Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-12-2015, 22:57   #1
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
[Old WOD] Jaki tu spokój... - Piotr Wasilewski

Ambasada USA, Śródmieście, Aleje Ujazdowskie, wczesne popołudnie
Ciemnoskóry dyplomata w końcu wszedł bocznymi drzwiami gabinetu. Piasecki poderwał się lecz Amerykanin tylko lekko uścisnął jego dłoń wskazując by Polak na powrót zajął miejsce w fotelu, sam usiadł naprzeciw prywatnego detektywa.
- Mr. Piasecki… parę osób polecało mi pana, choć ja z początku chciałem kogoś z najlepszych. Rutkowsky? Tak się chyba nazywa? - powiedział po chwili milczenia, położył przed sobą otwartą kopertę na której wykaligrafowano “Mr. Wojciech Kleszcz”. W rękach trzymał kartkę A4 zadrukowaną komputerowym pismem na prawie całej powierzchni, bystre oko detektywa uchwyciło tylko typową czcionkę Times New Roman, choć ta informacja nie wydawała się istotna.
- Jeżeli chce pan aby śledztwo znalazło się na pierwszych stronach gazet to ja też go mogę polecić.
- I mi tak mówiono, dlatego jest tutaj pan, a nie on. Choć i paru innych by się znalazło zapewne lepszych ale nie mam czasu.
- Jestem tu by można było mnie obrażać i wbijać mi szpilki? - Piasecki płynnie posługiwał się angielszczyzną. - Czy jednak powie pan o co chodzi?
- Znajdzie pan jedną osobę, odda jej ten list. Przypilnuje pan by cel przyjął propozycje. Tylko tyle. - Amerykanin poluzował lekko krawat.
- Nie robię w drobnicy, nawet dla pracowników ambasady USA, przykro mi.
- Trzydzieści tysięcy za znalezienie celu i dostarczenie listu, drugie tyle jak pomoże pan w… przekonaniu go, że moja oferta jest najlepszym co przytrafiło mu się w życiu. W dolarach. I pan chyba dobrze wie, że Pana syn nie ma szans na wizę? Nie z tym co ma w aktach, może składać podania i kolejne siedem razy… Ale można i załatwić to nieurzędowo.
Piasecki sapnął i wytrzeszczył oczy, brał takie stawki za ciężkie roboty ale w złotówkach. Szybko przeliczył, że za jedno zadanie oferowano mu niewielką kawalerkę w stolicy. Ale to były tylko pieniądze, ta druga część oferty była…
- To… - Poluzował swój krawat. - To dużo. - Wydukał. - Co o nim wiemy?
- To, Mr Piasecky - Amerykanin uśmiechnął się lekko i wskazał kopertę z imieniem i nazwiskiem. Złożył trzymaną kartkę papieru, włożył ją do koperty i zakleił ją.
- Pan żartuje?
- Nie. I próbowałem… - Szybko zdał sobie sprawę z gafy, więc poprawił się szybko - próbowaliśmy go szukać sami. Nie oferowałbym takich pieniędzy jakby to była kwestia książki telefonicznej.
- Rozumiem, ale cokolwiek?
- Pięć i pół roku temu Mr Klehts - dla anglojęzycznych wypowiedzenie poprawnie tego nazwiska było mordęgą. - Mr Voytech, został wprowadzony na imprezę dla elit przez swojego przyjaciela nazywanego “Buła”, którego z kolei dobrze w obecnym tam towarzystwie znała jedynie córka attache kulturalnego przy ambasadzie Norwegii. - Amerykanin uznał najwidoczniej, że odrobina wyjaśnień nie zaszkodzi. - Poznał tam młodziutką Amerykankę, której zrobił wtedy dziecko. Ta Amerykanka była tu tylko na kilka dni, cóż wyborna pamiątka z Polski. - Piasecki był świetnym obserwatorem, normalny człowiek nie zauważyłby lekkiego przykurczu mięśni szczęki ciemnoskórego rozmówcy.
- Ta dziewczyna na imprezie wylądowała dzięki pewnemu rodzeństwu, dzieciom dyplomaty… stąd. - wskazał podłogę pomieszczenia ambasady w którym rozmawiali. - Już dawno ich tu nie ma, zresztą “Bułę” znali tylko jako, hm, “Buła”. Nazwisko Mr Voytecha poznali przypadkiem, tylko dlatego, że gdy parka zniknęła tenże “Buła” rzucił jakiś żart, że jego kumpel od samego początku imprezy wpił się w Indi...w Amerykankę jak... Hm. Tłumaczył to podobno. Jakiś wasz żart językowy, dzieci ambasadora nie zrozumiały, jak i ja. No ale to nie ważne, ważne jest to, że żartem miało być to, iż chłopak ma tak na nazwisko. Stad je znam. To wszystko.
- A ta Norweżka? Trop tego Buły?
- To wszystko - powtórzył Amerykanin.
Piasecki zastanowił się. Z jego kontaktami nacelowanie typa mogło oznaczać bułkę z masłem. Gdyby jednak to zawiodło, szukanie gnoja mogło oznaczać szukanie igły w stogu siana, a na to się zanosiło jak Amerykanin już sam szukał…
- Więc jak będzie?
- Biorę to.
Uścisnęli sobie ręce.
- Mr Gemmer? - Jakaś sekretarka uchyliła drzwi. - Pana córka czeka już prawie pół godziny, a spotkanie ambasadora z tymi Japończykami…
- Już idę Wendy. - Amerykanin podniósł się i podał kopertę Polakowi.
Piasecki również wstał właściwie interpretując postawę gospodarza jako zakończenie "audiencji".
Dyplomata wyszedł pierwszy dając jakiś znak komuś na korytarzu.
- Wylatuję pojutrze z samego rana - powiedział w drzwiach zanim prywatny detektyw przestąpił próg. - Kontaktu nie przewiduję, to poszukiwany ma się ze mną skontaktować, w liście jest mój e-mail. Wtedy wypłacę należność.
Piasecki kiwnął głową wychodząc.
- Do widzenia - podał dłoń na pożegnanie i ciekawie spojrzał na młoda bardzo ładną ciemnoskórą dziewczynę jaka zbliżyła się do nich.
Ukłonił się lekko i ruszył do wyjścia.
Był inteligentny, klocki w jego mózgu powoli wskakiwały we właściwe miejsca.


* * *

Mieszkanie Marka Piaseckiego, Mokotów, ul. Odyńca, wieczór
- Nic z tego Marek - Anna przez telefon brzmiała beznamiętnie. - Ani u nas, ani w T-Mobile, ani... właściwie u nikogo. Uruchomiłam parę znajomości, żadnej umowy na takie nazwisko u żadnego operatora. Jak ma telefon to na numer prepaidowy - nierejestrowany.
- Dzięki. - Piasecki rozłączył się i walnął pięścią w biurko.
To była ostatnia możliwość łatwych pieniędzy, obdzwonił wszystkich, od urzędów dzielnicowych po dostawców prądu i gazu. Prosta robota zapowiadała się prawdziwym cierniem w dupie.


* * *

Pałac Mostowskich, Śródmieście, ul. Nowolipie, późny ranek
Rozmowę z Władkiem przerwał dźwięk nadchodzącego SMS.
Piotr zerknął na telefon, nadawcą był “Buźka”, jego najlepszy informator.
Cytat:
Mam coś na Hotel, chyba piesko gruby kaliber, nie na tel.
Cytat:
Dobra. Podaj adres.
Młodszy aspirant odpisał i zamyślił się lekko.
Ciszewski ciekawie spojrzał na partnera.
- Coś się urodziło?
- Miejmy nadzieję…


* * *

Pub “Zielona Gęś”, Mokotów, Aleja Niepodległości, około południa
Pub o tej porze był prawie pusty, co było komfortowe, wszak ani policjantowi ani jego informatorowi nie były potrzebne uszy chciwe informacji. Choć brak żywych uszu nie zawsze oznaczał brak podsłuchujących o czym boleśnie dowiedzieli się niektórzy politycy żrący ośmiorniczki przy rozmowach przez które zapewne poszli w odstawkę z woli ludu.
Wybór miejsca nie zaskoczył Piotra, “Buźka” odsiedział trochę w więzieniu przy Rakowieckiej i lubił kręcić się w pobliżu. Widok murów z drugiej strony działał na niego optymistycznie.
Informator siedział przy pustym stoliku, w ręku trzymał butelkę coca-coli, machnął na przywitanie i pociągnął łyka gdy Wasilewski uciadł naprzeciwko.
- Piotr jest chyba problem. - “Buźka” wydawał się lekko przejęty. - Doszły mnie pewne słuchy… “Hotel” ostatnio prowadzi rozmowy ze “skośnymi panami z hameryki”.
- Mów Mareczku, mów. Nie oszczędzaj mnie.
- Ja nie jestem wróżka, mówię co wiem, a wiem tyle co kot napłakał. Jakieś Japońce z USA twardo coś negocjują w Rembertowie z Ruskimi. Może wspólne interesy? Nie wiem. Tak mi się tylko widzi, że… - zawiesił głos. - Sam zresztą chyba wiesz co to może oznaczać.
- No. I to są, Marek, cenne informacje, ale bez dokładnego adresu gówno dają. Mówisz w Rembertowie. Daj dokładny adres i czas następnego spotkania jak możesz.
- Piotr w chuja sobie lecisz? - Marek się uniósł. - Może jeszcze adres Bałałajki ci podać? Wiem tylko tyle. Jak Hotel dogada się z amerykańcami to możesz mieć tu autostradę prochów z rynku rosyjskiego do Stanów. Polska to idealny punkt przerzutowy - ale to tylko poszlaki. Wiem tylko o tym, że gadają i… - zamyślił się.
- I co? - Wasilewski czekał cierpliwie.
- Jest jeden typek, frajer, zwykły diler ruskich ale ma podobno kumpla postawionego wysoko. - Buźka zaczął ostrożnie. - Typ opowiadał, o jakiejś lasce, coś w stylu “szkoda, że panny nie opchną do burdelu bo by chętnie przetestował”. Bo jak dobrze pójdzie to będą musieli ją odstawić do Stanów. - Marek przysunął się bliżej.
- To menda, typ bez znaczenia, przynajmniej do wczoraj tak mi się zdawało. Jak to prawda to znaczy, że koleś poza fizjonomią szczura ma większą wiedze o hotelu niż się zdawało. I wie w tej sprawie z Japońcami. chyba, to mglista poszlaka. Ja wiem tylko tyle, chcesz to gadaj z tym lamusem.
- Gdzie gościa znajdę? Ma jakieś nazwisko? Ksywę?
- Krzysztof Stec, na ulicy wołają go “Fred” - Marek uśmiechnął się do siebie. - Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć czemu. Mogę ci go wystawić, umówię deal na działkę hery powiedzmy pod mostem średnicowym na Powiślu. Jego rejony. Jak go złapiesz z towarem, to prędzej zacznie gadać. Ale za to ty coś dla mnie zrobisz.
- Mów. Pomyślimy.
- Odpalisz mi połowę tego co zaoferuje ci Piasecki - “Buźka” wyszczerzył się.
Piotr nie miał zamiaru przyznawać się, że nie wie o co chodzi. Imidż trzeba mieć.
- No nie wiem, Marek. Ja z Piaseckim wódkę rzadko piję. Ale obiecuję ci, że jak pójdę do szefa rozliczać się z forsy na operacyjnych to coś dla ciebie wytarguję. Może być?
- Ty mi tu nie pieprz o operacyjnych Piotr. - Marek się żachnął - Piasek ma problem z tego co wiem z kontaktami u was. Ktoś się na niego wypiął, ktoś na urlopie dłuższym, chwilowo mu się sypnęło. Będzie potrzebował kogoś jako wtykę w wasze dane. A kto wie, może celujecie w to samo? Wiesz gdzie zlecenie dostał? - “Buźka” wyszczerzył się - Aleje Ujazdowskie 29/31. Zółtki ze Stanów kumają się z naszymi ruskimi, a jeden z lepszych detektywów znających to miasto jak własną kieszeń dostaje kontrakt w ambasadzie USA. Sam sobie dośpiewaj czy może być wam po drodze. Chcesz Freda, to pomożesz Piaskowi gdy mu ciebie nagram, a ja dostane swoją dolę Piotrek. Od obu, hehe. Tak to wygląda.
- To jest konkret - zgodził się Wasilewski - Dobra, masz to załatwione. A póki co ustaw mi tego Freda. Jak załatwisz wyślij mi smsa. Ok?
- Ok.


* * *

Pałac Mostowskich, Śródmieście, ul. Nowolipie, popołudnie
Cytat:
“Piasek o 20.00 w “Gnieździe Piratów”, knajpa szantowa na Bielanach. Fred nad brzegiem rzeki pod mostem średnicowym od Powiśla o 22.00. Powodzenia.”
Piotr wygasił telefon i schował do kieszeni.
Była dopiero siedemnasta, miał jeszcze masę czasu.


* * *

”Gniazdo Piratów”, Bielany, ul. Ogólna, wczesny wieczór
W Gnieździe Piratów było o tej porze dostatecznie cicho by można było spokojnie pogadać i dostatecznie głośno by rozmowa była bezpieczna. Piaseckiego jeszcze nie było, a Piotr nie bardzo wiedział co zrobić bo wszystkie stoliki były zajęte lub z karteczkami z napisem “rezerwacja”. Kilka minut później dostał sms:
Cytat:
“Spóźnię się trochę samochód mi zdechł, stolik jest na mnie”.
Wasilewski odebrał rezerwację płacąc 20 złotych i czekał.
Minęło pół godziny, na scenie jacyś ludzie zaczęli rozkładać sprzęt i stroić instrumenty.
Godzina.
Policjant zaczął wychodzić z siebie, nie mógł zamówić sobie nawet piwa, bo prowadził. Co chwila musiał również zaprzeczać młodzieży pytającej czy mogą się dosiąść, wszak stolik na jakieś sześć-osiem osób zajmował tylko on sam.
Muzycy zaczęli grać. “Strefa Mocnych wiatrów” (jak się przedstawili) od razu zaczęła z grubej rury, połączenie szant z mocnym rockiem było charakterystyczne dla tej kapeli, gwarantowało też, że rozmowa stawała pod znakiem zapytania. Choć… siedząc obok siebie można było się usłyszeć, a tego co się mówiło nie miał szans podsłuchać nikt postronny.


Jakoś kwadrans po 21:00 Piasek w końcu pojawił się podchodząc do stolika.
- Jestem - wysapał.
Nie był przesadnie otyły ale brzuch na emeryturze zapuścił bardzo solidny. Podał rękę Piotrowi.
- Wybacz ale przy Politechnice jeden typ wjechał mi w dupę, wasi musieli protokół spisać, a ja lawetę załatwić bo ośka poszła. Noż kur… - miał kiepski nastrój.
Rzucił kurtkę na ławkę i mamrocząc coś w stylu “za chwile jestem” odszedł aby po jakichś pięciu minutach wrócić z kuflem piwa.
- Samochód mi rozpieprzyli to mogę dziś, hehe, ty wozem to ci nie brałem. - Powiedział siadając obok, "Strefa Mocnych Wiatrów" godnie dawała czadu i uniemożliwiała rozmowę przez stolik.
- Ok. Słuchaj, Marek, muszę zadzwonić. 5 minut mi zejdzie.
- Jasne.
Wasilewski wyszedł na zewnątrz. Wyjął służbową komórkę i wybrał numer komendy. Gdy odebrał dyżurny poprosił o połączenie ze swoim partnerem, Ciszewskim.
Po krótkiej chwili znajomy głos w słuchawce spytał:
- No co tam Pitia?
- Słuchaj Władziu, jest robota. Wybierz jakichś dwóch ze służby patrolowej i każ im jechać pod most średnicowy, na Powiśle, przy rzece. Jestem tam umówiony na 22 z jednym handlarzem gorącym towarem. Facet nazywa się Krzysztof Stec ksywa “Fred”. Niech go zgarną, ale żeby nie było, że ktoś gościa wsypał, rozumiesz?
- Mhm - rozległo się w słuchawce. Znając Władzia właśnie notował.
- Niech go wyjmą tak jakby po prostu zobaczyli pod mostem na patrolu i go wzięli. Jak go wsadzą do suki to niech prawy da cynk na komendę, wiesz, że niby patrol zatrzymał przypadkowo handlarza. Ten Fred powinien mieć przy sobie bułę heroiny. I powiedź chłopakom, że jak skrewią, jak gość zwieje, pozbędzie się towaru albo strzeli sobie w łeb to oni za to oberwą. Zapamiętałeś?
- Jasne.
- Aha. Niech go na posterunku spiszą i zapakują do celi, a ja jak skończę interesy robić to go przesłucham. Niech go póki co nikt nie rusza.
- Powiesz skąd masz info? Chętnie sam pogawędzę z tą twoją wróżką. - Partner Piotra roześmiał się do telefonu. - Nie bój nic, zrobimy kocioł, że muszka nie siada.
- Super. Władziu, jeszcze pogadamy bo muszę z kolegą porozmawiać. Trzymaj się.
Piotr przerwał połączenie schował komórkę i wrócił do stolika.

Koncert trwał w najlepsze, policjant przysiadł na powrót obok prywatnego detektywa.
- Jestem. Na czym skończyliśmy? - spytał.
- Prosto z mostu: moi znajomi wyświadczający mi przysługi w firmie się chwilowo sypnęli. Tu urlop, tam operacja wycięcia wyrostka, a potrzebuje kogoś na bieżąco w pałacyku. Marek polecił ciebie. - Piasecki znał Piotra tyle o ile i wiedział, że ten nie jest orłem jeżeli chodzi o zaawansowaną dyplomację.
- Wiesz, nie widzę problemu. Ty jesteś stary pies gończy, nigdy, z tego co wiem, sumienia nie brudziłeś i można ci pomóc więc mogę co informacje podać. Ale niech to będzie równa współpraca. Ty pomagasz mnie, ja tobie.
Emerytowany gliniarz zdziwił się.
- Jak to “ja tobie?”, jaka pomoc Piotr?
- Coś się tak zdziwił? Wolontariat ci się marzy? Ty potrzebujesz informacji, ja też. To takie dziwne?
- Na tym świecie nie ma nic za darmo. - Piasecki uśmiechnął się i upił łyk piwa. - 10 tysięcy zielonych, a jak załatwisz mi jakieś wyjątkowe info w czasie sprawy to dorzucę drugą dychę. Choć wątpię, sprawa jest dość prosta. Trzeba znaleźć po prostu jednego typa, ale moje kontakty nic na niego nie mają. Koleś od strony moich informatorów jest jak widmo, żadnych kredytów, brak umów u operatorów komórkowych, o zameldowaniu nic w urzędzie nie wiedzą. Ty masz tylko przeszperać archiwa policyjne, może gdzieś kiedyś patrol go spisał? Cokolwiek bym złapał trop. Kasa godziwa i tego typu to układ, a ja wybacz, za twoimi sprawami latać nie mam czasu. Nie stać cię na mnie Piotrek - mrugnął okiem.
- Nie no fajnie, że się cenisz, ale ja twojej forsy nie potrzebuję. Jak by mnie na tym złapali, ze biorę od ciebie kapustę to by mnie szef powiesił. I nie mówię, żebyś sam latał w moich sprawach, ja sobie poradzę. Tylko czasem mogę cię poprosić o to żebyś swoich operacyjnych wypytał. No po prostu żebyś mi informacją sypnął. A jak już mówimy o forsie to weź Buźce sypnij kasą bo się chłopak spisał. Odhaczmy ten punkt i zacznijmy mówić o prawdziwych interesach.
Piotr przerwał na chwilę by zaczepić kelnerkę i zamówić capuccino.
- Chcesz coś dodać, Marek?
Prywatny detektyw oderwał usta od kufla i popatrzył uważniej na młodszego aspiranta. W oczach miał iskierki szyderstwa.
- Ty mnie? Starego psa? Piotrek, szanujmy się. Ja pracowałem z odznaką gdy ciebie rodzice jeszcze nie planowali, a chcesz mnie o tak jedną rozmową na informatora urobić? - Marek Piasecki zabębnił palcami po stole. - Informacja Piotrusiu to jest pieniądz, nie chcesz pieniędzy? To nie.
Wyjął z kieszeni kupon lotto kładąc przed sobą.
- Piątka z losowania 29 października. Myślisz że my za PRLu jesteśmy, że pieniążki mundurowym na konto? Ba nawet wtedy na kartki szły deale. - Znów zamoczył usta w kuflu. Tymczasem kelnerka przyniosła zamówioną kawę.
- Nie chcesz pieniędzy, twoja sprawa, ale jak chcesz bym ci czasem ja coś sypnął co wiem, to tylko wtedy gdy moim kontaktem w pałacyku będziesz na stałe. Wtedy możemy się bawić info za info, teraz na jednorazówkę oferuję kasę, jak nie ty to dzwonię do Marka, że nie wyszło i szukam innego z naszych wspólnych bądź (dla mnie) byłych kolegów. Hm?
Piotr siorbnął kawę.
- Marek, ja cię szanuję. Dlatego ci prosto z mostu powiem, że mi właśnie o stałą współpracę chodzi. Kasą jak mówiłem sypnij Markowi. A tą sprawę co nad nią teraz pracujesz to ja ci pomogę bez pieniążków, kuponów na lotto i szczęśliwych paczek. Mów czego potrzebujesz, ja ci to załatwię, a jak już będziemy na stałe współpracować to cię poproszę o pomoc w pewnej sprawie. Dobrze?
- Ok. ale nie gwarantuję, że Twoją sprawę wezmę na warsztat choćby ruszając kontakty. No dobra. Typ nazywa się Wojciech Kleszcz, tylko tyle wiem, bo (uważaj, to będzie dobre) typ co mnie najął dał tylko jego imię i nazwisko oraz to że na jedną imprezę high class dla synów zagranicznych oficjeli pięć lat temu z hakiem, wciągnął go jego kumpel “Buła”. Zawrotne info, nie?
- Co ja ci mogę powiedzieć? No zawrotne. Nic więcej nie masz? Nic sam na razie nie ustaliłeś?
- Nic. Bo sprawa świeża, dopiero ruszyłem i jak w mur. Jak mówiłem, ani w sieci bankowej, ani w umowach gaz/prąd itp. jak i w telefoniach komórkowych to nazwisko nie istnieje. Zameldowany nie jest nigdzie. Mówiłem na czym polega twoja robota. - Upił kolejny łyk piwa. - Może jest gdzieś coś o nim w aktach firmy. Jak karany - to idealnie, ale jak nie to choćby i notatka służbowa… może go gdzie spisał patrol? Gdzie i z kim? Jak wpadniesz na takie info to ja będę miał punkt zaczepienia. I to tylko tyle, więcej nie wymagam.
- Dobra, sprawdzę i dam ci znać. - Piotr siorbnął znowu - A ten “Buła”? Co z nim?
- To miasto ma podobno blisko 2 miliony mieszkańców. Nawet nie chcę wnikać ilu z nich ma taka ksywę Piotrek. Nie znam nawet imienia. - Prywatny detektyw podrapał się w brodę. - Widzisz, sprawa jest delikatna. Typ którego szukamy zrobił dziecko jakiejś lasce, która w stolicy była na kilka dni, na krótkim tripie. Spotkali się na imprezie dla high class, “Buła” był znajomkiem córki attache w ambasadzie Norwegii. Laskę jaką napompował nasz “Wojtuś” wprowadziło jakieś rodzeństwo oficjela z ambasady stanów, a jego samego tenże Buła. Zleceniodawca wyrwał od tej dwójki amerykanów tylko te dane, nie znali nawet imienia Buły, Norweżki szukaj po świecie, dyplomaci zmieniają co parę lat placówki. Ślepa uliczka.
- Dobra, posprawdzam i dam ci znać. Spotkajmy się znowu, powiedzmy jutro wieczorem. Masz czas wieczorem?
- Mam, podwieziesz mnie w kierunku centrum? Sprawdziłbym jeszcze Uniwersytet, wątpię… ale wiesz jak to jest.
- No to kończ swoje piwko, ja kończę kawę i zbieramy się.


* * *

Ulice Warszawy, wieczór
Piasecki już rozpiął pasy gdy jadąc ulicą Andersa zbliżali się do Pałacu Mostowskich, lecz Piotr nie skręcił w Nowolipie jadąc dalej w kierunku ratusza. Prywatny Detektyw zrozumiał dopiero gdy skręcili w Królewską z Marszałkowskiej, gliniarz najwidoczniej zdecydował się zamiast podwózki w okolice centrum zrobić Markowi za taksówkę.
Zbliżali się do Nowego Świata mijając Zachętę.
Wszystko rozegrało się tak szybko, że Piotr nie miał za dużo możliwości manewru, jednak za kółkiem był kimś więcej niż pierwszy lepszy, kiepski, niedzielny kierowca. Zawinął w lewo unikając staranowania przez subaru pędzące z prawej, z Małachowskiego i najpewniej z zagłębia klubowego mieszczącego się na Mazowieckiej. Subaru zamiast wjechać całym pędem w bok przejeżdżającego opla, uderzyło jedynie w bok pojazdu pod kątem. Uderzenie odrzuciło samochód Piotra, a sprawca wypadku odbił się i wpadł na plac Piłsudskiego zmiatając po drodze jeszcze jakiegoś staruszka.
Wasilewski pierwszy wyszedł z szoku, był cały, złamań nie zanotował, wszak uderzenie wzięła na siebie prawa część samochodu. Odruchowo odwrócił się w prawo, drzwi od strony pasażera wbiły się w Piaseckiego druzgocząc mu prawą rękę, nogę i biodro, choć żył, jęczał cicho i urywanie dyszał.
Z subaru wytaszczył się jakiś łysy młodzik w markowych ciuchach. Już pierwszy rzut oka dawał konkluzję, że jest pijany.
- O kurwa - wybełkotał patrząc na swoje dzieło, po czym opadł na kolana i zwymiotował.
Piotr pokręcił głową. I sięgnął po komórkę.
- Pogotowie? Mam tu rannego po stłuczce przy Zachęcie, koło Małachowskiego. Dajcie ambulans…
Drugi numer.
- Dyżurny? Dajcie patrol na Małachowskiego. Stłuczka, jeden ranny, kierowca pijany. Odbierzcie go…
Chowając komórkę Piotr zajrzał do swojego skasowanego auta.
- Marek, żyjesz? Jak kręgosłup masz cały to spróbuję cię wyciągnąć…?
Piasecki dawał silne oznaki życia, był przytomny, nawet nie krwawił za mocno (jak na tego kalibru wypadek) choć mimo to obrażenia wyglądały koszmarnie, prawdopodobny był krwotok wewnętrzny.
- Drugi… raz… dziś, ... noż... - jęczał. - Noż… drugi raz…
- Tak, tak. Zaciśnij zęby, będę cię wyciągał. Tylko tego brakuje, żeby samochód pierdolnął…
Wasilewski próbował drzwi otworzyć na siłę, ale nie dało się. Wbiły się w pasażera, tu był potrzebny dźwig. Piotr spróbował więc od drugiej strony.
Wnet zrobiło się zbiegowisko, jakichś dwóch mężczyzn szarpało się ze sprawcą wypadku, który chciał prysnąć w stronę Ogrodu Saskiego, parę osób trzymało telefony przy uszach zapewne dublując zgłoszenia na pogotowie.
Z drugiej strony w wyciągnięciu rannego przeszkadzała dźwignia skrzyni biegów, na siłę może i by się dało jednak przy tym kalibrze obrażeń poszkodowanego…
Co było robić? Piotr spiął się i wyrwał wajhę i przez powstałe wolne miejsce wywlókł Marka na krawężnik starając się postępować jak najdelikatniej.
Pierwsza podjechała policja, dwóch mundurowych szybko wyrwało się z wozu i kierowani okrzykami gapiów oraz wskazywaniem na szamotaninę rozpoczęło pacyfikację pijanego typa.
Z oddali niósł się sygnał karetki.
- Piotr, jedź ze mną… karetką. Musimy... - Marek wpił się palcami w ramię policjanta. - Muszę z tobą pogadać. - Wasilewski dopiero po wyciągnięciu rannego należycie obejrzał obrażenia. Prawa ręka i noga były zapewne połamane w kilku miejscach, a biodro… Prywatny detektyw będzie miał szczęście jak będzie mógł kiedykolwiek normalnie chodzić.
- Dobra, dobra. - Wasilewski poklepał detektywa po zdrowym ramieniu - Tylko nie wiem czy mnie wpuszczą i czy będzie miejsce…
- Pieprzyć to… - Marek chyba powoli tracił przytomność, ale walczył z tym tytanicznym wysiłkiem. - Zlecenie Piotr… weź je… To naprawdę gruba sprawa, gruby zleceniodawca, gruba kasa. - to co mówił przeplatało się z jękami. - Weź to za mnie, dam ci ⅔ angażu.
- Dobra, nic nie mów na razie bo bredzisz, Marek. - Karetka zatrzymała się obok - Pojadę z tobą do szpitala tylko mi tu nie umieraj.
Piasecki mocniej zacisnął rękę tym razem na kolanie Wasilewskiego.
- Obiecaj, zrób to za mnie… - Odpływał, ale puścił i sięgnął drżącą ręką do kieszeni wyjmując klucze. - W encyklopedii, list dla celu. Jak to nie przypadek… Drugi raz dzisiaj… Zrób to za mnie, dam ci Bałałajkę.
Wasilewski zamarł na chwilę. Po czym wyjął klucze z rąk detektywa, schował do kieszeni.
- Lekarz! Gdzie lekarz, szybko!
Ratownicy medyczni przyskoczyli zanim skończył krzyczeć, ktoś odsunął go uprzejmie lecz stanowczo. Piotr zobaczył sprawcę wypadku rozciągniętego na masce radiowozu, a policjant nad nim gdzieś dzwonił Ludzi przybywało, więc drugi z patrolu odsuwał ich każąc się rozejść.
Piaska wzięli na nosze i włożyli go do furgonetki. Na plac podjeżdżała na sygnale druga, zapewne świadkowie zdarzenia dali informacje o większej ilości ofiar. Ratownicy wyskoczyli do potrąconego starszego pana, choć tutaj pomoc lekarza wydawała się już zbędna. Subaru zmiotło go jak kukiełkę, leżał w kałuży krwi.
Wasilewski chwycił za ramię ratownika medycznego.
- Jadę z wami.
Ratownik medyczny spojrzał na Piotra i szarpnięciem uwolnił się. Po młodszym aspirancie nie było znać żadnych obrażeń, zastali go jak klęczał nad rannym, zasadniczo załoga nie wiedziała nawet że to kierowca skasowanego samochodu.
- Rozum pana opuścił, każda chwila się liczy, weź pan taksówkę.
- Jestem z policji - Piotr wyciągnął odznakę - To mój kolega, miejcie serce…
- Ładuj się pan - po naprawdę krótkiej chwili wahania zagadnięty machnął ręką. - Z przodu, nie przy rannym.
Post by Jaśmin & Leoncoeur
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 22-02-2016 o 11:54.
Leoncoeur jest offline  
Stary 05-01-2016, 14:18   #2
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Warszawa, szpital, 22:35

Piotr wyłączył i schował telefon. Właśnie odbył kilka ciekawych rozmów. Mógł sobie na to pozwolić czekając na wieści o stanie Marka. Noż kurwa, a miało być tak pięknie...
Pierwszą sprawę załatwił dzwoniąc po lawetę. Podał im adres, markę i numer rejestracyjny samochodu. Odhaczyć.
Drugą załatwił dzwoniąc do swego ubezpieczyciela. Grzecznie przeprosił za późną godzinę i ustalił szczegóły dotyczące kasacji i ubezpieczenia swojego opla.
Kolejna rozmowa to był gwóźdź programu. Około 23.05, przyjmując, że Władziu już się ze sprawą uporał, Piotr zadzwonił w sprawie Freda.
-...i kurważ mać, puściliśmy go. Moja wina, Piotruś, moja wina, moja, kurwa, bardzo wielka wina. No powiedz kto by pomyślał, że uciekający przed jakimś amerykańcem handlarz herą będzie wrzeszczał, że mu pilno do mundurowych...
Ciszewski przerwał na chwilę wysłuchując jak partner buduje skomplikowaną figurę stylistyczną złożona z samych przekleństw.
-Dobra, dobra, Władek, nikt doskonały nie jest - Wasilewski w końcu się uspokoił - To zrób coś innego. Wpadnij do firmy i potwierdź mi adres Marka Piaseckiego...
Piętnaście minut później Piotr miał już ten adres. I wreszcie, last but not least, zadzwonił do swojej dziewczyny.
-Anka? Słuchaj, mam robotę. Nie będę na kolacji...tak wiem. Przepraszam. Zjedz i idź spać...Wiem. Będę pewnie gdzieś nad ranem. I pewnie z marszu od razu do roboty...Wiem, wiem. Postaram się jutro, dobra? No, dobranoc, kotuś.

*****

Warszawa, Antoniego Odyńca 41/43, 01:15

Piotr otworzył drzwi nie zapominając wcześniej założyć cienkich skórzanych rękawiczek. Klucz dość ciężko chodził. Policjant znajdował się właśnie na Mokotowie, w mieszkaniu należącym do Piaseckiego.
Pół godziny wcześniej zmęczony lekarz dostarczył mu wiadomość, ze Marek jest w śpiączce farmakologicznej po operacji i przez dwa najbliższe dni nie będzie z nim kontaktu. Połamana noga, ręka, zmasakrowane biodro, impreza w narządach wewnętrznych, pysznie. Wasilewski podziękował szorstko. A skoro tak nic go na razie w szpitalu nie trzymało. Pojechał na Mokotów. I właśnie stanął w progu markowego mieszkania.
Gdzieś na zewnątrz słyszał turkot przejeżdżającego tramwaju. W lokalu obok dudniła głośna muzyka.
W mieszkaniu przywitała go cisza i ciemność. Zamknął drzwi, zapalił górne światła. I zaczął się rozglądać starając się ignorować imprezę gdzieś za ścianą.
Mieszkanie było dwupokojowe i świadczyło o dość znacznym statusie majątkowym gospodarza oraz o braku czasu na dokładniejsze sprzątanie. Dość oszczędnie umeblowane, wytapetowane na jasny brąz, łazienka wyłożona identycznymi w barwie kafelkami. W łazience kabina prysznicowa, na półeczkach zestaw męskich kosmetyków itp. Mniejszy pokój był sypialnią, ale wyglądało na to, że jest rzadko używana. Prawdopodobnie Marek idąc spać zwykle wybierał kanapę w dużym pokoju.
Piotr szybko sprawdził też kuchnię. Nic ciekawego oprócz butelki wódki w kształcie kałąsznikowa w lodówce. Piotr parsknął śmiechem. Marek, ochlapusie.
Dalej poszło szybko. Na jednej ze ścian znajdowała się dość pokaźna biblioteczka. Klasyka głównie, Mickiewicz, Strugaccy, Conan Doyle. I kilkunastotomowa Encyklopedia PWN. W tomie czwartym Piotr znalazł list do Mr Wojciecha Kleszcza. Bingo. Wasilewski był piekielnie ciekawy co tam jest napisane, ale póki co wolał być przezorny i nie otwierać. Spokojnie, później.
Na biurku w dużym pokoju stał też komputer pc, dość średniej klasy. Taki sprzęt u prywatnego detektywa zwykle krył różne ciekawe sekrety, Piotr walczył ze sobą krótko. Ciekawość zwyciężyła.
Mimo to nie dogrzebał się niczego ciekawego jako że komputer został wcześniej zahasłowany. No trudno, nie ma czasu na zabawę. Niemniej, leżący na biurku kabel świadczył, że właściciel często używał dysku zewnętrznego. Którego to nigdzie nie było widać.
Jeszcze raz sprawdził całe mieszkanie. W oczy rzucał się duży telewizor plazmowy z dvd oraz stojący w kacie, dość zakurzony, stary telewizor czarno biały, prawdopodobnie pamiątka z czasów PRL. Marek, wyglądało na to, był dość sentymentalny.
Piotr sprawdził godzinę, 02.05. Chyba nic tu ciekawego już nie znajdzie. Obrzucając mieszkanie ostatnim pożegnalnym spojrzeniem Piotr wyłączył komputer i światła, zamknął drzwi. List schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Sądząc po odgłosach zza ściany impra dochodziła do finału. Piotr, nie czekając dłużej, ewakuował się na zewnątrz. Pięć minut później złapał taksówkę podając taksiarzowi adres swojego bloku. O 03.10 znalazł się w domu z mocnym postanowieniem, że przed dzienną zmianą o szóstej prześpi się przynajmniej te dwie godziny...
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 05-01-2016 o 14:25.
Jaśmin jest offline  
Stary 11-01-2016, 17:25   #3
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Pałac Mostowskich, Śródmieście, ul. Nowolipie, wczesny ranek
Do pracy wpadł niewyspany i spóźniony.
Dwie godziny snu wraz z koniecznością dojazdu komunikacją publiczną zrozbiły swoje. Za spóźnienie nikt by mu wszak złego słowa nie powiedział, jednak półprzytomny musiał zacząć od porannej kawy, w domu nie było czasu.
Władek właśnie zaparzył sobie dawkę kofeiny ale widząc stan partnera bez słowa postawił ją prpzed nim.
- Piotruś no sorka jeszcze raz, sam rozumiesz, przypadek... - powiedział zabierając się za zrobienie czarnego nektaru dla siebie po raz drugi.

- Ustaliliśmy personalia. Co ciekawe ten hamerykaniec to Polak z jankeskim paszportem. - Ciszewski kontynuował swoją spowiedź i pokutę. - Wychowany w Krakowie, sporo notowań w latach młodości ale nigdy nie karany. Od lat o nim cisza. Pewnie Fred naciął się by okraść lub oszukać przyjezdnego i się naciął bo trafił na chłopaka z krakowskiej Nowej Huty. Tedy nasi chłopcy nieświadomie spieprzyli podwójnie. By posprawdzali to by pewnie wyszło co i jak, byłby dodatkowy hak na tego Freda... Ale to było jakoś za pięć dziesiąta. Nie było czasu.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 25-01-2016, 20:20   #4
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Komenda Główna, Pałac Mostowskich

Mimo wczesnej pory praca na posterunku wrzała. Wasilewski dokładał swoją cegiełkę piłując służbowy komputer.

Wszedł do sieci.

Cytat:
Zapytanie - Wojciech Kleszcz.
W pierwszej chwili Piotr nie znalazł nic, pustka. Nie karany, nie notowany, nie było go nawet w półoficjalnym ringu na policyjnym intranecie, gdzie gliniarze dzielili się info o niektórych typach jakich nie było w bazie kryminalnej.

Siedział godzinę bijąc jak głową w mur, póki nie natrafił na dość rozbudowaną dokumentację “akcji Widelec” z 2008 roku, słynnej w działaniach przeciw agresywnym kibicom. Dołączone do tego były wyjątkowo notatki służbowe patrolów. Policja miała tego dnia na tyle dużo roboty, że za pojedyncze bójki między złapanymi kibolami Legii i Polonii nie robili za dużo poza spisywaniem danych. To był dla prewencji dzień świra. Z drugiej strony notatki te traktowały o wykroczeniach, to wyjątkowo do bazy danych dołączono je w sprawę. Wojciech Kleszcz figurował tam jako jeden z tych co występował w czarno-biało-czerwonych barwach Polonii. Wykpił się wtedy ale…

Piotr zdał sobie sprawę, że archiwum notatek służbowych nie jest podpięte pod system notowań, karalności itp. - dostępny dla kryminalnych. Może tam było by więcej, bo jak kibol, to spisywany (nawet jak nigdy nie notowany) mógł być częściej.

Ustaliwszy te dane Piotr porzucił kompa. Nic więcej nie dałoby się, póki co, wygrzebać. Teraz był czas policyjnej heroiny, pani Grażynki, z archiwum.

-Pani Grażynko - Piotrek wcześniej prewencyjnie zażył gumę miętową - Ma Pani chwilkę? Bo mam tu klienta do ogolenia…

-Jasne, synku - Pani Grażyna, postawna matrona o manierach divy operowej - Dane?

Kolejne godziny wypełniło przeszukiwanie archiwum pod kątem działalności Wojtusia Kleszcza i jego ewentualnych kolegów z Polonii i nie tylko.

Była to robota straszna, bowiem brak digitalizacji notatek służbowych oznaczało mozolne sprawdzanie wszelkich oznaczonych kodem przyłapywania kiboli na mieście w bójkach i innych mniej waznych sprawach nie kwalifikujących się do brania chuliganów do komisariatów. A było tego od groma.

Cytat:
“...i wtedy zatrzymany użył przeciwko mnie przemocy słownej na co odpowiedziałem pałką służbową….”
Nie.

Cytat:
“...Huligani zaatakowali nasz radiowóz i usiłowali go wywrócić co udaremniliśmy…”
Nie.

Cytat:
“...Pseudokibic użył przeciw nam butelki podniesionej z ziemi przez co zostałem ranny [proszę o rozpatrzenie tego pod kątem premii uznaniowej]...”
Nie.

Godziny mijały, a Piotr zapoznawał się z kolejnymi wynurzeniami prewencjuszy. I nagle...

Znalazł go, w jednej z notatek.

Cytat:
Bójka na Starówce, pięciu Legionistów zmasakrowało niejakiego Wojciecha Kleszcza, urazy mocne, stan krytyczny, poszkodowany do szpitala.
Piotr, znużony żmudną robotą, poczuł tą jedyną w swoim rodzaju chwilę triumfu. Eureka.

Usiadł sobie przy stoliku w archiwum i zaczął uważnie studiować notatkę. Data? Szpital? To ostatnie ciekawiło go najbardziej. Jeśli nie w sieci policyjnej to można będzie sprawdzić sieć szpitalną…

Cytat:
2010, 14 lipca, szpital nie wiadomo…
-Zaraz wracam - Piotr rzucił przez ramię.

Na swoim stanowisku pracy wszedł do sieci szpitali w Warszawie wykorzystując priorytet służby. Pacjent: Wojciech Kleszcz. Data: 2010, 14 lipca.

Niestety w sieci szpitalnej znajdowały się tylko najważniejsze. MSWiA, oraz wojskowy na Szaserów i ich pochodne oddziały. Reszta nie była podpięta, a biorąc pod uwagę miejsce zdarzenia, Kleszcz raczej nie trafił do żadnego z nich.

Cholera. No nic. Trzeba będzie podreptać.

-Władek, pożyczysz mi samochód?

Ciszewski oderwał się na chwilę od pracy.

-Ta, jasne. Tylko masz wrócić przed 22, młody.

Wasilewski złapał rzucone mu kluczyki. już po chwili siedział w władkowym Fordzie Fiesta z przyjemnością wdychając zapach świeżej skóry. Ze starego przyzwyczajenia włączył radio i ruszył na objazd warszawskich szpitali.

Niestety, wyglądało na to, że szybciej byłoby pieszo. Dochodziła jedenasta i ruch na ulicach trwał w najlepsze.

Ale nic to. Twardego policjanta takie rzeczy nie ruszają. Wybierając trasę tak, by oszczędzać czas i paliwo Wasilewski dotarł w końcu do celu.

Szpital Czerniakowski

-Dobry -Piotr powitał pielęgniarkę w rejestracji - Aspirant Wasilewski z Komendy Głównej. Szukamy jednego z waszych byłych pacjentów. Kto zarządza archiwum?

- A Pan w jakiej sprawie?

-Szukamy pewnego pseudokibica. W lipcu 2010 trafił pobity do szpitala. Sprawdzamy teraz rutynowo wszystkie lecznice w stolicy…


Czas płynął, a Piotr odwiedzał kolejne szpitale…


Szpital Bielański


Niemłoda, postawna, pachnąca krochmalem pielęgniarka zaszła mu drogę.

-Odwiedziny od 16, proszę przyjść później…

-Ja nie w odwiedziny. Szukam ordynatora.

-ORDYNATORA? Czego pan od niego chce?


Piotr uśmiechnął się lekko. Wielkie litery były niemal widoczne. Ale cóż, on też tak potrafił.

-Jestem z policji. Mam SPRAWĘ.

Kobieta wahała się krótko.

-Pokój 116…


Kwadrans później Wasilewski grzebał już w komputerze szpitalnym. Nic. Zero. Null.


W drogę, do kolejnej lecznicy.


Szpital kliniczny im. Księżnej Anny Mazowieckiej, Powiśle, ul. Dobra, Wczesne popołudnie


-...Szukamy pewnego pseudokibica. W lipcu 2010 trafił pobity do szpitala. Sprawdzamy teraz rutynowo wszystkie lecznice w stolicy - Piotr konfidencjonalnie przechylił się przez biurko - To bardzo ważne. Ten goguś jest podejrzewany o przestępstwo na skalę międzynarodową. Współpracujemy w tej sprawie z Interpolem. Jeśli możecie udostępnijcie nam swoją bazę danych.

- Dane pacjentów są poufne - odpowiedział ordynator do jakiego odprowadzono Piotra gdy kobieta w recepcji sprawdziła coś na komputerze, jednak nie chciała decydować czy dane policjantowi przekazać, czy nie.

-A czy pan myśli, że ja jestem z harcerstwa? - żachnął się Wasilewski - Panie ordynatorze, to poważna sprawa. Szukamy niebezpiecznego przestępcy, niechże pan się wczuje w naszą sytuację. Wasze dane to póki co jedyny trop jaki mamy. A chodzi o życie i zdrowie wielu ludzi. Niech pan posłucha - Piotr zmniejszył nieco dystans - Jeśli ma pan wątpliwości to skorzystam z tych danych w pańskiej obecności. To jak będzie?

Piotr nie był specem od załatwiania spraw polubownie, grzeczne rozmowy były jego atutem na tym samym poziomie co rozwiązywanie równań kwantowych przez Artura Szpilkę.

Starał się, ale ordynator żachnął się na jego ton i splótł ramiona odchylając się na fotelu.

- Nakaz panie oficerze, albo do widzenia. Mam masę pracy.

Trzeba Wasilewskiemu przyznać, że kląć zaczął dopiero na zewnątrz. No nic. Rozsiadł się wygodnie w samochodzie i dobył telefonu.

- Dzień dobry, pani prokurator, aspirant Wasilewski z Głównej, z antynarkotykowego. Potrzebuję nakazu, żeby dobrać się do komputera szpitala Anny Mazowieckiej. Ordynator, menda jedna, nie daje dostępu, a to dla mnie jedyny trop na pewnego pseudokibica. Dałoby się to załatwić jeszcze dzisiaj?

- Na jakiej podstawie panie Piotrze?

-Ten kibol, Wojciech Kleszcz, jest podejrzewany o handel narkotykami. W 2010 trafił do szpitala i to, póki co, jedyna nasza poszlaka. Wcześniej z kolegą, niejakim Bułą, handlowali narkotykami na potrzeby vipów z ambasady. Było tam jakieś przyjątko na którym ci dwaj dostarczali narkotyki -
Piotr bujał z wprawą. Może i nie był orłem zaawansowanej dyplomacji, ale kłamać potrafił. Zresztą, jak to mówią, najlepsze kłamstwo to prawda, ale nie do końca.

- Dobrze panie Piotrze, niech Pan prześle mi akta śledztwa na służbówkę, zobaczymy co da się zrobić.

Wasilewski podziękował, pożegnał się i schował telefon. Może jednak ten dzień nie będzie zmarnowany.

Pół godziny później był na Mostowskich i zaraz siadł do sporządzania dokumentacji. I, jak to bywa w żmudnej robocie, stracił poczucie czasu.

W pewnej chwili ktoś szturchnął go w żebra. Piotr podniósł nieprzytomny wzrok. Władziu szczerzył zęby.

-Grażyna cię szuka. I oddaj mi kluczyki, Pitia.

-Aaaa...jasne, jasne.


Z pewnym zakłopotaniem (ostatecznie poinformował Grażynkę, że zaraz wróci, a minęły 3 godziny) Piotr udał się do archiwum.

Archiwistka siedziała przy biurku pełnym papierów. Wasilewski przyciągnął sobie krzesło i siadł naprzeciwko.

- Jestem. Co jest grane?

-Panie Piotrze, pogrzebałam trochę jeszcze tak raczej z rozpędu, jak Pan wyszedł…
- Pani Grażynka minę miała zamyśloną. - Znalazłem jeszcze jedną notatkę, dotyczącą tego szukanego nicponia. Bójka na Starym Mieście, jak poprzednio, tym razem nikt mocniej nie ucierpiał. Tym razem ten Kleszcz był z jakimś drugim, Aleksandrem Nowakowskim… Ale… To notatka z dwóch dni po tamtej. A przecież tam było, że odwieźli go w stanie krytycznym!

- Błąd w dokumentacji? Może komuś daty się pomyliły?

- Też tak pomyślałam, ale to zdarza się przy zapisach cyframi. Tu jest dokładnie: “Szesnasty lipca dwa tysiące dziesiątego, piątek”. Więc…

-...Więc o pomyłce raczej nie ma mowy. A co z tym Nowakowskim?


Rozłożyła bezradnie ręce.

-Dobra, pogrzebię w komputerach. To by było wszystko, Pani Grażynko. Przyjemności.

Piotr pożegnawszy się udał się na swoje stanowisko pracy. I ponownie uruchomił komputer.

Cytat:
Zapytanie - Aleksander Nowakowski.

Ur. 16 kwietnia 1990, ojciec Grzegorz, właściciel sieci Piekarni, matka Anna z domu Bąk. zamieszkały ostatnio ul. Stawki 1 m. 15, notowany, sprawa o pobicie, zarzuty wycofano w trakcie rozprawy sądowej. Kilka drobnych wykroczeń.
Piotr zapisał w pamięci kompa zdobyte informacje po czym wywołał bazę danych i zaczął wypełniać protokół śledztwa zgodnie z legendą dostarczoną prokuraturze. Skończył robotę w godzinę i zajrzawszy na zegarek (14:07) wydrukował dokument po czym udał się do swego szefa, nadkomisarza Marcina Ratajkowskiego. Grzecznie zapukał do biura i czekał na audiencję.

- Wejść

-Dzień dobry, szefie. Mam tu sprawę do podpisania.

- Hm?


Nadkomisarz, postawny mężczyzna pod pięćdziesiątkę w przewiewnym lnianym garniturze, spodniach w kancik i prążkowanym krawacie podniósł głowę znad papierów. Na jego twarzy o zdecydowanym podbródku i garbatym nosie pyszniły się bujne wypielęgnowane blond wąsy.

Wasilewski wiedział, ze teraz albo nigdy.

-Mam tu protokół śledztwa dotyczący poszukiwanego, niejakiego Wojciecha Kleszcza. Facet jest związany z handlarzami narkotyków z Matuszki Rosji. Słyszał pan już, ze w Rembertowie Hotel Moskwa dogaduje się z amerykańską mafią? Skubańcy chcą rozkręcić autostradę przerzutową z Rosji przez Polskę do Stanów. I odwrotnie… - Piotr zmilkł na chwilę czekając na reakcję bossa.

Gdy ta nie nastąpiła (Ratajkowski po prostu obserwował go beznamiętnie) Wasilewski ciągnął dalej.

-Mam kilka poszlak, ale kluczowe powinny być informacje ze szpital im. Anny Mazowieckiej, z szpitalnej sieci komputerowej znaczy. Potrzebuję nakazu, żeby się dobrać do tych danych. Dlatego dałem sygnał do prokuratury, a oni na to, ze muszę wysłać protokół śledztwa. Musiałem trochę namotać, ale jestem pewien, że te info ze szpitala będzie kluczowe.

- Co masz na tego Kleszcza w tej sprawie? Jakie to poszlaki? -
szef zabębnił palcami po biurku.

-Mam info z naszej bazy i archiwum, ale kluczowe będą informacje od Marka Piaseckiego. Mówiąc serio ten Kleszcze jest dla niego. Ja wdałem się w sprawę bo Marek obiecuje dać mi cynk co do następnego spotkania mafiosów z Rosji i Stanów.

- Piasecki…? Cholernik szuka skubańca? Dobry jest radzi sobie, po co mu zatem ty?

- Marek potrzebował kogoś kto znajdzie i obrobi informacje z naszej bazy i archiwum. Kontakty mu się posypały dlatego zaoferował mi cynk w zamian za jednorazówkę.

- Mamy coś oficjalnie na tego Kleszcza? Podejrzany, karany?

-Jest podejrzenie, że dostarczał narkotyki na jakimś przyjęciu dla oficjeli razem ze wspólnikiem niejakim Bułą. Spisano go też podczas akcji “Widelec”, w 2010 trafił pobity do szpitala Anny Mazowieckiej. Te dane ze szpitala to póki co najważniejsze info.

- Co to za impreza oficjeli?

-Jakieś przyjęcie w ambasadzie USA, dla dzieciaków urzędników. Kilka lat temu, musiałbym sprawdzić dokladnie kiedy to było.

- Trochę dupa Piotrek w takim razie. Samo to, że typ był pobity w czasie obławy na kiboli trochę lewe by go w śledztwo włączać. A jak rozpętam takie na temat ‘towaru’ na imprezie w ambasadzie parę lat nazad to mi urwą jaja. Urwą, podsmażą z cebulką i każą zeżreć. Kumasz?

-Szefie, to jest póki co tylko podpucha coby się dobrać do danych tego Kleszcza. Mamy szansę wyjąć wysokich oficerów Hotelu. Jak Marek dojdzie do siebie będę już miał tego Kleszcza i dobierzemy się do tyłka Bałałajki.

- Tak ale muszę mieć podbitkę. A nie możesz po prostu spróbować z szefem tego szpitala po ludzku pogadać?


Wasilewski oklapł.

-Próbowałem, ale albo ja jakiś niekumaty jestem albo ten ordynator to jakaś menda jest. Woła o nakaz. Może jakby ktoś inny od nas by poszedł? Bo ja się z inteligencją nie dogaduję…

Ratajkowski roześmiał się, wszak wiedział jak jego podkomendny dogaduje się “po dobroci”.

- Aha, czyli byłeś - Znów sie rozesmiał. - Zróbmy tak, pogadaj z kims od nas, spróbujcie jeszcze raz. Ciszewski? Marta? Nie wiem, pokombinuj, jak menda nieoficjalnie znów odmówi - to się zastanowimy, choć ciężko będzie.

-Dobra. Pogadam i zobaczymy co się da zrobić. Znikam.


Piotr wyszedł mając w głowie przysłowiowy mętlik. Potrzebował pomocy, a nie lubił o nią prosić. Ale nie było wyjścia.

Martę znalazł w socjalnym palącą papierosa. Była już pod 30-kę, ale nadal robiła wrażenie. Średni wzrost, średni biust, dość zgrabna, z całą masą drobnych loków. Miała ostry czujny wyraz twarzy. Od razu widać, twarda dziewczyna z takich co to się nie cackają.

-Kopnij szluga dla pasera bo cię paser sponiewiera - Wasilewski nie palił często, ale teraz poczuł się w obowiązku zintegrować się.

Kobieta uśmiechnęła się krzywo, ale dość pogodnie. Piotr przyjął kamela i usiał obok niej.

-Kiedy kończysz przerwę?

-Za 10 minut -
wzrok Marty zaostrzył się, wyczuła go - Co jest?

-Jest robota, kotuś. Mam pewnego lekarza na rozkładzie… -
przez następne 5 minut Piotr referował sprawę - Mi nie wyszło, ale tobie może powiedzie się lepiej. Jak myślisz?

-To jest polecenie służbowe?

-Nie no co ty
- Piotr błysnął uśmiechem - Prośba o przysługę.

-To dobra, ale za dwie godziny najwcześniej bo mam papierki do wypełnienia.

-Jasne
- Piotr zdusił papsa w popielniczce. Zakaszlał lekko. Nie lubił zbytnio palić, a klima nie oczyszczała zbytnio atmosfery - Wpadnij do mnie jak znajdziesz czas...


*****

- No mam teraz trochę czasu, a o co dokładnie chodzi?

-Trzeba się dobrać do szpitalnego komputera. Albo “po ludzku” albo nakaz. Myślę, że ordynator z tobą pogada chętniej niż ze mną.


Roześmiała się.

- Duża whiskey.

- Z lodem i cytrynką -
potwierdził uśmiechnięty Wasyl.

- Tylko twoim wozem jedziemy, u mnie coś z hamulcami, stoi u mechanika.

-Hamulce ważna rzecz. Ale i tak masz lepiej bo mój wóz poszedł do kasacji. Nic to. Weźmiemy wózek od Władka. Idziesz?

- Jasne
- podeszła do wieszaka biorąc kurtkę.

- Władziu, pożycz samochodzik. Wrócimy za jakieś dwie godziny.

Już z kluczykami w kieszeni Piotr udał się na parking po raz kolejny przywłaszczając sobie władkowego forda. Chwilę później odpalił jak rakieta biorąc kurs na szpital Anny Mazowieckiej.


Szpital im. Anny Mazowieckiej, 16:04


W szpitalu poszło zdecydowanie lepiej.

Ordynator w pierwszej chwili odmówił przyjęcia policji widząc Piotra i wymawiając się obowiązkami.

Ale Marta umiała używać swojego uroku. Wzrokiem i dyskretnym gestem kazała zostać Wasilewskiemu na korytarzu po czym weszła bez pukania do gabinetu pozostając tam jakieś dziesięć minut.

Wyszła w końcu dając znać by wszedł.

Ordynator uśmiechnął się cynicznie na widok Piotra wymieniając jakieś porozumiewawcze spojrzenie z Martą.

- Jak się nazywał ten urwisek co go szukacie?

-Wojciech Kleszcz -
Wasilewski obrzucił lekarza podejrzliwym spojrzeniem.

Ordynator wklepał coś do systemu.

-Co chcecie z jego danych?

-Wszystko. Mogę?

-PESEL, adres zameldowania, to wszy… -
urwał. - Ehm, mam tu adnotację, dość dziwną - Zmarszczył brwi.


-Zamieniłem się w słuch już jakiś czas temu, doktorze.


Ordynator zabębnił palcami o biurko.

-Dużo nie pomogę, ja tu jeszcze wtedy nie pracowałem. Ale opis jest taki: “Pacjent przewieziony na salę przedoperacyjną. Gdy pielęgniarka wróciła do niego po dwóch minutach wraz z lekarzem mającym prowadzić operację. Stwierdzono brak pacjenta.”


Urwał.

-Słyszałem o tym, myślałem że to takie nasze “hospital legend” - podrapał się po głowie.


-Ale adres zameldowania i PESEL są. Spisano je z dokumentów tego pacjenta?


-Tak, bo dokumenty wzięto zanim przewieziono go na przedoperacyjny. Wychodzi na to, że wypełniano jego kartę z dowodu jak jego już nie było na oddziale…
- minę miał nietęgą.


-A co z jego rzeczami? Wiem, ze minęło parę lat,a le macie je jeszcze?


-Ubrania? No panie, zakrwawione łachy? A co pan myśli, że z nimi robiono jak pacjent przepadł? Portfel daliśmy policji z dokumentami, pewnie trafił do biura rzeczy znalezionych. Ja tam nie wiem.



Piotr pomedytował chwilę.

-Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Facet był w stanie krytycznym, a mimo to zwiał ze szpitala, tak?

- Można to tak interpretować… -
ordynator był lekko zagubiony. Wpatrywał się w dane uporczywie jakby miał na ekranie znaleźć jakieś wytłumaczenie.

-Aha. No dobrze. Adres, PESEL, niech pan poda wszystko co tam macie - Piotr sięgnął po notatnik dobywając długopisu, a ordynator podał mu te dane. Adres wskazywał na Kolonię Sieraków, w puszczy kampinoskiej.

-Dobrze, to by było wszystko. Dziękuję za współpracę, nie będziemy dłużej przeszkadzać.

Piotr wyszedł na korytarz i dopiero tam zwrócił się do Marty.

-Ty to jesteś fachura. Wiszę ci whisky. Wpadniemy do IRISH PUB po pracy? To już za półtorej godziny.

- Zapuść takie -
dyskretnie poprawiła biust - a też będziesz potrafił. I nie wykpisz się szklaneczką. Red Label, butelczyna dobrej szkockiej, misiu.

Piotr zarechotał szczerze.

-Dobra. To co? Na posteruneczek, a potem wpadniemy do pubu z Władkiem. Jemu też jestem coś winny, choćby za ten samochód.

- You lead, I follow, Piotrek.
- Odparła wsiadając do samochodu od strony pasażera.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 26-01-2016 o 12:35. Powód: Bo mg marudzi...
Jaśmin jest offline  
Stary 30-01-2016, 14:30   #5
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
Jak powiedzieli tak zrobili. Piotr, Marta i Władek w towarzystwie Sławka z laboratorium wybrali się do IRISH PUB gdzie wspólnie flaszkę szkockiej obalili. Wygadali się, wyśmiali, anegdotami podzielili. No po prostu koleżeńska integracja i pełnia szczęścia.

Prawie.

Gdy wpadali do pubu była 17.40 (koledzy przyszli na zmianę tradycyjnie, czyli pół godziny wcześniej), gdy zaś Piotr po raz pierwszy zerknął na zegarek była 19.03.

-Kurde - Wasilewski zionął przetrawionym alkoholem - Umówiłem się z Anką na mieście - Wysupłał pieniądz za alkohol i przekąski, którymi to hojnie sypnął kelnerowi - Jak się spóźnię głowę mi zmyje - przez chwilę znosił z cierpiętniczym uśmiechem żarty kolegów - Spadam, bawcie się dobrze…


*****


Piotr unosił się na falach oceanu. Cichy szum wypełniał go całego, otulał i kołysał. Tylko jakiś natrętny dźwięk przeszkadzał w kontemplacji potęgi Matki Natury.

Wasyl sapnął przez nos odwracając się odruchowo w kierunki Anki.

-Kotuś, wyłącz ten telewizor, zaparz mi herbatę i pościel łóżko, dobrze?

Spodziewał się odpowiedzi, ale nie takiej.

-Piotrek, ochlapusie! Jesteśmy w teatrze!

Wasilewski ocknął się gwałtownie z miłego półsnu. Po jego lewej stronie jakiś chłopaczek chichotał w kułak. Po jego prawej Anka piorunowała go wzrokiem, na jej twarzy walczyły ze sobą irytacja i rozbawienie.

Piotr przeciągnął dłonią po podgolonej czaszce. Po czym rzucił Ance pełne wyższości spojrzenie.

-Wiedziałem o tym.

-Jasne - prychnęła klepiąc go po głowie jak szczeniaka.

Dalej Wichrowe Wzgórza potoczyły się swoim torem. Gdy Heathcliff i Katarzyna po raz ostatni wyznali sobie miłość Piotr z ulgą zaklaskał po raz ostatni po czym wspólnie wybyli do domu. By, po raz pierwszy od paru dni, spokojnie się przespać.


*****


Piotr unosił się na falach morza, uszy wypełniała mu symfonia, na którą składał się poszum fal i krzyki głodnych mew.

Nagle otworzył oczy.

Przez chwilę wydawało mu się, że jest na statku. Dopiero po kilku sekundach dotarły do niego odgłosy miasta, terkot przejeżdżającego tramwaju, klaksony samochodowe i inne odgłosy budzącego się ludzkiego ula.

Wstał z łóżka starając się nie budzić Anki śpiącej twardo, niemal bez oddechu. Po czym poruszając się bezgłośnie na grubym dywanie podszedł do okna popchnąwszy żaluzje, które zwinęły się w harmonijki.

Warszawa. Początek dnia.

Dopiero teraz przypomniał sobie, że jest w stolicy, mieście odległym od wybrzeża o dobre dwieście kilometrów. Fakt ten jednocześnie zmartwił go i podniósł na duchu. Kochał Warszawę, być może najbardziej ze wszystkich miast świata, ale najbardziej tęsknił do pokładu statku kołyszącego się pod stopami…

*****


Godzinę później Piotr wrócił z parku, zrzucił dres i wybrał się pod prysznic. W mięśniach czuł rozkoszne zmęczenie. I dobrze, jako że nie trenował porządnie już od tygodnia.

Zerknął na elektroniczny budzik.

7:05.

Zażywszy kąpieli ubrał się w czesankowe spodnie i białą koszulę. Pod pachą umieścił kaburę z wysłużoną cezetką. Dodał przewiewną ciemną marynarkę ułożoną tak by zakrywać kaburę z bronią. Założył czyste czarne półbuty. Na kieszonce zawiesił ciemne okulary. I zabrał się za robienie kawy dla dwojga.

Jak zwykle aromat zbożowej wywabił Ankę z łóżka. Piotr uśmiechnął się do dziewczyny podając jej filiżankę na spodku. Sam wypił swoją, jeszcze gorącą, za kilkoma przyłożeniami warg.

-Co tak wcześnie? - Anka piła powoli - Do pracy chyba na osiemnastą?



-Aha. Ale zaraz wychodzę. Umówiłem się z Władkiem na wycieczkę do Kampinosów. Robota - dodał tonem wyjaśnienia.

-Poślubiony swojej pracy -mruknęła - O której wracasz?

-Nie wiem. Zadzwonię do ciebie jak skończymy.

-Jakbyście skończyli przed trzynastą…

-Podrzucę ci obiadek z Maca.

-Dobry chłopiec.

-Dostanę całuska na pożegnanie?

Anka mruknęła odstawiając filiżankę. Przez chwilę wydawało się, że wyniośle zignoruje żartobliwą sugestię partnera. Nieoczekiwanie zbliżyła się do mężczyzny, chwytając go za kark i całując głęboko.

Przez chwilę trwali tak złączeni. Anka odsunęła się gdy zabrakło jej powietrza.

-To ci musi wystarczyć do wieczora -mruknęła z zadowoleniem, nieoczekiwanie klepnęła Piotra w pośladek -Do pracy, niedźwiedziu. Idź gromić zło. Widzimy się u mnie na służbówce.

-Aha - Piotr uśmiechnął się marzycielsko - Na razie.


*****


-Władek? Jestem koło bloku. Podjedź po mnie, dobra…?

Dziesięć minut później władkowy Ford wystartował jak rakieta.


Godzinę później, Kolonia Sieraków, Puszcza Kampinoska


Władkowy Ford zatrzymał się kilkanaście metrów od celu.

Śpiewały ptaki, pluskał deszcz, przyroda grała na pełnym spektrum wrażeń.

Spalony do gołych fundamentów budynek całkiem nieźle wpasowywał się w krajobraz. Po prostu gołe fundamenty, gdzieniegdzie stare ślady spalenizny, okopcony komin. Coś co mogło być starymi zabudowaniami gospodarskimi. Najbliżsi sąsiedzi kilometr dalej. Wszystko.

Władek i Piotr pogadali chwilę, wymienili się uwagami. Po czym Piotr poszedł zbadać ruinę, a Ciszewski rozpytać tubylców.

-...no przecież mówię, panoczku,że ja tutejszy, ale pana Wojtusia…

- Przestań kręcić. I nie zgrywaj głupka bo ci nie wychodzi.



-Aha
- tubylec, szczupły chłopak pod 20-kę w sportowym dresie wyszczerzył zęby - Nie wychodzi. A to dobrze. Panowie z policji?

-Z policji
- potwierdził Ciszewski - Co z tym Kleszczem. Znałeś go?

-No.

-Wiesz gdzie teraz jest?


Chłopak wsunął zapałkę w zęby.

-A skąd. Ale co z nim to coś tam słyszałem. Chcecie posłuchać? To słuchajcie. Tak, Wojtek tu mieszkał. Ze dwa lata temu. Z ojcem. Ale staruszkowi się zmarło i Wojtas wyjechał. Może do Warszawy, może zagranicę, bo to teraz w modzie, co nie?

-Aha
- Ciszewski wiercił chłopaka wzrokiem - A dom? Czemu spalony?

-A nie powiecie nikomu?
- dzieciak wyraźnie się zgrywał.

-Przestań grać głupka, już ci mówiłem…

-Dobra, dobra. Pożartować chyba można, nie? Z rok temu, na Sylwka, chłopaki z okolicy puszczali tu fajerwerki. No i zaprószyli ogień. Straż przyjechała, ale nie było co ratować. Wszystko się do gołej ziemi spaliło.

-A Kleszcz? Nie pokazał się? O odszkodowanie nie walczył?

-Nie
- chłopak wzruszył ramionami, zapałka powędrowała w drugi kącik ust - Odpuścił.

-I widziałeś go od tego czasu choć raz?

-Nie. Ani razu…



*****


-...i tak to, Piotrusiu, wygląda. Zero. Null. A co u ciebie? Obejrzałeś spaleniznę?
-Obejrzałem. Nic...


Mieszkanie Nowakowskiego, Muranów, ul. Stawki, Popołudnie.

Zanim przebili się z Puszczy Kampinoskiej na Żoliborz zapadł zmrok. Władek zaparkował na parkingu pod Wieżowcem Intraco 2 pokazując ochroniarzowi na bramce legitymację służbową.

Na ulicach panował spokój, choć czasem ganiali sie tu kibole, gdy fanatycy Legii ruszali na łowy na jedyny teren w mieście jaki nie należał “do nich” i gdzie łatwo było ‘skroić’ parę szalików. No i złapać trochę adrenalinki, bo czasem łowy kończyły się tak, że sami bez barw kończyli wracając z lekka obici.

Indywidua traktujące sport jako argument do bicia w mordę siedzieli aktualnie w swoich pieleszach. Dawało to nadzieję, że Nowakowski też będzie w domu.

Był, otworzył drzwi po mocnym pukaniu Władka.

Dzwonek nie działał.

Piotr dobył odznaki.

- Aspiranci Wasilewski i Ciszewski z Komendy Głównej. Musimy pogadać.

- Tak? O co chodzi?

-Szukamy twojego znajomego. Wojtka Kleszcza.

- Nie znam człowieka
- zrobił ruch jakby zamykał drzwi policjantom przed nosem.

Piotr wsadził stopę między drzwi, a ościeżnicę.

-Ciekawe. Bo on cię zna - Wasilewski mówił spokojnie.

- Buła, no wracaj do łózka - w tle za chłopakiem ukazała się jakaś dziewczyna owinięta w prześcieradło.

- Juz idę. - rzucił przez ramię. - Jak tak twierdzi, to po co ściemniacie go szukacie?

-Nie powiedziałem, że on tak twierdzi. Tak nam wychodzi ze śledztwa
- Piotr urwał na chwilę - To twój kumpel więc od razi ci mówię, że on nie ma jeszcze kłopotów. A może je mieć jak nas olejesz.

- Nie znam człowieka
- powiedział bezczelnie. - Coś wam w śledztwie nie hula chłopaki w takim razie chyba. Skąd niby mam go znać?

-Z ambasady USA, choćby. Jak się nazywała ta dziewczyna co to ją twój kumpel napompował?

Nowakowski zrobił okrągłe oczy. Może i wcześniej ściemniał ale teraz był faktycznie zaskoczony.

-Ja w życiu w ambasadzie USA nie byłem i jaką dziewczynę napompował?

-Tak nam wyszło ze śledztwa. Słuchaj
- Piotr zrobił pół kroku do przodu - Nie chcemy ani jemu ani tobie zrobić przykrości. Szukamy Wojtka bo mam dla niego wiadomość. Z ambasady. Nic czym moglibyście się martwić.

- Już się muszę martwić jak niby w waszym śledztwie wyszło, że bylis… byłem w ambasadzie, kiedy serio nigdy tam stopy nie postawiłem. Strach kurwa człowieka oblatuje jakież to w tych śledztwach umieszczacie wyssane z palca bzdury.
- Wyglądął poważnie na zdenerwowanego.

-W 2010 obaj braliście udział w bójce. Po raz drugi w ciągu dwóch dni. Wcześniej Wojtek wylądował w szpitalu w stanie poważnym. Będziesz się wypierał?

Zastanowił się

Wypierać się tego co mogli mieć nie było sensu.

-Nie - odpowiedział.

-Dobrze. Dlatego porozmawiaj z nami. Słowo gliniarza, ze żadnej twojej ani jego krzywdy nie chcemy. Daj nam pół godziny to się dogadamy i pójdziemy.

- Przecież rozmawiam, choć dziewczyna mi stygnie - odpowiedział.

-Taka rozmowa na klatce to diabła warta jest. Nie zaprosisz do środka? Pół godziny i już nas nie ma.

- Nie zaproszę.

-Wciągasz sąsiadów w sprawy, które mogą, w najlepszym razie, narobić ci wstydu
.

- Wstydu?
- zarechotał - Że mi wciskacie bzdury że w ambasadzie byłem? Czy że mnie kibole na mieście obili? PANI KAROLKOWA, WIEM ŻE PANI PODSŁUCHUJE! W AMBASADZIE SIĘ WOŻĘ! POLICJA POTWIERDZA! - Krzyknął w stronę jednych z drzwi.

-Dobra, dobra. Widać od razu, że wstydu nie masz. To co? Zadamy ci kilka pytań, a ty się zastanowisz zanim odpowiesz. Dobra?*

- Macie 3 minuty.

-Szukamy Wojtka Kleszcza. Wiesz gdzie go można znaleźć?


Udał, że się dobrze zastanawia.

- Następne pytanie? - rzucił po dłuższej chwili.

-16 lipca, 2010 w piątek Wojtek wylądował w szpitalu. Wyszedł na własna rękę, jeszcze przed operacją. Jak to możliwe?

- Może lekarze źle zdiagnozowali, jeden dentysta kiedyś dziadkowi zdrowy ząb wyrwał, dziurawy zostawił. Wie Pan Panie władzo jak to jest ze służbą zdrowia.


-Pięć lat temu chodziłeś z jedną dziewczyną z Norwegii, z ambasady. Gdzie ją można znaleźć i jak się nazywa bo mielibyśmy do niej parę pytań?

- A no była taka. Zerwała ze mną jak wyjeżdżała. Związki na odległość,.. no średnio to się udaje. I dobrze, bo mam teraz najwspanialszą na świecie
- dodał głośniej odwracając głowę w bok by być lepiej słyszanym w mieszkaniu.

-Związek na odległość. Ale chyba nie na taką, żeby nie podała ci swojego imienia, nazwiska?

-Nikola? Nazwiska nie pamiętam, jakieś takie Shrgrdr, Skardgard? Musiałbym na fejsie sprawdzić. Ale sobie w googla wpiszecie listę konsuli w ambasadzie jacy byli to wam zabangla, bo jej tatko był jakimś tam jego krewnym z tym samym nazwiskiem i jako urzędas pracował.

-Znasz Krzysztofa Steca, ksywa Fred?


- Nope nazwisko Stec coś mi mówi, ale żeby z Krzyśkiem w parze czy “Fred” pierwsze słyszę.

-Dobra. To by było wszystko. Przyjemności.


Obaj policjanci opuścili blok i już po chwili siedzieli w samochodzie.

-Facet jest śliski jak gówno w majonezie, ale coś tam wyśpiewał. To co, Władek? Gdzie najpierw? Na komendę pogrzebać w sieci czy do urzędu dzielnicy Osiedle Sieraków?

Władek wzruszył ramionami.

-Ja tu tylko robię za kierowcę. Partnerze.

-To jedź do Firmy. A po drodze wstąpimy do maca bo muszę dziewczynie obiad podrzucić…

Cholera, za późno. Anka głowę mi urwie, zapomniałem.


Wasilewski dobył komórki, wybrał numer Anki. W tym czasie Władek wystartował już w kierunku Pałacu.

-...tak myślałam, ze zapomnisz, Piotrek. Ale spokojnie, zamówiłam sobie z telepizzy…

Piotr jeszcze raz zerknął na zegarek. 17:08. Już prawie czas na służbę.

Czekała ich praca z komputerami.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 30-01-2016 o 14:36.
Jaśmin jest offline  
Stary 31-01-2016, 13:01   #6
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Willa "Hotelu Moskwa", Las pod Rembertowem, popołudnie.
Było już po zmroku, lecz człowiekowi zaczajonemu w gałęziach drzewa nie przeszkadzało to. Złorzeczył na taką, a nie inna porę roku gdyż brak liści definiował brak osłony.
Mógł zrobić to tak, by zupełnie nie rzucać się w oczy, no ale wtedy nie byłby pod telefonem. Tak źle i tak niedobrze...
Pozostało zdać się na talent i osłonę mroku.

Obserwował willę od kilku dni, raz nawet zakradł się na dach omijając zabezpieczenia, kamery i dość liczną ochronę. Ale by podsłuchać o czym rozmawia w środku ta zapchlona suka z gośćmi z Ameryki? Jak do cholery?
Był w kropce i od dwóch dni nie potrafił wymyślić 'co dalej'.
A ryzykował, zwykłe cyngle ruskich mogły go wypatrzeć jedynie fartem, ale ryzyko było. Do tego wiadomi koledzy tej suki mogli go wyczuć.

Zaczął zastanawiać się, czy od następnego dnia nie przenieść się tam gdzie przetrzymują te Amerykankę, może to ona była kluczem do pewnych odpowiedzi na jakie liczył Sebastian?
Skulił się odruchowo słysząc kroki.
Postawny 'pistolet' Bałałajki z kałachem w ręku trasę patrolu wybrał sobie tuż obok drzewa na którym siedział skulony człowiek. Nie zauważył go jak i jego koledzy kilka razy wcześniej.

Jest jednak coś takiego jak pech.
Wyciszona komórka odezwała się wibracjami, jednak w bezwietrzną noc to wystarczyło by człowiek mafii przystanął usłyszawszy charakterystyczne mruczenie telefonu ustawionego na wibracje.
Mężczyzna na drzewie zaklął w duchu i skoczył w dół.
Mafijny nawet się nie zorientował skąd dostał w łeb i ogarnęła go ciemność.

Mężczyzna nawet nie spojrzał na broń ciesząc się, że karabin nie był odbezpieczony, palec na cynglu odruchowo zacisnął się, ale nic to nie dało. Cisza wciąż była niczym nie zmącona.
Zaczął odciągać zwalistego ruska głębiej w las. Pogaworzą sobie trochę, choć zapewne tak jak i ten poprzedni sprzed paru dni szeregowy członek mafii o niczym nie wiedział.


* * *

Patrząc na zakneblowanego jego własną skarpetką i związanego własnym paskiem, przerażonego Rosjanina sięgnął po telefon.
Oddalił się wystarczająco.
- Lepszych momentów na telefon to ty sobie wybrać nie mogłeś Buła. - rzucił z żartobliwym wyrzutem do słuchawki. - Co jest?
- Przepraszam jaśnie pana, będę się anonsował. Psy cie szukają. Znaczy policja. Nawywijałeś coś?
- Cały czas, ale nic o co mogli by mnie...
- Pytali o nas w ambasadzie USA o jakąś laskę. Choć przecież nas tam nigdy nie było, działałeś coś u Jankesów?
- Nie, w życiu tam nie byłem.
- I o ta moją Norweżkę i o bójki z Cwelami sprzed paru lat. Szło im o tę gdzie cię mocno obili i do szpitala odwieźli.
- O co im chodzi?
- Nie mam pojęcia. Ale... jeden z psów powiedział, że ma dla ciebie wiadomość z ambasady. To może być pułapka byś się wychylił, no ale budowana na tak abstrakcyjnej bzdurze, że nie chce mi się aż wierzyć w taki motyw. Może Jankesy faktycznie coś od ciebie chcą?
- Zero kontaktów z nimi miałem. Przecież to bez sensu by mnie szukało CIA. Mnie? Po kiego wała?
- Nie wiem. Ale uważaj na siebie. Popytałem znajomków na mieście o tych dwóch z Mostowskich co u mnie byli. Jeden to wybitny skurwiel podobno. "Karimat" jak przechodzi obok ulicą to się typowi wzrokiem w swoje buty kłania. Paru dilerów z Mokotowa to wręcz szcza w gacie na wzmiankę o typie.
- Kurwa, dzięki za fajne info.
- Tak tylko mówię.
- Przyczaję się. Odezwę się.
- No hej.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-01-2016 o 13:12.
Leoncoeur jest offline  
Stary 07-02-2016, 23:47   #7
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
*Temat do zamknięcia i do przesunięcia w archiwum.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172