23-12-2015, 01:59 | #1 | ||||||||||
Reputacja: 1 | [Old WOD] Jaki tu spokój... - Indira Gemmer Post by corax & Leoncoeur
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 07-01-2016 o 19:11. | ||||||||||
05-01-2016, 18:10 | #2 | |||||||||
Krucza Reputacja: 1 | Indi odwróciła się do córeczki czekając na czerwonym świetle. - Kochanie, a co ta pani jeszcze mówiła? Pierwszy raz ją widziałaś? - dopytywała starając się panować nad głosem i nerwami chociaż zaczynała odczuwać pierwsze ukłucia stresu. - Pielwsy, chyba tak jak i Teleska, A ty tom paniom znas? - Tereska też widziała tę panią? - zapytała zdumiona matka. - No chyba taaaaak, psecies patsyla czasem w tam dzie pani stala i psecies pokrecila glowo jak ciałam podejsc. Niemce som zli? Cemu? - Szkrabku, Niemcy nie są źli. - Indi zawahała się jak wytłumaczyć kwestię wojen 4-latce. Ruszła, gdy światło zmieniło się na zielone. - To trudny temat tutaj w Polsce. Dawno temu, Niemcy i Polska się nie lubiły i był czas, że Niemcy bardzo Polsce dokuczały. Tak jak Stan dokuczał ostatnio Karolowi w przedszkolu. - dziewczyna zamilkła - Alex, obiecaj mi, że jak następnym razem zobaczysz podobne panie, to mi powiesz od razu. Dobrze, kochanie? - Doooobzie… - mała zawiesiła głos. - Cyli takie z opaskom na łapce? - Takie, które Ty widzisz a ja nie. - Aha. - Mała posłusznie pokiwała głową - A… - coś nie dawało jej spokoju. - A… Mamo, a któlych ty nie widzis, bo ja nie wiem czy widzis czy nie. O tom paniom widzis? - wskazała na jakąś dziewczynę w garsonce idącą ulicą. - Ta pani w szarej spódniczce i marynarce? Widzę… - Indi rzuciła szybko spojrzeniem na ulicę i przechodzącą kobietę. - I tę też, i tego pana i panią z dziećmi. - Indi pokazywała kolejno mijanych przechodniów - Są jakieś inne osoby, które Ty widzisz? Stały na światłach, Alex rozglądała się i w końcu… - Taaaaak, tamteego Pana. - wskazała rączką z fotelika. Indi zerknęła w tym kierunku i… pewnie to przez roztrzęsienie żula leżącego pod wejściem do stacji Metro Świętokrzyska pominęła wzrokiem uznając za jakieś śmieci przy kartonie. - Masz rację, kochanie. Tam jeszcze leży żebrak przy wejściu do metra. O tego Ci chodziło? - Indi sama sobie nie dowierzała, że kwestię żebraka tak łatwo wytłumaczyła i przyjęła do wiadomości. - Taaak Mieszkanie Indiry, Ursynów, ul. Na Uboczu, popołudnie Po powrocie do domu, Indi poprosiła Alex o rozebranie się i umycie rączek, a sama poszła do swojej sypialni. Zamknęła drzwi do pomieszczenia. Z szafy wyciagnęła “paczkę na stres”, w której znajdowały się przeróżne przekąski, batoniki, słodkości i łapczywie zaczęła odpakowywać po kolei poszczególne paczki. Nie kontrolowała roztrzęsionych dłoni, pochłaniając zawartość paczki jakby nie jadła od dawna. Nie chciała jednak by córeczka widziała ją w takim stanie, więc zazwyczaj zajadała zdenerwowanie ukryta, wstydząc się swej słabości. Spotkanie z ojcem, rewelacje Alex i nawał pracy - wszystko to zwaliło się na jedną chwilę...i jak zwykle musiało znaleźć ujście. Zjadając kolejnego Liona, Indi czuła się podle. Wiedziała, że to zachowanie nie jest normalne, ale nie odważyła się nigdy na wizytę u terapeuty. Nikomu też się do niego nie przyznała. Bała się, że jakiekolwiek zaburzenia czy próby leczenia, mogą sprawić, że “ktoś” wykorzysta to przeciwko niej i po raz kolejny będzie chciał odebrać jej córeczkę. Przedarła się przez zwartość paczki i w końcu poczuła, że szarpiący głód opada i cichnie. Po kryjomu upchała wszystkie opakowania do pudełka i zamknęła je na półce w szafie. Wyrzuci je gdy Alex zaśnie. Zajęła się przygotowaniem posiłku dla córeczki, obecnie szczebiocącej z zapałem o planowanej imprezie andrzejkowej. Oczywiście przebranko musiało być suknią Elsy. Mieszkanie Indiry, Ursynów, ul. Na Uboczu, wieczór Mieszkanie Indiry, Ursynów, ul. Na Uboczu, wieczór Email do Tereski: Cytat:
Zmartwiona Indi postanowiła zająć się pracą a w trakcie weekendu spędzić czas z córeczką i wypytać ją o jej “widzenia”. Mail za mailem, odpowiedź za odpowiedzią… “Chińska krawcowa” usłyszała echo słów ojca, gdy odpowiadała na ostatniego maila od Molly. Rysik zjechał z zaplanowanej linii. Na szczęście usłyszała dźwięk powiadomienia o przychodzącej poczcie. Sprawdziła skrzynkę odbiorczą. Cytat:
Cytat:
Sms do Magdy: Cytat:
Cytat:
Sms od Magdy: Cytat:
Noc była młoda więc i Indi raczej jeszcze nie szykowała się do snu. Sprawdziła czy Alex śpi spokojnie, ale malutka córcia nie wykazywała objawów bezsenności. Spała rozkopana z rączkami rozrzuconymi na rozgwiazdę. Dziewczyna przymknęła drzwi pokoiku i usiadła ponownie do komputera. Cytat:
Indi przypomniała sobie o śmieciach i wstała by wyrzucić zawartość “paczki na stres”. Przygotowała worek do wyrzucenia rano. Resztę nocy spędziła nad projektami. Cytat:
Cytat:
Studio Cukry, ul. Ogrodowa, środa, 7:35 rano Dobrze, że wyruszyła wcześniej, bo korki o poranku były zabójcze. I tak z trudem dopchała się na parking przed studiem i zajęła jedyne już wolne miejsce. Zabrała swój sprzęt i torby i szybkim krokiem ruszyła ku wejściu. W drzwiach zderzyła się z wysokim, bardzo zadbanym blondynem o przeraźliwie niebieskich oczach i ślicznym, chłopięcym uśmiechu. - Panie przodem - powiedział z uśmiechem i kurtuazyjnie przytrzymał drzwi. - Dzinkuje - odpowiedziała Indira, odwzajemniając nieśmiało uśmiech i wchodząc po schodach. Recepcjonistka wydała jej przepustkę z napisem “Gość” i wskazała przeszklone drzwi na półpiętrze. Projektantka ruszyła na górę i po chwili usłyszała za sobą kroki. Spotkali się z blondynem ponownie przy drzwiach i sytuacja powtórzyła się. Otwarte drzwi uwolniły kaskadę dźwięków: muzyki, podniesionych głosów techników, ekipy fotograficznej, dźwiękowej i grupki roześmianych, rozradowanych męskich modeli. W tej chwili ostro bajerowanych przez jej “męża”. Indi poczuła się nieco rozczarowana, że napotkany blondyn grał dla przeciwników. Cóż poradzić - taki los. A plan zdjęciowy właśnie ożywał. Galeria “Arkadia”, Costa Coffee, środa, 17:50 Umordowana po całym dniu Indi z ulgą opadła na miękką sofę i zamówiła dużą cappucino oraz sałatkę i tosta. Spojrzała na zegarek i lekko rozglądnęła się po przechodzącym tłumie za Tereską. W oczekiwaniu na zamówienie zaczęła przeglądać dzisiejszą prasę ale nie mogła się skupić bo pełnym hałasu i stresu dniu. Gdy kelnerka podała jej zamówienie rzuciła się wygłodniała na jedzenie, pałaszując z apetytem. Około pół godziny później Indira była najedzona i czuła się dużo bardziej przyjaźnie nastawiona do świata. Za to do Tereski sympatia jej zaczynała maleć…. Modelka nie przyszła i nie odbierała telefonu. W końcu zniecierpliwiona syknęła i zadzwoniła do Marcina. - Cześć, Marcinku - powiedziała po polsku z akcentem na ostatnią sylabę, co sprawiło, że fotograf przez chwilę zastanawiał się, czy Indi zaczęła kląć po polsku. - Cześć, mała. - Słuchaj - Indi przeszła jednak na angielski - byłam umowiona z Tereską w pewnej… sprawie dzisiaj. Nie pojawiła się, ani nie odbiera telefonów. Nie ma jej u Ciebie przypadkiem? - No nie… - Marcin odparł kwaśno - miała wczoraj się spotkać ze scenarzystą tego jej filmu. - Uuu… - Indi ugryzła się w język za późno - Aaha… a nie wiesz jak on się nazywa? Albo nie masz jakiegoś kontaktu na jej koleżankę? Tę co to poleciła jej ten film? - Nieeee, wiesz, jakoś nie pytam podrywek o numery koleżanek - wyzłośliwił się fotograf - przynajmniej nie na początku. - No dobrze, dobrze… - stwierdziła ugodowo Indi.- Poszukam jakoś inaczej. A… - Indi urwała zastanawiając się nad czymś - … słuchaj… czy wszystkie zdjęcia wyszły dobrze? Wiesz, chodzi mi nie tylko o te wybrane fotki. - Wyszły gorzej i lepiej. Ale wybraliśmy zdecydowanie najlepsze. A co? - A nic, nic… pytam czy wszystko z nimi było ok… No to nic. Pa - Emm… no pa. Indi spędziła następne dwadzieścia minut grzebiąc po Facebookowym profilu Tereski, szukając znajomych i krewnych królika, którzy mogliby pomóc w jej namierzeniu. W końcu na celowniku pojawiła się znajoma twarz kosmetyczki. Indi szybko naklepała wiadomość na komunikatorze z pytaniem czy widziała/słyszała gdzie Tereskę wcięło bo się umawiały. W końcu zirytowana wróciła do domu, odebrała córcię i wpadła z powrotem kierat zajęć codziennych, i zapomniała chwilowo o wizjach Alex, zaginionej Teresce i pani z opaską na ręku. Dopiero późno w nocy, gdy Indi próbowała chociaż trochę się zdrzemnąć, duchy powróciły. W postaci wrzeszczącego Colina. Stojącego bez słowa ojca, wpatrującego się w nią z rozczarowaniem. I powtarzających się echem niezrozumiałych wypowiedzi, i poczucie osamotnienia, które w końcu wybiło Indirę z płytkiej drzemki. Ostatnio edytowane przez corax : 07-01-2016 o 01:49. | |||||||||
09-01-2016, 17:38 | #3 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 11-01-2016 o 18:03. |
11-01-2016, 16:38 | #4 | |||
Krucza Reputacja: 1 | Indi najciszej jak mogła zabrała swój długi parasol z przedpokoju i ruszyła ku pokoikowi Alex. Bijące serce mało co nie wyskoczyło jej z gardła. Trzęsła się z napięcia i ze strachu i z gniewu, że ktoś lub coś zagraża jej dziecku, jej córeczce. Podeszła do drzwi i raptownie je otworzyła trzymając parasolkę jak broń i mając zamiar użyć jej do ataku na intruza. Kimkolwiek był… Jej oczom ukazał się widok taki… jak zwykle. Aczkolwiek być może w stresie widziała wszystko wyraźniej niż powinna w panującym jeszcze mroku. Alex już nie spała, gładziła lekko po włosach jakąś kobietę leżącą w nogach jej łóżka, śpiewającą coś cicho. Kobieta ta była brudna i miała na sobie coś na kształt kombinowanego munduru, podartego gdzieniegdzie, a w niektórych miejscach upstrzonego plamami… hm? Raczej nie ketchupu. Na ramieniu miała…. biało czerwoną opaskę z jakimś znaczkiem przypominającym literę P. Nie wstała, nie odwróciła się nawet. Wciąż cichutko coś śpiewała, jak kołysankę dziecku. Odwróciła się za to Alex i przyłożyła palec do ust. - Ciiiiii! Ona musi usnąć mamusiu. - szepnęła. Indi była bliska omdlenia. I obudziła się. Z krzykiem. Który zamarł w jej spierzchniętych ustach. Wyskoczyła z łóżka i pobiegła do pokoju córci spodziewając się znaleźć brudną babę w łachmanach w nogach łóżeczkach swego dziecka. Jeżeli myślała, że odetchnie z ulgą - myliła się, nie w tym stanie. Szczególnie, że zobaczyła Alex wystraszoną, siedzącą w łóżeczku. Na szczęście samą… Dopadła córeczki i chwyciła ją w ramiona. - Kochanie nic ci nie jest? - spytała siląc się na spokój, mimo, że czuła przyspieszone bicie serca. - Nieee…. - odpowiedziała wciąż wystraszona. - Tylko ktoś ksycał mamo. Tak stlasnosciowo… - To nic, szkrabku, to nic - głaskała Alex, tuląc do siebie i kołysząc w ramionach - Mama miała zły sen. Ale najważniejsze, że ty jesteś cała. Przepraszam, że cię przestraszyłam. Już dobrze, kochanie, już dobrze… - powtarzała to aż mała się nie uspokoiła. Z nią za to i z jej uspokojeniem szło znacznie gorzej. - Nie psejmuj sie, tes mam casem kosmaly - Alex wspięła się lekko i pocałowała Indi w policzek. - Wstajemy do pseckola, cy moge jesce spaaaac? - A jakie Ty masz koszmary szkrabku? - oddała córeczce buziaczka w mięciutki policzek. - Jeszcze chwilkę możemy poleniuchować. - Indi wcisnęła się na łóżeczko Alex i zaczęła leciutko łaskotać córcię. - Różnościowe, raz mi się śniło, ze Anna nie mogla odnaleźć Elsy i tak strasznie płakała i było tak strasznie zimno - mała zachichotała pod wpływem łaskotków i przytuliła się do mamy. Przymknęła oczy, zapewne leniuchowanie odczytała jako pójście dalej spać. - Ale Anna w końcu znajduje siostrę - Indi pogładziła córeczkę po głowie i cmoknęła w czółko przytulając ją mocno do siebie. Pozwoliła jej jeszcze się zdrzemnąć i zbudziła dopiero ponownie po godzinie leniuchowania. - Szkrabku, czas do przedszkola. Jeszcze tylko dzisiaj i jedno spanie i będziesz mogła leniuchować do woli znowu. - powoli wybudzała dziewczynkę. - Nooo…. kochanie ty moje. Po drodze do przedszkola Indi wypytywała małą o ulubione kołysanki. Wciąż w uszach brzęczała jej piosenka śpiewana przez Alex i chciała się dowiedzieć o czym mówił jej tekst. Pożegnała szkrabka i wróciła do domu. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu Maile, zlecenia, praca, to wszystko dzisiaj musiało poczekać. Indi skontaktowała się z koleżanka Tereski ponownie, prosząc o informację na temat jej adresu zamieszkania. I czy by koleżanka Elka z nią nie pojechała jako tłumacz, żeby sprawdzić co z dziewczyną. Poza własnymi potrzebami zwyczajnie zaczęła się martwić, bo Tereska nie wyglądała na osobę, która przepada bez słowa. Szczególnie patrząc na jej ścianę na facebooku. Prawie każdy krok dokumentowany. I komentowany. Ela z początku nie była skora chyba do podawania adresu Tereski obcej bądź co bądź osobie… ale sam fakt, że Indira Gemmer odezwała się do niej wprawił ją w zachwyt. Z radością zgodziła się by pojechały razem. Indi chętnie przystała i umówiła się z Elą na piętnastą. W między czasie, zadzwoniła do Marcina, żeby podał jej jeszcze raz adres piwnicy, w której robili sesję dla Tereski. Chciała poczytać co w tym miejscu się działo wcześniej, zanim zamieniono je w blok mieszkalny. Zakładała, że... że Alex… mówi prawdę. Nie chciała oszaleć i wpędzać przy okazji córeczki w szaleństwo więc to wydawało się jedynym słusznym podejściem. Jeśli więc faktycznie Alex widziała tam jakąś babę… to jest ducha baby… która w dodatku ją ostrzegała… too… zaraz…. Indi zaczęła przeszukiwać internet na temat duchów, objawień, widzeń, medium i wszystkiego co mogło by dać jakiekolwiek wytłumaczenie. Po godzinie przedzierania się przez kilkadziesiąt pierwszych wyników google’a pokazujących filmiki z najroźniejszymi widzeniam duchów, pseudonaukowymi hasłami wikipedii , stronkami Call of duty, sposobami na naturalne wytłumaczenia fenomenów, Indi zaczęły opadać ręce. Na podstawie artykułu zamieszczonego na jednej ze stronek, Alex mogła się zatruć pleśnią albo wyziewami gazu. Obie opcje możliwe w starej gotyckiej piwnicy. Indi zaczęła ponownie grzebać tym razem za szczegółami na temat samej kamienicy. Dane jakie udało się jej wyciągnąć z google’a dały jej tylko tyle, że teren na którym stała kamienica były bronione przez oddział AK pod dowództwem Wachchch… Wacz...Wachnowskiego. Indi starała się wypowiedzieć nazwisko na głos ale w końcu się poddała. Bloggerka postanowiła pojechać do kamienicy raz jeszcze. Skoro i tak spotkanie z Elką ma dopiero za parę godzin, może uda się jej coś wyszperać na miejscu. Po drodze zadzwoniła też do Nany. Niezrażona róźnicą czasu, bo Nana miała nietypowy harmonogram. W oczekiwaniu na połączenie pykała po facebooku i forum pomocy i przypomniała sobie o lasce, która kazała wyjechać z córką daleko. Sprawdziła nicka i spróbowała ponownie napisać PW, że potrzebuje pomocy bo córka znajduje przyjaciół w coraz to nowych miejscach. Prosiła usilnie o kontakt. W końcu Nana podniosła słuchawkę z lekkim foszkiem i zaniepokojeniem słyszalnym w głosie: - Kochanie, czy coś się stało? - Nieeee - westchnęła Indi przygotowując się na łajanie - Ale potrzebuję pomocy. - Coś co nie mogło czekać do bardziej cywilizowanej pory? Jest 4 rano…. - babcia oznajmiła tonem królowej. - Wiem, Nana, przepraszam. Posłuchaj… wiem jak to brzmi, ale czy mama miała … eee…. niewidzialnych przyjaciół w dzieciństwie… - Nie przypominam sobie, żeby miała takich znajomych - powiedziała Nana z namysłem. - Aha… bo… - Indi wykrztuś to z siebie… na miłość boską darowałaś sobie kurtuazję dzwoniąc więc mówi o co chodzi i daj wrócić do łóżka. Indi w końcu załapała, że babcia najwyraźniej nie jest sama. - Oh, no tak. Alex ostatnio zaczęła mówić o takich znajomych no i nie bardzo wiem jak to ugryźć. Zastanawiałam się po prostu czy ty coś mogłabyś poradzić. Aaaa kiedy przylatujesz? - Mam bilety 3 - 15 stycznia. A co do przyjaciół to się nie przejmuj, na pewno wyrośnie z tego. - No tak, z pewnością - Indira nie była do końca przekonana - to czekamy z niecierpliwością, Nana. Indi pożegnała się z babcią i przygotowała do wyjścia by sprawdzić okolice piwnicy. Jadąc na Piwną pomyślała, że może warto zaglądnąć do miejskiej biblioteki. Może tam znajdzie jakieś materiały na temat drużyny …. Dla pewności by nie przekręcić nazwiska, zrobiła printscreena na smartphonie. Kamienica, ul. Piwna Kamienica z piwnicą niestety były zamknięte i okazały się niedostępne. Biblioteka Narodowa, al. Niepodległości 213 W bibliotece zaś utknęła na dobre, przekopując się przez tomiszcza oraz skany materiałów. Przejrzała masę źródeł na temat oddziału Wachnowskiego, głównodowodzącego oddziałów broniących Starego Miasta, ale z tego co udało się jej odszukać, to… w zasadzie nic się nie udało ustalić. Oddział miał jakieś 7 tysięcy ludzi... Nie wiadomo do jakiego zgrupowania/pododdziału należeć mogłaby brudna baba, nikt nie prowadził aż tak szczegółowych zapisów. Szczególnie pod koniec walk, gdy poszczególnych punktów oporu bronili przypadkowi powstańcy z różnych pododdziałów. Nawet gdyby udało się jej znaleźć która kompania, batalion czy pluton najdłużej zajmował stanowiska przy Piwnej... niewiele by dało. Zniechęcona i zmęczona, zorientowała się, że czas był najwyższy udać się na spotkanie z Elką. Ruszyła mając wrażenie, że wpada jak Alicja w dziurę w poszukiwaniu cholernego białego królika. Po drodze jeszcze zadzwoniła do Grzesia i Marty wypytując ich o potencjalny cholerny horror Machulskiego. Ale każde z nich zrobiło wielką rybkę przez telefon i Indi znowu była w ciemnej… norce króliczej. Mieszkanie Tereski, Saska Kępa, ul. Afrykańska Nastrój nie poprawił się za bardzo gdy we dwójkę z Elką odkryły to, czego Indi się obawiała. Tereski w domu nie było, a komórka nadal nie działała. Drepcząc w kółko pod domem Tereski, dziewczyna wpadła na pomysł zadzwonienia do rodziców dziewczyny. Niestety Elka i tu nie pomogła za bardzo, bo nie znała ich numerów. Wiedziała jedynie, że mieszkają w okolicach Lublina. Cóż, ciężko się było spodziewać czegoś innego. W akcie desperacji, Indi wyszperała numery telefonów ludzi o nazwisku Tereski w okolicach Lublina. - Elka leć po kolei, pytaj czy mają córkę Tereskę. - wcisnęła dziewczynie swój telefon. - Dzwoń… - Ale… jak to? Po co? - zdziwiła się dziewczyna. - No żeby się dowiedzieć co z nią. Może rodzice coś wiedzą. Dzwoń - dorzuciła Indira stanowczo. - A coś się stało? Przedwczoraj z nią rozmawiałam po sesji, wieczorem… e telefon się jej rozładował i w domu jej nie ma chyba nic nie znaczy? - dziewczyna chyba się trochę zaniepokoiła. - Nikt się z nią nie może skontaktować od przedwczoraj ani ty, ani ja ani Marcin. Poszła na kolacje z jakimś typem i nagle zapadła cisza. A co… - Indi zawiesiła znacząco głos i wzrok na Elce - … Jak to było coś lewego? Lepiej sprawdzić niż nic nie robić i żałować. No co ci szkodzi podzwonić? Na mój koszt. - Okey, to ja spróbuje skontaktować się z jej rodzicami. Ale wiesz - Eli jakoś miło się zrobiło, że mogła zwracać się do kogoś takiego jak Indi po imieniu - jakbyś dowiedziała się czegoś to daj mi znać, dobrze? Bo chyba ja też teraz zaczynam się martwić. - Możemy podjechać pod szkołę i spróbować popytać czy w szkole była. Poznasz te jej koleżanki? - Jedną, tak. Chyba…. Hm, no tak mi się wydaje. Indi weszła ponownie na facebooka i do zdjęć Tereski. - Nie ma tu jej nigdzie? - spytała, przy okazji zapisując fotkę dziewczyny by móc pokazywać ją studentom. Ela spojrzała na Indi z szeroko rozwartymi oczyma. Ponad 700 profili znajomych Teresy w rozdzielczości smartfona, gdzie wiele osób na profilówkach ustawiło sobie wiele rzeczy ale nie swoja facjatę. Po chwili zrozumiała, że Amerykance idzie o zdjęcia zamieszczane przez Teresę. - Nie. - Pokręciła głową. - Ale może u Anity, była wtedy z nami w klubie. - Wpisała profil jakiejś wspólnej znajomej. - O! Jest, to chyba ta. - Wskazała jedną na grupowym selfie. Indi przyjrzała się wskazywanej przez Elkę dziewczynie i sprawdziła czy fotka jest otagowana. Profil jakiejś Anity Nowak. Zdjęcie podpitych dziewczyn i faktycznie Tereska i jej koleżanka na nim. W między czasie już prowadziła Elkę w kierunku auta. Plan był prosty: udać się pod szkołę Tereski i wypatywać albo o nią albo o koleżankę z Facebooka. Szkoła Tereski, Praga Południe, ul Lubelska Półtorej godziny później, obie dziewczyny miały serdecznie dość. Nie dość, że nikt nic nie kojarzy, nie rozpoznaje Tereski to Indi musiała zrobić kilka “selfies” i pogadać o blogu i planach z kilkoma fankami. Normalnie nie miałaby nic przeciwko, ale dzisiaj… dzisiaj rozbijało to jej napięty grafik. Za niedługo musiała przecież odebrać Alex z przedszkola. Marcin, do którego Indi zadzwoniła z pytaniem czy nie trzeba zgłosić zaginienia Tereski na policję zamilkł a potem ostrożnie zapytał czy Indi na pewno dobrze się czuje i czy się nie przepracowywuje ostatnio. Sarkazm fotografa tylko utwierdził dziewczynę w jej obecnym statusie singielki. “Najpierw za nią się ugania, a potem ma ją ciężko w czterech literach”. - pomyślała rozeźlona rozłączając się. W końcu los się zlitował i znalazła się nieco ogarnięta dusza, która rozpoznała dziewczynę na fotce. - Aaaa…. to Agnieszka, ale jej nie było w szkole. Ale najlepiej do niej napisać na fejsie, ona ciągle z telefonem łazi. - Dziękuję bardzo! - Indi poczuła się ciupkę lepiej. Zwolniła Elkę, obiecując natychmiastowy kontakt, gdy dowie się coś więcej i siedząc w aucie, nastukała wiadomość do Agnieszki. Cytat:
Cytat:
Przedszkole Alex, ul. Na Uboczu Zaparkowała i nastukała jeszcze jedną wiadomość do Agnieszki: Cytat:
Ostatnio edytowane przez corax : 11-01-2016 o 17:20. | |||
17-01-2016, 23:09 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 17-01-2016 o 23:15. |
17-01-2016, 23:34 | #6 | ||||||
Krucza Reputacja: 1 | Przedszkole Alex, ul. Na Uboczu Gdy Indi czekała w przedszkolu dostała wiadomość zwrotną od koleżanki Tereski Cytat:
- Słucham - spytała obcesowo. - Podobno chciała pani ze mną rozmawiać. Indi była zaskoczona zachowaniem przedszkolanki. - Dziń dobry, pani. Ja kchciała porozmawiaś o zachowanie Alex ostatnio. No… o zabawy z dziećmi i jak… - Indi się zająknęła. Nie znosiła tego języka. - I… no i… jak generali postępuje Alex. - spytała uprzejmie. Nie musiała być najlepszą przyjaciółką pani Iwonki. - Pani Gemmer, my… My mamy obowiązek zgłaszać wyżej jak coś złego się dzieje dzieciom. Może inaczej - jak podejrzewamy, że coś złego dzieje się w ich domach, dzieciom pozostawianych pod naszą opieką - Pani Iwona Końska zaczęła dość obcesowo - Ja wiem, że Pani bardzo kocha Aleksandrę i próżno szukać takich sytuacji u Pani. Prosiłabym, aby się jednak Pani zastanowiła, czy nachalnie liberalny model wychowania dzieci być może stosowany w Pani kraju jest faktycznie właściwy i dobry dla dziecka. Indira uniosła dłoń powstrzymując nagły słowotok pani Iwonki: - Pszepraszam, ale… proshe wolno… O so chodzi dokładni? - Dzieci miały dziś narysować to jak spędzały ostatnio czas z rodzicami. - Pani Iwona nie zmieniła swojej miny. - Pani Indiro, ja naprawdę nie chcę wnikać w to jakie filmy ogląda Pani ze swoją CZTEROLETNIA córką. Po prostu zostawiam to Pani. - Obrazek… khcem zobaczyś. Można? - Indira stwierdziła raczej niż zapytała, oczekując aż przedszkolanka ruszy tyłek po dowód przewinien rodzicielskich. - Proszę za mną - rzuciła przedszkolanka odwracając się na pięcie. Nawet nie odwróciła się czy Indi idzie za nią. Gdy weszły do pokoju przedszkolanek inna opiekunka dzieci wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Panią Iwonką, obrzucając Indi lodowatym wzrokiem. Wyszła nawet bez “dzień dobry”. Pani Zuzia o ile Amerykanka dobrze kojarzyła. Iwona wyciągnęła plik kartek A4 na której były różne obrazki z których ciężko było cokolwiek rozeznać. Czterolatki to nie mistrzowie kredek. W niektórych jednak można było wyciągnąć myśl przewodnią. O ten to z pewnością musiała być wyprawa do ZOO, w innym przypadku uproszczona wizja czterolatka a propos siebie z lodami i rodzicami obok. Obrazek jaki wyciągnela Pani Iwonka pod nos Indi był… podobnego poziomu artystycznego, choć Alex może wybiegała ponad rówieśników. - Widzi Pani, ja szanuję, że chce Pani pokazywać córce rzeczy z przeszłości naszego kraju - Iwona Końska patrzyła spod zmarszczonych brwi. - Ale są chyba jakieś granice. To byli “Kolumbowie” wg Romana Bratnego? Indi na chwilę przestała słuchać beblania przedszkolanki i skoncentrowała się na rysunku córeczki. Wyciagnęła telefon i zrobiła zdjęcie obrazka. Wygląd głównej postaci na ilustracji córeczki nie zgadzał się co prawda z jej snem, ale… to ciągle ta sama szmatka na ramieniu. Zwróciła się do pani przedszkolanki zastanawiając się przez chwilę czy ma babsztyla zbesztać czy może jednak pomówić z nią po dobroci. Chwilowo wybrała tę drugą opcję: - Dzinkuje za informacji i pomówieni ze mno. To bardzo waszne, by pani mowiła mnie, gdy so trudności… w końcu zależy nam obu na dobrze Alex. Szy jest jeszsze czoś o czym powinna ja wiedzieś? - Nic więcej nie zwróciło uwagi. Alex to bystre i bardzo ładnie rozwijające się dziecko, pani Indiro. Warto mieć to na uwadze. - Of course, tak. Dzinkuje. Do widzenia. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu Indi zabrała Alex do domu i przy kolacji już napisała do Agnieszki: Cytat:
- Kochanie, pamiętasz jak opowiadałaś mi o tej pani co ostrzegała przed Niemcami? Jak ona wyglądała pamiętasz? Włoski miała ciemne czy jasne? - Jaaaaasne. Na głowie. Tutaj ciemniejsze - mała wskazała na dół swojego brzuszka. - A mówiła jak miała na imię? Co?! - Indi mało co się nie udusiła. - Nie była ubrana? - Nieeee, tylko byśmy uwasali na Niemców i mówiła jesce bym sie schowala tam dzie Janek i Maryjka, to nie znajdom. Miała tylko kosule takom jak ty censto zakładas, tylko innom. I kurtke, ale rozpięte. - Hmm… a mówiła, gdzie oni się schowali? - Indi przeklinała duchy, które objawiały się nago… - No, pokazywała że pod podłogom, bym też tam weszła. Indi się zapowietrzyła. Zgłupiała. Wpatrywała się przez chwilę w córeczkę jak na raroga. Mrugnęła i odzyskała głos...chyba. - A widziałaś ją ostatnio albo po tej wizycie w piwnicy? - Nieeee, tylko tam, a cemu pytas mamo? - Alex była wyraźnie zaciekawiona zainteresowaniem Indi. - Bo pani Iwonka pokazała mi rysunek, jaki namalowałaś ostatnio. I nie mogłam do końca zrozumieć co na nim jest. Teraz już wiem, że ta pani i Janek i Maryjka, tak? - Tak, ale tych dzieci nie widziałam, ale narysowałam, bo ta pani psecies mówiła, więc tak jakby były, prawda? Indira, która umierała po trochu z każdym nowym zdaniem swojej córeczki i rozglądała nerwowo wokół, otworzyła drzwi mieszkania. Zamknęła je na standardowe zamki i upewniła trzy razy czy nikt za nimi nie stoi. Potem pomogła rozebrać się Alex. - Kochanie… zróbmy tak, że o tych specjalnych ludziach, których widzisz tylko ty nie będziesz opowiadać innym ani rysować o nich obrazków. Możesz opowiadać o nich mnie. Możesz ich rysować dla mnie, dobrze? Mała była mocno zasmucona, zaczęła trząść się jej bródka jakby miała się zaraz rozpłakać. - Ale psecies nie tylko ja widzę, Tereska teeees widziała. I skąd mam wiecieć, se widzem a Ty nie widzis? - Mała jakby nie do końca rozumiała o co chodzi, co się dzieje i jakby bała się, że nie będzie potrafiła spełnić prośby mamy. Projektantka mocno przytuliła córeczkę: - Nie płacz dziecinko, nic złego nie zrobiłaś. - pogłaskała uspokojająco policzek córci - Nie tylko ty widzisz. Ale takich osób co widzą jest mniej niż takich co widzą. Ja postaram się znaleźć kogoś, kto może nam wytłumaczy jak to jest, że widzisz, dobrze? Ale do tego czasu postaraj się nie mówić o tym nikomu prócz mnie. Dobrze, kochanie? Alex zrobiła przy buzi gest mający pokazać zapinanie suwaka, uniosła druga łapkę do kącika ust gdy pierwsza przy niej chwile “czymś” pokręciła. Wyimaginowany kluczyk schowała do kieszonki Indi ze śmiechem wycmokała dziewczynkę i wytarmosiła czule: - Bardzo dobrze, skarbie. A wiesz, że Nana ma już wykupione bilety? - dalsza część wieczoru z córeczką potoczyła się swoim torem. WSF, ul. Generała Zajączka Następnego ranka po odprowadzeniu Alex do przedszkola, Indira popędziła napadać na scenarzystę w Warszawskiej Szkole Filmowej na Żoliborzu. Nauczona już doświadczeniem w Polsce, ruszyła ku sekretariatowi. Przedstawiła się grzecznie dukając po polsku lub też swej wersji polskiego. Jednak bogowie mieli ją w swej opiece i młoda dziewczyna siedząca w biurze, mówiła po angielsku. Indi spytała uprzejmie o szansę porozmawiania z panem Dobrzyckim. Sekretarka jednak udzieliła jej kolejnej niepokojącej informacji: nie widziano go od dwóch dni. I nie odpowiada na telefony. W końcu panienka zorientowała się, że udziela informacji dość szczegółowych i nagle sama zaczęła dopytywać się o powód zainteresowania. Indira na chybcika wymyśliła powód: współpraca. Dziewczyna wspięła się na szczyty swego przekonywania tłumacząc dziewczynie - najwyraźniej jej fance - że chciałaby nawiązać ze scenarzystą współpracę. Szczególnie po zobaczeniu jego “Kołysanki”. Rzuciła na oślep hasłem “kolejny scenariusz”, “sponsor”, “finansowanie projektu” - te dwa będące ulubionymi hasłami ojca. I po raz kolejny przekonała się, że działają one jak wytrychy. Dostała adres domowy. I z podziękowaniami na ustach, wypadła z sekretariatu i ruszyła z kopyta ku mieszkaniu scenarzysty. Pchając się autem przez zatłoczone miasto na Sterniczą 131 m. 3, dostała smsa od Marcina. Cytat:
Cytat:
Cytat:
Indi zatrzymała się pod blokiem i skierowała się do klatki schodowej. Mieszkanie było na pierwszym piętrze, domofon nie działał więc nie musiała się przez niego ‘zapowiadać’, po prostu stanęła przed drzwiami wciskając dzwonek. Po chwili drzwi uchyliły się. Amerykance otworzyła kobieta w wyraźnie zarysowanej ciąży, o zmęczonym wyrazie twarzy, trochę zaniedbana o urodzie lekko zahukanej szarej myszki. - Tak? - spytała, jej nóg czepiała się para bliźniaków w wieku Alex, może rok starszych. - Dziń dobry, ja nie mówi dobrze po polski. Do you speak English?* - Very bardzo lityl, dont understand evriting… Indi przeklęła brak Marcina w tej chwili. - Ja nazywać si Indira Gemmer. Ja szukam pana Adama Dobsycki. - Męża nie ma. Pracuje. Tutaj nie bardzo ma warunki na pisanie - kobieta uśmiechnęła się smutno głaszcząc wymownie dziewczynkę z palcem w buzi obserwującą Indirę. - Mamy działkę, garden działkowy na Mokotowie, czasem zaszywa się tam na parę dni gdy chce pracować w spokoju - wyjaśniła. Nie wyglądała na zaniepokojoną “zniknięciem” męża. Indi uśmiechnęła się odruchowo do dzieci: - I see… A szy jest można aby ja dostała adres? Sprawa is… rush… pilna. - Indi uśmiechnęła się do kobiety. - Ja kciała pomówić o ...cooperation…. work together… Indi po raz kolejny miała okazję przekonać się, że odrobina czaru osobistego i wykorzystywanie odpowiednich chwytów daje efekty. W duchu skrzywiła się. Zawdzięczała to ojcu. Nie lubiła mu zawdzięczać wiele. - Mąż jest w ogródkach przy Piaseczyńskiej. Działka numer 410 - kobieta wróciła do mieszkania i narysowała mini mapkę na kawałku kartki, słusznie uznając, że komunikacja jest wystarczająco kulawa. - Tylko… mąż nie lubi jak mu się przeszkadza. - Ja bendem krótko. Dzinkuje za pomoc. - Indi uśmiechnęła się ponownie do kobiety i dzieci i zbiegła po schodach smsując Marcina: Cytat:
Ogródki działkowe, ul. Piaseczyńska Dojechawszy na Piaseczyńską zostawiła samochód i błądziła dłuższą chwilę po ogródkach działkowych mozolnie szukając wskazanej przez panią Dobrzycką działki. W końcu odnalazła ją, było tu cicho i spokojnie, początek listopada to nie czas gdy ludzie mający takie posesje w Warszawie jeździli na nie na grilla czy pielenie grządek. Domek na działce Dobrzyckiego był trochę większy niż na innych, zapewne przystosowany do częstej “pracy” mężczyzny. Indie przez chwilę myślała co zrobi, jak praca z Tereską wciąż trwa, wszak powiedzenia “dwa dni z łóżka nie wychodziliśmy” nie brały się znikąd, a kto by sobie zawracał uwagę rozładowaną komórką w takich momentach. Najwidoczniej tak jednak nie było… Drzwi do chatki były rozwalone smętnie wisząc na jednym zawiasie jak potraktowane solidnym kopem. Amerykanka odpaliła kamerę na smartfonie filmując drzwi i cała chatkę, po czym zbliżyła się. Zajrzała do środka. W samym centrum pomieszczenia leżał w kawałkach zmasakrowany stolik, jakby ktoś rzucił nań coś ciężkiego. Rozłożona kanapa z bardzo rozbabraną pościelą, porozrzucane części garderoby męskiej i żeńskiej. Przy kanapie walało się parę zużytych prezerwatyw jakimi ktoś nie trafił do kosza. Na szafce leżało kilka opakowań, niektóre pełne, niektóre puste Wszystko uzupełniały dwie puste butelki wina (plus jedna i kieliszki w kawałkach pośród szczątków stolika), pudełko po pizzy... Odruchowo zajrzała też do łazienki, jaka o dziwo była, co się rzadko zdarza w takich miejscach, pomiędzy szafką a muszlą klozetową leżała damska torebka. Indie widziała ją już dwa razy, była to torebka Teresy. W tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka telefonu i zszokowana Indira wydała okrzyk przerażenia. Ostatnio edytowane przez corax : 18-01-2016 o 20:53. | ||||||
20-01-2016, 15:36 | #7 |
Krucza Reputacja: 1 | Indi wydała stłumiony krzyk i drżącymi rękami odebrała połączenie. Marcin! - Marcin! Gdzie jesteś? Tutaj stało się coś złego… są ślady - mówiła spanikowanym szeptem rozglądając się wokół. Zrobiła kilka mega kroków i sięgnęła jednym palcem po torebkę Tereski nie dotykając niczego więcej. - Mam torebkę Tereski. - dodała lekko płaczliwym tonem, oddychając szybko i płytko. Na dodatek poczuła ssące uczucie w dołku …. jej odpowiedź na stres, wilczy głód, zaczynał się budzić. Fotograf wszedł do domku po kilku minutach od momentu gdy Indi podała mu przez telefon numer działki. Ogarnął wzrokiem pomieszczenie, jeżeli się jeszcze łudził to wątpliwości rozwiała torebka Tereski w rękach Amerykanki. Zacisnął szczękę lecz nie powiedział nic. Indi obserwowała go uważnie martwiąc się o przyjaciela, on jednak nie wyglądał na zrozpaczonego. Zapewne relacji z uroczą modelką nie traktował emocjonalnie, za to męska ambicja… Ohohoho, o tak, w tym wszak mężczyźni byli mistrzami. Na jego twarzy malowała się raczej złość wynikająca z podrażnionego ego. - Zobacz, jest tu telefon Tereski ale padł. - Indira zaczynała czuć przypływ adrenaliny i zamglonym nieco spojrzeniem zajrzała do swej torebki w poszukiwaniu choćby jakiegoś batonika energetycznego. Gwałtownie rozszarpała opakowanie i wbiła zęby łapczywie, powstrzymując się by nie wepchnąć batona do ust w całości. Wciąż z pełnymi ustami, zasłaniając wstydliwie twarz przed Marcinem i żując zawzięcie wybełkotała - Masz kabelek? Można by naładować i sprawdzić numer do scenarzysty. Może jego komórka też gdzieś tu jest? Marcin? Indi w końcu załapała, że przyjaciel jej nie słucha. - Marcin… - przełykając resztki batonika klepnęła fotografa stojącego jak słup soli ze zmarszczonymi brwiami. - Hej… - zwróciła na siebie jego uwagę. - Wszystko ok? - Co? - mężczyzna wydawał się wyrwany z zasępienia i jakby dopiero teraz zaczął klikać z powrotem z rzeczywistością. - Kabelek. Telefon. Naładować. - Indi pokazała na wejście USB wypielęgnowanym palcem - Masz w aucie? - Aaaa… tak… tak…. Chodź. - zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu z chatki. Indira upewniła się dwa razy czy nagranie w jej telefonie jest na miejscu i cyknęła ponownie parę fotek. Zabrała torebkę Tereski wrzucając ją do swojej i podreptała za Marcinem. Siedzieli w aucie przez chwilę w ciszy czekając aż telefon się podładuje. Indira od czasu do czasu spoglądała na chmurnego fotografa: - Zgłaszamy to policji? - spytała cicho. - Chyba trzeba by ale średnio mi leży ciąganie po komisariatach i składanie zeznań i cały ten cyrk. Szczególnie przez laskę, co… - zaciął usta. - To może anonimowy donos? - No to może być opcją. - Można to zrobić online? Czy trzeba dzwonić? - Indira nie miała zielonego pojęcia na temat składania anonimowych donosów. - Nie wiem… sprawdźmy. - Marcin zaczął grzebać w necie szukając informacji. Indi w między czasie sprawdziła numer do scenarzysty. Znalazła numer podany jej przez szkolną sekreterakę w wychodzących. - Zaraz wrócę - rzuciła do zajętego fotografa i wróciła do chatki. Po drodze wybierając na telefonie Tereski numer Dobrzyckiego. Liczyła, że może jego komórka też jest w chatce. Niestety, odpowiedziała jej cisza. Projektantka zdecydowanie odrzuciła opcję grzebania się w całym burdelu w chatce. Nie chciała zostawiać po sobie śladów. Wróciła więc do auta. - Musimy znaleźć płatny telefon - wiesz budkę. - Do zgłoszenia? - Tak… będę musiał chwilę pogadać. Wiesz podać opis, wiek itd. - No ok. Poczta? - Tak. - Spotkamy się przed wejściem poczty na Świętokrzyskiej. - Ok. Urząd Pocztowy, ul. Świętokrzyska Po drodze na pocztę Indira zatrzymała się jeszcze w Żabce i zakupiła nowy zapas batoników. Pożarła je łapczywie wszystkie prowadząc auto. Papierki upchnęła w schowku. Na poczcie zaś Marcin raportował policjantowi, że zaginęła blondynka lat tyle i tyle, od czasu ostatniego jej “widzenia” minęło ponad 48 godzin, ostatni adres to ogródki działkowe na Mokotowie, koło Piaseczyńskiej. Zaginiona była studentką szkoły filmowej i tak dalej i tak dalej aż w końcu Marcin rozłączył się. - Chodź. - mruknął do Indiry. - No, chodźmy. Co dalej z nią? Mężczyzna nic nie odpowiedział, zbył resztę wzruszeniem ramion. Urażone męskie ego to straszna rzecz. - Marcin.. słuchaj… - Tak? - Przetłumacz mi takie coś “W piwnicy przy ul. Piwnej 29 zakopane są szczątki z okresu II wojny światowej.” - Słucham? - No “W piwnicy przy ul. Piwnej 29 zakopane są szczątki z okresu II wojny światowej.” - powtórzyła Indi spoglądając w telefon i otwierając notatnik. - Napisz tutaj. - podała telefon fotografowi. - Jakie szczątki? O co chodzi? - Aaa po prostu wiem, że tam się znajdują szczątki. Chcę zgłosić do miejskiego architekta. - Indi rozłożyła ręce. Marcin milczał przez chwilę. - Widziałaś Teresę dwa razy. I to przeze mnie raczej, nagle od dwóch dni uganiasz się za nią jak Di Caprio za Oscarem. Po jednym dniu gdy się z nią nie widziałaś. Na Piwnej byłaś 2-3 godziny gdy robiliśmy zdjęcia i nagle newsy o jakichś szczątkach. - Marcin był jeszcze trochę zły na Teresę, zaczynał martwić się o Indirę. Był stanowczy tak czy owak. - Co jest Indi? Co się dzieje? - Marcinku - Indi znowu wymówiła wersję jego imienia z akcentem na “ku”- nie chcę cię mieszać w pierdoły. A ja … ja potrzebuję coś wyjaśnić. Coś w czym mogła mi pomóc Tereska, ale teraz jest lipa. - Co. Się. Dzieje. - Marcin nie akcentował. Granitowe płyty wyrzucane z ust akcentów nie potrzebują. Indira zmierzyła fotografa spojrzeniem i widząc jego twarde spojrzenie i nieruchomy wyraz twarzy pomyślała, że teraz rozumie, czemu Marcinek ma branie w kręgach alternatywnego stylu życia. - Chodzi o Alex… - westchnęła. - … i tak nie uwierzysz i jeszcze uznasz, że oszalałam. - dodała nieco markotnie. - A ja nie mogę jej stracić, rozumiesz? - powiedziała bojowo - Już dość, że ojciec ciągle konspiruje jak mi ją odebrać albo jak nas rozdzielić - raz uruchomiony słowotok, nie chciał dać się przykręcić, a oczy Indiry napełniły się łzami, szloch utknął jej w gardle. - Więc lepiej, dać temu spokój. - spojrzała na przyjaciela wzrokiem lekko zaszczutego psiaka. - Indi - powiedział miękko chwytając ją za rękę. - Ja cię podziwiam, wiem, że twarda z ciebie babka, ale psychicznymi twardzielami usiane są szpitale psychiatryczne. Tak parafrazując. Nie bierz wszystkiego na własne barki, zluzuj, powiedz co się stało. Indi z ociąganiem pokazała zdjęcie obrazka namalowanego przez Alex. - Alex twierdzi, że pani w piwnicy ostrzegała ją przed Niemcami i kazała chować razem z Jankiem i Maryjką pod podłogą. Pani była goła od pasa w dół. I miała ciemniejsze włoski tutaj. - Indira otarła oczy dłonią - Już w przedszkolu mam jazdy, że oglądam z nią nieodpowiednie filmy. Alex twierdzi, że Tereska też widziała tę panią. Sprawdzałam biblioteczne materiały ale tam jest za dużo. Próbowałam dorwać Tereskę ale ta zniknęła. Rozmawiałam z Alex, to nie jest pierwsza pani, ani wogóle osoba, jaką ona widzi. Nie wiem co dalej robić… - Indira wpatrywała się w Marcina pociągając nosem i ocierając łzy w milczeniu. Chociaż tak naprawdę miała ochotę wrzeszczeć. Marcin przez chwile patrzył bez wyrazu na Indi po czym odszedl dwa kroki i usiadł na masce swojego Opla, wyciagnął papierosa i zapalił. Nie odzywał się. Indi obserwowała przyjaciela, pogryzając kolejnego batona - musli tym razem. Smak w zasadzie był jej obojętny, chodziło o ilość i zabicie ssącego głodu. Pomyślała, że będzie musiała znowu ostro zacząć biegać. - Wierzysz w to? - Marcin odezwał sie dopiero w połowie papierosa, ani razu nie strząsając popiołu. Gdy kończył to krótkie zdanie popiół sam spadł na maskę. - Nie wiem, Marcin w co już wierzyć. Nawet mi się to śniło. - Indi opowiedziała część koszmaru jaki miała - Wiem, że wierzę w … - W co? - W to, że ten świat nie należy jedynie do ludzi… - Indira rzuciła fotografowi spłoszone spojrzenie - ale… to wiesz.. kwestia… wychowania czy … bo ja wiem… opowieści słyszanych jako dziecko. Więc czemu i nie duchy? - Indira sama zdziwiła się faktem, że powiedzenie tego na głos nie stanowiło większego problemu. Nic jej w głowie nie pękło, chyba…. Marcin znów milczał, rzucił niedopałkiem płynnie przechodząc w kolejnego papierosa odpalonego od benzynowej zapalniczki. - Indi… - zawahał się. - Czy… Bo ja wiem… Ale… - urwał i znów milczał przez dłuższą chwilę. - Czy się leczyłam i czy w rodzinie są choroby psychiczne? Nie i nie. - wzruszyła ramionami. - Nie, samo to, że bałaś mi się to powiedzieć myśląc, że wezmę cię za szaloną… To… Kurwa! To, ty nie wiesz, ty może i wierzysz, nie wiem cholera, nie jestem psychologiem - zaciągnął się nerwowo. - Mi szło o co innego. Kochasz Alex nad życie. Czy… czy ty nie tłumaczysz tego tak, że to prawda by nie przyznać… no wiesz, że mała… - urwał. - Nie - Indira stwierdziła twardo - wiedziałabym. I starałabym się jej pomóc. Nie tak. - Skąd byś wiedziała? - przerwał patrząc jej w oczy. - Tak samo jak wiedziałam o innych sytuacjach, gdy coś z nią było nie tak a mnie przy niej nie było. - Indira wzruszyła ramionami - Nie wiem… intuicja? Alex jest szczęśliwą, małą dziewczynką. Nietypową dziewczynką, ale nie jest chora ani nienormalna. - Indi stwierdziła twardo. Wstał z maski i rzucił kolejnym niedopałkiem, zrobił dwa kroki i stanął przed Indi twarzą w twarz. - A jak w piwnicy nie będzie szczątków? - To będę się wtedy martwić. - Nie chcę byś się martwiła. - Zamyślił się nad czymś. - Powtórz mi dokładnie co mówiła Alex o tej półnagiej kobiecie. Wszystko. Projektantka powtórzyła wszystkie informacje wyciągnięte od córeczki jak na spowiedzi. - A co to Tobie da? - spytała. - Wsiadaj do mojego samochodu. - Mam godzinę do odbioru Alex. Dokąd jedziemy? - Zobaczysz. Powinniśmy zdążyć. - Otworzył drzwi od strony kierowcy. Skołowana blogerka załadowała się do samochodu Marcina przyglądając się nieco bokiem jego spiętej twarzy. - Teraz Ty się martwisz… - mruknęła. Marcin ruszył ze Świętokrzyskiej jadąc na północ Marszałkowską do placu Bankowego gdzie wymanewrował mniejszymi uliczkami wjeżdżając na podwale… Na Starówkę. Indi rozglądała się wokół. - Jedziemy na Piwną? Nie odpowiedział, zaparkował tuż obok Placu Zamkowego i wysiadł. Indi była lekko zagubiona, więc zanim zaregagowała znalazł sie przy jej drzwiach i je otworzył. - Wysiądź... - powiedział - Marcin, zaczynasz mnie martwić… o co chodzi? - wysiadając spojrzała na przyjaciela. Z początku nie odpowiedział. Ujął jej dłoń i pociągnął za sobą mijając kolumnę Zygmunta i idąc definitywnie w kierunku Piwnej. - Wy kobiety macie mała spostrzegawczość albo sam juz nie wiem - mruknął po drodze. Dziewczyna dreptała za przyjacielem uważając, że wpadł w szok z powodu nadmiaru informacji. Dała się ciągnąć bez opierania się ale słowa Marcina wprawiły ją w zdumienie. - Dobrze, wezmę na siebie winy wszystkich kobiet, ale wyjaśnij co masz na myśli. - poprosiła podbiegając kilka kroczków by zrównać się z mężczyzną. - I wiesz… na szpilkach ciężko się chodzi po kocich łbach. -Pamiętasz tego staruszka zgarbionego co się kręcił po klatce jak wychodzilismy? - No pamiętam. A co? - A jak z Tereską o sesji jazgotałyście to nie słyszałyście co burczał pod nosem jak go mijalismy wychodząc? - Nieeee, raczej nie … a co burczał? Marcin milczał przez chwilę wciąż ciągnąć Indi za rękę. - Że on tu się za powstania z Niemcami ganiał, a jego syn piwnice dla dziwkarskich filmów najmuje. - Zatrzymał się pod drzwiami kamienicy Piwna 29 i spojrzał na Indi. - Kumasz mała? Kamienica, ul. Piwna 29 Projektantka spojrzała na przyjaciela z lekka ostrożnie: - Ale CO mam kumać, Marcinku? - Mówisz że Alex widziała babkę z powstania? On wtedy tu szalał - wcisnął nr 1 na domofonie. - Może coś zweryfikować? Czy duchy są czy z Alex trzeba gdzieś się przejść? - dodał czekając na odzew z domofonu. - Ale… jak jakiś dziadek ma potwierdzić czy są duchy? - Indi otworzyła szeroko oczy. - Ty się średnio w polskim prawie orientujesz, nie? - No raczej ekspertem bym się nie nazwała. Ale co ma prawo do duchów? Że co obiekt muzealny czy co? - Halllloo? - rozległo się z domofonu. Marcin spojrzał na Indirę przystawiając palec do ust. - Poczta. - powiedział niewyraźnie. - Panie Mietku, przecież Pan rano był, coś się stało? - staruszek mimo wszystko nacisnął przełącznik otwarcia drzwi. Marcin wciągnął Indi do środka, przystanął przed schodami. - Tu wszystko miejskie. Ciebie to nie interere, ale tu była rzeź. Właściciele? Heh. Jacy, martwi? Jeszcze później PRL, co wywłaszczał. Miasto dopiero przymierza się by oddawać kamienice tym co prawa udowodnią. A dziadek mówił, że syn podnajął na dziwkarskie filmy, takich tu co zachowali własność mimo wszystko na palcach jednej ręki. A stary “z Niemcami za Powstania się tu ganiał” - kto ci lepiej powie co tu się działo w tej piwnicy? - No dobrze - skinęła głową Indira - łapię, Marcinku, łapię. Ale ty z nim mów, bo ja … wiesz sam. Otworzyły się drzwi na parterze, jakiś staruszek - Indi faktycznie przypomniała go sobie wyjrzał. Zmarszczył brwi: - A wy kto?! - spytał. Marcin spojrzał na Indi całym swoim jestestwem pseudowikinga. - Serio ja mam gadać? -spytał. - Dziń dobry - Indira odwróciła się do staruszka czując mentalnego kopa wysłanego przez przyjaciela. Z uśmiechem spojrzała na starszego pana - Pszepraszam, ja … nie mówię dobsze po polski. - Dziadek zmienił lekko wyraz twarzy, reakcja na gości, turystów… oni nie byli zagrożeniem, a gościnność… - ….olsku. - Indi zaduckała się w odmianie - Nazywam si Indira Gemmer i szukam informacji na … o… powstanie. - szybko przegrzebała komórkę i pokazała staruszkowi nazwisko - Woł...Wooo - dukała nazwisko przywódcy powstania. - Ja pszykro ni umiem mówić… tego nazwisko. Ja kciała spytać czy pan albo ktoś tu z dom, wie coś noooo… na temat … - Indi grzebała w pamięci za słownictwem - … rzecz co tu działo... ? - spojrzała na staruszka błagalnie używając całej swej słodkiej aparycji. - A na co ci to, dziecko? - Rysy starca zmiękły jeszcze bardziej. Musiał mieć koło osiemdziesiątki. - Było, minęło, w książkach masz wszystko. Albo w tych, no alternetach. - Nie. Ksionszki nie - Indi pokręciła głową - Internet też nie. Ja szukam czy tu nie zaginęła - Indi wymówiła polskie zgłoski wyjątkowo kwieciście - rodzina: dwa dzieci i matka. Staruszek wciąż stał w uchylonych drzwiach zerkając bacznie. Marcin nie był idiotą: jego wygląd dawał mu niezłe plusy i “grzanie śpiwora” np. na Woodstocku, jednak wśród ludzi 60-70+ tracił na bonusach. Ścisnął lekko ramię Indiry. - Pójdę zapalić - rzucił otwierając drzwi i zamykając je za sobą z miną nie dającą pola do protestu. Od Świętokrzyskiej nie stracił pewnego grymasu zmartwienia. - Wejdź, dziecko - dziadek otworzył szerzej drzwi. Indi nie wiedziała czy to jej aparycja i pewne zagubienie? Czy tez to, że była obca, nie Polka. - Ja dzinkuje panu. - Indi weszła do mieszkania i grzecznie zrzuciła buciki. Stanęła w progu i kontynuowała - Ja sama matka, o… tu… moja daughter…. - pokazała staruszkowi zdjęcie Alex. - Your daughter? - Do you speak English? - Indi uśmiechnęła się szeroko z nadzieją na twarzy. - Yes of course, my apologies, my child, I didn’t recognise your accent... Indi ujęła odruchowo dłoń starszego pana z ulgą wypisaną na twarzy: - Jestem Amerykanką - kontynuowała już po angielsku - mieszkam w Warszawie od jakiegoś czasu. Polski jest bardzo trudny. - zaśmiała się lekko - pewnie słyszał pan to nie raz. Bardzo przepraszam za najście. Ale moja córka, Alessandra, - Indira popukała w telefon ponownie z dumą - jest ...specjalną dziewczynką i …. Widzi pan… twierdzi, że widziała tutaj kobietę, która kazała jej chować się przed Niemcami razem z dwójką dzieci Jankiem i Maryjką. - Indi już w akcje desperacji szła w zaparte. - Kobieta była blondynką... - Ja... Jankiem? - wybełkotał staruszek po polsku… ale tu nie było problemu by Indi nie zrozumiała. Odskoczyła odruchowo, gdy dziadek upuścił szklankę herbaty jaką wziął chwilę temu ze stołu. - Przepraszam… bardzo przepraszam - mruczała bojąc się o zdrowie staruszka - ale to coś panu mówi? Prawda? Bardzo proszę, może mi pan powiedzieć, co tu się działo? Starzec był rozdygotany, usiadł na fotelu przy ławie na której na obrusie właśnie rozlewała się herbata z upuszczonej szklanki.. - Tu tysiące ludzi zostały na przełomie sierpnia i września. - powiedział wciąż po polsku. - Myśmy z powstańcami… Ojciec, matka, ja, Gwizdoły, Jankowscy… myśmy kanałami na Śródmieście. Uciekli - nie mówił, wyrzucał z siebie bardziej. - Nasz Janek, mój brat i Maryjka od Jankowskich… nie można było ich znaleźć. A tu z moździerzy bili, barykada za którą właz do kanałów był… trzech chłopaków broniło, reszta padła. Dwie sanitariuszki i łączniczka. Jedna uciekła w bramę. Musieliśmy iść. - Widać było, że staruszka dużo to kosztuje. - Potem upadek Śródmieścia, Pruszków, my wróciliśmy na gruzy. Matka trupy co leżały i rok pod cegłami oglądała. Janka nie znaleźli. Indi, która próbowała zatamować herbacianą powódź chusteczkami, zamarła podczas opowieści. Czuła stające jej na karku drobne włoski i gęsią skórkę. - Proszę pana… a tu w piwnicach nie ma, nie było żadnych schowków? Bo Janek i Maryjka mieli być tu gdzieś niedaleko schowani. Może… ta sanitariuszka ich schowała? ukryła? A potem … wyjść nie mogli, bo sanitariuszkę dopadli. - pytała głaszcząc staruszka po dłoniach ukucnąwszy przy nim. Dziadek patrzył na Idirę z mieszaniną zaskoczenia i strachu. - Była… - jęknął. - Była spiżarnia na ziemniaki. Ja….- urwał - Ja… mnie jako małego szczury w piwnicy pokąsały, nigdym potem nie wchodził, nawet nie wiem gdzie - ale była. Dziecko, kimże ty jesteś, co ty mówisz? - złapał się za głowę. Indira miała łzy w oczach i przytuliła odruchowo starca tak jak swoją córcię. - Proszę pana… to trzeba sprawdzić. Dać im ...spokój. Inaczej… - urwała. - Ja nawet nie wiem z kim mówić o tym. Dlatego przyszliśmy tu, szukać… Chyba tylko Marcin… przyjaciel. Komukolwiek innemu by o tym mówiła, to? No jak by zareagował? Choć… nawet Marcin odsyłał Alex do Tworek martwiąc się o Indirę. Staruszek bezgłośnie płakał. On wierzył, bo chciał wierzyć. W tym momencie byc może był jedyną osoba w tym uniwersum jaka Amerykance wierzyła, choć to co mówiła było dla normalnego człowiek absurdem. - Dziecko, gdzie, gdzie w piwnicy? - Oczy miał półprzytomne, czy z szaleństwa, czy ze wzruszenia - to widziała tylko Indira. - Proszę pana, ja dokładnie nie wiem. Muszę córcię odebrać z przedszkola. I jeśli pan pozwoli, wypytam ją albo...albo przyprowadzę by pokazała sama. Czy tak może być? Zaczeka pan na nas? Starzec nic nie odpowiedział tylko dwoma rękoma ujął dłoń Indiry i pokiwał głową. - Tutaj jest moja wizytówka i numer telefonu. Ma pan telefon? Zadzwonię i potwierdzę godzinę, żeby pan nie czekał próżno. - Dziecko - mimo starego wieku zerwał się z fotela, choć widać było po nim, że szybkie ruchy go męczą. - Dziecko, ja cię proszę. - Uklęknął przed Indirą. - Dziś, teraz, weź tą córeczkę - zaczął całować ją po rękach, z oczu leciały mu łzy. - Proszę cię, dziecko. - Panie drogi! Niechże pan wstanie - Indira broniła się próbując podnieść mężczyznę z ziemi - przyjadę na pewno. Dzisiaj. Tylko muszę odebrać z przedszkola i nakarmić i porozmawiać. Ona ma cztery latka. Proszę zrozumieć. Dlatego mówię o telefonie by móc godzinę potwierdzić albo uprzedzić, że jedziemy. - Nie potwierdzaj, ja tu czekam - starzec podniesiony przez Amerykankę z klęczek przytulił ja mocno. - Dobrze zatem. Jadę i wrócę jak najszybciej. - Indi oddała uścisk i ruszyła do drzwi. Przy drzwiach wejściowych czekał Marcin. - I co? - minę miał…. nic nie dało się z niej wyczytać. Dziewczyna streściła całą rozmowę i reakcję staruszka - tym razem to ona ciągnęła fotografa do auta. - Muszę odebrać Alex i wrócić tutaj z nią by wskazała miejsce. Marcin zdębiał gdy usłyszał co streszczała mu Indira, jednak patrząc na jej zaaferowanie i nienaturalne przejęcie jego rysy leko stwardniały. Nie powiedział słowa, gdy ciagnęła go do samochodu, ale usiadł za kółkiem i zapiął pasy. Przed uruchomieniem silnika zabębnił lekko palcami o kierownicę. spojrzał przelotnie na Indi. Ruszył. - No co? - spytała Indi po dłuższej chwili nabrzmiałej ciszy. - Wyduś to z siebie, Marcinku. - Nic. - Odpowiedział nie patrząc na Indi - Mała, martwię się o ciebie. - Ale czemu? - zaskoczył tym dziewczynę. - Janek i Maryjka to bodaj najczęstsze imiona w Polsce od dwustu lat. No może do ostatniego półwiecza. Indi, ja ci chcę pomóc. I Alex też. Zrobię co chcesz, ale nie gadajmy o tym. Proszę. - Dobrze - Indi pogładziła tym razem Marcina po ramieniu - Ani słowa o tym więcej. Kiedy będziesz miał gotowe ujęcia z ostatniej sesji? - Indira wróciła do utartych tematów. - Nie wiem - odpowiedział od razu. Może nie zimno - raczej tonem kończącym dyskusję. - Będę czekać na maila zatem. - Indi westchnęła w duchu. Dawała Marcinowi dwa tygodnie zanim przełamie się i napisze jej smsa, że nie da rady dłużej współpracować. Przedszkole Alex, ul. Na Uboczu Gdy dojechali na Ursynów Marcin zaparkował pod przedszkolem a mieszkaniem Indiry. - Dzięki za dzisiaj. Doceniam to naprawdę. I przepraszam. Trzymaj się, Marcinku. - Indira uśmiechnęła się do fotografa. - Nie rób scen, weź małą, jade z wami. - Jakich scen? Myślałam, że nie chcesz o tym więcej słyszeć. - Łzawych. Potrzebujesz, by przyjaciel coś ci udowodnił. weź Al, czekam i jedziemy. Indira pokręciła głową: - Dziękuje i przepraszam to są łzawe sceny? Od kiedy? - wysiadła z auta i ruszyła by odebrać swojego szkraba. Nastawiła się po drodze, na kolejny foch-show ze strony przedszkolanek. Jednak tym razem mile się rozczarowała. Po prostu została zignorowana nie zaś ochrzaniona. “Cud nad Wisła part two” - pomyślała. Po wyjściu z przedszkola z podskakującą wesoło Alex wypytała o przedszkole, koleżanki, o to czy Alex głodna. Pokazała wujka Marcina czekającego w aucie. I w końcu zagaiła: - Córciu… pamiętasz Janka i Maryjkę? - Nieeeeee - zmyślny szkrab odruchowo i może lekko porozumiewawczoo spojrzał na Marcina potem z powrotem na mamę. Indi kucnęła przy Alex i popatrzyła na nią: - Znalazłam kogoś, kto bardzo chce wiedzieć, gdzie oni są - wyszeptała do córeczki. - Myślisz, że damy radę pomóc i pokazać? - Nieeee - wciąż zdezorientowana patrzyła z ukosa na Marcina, - Wujkiem się nie przejmuj, on wie, martwił się bardzo o nas. I pomógł znaleźć pana, który znał dzieci. Marcin zacisnął szczękę i ręce na kierownicy, nie powiedział jednak nic. - Nadal się martwi. - Indi wróciła do córeczki - To jak? - Noooo dopcie…. - Indi i Alex władowały sie na tylne siedzenie. Marcin ruszył, nie odzywał się. Indira zerkała co jakiś czas badawczo na odbicie mężczyzny w lusterku. Zastanawiała się czemu tak reaguje. Strach przed czymś innym, czy strach przed zmianami? Jego męskie ego zostało mocno narażone na szwank dzisiejszego dnia. Może to o to chodziło. Lubił kontrolować. Dzisiaj tracił kontrolę kilka razy. Indira sprawdziła też pierwszą partię smsów Tereski i jej grupy zainteresowań na facebooku. Kamienica, ul. Piwna Gdy dojechali na Podwale Marcin zaparkował. tym razem jednak nie prowadził Indi na Piwna 29, szedł tuż za Amerykanką i jej córką. Popatrzyli na siebie pod domofonem, jednak to Marcin pierwszy wyciągnął rękę wciskając jedynkę. Lekko opuścił przy tym głowę. Brzęczek otwierający drzwi rozległ się niemal natychmiast, a gdy weszli do środka, starzec już czekał pod swoimi drzwiami rozmawiając o czymś z postawnym, siwym mężczyzną potwornie zaniedbanym, choć we w miarę czystych ciuchach. Gdy zobaczył Indi i Alex zbiegł (mimo wieku) po półschodkach prowadzących na parter. - Dziekuję - szepnął, w oczach miał łzy. - Kto to jest, proszę pana? - Indi przytuliła do siebie Alex w opiekuńczym geście. - Córciu to ten pan, który na nas czekał. Pomożesz nam? Dasz radę? - Syn remontuje mieszkania pod wynajem, to pan Antoni, pracuje u niego. - odpowiedział starzec. - Trochę się boję, mamo…. - odpowiedziała Alex - Bo… Bo to takie dziwne, przecież ta pani pokazywała gdzie Janek i Maryjka, po co ja…? Staruszek zdębiał, zadygotał, wyjął z kieszeni klucz i … zdał sobie sprawę, że był w piwnicy dziś 5 razy i nawet nie zamykał. Po prostu otworzył stalowe drzwi. - Pamiętasz córeczko, że nie wszyscy widzą to co ty?- Indi kucnęła przy Alex i popatrzyła w oczka - Ja nie widziałam. Tylko Ty. Ale nic się nie bój, jestem tutaj. Mogę cię wziąć na rączki jeśli wolisz i pójdziemy razem. To co, szkrabku? - Indi uśmiechnęła się do córeczki dodając jej otuchy. - Ja się nie boję tej Pani, ona jest smutna, płacze. - Mała zrobiła smutną minkę. - pokazałabym ci, może zobaczysz? - Dobrze, pokaż córeczko. - zgodziła się Indira. - Załatwiłem stary kilof i młot, tu po piwnicach wiele osób ma różne rzeczy, a to przecie sąsiedzi - staruszek mówił schodząc w dół. Marcin miał lekko bladą twarz. Chwytało go? Nie był już tak buńczuczny. Gdy w piątkę stanęli w piwnicy mała Alex odruchowo spojrzała w jednym kierunku. To samo zrobiła Indi próbując, starając się, zobaczyć co widziała córeczka. Nic nie zobaczyła, aczkolwiek tak jak w czasie zdjęć, tak i teraz, jakoś źle czuła się w tej piwnicy. Wcześniej zagłuszała to profesjonalizmem, teraz… teraz nie chciała tu być. Mocno. - Kochanie widzisz tutaj tylko tą panią? - spytała. - Taaaak - mała ścisnęła mocniej dłoń mamy, może przez te rozmowy uznała, że to dziwne widzieć kogoś kogo inni nie widzi - Tam stoi i pokazuje bym się schowała. I Marcin też. - Marcin się ma schować? - Indira zmarszczyła brwi. Marcin zbladł. - No tak… - Pokazuje, że tam, pod ściana. - powiedziała Alex jakby to było najnormalniejsze na świecie. - Proszę pana, proszę spróbować...tam - Indira wzięła Alex na ręce i wycofała się nieco. Jakoś nie chciała być blisko ściany i wskazanego miejsca. Staruszek spojrzał na siwowłosego, który chwycił się za młot. Był albo na kacu albo jezcze pijany. Zaczął walić w betonową wylewkę. Marcin dostał tylko przelotne spojrzenie. Czy sam z siebie? Czy pod wpływem proszącego wzroku starca? Złapał za stary kilof i zaczął walić tam gdzie siwy zwany Antonim machał młotem. Gdy zgruzowali powierzchnię wywalili kawały betonu waląc dalej, za drugim razem oczyszczania z grud betonu Marcin powoli odwrócił sie do Indiry wciąż klęcząc przy podłodze. Stalowa klapa w miejscu jaki wskazała Alex. Oczyścili powierzchnię na ile mogli rozwalając beton na rantach. Siwy miał wyjebane, oparł się o młot. Marcin był blady, chwytała go panika. Staruszek płakał. Indi spojrzała na siwowłosego: - Prosze otwieraś - zwróciła się do faceta. Pan Antoni wzruszył ramionami i ujął łom podważając wieko klapy. Otworzyła się, musiał razem z Marcinem rozwalić jeszcze kawałek betonowej wylewki aż otorzyła się całkiem. Stary kurczowo chwycił Indi za ramię. - Dziecko… - zatknął się, nie potrafił nic powiedzieć, nie mógł się ruszyć. - Alex, zaczekaj tutaj… - Indi uścisnęła rękę starca, postawiła córeczkę i cmoknęła ją w czółko. Ruszyła by zajrzeć do odkrytej świeżo dziury. Powoli, krok za krokiem. Marcin wciąż stał nad otworem w podłodze, było tam ciemno. Bardzo ciemno. Przed wiekami były kaganki, w XXI wieku były smartfony z latarkami. Wciąż blady nie mówił nic, ale kiedy Indi podeszła odpalił światło w telefonie. Zaświecił w dół. Oczom Indi ukazały sie dwa małe kościotrupki odziane w butwiejące resztki ubrań. |
21-01-2016, 01:22 | #8 | ||
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 27-04-2016 o 13:33. | ||
23-01-2016, 11:18 | #9 | ||||||||||||||||||||
Krucza Reputacja: 1 | Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późny poranek “O żesz orzeszku” - jęknęła w duchu Indira i położyła telefon Tereski daleko poza zasięgiem swoich rąk. - “Może jednak łatwiej jeśli wydrukuję i porozwieszam ogłoszenia.” Wydrukowała na prędce 10 ulotek ze zdjęciem Tereski i świeżo założonym kontem email “letsfindTeresa@yahoo.com” jako kontaktem. Pamiętna wczorajszego obżarstwa batonami stwierdziła, że krótka przebieżka się jej przyda. Przy okazji porozwiesza ogłoszenia. Wysłała też smska do Elki: Cytat:
Cytat:
Cytat:
Ubrała się w obcisłe wdzianko do biegania, dopięła cieniutką, izotermiczną kurteczkę, nałożyła starą bejsbolówkę i dobrej jakości buty do biegania, znoszone i wskazujące na intensywne użycie. Klucze, portfel, iphone, słuchawki, tempomierz, ulotki, pistolet-zszywacz. Przygotowana, wskoczyła do samochodu i pojechała do parku Świętokrzyskiego. W trakcie biegu porozwieszała ulotki i spędziła około godziny na pościgu za własną figurą i dobrą formą. Batoniki zdecydowanie nie ułatwiały zadania, ale dzięki bogom, na przemianę materii Indira nie mogła narzekać. Poza tym bieg zawsze rozjaśniał jej w głowie i dodawał kreatywności. Park Świętokrzyski i okolice, Wczesne popołudnie Po powrocie do auta zauważyła smsa od Grześka: Cytat:
Cytat:
Do Kory [sms]: Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Do Elki [sms]: Cytat:
Cytat:
Cytat:
Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późne popołudnie Indira wróciła do mieszkania i zajęła się krzątaniem po domu i przygotowaniem kącika dla Kory. Przygotowała posiłek dla Alex i wybrała odpowiednią kreację na wieczór. Cieplejszy płaszczyk własnego projektu i wykonania miał rekompensować cieniutką sukienkę pod spodem. Cieszyła się na ten wieczór, humor jej zdecydowanie dopisywał. Reszta dnia minęła spokojnie… przyjemnie… Alex, kolacja, przygotowania do wyjścia. I w końcu spotkanie z Grzesiem i znajomymi z jego firmy. Klub 12on14, ul. Piwna, wieczór Indi i Grześ przywitali się ciepło: - Cześć skarbie! Wyglądasz zjawiskowo. - Cześć, mężu. Ty zaś złamiesz dzisiaj kilka serc - Indi zaśmiała się wesoło - Gotowi? - Tak, chodźmy, rozkołysać tę budę! Grześ dokonał swojej magicznej sztuczki i wprowadził całą grupkę. Indi z rozkoszą usłyszała jeden ze swych ulubionych standardów granym przed rozgrzewającą się publicznością. Świetny głos wokalistki, naelektryzowana atmosfera, dobre towarzystwo - zapowiadał się świetny wieczór i Indira wsiąkła szybko. Kilka utworów i kilka drinków później, rozbawiona Indi znalazła również przyjemne towarzystwo, z którym prowadziła niezobowiązującą gadkę-szmatkę, w przerwach rozkoszując się muzyką. Towarzystwo przedstawiło się jako Robert Olszewski - kolejne “-ski” nazwisko, którego Indi w chwili obecnej nie chciało się próbować wypowiadać. Podobno kierownik ds. jakości w jakiejś firmie online, podobno lubi to miejsce, podobno rzadko spotkać można teraz kobiety lubiące jazz. Indira mogłaby cytować podręcznikowe chwyty przemycane w rozmowie i wcale nie miała zamiaru kontynuować tej znajomości dłużej niż obecny wieczór. Przede wszystkim dlatego, że Robert był niezwykle miły dla oka (w ciągu 2 pierwszych minut rozmowy jej oko wyobraziło sobie kilkanaście różnych stylizacji dla Roberta), znał się na jazzie, nie był nachalny i całkiem nieźle się ruszał. Ale podobną znajomostka skończyła się Alessandrą. Która na chwilę obecną Indirze całkiem wystarczała. Projektantka jakoś nie wierzyła również by klubowe znajomości miały szansę na przeistoczenie się w cośkolwiek innego niż jednorazową fascynację. Stwierdziła zatem, że Robert wystarczy na jedno-nocną przygodę i bawiła się całkiem nieźle w jego towarzystwie. Do czasu gdy o północy jak Kopciuszek musiała uciekać z ramion Olszewskiego po zakończonym utworze Pożegnała się z ekipą i Robertem, który obiecał zadzwonić i ruszyła ku wyjściu, wyciągając telefon by zadzwonić po taksówkę. Pani po drugiej stronie potwierdziła, że taksówka będzie czekać pod klubem za kwadrans. W oczekiwaniu na taksówkę porozmawiała jeszcze przy drzwiach z Robertem, który odprowadził ją do pojazdu i pożegnał ponownie. Taksówka ruszyła i Indira przymknęła oczy rozkoszując się jazdą i udanym wieczorem. Otworzyła je jednak gwałtownie, gdy usłyszała otwierane drzwi z przodu i po lewej stronie pasażera. Taksówka, okolice PKiN, po północy Na miejsce obok kierowcy wsiadł mężczyzna w garniturze, obok Indiry zaś usadowił się jakiś mięśniak, który z łatwością zabrał Indirze jej mikroskopijną wyjściową kopertówkę i oddał garniakowi. Indira była w ciężkim szoku. - Kim panowie są - spytała po angielsku - i czego chcecie? - adrenalina skoczyła i dziewczyna sięgnęła po swoją torebkę, obecnie przeszukiwaną przez garniaka. Mięśniak popchnął ją z powrotem na siedzenie. - Kto wy są? - spytała ponownie tym razem swoją “polszczyzną”, domagając się odpowiedzi. - To jest illegal. - dorzuciła. Garniak odwrócił się do niej w końcu: - Odblokuj komórkę, proszę. - podał jej telefon. Indira ni to przestraszona całym zagraniem ni to wkurzona, że jakieś draby chcą zepsuć jej wieczór, zabrała telefon: - Proszę pana. Nie jesteśmy na Ty. Odblokuję, gdy zobaczę legitymację albo dokumenty na podstawie, których chcecie dostęp do telefonu. - Proszę. Odblokować. Komórkę. - Na czyje polecenie panowie działają? Chcę mówić z przełożonym panów. - Indi stwierdziła lodowatym tonem. Siedzący obok Indi mężczyzna odwinął się trafiając łokciem w twarz fashionistki. Przed oczyma zatańczyły jej gwiazdy, ból był oszałamiający, poczuła coś lepkiego cieknącego jej z nosa na brodę. - Bardzo grzecznie proszę - powiedział ten z przodu, w garniturze, wciąż wyciągając komórkę ku Amerykance. Indira dotknęła drżącą ręką twarzy i spojrzała na swą dłoń. Z niedowierzaniem spoglądała na ciepłą krew na palcach. Miała wrażenie lekkiego deja vu, gdzieś z jakiegoś filmu, w tej chwili nieważne jakiego. Odwróciła dłoń ku garniakowi: - To nazywa pan prośbą? - zmrużyła lekko oczy mierząc wzrokiem mężczyznę z komórką. Mięśniak powtórzył “strzał z łokcia”, tym razem Indi lekko przygotowana zasłoniła się trochę ręką. I tak zabolało. - Panno Gemmer, ja naprawdę nie chciałbym wychodzić poza pewną grzeczność… - powiedział ten w garniaku nie zmieniając położenia dłoni w której wciąż spoczywał smartfon. - Na to już za późno. - stwierdziła Indira pochylając się lekko w kierunku garniaka. Wprowadziła dwie pierwsze cyfry kodu - O co chodzi? - spojrzała ponownie w kierunku garniaka z palcami zawieszonymi nad klawiaturą telefonu. - Chyba jest to proste pytanie. Siedzący obok znów się odwinął, jednak pasażer siedzący z przodu wstrzymał go wzrokiem. - Proszę po raz ostatni. - powiedział. Indira poczuła chwilowe zmrożenie emocji, jak zwykle w podobnych sytuacjach. Ciało reagowało niezależnie od jej umysłu, który na chłodno oszacowywał dostępne opcje. Wiedziała, że później zapłaci za ten brak synchronizacji brakiem snu lub kolejną porcją koszmarów. Obecnie jednak, Indira przez chwilę oceniała sytuację mierząc garniaka spojrzeniem. Próba zastraszenia zamiast rabunku albo napadu oznaczała, że cokolwiek chcieli nie znajduje się jedynie na telefonie. Gdyby chcieli jedynie zawartości telefonu, to już by go mieli. Doszła do wniosku, że napastnicy przede wszystkim chcą się dowiedzieć co ona wie i upewnić, że w telefonie nie zostały ślady. - Czego naprawdę pan chce? - spytała wstukując ostatnie dwie cyfry. Mężczyzna odebrał smartfona i odwrócił się nie odpowiadając. Z nesesera leżącego obok jego nóg wyjął laptopa i podłączył do niego komórkę Indi kablem USB/MicroUSB. Po zainicjowaniu systemu operacyjnego zaczął zgrywać ze smartfona wszystko na laptop. Listę kontaktów, smsy, pliki. Indi widziała, że równocześnie wszedł na jej pocztę i powoli przeglądał wiadomości. Wszystko wciąż w ciszy. Indi w między czasie wytarła sobie twarz z lecącej krwi. Cała sytuacja była tak całkowicie absurdalna, że trudno jej było uwierzyć w to co się działo. Cisza przedłużała się, mięśniak - o dziwo, sięgnął do kieszonki i podał Indi chusteczkę. Mężczyzna w garniturze przeglądał maile i spisy połączeń, ale tak jakoś bez werwy, leniwie. - Co panią łączy z panem Dobrzyckim, panno Gemmer? - spytał w końcu nie odwracając się do dziewczyny. - Na szczęście nic, nie znam go osobiście. - Indi zaczynała się domyślać dokąd zmierza dyskusja. - Trochę zadała sobie pani trudu, aby zainteresować się tym co się z nim dzieje. - Nie z nim. Z osobą, z którą miał się widzieć. - Indi wzruszyła lekko ramionami. - Osoba zniknęła a ja potrzebowałam jej pomocy. - Ach, pani Kosińska… - Mężczyzna w garniturze wymienił nazwisko Tereski. - Tylko czemu mam pani wierzyć, Panno Gemmer? - odwrócił się i wpił twarde, zimne spojrzenie w Amerykankę. Widząc minę mężczyzny, Indi przełknęła uśmiech. Twarde i zimne spojrzenie “Garniaka” było NICZYM przy twardym i zimnym spojrzeniu Maxwella. Poczuła ukłucie dziwnej dumy czy też niechętnego szacunku do swego ojca. - Proszę pana - zaczęła - nie obchodzi mnie pan Dobrzycki, który jak dla mnie osobiście jest ostatnią szują. Ale to czy pan mi wierzy czy nie - kontynuowała uprzejmym tonem kropka w kropkę podobnym do tonu Maxwella - cóż… nie zależy ode mnie. Doskonale oboje o tym wiemy. Jak powiedziałam nie znam faceta osobiście i nie chcę poznawać. Zależy mi wyłącznie na Teresie. - Taaaaaaak. - Być może… Być może pewien specyficzny “trening” jaki dziewczyna miała w kontaktach z ojcem dodawał jej siły nawet w takiej sytuacji. Zamiast szlochać, sięgała po dumę i twardość jaką wykuła od… Mężczyzna w garniturze obserwował uważnie Amerykankę, coś jej mówiło, że jej reakcje w tej rozmowie dały typowi coś do myślenia. Obrócił głowę i zerknął na kierowcę siedzącego do tej pory cicho i spokojnie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. “Gdyby oczy mogły mówić…” tu chyba mówiły. “Garnitur” po raz kolejny odwrócił się do laptopa, znów milczał. W końcu odpiął komórkę i podał ją Indi. - No, zobaczymy - mruknął - Mam do pani ogromną prośbę, będzie pani tak miła ją spełnić? - Słucham pana. - projektantka zabrała komórkę i wyciągnęła dłoń ze zużytą chusteczką do mięśniaka. - Proszę zadbać o siebie i córkę. To moja prośba. Próby… Próby udania się w pobliże granic miasta lub dworców, lotniska - będzie wskazaniem, że nie dba Pani o siebie i o Alex, czy dobrze się rozumiemy w tej kwestii? - Ma pan na myśli jakiś termin? - spytała Indira, która nie miała obecnie planów wyjazdowych - mam zobowiązania, z resztą jak pan przeczytał, które czasem wymagają podróży. Bez tego dbanie o siebie i córkę staje się niemożliwe. Oczekuję również gości, do odbioru z lotniska. To też pan wie z wiadomości. Pytam, by uściślić pańską prośbę. “Garnitur” nie odwrócił się zamykając po prostu laptopa i chowając go nesesera. Nie odezwał się nawet słowem spojrzał tylko w lusterko, spojrzenia z “Mięśniakiem” spotkały się. Mężczyzna siedzący obok Indi wyciągnął nóż motylkowy i rozłożył go, ostrze było… no wyglądało na ostre. Indira nic nie mówiła spoglądając to na jednego to na drugiego to na trzeciego mężczyznę. - To nie będzie potrzebne - mężczyzna w garniturze powiedział ‘do lusterka’ - Poproszę o buty. Indi podała mu sandałki. Wziął je ostrożnie i schował do foliowego opakowania zamykanego szczelnie jak w opakowaniach próżniowych. Wyciągnął z bocznej kieszonki nesesera jakieś niewielkie pudełeczko, a z wewnętrznej kieszeni garnituru mały notatnik. Pudełeczko skrywało gąbkę nasączoną atramentem. Indi w lot złapała o co mu chodzi, podstawił najpierw gąbkę, trzymając w drugiej ręce otwarty na chybił trafił notatnik. Dziewczyna zabrała notatnik od “Garniaka” i odcisnęła w nim odcisk swego kciuka a potem kolejnych palców. Każdy odciśnięty idealnie. - Mogę prosić o moją torebkę? Mam tam chusteczki. - spytała uprzejmie trzymając upaćkaną rękę z dala od ubrania. Porozumieli się spojrzeniami w lusterku, “Mięśniak” otworzył drzwi chowając nóż do kieszeni. Obszedł samochód i otworzył drzwi od strony Amerykanki. Wyciągnął przed siebie torebkę robiąc jej miejsce by mogła wysiąść. - Au revoir - rzucił “Garniak” nie odwracając się. Indira zabrała torebkę i wysiadła z samochodu rzucając przez ramię: - Raczej Adieu. - Nie. Au Revoir, panno Gemmer. Indi stała w miejscu dopóki taxi nie odjechała. Zapamiętywała numery rejestracyjne samochodu i jego markę. Postawny facet jaki zaszczycił ją dwoma strzałami z łokcia, chusteczką i groźbą noża… stał obok, póki nie podjechał samochód. Srebrne Alfa Romeo, jakie stanęło kilkanaście metrów dalej. Nieśpiesznie podszedł do samochodu (wcześniej - groteska! kłaniając się lekko dziewczynie) i wsiadł do środka. Alfa nie ruszała się, stała po prostu. Indi też, bosa, z zakrwawioną twarzą, przy krawężniku naprzeciwko domów towarowych Wars i Sawa. Indira właśnie sięgała po nowy zestaw chusteczek by wytrzeć do końca twarz i czekając aż “mięśniak” odjedzie gdy usłyszała dźwięk nadchodzącego smsa. Sprawdziła wiadomość. Robert. Od Robert [sms]: Cytat:
Do Robert [sms] Cytat:
Przyjaciel odebrał dopiero po szóstym czy siódmym sygnale: - Hallo, Indi, co jest? - spytał zachrypniętym od snu głosem. - Marcinku, zostałam napadnięta. Potrzebuję transportu. Jestem pod Sawa i Wars… - Wars i Sawa - Marcin odruchowo poprawił odwieczny błąd Amerykanki. Po czym otrzeźwiał - Jak to napadnięto?! - w tle rozległ się szum, jakby Marcin wygrzebywał się z łóżka. - Możesz po mnie przyjechać? - Tak, już jadę! Jakiś kwadrans później, Marcin łamiąc wszystkie przepisy podjechał pod Indi i wyskoczył z auta, podbiegając do dziewczyny nawet nie gasząc silnika. - Mała, cała jesteś? - złapał dziewczynę za ramiona i zaczął sprawdzać sam. - Tak, cała, chodź stąd. Marcin ściągnął brwi: - Buty ci zabrali? - wsadził dziewczynę do auta i sam zapiął pasy. Ruszył. - Tak. Napadli mnie w podstawionej taksówce - Indi streściła przebieg “spotkania” z trzema gostkami. - Ta srebrna alfa to ogon. Mam narzuconą “ochronę”. - Indi czekaj… To wszystko przez Dobrzyckiego? - Tak, pytali skąd go znam. Myślisz, że on ma aż takie plecy albo że to taka szycha? - Przecież to jakiś scenarzysta co dorabia na trójkę dzieci na uniwerku i obraca studentki na działce. - No to...nie rozumiem. Co takiego on zrobił, że pilnują osoby nim zainteresowane. Nie rozumiem, co garniak próbował zrobić z danymi z mojego iPhone’a. Nie skasował nic, ale raczej też niewiele udało się mu skopiować. Nie synchronizował nawet z kompem. - Indira wzruszyła ramionami. - Jedziemy do mnie, przyłożę Ci coś na ten nos. Nie złamany? - Nie, tylko boli, oddycham normalnie. - Co za buce. Czemu im nie dałaś pinu od razu?! - sfrustrowany Marcin warknął na Indi - Sorry - dodał - martwię się o Ciebie. - Wiem, Marcinku. Ale jeśli chcieliby mnie skrzywdzić już by to zrobili. To była, jest próba zastraszania. Wiesz… Indira urwała i zapatrzyła się przez okno. - No co? - Marcin nie wytrzymał w końcu. - Zastanawiam się czy mój ojciec nie jest w to jakoś zamieszany. - Jak to?! W Dobrzyckiego? - Nie znasz go i to akurat dobrze. Ale on jest zdolny do różnych przekrętów. Może wymyślił ten szwindel jako formę zmuszenia mnie do przemyślenia sytuacji, wiesz “żyję w ciemnogrodzie gdzie jestem wystawiona na napady różnych elementów”. A teraz będzie mnie miał na oku. - Indi zacisnęła dłonie w pięści, unosząc dumnie podbródek. - To… brzmi… jak ostro przegięta paranoja, Indi…- stwierdził z powątpiewaniem Marcin. - Może masz rację - stwierdziła Indi po chwili. Nie do końca przekonana. - Jeśli nie, to co innego? Marcin nie odpowiedział parkując pod swym blokiem. - Zaraz się dowiemy. - odpiął pasy z zamiarem “pogadania” z mięśniakiem z parkującej nieopodal alfie. - Marcin, nie! - Indi złapała fotografa mocno za ramię. - nie warto. To są tylko podwładni, płotki. Nie wiedzą nic, wykonują polecenia. Nic nie wyciągniesz z nich a sam możesz…. A może się to źle skończyć. Proszę Cię. Marcin zaciął usta i wyszedł otworzyć drzwi dziewczynie. Wyciągnął dłoń i złapał dziewczynę pomagając jej wysiąść. - Dasz rady na bosaka? - Tak. Mieszkanie Marcina, Żoliborz, ul. Popiełuszki, około pierwszej nad ranem Indi została opatrzona całkiem fachowo przez fotografa, który krzątał się z miną kwaśną i poważną. - Marcinku, jestem cała. Zraniona została głównie moja duma. Potrzebuję buty jakieś i pojadę do domu. Nie chcę by Alex obudziła się beze mnie. - Zawiozę cię. Masz tu moje stare glany. - Uhmm to pomoże na moją zranioną dumę - Indira spróbowała żartu by zluzować atmosferę. - No sorry, mała nie mam nic innego. Albo to albo na bosaka. - Dobrze, glany będą w sam raz. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, sobota wczesny ranek Jak przewidywała - nie zmrużyła oka przez resztę nocy i rozpędzone myśli zaczęły się zapętlać. Indira odczekała aby Kora wyszła i zadzwoniła do ojca. Od chwili, gdy Marcin przywiózł ją do domu biła się z myślami czy dzwonić czy nie dzwonić do Maxwella. W końcu wybrała numer wykorzystując fakt, że Alex wciąż śpi. - Hallo? - Konsul Gemmer odebrał po czwartym sygnale. - Dzień dobry, ojcze. Możemy porozmawiać? - spytała Indi wciąż niepewna czy dobrze robi. - Tak, cieszę się że dzwonisz. Rozumiem, że przemyślałaś moją propozycję? - Ojcze, dzwonię by spytać o coś innego. Co ci mówi nazwisko Dobrzycki i czemu wysyłasz na mnie drabów, którzy mnie pobili i próbują mnie zastraszyć w związku z tym człowiekiem. Możesz też odwołać swoje psy spod mego mieszkania, proszę? - Indi zabluffowała licząc, że jeśli to sprawka ojca to teraz zacznie się kolejna przemowa. Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie. - Słucham? - Maxwell Gemmer był zaskoczony. - W nocy zgarnęło mnie trzech mężczyzn w taxówce nr rej WI 1234J, pobiło gdy nie chciałam oddać pinu do telefonu, zdjęło mi odciski i zabrało obuwie. Zagrozili mnie i Alex wypytując o Dobrzyckiego. Masz coś z tym wspólnego? Od tamtej pory mam ogon srebrną Alfę nr rej WW 7654. - Indi zacisnęła dłoń w pięść licząc, że to jednak sprawka ojca. - Jaki Dobrzycki?! Nic Ci nie jest? - w jego głosie przebrzmiała dyskretna nutka zaniepokojenia? Bo chyba nie troski? Normalny człowiek by tego nie wychwycił ale Indi znała swego ojca na wylot. - Nie - powiedziała jakoś bardziej miękko - trochę boli mnie nos i moja duma ucierpiała. Przepraszam, że cię niepokoję. - Jak mogłaś choć pomyśleć…? Mam zawiadomić ambasadę? Pobicie obywatela USA, normalnie to się zdarza, ale jak Stephen uruchomi swoje kanały to kamień na kamieniu z tych śmieci nie zostanie. Te polskie pieski zajrzą pod każdą kupę gnoju by ich znaleźć. - Ojcze do tego musiałabym nie wychodzić z domu z Alessandrą. Mam ogon non stop. Zabronili mi wyjeżdżać z Warszawy grożąc konsekwencjami mojej córce, a Twojej wnuczce. - tłumaczyła Indi. Choć troska ojca nagle wydawała się niezłym pomysłem. - Załatwię to - zgrzytnął. - A co do mojej propozycji… - Ojcze, bez Alex nigdzie się nie ruszę. - rzuciła Indi na zasadzie marchewki za załatwienie sprawy. Znów przez chwilę milczał. - Zadzwonię jak będę wiedział coś więcej, postaram się zdjąć Ci ten “ogon". - Dziękuję. Miłego dnia, ojcze. Resztę dnia Indi spędziła z córeczką w parku na spacerku i zabawach na świeżym powietrzu a potem na obiedzie w Pomponie, przy Młynarskiej 13. Pompon, ul. Młynarska 13 Od Robert Olszewski [sms]: Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Cytat:
Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późne popołudnie - wieczór Późnym popołudniem dziewczyny wróciły do domu. Alex zajęła się malowaniem i kolorowankami, a Indi nadganiała pracę. Do późnego wieczora projektowała i szkicowała suknię ślubną z prywatnego zamówienia córki kogoś ważnego. Indi nawet nie zwróciła uwagi na to - chyba właściciela czy prezesa stacji benzynowych, jakiegoś Jasińskiego. W przerwie zaczęła szukać możliwości sprawdzenia numerów rejestracyjnych taksówki oraz alfy pilnującej jej jak cień. Dowiedziała się, że może złożyć wniosek w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców za 30,40 zl. Ale trzeba posiadać konto ePUAP, a takiego nie posiadała. Wróciła więc do rysowania z postanowieniem poproszenia o pomoc Marcina. Skupienie przerwał jakiś hałas dochodzący spod bloku. Hałas na tyle głośny, że przebił się przez muzykę i zamyślenie Indiry. Dziewczyna wyjrzała przez okno i zdębiała. Pod blokiem zaparkowany był czarny van. Zaparkowany tuż koło srebrnej alficy. Trzech miłych panów w czarnych garniturach właśnie zaczynało rozmowę z “mięśniakiem”, na którego poskarżyła się ojcu. Rozmowa zaczynała być coraz bardziej zażarta. Czarne garnitury na oko projektantki wyglądały znajomo: miała z takimi do czynienia całe swoje dzieciństwo i sporą część wieku dorastania. Ochrona ambasady. “Stephen się uwinął. Ciekawe, ile przysług jest winien ojcu.” - pomyślała Indira obejmując się ramionami i obserwując barwną scenkę. Vanowcy właśnie zaczynali tłumaczenie Jankowi i koledze z alfy, że nie powinno ich tam być. Ku zaskoczeniu Indiry… “mięśniak” jednak wcale nie zamierzał posłuchać grzecznych próśb vanowców i zaczęła się … regularna bójka. Indi oglądała z szeroko otwartymi oczami oraz odruchowo włączonym nagrywaniem w iPhonie jak "mięśniak" stawia czoła trójce marines. Obserwując potyczkę, Indira miała wrażenie, że trójka to akurat wyzwanie dla mięśniaka. Z mniejsza ilością napastników pobawiłby się znacznie krócej. Marines chyba zaczęli traktować “mięśniaka” poważnie i walka wyglądała przez chwilę na wyrównaną. Po czym Janek znokautował po kolei napastników i opadł na maskę alfy ciężko dysząc, sam wyglądając również jak kotlet mielony. Zdecydowanie nie wyglądał tak dostojnie jak przed paroma minutami. Spojrzał w górę w okolice 4 piętra, na którym mieściło się mieszkanie Indiry. Mimo, że dziewczyna była pewna, że nie może jej zobaczyć z parteru, cofnęła się za zasłonę. Wyłączyła nagrywanie i wysłała filmik do ojca. Po czym wybrała numer pogotowia. Ostatnio edytowane przez corax : 29-01-2016 o 23:14. | ||||||||||||||||||||
24-01-2016, 17:59 | #10 | |
Krucza Reputacja: 1 | Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późny wieczór Wezwany przez Indi ambulans przyjechał nawet dość szybko. Jednakże ku zaskoczeniu dziewczyny ani Amerykanie ani załoga Alfy nie skorzystali z dobrodziejstw medycyny na kółkach. Jednakże projektantka zaczęła się zastanawiać co jeśli nieudana wizyta marines spowoduje kolejne reperkusje? Co jeśli zleceniodawcy Alfy postanowią jednak przysłać ich na górę? Indira nie zastanawiała się długo. Złapała zaspaną Alex oraz podręczną, niewielką torbę, która zawsze stała spakowana w jej garderobie. Taka mała pożegnalna “pamiątka” po Colinie. Torba zawierała paszporty, jedną zmianę ubrań, gotówkę i zapasowe karty do konta w UK. Indira dorzuciła do tego laptopa i szybko wyszła z mieszkania, zostawiając zapalone światło. Wykorzystała fakt, że karetka nadal stała na ulicy pobłyskując światłami a marines ładowali się do vana. Przemknęła z córeczką do mieszkania Magdy. Mieszkanie Magdy, ul. Na Uboczu, późny wieczór Wprosiła się do przyjaciółki na noc. Zuza i Alex były zachwycone i rozemocjonowane szybko zasnęły wtulone w siebie. Magda również zasnęła dość szybko. Jedynie Indira nie zmrużyła oka, mimo pokrzepiającej nieco obecności przyjaciółki. Kolejną noc jej bezsenność zwyciężyła. Macki zmęczenia zaczynały powoli dopadać dziewczynę. Mieszkanie Magdy, ul. Na Uboczu, poranek Nad ranem spoglądała na swą wyciągniętą twarz i pierwsze oznaki worków pod oczami, które zatuszowała makijażem. - Tej nocy śpisz. - nakazała własnemu odbiciu, które jednak nie chciało odpowiedzieć. Spoglądało za to poważnie. Bardzo poważnie jak na wiek dziewczyny. Gdy Magda i dziewczynki się obudziły na stole czekało już gotowe śniadanie, a Magda nie mogła się nacieszyć świeżo parzoną kawą zaserwowaną jej wraz z ubitym, ciepłym mlekiem. Przed dziewiątą siedzące przy kawie kobiety usłyszały dzwonek do drzwi. Magda kopnęła się do przedpokoju i wyjrzała przez wizjer, ale najwidoczniej nie rozpoznała gościa, więc założyła łańcuch na drzwi i uchyliła je nieco. - Tak? - Indira usłyszała jej zaciekawiony głos. - Ja do Panienki Gemmer. - Amerykance słyszącej to z drugiego pomieszczenia głos nic specjalnie nie mówił. - Chwileczkę. - Magda zamknęła drzwi. I wyjrzała do kuchni. - Indi, jakiś facet do ciebie, postawny, garnitur… ma jakąś słuchawkę z przewodem w uchu, jak na filmach. - Magda była lekko skołowana. Indi podeszła i spojrzała przez wizjer i zobaczyła twarz człowieka, którego łokcia zdecydowanie nie lubiła. Stał grzecznie czekając, nie było po nim widać zbytnio przeprawy z “chłopcami z ambasady”. Nie otwierając drzwi spytała: - Słucham? - po angielsku. Odsunęła się od drzwi, by nie oberwać nimi w razie gdyby “mięśniak” chciał je wykopać. Kolejna nauka wyciągnięta ze związku z Colinem. - Mam coś dla panienki - “mięśniak” zamachał przed wizjerem jakąś kopertą. - Proszę otworzyć kopertę, pokazać jej zawartość i odsunąć się od drzwi. - Otwieranie korespondencji? To była by inwigilacja - zakpił. Indira ani nie podjęła tematu ani nie skomentowała jego kiepskiego żartu: - Rozumiem, że wybierze pan zatem nie wypełnienie nakazu swego szefa? Wzruszył tylko ramionami, nie odzywał się. Magda stała za Indi nie bardzo rozumiejąc o co chodzi - Proszę otworzyć kopertę, pokazać jej zawartość i odsunąć się od drzwi. Inaczej przesyłka będzie niedostarczona. - stwierdziła ponownie Indira. Nie zamierzała otwierać drzwi, dopóki nie dowie się co w kopercie. - Nie będę otwierał - westchnął. - Po dostarczeniu mam wracać do szefa. Sama pani zdecyduje czy weźmie ją a ja pojadę, czy mamy siedzieć pod blokiem. Zastanawiał się nad czymś przez chwilę. - Zostawię w skrzynce na listy tego lokalu, zaparkowaliśmy naprzeciw. Jak Pani nie odbierze w ciągu kwadransa to wrócę, a pani przyjaciel będzie musiał naprawiać sobie skrytkę pocztową. Czy to panienkę satysfakcjonuje? - Dobrze. - odparła Indira. Dziewczyna odczekała 10 minut i wraz z Magdą zeszła do skrzynki by odebrać wiadomość. - Magda następnym razem nie otwieraj drzwi nieznajomym. Łańcuch można przeciąć. Rozmawiaj przez drzwi, trudniej wywalić. - tłumaczyła po drodze. Otworzyła powoli kopertę spoglądając przy tym na zaparkowaną Alfę. Samochód ruszył powoli na wstecznym. Odjechał. Indira zaglądnęła do koperty spodziewając się znaleźć oko lub palec Tereski. Albo inną część ciała kogoś znajomego. W środku było zaproszenie. Kredowy czarny papier, “Indira Gemmer” wykaligrafowane złotym atramentem. Szczęka Indi opadła - poziom abstrakcji sięgnął nowych wyżyn: “Co jest do wszystkich demonów? Najpierw mnie biją i napadają a teraz zapraszają? Gdzie? Na przyjęcie u Kaliguli?” - podumała. Wyciągnęła zaproszenie i odczytała wraz z Magdą zerkającą jej przez ramię. Zaproszenie było dość enigmatyczne, choć styl z jakim było wykonane zrobił na fashionistce naprawdę spore wrażenie. Dyskretna elegancja połączona z naprawdę wysublimowanym smakiem, wszystko pisane ręcznie, złota czcionka użyta do spisania słów lekko wypukła jakby pisano nie zwykłą substancją lecz specjalnie obliczoną na taki efekt. Było to zaproszenie na bankiet w salach vipowskich na zapleczu Sali Kongresowej Pałacu Kultury. Kuluary pałacowe, Sala Mickiewiczowska, Sala Kopernika - Indi wiedziała co nieco o tym, choć osobiście nigdy nie dane jej było być obecną na imprezach dla bardzo wysokich elit robionych w tym miejscu. W środku złożonego zaproszenia jakie razem z Magdą otworzyły chciwie wpatrując się w pismo, był jakiś niewielki bilecik, coś jak wizytówka, jaki wypadł na ziemię. Magda podniosła go i podała przyjaciółce. Cytat:
“Nie mógł się nawet podpisać? Kimkolwiek jest S.R.R?” - Indi pomyślała z niesmakiem i rosnącym zmęczeniem całą sprawą. Na dodatek zadzwonił nie kto inny ale Maxwell Gemmer: - Dzień dobry, ojcze - Indi odebrała połączenie po pierwszym dzwonku, starając się nie brzmieć na zmęczoną. Nie łudziła się, że ojciec tego nie wyłapie w jej głosie, ale chodziło jej raczej o zachowanie pozorów. Względem samej siebie przede wszystkim. - Wszystko w porządku? - w na codzień chłodny i opanowany ton Maxwella znowu wdarły się półnutki lekkiego zaniepokojenia. - Tak, jestem z Alex u przyjaciółki. - odpowiedziała projektantka. - Widziałem filmik, dostałem raport. Cała akcja to jedna wielka kpina. - ojciec leciutko uniósł ton mroźnego głosu co już było wykładnią dla Indi jak wściekły jest naprawdę. - Te nieprofesjonalne pachołki całkowicie pokpiły sprawę. Już rozmawiałem w tej kwestii ze Stephenem. - między słowami Indi wyczytała jak ta rozmowa wyglądała naprawdę. Ambasador się wił i tłumaczył, ojciec użył kilku celnych zdań i nowa ekipa jest w drodze, a Stephen jest winien ojcu kolejną przysługę. - Chcę byś pojechała do Ambasady i tam zaczekała na rozwiązanie sprawy. Za godzinę kwestia powinna zostać załatwiona. - Ojcze, posłuchaj. Sytuacja nagle uległa zmianie. Więc może jednak ingerencja Stephena nie była tak całkiem pokpita? - Indira opowiedziała ojcu o przesyłce i zaproszeniu na wieczór tego samego dnia. - Najdziwniejsze jednak są dwie rzeczy: po pierwsze po “mięśniaku” z Alfy nie widać było żadnych ran ani uszkodzeń ciała. A przecież widziałam w jakim stanie był po walce z marines. A dwa, że zaproszenie, a właściwie bilecik wyrażający nadzieję, na wyjaśnienie nieporozumienia podpisany był samymi inicjałami: S.R.R. Sama nie wiem co o tym myśleć, ojcze. Najpierw mnie biją, potem zapraszają na bankiet przy czym nie podpisują zaproszenia? - Indira nasłuchiwała odpowiedzi ojca. - Raczej nie pójdę. Szczególnie sama, a nie…- Indira urwała - nie mam kogo zabrać. Nie będę się ładować w kolejne bagno. Ale ogon odjechał. Przynajmniej ten oficjalny ogon. Maxwell milczał jakby trawił usłyszane informacje. Indira potarła skronie. - Ojcze… dziękuję za pomoc. Doceniam to. W zamian za to jeśli… jeśli Ci zależy jestem gotowa spotkać się z tym synem senatora, gdy będę w Nowym Jorku na pokazach. Czy to Cię satysfakcjonuje? - spytała Indira próbując zachować się dojrzale i pójść na kompromis z własnym ojcem. - To nadal nie zmienia faktu, że Alex jest priorytetem dla mnie. - dziewczyna zastrzegła się i zacisnęła delikatną dłoń na telefonie. - Jesteś pewna, że nie było po nim widać żadnych obrażeń? - Nic co mogłabym zobaczyć gołym okiem na ubranym facecie. A wczoraj gębę miał spuchniętą po obiciu. Dzisiaj ani zadrapania. Jak to możliwe? - spytała ze zdziwieniem. Tym razem milczenie było bardzo “ciężkie”. - Myślę… że to faktycznie nieporozumienie - odpowiedział konsul z nutką ulgi w głosie. - I że faktycznie chcą cię przeprosić. - Zawachał się jakby chciał coś powiedzieć ale nie mógł albo przynajmniej bił się z myślami czy tego nie zrobić. - Gdzie jest ten bankiet? - Ale to nie ma żadnego sensu, ojcze. Pierwsze słyszę o zbirach, którzy po napadzie przepraszają ofiary. W Sali Kongresowej w Pałacu Kultury i Nauki. Indi przez chwilę milczała: - O czym mi nie mówisz, ojcze? - spytała w końcu bezpośrednio, bo miała dość całego tego burdelu. - Oddzwonię za kilka minut. Indira rozłączyła się z mieszanymi uczuciami. W między czasie ruszyła z Magdą na górę by spakować się z Alex. I czekać na kolejny telefon od Maxwella Gemmera. Ojciec oddzwonił niecałe dziesięć minut później. - Indi? Orientowałem się co nieco. Na pewne informację będę musiał poczekać, ale ustaliłem to co mogłem. - Czyli co, ojcze? - Indi czuła się jak w filmie Hitchcocka. Zaczęło się od bicia i dalej napięcie coraz bardziej narastało. Co u licha. - Możesz przez telefon? - To co wiem teraz, tak - mruknął, ale nie ciągnął tematu co moze a co nie. - To impreza dla naprawdę wysokich elit. Paru celebrytów z pierwszych stron gazet, finansiści, Kultchyk niejaki bywał na takowych, ta liga. Może być minister gospodarki, sam Stephen dostał zaproszenie choć on się w takie rauty nie bawi, z Ujazdowskich od nas będzie John Law. Indira słysząc listę gości zaczynała domyślać się dokąd zmierzać będzie dalszy ciąg rozmowy z ojcem. - A co JA mam tam robić? - spytała spokojnie - Wiesz… chińska krawcowa? - nie przepuściła wbicia lekkiej szpili - przecież to zupełnie nie moja liga. - Nie wiem, domyślam się co zaszło. Ale nie mogę ci powiedzieć - uciął tonem jaki doskonale znała, czasem nie było z nim dyskusji. - Podejrzewam, że zrobili po prostu spory błąd nie wiedząc o tobie wszystkiego, o mnie… - zawahał się. - Myślę, że będą chcieli wziąć cie w ochronę, może na stałe wpuścić w pewne towarzystwo - ostatnie powiedział z lekkim przekąsem. - Uruchomię pewne, hm… kanały by się zorientować lepiej. - Ale… - Indira była zdezorientowana - … ja nie chcę być pod ochroną jakiejś… mafii. Nie rozumiem w ogóle jak ty możesz do tego podchodzić tak spokojnie. - Indira zamilkła na chwilę analizując informacje. Wychodziło na to, że ojciec ma również jakieś dość mocne powiązania z takimi ludźmi, o których nie może jej powiedzieć. - Kiedy będziesz mógł mi dać znać? - Mafia to (jeżeli mam rację) może im się kłaniać - mruknął ironicznie. - Postaram się jak najszybciej. Wszystko jednak wskazuje na to, że źle cię ocenili, chcą naprawić błąd. Możesz spodziewać się zacieśnienia relacji, opieki. Tyle mogę na tą chwilę powiedzieć. Będę wiedział więcej, dam znać. Acha, dziecko… - urwał, zamyślił się. - Tak, ojcze? - ponagliła go lekko. - Oni na odmowę, na… uchybianie. Mogą reagować źle. Naprawdę źle. A nikt cię przed nimi nie uchroni. I tak chłopakom z Marines jak teraz rozumiem - mocno się upiekło. - Czyli mówisz, że nie mam wyboru? Kim jest ten S.R.R? - Nie wiem jeszcze kim, ustalam. A wybór masz, do Ambasady i załatwią ci lot do Londynu najpóźniej jutro. - Ojcze nie mogę wrócić do Londynu. - stwierdziła Indira cicho. - Nie rozumiem czemu. Wiem, mówiłaś, ja jednak nie przyswajam tych argumentów - powiedział zimno. - Nie chcę zaczynać tej dyskusji obecnie. I nie chcę wracać do Londynu z powodu … - Indira zawahała się - … przecież doskonale wiesz, czemu wyjechałam - dodała w podobnej temperaturze. - Poza tym nie stać mnie na zaczynanie od nowa wszystkiego. I Alex zaaklimatyzowała się tutaj. - sama słyszała, jak kulawo brzmiało to wszystko. Ale coś nie pozwalało jej rzucić wszystkiego co wypracowała w diabły. I narażać się na spotkanie z Colinem. Indi może nie robiła tego specjalnie ale wręcz wizualizowała sobie dłoń Maxwella kurczowo zaciskającą się na słuchawce do zbielenia knykci. - Jesteś dorosła - warknął. - I wolna. Daj znać, czy chcesz abym załatwił, że będziesz osobą towarzyszącą Lawa. Jeżeli zdecydujesz się pójść. - Ojcze… - Indira urwała - … to … się nigdy nie skończy? - spytała. - Skończy, mam nadzieję już niedługo. Muszę kończyć. Indira zmarszczyła brwi. To by było na tyle, jeśli chodzi o próby zmiany kontaktów z ojcem. - Dobrze, dziękuję za wszystkie informacje. Po zakończonej rozmowie z ojcem, Indira zabrała córeczkę i wróciła do mieszkania by przygotować się na wyjście na mszę do kościoła baptystów. Wybrała starannie ubiór dla siebie i Alessandry i uprzedziła szkrabka, że po mszy pójdą na luncz z kolegą mamy. Alex nie miała większych problemów z przyjęciem tego faktu do wiadomości, przyzwyczajona do sporawego tłumku znajomych wujków i cioć kręcących się wokół jej mamy. Kościół Baptystów, ul. ul. Waliców 25, pora lunchu Po zakończonej ceremonii w kościele, Indi pożegnała się z pozostałymi członkami kościoła i prowadzącym ceremonię. Po czym prowadząc Alex za rączkę wyszła z budynku rozglądając się dyskretnie za Olszewskim. Robert stał grzecznie na ulicy. Jego twarz nie wyraziła oczekiwanego przez Indirę zdziwienia na widok czterolatki u jej boku. Przywitał się grzecznie zarówno z Indi jak i Alex, która wpatrywała się ciekawie w jego twarz. Indi uśmiechnęła się lekko: - I jak? Lunch aktualny? - Owszem. Czemu miałby nie być? - spytał zaskoczony Robert. Indira nie odpowiedziała lecz uśmiechnęła się nieco szerzej. - Mamusiu a pójdziemy do widelca? - spytała Alex ciągnąc Indirę nieco za rękę by zwrócić na siebie uwagę. Robert spojrzał na małą z góry: - Dobrze, córciu, pójdziemy. Pokażesz Robertowi gdzie można rysować? - Indi spytała dziewczynkę a Alex pokiwała główką - Nooooo… a ty umiesz, wujek, lysować? - spytała spoglądając swymi niebieskimi oczkami na mężczyznę. - Mmm nie bardzo… najlepiej mi wychodzą “stick figures”. - Olszewski uśmiechnął się do Alessandry. Dziewczynka uśmiechnęła się lekko wtulając się przy okazji w nogę mamy. - Może jak mi pokażesz jak, to się nauczę? - zaproponował Robert gdy cała trójka kierowała się do samochodu. - Nooo… nie mogę nicz obiecać - stwierdziła poważnie Alex naśladując ton wypowiedzi i mimikę Indiry. Oboje Indi i Robert przełknęli rozbawione uśmiechy. Videlec, ul. Grójecka, wczesne popołudnie W restauracji Alex zaciągnęła Roberta do kącika zabaw i pokazywała mu wielką czarną ścianę do rysowania. Potem wsiąknęła w materiałowe podwieszane fotele i zajęła się “czytaniem”, a Indi i Olszewski złożyli zamówienie i mogli w końcu porozmawiać. Indira ani się oglądnęła a zjedli posiłek i minęły dobre dwie godziny. Przez ten czas Robert wypytywał o jej pracę i hobby, Indi dowiedziała się, że Robert jest jedynakiem, a z rodziców żyje jedynie matka. Oboje spędzili sporo czasu rozmawiając na temat muzyki i zamiłowania do jazzu. W końcu spotkanie przerwała nieco już znudzona Alex, więc Indira zadecydowała o zakończeniu spotkania na dzisiaj. Umówiła się z Olszewskim na telefon i ruszyła z córeczką do domu. Po drodze sprawdzała czy nie ma ogona. Mieszkanie Indiry, ul. Na Uboczu, późne popołudnie/wczesny wieczór Dziewczyna sprawdzała telefon czy przypadkiem nie ma połączenia od ojca ale niestety ten milczał. Najwidoczniej zużył już limit dobroci i ilości telefonów na najbliższe miesiące. Za to zadzowniła Magda dopytując Indiry podnieconym głosem czy już jest gotowa bo chce zobaczyć kreację. - Magda, ale ja nie idę. - Jak to nie idziesz? Co to za bzdury? - zezłościła się przyjaciółka. - Normalnie. - Nie denerwuj mnie, bo mi zaraz ciśnienie skoczy. Zaraz tam będziemy. Magda rozłączyła się i po paru minutach zjawiła z Zuzią u Indiry. Projektantka była nadal w kapciach i luźnym stroju domowym. - Indi, jest 18:15. Jak się sprężysz to zdążysz się wyrobić. - Magda daj mi spokój. Nigdzie nie idę. - To jest twoja szansa głuptasie. Możesz wykorzystać tę sytuację i wybić się. - Wybić się? - Indira zmarszczyła brwi. - I znowu wszystko zależeć będzie od kogoś innego? - A co to za znaczenie? Twoja kariera ruszy z miejsca i będziesz w końcu stała pewnie na nogach. Odczepisz się całkiem od ojca. - Ale wtedy będę zależna od ludzi, którzy mnie na dzień dobry pobili… tak to zdecydowanie wyprawka warta gry. - rzuciła Indi z przekąsem. - Ja ci mówię, że warto. Nie wszyscy stamtąd cię pobili ani nie wszyscy są za to odpowiedzialni. Indira wzruszyła ramionami. - My z Zuzą zostaniemy tutaj i zajmiemy się Alex, a ty jedziesz na ten bankiet. Magda wypchnęła Indirę do łazienki. Z dwojga złego projektantka uznała, że do Ambasady zawsze może się udać po bankiecie. Gdyby coś jej nie pasowało. Poza tym może uda się jej dowiedzieć czegoś na temat Tereski. Spojrzała na poszarzałą ze zmęczenia twarz w lusterku i westchnęła. - Tylko dwie godzinki i wracamy. A potem idziesz do łóżka spać jak normalni ludzie. - pokręciła głową - I przestajesz gadać ze swoim odbiciem. Nałożyła prosty makijaż, kryjąc oznaki zmęczenia i cienie pod oczami. Nakleiła długie sztuczne rzęsy i pociągnęła usta neutralną szminką. Policzki pociągnęła odrobina różu by nadać zdrowego i świeżego wyglądu. Włosy ściągnęła w niedbały, artystyczny kok z tyłu głowy, by ukazać kości policzkowe i odsłonić przenikliwe spojrzenie lodowoniebieskich oczu w oprawie kruczoczarnych brwi i rzęs. - Magda, zamówisz mi taksówkę? - zawołała z łazienki spryskując się leciutko perfumami. W garderobie wygrzebała swą ukochaną suknię z małoznanej kolekcji Luisa Via Roma - Taksówka będzie tutaj o 19:00 - Okej! Indira przejrzała się w lustrze. Głęboki i intensywny odcień turkusu sukni sprawił, że jej oczy przyciągały spojrzenia jak magnez. Wiedziała, że w tej kreacji robi niezapomniane wrażenie. Do tego duży, ekscentryczny naszyjnik i równie nietypowa pomarańczowa torebka kopertówka z zamknięciem przypominającym złoty, ozdobny... kastet. Niebotycznie wysokie szpilki dodały Indirze kolejne 13 cm. Świat z wysokości 185 cm zdawał się zupełnie nowym. Lekki lecz ciepły płaszcz operowy z czarnego aksamitu z dużym kołnierzem dopełnił kreacji. - I jak? Indira pokazała się swojemu trzyosobowemu jury. - Wow! - Mamusiu, wyglądasz jak ksiemznicka - łapki Alex objęły nogę Indiry. Dziewczyna schyliła się i uniosła córeczkę: - Ty jesteś moją księżniczką! - i zacałowała małego szkrabka na amen. - Taksówka już czeka. - przypomniała Magda z uśmiechem obserwując scenkę i tuląc swoją córeczkę do siebie. - Ok już idę. Bawcie się dobrze. Będę niedługo. - Tak, tak. - Paaaaa. Z mieszkania dobiegały pożegnalne pokrzykiwania, gdy Indi schodziła po schodach postukując obcasami. Wsiadła do taksówki podając adres kierowcy. Jeszcze raz sprawdziła torebkę: telefon, karta, wizytówki, chusteczki, zaproszenie. PKiN, plac Defilad, 19:30 Indira wysiadła z taksówki i wzięła głęboki oddech, wyprostowała się i narzuciła sobie chłodne opanowanie. Po czym ruszyła do paszczy lwa na proszony bankiet. Ostatnio edytowane przez corax : 24-01-2016 o 18:04. | |