16-01-2017, 01:14 | #61 |
Reputacja: 1 | Drzwi do hali były nieco uchylone. Niby nie powinno to dziwić - w środku powinno być w końcu czterech jedenasto-, dwunastolatków. Niemniej jednak niepokój wzrósł. Znaleźli się w ciemnym korytarzu. Gdzieś trzy metry nad nimi znajdowały się lufciki, ale pokryte pyłem, kurzem i sadzą dawały niewiele światła. Dopiero tam, gdzie nuda sprowokowała rozpierane energią dzieci do wybicia szyb, znajdowało się trochę więcej światła. Po lewej ręce mieli drewniane przepierzenie, mniej więcej sięgające do ramienia Britney i Kelly, potem przechodziło w drucianą siatkę aż do sufitu. Znajdowała się tam wielka pusta przestrzeń hali produkcyjnej. Po wyczuwalnym smrodzie uryny można było poznać, że staremu Whateleyowi nie zawsze udawało się wygrać z bezdomnymi. W połowie korytarza znajdowały się zamknięte drzwi, oddzielają halę od korytarza. Gdy przechodzili obok, Tom nacisnął na klamkę, ale wejście nie otworzyło się. Po prawej stronie znajdowało się przejście do pomieszczeń biurowych, równie niedostępne na pierwszy rzut oka. Niechlujnie zabito drzwi przy pomocy gwoździ i kilku przypadkowych desek. Zza brudnej szyby widać było pokój, a w nim biurko, kilka kartonów i przewrócone krzesło. Przechodnie pomieszczenia ciągnęły się wzdłuż korytarza. Bez problemu przejść można było dalej, do końca korytarza. Mniej więcej w dwóch trzecich długości korytarza, szerokiego na jakieś cztery metry, stał manekin wzrostu dorosłego człowieka. Twarzą zwrócony był w kierunku wchodzących. U stóp plastikowej kukły, aż do końca korytarza, rozsypano dużo szkła. Nie było to jednak zwykłe szkło, a nieregularne tafle luster. Nie wyglądały na potłuczone. Napięcie zdecydowanie wzrosło. Sam bez słowa przyjął od Toma łom. Britney, która ich wyprzedziła, jako pierwsza stanęła wśród tafli luster. Oczy. Miriady oczu wpatrywały się w Britney, przewiercając ją na wylot. Część tych oczu potrafiła jeszcze zidentyfikować - owadzie, pajęcze, zwierzęce, ludzkie, ptasie, gadzie... Ale całej masy nie. Wpatrywała się w oszołomieniu w ślepia najdziwniejszych rodzajów i kształtów, a także w światło mieniące się nieziemskim spektrum, przypominające na pierwszy rzut oka polarną zorzę, ale daleko poza nią wykraczającą. Zachowanie ciszy mogłoby być dla nich jakimś atutem, a na pewno krzyk trwogi w tych okolicznościach by nie pomógł. Dotarło to szybko do Britney, Kelly i Nancy. Ale cóż, dla chłopaków, nawykłych do innych wyzwań, horror rozgrywający się przed ich oczami stanowił zbyt duże zaskoczenie, by nie krzyknąć. Krzyknęli więc obaj, głośno. Przerażająco powoli uchyliły się drzwi na końcu korytarza. Jak w koszmarnym śnie, odczuwali tę dzielącą ich odległość jak całą wieczność, a zarazem coś zupełnie blisko. To niewystępujące w tym wymiarze spektrum barw oślepiło ich na chwilę i po raz pierwszy poczuli TO. Obecność. Jaźń. Odczuli to jak napór, delikatny, ale coraz silniejszy na własny umysł. Coś, co porównać można tylko do nagle zmieniającego się ciśnienia w czasie nurkowania albo przebywania pod ziemią, ten ucisk na oczy, uszy i nos. To wrażenie było o wiele bardziej subtelne, ale o wiele bardziej nieubłagane, a przede wszystkim, nie było wypadkową ślepych sił pustego Wszechświata. Było kontaktem z czymś spoza naszego czasu i miejsca. W wirowaniu barw zaczęli dostrzegać pierwsze niewyraźne obrazy. Ale usłyszeli także głos. Głos Simona, czy raczej "Simona", który stanął w drzwiach, zasłaniając im widok na wielkie zwierciadła za progiem. -Trzeba chodzić bardzo ostrożnie. Wierzcie mi, nie chcecie stłuc żadnego z tych luster. |
19-01-2017, 06:15 | #62 |
Reputacja: 1 | — To o ciebie rozchodzi się to całe zamieszanie, szczylu? Niezłą dyskotekę sobie tutaj urządziliście — Tom nie chciał przyjąć do wiadomości, że mógł widzieć coś zupełnie innego, chociaż zdradzało go wyraźnie drżenie w głosie — ale wracaj do domu, póki jeszcze nie przetrzepałem ci dupska. |
21-01-2017, 12:36 | #63 |
Reputacja: 1 | Bitnety zamarła, przykulając ramiona. Nie krzyczała tylko dlatego, że była zbyt przerażona. Coś, co wcześniej wydawało się ciekawą przygodą, nagle ja przyrosło i przytłoczyło. Nie chciała tu być. Setki oczu.. śledziły ją, chciały wedrzeć się do jej mózgu, a może to nie te oczy, może coś innego, ale wyraźnie czuła, że nacisk, jakiś ucisk w głowie. - Sam – wyciągnęła rękę do chłopaka. – Sam.. zabierz mnie stąd. Boje się. Tu jest coś.... – nie dokończyła, odwróciła tylko ku niemu przerażoną twarz. Sam nie zastanawiał się ani minuty. Czuł dokładnie to samo, nie mógł jednak tego pokazać, bo to by go zrujnowało towarzysko. I tak się już ośmieszył, kiedy wrzasnął. Na szczęście Tom też wrzeszczał, był remis, obaj mogli udawać, ze nic się nie zdarzyło. Złap Bitnety za rękę i pociągnął za sobą, w stronę wyjścia. - Chodź – powiedział stanowczo. Bitnety chciała wyjść. Jego obowiązkiem był ją wyprowadzić. Każdy jego kumpel kupi taki wyjaśnienie bez mrugnięcia okiem. – Wam też radzę spieprzać – rzucił do innych.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
21-01-2017, 19:35 | #64 |
Reputacja: 1 | Trzask tłuczonego lustra. "Simon" wykrzywił się straszliwie. Oczy w pozostałych zwierciadłach rozbłysły i znikły, zostawiając tylko niesamowitą zorzę, która mieniła coraz szybciej i szybciej, powodując zawrót głowy. Lustra przywodziły na myśl wiry, patrząc w nie przez chwilę mimowolnie pojawiała się myśl, czy jeżeli się w nie wejdzie, to czy nie przeniosą do obcego Wszechświata. Obecność napierała coraz bardziej. Drzwi za "Simonem" otworzyły się szeroko, a pomieszczenie, pełne mieniących się barw, obrazów innych światów i łypiących zewsząd ślepi ukazało się w pełnej krasie, hipnotyzująco. W lustrach było coś przyciągającego. Kelly, Tom i Nancy nawet nie zdali sobie sprawy, kiedy ostrożnie stąpając między lustrami znaleźli się w tym pomieszczeniu. Tysiące najróżniejszych uczuć i emocji ogarnęły ich, zapewne zbliżając ich do tego, co różni mistrzowie duchowi nazywali nirwaną, zatraceniem własnego "ja" w Duszy Wszechświata. Miękkie barwy, szumy dźwięków odległych galaktyk, poczucie roztapiania się w czymś, co było zdecydowanie większe od nich... Jeśli tak buddyści wyobrażali sobie zbawienie, to Tom je serdecznie pierdolił. Ocknął się w porę czując, jakby udało mu się wypłynąć z głębi. Bolały go oczy i uszy, a za zrezygnowanie z wiecznej kontemplacji innych światów zapłacił srogo, serią setek makabrycznych, koszmarnych obrazów. Obok niego Nancy również wyglądała, jakby obudziła się z koszmarnego snu. Oboje zobaczyli, że Kelly stoi pośrodku pomieszczenia. Ona też nie pamiętała, jak się tam znalazła. Obok niej stało kilkanaście manekinów, a pięć - wszystkie niewielkie, mniej więcej po metr pięćdziesiąt wzrostu, leżały na stosie tuż obok niej. Z przerażeniem dostrzegła, że rozpoznaje twarz jednego z kolegów Simona i Johnny'ego, a zatem te pozostałe... One oddychały. Te manekiny. Bardzo powoli i bardzo delikatnie, ale gdzieś pod warstwą plastiku tliło się w nich życie. Chciała zrobić krok, ale nie mogła. W ogóle nie czuła nóg. I coś nie tak było z jej ręką. Spojrzała na nią i dostrzegła, że wygląda jakoś inaczej. Coś na kształt plastiku zaczęło pokrywać palce jej prawej dłoni. Jeden z manekinów, zupełnie nieruchomy do tej pory, poruszył się, niepewnie stanął naprzeciwko niej. W sali pełnej luster nie potrzebowała ani jednego, by spoglądać na własną twarz. *** Lustra mieniły się kolorami, rzucając fantastyczne refleksy na ściany. Britney przez chwilę patrzyła jak urzeczona, ale strach i chęć wydostania się z pomieszczenia przeważyły. Kątem oka zobaczyła, jak manekin stojący obok zaczyna drgać. Przez chwilę myślała, że to tylko gra świateł, ale kiedy żelazny uścisk, zupełnie nielicujący z miękkim plastikiem z którego teoretycznie wykonano ręce, zacisnął się na jej ramionach, nie była do końca zaskoczona. Zadziałał instynkt, adrenalina oraz fakt, że mogła odbić się od Sama, który trzymał ją za rękę. Wykorzystując to, razem z manekinem przewróciła się i przekoziołkowała, tłukąc kolejne lustro i wbijając sobie dziesiątki odłamków w skórę. W kanonadzie dźwięków Sam nie usłyszał zbliżających się kroków. Dopiero cichy, bezpłciowy głos, tak podobny do głosów "Johnny'ego" i "Simona" sprawił, że się odwrócił. -Dzień dobry - powiedział z uśmiechem sobowtór starego Whateleya, celując do kapitana drużyny z pistoletu. |
27-01-2017, 22:30 | #65 |
Reputacja: 1 | Kelly próbowała krzyczeć, ale czuła, jak dziwna siła podchodziła jej pod samo gardło. Ciało drętwiało, ale w dziwny sposób, jakby traciła zupełnie nad nim kontrolę, a nie tylko czucie. Chciała się wydostać, jakoś uciec, ale nie była w stanie ruszyć nogami, została jej jedynie jedna, sprawna ręka, którą niewiele mogła zrobić. W akcie ostatniej desperacji, zanim zatraci się w niebycie, który więził również jej kolegów, wyciągnęła z kieszeni scyzoryk i otworzyła go zębami. |
30-01-2017, 23:17 | #66 |
Reputacja: 1 | U Sama zadziałała adrenalina i odruchy wyuczone na dziesiątkach godzin treningów. Nie namyślał się ani sekundy - przykulił ramiona i wybił mocno, z nisko ugiętych kolan. Zamierzał obalić starego Whateleya i zabrać mu broń. Bitnety poczuła, jak coś przecina jej skórę, poczuła odłamki szkła, ale – co dziwne – dalej nie czuła już nic. Leżała na podłodze, manekin obok. Zaczęła go wściekle kopać – chciała wstać i ewakuować się z tego pieprznego miejsca!
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
31-01-2017, 01:29 | #67 |
Reputacja: 1 | Sam rzucił się na "starego Whateleya". Łom w jego rękach mógłby być niebezpieczny nawet dla zwykłego człowieka. Strzał, jaki rozległ się w momencie, gdy uderzył, potoczył się głuchym echem po fabryce, ogłuszając na moment i chłopaka, i leżącą na podłodze Britney. Metalowe narzędzie wgniotło się w tułów sobowtóra, a gdy kapitan drużyny starał się je wyciągnąć, z głuchym trzaskiem oderwał się kawał tworzywa przypominającego plastik. Bez jęku, chociaż z wykrzywioną w potwornym grymasie twarzą, manekin padł. Zanim upadł, Sam wyrwał mu rewolwer wraz z dwoma palcami, które odłamał od dłoni. Sam nie wiedział, czy androidy śniły o mechanicznych owcach. Wiedział natomiast, że manekiny krwawiły. Dziwna ciecz, szybko gęstniejąca, wyciekła z palców i rany stwora. Koloru była nieokreślonego, przypominała zmieszaną niesamowitą liczbę farb, które pomimo tworzenia jednorodnej mieszaniny, nie zmieszały się barwami. Niemalże wrząca, parowała kolorową mgiełką, parząc dotkliwie Sama i sprawiając, że oczy zaczęły go strasznie szczypać, jak przy kontakcie rozpuszczalnika. Mrugając zawzięcie, przekonał się niezbicie, że stwór już się nie ruszał - termin "nie żyje" nie pasował na wiele różnych sposobów. Tymczasem Kelly rzuciła się na swojego sobowtóra z nożem. Dźgając na odlew, czuła, że ostrze scyzoryka przebija się przez "skórę" do wypełnionego żrącym płynem wnętrza. Twarz jej sobowtóra wykrzywiła się, manekin palcami próbował wydrapać jej oczy. Kelly, coraz bardziej unieruchomiona, broniła się dzielnie. W końcu, oparzona szybko zastygającą cieczą, zobaczyła, że przeciwnik słabnie, aż w końcu padł na nią, przewracając ją również. Upadając, traciła resztki własnej świadomości. Tysiące obrazów, jeden koszmarniejszy od długiego, zalewały jej mózg. Jej krzyk trwał tak długo, aż krzyczała tylko w głowie, bo zastygające w plastik ciało nie było już w stanie wydawać dźwięków. Poczucie tonięcia, zalewania, wypierania przez coś niewymownie silniejszego spowodowało absolutną, elementarną więc grozę. A potem nie było już nic. Scyzoryk wypadł z bezużytecznej już ręki. Nawet po klęsce Kelly zadała jednak straty. Cztery małe, podskakujące wokół Nancy manekiny nie zauważyły scyzoryka. "Simon", który zamierzał się ze sporą cegłą, aby rozwalić Nancy głowę, nabił się piętą na wyciągnięte ostrze. Gdy ze złością wyciągnął scyzoryk ze stopy, tylko pogorszył sprawę. Osunął się, trzeci nieruchomy kształt upadł na podłogę w ciągu kilku chwil. Nie żeby Nancy to bardzo pomogło. Na korytarzu Britney pełzając w odłamkach szkła walczyła z manekinem bez twarzy. W końcu jej obcasy przydały się na coś. Za kolejnym razem jeden z jej butów przebił się przez twarz sobowtóra, kończąc jego żywot. But spadł jej z nogi. Była zupełnie poraniona, przeorana po odłamkach szkła. Gdy kątem oka patrzyła w to, co pojawiało się w lustrze, widziała wściekłe, wirujące obrazy. Ale czuła to, czuli to wszyscy. Poza gniewem stwór czuł też strach. Tom walił kijem baseballowym w kolejne lustra. Właściwie bił na oślep, bo od obrazów i jaźni bijącej ze zwierciadeł kręciło się w głowie. Okazało się jednak, że poza mocą przejmowania umysłów i powodowania przemiany, istota w lustrze mogła się bronić w czysto fizyczny sposób. Pomieszczenie wypełniały strumienie światła o zadziwiającym, nieziemskim spektrum. Światło to pozostawiało w ciele Toma głębokie bruzdy, a od tych oparzeń jego twarz i ramiona pokryły się bąblami. Z bólu zacisnął zęby tak, że skruszył sobie jeden z zębów. Otumaniony, oparł się ciężko o wspornik antresoli. Pordzewiałe gwoździe drewnianego podkładu ustąpiły pod rosłym chłopakiem. Z niewiarygodnym hukiem półpiętro upadło, tłukąc mnóstwo luster. Tom, kiedy mógł otworzyć oczy, dostrzegł, że ponad połowa roboty za nim. |
02-02-2017, 04:49 | #68 |
Reputacja: 1 | Nancy chwyciła wyciągniętą, niedawno trzymającą scyzoryk dłoń Kelly. Chciała ją podnieść, razem dać nogi, ale ta dłoń... dotyk był taki zimny, nienaturalny. Wystraszona, puściła i odskoczyłaby, gdyby drogi nie zachodziły jej ciągle manekiny. Próbowała chociaż kopnąć jednego z nich, żeby wydostać się z tej pułapki. Sama lub z kimś, to już przestawało mieć znaczenie. |
07-02-2017, 15:46 | #69 |
Reputacja: 1 | Britney kopała, napędzana wściekłością i strachem. Kopała, jakby miało od tego zależeć jej życie - bo chyba w sumie zależało. Manekin znieruchomiał, Britney z trudem podniosła się na nogi. Sięgnęła po swój but, ale nie założyła go, tylko trzymała w ręce, jak broń. But był skórzany, podeszwa solidna. Obcas też był solidny, żaden plastik, tylko metalowy szpikulec z flekiem. Stare szpilki mamy. Sądziła, że są obciachowe, ale mogła mieć tylko takie, albo żadne. Vintage mówiła mama. Britney też sądziła, że to głupie. Ale prawdziwym obciachem było chodzenie w trampkach. A tylko takie mama uznawała poza boiskiem. Britney z kolei uznawała je wyłącznie na boisku. Patrząc na but zatęskniła nagle za mamą. Stała, wpatrując się w szpilkę w swojej dłoni. - Britney, spierdalaj stąd! - rozjazujący głos Sama przedarł się przez mgłę, która ją otaczała. Sam nigdy nie używał takich słów w rozmowie z nią. I dlatego go posłuchała. Chyba pierwszy raz w życiu. Nie zważając na to, co działo się za nią, rzuciła się do wyjścia. Sam nie wiedział, czy w rewolwerze są jeszcze kule. Technikę strzelania miał za to opanowaną w stopniu bardzo dobrym, teoretycznie przynajmniej. Widział w końcu wiele filmów, prawda? Wiedział też np. czym rewolwer różni się od pistoletu, o czym Britney nie miała pojęcia. Wiedział, bo kiedyś próbował jej to wytłumaczyć. Oczy piekły go koszmarnie, ale nie przejmował się. Na boisku musiał znosić różne niedogodności, często przychodziło mu grać z rozciętym łukiem brwiowym, a raz nawet wywichniętym barkiem. "To jak mecz " pomyślał." Ostry mecz. Musisz dorwać do końca. A potem... nagroda. " Wyobraził sobie, jak wdzięczna Britney zarzuca mu ręce na szyję. On obejmuje ją, a potem zsuwa ręce niżej, na jej piersi. Dziewczyna pręży się, pod krótka sukienką nie ma stanika. (Sam dużo ćwiczył na sucho, ale ciągle nie był pewien, czy uda mu się rozpiąć to pieprzone coś, na co zapinane były staniki. Czy uda się mu się to rozpiąć na dziewczynie i bez patrzenia.) Więc Britney nie ma stanika, rozpina sukienkę, potem spodnie Sama, potem ściąga majtki.. I już. Zostanie mężczyzną. Tylko o tym myślał, kiedy walił kolbą rewolweru w lustra. I łomem. - Spierdalaj Britney! Ja to zatrzymam! - wrzasnął jeszcze raz. I że zdziwieniem zauważył, że go posłuchała. To dodało mu sił o determinacji . Miał o co walczyć. Rozpieprzał te pojebane lustra wyobrażając sobie, jak bierze Britney kolejny raz, i kolejny przy wtórze jej aprobujacych jęków. Jak w tych filmach, co oglądał z kumplami. Bo w tej sferze wiedza Sama - podobnie jak przy broni - też ograniczała się do aspektu teoretycznego. - O tak, Sam! Jesteś wspaniały! Błagam, jeszcze raz! Mocniej!
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
07-02-2017, 18:36 | #70 |
Reputacja: 1 | EPILOG -Diane, mnie się wydaje, że tego dzieciaka trzeba dać na obserwację. Odbiór - powiedział szeryf Myers przez radio. -Dopiero co był na badaniach, potrzebujemy zgody rodziców. Teraz są na jakiejś konferencji, nie potrafili mi w biurze podać numeru pod którym byliby osiągalni. -Sandersowie - brzmiało to jak przekleństwo.-Dobrze, informuj mnie. Jedziemy do fabryki. Po łączności. Razem ze swoim zastępcą wyjechał ze szkoły, gdzie jeszcze próbował wydusić cokolwiek od Williama, ale z niewielkim skutkiem. Był przekonany, że w zeznaniach Johnny'ego Sandersa o narkotykach w fabryce coś zostało pominięte. Zauważyli pod opuszczoną stacją benzynową dwa samochody, należące do Sama i Toma. Myers pomyślał ze smutkiem, że najwyraźniej resocjalizacja nie poszła tak daleko, jak myślał. Gdy przyjechali pod fabrykę, zastali bramę wjazdową zamkniętą od wewnątrz. Zastępca szeryfa wskazał ręką leżące pod siatką rowery dziesięcio- i jedenastolatków. I wtedy usłyszeli strzał z fabryki. Sami przeszli przez dziurę w siatce, choć z lekkim trudem. Podbiegli do fabryki, zajmując pozycje przy obu stronach drzwi. Był to najbardziej przypominający filmy sensacyjne moment w ich karierze. Rozległy się kolejne strzały. Myers pokazał trzy palce, potem dwa, wreszcie jeden... I wtedy przez drzwi fabryki wypadła Britney. Zastępca szeryfa złapał ją w pół. Spanikowana dziewczyna wiła się jak piskorz, kopała i gryzła, w końcu udało mu się ją opanować. W tym czasie Myers wkroczył do fabryki. Ostrożnie przeszedł przez dwa zniszczone manekiny i mnóstwo potłuczonego szkła. W fabryce było dziwnie cicho. W magazynie wstawało niepewnie sześcioro młodych chłopców, wyglądających, jakby ocknęli się z głębokiego snu. Na podłodze siedział stary Whateley, rozglądający się bacznie po okolicy. Nancy płakała, tuląc się do równie ryczącej Kelly. Tom siedział na jednym z ciężkich, drewnianych pudeł. Szeryf wiedział, że potrzebował opieki medycznej i to jak najszybciej. Sam siedział obok niego, niepotrzebny rewolwer odkładając na półkę jednego z regałów. Gdzieś daleko, w szkolnej kozie, sobowtór Johnny'ego obrócił się z powrotem w plastik. *** Po odpracowaniu dwudziestu godzin prac społecznych za dewastację, sprawa właściwie została zakończona. Wysłano wprawdzie zawiadomienie do braci Knight, ale ta firma, rzekomo mieszcząca się w Providence, okazała się nie do zlokalizowania. W ciągu pięciu lat w tym wymiarze mogli dochodzić swoich praw i oczekiwać od amerykańskiego sądownictwa sprawiedliwości. Niewiele jednak wskazywało na to, by mieli to uczynić. KONIEC |