lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   DOMINIUM ZNISZCZENIA [horror/dark fantasy 18+] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/16425-dominium-zniszczenia-horror-dark-fantasy-18-a.html)

kanna 25-11-2016 23:17

“Twoja duma sprowadziła zagładę na Twój lud”.

Słowa wżarły się w umysł Megan i tam zostały, wciśnięte pomiędzy jej zwoje mózgowe, przycupnięte gdzieś w komórkach szarej substancji. Z jakiegoś powodu rezonowały z jej wspomnieniami, pasowały do niej. Czy była by zdolna poświęcić cały lud? Nie wiedziała i choć myśl o tym ją przerażała, to gdzieś z tyłu głowy światło jej, że pod pewnymi warunkami, w pewnych okolicznościach.. może? Dopuszczenie tej presupozycji przestraszyło ją jeszcze bardziej.

Przez chwilę patrzyła na nieruchome ciało u jej stóp.

A potem wyprostowała się i przeniosła spojrzenie na napastnika. Wyraz znużenia zniknął z jej twarzy.
- Jestem Me’Ghan za Wzgórza. - powiedziała. - Zaatakowałeś mojego przewodnika. Wiesz, co cię teraz spotka? - wbiła wzrok w twarz.. stworzenia.
- Mięssso idzie z nami. Do Maska! - usłyszała w odpowiedzi. Tym razem chyba nie mieli zamiaru się wahać.
- My są Duchoczuwy. My zabrać cię do mistrz!

Megan pokręciła lekko głową.
-Var Nar Var czeka na mnie.
- Maska … twoja szansa. Inni, twoja zguba. Rozumieć.

Reszta potworów oflankowywała ją ostrożnie. Wyraźnie czuła, że się jej boją. Czuła ich respekt. Ale też zawziętość i dzikość - taką prymitywną i zarazem sprytną dzikość pół-zwierzęcia obdarzonego jednak uporem i świadomością.

Megan znów pokręciła głową.
- Var Nar Var na mnie czeka - powtórzyła zmęczonym głosem. - Odejdźcie
Powoli, unikając gwałtownych ruchów wsunęła dłoń do kieszeni i wdusiła przycisk
odstraszającego gwizka na psy . Dźwięk był niesłyszalny, ale lekka wibracja pokazywała jej, że urządzenie działa.

Jeden ze stworów wyraźnie nadstawił ucha, przywódca nagle zachwiał się w tył, zieleń jego mordy zmieniła odcień w bardziej szary. Któryś z wojowników upadł na ziemię, jak ścięte drzewo, inny chwycił się za czaszkę, próbując zasłonić dłońmi wielkie, szpiczaste uszy.
Z gardeł potworków wydobyły się charkoty, rzężenia, jękliwe bulgoty. Cała kakofonia dziwacznych dźwięków.
Za swoimi plecami Megan również usłyszała jakiś hałas i wyraźny stukot osuwających się kamieni.
Zwolniła przycisk urządzenia i spojrzała przez ramię, aby zidentyfikować źródło hałasu.

Po skarpie wspinał się Froh Nar Froh. Z gardła leciała mu krew, lecz najwyraźniej wyszarpnął strzałę i teraz z mieczem w dłoni wdrapywał się po stoku, wspierając na szerokiej, topornej klindze. Z daleka widziała, jak jego oczy lśnią dziwnym, czerwonym poblaskiem. Jakby w czaszce palił mu się ogień.
Napastnicy tymczasem próbowali dojść do siebie, otrząsnąć się z działania gwizdka.
- Froh Nar Froh! - zawołała. Nie była zdziwiona, że mężczyzna podniósł się po - dla niej pewnie śmiertelnym - ciosie. Była tylko zaskoczona, że stało się to tak szybko. - Froh Nar Froh! - powtórzyła. - Poczekaj na mnie.
Podeszła nieco bliżej do przywódcy napastników
- Przeproś - rozkazała, nie wyciągając dłoni z kieszeni.
Warknął jak zwierzę, z gniewem i bólem. Podniósł łeb kierując na nią spojrzenie swych dzikich, zwierzęcych oczu. Z pyska kapała mu spieniona ślina. Warkot narastał. Potwór faktycznie wyglądał teraz jak przyczajone zwierzę, gotowe skoczyć i gryźć po nogach.
Zrozumiała, że więcej teraz w nim zwierzęcia niż człowieka. Nie mogła go naciskać, nie chciała prowokować ataku.
- Już dobrze - powiedziała, wycofują się powoli. Patrzyła nieco nad stworzeniem, tak, żeby kontrolować sytuację, ale nie prowokować go spojrzeniem.

Stworzenie podniosło się chwiejnie. Opierając na przednich łapach tak, że przez chwilę skojarzył się Megan z gorylem czy jakąś inną małpiatką. Po chwili stanął lekko przygarbiony. Sięgnął po noszony przy boku sztylet o szerokim, ząbkowanym ostrzu. Spojrzał na kobietę z nienawiścią w oczach ale nie zaatakował. Jeszcze nie.
Potem przeniósł wzrok za nią. Zestrzygł dziwacznie uszami. Chyba usłyszał wspinającego się Froh Nar Froha. Stwór warknął coś gardłowo do pobratymców, którzy zaczęli gramolić się szybciej na nogi.

Megan zatrzymała się. Kątem oka obserwowała Duchoczuwa, a jednocześnie szukała wzroku Froh Nar Froha.
- Odejdźcie.
Stwór syknął. Gardłowo i nienawistnie. Postąpił krok w jej stronę kierując ostrze ku jej piersi.
- Pójdzie z nami! Tera! Kurwiszcze!
Nie był zbyt rozsądny ale na pewno był bardzo uparty.
- Znowu będę musiała was ukarać - Megan nie groziła. Informowała.

Stwór syknął i runął na nią dzikim skokiem. Tak szybkim, że obalił ją na ziemię nim zdążyła uruchomić urządzenie. Poczuła jego smród kojarzący się z padliną i zbyt rzadko zmiennymi skarpetami. Poczuła jego ciężar przygniatający ją do ziemi. Widziała jego zwierzęce kły, przekrwione ślepia - dzikie i wybałuszone. Jedną rękę zacisnął na jej gardle, z siłą od której o mało nie straciła przytomności.
Zaskoczył ją. Na chwilę straciła oddech, a potem zadziałała adrenalina - oskrzela rozszerzyły się, ciśnienie krwi wzrosło, dotleniając mięśnie i mózg.
Szarpnęła się. Jedną ręką starała się nadusić przycisk urządzenia a drugą sięgnęła do twarzy stwora. Oczy stanowiły łatwy cel, jeśli uda się jej wbić kciuk w gałkę oceną napastnika może to jej dać chwilę…
Był silniejszy, zdecydowanie bardziej wprawiony w bójkach i na dodatek kierowała nim jakaś bezrozumna żądza krwi. Czuła to. Zdołała jednak wcisnąć guzik i znów fala niesłyszalnych dla ludzi dźwięków przetoczyła się przez okolicę. Dusząca ją kreatura wybałuszyła oczy, poluzowała chwyt a wtedy wbiła mu palec w oko.
Napastnik ze zwierzęcym skowytem przechylił się w bok i zsunął z niej, kopiąc ziemię nogami, wyjąc i rycząc przeraźliwie. Ciałem targały konwulsje których raczej nie wywołał jej palec lecz dźwięki ze straszaka na psy.
Szybko przekonała się że pozostałe potworki też reagują podobnie. Wrzeszcząc, tarzając się po ziemi, próbowały bezskutecznie zasłonić uszy przed natarczywym dla nich hałasem.
Poderwała się na nogi. Jeszcze nie czuła bólu szyi ani obitych pleców.
Nachyliła się o zachowując bezpieczny dystans sięgnęła po sztylet, którym stwór przed chwilą do niej mierzył. Przez chwilę ważyła go w dłoni, jakby niepewna, co zrobić. I choć intuicja podpowiadała jej, że powinna użyć sztyletu i wbić go stworowi w pierś to nie była się w stanie na to zdobyć. Wsunęła ostrze za pasek spódnicy, starając się nie przeciąć materiału.
Odeszła kilka kroków i poszła w stronę, gdzie udał się Frah Nar Frah. Zsunęła palec z przycisku odstraszacza - nie obawiała się o baterię, urządzenie ładowało się kinetycznie - po prostu ścierpł jej kciuk. No i pamiętała o habituacji.
- Jeśli za mną pójdziesz zostawię hałas w uszach na zawsze - zagroziła postawionym głosem. Nacisnęła na sekundę urządzenie, aby udowodnić, że nie blefuje. - Będzie się pojawiał i znikał - puszczała i naduszała przycisk w rytm swoich słów. - Nie będziesz wiedział kiedy przyjdzie ani kiedy odejdzie . Aż zwariujesz, spróbujesz odebrać sobie życie, lub poprosisz o to innych.
Zamilkł na chwilę, żeby jej słowa miały szansę do nich dotrzeć.
- Skazałam mój lud na zagładę. Nie będę mieć litości dla jakiegoś Duchoczuwa. Lub całego rodu. Waszych samic. Młodych. Starców.
- Duchoczuwy to formacja
- usłyszała za swoimi plecami. To był Frah Nar Frah - Tacy nieuchwytni zwiadowcy.
Miecz którym się podpierał uniósł się w powietrze. Mężczyzna ruszył w stronę nadal oszołomionych kreatur.
- Przekroczyli linię Wzgórz Nar - warknął dziko biorąc szeroki zamach. - Muszą zginąć!
- Nie - zaprotestowała Megan stanowczo. - Nie pozwalam. Niech idą i opowiedzą o tym, co ich spotkało.

Zaśmiał się dziko ale powstrzymał cios. Na jego twarzy grały liczne emocje. Dzikość na krawędzi obłędu.
- Ile mamy czasu drogi przed sobą? - dopytała, przyglądając się uważnie jego twarzy.
- Blisko. Za tamtymi wzniesieniami - a gdy spojrzała, ciął szybkim ruchem. Głowa przywódcy atakujących ich kreatur potoczyła się w bok. - Przynajmniej jeden chujek Maski zdechł. Reszta może wypierdalać, skoro taka jest twa wola. Burshuk, degred! Me Ghan ruht! - wykrzyknął do potworków a te powoli, chwiejąc się na nogach, zaczęły w pośpiechu oddalać się o miejsca zasadzki.
Coś świsnęło w powietrzu i drugi z nich zwalił się na ziemię. Z jego pleców sterczał wbity głęboko toporek. Ciało podrygiwało agonalnie, widać było że trafienie było śmiertelne.
- No może, kurwa, dwóch - warknął Frah Nar Frah. - I niech się cieszą! Idziesz? - rzucił do niej.

Stała nieruchomo, oszołomiona, niezdolna nawet do tego, żeby na niego nawrzeszczeć, że jej nie posłuchał. Wpatrywała się rozszerzonymi oczami w odciętą głowę. Po chwili jej ciało przypomniało sobie, że trzeba oddychać. Wciągnęła powietrze przez zaciśnięte gardło, pierwszy oddech był wręcz bolesny. Odchrząknęła, próbując się pozbierać. Mięśnie jej drżały, jak po wielkim wysiłku.
- O.. odpocznę chwilę i … źle... - zaczęła, ale Frah Nar Frah już wspinał się na wzgórze. Mogła albo powlec się za nim, albo zostać i towarzyszyć dwóm ciałom. W tym jednemu bez głowy. Zmusiła ciało do ruchu i zaczęła iść, wpatrzona w plecy przewodnika.

Armiel 26-11-2016 13:12

DOMINIUM

Jest w Dominium Drzewo. Ale nie zwykłe drzewo lecz Drzewo właśnie. Potężne, którego korzenie sięgają do Świata Cieni, a konary Planów Zewnętrznych. Każda gałąź, każdy korzeń, każda dziura w potężnym pniu jest Tunelem.

Sprawcy i Siewcy powiadają, ze Drzewo jest jednym z nich. Że czyni magię i widzi Trzy Księżyce, mimo że nie ma oczu. Powiadają, że zna sekrety Planów Zewnętrznych i rozmawia z ich bogami. Że wie, skąd przybyli Wędrowcy - Towarzysze Męczennika i Męczennicy, i skąd przybyli oni sami.
Nic więc dziwnego, że Maska zapragnął/zapragnęła dotrzeć do Drzewa. Rozmówić się z nim. Wykraść lub wydrzeć siłą jego tajemnice. Bo tylko Towarzyszy lęka się władca/władczyni Dominium. Tego, co mogą uczynić gdy Koło się obraca a Róża krwawi.

Jak na razie jednak nie udało się jednak nikomu znaleźć drogi do Drzewa. Ani Tunelami, ani inaczej.

Kto wie, może Drzewo nie istnieje? Może było jedynie wymysłem, ułudą? Takie rzeczy w Dominium nie są niczym wyjątkowym – kłamstwa, które zaczynają żyć własną Pieśnią. Szczególnie za krawędzią Gór Snów gdzie rozciąga się Wyżyna Ziszczonych Koszmarów.

CELINE CENIS

Ledwie przebrzmiały słowa Drag Nar Draga a w gospodzie rozpętało się piekło. Jej towarzysz skoczył na Czarczara przewalając stół i zwarł się z czterorękim mięśniakiem w nierównej walce. Zielonoskóre pokraki skoczyły w stronę walczących dobywając ostrych sztyletów i nabitych kolcami pałek. Kilka rzuciło się w stronę Celine.

Goście, krzycząc głośno, rzucili się pod ściany lub pod stoły. Prawie wszyscy, poza trójoką pieśniarką i jej towarzyszem. Kobieta siedziała spokojnie, a mężczyzna wydobył miecz o wąskiej klindze i skoczył w stronę zgniłków próbujących dopaść Celine zahaczając najbliższego szybkim, precyzyjnym cięciem które posłało go na ziemię w rozbryzgu ciemnej, spienionej krwi.

Celine zrobiło się niedobrze.

Dopadła do tylnych drzwi, które jednak … otworzyły się z hukiem, a przez próg zaczął się wlewać kolejny strumień zielonoskórych pokrak. Droga ucieczki została odcięta.

I wtedy … świat wokół Celine zamarł. Wszystko poruszało się w zwolnionym, ślimaczym tempie, łącznie z nią. Mięśnie na twarzy pokrak, ich ciała zdawały się poruszać ledwie ułamek milimetra na sekundę. Tylko szermierz towarzyszący trójokiej pieśniarce poruszał się normalnie. Wpadł pomiędzy spowolnione pokraki rąbiąc i tnąc bez cienia litości.

Huknęło i świat znów przyśpieszył, a ona razem z nim.

Wpadła pomiędzy okrutnie rozchlastane potworki, ślizgając się na krwi straciła równowagę. Coś za jej plecami trzasnęło potężnie. Zaryzykowała krótkie spojrzenie w tył i ujrzała, jak czteroręki Czarczar cisnął Drag Nar Dragiem o ścianę z siłą, która musiała pogruchotać mu wszystkie kości. Widziała, że zbroja jej kompana w wielu miejscach jest mocno powyginana, a ze szczelin wydobywa się gęsta, ciemna krew. Bardziej smoła niż faktycznie życiodajny płyn.

- Zostań – bard-szermierz pochwycił ją za ramię. – Pani Orfantejla mówi, że nie możesz już uciekać. Musisz walczyć.

Uścisk mężczyzny był potężny, jak imadło. Kiedy grał na tym swoim instrumencie nie wydawał się aż tak silny.

- Nie możesz już uciekać, Czysta Falo – usłyszała głos w głowie. Znała ten głos. Należał do trójokiej pieśniarki. – Róża krwawi. Nadszedł czas, by przeciwstawić się Masce.

Drag Nar Drag zaczął podnosić się z kolan, lecz Czarczar rzucił się na niego okładając pięściami, a każdy cios zdawał się mieć siłę parowego młota. Odkształcał z hukiem zbroję, łamał z trzaskiem kości, aż w końcu jeden przebił płytę hełmu krusząc czaszkę i podnoszący się mężczyzna runął na ziemię – martwy lub nieprzytomny.

I wtedy przez drzwi do karczmy wpadli …

[MG: Przejdź na koniec tego posta].



BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Rzuciła się na tylną ścianę z siłą zrodzoną ze strachu i rozpaczy. Zdeterminowana i na pół szalona, wiedząc, że jeśli czegoś zaraz nie zrobi, zginie w płomieniach, spalona żywcem.

Tak, jak się spodziewała po którymś uderzeniu udało jej się wyrwać w pagodzie dziurę, a potem rozszerzyła ją wyrywając płaty futra i gałęzie. Gdy tylko wyrwa była wystarczająco szeroka, przecisnęła się przez nią. Zupełnie naga znalazła się na zewnątrz, ale jeszcze nie była bezpieczna. O nie!

Stali tam. Wszędzie, gdzie tylko nie odwróciła głowy. Zakapturzone szkielety bez oczu, szczerzące się tymi upiornymi uśmiechami. Złowieszcze monstra lubiące palić ludzi żywcem.

Wrzask pierwszej ofiary wżynał się jej w uszy, zmuszał do działania.
Rzuciła się do ucieczki, przed siebie, omijając jednego z milczących strażników.

Była noc. Zimna i ciemna. Bosa stopa Bjarnlaug trafiła na jakiś ostry kamień. Zabolało i chyba popłynęła krew, ale nie bardzo wiedziała, co może teraz zrobić.

Odwróciła się za siebie i w blasku płonącej pagody, będącej doskonałym punktem odniesienia, ujrzała zakapturzonych podpalaczy idących jej tropem. Nie śpieszyli się i szybko, gdy kuśtykając podjęła się dalszej ucieczki, zrozumiała dlaczego.

Droga ucieczki kończyła się urwiskiem. Nie miała pojęcia jak wysokim. A kiedy odbiła, na chybił-trafił w bok, ciągle miała tę przeklętą przepaść z jednej strony.

Traciła siły, skaleczyła się w drugą nogę i wtedy zorientowała się, że ją odcięli. Nadchodzili ze wszystkich stron poza tą jedną gdzie czyhała przepaść.

I nagle to poczuła. Dziwny ziąb rozlewający się od jej dłoni, przez całe ciało. Dziwną … moc? Energię? Nie potrafiła tego nazwać. Nie wiedziała co może zrobić, ale …

Spojrzała w stronę zbliżających się oprawców. I teraz widziała ich inaczej. Ich czaszki … lśniły wyraźnie w ciemnościach nocy otoczone dziwaczną koroną jaskrawego blasku barwy płonącego fosforu.

Nie zmieniało to jednak jej położenia. Była naga, pokaleczona, za plecami miała przepaść a otaczała ją zgraja żądnych krwi, kościanych podpalaczy.

PATRICIA MADDOX

Szła ścieżką narażając się na kolejne, pełne bólu i cierpienia wizje.
Ludzie obdzierani ze skóry. Ludzi, którym wyrywano oczy, wbijano w czaszkę ostre narzędzia, odcinano palce, odrywano płaty skóry i mięsa. Ludzi, których skalpowano, przepoławiano, ścinano, ćwiartowano. Których batożono, nabijano na pale, rozrywano, polewano kwasem…

Tyle bólu i cierpienia, że kilka razy upadła, kilka razy zwymiotowała, a kilka razy nie miała sił by wstać, lecz wtedy poganiał ją ten kobiecy głos.
Czuła się wyjałowiona w duszy, wypalona, zbrukana – jakby sama była ofiarą tych okropieństw, które doświadczała….

I w końcu zrozumiała. Te duchy, te wirujące koszmary bólu i horroru nie chciały zrobić jej krzywdy. Chciały oddać jej trochę swojego cierpienia, odrobinę Meki jakiej doświadczyły przed śmiercią. Nie chciały jej krzywdy, lecz krzywdziły ją tak, jak skrzywdzono je poprzez pełną męczarni śmierć. Umarli będąc wcześniej ofiarami nieludzkiej kaźni.

Zatraciła się. Patricia Maddox zatraciła się w tym bólu, w tej agonalnej Mece i szła, przyjmując na siebie ostrza sztyletów, ciosy broni, żrący kwas, razy bata, uderzenia topora. Czując echa tego, co czuły ofiary.

Potykając się, wymiotując, słaniając na nogach na pół przytomna, aż w końcu zatraciła się w tym szaleństwie, w ciemnościach, w wirach bólu i udręki…

I nagle ujrzała jakieś światło w ciemnościach i bólu…

.. jak blask latarni na wzburzonym morzu tortur … jak płomień wabiący ćmę …

Poszła w jego stronę.

[MG: Przejdź na koniec tego posta].

ADAM ENOCH

Wszedł w wir walki mając u swojego boku Graw Nar Grawa i to było … takie dziwnie znajome i dziwnie przyjemne. Pozwolił, by ogień zapłonął w jego żyłach. Dał się ponieść brutalności chwili.

Był Enochem Ognistym!

Czuł to. Czuł to całym sobą! Tą rozpierającą od środka, rozsądzającą pierś pewność … Tę niepowstrzymaną siłę. Furię zrodzoną gdzieś w podświadomości.

Topór w jego dłoni uderzał pewnie pozostawiając za sobą ślad ciał i krwi. Ogień palił żywcem.

W pewnej chwili stanął mu na drodze jakiś zamaskowany kształt, coś przypominającego korzeń drzewa, macki, patyki powiązane w kształt nieco przypominający ludzki z dziwną maską w miejscu, gdzie normalny człowiek miałby głowę.

Pamiętał, że zaśmiał się dziko, jak szaleniec i rąbnął to coś prosto w maskę, a potem … zionął nań ogniem, tak silnym, jak nigdy wcześniej.

- Jakbym rzygał pierdolonym napalmem! – pomyślał.

Wdarli się do wnętrza karczmy. Graw Nar Graw pierwszy z rykiem rozjuszonej bestii, a za nim Adam – rozszalały niszczyciel.

Niepowstrzymana furia.

A wróg uciekał przed nimi w popłochu. Zbyt przerażony, by stawić im czoła.

[MG: Przejdź na koniec tego posta].


PERCIVAL KENT

- Nie jesteśmy sami … - powiedziała Luenn a jej dłonie rozbłysły większym światłem pozwalając dostrzec więcej przestrzeni.

I wtedy Percival zauważył kogoś idącego przez wirujące cienie. Jakąś postać oblepioną przez widmowe istoty. Słyszał jęki bólu – rozdzierająco bolesne. Widział, jak idąca osoba potyka się, upada lecz podnosi z trudem wymiotując na ziemię. Wyczołgując ze swoich wymiocin, podnosząc wpierw na kolana, potem na czworaka, potem zgięta w pół idąca dalej, przed siebie…

To była kobieta.

Chciał pośpieszyć jej na pomoc, ale Luenn zatrzymała go. Stanowczym lecz opiekuńczym uściskiem.

- Musi przejść przez to sama, Kent – wyszeptała, lecz w jej głosie Percival wyczuł coś jeszcze.

Ból i troskę oraz strach.

- Ty jesteś ranny. Ona nie. Ciebie rozedrą na strzępy. Jej nic nie będzie. Zaczekaj!

Kiedy kobieta była już blisko Luenn wyciągnęła przed siebie dłonie. Ręce dziewczyny zapłonęły i w tym blasku Percival ujrzał, że idąca nie jest sama. Że towarzyszy jej inna kobieta. Cała we krwi, z poszarpanymi do kości ranami, z obdartą skórą na twarzy, odrąbaną jedną ręką – umęczona, udręczona – cud że żywa.

Luenn weszła pomiędzy cienie, które uciekły przed jej światłem pochwyciła pierwszą idącą w ramiona.

- Pomóż mi, Kent! – krzyknęła.

Doskoczył do niej, pomógł dźwignąć wymęczoną, rozdygotaną kobietę i wtedy ta druga, pokrwawiona, poszarpana, okaleczona – znikła.

- Połóżmy ją przy ognisku – Luenn nie straciła zapału i po chwili dygocząca, rozgorączkowana kobieta spoczęła przy ich ognisku.

Nieznajoma nie była ranna, lecz na pewno przeszła przez piekło i była w szoku.

- Wiesz, kim ona jest? – zapytała Luenn Percivala.

Pierwszy raz widział tę kobietę na oczy lecz w jego ustach odpowiedź pojawiła się nie wiadomo skąd.

- Szalona Dox.

Zadrżał. Serce zabiło mu szybciej, a po policzku, sam nie wiedział dlaczego – spłynęła jedna łza. Dlaczego? Nie miał pojęcia.


MEGAN HILL


Szła za Frah Nar Frahem nie bardzo pamiętając drogę, poza tym że trzeba było sforsować kolejne podejście trzymając się serpentyny wąskiej ścieżki.
Gdy znalazła się na szczycie zrównała się z oczekującym na nią Frah Nar Frahem.

- Oto nasza osada – wskazał w dole rozległą wieś, leżącą nad brzegiem szerokiej rzeki.

Z góry widziała łodzie na rzece, widziała spadziste domy, widziała spowijający wszystko dym, niczym pył unoszony wiatrem, zalegający na ziemi i dachach domostw.

Frah Nar Frah ruszył w dół a ona za nim, aż dotarli do pierwszych zabudowań – brzydkich i ponurych.

A potem wszyli na środek sporego zgromadzenia barbarzyńców. Była ich tam przynajmniej setka, może nawet więcej. Erotyczny sen podstarzałej gospodyni domowej – większość mężczyzn była półnaga, potężnie zbudowana, niektórzy okryci futrami, inni pancerzami. Były też kobiety – podobnie odziane jak i mężczyźni i niewiele od nich mniejsze. Kulturyści i kulturystki odziane w sztampowe stroje filmów z gatunku fantasy.
Na widok Megan ucichli. Ponure, dzikie twarze wpiły się w nią chciwie. W oczach widziała … oczekiwanie i żądzę krwi. Nie jej krwi. Jakby była katalizatorem.

A potem z tłumu wynurzył się mężczyzna. Chociaż słowo – „wynurzył się” nie pasowało do kogoś, kto górował nad swoimi pobratymcami zarówno wzrostem, jak i budową ciała. Potężny mężczyzna mógł mierzyć nawet dwa i pół metra wzrostu, a przy tym poruszał się lekko, jak tancerz lub zawodnik sportowy.

Włosy mężczyzny i broda związana w trzy warkoczyki miały barwę popiołu.
Oblicze miał surowe, a strój stanowił szeroki pas zakończony potężną klamrą, skórzana uprząż do noszenia licznej broni okuta żelazem i masywne przedramienniki wyglądające bardziej jak broń niż pancerz. Megan bez trudu ujrzała paskudną oparzelinę szpecącą lewe ramię barbarzyńcy.
- Jam jest Var Nar Var – powitał ją głosem, który wydawał się być bardziej pomrukiem potężnej bestii niż człowieka.

Potem zatrzymał się przed nią i uklęknął, nie poddańczo, lecz na powitanie. Nawet klęcząc był wyższy od niej.

- Witam cię na Wzgórzach Nar, Me’Ghan ze Wzgórza.

Reszta jego ludu postąpiła podobnie, jak władca, klękając tam gdzie stali. Wielu z nich nadal przewyższało Megan.

- Widzę, że przybyłaś poprzez czas i przestrzeń z miejsc tak dziwnych i tak obcych, że nawet Sprawcy i Siewcy poczuliby się w nich zagubieni. Czyż nie mam racji Me’Ghan ze Wzgórza?

Podniósł się. Poczuła jego zapach. Mocną woń piżma i potu. Poczuła, jak serce bije jej szybciej.

- Cahr Nar Cahr! – Var Nar Var przywołał kogoś z tłumu, potężnego mężczyznę z długimi włosami i imponującą muskulaturą.

- Czy to ona?

- Nie mam pewności – powiedział Cahr Nar Cahr.

- Nie masz pewności! – ryknął Var Nar Var. – Dzieliłeś z nią łoże! Wsadzałeś w nią swojego kutasa! Powinieneś wiedzieć najlepiej!

- Minęło wiele czasu, wodzu… Wiele śmierci… Pamięć … nie jest już taka…
- Odejdź ty bezużyteczny durniu! – Var Nar Var spojrzał na Megan. – Czy jesteś tą, którą w Dominium zwano Me’Ghan ze Wzgórza!?

Zaryczał, a tłum cofnął się trwożliwie.

ADAM ENOCH i CELINE CENIS

I powiedziano, że spotkali się ponownie w zachlapanej krwią gospodzie, w miejscu zwanym Mostem Tercyego. Celine zwana Czystą Falą i Enoch zwany Ognistym. Ona wystraszona i zagubiona, on rozpalony ogniem walki i ociekający krwią.

A potem ich spojrzenia spotkały się ze sobą i czas wrócił do normy. Serca zwolniły rytm. Opowieść wkroczyła na nową ścieżkę.

Było pewne że Wędrowcy – Towarzysze Męczennika i Męczennicy pojawili się w Dominium ponownie. Więc Róża krwawiła a Koło wykonało obrót.
Ludzie w gospodzie zastygli, nie opuszczali swoich kryjówek.

Tylko Czarczar z rykiem przebił okno i popędził na zewnątrz. Nikt go nie ścigał. Nie było takiej potrzeby.

- Podajcie sobie dłonie – powiedziała trójoka dziewczyna siedząca, jakby nigdy nic przy swojej ławie. – A wy, ludzie Dominium powitajcie Celine Czystą Falę i Enocha Ognistego.

- Enoch Nar Enoch! – ryknął potężny dzikus podnosząc pogruchotanego człowieka w pancerzu do pozycji siedzącej, mimo ze tamten drugi wyglądał na martwego.

- Celine Ren’Wave! – zakrzyknął mężczyzna z mieczem.

A zarówno Adam, jak i Celine poczuli się zagubieni. Patrzyli na siebie, na swoje stroje i wiedzieli, że przybyli tutaj niedawno. I wiedzieli jednak, że byli tutaj przedtem. I że wymagało to rozmowy i wyjaśnień.

- Dajmy im czas, Graw Nar Grawie – trójoka dziewczyna spojrzała na rosłego barbarzyńcę. – Usiądźmy i porozmawiajmy. Razem.

- Musimy ich zabrać do Ludu Nar – Graw Nar Graw wyraźnie podjął decyzję.

- Musimy ich pokazać Władczyni Księżyców – zaprotestowała trójoka dziewczyna.

PERCIVAL KENT i PATRICIA MADDOX

Stare opowieści mówią, że ponownie spotkali się w opanowanym przez duchy miejscu, w Ogrodzie Zjaw. Kent do Ostrzy oraz Szalona Dox.

Opowiadano, że oboje byli zagubieni i niewiele rozumieli, lecz nie byli sami. Odnaleźć się pośród tylu światów musiało być rzeczą trudną i niezwykle emocjonującą. A kiedy ich spojrzenia się spotkały, świat zadrżał, wstrzymał oddech, a opowieść wkroczyła na kolejną ścieżkę prowadzącą przez krew i zgliszcza tam, gdzie prowadzić miała…

Kiedy Patricia otworzyła oczy ujrzała nad sobą twarz mężczyzny – nieznaną, lecz zarazem budzącą jakieś wspomnienia. Uśpione gdzieś, na samym dnie jej duszy.

Podobnie odczuwał to Percival. Twarz kobiety wydawała się zarówno obca, jak i znajoma. Ale jej strój był … współczesny. Podobnie jak jego.

- Musicie porozmawiać, Vall Kencie oraz Szalona Dox – powiedziała trzecia osoba – kobieta o pięknej, nieludzkiej i smutnej twarzy. – Do brzasku zostało jeszcze trochę czasu. Muszę trzymać widma z daleka.

Jej ręce świeciły – były blaskiem latarni, wabikiem w mroku.

Szkuner 28-11-2016 10:31

Zawsze była wyjątkowo niezdecydowana, jeśli chodziło o ważne dla niej decyzje. Ale teraz sprawa zrobiła się o wiele bardziej niedzisiejsza. Bo czy na co dzień przychodzi nam decydować o sposobie w jakim umrzemy? Nie ma wątpliwości, że to co rozgrywa się przed jej oczyma to bezmiernie realistyczna groza. Kurewsko namacalna i boleśnie obleśnie prawdziwa. Szlag by to i sto piorunów! Gorzkie łzy spływały jej po policzkach, grzęzły w przełyku i krtani, tworząc tę nieporadną, emocjonalną gulę. Skoczyć w niewiadomą przepaść, czy dać się doszczętnie spopielić? Wspaniały wybór, między świeżym gównem a wychodkiem!

Przeszywające zimno wzięła za nieuchronny odruch śmierci, co podłamało ją doszczętnie, a... jednocześnie otworzyło w niej coś nowo dziwacznego. Łzy zastygły jej na wyziębłych policzkach, stanęła w lekkim rozkroku, prezentując tak w drgającym świetle płonących pagód, cały urok swojego zgrabnego ciałka. Natchnęło ją niesamowicie, a niespodziewany uśmiech rozjaśnił jej uroczą twarzyczkę. Chrapliwym od zmęczenia i bólu głosem wydobyła z płuc powietrze, które ułożyło się w słowa starej, ale jakże mądrej i odważnej pieśni:

Sálaður á siðu lá
sauður feitur garði hjá,
fyrrum frár á velli.
fyrrum frár á velli!
"Krúnk, krúnk! nafnar, komið hér!
krúnk, krúnk! þvi oss búin er
krás á köldu svelli.
krás á köldu svelli!"


Krzyczała w niebo głosy słowa kruczej pieśni, rytmicznie tupiąc bosą, okaleczoną stopą o twarde podłoże. Jak zareagują truposze? Pewnie nijak, ale kto bowiem nie chciałby umrzeć z mężną pieśnią na ustach?

Adi 28-11-2016 13:02

Nim blondynka zdążyła coś jeszcze zrobić to jej kompan rzucił się jak szalony na czterorękiego potwora, który wcześniej “tańczył”. Wnet na nich skoczyło kilka gobci, i też kilka z nich skoczyło w stronę niczego nie spodziewającej się Amerykanki.
-Co się tu wyrabia do jasnej cholery - powiedziała do samej siebie nie wiedząc, gdzie wzrok zatrzymać. W gospodzie rozpoczęło się piekło, ale takie bardziej zielone niż czerwone. Dopadła do drzwi, ale te z hukiem otwarły się i wbiła kolejna chmara zielonych knypków.
No jeszcze czego - pomyślała Celine i aż jej ręce opadły. Nagle świat zwolnił, a ona wraz z nim, nie wiedziała co się dzieje. Celine tego nie wiedziała, ale można to opisać jak chłopak, który tak pięknie brzdąkał na swym instrumencie i towarzyszył zielonookiej pięknej pieśniarce ruszał się normalnie i rozchlastał małe gnojki na zielono-czerwony odcień, który po powrocie czasu do normalności przyozdobiły podłogę w gospodzie. Czas wrócił do swego naturalnego biegu, a Celinka zauważyła martwe gobliny tuż pod jej stopami, ohyda. Chciało jej się rzygać, ale przełknęła, co było jeszcze bardziej ohydne. Nagle coś trzasnęło o jedną ze ścian karczmy, obróciła się i zauważyła jak czteroręki mężczyzna cisnął Drag Nar Dragiem o ścianę z całej siły jaką miał w płucach. Dziewczyna powstała i chciała przez chwilkę dopaść skurwiela, ale i tak poległa by kruszyna w walce z mośkiem. Ktoś ją chwycił za ramię i powiedział by została i walczyła? Serio, walczyła? Niby czym krzesłem, a może stołem?
-Czysta Falo? Ale jak ja mam walczyć? Piąstkami? - złożyła dłonie w piąstki i może ktoś do niej podejdzie. Już się grzała do bitki jak ktoś wpadł do karczmy. Był to nieznany jej jeszcze, całkiem niebrzydki, mężczyzna, którego imienia nie znała, ale ich wzrok się spotkał ze sobą, a serce zwolniło rytm jak przy zauroczeniu, dobra nie czas teraz na buzi buzi, czas się jakoś ogarnąć. Chyba.
Pieśniarka pojawiła się koło nich i rzekła by podali sobie dłonie, więc blondynka jako pierwsza wyciągnęła dłoń przed siebie w geście przywitania, a ludzie zebrani w gospodzie krzyknęli ich imiona, jej imię, a jego nazwisko.
Hm Enoch się zowie. Ciekawe, bardzo ciekawe czemu los nas ze sobą splótł akurat w takich okolicznościach - pomyślała dziewczyna.
Jak zostawić nas tu samych? Mamy o czymś porozmawiać? - zastanowiła się Celine i czekała na ruch Adama.

kanna 29-11-2016 14:40

- Cieszę się, że do was w końcu dotarłam – powiedziała Megan postawionym głosem, tak, żeby każdy mógł ją usłyszeć. Patrzyła po kolei na każdego ze zgromadzonych i na wszystkich razem. - Cahr Nar Cahr ma rację, minęło wiele czasu.. bardzo wiele. Za dużo.
Zrobiła krok w stronę Cahr Nar Cahra i przeciągnęła dłonią po jego nagiej klatce. Zahaczyła paznokciem o sutek.
- Wiele czasu.. – powtórzyła, tym razem ciszej, patrząc mężczyźnie w twarz. – Zmężniałeś, widzę nowe blizny… chyba że to tym razem moja pamięć płata figle. Ja też wyglądam inaczej, ten ubiór , oparzenie – wskazała na policzek. – Nie winię cię, ze mnie nie poznajesz.. choć liczyłam, że tak się stanie.

Odwróciła się do Var Nar Vara. Znów mówiła na raz do wszystkich.
- Róża krwawi. Muszę spotkać innych Wędrowców - Szaloną Dox, Enocha Ognistego, Kenta od Ostrzy, Córę Jónsa, Celine zwaną Czystą Falą, Niebieskiego Ptaka, Wachlarz, Burzowy Pomruk i Simeona Czarne Drzewo – powtórzyła imiona podane przez Borg Nar Borga. Miała nadzieję, że dobrze je zapamiętała. - Wskaż mi drogę. Przeznaczenie się dopełniło, nadszedł czas na Starcie z Maską. Ostateczne starcie.

Var Nar Var zaśmiał się dziko i rubasznie. Szaleńczo. Po chwili śmiali się z nim inni z Ludu Nar. Do łez.
- Me’Ghan Vard Me’Ghan - Var Nar Var podszedł do niej i wziął w ramiona, prawie łamiąc wszystkie kości - przynajmniej tak to poczuła. - Ogień we krwi. Lód w głowie. To co między nogami wie tylko Cahr Nar Cahr!

Odsunął się, wypuścił ją z objęć. Mogła złapać oddech.

- Wysłałem naszych braci w odległe zakątki Dominium, tam gdzie może podążyć Lud Nar. Szukamy reszty. Wiemy, że Łowcy opuścili wieżę Maski. Jeśli nie dopadną ich pierwsi, odnajdziemy ich my. Współpracują z nami Zbieracze. Poszukują Siewcy. Będziemy szybsi. Tym razem nie damy się złamać. Nie będzie Dziesiątego, niech jego imię zostanie zapomniane po kres czasu!

Splunął na ziemię, która zapłonęła w miejscu, gdzie spadła jego ślina.

- A kiedy przybędą, my będziemy gotowi. A teraz, Me’Ghan Vard Me’Ghan pokaż mi swoją luminę! Niech Maska zacznie się bać!

Cofnęła się o pół kroku. Mięśnie jej twarzy stężały. Kiedy się odezwała, jej słowa były lodowate, gdyby dało się je wziąć w rękę – parzyłyby, jak suchy lód.
- Rozczarowałeś mnie, Var Nar Var – powiedziała.- I obraziłeś. Czy sądzisz że jestem wędrowną kuglarką, która przybyła tu, aby zabawiać was sztuczkami? Najpierw podważasz moja tożsamość a teraz oczekujesz pokazu lumii? Nie jadłam od kilkunastu godzin, nie spałam dwie dobry. Rozczarowałeś mnie. Nie wiem, czy przyjmę teraz twoja pomoc – powtórzyła i odeszła dwa kroki dalej. Sięgnęła po swój plecak – Niech Frah Nar Frah opowie o moim starciu z Duchoczuwami. Ja muszę porozmawiać z przodkami.

W jego oczach zapłonął ogień. Zimny i bezwzględny. Wtedy zrozumiała, że przekroczyła granicę obrażając go przy jego ludziach. Że nieważne, czy jest jego sojusznikiem, czy jest mu równa, za chwilę poczuje na sobie jego gniew, jego wściekłość i porywczość, która kazała wymordować wszystkich nieletnich w całym jego narodzie. Łącznie z nienarodzonymi dziećmi. Wiedziała, że ma tylko krótki moment, chwilę, aby wyjść cało z tej sytuacji. Var Nar Var spojrzał na nią a tłum, do tej pory hałaśliwy i dziki, nagle zamarł, ucichł.
Czas spowolnił, jej serce uderzyło raz-drugi-trzeci. Musiała coś zrobić, albo to Var Nar Var podejmie za nią decyzję, która zrodzi się z jego szału.

Nie mogła mu dać tego, czego od niej oczekiwał. Nie wiedziała nawet, co by to mogło być… Ale nie mogła też dłużej czekać.
- Wybacz mi, proszę - powiedziała. - Widziałam trzy księżyce. Mogę dotknąć twojej skroni?

Ogień w oczach przywódcy Ludu Nar lekko przygasł. Odrobinę.
- Podnieś ją tak, by dotknęła mojej głowy! - rozkazał Cahr Nar Cahrowi.
Ten posłusznie wypełnił polecenie. Chwycił Megan w pasie i lekko, jakby ważyła tyle co nic, uniósł w górę. Miał silne ramiona. Jak chyba każdy w tym dziwnym narodzie wojowników.

Podleciała do góry, aby zatrzymać się na wysokości twarzy Var Nar Vara. Dziwnie się czuła, wisząc w powietrzu.
Zatrzymała spojrzenie na jego oczach - wypełnionych ogniem, wściekłością, agresją.. ale pod spodem widziała ból. Wyrzuty sumienia. Poczucie winy. Zjadały go od środka, męcząc - jak sądziła - bardziej niż ciągłe umieranie i zmartwychwstawanie.
Odetchnęła głęboko, czując jednocześnie jak ręce Cahr Nar Cahra zaciskają się mocniej na jej żebrach. Policzyła w myślach od trzech wspak, aby wprowadzić się w stan alfa.

Wyciągnęła dłonie i dotknęła skroni mężczyzny. Czuła napiętą skórę, a pod nią - stężałe mięśnie. Jeszcze głębiej - wyczuwała krew tańczącą szaleńczo w tętnicach i żyłach. I natłok myśli w głowie. Jego głowie. Kanały energetyczne były w opłakanym stanie, pozwężane, poszarpane, inne całkowicie zablokowane. Jakby blizny znaczyły nie tylko jego skórę, ale też wnętrze. Przesuwała powoli dłonie, skanując. Aura mężczyzny pulsowała, jak neon, albo zorza polarna, też poszarpana, niestała. Czasem przyjmowała kolory, których Megan nie potrafiła nazwać. Czasem nikła prawie zupełnie. Nie doświadczyła czegoś podobnego nigdy wcześniej, więc nie wiedziała, czy jej zdolności pomogą. I czy jego aura nie okaże się silniejsza, nie wchłonie jej. Przemknęło jej przez myśl, że dawno nie medytowała, zbyt dawno jeśli miała się podjąć tego co planowała, ale teraz i tak nie miała już wyboru.

Zaintonowała cichą melodie, nawet jeśli ktoś byłby w stanie rozpoznać język, to nie zrozumiałby słów. Miękkie, rytmicznie powtarzające się dźwięki.
Świat wokół niej zaczął tracić kontury, rozmazywał się.
Dłonie Megan tańczyły po twarzy i głowie mężczyzny, w wolnym, rytmicznym tańcu. Przesuwały się, czasem zatrzymywały na chwilę, czasem na dłuższą chwilę. Lekko uciskały, kiedy indziej tylko muskały.
Czuła ciepło płynące ze swoich rąk, widziała tą energię , choć inni nie potrafili jej dostrzec. Często jednak słyszała od pacjentów, że jej ręce prawie parzą. Nawet przez ubrania.

Najpierw zwolniła mu tempo przepływu krwi, bo miała wrażenie, że rozerwie tętnice. Zwolniła bicie jego serca. Pogłębiła oddech. Wprowadziła mężczyznę w lekki trans, pozwalając, aby ich organizmy zestroiły się, zaczęły działać w jednym rytmie. Jej powolny oddech - jego powolny oddech. Jej uderzenie serca - jego uderzenie. Energia płynąca z jej ciała pomagała leczyła jego. Ciało i duszę. Jeśli ciągle ją miał.

Megan pogłębiła trans. Świat wokół niej, nich - jej i Var Nar Vara - zniknął.

cyjanek 30-11-2016 13:52

Tym razem było inaczej. Kurwa, za każdym razem było inaczej, lecz tym razem nie chodziło o ogień i siłę, co niosła go przez wrogów jak jednoosobową ubojnię. Było inaczej bo tym razem został ktoś z kim można było pogadać. Nie dał rady jednak tak od razu podejść do trójokiej kobiety, chociaż było widać, że jest z Gawem w niezłej komitywie. Czuł się zbyt wyczerpany, by już stawić czoła oczywistej nienormalności.
Spychając kopniakami zielone truchła ruszył w stronę baru. Sprawdzić co mają przy sobie mógł przecież później.
- Khmmm… barman! człowiek czeka! - zawołał i wychylił się głęboko by zajrzeć za kontuar. Doświadczenie go nie zawiodło. Otyły, całkiem spory facet z imponującym rudym wąsem na dźwięk jego głosu spojrzał do góry.
- No chłopie, już po wszystkim. Właśnie uratowałem ci życie i teraz możesz mi podziękować - być może z powodu szoku, może przyczyną była znakomita gra aktorska, lecz oczy barmana pozostawały puste i nierozumiejące.
- Nalej piwa baranie, lub co tam masz - dodał, gdy nigdzie nie dostrzegł znajomego wichajstra nalewaka. Bezpośredniość popłaciła, tym razem spotkał się ze zrozumieniem i po chwili trzymał w dłoni puchar z winem.
- No chory jesteś? - popatrzył na barmana z udawaną zgrozą - Pani sama nie będzie pić, nalewaj i mi - z dwoma czarami ruszył w kierunku nieco pozieleniałej na twarzy blondyny. Trochę się chwiał ze zmęczenia, lecz pchała go nadzieja, że w końcu spotkał kogoś, kto w zrozumiały sposób powie mu o co chodzi.
- Wyglądasz na normalną - podał kobiecie jeden z kielichów i z uznaniem przeciągnął wzrokiem po sylwetce Celine. - I doskonale ubraną. Wiesz co się tutaj dzieje i kim są ci... -wskazał wzrokiem trójkę, która najwyraźniej właśnie decydowała co z nim zrobić, i zakręcił kółeczko lewą dłonią przy skroni w nieco obraźliwym geście.

Morri 08-12-2016 12:03

Patricia wpatrywała się w twarz mężczyzny. Było tak, jak czasem ze słowami, które miało się “na końcu języka” - poznawała tę twarz, ale nie umiała przypomnieć sobie imienia, które do niej pasowało.
- Co… co się stało? - zapytała, próbując się podnieść.
- Chyba właśnie przeżyłaś piekło - stwierdził po czym uśmiechnął się do niej pogodnie i wsparł swoim ramieniem - ale powiedziałbym, że jest lepiej. Chyba. Jestem Percival Kent - zawahał się na moment - Czy jak to mówi twoja wybawicielka Luenn, Vall Kent.
- To wszystko, to piekło. - Zrobiła nieokreślony ruch ręką, obrazujący w zasadzie… wszystko. Jestem Patricia. Maddox. Szalona Dox. Nie tylko ja mam… przezwisko. - Mówiła krótkimi zdaniami, gubiąc ich końcówki, ciągle przejęta grozą, którą widziała i czuła.
- W ogóle. Myślę, że umarłam i jestem w piekle.
Luenn nie wtrącała się do ich rozmowy. Całą swoją uwagę poświęcała podtrzymywaniu dłoni jarzących się tym ciepłym, jaskrawym blaskiem.
- Chciałbym, żeby to było takie proste - odparł - Jak się tu znalazłaś? Pamiętasz coś? Ja mam sporą wyrwę w pamięci…
Tricia ignorowała kobietę, nie będąc pewną, czy to tylko kolejny wytwór jej wyobraźni.
- Jechałam do domu, do Dallas - odpowiedziała, stając przed Percivalem. - Nagle znalazłam się na tym samym pasie co wielki TIR i… obudziłam się. Myślałam, że miałam wypadek. Nic nie rozumiem! - podniosła głos, zaciskając dłonie w pięści i cichnąc.
- Ty też jesteś jakąś pieprzoną senną marą? - przerwała nagle ciszę, patrząc w stronę Kenta.
- Nie, jestem prawdziwy. Pamiętam tylko, że skoczyłem do toalety, a potem normalny świat zniknął i obudziłem się w lesie. Tam spotkałem Luenn. Według niej byłem tu wcześniej i wierzę w to. Głowa pęka mi od wizji, urywków z przeszłości. Wygląda na to, że kiedyś się znaliśmy. Teraz musimy się udać do miasta Ir’Isil. Mam nadzieję, że tam wszystko się wyjaśni… - westchnął - Pojebana sprawa, nic z tego nie rozumiem.
- Może ktoś nas naćpał? Przetrzymujemy gdzieś? - zasugerowała.
Przecież musiała szukać wyjaśnienia, a jedynym sensownym było odurzenie, narkotyki, odlot. Bo kto uwierzyłby przecież w przeniesienie się do brutalno-magicznej krainy?
- Chciałbym w to wierzyć - powiedział smutno - zbiorowe branie prochów? Witajcie moje lata młodości! - zażartował, choć bez przekonania. - Chyba musimy na razie po prostu grać według ich reguł.
- A ty… kim jesteś? - zagadała kobietę, patrząc na nią podejrzliwie.
Kobieta długo siedziała zamyślona, jakby nie słyszała że do do niej kieruje się to pytanie.
- Nazywam się Luenn - odpowiedziała w końcu a potem położyła palec na ustach w jakże ludzkim geście oznaczającym zachowanie ciszy. - Twoje przejście zaniepokoił duchy, Szalona Dox. Muszę się skoncentrować, jeśli nie chcemy by przebiły osłony wokół nas. Nie mogę rozmawiać. Wy zbierajcie siły by otworzyć Tunel.
- Dobra… świetnie. Może nie tylko ja jestem tu na jakimś narkotykowym cugu? - zapytała samą siebie i ponownie zwróciła się w stronę Percivala:
- Czy masz jakieś pomysły jak otworzyć ten ich TUNEL - zaakcentowała dobitnie ostatnie słowo, jakby lekko szydząc ze sposobu, w jaki wymówiła to samo słowo Luenn.

Armiel 10-12-2016 12:21

DOMINIUM

A słyszeliście już o Grocie Zapomnienia? O miejscu, gdzie Rozumni wchodzą, a kiedy wychodzą nie pamiętają już niczego ani kim są, ani skąd pochodzą, ani jak żyli. Ich wspomnienia zostają w Grocie Zapomnienia, która jest jak brama do ponownych narodzin. Wchodzisz przez ozdobne wrota, które przed mileniami Lud Sidhe ukształtował w piękne, roślinne wzory, a wychodzisz przez wąską szczelinę, pokrwawiony i pozbawiony wspomnień. O ile w ogóle opuścisz Grotę Zapomnienia.

Nikt nie wie, co za siła czyha w ciemnościach tej pradawnej jaskini. Choć są tacy, którzy szepcą iż zdarzyło się że do Groty weszła i wyszła Rozumna istota i nie straciła niczego.

Maska.


BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

To była … magia. Inaczej tego Bjarnlaug nazwać nie potrafiła.
Magia lub obłęd.

Stała naga przed czeredą trupów wyśpiewując rytmicznie pieśń, pierwszą jaka przyszła jej do głowy. Pierwszą, jaka zatańczyła na końcu jej języka.
Nie mogła wiedzieć, a może wiedziała …

Trupy zbliżały się powoli. Coraz wolniej. A zimne światło wokół ich czaszek rozbłysło gwałtownym ogniem, oderwało w górę zmieniając barwę na czerń i ukształtowało w … kruki właśnie. Wirujące cieniste postacie.

Bjarnlaug Córa Jónsa. Bjarnlaug Władczyni Kości. Bjarnlaug Krucza Siostra.
Przebłysk pod czaszką. Innego miejsca i innego tańca.

Ona tańczyła! Pośród pobojowiska. Pośród trupów. Zachlapana gorąca posoką, ze stopami spalonymi aż do kolan, z jedną ręką zmienioną w zwęglony kikut. Lecz tańczyła. Dance macabre. Taniec umarłych.

A zmarli wstawali sztywno, prostowali swoje okaleczone, pokiereszowane ciała. Ciała z których wylewały się trzewia. Ciała, z których odpłynęła krew. Mięśnie poruszały się i trupy ruszały do walki. Na wyżynie skąpanej w dymie, zroszonej krwią, zniszczonej i spustoszonej przez okrutną bitwę.
Kruki spadły w dół niczym cieniste pociski. Wbiły się dziobami w czaszki jej oprawców i znikły a ożywieńcy zatrzymali się, stanęli w miejscu.

Czuła ich! Nie wiedziała, jak to możliwe, ale czuła ich!

Była ich władczynią. Ona. Córa Jónsa. Kimkolwiek była. Szukając ucieczki pośród grobów i szkieletów szukała swej mocy.

A teraz … teraz ją odnalazła.


CELINE CENIS i ADAM ENOCH

Gospoda opustoszała.

Ludzie nie mieli zamiaru pozostawać zbyt długo w miejscu, w którym stało się coś takiego. Pozostał tylko gospodarz, Celine, Adam oraz dwóch barbarzyńców, trójoka dziewczyna i lotniarz, który okazał się tak wprawnym zabijaką.

Adam i Celine siedzieli przy jednym stole, pijąc t co doniósł karczmarz i nie za bardzo wiedząc o czym mają rozmawiać. Zagubieni pośród rzeczywistości, która była im obca i … dziwnie znajoma.

Mieli wrażenie, ze chociaż widzą się po raz pierwszy to tak, jakby znali się niczym dwójka starych przyjaciół. Adam spoglądał w twarz Celine i widział kogoś, kto stał u jego boku, kogoś kto tłumił jego temperament … dzikusa.

A Celine widziała twarz człowieka, który … musiał wybierać. Człowiek, którego życie było pasmem wyborów i decyzji. Niełatwych. Szczególnie, że ciągnęła się za nimi krew. I widziała coś, czego Adam sam nie potrafił w sobie ujrzeć. Jakąś głęboko skrytą … szlachetność i ogromny smutek. Bała się go i … ceniła. Może nawet kochała, lecz nie taką miłością kobieco – męską, lecz inną, zarezerwowana dla ludzi których nazywamy przyjaciółmi.

Kilka miejsc dalej trwała żywiołowa dyskusja pomiędzy dziewczyną z trzema oczami i Graw Nar Grawem. Widać było, że nie potrafią dojść do porozumienia. Przy czym trójoka kobieta mówiła łagodnym głosem, spokojnym i cichym, a Graw Nar Graw co rusz wykrzykiwał, przeklinał jak zawsze pełen pasji i nieokrzesany.

Lud Nar.

W końcu z ziemi podniósł się zakuty w pancerz mężczyzna. Wstał, ze zgrzytem żelaza, co zwróciło uwagę Celine i Adama. A potem przemówił.

- Nie targujmy się i nie sprzeczajmy – mimo, ze mówił cicho, to wydawał się bardzo władczy i charyzmatyczny.

Adam poczuł dziwny ogień rozlewający się na sercu, gdy usłyszał ten głos. Był mu znajomy, chociaż nie wiedział skąd go zna. I czuł, że już kiedyś wsłuchiwał się w mądrości wypowiadane przez tego człowieka. I nigdy nie zawiódł się na jego radach.

- To nie nasza decyzja, lecz Czystej Fali i Enocha. To oni zdecydują, gdzie pójdą. My, bracie, mieliśmy ich tylko odszukać i otoczyć opieką przed Łowcami Maski. Nie naszą rolę jest bycie niańką takich … znakomitości i sił, jakie sobą reprezentują.

- Pierdolisz, Drag Nar Dragu! - wybuchnął Graw Nar Graw. ¬- Nawet nie jesteś jednym z nas! Nie pamiętasz! Porzuciłeś Lud Nar!

- Porzuciłem naszego wodza, bracie. Bo nie zgadzałem się z jego decyzjami. Z tym, co zrobił. Z tym, kim się stał i tym, czym my się staliśmy. Może ty i reszta płoniecie ogniem Stosu lecz ja podążam za jego popiołami.

- Pierdolona cipa! – Graw Nar Graw plunął pod nogi Draga i odwrócił się do niego ze wzgardą. – Dałeś się pokonać jebanemu grollowi. Jak pierdolona łajza, którą zresztą zawsze byłeś! Sentymentalny dureń!

- Nazywam się Orfantejla – powiedziała kobieta z trzema oczami, gdy ucichły słowa narwańca. – A to mój Opiekun – Visken. Jestem posłanniczką Władczyni Księżyców, która oferuje wam schronienie i opiekę Księżycowej Twierdzy.

- Twierdzy, która, gdy jej potrzebowaliśmy zostawiła nas samych sobie w wojnie z Maską – warknął Graw Nar Graw. – Twierdzy, której władczyni nie kiwnęła palcem, by pomóc Ludowi Nar. Jebańcy! Nic do was nie mam, w gruncie rzeczy, poza tym, że jesteście pierdolonymi tchórzami! Wszyscy z waszego ludu, na czele z Władczynią Księżyca o najzimniejszej szparze na Wieloświecie! Jebane pizdy! Bez urazy.

Orfantejla i Visken pozostali niewzruszeni. Karczmarz gdzieś się skrył, jakby spodziewał się dalszych problemów. Posoka zabitych śmierdziała nieznośnie.

- Celine Ren’Wave, Enochu Ognisty – trójoka kobieta spojrzała na ich dwójkę. – Tym razem może być inaczej. Moja Władczyni oferuje wam pomoc. Wiedzę. Wsparcie i ochronę przed Maską i sługami Maski.

- Jaką, kurwa, ochronę! – zaśmiał się Graw Nar Graw. – Lud Nar to tysiące ostrzy gotowe przelewać krew w imieniu Enocha czy Celine. Tysiące nieśmiertelnych wojowników, odważniejszych niż ta pizda, mój brat, których ogień wypali Maskę jeżeli Wędrowcy staną u naszego boku! To oferuje wam Lud Nar! Zwycięstwo a nie ochronę! Nad czym się tutaj, kurwa, zastanawiać! Enochu! Czysta Falo! Potrzebujemy was!

MEGAN HILL

Megan poczuła spokój.

Obudzona energia płynęła przez ciało Var Nar Vara przebijając się przez ogień i popioły, przez brudy i twardość porównywalną z diamentem. Z oporami przesączając dalej, w dół, do …. Pustki.

- Dość! – warknął Var Nar Var, lecz bez gniewu i Megan poczuła, że Cahr Nar Cahr opuszcza ją na ziemię.

Spojrzała na Var Na Vara lecz w jego strasznych oczach ujrzała tylko gniew wypalający go od środka. Nie na nią. Udało jej się ukoić jego budzący się uśpienia szał. Szał, którego bali się wszyscy stojący za nim barbarzyńcy. Lud Nar, który związał się potężnym paktem na wieczność ze swoim gniewem i strachem.

- Dajcie jej jeść i pić. Niech się wyśpi. Zarucha, jeżeli tego potrzebuje. Porozmawiamy później.

Var Na Var odszedł, przebił się pośpiesznie przez tłum swoich pobratymców. A Megan wiedziała dlaczego. Poczuła to, kiedy sięgnęła tej pustki w jego duszy. Bo coś tam było. Coś się tliło, jakaś iskierka gdzieś pośród ciemności. Której omal nie dotknęła, nie zrozumiała.

Bała się go i czuła żal. Gorzki smak w sercu. Smutek kogoś, kto oddał wszystko co miał i wszystko, co ukochał. Zepchnął to gdzieś w popioły na dnie swojego serca i zapomniał bo bał się, ze jak tego nie zrobi to smutek i wyrzuty sumienia rozerwą go od środka.

- Me’Ghan – głęboki głos Cahra Nar Cahra przywrócił ją do rzeczywistości. – Pokażę ci mój dom. Odpoczniesz. Zjesz coś.

Zauważyła że tłum rozstąpił się, rozproszył, Lud Nar podążył za swoim wodzem lub do swoich obowiązków.

Dała się poprowadzić przez zadymioną, pełną popiołów i sadzy osadę. Czuła ten pył wszędzie. W ustach w płucach. Niósł ze sobą … echa krzyków. Palonych żywcem ludzi. Dzieci i starców niezdolnych do walki. Wrzask cichy, niczym szmer strumienia lecz obecny … zawsze. By przypominać o cenie i o celu.

Zaprowadził ją do okazałego domostwa. Wnętrze drewnianych ścian obwieszone było bronią i tarczami, trofeami lub rynsztunkiem właściciela. Prosta chata nie oferowała zbyt wielu wygód, podobnie jak ta Berga nar Berga. Ale miała szerokie łoże, zdolne utrzymać ciężar kliku tak potężnych ludzi jak właściciel, miała palenisko, miała stół i wysokie krzesła. Więcej luksusów Megan nie było potrzeba.

- Rozumiem Me’Ghan ze Wzgórza że chcesz pozostać sama i odpocząć? – zapytał Cahr Nar Cahr. – Rozumiem, że przybyłaś z daleka i że … czujesz się zagubiona. Niri Nahri Niri mówiła mi, że tak będzie. Że twoja pamięć będzie pamięcią kogoś innego. Że nie było Cię przez cały Cykl. Że twoja dusz wędrowała przez inne ciała i inne światy, aż do teraz, gdy Koło dokonało obrotu, a Róża znów krwawi. Wtedy przebudziłaś się i powróciłaś tutaj, gdzie naprawdę żyłaś i gdzie zawsze było twoje miejsce. Rozumiem to i zarazem nie pojmuję. Ale tak to już ze mną jest – uśmiechnął się krzywo. – Nigdy nie byłem zbyt bystry, za to silny zawsze. Potrzebujesz czegoś, moja piękna zgubo?


PATRICIA MADDOX i PERCIVAL KENT

Rozmowa przy ognisku prowadzona była szeptem, nie widomo dlaczego. Jakby Percival i Patrcia bali się, ze głośny dźwięk przyciągnie wirujące poza kręgiem światła duchy. Patricia już wiedziała ile bólu niesie z sobą ich dotyk i to nie tylko takiego, który da się ocenić na poziomie fizycznym.

- Tak jakby – odparł Percival - wcześniej wystarczyła do tego moja krew.

- Wcześniej? Robiłeś to już wcześniej? – Patricia spojrzała na niego zaintrygowana. - No dobrze, to co, podchodzimy, pryskamy krwią i już? - skoro wiedział, warto było skorzystać z jego doświadczenia, jakiekolwiek by ono nie było. Przynajmniej nie była sama w tym szaleństwie.

- Nom, robiłem… Luenn - wskazał na kobietę skinieniem głowy - kazała mi skropić moją krwią jakieś grzyby. Wiem, to brzmi jak szaleństwo, ale potem otworzyło się przejście. - Zawahał się. - Byłem nawet przez chwilę tam, w “naszym świecie”, rozumiesz.

Patricia spojrzała jeszcze bardziej zaciekawiona na Percivala.

- Chcesz powiedzieć, że nie jestem jedyną, która uważa, że to - zrobiła nieznaczny ruch ręką, jakby jej początkowym zamysłem było zatoczenie szerokiego koła wokół siebie - nie jest nasz świat? To chyba jest pocieszające - westchnęła.

Albo byli rzeczywiście w jakimś nieznanym, magicznym świecie, albo po prostu siedzi w psychiatryku i ma nowego kolegę.

- Miejmy to już za sobą, idźmy do tego… tunelu.

- Nie wiem co myśleć, na razie jednak musimy liczyć na Luenn. - zakończył.

- No to otwieramy tunel, przecież o to jej chodzi. - Oznajmiła, spoglądając znowu na uderzająco piękną kobietę. - Ja mam dość sił… tak mi się wydaje. Jeśli ona oczekuje jakiś specjalnych sił, to równie dobrze możemy zrobić to teraz. Ja i tak wszystkiego już mam dość.

- Możemy spróbować. Luenn wystarczy do tego tylko krew?

Kobieta spojrzała na Percivala potem na Patricię. Wahała się przez chwilę.

- We dwójkę powinniście dać radę. Nie ma sensu czekać na świt. Możemy spróbować. Nie będę musiała marnować sił na odpędzanie widm od tego miejsca. Poza tym tam coś jest. Niedaleko. Myślę, że jakiś sługa Maski. Tunel to szansa by zgubił nasz trop. Ruszajmy.

Poprowadziła ich kawałek dalej gdzie w blasku jej dłoni ujrzeli krąg kamieni. Ich powierzchnię pokryły dziwne glify, które objawiły się w świetle stworzonym przez Luenn.

- Niech każde z was pokropi ziemię pomiędzy kamieniami swoją krwią. Trzymajcie się jednak cały czas mnie. Musimy być razem, b przy trzech osobach Tunel może być kapryśny. Bogowie nie lubią, kiedy płyniemy przez ich żyły i stajemy się częścią ich krwi.

Zrobili to, o co prosiła. Krew spłynęła na ziemię. Percival wiedział, czego ma oczekiwać, Patricia nie. Wrzasnęła, kiedy poczuła, że jej ciało jakaś siła rozrywa na kawałki. Nie było w tym bólu lecz takie uczucie, że znika i … nie ma jej… nie ma jej ciała… myśli…. niczego…

A potem był ból płuc, które wypełnia powietrze, brzucha i flaków, które napełnia treść żołądkowa i jelit, skóry, którą oblepia cuchnący pot, oddechu, który śmierdzi niemytymi zębami, pęcherza, który domaga się opróżnienia, glutów wypełniających nozdrza i innych substancji cielesnych, tak bardzo, bardzo brudnych i tak bardzo, bardzo …organicznych.

Ocknęli się na zimnej trawie, pośrodku kręgu jakichś krzewów. Świtało.

Luenn leżała obok, twarzą do ziemi, z rozrzuconymi włosami. Krucha i słaba. Bezbronna. Percival przez chwilę przyglądał się jej rozrzuconym ręką z bolesną świadomością, że dziewczyna nie żyje, kiedy jednak Luenn drgnęła i zaczęła się podnosić. A kiedy usiadła ujrzał błękitną krew wylewającą się jej z nosa i uszu, a także – co zauważył ze zgrozą z kącików oczu.

- Zakazano nam wędrować Tunelami – wyjaśniła ocierając dłonią krew.
Percival ujrzał, że jej ręka drży zdradzając wyczerpanie. Luenn uśmiechnęła się jednak ukazując umazane błękitem zęby. Potem … upadła na ziemię wypluwając z siebie błękitną strugę spienionej krwi.

Jej ręce i nogi drżały konwulsyjnie, jakby Luenn dostała ataku epilepsji. Bardzo ostrego ataku najwyraźniej połączonego z jakimś wewnętrznym krwotokiem. Patricia i Percival spojrzeli na nią z przerażeniem. Nie wyglądało to zbyt dobrze.

W świetle budzącego się dnia ujrzeli jakąś rozległą ścianę lasu na południu, a na północy ośnieżone i odległe szczyty jakiś gór. Nigdzie żadnych domów czy dróg. Kompletne pustkowie.


TOBIAS GRAYSON

Tłum klaskał. Gdzieś tam w dole, poniżej. Tobias stał pod kopułą cyrku, na samym szczycie wsłuchując się w pomruk bestii, jak zwykł nazywać reakcję widzów, i przygotowywał się do popisowego numeru.

Kolorowe reflektory, smród zwierząt które dawały popis przed jego trupą, wrzaski i ryki tłumu, wszystko traciło znaczenie. Nie liczyło się. Teraz świat Tobiasa zawęził się do trapezów i akrobatów dających przedstawienie.

Nadeszła jego pora. Chwycił się drążka trapezu i skoczył. Szybując zwinnie, niczym pióro na wietrze, łapiąc kolejne ręce, przeskakując z trapezu na trapez w zapierającej dech sekwencji obrotów, salt i figur wykonywanych w powietrzu.

Jego popisowy numer. Ćwiczony tysiące razy. Nic nie mogło pójść nie tak, a jednak poszło.

Trzęsienie ziemi. Solidny wstrząs który zaklekotał powierzchnią, wprawił ją w spazmy w tym tektonicznie aktywnym kawałku Ziemi. Drobne przesunięcie, zakłócenie w synchronizacji i ręka Tobiasa, zamiast złapać uchwyt trapezu trafiła w pustkę. A potem akrobata poleciał w dół. Na ziemię, bo przecież siatki nie były potrzebne.

W powietrzu wykonał jeszcze zgrabny obrót starając się upaść tak, by odpowiednio rozłożyć siłę zderzenia.

A potem gruchnął na piasek areny i stracił przytomność.

* * *

Kiedy otworzył ponownie oczy zobaczył nad sobą … czysty błękit nieba. Słońce zraniło go w oczy. Leżał pośród trawy i kwiatów ubrany w swój strój do występów.

Obok niego, naprawdę niedaleko pasło się jakieś nieduże zwierzę. Trochę jak sarna, trochę jak królik. Ze zdziwieniem ujrzał też, ze zwierzę ma skrzydła.

Potrząsnął głową czując dziwny ból w skroniach. Jakieś tępe pulsowanie, jak na kacu czy przy migrenie.

Wstał, a tajemnicze zwierzę spłoszone jego ruchem, poszybowało w powietrze lądując jakieś sto metrów dalej po krótkim, dość niezgrabnym locie przywodzącym na myśl startującego z jeziora łabędzia.

Tobias wstał i rozejrzał się po okolicy. Miał nadzieję, że uda mu się wypatrzyć coś, co pozwoli mu zgadnąć lub dowiedzieć się, gdzie się – do jasnej cholery – znalazł.

Powoli zlustrował soczystą zieleń wzniesień na których się obudził.

Widok był naprawdę piękny, ale czy uda mu się w nim coś wypatrzyć.

ARIA TARANIS

To był jej czas. Była młoda, nieco szalona i brała życie z otwartymi ramionami. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, trzepotało niczym stado spłoszonych ptaków.

Wybrała nieco inne życie niż planowali dla niej rodzice. Przynajmniej w tej chwili. Na szlaku. Zbierając siły na studia. Poznając świat. Najtaniej, jak się tylko da. Chłonąc z życia i wędrówki tyle energii ile tylko zdoła.

Samotnej dziewczynie łatwiej jest złapać stopa, chociaż wiąże się to z większym ryzkiem. Była jednak na nie przygotowana i uzbrojona w gaz obezwładniający, solidny i łatwy w użyciu. Potrafiła też ocenić, czy kierowca który się zatrzymuje jest zagrożeniem, czy też po prostu chce pomóc dziewczynie na szlaku. Nigdy się nie pomyliła, a gdy wyczuła zagrożenie po prostu wyjaśniała, że to nie jej kierunek i tyle.

Tym razem miała szczęście. Załapała się w drogę z sympatycznym starszym mężczyzną, na oko około siedemdziesiątki. Staruszek jechał ostrożnie ciągle ją zagadując, zabawiając rozmową w ten sympatyczny sposób, w jaki potrafią to robić starzy ludzie. Śmiała się z jego żarcików, z przyjemnością słuchając opowieści o czasach, gdy był dużo młodszy i podobnie jak ona teraz wybrał się na wędrówkę.

Tamten samochód wyskoczył nagle zza zakrętu. Nie dał Jimowi, bo tak nazywał się staruszek, szans na zareagowanie. Uderzył w nich bokiem, prosto w miejsce gdzie siedział kierowca i przepchnął dalej, na bok drogi. Uderzyli o drzewo, a krew Jima trysnęła na Arię.

Potem usłyszała huk zgniatanych blach i uderzenie w drzewo pozbawiło ją przytomności.

Ostatnim, co ujrzała była upiorna morda która pojawiła się tuż przed jej oczami, nadlatując z czerni nieświadomości.

* * *

Ocknęła się czując na twarzy orzeźwiający powiew wiatru. Leżała pod jakimś drzewem ze swoim plecakiem pod głową, ale samochodu, ani drogi nigdzie nie było widać. Usiadła.

Za to wszędzie był las. Zielony, żywy, pachnący rześko las.

- Hej! – usłyszała nagle obok siebie jakiś skrzekliwy głos.

Serce podeszło jej do gardła.

- Nie śpij tak na trakcie bo ktoś cię ojebie z wszelkich dóbr – powiedział ów głos i dodał nieco ciszej – Gdybyś się kurwa nie obudziła pierdolona wiewczujo.

Z krzaków wyłonił się mały kurdupel. W masce, bo raczej człowiek nie mógł mieć takiej twarzy jak właściciel skrzekliwego głosu. Płaskiej, przypominającej żółwia z wielkimi, czarnymi ślepiami, z mordą wypełnioną garniturem pożółkłych zębisk.

Kurdupel podłubał sobie w nochalu i przysiadł się obok niej.

- Zwę się Ruku-faku – powiedział wydłubując coś z dziury w nosie. ¬ A ty? Ja zmierzam do osady Corocz. A ty? Ja jestem Zbieraczem, jak widać, z klanu Fakulet. A ty? Masz coś do sprzedania? Albo jedzenia?

Oszołomionej Arii wydawało się, że te pytania nigdy się nie skończą.

Sam_u_raju 13-12-2016 23:12

Młody mężczyzna rozglądał się z komiczną miną goszczącą na jego twarzy. Ni to zdziwienie, ni to niedowierzanie ani nawet nie do końca zaskoczenie. Może tak właśnie maluje na twarzach swoją maskę Szaleństwo.
Tak, ten niespełna 30 letni facet mógł być szalony. Jakżeby inaczej nazwać można faceta stojącego w niebieskim obcisłym kombinezonie na trawiastej ścieżce. Ścieżce ciągnącej się pośród, wręcz bijącym swoją zielenią po oczach, wzgórza.

“Umarłem” - pomyślał facet rozglądając się w miejscu - “Walnąłem o ziemię i umarłem na miejscu. Teraz pewnie jestem w n…. gdzieś” - gość nie wierzył w Boga ani inne około boskie historie. Nie wierzył w piekło, niebo i cały ten religijny szajs.

Ale gdzie? - powiedział na głos chcąc sprawdzić czy słyszy

Słyszał.
Myśli pogalopowały szybko przetaczając w jego głowie różne możliwe scenariusze od głębokiego snu, poprzez odurzenie narkotykowe, po nawet “Kurwa. Bóg jednak istnieje i jestem w czymś tam co on stworzył” Piekło wydawało się najmniej możliwe. Pewnie przez tą zieleń i tego…
tą…

Sarnoorlicę

Czy cokolwiek to było a właśnie spłoszone niechlujnie odlatywało z dala od Tobiasa.
Tak miał na imię. Tobias. Tobias Greyson. Lat 29. Syn Susan i… kogoś tam. Ojciec nieznany, w metryczce urodzenia nosił wymyślone przez jego świętej pamięci już matkę imię Derek. Matka odeszła kiedy Tobias miał 3 latka. Przedawkowała. Tak, to prawda narkotyki potrafią spierdolić życie. Nie tylko biorącemu. Potem rodziny zastępcze, złe zachowanie, bunty nastolatka, różne szkoły itp.

“Hej, chwila. Sarnoorlica”

Ktoś na pewno musiał mu coś podać przed występem. Przez to spierdolił numer, którego nigdy wcześniej nie spierdolił i walnął w ziemię.

“Albo” - pomyślał

Albo to było naprawdę jakieś trzesięnie ziemi. Coś co spowodowało, że jego palce jedynie koniuszkami musnęły drążek nie mogąc się w niego wczepić. Pewnie leżał teraz połamany i nieprzytomny, podłączony do szpitalnych maszyn podtrzymujących życie, z jakimś kolosalnym obrzękiem mózgu i kroplówką pełną odurzającego, broniącego przed bólem narkotycznego syfu a procedury szpitalne poszukiwały jego rodziny.
Powodzenia
Bo nie miał takowej. Jego rodziną był cyrk, trupa z którą wędrował od miasta do miasta. Cyrk pod kopułą którego latał wolny w akrobatycznych ewolucjach. Wolny od tych wszystkich trosk i innych pierdół dnia codziennego. Latał jak ta…

Sarnoorlica

“Kurwa”

“Jestem ciekaw czy jak już mnie odłączą i podzielą moje zdatne do oddania organy to zniknie to zielone wzgórze i ten zwierz, a może zostanę tutaj na zawsze. W tym… miejscu”

W końcu zrobił krok. Krótki, przed siebie. Po nim następne. Czuł trawiastą ziemię pod stopami, Lekki chlód na nagich ramionach. Szedł więc, bo gdyby to wszystko miało nagle zniknąć spowodowane jego śmiercią w szpitalu jak domniemał czy wybudzeniem ze śpiączki jak się łudził to wolał by tak się stało kiedy szedł a nie stał. Zawsze lepiej to kiedy idzie się przed siebie a nie stoi bez celu.Kiedy się walczy od każdą połać a nie stoi poddańczo czekając na niewiadomo co.
Szedł przed siebie w stronę pasącej się kilkadziesiąt metrów od niego

Sarnoorlicy

Ale go naćpali

Szkuner 14-12-2016 15:06

- Tańczyć bałwany ulepione, tańczyć zaraz! Hahaha! - wznosząc ku górze ręce wybuchła perlistym śmiechem, bo poczuła, że zarazem nie jest sobą, a jest sobą - w możliwie najdziwniejszy sposób. Tajemniczo-znana siła przyjemnie mrowiła każdy jej kawalątek ciała, a ciepło-zimno płynęło w niej niczym przepotężna rzeka.

Co się ze mną dzieje? Czy oszalałam, czy zwariowałam, Boże jedyny nigdy nie śmiałam ciebie o cokolwiek prosić, ale teraz błagam, wskaż mi co prawdą jest, a co pierdoloną schizofrenią!


- Szukać wyjścia z tej czeluści, prowadzić mnie karaluchy, ruszać obumarłe kończyny, żwawiej, żwawiej! A nie przestawać tańczyć, podskakiwać, ha! - krzyczała do trupów rozkazy, bo mimo umysłowego zaćmienia pełną miała wolę, w niej w środku dwie siły walczyły, ale też wspólnie działały, do przodu prąc i, mimo niezgodności miejsc oraz charakterów, przy akompaniamencie trupiej potańcówki, jeden cel mając - do miejsca bardziej przyjaznego się przedostać.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:50.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172