25-05-2016, 15:46 | #11 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 25-05-2016 o 16:27. |
28-05-2016, 12:27 | #12 |
Reputacja: 1 | Volund Gdy thing jak księżyc wszedł w ostatnią fazę - nie tyle przed nowiem, co przed świtem - były służebnice, wolne i nie, wiele z dalekich krajów poczęły naprzykrzać się Gangrelowi. Jako że i od hird berserker trzymał się daleko, te obsiadły ławę z obydwu jego stron, jakaś była łokcie opierała na blacie i twarzyczkę rozmarzoną na dłoniach, jeszcze inna kusicielka przechodziła raz po raz za gangrelem, jak gdyby by dalej usługiwać innym, ale z częstością i mało subtelnym muskaniem jego pleców raz to rękawem aż się rozśmieliłą i swoim ciałem. Gdy patrzeć natomiast na Pogrobca, o przymrużonych brwiach wpatrzonego w pustkę, czasem powieki całkiem przymykającego, można było odnieść zabawę, że ktoś igra własnym życiem z usypiającym niedźwiedziem. Faktycznie nienaturalna senność, która ogarnia wszystkich aftergangerów przed wzejściem Sól jak gdyby szybciej ogarniała bladolicego, co też jedynie wskazywało, jak się miał ku niewolnym. Gdy oczy jego tak były się przymknęły, na kolana usiadła mu po prostu jedna z nich, ramion jego i szyi się chwytając. Tyle poczuł, momentalnie oczy otworzył w zaskoczeniu, by ujrzeć młode lico jej, powabnie uśmiechnięte i palce muskające jego kark. Kobieta zachicotała była, gdy jedna ręka Volunda natychmiast ujęła ją w talii i druga dłoń pogładziła jej policzek… jak gdyby z wahaniem. Wtem jednak nie miała czasu nawet się zdziwić jak dłoń przez chwilę pieszcząca z siłą ujęła jej podróbek i odchyliła głowę w tył prezentując szyję, w którą afterganger berceremonialnie się wgryzł aż czerwone strużki pociekły jej natychmiast po szyi i zaczęła wierzgać i się wić i została podniesiona jak Volund wstał z ławy trzymając niewolną jak szmacianą lalkę z jej oczyma wbrew jej woli bezradnie wbitymi w sufit i szerokimi jak zajęce z przerażenia nim się zamgliły i słyszalnie tylko jęknęła z rozkoszy. Bardziej z gwałtowności czynu niż samego aktu z posotałych niektórych podniósł się pisk czy urwany okrzyk przerażenia, ale też zatrwożone i z fascynacją mogły się przyglądać, jak przepiękny afterganger, niczym zwierzę się pożywia; niczym dostojnik ze zwierzęcia zarazem, w sposób, niejasny i jedyne co było pewne to przestrach. Zwłaszcza gdy nie przestawał i nie przestawał pić. Któreś mogły chcieć coś powiedzieć Pogrobowcowi. Prosić go by przestał, że tamta dziewczyna nie przeżyje, jeżeli nie przestanie, ale nie miało znaczenia czy zdobyłyby się na taką odwagę - Volund był niczego nie słyszał i niczego nie słuchał. W koncu szczęka jak gdyby zadrżała mu z walki ze sobą i jak jakieś zwierzę znieruchomiał całkiem. Delikatnie kły wysunął z szyi kobiety, na koniec drgające nieco, jak gdyby nie miał dość - jak każdy wampir nigdy nie miał dość, lecz bardziej było to widoczne - lecz zarazem jakiś imperatyw i to kim był kazało mu przestać. Oczy miał zamknięte gdy całkiem kły wysunęły się z delikatnych zagłębień w szyi i jak gdyby z sekundą opóźnienia wypełniły się dalszym szkarłatem, który już miał był wzbierać i zamienić się krwawienie, nim umarły warg obydwu ran po ugryzieniu nie objął i nie zwarł - mogło to wyglądać jak pocałunek, lecz nie było w tym nic erotycznego, jedynie krew, ranione ciało i fizycznie, nawet jeżeli tylko z bliska, widoczna walka z własną Bestią. W końcu był słabą i bladą prawie jak on kobietę postawił przed sobą, znowu tracąc z twarzy wszelki wyraz i mierząc ją grobowym wzrokiem. Ta była przez chwilę chyba nie wiedziała, gdzie się znajduje, gdy jeszcze jedna służka podeszła wesprzeć ją i objąć ramieniem; jedynie gdy wzrok jej skrzyżował się znów z volundowym pisnęłaby gdyby miała siłę i cofnęła się gwałtowniejszym ruchem. Pogrobiec nic sobie z tego nie robił, aż tamta służąca ją zabrała, po czym zasiadł znów, przymykając oczy. Więcej go nie niepokoiły. i momencie thingu, jak gdyby zamierzając rychło wyruszyć z langhausu. Wzrokiem długo szukał wskazanej mu na początku przez gospodarza ich klucznicy domu jarla. Gdy odnalazł Thorę wzrokiem, podszedł do niej, jak zawsze niewiele uważając na inne rzeczy, niż te zaprzątające jego głowę. - Jarl rzekł mi, że do ciebie mi się zwrócić, jeżeli tylko czego będzie mi trzeba. Wkrótce do Aros w imię jego wyruszam, jest jednak coś czego na drodzę potrzebuję i bardziej, aniżeli tego odzienia. - powiedział do kobiety z szacunkiem, ale też oczywiście wyższością. - Potrzeba mi sakiew; takich w jakich można wino wieźć, albo i krew, albo i kości i popioły. Wkrótce dane mi wyruszyć, lecz poczekam… znajdź ich tyle, z ilu gwiazd Týr ułożył swój powóz na niebie, a w której każdej z tylu pucharów nalać by można, co ma dziś Agvindur gości… i sznura, by je wszystkie powiązać, bym łatwo je mógł zabrać. I czekał aż sakwy się znajdą, by wrócić do swojego odosobnionego miejsca przy ławach i sznurem je wszystkie począć wiązać. Pożar (wszyscy) Elin opatrzona i z krwi umyta wróciła na swoje siedzisko, by dalej przyglądać się zebranym, choć myśli jej biegły zupełnie innymi ścieżkami, gdy okrzyknięto pożar. Zamarła na chwilę w duchu zastanawiając się czy nie nadeszła pora kolejnej ofiary. Szybko jednak zerwała się z krzesła i do swej izdebki pobiegła chcąc ratować, to co najcenniejsze miała - runy. W hall narastał coraz większy rwetes. Mężczyźni rzucili się do wrót by je otwierać. Thora pokrzywkiwała na niewolników by wodę czerpali i polewali miejsca gdzie ogien się zaczynał pojawiać. Tych było jednak coraz więcej. Zaś wrota ...okazały się zamknięte od zewnątrz. Volund powstał ze swojej ławy, jak gdyby nie bacząc na wrzawę, pierwsze co to szukając wzrokiem jarla gdzie go ostatni raz widział i ruszając do niego, przeciskając się przez ciżbę i panikę, choćby korzystając ze swojej siły. Ogień jeszcze nie był tak duży, aby wzbudzić w skaldzie i innych einherjar paniczne przerażenie jakie było właściwe dla prawie wszystkich aftergangerów. Loki, jotun-bóg ognia musiał maczać w tym palce, że najwspanialsi wojowie jednookiego odczuwali taki strach przed niszczycielskim żywiołem. To była halla Agvindura, on był tu jarlem, więc Freyvind opanował się przed wydawaniem poleceń zbrojnym i służbie aby opanować rwetes i wprowadzić jakis porządek w działania domowników i gości. Zrezygnował z tego na razie wypatrując Agvindura. Aftergangerzy zwykle zabezpieczali swe siedziby, wilkołaki zbyt często lubiły bawić się pochodniami. - Dajcie mi tarczę - ryknął tubalnym głosem wyciągając miecz. - Bjarki! Wierzeje! - krzyknął do ogromnego ghula w sile mogącego konkurować z niedźwiedziami. Wieszczka stanęła w środku zamieszania tknięta nagłą myślą. A jeśli to ci sami co Einara zaatakowali? Jak inaczej możnaby pokonać syna Agvindura i całą jego drużynę, jak nie podstępem i ogniem? Pojrzała w kierunku swej izdebki i zacisnęła pięść. Runy nowe wyrzeźbi… Widzieć, widzi i bez nich. Odwróciła się i poczęła szukać jarla. Hirdmani jarlowi pod komendą Eggnira śmiertelnymi zaczęli komenderować, ustawiając w rzędy. Dwójka z nich stała przez chwilę w miejscu, jak gdyby miejsce zebrania wyznaczając a następnie kolejno wraz ze swymi ludźmi ruszyli w przeciwległy kraj longhusu. Bjarki z rozbiegu naparł na wierzeje, lecz jedynie odbił się od nich i padł na plecy. Zerwał się prawie natychmiast odtrącając z rykiem pomoc Chlo. Jego ramię zwisało pod nieco dziwnym kątem. Jednym okiem zaczął toczyć w poszukiwaniu czegoś, rycząc niczym ranny niedźwiedź z gniewu i bólu. Chlo zdawała się wiedzieć o co mu chodzi. Pociągnęła pogrążającego się w bólu godiego ku jednej z wielkich, grubych kolumn hallę podtrzymujących. Potem miotnęła się ku Freyvindowi, by jego rozkazowi zadośćuczynić. Po drodze tarczę złapała jaką skald wziął od niej stając naprzeciw głównego wejścia do langhusu Agvindura. Widząc, że gospodarz kieruje się do tyłu domostwa Freyvind zaczął wydawać polecenia hirdmanom jacy skupili się w części halli najbliższej wierzejom. - Bierzcie za topory - rzucił patrząc na trzech najtęższych mężczyzn. - Gotujcie tarcze dla nich jak skończą, niech kto po łuki skoczy. - mówił starając się nadać jakiś cel skłębionym śmiertelnikom. Działanie w jakiejkolwiek postaci, choćby i bezsensowne ale wedle planu i rozkazów, było największym wrogiem paniki jaka zaczęła się tu rodzić. Wrota nadal pozostały zamknięte, ledwie draśnięte przez ludzi próbujących je rozłupać, bo wywarzyć nie byli w stanie. Płomienie ognia zaś zaczynały przedzierać się nie tylko przed dach. Halla powoli zaczynała wypełnać się ciemnym dymem, ściany tliły się już ogniem w różnych miejscach. Elin i Volund zaś ruszyli za wielkim jarlem, któren właśnie wyłamywał wyjście na zewnątrz ukryte na tyłach halli. Wraz z Ødgerem kończyli odrzucać ciężkie bele by ludzi śmiertelnych wypuszczać po kolei. Agvindur resztę ratunku pozostawił dwójce swych hirdmanów, odwracając się ku nadbiegającej dwójce. - Volund, Elin jak oka w głowie pilnuj. - warknął za wielki topór mocniej chwytając i podnosząc tarczę. Sam szykował się do powrotu do halli by resztę ratować i chronić. - Rozkazy znasz dalsze… Nim słowa jego przebrzmiały zza jego pleców dobiegł krzyk przerażenia i ludzie nagle kłębić się w przejściu zaczęli jakby cofnąć się chcieli. Wieszczka chciała swą myśl jarlowi przekazać ale tumult się zaczął i pojrzała w kierunku tamtym zastanawiając się cóż taki strach wywołało. Jeden z hirdmanów, najmłodszy co do Agvindura dołączył ledwo przed miesiącem, a któren na przedzie śmiertelnych prowadził, zatoczył się do tyłu, padł na podążających za nim. Krwią się zalał i bulgotać juchą zaczął z twarzy i szyi co niemal na pół rozcharatana została. - Drzwi otworzyli… - Powiedziała cicho Elin poglądając jak zahipnotyzowana na padające ciało. Volunda uwaga też została odwrócona od volvy, którą znów mierzył wzrokiem na słowa jarla, ku śmierci we wrotach. Lecz halla była Agvindura, jemu jedynie do obrony. Sięgnął po dłoń aftergangerki, by nie zgubić jej w ciżbie. - Musimy razem być z bratem jarla. - powiedział tylko, po czym znowuż odwrócił się by torować volvie drogę do skalda, tam gdzie ostatnio usłyszał jego niemożliwy do pomylenia głos. Wieszczka szarpnęła się po słowach mężczyzny. - Czemuż to mam z Wami być? - Zerknęła w kierunku Agvindura. - Przy jarlu winnam. Berserker ewidentnie zaskoczony gestem, zatrzymał się i odwrócił ku Widzącej, ale dłoni jej nie puścił. - Słyszałaśli jarla i myślę, że jedynie twoje bezpieczeństwo ma na względzie… - ruchem gwałtownym i obscesowym, ale siląc się na jakąś delikatność, wierzchem dłoni twarz jej odwrócił ku sobie, by spojrzeć w oczy, jak gdyby chciał przerwać jej jakiś trans - Może jarl więcej wie i uważa, że tu krzywda może każdego kto mu wierny spotkać. Pogrobiec mówił pewnie i bardziej spokojnie za rozprzestrzeniającego się pożaru, aniżeli za usłyszeniu o losie Aros i potencjalnie Einara… Starając się przemówić do Elin pomimo wrzawy, paniki i rosnącej pożogi nad ich głowami. Chyba coś do kobiety dotarło, bo dała się pociągnąć dalej, mruknęła tylko: - Pilnować mnie masz, nic o bratu jarla mowy nie było… - berserker jednak nie ciągnął jej dalej siłą, miast tego obydwie dłonie położył na ramionach wampirzycy. - Nie zdołam pomścić Einara i chronić ciebie równocześnie. - powiedział po prostu, nie puszczając jej, jak gdyby konfrontując, czekając aż volva sama stwierdzi duchem i głosem, że i Freyvind był potrzebny wobec zadań, jakie jarl nałożył na berserkera. Ludzie wokół miast uciekać tłoczyli się z powrotem do środka w panice. Agvindur i Eggnir panikę starali się ukoić. Ludzie Ødgara na rozkaz swego pana w równym dwuszeregu ustawili się, tarcze wokół siebie ustawiwszy ruszyli do drugiego wyjścia. - Agvindur, z nami, bezpieczeństwo twe ważne! - krzyknął Rudowłosy ponad krzykami ciżby. - Ruszajcie, ja za wami. - jarl rozglądnął się ponownie górując ponad tłumem, Eggnir go pociągnął i po prawicy jego stanął. Gdy pierwsi ludzie Rudego wyszli zdały się słyszeć ich okrzyki i ryk...jeden… drugi… ludzie struchlali stali opodal. Jarl wraz ze swymi hirdmanami wyskoczyli za Ødgerem. W głównej sali zaś z dachu zaczęły spadać pierwsze połacie przepalonego dachu, dym robił się coraz gęstszy i dusił i gryzł śmiertelników. Sylwetka Freyvinda majaczyła gdzieś dalej od Elin i Volunda. Część niewolnych kuliła się pod stołami, część pomagała wybijać główne wrota. Trzaski i odgłosy pożaru narastały… Volva widząc co się dzieje pokiwała lekko głową. - Potem porozmawiamy, znajdźmy brata jarla. - Odparła. Jak gdyby tylko na to czekając, Gangrel odwrócił się od kobiety ku ścianie. Gdy zamachnął się po raz pierwszy potężnie ręką, jego palce kończyły się już krótkimi, ale wyraźnymi szponami, z których ród jego słynął, i potężnymi razami jak niedźwiedź lub rosomak raz po raz orał, chcąc przebić się przez złożoną z drewnianych bali ścianę halli. - FREYVIND! - zagrzmiał, chcąc ściągnąć skalda, lub chociaż jego uwagę ku sobie. Gangrel zauważył poczynania skalda przy wierzejach. Przyciągał uwagę mężczyzn, wydając gromkim głosem komendy i szykował się do ataku. Tak wielki wpływ miał na śmiertelnych, że ci natychmiast rozkazy wykonali, ustawiając się za nim. A ściana frunęła wiórami pod pazurami Volunda. Drewno z chrobotem ustępowało pod ciosami mocarnych ciosów. Jednak grube pale nie chciały poddać się tak łatwo. Volundowy wysiłek przeciwstawiał się wytrzymałości solidnych ścian halli Agvindura. Gangrel pewien był, że w końcu się przebije. Lecz liczył się czas… czy starczy go im by wypełnić wolę jarla? Gdy Volund pruł ścianę pazurami Elin nagle znów się wyprostowała i po ludziach w panice wokół biegających pojrzała, by również wrzasnąć z całych swych sił. - SPOKÓJ! POMÓŻCIE WYJŚCIE WYRĄBĄĆ KTO NIE WALCZY! Przemiana volvy niesamowitą się zdawać mogła gdyby ktoś obserwował ją pośród tłumu. Pewny głos volvy przebił się przez histerię kobiet, które od wiader się oderwały by ruszyć po broń. Nie wszystkie jednak panikę swą potrafiły okiełznać. Co młodsze w grupkach niewielkich się tuliły. Pociągnięte zostały wkrótce przez Thorę i Ljubow do bocznego wyjścia. Zaś volva usłyszała głos Freyvinda: - Bjarki! - krzyknął skald wskazując mieczem Volunda próbującego zrobić kolejne wyjście z langhusu przez ścianę. Wielki ghul zapewne wybił bark lub złamał rękę próbując wyważyć wrota, jednak drugą mógł wesprzeć Pogrobca swą wielką siłą w demolowaniu ściany. Grim targany spazmami bólu ruszył jak niedźwiedź przebijając się przez dym i ludzi ku Volundowi. Tam gdzie drewno nadszarpnięte zostało przez Gangrela, tam ghul napierać zaczął, zaczerwieniony z wysiłku. Żyły mu nabrzmiały na karku gdy ból swój odsuwał, chcąc rozkaz pana wykonać do końca. Za to Chlotchild gdzieś w tłumie zniknęła… Najpewniej czekali na nich przed wejściem wedle starej taktyki wyrzynania uciekinierów z płonącego budynku jacy pojedynczo lub po dwóch wypadali na zewnątrz jeżeli udało się im otworzyć zablokowane odrzwia. Jednak brak takich prób i nie związanie walką tych co czekali przed wejściem, oznaczało, że więcej ich mogło dawać odpór Agvindurowi i Ødgerowi oraz ich zbrojnym walczącym na tyłach budynku. Nie związani walką lub choćby dorzynaniem uciekinierów mogli też krążyć wokół domostwa i zobaczyć miejsce w którym Pogrobiec wywalał ścianę tworząc trzecie wyjście. Freyvind sięgnął ku pokładom mocy płynu życia jaki wypełniał go po niedawnym ‘posiłku’. Ścisnął mocniej uchwyt tarczy i rękojeść miecza. Krew dała mu siłę nadludzką, nieosiągalną dla zwykłych śmeirtelników siłę, jednooki Grim z całą swa moca był przy niej jak dziecko. Zbliżył się do drzwi. - Dwóch zbrojnych po bokach - zakomenderował. - Po wyjściu “svinfylking” gdzie ja z przodu, a potem w “skajldborg”. Pozostali za nami i zajmują miejsce poległych lub rozszerzają mur tarcz z boków. Kto może zza pleców nad głowami we wroga szyć z łuków. Hirdmani i mężczyźni co stali w pobliżu wrót rzucili się by wykonać rozkaz. Z ulgą przyjęli fakt, że ktoś, szczególnie znamienity skald, przejął dowodzenie - w końcu był to brat jarla. Któż inny byłby godniejszy, by za nim pociągnąć? Pomiędzy opadającymi kawałami dachu, ustawili się w trójkątny klin jako Freyvind nakazał. Tarcze wzniesione, broń twardo ujęta, jak jeden mąż ryknęli by potwierdzić swą gotowość. Cokolwiek czekało za wrotami czekająca go walka jawiła się ciężko. Któż mógłby być na tyle szalony, aby atakować siedzibę być może najpotężniejszego z Einherjar w Danii? I to w chwili gdy gościł czterech innych aftergangerów? Przed oczami stanął mu potworny, wielki wilczy pysk wykrzywiony wściekłością, wspomnienie z Viborga targnęło nim. Raz jeszcze sięgnął do mocy krwi dzięki której jego ruchy nabrały płynności i pewności, pomimo strachu jaki wraz z pojawianiem się ognia trawiącego dach zaczynał pełznąć nieustępliwie w jego głowie. Opanował się strząsając z siebie zalążki paniki. Ucieczka przed ogniem wiodła przez tych co czekali po drugiej stronie. - OOOODYYYN!!! - ryknął z całą mocą dodając animuszu sobie i zbrojnym jacy już w połowie wyrąbali drzwi. - ODYYYYYYYN! - odkrzyknęło siedem męskich głosów. Z rozbiegu kopnął w odrzwia z całej siły. Wrota ze straszliwym jękiem i trzaskiem wygięły się na zewnątrz. Zawiasy nie utrzymały ciężkich wierzei wyrzuconych niemalże ze swego miejsca potężnym kopnięciem skalda. Wokół posypały się odłamki drewna, drzazgi frunęły w tył i w boki, gdy połacie odrzwi załamały się po środku. Wrzask radości wypłynął z gardeł mężczyn szykujących się do ataku za plecami Lenartssona, który skulił się za tarczą i wypadł na zewnątrz płonącego langhusu, w którym wciąż przebywała reszta afterganger. Pogrobiec cofnął się od nadszarpanej ściany, do której przypadł Bjarki; oczy wampira miały źrenice szerokie jak tarcze księżyca, odbijające blask całkiem już szalejącej pożogi. Na pięknym obliczu widać było wściekłość, raptem zwierzęcą maskę narastającego strachu przed śmiercią w płomieniach. - DOKOŃCZ! - przekrzyczał do będącego tuż obok ghula wszystkie głosy z izby i odwrócił się do Elin, która raptownie umilkła jak gdyby świadomość całkiem z niej uciekła i uciec sama miała w mig - świadom, co za uderzenie serca miało ziścić się z tego, jak patrzyła na płomienie. Widocznym, że zamierzał pochwycić ją, zanim ucieknie zbyt daleko, uczyni krzywdę komuś lub samej sobie...
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
28-05-2016, 22:13 | #13 |
Krucza Reputacja: 1 | Gdy z dachu halli Agvindura spadać poczęły kawałki płonącego dachu, paniczne przerażenie wypełniało umysł i ciało volvy. Zmrożona stała chwilę jeszcze w miejscu by odwrócić się na pięcie i rzucić do ucieczki. Na ślepo, przedzierając się przez tłum, odtrącając bez troski, uwagi, sumienia wszystkich na boki. Byle dalej i dalej...uciekać, ratować się, nie dać się spalić… Nie patrzyła którędy biegnie, bez rozumu. Wiedziona instynktem rzuciła się za imieniem Wszechojca, jak dziecko przerażone. Prócz paniki gdzieś w głębi siebie poczuła, że to nie pierwsza taka jej ucieczka. Czy będzie ostatnia? Rzucił się do pościgu za nią, by spełnić rozkaz jarla. Kątem oka zauważył, że bocznym wyjściem właśnie oddział wypadł wraz z jarlem i Rudowłosym. Z dwóch stron wrzaskliwa pochwała Odyna poleciała, za nim zaś Bjark ryczał jak ranny tur próbując wybić kolejne wyjście. Przy nim cztery kobiety się zebrały w tym Ljubow. Trzy z nich tarcze dzierżyły, gotowe by skoczyć przez wyjście i drogi bronić, czwarta z łukiem stała, cięciwę naciągając. Głuchy trach dobiegł uszu Gangrela, gdy ten biegł za Elin odpychającą ludzi na boki. Grim przebił się w końcu i ryczał rozkazy do czterech niewiast. Frey zaś wybiegł przez wybitą bramę wprost w nienaturalnie cichą ciemność nocy. Ciemność rozrzedzoną światłem pochodni powbijanych w ziemię, gorejących stosów jakie wcześniej drogę do longhusu wyznaczały i łuny od płonącej halli za nim. Na wprost bramy zaś skald ujrzał błyszczące w ciemności ślepia Jedne… drugie… Nim zdążył doliczyć do trzech na jego ludzi spadły pierwsze ciosy, rozsypując klin jak domino. |
31-05-2016, 19:15 | #14 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-05-2016 o 19:32. |
31-05-2016, 21:08 | #15 |
Reputacja: 1 | Elin, Volund Świadomość, że podobnej sytuacji wcześniej już doświadczyła tylko potęgowała przerażenie. Pędziła coraz szybciej wymijając i przeskakując przeszkody niczym na skrzydłach walkyrii, by w końcu wypaść na zbawienną przestrzeń. Za nią Pogrobiec z trudem starał się dotrzymać kroku chyżo uciekającej volvie, jedną ręką chroniąc twarz przed wszędzie rozprzestrzeniającą się pożogą. Nie było już hird czy sług, na których można było wpaść w zadymionym budynku, przewróconą ławę przeskoczył jak i ta, którą ścigał. Przez wybite główne wejście do siedziby jarla ujrzał nocne niebo, które już całkiem niedługo miało zostać rozświetlone jedyną jasnością bardziej zgubną niż łuna płomieni. Wówczas to berserker przyspieszył, słysząc już odgłosy walki, wiedząc, że volva całkiem na nie niepomna będzie, i tuż za progiem, jeszcze nim ujrzał tych, którzy przybyli spopielić afterganger, zdołał wielkim wysiłkiem doścignąć volvę i złapać ramionami w niedźwiedzi uścisk. Szarpała się chcąc uciekać dalej i dalej. Walcząc z nią Pogrobiec ujrzał po raz pierwszy tych, którzy napadli na domenę Agvindura, spomiędzy uciekających przed nim i Elin hird i sług. Skald był właśnie z mieczem w dłoni i tarczą w drugiej walczył z wilkołakiem; poruszał się szybciej niż jakikolwiek śmiertelnik był w stanie. W ziemi gdzie chwilę temu stał, gdzie prawie że Elin i Volund wybiegli byli ziała teraz przepastna jama - ludzie rozpierzchli się z krzykiem, i jedna tylko istota w białym giezełku wpadła do depresji. Było to Słoneczko. Jak tylko Pogrobiec ujrzał niewinną istotę, pod osobistą jarla protekcją, uwaga jego odciągnięta została od uciekających, volvy i walki, którą skald zakończył, nim berserker jeszcze, już chwyciwszy volvę pewniej w talii - nie mogąc powstrzymać jej przez szarpaniem paznokciami jego twarzy, ale mogąc upewnić się, że nie ucieknie - nie tyle położył się, co upadł na drugi bok obok jamy i podciągnął ręką do jej skraju, wyciągając jedną wolną rękę ku z trudem trzymającej się konara Sigrun. Podniósł nieco lico blade jak księżyc, ponad ramieniem, wypatrując umorusanej błotem i opadającą miękką ziemią twarzyczki siostry Eggnira. Rękę jeszcze bardziej skierował ku dziewczęciu, które oburącz konara się trzymało i mimo że w oczy mu patrzyło, z przerażeniem kręciło przecząco głową, jak gdyby nie mogąc poważyć się na puszczenie korzenia choćby na chwilę, choćby jedną dłonią. Volund złapał przerażone spojrzenie swoim własnym, mimo sławy potwora, mimo skrwawionego skalda opodal i gorejącego langhausu za nim samym, trwając w spojrzeniu i geście pomocy tak spokojnie, aby dziewczyna mu zaufała. Na to Słoneczko jak gdyby rozpromieniało, w oczach dziewczyny widać było zdecydowanie i pewność. Wyrywająca się Elin zadania nie ułatwiała. Mimo to, Gangrel poczuwszy miękką i delikatną dłoń dziewczyny w swojej, puścić już nie zamierzał. Centymetr po centymetrze, mimo wierzgań volvy wyciągał Słoneczko, w tej chwili przerażone i umorusane ciemną, mokrą ziemią. Na brudnej twarzyczce dziewczyny widać było żłobienia zostawione przez łzy. Być może ten widok, a może znajomy szloch niewinnej Sigrun, a może co innego - nie wiadomo - pozwoliły wiedzącej w końcu szpony strachu opanować. Wokół siebie czuła mocne ramię Volunda, trzymające w klatce objęcia, i po chwili jak berserker podnosi ją ze sobą gdy wstawał, w wolnej ręce podpierając się już na smukłym toporze porzuconym na ziemi przez poległego huskarla. - Freyvind! - Pogrobiec podniósł głos, choć nie aż do takiego okrzyku jak w langhausie - Sam ich nie ochronię, wkrótce świta! - Dlatego trzeba ich wyrżnąć - warknął skald, któremu krew wilkołaka uderzyła do głowy. Poczuł gniew większy niż zwykle, choć trzymany wciąż w ryzach. - W dzień zrobią z nami co będą chcieli. Przejrzawszy koncept synów Lokiego, Freyvind uznał, że zapewne większość z nich rzuciła się do walki z głównymi siłami Agvindura, z nim samym na czele walczącymi z tyłu domostwa. Zapewne zostawili jednego, może dwóch pobratymców tutaj. Skald rzucił sie by okrążyć budynek i iść w sukurs jarlowi i Ødgerowi, oraz jego ludziom. Na froncie nie wydawał się potrzebny, ufał w legendę Volunda, że gdyby druga z bestii faktycznie się tu czaiła, poradzi sobie z nią z pomoca Grima i tych domowników z jakich wkrótce zejdzie dzikie przerażenie wywołane manifestacją bojowej formy wilkołaka jakiego zabił. - TO NIE VIKING! - ryknął Pogrobiec, do obiegającego langhaus aftergangera - Nam chronić te, które jarlowi najdroższe! - rzucił jeszcze, ale nie skończył mówić, gdy wzrok już przekierował na ślepia w mroku, wychodząc o krok przed Sigrun…
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
31-05-2016, 21:20 | #16 |
Reputacja: 1 | Volund, Elin, Sigrun Gangrel stanął sam na sam z trzema bestiami. Obok niego stała drżąca Sigrun i Elin przytomniej wzrokiem wodząca. - Puścić mnie możesz… - Usłyszał zawstydzony głos wieszczki, gdy dotarła do niej świadomość szaleńczej ucieczki z płonącego domostwa. Wzrokiem wodziła po okolicy próbując zorientować się w sytuacji i brwi zmarszczyła na widok Słoneczka. Słowa jednak nie rzekła koncentrując się na trzech parach ślepi w nich wpatrzonych. Nic nie wypatrzyła, wokół ślepi niczego nie było, żadna aura nie towarzyszyła wrogom stojącym na przeciw ich trójki. Pogrobiec głowę wnet obrócił, patrząc z bliska w oblicze volvy w świetle płonącego tuż za nimi domostwa. Bez słowa wysunął rękę spod ramienia volvy, delikatnie jak mógł umieć puszcił Widzącą, po czym przymknąwszy oczy przestąpił również przed nią, a gdy je otworzył zajarzyły nie mniej intensywną czerwienią. Nie potrzeba by widzieć, że gotów był, o dziwo, obydwu kobiet bronić choćby i do ostatecznej śmierci. - Nie stamtąd atak będzie… - Odparła Elin widząc, że Volund szykuje się na ślepia. - Tam nic nie ma… Pogrobiec zmrużył brwi, zerkając znów na volvę, lecz chyba uznał pytanie za zbędne, coś skalkulowawszy. Zamiast tego zerknął ku wciąż toczącej się walce i łunie płomieni. - Szybciej, odsuńcie się od langhausu! - ponaglił kobiety. Cofnęła się na słowa aftergangera ujmując dłoń Sigrun, by ta jej nie uciekła. - Jarlowi pomóż. - Głos wieszczki był jednak spokojny. - My tu ogień spróbujemy opanować… - Rozejrzała się po ludziach, by ocenić czy będzie komu wodę nosić. Niewiele ludzi wokół zostało a ci co zostali zemdleni leżeli bądź w przerażeniu wielkim, bez kontaktu żadnego. Umorusana ziemią Sigrun spojrzała na Elin: - Reszta Ribe…trzeba pomóc… Volva skinęła głową. - Trzeba ludzi zwołać. - Jarlowy róg - trzeba zadać… - rzuciła dziewczyna. - U jarla czy brat Twój go ma? - Zapytała wampirzyca. - Eggnir miał go przez thingiem. Ale on teraz… z jarlem - nagle pobladła z niepokoju i odruchowo się rzuciła w kierunku co Frey wyznaczył chwilę wcześniej. Powstrzymana uściskiem Elin wstrzymała kroku.: - Volvo, puść, bratu pomóc muszę! - niewinna twarzyczka nabrała błagalnego wyrazu. - My tam jeno przeszkadzać będziemy… - Odparła niewzruszona wieszczka, po czym zwróciła się do Pogrobca. - Rogu jarla nam trzeba, by ludzi do pomocy zwołać. - Oddalić się wam trzeba. - odpowiedział po prostu Volund, patrząc na obydwie kobiety, przez chwilę na Sigrun - Jestli brat twój róg ma i z jarlem, to gdyby jarl sobie życzył, dawno w róg już by zadęli, a jeśli nie mogą… - przeniósł oczy na Elin. - Wnet świta. Albo jarl sprosta… albo i my zawiedziemy. Czas wam skryć się w Ribe, póki o was nie wiedzą. Słoneczko przypadła do Volunda łapiąc jego dłoń w swe delikatne ręce: - Uratujesz mego brata? I jarla? - prosiła spojrzenie wbijając niemalże jak sztylety. - Proszę, oni ważni, bardzo ważni. Nagrodę Ci dadzą… oni hojni i możni. - ciepłe ręce dziewczyny uniosły dłoń Volunda do ust. Złożyła pocałunek na kłykciach Gangrela: - Proszę pomóż… - Ni brat twój ni jarl ratunku nie potrzebują. - Gangrel z argumentu w logice przedłożonego volvie przeszedł do leżącego na emocji, gdy dłoń przez nią trzymaną wysunął, by ująć ją za podróbek - Leczli z żałoby skonają, jeśli po obronie domu jarlowego odkryćby mieli, że skryty w zmroku wróg był pojmał lub krzywdę jakąkolwiek uczynił tobie lub Elin. Słoneczko wciągnęła ostro powietrze gdy Gangrel rzeczywistość wprost przedstawił. W oczy wampira się zapatrzyła na dwa uderzenia serca i głową posłusznie skinęła. Volva brwi marszczyła widząc pogrom jaki dookoła ich został uczyniony. Nie widziała tego wcześniej… Musi być, że Agvindur przeżyje ale bawić się z Nornami nie należało. - Muszą zbyt walką być zajęci ale ludzi ostrzec trzeba, bo całe Ribe w ogniu stanie… - Zwróciła się do Volunda. - Ludzi skrzykniem i wtedy się schowamy. Wy do reszty dołączcie, gdyż tam chyba wszyscy wrogowie. Pogrobiec skinął głową, po czym wbrew temu gestowi ponownie spróbował pochwycić volvę - niewątpliwie by uprowadzić ją z dala od niebezpieczeństwa. Gdy tylko chwycił kobietę, od razu uniósł ją na ramię i bez dalszych słów ruszył w stronę Ribe, z dala od pożaru i walki. Wieszczka szarpnąć się chciała ale w końcu nieść się pozwoliła uznając, że dalsza utrata cennego czasu niczego dobrego nie przyniesie. Sigrun szła przodem drogę wskazując. - Znasz bezpieczny dom tutaj, lub miejsce w którym można się schronić poza Ribe? - zapytał Pogrobiec, nie precyzując, do której z kobiet się zwraca. Elin milczała wyrażając w ten sposób swój przeciw wobec obecnego traktowania. Sigrun za to obejrzała się lekko nie słysząc odpowiedzi wiedzącej. Zdziwienie na umorusanej twarzyczce świadczyło o tym, że dziewczyna nie spodziewała takiego zachowania po wampirzycy. - Tak, jest jeden dom co jako miejsce schronienia dla jarla przygotowan na wypadek…. - dłonią wskazywała nieco na północ od halli Agvindura. Podążając za wskazaniem Słoneczka, Volund zobaczyć zdołał niezbyt dużą postać wyłaniającą się jakby znikąd. Łapy sięgnęły ku Sigrun, otuliły ją w pół i nim przerażona dziewczyna wydać głos zdołała, oboje zniknęli. Jak w niezbyt dobrej pieśni, Pogrobiec znów postawił volvę na ziemi ruchem raptownym z zaskoczenia, ale nie puścił jej całkiem. Oczy jego, wciąż jarzące szkarłatem, rozwarte szeroko w szoku i gotowości błądziły po miejscu gdzie przed sekundą było Słoneczko i wszędzie wokół, bezskutecznie. - Widzisz ją? - szepnął tylko, jako że szept dało się w pewnym oddaleniu od płonącego domu usłyszeć. Elin zesztywniała cała na widok znikającej Sigrun i wpatrywała jak zaczarowana w miejsce, w którym przed chwilą dziewczyna stała. - Podejść mi pozwól… Może coś wyczuję… - Powiedziała nie patrząc nawet na aftergangera. Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że afterganger skinął głową, puszczając ją i tylko gdy odchodziła nieco zdążył jeszcze ująć jej dłoń, jak gdyby dla pewności, że co widział przed momentem nie wydarzy się ponownie, ruszając obok volvy gdy ta chciała zbliżyć się do miejsca, z którego Sigrun została porwana. Opadła na ziemię i dotykać ją poczęła tam, gdzie Słoneczko stała. - Szczeniak ją zabrał… ale pełen nienawiści i chęci zemsty jest… - Zagryzła wargi rozglądając się ponownie po okolicy. - To człowiek pomiocie jeden! - Wrzasnęła stając.. - Chodź tu i zmierz się z kimś bardziej równym sobie! Prócz panującego chaosu i trwającej pożogi, żadnej odpowiedzi nie otrzymała. Jakby nawet i ciszą, bestia chciała urągć cierpieniu volvy. - Nic więcej nie uczynimy przed świtem. Prowadź do domu, o którym prawiła Sigrun. - rzeczowo i bez zmiany tonu wyszeptał Pogrobiec. - Sigrun… - Elin niemal sama zawyła. Z jedynego oka ciekły krwawe łzy. Wiedziała, że jeśli pozwoli temu smutkowi się obezwładnić, to znowu jej umysł otoczy mgła. Nie umiała jednak z tym walczyć… Nie było sprawcy, na którym mogłaby wyładować gniew drzemiący gdzieś głęboko. Była tylko ona. Po słowach Volunda pojrzała na niego i rzec coś chciała ale słów brakło. Gdyby wcześniej nie wdawała się z nim w bezsensowne dyskusje, być może Słoneczko ciągle by z nimi była. Pokiwała ponuro głową i ruszyła nie rozglądając się na boki. Pogrobiec tylko nie spuszczając jej z oczu i nie wypuszczając jej dłoni podążył za nią, pozwalając volvie zaprowadzić do miejsca, w którym ta przeczeka dzień. Szła pogrążając się coraz bardziej w poczuciu winy i głuchym gniewie. - Trzeba ich będzie odnaleźć… Nie zabił jej od razu… - Mamrotała cicho pod nosem. - Może jeszcze jest nadzieja… - Myśl błysnęła w ciemnościach smutku. Spróbuje ujrzeć los Sigrun, może zdoła ją odnaleźć. Poczucie, że coś uczynić może sprawiło, że znów przytomniej na świat pojrzała i pewniejszym krokiem poprowadziła Volunda ku schronieniu. Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 01-06-2016 o 18:03. Powód: Drobne zmiany w końcówce posta |
31-05-2016, 23:21 | #17 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-06-2016 o 08:32. |
02-06-2016, 19:22 | #18 |
Krucza Reputacja: 1 | Volva jak we śnie szła przez z wolna budzące się Ribe… Gdzie krok zrobiła tam trupy i zgliszcza. Za nią, wokół niej ...dogasający z wolna pożar… ludzie co z łóżek o świtaniu powyciągani, z wiadrami wody biegali... A wokół niej… wokół niej ramię męża jakowegoś dokądś prowadzącego … Elin zatopiła się w widoku płomieni, zwłokach i żalu bezbrzeżnym za niewinnością Sigrun. Bezwiedne wargi szeptać zaczęły, pozwalając Volundowi, co volvę do schronienia prowadził, usłyszeć z razu ciche mamrotanie i niewyraźne słowa: Gdy pochylił nade mną swe usta pocałunkami nabrzmiałe Usta me uleciały, jak dwa skrzydełka białe Krew ma się zerwała, by uciekać daleko, daleko, I o twarz mi uderzyła płonącą czerwoną rzeką. Oczy moje, które pod wzrokiem jego słodkim się niebie, Oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią. Pierś moja w objęciu jego ręki stopi się jakby śnieg, I cała zniknę jak obłok, na którym za mocny wicher legł. Wzrok Gangrela złapała niewiasta co pomimo panującego mrozu w zgrzebnej koszulinie męża poległego tuliła. Spojrzenie kobiety utknęło z wyrzutem głębokim w czerwienią gorejących ślepiach wampira. Elin jakby bez udziału woli doprowadziła ich dwójkę do chaty, głęboko w ziemi wkopanej, otulonej z zewnątrz jakby pierzyną wodorostów, mchu i trawy. Wnętrze siedliska grubo drewnem i futrami poobijane było i światła szarego poranku nie przepuszczało. Proste, niczym nie zdobione sprzęty tu stały: ławy dwie i stół. Elin zaczęła je odsuwać… Ludzie poczynali ratować okoliczne domostwa, by ogień się dalej od halli nie przeniósł. Wokół ciała poległych kruki powoli zaczęły przyciągać więc i poległymi i rannymi poczęto się szybko zajmować. Ghule Freyvinda wraz z panem swym ruszyli ku jarlowi, któren właśnie Eggnira krwią swą poił i rozkazy wydawał drugiemu ze swych przybocznych co na nogach się trzymał. - Rannych opatrzyć, spokój zapewnić. Poległych do pogrzebania sposobić. Ludzi poślij by wieści zebrali o to co tej nocy zaszło i czemu. Chcę wiedzieć, kto to uczynił. Clotchild do Lenartssona się w między czasie podsunęła szepcząc: - Będziem straż trzymać. Skrzynie przyszykujemy by gotowa była na wszelką konieczność. Jarl wychowanka swego zoczył: - Całyś? Dobrze - nie czekał na potwierdzenie - Gdzie reszta? - spytał niemalże warcząc - Schronić się nam trzeba. Gdy Ødger swoim ludziom śladów Gudrunn szukanie rozkazał, Agvindur do bezpiecznego domu ich poprowadził. Gniew z niego wyciekał jak woda z dziurawego bukłaka. - Pomówić nam idzie, co tu się stało. - rzekł drzwi do ziemnej chaty otwierając. Ostatnio edytowane przez corax : 02-06-2016 o 19:58. |
08-06-2016, 09:56 | #19 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
08-06-2016, 14:51 | #20 |
Reputacja: 1 | Wieczór: Elin Elin otworzyła oczy i pierwsze co do niej dotarło, to śpiew dobiegający z zewnątrz. Piękny głos Ljubow i kogoś jeszcze, pełen smutku, rozdzierający, przypominający o wydarzeniach z poprzedniej nocy. Uniosła się gwałtownie i rozejrzała po chatynce. Pozostali spali jeszcze głęboko. Wstała ostrożnie i ruszyła do kąta po swe kości i sztylet. Tylko tyle jej zostało. Wilkołaki zabrały jej wszystko. Dopilnuje, by ich znaleziono a potem opuści Ribe. Nie miała czego tu szukać, nie po tym gdy pozwoliła by krzywda dotknęła Słoneczko. Pozbierała swoje rzeczy i ostrożnie ruszyła ku wyjściu. Na zewnątrz kobiety Ribe przygotowały ciała, które teraz owinięte w płótna leżały złożone na wielkim stosie. Mężowie pod komentą drugiego z hirdmanów jarla pilnowali okolicy. Całe miasto wciąż pogrążone było w szoku i zadziwieniu brutalnym atakiem na domenę Agvindura. Szła nie bardzo wiedząc dokąd, a po drodze mignęły jej Ljubow, łuczniczka, rodzice Sigrun i jeszcze jedna kobieta stojący przy stosie. Zamarła i chciała podejść lecz odwagi jej nie stało. Przemknęła dalej, by dostrzec jednego z przeciwników jarla krążącego wśród strażników. Tam też skierowała swe niepewne kroki. Mężczyzna dojrzały wiekiem krążył i nadzorował wydając rozkazy nie swoim hirdmanom. Gdy volvę zobaczył pokłonił się nisko pytając z nijaką miną: - Odpoczeliście, pani? - Co tu robicie? Jarl jasno Wam nakazał opuścić Ribe. - Głos wieszczki był chłodny i opanowany. Postawa wyniosła. - Rodzinę odwiedzam i - potoczył ręką - na pogrzeb przyjechałm. - odparł z posłuszeństwem ironicznym pochylając głowę. - Wiele złego się podziało odkąd osadę opuściłem. Volvą jesteś pani… powiedz… wiele jeszcze się podzieje? Kilku mężczyzn uszu nadstawiło na tę wymianę. Nastroje po niedawnych wydarzeniach wciąż gorące były. W ogniu zdarzeń wiele rzeczy się wykuwało: czasem lojalność, czasem co innego. - Niespokojne czasy ale jarl sobie i teraz poradzi. - Odrzekła spokojnie, uwagę kierując na hirdmanów. - A Wy czemu słuchacie nie swego dowódcę? Magni postąpił do przodu nim hirdmani zdążyli odpowiedzieć. Pod ramię ją ujął i delikatnie lecz stanowczo sterując nią odciągać zaczął na osobność. Wyciągnęła zwinnie rękę i stanęła mrużąc swe jedno oko. - Nie Was pytałam. - Ponownie spojrzała na strażników, a mężczyzna jak oparzony podskoczył i uciekać począł po drodze o wiadro się przewracając. Nie przestał jednak zwiększać swej odległości od volvy nawet na czworakach, próbując oddalić się jak najszybciej. Zebrani ze zdziwieniem oglądali się za znikającym w popłochu Magnim. Jakoś żaden z nich nie chciał spojrzeć w twarz wieszczce. Jeden jedyny dość krępy i niski mąż podszedł do niej Którego sentymentem darzyła niejakim. Rune go nazywano. - Przybył nad ranem, pani. Od tego czasu gęba się mu nie zamykała. Ale że z rodziny mu wczoraj chłopaka ubili, to go i do pogrzebu dopuścić trzeba nam. Jarl jak? - spytał mierząc volvę uważnym spojrzeniem głowę nieco zadzierając do góry. - Śpi, niedługo wyjdzie i sam wyda polecenia. Wracać do niego winnam. - Uśmiechnęła się ze smutkiem do mężczyzny i ruszyła z powrotem. Chciała w spokoju rzucić runami ale Agvindur wiedzieć musiał, że kruki już krążyć poczęły. Rune głową pokiwał, nie zatrzymywał jednookiej. Wieczór: Freyvind Skald otworzył oczy patrząc w sufit. Czuł głód. Potoczył wzrokiem po ziemiance, gdzie pogrążeni w letargu leżeli jeszcze Agvindur i Volund, po czym wstał ciężko. Kuśtykając wyszedł z ziemianki rozglądając się i zauważając stos na którym spoczywały ciała zabitych przez pomiot Lokiego. Tuzin ciał w całunach nie wzruszył nim specjalnie, biorąc pod uwagę co potrafiły te potwory Ribe wykupiło się tanim kosztem… choć nie rzekł by tego przy Agvindurze. Szczególnie po jego porannej reakcji. Zastanowił się raz jeszcze nad tym co mówił Grim: “walczyły nie do cna”. - Grim? Chlodchild? - zawołał czując, że tężeje i spina się na każdy widok odsłoniętej szyi, na każdego z mieszkańców, w których żyłach pulsował płyn życia. Chlo pojawiła się jak za sprawą magii. - Jestem, panie. Chodź. Czekają. - dłoń Freya schwytała w ciepłą od gorącej krwi płynącej w niej, miekką dłoń i pociągnęła za sobą. Lenartssona kusiła nawet jej żywa, buzująca szybko krew i walenie serca, które nagle poczuć mógł tuż blisko siebie. Pociągnęła go do chatki na uboczu, po drodze szczebiocząc wesoło, niemalże porwana w wir wydarzeń minionego dnia. W środku były cztery kobiety i jeden nastoletni młodzik. Wszyscy ciemnowłosi, smagłolicy. Przestraszeni, co znowu głód Brujah załaskotało. - Dość będzie, panie? Jeśli trzeba, ja jeszczem wypoczęta. - uśmiechnęła z chorym oczekiwaniem w oczach. Nie odpowiedział. Drżał z niecierpliwości i mało co nie przyskoczył jednym susem do pierwszej z kobiet. Opanował się, ale podszedł szybkim krokiem i bez ceregieli przekrzywił głowę branki wpijając w jej szyję swoje kły. Jęknął z zadowolenia czując życiodajny płyn wypełniający go i tłumiący pożar jaki palił go odkąd sięgnął ku darowi Odyna pozwalającemu wzmocnić swą siłę. Dziewczyna wyprężyła się w rozkoszy zamykając oczy. Oddychała płytko i szybko wydając jedynie z siebie krótkie westchnienia. Szybko bijące serce pompowało krew, którą Frey pił z niej zachłannie. Mocno ścisnął jej udo, na co jęknęła już bardzo słabym głosem. Może to go trochę oprzytomniło. Ribe miało dziś już wystarczająco dużo ciał zawiniętych w całuny i czekających na ogień. Walczył ze sobą chwilę, lecz w końcu oderwał się od omdlonej służki. Odychała wolno, ciężko i płytko. Ale oddychała. Spojrzał na kolejną z branek postepując o krok. Była spanikowana, lecz patrzyła na tą od której afterganger odstąpił. Tej która leżała z błogością i rozkoszą na nieprzytomnym obliczu. Co najważniejsze - która jeszcze żyła. Mimo to zrobiła słaby ruch jakby chciała się zerwac i uciec, lecz drogę zastąpiła jej Chlodchild z nerwowym uśmiechem kiwająca głową. Przerażona niewolna oklapła i sama odchyliła głowę. Po chwili spazmatycznie wciągnęła powietrze w reakcji na rozkosz, a Frey ssał życiodajny płyn. Już spokojniej, choć wciąż z pasją nieugaszonego jeszcze do końca ognia. Pijąc wykorzystywał krew do uleczenia swych ran zadanych mu przez ogara szarookiej. Posoka dziewczyny wypełnieła jego ciało by zaraz odbudowywać jego poranione ciało. Gdy odstąpił od młodzika będącego jego czwartą z ofiar, zbliżył się do Franki. - Spisałaś się - odezwał się do niej cicho obejmując dziewczynę i całując w usta. Zadrżała. Do tej pory z zazdrością patrzyła jak wampir posila się na niewolnych, czując jedynie wyimaginowaną przyjemność jaką sobie wyobrażała. Jaką pamiętała dobrze. Jęknęła cicho przekrzywiając głowę. Afterganger miast tego rozdarł jej suknię i wpił się w jej pierś. Czym innym było dawanie przyjemności jaką sprawiał “pocałunek wampira” ofiarom traktowanym jedynie jako worki krwi, a czym innym dawanie rozkoszy takim jak ona. Wiernym sługom. Przewrócił ją na ziemię chwytając za pośladek. Franka jęknęła głośniej. W czasie miłosnego aktu nie pił z niej dużo, nie chciał jej zbytnio osłabić. Był to akt nagrody, a nie faktyczne pożywianie się. Gdy wijąc się pod nim chrapliwie jęczała zbliżając się do szczytu rozerwał przegub zębami podstawiając go pod jej usta. Wpiła się w niego chciwie i wyprężyła drżąc gdy zalała ją fala nieopisanej przyjemności. Biarki… chyba nie chciałby w ten sposób. Wieczór: Elin, Volund, Agvindur, Odger Dotarła z powrotem do ziemianki i cichutko wślizgnęła się do środka. Widząc śpiących jeszcze jarla i Pogrobowca przesunęła się w dalszy kąt i wyciągnęła kości. Dłoń nacięła i skropiła runy, by rzucić je w poszukiwaniu odpowiedzi. - Gdzie morderców Sigrun odnajdziemy? - Wyszeptała nachylając się nad układem. Norny jednak zlitowania nad Elin nadal nie miały. Nie ujrzała odpowiedzi na swe pytanie, tylko jarla trzymającego jasnowłosą dziewczynkę w swych wielkich dłoniach i przekazującego dzieciątko kobiecie. Zamrugała, by następnie potężne, rozłożyste drzewo obaczyć, które uschnięte już zupełnie prawie było poza jedną gałęzią, lśniącą jaskrawym blaskiem. Widziała jak ta gałąź od innych starszych, grubszych pochodzi i ponownie zaszlochała opierając głowę o klepisko. Kroki posłyszała wchodzące do chaty i dłoń czyjąś na ramieniu. - Tu jesteś.... - usłyszała męski głos przy uchu. Uniosła się lekko, by sprawdzić, kto mówi. Rudowłosy wampir pochylał się nad nią z niejako czułym uśmiechem. - Wstań. - podsunął jej dłoń wyciągniętą. Usłuchała wpatrzona zafascynowanym wzrokiem w mężczyznę, by zaraz zawstydzona go opuścić. - Dziękuję… za rano. - Powiedziała cicho. Nim Rudowłosy obrońca zdążył odpowiedzieć uwagę obydwojga przykuł nieodgadniony odgłos spod ściany ziemianki, wzdłuż której Pogrobiec był leżał jak umarły. Drgnął dziwnie, po czym oczu nawet nie otwierając, z grymasem kogoś chorego lub w jakiś sposób wycieńczonego powoli odwrócił jeno głowę na bok, ku nim, wrażenie czyniąc jak gdyby był zbyt zmęczony by na bok całkiem się obrócić. Przymknięte oczy wyglądały ich przez chwilę w ciszy w ciemnym pomieszczeniu, czerwieniejąc nieco zapewne w związku z ciemnością, nie patrząc wcale jak na przyjaciół… Stojący przy volvie wampir wpatrzył się w źródło hałasów, jakby odruchowo, postępując pół kroku przed wieszczkę. Z wykopanej dziury w ziemi zaś doszedł kolejny dźwięk. Charkot jakby i cichy odgłos jakby syku, wciąganego powietrza przez zęby. Elin ze strachem spojrzała w kierunku dziury ale została w miejscu. Volund tymczasem otworzył w pełni oczy i znowu przybrał kamienne oblicze. Zdawał się już całkiem być sobą… lecz miast po prostu wstać, obrócił się na brzuch - nie bez trudu - i dopiero wtem podniósł na rękach i kolanach, chwilę jeszcze przerywając. Ostatni moment prostowania się gdy w pełni już stawał, znów posągowy, piękny i bez widocznych względów i uczuć nie nosił już jednak znamion tej słabości. Patrzył od razu w stronę legowiska jarla. Na skórach leżał potężny Agvindur, w tej chwili z karkiem nienaturalnie odgiętym. Twarz schowana pod płaszczem długich włosów, dłonie powoli poruszające palcami, gdy jarl walczył ze swą słabością. Słyszeć się dał cichy skrobot jakby kości o kości gdy Agvindur powoli głowę obracał, by ustawić się na powrót w swej zwykłej formie. Wieszczka wzrok spuściła zagryzając wargi, by znowu nie szlochać. Ledwie to zrobiła, usłyszała pęknięcie drewna. Pogrobiec stał jak nastroszony, zgrabiałe, białe jak kości palce zaciskając na brzegu pobliskiego stołu w ziemiance, a choć oczy miał otwarte i twarz bez wyrazu, jasnym było, z tego drżenia tak intensywnego, że niewidocznego gołym okiem, że poza Volundem budził się ktoś jeszcze. Przez chwilę zdawało się, że sękate palce zwieńczą się szponami, które przebiją i tak pękające od wielkiej siły drewno, gdy Pogrobiec, patrząc w nicość, ale zarazem patrząc na Oedgera i Elin w pewnej chwili zacisnął szczęki tak, że prawie słychać było chrobot… Zamknął oczy, nagle, łagodnie, puszczając stół i prostując się w sposób świadczący, że gdyby był wciąż żył, oddychałby teraz uspokajając się. Zamiast tego sekundę trwał kompletny bezruch i cisza, nim zamrugał razy kilka i znowuż spojrzał po pomieszczeniu, obserwując wszystkich… i mimo kamiennego oblicza wyrażającego jedynie niezainteresowanie - ich reakcje… Elin na chwilkę spojrzenie uniosła, by sprawdzić kto ten dźwięk wywołuje, a ujrzawszy wróciła nim do jarla, by zaraz spłoszona znowu wzrok w dół skierować. W nagle zapadłej ciszy Agvindur począł się podnosić, gdy trzaskowi głuchemu towarzyszyło niemalże westchnienie ulgi. Podniósł się z wyrwy w podłodze wzrokiem tocząc wokół spod opadających włosów. - Gdzie Freyvind? - spojrzenie jego po volvie zamarłej w miejscu ledwo się prześlizgnęło.- Twoi coś wiedzą? Coś się dowiedzieli? - dopytywał Rudowłosego. - Kto wie co z Eggirem? Jarl zarzucił obecnych pytaniami. Ramiona Elin opadły jeszcze niżej i kroczek się cofnęła, by Odger mógł mówić. - Śladów wokół Ribe nie znaleźli, zaś Gudrunn obiecała, że do Sighvarta ruszy. Moi ruszyli najkrótszą drogą, jeśli ją znajdą to jeszcze tego wieczora winniśmy coś wiedzieć: czy pomoże czy nic nie znajdzie. Jarl pokiwał głową w zasępieniu. - Jak nastroje w osadzie? - potoczył wzrokiem ponownie po zebranych. - I gdzie Freyvind? - zmarszczył brwi. - Ludzie wzburzeni jeszcze po ataku… Czekają aż jarl się pojawi.... - Odezwała się wieszczka nieśmiało. - Magni próbował polecenia wydawać ale gom przegnała… Stos już gotowy… Brat Twój pewnie się pożywia… - Głowy nie uniosła mówiąc ale spłoszona zerkała. - Przyprowadź go, byle szybko - jarl zaczął groźnym tonem by na koniec lekko złagodnieć. Skinęła głową i ruszyła szybkim krokiem ku wyjściu z chaty. W ziemiance zaś Volund wpatrywał się w drzwi zamknięte chwilę wcześniej przez volvę. - Lęka się ciebie. - rzekł jedynie do jarla, nie patrząc nań. - Kto? - jarl w myślach pogrążony ledwo co na słowa Volunda uwagę zwrócił. - Volva. - skontastował rzeczowo berserker, w końcu odwracając leniwie tylko i głowę do rozmówcy - I winna czuje. - Winna? - jarl spojrzenie już całkiem na Gangrela skierował - Czego winna? - Sigrun losu. Nie trzeba Wzroku, by tyle widzieć. - Los Sigrun na kark tego, kto napadł na Ribe. I czegoś chciał. Bardzo. Nie widać jednak połączenia jednego z drugim, bom wrogów na życie i śmierć wśród lupinów nie miał. - jarl machnął ręką na słowa Volunda. - Nie wątpim. Lecz volva się lęka i pytaniem jeno, czy lęk ten zagasisz, podsycicz czy lekcepoważysz. - dokończył po prostu Pogrobiec, oczy ku władcy Ribe badawczo trzymając. - Rzeknij mi raz jeszcze jako to się stało, że Sigrun zabrali? - Agvindur nie zareagował na porady Gangrela. Ten zaś teraz patrzył na jarla, jak gdyby wyrobił w jakiejś cząstce na jego temat zdanie, witając coś z dawna znajomego... spojrzeniem kogoś nawykłego do pewnych zachowań. - Przytoczyć mogę wszystko, co pamiętam, leczli niewiele rzecz można ponad tyle, że gdy wilk się pojawił, nie mogliśmy zdążyć zareagować i nic więcej nie można było zrobić. - streścił Volund swoim monotem, który miał, jak streszczenie, nie okłamać, lecz zniechęcić do dłuższej opowieści sztuczką, jaką czynili brzydzący się kłamstwem, gdy nie chcieli czegoś powiedzieć… Agvindur podszedł szybko do Gangrela i spojrzał wprost w oczy jego: - Jeśli czegoś nie rzekłeś, to teraz dobra chwila na to by rzec resztę… - zaczął ostrzegawczym tonem. Gangrel czas najdłuższy spojrzenie jarla utrzymywał, jak gdyby wszystko co miał zamiar powiedzieć już był powiedział. |