Przyjęcie u Księżnej Następnego wieczoru zgodnie z informacją miało odbyć się przyjęcie u księżnej. |
Po przyjeździe, Carolina zaprowadziła Davida do swojego gabinetu i podała mu niewielką podłużną paczuszkę. Młody Kainita z uwagą obejrzał zawiniątko. - Cóż to? - Otwórz. - powiedziała z uśmiechem opierając się o biurko. Delikatnie rozpakował zawiniątko. W środku zajdowały się dwie spinki do mankietów. Białe złoto 18 karatów, dwa piękne kanarkowe diamenty. Na wewnętrznej stronie, miały niewielki grawerunek róży. - Dziękuję. Są piękne. - wampir wyjął jedną z nich i zaczął oglądać uważnie. - Naprawdę piękne. - wstał i bez wahania pocałował Carolinę w usta. - Cieszę…. - tyle udało się jej powiedzieć zanim poczuła jego usta na swoich. Otoczyła natychmiast jego szyję ramionami i odpowiedziała namiętnym pocałunkiem. Jej dłonie pieściły kark i szyję wampira, gdy oderwała się w końcu od jego ust. - Idź do siebie, mi amado - dodała tajemniczo. - Jeśli taka jest twa wola. - pokłonił sie delikatnie, zabrał spinki i ruszył do swojego pokoju. U siebie zaczął przymierzać nowe spinki. Założone wyglądały jeszcze lepiej, ale musiał zmienić zegarek. Otworzył szufladę. Brzdęknęła obrączka, której nie nosił odkąd zamieszkał z Caroliną. Włożył ją na palec, żeby zobaczyć jak pasuje do spinek. Pasowała idealnie... **** W niedługi czas po tym, poczuł dziwne uczucie. Coś w środku jego jestestwa ciągnęło go do Caroliny. Czuł jakby ktoś zarzucił wędkę i powoli skracał linkę, nawiając kołowrotek. Chęć znalezienia się przy niej wypełniła jego myśli. Powolnym krokiem wyszedł z pokoju, kierując się w stronę jej sypialni. Drzwi do pomieszczenia okazały się na wpół uchylone, pozwalając przyjemnej melodii przesączać się na korytarza. Z sypialni biło przytłumione światło. Delikatnie popchnął drzwi, tak by uchyliły się jedynie na tyle by mógł się wsunąć do środka pomieszczenia. Pierwszą rzeczą ją zobaczył był niewielki parawan rozstawiony pod skosem w stosunku do pomieszczenia, zastawiający drogę do łóżka. Tuż obok niego stał wygodny fotel, ustawiony na wprost łóżka. Pomieszczenie roświetlało kilkadziesiąt świec rozstawionych w różnych punktach sypialni. Przez otwory w parawanie, David mógł zobaczyć Gerarda siedzącego na łóżku, a przed nim bokiem stojącą Carolinę, która powolnymi ruchami właśnie pozbywała się resztek ubrania Był pewien, że przedstawienie zostało przygotowane specjalnie dla niego. Wpatrzony w rozgrywający się w pełgającym świetle świec spektakl, zajął miejsce w fotelu... **** David obudził się tuż po zachodzie słońca. Z pierwszym oddechem jego cera się zaróżowiła. Carolina była zimna niczym głaz. Delikatnie odsunął się w nadziei, że jej nie obudzi. Kobieta nie poruszyła się. Podziwiał jej zamiłowanie do snu. Zresztą nie tylko zamiłowanie do snu podziwiał gdy patrzył na jej nagie ciało lekko wypięte w jego stronę. Wstał i podszedł do fotela. Nadal leżała na nim pozostawiona poprzedniego wieczoru obrączka. Wziął ją między palce. Relikt z przeszłości. Symbol tego czego już nie ma w jego życiu. W sumie nie ma już jego życia. To co go czekało było istnieniem. Egzystencją. Pamiętał jak go zdziwiło to słowo gdy je pierwszy raz usłyszał w czasie spokrewnienia. Siedział teraz w fotelu ubrany w swój wygnieciony elegancki strój. Przez obrączkę obserwował ciało Caroliny. Nieskalane teraz żadnym śladem życia. Dwa symbole w tym samym ujęciu. Życie i istnienie. Nie mógł tkwić ciągle między nimi. Wsunął obrączkę do kieszeni. Poprawił swoje nowe spinki. Nowy symbol. Prezent od jego stwórczyni. Manipulatorki. Wybrała go spośród wielu. Jednak to Devonowi dała pić swoją krew. To Leon dostał nawięcej wolnej ręki w Konfesjonale. A cóż dostał David? Jemu namieszała w głowie. Myślał, że ją kocha. Później nie wiedział co myśleć. Wczoraj, gdy postanowił o wszystkim zapomnieć ona zdawała się naprawdę żałować. W dodatku robiła wszystko żeby nie mógł o niej zapomnieć. Teraz spinki będą mu o niej przypominać. Przy każdej wyjątkowej okazji. Wspominała o Cassandrze i o tym, że ona lubi zdobywać. Tyle, że Carolina też lubiła zdobywać. Zdobyła ich. Zdobyła ghule. Doszła do pozycji starszej klanu. I jej apetyt się nie kończył. Jej wpływy sięgały Wenezueli, skąd już raz wróciła z kołkiem w sercu. Chociaż byli ze sobą tak blisko, to wampirzyca pozostawała dla niego zagadką. Czas biegł nieubłaganie. W końcu jej ciało poruszyło się. David nie czekając aż do końca oprzytomnieje rzucił: - Potrzebuję dobrego adwokata. Muszę się w końcu rozwieść, bo w moim - zawahał się - istnieniu jest o jedną kobietę za dużo. - Amado? - Carolina podniosła się, usiadła na łóżku, zamrugała i poprawiła rozczochrane, splątane włosy. Nie przejmując się swoją nagością, zeskoczyła z łóżka i podeszła do lodówki po krew. Upiła duszkiem większą jej część i po chwili odetchnęła głęboko gdy jej ciało się ociepliło a twarz nabrała ludzkiego wyglądu. - Dam Ci namiary. Do tego wystarczy ludzki adwokat. - Przeszła obok fotela i przesunęła dłonią po policzku Davida, jego szyi i karku. Stanęła za fotelem i pochyliła się ponad jego oparciem. Pocałowała zagłębienie szyi Davida, traciła jego płatek ucha. - Dzisiaj jedziesz do firmy? - dłoń przytulonej Toreadorki zsunęła się na pierś Davida. - Nie ma takiej potrzeby. Uroki bycia kadrą zarządzającą. Większość załatwiam mailowo. Planowo dopiero za tydzień podpiszemy umowę z tą Piranią - uśmiechnął się, położył dłoń na szyi kobiety i dosłownie musnął ustami jej usta. Posmak krwi po raz kolejny kazał mu podejrzewać, że Toreadorka usunęła z lodówek krew czarnoskórych mężczyzn. - To znaczy, ze zwycięzcą przetargu. Nie wiedziałem, że są wampirzy adwokaci. To muszą być najgroźniejsi z krwiopijców! - żartował. Carolina zaśmiała się i oderwała od Davida. - Nie chcesz ich spotkać - zrobiła przerażoną minkę - Zleciłam zajęcie się listą, którą mi przesłałeś. Dostałam też informację, że mamy opcję na lokalizację magazynu. - dodała zostawiając na policzku Davida pocałunek. Podeszła powolnym krokiem do szafy by wybrać strój.- Jeśli chcesz, możemy pojechać go sprawdzić. Dostałam też namiary na hakera, więc to kwestia dogrania czasu kiedy możemy zacząć w przyszłym tygodniu. Przez chwilę milczała, po czym dodała nie patrząc na wampira, wciąż stojąc nago z dłońmi wspartymi na odrzwiach szafy: - Za 2 dni jadę do Wenezueli. Chesz jechać ze mną? Mężczyzna wstał i położył dłonie na jej ramionach. Uwielbiał patrzeć na jej nagie ciało. - Będę zaszczycony mogąc z tobą jechać, kochana. - Odsunął jej włosy z prawej strony i odsłoniętą szyję pocałował. Tym razem powoli, delektując się jej zapachem i ciepłem skóry - Czy powinienem zabrać kołek? Carolina wtuliła się lekko w stojącego za nią Davida i odgięła lekko głowę nadstawiając szyję do pieszczot. Ramion nie opuściła, tylko nieco mocniej zacisnęła na drzwiach dłonie. To było interesujące, on ubrany, ona całkiem naga, bez skrępowania wtulająca się niego. - Miejmy nadzieję, że nie będzie tym razem potrzebny - skrzywiła się i nadstawiła policzek do pocałunków. Wampir powiódł lewą dłonią po jej biodrze, później powolutku przesuwał dłoń wyżej, delikatnie muskając palcami jej brzuch. - Szkoda byłoby uszkodzić tak piękne ciało - dłonią nakreślił X na środku jej klatki piersiowej. Wampirzyca odwróciła lekko głowę by móc spojrzeć na Davida, uniosła lekko wargi by pokazać kły, przesunęła po nich czubkiem języka. - Obronisz mnie? Przycisnął się do niej mocno. - Będę ich straszył z całych sił, aż pozabijają się uciekając przede mną. A jeśli nie zdążą uciec to ich rozjadę samochodem. Znowu pocałował jej szyję, tym razem wodząc po niej językiem, jak przy zalizywaniu rany. Po czym odsunął się o kilka kroków. - I nic się nie martw. Nie będę pił twojej krwi jeśli sobie tego nie życzysz. Stał wyprostowany z rękoma w kieszeniach. Patrzył na nią bez żadnych zahamowań. W głowie miał jeszcze świeże wspomnienie “prezentu” na jej krągłościach. Czuł, że jeżeli natychmiast nie przerwą niewinnej zabawy, to zaraz splotą się w kolejnym miłosnym uścisku. **** Przeszli do gabinetu, by omówić kwestię wyjazdu. - Co muszę ze sobą zabrać? Broń? I z kim się będziemy tam spotykać? Ludzie czy wampiry? - Zadawał bardzo konkretne pytania. Ponieważ spodziewał się dłuższej rozmowy usiadł na krześle umiejscowionym naprzeciw biurka. - Spotykamy się z kilkoma wampirami, aby omówić dostawy broni. Jeśli to nie wypali, broń będziemy rozprowadzać ludzkimi kanałami. Spotkamy się z kilkoma osobami. Na chwilę zamilkła i popatrzyła na Davida: - Jedna z nich jest szczególnie niebezpieczna, zbieram na jej temat informacje. Powinnam wiedzieć nieco więcej przed wyjazdem. W każdym bądź razie chcę abyś miał ją na uwadze i używał swej mocy sprawdzania aur. Powiesz mi później co zobaczyłeś. Dobrze? Umiesz korzystać z broni wogóle? - spytała na koniec z lekkim zdziwieniem. Twarz wampirzycy ściągnęła się lekko w zamyśleniu. Popatrzyła ponownie na Davida jakby pochłonięta myślami. - Mniej więcej tak, jak grać w golfa. Jak się ma znajomych w ministerstwie obrony i kacuje się po kilkudniowej imprezie, to trafia się w różne miejsca. Jednym z nich była strzelnica w San Fernando. David zaczął grzebać w portfelu i wyjął czarno czerwoną kartę członkowską uprawniającą do zniżek na wejście do strzelnicy i zakup ćwiczebnej amunicji. - Generalnie wiem, z której strony trzymać gnata, żeby nie odstrzelić sobie głowy. Jedyny cel, w który trafiłem w ruchu to papierowa tarcza na szynach. Choć uważam, że moja kiepska forma wynikała z faktu, że nigdy nie byłem na strzelnicy trzeźwy. - Porozmawiaj zatem z Gerardem. Załatwi Ci broń i podszkoli. Schował portfel. Strzelnica była częścią jego przeszłości. Maleńką, ale jednak jedną z tych, do których już nie wróci. Karta członkowska leżała na biurku. - Co to za kobieta? Dlaczego jest niebezpieczna? - Do tej pory nie udało mi się znaleźć dostatecznie dużo informacji. Nie wiem z jakiego jest klanu. Mój kontakt twierdzi, że jest czysta i że wszystko powie na miejscu. Zobaczymy. Na razie mam jakieś strzępki informacji a i to niewiele dające. Ktoś, kto potrafi tak się zakamuflować, nie jest byle płotką. Normalnie nie pcham się w takie układy, ale mój kontakt nalega. Kto nie ryzykuje, ten nie ma. - wzruszyła ramionami. Dalsza rozmowa nie miała sensu. Wszystkiego mieli dowiedzieć się już na spotkaniu. Młody wampir wyszedł do garażu. Ze schowka w swoim samochodzie wyjął stary rewolwer i poszukał Gerarda. Jak się okazało ghul był w kuchni. David bez zastanowienia położył broń na blacie przed mężczyzną. - Możesz mi załatwić coś lepszego? Jeżeli znajdziesz czas to chciałbym też trochę postrzelać. |
Caracas
|
Zanim Will dokończył mówić te słowa, David usłyszał leciutki szelest za plecami. - Klient już tu jest. - David powoli odwrócił się w stronę z której dochodziły dźwięki. Był zdziwiony, gdyż jego mentorka i Gerard odwrócili się dopiero po nim. Z ciemności wyszła para: wysoki mężczyzna i niziutka kobieta Oboje pojawili się nagle, jakby wyszli z cieni. Carolina i Gerard odruchowo sięgnęli po broń i wycelowali. Carolina syknęła lekko pokazując kły. Czarnoskóra robiła niesamowite wrażenie. Pomimo obcasów była niska, sięgała swojemu towarzyszowi zaledwie do pachy. Ale to nawet nie wygląd sprawił, że David nie mógł oderwać od niej spojrzenia. To jej postawa: dumna, nakazująca ugięcie się i okazanie szacunku, wykonanie jej poleceń bez szemrania. Co dziwnego, David nie wyczuwał użycia mocy. Jego uczucia nie robiły wrażenia wymuszonych. Mężczyzna idący obok czarnoskórej, robił za to wrażenie niesamowicie spokojnego, zaś jego rysy były idealnie regularne, dopieszczone, nieruchome. On nie udawał żywego. Obnosił się ze swym nieżyciem nonszalancko. Trzymał się nieco z tyłu, lecz coś w jego spojrzeniu mówiło Davidowi, aby go nie ignorować. Wampir poczuł się dziwnie. Mimo młodego wieku wielokrotnie brał udział w negocjacjach, ale nigdy jeszcze na powitanie nikt nie wyjmował broni. Z jednej storny zachowanie ghula i Caroliny dało do zrozumienia, że to nie przelewki. Z drugiej strony oboje stracili w jego oczach. On miał konkretne zadanie zlecone przez mentorkę. Miał obserwować aurę czarnoskórej kobiety. Wyglądała inaczej niż na zdjęciu w telefonie, ale była dość podobna. David włożył ręce w kieszeń. Wybadał aurę kobiety na tyle na ile potrafił. Rozpoznał z łatwością, że to wampir, do tego nie potrzeba było mu nawet sprawdzać aury. Kolory jednak jakie rozpoznał przede wszystkim to jasno niebieski i niebieski. Uśmiechnął się na myśł o tym, że nie tylko on jest spokojny w tym towarzystwie. Trzymał się na lewo od Caroliny, tak że mógł uchodzić za jej drugiego ochroniarza. Murzynka skłoniła głową zebranym, to samo uczynił jej towarzysz: - Witajcie, Ada a to Wiktor. Carolina schowała broń ale nadal jej twarz wyrażała zaniepokojenie. - Carolina, Gerard, David - wskazywała kolejno. Gdy padło jego imię David delikatnie skinął głową. - Will, mogłeś uprzedzić. - Nie chciałem niszczyć niespodzianki - Azjata błysnął uśmiechem. - Nie powiedziałeś im? - Ada powiodła zdziwionym spojrzeniem po Willu i Carolinie. - Ano nie. Młody wampir nadal nie widział powodu dla którego miałby się odezwać. Obserwował z zaciekawieniem sytuację, cały czas spoglądając na aurę Ady. Kolory aury nie zmieniały się, jedynie cała aura nabrała nieco innego wymiaru, jakby pojawiły się w niej wyładowania elektryczne. -Możecie wyjaśnić nieco sytuację? - spytała Carolina. Odezwał się Wiktor: - Carolino, moja droga. - niski, wibrujący głos - Nie masz się czego obawiać z naszej strony. - Gdzie reszta waszej watahy? - Carolina rozglądała się niepewnie. - Nie mamy watahy. - odrzekła smutno Ada. - Chcesz mi powiedzieć, że przeszliście na drugą stronę? Ada spojrzała krótko na Wiktora: - Można tak powiedzieć. - Co to znaczy „można tak powiedzieć”?- Carolina dociekała agresywnie. - Współpracujemy z Camarillą, jako … niezależni konsultanci. Ale nie przyszliśmy tu na osobiste pogduszki. Chcemy ustalić, czy będziemy mogli prowadzić wspólne interesy, a na tym chyba obu stronom zależy. Z naszej strony nie grozi Wam nic, póki nie zostaniemy zaatakowani pierwsi. David szybko zaczął składać w głowie kolejne fakty. Camarilla była największą i najlepiej zorganizowaną wampirzą społecznością. Ich przeciwnikami, tudzież konkurencją był Sabbat. Czyżby mieli przed sobą Sabbatników? Nie pozwoli sobie zapytać wprost, bo to zrujnuje całą wizję profesionalizmu i spali go w negocjacjach. Z drugiej strony jakiekolwiek negocjacje z potencjalnym wrogiem na temat dostaw broni były jeszcze bardziej niedorzeczne. Cóż… Zostawała jeszcze kwestia tego, że w świecie korporacji, z którego Davida do końca nie udało się urwać “niezależni konsultanci” sprzedaliby własną matkę za pieniądze. Stał w zadumie spoglądając raz na mężczyznę, raz na kobietę i jej kolorową aurę. - Will, do cholery możesz to nam wyjaśnić? - spytała poddenerwowana Carolina. - Carolino, Ada i Wiktor są naszym kontaktem w Sabbacie. Współpracujemy od 2 lat. Oni też sporo ryzykują stawiając się tutaj. - Potrzebujemy dostawy broni do Syrii i Iraku. - dodał Wiktor. - Mamy dostarczać broń Sabbatowi? - spytała niedowierzająco Carolina. - Nie Sabbatowi. Odbiorcą jesteśmy my - Ada wskazała gestem na siebie i Wiktora. - Potrzebujemy dostawców do wyposażenia własnych agentów. - Agentów nie pracujących dla Sabbatu… - z ironią stwierdziła Carolina. David nawet przez chwilę nie poczuł dumy z bezbłędnej identyfikacji sabbaników. Sprawy skomplikowały się bardzo mocno. W dodatku chodziło o bliski wschód. Zagryzł na chwilę zęby oceniając bierzącą sytuację polityczną. USA chciało za wszelką cenę przeprowadzić gazociąg do Europy. Gazociąg z Kataru. Tylko po to, żeby zmniejszyć finansowanie Rosji. Cała sprawa była o tyle rewelacyjna, że zamiast nazw Rosja, Katar, USA w wiadomościach przewijały się tylko Irak i Syria. Żadne z tych państw nie miało znaczenia w konflikcie, który rozgrywał się na ich terenie. Paradoks współczesnych wojen. Cóż. Wszędzie gdzie były wojny, byli też ci, którzy na nich zarabiają. Jeżeli nie kupią broni od nich, to będą szukać gdzie indziej. W końcu znajdą. Otwarta wojna zapewniała większe zapotrzebowanie na ładunki wybuchowe niż jakieśtam wojny gangów. To był czas w którym David wreszcie postanowił zabrać głos. - Jakie macie zapotrzebowanie i jakie ceny proponujecie? Ada spojrzała po raz pierwszy bezpośrednio na niego. Coś w jej spojrzeniu kusiło i mamiło Davida. Może to ten widoczny w nich mrok i poczucie władzy, kontroli? A może to ten spokój wynikający z bezbrzeżnego poczucia wyższości? - Po pierwsze, jaki rodzaj broni macie w ofercie? Strzelecka? Rakietowa? Jak wygląda wasz proces dostaw? Jakie ilości jesteście w stanie zaoferować? Ada wprawnie uniknęła kwestii cen. A David przypomniał sobie, że w negocjacjach cena jest zazwyczaj najniżej na skali priorytetowych pytań. Przystąpił więc do ofensywy. Musiał ustawić siebie w roli mędrca, tak żeby reszta rozmówców się właśnie jemu podporządkowała. Albo jeśli nie podporządkowywała, to chociaż wyraźnie liczyła się z jego zdaniem. - Mówi wam coś nazwa CL-20? Pewnie nie. Pewnie jeszcze mniej wam powie heksanitro-heksaazaizowurcytan. Materiał wybuchowy o sile burzącej 20% większej niż RDX stosowany w C4. Możecie dostać surowiec, lub gotowe bomby. Kilogramowy ładunek unieruchomi M1A1 Abramsa bez żadnych problemów. Możemy je dostarczać wam tutaj, albo możecie odbierać je z Trinidadu. Środek nie jest powszechnie produkowany, więc USA nie szuka go równie skutecznie co C4 czy Semtexu. W dodatku jest wolny od znaczników. Nie do namierzenia. Możemy zapewnić stałe dostawy rzędu stu pięcdziesięciu kilogramów tygodniowo.- Rozwijał się oratorsko niczym wtedy gdy pierwszy raz w Kanadzie opisywał przełożonym metody skutecznej syntezy CL-20. Jednak wtedy nie był jeszcze wampirem. Tym razem mógł się wspomóc swoimi zdolnościami. Ada i Wiktor słuchali uważnie przemowy Davida. Murzynka kiwnęła głową. - Jak wyglądają kwestie zabezpieczeń transportowych? - To nie nitrogliceryna. Nie wybucha od kichnięcia. Nie wybucha przy podpaleniu. Produkt jest stabilny kinetycznie i termicznie. Zapalniki są pakowane oddzielnie. Bez impulsu elektrycznego ładunek nie wybuchnie. Chyba, ze w paczkę trafi piorun. - David odpowiedział bez wahania ponownie stawiając się w roli specjalisty. - Jak z próbkami? - Dostępne w cenie 200 dolarów za kilogram środka wybuchowego. Przy stałych dostawach proponujemy 150 dolarów za materiał wybuchowy i jakiś dodatek w zależności od rodzaju montowanych zapalników - Dostępne opcje zapalników? David splótł dłonie za plecami. - Najtańsze zegarowe. Zdalne radiowe lub zdalne na częstotliwości telefonii komórkowej. Radiowe mają około 100-150 metrów zasięgu. Komórkowe nie mają ograniczenia, o ile jest zasięg jakiegoś operatora. - Komórkowe nie wchodzą w rachubę. Cena z radiowymi? Wampir pierwszy raz od początku rozmowy spojrzał na Carolinę. Nie do końca był pewien, na ile może sobie pozwolić. To ona miała zorganizować elektronikę. - 40 dolarów dodatkowo. Bomby w wersjach 0,45; 1;2;3;5 kilogramów. Ceny według powyższych stawek. Ponownie spojrzał na kobietę tym razem zwracając uwagę na jej aurę. Carolina podeszła aby stanąć koło Davida, gdy ten skończył swój wywód i skoncentrował się na sprawdzaniu aury. Słyszał, że Carolina coś mówiła ale kątem oka zobaczył, że coś porusza się w niedalekich zaroślach. Coś zbliżało się powoli, wyglądało jak zarys ludzkiej sylwetki bez wyraźnych rysów. Skradało się. Carolina zająknęła się jakby na chwilę ale powróciła do swojej wypowiedzi, podając cennik i warunki odbioru. David podszedł bliżej Caroliny, w taki sposób, żeby jego ciało znalazło się między kobietą, a potencjalnym źródłem zagrożenia. Przyłożył palec wskazujący do ust wyraźnie zaznaczając zaniepokojenie. Spoglądał w las, w kierunku gdzie zauważył coś podejrzanego. Bez wahania jego dłoń powędrowała pod płaszcz, żeby wyjąć pistolet z kabury. Następne wydarzenia rozegrały się tak błyskawicznie, że David z trudem nadążał. Nagle Carolina, Gerard i David zostali spowici cieniami. Cienie, ciemność zaczęły wypełzać z ciemnych odbić rzucanych przez nich samych! Wkrótce ich trzy sylwetki zatonęły w mroku, który oblepiał ich jak coś oślizgłego, przenikliwie zimnego i gorącego jednocześnie. Carolina szarpnęła gwałtownie Davida do tyłu, obnażając kły i sycząc przeraźliwie, wymierzyła broń… gdzieś przed siebie. Gerard zrobił to samo. David wyjął broń z kabury. Tylko szybkim spojrzeniem ocenił, czy jego pistolet na pewno nie jest zabezpieczony. Gdy był już pewien swojej gotowości przysunął się do Caroliny. Jednocześnie otaczająca ich ciemność pozwalała im spoglądać na otaczającą ich okolicę jak przez ciemną zasłonę, która czasem odsłaniała się by za chwilę ponownie całkowicie zasłonić im widoczność. Z miejsca, które poprzednio przykuło uwagę Davida, wyskoczył dość niski mężczyzna i rzucił się na Adę sycząc: - Nie zasługujesz na istnienie! - rzucił się na Murzynkę z długimi, kostnymi pazurami. Twarz Ady wygięła się w w przeraźliwym grymasie. O włos uniknęła groźnie wyglądający cios i … z jej ciała nagle wyprysnęły 4 grube wijące się przerażająco macki. Z zadziwiającą prędkością pochwyciły atakującego. Ada wyglądała obrzydliwie i pięknie za razem ale to nie było to co przeraziło Davida. To wrażenie i odczucie na widok wypełzających z jej ciała smoliście czarnych, niematerialnych a jednak namacalnych macek. Sprawiały wrażenie inteligentnych i…. absolutenie posłusznych jej woli. Usłyszał zszokowane westchnienie Caroliny i…. osłupiały wrzask Gerarda. Sam David stracił kontrolę nad sobą i rzucił się na oślep do ucieczki. **** Zatrzymał się raptownie i oprzytomniał. Był …. gdzieś w głuszy…. wokół niego cisza… dzika cisza, przerywana dźwiękami nocnych zwierząt, owadów. W pierwszym odruchu spojrzał w niebo. Gęste korony drzew jednak zasłaniały gwiazdy. Zaczał się uważnie rozglądać i nasłuchiwać. Nie słyszał strzałów, ani odgłosów walki. Schował broń. Wyjął telefon i uruchomił mapy. Przy okazji sprawdzajać ile czasu zostało do świtu. Do świtu zostało mu około 1.5 godziny, może nawet 2. Do safehouse’u miał około 40 minut, przez las. Zasięg łapał jedynie idąc z wyciągniętym w górę ramieniem. Każdy cień nasuwał mu nieprzyjemne wspomnienia Ady. Martwił się o Carolinę i Gerarda, jednak dreszcze przebiegały po jego plecach na samą myśl o cienistych mackach. Ruszył w stronę schronienia co kilka minut podnosząc telefon, żeby kropka wskazująca jego położenie na mapie miała czas złapać aktualne położenie. Za sobą wyczuł czyjąś obecność. Odwrócił się gwałtownie sięgając po broń. Za sobą w niedalekiej odległości zobaczył Adę. Stała spokojnie, nie robiąc gwałtownych ruchów. - Jesteś cały? - spytała, powoli podchodząc lekkim krokiem. - Tak, chyba tak - puścił pistolet, po który sięgał do kabury - kto to był i gdzie reszta? - starał się zachować spokój, choć nadal czuł niepokój w jej obecności. - To ktoś kto miał inne przekonania niż ja, nie przejmuj się nim - uśmiechnęła się co sprawiło dziwne wrażenie w jej twarzy nieroświetlanej ludzkim wyglądem. Wygladała na to czym była: nieumarłą. I nie przejmowała się tym. Jej ciało otaczały cienie, które płynęły za nią niczym dym aby za chwilę się rozmyć lub zagęścić - Reszta? Nie wiem, gdzie są Twoi. Wiktor czeka przy naszym transporcie. Podwieźć Cię gdzieś? - spytała lekkim tonem a David zdał sobie sprawę, że jest sam na sam z nią w środku nigdziebądź. - Podwieźć? - rozejrzał się w poszukiwaniu środka transportu, którym przybyła. - Raczej nie, poradzę sobie. Kiedy przyjmujecie pierwszą dostawę? - David nie czuł się pewnie w jej obecności. Do tego martwił się teraz o Carolinę i Gerarda. Właśnie, żeby zamaskować swoją niepewność wszedł na tematy stricte biznesowe. Ada zrobiła zapraszający gest wskazując kierunek nieco w tył i prawo od tego, w którym się posuwał. - Kiedy możecie ją zorganizować? Od 1 marca? - Ada stanęła obok Davida patrząc w górę. Jednak w przeciwieństwie do Caroliny, wampir nie czuł się przy niej wyższy lub dominujący. Mimo niskiego wzrostu, nie było w niej nic, co wskazywałoby na słabość. - To jak? Idziesz czy zostajesz tutaj? - Pierwszy marca to dobry termin. Wtedy będziemy mieli już komplet zapalników. Co do wielkosci dostaw, to możemy dostarczać więcej w razie potrzeby. Podając ilości nie wiedziałem na co was stać. Natomiast co do transportu, to zostanę tutaj. Może znajdę kogoś ze swoich. - Niemal czuł cień gęstniejący wokół kobiety. Czuł też, że to ostatnia szansa, na zwiększenie obrotów ewentualnej wymiany handlowej. - Zacznijmy od oryginalnie ustalonej wielkości. - Ada stanęła twarzą w twarz z Davidem, cienie zaczęły otaczać również jego stopy wijąc się jak węże - Przerażam Cię? - spytała z nieludzką ciekawością. Mięśnie Davida napięły się odruchowo. Wzruszył ramionami. - A czy twoją intencją jest mnie przerazić? - wbrew zasadom kultury odpowiedział pytaniem na pytanie. - Oboje wiemy, że gdyby taka była moja intencja, nie rozmawialibyśmy tak … przyjaźnie. A skoro Cię nie przerażam - dodała z uśmiechem - to czemu odmawiasz pomocy? - Powód jest prozaiczny. Nadal ci nie ufam. Nie chcę doprowadzić cię do miejsca w którym mam się spotkać z resztą towarzyszy. - Odpowiedział zaskakująco szczerze, kończąc zdanie uśmiechem. - Kto powiedział, że zabrałabym Cię do reszty? - spytała prosto z mostu. - Zapytałaś, czy podwieźć mnie gdzieś. Założyłem, jak widać błędnie, że to ja wskażę miejsce. W takim razie dokąd chcesz mnie zabrać? - Nieco bliżej cywilizacji - rozejrzała się dokoła z obrzydzeniem na twarzy. - Jaką więc formę podróży proponujesz? Bo nie przywykłem wchodzić na plecy nowopoznanym damom. - O to doskonale się składa, bo ja nie zwykłam dźwigać nowopoznanych …. - zawiesiła głos - mężczyzn - dodała z nieodgadnionym tonem w głosie. - Samochód mam w pewnej odległości. Zrobiła zapraszający gest i odwróciła się na pięcie ruszając przed siebie. Po krótkim przedzieraniu się przez lasek, dotarli do samochodu, przy którym stał oparty Wiktor. Zapach jaki się roznosił wokół samochodu nie był do pomylenia. Krew…mocny zapach w powietrzu. Ada nie zwróciła na niego uwagi. Wiktor skinął jej tylko głową. David zdał sobie sprawę, że facet nie odezwał się jeszcze słowem. David rozejrzał się w nadziei, że zauważy gdzieś Carolinę lub Gerarda. W końcu gdy nic nie wskazało na ich obecność zbliżył się do samochodu i zapytał: - Kto nas zaatakował? Wiktor wskazał kciukiem na tył samochodu bez słowa. Z tego samego kierunku dobiegał zapach krwi. David powoli podszedł do samochodu. Nie czuł głodu. Ale przyjemny zapach krwi kusił. Młody wampir stał się kopalnią mieszanych uczuć. Z jednej strony kusił go zapach. Z drugiej strony bał się tego co zobaczy. Był sam. Z obcymi wampirami. Z przerażającą Adą. - Możemy już jechać? - powiedział sięgając do klamki tylnych drzwi. - Jasne - odpowiedziała i wsiadła do auta. Wiktor usiadł za kierownicą. Ruszył ale to nie był poziom prowadzenia jak u Caroliny. Prowadził sztywno, i bez większej wprawy. Żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Po jakieś pół godzinie wyjechał na obrzeża lasu, z których widać było już najbliższe zabudowania. Przez całą drogę żadne się nie odezwało ani słowem. W końcu wjechali do miasta i Wiktor zatrzymał samochód nie wyłączając silnika. - Gdzieś konkretnie chcesz pojechać? - spytała Ada. - A gdzie jesteśmy? - W La Urbina. Mamy tutaj lokal. Możesz przenocować. David wyjął telefon, zerknął na mapę z punktem zbornym. - A moglibyście mnie podrzucić do Plaza Bolivar? Taki park po drugiej stronie miasta. Z tamtego miejsca David był w stanie dotrzeć do akademii wojskowej i jednocześnie nie naprowadzić sabbatników zbytnio na ich bezpieczną placówkę. Ada skrzywiła się: - Nie bardzo, nie zdążymy wrócić, ale jeśli obawiasz się ataku… to jaki mielibyśmy w tym zysk? Jesteś użyteczny i potrzebny. - wzruszyła ramionami. Uśmiechnął się wręcz drwiąco. - Wiem o tym. Martwię się o innych. Możemy jechać do tego waszego lokalu. Drzemka nie zaszkodzi. Na telefonie szybko wystukał wiadomość: Cytat:
Cytat:
David nawet się nie zdziwił. W ciągu ostatniego miesiąca doświadczył tylu dziwnych rzeczy, że zmiana twarzy go w ogóle nie ruszyła. Wcześniej wkońcu widział jak otaczają ją macki z cienia. To przynajmniej nie był przerażające. Zerknął na mężczyznę, ale żeby nie wyglądać na zanadto ciekawskiego spoglądał w lusterko wsteczne. Nowe doznania i obserwacje zapchały częściowio twardy dysk jakim był mózg Davida. Z mieszanką ulgi i ciekawości powitał jednak fakt, że Wiktor podjechał pod jeden z bardziej luksusowych hoteli w Caracas. Jakoś zupełnie nie przejmując się faktem, że znajdują się w środku miasta opanowanego przez Camarillę. Zachekował całą trójkę i wyjechali windą na 12 piętro. Drzwi windy otworzyły się i Ada skinęła na Davida ręką zapraszając go do penthouse’u: - Czuj się jak u siebie. Napijesz się czegoś? David rozejrzał się po apartamencie. - Dziękuję, ale nie. Gdzie mogę się zdrzemnąć? - W głębi korytarza jest gościnny pokój. - skierowała się do lodówki i…. wyciągnęła paczkę krwi. Nalała do kieliszka i dopełniła odrobiną burbonu. - Jesteś pewien, że nie chcesz? - podeszła do Wiktora, objęła go w pasie i podała kieliszek. Po czym spojrzała na Davida. Choć organy młodego wampira były od dawna martwe, to poczuł dziwny skurcz w żołądku. A może mu się tylko zdawało? - No może jednego wypiję. Ada spokojnie przygotowała dwa podobne kieliszki i jeden z nich podała Davidowi. - Usiądź, nie musisz stać jak na przesłuchaniu. - uśmiechnęła się nieswoją twarzą. Wziął kieliszek w dłoń i usiadł na kanapie. - Zatem wypijmy za pomyślność interesów. - David uniósł kieliszek w górę. - Za interesy - Ada i Wiktor unieśli swoje i zamoczyli usta. Ada usiadła na fotelu, Wiktor usiadł na przeciwko niej. - Jak długo zajmujesz się przemytem bronią? - Przemytem nigdy się nie zajmowałem. Ja tu jestem od dbania o wysoką jakość produktu. Przemyt to nie moja działka. - Praktycznie jednym łykiem wypił pół kieliszka krwi. - Rozumiem. A oprócz jakości, od czego jeszcze jesteś? - Ada przyglądała się Davidowi z lekkim, przyjacielskim uśmiechem. Wiktor nie wykazywał zmian w mimice. - A jakość to mało? - Przy Adzie David nabral bardzo nieprzyjemnego nawyku odpowiadania pytaniem na pytanie. - Wiktor zawsze taki wylewny, czy tylko jak mu humor dopisuje? - Wskazał na mężczyznę przechyleniem głowy. Jakoś wątpił, że to sam zainteresowany odpowie. - Nie powiedziałam, że mało. Po prostu, cała wieczność skoncentrowana na “jakości” - zrobiła palcami cudzysłow w powietrzu - nie brzmi jakoś specjalnie…- zawiesiła głos - ...apetycznie. - A co do Wiktora, nie jest gadułą. Jakie masz powiązania z Caroliną? David wodził palcem po obwódce kieliszka. W końcu wypił jego zawartość i odstawił na ławę stojacą przy kanapie. - Jakość - wykonał identyczny gest jak wcześniej jego rozmówczyni - to stałe dążenie do perfekcji. Czyż można lepiej spożytkować wieczność niż na dążeniu do perfekcji? Czyż mając nieskończenie wiele czasu nie możnaby stworzyć materiałów wybuchowych 40, albo 90% silniejszych niż C4? Skoro nie muszę się martwić o to, że nie zdąże czegoś poprawić, to czy nie osiągnę w końcu sukcesu? A wtedy, czy nie będzie można czegoś jeszcze poprawić? Żeby sprzedać to drożej? Co do Caroliny, to jest moim partnerem handlowym. Tym, który dba o resztę poza jakościa. Ada słuchała uważnie wypowiedzi Davida, kiwając lekko głową. - Jeśli definiujesz doskonałość w oparciu o ludzkie definicje. A co z wampirzymi? - Wampiry mają inną definicję jakości? Czy doskonałości? - Ciężko mówić o doskonałości w przypadku istot ludzkich przemienionych w nieśmiertelne. Czyż nie? - Mówimy o dążeniu do doskonałości. Większość nie osiąga doskonałości. - Większość nawet nie zdaje sobie sprawy jak daleko im do klasy średniej, nie mówiąc o doskonałości. A jak Ty osobiście planujesz osiągać wyższą jakość? Wyglądasz i mówisz na takiego, który nie zadowala się byle czym, więc? - w tonie słychać ciekawość. - Obserwuję. Wyciągam wnioski. Uczę się. Co to za krew? - wskazał na opróżniony kieliszek. - Czyli nie jesteś zainteresowany aktywnym działaniem? - popatrzyła nieco zdziwiona na kieliszek jakby zupełnie nie miało to znaczenia - To krew kogoś, kto okazał się niegodzien daru. Był słaby i nieudolny. Jedynym pożytkiem z niego jest jego krew. Jeszcze? Zasłonił kieliszek dłonią. - Tym razem podziękuję. Nie lubię opijać się przed snem. Kiedyś pewien szuler powiedział mi, że warto grać tylko w te gry, w których jest się pewnym zwycięstwa. Dlatego aktywnie działam wtedy, gdy wiem, że osiągnę sukces. Dlatego to ja z wami rozmawiałem o produkcie. Bo byłem w stanie przekonać was do tego, że jest wart swojej ceny. I uwierz, że obserwacje i wyciąganie wniosków mogą dać ogromną przewagę. Zwłaszcza w konfrontacji z kimś, kto działa bez odpowiedniego planowania. Dawid wyprostował się i oparł wygodnie na kanapie. Ada zaśmiała się lekko: - Wierzę, mój młody przyjacielu, wierzę. Lecz sama obserwacja i zbieranie informacji bez wykorzystywania ich w… odpowiedni sposób, który przynosi wymierne korzyści Tobie, nie innym, Tobie, to strata czasu. I nuda. Co do porady szulera, grać trzeba tak, żeby zawsze wygrywać, niezależnie od kart. Inaczej gdzie ten smak ryzyka i poczucie, że coś faktycznie osiągasz? Gdyby Carolina grała według zasad szulera, nie byłoby nas tutaj. - wypiła resztę napoju i oblizała pełne wargi czubkiem języka patrząc na Davida spokojnie. Zaśmiał się gardłowo. Gdy tak rozmawiali na kanapie gdzieś uleciał cały strach jaki czuł wobec tej dwójki. - Przecież Carolina zagrała według tej zasady. Ona z każdej pozycji była wygrana. W sumie nadal jest. Kupujecie ładunki, więc dopieła swego. W dodatku zasłoniła się mną, tak, żeby w razie niepowodzenia transakcji zrzucić winę na mnie. Cóż, z jej pozycji pewne zwycięstwo. Jedynym ryzykiem dla niej są kontakty z Sabbatem, które przy odrobinie perswazji w całości zrzuci na mnie. No bo kto pojechał do waszej siedziby na dzień? Carolina jest graczem, którego uważnie obserwuję - jego oczy zwęziły się - żeby ograć ją w odpowiednim czasie. Ada ponownie roześmiała się i spojrzała na Wiktora, który kiwnął głową. Wstała i podeszła do miejsca, w którym siedział David. Stanęła nad młodym wampirem… i wyciągnęła dłoń po szklankę. Im bliżej była tym mniej ludzka się wydawała. W jej oczach dostrzegał mrok, coś co było jednocześenie fascynujące i odpychające. David podał jej opróżnione naczynie i gdy była blisko spojrzał nagle na Wiktora. - A ty? Jak odnajdujesz się w wieczności? Bo domyślam się, nie aspirujesz na zawodowego kierowcę, prawda? - Doskonaleniem swoich wampirzych umiejętności i natury. - zagrzmiał Wiktor - to kim albo czym byłem za życia nie ma znaczenia. Poznać naturę bestii jaką jesteś, to cel, którego nieliczni są świadomi. David pokiwał głową ze zrozumieniem, choć nie rozumiał za grosz. Jego bestia przemówiła dotychczas raz i prawie przypłacił to życiem. Innym razem, gdy była blisko prawie zabił kilka osób. Natura jego bestii przerażała Davida bardziej niż widmowe macki Ady. - I ponownie jesteśmy przy kwestii doskonalenia - zaakcentował ostatnie słowo. - Żeby coś udoskonalać musisz wyjść z jakiegoś przyzwoitego poziomu. Jeśli nie ma poziomu, marnujesz czas i swój i otoczenia, które może znaleźć inne zastosowania dla twojego podrzędnego poziomu. - powiedział Wiktor. - Tak, tak, ja też jestem skrajnie prawicowy. Oczywiście, żadnego socjalu dla nierobów. Prawo ewolucji i przeżywania najlepszych gatunków. Znam to aż za dobrze - machnał ręką. - Też uważam, że każdy jest w jakiśtam sposób pożyteczny, tylko ktoś inny, mądrzejszy lub bardziej zaradny, musi zaprzędzić go do pracy dla swoich korzyści. Dlatego wchodzicie w ten cały handel z wampirami z Camarili, prawda? - tym razem spojrzał na Adę. - Zarówno Camarilla jak i Sabbat to bzdura. - Wiktor lekko zmarszczył nos na słowa Ady. Kobieta zauważyła to i podeszła do niego. Usiadła na oparciu jego fotela a on ucałował jej dłoń. Oboje wpatrywali się nieruchomo w Davida. - Z tą różnicą, że Sabbat jest bliższy założeniom Kaina i się z tym nie kryje. Starszyzna Camarilli zdaje sobie z tego sprawę i dlatego traktuje młode wampiry, jak pionki, do własnych celów. Żadna ze stron nie przyzna się do słabości. A to sprawia, że…. - zawiesiła głos i uśmiechnęła się lekko oczekując odpowiedzi Davida. Jeszcze jako człowiek najbardziej chyba nie znosił testu niedokończonych zdań. Był oceniany. Na każdym kroku. Każdy jego gest. Każde słowo. Miał tego świadomość. Tak samo jak miał świadomosć, że wypada nadzwyczaj dobrze. Inaczej już by było po nim. Teraz Ada oczekiwała aż dokończy zdanie. Może był to finałowy test. Grała w grę, w której była pewna zwycięstwa. Trudno, jemu zostało obserwować i wyczekać moment. - Oświeć proszę młodego pionka Camarilli. - Zawsze się poddajesz tak łatwo? Że żadna z nich nie ma potencjału na doskonałość. Skoro tak, szkoda mi na nie czasu. - wzruszyła ramionami. - Tylko, gdy mam w tym jakiś cel. - szeroki uśmiech na jego twarzy mógł sugerować, że bawi go sytuacja - W szachach to się nazywa gambit. Widzisz, niektórzy są na tym etapie, że muszą się posiłkować Camariilą, zanim będą gotowi na własne dążenie do doskonałości. Albo Sabbatem. - Nie muszą, nie daje się im wyboru. Jak dawno po przemianie jesteś? - Nie dawno. W końcu czym są lata w obliczu nieśmiertelności? - Nie chodzi o lata ale o to co w okresie czasu od przemiany do teraz zdołałeś odkryć o swojej Bestii, i do jakiego stopnia okiełznać, oswoić się z nią. Sabbat daje więcej możliwości w tym względzie, ale ceną jaką się płaci jest gwałt na przemienionym, przeżyjesz albo nie. Camarilla daje większą stabilność i siatkę bezpieczeństwa, lecz możliwości nauki, podążąnia własnymi wyborami są z góry skreślone. Niech zgadnę, Carolina jest twoim mentorem. - Ada zaczęła przechadzać się po pokoju wyliczając wspomniane kwestie na palcach. David pogładził się po brodzie. - Dlaczego akurat Carolina? I dlaczego interesuje cię mój mentor, a nie na przykład stwórca? - Stwórca? - Ada zatrzymała się w półkroku - Jeżeli jest to ta sama osoba i jeśli Carolina jest Twoją stwórczynią to tylko nadaje jedynie większego znaczenia temu co mówię. Jeśli nie, to krew, która w tobie płynie, nie będzie mieć przewagi. Przewagę będzie mieć to co usłyszysz od mentora. Mentora wybierasz świadomie, Stwórcę? Nie. - Dobrze, my tu sobie gadu gadu, tam już praktycznie świta a ja nadal nie wiem co chcecie mi zaproponować. Szereg dobrych rad na nie-życie. Na rozwój. I to wszystko tak za darmo? Prawda jest taka, że czegoś ode mnie oczekujecie. I rozmowa idzie w kierunku, w którym odsłonicie karty. Pokażecie co mogę zyskać, a później będziecie oczekiwać czegoś z mojej strony. W swoim życiu przeszedłem przez miliony negocjacji. Przejdźmy do konkretów, bo jestem już zmęczony, a nie uwierzę w wylewność dobrych rad. - David pochylił się. Oparł łokcie na kolanach. Splótł dłonie i położył na nich podbródek. - Jeśli jesteś zmęczony, pokój czeka. Miłego odpoczynku. - Ada skończyła raptownie. David w pierwszej sekundzie nie mógł zrozumieć co poszło źle. Przecież ją rozgryzł. Czyżby się mylił? W końcu się tego dowie, ale już na pewno nie przy tym spotkaniu. Wstał i ruszył do wskazanego pokoju. |
Caracas, Noc druga. Następnego wieczoru po obudzeniu zobaczył smsa: |
Julian Luna
|
Powrót
|
Śledztwo Droga do domeny pozwoliła Davidowi nieco odprężyć się i zdystansować do zajść ze stwóczynią. Za to z każdym kilometrem, mężczyzna zaczął mocniej koncentrować się nad szczegółami incydentu. Ktoś się włamał. Po co? Dlaczego? Wampir wpadł w znajome koleiny swej analitycznej natury. |
Rozliczenia Caracas
|
Wejście w świat farmacji. Mijał kolejny tydzień. Najwyższy czas, żeby rozwinąć drugą gałąź chemicznego imperium Caroliny. Jakiś czas temu David zdał sobie sprawę, że mentorka jest mu niezbędna żeby cokolwiek sprzedać. Musieli pozyskiwać kolejnych kupców na materiały wybuchowe. Musieli też wprowadzić na rynek nowy dopalacz, który opracował młody wampir. Toreador do tego zmagał się ze swoimi uczuciami. Dziwne relacje między nim i Caroliną były niejasne. Sam nie wiedział czego oczekuje. Była kobietą spełniającą jego najskrytsze pragnienia. Dała mu nieśmiertelność. Ale jemu było mało. Chciał ją sobie podporządkować, ale nie maił pojęcia jak się do tego zabrać. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:33. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0