - wrzasnął wściekle uderzając się pięścią w otwartą dłoń szef i bezpośredni współpracownik Lulu i Zanzibara. Ruch i wrzask był tak nagły i kontrastujący z wcześniej zamyślonym i cichym tonem, że Doug aż z lekka podskoczył.

- No dobra. Pójdę. - rzekł cicho po długim milczeniu i króetkiej, gwałtownej kłótni. Uciec z Gehenny. To by było coś. Może nawet wrócić na Ziemię czy chociaż do Układu? Jakoś nie widział swojej przyszłości na tym statku wieziennym a na pewno nie kiedy pojebało rządzące nim zasady do reszty.



---




- Światło. Kto może niech skombinuje jakieś światło. I linę. - odezwał się po raz pierwszy do przyszłych współtowarzyszy wyprawy nim się rozeszli po swoich kątach. Trochę był ciekaw kto się stawi jak na serio przyjdzie ruszać za te niby dwie godziny. Właściwie sprawa wyszła dość nagle. Jak większość spraw ze śmiercią w tle i jako głównej aktorce. Ledwo wylazła sprawa z Lulu, wyprawą poza sektor i już właściwie trzeba było pójść się do niej szykować. Idąc do swojej celi Doug zastanawiał się. Właściwie to był cień szansy. Teraz tak o tym myślał. Był ciekaw czy naprawdę ją dostrzegał czy tylko sam się oszukiwał by do reszty nie upaść na duchu. Ale mimo to nadal dostrzegał cień szansy. Tą upatrywał w tym, że nie musieli przebywać niewiadomo jak długo w spustoszonych sektorach. Sprawa właściwie była dość prosta. Wyjść, dojść, nie zgubić bezpieczników, wsadzić gdzie trzeba i wrócić. Normalnie nie byłoby to jakoś specjalnie trudne. No ale nie teraz i nie z takim otoczeniem. Najbradziej wkurwiało go, że dla tych co zostają tutaj wystarczy, że dojdą i zmienią sprawne bezpieczniki na spalone. To oznaczałoby życie. Może takie gehennowe no ale jednak. Innego tutaj nie mieli. Jeśli zdechnął w drodze powrotnej to nikt po nich nie zapłacze. Po gehennowych trupach nawet na gehennie mało kto płakał.


Ładować się w sledztwo nie miał zamiaru. Jak sobie oebrzał z bliska Lulu to mu się rzuciło w oczy, że ktoś całkiem sprawnie zaczął mu oddzielać główkę od reszty. Sprawność była na tyle wielka, że dość natutalne mu się wydało, że on sam jakos specjalnie lepiej od Lulu by sobie nie poradził gdyby znalazł się z takim rzeźnikiem sam na sam. Obejrzał jednak ciało i celę z ciekawości. Był ciekaw jak Lulu, taki stary wyga w końcu, dał się podejść. Przecież koleś musiał w końcu podejść z nożem do niego co na "Gehennie" nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Jak już zgadywał, że killer udał ciotę gotową do przecwelowania i jak zostali z Lulu sami sięgnął po kosiora i zrobił swoje. Mimo wszystko jednak walka to walka i zaskoczenie to zaskoczenie ale tak całkiem, że bez śladów walki i pobić tylko z tą jedną raną przez którą wyszła z Lulu jucha i zycie to się nie spodziewał. Bo co? Zaczarował czy naszprycował go czymś wcześniej czy co do chuja? Nawet pijany czy naćpany się w końcu broni... No i krew. Jak się podrzynało komuś gardziłko to nawet stojąc za plecami delikwenta cieżko były wyjść nieujebanym juchą. Więc kolo z zapierdolonym juchą uniformie dość się chyba rzucał w oczy po tym w końcu zawalonym ludźmi celach i karytarzach. Zwłaszcza, że jucha raczej oznaczała złamanie zakazów Zanzibara a o konsekwencjach chyba zdawali sobie sprawę wszyscy.

Szamanka zaś była chyba nieźle trzepnięta. Znaczy się od czasów Przejścia i to pomijajac, że każdy kto sie tu znalazł jakoś najwyraźniej miał problemy z mieszczeniem się w normy społeczne. Laska miała cycki i autorytet co rzadko szło w parze. Przynajmniej tutaj. Albo cycki albo autorytet. No ale cóż, wszędzie zdarzały się wyjątki. Teraz jak poszła plota, że coś może się sypnąć... Wierzył jej. Zbyt często miewała rację by zlewać to co mówi. No i miała cycki co z natury przykuwało uwagę. No ale... Co go to obchodziło w tej chwili? Zostawała cała czerada Zanzibara do lepienia dziur. A ci co za dwie godziny mieli opuścić ten lokal zapewnie nie mieli już do niego powrócić to co się mieli przejmować jego losem? Jakoś ci wszyscy supermaczomeni i superlaski które tu zostawały jakoś nie kwapili się wymienić te cholerne rezystory i chuj ich to obchodziło. Zresztą jaka to róznica jeśli im się nie uda i za dwie czy trzy doby i tak wszyscy zamarzną albo się poduszą? Nie no w sumie rodzaj śmierci był inny. Zamarznąć czy się udusić to jednak nie to samo co wpaść w Odmienienie. Generalnie jednak nie widział jak miałby im pomóc. Przecież jak Szamanka ma rację i coś tam się sypnie to będą wszyscy do skoszenia co tam polezą. Wolał przygotować się do wyprawy po swojemu.


---


- Cześć Czip. Masz trochę cukru? - zaszedł do celi zajmowanej przez byłą uzdolniona piromankę.

- Serio nie umiesz wymyślić nic bardziej oryginalnego? - spytała dziewczyna unosząc brew do góry. - I co mi dasz za ten cukier? - przeszła dość sprawnie do interesów.

- Co powiesz na to? - wyjął z kieszeni małą fiolkę, mniejszą od małego palca. Mała pojemność jak do transportu lotniczego. Albo do więzień. Widział jak dziewczyna chciwie złowiła wzrokiem flaszeczkę.

- A jaki zapach? Cały? Niezaczynany? - na jego twarz ledwo zwróciła spojrzeniem zatopiona spojrzeniem w buteleczce.

- Pisze, że z orchidei. Cały. Nierozdziewiczony. To jak? Robimy deal? - uśmiechnął się w duchu. Mógł być koniec świata a kobiety nadal chciały ładnie wyglądać. I pachnieć. Na Ziemii nie było to specjalnie trudne ale w tak restrykcyjnym miejscu w jakim przyszło im żyć taki flakonik pachnidła urastał to statusu lusksusu i wyznacznika pozycji w hierarchii.

- Ale wiesz, tego cukru ja mam dużo a to tylko mały flakonik... - Czip próbowała się targować choć chyba raczej dla zasady lub naprawdę uważając, że ma do czynienia z frajerem.

- No to kurwa zapchaj się tym cukrem. - warknął krótko schował szkiełko do kieszeni i odwrócił się by wrócić na korytarz. Cukier był mu potrzebny do sprokurowania tego czy tamtego specyfiku ale jak mu nie chciała pomóc to w sumie mógł zabrac fiolkę ze sobą i tyle by miała z tego jej pięknienia.

- Na chuj ci ten zapach jak i tak idziesz na zewnątrz?! - wrzasnęła za nim piromanka podbiegając do wyjścia z celi i patrząc za jego oddalającymi się plecami.

- Będę wypachnionym trupem. A ty zamrozonym za dwa dni! - odwrócił się wściekły do niej na chwilę. Biznes w sumie i tak był dla niego chujowy bo trzymał te znalezione pachnące gówno na specjalne okazję. Dupy jeszcze powinna dać albo laskę chociaż zrobić a nie gównianego cukru żydzi szmata jedna. To skoro miał zdechnąć to niech ona zdycha razem z nim choć gdzie indziej i trochę później.

- No dobra! Dam ci ten cholerny cukier! Na żartach się nie znasz? - prychnęła nagle i wyciągnęła w jego kierunku rękę jednocześnie jakby go przywołując gestem i jakby czekając aż położy na niej flakonik.

- A będziesz dla mnie miła? - spytał uśmiechając się do niej zadziornie gdy wrócił te perę kroków i bawił sie fiolką przbierajac ją w palcach nad jej czekającą dłonią.

- Miła... Zawsze jestem miła... Nawet jak jesteś wredny. A często jesteś. Poza tym chyba nie sądzisz, że za jedną fiolkę będziesz miał coś teges? - spytała udając skrzywdzoną niewinność. Piła do ich ciągłych przepychanek o wpływy u szefa i nie tylko gdy częściowo ich specostwa zazębiały się na tyle by mieć do powiedzenia i to z sensem a jednak bu wręcz zawodowo wkurzać te drugie.

- Daj spokój... Lecisz na mnie... Cały sektor o tym wie... - wydął bezczelnie wargi sprzedając jej swój stały w takich momentach tekst.

- Kotku, ja tu mogę mieć każdego i na pewno nie leciałabym na takiego cieniasa jak ty... - prcyhnęła chowając powoli swoją dłoń i opierając razem z drugą na biodrze rewanzując mu się podobnym odhaczeniem stałego punktu programu w ich dyskusji. Sylwetka obecnie wraz z minką sprawiały dość wyzywajace wrażenie. Co tu dużo gadać, Czip nawet na Ziemii byłaby całkiem niezła a tutaj...

- Jak będziesz dla mnie miła... Powiem ci jak ominąć kamery przy siódemce... - chodziło co prawda nie tylko o same kamery ale i całą resztę łącznie z upartymi współwięźniami. Już go parę razy molestowała by zdradził jej sekret. Normalnie był to goły kawałek korytarza i wszelkie sztuczki brało w łeb. Wentylacja była obstalowana i zwiać się i przesliznąć nikomu nie udało. Znał sposób choć wcześniej jej go nie zdradził nie chcąc tracic monopolu na te info. Wszystkim innym bowiem ten numer się nie udawał. Trzeba było negocjować czy bulić albo wywalczyć sobie przejście. Tylko "Oczko" wiedział jak się tamtędy przedostać niepostrzeżenie. Wiedza była cenna ale skoro miał iść na zewnątrz... Z wszystkich palantów i megaprzepaków tutaj jak już to wolał by Czip została powiernikiem tej wiedzy.

Usiechnął się z satysfakcją widząc zmianę w mimice dziewczyny. Była piromanką i trochę jakby chemiczką ale brakowało jej zawodowego opanowania rasowej kurwy, aktorki czy psychopatki. Widział jaj wyuzdana poza i mina znikają zastapione zaskoczeniem i oczekiwaniem, że zdradzi jej ten sekret. Ten rys naturalności jakoś zawsze mu się w niej podobał. No i może nie miała pozycji Szamanki ale nadal zaliczano ją do jakiśtam speców. Poza tym na wygląd i dotyk to naprawdę była niezła.

Proxy 18-07-2015 16:16

W pralni stała ze wszystkimi, bo wisiała Gerdowi przysługę. Nie pierwszą, nie ostatnią i nie tylko Gerdowi. Wisiała coś prawie wszystkim, z którymi utrzymywała kontakt. Zyskać dług było bardzo prosto a spłacanie przychodziło mozolnie i nierzadko powodowało kolejny dług gdzie indziej. Gerd kazał, to przylazła. Nie zadawała zbędnych pytań, nie robiła scen - krótka piłka.

Nie mogła się skupić, ani też ustać spokojnie, czy prosto. Nieświadomie delikatnie się kołysała na nogach a zmęczone oczy nerwowo przeskakiwały z jednej osoby na drugą siłując się z oczopląsem. Szmaty, w które była ubrana stawały się niewygodne, stawy bolały a mięśnie trzeba było rozciągać i rozgrzewać. Skóra swędziała. Każdy szmerek stawał się głośny jak mowa. Można było oszaleć. Dlatego słyszała może co piąte słowo: Fixer wziął parę masek, by się im pochwalić, że coś się zje*ało, że Szamanka o coś zawodzi i że Lulu został zaje*any. Lalka nigdy nie była na zebraniach takiego typu. Nie chciała tam być. W delegacji za Gerda nie miała wyboru a jedyne, co mogła zrobić to przekazać mu informacje.


Gerd zaśmiał się widząc Lalkę w pustej futrynie swojej dziupli. "Więc kropnąć mnie nie chcieli" pomyślał uśmiechając się do samego siebie.

- Co tam ten złamas chciał ode mnie? - zapytał nie przerywając elektrycznej roboty, w której siedział.

- Lulu szaje*ali - przeburkneła niewyraźnie.

- Co?

- Szaje*ali Lulu - powtórzyła tak samo niewyraźnie, lecz głośniej.

Jej wada wymowy i lekko infantylny akcent kiepsko współgrały ze zrozumieniem, szczególnie gdy zamiast mówić do człowieka, burczała coś pod nosem nie otwierając prawie ust.

- Żadna, kur*a, nowość - przebąknął. - Coś jeszcze, czy tylko takimi gównami dupę mi zawracają?

- Komitet? - wzruszyła ramionami. - Samanka szuka jakisz ochotników. Fixer tesz, do naprawy - wycisnęła siląc się na niemrużenie oczami od znacznie innej wilgotności.

- Dobra, Lala, w dupie ich mam. Mają cały sektor łysych pał, kogoś sobie znajdą do przerzucania gówna. Ja tu biznes prowadzę nie zajmuje się jakimś h*jstwem. Nie mam na nich czasu i chęci. A dla ciebie to nie koniec atrakcji na dziś. Jeszcze sobie pozapie*alasz w parę miejsc, bo na to też nie mam ochoty.

Filigranowa dziewczyna odepchnęła się od futryny i przyczłapała bliżej. Obskurne pomieszczenie zawalone szmatami, poprzerabianymi na krzesła i stoły skrzyniami, znalazło jakieś miejsce, by mogła przysiąść. Jej kości spoczęły lecz w bezruchu na złość zaczęły niemiło sztywnieć.

- Mam iszć do Larsa?

- Ta. Zanim z chłopakami przeoram mu odbyt to ciebie pośle. Mniej to będzie mnie kosztować.

- Duszo? - skróciła opowiastki konkretnym pytaniem przechodzącym do sedna.

- Wystarczająco dużo, byś nie dała rady ani tego wciągnąć ani się tym podetrzeć. Z resztą, ilekolwiek wywali na ladę, masz mu powiedzieć, że za mało. Łapiesz?

- A mi cosz dasz?

- H*ja mogę dać, pasi? - Warknął Gerd. - Zapier*alaj do niego póki grzecznie proszę.

Dziewczyna poprawiając bark podniosła się i wyszła bez dodatkowych komentarzy. Na facjacie Gerda zagościł szeroki uśmiech. Prawda była taka, że miał trochę wolnego towaru. Bez większego problemu mógł dziewczynie ulżyć, jednak ze swojej perspektywy widział więcej, niż płotki nisko brodzące w gównie. Lalka będąc na "musie" wydębi od niego towar swoimi sposobami. Gość zostanie bankrutem i jeszcze będzie się do siebie uśmiechał. Sprawa też potrzebowała trochę czasu, powrót Lalki za pół dnia, lub dzień nie był też niczym problematycznym.


Gadało się, że razem z nią na Gehennie jest i cała rodzina. Z początku niby zwykła patola ale kiedy władze dobrały się do dupy tatuśkowi to wyrwali go razem z niemałymi korzeniami. Braciszkowie wyfrunęli razem z nim. Skubańce sprawnie się kryli. Mieli konkretne zaplecze i wyszkolenie by nie dać się dorwać wymysłom Ludovica. Kto by pomyślał, że właśnie tatko dał ciała? Gdy skur*iele się skumali w ciupie, następnego dnia stary już zawisnął we własnej celi.
Co z młodą? Dla niej nie zrobiono nic. Utopia takich ludzi się pozbywała, a nie pomagała. Była przyuczona i nie wybuchła tak jak braciszkowie, więc wystarczyła obserwacja. Wyczekali aż będzie dogodna sytuacja i dołączyła do rodzinnego gniazdka. Oczywiście wszystko zgodnie z prawem. Mając taką historyjkę to o matkę już nikt się nie pytał.

Gdy przyleciała na miejsce od razu wzięto ją w obroty - los każdego nie potrafiącego naznaczyć swojego terenu. Cwane osoby ssały od niej wszystko, co się dało, a najcwańsze przeciągnęły do siebie. Pompowały prochy w takich ilościach i tak długo, aż ich brak w krwioobiegu był odbierany jako sytuację nienormalną i nie do zniesienia. U swoich dostęp do nich był bezproblemowy, co powodowało nieopłacalność wyrwania się z takiego układu. Tak doświadczone tarantule łowiły swoje zdobycze.

Ofiary oczywiście nie żyły na krzywy ryj. Ciężko pracowały na swoje przełożone a ich cel zawsze był jeden i taki sam. Miało zarabiać jak najwięcej i kosztować jak najmniej, bo gdzie kasa to więcej zachcianek możliwych do zrealizowania. Lalka ze względu na swoje cechy w większości tańczyła, a gdy już od dragów nie mogła utrzymać się na nogach, pieprzyła się z zainteresowanymi, bo do tego stać nie było trzeba. Poza wydzielonymi na takie atrakcje godzinami latała z miejsca na miejsce załatwiając i wyręczając wszystko i wszystkich.

Oculus ze swoimi anomaliami nawet nie zaburzył tego układu, oczywiście poza problemem przetrwania największego bagna na początku. Siedziała w gnieździe zbyt dochodowego biznesu. Sprawa komplikowała się przy incydencie odcięcia Z0198. Pech chciał, że wykonując jedno z n-tych wrzuconych jej zadań, została tam uwięziona. Sama, na obcym terenie, z pustymi łapami i niczym przy dupie poza przesyłką dla Gerda.

W Z0198 była inna bajka. Już nie miała nad sobą molocha, który dba o swoje interesy. Musiała sama wszystko sobie zorganizować a już nic nie było za darmo. Jeden zrobił coś, za co drudzy musieli mu nastukać. Jeszcze inny wymyślił sobie, że cena uległa zmianie i chce więcej. Kolejnego należało unikać za wszelką cenę. Tak zaczął się rozrastać system naczyń połączonych a długi tylko puchły. Przejście z jednego punktu do drugiego stawało się utrudnione. Droga już nie była prosta, a aby dojść do celu trzeba było kluczyć, by nie nadziać się na większe gówno.
Kieszenie od jakiegoś czasu świeciły pustkami a potrzeby były nie zmienne. Lalka będąc pod musem pojawiała się przy kimś, kto był skory "podzielić" się swoimi zimowymi zapasami. W zamian oczywiście miał co do niej dowolność. W końcu nie robiła nic innego a spłacała siebie sobą. Było ciężko, ale jeszcze dawało się wyżyć.

Lalka swoje sposoby miała. Na wszystko.


Zastukała delikatnie w stalowe drzwi do celi. Wyczekana chwila nie przyniosła efektów, więc ponowiła nieco mocniej. Również nie otrzymała odpowiedzi a zaryglowany judasz w niczym nie pomagał. Jeśli spał powinien się od tego obudzić. W tym sektorze głęboki sen nie był wskazany. Dochodząc do tej okolicy nie miała za dużego wyboru. Chwyciła za drzwi i zaczęła się z nimi szarpać.

Lars był impulsywnym gościem. Nie trzeba było podawać powodu dwa razy, by się wkur*ił. Na widok nieproszonej persony na swoim kwadracie ryknął w złości i doskoczył do siedzącej na jego łóżku dziewczyny. Chwycił ją za szmaty i przyparł do ściany ściskając jej szyję wystarczająco mocno, by miała problem z oddychaniem.

- Nhego nhe ruhaham... Nhe chaham stah na koryhahu... - wycharczała z wysiłkiem chcąc potwierdzić swoją niewinność lekko uniesionymi rękoma.

- Nie było mnie to sobie pomyslałaś, że zaczekasz przy moim sprzęcie. No pewnie, zaje*isty pomysł. Rozj*ie cię jak coś zniknęło.

Lars wstrząsnął przypartą dziewczyną i rzucił ją na bok. Ta poleciwszy na skraj łóżka zsunęła się z niego lądując na zimnej podłodze. Krztusząc się łapała zaległy tlen gdy facet przeszukiwał swoje klamoty. Wszystko było na miejscu, cenniejsze rzeczy wyglądały na nietknięte.

- Czego? - warknął zamykając temat wstępnego powitania.

- Chłopcy mówią, że cosz masz - wydusiła z podreperowanym przełykiem podnosząc się z podłogi.

- I co jeszcze? Że ze mnie wróżka zębuszka też powiedzieli? W łeb się je*nij. Spieprzaj, nic dla ciebie nie mam. Koniec tematu.

- Poszebuję tego towaru.

- Powiedziałem KONIEC TEMATU - wycedził agresywnie doskakując po raz kolejny na wprost dziewczyny.

W tym momencie i ona zbliżyła się do niego. Jedną ręką wcisnęła jego dłoń w swoje spodnie, a drugą objęła jego głowę. Była za niska by sięgnąć od razu jego ust. Musiałaby w tedy albo podskoczyć, albo uwiesić mu się na szyi bo ten nie chciał się pochylić. Skończyło się, że napięta jak struna stanęła na palcach.

- Na prawdę poszebuję tego towaru - powtórzyła znacznie delikatniej nabierając powietrza pod wpływem sytuacji.

Złość Larsa zmieszała się z łatwą okazją. Wcisnął dłoń głębiej na co Lalka wyraźnie zadrżała. Ważył jeszcze swoją decyzję przyglądając się jej reakcjom na każdy swój ruch.

- A gra wstępna, to co? - przebąknął niby kręcąc nosem.

- Jusz po - odpowiedziała ciągnąc w dół jego głowę do swoich ust.

Po intensywnym pocałunku trwającym niektótką chwilę, Lalka pofrunęła rzucona na łóżko. Tym razem trafiła w nie bez większych problemów. Lars zerwał z niej ubranie a następnie z siebie. Zabawa zaczęła się i nikt nie zawracał sobie głowy delikatnościami. Zapowiadało się bardzo ciekawie a po rozgrzewce facet postanowił rozkręcić się jeszcze bardziej. Zeszedł z partnerki dając jej krótką chwilę na odetchnięcie. Sięgnął do swoich skotłowanych szmat wyciągając pigułki. Luksus foliowych woreczków na każdą krechę skończył się razem z opuszczeniem panteriańskiej utopii. Kapsułki odzyskiwane z powszechnych przeciwpotowych gówien spełniały swoje zadanie i miały swoich zwolenników jak i przeciwników. Nie myśląc za wiele wcisnął sobie jedną z nich między zęby i wrócił rozsiadając się w poprzek łóżka. Nie musiała upłynąć nawet sekunda, by sroka zwęszyła swoją okazję. Skoczyła mu na kolana i w kolejnym intensywnym pocałunku chwyciła prochy starając się wyrwać je z jego ust. Pech chciał, że nie zostały oddane po dobroci, co spowodowało, że kapsułka rozerwała się wysypując proszek na gościa. Ten wkur*ił się niemiłosiernie i ryknął w złości po raz kolejny. Miał się wydrzeć na dziewczynę, lecz ta bardzo sprawnie spacyfikowała go następnym pocałunkiem i celnym usadzeniem się na jego kolanach. Językiem odebrała pozostałą część kapsułki, a odchylając jego głowę dłonią wplecioną we włosy, zaczęła zlizywać proszek z jego twarzy, klatki piersiowej i szyi. Nerwy wymieszane z przyjemnością ponownie nabuzowały gościa gdy w miejscu ostatniej porcji zlizanej z jego szyi Lalka, nie przebierając w środkach, ugryzła go niemal do krwi. Chwycił ją za włosy i podobnie boleśnie chwycił za szyję.

- Zaje*ie cię, dziwko! - wycisnął wściekle i mściwie.

Nie odezwała się ani nie ruszała, jedynie wpatrywała prosto w jego oczy. Wpatrywała się wzrokiem, który mówił "a teraz możesz mi zrobić wszystko na co masz ochotę". Dla niej zabawa dopiero się zaczynała. Wyszarpała to, czego potrzebowała. Powrót świata do normalności był zbawienną kwestią czasu.

Lechu 18-07-2015 17:48

Witam wszystkich na pokładzie!
 
Człowiek sprawiedliwy nie patrzy na bliźniego, o którym decyduje swoimi oczyma, ale z punktu widzenia etosu, któremu jest wierny...


Sławny. Jeżeli można było takim nazwać kogokolwiek na Gehennie był to nikt inny jak James Baker. Mężczyzna średniego wzrostu, bardzo dobrze zbudowany, z piwnymi oczami i krótkimi, ciemnymi włosami. Człowiek, którego świat poznawał z dnia na dzień za pośrednictwem prasy, telewizji, sieci i radia. Tajemniczy „Ghost” stał za zaginięciami niemal stu osób, wśród których byli uniewinnieni prawomocnym wyrokiem ludzie podejrzani głównie o morderstwa, gwałty oraz zamachy terrorystyczne. Baker był jedną z pierwszych na świecie osób, której akta liczono w tysiącach stron, a której nie udało się ująć.

Jego historia zaczęła się w pięknym, zdrowym stanie Teksas kiedy na gospodarstwo jego ojca włamała się trójka uzbrojonych po zęby psychopatów. Czteroletni, niewinny chłopiec siedział w szafie kiedy napastnicy zabijali jego siostrę, gwałcili i zarzynali matkę i katowali na śmierć ojca. Chłopiec trafił do sierocińca, w którym pierwsze słowa wydusił dopiero po pół roku. Los sprawił, że w wieku siedmiu lat przygarnął go inny pokrzywdzony przez świat człowiek - Thomas Rider. Bogaty prawnik stracił rodzinę w ogniu krzyżowym mafii, której żołnierze wyszli po kilku miesiącach na wolność. Rider poświęcił cały majątek aby zrobić z Jamesa Bakera człowieka będącego przy śmierci tych, którzy w pewien sposób wysmyknęli się spod ostrza sprawiedliwości. Zimny, nieustępliwy, opanowany zabójca kroczył wszędzie tam gdzie panowało bezprawie. W gazetach jego sprawa przewijała się przez dobre dziesięć lat zanim został złapany. Ostatnie wydania z jego sprawą sprzedawały się w rekordowych w skali globalnej nakładach.

Jak został złapany? O tym nie wie nikt. Dziwnym trafem człowiek organizujący obozy przetrwania dla sportowców, bogaczy i turystów, na którego tropie nie była żadna jednostka, ani na którego nie padał nawet cień podejrzeń, nagle został skazany na karę Gehenny z niebywale niskim numerem. Jedni uważali, że Ghost sam się przyznał aby odpokutować, a inni, że chciał kontynuować swoją misję na wysłanym w kosmos więzieniu.

Po uwolnieniu się spod kontroli STRAŻNIKA James został - niemal honorowym - członkiem gangu Rimshank Rippers. Szefostwo gangu oraz wszyscy jego sojusznicy zawsze mogli liczyć na usługi Ducha, który był... przede wszystkim dyskretny. Większość uważała, że Baker był pozbawiony empatii. Nigdy się nie gniewał, nie denerwował, nie uśmiechał ani nie płakał. Od czasu uwolnienia nikt nie dostrzegł u niego chociaż krzty emocji. Nikt też nie usłyszał od niego słowa, ale bywali tacy, którzy twierdzili, że rozmawiał ze swoimi informatorami, a jego głos był równie obojętny jak mimika ciała.


Zabijanie w odciętym sektorze było zakazane i James - jak mało kto - zastosował się do tego zakazu na tyle, że ograniczał stosowane przemocy w stosunku do bliźnich do absolutnego minimum. Baker bezpodstawnie nie bił, nie gwałcił, nie mordował, a co więcej pilnował aby inny trzymali się tego zakazu. Z jedynie sobie znanych powodów Ghost nie chciał mieć na karku demona. Mimo iż przynależność do gangów w izolowanym sektorze zatarła się to ludzie z Rimshank Rippers nadal mogli liczyć na więcej ze strony Ducha niż pozostali. Nie wiedzieć czemu Ghost nie chciał zapomnieć z kim walczył ramię w ramię o pozycję i przetrwanie ekipy.

Śmierć Lulu spłynęła po Bakerze jak po kaczce. Nie był on zły, nie cieszył się. Przyjął to z cechującą go obojętnością. W głębi duszy Ghost żałował, że nie przyjrzał się więźniowi, ale poza nim był co najmniej tuzin równie emocjonujących resztę bandytów. Ghost udaremnił siedem zamachów na życie od czasu wprowadzenia zakazu co było liczbą całkiem sporą, bo ten obowiązywał od około miesiąca. Unieszkodliwianie innych bez zabijania ich było dla Jamesa na tyle nowe, że postanowił zmienić dziedzinę swojego treningu utartego od dobrych kilku miesięcy. Normalnie Duch od razu zająłby się poszukiwaniem winnego, ale...

- Jest sprawa Ghost. - głos Zanzibara był pewny i wyraźny. - Zbieramy ekipę, która dotrze do sektora Z-1907. Za robotę dajemy tygodniową porcję żarcia i wody. - spojrzenie Jamesa potrafiło zmrozić niejednego, ale zastępca szefa sektora nie był byle cieniasem. - Na miejscu trzeba coś naprawić. Sprawa jest poważna, bo bez tego zdechniemy w ciągu trzech dni.

Zanzibar nie był pewny czy przekonał sławnego Rippersa, ale doskonale wiedział, że na odpowiedź Ducha nie miał co czekać. Byłoby to marnowanie czasu, którego ostatnio miał kurewsko mało... Opanowany zabójca błyskawicznie przeliczył liczbę więźniów, która coraz mniej zaczynała mu się podobać. Osiemdziesiąt cztery to mało, ale nadal więcej niż zero.

Kiedy tylko został sam Duch zaczął się przygotowywać do wyjścia. Na statku był znany z idealnie dostosowanego kombinezonu więziennego. Jego szary kolor był niesamowicie dobrym kamuflażem w cieniach Gehenny, a poszarpane miejscami elementy były przyczepione w sposób gwarantujący rozmycie sylwetki ludzkiej. Ghost wiedział, że ludzkie oko reagowało na humanoidalny kształt niemal tak czule jak na ruch. Kusza mężczyzny była bronią cichą, celną oraz diabelnie niebezpieczną. Każdy kto chciałby ratować się wejściem w zwarcie przekonałby się dlaczego James Baker był kojarzony ze szczytem nożowników swojego gangu.


Poza ciuchami i bronią Ghost wyróżniał się na tle reszty obojętnością zapachu. Mężczyzna doskonale posługiwał się swoim zestawem higienicznym, którego wykorzystanie gwarantowało mu anonimowość woni. Mało kto na Gehennie mógł się pochwalić, że widział Ducha brudnym czy śmierdzącym. Do takich spraw ekspert od przetrwania podchodził niezwykle pedantycznie. Dziwnym byłoby gdyby tak rozpoznawalny więzień nie trenował swego ciała. Wielu więźniów widziało jego popisy w "Cyrku". Miejscu, w którym panował jego gang i w którym ciała nawykłe do niesamowitych wyczynów popisywały się niewyobrażalną zwinnością i gibkością. Ba. Wielu zakładało się kto poczyni bardziej niewyobrażalne manewry akrobatyczne. Duch zwykle takie zakłady wygrywał.

Na Gehennie było jednak wielu sprawnych, silnych gości. Było od groma twardzieli i pomruków. Nikt jednak nie łączył takich umiejętności ze sprawnością w skradaniu się, ukrywaniu oraz znajomością korytarzy Gehenny, która u Ghosta wykraczała poza pojmowanie większości osadzonych. Wielu dałoby sobie rękę uciąć, że Duch codziennie poruszał się jedynie sobie znanymi drogami. Mylili się. W odciętym sektorze jeszcze kilka osób znało te trasy, ale nikt nie był tak rozpoznawalny jak on. Ten człowiek dałby naprawdę wiele aby być szarym więźniem, ale czas - jak to on - nie dał się cofnąć.


W największym pomieszczeniu sektora - pralni - zebrała się grupka siedmiu osób. Ghost zajął pozycję na uboczu pozornie nie zwracając na siebie uwagi. Stał w ciszy gotowy na wszystko. Każdy kto go znał wiedział doskonale, że ten skurczybyk był przygotowany na wyprawę nawet jakby ta miała zacząć się za 10 minut. James Baker przyglądał się ludziom wzrokiem równie obojętnym jak oczy gotowanego właśnie Lulu. Duch - mimo braku emocji - intensywnie myślał zastanawiając się dlaczego góra odciętego sektora zebrała w jednej sali tyle koloru i udziwnień. Czyżby życie całej odizolowanej społeczności miało zależeć właśnie od nich? Jeżeli tak przydałby się Duchowi dzień czy dwa na dodatkowe przygotowania... Zabójca przyglądał się pozostałym z nieodgadnionym wyrazem twarzy - o ile ta mogła kryć za sobą coś więcej jak obojętność.

Hiroshi Yamada był Azjatą, którego prawdziwe oblicze ciągle przysłaniała czarna chusta. Wysoki, napakowany i czujny. Hiro był kimś kogo należało się bać zawsze - o ile miało się chociaż odrobinę instynktu przetrwania. Ghost szanował go za wysoko rozwinięte zdolności poznawcze, wierność własnemu kodeksowi i sprawność fizyczną. Ta ostatnia w połączeniu z dobrze pracującym mózgiem czyniła z niego bardzo dobrego sprzymierzeńca w wyprawie, w której mieli wspólnie wziąć udział.

Miguel Alvaro był cichym, nie wchodzącym nikomu w drogę mężczyzną. Ostatnio ponoć zabił Grubego Joe, który był przesiąkniętym przemocą skurwysynem. Na ziemi za dnia zajmował się kulturystyką, a w nocy zabójstwami, gwałtami i złodziejstwem. Taki człowiek byłby wysoko na liście Ghosta gdyby tylko nie zakaz zabijania w odciętym sektorze, do którego Baker się zastosował. Sam Alvaro na ziemi był zamieszany w bestialskie morderstwo swojej żony i dwójki dzieci. James chciał się przyjrzeć tej sprawie, ale za szybko został zamknięty. Tak wielu spraw nie zdążył dopiąć...

Erik Ponti był dziwnym człowiekiem. Sprawnym fizyczne, prowadzącym ze sobą niecodzienne, nasączone przemocą i wulgaryzmami monologi. Potrafił stwarzać pozory nieobecnego jednocześnie będąc czujnym niczym drapieżnik na swym rodzimym terytorium. Ghost wiedział, że był winien wielu mordów, ale na Gehennie nie to czyniło z niego tego kim był. Ponti w przeszłości musiał być żołnierzem, u których olbrzymi nacisk kładło się na hierarchię. Eric nie miał powodów aby wybijać się ponad tłum, ale dla Ghosta był w nim bardzo widocznym, odczłowieczonym skurczybykiem. Takim, który cenił ponad wszystko własne przetrwanie.

Douglas Brenner był facetem znerwicowanym, od którego można było wyczuć smród fajek, które palił z olbrzymim zamiłowaniem. Oczko należał do najlepszych fachowców w unikaniu kamer, oszukiwaniu alarmów, skradania i ukrywania się. Gdyby nie jego słabe nerwy i rozbiegany wzrok byłby niemalże podobny do Ducha, którego szacunek swoimi czasy zyskał. Brenner nie był pozbawiony emocji, a zatem można mu było ufać w nieco większym stopniu niż większości więźniów.

Petra Orlov była jeszcze dziwniejsza od reszty. Ubrana w kolorowe szmaty, z niecodzienną fryzurą i co najmniej tuzinem kolczyków wyglądała jak przerośnięta lalka dla hipsterów. James wiedział, że dziewczyna nie znosiła spoczynku i ciągle gdzieś gnała. Była mocno uzależniona od... Chyba od każdego gówna jakie wyprodukowała i wyprodukuje Gehenna. Z obecnych na liście Ghosta byłaby na szarym końcu.

Fixer pojawił się nim Ghost zdążył się przyjrzeć Aidanowi Danielsowi. Spock mógł poczekać w przeciwieństwie do nowości, które przyniósł im szef sektora. Okazało się, że uszkodzone zostały systemy podtrzymywania życia i przez to trzeba wybrać się do sektora Z-1907. Wyprawa miała się zacząć za dwie godziny. Poza tym Fixer poruszył sprawę śmierci Lulu oraz pomocy Szamance. Ta ostatnia była całkiem ciekawym nabytkiem na sojusznika, ale Duch miał już inne plany. Musiał upewnić się co do trasy, przygotować sprzęt, swoje ciało i znaleźć tego kto wypruł duszę z Lulu. Nikt nie powinien łamać zakazów - szczególnie kiedy ich przestrzeganie było po drodze znanemu nożownikowi.


Gob1in 19-07-2015 19:57

Biegł pogrążonymi w półmroku korytarzami. Za sobą słyszał ciężki stukot ścigających go Meksów. Odliczył w myślach mijane po obu stronach rozwidlenia, nie zwalniając skręcił w lewo i niemal od razu poślizgnął się na plamie jakiegoś świństwa, które najwyraźniej wyciekło z instalacji hydraulicznej. Stłumione przekleństwo towarzyszyło głuchemu odgłosowi uderzenia w ścianę. Mimo bólu stłuczonego boku zebrał się szybko i rzucił do dalszego biegu, jakby chodziło o jego życie...

Bo i o życie chodziło.

Dwóch wielkich jak szafy Meksów, Hombres, jak kazali na siebie wołać miało z nim do wyjaśnienia pewną sprawę. Na rozmowę przynieśli maczety wykonane z zaostrzonych kawałków poszycia Gehenny, dlatego Spock musiał ulec ich argumentom i dać nogę. Zresztą lepiej nogę, niż głowę... Nie to, że nie spodziewał się takiej reakcji meksykańców po tym, jak sprzedał informacje na temat zabezpieczeń ich sektora konkurencyjnemu gangowi, ale nie zamierzał ułatwiać Meksom zadania.

Gehenna powoli się sypała. To było widać, chociaż zniszczenia zwykle następowały powoli. Czasami zawalało kilkadziesiąt metrów korytarza, innym razem paliło instalację elektryczną, a jeszcze innym razem układ krwionośny okrętu wyrzygiwał krążące w nim płyny - dokładnie tak, jak olej na tym skrzyżowaniu. W sumie mógł sprawdzić trasę wcześniej. Uaktualnić ją. Zaniedbania lubią się mścić.

Przeskoczył nad rumowiskiem zagradzającym dalszą drogę, dokładnie sześć kroków dalej na pamięć uchylił się przed niewidocznym w mroku ostrym jak brzytwa końcem stalowego dźwigara z poziomu wyżej, który w niewytłumaczalny sposób przebił sufit korytarza i wisząc dokładnie na wysokości twarzy groził śmiercią nieostrożnemu przechodniowi. Spock dobrze znał ten korytarz, jak i wiele innych. Jego rolą było znać drogi i wiedzieć co się dzieje w opanowanych przez anomalie korytarzach. Oczywiście miejsce, w którym znajdowała się Gehenna powodowało, że bezpieczne wcześniej trasy stawały się nie do przebycia albo opanowane przez demony zrodzone z chorych umysłów osadzonych tu więźniów. Zawsze jednak jeden zablokowany kierunek rodził dwie-trzy alternatywne ścieżki. Rolą Szczura było odnaleźć i poznać je wszystkie. A potem wiedzę o nich zaoferować temu, kto najwięcej zapłaci.

Urwany krzyk i zniekształcona przez echo rozmowa sprawiły, że zwolnił kroku. Nie chciał przecież zgubić ścigających go mężczyzn. To nie byłoby dobre dla interesów. Hombres nie mieli takiego wyczucia korytarza, jak on i potrzebowali więcej czasu, na przedarcie się przez najtrudniejsze odcinki. Najważniejsze, że wciąż podążali tam, gdzie prowadził ich Spock...

* * *

Dwóch zwalistych Latynosów wybiegło zza załomu korytarza i zatrzymało się widząc, że ich ofiara nie ucieka, tylko spokojnie czeka na środku obszaru oświetlonego jedynymi działającymi awaryjnymi lampami w okolicy. Pozostałe dawno zdechły lub zostały celowo wyłączone. Widoczny w czerwonym pulsującym światle mężczyzna stał bez ruchu i spoglądał na zbliżających się oprawców.

- I co, pieprzony brudasie, nie masz gdzie uciekać?! - rzucił jeden z nich, mówiąc z wyraźnym południowym akcentem. Gdy drugi podszedł bliżej, Spock ledwo pohamował śmiech dostrzegając krew spływającą z rozpłatanego policzka. Tajemnica niedawnego krzyku została rozwiązana - 1 dla dźwigara, 0 dla Meksów.

Wywołany spojrzał na Latynosa, wskazał na siebie palcem i zrobił zdziwioną minę, jakby zaskoczyło go pytanie. Całym sobą zdawał się mówić "ale o co chodzi?". Meksykanie zbliżali się, a maczety w ich rękach kreśliły skomplikowane wzory. Domagały się krwi.

- Stójcie! - wykrzyknął, a tamci nie wiedzieć czemu usłuchali. Chwilę później zdali sobie z tego sprawę i ponownie wznowili marsz ku swej ofierze, która robiła wszystko, żeby nie buchnąć śmiechem. Czuli się pewnie, a nieuzbrojony mężczyzna naprzeciwko nie wzbudzał w nich niepokoju. Spock przewrócił oczami i wydął wargi. Zwykle niedocenienie przeciwnika oznacza kłopoty. Na Gehennie po prostu zabija.

Nie ryzykując niepotrzebnie dłużej przytknął palce do ust i gwizdnął. Hombres znów się zatrzymali, rzucając niepewne spojrzenia na boki. W odpowiedzi korytarz, sekcja za sekcją, rozjaśniał się ostrym światłem podrasowanych świetlówek, czemu towarzyszył charakterystyczny stuk przy włączaniu każdej sekcji.

Spock zmrużył przyzwyczajone do półmroku oczy, by nie zostać oślepionym nadmiarem luksów. To samo zrobili Meksykanie, dlatego nie od razu zdali sobie sprawę, że korytarz za znajdującym przed nimi mężczyzną, boczne korytarze i ten, którym przyszli wypełniony jest kilkoma dziesiątkami postaci różniących się między sobą dosłownie wszystkim - byli tam czarnoskórzy, biali, skośnoocy, kobiety i mężczyźni w różnym wieku, ubrani w najróżniejsze wariacje szarych więziennych uniformów. Wyglądało na to, że pojawiła się tu zbieranina z tego i kilku sąsiednich sektorów. Mimo tej różnorodności, wszystkich łączyły dwie rzeczy - byli uzbrojeni i wpatrywali się w jeden punkt. Hombres. Przed pierwszy szereg wysunęło się kilka postaci z pistoletowymi paralizatorami.

Kilka uderzeń serca później było po wszystkim.

Spock podszedł do starszego mężczyzny nie biorącego udziału w pacyfikowaniu Latynosów. Mężczyzna zdawał się nie zwracać na niego uwagi i być całkowicie pochłoniętym obserwowaniem przygotowywania Meksykanów do transportu. Spock stanął obok i popatrzył w tym samym kierunku.
- Co z nimi będzie? - zapytał po chwili.
- Zaprzyjaźniona grupa z pewnego sektora zbudowała coś na kształt komór hibernacyjnych i potrzebujemy ochotników do ich przetestowania. - Odparł zapytany, nie odwracając się do rozmówcy.
- Powodzenia w eksperymencie. - Kąciki ust Spocka wygięły się w uśmiechu, jednak jego głos nie uległ zmianie. To było do przewidzenia - ktoś taki, jak Starszy przewodzący Szczurom z kilku sektorów nie zwykł marnować energii na zwyczajne wykonanie zadania, skoro można było upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.

Podczas rozmowy nie padło "dziękuję", ani nic, co miałoby przypominać Spockowi o zaciągniętym właśnie zobowiązaniu. Ten jednak wiedział, że przyjdzie czas odwzajemnić przysługę. Szczury dbają o swoich i oczekują, że każdy stawi się na wezwanie, by pomóc jednemu ze swoich. Tym razem pomogli jemu...

* * *



Podniesiony głos wyrwał go z zamyślenia. Fixer nakreślał obraz sytuacji, w jakiej znajdował się odcięty sektor. Krótko mówiąc - byli martwi, tylko niektórzy jeszcze o tym nie wiedzieli. Fixer starał się opóźnić nieuniknione - nowe zasady nie podobały się wszystkim, ale dawały więcej czasu. Teraz jednak okazało się, że czas stał się mocno deficytowym towarem. Spock potrzebował czasu, jak chyba nikt inny. Przecież w końcu uda mu się znaleźć sposób, aby stąd się wydostać.

Gdy usłyszał o zebraniu ochotników w pralni, nie zastanawiał się długo. To była szansa na znalezienie bezpiecznej drogi do innych sektorów. Rzecz jasna ryzyko było wysokie, ale na Gehennie nic nie przychodziło łatwo, szczególnie od czasu pojawienia się anomalii. To była prawdziwa okazja, bo szanse przeżycia w odciętym sektorze malały z każdą chwilą.

- Wpisz mnie, złotko. - Rzucił tylko, nawet nie błaznując zbytnio, jak to miał w zwyczaju. - Ryzyko duże, dlatego rozumiem, że ci co przeżyją zgarniają pulę po tych, co będą mieli mniej szczęścia? - Uśmiechnął się szeroko. Właściwie nie miał zamiaru negocjować z Fixerem, ale byłby chory, gdyby czegoś nie dodał od siebie.

Spock nigdy nie zdradził swojego prawdziwego imienia i nazwiska. Owszem, podał kilka zbyt ciekawskim osobnikom, ale tamci szybko zdali sobie sprawę, że ten zmyśla je na poczekaniu. Wszyscy, którzy go znali, znali go jako Spock'a i tyle. Szczupły, średniego wzrostu mężczyzna, którego najłatwiej było poznać po wygolonej głowie i tatuażach pokrywających ramiona, tors, plecy i nogi. Zapisana w nich była historia jego odsiadek, ale z tej również nie zwierzał się nikomu, bo i po co. Na Gehennie nie miałeś przyjaciół, za to każdy mógł potraktować cię kosą, jeśli nie byłeś ostrożny. Spock był ostrożny. Pod pozą żartującego w obliczu niebezpieczeństwa luzaka oraz lubiącego drinki z palemką i dobry towar punka skrywał się analityczny umysł, który na wysokich obrotach kombinował jak się stąd wydostać. Jego zachowanie lekkiego świra było tak przekonujące, że nie był traktowany jako realne zagrożenie dla kogokolwiek, ale też nie wzbudzał w innych przesadnej agresji. Był lokalnym folklorem, śmieciem, posłańcem, żołnierzem - zależnie od okoliczności i od tego, ile wynosiła zapłata. Co ciekawe, nikt nie mógł skojarzyć, dlaczego nikt dotąd nie spacyfikował wiecznie mającego ze wszystkiego ubaw świra. Chętni zawsze by się jacyś znaleźli, choćby dla tych kilku fajek, które Spock od czasu do czasu popalał. Jednak nikt nie pamiętał o tym, żeby ktoś próbował. Widać taki był Spock - jego wrodzony urok osobisty, elokwencja i erudycja rozwiązywały wszystkie problemy. W każdym razie wielu o nim słyszało lub nawet znało osobiście, ale mało kto wiedział, czym Spock się zajmował. Ci, co wiedzieli, zwykle korzystali z usług tego wytatuowanego łysego świra, by przekazał w ich imieniu jakieś informacje, albo takie zdobył. Za każdym razem na nowo negocjując stawkę lub żądając w zamian czegoś, czego zleceniodawca zupełnie się nie spodziewał. Nieprzewidywalność była cechą wrodzoną tego osobnika.

Problemy Szamanki przyjął do wiadomości, ale nic ponadto. Zaraz zgłosiło się kilku nabuzowanych testosteronem samców gotowych poszpanować mięśniami przed jedną z niewielu kobiet, których zaliczenie na Gehennie mogło okazać się jedną z ostatnich przyjemności, jakich zaznali. Tak, miano "Gehenna" pasowało jak ulał do tej krypy, jak i kilku panienek, które miał okazję poznać. W każdym razie nie sądził, żeby Szamanka potrzebowała właśnie jego do rozwiązania problemu z anomaliami. Jeśli ona nie poradzi, to on tym bardziej.

Zamiast tego postanowił skupić się na zabójcy Lulu. Nigdy lubił tego pederasty, ale jakiś czas temu, jeszcze przed odcięciem sektora zdarzyło mu się wykonać małą robótkę dla niego. Zapłatę za to zlecenie do teraz nosił za paskiem spodni.

Niedługo później przyglądał się plamom na wpół zeschniętej krwi na podłodze celi. Ci, którzy zabrali ciało nie kłopotali się tym, że ich buciory właściwie uniemożliwiły próbę oceny tego, co się stało w celi. Brak ciała także nie pomagał, ale dowiedział się już, że zabrano je do Kutasa, lokalnego rzeźnika. Nie próbował wysnuwać wniosków co do przeznaczenia, jakie czekało zwłoki martwego pederasty.

Przed wyjściem zamierzał dokładnie obejrzeć zawartość celi, ślady, jakie mogły zostawić słabnące z upływu krwi ręce ofiary, przedmioty, które mogły zostać ukryte pod materacem pryczy, przyklejone pod blatem stołu, czy schowane w toalecie lub wentylacji. Następnie miał w planach udać się do Kutasa, obejrzeć ciało, a także pogadać z tym, kto znalazł Lulu z poderżniętym gardłem. Jeśli to nie przyniesie rezultatu, to uruchomi swoje kontakty i popyta trochę - możliwe, a właściwie pewne było, że nieboszczyk miał jakieś zatargi.

Armiel 20-07-2015 11:26

- 1 -

Ofiara szarpała się. Gwałtownie miotała na podłodze, niczym epileptyk podczas ostrego ataku choroby. Wykrzywione na boki nogi kopały stalową posadzkę zabrudzoną płynami fizjologicznymi i krwią. Ręce młóciły przestrzeń przed ofiarą, jakby ta próbowała zepchnąć z siebie niewidzialnego przeciwnika. Z zaciśniętych w grymasie bólu i przerażenia ust nie wydobywał się najmniejszy nawet jęk, jakby niewidoczny knebel zapychał szczelnie twarz ofiary.

Szamotanina zwalniała. Widać było, że walcząca osoba traci siły. Przegrywa.
Nie liczyła już na ocalenie w spustoszonym sektorze. Wiedziała, że żadnej pomocy nie otrzyma, bo i k to mógłby jej pomóc w tej opanowanej przez demony sekcji. Ruchy ofiary zwolniły. Szamotanina ustała. Ofiara nie walczyła już. Teraz jedynie liczyła na łagodniejszą śmierć.

Demon, który chwycił jej ciało w niewidzialne macki, który zapuścił w nią swoje energetyczne witki poczuł się zawiedziony, jednak nie wypuścił zdobyczy ze swych niewidzialnych szponów. Nie mógł wybrzydzać. Kto wie, kiedy znów trafi mu się jakiś posiłek, skoro w miejscu, w którym się zamanifestował, zabrakło myślącego mięsa.

HIRO, TORQUE

Ruszyli do Szamanki, prowadzeni przez posłańca. Szli szybko dobrze sobie znanymi korytarzami – ciemnymi, mrocznymi czeluściami, w których czaił się strach. Trzymali się głównego korytarza ignorując dochodzące z bocznych odnóg odgłosy: dziwne, metaliczne, niezidentyfikowane dźwięki, na które starali się nie zwracać uwagi. Czy pracowało poszycie GEHENNY, czy może były to – jak niektórzy sądzili – głosy wydawane przez anomalie, nie miało dla nich większego znaczenia. Czasami dochodziły do nich też odgłosy wydawane przez ludzi – jęk bólu lub ekstazy, krzyk wydany przez sen, szepty modlitwy. Wszystko, jak dźwięki z jakiegoś koszmaru. Jeżące włosy na głowie.
Dziwaczne. Bluźniercze.

Po drodze przyłączyło się do nich jeszcze kilku ludzi – mających opinię ”mięśniaków”. Informacja o tym, że trzeba zabezpieczyć sektor potrafiła wyciągnąć cel nawet najbardziej zatwardziałych skurwysynów. Zmusić do pracy kolektywnej, chociaż wielu z nich nawet nie miało pojęcia, że istnieje takie słowo, jak „kolektyw”.

Szamanka czekała na nich, w nieodłącznej masce gazowej z odsłoniętymi fragmentami ciała, które wyglądało jak marzenie zboczeńca.
Szamanka powitała przybyłych spojrzeniem przez szkło maski.

- Powinno wystarczyć. Zrobimy tak…

I wyjaśniała swój plan. A oni wzięli narzędzia – przecinarki plazmowe z resztką paliwa używane zazwyczaj, jako straszak w konfrontacji między więźniami. Zwykłe sztaby stali. Śrubokręty i co tylko kto miał i zabrali się do pracy. Nie wymagała ona za wiele sprytu, za to wymagała wiele siły i potu. Trzeba było zablokować korytarz stalowymi kawałkami otoczenia, wydartymi prosto z „tkanki” GEHENNY. Trzeba było wyrywać blachy ze ścian, spawać, łączyć je, przycinać, ustawiać w barykadę na korytarzu. Trudna fizyczna robota, przy której łatwo było o wypadek.

Ludzie pracowali jednak szybko. Inspirowały ich wyraźne odgłosy dochodzące z korytarza, który próbowali odgrodzić od reszty sektora. Przeciągły jęk, szelest, pisk, kolejny jęk, klekot czegoś, co mogło być łańcuchem ciągniętym po stali. Inspirował ich zapach krwi, który wyraźnie dochodził ich z blokowanej części sektora.

Znali te zapachy i te dźwięki. Kiedy Oculus wziął się za nich w straconych sektorach zaczynało się od takich samych zwiastunów. Jak się skończyło, każdy wiedział.

Więc nikt nie narzekał na ciężką pracę. Na krew. Na pot. Na zmęczenie. Zasuwali ciężko, jakby ścigali się z samym diabłem, bo w sumie tak było.
I chociaż Hiro i Torque spodziewali się innej „roboty” to jednak przyłączyli się do ogólnego wysiłku. Robili to, czego oczekiwała od nich Szamanka wpatrując się jednocześnie w gęsty, namacalny mrok po drugiej stronie powstającej bariery. Coś zdawało czaić się w ciemnościach. Coś niewidzialnego, głodnego, niepowstrzymanego. Coś tak niewyobrażalnie złego, że nawet najgorszy degenerat zamknięty na GEHENNIE wyglądałby przy tym zaczajonym w ciemnościach „bycie”, jak grzeczny uczniak.

- Czujecie to. – Szamanka spojrzała w czarny tunel. – Prawda? Czujecie.

Odpowiedzią była szybsza praca. Czuli. Czuli, jak cholera i chociaż nikt by się do tego nie przyznał, to bali się. Bali się, jak cholera. Bo dobrze wiedzieli, że tego, co skrywa ciemność nie da się powstrzymać nożem, ogniem, kulą czy bełtem z kuszy. A uciekać już też nie mieli dokąd.

PONTI

O tak. To było odprężające. Dawało satysfakcję mimo pozornej obojętności. Kiedy nasienie opuszczało jego ciało jęknął przez chwilę rozpamiętując dawne czasu.

Ujrzał światła, a w nich siebie, szarpiącego się na jakimś wózku. Wokół pulsowały setki holowyświetlaczy głownie pokazując medyczne odczyty – mapę mózgu, pracę jego organów wewnętrznych, zmieniające się natężenie najważniejszych hormonów.

Ponti. Halucynacje i fałszywa tożsamość urojona. Podpalacz. Szaleniec. Schizofrenik nie zdający sobie sprawy z tego, kim jest naprawdę. Tożsamość zbudowana na podstawie kiepskiego holo-horroru. Winny śmierci osób na małej kolonii rolniczej Stary Żniwiarz, na której uprawiano bio-produkty metodą tradycyjną.

Ponti, który nie nazywał się Ponti, nie przejmował się tym krótkim przebłyskiem prawdy, wywołanym przez orgazm. Szybko zapanował nad rozchwianą percepcją, ogarnął się i ruszył na miejsce spotkania. Z każdym krokiem prawdziwa tożsamość wyparta została przez tą, którą uznawał za swoją. Erik Ponti. Bohater z Old Harvest.

Zabójca kilkudziesięciu spalonych żywcem osób.

Szaleniec.

Teraz był szczęśliwy.

LALKA

Zabrał się za nią naprawdę ostro, chociaż odurzona prochami nie czuła tego. Najpierw zdzielił ją w twarz, aż na chwilę straciła przytomność.
A może straciła ją dlatego, że popłynęła na narkotycznej fali?

Nie miało to znaczenia.

Kiedy znów zajarzyła, co dzieje się wokół niej ujrzała go nad sobą. Poruszał się energicznie, dzikimi pchnięciami wbijając się w nią głęboko i brutalnie. Gdyby nie narkotyki, pewnie by ją bolało. A tak tylko uśmiechnęła się głupkowato. To go rozsierdziło.

- Śmiejesz się ze mnie, kurwo!

Wyszedł z niej, przewalił na brzuch, przycisnął ciałem do pryczy. A potem wszedł w jej tyłek. Gwałcąc tak, jak gwałcicieli się mężczyźni w więzieniu, by pokazać swoją dominację, jeden nad drugim. Skończył w niej krzycząc i przygniatając swoim ciężarem, a ona odpłynęła w objęcia prochów zanurzając się w jakieś abstrakcyjne wzory, wędrując umysłem gdzieś, gdzie było pięknie. Gdzieś, gdzie jakiś wkurwiony degenerat nie używał jej ciała, jak seks – zabawkę.

Ocknęła się na korytarzu. Pod jego celą.

Brudna i obolała. Posiniaczona i pobita.

- Jesteś mi jeszcze winna trzy takie jazdy – Usłyszała wściekły głos Larsa, chociaż nie widziała właściciela. – Ten towar był wart dużo więcej, niż twoja przechodzona dupa, kurwo.

Wstała z trudem i poczłapała przez ciemne korytarze w stronę miejsca zbiórki. Jak ćma przyciągana płomieniem. Nie wiedziała, czemu to robi. Po prostu robiła.

Kiedy zaczęła się ruszać narkotyki znów zadziałały. Ból znikł. Poczuła się znów wolna i szczęśliwa, dzięki magicznej chemii niszczącej kolejne synapsy mózgowe i oszukujących inne. Była w stanie takiej euforii i szczęśliwa.

Dziwne, więc było to, że kiedy szła korytarzem, z jej oczu płynęły łzy i nie były to bynajmniej łzy szczęścia, czy wzruszenia.


OCZKO

Czip była miła i Oczko spędził z nią kilka naprawdę przyjemnych chwil. Pod koniec, kiedy krzyczał leżąc pod nią, podczas gdy ona ujeżdżała go rytmicznie i mocno – w momencie orgazmu ujrzał coś dziwnego.

Jakby przebłysk czegoś, co miało nadejść.

Plątał się w ciemności otoczony przez wiele rozmytych, niewyraźnych cieni. Oczko wirował, jak na zepsutej karuzeli, a cienie wirowały wokół niego z jeszcze większą szybkością. Próbowały krzyczeć. Próbowały złapać go. Pociągnąć do siebie. Wyrwać z obłąkańczej wirówki, której doświadczał.
Oczko krzyknął. Chip krzyknęła.

Cisnął się pod nią. Walnął głową o metalowy element pryczy.

Zadrgał konwulsyjnie. Zamknął oczy, lecz cienie wirowały pod powiekami zlewając się w jedną wielką, kręcącą się plamę… W wir ciemności. W galaktykę spiralną złożoną zamiast gwiazd to z czarnej antymaterii.

Skończył. Znieruchomiał. Cienie znikły. Cela znikła. Wszystko znikło.
A potem wróciło wraz z niewyraźnym głosem Chip, która najwyraźniej tłukła go po twarzy.

- Nie wasz się kopnąć w jebany kalendarz w mojej pierdolonej celi!

No tak. Miała by opinię tej, która „zaruchała faceta na śmierć”. Niekoniecznie byłą jej ona potrzebna.

- No.

Ucieszyła się, że żyje. Nim jednak doszedł do siebie po tej przerażająco realnej, chorej wizji, była właściwa pora, by ruszać. Coraz bardziej przerażała go myśl, że będzie musiał wyjść poza sektor i wejść tam, skąd nikt nie wracał. Jakim prawem chciał wierzyć w to, że w jego przypadku będzie inaczej?

Z tymi niezbyt pokrzepiającymi myślami dręczącymi mu głowę udał się jednak na miejsce spotkania. Ostatnim, co liczyło się na GEHENNIE była opinia współwięźniów. Oczko wiedział, że jeśli chociaż raz „da dupy” w tym metaforycznym znaczeniu, to nie minie zbyt wiele czasu, jak będzie zmuszony zacząć jej dawać także w tym fizycznym wymiarze. Kiedy tracisz szacunek, tracisz wszystko. Takie były prawa GEHENNY.

GHOST I SPOCK

Spotkali się w celi Lulu, dokąd – jak się okazało – udali się zaraz po spotkaniu. Pracowali jednak obok siebie, nie odzywając się jeden do drugiego, każdy skupiony na tym, by odszukać jak najwięcej szczegółów.

Było to trudne zadanie, bo celę odwiedził chyba cały sektor. Każdy chciał się przyjrzeć, upewnić, przekonać.

Zabierająca zwłoki ekipa wysłana przez Fixera skorzystała z okazji i zrobiła kipisz celi. Cóż. Trudno było oczekiwać po mętach z GEHENNY, że będą się przejmowali morderstwem czy zakładali, że ktoś zajmie się śledztwem – takim prawdziwym, niemal policyjnym. Nawet, jeżeli morderca zostawił jakieś ślady – to świadomie czy nie – inni więźniowie zatarli je aż za skutecznie.
Potem jednak Ghost i Spock poszli każdy we własną stronę.

GHOST

Ghost pokęcił się po korytarzu, w którym zlokalizowana była cele Lulu. Jak się okazało mieszkało w nim tylko pięciu więźniów. Każdy jednak zajęty był własnymi sprawami. Nikt nic nie słyszał. Spał. Brandzlował się. Nie było go. Srał. Jednym słowem – typowe więzienne wymówki.

Dla Ghosta to każdy z nich miałby powody, by zabić Lulu. Z jedna czwarta ocalonych miała takie powody.

Więźniowie odpowiadali chętnie na niewypowiedziane pytania Ghosta. Miał renomę. Bali się go. Nie chcieli wpisać się „na czarną listę” tego więźnia. Nikt nie chciał.

Odpowiadali więc chętnie.

Ghost wiedział, jakim degeneratem był Lulu. Na dobrą sprawę ktoś zrobił sektorowi przysługę. Wyrwał chwast. Pozbył się insekta. Zgniótł pluskwę. Każdy na korytarzu miał przynajmniej kilka powodów, by wyciąć Lulu drugi uśmiech. Nikt jednak tego nie zrobił. Za bardzo się bał. Nie Fixera. Nie Lulu. Nie Ghosta. Nie Zanzibara i reszty szefów sektora. Bał się tego, co czaiło się za stalowymi grodziami. Tego, co ukrywało się w mrokach kolejnego sektora. Tej nieznanej, morderczej, niepowstrzymanej siły, którą ludzie nazwali Oculusem.

Czas upłynął szybko, a jemu nie udało ustalić się nic, poza listą podejrzanych. Był to spis sektora, którego skreślił siebie i Lulu.

Niewzruszony niepowiedzeniem zebrał swój sprzęt i ruszył na miejsce spotkania.

SPOCK

Wizyta u Kutasa nie dała zbyt wiele. Ciało zostało elegancko oprawione przerobione na kotlety, gulaszowe, podroby, pasztety. Kantyna wyglądała, jak rzeźnia z horroru. Ale najgorsze było to, że Kutas poradził sobie z trupem w zaskakująco skuteczny sposób. Jak doświadczony w porcjowaniu ludzkiego mięsa oprawca.

Kiedy Spock dotarł na miejsce, zastał już tylko ociekające krwią kości i odciętą głowę przygotowane do wywalenia w kosmos.

Kutas za to chętnie opowiedział Spockowi o tym, jak zabito Lulu. Ze szczegółami, krojąc przy tym część ofiary na kawałeczki i dorzucając do gara na prowizorycznej kuchni napędzanej przez spalane gówna więźniów. Wynalazek speców z Gildii Zero. Kantynę wypełniał aromatyczny zapach gotującego się mięsa i smażonych kotletów.

Spock nienawidził siebie za to, ale ślinka ciekłą mu na sam zapach.
Opuścił „kuchnię” z trudem panując nad żołądkiem.

Kutas trafił na pierwsze miejsce listy podejrzanych. Albo był tak pokręcony, albo zarżnął Lulu.

Facet, który znalazł Lulu nazywał się Świder i jak się okazało, poszedł z ekipą „do Szamanki”. Spock poszedł więc, kierując się odgłosami pracy.

A kiedy znalazł się na miejscu zapomniał o tym, co ma zrobić. Nie miał zamiaru pracować. Nie miał zamiaru pomagać, ale kiedy poczuł zło czające się o drugiej stronie, kiedy Szamanka zagoniła go do pomocy, wziął się do pracy.

WSZYSCY

Zjawili się o czasie w pralni. Wszyscy. Niektórzy cuchnęli seksem, inni potem. Najgorzej wyglądała Lalka, ale Fixer tylko zaklął szpetnie na jej widok.

- Nie powinna iść – warknął Zanzibar. – Wygląda jak chodzące, nawalone prochami gówno.

- Najwyżej zajebią ją anomalie – zawyrokował Fixer. – To może pomóc innym. Nie mamy już czasu na szukanie innych osób. Jarry!

Do pralni wszedł czekający pod drzwiami więzień. Znali go. Jarry był „złotą rączką” w sektorze. Znał się chyba na wszystkim: elektryce, elektronice, mechatronice, komputerach. Potrafił zreperować każde urządzenie. Przy czym był facetem, którego większość więźniów lubiła – może poza skrajnymi zjebani, których w odciętym sektorze zbyt wielu już nie zostało.

- To rezystory Vossa – mechanik wręczył każdemu z ochotników po jednym urządzeniu.

Było płaskie, długie na jakieś pół metra, szerokie na jakieś piętnaście centymetrów, z zaczepami na górnej i dolnej krawędzi.

- Potrzebne nam będą cztery. Mamy zapas, ale obawiam się, że to szybko się zmieni.

- Wejdziecie przez rurę wentylacyjną – wyjaśnił Fixer. – Prowadzi po korpusie GEHENNY więc będziecie szli prawie jak przez kosmos. Jest szczelna, wiec tlenu wam nie zabraknie, chociaż będzie cholernie zimno. Zresztą stracony sektor też jest wyziębiony.

Wymienili kilka spojrzeń.

- Wyjdziecie w sekcji technicznej sektora Z-1907. Stamtąd zostanie wam do przejścia około stu metrów. Po wyjściu z technicznego, skręcicie w lewo, potem na drugim korytarzu w prawo. Dotrzecie do łącznika i nim w lewo. Ostatnie pomieszczenie na tym korytarzu, to wasz cel. Dajcie Jarryemu pracować. Wracacie tą samą drogą. Jeśli się nie uda walcie prosto na wejście do naszej sekcji. Wpuścimy was.

Przytaknęli, że zrozumieli.

* * *

Rurę trzeba było przeciąć robiąc w niej otwór na tyle szeroki, by zmieścił się w nim nawet najbardziej dopakowany uczestnik wyprawy.
Ustalonym szykiem ruszyli – jedno za drugim – targając swoje klamoty i rezystor Vossa.

Rura była niezbyt szeroka. Musieli pełzać niej w wymuszonej pozycji, bez szans na jakiekolwiek manewry, jedno za drugim. Metal był wyziębiony, pokryty lodem.

Kiedy dotarli na miejsce – Lalka, Ponti i Torque dorobili się kilku mniejszych ran, gdy nieostrożnie dotknęli ciałem wyziębionego miejsca i ruszając dalej odrywali się od powierzchni pozostawiając na niej kawałki przyklejonej do niego skóry.

Wyszli wykorzystując resztę paliwa w przecinarce – znów wycinając sobie drogę przez nawiew wentylacji.

Zgodnie z rozkazem nikt nie opuszczał pomieszczenia technicznego, póki nie znaleźli się w nim w komplecie.

Kiedy już byli na miejscu, oszronionym, pustym, pomieszczeniu, którym kiedyś trzymano zapasowe kombinezony w charakterystycznym, szarym kolorze. Teraz jednak większość materiału zmieniła się w sztywne, wilgotne, zamarznięte syntetyczne płótno. Poza zapasem butów i ubrań w magazynku nie było niczego wartego uwagi.

- Dobra – Jarry zajął się otworzeniem wyjścia.

Nagle zesztywniał.

- Ciii. – Uciszył ich szeptem.

Też to usłyszeli. Dźwięk dochodzący zza stalowych drzwi. Dziwny szelest i węszenie, jakby coś wyczuło ludzi po drugiej stronie i teraz starało się uchwycić ich zapach. Namierzyć.

- Anomalia. Chyba nas wyczuła. – Powiedział Jarry. – Co robimy? Wy tutaj jesteście, by zapewnić mi ochronę.

Mechanik z G0 mówił cichym szeptem, ale i tak jego słowa wydawały się być zbyt głośne. Odbijały się echem od oblodzonych ścian magazynu.

Gob1in 23-07-2015 11:25

Ghost znieruchomiał w tym samym momencie co wysłany z grupą jajogłowy. Słysząc węszenie mężczyzna bezszelestnie odsunął się na bok. James był pewien, że przeprawa przez tunel wentylacyjny jeszcze bardziej wzmogła - już wcześniej zbyt intensywną - woń grupy. Baker sięgnął po nóż stając nieopodal Jarry’ego. Nożownik wiedział, że głos naukowca był zbyt głośny aby reprezentant innego gatunku po drugiej stronie go nie usłyszał. Nawet gdyby miał zmysły podobne do ludzkich nie miałby z tym problemów. Ghost podejrzewał, że stanie w miejscu mogło być pomocne lub wręcz przeciwnie. Anomalii nie dało się przeczekać… Nie był on jednak od podejmowania decyzji. Miał chronić inteligenta i to będzie robił.

- Wydaje mi się, że chwilowo jesteśmy bezpieczni. - Spock rzucił cicho. - Jeśli to jest to o czym myślę, to nie zaatakuje nas w pojedynkę, tylko ściągnie ich tutaj więcej. Widzę dwie możliwości - albo wypadamy na zewnątrz i uda nam się to ubić zanim wezwie kolejne bestie, albo siedzimy cicho i trzymamy kciuki, żeby nas nie wywęszyło. - Ucichł, nasłuchując odgłosów po drugiej stronie. - Ciekawe, czy to w ogóle słyszy - może polega wyłącznie na węchu? - Powiedział bardziej do siebie, niż do pozostałych.

Hiroshi zmrużył oczy obserwując wyjście z pomieszczenia. Nie słyszał ani nie widział wokół siebie nikogo inteligentnego, kto miałby służyć im za “wodza”, więc nie miał kogo słuchać. Żadne mądrości ani propozycje nie padały, każdy stał jak słup soli rozglądając się wokół, jakby tu spierdolić, a może wrócić i zrezygnować? Hiro nie miał takich myśli, jego celem było napieranie, pójście w przód, byle przed siebie. Wyciągnął bezszelestnie kuszę i spojrzał na najmniej przydatną osobę w całym składzie - kobietę. Zaćpaną jak skurwysyn, drżącą, paskudną i bezużyteczną babę. Skinieniem głowy wskazał jej drzwi sugerując, że ma je otworzyć. On w tym czasie wycelował z kuszy w ich kierunku. Jeśli jego ruch, ruch grupy będzie pierwszy, jeśli przejmą inicjatywę, pokonają pierwszą przeszkodę i będą mogli iść dalej. Nie było czasu na myślenie, Anomalia wiedziała, że oni tutaj są, Oni zaś wiedzieli, że Anomalia jest tam. Nie było żadnych złudzeń, że pójdzie i nie wróci.

Hiro stał w milczeniu czekając na to, aż rozchylające się drzwi ukażą anomalię, w której głowie mógłby zatopić bełt, a potem wymienić broń na katanę.

Oczko wcale nie był pewny jak się sytuacja rozwinie. W takim “ubootonamierzaniu” nie rzadko liczyło się kto kogo przeczeka. Kwestia opanowania nerwów i uporu. Wcale nie był chętny do konfrontacji z tym czymś. A jak już to nie bezpośredniej. Grzyb wie gdzie to się uległo i w czym się tarzało. A konflikt mógł ulec łatwo eskalacji i z natury był ciężki do kontrolowania. Nawet gdy obie strony stanowili ludzie. Wolał więc się w niego nie angażować. Niestety klitka w jakiej wylądowali niezbyt sprzyjała innym alternatywom. Nie zamierzał walczyć o ile nie byłoby to niezbędne. Na wszelki wypadek złapał za nadgarstek Jerry’ego i pokazał mu głową by poszedł razem za nim. Miał zamiar stanąć przy ścianie na której były drzwi. Wychodził z założenia, że czy tamto coś by wpadło czy to oni by wypadali to lepiej nie być na głównej osi ruchu. A w czekaniu i milczeniu niczym to nie przeszkadzało.

Lalka natomiast była wystarczająco nawalona, by nie odróżnić czegoś, co jest niebezpieczne póki ból spowodowany błędnym wyborem nie przebije się przez otumanione nerwy. Choć z początku cofnęła się w kierunku wyciętego wyjścia z rury, najprawdopodobniej przez odezwanie się Fixera, tak znak Hiro podchwyciła, rozumiejąc na swój sposób. Dość "płynnym", przez co powolnym krokiem, skierowała się w miejsce przygotowane do strzału przez kusznika.

Hiro spojrzał na kobietę z niedowierzaniem. Czy ona myślała, że on chce w nią strzelić? W dodatku tak posłusznie podeszła pod linie strzału? Mężczyzna warknął coś pod nosem, ale nic nie powiedział. Machnął tylko ręką by się odsunęła i stanęła za drzwiami. W sumie, może tak będzie lepiej. Przeczekają w ciszy, parę osób za drzwiami, parę na froncie, a gdy Anomalia zamiast odejść, wejdzie do środka, dostanie z marszu kilka bełtów w głowę. Lepiej żeby odeszła. Dla nich lepiej. Azjata wiedział, że inaczej nie wyjdą. Niska temperatura pomieszczenia sprzyjała im, gdyż niwelowała odór jaki wydobywał się z ich ciał oraz ciuchów. Szansa na uniknięcie walki była, tylko pytanie brzmiało: jak duża?

W małym pomieszczeniu zaczęło się krzątanie. Spock odkleił się od drzwi i przesunął nieco w lewo, unosząc w przesadnym zdziwieniu brwi, gdy Lalka zajęła miejsce w pierwszej linii.

- Świry. Normalnie świry… - wydusił z siebie, niemal krztusząc się śmiechem.

Odłożył niesiony przez siebie rezystor, po czym sięgnął po gazrurkę przywiązaną do plecaka wykonanego ze zszytych ze sobą kawałków materiału. Zakończona kolankiem zwiększającym masę głowicy miała pętlę na drugim końcu mającą zapobiec zgubieniu broni w czasie walki. Oczywiście zakładając, że nic ci nie odgryzie całej ręki. Zamknął oczy starając się ponownie wsłuchać w odgłosy na zewnątrz.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:16.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172