09-06-2016, 20:29 | #21 |
Reputacja: 1 | Wieczór: Wszyscy Na zewnątrz Elin rozejrzała się za jakimś sługą, by spytać czy Freyvinda widział. Ruszyła za wskazaniami do jednej z chatynek w osadzie. Przystanęła przy drzwiach nie chcąc przeszkadzać w pożywianiu się ale do jej uszu dotarły również dźwięki, których się nie spodziewała. Zawstydzona odeszła kawałeczek dalej nerwowo chodząc to w jedną i drugą stronę czekając aż brat jarla skończy. Po wszystkim Freyvind wyszedł z chaty rozglądając sie po głównym placu. Zobaczył Elin chodząca nerwowo w te i nazad w niewielkim oddaleniu od chaty w której się pożywiał. - Witaj volvo - odezwał się skald podchodząc. - Witajcie, Jarlu Bezdroży. - Odparła Elin cichym głosem. Z wczorajszej wieszczki pewnie opowiadającej o wizji nie pozostało nic. Aftergangerka zdawała się przygnieciona głębokim smutkiem i przestraszona. - Brat Was oczekuje i niecierpliwi się. - Dodała. - Niecierpliwi. - Na twarzy skalda zarysowało się zaniepokojenie. - Spokojny jest? - Spokojny, choć… - Potrząsnęła lekko głową. - Chodźmy. - Dobrze, chodźmy. Niech się dzieje co ma sie dziać - powiedział lekko zrezygnowanym głosem i ruszył z Elin do ziemianki w której przeczekali dzień. - Nie na Was jest wściekły… - Powiedziała cicho, gdy szli obok siebie. - Wieczór jeszcze młody, może i nasza kolej nadejdzie - zażartował choc bez uśmiechu. Zdawało się, że volva chce coś powiedzieć ale zmilczała. Krokiem szybkim dotarli do chatki. Freyvind wstrzymał Elin chwytając lekko za ramię gdy byli kilka kroków od wejścia. - Powiesz mi…? - zaczął dość nieporadnie. - Powiesz mi co widziałaś, gdyś los Sigrun odczytac chciała? Zagryzła wargi na to pytanie i wzrok spuściła na chwilę. - Jeśli… jarl będzie chciał wiedzieć… winien pierwszy to usłyszeć. - Odparła ze smutkiem. Skinał głową na znak, że rozumie. Puścił volvę przodem wchodząc do środka za nią. W środku zaś Volund i Agvindur stali na przeciw siebie. Jarl widać było w napięciu niejakim, na Gangrela spoglądał. Wzroku z berserkera nie odwrócił by przychodzących powitać. - Szukałeś mnie - Freyvind zwrócił się do Agvindura przystając ledwie krok od wejścia. Brujah nie spuszczając spojrzenia z Volunda rzucił: - W swej drodze tu, nicżeś nie słyszał o lupinach co atakować by mogły? Plotki się jakoweś o ucho nie obiły? Elin przesunęła się wzdłuż ściany bliżej Ødgera obserwując mierzących się wzrokiem aftergangerów. - Nie - skald odpowiedział ostrożnie. Ale był marny w ukrywaniu emocji czy kłamstwie. Nawet jak kłamstwo oznaczało częściowe zatajanie prawdy. - Pod Viborgiem były dwa kurwie syny wyrzucone ze swego stada, co parol zagięły na jednego z nas. Alem je wyciął o czym pewnie słyszałeś. Poza tym o wilkach cicho… - Sameś je wyciął? - Agvindur naraz odwrócił się do brata krwi, Volunda mimo zostawiając. Frey westchnął. - Pierwszy pełen wściekłości i ufny w swą siłę, oraz widząc jak samotnie do siedziby wargra Ulfa Anglinga się udaję… twarzą w twarz mnie opadł. I padł po ciężkiej walce. Drugi, brat jego, opadł mnie w schronieniu ale ku memu szczęściu w momencie gdy jarl Viborga swych siepaczy na mnie nasłał. Obudziłem się gdy wilk ich mordował. Stanąłem przeciw niemu. Uciec w świat obok naszego już nie zdążył. - I nikt Cię po tym nie szukał? Nikt nie ścigał? - dopytywał jarl. - Nie - odpowiedział skald. - Ulf Angling żył w pokoju z synami Valiego. Ci co na niego nastawali wyrzutkami stada byli na przekór swemu przewodnikowi czyniący po banicji. Zresztą gdybym się choćby spodziewał, czy z Aros jeno z dwójką ghuli w dzień w skrzyni zamknięty bym tu zdążał? Agvindur z kolei do volvy kryjącej się rzekł: - Pierwszy to raz gdy w cieniu się kryjesz miast na środku stać lub u mego boku. - Zawiodłam… - Odparła cicho. - Większego gniewu Twego nie chcę wywoływać przed oczy Ci się pchając. Zacisnął szczęki i usta: - Rzeknij lepiej coś w runach zobaczyła. Cośkolwiek pozwoliły Ci trzy wiedźmy zoczyć? Pokręciła ze smutkiem głową. - Jeno wilczycę szarooką nad… Sigrun wyjącą. Pogrobiec parsknął. - Jawi się to jako męki, ale gdzie jednoznacznie oznaka śmierci, o Widząca? - wtrącił na to Pogrobiec, swoim zdystansowanym tonem, ale nie jak gdyby chcąc po prostu poddać słowa volvy w powątpiewanie… raczej jak gdyby faktycznie tak usłyszany opis rozumiał. Wieszczka zerknęła na Agvindura co na oboje spozierał teraz i pięść zacisnęła zwracając się do Gangrela. - Nie czepiajże się teraz słów… Widziałam wilczycę nad ciałem… - Spuściła głowę. - Sięgnęłaś kiedyś Wzrokiem tego co jeszcze miejsca nie miało? - letko dopytał Pogrobiec, nie z szacunku. - Pewna jesteś Elin - skald włączył się w wymianę zdań zwracając się do wampirzycy po imieniu, by stonować lekko napiętą atmosferę - która z Norn ukazała Ci śmieć Sigrun? Skuld, Werdandi, czy Urd? Jedyne oko volvy zrobiło się okrągłe niczym koło. - Ciało bez głowy widziałam… - Powiedziała cofając się lekko pod ścianę. - A wcześniej Słoneczko płaczące krwawiący łzami…- Panika w spojrzeniu olbrzymiała. - Gałąź ciągle świeciła… - Odrzekła nagle bez sensu wpatrując się w szoku na jarla. - Tak tedy to Skuld być musiała, skoro Słoneczko wybranką Odyna nie było i nie jest. Los i przeznaczenie, nie to co stało się z nią. Żyje. Pogrobiec spojrzał na skalda, palec do ust przykładając. Podszedł do kobiety. - Pewnaś, że w takiej kolejności? Volva wzroku z Agvindura nie spuszczała niczym przerażone zwierzątko w klatce, powtarzając tylko cicho. - Gąłąź ciągle się świeciła... W oczach jarla czerwień się pojawiła gdy chrapliwie wyszeptał stojąc w bezruchu: - Mów kolejno co widziałaś, kobieto! - rozkaz smagnął volvę niczym bicz. - Słoneczko płączącą krwawymi łzami… Szarooką wilczycę nosem trącającą bezgłowe ciało… - Czyje ciało? - wyszeptał cicho Pogrobiec, tuż obok, prawie że do ucha Elin. Wieszczka podskoczyła gwałtownie i rzuciła się nagle w kierunku drzwi z dziką paniką w oczach, lecz na drodze stał Frey. Nie pozwolił jej wybiec łapiąc ręką wokół kibici i zwracając swą twarz ku jej twarzy. - Uspokój się Elin i mów po prostu co widziałaś - powiedział miękko, choć głosem nie dopuszczającym nie wykonania polecenia. - Elin odpowiedz na pytanie jarla i jego brata - z kąta dobiegł głos Rudowłosego, który udziału starał się nie brać zbyt wiele. Volva zwiotczała w uścisku Freyvinda, a po usłyszeniu głosu Ødgera spojrzała przytomniej na wszystkich. - Nie było głowy… - Wyszeptała. - Dziś rzucałam koścmi i jarla z malutką Sigrun widziałam… a potem wielkie niczym Yggdrasil drzewo lecz uschnięte tylko z jedną gałęzią blaskiem się mieniącą… - Powiedziała i wbiła spojrzenie jednego oka w podłogę czekając na nadejście huraganu. - Ale ciało czyje, volvo? Ta wilczyca z czyim ciałem była? - głos jarla dla odmiany przepełniony nadzieją i niejaką ulgą był. Pokręciła lekko głową. - O Sigrun pytałam… Ale nie wiem teraz czyje ciało ujrzałam… - Jeno bezgłowe… - Ødger odezwał się ponownie. - Walka jakowaś miała miejsce, Agvindurze między Tobą a lupinami? - Nic takowego nie było ostatnimi czasy. Miejsc nowych szukamy jak i lupini ale póki co na zachodzie dość go było dla mnie i moich co i dla wilczego pomiotu. - jarl kręcił głową ze zmarszczonymi brwiami. - Nie zmieniaż to jednak faktu, iż Sigrun odnaleźć nie możem. - przypomniał Volund, nie bacząc jak jarlowi nieprzyjemne są jego słowa, o ile szczere. - Musim, innego wyjścia nie ma - Agvindur stwierdził po prostu z mocą. - Wici rozesłać, Gudrunn o pomoc poprosić. - na te słowa Ødger głową skinął z rękoma zaplecionymi na piersi - Wy do Aros, jako było początkowo planowane. Skald nie odzywał się na razie patrzac na Volunda. Ten jednak, oczu nawet nie przymykając, nie drgnął nawet, wzrok jego zagasł jak gdyby padał na coś innego, niż wnętrze ziemianki w której aftergangerzy byli dzień spędzili. - Czemu Sigrun odnaleźć nie możem? - skald spytał Pogrobca. Pogrobiec zmarszczył brwi, jeszcze zanim wrócił do zgromadzonych i wzrok na Freyvinda przeniósł. - Znaszli sprawców imiona? Ziemie ich może? Czy też podążyć za nimi możesz? - zadał pytania, nie oskarżającym tonem, tylko retoryczne. - Nie wiemy i wiedzieć nie możemy gdzie ich odnaleźć, nie wiemy kim są ni czego chcą i przybyć mogli z dowolnie daleka, a rejterując śladu nie pozostawili. Nie możem dotrzymać im kroku. - Czemu nie możemy odnaleźć Sigrun? - powtórzył skald. Pogrobiec począł przyglądać się i jemu. - Ponieważ oni byli Sigrun porwali, a ich odnaleźć nie możemy. - odparł po prostu. - Czemu? - Wieszli, gdzie są? - zapytał Pogrobiec bez entuzjazmu. - Pytam czemu nie możemy. - Freyvind starannie zaakcentował ostatnie słowa. - Ze trudne to bardziej niźli czyny bohaterów w sagach, wiem. Czemu niemożność czynowi zarzucasz? - Więc o to chodzi? - z całego pomieszczenia ironicznie zagaił Volund - Słoneczka los w szponach lupinów dla ciebie jeno przyczynkiem do próby kolejnego, dającego sławę czynu? - mimo kamiennej twarzy słychać było w głosie Volunda, że coś się w nim było wzburzyło - Lekceważeniem ich nie pokonasz, i może zabiłeś niejednego leczli nie zabijesz czego nie odnajdziesz, skaldzie. - Sława wazna. Agvindur zechce, pomogę mu Sigrun znaleźć, nie to jak rzekł do Aros ruszę. - Skald postapił krok naprzód. - Póki żywa, tedy znaleźć i odbić ją można. W łasce bogów to. Nie odmawiaj Volundzie wiary w czyny jakie z błogosławieństwem Asów i Vanów osiągnąć można. - Zmarszczył nieco brwi. - Choćby i w wytropienie bandy suczych synów. - Żywa póki żywa, póty, póki oni tego chcą, teraz w zakład ją trzymają przeciw jarlowi. Przybyli znikąd, o thingu wiedząc, wielu hird wyrżnęli. Jesteś większym od nich wojownikiem, ale sądzisz, żeś od nich chytrzejszy? Że z ciebie łowca co ich wytropi? - w tej chwili Volund, mimo tonu, intonacją nie skrywał ironii i podejścia do słów skalda - Wiele rzeczy w sagach się opowiada i w sagach jeno często pozostają… zmienione, opowiedziane, lecz jakie były? Ty mi rzeknij, ile w sagach jest prawd. Elin podczas przemowy obu aftergangerów wysunęła się z objęć skalda i opadła na ziemie zostając w tej pozycji i nie patrząc na nikogo. - Sagi prawdę rzeczą. Ty mi rzeknij, jeżeli Odyn pobłogosławi, to czy można Sigrun odbić z rąk synów Lokiego czy nie. - Skald zacisnął lekko pięść wyczekując odpowiedzi Pogrobca, jakby wielce wazna mu się zdawała. - Jedna czysta, niewinna istota doznała losu, na jaki nie zasłużyła, a Ty w słowach będziesz się zasłaniał Odynem? - znowu zapytał berserker - Oni kroczą między światami, co Ty uczynisz? Wsiądziesz w drakkar i na Odyna się zdasz, aby sławy czynem kolejnym Ci przysporzył? Ty mi rzeknij, czy on to pobłogosławi, jeśli czujesz się godny i władny mówic w jego imieniu? - Pytaniem zadał. Odpowiedzi czekam. - Odyn nie pobłogosławi. - był Volund wypaczył odpowiedź - Dlaczego miałby? - Lepiej niż sam Wszechojciec wiesz cóż ten uczyni? - Sugerujesz, że Odyn chciał jej porwania? - spytał berserker z błyskiem w oku - Albowiem to się stało. Zawinił Najwyższy… czy my? - Specjalnie to czynisz by bestię we mnie wzbudzić bogów obrażając? Zaraz mieć to będziesz. - Frey położył dłoń na rękojeści miecza. - To Bestia w Tobie… czy coś może je… - CISZAAAAAAAAAAAA! - ryknął jarl - JEDEN!!! JEDEN ATAK LUPINÓW Z WAS PSY CZYNI DO GARDEŁ SOBIE RZUCAJĄCE SIĘ?! PRAWDĄ STAJE SIĘ WIESZCZBA VOLVY TAK ŁACNO?!?! I TO BEZ CHRYSTUSOWYCH LUDZI?!?!? - grzmiał Agvindur, któren nagle chatynkę małą swą obecnością wypełnił do cna. Postawa godna króla i władczość w głosie wstrząsnęła zebranymi, co przestrach na samą myśl o sprzeciwieniu się mu poczuli. Skald cofnął się odruchowo przygarbiając się lekko. Nie odzywał się. Pogrobiec na słowa te urwał w pół zdania, z pewnym trudem i niepewnością, ale ze zdecydowaniem głowę ku władcy Ribe obracając i patrząc wprost na niego, a szacunkiem… ale nie uniżeniem. Elin jęknęła cichutko i skuliła się na podłodze. Ødger na kolano opadł i dłonią zaciśniętą w pierś poddańczo się uderzył. - PYTAŁEM O COŚ? Z PSAMI MAM DO CZYNIENIA CZY POTOMKAMI ODYNA?! - Potomkami Odyna - wydukał Freyvind nie zmieniając pozycji i nie unosząc głowy. - Potomkami… - Szepnęła volva przysuwając się ciągle na kolanach bliżej jarla, by obok niego klęczeć ale głowy nie uniosła. Volund oczyma po pozostałych zgromadzonych powiódł, nim znów - z pewnym wysiłkiem - oczy jarla napotkał. - A których wolisz? - zapytał, wyciągnięciem ręki na bok resztę zgromadzonych wskazując. Agvindur jedynie brwi zmarszczył na grubiańskie zapytanie berserkera. Zaś zebrani gniew jego czując, sami za obelgę rzuconą w ich ukochanego przywódcę z pomstą na twarzy przeciw Pogrobcowi się zwrócili. Odger kły obnażył, a Freyvind wyciągnął miecz zerkając jedynie przelotnie ku Agvindurowi. Jarl nie ruszał się co wskazywało jakby jego wolą było, aby reszta zachowanie Volunda pomściła. Skald skoczył wznosząc ostrze.Nim jednak usłużnie uciszyć zuchwałego ruszyli, nim pragnienie takie w oczach jarla było dlań do ujrzenia, nieporuszony Pogrobiec oczy tylko zmrużył widząc na chwilę, raptem chwilę wcześniej do czego ma wnet dojść. Nie zbiegł jednak, w podłoże ziemianki nie wniknął, oręża nie był dobył. - To twój przyjaciel, brat, volva wierna… nie słudzy. - zdążyć mógł tylko rzec z czymś między lękiem, zawodem i dezaprobatą - bo na pogardę dla użycia krwi przeciw sojusznikom, wobec majestatu Agvindura, nie sposób było się zdobyć - nim byliby go opadli. Brak reakcji Agvindura na słowa Volunda, zaowocował szybkim płytkim cięciem miecza skalda przez pierś Pogrobca. Freyvind cofnął lekko rękę przed uderzeniem widząc, że afterganger ni broni nie wyciąga ni próbuje uniknąć ciosu przez co cios wyszedł nieczysty i choc rozciął szaty nie uczynił większej krzywdy przeciwnikowi. Ten nie unikał ciosu, oblicze jego było tak kamienne jak zawsze, gdy stal chciwie a prędko kąsała blade jak trupie ciało. Rudowłosy wampir jednym skokiem znalazł się przy Volundzie na szyję jego skacząc i wykorzystując działania skalda, kły swe wbijając w kark pięknego aftergangera. Ugryzienie trafnym się okazało, kły przebiły skórę i Ødger pociągnąwszy pierwszy łyk, oczy swe z pomrukiem przyjemności zamknął. Volund zaś poczuł, że Rudy sięgnał ku niewielkim już zapasom płynu życia. Ødger był poruszał się z naludzką szybkością i Pogrobiec nie miał kiedy ani jak zareagować, gdy i tak silny przyjaciel jarla prawie rozdarł gardło vargra, wygłodniale otworzywszy ranę by pić jedyne, co się dla nich wszystkich naprawdę liczyło. Spowolniale był Volund zaczął ręce przed siebie wyciągać lecz już był płomienistowłosy wojownik, wcześniej patrzący na jego urodę z takim oczarowaniem, dawno wysysał zeń resztki vitae - albowiem po tę poprzedniego dnia i tego jeszcze Pogrobiec sięgał raz po raz by wykorzystać jej moc, lub być do tego gotowym. Otworzył usta w niemym jęku i wszystkie członki jego przebiegł dreszcz gdy Ødger pił. Mimo to, wysiłkiem woli, oczu w których ledwie lecz wciąż kołatało zrozumienie i rozczarowanie nie oderwał od Agvindura. Elin syknęła ze swego miejsca przy jarlu i wzrok rozwścieczony wbiła w Gangrela, by uczuciami jego pokierować. Niestety jak to często bywało nie to uczucie co chciała wywołała.Na oczach jej wyraz bez wyrazu twarzy się zmienił, gdy z oczy nie tyle zmieniły widoczną w nich emocję, co odsłoniły maskę i emocję wrzeszczącą, tłumioną i ukrywaną wywlekły wszystkim - a przynajmniej volvie na widok. Gdzie przed chwilą, gdyby pod wpływem majestatu swego pana nie była, ujrzeć by mogła rozczarowanie, teraz widziałaby tylko jedno, coś z rozczarowania się rodzącego, zimnego i nieruchomego… Lecz wciąż jej osoba Agvindurem przytłoczona była. Freyvind za to wściekł się. Z jednej strony bicie i pokonanie bezbronnego przeciwnika godzącego się ze swym losem nie mogło przysparzać chwały, akald nie chciał byc jarlowskim katem. Z drugiej strony Agvindur ich nie odwoływał, a siła majestatu jarla nie pozwalała sprzeciwiać się jego woli. I czy stanie spokojnie pogodzonym z losem mogło być powodem uniknięcia kary jaką afterganger na siebie sprowadził butnymi słowami? Miecz Freyvinda jako i jego ramię zmieniło się w rozmazane błyski uderzeń gdy skald sięgnął do mocy krwi aby wznieść się ku szybkości ciosów porównywalnej z galopem Sleipnira. Czy to jednak ciało Pogrobca było niczym z kamienia? Czy też chaotyczne uderzenia mieczem czynione tak by nie zranić Rudowłosego wciąż wpitego w jego szyję, oraz niepewne, bo spadające na wciąż nie reagującego na nie Volunda? Nie wiadomo, krzywdy jednak Pogrobcowi nie uczyniły i nczym nie dało się poznac aby nim wzruszyły. Chociaż ciało jego pokryte było delikatnymi wstęgami szkarłatu, lecz posoki skradzionej żyjącym było w nim zbyt mało by uciec. Rany również były na to zbyt delikatne, pomimo nadludzkiej szybkości i razów miecza, ciało Pogrobca raz po raz kłute i cięte nordyckim mieczem skalda równie dobrze mogło by być trupim. Tymczasem rudowłosy wampir wciąż uczepiony szyi Volunda chłeptał dziko krew Gangrela nie mogąc i nie chcąc odpuścić rozkoszy jej smaku i zapachu. Dźwięki wydawał co już niepodobne ludzkim były lecz raczej drapieżnika co w końcu ofiary swej dopadł. Drapieżnika co wie, że ofiary swej z pazurów nie wypuści. Nadludzka szybkość Oedgera sprawiała, że płomień świecy na wietrze nie zdążyłby się trzy razy zakołysać od jego skoku na Pogrobca, gdy był już większość pozostałej w Volundzie krwi zeń łapczywie wydobył, tak, że odgłosy jego picia nie rozróżnialne były na poszczególne przełknięcia, lecz raczej były jednym, nieludzkim dźwiękiem uciekającej nieustająco posoki. Machnął raz jeszcze mieczem lecz znów wstrzymał rękę widząc, że z drugiej strony Pogrobca skacze nań Elin. Znów nieczysto wyprowadzony cios jedynie przeciął szaty i tylko lekko skórę Volunda. Skald w tej sytuacji szykował się do pchnięcia, cięć nie miał już nijak możliwości zadawać. Volva widząc pożywiającego się Odgera o głodzie własnym przypomniała sobie i w złości na niepowodzenie swej mocy rzuciła się ku szyi Pogrobca, by kły zatopić w białym i krwawego trunku popróbować. Dosięgła krtani i tuż pod nią się wbiła krwi kosztując, mimo Oedgera, który wielce to utrudniał, wiele miejsca zajmując, słodką krew w zapomnieniu wysączając. Może ziejąca z oczu pogarda - lecz ku komu - cudem pozwoliła Pogrobcowi oprzeć się wszechogarniającej rozkoszy jakiej ostatnio doznał być może gdy na zawsze wstąpił w noc. Gangrel szarpany jak klif falami, jak wierzba burzą oczy ku sufitowi uniósł prawie jak święty jakiś maryjny czy krystusowy i ręce ku górze wyciągnął i nim oczy zebranych dwa razy zamrugały był wnikł w glębę będącą podłożem ziemianki pod miejscem gdzie stał, nagle i raptownie, brutalnie wyrwawszy kark i szyję z opadłych go wampirów, znikająć w mgnieniu oka tuż przed pchnięciem sztychu skaldowego miecza, który mógłby okazać się być groźniejszy niż pozostałe jego ciosy. Po Pogrobcu nie ostał się jeno żaden ślad. Oczywiście kto widział to wcześniej wiedział, gdzie jest, i choć jawić się mogło to jak zstąpienie do piekieł czy do grobu powrót - wiedzący wiedzieli, iż później tak samoż wróci.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! |
09-06-2016, 20:36 | #22 |
Reputacja: 1 | Thing w Ribe W spokojnym i dostatnim Ribe thing Potomków Odyna zwołano. Przed jarla groźnego obliczem brat jego waleczny i w pieśniach bohaterów sławiący, Berserker o twarzy pięknej i niezmiennej choć tęczę barw skrywającej, Płomiennowłosy przyjaciel jarla o miłych dla ucha głosie i Piękna Lodowooka stawili się. Przy Agvindurze zaś volva natchniona stanęła. Dyskusje toczyli, plany szykowali aż czas obrzędów nadszedł. Jarl dary szczere i wagi wielkiej przyszykował pragnąc przepowiedni ważnej. Lecz cóż to? Ofiara nie przyjęta! Wiedząca w strach, iż Odyn przez nią Agvindura dobrego wysłuchać Nie chce i oko swe na szalę rzuca. Ofiara spełniona, volva wagi wielkiej słowa wypowiada. Zwróciła nią jeno Ognistego Olbrzyma uwagę, któren wielce niezadowolon, że wieszczka od dziecięctwa przez niego hołubiona czynu takowego się dopuściła. Zwołał więc dzieci swoje i ogniem hallę jarla otoczył. Dzielni wojowie mężnie czoła wilczym bandytom stawili lecz cóż to? Słoneczko przez nich zabrane! Jakby je Fenrir sam połknął. Volva w szloch kośćmi swemi rzuca lecz Norny złośliwe w twarz jej wizję ciała bez głowy podsuwają. Wspomnienia i ból zmieszane w jeno, wiedząca szaty na sobie drze, a jarl w szał wpada. Mężni skald i berserker siłami wspólnemi go powstrzymują. Świt nadchodzi, na spoczynek się kładą. Wieczorem Kłamca znów słowa i zamiary miesza. Volva otoczon ze wszystkich stron wizję sobie przypomina. Nadziei blask, iż Sigrun żyw i kłótnia wsród aftergangerów. Agvindur we wściekłości ryku majestatem swym ich powala. Jeno Pogrobiec uparty jest i kolan nie chce zginać. Jarl stoi, a reszta wnet na burzyciela rzuca się. Ciosy barda słabe jakby sam ze sobą walczył lecz wieszczka i rudowłosy u szyi berserkera. Ten walki uniknąć chce i w ziemi się ukrywa. Potomcy Odyna skłóceni są, a volva w kącie płacze. Tak właśnie kończy się thingu czas u jarla Agvindura. |
10-06-2016, 14:31 | #23 |
Krucza Reputacja: 1 | Paryż Niedługo przed świtem starszy, ciemnowłosy mąż przystanął na nadbrzeżu obok kruczowłosej kobiety zapatrzonej w dal. Nie odwróciła się do niego, nadal nadzorując załadunek statków nieruchomym spojrzeniem. Nie miał też pewności, że nie przyglądała się rozjaśniającemu się niebu. - Wszystko gotowe. Tu pierścień zgodnie z obietnicą. Skinęła głową powoli by w końcu rzucić na niego okiem i odebrać leniwym gestem. - Dopilnujesz by zdania nie zmienił? - Tak jak się umawialiśmy. - odpowiedział napiętym nieco głosem. - Nie denerwuj się. Nie spadnie mu włos z głowy. - Tym się nie denerwuję. Obydwoje mamy wszak sporo do stracenia. To zdanie w końcu sprawiło, że na niego spojrzała. Nigdy nie lubił patrzyć jej prosto w oczy. Chłód i mrok jakie biły z jej spojrzenia nie wynikały jedynie z jej natury. Bez słowa ruszyła na pokład. Gdzieś na terenie Danii Wysoki blondyn powoli otworzył oczy. Podniósł się i ruszył zamyślony ku zwierzętom. - Jużem myśleli, że nigdy się nie przebudzisz - mruknął najbliżej siedzący koło niego. - Zbierać się, wiem gdzie jest. Bez dalszych dyskusji czwórka mężów zaczęła zbierać obóz i siodłać konie. Gdzieś w Ribe Obolałe ciało, bliskość ziemi odgradzającej od ...nich… głód, głód, głód. - Synu… - wyraźnie słyszalny szept wprawił go w zadziwienie i wybił ze spirali bólu i pragnienia - … poddać się nie możesz. Obowiązek wciąż na Twych barkach spoczywa. Nie zawiedź mnie. - tak nagle jak się pojawił w jego myślach, tak szybko kontakt urwał się. Gdzieś na terenie Danii Głośne okrzyki rozkoszy wypełniły niewielki szałas. - Co dalej? - chrapliwie zapytał żylasty, spocony mężczyzna o ciele poznaczonym sinymi bliznami, które dla efektu ponakłuwano ciemnym barwnikiem. Smukła szarooka przeciągnęła się leniwie w męskich ramionach z dzikimi ognikami w oczach. Wpiła się łapczywie w męskie usta z cichym pomrukiem. Wielka dłoń zacisnęła się mocno na nagim pośladku kobiety, druga wodziła bo znakach wielu walk na jej ciele. - Teraz polujemy dalej - wydyszała. - Co z dziewką? - przygarnął ją zaborczo, nie pozwalając odejść. - Żyje, jest Twoja. - Na cóż mi ona? - nie udało się mu ukryć zaskoczenia. - Do zabawy? - zaśmiała się niskim głosem i wysunęła z ramion kochanka. - Wrócę za parę dni. - rzuciła odziewając się, pod rozpalonym wciąż spojrzeniem mężczyzny. - Niech ona żyje do tego czasu. - pochyliła się i szarpnięciem za włosy podciągnęła go do pocałunku. Zebrała broń i wyszła z szałasu, nie oglądając się za siebie. Ostatnio edytowane przez corax : 10-06-2016 o 14:39. |
15-06-2016, 18:42 | #24 |
Reputacja: 1 | Elin, Freyvind Elin syknęła zawiedziona i ku jarlowi się ponownie zwróciła. - Uciekł… - Przyklękła przy boku jego, wzroku nie unosząc. - Nie będzie już Cie obrażał… - Głos zniżyła, głowę pochyliła, gdyż bała się, że znowu niezadowolenie wywoła. Agvindur dłoń na głowie volvy położył i lekko po włosach jej przesunął w szorstkiej pieszczocie. - Idź daj znać, by się gotowali do stosów palenia - nakazał podbródek dziewczyny unosząc ku górze. - A potem do podróży się szykuj. Spojrzał i na Freyvinda: - I ty takoż. - Stanie się Twa wola - Frey skinął sztywno głową idąc krok po kroku tyłem. Do wyjścia. Bez podnoszenia wzroku jarl rzucił do Rudowłosego: - Ty, zostań. Samych nas zostawcie. Wampirzyca uśmiechnęła się promiennie na taki gest, a w błękitnym oku szczęście się czaiło. - Powiedz tylko dokąd mam się udać, bym przygotowania odpowiednie poczynić mogła. - Zapytała nieśmiało. - Do Aros ruszysz z Freyvindem…. Wpatrzona w jarla każde jego słowo chłonęła. - Będzie jako mówisz. - Szepnęła z ziemi się podnosząc powoli i wzroku z niego nie spuszczając, gdyż chwilę kontaktu przedłużyć pragnęła. Gdy Agindur słowa więcej nie rzekł z ciężkim sercem wycofała się ku drzwiom. Skald po wyjściu z chaty dopiero odetchnął głębiej uwalniając się od wpływu Agvindura, którego majestat zgniótł go i stłamsił. Był lekko zszokowany reakcją Odgera i Elin. Owszem wyciągnął miecz i zaczął rąbać nim chaotycznie Pogrobca, lecz nie podejrzewał aby jarl chciał ostatecznej śmierci tego który butnymi słowy autorytet jego podważał. Kara - tak, lecz nie śmierć, Freyvind nie wierzył w to. Rudowłosy zaś… zaczął spijać Volunda jakby chciał ostawić jeno pustą skorupę, siły starego wampira przejmując, co potępiane było. Volva też wpiła się zębami chłepcząc płyn życia… co musiało oznaczać iż nie liczyła się z tym, że Pogrobiec przetrwa. Mało który afterganger z własnej woli chciałby pić krew innego wiedząc, że z każdym łykiem zbliża się do więzów poddaństwa jakie krępowały (by nie szukać daleko) ghule… Volund zniknął, a zatem najprawdopodobniej uchronił się od ostatecznej śmierci, a Odger i Elin zapoczątkowali tym samym słabe zaczątki niewolnej więzi. Stał tak przed chatą rozmyslając i spoglądając ku przygotowanemu stosowi. Volva wyszła i stanęła gwałtownie jakby ktoś ją szarpnął gdy tylko dotarło do niej co uczyniła… i co jarl uczynił jej. Ręce mimowolnie do gardła powędrowały ale w połowie drogi się zatrzymały. Pięść zacisnęła i wyprostowała się. Wzrok ku Freyvindowi odwróciła. - Nie ruszamy do Aros. - Rzekła. - Agvindura słowa przynosisz? - Pomówię z nim… gdy posługę zmarłym oddamy. - Zwróciła głowę w stronę stosu i brwi zmarszczyła. - Sigrun pierw trzeba odnaleźć… - Pomiot Lokiego co Sigrun porwał jak i ją samą odnaleźć nam przyjdzie czy to zostaniemy tu czy do Aros ruszymy, czy do Hedeby droga nam wypadnie. - Nie ma co po omacku biegać i szukać… Każda chwila, w której Słoneczko w łapach tych kurwich synów się znajduje... - Elin niemal syczała. - Każda chwila jest cenna. Musimy wiedzieć, gdzie ruszać. - Niełatwo znaleźć ich będzie, choć to możliwe. Wierz mi, że gdybym wiedział gdzie ich szukać nie stałbym tu, lecz szedł ku nim. - Skald zacisnął szczęki. - Potrafisz pomóc? Zobaczyć gdzie są? - Muszę - odparła po prostu. - Śladów żadnych nie mamy, muszę zobaczyć… Ale kości w środku ostały. - Wskazała na chatynkę. - Nie sądzę by Agvindur zdanie zmienił. Z myślą, że do Aros nam przyjdzie ruszyć nawet tej nocy, musisz się zmierzyć - skald mruknął ze złością. - Co obmyślił… od tego oderwać go niełatwo. Ale masz we mnie sprzymierzeńca w tym aby zostać tu i sprawę wilków i Sigrun rozwiązac nim na północ przyjdzie wyruszyć. - Jeno Bogowie mogą mi mówić, gdzie mam ruszyć. - Odparła dumnie głowę podnosząc. - Radziłam Agvindurowi z woli własnej… Nie z nakazu. Widać zbyt długo… i zapomniał o tym. - Głową skinęła. - Dziękuję. - Ponownie spojrzała na stos. - Ludzi powiadomić trzeba, by się szykowali. - Mówiłaś… - Frey zawahał się. - Mówiłaś, że ten co Sigrun porwał wypełniony był żądzą pomsty. Zobaczyłas coś więcej? Czemu zemsty łaknął? Pokręciła powoli głową. - Zbyt krótko w miejscu tym przebywał… Jeno to, że młody jeszcze był… - Zacisnęła pięść mocniej. - Przez szczeniaka wywiedziona w pole… - Dokończyła ze złością. - Nie przejmuj się Elin. To potomkowie boga kłamstwa. Loki nad nimi czuwa, a on wielce potrafi na myśli wpływać. Pomocy chcesz mej w czym zanim Agvindur ceremonię zechce rozpocząć? - Mam wrażenie, że Ognisty Olbrzym od początku thingu mieszał… - Mruknęła cicho i nagle wizja mężczyzny stała się dla niej jasna. - Nie… Dziękuję. Co z jarlem ustalę pewnie szybko się dowiesz… - Uśmiechnęła się leciutko. - Sądzę, że wszyscy się dowiedzą. - Dodała i skinęła mu głową chcąc odejść w kierunku stosu. Również skinął bez uśmiechu, owładnięty czarnymi myślami. Nie wstrzymywał jej dłużej, tym bardziej, że musiał się posilić. Nim ku stosowi podążyła zatrzymała jedną ze służących. - Pożywić się muszę. - Powiedziała i dziewczyna głową skinęła prosząc, by do wskazanej chaty podążyła, a ona przyśle kogoś. Elin tak zrobiła i po krótkim oczekiwaniu do ziemianki weszły dwie niewolnice. Jedna postawna, o ciemnych włosach i oczach, druga równie jasnowłosa co wieszczka i szczupła jak ona. - Usiądź… - Nakazała pierwszej wskazując miejsce na ławie obok siebie i gdy służka wypełniła polecenie, bez zbędnych ruchów wpiła się w jej szyję. Kobieta westchnęła cicho przymykając oczy, a wampirzyca wraz z wypitą krwią oddalała od siebie krążące nad nią zmęczenie. W końcu odsunęła się od służki, która zachwiała się lekko. - Ciebie już nie będę potrzebować, pomóż jej. - Odezwała się łagodnie i pogłaskała obie po policzkach. - Dziękuję. - Powiedziała wychodząc z chatynki. Volva pożywiona krwią podeszła do stojących przy stosie i rozejrzała uważnie. - Gdzie Thora i Eggnir? - Zapytała. Stos przygotowan był już i ciała poskładane na nim. Wśród zebranych panowała względna cisza. Względna po rozpraszana jedynie szeptami tu i ówdzie, cichymi szlochami, wyrywającymi się z nienacka z piersi tych, co żywi zostali. Freyvind stał blisko naręczy drewna i ciał leżących na tej górze brewion. Lekko z boku ale bliżej niż mieszkańcy Ribe otaczający kołem stos pogrzebowy. Zdążył wrócić już z dość szybkiego polowania w czasie którego wypełnił się napojem życia. Nie chciał iść do służby jarla gotowej nadstawić szyi gościowi władcy Ribe na jedno skinienie, a nie było czasu na to by Chlotchild z Bjarkim zorganizowała kolejnych kilka osób. Tym bardziej, że sama gdzies znowu zniknęła. Krążył po mieście i mocą słowa niedopuszczającego sprzeciwu lub gładkimi słowy wspomaganymi wrodzonym magnetyzmem jakim działał na piękniejszą z płci - spijał z mężczyzn i kobiet niewielkie ilości krwi pozostawiając po sobie szlak ekstazy jaką wzbudzał pocałunek wampira. Ludziom jacy doświadczyli nocnego ataku i straty sąsiadów lub bliskich nie mogło to zaszkodzić. Kilkoro z nich zauważył w zgromadzonej wokół stosu ciżbie ludzi, bladych i o marniejszej, lekko zmęczonej postawie. Zerkali czasem na skalda z mieszaniną strachu i nuty dyskretnej tęsknoty za ledwo dająca się opisac słowami przyjemnością. Przez tłum przedarł się niski blondyn, co rozmawiał z nią uprzednio. Skinął głową krótko, rozglądając się: - Jarl gdzie? Gdy Elin stanęła przy stosem poczuła na sobie spojrzenia ludzi. Dorosłych opatulonych w skóry, i dzieci zasmarkanych z zimna, wtulonych ciasno w rodziców. W tłume takoż i młodzi, co na wojów się szkolili, pod bronią stali. Czuć było smutek i napięcie, co wraz ze wszechobecnym swądem ulatniajacej się spalenizny siedziało jakby wielką czapą nad gwarnym dotąd Ribe. - Zaraz wyjdzie, nakazał szykować wszystko do rozpoczęcia ceremonii. - Odparła Rune uśmiechnął się krzywo i sztucznie: - A zatem zaczekamy. Ludzie nieweseli. Sporo poległo. Jarl pełne ręce roboty będzie mieć. Pokiwała głową ze smutkiem i ponowiłą swoje pytanie. - Eggnir ranion, leży w gorączce. Thora posługę szykuje z Ljubow dla poranionych. - Rune nieco zdziwionym tonem odparł - A Magni uspokoił się i przestał szczekać jak pies. Na ile, nie wiedzieć mi. Pokiwała powoli głową. - Dobrze. Stos do zapalenia szykujcie. Magnim narazie nie trzeba się przejmować. Do ludzi pójdę… - Powiedziała widząc te wszystkie nieszczęśliwe twarze. Z kierunku chaty nadciągnął i sam jarl wraz z Rudowłosym kompanionem. Ødger nieco z boku jarla się trzymał jednak nic więcej z jego postawy czy miny wyczytać się nei dało. Do jego boku przystąpiła Chlo z uśmiechem oczy podnosząc i szeptem się odzywając. Rudy odpowiedział jej coś, lecz od siebie nie odgonił. Jarl zaś od Rune odebrał słów kilka o stanie rannych i ich rodzin i skinąwszy głową na znak, że rozumie rozpoczął: - Wiele istnień skończyło się wczorajszej nocy. Nie z woli bogów lecz z woli krwiożerczych wrogów, co skłócić chcą swym tchórzliwym atakiem. - zamilkł na chwilę by wzrokiem potoczyć po zebranych czekających słów jego - Wielu z nas straciło bliskich sercom swym. I za to, w imię ich, w swym imieniu i imieniu Najwyższego przysięgam pomstę. - obietnica rzucona przez jarla brzmiała może i lekko, niepozornie. Lecz jego poddani wiedzieli, że słów swych jarl na wiatr nie rzucał nigdy. Pomruk poszedł przez tłum, gdy mieszkańcy Ribe przyjęli jego obietnicę. Był ich obrońcą: i oni i on sam wiedzieli jaka odpowiedzialność na nim spoczywa. W tłumku bliżej Freya jakiś głos się podniósł lecz szybko go mężów dwóch uciszyło. Rune zaś pochodnię zapaloną pod stos podłożył, w jednym miejscu i drugim i trzecim. Płomienie w ciszy zaczęły z razu powoli pożerać ułożony stos. Im wyżej się wzbijały tym częściem słychać było szeptane słowa pożegnania i życzenia szczęścia w Valhalii. Skald wraz z żywiołem zaczynającym pożerać chrust, rąbane drewno i całe bele rzucone pod ciała zabitych w ataku, zaczął śpiewać. Z początku cichym głosem, ale nabierającym mocy z każdym słowem. Deyr fé deyja frændur,Pieśń niosła się ponad trzaskiem brewion. Melodyjny, niczym zaklęty głos Freyvinda wyśpiewywał pożegnanie dla zmarłych z siłą i mocą. Nie było znać w zaśpiewie żalu, bardziej zespalało się to z obietnicą Agvindura poczynioną zanim Rune podpalił stos. Pożegnanie ale z zapowiedzią pomsty, nie z płaczem nad rozlaną krwią. Deyr fé deyja frændur,Nie krzyczał, ale głos podniósł tak, że niektórzy mogli czuć ciarki przebiegające po plecach. Śpiewając odwrócił się ku ludziom odrywając wzrok od płomieni. Wpił go w starzawego mieszkańca Ribe wskazując lekko i akcentując jedno ze słów pieśni tak by ten odczuł, że skald chce by człowiek włączył się do niej. Wzrok swój przerzucił na jego sąsiada. Na kolejnego. Przejechał tak po obliczach patrzących na pożegnanie zmarłych. Deyr fé deyja frændur…Zaintonował jeszcze raz, trochę ciszej, aby inni włączyli się w zaśpiew. Elin spoglądała ze smutkiem na wszystkich, gdy pieśń rosła i potężniała. Dotarło do niej że w swej rozpaczy zapomniała, iż Agvindur jeno tylko nad Sigrun wszak nie czuwał. Ci wszyscy ludzie liczyli na niego. Łza krwawa spłynęła po jej policzku, gdy dołączała cicho do śpiewu. Pomimo śpiewu zajmującego oboje, Elin i Frey oboje nagle z zachodu parę jarzących się w ciemnościach ślepi dostrzegli. Wpatrzonych w skupisko ludzi, jakby się ich właściciel przysłuchiwał się pożegnalnym słowom i obietnicom. Volva uważniej zaczęła się rozglądać śpiewu nie przerywając, a próbując zorientować czy więcej bestii w okolicy już czyha, czy to jeno zwiadowca jeden. Freyvind za to rozgarniając śpiewających ludzi nienazbyt szybkim krokiem zaczął iść w kierunku gorejących oczu. Im bliżej się nich znajdował, tym lepiej widział zarys postaci wielkiego wilka, co do siadu się podnosił. Oczy zwierza napotkały w końcu spojrzenie skalda i wilk… zaraz podbiegł lekkim krokiem do niego. Ozór wywalił na wierzch i cicho warknął. Frey cofnął się i miecz wyciągnął, lecz zaskoczony był wielce. Szarooka do walki szła inaczej niż jej pobratymcy, jako człowiek, nie bestia. Ale żeby podbiegać do aftergangera w samym srodku Ribe w wilczej postaci… to już w głowie skalda się nie mieściło. Tylko dlatego, że ‘wilk’ nie był tak groźną formą pomiotu Valiego jak potwór lub (co pokazała mu szarooka) człowiek, nie sięgnął jeszcze ku mocy krwi. Bojową postawę jednak przybrał spoglądając w zwierzęce ślepia ze złością i lekko skołowany czekając na ruch wroga. Nadzieję miał, że przybierze ludzką formę, bo w tysiącu pytań jakie przebiegały mu przez głowę jedno wybijało się na wierzch: “Dlaczego”. Wilk odpowiedzieć nie mógł tak jak człowiek. Zwierz na to klapnął na zadzie i łeb przekrzywil, uszami strzygąc. - Przybierz formę jakiej Heimdal pobłogosławił nim mieczem cię raz jeszcze naznaczę - warknał Freyvind. Wieszczka widząc skalda stojącego przed wilkiem, który zachowywał się wyjątkowo dziwnie zaczęła pomalutku przeciskać się w stronę jarla. Nie przestawała obserwować przy tym okolicy. To mógł być podstęp jakowyś, by ich uwagę odwrócić. Wilk - Frey mógł przysiąc - zaśmiał się. Iskierki radości pojawiły się w jego oczach, paszczę rozdziawił i jęzorem czubek nosa polizał. Skald zauważył ruch gdy bestyja sus wykonała, lecz zwierz jakby w ostatnim momencie o mieczu sobie przypomniał i zawinął się w pół skoku by o nogę skalda się połasić ogromnym cielskiem, mokrym i ziemią i śniegiem pachnącym. Wilk cicho szczeknął… co już totalnie rozbiło Freyvinda. Zwierz nie wyglądał jakby przejawiał jakiekolwiek złe zamiary… z drugiej strony patron wilczych kurwich synów był bogiem kłamstwa. To mógł być wilczur kogoś z Ribe, zwykły wilk wychowany od szczenięcia przez jakiegoś wikinga. Mógł to być też… lub mogłaby… tylko czekając na uspienie myśli by uderzyć. Lub by szpiegować podszywając się pod zwykłe zwierze. Skald odskoczył i ciął z zamachu. Elin tymczasem dotarła przed Agvindura i wzrokiem pokierowała w kierunku brata jego. Wilk nie spodziewał się ataku lub może nie zauważył ciosu skalda. Miecz zagłębił się w bok zwierzęcia, którego skomlenie poniosło się w noc i zmieszało ze śpiewem ludzi. Z warkotem i kłapaniem wściekłym odsłonietych kłów, zmarszczonym nosem i zjeżoną sierścią na grzbiecie, bestia odskoczyła i odbiegła w kierunku, z którego przyszła, swe ślady znacząc kilkoma zaledwie kroplami krwi. Freyvind potoczył wzrokiem za umykającym zwierzęciem. Wilk wydawał się jednak zwykłym patrząc na jego reakcje na raz zadany mieczem. Zły afterganger schował miecz ciesząc się, że nie wie którego z mieszkańców to pupil. Bo chyba na strzępy rozdarłby sukinsyna jaki w taką noc nie dość mocno uwiązał zwierzaka pozwalając aby udomowiony wilk chodził ulicami Ribe. Za plecami jego stanął Agvindur. - Coże to stało się? - Wpatrzył się w dal podążając za spojrzeniem skalda. - Wilk - stwierdził Freyvind lakonicznie. - Ale zwykły zapewne - dodał. - Udomowiony. Łasił się i zemknął gdy mieczem oberwał. Pewności jednak mieć nie można. - Rzadko kiedy wilki tak blisko podchodzą. A tutaj, w Ribe, nie trzymamy, nie pamiętasz? - spytał przypominając Freyowi, że pod jego panowaniem pewne rzeczy niezmienne są. Zasępił się - Czyżby… czyżby Gudrunn jednak wróciła? - Rozejrzał się kogoś wzrokiem w tłumie szukając. Skald spojrzał na jarla zadziwiony. Słyszał co prawda, raz nawet widział jak afterganger z rodu najbardziej bestii przez Canarla przynaleznego, w zwierza się zamienia. Nie wiedział, czy Gudrunn czynić to potrafi. Gdyby wiedział jeszcze kilka chwil temu… - Jesli to ona, to za mało oberwała jak w taką noc po ataku suczego pomiotu do Ribe w wilczej formie wchodzi. - Zacisnął szczęki z zawziętością, złością i żalem. - Jeśli subtelności w niej szukasz, to po próżnicy. - wzruszył lekko ramionami jarl - Prócz tego, mówiła mi, że zmiana w waderę kosztuje ją sporo. Może nie chciała formy zmieniać? A może to nie ona. Jeśli ludzie Ødgera wrócili, więcej wiedzieć będą. Odwrócił się i nim odszedł dodał: - Czego Ci brak? Na drogę? Baczenie będziesz mieć na Elin? - spytał brata krwi. - Będę. Nie mniejsze niż na siebie. A brak zbrojnych i jakby krwi się dało w bukłaki wziać… Chcę też z tym uchodźcą z Aros się rozmówić. Jarl głową skinął: - Chodźmy - odwrócił się by ruszyć do uciekiniera z Aros. Za Agvindurem podążywszy volva słyszała doskonale jego słowa i gdy się odwrócił wzrok jej napotkał, niemalże wpadając na blond wampirzycę stojącą za jego plecami. - Odsyłasz nas a Sigrun? - Zapytała bacznie mu się przyglądając. - Elin - zwrócił się bez tytułu do kobiety - są sprawy, które ważniejsze ode mnie i od Sigrun. - Jeno o chwilę przed wyjazdem proszę… - Rzekła po milczeniu dłuższym, w którym czuć było że dużo więcej chce powiedzieć. Skinął głową i dłoń wielką na ramieniu na chwilę jej złożył. - Chodźmy - rzucił do Freyvinda. - Chodźmy. Nawet jeżeli okaże się, że błąd czynisz, silny jarl winien podążać drogą jaką umyslił. Kiedy statek co ma nas zabrac do Aros gotów będzie? - W zatoce dwa stoją. Wybrać możecie. Poprowadził skalda bez słowa przez osadę. Tłum żegnający stał jeszcze czekając aż stos w całości się spali. Za jarlem i jego towarzyszem ruszyło kilkoro młodzieńców, co to jeszcze wąsa nie mieli pod nosem. W milczeniu kroczyli, lecz z zaciętymi minami. Agvindur uśmiechem jeno skwitował ten widok i nie odsyłał chłopców od siebie. Elin Elin chwilę przyglądała się odchodzącym, a potem z cichym westchnięciem ruszyła do chatynki zebrać swe runy i sztylet. Następnie należało przygotować się do podróży. Odnalazła służki i nakazała znalezienie dla niej strojów na drogę i przygotowanie skrzyni, w której mogłaby za dnia podróżować. Znowu płynęła… Ale jeśli to Lokiego widziała w wizji może tak będzie lepiej iż nie tu ją spotka... Radowała się na tą myśl i jej bała, gdyż nie czuła się gotowa. Potrząsnęła lekko głową. Teraz należało skupić się na czym innym. Z ciężkiem sercem ruszyła w stronę domu Sigrun. Chata rodziny Sigrun cicha była. Strata dwójki dzieci piętnem odcisnęła się na małżeństwie: Svendie i Ingeborg. Ta ostatnia z ustami zaciśniętymi w bladą, wąską kreskę volvę do środka wpuściła. Svend siedział z twarzą ukrytą w dłoniach, lecz na odgłos kroków, wyprostował się dumnie. Ciemne włosy siwymi pasmami przetykane dodawały mu nagle lat. Elin wcześniej nie zwróciła na to uwagi. - Czy jakoś pomóc możem? - spytał gdy gardło odczyścił głośnym chrzaknieniem. - Wybaczcie, iż w takiej chwili i przyjmijcie wyrazy żalu lecz Sigrun żyw jeszcze i by móc ją odnaleźć rzeczy jej potrzebuję. - Odezwała się tonem pełnym troski i smutku. Oboje podskoczyli do Elin: - Żywa ona? Gdzie? Jak? - dopytywali na przemian. Ingeborg do łóżka jednego się rzuciła raptownie. - Tu suknie… tu… grzebień… barwiczka, spina… - wyliczała drżącym głosem płacz hamując. - Porwali ją… lecz nie widziałam gdzie. Potrzebuję wszystkiego co może mi pomóc. - Odpowiedziała uspokojająco klepiąc po rękach oboje i za kobietą poglądając. - Grzebień… Pokaż, proszę. Grzebień z kości jelenia, o gęsto osadzonych zębach nosił znaki długoletniego używania. Nosił też niewielki znaczek słonecznej tarczy wyskrobany czymś cieniutkim. - To on.. Tu - matka Sigrun wcisnęła go w ręce Elin. Sama drżąca i przerażona. - Dziękuję… - Przycisnęła grzebyk do martwej piersi. - Zrobię co w mej mocy, by ją odnaleźć. - Odrzekła i ku drzwiom się skierowała. - Bądźcie myśli dobrej... - Volvo… a runy… runy nic nie powiedziały? - załkała lekko Ingeborg. - Nie zawsze się słuchają, szczególnie, gdym wzburzona… A tak wczoraj było. Teraz łatwiej być winno. - A co z Eggnirem? My dać ofiarę możemy. - Ingeborg na Svenda znak uczyniła a ten rzucił się do szkatuły co wyciągnął spomiędzy skór u wezgłowia łóżka. Wyciągnął z niej dwie grube srebrne nabijane kamieniami bransolety. - To na posag Sigrun ale bogów teraz ważniejsze przebłagać o pomoc. - Ingeborg wcisnęła i te w ręce volvy. - Eggnir ranion ale ma opiekę. - Wieszczka spojrzała na bransolety i jeno głową skinęła bojąc się, że głos ją zawiedzie. - Niech tak będzie. Czekajcie na wieści. - Odrzekła w końcu cicho i opuściła domostwo. Kroki swe skierowała ku ołtarzowi, by tam zostawić bransolety i pomodlić się za Słoneczko. Prosiła o siłę i nadzieję dla niej, by zdołała dotrwać do momentu, gdy ją odbiją. Skończywszy znów swe ramię nacięła i zrosiła krwią bransolety dopełniając ofiary, a chwilę potem kości, którymi rzuciła trzymając kurczowo w drugiej ręce grzebyk. - Sól varp sunnan, sinni mána, hendi inni hœgri um himinjódyr; sól þat ne vissi hvar hon sali átti, máni þat ne vissi hvat hann megins átti, stjörnur þat ne vissu hvar þær staði áttu. - Szeptała. - Gdzie Sigrun z rodu Agvindura odnajdziem? Widzi bór ciemny i mroczny, Nocą przepełniony Gdzieś dźwięk pęknietej gałezi, gdzieś pohukiwanie sowy, łopot skrzydeł nocnych drapieżników Wilk kłapiący zębiskami, jeno nieprawdziwy a z dymu i mary utkany Łapa pazurzasta z mgły się pojawiająca i znak na drzewach czyniąca Ciągnie dalej, w głąb lasu, znaków coraz więcej… Trawa wysoka oświetlona księżycowym blaskiem… Słoneczko biegnie oglądając się za siebie, w pół kroku zawieszone w powietrzu… Gdzie nie stanie tam głowa wilka się pojawia… Na polanę wypada co 4 dęby ma… Między dwoma stoi ktoś Wysoki półnagi chudy, zylasty Blizn więcej niż czystej skóry Przygląda się z dala… Wtem jakby wyczuł czyjąś obecność bo twarz raptownie odwrócił w stronę, z której Elin patrzyła… Słoneczko padła na środku polany, przy kamieniu jakby olbrzyma ręka go za młot używała. Wilcy się nad nią pochylili, zęby szczerząc i warcząc… Przestraszona krok w tył zrobiła i wizję przerwała. Widział ją… ale jak kto możliwe? Sigrun… Zatrzęsła się cała, Werdandi musiała tym razem odpowiedzieć… Słoneczko gdzieś teraz… Pojrzała w dal i zacisnęła pięść. Miała miejsce charakterystyczne, trzeba Agvindurowi powiedzieć. Zebrała swoje rzeczy i ściskając grzebyk ruszyła szukać jarla. Agvindura znalazła w zatoce, gdzie statki doglądał i wojów przygotowania nadzorował. Z Rune omawiał podróż. Przystanęła w pobliżu nie chcąc przerywać i czekając aż ją zauważy. Miała możliwość zapatrzeć się po raz kolejny w jarla Ribe. Wysoka, barczysta sylwetka, zdecydowane ruchy, mocne nogi co jak drzewa z głęboko sięgającymi korzeniami trzymały go mocno zagruntowanego w osadzie. Zeszłej nocy Agvindur stracił o wiele więcej niż jeno ostatnią żywą ze swego rodu. Jego siła została poddana w wątpliwość, jego ludzie narażeni, jego domena nadgryziona. Tymczasem stojący w porcie długowłosy, dziki mąż dla ludzi otaczających go emanował pewnością siebie, wydawał konkretne rozkazy i działał uspokajająco samą swą obecności. Widać było, że mężczyźni pokładali w nim zaufanie. Co więcej, szanowali go. W końcu jego uwagę na Elin zwrócił któryś z szykujących się do wypłynięcia. Jarl niecierpliwym gestem włosy odsunął co na twarz mu wiatr idący od morza nawiewał. Spojrzał na volvę i ruszył do niej. - Gotowaś? - spytał spoglądając na kobietę z góry. - Jeśli skrzynię przygotowali pewnie tak… - Odparła zamyślonym głosem. Rozpacz po Słoneczku myśli jej przytłumiła, zapomniała jak ważne Ribe jest dla jarla, jak jarl ważny jest dla tych wszystkich ludzi. - Mam wskazówki. - Dodała. - Cieszę się. - dodał jakoś pokojowo Agvindur - I dziękuję. - dłonie na ramionach volvy położył - Jakie wskazówki, Elin? - nie wiedziała, czy specjalnie tego imienia użył. - Nie dziękuj… - Powiedziała cicho. - Gdybym ostrożniejsza była… - Zagryzła wargi ale kontynuowała po chwili. - Polanę widziałam z dębami czterema i głazem wielkim o kształcie młota, który jeno olbrzym bądź sam Thor mógłby unieść. Słyszałam o takowej w okolicach Jelling… Ludzie bali się tam podchodzić… I, jeden z nich mnie widział... Jeśli, jeśli oni mają wieszcza, będą wiedzieć, żeś sam tu został… - Ostatnie słowa z troską wielką wypowiedziała. - Nie musisz się martwić - pasmo włosów odsunął za ucho wampirzycy lekkim gestem. Surowy uśmiech mu twarz rozjaśnił na chwilę - Sam nie jestem. A do Aros chcę byś płynęła bo zaufanie w Tobie pokładam. Wierzę, że pieczę nad wydarzeniami trzymać będziesz. Freyvind w gorącej wodzie kąpany i kto wie co mu do ucha demony szepną. Volund wielki wojownik, ale to dzika karta. Ciebie ślę jako moje oko - kciukiem przesunął po pustym oczodole - i uszy. Jeśli by się tam źle działo, wracaj natychmiast. - twarz wampirzycy w dłonie ujął. - Tu, gdzie Twoje miejsce. Zamarła od bliskości Agvindura ale w spojrzeniu strachu nie było. Dotyk przyjemność dawał, o której nie wiedziała, że ją zna. I więcej go pragnęła. Dłoń swoją delikatnie na jego dłoni położyła i skinęła głową. - Obiecaj, że i Ty uważać będziesz. - Szepnęła tylko. - Obiecuję. - skinął głową dając słowo, którego dotrzymanie znaczyło u niego honor. Lekki pocałunek na czole Elin złożył i na chwilę przygarnął do siebie. Odpuścił nagle pieszczotę nieco jakby szorstko i wrócił do swej przywódczej postawy. - Zbierz resztę, byście tej nocy ruszyli. Oszołomiona lekko skinęła głową i ruszyła w poszukiwaniu Freyvinda. Na Volunda chyba będzie musiała czekać przy chatce. Napotkała Freyvinda po raz wtóry z … kobietą. |
16-06-2016, 11:13 | #25 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 19-06-2016 o 11:36. |
17-06-2016, 21:55 | #26 |
Reputacja: 1 | Volund Podłoże pogrążonej w ciemności, pustej ziemianki było niczym więcej jak glębą z warstwy nieco poniżej większości Ribe - osadzonej głębiej we wzgórzu, na której spoczywała podpalona halla. Wiele godzin po dramatycznych wydarzeniach, wskutek której i w tym rzekomo bezpiecznym domu przelano krew… Wpierw, niewielka cześć ziemi opadła nieco, tworząc bezgłośnie, powoli i miarowo lejek, zagłębienie, w który zsypywały się jego obrzeża. Potem raptownie podłoże w niecce się spiętrzyło i wybrzuszyło aż opadło na boki, gdy dramatycznie wynurzyła się postać z krwistoczerwonymi ślepiami i obnażonymi kłami, w głodzie, głodzie tego jedynego nektaru życia, który stanowił sens egzystencji wszystkich dzieci nocy. Krtań cała jego, gardło, kark, okaleczone byłypotwornie, rozerwane i rozdarte kłami prawie że na widok. Odbyło się to w zaskakującej ciszy. Pogrobiec, jak gdyby właśnie wynurzył się z własnego grobu, utytłany był cały ziemią i przez chwilę z budzącym grozę wyrażem twarzy, jak gdyby zastygłym w okrzyku, rozglądał się po zupełnie ciemnej ziemiance. Trwał tak chwilę w prawie że bezruchu, nie licząc miarowego obrotu głowy. W końcu był cały wygramolił się ze swojej niecki i zataczając się, jak ciężko raniony śmiertelnik zatoczył upadając na drzwi do ziemianki, pół się po nich ześłizgując, pół je uchylając swoją masą. Nie bez trudu znowu zebrał się ze swojego miejsca i ruszył, niewiele dbając o cokolwiek, szukać ofiary. Nie trudno było mu znaleźć tropy, bo osada spora była. Powietrze zaś wypełniało wiele zapachów: spalonego stosu, ciał ludzkich, zwęglonej halli jarla, i tak.. Tej upragnionej przez Volunda woni. Ruszył za jej zapachem jak po linie. Szedł uśpioną osadą niczym mara z koszmarnych majaków aż trafił do chaty. Tu zapach ran i krwi wypełniał mu niemalże wszelkie zmysły. Wyglądając jak gdyby jeden z zabitych przybył po resztę, której Odynowi odmówiono, wampir rozchylił drzwi pogrążonej w ciemności chaty znajdującej się w odległości pewnej od palenisk i wyprawianych do valhalli, kierowany wonią, nie bacząc, czy napotka kogokolwiek na drodze do życiodajnej krwi. Ciemne wnętrze wypełnione było zapachem ziół, naparów, moczu i potu. Jedna starsza kobiecinka, w kącie drzemała na niewielkim zydelku. Na kroki Volunda oczy otworzyła i przetarła w ruchu gwałtownie się zatrzymując. Usta do krzyku otwarte, głosu jednak nie wydały z siebie. Prócz niej na ziemi porozkładani leżeli mężczyźni ranieni w walce. Opatrunki na ich ciałach widoczne były ciemnawymi plamami, podkreślanymi pełgającym światłem rzucanym przez ognisko. Raz spojrzawszy na nią z góry, był przepiękny Gangrel wstąpił do środka. Po chacie się rozejrzał, przez chwilę wyglądał, jak gdyby nad czymś był myślał. Może aż sekund kilka. Wkroczył pomiędzy poranionych, przestępując, ku jednemu z całkiem omdlałych, nachylając się nad nim, jak gdyby dysząc z gorączki czy jakiegoś wynaturzonego pożądania, lecz nie oddychał od lat tak wielu. Gładkim ruchem bez rytuału i bez czci i bez agresji i ze wszystkiego wyzutym kły zagłębił w boku szyi leżącego, przyklęknąwszy, o podłoże się opierając, jak drapieżne zwierzę czy padlinożerca, z wodopoju chłepczący. Staruszeczka widząc to do wyjścia się rzuciła biegiem, co przy jej latach zaledwie jak dreptanie w miejscu wyglądało. Przerażenie przesączało się od niej. Volund słyszał dzikie pulsowanie i bicie jej krwi tuż na wyciągnięcie ręki. Nie bez mentalnego wysiłku gwałtownie oderwał się od swojej ofiary, ku staruszce zwracając i ją chwytając. Wydała się krucha niczym skorpuka jajka. Kosteczki drobnego ciała chrupnęły przy gwałtownym uchwycie Gangrela. Cichy skrzek z ust kobiety się wydobył miast krzyku, gdy ucapenie jej dech z jej piersi wyparło. Oczy starcze, o barwie rozwodnionego przez wiek brązu, na Volunda z przerażeniem podniosła. Bezzębne usta zdyszana rozdziawiła. Dłońmi się przed nim zasłoniła bezsilnie. Afterganger zaś uśmiechnął się uśmiechem, który równocześnie przyjazny i drapieżny zdawać się musiał. Dwa kroki podszedł z nią do miejsca, z którego była się zerwała, w świetle ognia pomarszczoną twarz bacząc. Palec do ust przyłożył, teatralnie prawie. - Sssszzzzz… - uspokoił ją aksamitnie zniżonym głosem - Z jakiej ziemi jesteś? - zapytał, z mieszanką ciekawości, groźby, litości i czegoś jeszcze. Syk cichy się wydobył z jej ust i głośne śliny przełykanie: - Z południam, gdzie ciepło zawsze. - wydukała. - Opowiedz mi. - powiedział łagodnie, ale z kamiennym obliczem, wracając do hirdmana, którego krew była już poplamiła skórę, na której był ułożony, wartko z szyi się sącząc. - Opowiedz mi wszystko o stronach, z których ich dziadowie cię uprowadzili - nachylił się - o innych których znałaś jako dziewka jeszcze, rodakach twoich, pomordowanych, niewiastach uprowadzonych. - Opowiedz. - rozkazał ostatni raz, nim wrócił do posiłku. Wargi hirdmana o rozłożonych rękach nad którymi nie miał władzy i oczach ślepo wbitych w sufit zadrgały z ulgi. Zasuszona jak śliwka kobieta drżąc na całym ciele opowieść swą rozpoczęła. Trzęsący się, starczy, skrzekliwy głos towarzyszył pożywianiu się Volunda: - Za małości pamiętam niebo błękitne z białym jako owce chmurami, toczącymi się leniwie z wiatrem. Przez gałęzie drzew je oglądałam, gdy matka mnie zostawiała, do pracy sama idąc. Ziemia rdzawa, gęsta, w dłoni niemal tłusta. Nie taka jako tu… - usta staruszki wykrzywiły się z jakąś przyganą nim na nowo opowieść podjęła. - Drzewa co się w gaje układały pomiędzy pagórkami. Pamiętam i śmiech i radość, gdy wspólnie z sąsiadami i krewnymi i ichnimi krewnymi żeśmy pomiędzy drzewami pracowali. Ciepło było, słońce nie opuszczało nas zbyt często. Ludzie smagli, ciemnowłosi, piękni, głośni. W mojej rodzinie ośmioro dzieci było, dwójka nie dożyła. Chaty bielone, od nieba niebieskiego jak najciemniejszy turkus, odcinały się ostro. - głos kobiety nabrał melanholii, gdy wspomnienia czasów szczęśliwych obmyły ją całą. - A potem wszystko się skończyło. Przyszli oni. Od morza. Zabrali dzieci i kobiety, chaty popalili, mężów ubili lub do niewoli wzięli. Część tu z chorób różnych padła, części z tęsknoty i żalu serca popękały. - splunęła - Ja młódka byłam, z dziewięć wiosen może jak mnie zabrali. Piękna byłam, mówili, to i źle nie było. Choć gdy mnie złapali na pomocy innym niewolnym, pobili. Nos złamany, już się nie zrósł jak dawniej, zęby straciłam. - wargi zacisnęła mocno - Trójkę dzieci miałam tutaj. Wszystkie zginęły chyba, nie wiem. Zabrali. Żadno stron rodzinnych nie znało. - urwała swe bezzębne seplenienie. Później, gdy usłyszał był wszystko o miejscu narodzin kobiety co go interesowało, wyruszył Gangrel na ulice, wyraźnie okaleczony i słaby… ale znów napełniony potęgą krążącą po martwych żyłach. Odnośnie martwych… Niektórzy z rannych hird dopomogli mu, a on dopomógł im przejść do Valhalli. Pogrobiec natomiast szukał… czegoś, kogoś, utraciwszy więcej jak godzin kilka całkiem z rachuby. Osada opustoszała była, jeno z dala, od zatoki jakieś hałasy dochodziły. W zatoce, do której ruszył wolnym krokiem podążając za dźwiękami, zobaczył jarla wraz z Freyvindem, Gudrunn i Elin. Wokół nich wojowie właśnie zakańczali ładowanie skrzyń na pokład. Rudego nigdzie widać nie było. Niewiele bacząc na niedawne wydarzenia, przedramieniem przysłaniając otwartą ranę jak gdyby ze śmiertelnego nawyku kogoś, kto nie raz raniony był, ruszył spokojnie ku aftergangerom z pustym spojrzeniem… Jak gdy przybył. Elin Wieszczka odejście Freyvinda wykorzystała, by sprawdzić czy spełniono jej polecenia i skrzynię przyszykowano wraz z rzeczami. Wszyscy vs. Agvindur Jarl właśnie od przystani się odwracał, gdy zoczył nadchodzących. - Gotowi? - spytał niecierpliwie - Frey tutaj są mężowie, których oddaję Ci pod komandę. Wskazał na 10 mężczyzn w różnym wieku od starszych zaprawionych w boju po świeżo wyposażonego w hełm i tarczę młodzika, lecz skald milczał wewnętrznie wciąż uspokajając się po zajściu z Ødgerem o którym jarl wszak nie wiedział. Uwagę nadchodzącego za nimi Volunda zwrócił jednak jeden z nich: - Jedna noc. - głośno rzucił Volund, z jego głosem przedźwięczniającym szum od fal i od ludzi i odległość. Przychodził akurat w bezpośrednie pobliże i zatrzymał się obok afterganger, przeciągle tylko spoglądając na jednego z zebranych wojów, nie odwracając od niego wzroku nawet gdy jeszcze szedł, zanim był się zatrzymał. Odwrócił wolne od emocji oblicze ku Agvindurowi i pozostałym, nie rozwijając niejasnego stwierdzenia - był natomiast uniósł delikatnie głowę dostrzegając Gudrunn w równie lakonicznym powitaniu. Gangrelka co z Bjarkim gaworzyła, podsunęła się do Volunda: - Zacna walka musiała być - uniosła spojrzenie jasne na twarz pięknolicego. - Iluś pola stawał? - Trojgu, lecz jedno po prawdzie krzywdy nie mogło mi uczynić. - odparł Pogrobiec dzikiej walkirii mimochodem i bez wyjaśnienia, kto naprawdę był zadał tę ranę. Gudrunn kły w uśmiechu ukazała i w łopatkę uderzyła z zadowoleniem, pochwałą a może i szacunkiem: - Mniemam, że przeciwnicy wyglądali gorzej - zaśmiała się chrapliwie. Przepiękne lico Pogrobca natomiast rozjaśnił najdrobniejszy z uśmiechów, i jaśniał krócej niż rozbłysk pioruna. Agvindur zaś przerwał tę biesiadę: - Jedna noc czego? - dowiedzieć się chciał. - Jedna noc pewności, że nie wrócą. Nieraz po jednym dniu powracają. - odparł Volund tonem świadczącym, że nie raz było mu przyszło bronić jakiegoś miejsca, choćby sławy zdobywcy miał nigdy nie zdobyć. - Zaliż tej nocy by wrócić mieli? - Brujah brwi zmarszczył spoglądając na Gangrela. - Knarr niechaj wypłynie. Jeśli obserwują, zwlekać nie będą chcieli. Jeśli odeszli, lub inną przyczyną nie zaatakują, nie uczynią tego i gdy wróci po nocy. My wypłyniem naprawdę tuż przed świtem, by czasu szczędzić. - wyjaśnił z lodową logiką. Elin ujrzawszy Pogrobca wpatrzyła się w niego podziwiając biel skóry, dzikość czającą się w ruchach… Zamrugała jednym okiem próbując wyrwać się z tego niemego podziwu, który ją ogarnął na widok Volunda. Wzrok na jarla przeniosła, by o berserkerze nie myśleć i o jego ciągle otwartej ranie. - Przez dzień jeśli atakować by mieli, my i tak bezradni będziem. Jeśli wypłyniecie teraz, chociaż wy cali będziecie. I w drodze do Aros. Pogrobiec przyglądał się milcząco jarlowi, nic jednak nie rzekł. - Twój brat ma coś do powiedzenia, co plany może zmienić… - Odezwała się volva stając przy jarlu jak zwykle to czyniła, a słowa jej ściągnęły nań również nieodgadniony, skupiony wzrok Volunda. Poczuła to spojrzenie na sobie i nieśmiało zerknęła na Gangrela, by zaraz niebieskie oko uciekło ponownie w kierunku Agvindura. - Cóże to takiego? - spytał pan Ribe tocząc spojrzeniem to na volvę to na skalda. - O wizję idzie… - Frey patrzył na Agvindura uważnie. - Bezgłowe ciało nad którym wilczyca wyła. Może być i tak, że to nie przeznaczenie, a przeszłość. Może szarooka wyła nad tym ciałem pod Viborgiem… - Mówiłeś też o znamieniu na futrze, które miał jeden z tych pomiotów co nas teraz zaatakowały i takie samo u tych, których ubiłeś. - Dodała wieszczka uważnie przyglądając się twarzy Agvindura, by wychwycić najdrobniejszy znak, że traci panowanie nad sobą. - Tak było. Ten co z Tobą walczył - patrzył na jarla. - Jaśniejszą sierść miał w kształcie strzałki, jak znamie na futrze. Dwa wilki-banici spod Viborga takie same miały. - Chcesz rzec, że to Ciebie ścigają? I Ribe jeno przypadkiem najechali? - upewnił się jakimś lodowatym tonem jarl. - Nie wiem. Skojarzyłem to podczas rozmowy z Gudrunn. Może tak być, pewności nie mam. Agvindur przymknął oczy. Po chwili krok podjął ku skaldowi, co nabierał szybkości z każdym stąpnięciem. Dopadł do niego w oczy spoglądając: - Czemuś wcześniej nic nie rzekł? Czemuś słowem nie powiedział, gdy moi ludzie ginęli? - twarz wypełniona jakimś rozczarowaniem nosiła ślady gniewu jeno nie aż tak jakby się spodziewać można było. Odwrócił się od skalda i dwa kroki odstąpił by znowu powrócić z pięściami zaciśniętymi. Słowa jednak nie wyrzekł ani jednego. - A kiedy rzec miałem? - Freyvindowi ta twarzy również cień złości przeleciał. - Po walce ledwośmy Cię z szału wyrwali, po przebudzeniu walka z Volundem, bo osmielił się Ci uchybić! A wieszczbę volvy w ten sposób zrozumiałem mniej niż godzinę temu! Elin obserwowała oboje napięta niczym struna. Lodowaty spokój Agvindura był o wiele gorszy niż jego szał… Bolał wręcz namacalnie. Pogrobiec za to stał jak był, zdawało się, zupełnie bez spięcia i przestrachu, jeno wciąż słaby od ziejącej rany. Gudrunn postąpiła między Freyvinda i Agvindura bez słowa. Odciągnęła tego ostatniego na brzeg wody, zabierając na rozmowę. Elim wzrokiem ich odprowadziła zastanawiając się czy nie dołączyć. - Dlatego tak pragniesz zapolowania na lupinów? - zapytał Pogrobiec, wzroku od władcy Ribe i gangrelki nie odrywając - Poza oczywistymi powody. - Nie o moje istnienie mi tu w pierwszej kolejności idzie. - Frey nie patrzył na Volunda gdy mu odpowiadał. Wzrok kierował tam gdzie pogrobiec. - Kurwie syny co na dzieci Odyna tak otwarcie się zasadzają, trzeba wypalić, wyrwac jak chwasty. - O Słoneczku nawet nie wspomniał, dziewka go niewiele wszak interesowała. Volund na te słowy uśmiechnął się. - Nienawiść. Nienawiść rozumiem i szanuję. Leczli zda mi się, że i wilków to się tyczy… i ona nimi kierować zdaje... Jeśli prawdą, że na pomstę przybyły. - Nienawiść? - skald prychnął. - Nijak mi do nich nienawiść żywić. Loki Nagelfar poprowadzi wraz z Jotunami gdy nastanie dzień końca świata. Baldura do śmierci doprowadził… ale Freyę ocalił, pomógł mury Asgardu zbudować. Odyn na Sleipnirze, synu Ognistego światy przemierza i bratem krwi go zwie. A Thor mu przyjacielem, równe często co wrogiem, jak podczas uczty w pałacu Aegira. Nie ma we mnie nienawiści do pomiotu Fenrira i Valiego. Nienawiść jest w nich. A tych jacy w niej zbyt się zatracają, wygubić trzeba. Bez litości. Bez zwłoki. - Brzmi to jak jedynie przyczyny inne, a nienawiść ta sama. Jak inaczej zwać taki zapał? - pozwolił sobie Pogrobiec zawiesić ironię w powietrzu, wciąż ze skaldem rozmawiając, ale wzrok na volvę kierując nagle, choć nie do niej mówił. Jeszcze. Skald odwrócił się powoli do Volunda i spojrzał na niego jak na głupca. Nie odpowiedział wzrokiem jedynie wyrażając to co myśli o słowach jego. Wnet znów ku jarlowi wzrokiem powrócił. Wieszczka kroków parę zrobiła stojąc w podobnej odległości od Gudrunn i Agvindura co od Freyvinda i Volunda. Czekała wpatrzona w jarla, choć jakby wzrok Pogrobca na sobie poczuła zerknęła w jego kierunku na chwilę, by podjąć ponownie poprzednią obserwację. Nie słyszała jednak nic z rozmowy pana Ribe i Lodowookiej. Nie tamta winna mu doradzać. Zmrużyła lekko swe jedyne oko i po dar sięgnęła, by zmysły wyostrzyć. Przez szum lekki fal bijących przy brzegu, dźwięki ładowania statku i szmery rozmowy toczącej się niedaleko niej usłyszała jak Gangrelka jarla… beszta. - Czyś się blekotu objadł by nas rozdzielać gdy zagrożenie nad osadą czyha? Lupini od razu to wykorzystają. Czemu rad ichnich posłuchać nie chcesz i wtedy decyzję podjąć, hm? - głos wampirzyczy dźwięczał nisko. - Jak słuchać, gdy on ledwo oczy przełupił a myśli, że rozumy pozjadał wszystkie? Kto wie, co jeszcze w sobie dusi… - warknął Agvindur choć bez przekonania - Zostawię osadę to lupini przejmą albo ludzi wymordują, na zgliszcza wrócę. A ona i tak nie przeżyje… - Mówiłam Ci już, że największy błąd popełniłeś nie dzieląc się darem… - Ona nie do przemiany… Gudrunn dłonią machnęłą, przerywając bez pardonu. - Masz jedną rzecz co blisko pod nosem bruździ. Dwie rzeczy odległe. Jeśli Einar nieżyw, nie pomoże mu nagły i raptownie szykowana odsiecz. Krystyjany nie przejmą Hedeby już dziś. Za to wszyscy co pod Twą opieką zginąć mogą z rąk lupinów. - Gudrunn - warknął groźnie jarl. Cisza zapadła gdy szli powoli brzegiem. Gangrelka chyba skończyła, bo Elin już słowa nie usłyszała. Zaczęli wracać gdy wampirzyca ponownie rzekła: - A co do skalda, daj mu odpowiedzialności więcej. Szkoliłeś drużynników. Wiesz jako działa, gdy kolejne rzeczy się osiąga… Jarl spojrzał na nią a w uszy Elin wypełnił odgłos ich kroków na piasku i kamieniach: - On nie chce więcej odpowiedzialności. Nigdy nie chciał. Canarl z resztą… - Agvindur urwał gdy zbliżyli się do oczekujących na nich wampirów. Volva zmysły do normalnego stanu przywróciła i spojrzała spokojnie na jarla, by do niego dołączyć, gdy do pozostałych podchodził - Skąd ona o tym wiedziała? Jakoby nie zostawiono Ci wyboru mówiłeś. - zapytał skalda jeszcze Volund, wzrok jednak na volvie zogniskowany mając. - Powiedziałem jej i Gudrunn o tym, gdyśmy przed przyjściem tu rozmawiali. - Myślę, czemu jarl ją z nami wysyła. - rozważał dalej na głos Volund. - Ja nie. Jego wola, nie zamerzam pytać. Bez pytania nie zrozumiem. Wolę nie myśleć o powodach. Na odpowiedź tę Pogrobiec tylko skinął głową, nie obarczając własnymi przemyśleniami Freyvinda, i czekał aż jarl ugadany zostanie przez Gudrunn i powrócą by zapadły jakiekolwiek decyzje. Wrócili. Agvindur nadal zapiekły w swym spokoju. Gudrunn zaś błyskająca lodowymi źrenicami. Jarl niespiesznie podszedł do trójki wampirów: - Szykujcie się na walkę. Odbijemy Sigrun, wtedy ruszycie do Aros. Elin w milczeniu skinęła głową, choć żaden z niej pożytek w walce ale Słoneczko będzie potrzebować kogoś do opieki, gdy ją odbiją. Nie protestowała więc. Frey również ograniczył się do skinienia głową. Gdyby oddychał - odetchnąłby z ulgą. Tak jedynie rozluźnił się nieco. - Kiedy ruszamy? - Zapytała volva. - Jutrzejszej nocy. - rzekł jarl - Macie czas na przygotowania. Jeśli czegoś wam trzeba, Thora i Rune pomogą. Gudrunn ruszy tej nocy, by zwiad u siebie począć. Elin, Volund Gdy jarl się oddalił volva podeszła do berserkera. - Wybacz, że Cie zaatakowałam. - Powiedziała mierząc się z nim spojrzeniem. Gdy oparł się woli Agvindura pragnęła zmusić go by klęknął i ukorzył się przed nim. Nie ugiął się jednak i pod jej darem. Był silny i… dziki ale nie tak jak jarl, który niedźwiedzia bardziej przypomniał, gdy Pogrobiec kota dzikiego. Tworzyło to niebezpieczną mieszaninę, a dodając nieufność wobec niej… Wspomniany odwrócił ku niej spojrzenie raptownie a wyniośle, jak mógłby czynić drapieżny ptak, jednak na słowa te po raz pierwszy przez zazwyczaj ostygłą jak woskowa maskę przebiły się, jeśli nawet ulotnie, konsternacja i zaskoczenie. Przez najkrótszą z chwil Pogrobiec zdawał się milczeć zupełnie wobec czegoś czego się nie spodziewał, nie poczyniwszy sobie odmienne mniemanie o volvie jako niezdolnej do czegoś takiego. Bliżej jakoby zapominając, że istnieją takie słowa, i jak gdyby na nowo kontastując ich znaczenie. - Nic to. - odparł po krótkiej chwili, nie na obranie własnych słów, ale zrozumienie o czym mówi wampirzyca. - Nie czyniłaś tego z rozmysłu. - odpowiedział tak lakonicznie, jak zazwyczaj i już w oczach jego widziała zalążek lunatyzmu i dali zbierającej w oczach gdy zmierzywszy się z nieoczekiwanym bodźcem wycofywał się z powrotem do głębokich zakamrków swojej jaźni i za chwilę miał znów zapomnieć o otaczających go osobach. Pokiwała głową w podziękowaniu i jej wzrok mimowolnie przesunął się na szyję Volunda. Najchętniej sama zasklepiła by mu tą ranę… Szybko wróciła spojrzeniem z powrotem ku oczom Pogrobca. - Zamierzasz nam towarzyszyć? Ten znowu wzrok na niej skupił i zogniskował. - Dałem słowo jarlowi, a słowo me jest żelazne. Usta Elin rozciągnęły się w uśmiechu. - Zatem chronić nadal mnie będziesz? - Zapytała. - Nadal? - zapytał Pogrobiec dociekliwym tonem, nie tylko twarz, ale cały się ku volvie odwracając, zaplątawszy się w konwersację nie zatonął ponownie w swych myślach. Leciutki uśmiech z ust wieszczki nie schodził. - Wolałabym wiedzieć, by uniknąć… podobnej sytuacji co ostatnio. - Przy ostatnich słowa błysnęła jednak złość w jej oku. Pogrobiec chwilę dłużej baczył nieznane oblicze volvy, z namysłem i pełnym skupieniem. - Jarl nakazał chronić cię gdy lupini zaatakowali. Tamta noc dawno upłynęła. - rzekł spokojnie, choć dla bystrej volvy nie sposób było nie ujrzeć uciętego w pół zdania. Berserker nie miał już takiego rozkazu, niemniej z przyczyn jakichś i tak na volvę baczyć zamierzał. - Takem też zrozumiała polecenie jarla. - Pokiwała spokojnie głową.- Stąd też wyjaśnić sprawę chciałam… przy lupinach dość zajęcia mieć będziecie, by jeszcze głowę mną sobą zawracać. Nie lubię być ciężarem. - Jesteś Widzącą. Ciężarem jedynie stać byś się mogła, gdyby krzywda cię spotkała lub los Sigrun podobny. - kamienno odpowiadał Pogrobiec, niczego nie potwierdzając, niczemu nie przecząc i jak gdyby kierując się chłodną logiką, niesubtelną czyniąc aluzję do stanu Agvindura na wieść o losie Słoneczka w najbardziej pragmatyczny sposób. Czy to przez ranę, czy słabość jakąś wcześniej widzianą, był jednak odrobinę Pogrobiec łatwiejszy do przejrzenia i ewidentnie w chwili przemawiał słowy nie w które wierzył, a co do których uważał, że mogą przekonać volvę. Spojrzała poważnie na Gangrela. - Gdyby nie Ty pewniem i mnie by wtedy dorwali… - Odrzekła. - Dziękuję. - Skinęła głową i ponownie wzrok uniosła. - Pożywić się powinieneś, by rany zaleczyć… - Wyciągnęła dłon, jakby chciała dotknąć Volunda ale w połowie drogi zorientowała się co robi i szybko opuściła rękę. Pogrobiec z uniósł tylko delikatnie podróbek patrząc na kobietę nieco z góry, ale była to tylko próba umajestycznienia walki ze sobą, której całkiem na widok ten nie mógł powstrzymać. Oczy jego się zwęziły. - To… Niekonieczne. Drogaś jarlowi. Tobie Widzieć… mnie chronić drogich Agvindura. Jeno tyle. - z trudem jak gdyby martwe ciało przelknęło ślinę, aż obnażone i poszarpane i widoczne mięśnie i fragment suchej błony krtani drgneły wyraźnie i odrażająco. Pogrobiec odwrócił wzrok z dala od nadgarstka Elin. - Służbę zawołam. - Stwierdziła. - Osłabniesz tak jeno. - NIE TRZEBA MI NIEWOLNYCH DO POMOCY! - podniósł niespodziewanie głos Pogrobiec, wykrzyknąwszy na volvę, a oczy jego zaszły czerwienią, jaką widziała już wcześniej w ciemności. Lekko drżąc półprzymknął je, cofając się o jeden krok i drugi, gdy zdał sobie sprawę, co uczynił. Przed chwilą jeszcze pełen pogardy, którą sama volva w nim przesyciła jeszcze tej nocy i na długo, a która teraz przeszła na niego samego za uniesienie się przed chwilą na Elin. - Moja to… wola… osłąbnąć gdy chcę. - pół wysyczał, pół wyszeptał zdecydowanie ciszej, oglądając się, jak gdyby by dostrzec kto jeszcze był został w pustej już przystani. Wieszczka, o dziwo, sama nie cofnęła się patrząc jeno zaskoczona na nagły wybuch Volunda. - Panowanie przez to tracisz. - Odrzekła uspokającym tonem jak do narowistego rumaka. - Nie jest to bezpieczne. - Nie, nie jest. - odparł Pogrobiec w subtelnej groźbie, bez jednak jakiegokolwiek pokrycia, a na poły zszarganą samokontrolą przestrzegł kobietę. - Nie przez to jednak, volvo, a przez ciebie. Pamiętam, nim krwi mej posmakowałaś, jak żeś klątwą mnie obłożyła. - przerwał, przerywając też cofanie się. Zmiennie i nieprzewidywalnie jak letna burza była pogarda jego znów na Elin wnet przeszła. - Lecz może to nie ciebie, jeno Odyna winić trzeba? Czy nie jedynie on czyni na modły twe? - w napastliwy a intrygujący sposób otarł się Volund w celu niejasnym o bluźnierstwo. Przez króciutką chwilę w błękitnym oku strach mignął ale kobieta szybko się opanowała. Pogrobiec był dużo bardziej niebezpieczny niż podejrzewała jeśli był w stanie się zorientować, że coś czyniła. Sklęła się w myślach. Miała się nie zdradzać. - Magią często zajmuje się i Freya. - Odparła spokojnie. - Może Ona wtedy zdecydowała się wysłuchać mej prośby, gdyż wiedziała, że Twej krzywdy nie chciałam. - Przeciwnież. - spostrzegł Pogrobiec - Założyć jeno można, żem odczuł co i wy, więc wówczas krzywdy mej chciałaś, albowiem jarl osobą swą przytłoczyć nasze postanowił. Lecz może to nie Odyn i nie Freya, lecz Asovie i Vanowie? - zapytał Volund ironicznie, niewiele kryjąc, czyje słowa przemienia. Już nie cofam się, nie nienawiść ani gniew, a jedynie czysta pogarda - nawet jeśli nieprawdziwa a pierwej do kogo innego odczuwana i nienaturalnie wciąż żywa - przeważyła nad jakimkolwiek wstydem czy obawą. - Mogę zrozumieć, że Einherjar - prawie splunął słowem - taki jak Freyvind jest nieświadom, lecz ty musisz jeszcze lepiej niż ja wiedzieć… że Odyn jako i my w nocy kroczy, od czasów może sprzed samego słońca. Może i on nam jako i my śmiertelnym, lecz nie bogiem, zatem skąd naprawdę wieszczba? - zapytał, na poły ciekawsko, na poły retorycznie; na poły ironicznie… na poły chcąc nakierować myśli volvy w jakąś stronę. Jasnym też było, że słowa Elin, nienaturalna emocja, wpływ ran i jego własna natura były wbrew niemu górę nad kamiennym obliczem i milczeniem wzięły. Wampirzyca przyglądała mu się wręcz zaciekawiona zasłyszanymi słowami. - Możliwe… ale ofiary nasze przyjmuje. - Zaczęła ostrożnie. - Zatem jeśli nim nie był, to nim stał się przez nasze modły i wiarę. - Przekrzywiła leciutko głowę. - Ale radziłabym takich słów unikać przy innych. Wampir miał jakąś przygotowaną, żywiołową, raptowną, emocjonalną i potężną odpowiedź. Za brwiami swymi sroże zaciśniętymi zdusił ją całkiem, a gdy oczy otworzył, nie jawiły się czerwienią, a on sam kamienne znów miał oblicze. Przedramieniem ranę przysłonił. - Życzliwa to rada, acz zbędna. - odpowiedział tylko, znów lakonicznie, gdy stali na pustym nabrzeżu. - Jeśliś tak uważasz. - Skinęła głową. - Jeno mam nadzieję, że zdołasz, mimo tamtego wypadku, me towarzystwo ścierpieć, gdyż trochę czasu ze sobą spędzimy. - Zmieniła temat na bezpieczniejszy. - Słyszałem takie słowa od mego poprzedniego… gospodarza i dobroczyńczy. - znów groźnie zmrużył brwi piękny gangrel. - Lecz zdejmij jedynie ze mnie klątwę, a łatwiejszym to będzie dla nas obydwojga. Nie winię cię volvo za to, żeś nie sprzeciwiała się woli tego, którego prawdziwie kochasz. - powiedział, wtrącając tak znaczące słowa prawie mimochodem. Był to kolejny raz, gdy wpływu Elin mogącego zaognić rozmowę nie powstrzymał, choć zapewne chciał. Volva zamarła zadziwiona ostatnimi słowami berserka i przez chwilę wpatrywała się w niego bez słów. - Ja… nie umiem… - Odparła w końcu znacznie łagodniejszym głosem niż chwilę wcześniej. - Gdyby to było wypisane runami można by cofnąć… Słowa rzucone w przestrzeń… - Pokręciła ze smutkiem głową. - Nie wiem czemu zadziałały. - Spuściła wzrok. - Chciałam byś klęknął. - Dodała ciszej. - Teraz jeno czekać trzeba nim przeminie. Wybacz… - Wiele przepraszasz. - odparł Volund, również siląc się na łagodność… i ledwie zwyciężąjąc. - Zastanawiam się jeno, co sądzisz, o takim przez niego potraktowaniu. Mnie? Z pewnością… Lecz brata krwi z daleka przybyłego, przyjaciela jego, wiernej volvy darzącej więcej, aniżeli lojalnością? - Sigrun strata zabolała go mocniej niż możemy wiedzieć… Zapewne sam ledwo panował nad sobą. A decyzje my sami podjęliśmy i musimy zmierzyć się z ich konsekwencjami. - Spojrzała ponownie na Pogrobca. - W oczach mych najbliższych swych potraktował jak psy, upodlił, siebie w bałwochwalcę w oczach ich wbrew ich woli przemienił. Wówczas nie mieliście panowania nad sobą więcej… aniżeli ja nad moją własną niechęcią w tej chwili. - rzekł Volund. Wieszczka rozejrzała się, czy nikt ich nie słyszy i ręce ku ustom berserkera uniosła. - Ciii… - Rzekła. - Z pewnością nie o to mu chodziło, jeno chciał kłótnię Waszą przerwać. Nie roztrząsajmy już tego. Ten zaś dłoń własną na mającej jakoby uciszyć go dłoni wieszczki położył, najdelikatniejszym ruchem dłoń jej z ust własnych zdejmując, prawie że za oddanym delikatnej dłoni muśnięciem. Patrzył na Elin innym jeszcze, nieodgadnionym wzrokiem, znów zaskoczony, mówiąc już ciszej, jak sobie volva tego życzyła. - Niebywałe. Po wszystkich słowach mych, po jarla nakazach, po niechęci, którą za wszystko odczuwać musisz, przejmujesz się, by mię krzywda nie spotkała. Nic dziwnego, że ci Sigrun tak droga, i zapewne ty jej jeszcze droższa. Na dotyk Volunda zareagowała lekko spłoszonym spojrzeniem i ręce opuściła spokojnie. - Nie na darmo zwiemy ją Słoneczkiem. - Odparła ciepłym głosem. - Gdyż jest jak słońce i rozgrzewa swą radością i niewinnością nawet nasze serca… - Ramiona aftergangerki lekko opadły jakby przygniecione smutkiem. - Jestli da się ją ocalić, tak właśnie się stanie. - afterganger utrzymywał puste oblicze, ale na spłoszenie się Elin znowu odszedł o krok w tył, spokojnie tym razem, choć oczywiście łatwo wyczuwająca innych volva widziała, iż pogarda, nie mogąc przebić się przez dziwny, przed chwilą powstały szacunek do wieszczki, za tym najmniejszym pretekstem wypłynęła i zatruła mniemanie Volunda o nim samym, świadcząc o jego nastawieniu do zawiązanej więzi krwi… w dziwny sposób… - Jedyne co mogę ci obiecać, to że nie krew lupinów będzie mym celem, a jedynie niewinnej ocalenie. Ja… - zaczął, jak gdyby chcąc o czymś jeszcze wspomnieć co miało zbudować zaufanie volvy w jego oświadczenie, ale szybko ujmujący go smutek Widzącej został pokonany przez nieubłaganą siłę skrywającą kalejdoskop jego wnętrza za maską niewzruszenia. - Dziękuję. - Uśmiechnęła się łagodnie i jakoś ten uśmiech różnił się od poprzednich z początku ich rozmowy. Pogrobiec skinął jedynie głową. - Powinniśmy również unikać się, gdy tylko sposobna. Nie zamierzam… nie będę. - a słowa te miały siłę przyrzeczenia - Wykorzystywać więzi, którą krew stworzyła. Elin kompletnie zaskoczona spojrzała na niego. - Więzi? - Wyszeptała i dłonie do swego gardła przybliżyła o krok się cofając. - Oh… - Dziękuję zatem, to łaskawe z Twej strony. - Głos volvy znów stał się opanowany. - Wielu, by to wykorzystać chciało... Pogrobiec zmarszczył nieco brwi. - Nie wiedziałaś… - bardziej stwierdził, niż zapytał - Nawet od Stwórcy swego? - Najwyraźniej sam chciał to wykorzystać… - Mruknęła zatopiona we własnych myślach. Czego jeszcze nie wiedziała? Jak dużo wiedzy znikło z jej pamięci? Pogrobiec milczał przez chwilę długą. - Wpierw możesz widzieć. Potem śnić. Wystrzegaj się. Druga krew o wiele silniej wiążę niż raz pierwszy… a Szalony Jarl pokazał mi, jak dwójka afterganger wzajemnie krwią związana, gdy pod władzą jego, znosi, gdy jedno krzywdę i cierpienie drugiemu zadawać musi. - wspomniał ponuro. Skrzywiła się leciutko. - Zatem w Aros szybko sprawy załatwić będzie trzeba, bym rychło wróciła… - Istotnie. - skontastował jedynie Pogrobiec. - Dług u Ciebie mam… Wieszczę mogę z wdzięczności podarować, jeśliś chcesz. - Nie. - odparł naprędko Pogrobiec, i choć w głosie tego nie było słychać, w spokojnych oczach była volva dostrzegła czego nawet w obliczu pokaźnych ran i wrogości trójki wampirów na twarzy Pogrobca nie widziała. Obawę. - Jak wolisz… - Zamilkła volva na chwilę. - Przygotowaniami trzeba się zająć, jeśli jutro ruszamy. - Rzekła w końcu. Berserker skinął głową, po czym bez dalszego słowa niespodziewanie po prostu się od Elin odwrócił i ruszył wgłąb Ribe, z dala od nabrzeża, pozostawiając umarłą całkiem samą. Wampirzyca stała przez chwilę wpatrując się w plecy Pogrobca czując zrozumiały już teraz smutek, iż ten odchodzi. Potrząsnęła lekko głową i udała się na poszukiwania Thory.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! Ostatnio edytowane przez -2- : 18-06-2016 o 23:24. |
19-06-2016, 12:20 | #27 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 19-06-2016 o 18:25. |
19-06-2016, 19:27 | #28 |
Reputacja: 1 | Elin Volva zamyślona po rozmowie z berserkerem rozpoczęła poszukiwania Thory, by w końcu kobiecinę odnaleźć dzięki wskazówkom służby. - Thoro, potrzebowałabym tuniki i spodni nowych, jutro dopiero ruszać będziem, a wszystkie me rzeczy spalone… - Jęknęła w duchu na myśl, że jej fartuch z największych hafciarskim dziełem przepadł w ogniu. Lat będzie potrzebowała, by ponownie coś podobnego stworzyć. Thora bez zwyczajowego czepca na głowie, nieco rozczochrana była. Siwe włosy stały wokół twarzy, tworząc białą aureolę. Pomarszczone oblicze nieco się rozpogodziło na widok wampirzycy. Klucznica zdawała się mieć jakąś słabość do niej. - Znajść, znajdę - pokiwała głową lecz ręce wykrzywione starczym wiekiem załamała - ale one na miarę nie będą. Na szybko dopasować możem. Z jarlem, gołąbko ruszasz? - ruszyła do schowków dziarskim krokiem. - Dziękuję. - Odrzekła za kobieciną podążając. - Tak, pierwszy raz z nim gdzieś ruszam… Szkoda jeno, że w takich okolicznościach… - Spojrzała na Thorę z troską. - A może pomóc w czymś? - Et… zapas ziół się z dymem puścił - rzuciła staruszka - zapasy co w halli były też popalone. Dobrzem, żem poczyniła maluczki zapasik na boku - uśmiechnęła się zadziornie ukazując nagie dziąsła gdzie niegdzie. - Wiosna idzie, odnowić czas będzie. A pomóc… na niego baczenie miej. - pokręciła głową ze zmartwieniem drzwi do chaty otwierając. - Uparty jak wół i czasem sam traci z oczu co ważne i ważniejsze. Pachniało wilgocią. I mchem. Na podłodze i w szparach ścian chaty powtykano kępki much by zatrzymać napływającą z powietrzem mrzawkę. Wnętrzne było równo poorganizowane w skrzyniach i drewnianych pudłach. Z jednej strony widać było też drewniany, okrągły czop, ściśle pasujący do dziury w ziemi jaką zasłaniał. Potem w nozdrza uderzył zapach solonej ryby i mięsiwa. Ziół i ziołowych alkoholi, zmieszanych z nutą ziela jakie Elin znała niemalże tak dobrze, że zapachu jego nie zauważała. Biała szałwia była niedawno palona - widać ktoś oczyszczał wnętrze przez złymi duchami. Thora przykucła przed jedną z większych, ciężkich skrzyń co na grube, żelazne sztaby zamknięta była. Spośród zawiniątek wyciągnęła skórzane spodnie z cienkiej, jeleniej skórki co ramówki miały zrobione z ciemniejszych, barwionych na ciemny brąź lamówek. Proste pod każdym innym względem były. Do tego klucznica wygrzebała i tunikę: - Nieee, ta za wielką będzie - “przyłożyła” do volvy w powietrzu i zacmokała niezadowolona. - A na wyprawę cieszysz się? - Tą do Aros? - Westchnęła cicho. - Słowem wcześniej nie powiedział… o Einarze również… Czyli wszyscy wiedzieli? - Zamarudziła znów smutek czując na myśl, że Agvindur nic jej nie mówił. - Pilnować go ciężko będzie. - Zamyśliła się na moment. - Thoro… a mogłabym jedną jego koszulę dostać? - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Nie było Cię, dziecinko, gdy posłańcy przybyli. I nie wszyscy. - uśmiechnęła się znowu. - Koszulę? - zdziwiła się podając wampirzycy tunikę. - A na co Ci jego koszula? - uśmiech skryła delikatny. - Słuchać i tak nie usłucha.. Ale runy mogłabym ochronne wyszyć nim ruszymy… - Powiedziała nieśmiało. - Tam gdzie ja nie mogę, tam one zdołają pilnować. - Nowej nie użyje, więc jedną z używanych mogę dać. Pasować to będzie? Elin pokiwała głową. - Nie mówcie mu tylko… - Uśmiechnęła się do kobiety. Thora uśmiechnęła się jeno i przy ustach znak zamknięcia uczyniła. - Jakaś specjalna to koszula ma być? - Ty lepiej wiesz jaka, by wybrął ją na tą wyprawę… Opowiesz co słyszałaś o wydarzeniach w Aros? - Dodała prosząco. - Coś… coś go skłoniło, by mnie tam słać. Thora drugą skrzynię otworzyła i po wygrzebaniu koszulę wyciągnęła: - O zdarzeniach wiem niewiele, gołąbeczko. Agvindur ze mną nie dzieli się takimi sprawami. Lepiej z jego zaufanym pomówić, jak się przecknie. Eggnir wie najwięcej. A co do wysyłania… więcej widzisz. Może chce byś zobaczyła co kryje się na miejscu naprawdę? - Takem też myślała… - Pokiwała głową i nagle jakby sobie przypomniała. - Jak Eggnir? - Zapytała z troską i poczuciem winy, iż dopiero teraz. - Et, żyć będzie. Jeno rany muszą się wygoić. Krew jarla pomaga. Kilka dni i powinien na nogach być. Chociaż znając młodzika i jego upór, to wstawać zachce jeno ślepia przetworzy. Uśmiechnęła się lekko. - Prawda to… - Myśli wampirzycy znowu przeskoczyły do czegoś innego. - Mam nadzieję, że zdołam wrócić na czas, by napary pomagać warzyć. - Jeśli czasu starczy, to może byś i znajszła chwilkę dzisiejszej nocy. A jak nie, nie trap się. Ważniejsze przygotować się należycie do wyprawy. Koszulę jarla ścisnęła i pokiwała lekko głową. - Pewnie znajdę. Dziękuję, Thoro. - Zawahała się na moment jakby o coś zapytać chciała ale zrezygnowała. - Zielarnia będzie dobrym miejscem, by się Agvindurowi nie pokazywać jak haftować będę. - Mrugnęła lekko. - Ah i zapomniałabym jeszcze… Peleryna jakowaś i przybory do haftu, bym prosiła. - Uśmiechnęła się przepraszająco. Obłożona stosem rzeczy skierowała swe kroki ku zielarni przepełnionej tak zapachem wszelakich ziół, iż w nosie kręciło. Elin, to oczywiście nie przeszkadzało. Odłożyła ostrożnie ubrania na niewielką ławę i z wprawą zakręciła się po pomieszczeniu. Rozpaliła niewielkie palenisko, przejrzała zgromadzone zapasy i sprawdziła czego najbardziej brakuje, by przygotować odpowiedni wywar, a gdy wszystko było gotowe zasiadła do koszuli Agvindura. Pogładziła delikatnie istniejący już haft i zdecydowała, że znaki wplecie w niego. Może jarl nawet nie zauważy. Pogrążyła się w pracy zerkając co jakiś czas na ogień i pilnując by był odpowiednio mały. Ostrożnie wyszywała kolejne runy mamrocząc przy tym zaklęcia ochronne. Starała się skupić tylko na swej pracy ale gdy tylko zerkała na palenisko myśli mimowolnie uciekały jej do słów wypowiedzianych przez Volunda i… Sigrun na dzień przed thingiem. Przeganiała je niczym zbierające się nad głową ptaki i wracała do szeptów. Jej głos zdawał się nie być jedynym w małej chatynce. Jakby volvie w pracy towarzyszyły duchy, które zebrały dookoła niej i wspomagały jej czary. W końcu wywar był gotów jak i koszula jarla. Wampirzyca odetchnęła cicho i spojrzała krytycznie na swoje dzieło. Runy wszyte we wcześniejsze zdobienia zdawały się istnieć tam od początku powstania wzoru. Uśmiechnęła się zadowolona i posprzątała po sobie. Teraz pozostało jedynie przekazać ubranie Thorze. |
20-06-2016, 08:38 | #29 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 20-06-2016 o 08:45. |
24-06-2016, 18:42 | #30 |
Reputacja: 1 | Volund Po rozmowie z volvą piękny a raniony wojownik z dali zmierzył wzrokiem hird przez Agvindura na wyprawę do Aros przeznaczony, następnie udał się od nabrzeża ponownie w głąb Ribe. Wędrował czas jakiś pomiędzy skąpanymi w nocy przedwiośnia domostwami i chatami z drewna nim odnalazł niewielką gromadę trzech ze zbrojnych jarla tuż przed warsztatem płatnerza, który zwyczajowo w nocy był piec palił.Nie był to piec jak frankijskie ani germańskie, lecz wokół zamkniętego garnca z rudą w niewielkim dole węglem osypanego, cegłami obudowany na wzrost męża prawie i szczelnie zamknięty gliną, wciąż po łokcie szarzącą przedramiona niskiego a krępego siwca, który niejedno widział i z hirdmanami teraz prawił – z dala nie sposób stwierdzić, o czym. O czym mógł tak naprawdę, wobec pogromu jaki miał miejsce, wobec umarłych i pozostawionym po nich rynsztunku, który nie każdemu mógł ponownie służyć. Było jednak coś więcej o co musiał zadbać, ręce pełne roboty mając jak po boju każdym – w różnym wieku, lecz co do zasady młodsi odeń woje stali wokół niego, z bezpiecznym szacunkiem i dystansem od pieca, nie przekraczając niewielkiego murka wydzielającego obok jego domu miejsce jego warsztatu, krytego tym samym dachem, i nie przeszkadzali ponad mowę, gdy na kowadle z niewielkiego monolitu po pas, gładzonym i zahartowanym żelazem krytego, był kowalskim młotem uderzał raz po raz w białe prawie z goręca ostrze nordyckiego miecza. Nie naprawiał go jednak, ani nie stworzył go dopiero co – tworząc musiałby mieć dość skupienia, i czyniłby to w tajemnicy, przepastnymi skórami zasłoniwszy warsztat swój, a wstępu nikt naruszyć by nie chciał. Powstawanie stali i oręża nie było zagadką ni tajemnicą, lecz miecz – miecz krył swe tajemnice, które płatnerz jeno swojemu synowi gotów by był zdradzić. To była domena męskiej magii, zaklinanie kamienia, samej ziemi w ostrze, coś odbijającego w swej srebrzystej powierzchni doskonałość i niosącego śmierć. Nie do polowań, jak grot włóczni, i nie do drewna rąbania, jak topór. Jedynie by zabijać. To, co teraz czynił, było czymś innym, równie magicznym, ale mniej tajemniczym i bardziej zwyczajowym. Nie on jeden mógł to czynić, i smutne były czasy, gdy płatnerz musiał, albowiem znaczyło to, iż jego sąsiedzi i towarzysze i bracia polegli. On nie tworzył ostrza – on je zaginał, by zawinięte było samo ku sobie. Było to ważne, by duch poległego, wieczyście związany z mieczem, który dzierżył, nie miał mocy powrócić i bliskich swych i towarzyszy niepokoić. Mistrz potrzebny był, by powrotu do świata martwym bronić. Twarz Pogrobca zaś patrzyła na rytuał... na swój nieodgadniony sposób. Dym nie był widoczny na nocnym niebie, ale rozpalone żelazo i skry uderzeń i gorąc pieca czyniły to miejsce nie mniej widocznym, jako plac na którym niedawno stosy zapłonęły, choć ich Volund jeszcze nie był widział. Hirdmani natychmiast umilkli, gdy przybył nieznajomy, ale nieporuszony rzemieślnik, szanowany mimo iż bój w imię jarla nigdy nie był domeną jego, zerknął jedynie przez moment, nie odrywając się od swej pracy. Volund przystanął, przy niewielkim murku, w odległości pewnej od hirdmanów. Przez chwilę wszyscy milczeli, gdy płatnerz był kończył pracę. Uniósł zawinięte jak ouroboros ostrze nieco nad siebie, by wyraźniej ujrzeć jaśniejący kształt na tle nocnego nieba, a metal w ustach smakował śmiercią, a skry i jarzenie się zdawały wypełnione nieomal tajemną mocą. Starszy mieszkaniec Ribe zanurzył ostrze w pełnej drzazg baryłce z mętną wodą, pełną drobinek rdzy wodą, po czym bezceremonialnie odrzucił je na drobny stos kilku podobnych. Te były to pochowania w kamiennych langshipach wraz z prochami ich właścicieli przez ważniejsze z rodzin Ribe, o czym świadczył też sam fakt posiadania bezcennego, a teraz bezużytecznego miecza. - Po coś tu jesteś. - odezwał się chrapliwym, świszczącym głosem zaklinacz żelaza. - Po rynsztunek. Płatnerz zmierzył Volunda wzrokiem od stóp do głów. - Nie mam nic dla ciebie. - Wnet przyjdzie mi walczyć dla jarla. - powiedział po prostu Volund, nie ominąwszy kluczowego słowa. - On jest afterganger, przybył na thing. - niepewnie rzucił do płatnerza jeden z hirdmanów, który był już widział Pogrobca. Nie sposób było zapomnieć... - Jak cię zwą? - Pogrobiec. - Czego zatem potrzebujesz, Pogrobcze? - zapytał po trosze szyderczym tonem, po trosze przyglądając się urodziwości Volunda starszy mężczyzna. Pogrobiec chwilę patrzył milcząco. Dłonią opartą o murek powiódł po nim, powoli iść zaczynając ku hirdmanom. Trwało niemiłosiernie długo i wszyscy czterej nań patrzyli, gdy podszedł do najbliższego. Dłonią sięgnął obok jego ramienia, delikatnie chwytając połę kolczugi. - Tego. - powiedział, przyglądając się nieporuszonemu wojownikowi. Puścił i dłoń od góry, jak gdyby nałożyć nań jego hełm chciał i hełm spiszczasty od góry sękatymi palcami objął. Oblicze ku płatnerzowi zwrócił. - I tego. - Z kim ci łacno walczyć? - zapytał zniecierpliwiony teatralnością rzemieślnik. - Z lupinami, którzy na Ribe napadli. - Oręża jakiegoś ci trzeba? - zapytał rzeczowo, choć doświadczonym już wzrokiem sylwetkę Pogrobca otaksował, jak gdyby chcąc uznać, jaka kolczuga nań będzie pasować... po którym umarłym ją obrać... Pogrobiec, nie puszczając hełmu i głowy wojownika zamyślił się. Ten w końcu, nie zagrożony, ale zapewne jakiś dyskomfort czując wyszarpnął się, ale afterganger wpatrzony jedynie w punkt jakiś na niebie tuż nad głową rzemieślnika namyślił się. - Germany... topór największy, jaki znaleźć można by na takiego wroga jęli... - myślał, jak gdyby na głos. Wzrok przeniósł na zagięte miecze i powiódł nim po przyrządach do ostrzenia, kowadle jednym i drugim, dole przykrytym w którym glina była i innych rzeczach aż odnalazł miecz jakiś nieskończon jeszcze. - Frank... frank by jął z mieczem poszedł... Lecz frank na każdego by z mieczem poszedł... - Wszystek głupcy. - jął odezwał się jeden z hird. - A ty, Pogrobcze? - zapytał płatnerz prawie w tym samym momencie, nie precyzując, czy pyta Volunda o oręż, czy też o bycie głupcem. Wpatrywał się prosto w rozoraną ranę jaka świadczyła o chodzącym umarłym, teraz w świetle dostrzeżoną na szyi berserkera; do hird był bokiem, byli musieli jej nie widzieć. Volund oczywiście nie odpowiedział. - Rusin... na niedźwiedzie i bestie odeń większe poluje z włócznią o grocie jak największym. - wzrok znowu przytomny, jak gdyby odnalazł odpowiedź, przeniósł na płatnerza. - Tegoż użyję. Lecz... miecz też mi niezbędny będzie. - Nie są moje by ci je dać, lecz jarla. Pogrobiec chwilę patrzył na niego po prostu. Dłonie spokojnie obydwie na murku położył... ale znienacka, choć spokojnie, podniósł się na nich i przez murek przeszedł, podchodząc prosto do twórcy oręża, gdy zaalarmowani hird poruszyli się i dobyli broń, lecz starszy mężczyzna ich powstrzymał, Volund stojąc już przy nim jedynie twarz na wpół ku nim obróconą miał, by dostrzec nagły, nieprzemyślany ruch... choć zapewne mniej bezczelny niż jego własny. Z powrotem oblicze w poświacie gorące teraz skąpane ku siwej brodzie i zmarszczkom pracy i wieku i oczom jak węgle obrócił i cicho wyjaśnił: - Jarl teraz polowanie na lupinów by młodą Sigrun ocalić planuje i ja mu w tym dopomóc muszę. Jestli widzi ci się, idź i zapytaj go; jestli chcesz, jutro donieś mu, żeś mi nie ufał, i temu życzeń moich nie spełniłeś. Nie proszę o niemożliwe, ni dla siebie, lecz w imię jarla, i dla ocalenia drogiej mu młodej dziewczyny. Przypatrywał się chwilę płatnerzowi, jak gdyby to miało wszystko wyjaśnić. Ten oto mężczyzna o charakterze wyrobionym ani o krok mimo niemiłej bliskości umarłego się nie cofnął, ale po chwili dostatecznie długiej by pokazać brak słabości oczy przytaknął i skinieniem jednym przytaknął. - Do takiego przeznaczenia mogę cię wyposażyć. Również wampir z szacunkiem skinął głową. Jeszcze chwilę nieodgadnienie czytał oczy swego rozmówcy, po czym raptownie się cofnął, odwrócił i szybkim krokiem idąc przez mur przeszedł i się oddalił. Pogrobiec Wysoki księżyć ledwie oświetlał samotny kurhan, ozdobiony jak koroną kamiennym statkiem u szczytu, tak wokół gęsto zarośnięty dzikim, nie zagajnikowanym lasem, że ledwie było go widać, jak i trudno by podejść. Ledwie postrzegając wzgórze, Pogrobiec wpatrywał się w nie ze skupieniem, jakiego nie było dane ujrzeć nikomu przez ostatnie noce. Z daleka jeszcze widząc swoimi krwistoczerwonymi ni to oczyma ni to ślepiami podszedł powoli, z trudem, do pobliskiego drzewa, delikatnie dłoń na nie kładąc i się na nim lekko opierając. Gdyby jak śmiertelny dechu jeszcze potrzebował, dyszałby z wysiłku z każdym poczynionym krokiem. Dłoń przyciśnięta do na oścież rozprutej, wolnokrwawiącej szyi pokryta już była zakrzepłymi broczynami, karmin prawie czernią się zdawał na kredowobladej skórze umarłego. Czas najdłuższy grobowi się przypatrywał, po czym wydał westchnienie jak wzbierający sztorm. Zataczając się i z trudem o własnych siłach idąc, co kilka kroków przystając by z rozpędu równowagi nie stracić, krokiem pomiędzy mężem dumnym a umierającym i na sznurkach kukłą dyndającą dopiął swego i do zbocza kurhanu dotarł, gdzie kolanami i dłoniami na zbocze opadł. Nie zwlekając, wampir sękatymi palcami począł wspinać się, napędzany jakąś inną siłą, na przełomie pragnienia i wycieńcenia, od ran i nie tylko, sen wcześniej przerwany mając. Dotarł był do szczytu samego wzgórza, ręce z trudem wyciągając ku jednemu kamieni, obrys kamiennego statku czyniących, i resztką tak swojej wielkiej siły jak i pozostałęj mu determinacji, jak i również pociągu jak sił mu do wspinaczki dodał - podciągnął się na monolicie, zawisając rękoma i brodą na nim, oczy z wysiłku przymykając. Trwał tak sam, jak kamień, czas nieznany. Jedną ręką wreszcie przestał o kamieniu trwać, i rozpasawszy się wiązanie tuniki zniweczył, i powoli, drżąc prawie z wysiłku, wpierw rękawem z wolnej kończyny, potem zmieniając oparcie drugiej był tunikę niedbale zrzucił ze swojej postaci. Opadł przy kamieniu odwracając się, i plecami o wcale nie zimniejszą powierzchnię się opierając, pozbył również obuwia i nogawic, które dołączyły do giezła na zboczu. Nie dbał był czy ktoś na bezczeście go odnajdzie, wiedząc też pomimo swej desperacji i skraju wytrzymałości, gdzieś głęboko w swym rozumowaniu, że nikt lupinów atakiem zastraszony i przygotowaniami jarla zajęty nie będzie krążył po niezagajnikowanej części nieczyszczonego lasu i do antycznego grobu przez knieję przedzierać się nie będzie. Wreszcie nagi znów począł pełznąć, pomiędzy dwa kamienie na którym rękoma się podparł i pomagając sobie jak ranione zwierzę nie w pełni władnymi tylnymi kończynami, bokiem był na drugą ich stronę się przewlekł. Dotarł. Jakby ożywiony, jakby pożywiony wyczuwając grobową ziemię pod palcami i martwowę głębiej pod nią, przeprawił się w czworaka na sam środek grobu, i jął dłoniami żwawo, palcami sękatymi jak by je miały naturalnie pazury wieńczyć, kurhan kogoś uczczonego rozkopywać. Opór zmarzniętej ziemi pod palcami. Zamarznięte robactwo. Grudki ziemi i kamienie i śnieg. Rycie w glebie aż paznokcie jego czernią zaszły. Wtem dłoń jego natrafiła na coś, palec dotknął czegoś zasuszonego. Otworzył oczy. Przed sobą miał kościaną dłoń umarłego wojownika, z drugą na piersi złożoną, a w dłoni tej dzierżył miecz, którego ostrze zagięte biciem płatnerskiego młota ku sobie było. Śmierć wojownika i duszy jego wyprawienie w tamten świat, kosztem wszelkim, na wszelki wypadek. Dusza w broni zatknięta. Metalowym smoku, stalowym oroborosie. Volund na kolanach spoczywający wyprostował się i spojrzenie oczu uniósł ku wysokiemu księżycowi, a ten bladym światłem obmył jego bladą twarz na szczycie wzgórza umarłych. I wówczas w wydrążonej nagimi palcami niecce pod klęczącym rozwarła się szczelina w ziemi i nie odrywając wzroku od księżyca, umarły dołączył do umarłych na jedną noc, by w śnie podobnym do snu śmierci pogrążyć się. I ostatnia niknąca - twarz - wyrażała ulgę.
__________________ Nikt nie traktuje mnie poważnie! Ostatnio edytowane przez -2- : 24-06-2016 o 19:34. |