Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-05-2016, 15:46   #11
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Elin wyprostowała się dumnie czując spojrzenia wszystkich i twarz wygładziła.
- Jarl pragnął odpowiedzi jak uchronić nas wszystkich przed czcicielami Syna Maryi - zaczęła spokojnym tonem. - To on jest ptakiem, o którym usłyszeliście z mych ust. Chrześcijany sprowadzą na nasze ziemię niezgodę, nieurodzaj i zarazę. Bogom naszym musimy zawierzyć! Stare zwyczaje wskrzesić. Więcej ofiar składać. Słyszeliście sami. Ołtarze znów krwią mają spłynąć! Trzeba więcej świątyń pobudować i zadbać o stare. - Uważnie jedynym okiem spojrzała po zgromadzonych. - W kraju Severów jest wielka świątynia, do której co dziewięć wiosen przybywają wszyscy i oddają po dziewięcioro męskich przedstawicieli z dziewięciu rodzajów chodzących po ziemi. Bogom takie ofiary miłe. Pomyślcie o tym. To nie wszystko jednak. Trzeba nam zgody, należy skończyć z wewnętrznymi waściami i pazernym spoglądaniem na sąsiada. Razem musimy w tym wszystkim być. Razem z naszymi Bogami. A wtedy szanse mamy. - Skinęła głową dając znać iż skończyła i stanęła ponownie przy boku Agvindura.
Jedynie rzutem oka skald zareagował na słowa Gudrunn omiatając wielką sylwetkę Grima i przygarbioną Chlotchild. Skupiał się na przemowie Elin marszcząc lekko brwi. Wskazanie powodów wszelkiego zła nawiedzającego Danię w wierze w Pazernego jaka zakradała się na te ziemie, wskazanie potrzeby hołubienia starym bogom, zakopanie sporów aby ramię w ramię stanąć przeciw zagrożeniu z południa, ofiary dla Asów i Vanów - wszystko to było miodem na uszy Freyvinda. A jednak coś nie pasowało mu w tym. Milczał.
Pogrobiec natomiast z żywym, jeśli niezdrowym zainteresowaniem baczył volvę. Słuchał jej interpretacji uważnie, jak gdyby koniec końców, mimo iż bez poruszenia przyjął wystąpienie wieszczenia, przysłuchiwał się interpretacji Widzenia uważnie… oceniając je. Myśląc.
Być może porównując z własnymi przemyśleniami, jak ktoś, komu dane było w przeszłości wiele takich osobiście usłyszeć. Nie uczynił nic, co mogło by przerwać okaleczonej umarłej w choćby jednym słowie.
Słowa volvy z jednej strony tłum uspokoiły, z drugiej jednak wywołały poruszenie. Każdy z obecnych gotów był do spełnienia słów proroctwa, każdy dokładać się chciał czy to pracą czy ofiarą czy też siłą zbrojną do wzmacniania wiary w bogów. Padły słowa o vikingu, by chrześcijanom żelazem do rozumu przemówić.
Ødger również milczał, jakby słowa Elin głębiej kontemplując i od czasu do czasu Volunda muskając spojrzeniem.

Agvindur w końcu dłoń uniósł by tumult i wrzawę uciszyć:
- Wolę bogowie przekazali. Nam czynić podle niej. Rozkazy rano wydam - zwrócił się do hirdmanów - tym co ich jeszcze nie usłyszeli. Póki co, bawcie się i pijcie ku chwale Odyna! - usiadł na ławie, blisko ludzi swych i jedną z niewolnych na kolano wziął. Z halli popłynęły toasty, któryś z mężczyzn zaintonował:
Skål for ham af hvem vi fik
Denne mageløse drik!
Her i glædens øjeblik,
Værtens skål vi tømme vil med skik!



Zaśpiewowi wkrótce towarzyszyły krzyki, piski i radosne rżenie gości i służby, przerywane poszczekiwaniem i skomleniem psów czekających na ochłapy…





Freyvind, Agvindur
- Długo może potrwać wyśledzenie i złapanie tego, kto w Aros zamęt uczynił - Skald odpowiedział jarlowi ostrożnie. - Zejść się nad tym może więcej niźli nam się zdaje. - Spojrzał na Agvindura uważniej. - Poczekasz aż wrócę by z pomiotem ukrzyżowanego i doradcami Eryka cisnącymi mu truciznę w uszy w Hedeby się rozprawić?
- Freyvindzie… jeśli w Aros podziało się źle, chcę byś władzę tam objął. Hedeby się nie zajmuj teraz i niech Cię ono nie trapi. Zajmij się Aros. Dam Ci kilku ludzi byś sam jeden z Volundem nie szedł. Po drodze skrzyknij swoich -
Agvindur tłumaczył tonem jakowy często przybierał nauczając młodego Lenartssona.
- Ja? W Aros? Władzę? - Freyvind był zaskoczony. - Ja… - urwał nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Z jednej strony ciagnęło go do Hedeby, z drugiej własna domena w miejsce Einara. Jakże to kusiło.
- Mam nadzieję, że Einar żyw - odrzekł jarlowi Ribe. - Wiesz jak człowieka omotać by nijak mu szło podążyć inną drogą niźli twe plany - mruknął.
- Ja też. Ale pod rozwagę brać mi trzeba, że bogowie odwrócili od niego swe oblicza. Aros zbyt cenne, zbyt ważne, by je utracić. Chwałą okryje się ten, kto je ku chwale powiedzie, a jego imię po wieki będzie pamiętane - jarl mówił niemalże oschle, bez zadęcia, a jego wzrok na wylot świdrował młodszego wampira. - Nie znam nikogo innego, komu bym powierzyć chciał to zadanie bardziej, Freyvindzie.
- Będzie wedle Twej woli - zgodził się skald umiejętnie sterowany przez jarla Ribe. Odwołania do sławy i władzy… Agvindur rozgrywał Freyvinda jak dziecko. - Będę chciał pomówić z tym co zamknięty w jednej z chat jest, a który wieści z północy przywiózł.
Agvindur skinął głową.
- Choćby zaraz. - Raz jeszcze ramię Lenartssona ścisnął. - Sługi Cię poprowadzą. - Wydawał się nieco spokojniejszy, jakby mu zgoda Freyvinda ulgę jakowąś przyniosła.
- Przed świtem pójdę, pożywić bym się chciał i gościny podczas biesiady jeszcze przedniej zaznać, skoro znów długa droga przede mną.
- Niech będzie i tak -
zgodził się Agvindur. - Baw się, nad ranem będzie na Cię czekał Eggnir by poprowadzić do przybocznego Einara.
Skald kiwnął tylko głową kierując się zaraz w kąt sali, gdzie siedziały służebne gotowe służyć gościom jarla napełnianiem rogów piwem miodem...
Frey jednak nie celował aktualnie w takie napoje.
Idąc ku nim szedł na polowanie.





Elin, Ljubow
Wieszczka ciągle rozmyślała nad widzianym mężczyzną pod powieką. Kim był? Czy to sam Odyn skoro zabrał jej oko? I czemuż to spoglądał na nią tak, jakby więcej pragnął zabrać? Czyżby miała być jedną z kolejnych ofiar dla niego? Wzdrygnęła się lekko i przytomniej spojrzała na służkę, gdyż odezwała się w znanej jej mowie.
- Chybam Odyna widziała… - odrzekła w końcu.
- Odyna? Czemu tak myślisz? - spytała Ljubow.
- Bo oko mi zabrał… Któż inny mógłby to być?
- Strzybog -
mruknęła cicho Ljubow upewniając się, że rana po oku dobrze opatrzona.
- A któż to?
- Bóg wiatrów. Nasz, rodzimy. Różnie go zwą. Ale w zależności od tego skądże wieje, bywa czasem i jednooki. Bo ciemność ze sobą niesie i zawieruchy.
- Cóżby na naszej ziemi robił? I czemużby chciał czegoś ode mnie? Bo ten któregom widziałam chciał więcej zabrać. Widać, to było w oczach jego…
- Czemu by Odyn chciał więcej zabierać? Skoroś jego córa, nie winien Cię chronić? -
Ljubow mówiła z zaśpiewem, nadającym jej słowom wrażenia lekkości i jakby wesołości, choć sama kobieta wesoła nie była. Spoglądała z niepokojem na Elin.
- Może Walkyrią mam zostać… - Wieszczka jeno ust kącikami się uśmiechnęła. - Ale dobrze prawisz, to Odyn być nie może… Musi być to ostrzeżenie przed tym mężem.
- Cóż uczynić zamierzasz? -
Ljubow zaczęła zbierać swe przybory. - Odpocznij zanim cokolwiek postanowisz.
- Będę ostrożna. Dziękuję. -
Uśmiechnęła się do służki.





Elin, Agvindur
Po opatrzeniu Elin rozejrzała się za jarlem i gdy była chwila, że nie rozmawiał z którymś z gości podeszła do niego.
- Co teraz planujecie? - zapytała cicho.
- Teraz? - Spojrzał na Wiedzącą. - Chcę ludzi wybrać by posłać ich z Freyvindem i Volundem. Ciężki wybór, bo wszyscy godni i wszyscy chętni. Do zemsty chętni przede wszystkim…
- Może zatem na los się zdać, jeśli wszyscy godni i chętni? Imiona na drewienkach wypisać i losować? -
zaproponowała.
- Nie tym razem. Tym razem muszę planowo wybrać. - Spojrzał na Elin z uśmiechem. - Los już dzisiejszej nocy dość kusiliśmy.
Skinęłą głową lekko.
- Wybierzcie zatem spokojniejszych by przeważyli gorącą głowę brata Twego - odrzekła przypominając sobie co ujrzała w myślach Freya. - Ciężko mu będzie się od Hedeby z daleka trzymać.
Agvindur skrzywił się:
- Będzie musiał się być może trzymać z dala dłużej. Wszystko zależne od wyników wyprawy. Jeśli Einar nadal żyw - urwał - może się okazać, że do Hedeby szybko ruszy. Jeśli nie - wyjaśniał z rogu popijając leniwie - wolą moją jest by w Aros na dłużej pozostał.
Dłoń wyciągnęła by dotknąć jarla ramienia, gdy urwał na chwilę łącząc się z bólem jego.
- Możemy ofiarę jutro za dobre wieści złożyć… - powiedziała nieśmiało.
- Możemy… - powiedział nieco zamyślony po czym nagle rozchmurzył się i z uśmiechem spojrzał na volvę - ...nie martw się aż tak. Jeśli powodzenie sądzone, to i tak je uzyskamy. Jeśli nie, szkoda niepokoju. Uczta trwa a u Ciebie mars na twarzy. Czemuż się nie bawisz?
Uśmiechnęła się lekko.
- Wizja silna była, otrząsnąć z niej muszę się jeszcze, by w pełni z uczty korzystać. - Skinęła głową lekko. - Nie będę od gości odciągać. - Posłała mu kolejny delikatny uśmiech i ruszyła ku swemu siedzisku.
Za niedługą chwilę podeszła do niej jedna ze służących by podać nieco krwi utoczonej do niewielkiego rogowego kubeczka.
- Jarl kazał podać byś do sił szybko wracała. - rzekła podając naczynie.
- Dziękuję. - Odparła dziewczynie i szukając wzrokiem Agvindura kubeczek do ust uniosła. Gdy chwyciła spojrzenie jego skinęła głową i toast spełniła.





Volund, Agvindur
Volund połykał słowa jarla równie chciwie oczyma co uszami, dając mu niepodzielną uwagę, jak zawsze mówiąc z nim w pełni wybudzony, z dala od swego śnienia przez jawę.
- Twa wola jest mi jasna. Sam bym chciał zadośćuczynić, gdyby mię ktoś coś takiego uczynił. - odparł ze zrozumieniem Pogrobiec.
- Jednaż jedynie rzecz, jarlu… - powiedział pewnie, jak gdyby wiedząc, że jarl nie chce słyszeć żadnych niejasnych rzeczy powstrzymał wszelkie wahanie w głosie - Walczę dla tego, dla kogo wybiorę i zaszczyt mi czynisz, pozwalając, bym działał w twym imieniu. Lecz słyszałeś, że nie należałem do hird Ogniego. - powiedział, jak gdyby zdanie to dawało jasno znać również o woli Volunda odnośnie natury jego służby jarlowi.
- Nie liczę Cię jako mego przybocznego. Wszystkich innych winnych, jeśli takowi się znajdą, dostaniesz jako trybut dla swej roli i jako opłatę za swą pomoc. - Agvindur spojrzał wprost w oczy Volunda. W spojrzeniu wyczytać się dała stanowczość i brutalność jego bestii. - Boś taką brał od inszych.
Na to Pogrobiec skinął jedynie głową i uniósł głowę w geście cichej afirmacji i zadowolenia.
- Nie miej zatem wątpliwości… odnajdę winnego, lub samego potomka twego.
Agvindur ramię wyciągnął do uścisku i umowy przypięczetowania. Volund jednak wzrok obniżył, rozglądając się wokół po stołach i ławach. Wydawać się mogło bez szacunku zostawił jarla na chwil kilka gdy przechodził się wzdłuż stołu aż był odnalazł nóż do mięsiwa prawie jak sztylet ostry i długi i z nożem był do jarla powrócił. Wyciągnął rękę przed siebie, rękaw jednym ruchem podwinąwszy, szybkim i bardzo wprawnym ruchem naciął przegub, aż krew jego pobroczyła i na podłogę kapać poczęła.
- Krew moja w hali twej wylana, że zabójcę potomka twego albo jego samego odnajdę.
- I do mnie sprowadzisz -
Agvindur dodał by uściślić warunek przyrzeczenia.
Nastała bardzo krótka chwila ciszy.
Oczy Pogrobca były jak gdyby mgłą zaszły, gdy delikatnie głowa chyliła mu się na bok, gdy patrzył w nicość pogrążony w myślach, jak ktoś kto honor wysoko ceni i siebie i trudy świata zna… i bardzo niechętnie pierwszym wobec drugiego szafuje.
Zwłaszcza spodziewając się trudności. Wczas ten był jak znów we śnie, daleko, jak w pogłoskach o nim samym i jego żądzy śmierci, czy lekceważeniu życia kogokolwiek, kto za wroga jarlów poprzednich mógł uchodzić.
Wreszcie wzrok jego, wciąż jak gdyby nie całkiem tutaj, ku oczom Agvindura powiódł.
- I do ciebie, Agvindurze, jarlu Ribe, żywcem i w najlepszym zdrowiu, jakim dane będzie, jestli tylko możliwym wcale do ciebie sprowadzić będzie: sprowadzę - zakończył bardzo precyzyjnie, choć ewidentnie nie o słowach obietnicy, a o śmierci myślał.




Freyvind, Gudrunn
- Nie Chlotchild, nie będzie potrzebna - skald odpowiedział Frankijce proponującej lirę. Dziewczyna wydęła usteczka ale wciąż korzystając z faktu, że jej nie odesłał przylgnęła do jego boku. Przyglądała się Gudrunn zza ramienia swego pana, który napięcie ciała jej wyczuć mógł. Jawnym było, że nie darzyła przychylnością nieumarłej i jeno z szacunku dla Freyvinda się hamowała.
Zerknął na niebieskooką jakby się zastanawiając.
- O tak, zaśpiewam Ci pieśń, abyś wspomniała mnie - uśmiechnął się - i na szczęście.
Przez dłuższą chwilę zastanawiał się nad wyborem pieśni.
- Ofiaruję ci pieśń, a ty Fallegaug dasz mi coś w zamian na pomyślność i ku pamięci? - Przekrzywił głowę.
Gangrelka wpatrzona w twarz skalda spojrzeniem chwilę go studiowała by spytać gardłowo:
- Czego Ci brak, Freyu?
- Niczego… -
mruknęła Chlotchild w ramię swego pana.
- Zaiste - potwierdził skald nie odrywając spojrzenia od Gudrunn. - Nie wyglądam nadmiernie niczego. Sama zdecyduj jakim darem zechcesz mnie obdarować. - Uśmiechnął się mrużąc oczy.
Chlo paluszkami skubiąc rękaw koszuli Lenartssona, terytorium swe znaczyła. Spojrzenia wbitego w wampirzyce, nie odwracała.
Gudrunn mruknęła:
- Pamietaj com Ci mówiła - rzuciła z uśmiechem w dalszym ciągu ignorując zachowanie Frankijki. Może naumyślnie już teraz? - A co do daru… zobaczę jak Ci pieśń pójdzie i podumam, czyś godzien nagrody. - Uśmiech złośliwości nabrał nieco.
Słowa te Chlo oburzyły tak, że niemalże się zapowietrzyła i krok do przodu postąpiła:
- Pan mój nie ma sobie równych w pieśni składaniu i fachu swym jako skalda - warknęła warkocz długi na plecy dumnie odrzucając i ciskając gromy z oczu w Gudrunn.
- Pamiętam. - Skinął głową szczypiąc “Franke” w tyłek by się uciszyła, ale przelotnym muśnięciem po plecach dając znak, że nie krzyw jest na jej wybuch. - Chyba będę musiał zacząć to o czym mówiłaś w czyn wprowadzać. - Wciąż nie odrywał spojrzenia. - Słuchaj tedy pieśni i dumaj, zali podarek za nią mi dasz czy nie.
Atli sendi ár til Gunnars
kunnan segg at riða, Knéfröðr var sá heitinn;
at görðum kom hann Gjúka ok at Gunnars Höllu,
bekkjum aringreypum ok at bjóri svásum.

Drukku þar dróttmegir, en dyljendr þögðu,
vin i valhöllu, vreiði sásk þeir Húna;
kallaði þá Knéfröðr kaldri röddu,
seggr inn suðræni sat hann á bekk háum (...)
Skald wygłaszał głośnym melodyjnym głosem “Pieśń o Atlim”, którego jednak główną bohaterką była Gudrunn, córka króla Gjukiego i żona legendarnego Sigurda zabójcy smoka Fafnira. W pieśni brała straszną zemstę na Atlim, swym drugim mężu i mordercy jej rodziny.
(...) Eldi gaf hon þá alla, er inni váru
ok frá morði þeira Gunnars komnir váru ór Myrkheimi;
forn timbr fellu, fjarghús ruku,
bær Buðlunga, brunnu ok skjaldmeyjar
inni aldrstamar, hnigu i eld heitan.

Fullrætt er um þetta, ferr engi svá siðan
brúðr i brynju bræðra at hefna;
hon hefir þriggja þjóðkonunga
banorð borit, björt, áðr sylti.
Zakończył zawieszając głos po tym jak w pieśni Gudrun zostawiła trupa Atliego wraz z ciałami wszystkich z jego hirdu w płonącej halli… Po tym gdy nakłoniła go podstępem do jedzenia mięsa swych synów jakich własnoręcznie zabiła i ‘przygotowała’ na wieczerzę.
Przez chwilę cisza panowała w halli. Przebrzmiałe słowa skalda jakby wisiały w powietrzu by powoli rozwiać się. Freyvind jednakoż czuł, wiedział wręcz, że w ludzką pamięć zapadły jako i jego głos, mocny, dźwięczny, uwagi się domagający bez pardonu.
Takoż i w oczach Gangrelki widać było powściągliwy podziw, gdy z krzywym uśmiechem głową lekko skłoniła w podzięce. Wokół gromkie okrzyki:
- Sława!
- Sława, Freyvindowi! Sława skaldowi!

Radosne przepijanie do siebie wzajem, odgłosy walenia w stół, gdy proste słowa “skålsang” popłynęły natychmiast po okrzykach. Chlo dumna stała nieopodal wpatrując się chciwym wzrokiem we Freyvinda lecz już zaraz płomiennowłosy wampir porwał ją na ręce i na stół ustawił pokrzykując coś w mowie franków. Dziewczyna poczerwieniała z zadowolenia, odpowiadając mu coś nieco ciszej.
Uśmiechnięta Gudrunn zaś podeszła do Lenartssona, stanęła blisko, skinęła na niego by się pochylił, co też skald wnet uczynił.
Gudrunn zaś z szyi zdjęła wisior uczyniony z flakonika by namotać go wokół szyi Freya. Przysunęła się bliżej, ocierając nieco jak dzikie zwierze o skalda, by ślad zapachu swego na nim ostawić. Wprost do ucha gardłowym, niskim szeptem powiedziała:
- Używaj z rozwagą… - policzek skalda szorstką dłonią musnęła. - Bywaj, złotousty.
Śledził ją wzrokiem póki nie zniknęła za wrotami.

Odrywając wzrok od wejścia skald zauważył niewinne i zaciekawione spojrzenie "Słoneczka". Dziewczę miało coś w sobie szczególnego, aż chciało się roztrącać ludzi na drodze by podejść odchylić jej głowę wbić kły w szyje i sprawdzić czy krew równie niewinna i słodka w smaku.
Opanował się i uśmiechnął jedynie skłaniając lekko głowę z daleka.
Wprawdzie zaspokoił wcześniej głód, ale zdecydował się przed rozmową z Sigrun pożywić się aby napojem życia wypełnić się.
Aby nie korciło...


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 25-05-2016 o 16:27.
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-05-2016, 12:27   #12
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Volund

Gdy thing jak księżyc wszedł w ostatnią fazę - nie tyle przed nowiem, co przed świtem - były służebnice, wolne i nie, wiele z dalekich krajów poczęły naprzykrzać się Gangrelowi. Jako że i od hird berserker trzymał się daleko, te obsiadły ławę z obydwu jego stron, jakaś była łokcie opierała na blacie i twarzyczkę rozmarzoną na dłoniach, jeszcze inna kusicielka przechodziła raz po raz za gangrelem, jak gdyby by dalej usługiwać innym, ale z częstością i mało subtelnym muskaniem jego pleców raz to rękawem aż się rozśmieliłą i swoim ciałem.


Gdy patrzeć natomiast na Pogrobca, o przymrużonych brwiach wpatrzonego w pustkę, czasem powieki całkiem przymykającego, można było odnieść zabawę, że ktoś igra własnym życiem z usypiającym niedźwiedziem.

Faktycznie nienaturalna senność, która ogarnia wszystkich aftergangerów przed wzejściem Sól jak gdyby szybciej ogarniała bladolicego, co też jedynie wskazywało, jak się miał ku niewolnym.

Gdy oczy jego tak były się przymknęły, na kolana usiadła mu po prostu jedna z nich, ramion jego i szyi się chwytając. Tyle poczuł, momentalnie oczy otworzył w zaskoczeniu, by ujrzeć młode lico jej, powabnie uśmiechnięte i palce muskające jego kark.

Kobieta zachicotała była, gdy jedna ręka Volunda natychmiast ujęła ją w talii i druga dłoń pogładziła jej policzek… jak gdyby z wahaniem.
Wtem jednak nie miała czasu nawet się zdziwić jak dłoń przez chwilę pieszcząca z siłą ujęła jej podróbek i odchyliła głowę w tył prezentując szyję, w którą afterganger berceremonialnie się wgryzł aż czerwone strużki pociekły jej natychmiast po szyi i zaczęła wierzgać i się wić i została podniesiona jak Volund wstał z ławy trzymając niewolną jak szmacianą lalkę z jej oczyma wbrew jej woli bezradnie wbitymi w sufit i szerokimi jak zajęce z przerażenia nim się zamgliły i słyszalnie tylko jęknęła z rozkoszy.

Bardziej z gwałtowności czynu niż samego aktu z posotałych niektórych podniósł się pisk czy urwany okrzyk przerażenia, ale też zatrwożone i z fascynacją mogły się przyglądać, jak przepiękny afterganger, niczym zwierzę się pożywia; niczym dostojnik ze zwierzęcia zarazem, w sposób, niejasny i jedyne co było pewne to przestrach.

Zwłaszcza gdy nie przestawał i nie przestawał pić.

Któreś mogły chcieć coś powiedzieć Pogrobowcowi. Prosić go by przestał, że tamta dziewczyna nie przeżyje, jeżeli nie przestanie, ale nie miało znaczenia czy zdobyłyby się na taką odwagę - Volund był niczego nie słyszał i niczego nie słuchał.

W koncu szczęka jak gdyby zadrżała mu z walki ze sobą i jak jakieś zwierzę znieruchomiał całkiem. Delikatnie kły wysunął z szyi kobiety, na koniec drgające nieco, jak gdyby nie miał dość - jak każdy wampir nigdy nie miał dość, lecz bardziej było to widoczne - lecz zarazem jakiś imperatyw i to kim był kazało mu przestać. Oczy miał zamknięte gdy całkiem kły wysunęły się z delikatnych zagłębień w szyi i jak gdyby z sekundą opóźnienia wypełniły się dalszym szkarłatem, który już miał był wzbierać i zamienić się krwawienie, nim umarły warg obydwu ran po ugryzieniu nie objął i nie zwarł - mogło to wyglądać jak pocałunek, lecz nie było w tym nic erotycznego, jedynie krew, ranione ciało i fizycznie, nawet jeżeli tylko z bliska, widoczna walka z własną Bestią.

W końcu był słabą i bladą prawie jak on kobietę postawił przed sobą, znowu tracąc z twarzy wszelki wyraz i mierząc ją grobowym wzrokiem. Ta była przez chwilę chyba nie wiedziała, gdzie się znajduje, gdy jeszcze jedna służka podeszła wesprzeć ją i objąć ramieniem; jedynie gdy wzrok jej skrzyżował się znów z volundowym pisnęłaby gdyby miała siłę i cofnęła się gwałtowniejszym ruchem.

Pogrobiec nic sobie z tego nie robił, aż tamta służąca ją zabrała, po czym zasiadł znów, przymykając oczy.

Więcej go nie niepokoiły.

i momencie thingu, jak gdyby zamierzając rychło wyruszyć z langhausu. Wzrokiem długo szukał wskazanej mu na początku przez gospodarza ich klucznicy domu jarla. Gdy odnalazł Thorę wzrokiem, podszedł do niej, jak zawsze niewiele uważając na inne rzeczy, niż te zaprzątające jego głowę.

- Jarl rzekł mi, że do ciebie mi się zwrócić, jeżeli tylko czego będzie mi trzeba. Wkrótce do Aros w imię jego wyruszam, jest jednak coś czego na drodzę potrzebuję i bardziej, aniżeli tego odzienia. - powiedział do kobiety z szacunkiem, ale też oczywiście wyższością.
- Potrzeba mi sakiew; takich w jakich można wino wieźć, albo i krew, albo i kości i popioły. Wkrótce dane mi wyruszyć, lecz poczekam… znajdź ich tyle, z ilu gwiazd Týr ułożył swój powóz na niebie, a w której każdej z tylu pucharów nalać by można, co ma dziś Agvindur gości… i sznura, by je wszystkie powiązać, bym łatwo je mógł zabrać.

I czekał aż sakwy się znajdą, by wrócić do swojego odosobnionego miejsca przy ławach i sznurem je wszystkie począć wiązać.

Pożar
(wszyscy)


Elin opatrzona i z krwi umyta wróciła na swoje siedzisko, by dalej przyglądać się zebranym, choć myśli jej biegły zupełnie innymi ścieżkami, gdy okrzyknięto pożar. Zamarła na chwilę w duchu zastanawiając się czy nie nadeszła pora kolejnej ofiary. Szybko jednak zerwała się z krzesła i do swej izdebki pobiegła chcąc ratować, to co najcenniejsze miała - runy.
W hall narastał coraz większy rwetes. Mężczyźni rzucili się do wrót by je otwierać. Thora pokrzywkiwała na niewolników by wodę czerpali i polewali miejsca gdzie ogien się zaczynał pojawiać. Tych było jednak coraz więcej. Zaś wrota ...okazały się zamknięte od zewnątrz.
Volund powstał ze swojej ławy, jak gdyby nie bacząc na wrzawę, pierwsze co to szukając wzrokiem jarla gdzie go ostatni raz widział i ruszając do niego, przeciskając się przez ciżbę i panikę, choćby korzystając ze swojej siły.
Ogień jeszcze nie był tak duży, aby wzbudzić w skaldzie i innych einherjar paniczne przerażenie jakie było właściwe dla prawie wszystkich aftergangerów. Loki, jotun-bóg ognia musiał maczać w tym palce, że najwspanialsi wojowie jednookiego odczuwali taki strach przed niszczycielskim żywiołem.
To była halla Agvindura, on był tu jarlem, więc Freyvind opanował się przed wydawaniem poleceń zbrojnym i służbie aby opanować rwetes i wprowadzić jakis porządek w działania domowników i gości. Zrezygnował z tego na razie wypatrując Agvindura. Aftergangerzy zwykle zabezpieczali swe siedziby, wilkołaki zbyt często lubiły bawić się pochodniami.
- Dajcie mi tarczę - ryknął tubalnym głosem wyciągając miecz. - Bjarki! Wierzeje! - krzyknął do ogromnego ghula w sile mogącego konkurować z niedźwiedziami.
Wieszczka stanęła w środku zamieszania tknięta nagłą myślą. A jeśli to ci sami co Einara zaatakowali? Jak inaczej możnaby pokonać syna Agvindura i całą jego drużynę, jak nie podstępem i ogniem? Pojrzała w kierunku swej izdebki i zacisnęła pięść. Runy nowe wyrzeźbi… Widzieć, widzi i bez nich. Odwróciła się i poczęła szukać jarla.
Hirdmani jarlowi pod komendą Eggnira śmiertelnymi zaczęli komenderować, ustawiając w rzędy. Dwójka z nich stała przez chwilę w miejscu, jak gdyby miejsce zebrania wyznaczając a następnie kolejno wraz ze swymi ludźmi ruszyli w przeciwległy kraj longhusu.
Bjarki z rozbiegu naparł na wierzeje, lecz jedynie odbił się od nich i padł na plecy. Zerwał się prawie natychmiast odtrącając z rykiem pomoc Chlo. Jego ramię zwisało pod nieco dziwnym kątem. Jednym okiem zaczął toczyć w poszukiwaniu czegoś, rycząc niczym ranny niedźwiedź z gniewu i bólu.
Chlo zdawała się wiedzieć o co mu chodzi. Pociągnęła pogrążającego się w bólu godiego ku jednej z wielkich, grubych kolumn hallę podtrzymujących. Potem miotnęła się ku Freyvindowi, by jego rozkazowi zadośćuczynić. Po drodze tarczę złapała jaką skald wziął od niej stając naprzeciw głównego wejścia do langhusu Agvindura. Widząc, że gospodarz kieruje się do tyłu domostwa Freyvind zaczął wydawać polecenia hirdmanom jacy skupili się w części halli najbliższej wierzejom.
- Bierzcie za topory - rzucił patrząc na trzech najtęższych mężczyzn. - Gotujcie tarcze dla nich jak skończą, niech kto po łuki skoczy. - mówił starając się nadać jakiś cel skłębionym śmiertelnikom. Działanie w jakiejkolwiek postaci, choćby i bezsensowne ale wedle planu i rozkazów, było największym wrogiem paniki jaka zaczęła się tu rodzić.
Wrota nadal pozostały zamknięte, ledwie draśnięte przez ludzi próbujących je rozłupać, bo wywarzyć nie byli w stanie. Płomienie ognia zaś zaczynały przedzierać się nie tylko przed dach. Halla powoli zaczynała wypełnać się ciemnym dymem, ściany tliły się już ogniem w różnych miejscach.

Elin i Volund zaś ruszyli za wielkim jarlem, któren właśnie wyłamywał wyjście na zewnątrz ukryte na tyłach halli. Wraz z Ødgerem kończyli odrzucać ciężkie bele by ludzi śmiertelnych wypuszczać po kolei. Agvindur resztę ratunku pozostawił dwójce swych hirdmanów, odwracając się ku nadbiegającej dwójce.
- Volund, Elin jak oka w głowie pilnuj. - warknął za wielki topór mocniej chwytając i podnosząc tarczę. Sam szykował się do powrotu do halli by resztę ratować i chronić. - Rozkazy znasz dalsze…
Nim słowa jego przebrzmiały zza jego pleców dobiegł krzyk przerażenia i ludzie nagle kłębić się w przejściu zaczęli jakby cofnąć się chcieli.
Wieszczka chciała swą myśl jarlowi przekazać ale tumult się zaczął i pojrzała w kierunku tamtym zastanawiając się cóż taki strach wywołało.
Jeden z hirdmanów, najmłodszy co do Agvindura dołączył ledwo przed miesiącem, a któren na przedzie śmiertelnych prowadził, zatoczył się do tyłu, padł na podążających za nim. Krwią się zalał i bulgotać juchą zaczął z twarzy i szyi co niemal na pół rozcharatana została.
- Drzwi otworzyli… - Powiedziała cicho Elin poglądając jak zahipnotyzowana na padające ciało.
Volunda uwaga też została odwrócona od volvy, którą znów mierzył wzrokiem na słowa jarla, ku śmierci we wrotach. Lecz halla była Agvindura, jemu jedynie do obrony. Sięgnął po dłoń aftergangerki, by nie zgubić jej w ciżbie.
- Musimy razem być z bratem jarla. - powiedział tylko, po czym znowuż odwrócił się by torować volvie drogę do skalda, tam gdzie ostatnio usłyszał jego niemożliwy do pomylenia głos.
Wieszczka szarpnęła się po słowach mężczyzny.
- Czemuż to mam z Wami być? - Zerknęła w kierunku Agvindura. - Przy jarlu winnam.
Berserker ewidentnie zaskoczony gestem, zatrzymał się i odwrócił ku Widzącej, ale dłoni jej nie puścił.
- Słyszałaśli jarla i myślę, że jedynie twoje bezpieczeństwo ma na względzie… - ruchem gwałtownym i obscesowym, ale siląc się na jakąś delikatność, wierzchem dłoni twarz jej odwrócił ku sobie, by spojrzeć w oczy, jak gdyby chciał przerwać jej jakiś trans - Może jarl więcej wie i uważa, że tu krzywda może każdego kto mu wierny spotkać.
Pogrobiec mówił pewnie i bardziej spokojnie za rozprzestrzeniającego się pożaru, aniżeli za usłyszeniu o losie Aros i potencjalnie Einara… Starając się przemówić do Elin pomimo wrzawy, paniki i rosnącej pożogi nad ich głowami.
Chyba coś do kobiety dotarło, bo dała się pociągnąć dalej, mruknęła tylko:
- Pilnować mnie masz, nic o bratu jarla mowy nie było… - berserker jednak nie ciągnął jej dalej siłą, miast tego obydwie dłonie położył na ramionach wampirzycy.
- Nie zdołam pomścić Einara i chronić ciebie równocześnie. - powiedział po prostu, nie puszczając jej, jak gdyby konfrontując, czekając aż volva sama stwierdzi duchem i głosem, że i Freyvind był potrzebny wobec zadań, jakie jarl nałożył na berserkera.
Ludzie wokół miast uciekać tłoczyli się z powrotem do środka w panice.
Agvindur i Eggnir panikę starali się ukoić. Ludzie Ødgara na rozkaz swego pana w równym dwuszeregu ustawili się, tarcze wokół siebie ustawiwszy ruszyli do drugiego wyjścia.
- Agvindur, z nami, bezpieczeństwo twe ważne! - krzyknął Rudowłosy ponad krzykami ciżby.
- Ruszajcie, ja za wami. - jarl rozglądnął się ponownie górując ponad tłumem, Eggnir go pociągnął i po prawicy jego stanął.
Gdy pierwsi ludzie Rudego wyszli zdały się słyszeć ich okrzyki i ryk...jeden… drugi… ludzie struchlali stali opodal. Jarl wraz ze swymi hirdmanami wyskoczyli za Ødgerem.
W głównej sali zaś z dachu zaczęły spadać pierwsze połacie przepalonego dachu, dym robił się coraz gęstszy i dusił i gryzł śmiertelników.
Sylwetka Freyvinda majaczyła gdzieś dalej od Elin i Volunda. Część niewolnych kuliła się pod stołami, część pomagała wybijać główne wrota. Trzaski i odgłosy pożaru narastały…

Volva widząc co się dzieje pokiwała lekko głową.
- Potem porozmawiamy, znajdźmy brata jarla. - Odparła.
Jak gdyby tylko na to czekając, Gangrel odwrócił się od kobiety ku ścianie. Gdy zamachnął się po raz pierwszy potężnie ręką, jego palce kończyły się już krótkimi, ale wyraźnymi szponami, z których ród jego słynął, i potężnymi razami jak niedźwiedź lub rosomak raz po raz orał, chcąc przebić się przez złożoną z drewnianych bali ścianę halli.
- FREYVIND! - zagrzmiał, chcąc ściągnąć skalda, lub chociaż jego uwagę ku sobie. Gangrel zauważył poczynania skalda przy wierzejach. Przyciągał uwagę mężczyzn, wydając gromkim głosem komendy i szykował się do ataku. Tak wielki wpływ miał na śmiertelnych, że ci natychmiast rozkazy wykonali, ustawiając się za nim. A ściana frunęła wiórami pod pazurami Volunda. Drewno z chrobotem ustępowało pod ciosami mocarnych ciosów. Jednak grube pale nie chciały poddać się tak łatwo. Volundowy wysiłek przeciwstawiał się wytrzymałości solidnych ścian halli Agvindura. Gangrel pewien był, że w końcu się przebije. Lecz liczył się czas… czy starczy go im by wypełnić wolę jarla?
Gdy Volund pruł ścianę pazurami Elin nagle znów się wyprostowała i po ludziach w panice wokół biegających pojrzała, by również wrzasnąć z całych swych sił.
- SPOKÓJ! POMÓŻCIE WYJŚCIE WYRĄBĄĆ KTO NIE WALCZY!
Przemiana volvy niesamowitą się zdawać mogła gdyby ktoś obserwował ją pośród tłumu. Pewny głos volvy przebił się przez histerię kobiet, które od wiader się oderwały by ruszyć po broń. Nie wszystkie jednak panikę swą potrafiły okiełznać. Co młodsze w grupkach niewielkich się tuliły. Pociągnięte zostały wkrótce przez Thorę i Ljubow do bocznego wyjścia. Zaś volva usłyszała głos Freyvinda:
- Bjarki! - krzyknął skald wskazując mieczem Volunda próbującego zrobić kolejne wyjście z langhusu przez ścianę. Wielki ghul zapewne wybił bark lub złamał rękę próbując wyważyć wrota, jednak drugą mógł wesprzeć Pogrobca swą wielką siłą w demolowaniu ściany.
Grim targany spazmami bólu ruszył jak niedźwiedź przebijając się przez dym i ludzi ku Volundowi. Tam gdzie drewno nadszarpnięte zostało przez Gangrela, tam ghul napierać zaczął, zaczerwieniony z wysiłku. Żyły mu nabrzmiały na karku gdy ból swój odsuwał, chcąc rozkaz pana wykonać do końca. Za to Chlotchild gdzieś w tłumie zniknęła…

Najpewniej czekali na nich przed wejściem wedle starej taktyki wyrzynania uciekinierów z płonącego budynku jacy pojedynczo lub po dwóch wypadali na zewnątrz jeżeli udało się im otworzyć zablokowane odrzwia. Jednak brak takich prób i nie związanie walką tych co czekali przed wejściem, oznaczało, że więcej ich mogło dawać odpór Agvindurowi i Ødgerowi oraz ich zbrojnym walczącym na tyłach budynku. Nie związani walką lub choćby dorzynaniem uciekinierów mogli też krążyć wokół domostwa i zobaczyć miejsce w którym Pogrobiec wywalał ścianę tworząc trzecie wyjście. Freyvind sięgnął ku pokładom mocy płynu życia jaki wypełniał go po niedawnym ‘posiłku’. Ścisnął mocniej uchwyt tarczy i rękojeść miecza. Krew dała mu siłę nadludzką, nieosiągalną dla zwykłych śmeirtelników siłę, jednooki Grim z całą swa moca był przy niej jak dziecko.
Zbliżył się do drzwi.
- Dwóch zbrojnych po bokach - zakomenderował. - Po wyjściu “svinfylking” gdzie ja z przodu, a potem w “skajldborg”. Pozostali za nami i zajmują miejsce poległych lub rozszerzają mur tarcz z boków. Kto może zza pleców nad głowami we wroga szyć z łuków.
Hirdmani i mężczyźni co stali w pobliżu wrót rzucili się by wykonać rozkaz. Z ulgą przyjęli fakt, że ktoś, szczególnie znamienity skald, przejął dowodzenie - w końcu był to brat jarla. Któż inny byłby godniejszy, by za nim pociągnąć?
Pomiędzy opadającymi kawałami dachu, ustawili się w trójkątny klin jako Freyvind nakazał. Tarcze wzniesione, broń twardo ujęta, jak jeden mąż ryknęli by potwierdzić swą gotowość.
Cokolwiek czekało za wrotami czekająca go walka jawiła się ciężko. Któż mógłby być na tyle szalony, aby atakować siedzibę być może najpotężniejszego z Einherjar w Danii? I to w chwili gdy gościł czterech innych aftergangerów?
Przed oczami stanął mu potworny, wielki wilczy pysk wykrzywiony wściekłością, wspomnienie z Viborga targnęło nim. Raz jeszcze sięgnął do mocy krwi dzięki której jego ruchy nabrały płynności i pewności, pomimo strachu jaki wraz z pojawianiem się ognia trawiącego dach zaczynał pełznąć nieustępliwie w jego głowie. Opanował się strząsając z siebie zalążki paniki. Ucieczka przed ogniem wiodła przez tych co czekali po drugiej stronie.
- OOOODYYYN!!! - ryknął z całą mocą dodając animuszu sobie i zbrojnym jacy już w połowie wyrąbali drzwi.
- ODYYYYYYYN! - odkrzyknęło siedem męskich głosów.
Z rozbiegu kopnął w odrzwia z całej siły.
Wrota ze straszliwym jękiem i trzaskiem wygięły się na zewnątrz. Zawiasy nie utrzymały ciężkich wierzei wyrzuconych niemalże ze swego miejsca potężnym kopnięciem skalda. Wokół posypały się odłamki drewna, drzazgi frunęły w tył i w boki, gdy połacie odrzwi załamały się po środku. Wrzask radości wypłynął z gardeł mężczyn szykujących się do ataku za plecami Lenartssona, który skulił się za tarczą i wypadł na zewnątrz płonącego langhusu, w którym wciąż przebywała reszta afterganger.
Pogrobiec cofnął się od nadszarpanej ściany, do której przypadł Bjarki; oczy wampira miały źrenice szerokie jak tarcze księżyca, odbijające blask całkiem już szalejącej pożogi. Na pięknym obliczu widać było wściekłość, raptem zwierzęcą maskę narastającego strachu przed śmiercią w płomieniach.
- DOKOŃCZ! - przekrzyczał do będącego tuż obok ghula wszystkie głosy z izby i odwrócił się do Elin, która raptownie umilkła jak gdyby świadomość całkiem z niej uciekła i uciec sama miała w mig - świadom, co za uderzenie serca miało ziścić się z tego, jak patrzyła na płomienie. Widocznym, że zamierzał pochwycić ją, zanim ucieknie zbyt daleko, uczyni krzywdę komuś lub samej sobie...
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 28-05-2016, 22:13   #13
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Gdy z dachu halli Agvindura spadać poczęły kawałki płonącego dachu, paniczne przerażenie wypełniało umysł i ciało volvy. Zmrożona stała chwilę jeszcze w miejscu by odwrócić się na pięcie i rzucić do ucieczki. Na ślepo, przedzierając się przez tłum, odtrącając bez troski, uwagi, sumienia wszystkich na boki. Byle dalej i dalej...uciekać, ratować się, nie dać się spalić… Nie patrzyła którędy biegnie, bez rozumu. Wiedziona instynktem rzuciła się za imieniem Wszechojca, jak dziecko przerażone.
Prócz paniki gdzieś w głębi siebie poczuła, że to nie pierwsza taka jej ucieczka. Czy będzie ostatnia?

Rzucił się do pościgu za nią, by spełnić rozkaz jarla. Kątem oka zauważył, że bocznym wyjściem właśnie oddział wypadł wraz z jarlem i Rudowłosym.
Z dwóch stron wrzaskliwa pochwała Odyna poleciała, za nim zaś Bjark ryczał jak ranny tur próbując wybić kolejne wyjście. Przy nim cztery kobiety się zebrały w tym Ljubow. Trzy z nich tarcze dzierżyły, gotowe by skoczyć przez wyjście i drogi bronić, czwarta z łukiem stała, cięciwę naciągając.


Głuchy trach dobiegł uszu Gangrela, gdy ten biegł za Elin odpychającą ludzi na boki. Grim przebił się w końcu i ryczał rozkazy do czterech niewiast.

Frey zaś wybiegł przez wybitą bramę wprost w nienaturalnie cichą ciemność nocy. Ciemność rozrzedzoną światłem pochodni powbijanych w ziemię, gorejących stosów jakie wcześniej drogę do longhusu wyznaczały i łuny od płonącej halli za nim.

Na wprost bramy zaś skald ujrzał błyszczące w ciemności ślepia
Jedne… drugie…
Nim zdążył doliczyć do trzech na jego ludzi spadły pierwsze ciosy, rozsypując klin jak domino.
 
corax jest offline  
Stary 31-05-2016, 19:15   #14
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wojowie jacy za skaldem wypadli z płonącego domostwa tworzący podstawę “dziczego kła”, padli zabici lub ranni, w chwilę po tym gdy cała trójka wstrzymała się oślepiona pochodniami i płonącymi stosami drewna pilnowanymi uprzednio przez hirdmanów. Ktoś wykorzystał wstrzymanie się wojów i uderzył w chwili gdy krzyki ku chwale Odyna zamierały im w ustach i dwaj zbrojni rozglądali się poszukując niewidocznego przeciwnika. Chyba nawet nie wiedzieli co ich trafiło. Freyvind został sam naprzeciw trzech par ślepi jarzących się w ciemności za pochodniami i ogniskami. Nieruchomych i jedynie patrzących.

Nie szarżował bez pomyślunku na jedynych “widocznych” wrogów tylko rzucił się w bok, przyciskając plecy do ściany i flankując z jednej strony wejście do langhusu z którego wysypywał się już drugi rzut hirdmanów. Trzej zbrojni zobaczywszy leżących dwóch towarzyszy broni podeszło do sprawy czujniej i wnet postawiło tarcze w ścianę, frontem ku ślepiom jarzącym się w ciemnościach.
- Wychodzić z domostwa - krzyknął skald mocnym głosem do środka, gdzie kłębiło się wciąż trochę ludzi jacy mieli nadzieję wydostać się tędy, a nie wyjściem odwalonym przez jarla lub tworzonym przez Volunda z pomocą Bjarkiego. Dwóch kolejnych zbrojnych właśnie wyskakiwało by poszerzyć mur tarcz, pierwsze dwie niewiasty rzuciły się za nimi odchodząc w bok aby przebiec za ścianą tarcz, a przed skaldem w mrok nocy rozjarzonej ogniem, ale nie grożącej już spłonięciem, jak w domostwie Agvindura.

Przeciwnicy błyskając oczyma wciąż stali nieruchomo, w ciszy.
- Chodźcie tu okurwieńcy! - skald krzyknął w kierunku wrogów rozumując iż lepiej wciągnąć ich w walkę na przygotowaną obronę, niż wraz ze zbrojnymi szarżować przez pochodnie i ogniska. Szczególnie, że zbrojni jacy wyszli razem z nim z płonącej pułapki nie zachlastali się sami.
- Tchórze! Kottrinn in blauði. Wy skończone ergi, wy argaskattr! - wyzywał i szydził.
Tamci wciąż nie reagowali, ale pozostanie na miejscu okazało się trafnym pomysłem. Jeden z huscarli zawył z bólu i padł łamiąc mur tarcz, a Freyvind zobaczył wielką owłosioną łapę zakończoną zakrwawionymi szponami raczej odruchowo zerkając ku krzykowi bólu i agonii. Zareagował instynktownie skoczył i szerokim zamachem od góry opuszczając miecz na włochate ramię szykujące się by kolejnym ciosem znów zadać śmierć. Cios nie był zbyt czysty, ale zwykłą rękę odciąłby jak trzcinę… to jednak nie była zwykła łapa. Miecz zagłębił się w kości nie przechodząc przez nią, choć wywołując wprost straszny ryk bólu i wściekłości. Wilkołak chyba przez złość zareagował objawieniem się całym ogromem przerażającej sylwetki, zamiast ciężko ranioną i chwilowo bezwładną kończynę na powrót schować tam gdzie się czaił, do świata duchów.



Rycząca i wykrzywiona wściekłością paszcza odwróciła się w stronę skalda. Pomiot Fenrira wbił w aftergangera nienawistne i pełne furii spojrzenie. Spodziewany atak jednak nie nastąpił, za to pod Freyvindem nagle otworzyła się bezdenna przepaść szeroka na półtora męża, a długa więcej niż na dwóch. Jakaś dziewka wybiegająca z langhusa wpadła w nią z rozpędu zanim zdążyła zobaczyć potężne cielsko materializujące się obok niej. Skald sięgnął do mocy krwi aby jego ruchy stały się szybkie jakby jego sylwetka rozmazywała się w powietrzu. Zareagował od razu szybkim skokiem bliżej wilkołaka i w przelocie potężnie ciął go na odlew przez bark, włochatą pierś i brzuch. Balansując na krawędzi przepaści rzucił się z tarczą w przód i z cofniętej po ciosie ręki wyprowadził od razu potężne pchnięcie. Długie miecze wikingów zakończone tępym szpicem nie były stworzone do sztychów, lecz potworna siła aftergangera wywołana mocą krwi zaowocowała wejściem jak w masło ponad trzech stóp twardego żelaza pod żebra potwornego zmiennokształtnego. Ostrze weszło w ciało nim pomiot Lokiego z powrotem skrył się w niedostępnym dla einherjar świecie duchów, lub tez zanim druga, uniesiona łapa nie spadła na skalda urywając mu głowę lub po prostu brutalnie strącając go w przepaść. Ryk przeszedł w skowyt, i urywany charkot . Wielkie cielsko zakołysało się i padło na ziemię wstrząsane drgawkami. Był martwy.

Sama jednak obecność wilkołaka, który w swej potwornej postaci pojawił się przed wejściem na nie więcej niż kilka uderzeń serca, wywołała paniczny strach i chaos wśród śmiertelników. Zbrojni rzucili broń i tarcze uciekając lub kuląc się jak dzieci na ziemi, bądź też pod ścianami płonącego domostwa. Jakaś kobieta leżąc na plecach ni to przeraźliwie krzyczała ni to piszczała milknąc tylko w tych krótkich chwilach gdy nabierała powietrza w płuca aby wydać z siebie kolejny wrzask. Inna przeciwnie, szła spokojnym krokiem wzdłuż przepaści, tylko w oczach miała tak bezdenną pustkę, świadczącą o tym że całkiem straciła kontakt ze światem.
Frey wyciągając miecz z drgającego cielska “odetchnął” z ulgą choć niepokój wywoływało wciąż baczne obserwowanie przez kilka par oczu napastników stojących z przodu. Dziękował Freyi za łaskę i szczęście, może to fakt iż zmiennokształtny wpadł w gniew, a może nie był zbyt doświadczony w walce z aftergangerami dzięki mocy krwi potrafiącymi poruszać się błyskawicznie jakby oszukując czas? W przeciwnym razie mogło by skończyć się zdecydowanie inaczej. A z pewnością starcie nie było by tak szybkie.

Za sobą skald miał przepaść głęboką i długą na ponad trzydzieści stóp i szeroką dziesięć. Z tejże wyrwy co jak rana głęboka była, słychać dał się damski krzyk i prośbę o pomoc.
Skald ujął miecz w rękę na której zawieszoną miał tarczę i jedną ręką cielsko potwornego martwego wroga za kark uniósł nad przepaścią. Zerkając w jej czeluść zobaczył błond włosy, jasne giezło i wykrzywioną strachem twarzyczkę niewinnością jaśniejąca niczym słońce.
- ODYYYYN!!! - krzyknął najgłośniej jak potrafił ciałem zmiennokształtnego potrząsając i powstrzymując łaknienie krwi wilkołaczej. Wrogowie jednak ni kroku ni dźwięku nie wydali.
Wokół wciąż czysty chaos panował, ludzie w popłochu uciekali, część ze strachu jak dzieci skulona siedziała, kilka kobiet zemdlonych padło i do tej pory do przytomności nie wróciło. Skald głosem potężnym próbował ludzi przytomniejszych zwołać po pomoc Słoneczku, jednak strach wywołany pojawieniem się znikąd wilkołaka silniejszy był niż nakaz w głosie wampira słyszalny.
Frevind gromkim głosem krzyknął do tych naprzeciw:
- Odstąpcie, a dam go wam pogrzebać! Albo skończy w czeluści i chodźcie, niech się dokona!
Odpowiedziała mu znów cisza.



Tymczasem odgłosy walki z tyłu halli narastały.
Powietrze przeszyło również głośne kobiece wykrzyknienie możliwe, że bojowe, ciężko wyczuć bo nie norsemenów. To dobiega z drugiego boku halli, tam gdzie Bjarki walił w ścianę.
- Grim! Chlo! Do drzwi! - ryknął wampir widząc, że Pogrobiec wyciągał ulubienicę Agvindura. Wpił się w szyję martwego wilkołaka pijąc jego krew. Po czym odrzucił go na ścianę langhusa.
- Holmgang áskorun! - krzyknął ku czającym się w ciemności ślepiom. Gdy ponownie odpowiedzi nie dostał na jawne sprzeniewierzenie zwłokom, poczuł, że Odyn mu umysł rozjaśnia. Nieruchome spojrzenia, bez głosu, bez ruchu. Żaden wilkołak z jakim przyszło mu walczyć do tej pory tak się nie zachowywał. Żaden ten nie był w stanie oprzeć się pokusie ataku na wampira...to nieruchome obserwowanie nagle nabrało nowego wymiaru. Przypomniała się Freyowi taktyka Frankijskiego wodza co trupy przebierał i ustawiał jako żywych wojów by siły swe markować…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 31-05-2016 o 19:32.
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-05-2016, 21:08   #15
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Elin, Volund


Świadomość, że podobnej sytuacji wcześniej już doświadczyła tylko potęgowała przerażenie. Pędziła coraz szybciej wymijając i przeskakując przeszkody niczym na skrzydłach walkyrii, by w końcu wypaść na zbawienną przestrzeń. Za nią Pogrobiec z trudem starał się dotrzymać kroku chyżo uciekającej volvie, jedną ręką chroniąc twarz przed wszędzie rozprzestrzeniającą się pożogą. Nie było już hird czy sług, na których można było wpaść w zadymionym budynku, przewróconą ławę przeskoczył jak i ta, którą ścigał. Przez wybite główne wejście do siedziby jarla ujrzał nocne niebo, które już całkiem niedługo miało zostać rozświetlone jedyną jasnością bardziej zgubną niż łuna płomieni. Wówczas to berserker przyspieszył, słysząc już odgłosy walki, wiedząc, że volva całkiem na nie niepomna będzie, i tuż za progiem, jeszcze nim ujrzał tych, którzy przybyli spopielić afterganger, zdołał wielkim wysiłkiem doścignąć volvę i złapać ramionami w niedźwiedzi uścisk. Szarpała się chcąc uciekać dalej i dalej. Walcząc z nią Pogrobiec ujrzał po raz pierwszy tych, którzy napadli na domenę Agvindura, spomiędzy uciekających przed nim i Elin hird i sług.

Skald był właśnie z mieczem w dłoni i tarczą w drugiej walczył z wilkołakiem; poruszał się szybciej niż jakikolwiek śmiertelnik był w stanie. W ziemi gdzie chwilę temu stał, gdzie prawie że Elin i Volund wybiegli byli ziała teraz przepastna jama - ludzie rozpierzchli się z krzykiem, i jedna tylko istota w białym giezełku wpadła do depresji. Było to Słoneczko.

Jak tylko Pogrobiec ujrzał niewinną istotę, pod osobistą jarla protekcją, uwaga jego odciągnięta została od uciekających, volvy i walki, którą skald zakończył, nim berserker jeszcze, już chwyciwszy volvę pewniej w talii - nie mogąc powstrzymać jej przez szarpaniem paznokciami jego twarzy, ale mogąc upewnić się, że nie ucieknie - nie tyle położył się, co upadł na drugi bok obok jamy i podciągnął ręką do jej skraju, wyciągając jedną wolną rękę ku z trudem trzymającej się konara Sigrun. Podniósł nieco lico blade jak księżyc, ponad ramieniem, wypatrując umorusanej błotem i opadającą miękką ziemią twarzyczki siostry Eggnira. Rękę jeszcze bardziej skierował ku dziewczęciu, które oburącz konara się trzymało i mimo że w oczy mu patrzyło, z przerażeniem kręciło przecząco głową, jak gdyby nie mogąc poważyć się na puszczenie korzenia choćby na chwilę, choćby jedną dłonią.

Volund złapał przerażone spojrzenie swoim własnym, mimo sławy potwora, mimo skrwawionego skalda opodal i gorejącego langhausu za nim samym, trwając w spojrzeniu i geście pomocy tak spokojnie, aby dziewczyna mu zaufała.

Na to Słoneczko jak gdyby rozpromieniało, w oczach dziewczyny widać było zdecydowanie i pewność. Wyrywająca się Elin zadania nie ułatwiała. Mimo to, Gangrel poczuwszy miękką i delikatną dłoń dziewczyny w swojej, puścić już nie zamierzał.
Centymetr po centymetrze, mimo wierzgań volvy wyciągał Słoneczko, w tej chwili przerażone i umorusane ciemną, mokrą ziemią. Na brudnej twarzyczce dziewczyny widać było żłobienia zostawione przez łzy.
Być może ten widok, a może znajomy szloch niewinnej Sigrun, a może co innego - nie wiadomo - pozwoliły wiedzącej w końcu szpony strachu opanować. Wokół siebie czuła mocne ramię Volunda, trzymające w klatce objęcia, i po chwili jak berserker podnosi ją ze sobą gdy wstawał, w wolnej ręce podpierając się już na smukłym toporze porzuconym na ziemi przez poległego huskarla.
- Freyvind! - Pogrobiec podniósł głos, choć nie aż do takiego okrzyku jak w langhausie - Sam ich nie ochronię, wkrótce świta!
- Dlatego trzeba ich wyrżnąć - warknął skald, któremu krew wilkołaka uderzyła do głowy. Poczuł gniew większy niż zwykle, choć trzymany wciąż w ryzach. - W dzień zrobią z nami co będą chcieli.
Przejrzawszy koncept synów Lokiego, Freyvind uznał, że zapewne większość z nich rzuciła się do walki z głównymi siłami Agvindura, z nim samym na czele walczącymi z tyłu domostwa. Zapewne zostawili jednego, może dwóch pobratymców tutaj.

Skald rzucił sie by okrążyć budynek i iść w sukurs jarlowi i Ødgerowi, oraz jego ludziom. Na froncie nie wydawał się potrzebny, ufał w legendę Volunda, że gdyby druga z bestii faktycznie się tu czaiła, poradzi sobie z nią z pomoca Grima i tych domowników z jakich wkrótce zejdzie dzikie przerażenie wywołane manifestacją bojowej formy wilkołaka jakiego zabił.
- TO NIE VIKING! - ryknął Pogrobiec, do obiegającego langhaus aftergangera - Nam chronić te, które jarlowi najdroższe! - rzucił jeszcze, ale nie skończył mówić, gdy wzrok już przekierował na ślepia w mroku, wychodząc o krok przed Sigrun…
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 31-05-2016, 21:20   #16
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Volund, Elin, Sigrun


Gangrel stanął sam na sam z trzema bestiami. Obok niego stała drżąca Sigrun i Elin przytomniej wzrokiem wodząca.
- Puścić mnie możesz… - Usłyszał zawstydzony głos wieszczki, gdy dotarła do niej świadomość szaleńczej ucieczki z płonącego domostwa. Wzrokiem wodziła po okolicy próbując zorientować się w sytuacji i brwi zmarszczyła na widok Słoneczka. Słowa jednak nie rzekła koncentrując się na trzech parach ślepi w nich wpatrzonych.
Nic nie wypatrzyła, wokół ślepi niczego nie było, żadna aura nie towarzyszyła wrogom stojącym na przeciw ich trójki.
Pogrobiec głowę wnet obrócił, patrząc z bliska w oblicze volvy w świetle płonącego tuż za nimi domostwa. Bez słowa wysunął rękę spod ramienia volvy, delikatnie jak mógł umieć puszcił Widzącą, po czym przymknąwszy oczy przestąpił również przed nią, a gdy je otworzył zajarzyły nie mniej intensywną czerwienią.
Nie potrzeba by widzieć, że gotów był, o dziwo, obydwu kobiet bronić choćby i do ostatecznej śmierci.

- Nie stamtąd atak będzie… - Odparła Elin widząc, że Volund szykuje się na ślepia. - Tam nic nie ma…
Pogrobiec zmrużył brwi, zerkając znów na volvę, lecz chyba uznał pytanie za zbędne, coś skalkulowawszy. Zamiast tego zerknął ku wciąż toczącej się walce i łunie płomieni.
- Szybciej, odsuńcie się od langhausu! - ponaglił kobiety.
Cofnęła się na słowa aftergangera ujmując dłoń Sigrun, by ta jej nie uciekła.
- Jarlowi pomóż. - Głos wieszczki był jednak spokojny. - My tu ogień spróbujemy opanować… - Rozejrzała się po ludziach, by ocenić czy będzie komu wodę nosić.
Niewiele ludzi wokół zostało a ci co zostali zemdleni leżeli bądź w przerażeniu wielkim, bez kontaktu żadnego.
Umorusana ziemią Sigrun spojrzała na Elin:
- Reszta Ribe…trzeba pomóc…
Volva skinęła głową.
- Trzeba ludzi zwołać.
- Jarlowy róg - trzeba zadać… - rzuciła dziewczyna.
- U jarla czy brat Twój go ma? - Zapytała wampirzyca.
- Eggnir miał go przez thingiem. Ale on teraz… z jarlem - nagle pobladła z niepokoju i odruchowo się rzuciła w kierunku co Frey wyznaczył chwilę wcześniej. Powstrzymana uściskiem Elin wstrzymała kroku.:
- Volvo, puść, bratu pomóc muszę! - niewinna twarzyczka nabrała błagalnego wyrazu.
- My tam jeno przeszkadzać będziemy… - Odparła niewzruszona wieszczka, po czym zwróciła się do Pogrobca. - Rogu jarla nam trzeba, by ludzi do pomocy zwołać.
- Oddalić się wam trzeba. - odpowiedział po prostu Volund, patrząc na obydwie kobiety, przez chwilę na Sigrun - Jestli brat twój róg ma i z jarlem, to gdyby jarl sobie życzył, dawno w róg już by zadęli, a jeśli nie mogą… - przeniósł oczy na Elin.
- Wnet świta. Albo jarl sprosta… albo i my zawiedziemy. Czas wam skryć się w Ribe, póki o was nie wiedzą.
Słoneczko przypadła do Volunda łapiąc jego dłoń w swe delikatne ręce:
- Uratujesz mego brata? I jarla? - prosiła spojrzenie wbijając niemalże jak sztylety. - Proszę, oni ważni, bardzo ważni. Nagrodę Ci dadzą… oni hojni i możni. - ciepłe ręce dziewczyny uniosły dłoń Volunda do ust. Złożyła pocałunek na kłykciach Gangrela: - Proszę pomóż…
- Ni brat twój ni jarl ratunku nie potrzebują. - Gangrel z argumentu w logice przedłożonego volvie przeszedł do leżącego na emocji, gdy dłoń przez nią trzymaną wysunął, by ująć ją za podróbek - Leczli z żałoby skonają, jeśli po obronie domu jarlowego odkryćby mieli, że skryty w zmroku wróg był pojmał lub krzywdę jakąkolwiek uczynił tobie lub Elin.
Słoneczko wciągnęła ostro powietrze gdy Gangrel rzeczywistość wprost przedstawił. W oczy wampira się zapatrzyła na dwa uderzenia serca i głową posłusznie skinęła.
Volva brwi marszczyła widząc pogrom jaki dookoła ich został uczyniony. Nie widziała tego wcześniej… Musi być, że Agvindur przeżyje ale bawić się z Nornami nie należało.
- Muszą zbyt walką być zajęci ale ludzi ostrzec trzeba, bo całe Ribe w ogniu stanie… - Zwróciła się do Volunda. - Ludzi skrzykniem i wtedy się schowamy. Wy do reszty dołączcie, gdyż tam chyba wszyscy wrogowie.

Pogrobiec skinął głową, po czym wbrew temu gestowi ponownie spróbował pochwycić volvę - niewątpliwie by uprowadzić ją z dala od niebezpieczeństwa. Gdy tylko chwycił kobietę, od razu uniósł ją na ramię i bez dalszych słów ruszył w stronę Ribe, z dala od pożaru i walki.
Wieszczka szarpnąć się chciała ale w końcu nieść się pozwoliła uznając, że dalsza utrata cennego czasu niczego dobrego nie przyniesie.

Sigrun szła przodem drogę wskazując.

- Znasz bezpieczny dom tutaj, lub miejsce w którym można się schronić poza Ribe? - zapytał Pogrobiec, nie precyzując, do której z kobiet się zwraca.
Elin milczała wyrażając w ten sposób swój przeciw wobec obecnego traktowania.
Sigrun za to obejrzała się lekko nie słysząc odpowiedzi wiedzącej. Zdziwienie na umorusanej twarzyczce świadczyło o tym, że dziewczyna nie spodziewała takiego zachowania po wampirzycy.
- Tak, jest jeden dom co jako miejsce schronienia dla jarla przygotowan na wypadek…. - dłonią wskazywała nieco na północ od halli Agvindura.
Podążając za wskazaniem Słoneczka, Volund zobaczyć zdołał niezbyt dużą postać wyłaniającą się jakby znikąd. Łapy sięgnęły ku Sigrun, otuliły ją w pół



i nim przerażona dziewczyna wydać głos zdołała, oboje zniknęli.
Jak w niezbyt dobrej pieśni, Pogrobiec znów postawił volvę na ziemi ruchem raptownym z zaskoczenia, ale nie puścił jej całkiem. Oczy jego, wciąż jarzące szkarłatem, rozwarte szeroko w szoku i gotowości błądziły po miejscu gdzie przed sekundą było Słoneczko i wszędzie wokół, bezskutecznie.

- Widzisz ją? - szepnął tylko, jako że szept dało się w pewnym oddaleniu od płonącego domu usłyszeć.
Elin zesztywniała cała na widok znikającej Sigrun i wpatrywała jak zaczarowana w miejsce, w którym przed chwilą dziewczyna stała.
- Podejść mi pozwól… Może coś wyczuję… - Powiedziała nie patrząc nawet na aftergangera.

Bardziej wyczuła niż zobaczyła, że afterganger skinął głową, puszczając ją i tylko gdy odchodziła nieco zdążył jeszcze ująć jej dłoń, jak gdyby dla pewności, że co widział przed momentem nie wydarzy się ponownie, ruszając obok volvy gdy ta chciała zbliżyć się do miejsca, z którego Sigrun została porwana.
Opadła na ziemię i dotykać ją poczęła tam, gdzie Słoneczko stała.

- Szczeniak ją zabrał… ale pełen nienawiści i chęci zemsty jest… - Zagryzła wargi rozglądając się ponownie po okolicy. - To człowiek pomiocie jeden! - Wrzasnęła stając.. - Chodź tu i zmierz się z kimś bardziej równym sobie!

Prócz panującego chaosu i trwającej pożogi, żadnej odpowiedzi nie otrzymała. Jakby nawet i ciszą, bestia chciała urągć cierpieniu volvy.
- Nic więcej nie uczynimy przed świtem. Prowadź do domu, o którym prawiła Sigrun. - rzeczowo i bez zmiany tonu wyszeptał Pogrobiec.
- Sigrun… - Elin niemal sama zawyła. Z jedynego oka ciekły krwawe łzy. Wiedziała, że jeśli pozwoli temu smutkowi się obezwładnić, to znowu jej umysł otoczy mgła. Nie umiała jednak z tym walczyć… Nie było sprawcy, na którym mogłaby wyładować gniew drzemiący gdzieś głęboko. Była tylko ona.

Po słowach Volunda pojrzała na niego i rzec coś chciała ale słów brakło. Gdyby wcześniej nie wdawała się z nim w bezsensowne dyskusje, być może Słoneczko ciągle by z nimi była. Pokiwała ponuro głową i ruszyła nie rozglądając się na boki. Pogrobiec tylko nie spuszczając jej z oczu i nie wypuszczając jej dłoni podążył za nią, pozwalając volvie zaprowadzić do miejsca, w którym ta przeczeka dzień.
Szła pogrążając się coraz bardziej w poczuciu winy i głuchym gniewie.
- Trzeba ich będzie odnaleźć… Nie zabił jej od razu… - Mamrotała cicho pod nosem. - Może jeszcze jest nadzieja… - Myśl błysnęła w ciemnościach smutku. Spróbuje ujrzeć los Sigrun, może zdoła ją odnaleźć.
Poczucie, że coś uczynić może sprawiło, że znów przytomniej na świat pojrzała i pewniejszym krokiem poprowadziła Volunda ku schronieniu.
 

Ostatnio edytowane przez Blaithinn : 01-06-2016 o 18:03. Powód: Drobne zmiany w końcówce posta
Blaithinn jest offline  
Stary 31-05-2016, 23:21   #17
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Pędząc ku jarlowi i walce bliżej tyłów langhusu Frey widok zobaczył co krew jego pobudził. Dwie wielkie bestie co bez ran się zdawały, stały na przeciw Agvindura i Ødgera. Eggnir od swego pana oddalony nieco z łuku szył lecz strzały nie powstrzymywały olbrzymich bestii. Liczne srebrne blizny na ich ciałach wskazywały, że nie pierwsza ich walka to była. Ludzie Rudowłosego widać, że ranieni lub polegli niewielkie wsparcie dać mogli aftergangerom.
Większy z potworów z razu znajomym się zdał Freyowi. Czy to przez posturę, czy to przez kolor futra pokrywającego jego wielkie, umięśnione cielsko. Frey ujrzał jak właśnie kły zacisnął na przedramieniu Agvindura. Na ten widok Eggnir po miecz sięgnął i rzucił się desperacko bronić jarla, a hirdmani Ødgera choć poranieni ciężko, ruszali ku desperackiej obronie swego pana, który niczym fryga tańczył taniec na śmierć i życie z drugim wilkołakiem. Skald wyczuł za sobą ruch i myśli przebiegły przez ułamek chwili, że mógł to być Volund biegnący za nim w sukurs. Z drugiej strony mógł to być drugi z suczych synów, jako że atak na klin jakim wypadli z langhusu zdawało się przeprowadzać dwóch zmiennokształtnych. Ale tedy czemu drugi nie włączył się do krótkiego boju nad przepaścią?

Freyvind nigdy nie darzył Agvindura przesadną miłością. Była między nimi więcej niż chłodna przyjaźń, był szacunek skalda do jarla… ale nie na tyle by rzucać się mu na ratunek mając za plecami potencjalnie kolejną z bestii. Skald nie zwolnił, dalej biegł przez kilka kroków ku walce toczącej się przed nim, jednak w pewnej chwili wstrzymał się, wywinął obrót do tyłu zamiatając powietrze szerokim zamachem miecza, gotów zaatakować lub bronić się przed tym kto był za jego plecami.
Zobaczył kobietę, szarooką, wysoką i smukłą. W krwi umazaną, której krople z ust właśnie zlizywała. Głowę lekko przekrzywiła na bok i miecz ogromny do ataku uniosła. Bez słowa i w ciszy. Gdyby była to aftergangerka zaproszona na thing, Agvindur choćby o niej by wspomniał. Gdyby była pomiotem Lokiego, nie w ludzkiej formie podchodziła by do starcia. Kimkolwiek była, atakowała w ludzkiej postaci na siedzibę dość starego i potężnego einherjar jak jarl Ribe. Freyvindovi daleko było do strachu, lecz to wstrząsnęło nim bardziej niż widok wielkiego pół-wilczego bydlęcia wynurzającego się z nicości. Zamachnął się mieczem zastawiając tarczą, ale była szybsza. Powietrze zafurczało pod niesamowicie precyzyjnie wymierzonym ciosem uderzanym od góry, mającym na celu końcem ostrza rozrąbać głowę aftergangera od wierzchołka głowy po szczękę. Tarcza przygotowana na ewentualny cios z boku nie miała szans uchronić Freyvinda, który w bok rzucił się w ostatniej chwili przyjmując cios na osłonięte kolczugą ramie. Gdyby był odrobinę mniej szybki niewielką różnicę by mu to dało, gdyż oberwałby w bark jaki szarooka mimo zbroi moze odwaliłaby od ciała tym piekielnie mocnym ciosem, na szczęście dostał w zewnętrzną część ramienia, a ostrze ześlizgnęło się po ogniwach kolczugi nie wyrządzając skaldowi więcej krzywdy niż solidne obicie ręki.
Kobieta uśmiechnęła się i jakiś błysk ognia pojawił się w jej oku.

Miecz Freyvinda już leciał ku niej szerokim poziomym zamachem na wysokości piersi kobiety. Szybkim ruchem cofnęła dłoń by się zastawić ile się da od swej lewej i udało jej się to, choć niewystarczająco. Miecz aftergangera wstrzymał się na ostrzu szarookiej, ale jego potworna siła pozwoliła w tym uderzeniu przepchnąć parujące ostrze i zagłębić się na cal w boku przeciwniczki.
Nie wybiło jej to nawet z rytmu, a gdy skald sięgnął po moc krwi aby zasypać ją nieosiągalnym dla nawet najlepszych śmiertelnych wojów gradem ciosów i uniósł broń do kolejnego, wybiegła mu swym mieczem naprzeciw. Ostrza uderzyły o siebie gdy sparowała cios, a jej rana widoczna pod rozciętym kubrakiem zaczęła się zabliźniać.



Kobieta wlepiła szare spojrzenie w oczy skalda i ten zamiast gotować się do kolejnego ciosu zamarł przez chwilę z uniesionym mieczem. Jej wzrok jaśniał i ciskał gromy, wywoływał przerażający strach paraliżujący i odbierający wolę działania. Skald poczuł jakby patrzył w ślepia samego Fenrira gotującego się by połknąć go jak zapisane jest samemu Odynowi gdy nadejdzie Ragnarok. W umyśle skalda były tylko dwie myśli: uciekać, lub desperacko bronić się cofając się w strachu.
Zacisnął dłoń na rękojeści jakby chciał wycisnąć sok z żelaza i nie odrywał spojrzenia od szarych oczu. Zagryzł zęby, a ostre kły pokaleczyły mu dziąsła, sięgnął do najgłębszych pokładów swej odwagi i silnej woli.
- Odin! - krzyknął po raz kolejny tej nocy, wbrew przerażeniu czyniąc krok do przodu i wyprowadzając cios.
Chyba się tego nie spodziewała, lub też afterganger wzmocniony krwią był dla niej za szybki by mogła zareagować na kolejne ciosy, których wszak miało nie być gdyby skald zareagował tak jak to przewidywała i miała nadzieję.
Ucieczką.
Pierwsze uderzenie było wykonane nad wyraz nieczysto i jedynie przecięło kubrak na brzuchu szarookiej, za to kolejny rozciął jej głęboko ramię od barku po łokieć.
Cofnęła się odruchowo, lecz choć zdziwiona, to nie znać było po niej bólu ni zniechęcenia. Uniosła ręce, lecz nie w geście poddania, bo nim je opuściła znikąd pojawiły się dwa ogary i z miejsca rzuciły się na skalda.



Freyvind wciąż czuł strach, ale przezwyciężając go poczuł jak rośnie w nim złość. Zamiast skupić się na czarnych bestiach z zamachu uderzył mieczem na szarooką uśmiechającą się z pewnością siebie. Rzuciła się w tył, ale zbyt wolno, miecz przeorał ją na skos od ramienia po biodro, jednak choć poważnie ją ranił to zbyt płytko by zabić. Kobieta nie zdecydowała się kontynuować starcia, cofnęła się jeszcze o krok i… po prostu wyszła.
Z tego świata w inny, dowodząc ostatecznie, że była jak podobna rodzajem do tego, który z nicości pojawił się przed głównym wejściem do langhusu.

Tymczasem oba ogary rzuciły się na skalda z zajadłością godną Thora uderzającego na Jotunów. Freyvind uniknął zębisk pierwszego i zastawił się tarczą, czując jak wielkie cielsko uderza w nią całą mocą, a zębiska grzechoczą po żelaznym umbie. Odwinął się i ciął po grzbiecie tego psa, który był bliżej, żłobiąc na nim długą bruzdę jaką pozostawiło ostrze.
Drugi zanurkował pod tarczą i wpił zębiska w udo, poniżej kolczugi targając ciałem aftergangera i wyszarpując kawał mięsa jaki już w jego zębach zaczął rozpadać się w proch. Skald zacisnął szczęki wydając z siebie cichy skowyt bólu i cofnął przygotowując do kolejnego cięcia atakujących go maszkar, jednak jedna z zakrwawioną paszczą, a druga skomląc choć szczerząc zębiska: wycofywały się i zaraz zniknęły tak jak przed chwilą ich pani.



Freyvind rozejrzał się widząc Agvindura i Odgera stojących i szukających przeciwników jacy również zniknęli. Eggnir leżał ciężko ranny, a wszyscy towarzyszący aftergangerom hirdmani jacy jeszcze żyli byli poranieni i wspierając się na broni lub tarczach formowali koło wokół swych zdezorientowanych panów. Zza budynku wybiegał właśnie Biarki z mieczem w dłoni i Chlotchild rozglądająca się czujnie, a wraz z nimi kobieta z napiętym łukiem szukająca celu by szyć weń strzałami.
Wydawało się, że chwilowo zagrożenie minęło.

Freyvind z niepokojem rzucił spojrzeniem ku załomowi budynku gdzie zostawił Elin, Volunda i Sigrun, oraz resztę domowników jarla jacy wyszli z płonącego langhusa głównymi wrotami. Po czym wrócił wzrokiem do Agvindura i Ødgera. Uderzył mieczem w tarcze i uniósł ostrze w górę na znak zwycięstwa, po czym potoczył się do głównego wejścia, skąd przybył.
Jego ghule doskoczyły do niego nim doszedł za załom budynku. Widzieli krew, bladość większą niźli zazwyczaj nawet jako afterganger, półprzytomny wzrok gdy patrzył na rozbryzgi krwi przy porozrzucanych ciałach.
- Panie, napij się! - Franka przyskoczyła do skalda łapiąc go za rękę.
Ten odtrącił ją z wysiłkiem się kontrolując. Zapach krwi i ochocza propozycja. Zęby kaleczyły dziąsła zagryzionych szczęk.
- Odstąp, bo nie wydolę - wychrypiał. - Do... cna osuszę.
Grim na tyle długo był sługą dwóch einherjar, że przez dziesięciolecia widział niejedno. On akurat zrozumiał odciągając dziewczynę gdy afterganger spojrzał na placyk gdzie zostawił Elin, Volunda i jasnowłosą śmiertelniczkę - ulubienicę jarla.

Ich brak zaniepokoił go, lecz brak ciał dwójki einherjar i trup wilkołaka (aktualnie wyglądający jak wielce rozrośnięty męża) utwierdziły go w tym, że nie doszło tu do kolejnej walki. Tamci chyba nie zostawiliby truchła swojego pobratymca.
Jeden z huscarli Agvindura, ten jaki oberwał cios w tworzonym naprędce murze tarcz drugiego rzutu uciekinierów z langhusa, żył jeszcze leżąc w pobliżu wciąż ziejącej głęboką czeluścią przepaści.
Choć nie wyglądało na to aby ten stan miał się utrzymać długo.
Potworna rana była nie do opatrzenia, a wybrańcy Odyna nie mieli czasu i dostatecznej ilości płynu życia w sobie by leczyć wszystkich ciężej rannych w starciu z pomiotem Lokiego.
Freyvind uklęknął przy zbrojnym jaki toczył nieprzytomnym wzrokiem i choć nie mógł się poruszyć to grabił ziemię rozcapierzoną dłonią starając się sięgnąć do miecza jaki wypuścił gdy dostał cios w plecy. Afterganger podłożył mu broń na piersi i zacisnął dłoń umierającego na rękojeści. Z ust około trzydziestoletniego woja dało się słyszeć mocne westchnienie ulgi. Jego oczy powoli zasnuwały się mgłą. Uśmiechnął się. Mocniej uchwycił miecz.
- Valhalla... - wyszeptał.
- Tak, do zobaczenia w Valhalli - odpowiedział mu wampir i wbił kły w jego szyję. Niecierpliwie.
Gdy poczuł krew umierającego prawie jęknął z rozkoszy i ulgi. życiodajny płyn wypełniał go, zapełniał pustkę jaka ssała jeszcze przed chwilą sprawiając wręcz fizyczny ból.
Głód był straszny, picie na takim głodzie było wręcz nieopisywalną rozkoszą.
I niemożliwe do powstrzymania.
Choćby chciał, nie mógł teraz przerwać.
Umierający w pierwszej chwili "pocałunku aftergangera" również zatracił się w rozkoszy charakterystycznej dla 'wypijanych' śmiertelnych. Lecz gdy nie mogący się opanować Freyvind pozbawiał go resztek życiodajnej siły, wyprężył się. Odchylił głowę i umarł.
Skald uniósł głowę i oblizał zakrwawione wargi.
Wstał znad ciała wciąż niepełny, wciąż czujący głód, ale już nie taki jak wcześniej.
Grim patrzył na to w spokoju, Chlotchild spięta, czujna i wyczekująca.
Freyvind spojrzał na szarzejące niebo.
Nie mieli dużo czasu.
Poszedł szukać Agvindura.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-06-2016 o 08:32.
Leoncoeur jest offline  
Stary 02-06-2016, 19:22   #18
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Volva jak we śnie szła przez z wolna budzące się Ribe…
Gdzie krok zrobiła tam trupy i zgliszcza. Za nią, wokół niej ...dogasający z wolna pożar… ludzie co z łóżek o świtaniu powyciągani, z wiadrami wody biegali...
A wokół niej… wokół niej ramię męża jakowegoś dokądś prowadzącego … Elin zatopiła się w widoku płomieni, zwłokach i żalu bezbrzeżnym za niewinnością Sigrun. Bezwiedne wargi szeptać zaczęły, pozwalając Volundowi, co volvę do schronienia prowadził, usłyszeć z razu ciche mamrotanie i niewyraźne słowa:

Gdy pochylił nade mną swe usta pocałunkami nabrzmiałe
Usta me uleciały, jak dwa skrzydełka białe
Krew ma się zerwała, by uciekać daleko, daleko,
I o twarz mi uderzyła płonącą czerwoną rzeką.
Oczy moje, które pod wzrokiem jego słodkim się niebie,
Oczy moje umrą, a powieki je cicho pogrzebią.
Pierś moja w objęciu jego ręki stopi się jakby śnieg,
I cała zniknę jak obłok, na którym za mocny wicher legł.

Wzrok Gangrela złapała niewiasta co pomimo panującego mrozu w zgrzebnej koszulinie męża poległego tuliła. Spojrzenie kobiety utknęło z wyrzutem głębokim w czerwienią gorejących ślepiach wampira.


Elin jakby bez udziału woli doprowadziła ich dwójkę do chaty, głęboko w ziemi wkopanej, otulonej z zewnątrz jakby pierzyną wodorostów, mchu i trawy. Wnętrze siedliska grubo drewnem i futrami poobijane było i światła szarego poranku nie przepuszczało. Proste, niczym nie zdobione sprzęty tu stały: ławy dwie i stół.
Elin zaczęła je odsuwać…


Ludzie poczynali ratować okoliczne domostwa, by ogień się dalej od halli nie przeniósł. Wokół ciała poległych kruki powoli zaczęły przyciągać więc i poległymi i rannymi poczęto się szybko zajmować.
Ghule Freyvinda wraz z panem swym ruszyli ku jarlowi, któren właśnie Eggnira krwią swą poił i rozkazy wydawał drugiemu ze swych przybocznych co na nogach się trzymał.
- Rannych opatrzyć, spokój zapewnić. Poległych do pogrzebania sposobić. Ludzi poślij by wieści zebrali o to co tej nocy zaszło i czemu. Chcę wiedzieć, kto to uczynił.

Clotchild do Lenartssona się w między czasie podsunęła szepcząc:
- Będziem straż trzymać. Skrzynie przyszykujemy by gotowa była na wszelką konieczność.

Jarl wychowanka swego zoczył:
- Całyś? Dobrze - nie czekał na potwierdzenie - Gdzie reszta? - spytał niemalże warcząc - Schronić się nam trzeba.
Gdy Ødger swoim ludziom śladów Gudrunn szukanie rozkazał, Agvindur do bezpiecznego domu ich poprowadził. Gniew z niego wyciekał jak woda z dziurawego bukłaka.
- Pomówić nam idzie, co tu się stało. - rzekł drzwi do ziemnej chaty otwierając.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 02-06-2016 o 19:58.
corax jest offline  
Stary 08-06-2016, 09:56   #19
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


- Skrzynię przyszykujcie, ale wraz z resztą einherjar dziś będę spoczywał. Lepiej nam dziś razem co by ten pomiot w dzień czego próbował - Freyvind odezwał się do Chlotchild i Grima idąc za Agvindurem. - I przykazuję byście w dzień odpoczęli i nie ryzykowali za mocno. Wybornie się spisaliście, dumny z was jestem. Obręczy bym nie skąpił gdybym miał by je rozdać. - Podążając za jarlem wolnym utykającym krokiem przesunął po policzku Franki i klepnął Bjarkiego w zdrowe ramię.
Ghul skinął głową, krocząc zmęczony obok pana swego.
- Panie, a nie głodnyś - dopytywała Franka, zmartwionym wzrokiem mierząc kulejącego Freya. - Jak nie my, to kogoś znajdziem.
- Nie czas teraz na to. Świt lada moment, a my się jeszcze naradzić z jarlem musimy. Dobrze, że wy bez przeszkód z halli się wydostaliście, po zmroku się pożywić przyjdzie. Co to była za niewiasta z łukiem tak odważnie z wami ku walce biegnąca?
- Na imię Karina ma. -
Grima głos stał się pozbawiony emocji. - Gdzieś z południa pochodzi. Tylem zdołał się dowiedzieć po walce. Dzielnie pola stawała.
- A ja? -
Chlotchild dopominała się o pochwały.
- Ty też…. - Bjarki westchnął.
- Walczyliście? - zdziwił się skald marszcząc brwi w zdziwieniu. - Byli przy wyrąbanym wejściu?
- Z bokuśmy walkę toczyli… -
pisnęła Franka - Bjarki stawał naprzeciw wielkiej bestii co ludzi ubijała. Panie, szkoda żeś tego nie widział. Nasz brzydak jako ten niedźwiedź rozeźlony stanął i jak nie ryknie… A z tyłu ta łuczniczka strzałami siała…
- Zamilknij dziewczyno! -
huknął na nią Grim. Zmęczon był okrutnie, widać to było po nim. Twarz mocniej niż normalnie w grymasie sciągnięta, a blizna na pustym oczodole tikiem się poruszała.

Skald spojrzał na oboje.
Dwa ghule, choćby i ze wsparciem tajemniczej łuczniczki, stające naprzeciw bestii z pomiotu Lokiego…
Choć wciąż głodny i ranion mieczem, naciął przegub wystawiając rękę.
- Pijcie. I opowiadajcie o boju nim do chaty nie dojdziemy.
Bjarki przyssał się do rany, lecz Franka tylko główką pokręciła.
- Nie trzeba mi, całam. A walka okrutna była. Bestia pazurami i paszczą kłapała, rany ciągle swe leczyła jako magią. A Bjarki z jedną ręką jedną władną na przeciw stanał. - Franka szła tyłem przed Freyem i opowieść snuła gestykulując. Oczy miała pijane niemal ekstazą. - Toć i u jego boku dwie niewiasty z mieczami się ustawiły i tarczami. Ale bestia je razem potężnych łap powaliła jako młode drzewka!
Grim sapnął:
- Dziewczyno, skup się i nie pleć swadby.
- Toż to najszczersza prawda! Truchła ichnie leżą obok halli! -
obruszyła się Chlo i kontynuowała: - A na to nasz brzydak jak się nie zamachnie, jak nie świśnie w nogę co jak konar drzewa gruba. Miecz głęboko wlazł! - Frankijka aż dech straciła z wrażenia. - Bestia ryknęła, a na to Karina - imię wymówiła z naciskiem na ostatnią sylabę - szyła strzałą i drugi raz i trzeci. A na to wszystko Bjarki kopniakiem w cięcie wymierzył i uwagę bestii na siebie ściągnął. No tom wraziła mu sztylet pod żebro.. I jużem myślała, że po mnie jako paszcze swą na mnie zwrócił ale wtenczas on odszedł w nicość. Tako było, jak na honor swój i Twój panie!
Grim tylko głową kręcił nic nie mówiąc.
- Powiedz Bjarki czemuś zły i markotny. Czyny wasze godne by w pieśniach je sławić, a ty głową kręcisz i smutkiem zioniesz. - Frey idąc spojrzał na wielkoluda. - Zali o to idzie, żeś wszystkich nie uchronił?
Ghul westchnął ciężko.
- Atak dziwny to był. Dobrze przemyślany. Coś pokazać chcieli. Ale bestia mimo, że godny przeciwnik nie walczyła do cna… - zaciął usta.
- Do osiągnięcia jakowegoś celu, choć nie ona ten cel osiągnąć miała?
Pokiwał głową stąpając ciężko, ramię urażone nieco sztywno niosąc. Westchnął ciężko.
- Dużo ludzi padło dziś. A wilki zwykle bez ofiary nie odstępują. Gonią aż zagonią…
- Jednegom ubił, druga suka raniona uciekła. Dwa kolejne z jarlem i rudowłosym stawały gdy ich hirdmani w ostatnim wysiłku w sukurs im poszli. Wyście stawali dzielnie raniąc kurwiego syna. Widno to przez to.

Bjarki pokiwał głową choć nie do końca przekonany. Franka za to niemalże pląsała, wywołała lekki uśmiech Rudowłosego, któren z nagła ją do siebie przyciągnął w pasie mocno ujmując.
Skald nie mówił nic więcej, dochodzili już do ziemianki ku której kierował ich jarl.




Elin klapę otwierała kryjącą dziurę w ziemi wyłożoną skórami i futrami, gdy do chatki wkroczyli jarl wraz ze swym bratem i przyjacielem. Wieszczka zamarła mierząc uważnie Agvindura spojrzeniem swego błękitnego oka. Pogrobiec na to, z boku stojący i bezwiednie, bezwstydnie obserwujący do Widzenia przygotowania, powitał przybywających tylko spojrzeniem, a przygodny topór, świadek śmierci swego dzierżyciela sprzed chwili spoczywał oparty o ścianę… nieopodal.
Jarl podszedł do volvy, przyglądając się jej, wzrokiem mierząc uważnym. Oblicze się mu po chwili wypogodziło.
- Nic Ci?
Pokręciła powoli głową.
- Mi nie ale… - Skłoniła głowę przykładając rękę do swej piersi. - O wybaczenie upraszam, że Sigrun nie zdołałam upilnować. - Zacisnęła dłoń w pięść wbijając paznokcie w skórę. W głosie Elin ból mieszał się z wściekłością. - Sucze syny ją porwały… - Uniosła wzrok, w którym płonął zimny gniew. - Znajdę ich, zapłacą, przysięgam na Wszechojca.
Agvindur pięści zacisnął i przez chwile szczęki jego ruszały się bez udziału woli. Brwi zmarszczone pomiędzy sobą grube żyły nabrzmiałe skryły. Oczy ciskały gromy w stojącą na przeciwko wieszczkę.
- Jak.To.Porwały? - wycedził, zaciskając dłoń na głowni miecza. Krok postąpił do przodu wzburzony.
Ødger ruszył się za nim jakby przyjaciela chciał łapać.
Volva nie cofnęła się.
- Nie usłuchała mnie i wróciła do halli podglądać. Szliśmy razem do schronienia. Znikąd jeden z pomiotów wychynął i nim zdążyliśmy zareagować ze Słoneczkiem zniknął… Szukałam… Rozpłynęli się jak we mgle. - Pod koniec wypowiedzi Elin głos jej się nagle załamał i głowę spuściła słowa więcej nie mogąc powiedzieć. Freyvind wtenczas przekuśtykał odgradzając ją od jarla którym zaczynał targać gniew.
- Moi Gudrunn znajdą - odezwał się Rudowłosy dłoń na ramieniu Agvindura kładąc. - Ona pomóc może zdoła.
Jarl dłoń strząsnął z dzikim warknięciem, które sprawiło, że znowu do rodu Bestii bardziej podobny.
- Sigrun… - urwał jakby zdradzić więcej nie chciał. - ...znaleźć się musi!!! - ryknął. Ødger głową na to tylko skinął.
- Nie ubili jej jak innych. - Przemówił Freyvind spokojnym tonem przesuwając się trochę bardziej by volvę osłaniać. - Żywcem porwali. A uczynił to jeden co krążył wokół w jakimś celu, zamiast wspomóc tych pięcioro co wyrżnąć nas tam chciało. Jakiś cel w tym miał, nawet gdym jego pobratymca ubijał wciąż czaił się. Sigrun żyje i im potrzebna. - Mówił wciąż spokojnym modulowanym głosem by starać się uśpić budzącą się bestię i dać Agvindurowi nadzieję. - Może psie syny wiadomość wyślą wiedząc jak ją miłujesz czegoś żądając za zwrot jej.
- Zemsty szczeniak szukał… -
Zawyła volva głowy nie podnosząc. - Pełen jej i gniewu był… Zapłacą… - Elin drżała cała. - Zapłacą za mieszanie niewinnych w swe walki… Niech tylko słońce zajdzie…
- Zemsty? Na Sigrun? -
Agvindur słuchał słów skalda i volvy wzrok przenosząc to z jednego, to z drugiego. - Jaki cel mieć mogli w napaści takowej? Planowanej. Wokół wilków licznych nie ma. A tu pięciu napadło?! I dziewkę jedną z halli zabrało? Na gości mych atak przypuściło?!
- Słoneczko niewinna… gdzie tu jej wina?! Czemu ją, czemu ją… -
Wieszczka kręciła głową nie słuchając chyba co inni mówią.
- Rzuć runy. Zobacz co przyczyną! - rozkazał niecierpliwie jarl.
Elin bezwolnie sięgnęła do pasa po woreczek i ku swemu zdziwieniu odkryła, że runy rzeczywiście tam są. Widać Bogowie przychylni tym razem byli. Odeszła chwiejnym krokiem w kąt izby, żeby choć trochę spokoju mieć. Sztylet błysnął w ręce wieszczki i przeciął jej przedramię. Krew spłynęła na rzucane na ziemię kości.
- Czemu… Czemu Słoneczko zabrana… Czemu halla spłonęła… - Szeptała volva klękając przy runach. - I gdzie ona jest…
- Sigrun! -
Elin zawyła rękę wyciągając i powietrze próbując łapać, gdy nic nie uchwyciła ponownie kośćmi rzuciła.




- A Tyś gdzie był? - Agvindur złość swą na Freyvinda przekierował.
- Z ludźmi twemi wyłamałem odrzwia by dostać się pod ciosy jednej z bestii. Trzech wojów padło, reszta uciekła. Gdym zarżnął pomiot Váliego, spokój się uczynił i nikt więcej nas nie napastował. Sław imię Volunda, bo gdym z wilkołakiem walczył, któren magią Lokiego przepaść w ziemi otworzył… Sigrun jaka była w nią wpadła i korzenia się jeno trzymała przez Pogrobca zratowana została. Po walce nic tam czynić więcej nie stało niźli się chronić ucieczką lub w sukurs iść walczącym. Volund na straży volvy i Sigrun stanął, ja na pomoc Ci ruszyłem - skald mówił spokojnie patrząc Agvindurowi w oczy, za oczyma jarla widząc jedynie wzrok Pogrobowca jak gdyby nieodgadniony, ale z jakimś uznaniem lub podziwem milczącego berserkera… jak gdyby na tak śmiałą szczerość dosłownie w obliczu budzącej się bestii. - Tam starłem się z jedną z nich, co w ludzkiej postaci w bój szła nie jak to zwykłe te sucze syny czynić, w bestii postaci. Dawnom z takim wojem nie walczył, a jej wzrok sam przerażenie wzbudzał. Gdym ją ciężej ranił uciekła w nicość dwa ogary z pustki na mnie szczując. Pozostałe bestie widno jej śladem odeszły - opowiadał, lecz jego myśli zaczęły błądzić gdzieś podczas przemowy. Znamię z jaśniejszego futra w kształcie grotu strzały. Widział je gdzieś… to już wiedział gdy tylko je zobaczył u bestii walczącej z jarlem.
Teraz przypomniał sobie gdzie.

- Nieeeeeeeeeee! - nagły wrzask Elin był tak przepojony bólem jakby była żywą istotą, której właśnie serce wyrwano. - Sigruun… - zawyła i chwyciła sztylet ponownie w dłoń, by zacząć znaki tajemne ryć na ziemi. - Przeklinam… Przeklinam morderców Sigrun… Na ziemię i wodę, powietrze i ogień… Przeklinam ich kości i mięso, przeklinam ich dzieci i dzieci ich dzieci, tak do dziewiątego pokolenia. Niech nie znajdą pokoju ni na lądzie ni na morzu. Niech Hel ich nie przyjmie do swego królestwa. Niech wszystko co dotkną w popiół się zmieni… - Głos volvy urwał się raptownie a jej ciałem wstrząsnął szloch. - Przeklinam… - Wyszeptała i poczęła się kołysać.
Freyvind spostrzegł, że Agvindur zamarł w pół gestu. Twarz potwornych rysów nabrała gdy bestia jego na wierzch poczęła się przedostawać. Widać po nim było, że walkę toczy sam z sobą. Lenartsson widział go w takim stanie kilka razy jedynie mimo, że i on i jego wychowanek i ich stwórca temperament mieli ognisty. Frey wiedział, że bestia za mgnienie oka wyjdzie na wierzch. A oni byli zamknięci w niewielkiej ziemiance, za wybór mając jedynie wschód słońca.
Bezzwłocznie i bez zawahania Pogrobiec dotychczas jak posąg trwający i tylko spojrzeniem raczący zerwał się ku wielkiemu jarlowi, ręce naprędce w czasie od miejsca jego do jarla szeroko rozkładając by raptownie spróbować go w swym uścisku zamknąć. Skald wtenczas sięgnął ku mocy krwi zwiększając swe siły tak, że drakkarom gołymi rękoma maszty mógłby łamać. Rzucił się za Volundem by łapać i trzymać Bestię jaka wybudziła się i przejmowała kontrolę nad jarlem.
Wieszczka głowę uniosła jakby tknięta myślą nagłą i pochwycić spojrzenie jarla spróbowała.
- Agvindurze… - Głos pełen bólu i tęsknoty z jej piersi się wydobył.


Jarl jednak nie słyszał jej, i w tej samej chwili, gdy myśli jego oddały się pierwotnym instynktom Bestii i oczy patrzące na volvę i brata krwi przed nim patrzyły jedynie jak na ofiary, skald i berserker byli jak jeden mąż rzucili się ku większemu wampirowi, w pierwszej chwili by jąć w zapasach władcę Ribe. Ręce ich próbowały pochwycić wpierw jego tors by nie uciekł, nie wywinął się, a dalej ręce, które i bez broni mogły ich skrzywdzić. Przez mgnienie oka zamiast trzech mężczyzn widać było kotłowaninę i słychać wrzask - nie, ryk - czegoś, co tkwiło głęboko w nich wszystkich, było dawniejsze niż kraj Dunów i posiadało własną świadomość; z którą nigdy nie zetknął się umysł ludzki.
Ødger w tym czasie rzucił się ku volvie aby osłonić ją na wszelki wypadek.
Jarl wierzgnął potężnie, pochwycony, próbował był odwrócić się ku Volundowi, który od strony pleców jego chwycił w niedźwiedzi uścisk jakim był niósł wcześniej volvę swojego nowego pana, jak gdyby w brutalnej tego parodii. Żwawszy i chyży Frey, który też musiał stawić czoła jarlowi twarzą w twarz jedną ręką jął szybko uchwycił gardło Agvindura z siłą, która zabiłaby niejednego śmiertelnego, a ledwie wystarczała do utrzymania na dystans głowy i kłów jarla walczącego niczym rosomak. Zdzierżyć musiał uderzenie jarlowej pięści po omacku próbującej bić by jak dzika bestia się wyswobodzić; z zaczepionym doń Volundem i trzymającym go skaldem jął cofać się byle uderzyć w jakiś mebel lub stół, byle zwalczyć też tego pierwszego i tylko wspólne wysiłki pozwoliły powstrzymać Bestię. Na chwilę...
Minęło mrugnięcie oczu, a był to dopiero początek szału, który mógł zabić ich wszystkich.
-AGVINDUR!!! - Freyvind krzyknął głośno prawie wprost do ucha przepełnionego furią jarla. - Zemsta! Uspokój się. Oszczędzaj siły na pomstę! - starał się przebić przez zasłonę szału by dotrzeć do odepchniętej przez bestię jaźni jarla i przekonać ją by walczyła. By stłamsiła potwora jaki przejął we władanie jego ciało.
- BJARKI! - ryknął Volund do ghula Freyvinda, którego imię był zasłyszał od skalda w trakcie pożaru. - ZARYGLUJCIE DRZWI!
Z zewnątrz tumult dał się słyszeć i gruchot, gdy drzwi do chaty zawalone czymś zostały i głos ghula dał się słyszeć przepełniony niepokojem. Czy o pana jego, czy o konsekwencje objawienia się bestii.
- Gotów!
Rudowłosy obserwował wysiłki dwójki walczącej z niekontrolowanym gniewem i smutkiem Agvindura i Elin. Tę ostatnią niemalże jak wór potraktował, rzucając ją do wyłożonej skórami jamy. Spojrzał w jej nieprzytomne oczy i nakazał:
- Nie ruszaj się stąd, nie odzywaj się teraz. Odpocznij - pogłaskał volvę po policzku, krwawe łzy ścierając i … nakrył grubą warstwą futer chowając ją przed widokiem zebranych.
Chciała wyciągnąć rękę ku Ødgerowi ale futra, którymi ją przykrył jej to uniemożliwiły. Skuliła sie więc obejmując ramionami kolana i pozwoliła łzom dalej płynąć ale nie wydała przy tym z siebie dźwięku. Miała ochotę więcej się nie obudzić.

Wielka, długowłosa bestia jaką stał się Agvindur wzrok straszny skupiła na Freyvindzie, gdy ten przemówił do niej. Oczy przepełnione żądzą krwi, żądzą niszczenia, żądza pogromu, wypełnione były również krwistymi łzami toczącymi się po policzku. Ryk potwora przepełniony był żalem nie do utulenia, nie do zapomnienia. Krótkotrwała iskierka inteligencji zgasła jednak i pogrążyła się w ciemności zasnuwającej spojrzenie jarla.
Skald uczepił się tego błysku.
- Dorwiemy tą dziwkę, wyrżniemy ich - krzyczał do Agvindura starając się odnaleźć znowu tą ulotną nić świadomości jarla. - TYLKO USPOKÓJ SIĘ NA DZIEWIĘĆ ŚWIATÓW!
Na chwilę wszystko jak gdyby zamarło.
Jarl stał jak nieruchomy posąg i tylko żyły pulsowały na jego szyi, oczy półprzymknięte i kły obnażone, lecz gdzieś w nieruchomości tej widać było, że w nim samym toczy się batalia mniej bezpośrednia, lecz jeszcze bardziej brutalna niż próba powstrzymania go przez dwóch aftergangerów. Volund również znieruchomiał, jak gdyby bojąc się, że najmniejszy poczyniony gest zakłóci skupienie Agvindura, przez którego całe ciało przeszedł tylko momentalny wstrząs, drżenie, jak gdyby zrzucił coś z siebie… choć na chwilę. Ani jeden ani drugi wampir oczywiście nie byli go jeszcze wypuścili, pomimo, iż wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się od przemocy.
- Sigrun… - imię jeno wychrypiał przez zapiekłe nagle wargi. - Sigrun - powtórzył raz jeszcze szeptem już jakby do siebie, jakby próbując zrozumieć na przekór wszystkiemu.
Potężne ciało zwiotczało nagle w uścisku trzymającej go dwójki i choć wzrok jego straszny nadal był, poblasku rozumu nabierał.
Volund widząc to, zza jarla patrząc ku jego obliczu, łagodnie uścisk zwolnił, powoli ręce spod ramion wysunął cofając się miękkimi krokami aż odsunął się całkiem. Ręce znów wzdłuż boków wyprostował i po chwili wzrok jego własny znów stał się niewyraźny i odległy, jak nieraz wcześniej.

- Bjarki, Chlo - krzyknął skald przez drzwi do których się zbliżył, gdy również puścił Agvindura.
- Jest… - posłyszał głos Frankijki, nader gorliwy i niecierpliwy. I z nienacka urwany, gdy przechodził w niewyraźne mamrotanie.
- Panie? Krwi? - zagrzmiał basowy głos Grima.
- Świta już. Ale będziemy potrzebować o zmierzchu. - Odwrócił się na chwilę ku wnętrzu. Samo słowo “krwi” wypowiedziane przez ghula sprawiło, że zadygotał z głodu. - Dużo.
- Tak, panie.
- Panie! -
znowu pisk Chlo i tąpnięcie w drzwi drewniane i głos oddalający się. - No puszczaj, brzydaku!
- Spokoj tam! - warknął afterganger przez drzwi. - Krwi przygotujcie, tu już nic się nie dzieje złego. - odszedł do wnętrza zerkając to na Agvindura to na Volunda. Z zewnątrz dobiegło przepełnione rozczarowaniem mamrotanie Chlo, szybko zanikające.
- Jak blisko do świtu? - podniósł się głos Pogrobca.
- Już niebo różowieje na horyzoncie. - wyjaśnił Bjarki. Na odpowiedź tę Volund tylko obniżył głowę, zerkając raz spod brwi na innych obecnych i pogrążył się ewidentnie we własnych myślach.
Agvindur zaś spojrzał na Rudowłosego co stał w głębi chatyny. Ruszył ku niemu, lecz jego ruchom brak było zwykłej pewności i buty.
- Nie teraz - rzekł przyjaciel. - Jutro.
Agvindur naparł ciałem jakby przejść mimo Ødgera chciał. Ten jednak z drogi nie ustąpił jak winien, drogę zastępując.
- Nie teraz, rzekłem. - Wpatrzył się w twarz jarla, co warknął jeno i ponowne pół kroku zrobił by do volvy się przedostać. Pogrobiec na to zerknął w ich stronę, i znów powiódł oczyma ku Freyvindowi, by spojrzenie wymienić, jak gdyby bez słów się naradzić. Skald kiwnął głową i przeszedł stając obok Rudowłosego afergangera. Ewidentnie się jednak nie zrozumieli, jako że Pogrobiec podszedł stając ramię w ramię z jarlem.
- Nie teraz - powtórzył Frey za Odgerem.
Agvindur potoczył spojrzeniem między nim. Zaciśnięte szczęki i pięści świadczyły o kolejnej tej nocy walce. Tym razem wygranej.
- Spać! - warknął despotycznie, jakby i sobie chciał wydać rozkaz. Stojący obok Pogrobiec tylko baczył go ostrożnie wzrokiem.
Futra skuliły się jeszcze bardziej na dźwięk głosu jarla, a Freyvind zerknął czujnie na ten ruch i kły zaczęły wysuwać się lekko. Wzrok miał trochę nieprzytomny.
Krew…
Krew volvy.
Krew jarla
...

Zamknął oczy gdy zatelepotało nim z głodu. Zacisnął pięści by po krótkiej chwili otworzyć oczy.
- Tak… spać - wycedził ciężko z zaciśniętymi szczękami.
Powlókł się do przeciwległego kąta niż skupisko futer. Ødger zajął miejsce przy volvie, jarl ułożył się w kącie w pobliżu wejścia, Volund również zajął miejsce spoczynku tak by móc rozprostować się w miarę “wygodnie”. Wkrótce pełen spokój zapanował gdy piątka aftergangerów pogrążyła się w letargu.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 08-06-2016, 14:51   #20
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Wieczór: Elin


Elin otworzyła oczy i pierwsze co do niej dotarło, to śpiew dobiegający z zewnątrz. Piękny głos Ljubow i kogoś jeszcze, pełen smutku, rozdzierający, przypominający o wydarzeniach z poprzedniej nocy.


Uniosła się gwałtownie i rozejrzała po chatynce. Pozostali spali jeszcze głęboko. Wstała ostrożnie i ruszyła do kąta po swe kości i sztylet. Tylko tyle jej zostało. Wilkołaki zabrały jej wszystko. Dopilnuje, by ich znaleziono a potem opuści Ribe. Nie miała czego tu szukać, nie po tym gdy pozwoliła by krzywda dotknęła Słoneczko. Pozbierała swoje rzeczy i ostrożnie ruszyła ku wyjściu.
Na zewnątrz kobiety Ribe przygotowały ciała, które teraz owinięte w płótna leżały złożone na wielkim stosie. Mężowie pod komentą drugiego z hirdmanów jarla pilnowali okolicy. Całe miasto wciąż pogrążone było w szoku i zadziwieniu brutalnym atakiem na domenę Agvindura.
Szła nie bardzo wiedząc dokąd, a po drodze mignęły jej Ljubow, łuczniczka, rodzice Sigrun i jeszcze jedna kobieta stojący przy stosie. Zamarła i chciała podejść lecz odwagi jej nie stało. Przemknęła dalej, by dostrzec jednego z przeciwników jarla krążącego wśród strażników. Tam też skierowała swe niepewne kroki.
Mężczyzna dojrzały wiekiem



krążył i nadzorował wydając rozkazy nie swoim hirdmanom. Gdy volvę zobaczył pokłonił się nisko pytając z nijaką miną:

- Odpoczeliście, pani?
- Co tu robicie? Jarl jasno Wam nakazał opuścić Ribe. - Głos wieszczki był chłodny i opanowany. Postawa wyniosła.
- Rodzinę odwiedzam i - potoczył ręką - na pogrzeb przyjechałm. - odparł z posłuszeństwem ironicznym pochylając głowę. - Wiele złego się podziało odkąd osadę opuściłem. Volvą jesteś pani… powiedz… wiele jeszcze się podzieje?
Kilku mężczyzn uszu nadstawiło na tę wymianę. Nastroje po niedawnych wydarzeniach wciąż gorące były. W ogniu zdarzeń wiele rzeczy się wykuwało: czasem lojalność, czasem co innego.
- Niespokojne czasy ale jarl sobie i teraz poradzi. - Odrzekła spokojnie, uwagę kierując na hirdmanów. - A Wy czemu słuchacie nie swego dowódcę?
Magni postąpił do przodu nim hirdmani zdążyli odpowiedzieć. Pod ramię ją ujął i delikatnie lecz stanowczo sterując nią odciągać zaczął na osobność.
Wyciągnęła zwinnie rękę i stanęła mrużąc swe jedno oko.
- Nie Was pytałam. - Ponownie spojrzała na strażników, a mężczyzna jak oparzony podskoczył i uciekać począł po drodze o wiadro się przewracając. Nie przestał jednak zwiększać swej odległości od volvy nawet na czworakach, próbując oddalić się jak najszybciej.
Zebrani ze zdziwieniem oglądali się za znikającym w popłochu Magnim. Jakoś żaden z nich nie chciał spojrzeć w twarz wieszczce. Jeden jedyny dość krępy i niski mąż podszedł do niej



Którego sentymentem darzyła niejakim. Rune go nazywano.
- Przybył nad ranem, pani. Od tego czasu gęba się mu nie zamykała. Ale że z rodziny mu wczoraj chłopaka ubili, to go i do pogrzebu dopuścić trzeba nam. Jarl jak? - spytał mierząc volvę uważnym spojrzeniem głowę nieco zadzierając do góry.
- Śpi, niedługo wyjdzie i sam wyda polecenia. Wracać do niego winnam. - Uśmiechnęła się ze smutkiem do mężczyzny i ruszyła z powrotem. Chciała w spokoju rzucić runami ale Agvindur wiedzieć musiał, że kruki już krążyć poczęły.
Rune głową pokiwał, nie zatrzymywał jednookiej.


Wieczór: Freyvind


Skald otworzył oczy patrząc w sufit.
Czuł głód.
Potoczył wzrokiem po ziemiance, gdzie pogrążeni w letargu leżeli jeszcze Agvindur i Volund, po czym wstał ciężko. Kuśtykając wyszedł z ziemianki rozglądając się i zauważając stos na którym spoczywały ciała zabitych przez pomiot Lokiego. Tuzin ciał w całunach nie wzruszył nim specjalnie, biorąc pod uwagę co potrafiły te potwory Ribe wykupiło się tanim kosztem… choć nie rzekł by tego przy Agvindurze.
Szczególnie po jego porannej reakcji.
Zastanowił się raz jeszcze nad tym co mówił Grim: “walczyły nie do cna”.
- Grim? Chlodchild? - zawołał czując, że tężeje i spina się na każdy widok odsłoniętej szyi, na każdego z mieszkańców, w których żyłach pulsował płyn życia.
Chlo pojawiła się jak za sprawą magii.
- Jestem, panie. Chodź. Czekają. - dłoń Freya schwytała w ciepłą od gorącej krwi płynącej w niej, miekką dłoń i pociągnęła za sobą. Lenartssona kusiła nawet jej żywa, buzująca szybko krew i walenie serca, które nagle poczuć mógł tuż blisko siebie.
Pociągnęła go do chatki na uboczu, po drodze szczebiocząc wesoło, niemalże porwana w wir wydarzeń minionego dnia.
W środku były cztery kobiety i jeden nastoletni młodzik. Wszyscy ciemnowłosi, smagłolicy. Przestraszeni, co znowu głód Brujah załaskotało.
- Dość będzie, panie? Jeśli trzeba, ja jeszczem wypoczęta. - uśmiechnęła z chorym oczekiwaniem w oczach.

Nie odpowiedział. Drżał z niecierpliwości i mało co nie przyskoczył jednym susem do pierwszej z kobiet. Opanował się, ale podszedł szybkim krokiem i bez ceregieli przekrzywił głowę branki wpijając w jej szyję swoje kły. Jęknął z zadowolenia czując życiodajny płyn wypełniający go i tłumiący pożar jaki palił go odkąd sięgnął ku darowi Odyna pozwalającemu wzmocnić swą siłę. Dziewczyna wyprężyła się w rozkoszy zamykając oczy. Oddychała płytko i szybko wydając jedynie z siebie krótkie westchnienia. Szybko bijące serce pompowało krew, którą Frey pił z niej zachłannie.
Mocno ścisnął jej udo, na co jęknęła już bardzo słabym głosem.
Może to go trochę oprzytomniło.
Ribe miało dziś już wystarczająco dużo ciał zawiniętych w całuny i czekających na ogień.
Walczył ze sobą chwilę, lecz w końcu oderwał się od omdlonej służki. Odychała wolno, ciężko i płytko. Ale oddychała.
Spojrzał na kolejną z branek postepując o krok.
Była spanikowana, lecz patrzyła na tą od której afterganger odstąpił. Tej która leżała z błogością i rozkoszą na nieprzytomnym obliczu. Co najważniejsze - która jeszcze żyła.
Mimo to zrobiła słaby ruch jakby chciała się zerwac i uciec, lecz drogę zastąpiła jej Chlodchild z nerwowym uśmiechem kiwająca głową. Przerażona niewolna oklapła i sama odchyliła głowę.
Po chwili spazmatycznie wciągnęła powietrze w reakcji na rozkosz, a Frey ssał życiodajny płyn. Już spokojniej, choć wciąż z pasją nieugaszonego jeszcze do końca ognia. Pijąc wykorzystywał krew do uleczenia swych ran zadanych mu przez ogara szarookiej. Posoka dziewczyny wypełnieła jego ciało by zaraz odbudowywać jego poranione ciało.

Gdy odstąpił od młodzika będącego jego czwartą z ofiar, zbliżył się do Franki.
- Spisałaś się - odezwał się do niej cicho obejmując dziewczynę i całując w usta.
Zadrżała.
Do tej pory z zazdrością patrzyła jak wampir posila się na niewolnych, czując jedynie wyimaginowaną przyjemność jaką sobie wyobrażała.
Jaką pamiętała dobrze.
Jęknęła cicho przekrzywiając głowę.
Afterganger miast tego rozdarł jej suknię i wpił się w jej pierś.
Czym innym było dawanie przyjemności jaką sprawiał “pocałunek wampira” ofiarom traktowanym jedynie jako worki krwi, a czym innym dawanie rozkoszy takim jak ona. Wiernym sługom. Przewrócił ją na ziemię chwytając za pośladek. Franka jęknęła głośniej.

W czasie miłosnego aktu nie pił z niej dużo, nie chciał jej zbytnio osłabić. Był to akt nagrody, a nie faktyczne pożywianie się. Gdy wijąc się pod nim chrapliwie jęczała zbliżając się do szczytu rozerwał przegub zębami podstawiając go pod jej usta. Wpiła się w niego chciwie i wyprężyła drżąc gdy zalała ją fala nieopisanej przyjemności.
Biarki… chyba nie chciałby w ten sposób.


Wieczór: Elin, Volund, Agvindur, Odger


Dotarła z powrotem do ziemianki i cichutko wślizgnęła się do środka. Widząc śpiących jeszcze jarla i Pogrobowca przesunęła się w dalszy kąt i wyciągnęła kości. Dłoń nacięła i skropiła runy, by rzucić je w poszukiwaniu odpowiedzi.
- Gdzie morderców Sigrun odnajdziemy? - Wyszeptała nachylając się nad układem.
Norny jednak zlitowania nad Elin nadal nie miały. Nie ujrzała odpowiedzi na swe pytanie, tylko jarla trzymającego jasnowłosą dziewczynkę w swych wielkich dłoniach i przekazującego dzieciątko kobiecie. Zamrugała, by następnie potężne, rozłożyste drzewo obaczyć, które uschnięte już zupełnie prawie było poza jedną gałęzią, lśniącą jaskrawym blaskiem. Widziała jak ta gałąź od innych starszych, grubszych pochodzi i ponownie zaszlochała opierając głowę o klepisko.
Kroki posłyszała wchodzące do chaty i dłoń czyjąś na ramieniu.
- Tu jesteś.... - usłyszała męski głos przy uchu.
Uniosła się lekko, by sprawdzić, kto mówi.
Rudowłosy wampir pochylał się nad nią z niejako czułym uśmiechem.
- Wstań. - podsunął jej dłoń wyciągniętą.
Usłuchała wpatrzona zafascynowanym wzrokiem w mężczyznę, by zaraz zawstydzona go opuścić.
- Dziękuję… za rano. - Powiedziała cicho.
Nim Rudowłosy obrońca zdążył odpowiedzieć uwagę obydwojga przykuł nieodgadniony odgłos spod ściany ziemianki, wzdłuż której Pogrobiec był leżał jak umarły. Drgnął dziwnie, po czym oczu nawet nie otwierając, z grymasem kogoś chorego lub w jakiś sposób wycieńczonego powoli odwrócił jeno głowę na bok, ku nim, wrażenie czyniąc jak gdyby był zbyt zmęczony by na bok całkiem się obrócić. Przymknięte oczy wyglądały ich przez chwilę w ciszy w ciemnym pomieszczeniu, czerwieniejąc nieco zapewne w związku z ciemnością, nie patrząc wcale jak na przyjaciół…
Stojący przy volvie wampir wpatrzył się w źródło hałasów, jakby odruchowo, postępując pół kroku przed wieszczkę.
Z wykopanej dziury w ziemi zaś doszedł kolejny dźwięk. Charkot jakby i cichy odgłos jakby syku, wciąganego powietrza przez zęby.
Elin ze strachem spojrzała w kierunku dziury ale została w miejscu. Volund tymczasem otworzył w pełni oczy i znowu przybrał kamienne oblicze. Zdawał się już całkiem być sobą… lecz miast po prostu wstać, obrócił się na brzuch - nie bez trudu - i dopiero wtem podniósł na rękach i kolanach, chwilę jeszcze przerywając. Ostatni moment prostowania się gdy w pełni już stawał, znów posągowy, piękny i bez widocznych względów i uczuć nie nosił już jednak znamion tej słabości.

Patrzył od razu w stronę legowiska jarla.
Na skórach leżał potężny Agvindur, w tej chwili z karkiem nienaturalnie odgiętym. Twarz schowana pod płaszczem długich włosów, dłonie powoli poruszające palcami, gdy jarl walczył ze swą słabością. Słyszeć się dał cichy skrobot jakby kości o kości gdy Agvindur powoli głowę obracał, by ustawić się na powrót w swej zwykłej formie.
Wieszczka wzrok spuściła zagryzając wargi, by znowu nie szlochać. Ledwie to zrobiła, usłyszała pęknięcie drewna.
Pogrobiec stał jak nastroszony, zgrabiałe, białe jak kości palce zaciskając na brzegu pobliskiego stołu w ziemiance, a choć oczy miał otwarte i twarz bez wyrazu, jasnym było, z tego drżenia tak intensywnego, że niewidocznego gołym okiem, że poza Volundem budził się ktoś jeszcze. Przez chwilę zdawało się, że sękate palce zwieńczą się szponami, które przebiją i tak pękające od wielkiej siły drewno, gdy Pogrobiec, patrząc w nicość, ale zarazem patrząc na Oedgera i Elin w pewnej chwili zacisnął szczęki tak, że prawie słychać było chrobot…
Zamknął oczy, nagle, łagodnie, puszczając stół i prostując się w sposób świadczący, że gdyby był wciąż żył, oddychałby teraz uspokajając się. Zamiast tego sekundę trwał kompletny bezruch i cisza, nim zamrugał razy kilka i znowuż spojrzał po pomieszczeniu, obserwując wszystkich… i mimo kamiennego oblicza wyrażającego jedynie niezainteresowanie - ich reakcje…
Elin na chwilkę spojrzenie uniosła, by sprawdzić kto ten dźwięk wywołuje, a ujrzawszy wróciła nim do jarla, by zaraz spłoszona znowu wzrok w dół skierować. W nagle zapadłej ciszy Agvindur począł się podnosić, gdy trzaskowi głuchemu towarzyszyło niemalże westchnienie ulgi. Podniósł się z wyrwy w podłodze wzrokiem tocząc wokół spod opadających włosów.
- Gdzie Freyvind? - spojrzenie jego po volvie zamarłej w miejscu ledwo się prześlizgnęło.- Twoi coś wiedzą? Coś się dowiedzieli? - dopytywał Rudowłosego. - Kto wie co z Eggirem?
Jarl zarzucił obecnych pytaniami.
Ramiona Elin opadły jeszcze niżej i kroczek się cofnęła, by Odger mógł mówić.
- Śladów wokół Ribe nie znaleźli, zaś Gudrunn obiecała, że do Sighvarta ruszy. Moi ruszyli najkrótszą drogą, jeśli ją znajdą to jeszcze tego wieczora winniśmy coś wiedzieć: czy pomoże czy nic nie znajdzie.
Jarl pokiwał głową w zasępieniu.
- Jak nastroje w osadzie? - potoczył wzrokiem ponownie po zebranych. - I gdzie Freyvind? - zmarszczył brwi.
- Ludzie wzburzeni jeszcze po ataku… Czekają aż jarl się pojawi.... - Odezwała się wieszczka nieśmiało. - Magni próbował polecenia wydawać ale gom przegnała… Stos już gotowy… Brat Twój pewnie się pożywia… - Głowy nie uniosła mówiąc ale spłoszona zerkała.
- Przyprowadź go, byle szybko - jarl zaczął groźnym tonem by na koniec lekko złagodnieć.
Skinęła głową i ruszyła szybkim krokiem ku wyjściu z chaty.

W ziemiance zaś Volund wpatrywał się w drzwi zamknięte chwilę wcześniej przez volvę.
- Lęka się ciebie. - rzekł jedynie do jarla, nie patrząc nań.
- Kto? - jarl w myślach pogrążony ledwo co na słowa Volunda uwagę zwrócił.
- Volva. - skontastował rzeczowo berserker, w końcu odwracając leniwie tylko i głowę do rozmówcy - I winna czuje.
- Winna? - jarl spojrzenie już całkiem na Gangrela skierował - Czego winna?
- Sigrun losu. Nie trzeba Wzroku, by tyle widzieć.
- Los Sigrun na kark tego, kto napadł na Ribe. I czegoś chciał. Bardzo. Nie widać jednak połączenia jednego z drugim, bom wrogów na życie i śmierć wśród lupinów nie miał. - jarl machnął ręką na słowa Volunda.
- Nie wątpim. Lecz volva się lęka i pytaniem jeno, czy lęk ten zagasisz, podsycicz czy lekcepoważysz. - dokończył po prostu Pogrobiec, oczy ku władcy Ribe badawczo trzymając.
- Rzeknij mi raz jeszcze jako to się stało, że Sigrun zabrali? - Agvindur nie zareagował na porady Gangrela. Ten zaś teraz patrzył na jarla, jak gdyby wyrobił w jakiejś cząstce na jego temat zdanie, witając coś z dawna znajomego... spojrzeniem kogoś nawykłego do pewnych zachowań.
- Przytoczyć mogę wszystko, co pamiętam, leczli niewiele rzecz można ponad tyle, że gdy wilk się pojawił, nie mogliśmy zdążyć zareagować i nic więcej nie można było zrobić. - streścił Volund swoim monotem, który miał, jak streszczenie, nie okłamać, lecz zniechęcić do dłuższej opowieści sztuczką, jaką czynili brzydzący się kłamstwem, gdy nie chcieli czegoś powiedzieć…
Agvindur podszedł szybko do Gangrela i spojrzał wprost w oczy jego:
- Jeśli czegoś nie rzekłeś, to teraz dobra chwila na to by rzec resztę… - zaczął ostrzegawczym tonem.
Gangrel czas najdłuższy spojrzenie jarla utrzymywał, jak gdyby wszystko co miał zamiar powiedzieć już był powiedział.
 
Blaithinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172