[Wilkołak] Polowanie 23 października 2016r., godzina 8:46, |
Szybko zaczęła wrzucać kolejne komendy dla Sniffera, odpaliła MyMy by zaciągnął dane i po chwili zaczęła koordynować kolejne zombiaczki. Niemal natychmiast komputer wyrzucił jej dane o aucie, zaciągnięte z danych policji. To cacuszko kupiono w 1967 w fabryce, pierwszy właściciel - Norman Bytes. Sprzedał samochód w 1999 roku do komisu, skąd zostało skradzione miesiąc później. - Daj mi chwilkę, zaraz dam ci przejrzeć moja bazę to coś wybierzesz. - Sięgnęła po lapka, którego przyniosła z sobą i rozstawiła go obok na biurku. Ryjek łatwo zrozumiał, że teraz zmieściłoby się na nim tylko pudełko od pizzy i puszka z piwem. W tym czasie Mi już starała się dokopać do tego, kto w 1999 roku mógł ukraść auto, gdzie je widziano ostatnio. Toż takiej fury nie widzi się codziennie. Sniffer szukał fotek w internecie, przeglądał zdjęcia z facebooka, twittera i pinteresta. Rozpoznawał oznaczone lokalizacje. W tym czasie mała podpięła się do kilku farm i kazała partycji programu wkopać się w dane kamer. Mi szybko przerzuciła się z pracą na lapka i otworzyła Ryjkowi właściwy folder. - Zerknij sobie. |
6 listopada, Umbra. |
6 listopada, księżyc w znaku Teurga,Domek letniskowy Whitecraftów, Boise Mała Mi wybrała numer ojca, jednocześnie odpalając laptop. - Sam. - Głos ojca był słaby. - Twoja mama… - Słyszałam. Kiedy planowałeś do mnie zadzwonić? - Była zła, załamana. Szybko wpisała dane policji jednocześnie podpinając się do kamer w domu spotkań. Wczoraj było spotkanie watahy. Słyszała, że ktoś stara się do niej dobić. Pewnie Ryjek. - Dziś wracam do domu. - Do zobaczenia. Szybko trafiła na akta sprawy i sprawdziła kogo zabito. Cała wataha… jej wzrok przelatywał po zdjęciach, częściowo podpisanych ale w większości nie zidentyfikowanych. Czuła jak oczy zaczynają ją piec, a po policzku spływa ciepła łza. - Nie wszyscy! Dziewczyna chwyciła laptop pod pachę i zgarnęła torbę z rzeczami. Wybiegając z domu zadzwoniła do Ann. - Zostawiam kluczyk tam gdzie zwykle. - Nie dała przyjaciółce odpowiedzieć. Rozłączyła się i wskoczyła do auta. Rozstawiła laptop na miejscu pasażera i podpięła telefon przez USB do samochodu. Szybko wstukała dla MyMy adres i pozwoliła by sam odpalił auto gdy ona przeglądała dane z kamer w Micron. Wrzuciła do Sniffera dane telefonu wujaszka i kazała mu go znaleźć. Przygłuszony dzwonek oznajmił, że Ryjek znów stara się do niej dobić. Odebrała wyjeżdżając z działki, wypadając na trasę nawet nie zerknęła w lusterko. Teraz program dbał o to by dotarła do domu bezpiecznie. Jej telefon spiął się z satelitą i nadzorował ruch w jej okolicy, MyMy dokładał te dane do zaciągniętych danych topograficznych i bezbłędnie korygował jej tor gdy wstukiwała na lapku kolejne komendy. - Wszystko ok mała? Może przyjadę po ciebie. - Ryjek też brzmiał jakby nie spał. Był zmartwiony. Nawet nie chciała sobie wyobrażać co dzieje się na komendzie. - Już wracam do Boise. - Nawet nie wyobrażam sobie co teraz czujesz... - powiedział szeptem. - Wiesz, gdzie mnie znaleźć, Mała. - szepnął w słuchawkę. - Jestem z twoim ojcem. Mi rozłączyła się. Jej GPS pokazał, że wujaszek jest w domu. Skoro Ryjek zajął się ojcem to lepiej będzie jak zobaczy w jakim stanie jest ostatni z watahy. Przyspieszyła, wrzucając w dane MyMy informacje o patrolach policji. Kątem oka zerknęła na nagrania z sali spotkań. Ktoś zdążył usunąć dane. Oby Jack i oby zrobił kopię. Kierując lewą ręką, prawą wpisywała dane do sniffera. Była ciekawa na ile wampirek, którego ostatnio wykryła maczał w tym palce. Czuła jak ręka na kierownicy lekko drży i wdzięczna była, że MyMy pomaga jej kierować. Z trasy zjechała bezpośrednio na drogę prowadzącą do domu Gniewu Nieba. Cały czas zerkała na lokalizację jego telefonu, mając cichą nadzieję, że skoro raz na jakiś czas widzi jakiś ruch, to telefon jest przy jego właścicielu. |
6 listopada 2016r., godzina 10:11, dom Jacka, Boise. |
6 listopada 2016 r., godzina 13:08, bar na przedmieściach Boise Auto zahamowało z piskiem opon. Prawie pomylił zjazdy. Wokół Boise była cała masa farm, ale był też bar dla Harleyowców. To tu przesiadywał za życia Lester. Księżycowy dziwak zwykł przyciągać do siebie dziwne indywidua. Ale to miało swoje plusy. Oto teraz, gdy Jack miał plik banknotów do wydania, to tutaj miał znaleźć się ktoś, kto da mu dostęp do broni. - Zaczekaj tutaj, dobrze? Dziewczyna zerknęła na Jacka. Czemu miała złe przeczucie, że ten wypad skończy się burdą… - Jesteś pewny? Może jednak powinnam pójść pogadać? - W jej głosie nie było słychać entuzjazmu. Lubiła harleyowców, większość jej znajomych z koncertów krążyła wokół tej grupy, ale jakoś nie była przekonana do nabywania broni. - To może być niebezpieczne. Zaufaj mi - zrobił kilka kroków, wsunął ręce do kieszeni kurtki. - Dron ma kamerę. Sterowniki są w tablecie. - Ok, odpalę go. - Mi podpięła laptop do zasilania i sięgnęła po drona. - Nad barem pewnie jest kamera, pewnie nie nagrywają ale ściągnę dane do siebie. Nie ładuj się w kłopoty. Gdy tylko Jack wszedł do baru, mógł dostrzec jego nietypowość. Wzdłuż lady nie było krzeseł, a korpusy motocykli. Obowiązkowy stół do bilarda stał na lewo od wejścia, tarcza do dartsa na prawo, w rogu odtwarzacz do winyli, a za samym barem stał siwowłosy koleś, który pewnie widział już niejedno. Większość stolików była zajęta - siedzieli tam ludzie mający na sobie kurtki i kamizelki świadczące o przynależności do “Mayan MC”. Kilku z nich mogło kojarzyć Lestera, bo nosił podobną kamizelkę... Mi zauważyła, że za ladą spoczywa strzelba, na którą staruszek spojrzał gdy Jack wszedł do baru. Póki co nie wykonał żadnego ruchu w jej stronę. Póki co… Jack szedł powoli patrząc na wszystkie otaczające go szczegóły. W końcu podszedł do barmana. Wyjął plik banknotów i powiedział: - Poproszę najlepsze piwo dla mnie i moich nowych kolegów - głową wykonał tik w stronę harleyowców. Barman tylko spojrzał na Reeda i kiwnął głową, wyjmując jakieś dziesięć kufli. Spokojnym ruchem zaczął nalewać do pierwszego z nich. - Amigo, cóż cię tu sprowadza? - zapytał. Jack odchylił kurtkę pokazując pokaźnego kolta. - Mam do zapolowania na grubą zwierzynę i szukam kogoś, kto mógłby mi załatwić w dobrej cenie coś większego niż to. - Szukasz gnata, hombre? - spojrzał na niego zaciekawionym wzrokiem. Mi zauważyła na kamerce z drona, że podjechał jakiś koleś na ścigaczu i zaczął drapać coś na baku jednego z harleyowców. Gdy tylko skończył, ruszył z piskiem opon, przy okazji kopiąc w jeden z motocykli i wywracając go. Ktoś wewnątrz baru się poderwał na nogi i wybiegł przez drzwi, krzycząc - prawdopodobnie - wiązankę przekleństw po hiszpańsku. Dziewczyna mogła zauważyć, że większość klienteli jest raczej... w wieku jej ojca czy Jacka niż jej. Jack przeklął. Wszystko wskazywało na to, że nici z rozmowy. Mi odruchowo zapamiętała numer na blachach ścigacza. Zerkając jednym okiem na to co pokazuje dron zabrała się za wyciąganie numerów telefonów do klientów baru. Rejestracja i związane z nią dane kontaktowe starszych panów. Dane policji szybko dostarczyły jej niezbędne informacje. W przypadku kilku z poważniejszymi naruszeniami, nawet o rozmiarze buta. Gang zajmował się głównie przemytem i przewozem różnych szemranych towarów dla różnych ludzi. Wydział ds. przestępczości zorganizowanej i baza ATF potwierdziły jednak, że byli w stanie niepisanej wojny z ruskimi. Szefem “Mayan MC” był niejaki Enrico Guiterrez, wyglądający zupełnie jak koleś za barem. - Układ jest prosty. - szepnął barman. - Powiedz mi, kim był ten koleś na ścigaczu, a dostaniesz to, czego szukasz. - wrócił do nalewania piwa. - A skąd ja mam to kurwa wiedzieć - wyrwało się Reedowi zanim zdążył pomyśleć. - Pomyśl, amigo. - uśmiechnął się tylko latynos. - Rozlej te piwa, a ja zobaczę co moja koleżanka zobaczyła z samochodu - powoli wyszedł z baru kierując się do Hummera. - Wiesz może co za koleś przelatywał tu tą szlifierką? - Widziałam tylko gostka na ścigaczu. - Mi wpisała numery blach do bazy policji. Niecałą minutę później miała trafienie - Aaron Jones… - Mi uśmiechnęła się szeroko. - Zerknę gdzie pojechał. Enrico ma pod ladą spluwę, weź uważaj troszkę. Włamuję się ci na telefon. Nie przejmuj się. - Zawsze uważam. A jakby jej nie miał, to byłbym zawiedziony. Po kilku krokach dotarł do niego sens ostatniego zdania. - Nie przeglądaj fotek, ok? Mi odprowadziła Jacka niedowierzającym wzrokiem. - Mówić mi coś takiego i co mam posłuchać. - Nałożyła na uszy słuchawki i teraz mogła słyszeć wszystko co zarejestrował telefon Jacka. Sprawdziła czy Aaron nie podał też numeru przy rejestracji tego motorku, czy też go komuś zakosił, już odruchowo sprawdziła jakie telefony, starały się tu podpiąć do siebie gdy akurat postanowił się zabawić. Gdy Sniffer szukał odpaliła galerię zdjęć wujaszka. Cóż kamery w domu rejestrowały ciekawsze rzeczy. Motocykl był zarejestrowany na Aarona, ale nie było do niego żadnych danych kontaktowych w Boise. Pojazd miał blachy z Arizony. Jack wszedł do baru w którym panowała naprawdę gęsta atmosfera. Podszedł do baru i powiedział: - Nazwisko Jones coś ci mówi? Koleżanka twierdzi, że facet na szlifierce to Aaron Jones. - Ten mały bastardo? - Enrico warknął kilka słów po hiszpańsku, czterech kolesi wyszło z baru, a chwilę później odpalonych zostało pięć motocykli, które ruszyły w pościg. - Compadre, cóż ci potrzebne? - zapytał barman, w dalszym ciągu spoglądając czujnym wzrokiem na Jacka. - Automat kaliber .12, karabin wyborowy kaliber 30.06, półautomat 9mm, karabin maszynowy 5.56, pistolet maszynowy typu ingram, kamizelki kulodporne aramidowe lub ceramiczne. Granaty zaczepne. Granaty hukowe i błyskowe. Co macie? - Jack wymienił wszystko jednym tchem, jakby składając zamówienie na jajka na bekonie z dodatkami. Barman parsknął śmiechem. - Amigo, na co idziesz polować? - pociągnął łyk piwa, stawiając kufel przed Jackiem. - Mam kilka SPAS-ów 12 na stanie, dwa ingramy 10, kilka kamizelek kevlarowych, parę fajnych flashbangów i granatów dymnych, jakieś beretty... Ale o grubszym sprzęcie zapomnij. Gruby ma ten rusek, Vladimir Hreshtschenko... - pokręcił głową, a w jego głosie brzmiała pogarda. - Czyli jeżeli ktoś operuje takimi sprzętem, to albo wojsko, albo ma go od ruska. W takim razie z twojego opisu wychodzi, że poluję na ludzi ruska, albo na kogoś, kto się u niego zaopatruje. Jakiś Karabin wyborowy się znajdzie? Jeżeli nie 30.06, to może coś w standardzie 7.62? Biorę od ręki dwa SPASy, i dwie kamizelki. I Berettę. I ile masz pestek do tego? Mi parsknęła słysząc o dwóch kamizelkach. - Eh wujaszku… - Zaczęła szukać info o motorze Aarona. W sumie wolałaby go dopaść przed gangiem. Sniffer podpinał się do kolejnych kamer, Mi odruchowo zerknęła na kamerę przy parkingu przed leśniczówką. Pustym parkingu... Z przebiegu trasy wydawało się, że mężczyzna wyskoczyła na krajową 84 i jechał w stronę Salt Lake City. Mi skrzywiła się, widząc że Kawasaki to przedelektroniczny rzęch, którego nie da się namierzyć po chipie.. - A ile masz gotówki, amigo? - zaśmiał się Enrico. - To, co tu wymieniłeś - rozłożył ręce. - to jakieś cztery patyki. - Dam siedem, ale zorganizuj mi snajperkę z dobrym celownikiem. Do snajperki starczy 10 nabojów, do reszty po setce - dopiero teraz powoli upił piwo z kufla. - Heh, na snajperkę musisz poczekać. Tydzień minimum. - latynos założył ręce na piersi. Jack zaczął odliczać gotówkę. - To masz te cztery kafle. Podjechać od zaplecza? Czy zawijasz w papierek? - Cztery i pół. Zapomniałeś o pestkach. - mrugnął mu Enrico. - Podjedź z tyłu. - Masz pięć i zanotuję ci numer telefonu. Zadzwonisz jak snajperka dotrze - Przekazał umówioną kwotę i wrócił do samochodu Po zamknięciu za sobą drzwi rzucił tylko do Mi: - W co grasz? - w tym czasie auto objeżdżało lokal. Po zapakowaniu umówionego sprzętu ruszyli wcześniej zaplanowaną trasę. - W znajdź zielonego rupiecia na trasie do Salt Lake. - Mi zdjęła słuchawki z uszu i odpięła się od telefonu Jacka. Ustawiła GPS z powrotem na adres leża Vladimira. - Słyszałam, że kupiłeś mi sukienkę, to kochane. Prawie jednocześnie zawibrowały dwa telefony. Na wyświetlaczu Mi zauważyła smsa od Ryjka i ojca, zaś Jack smsa od Jenny. Wszyscy się martwili, jak się trzyma i gdzie jest. Jedynie sms Jacka był inny, bo Jenna pytała “jak się ma jej ulubiony misiek”. SMS od Jenny wyświetlił się na komputerze samochodu wraz ze zdjęciem przypisanym do kontaktu: Dziewczyna często wysyłała mu swoje zdjęcia w pracy i po pracy, w różnych pozycjach. I choć Mi przejrzała je pewnie wszystkie w czasie wycieczki Jacka do baru, to teraz i tak się zaczerwienił. - Jak mnie denerwuje ten “misiek” - Niezłe nogi. - Mi położyła laptop na wycieraczce, a sama siadła po turecku na fotelu. Szybko odpisała do ojca i Ryjka, że prosi o czas do wieczora, bo musi pomyśleć. - Aż ciekawe gdzie teraz jest… chcesz wiedzieć? - Zerknęła na pracujący laptop i widząc, że robota idzie za wolno schyliła się i jedna ręką wpisała hasła do jednej z farm. Praca wyraźnie przyspieszyła, znalazła Aarona na 84 jakieś trzydzieści kilometrów dalej. Uciekał przed pięcioma harleyami z logiem “Mayan MC”. Otrzymała zwrotnego smsa od Ryjka “Czekamy : * Nie martw się o ojca, daje sobie radę...”. - Dwie opcje wujaszku. Chcemy przesłuchać Aarona zanim obiją chłopaki z Mayan MC. Ja jestem ciekawa co ma do powiedzenia. Druga… jedziemy przywitać się z kumplem z syberii. Mam czas do wieczora. - Mi z zaciekawieniem obserwowała pościg, zerkając na dane policji czy ktoś jeszcze tego nie zgłosił. Po chwili dodała szeptem. - Będę musiała spotkać się z ojcem. - Po co nam koleś na ścigaczu? A, tak przy okazji… motocykliści nazywają je szlifierkami ze względu na pracę silnika. Myślę, że nie ma co czekać z zemstą. Zawsze się zastanawiałem, czy jeżeli wyrwę wampirowi za dnia ręce i nogi, to on się obudzi. - Wydaje mi się, że to on mógł sprzedać info o nas. - Mi spojrzała na mężczyznę z rozbawieniem. - Wiem o szlifierkach, mam znajomych harleyowców. - Mrugnęła do niego i sięgnęła po laptop by zerknąć co się dzieje u ruska. - Mama wspominała, że się budzą. - Dobrze. Najpierw wyrwę mu ręce, a później porozmawiamy. Słuchaj, tutaj jest taka zabawka - sięgnął w tył po strzelbę automatyczną, jedną ręką obrócił ją, sprawdził, czy w komorze nie ma pocisku i wyjął magazynek z nabojami .12. - To jest SPAS 12 - podal broń Małej Mi. Dopiero gdy potężna strzelba razem z posturą dziewczyny znalazły się jednocześnie w polu widzenia Jacka doszedł do wniosku, że to może nie być najlepszy pomysł. - Strzelba automatyczna. Gdy ktoś podejdzie zamykasz oczy i wciskasz tutaj - pociągnął za spust. - Gdy huk ustanie, a Ty otworzysz oczy, to najprawdopodobniej w miejscu gdzie stał ten ktoś zobaczysz kupkę mielonego mięsa. Mi roześmiała się głośno i odłożyła broń na tylne siedzenie. - Wujaszku pomysł równie zabawny co sukienka z kamizelki kuloodpornej. Jak będziesz potrzebował mojej pomocy, to się przemienię. Na razie zapowiada się, że nasza pijawka jest sama. |
6 listopada 2016 r., godzina 14:11, okolice lotniska w Boise.
|
6 listopada 2016 r., godzina 22:00, dom Małej Mi Gdy dotarli do domu Jacka, Mi rzuciła jakieś hasło w stylu “że się odezwie i zapakowała się do swojego auta. Nadal nie czuła się na siłach dotrzeć do domu… do jej domu. Zrobiła kilka rundek wokół Boise ale to nadal tylko pogarszało jej humor. Podjechała pod dom i zaparkowała tam gdzie zwykle. Światło paliło się w salonie. Szybko zgarnęła cały sprzęt do torby jednak wyjście z auta wymagało chwili skupienia i zebrania sił. Światło na werandzie zapaliło się i w drzwiach stanął Ryjek. Odetchnęła głęboko i wygramoliła się z auta. - Hej. - Jej głos był słaby. Sama nie wiedziała czy jej smutno. nadal gdzieś tam czuła, że może to wszystko nadal do niej nie dotarło. Uśmiechnęła się do stojącego w drzwiach chłopaka ale nogi zostały na podjeździe. - Hej! - Ryjek podbiegł do niej, obejmując ją i przyciskając do siebie. - Jak... się trzymasz? - zapytał. Mi objęła go mocno. - Dobrze.. - Coś było nie tak. Miała wrażenie, że jej głowa na prawe blokuje to co naprawde się stało. - … chyba. - Gdzie byłaś? Martwiliśmy się o ciebie, Sam. - wtrącił się ojciec, który wyszedł z domu. Wyglądał koszmarnie, założył dres, a to nie zwiastowało nic dobrego... - Chodź. - Ryjek złapał ją za rękę i lekko pociągnął w stronę domu. Dziewczyna dała się zaciągnąć do domu. Odstawiła torbę w progu ale jakoś brakowało jej sił by zdjąć kurtkę. - Jakoś… - Trochę nieprzytomnie patrzyła na ojca. - .. brakowało mi sił by tu wrócić tato. Luis nie pamiętał kiedy Sam zwróciła się do niego w ten sposób. Cokolwiek się działo w jej głowie, to było coś nie tak. - Chodź tu. - przytulił ją. - Przejdziemy przez to. - szepnął jej do ucha. - Ale musimy porozmawiać poważnie, Sam. - jego głos drżał. Mi zdjęła kurtkę i podała ją Ethanowi. - Dasz nam sekundkę… - Po chwili uśmiechnęła się. - Chciałabym byś tu został, ok? - Jasne, co tylko chcesz. - odpowiedział jej słabym uśmiechem. Luis złapał ją za rękę i poprowadził do gabinetu. - Sam, nie chcę, byś zginęła, jak matka. - zaczął cicho. Dziewczyna wsunęła ręce do kieszeni, głównie po to by jej nie drżały. Przez chwilę rozglądała się po gabinecie ojca. - Skąd taki pomysł? Nie jestem policjantką jak mama. - Ale odziedziczyłaś po niej parę cech. Zresztą, nie rób ze mnie idioty, wiesz o czym mówię. - spojrzał na nią twardo. - Wiem. - Mi skupiła spojrzenie na ojcu. - Wiesz jak jest tato. Muszę teraz dopełnić pewnych obowiązków. Powinnam ją… ich pomścić. Dziewczyna wyjęła ręce z kieszeni i zaczęła krążyć po pokoju. - Nie wiem co mam robić. To wszystko jest takie… - Jej głos podnosił się z każdą sekundą. W końcu wkurzona z oczami zaszklonymi od łez podeszła do potężnego biurka i je kopnęła. - Tato...?! - Patrzyła na niego. Nie wiedziała co ma robić. Jakby na to nie patrzyła nie nadawała się. To wszystko było nie tak. Nie mogła z siebie więcej wydusić. - Chciałbym ci zabronić wychodzić z domu, ale wiem, że to bezcelowe, prawda? - uśmiechnął się do niej słabo, pełnym smutku uśmiechem. - Chodź tu do mnie. - wyciągnął dłoń. - Jesteśmy silni, prawda? Mi ruszyła powoli w jego stronę, jednak każdy krok był coraz szybszy. W końcu nie wytrzymała i podbiegła. Dłuższą chwilę ściskała ojca w ciszy, można było wyczuć, że lekko drży. Oddychała szybko, ale nie płakała. Jednak dopiero gdy udało się jej lekko uspokoić odsunęła się i spojrzała na ojca. - Albo my dopadniemy ich albo oni nas. - Patrzyła na tatę niewidzącym wzrokiem. - Mogliby mi zabrać jeszcze ciebie… Ethana. - Potrząsnęła głową jakby odganiała niepotrzebne myśli. - Muszę się zastanowić od czego zacząć. - Ktoś jeszcze to przetrwał? I kto to w ogóle był, co, Sam? - westchnął, opierając głowę brodą na głowie córki. - Zbierz sojuszników. Nigdy nie ruszaj sama na akcję. Bądź przygotowana i czujna. I noś kamizelkę kuloodporną, dobrze? - wypowiedział to jakby jednym tchem, lecz jego ton był beznamiętny… Sam w ciszy wysłuchała ojca. - Jest jeszcze jeden. Nadaje się do tego trochę lepiej niż ja. - Mi na chwilę zamyśliła się. - Kto to był… wampiry. - Pominęła temat kamizelki. - Będziecie się pilnować z Ethanem? - Wampiry? To śledztwo oficjalne można wsadzić sobie do rzyci. - westchnął. - Ale to dziwne zjawisko, że się tak pijawki zorganizowały. - wzruszył ramionami, jakby od niechcenia. - Będę go pilnował. - puścił jej oczko. - Niech Gaia nad tobą czuwa, Sam. - ucałował ją w czoło. Mi wydawało się przez chwilę, że Luis zaraz zamieni się w crinos, ale równie dobrze mogło to być zmęczenie i dobór słów. - Kim jest ten “jeszcze jeden”? Jack? Tylko jego nie było na miejscu… - Tak… Gniew Nieba. - Mi odsunęła się od ojca i podeszła do biurka. Chwilkę stukała w nie palcem. - To rzeczywiście dziwne. Ktoś musi być na górze… ktoś cholernie charyzmatyczny. Dziewczyna podeszła do drzwi i położyła dłoń na klamce. - Muszę pogadać z Ethanem, ale… - Spojrzała jeszcze raz na ojca. - Jutro będę musiała się z kimś spotkać. Najpierw chcę ich właściwie pożegnać. - Po chwili namysłu dodała. - Najpóźniej w nocy chciałabym ruszyć z pościgiem. Ojciec tylko przytaknął. Uśmiechnęła się i opuściła pokój. Widziała światło palące się w salonie. Chciałaby by Ethan wiedział to wszystko ale jeśli nie wróci… Znów potrząsnęła głową by odgonić złe myśli i ruszyła do salonu. Chłopak siedział na kanapie i patrzył na ścianę, gdy weszła zerwał się i podszedł do niej. Mocno objął ją. - Jak tam? - Jego głos był dziwnie pewny, spokojny. Odkrywanie jego pokładów pewności siebie zaczynało sprawiać jej wiele radości. - Dobrze… dobrze, że jesteś. - Wtuliła się mocniej i nagle to wszystko wróciło. Matka na spotkaniach, pierwsze wspólne wypady do umbry. To jak będąc jeszcze szczeniakiem łapała ją za ogon. Pierwszy laptop, pierwszy kod… Z oczu popłynęły jej łzy. Przytuliła się mocniej i pozwoliła by te bolesne krople wsiąkały w koszulę Ethana. Usłyszała za sobą kroki ojca. - Wiesz gdzie jest pokój Sam? - Głos ojca był cichy, już dużo spokojniejszy. Czuła jak kolejne rozmowy z matką przelatują jej przez głowę. Te wszystkie kłótnie, te pouczenia… “Twoim obowiązkiem względem watahy jest podjęcie próby uzyskania wilkołaczego potomstwa.”. Czuła jak zaczyna drżeć. Ethan zaprowadził ją do jej pokoju. Wszystko tutaj pachniało Córką Sierpu. Położyli się na jej starym łóżku, ale nawet tutaj był zapach jej matki. Ryjek ściskał ją mocno, a ona cały czas starała się powstrzymać łzy i to potworne drżenie. Kurczowo łapała się jego koszuli szukając ciepła, wtulała się starając się zagłuszyć jego zapachem zapach matki. Ostrożnie zaczął ją całować. Delikatnie włosy, potem czoło, mokre od łez oczy i drżące usta. Tak jakoś udało się jej zasnąć. 7 listopada 2016 r., godzina 8:00, dom Małej Mi Obudziła się wykończona. Oczy piekły ją potwornie, mięśnie lekko bolały od tych drgawek. Było jednak lepiej. Ethan siedział na krawędzi łóżka i delikatnie gładził jej rozpuszczone włosy. Dziś zapach matki już tak jej nie przytłaczał. Obróciła głowę i pocałowała rękę chłopaka. Chciała mu powiedzieć o tym, że musi wyjechać ale zabrakło jej sił. - Głodna? - Jego głos był słaby. Musiał krótko spać… albo wcale. Dopiero teraz dotarło do niej, że wczorajszego dnia nie zjadła absolutnie nic. Jak na zawołanie w pokoju rozległo się burczenie jej brzucha. Ethan roześmiał się. - Wy… wybacz. - Ledwo wydusił to z siebie. Sięgnęła do jego głowy i przyciągnęła ją do siebie. Przez dłuższą chwilę całowali się mocno, trochę boleśnie. Gdy odsunęli się od siebie obojgu brakowało tchu. Ryjek wstał. Dopiero teraz zauważyła, że się przebrał. - Pójdę zrobić śniadanie. Weź prysznic, dobrze ci to zrobi. Mi przytaknęła tylko ruchem głowy i patrzyła jak opuszcza pokój. Odetchnęła ciężko. Ryjek zadbał o to by jej laptop znalazł się obok. Jakby wiedział, że potrzebuje go. Włączyła go i poszła wziąć zimny prysznic. W łazience poczuła jak bardzo jest głodna, jednak wróciła do pokoju i przejrzała dane ze sniffera. Van nadal był w Kennewick. Musieli się śpieszyć ale… najpierw ubranie. Wydobyła z szafy czyste ciuchy i ubrała się szybko. Zajmie się przywiązaniem ich do siebie w trasie. Wyłączyła laptop i wsunęła do kieszeni telefon. Gdy tylko opuściła pokój zaatakował ją zapach jajecznicy z bekonem. Błyskawicznie pokonała schody. W kuchni siedział już ojciec. Wyglądał jakby tej nocy nie spał. Patrzył nieobecnym wzrokiem przez okno i dopiero gdy jego córka wpadła do pomieszczenia odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął słabo. Ryjek stał przy kuchence i pichcił ich śniadanie. Mi podeszła do taty i przykucnęła obok jego krzesła, po chwili wtuliła się w niego mocno. - Już, już. - Ojciec pogładził ją po wciąż mokrych włosach. - Zjedz coś. To burczenie było słychać nawet tutaj. Zjedli posiłek w milczeniu. Mi starała się nie rozglądać po kuchni. Wszystko tutaj przypominało jej matkę. Ciszę przerwał dopiero Luis gdy po posiłku pili kawę. - Załatwiłabyś te kilka formalności? Chciał jej pomóc. Mi uśmiechnęła się do ojca. - Tak… wyskoczyłabym teraz na chwilkę. Nie chcę byś siedział tutaj sam… - Toż zostaje tutaj Ethan. Nigdzie go nie puszczam. - Ojciec uśmiechnął się do Ryjka. Poczuła dziwną ulgę. Spojrzała na chłopaka. Podniósł ręce w geście poddania. - Tak, tak zostaję tutaj. Leć i załatw to co musisz. Podniosła się i pocałowała go w usta. Czuła jak cały zesztywniał. Dopiero teraz zrozumiała, że po raz pierwszy zrobiła to przy ojcu. Odsunęła się i uśmiechnęła. Podeszła do taty i pocałowała go w czoło. - Niebawem wracam. 7 listopada 2016 r., godzina 10:00, dom Białego Ducha Pod dom Białego Ducha dotarła po kwadransie. Zaparkowała kilka działek wcześniej i zaczęła krążyć. Pani Snów zawsze po prostu tam… wkraczała. Ale stare wilkołaki traktowały się zawsze z szacunkiem. Ona była… nikim. Właśnie zamykała chyba dziesiąte kółko wokół domu starego teurga. - Jestem cholerną omegą! - Musiała to powiedzieć na głos. Cieszyła się, że osiedle było opustoszałe, bo wszyscy byli albo w szkole, albo w pracy. W tej sekundzie Duch po prostu się przed nią zmaterializował. - To cenne, że masz tego świadomość. Mi zamarła. Patrzyła z niedowierzaniem na starszego mężczyznę. Dopiero po kilku oddechach skłoniła się nisko. - Duch… - Cicho. Wejdźmy do środka. Samantha podążyła za mężczyzną. Znała jego dom bardzo dobrze. Często przysłuchiwała się tu rozmowom Pani Snów i Białego Ducha. Jej mentorka uważała, że to doskonała okazja by pomogła mu przy okazji ogarnąć dom. Teraz wchodząc do środka poczuła dziwną pustkę. - Postanowiłaś w końcu zakończyć naukę? Mi skrzywiła się słysząc poważny ton i lekką pogardę w głosie Ducha. Wiedziała, że to tak się skończy. Pani Snów miesiącami nalegała by zakończyła naukę Apelu Poległych. Miała pomóc przy odprawieniu apelu dla Lestera ale… pokłóciła się z matką. Teraz nawet jej … przygryzła wargę i pochyliła głowę. - Zostaniesz tu na cały dzień, zakończysz nauczanie jak przystało na uczennicę Pani Snów. Czy ona usłyszała w jego głosie smutek? Spojrzała na Białego Ducha. - Mistrzu… mój ojciec. - Luis lepiej rozumie co się wydarzyło niż ty! Zamilkła. Skłoniła się nisko i skupiła wzrok na podłodze. - Wybacz… Czy przyjmiesz mnie na nauki Biały Duchu? - Tylko przez wzgląd na panią Snów i Córkę Sierpu. Jak udało im się… - Mężczyzna machnął ręką i ruszył w stronę swojej pracowni. - Zadzwoń do ojca, poinformuj też Gniew Nieba, że odprawisz rytuał dziś wieczorem. Oczekuję cię w pracowni. - Tak mistrzu. Rozmowa z ojcem przebiegła spokojnie. Biały Duch miał rację… jak zwykle. Luis rozumiał więcej od niej. W tej chwili miała wrażenie, że był nawet Garou bardziej niż ona. obiecała, że wpadnie się pożegnać i napisała szybkiego smsa do Jacka. “Apel 22:00 dziś caern. Potem polowanie. Jedziemy hammerem?” Odpowiedź przyszła po sekundzie. “Ok, będę o 20:00 po Ciebie.” Chwilę patrzyła na przesuwające się linie MyMy i wyłączyła telefon. Nie pamiętała kiedy ostatnio to robiła. Zaklęty w urządzeniu duch podtrzymywał baterię, a ładowała go bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Jednak w pomieszczeniu do którego planowała wejść on nie mógł działać. Dopiero teraz zdjęła kurtkę i rzuciła ją na oparcie fotela. Powoli ruszyła w stronę dobrze sobie znanych drzwi. Odetchnęła ciężko i delikatnie uchyliła wrota prowadzące do “pracowni” taurga. Przekraczając próg jeszcze raz pokłoniła się nisko mistrzowi i zamknęła za sobą drzwi. Patrząc na jego poważną skupioną twarz, przez którą przemykał się cień smutku, zdała sobie sprawę, że zapowiadał się ciężki i długi dzień. 7 listopada 2016 r., godzina 19:00, dom Małej Mi Mi zaparkowała na podjeździe i wykończona wygramoliła się z auta. Myśl o tym, że teraz ma się spakować i jeszcze powiedzieć Ryjkowi, że wyjeżdża dobijała ją. Nie do końca wiedziała co ma zrobić. Chciała mu opowiedzieć o wszystkim. O tym kim jest dlaczego to robi. Jednak miała raptem dwie może dwie i pół godziny na to by zebrać rzeczy i ruszyć. Sniffer nadal wskazywał na Kennewick ale nie miała pojęcia czy wampiry nadal tam są, a potrzebowała świeżego tropu. Powoli weszła do domu. Zapachniało kurczakiem. Z kuchni wyszedł Ryjek, był dziwnie poważny. Ucieszył się na jej widok ale w oczach było coś jeszcze. - Wchodź. Właśnie skończyłem obiad. - Wrócił się do kuchni, gdy zaczęła zdejmować kurtkę. - Luis powiedział, że musi podskoczyć na chwilę do domu pogrzebowego. Powinien niebawem wrócić. Mi stanęła w drzwiach pomieszczenia i oparła się o ościeżnicę. - Co się stało? - Nic. - Odpowiedź była za szybka, z resztą Ryjek nigdy nie potrafił kłamać. Podeszła i objęła go od tyłu. - Rozmawiałeś z ojcem o tym, że wyjeżdżam? Przytaknął ruchem głowy. Mi wtuliła się w niego mocniej. - Zostaw to i chodźmy do mojego pokoju. - Sam ja… - Obrócił się do niej, jednak gdy tylko spojrzał jej w oczy głos ugrzązł mu w gardle. Znów tylko przytaknął. Mi chwyciła go za rękę i pociągnęła go na piętro. W korytarzu niemal wpadli na ojca. - Sam co ty… - Musimy pogadać. Za chwilkę wrócimy na obiad. - Mi wyminęła Luisa ciągnąc chłopaka. Już u szczytu schodów usłyszała ciche słowa ojca. - Już ja widzę tą chwilkę. Mi wprowadziła Ryjka do pokoju i zamknęła za nimi drzwi. Nim chłopak zdążył coś powiedzieć pocałowała go mocno. Jej ręce bez problemu znalazły drogę pod jego koszulę. Całowali się długo już niemal odruchowo pozbywając się przy tym kolejnych części ubrań. Gdy wylądowali nago na małym łóżku chłopak mocno ją przytulił. - Sam nie chcę byś wyjeżdżała. Dziewczyna usiadła na nim okrakiem i spojrzała z góry. - I tak wyjadę. Są obowiązki, których muszę dopełnić. - Co wy macie z tymi obo… Mi położyła mu rękę na ustach. Gdy ucichł delikatnie pogładziłą jego policzek. - Wyjeżdżam i tyle. Naciesz się mną zamiast gadać. 7 listopada 2016 r., godzina 22:00, caern Spotkali się w parku, pod postaciami wilków. Najdziwniejsza grupa jaką mogły oglądać okoliczne zwierzęta. Biały duch, pod postacią potężnego białego wilka był był niemal tak duży jak błękitny Gniew Nieba. Mała Mi mogła wyglądać przy nich jak lisek. Mimo, że księżyc był w pierwszej kwarcie wraz z gwiazdami dobrze oświetlił polanę znajdującą się na niewielkim wzniesieniu. Za plecami poczuli delikatny wiatr. Niosąca Czerwień gdy tylko zasiedli patrząc w niebo zaczęła inkantację. Coś co z zewnątrz mogłoby być tylko dziwnym pomrukiem niosło w sobie wielką pochwałę i liczne wspomnienia o wymarłej wataże. Mała Mi starała się przykryć smutek dumą. Wiedziała, że wilkołaki zginęły w najszlachetniejszy możliwy sposób… w walce. Ale jej matka… powstrzymała się. Musiała się skupić. Czuła, że wokół przybywa innych Garou, jednak nie rozejrzała się. Wyparła wszystkie zbędne myśli i skupiła się na tym by w inkantacji przybliżyć poległych Gai. Powoli jej pomruk przemienił się w wycie, do którego dołączyli Biały Duch i Gniew Nieba, a za nimi wszystkie wilki zgromadzone na polanie. Apel zakończył się sporo po północy, Mi umilkła jako pierwsza. Biały Duch wstał i odszedł. W jego ślady podążyli inni. Wzrok niosącej czerwień skupiony był na rozgwieżdżonym niebie. Czuła ulgę, dumę, że udało się jej uczcić pamięć poległych. |
|
8 listopada 2016., godzina 1:30, Boise National Forest - caern Mała Mi po dłuższej chwili powróciła do formy homida. Dopiero teraz obejrzała się na Gniew Nieba. - To co wujaszku, czas zapolować na kilka pijawek? - Na jej twarz wypłynął dobrze znany Jackowi uśmiech. Reed powoli przyjął formę człowieka. Stał kompletnie nagi wpatrując się chwilę w twarz Samanthy. - Wiesz, gdybyś jeszcze jedną rzecz dla mnie machnęła? Całkowicie bez skrępowania podszedł do żółtej terenówki, wyjął torbę z ubraniami. - Potrzebuję spodnie, gacie, i koszulkę. Wiesz… to jest męczące gdy zostaję bez ubrania po przemianie. Możesz to ze mną związać? Patrzył na stojącą na przeciw rozebraną dziewczynę. Dziwnie się czuł. Choć musiał przyznać, że pod wieloma względami była podobna do swojej matki, to jednak niski wzrost powodował, że Jack odruchowo traktował ją jak dziecko. To co widział przed sobą nie przypominało ciała małej dziewczynki. Mi podbiegła do auta i sama też sięgnęła do torby. Na całym ciele miała gęsią skórkę. Jednak był listopad. Szybko wcisnęła się w bieliznę i narzucała kolejne warstwy. - Nie ma problemu, ale wolałabym by księżyc wyszedł z kwarty. - Szybko wcisnęła się w kurtkę i chwilę tarła dłońmi o ramiona. - Będzie mi prościej. Wytrzymasz jeszcze jeden dzień bez spodni? Dziewczyna wyszczerzyła zęby. Po chwili sięgnęła po telefon i sprawdziła lokalizację czerwonego vana. Jack założył bieliznę, a po chwili wciągnął na siebie resztę ubrań. - Przyznaj, że to pretekst, żeby pooglądać mój tyłek. Poczochrał przy tym włosy dziewczyny. - Dobra, wskakuj, jedziemy się zdrzemnąć i wyruszamy z rana. Mi wskoczyła do auta teraz jeszcze bardziej doceniając podgrzewane fotele. Sięgnęła po leżący na tylnym siedzeniu laptop i go odpaliła. - Skoro tak stawiasz sprawę… - Jej uśmiech się poszerzył. - To najwygodniej będzie mi dokonać tego, jakże złożonego, rytuału za cztery dni. Jack zagryzł zęby. Cóż, wszystko zapowiadało zew wolności. - Za jakieś dwie godziny będziemy w Ontario. Znajdź nam proszę pokój ze śniadaniem. Hummer ruszył bezszelestnie przez las, aż dojechał do utwardzonej nawierzchni. Gdy tylko Jack przyspieszył do silnika elektrycznego dołączył silnik spalinowy. Zaowocowało to potężnym warkotem. Mi już zabrała się za poszukiwanie ich zagubionych pijawek. Wolała nie odwlekać dojazdu do Kennewick, ale to Gniew Nieba prowadził i to on decydował o spaniu. Szybko namierzyła swoje ulubione autko i przerzuciła Sniffera na sprawdzanie jego trasy i wyszukiwanie kto wsiadał i wysiadał z vana. Musiała odtworzyć losy samochodu z dwóch ostatnich dni i miała nadzieję wyłapać choć kilka z twarzyczek jego pasażerów. Gdzieś musieli zalec na dzień i ona chciała wiedzieć gdzie. - Nie ma problemu wujaszku. - Coś w tonie głosu Małej Mi, nawet tak nienawykłej do kontaktów z ludźmi jak Jack osobie, mogło sie wydać niepokojące. Sytuacji nie poprawiał też ten dziwnie szeroki uśmiech gdy “wyszukiwała” hotel. Nie minęło 5 minut jazdy i zaczęła cicho nucić. - “hear the call behind the dark…” Postanowiła troszkę się rozruszać po przerwie. Włamała się do danych hotelu korzystając z kompa hakera, który ją ostatnio wkurzał i wpisała swoje dane w rezerwacji z wczorajszą datą. To było lekkie łatwe i przyjemne. Sprawdziła dane ich banku. Odpaliła kilka zombiaczków, które po wpisaniu kilku komend zaczęły wykonywać transakcje przez serwer banku, korzystając z tej okazji zrobiła przelew z konta córki właściciela hotelu na ich nocleg. Uśmiechnęła się widząc, że konto było spięte z kontem ojca. Troszkę grzebania w kodzie i transakcja oficjalnie była zaksięgowana na wczoraj. Przelew nazwała “spotkanie ze słodziaczkiem”. Grzecznie wycofała się sprzątając po sobie ścieżkę. Na pożegnanie wyczyściła komputer Bl4n0w1_63 i spaliła mu procesor. Po chwili w nawigacji Jacka pojawił się adres i nazwa hotelu. 8 listopada 2016., godzina 3:37, Best Western Inn, 51 Goodfellow St, Ontario Gdy tylko zajechali pod wskazany adres Mi radośnie wyskoczyła z auta wraz z laptopem i wydobyła z bagażnika torbę z ubraniami. Z tego co Jack zdążył zauważyć chyba wybrała najdroższy hotel w okolicy, na szczęście tuż przy trasie. - Zaczekam na ciebie w środku! Jack odstawił Hummera na hotelowy parking. Ziewał przy tym. Gdy wszedł do loggi hotelu sięgnął po kartę, żeby uiścić opłatę. Jednak jak się okazało pokój został opłacony przez internet przy rezerwacji. Na szczęście ospały łysielec zdawał się roztargniony i stwierdził, że widocznie zapomniał. Mi poprowadziła go radosnym krokiem do pokoju, który szybko okazał się być dwupokojowym apartamentem. - Na prawo jest sypialnia. - Wskazała palcem na jedne z drzwi prowadzących z przedsionka, sama przeszła do czegoś w rodzaju salonu. Kurtkę rzuciła na barek, a sama rozsiadła się z lapkiem na podłodze. - Wyśpij się. - Nie możesz zarywać nocki. Musisz być sprawna. Pijawki nie będą wyrozumiałe. Pamiętaj o tym. - Ruszył pod prysznic. Z łazienki wyszedł wprost do łóżka. Mi była pewna, że minęło mniej niż pięć minut od momentu opuszczenia przez Jacka łazienki, do chwili, w której rozległo się ciche pochrapywanie Dziewczyna uśmiechnęła się słysząc chrapanie i wyjrzała przez okno. Pozwoliła sobie na głębszy oddech i już poważniejsza spojrzała na laptop. Sniffer usuwał nagrania ich auta z kamer, na trasie, którą przyjechali. Rozsiadła się wygodniej i spojrzała na zegarek. - Do wschodu jeszcze ponad 4 godziny… prześpię się w aucie. - Przetarła oczy i zaczęła wyszukiwanie kolejnych farm, które mogłyby by jej pomóc. Gdy program rozpoczął pracę podeszła do okna i skupiła swój wzrok na znikającej tarczy księżyca. Z jej ust popłynął cichutki hymn ku chwale Luny. Nie pamiętała kiedy ostatnio to robiła, ale teraz, ta święta pieśń, którą matka śpiewała jej gdy była bała, wydała się jej dziwnie bliska i potrzebna. 8 listopada 2016., godzina 9:40, Best Western Inn, 51 Goodfellow St, Ontario Budzik w smartfonie zadzwonił o 9:30. Jack odruchowo przesunął go o dziesięć minut. Musiał przyznać, że nawet się wyspał, choć kilka godzin z pewnością by mu pomogło. Niestety, jak w wielu hotelach, tak i tutaj śniadania serwowali do godziny 10:00. Szybko się ubrał i ruszył do części restauracyjnej. Jadł niemal w biegu. Wypił dwie kawy niemal jedna po drugiej. Poprosił też o spakowanie dwóch solidnych porcji kanapek “na wynos”, co oczywiście miało zostać doliczone do rachunku za hotel. Jack zastanawiał się przez moment któż za sprawą Samanthy sponsorował ich nocleg i śniadanie. Po chwili postanowił poprosić o trzecią porcję kanapek na wynos. Wrócił do pokoju, przysiadł na podłokietniku kanapy, podsunął pod nos Mi kanapkę, a na stole położył kawę w papierowym kubku. - Mówiłem, żebyś nie zarywała nocki. Zjedz coś. Pakujemy się i jedziemy dalej. Mi przeciągnęła się i podeszła do stołu. Z uśmiechem upiła kawy. - Jeśli nie chcemy być pożywką dla pijawek, któreś z nas będzie zarywało nocki. - Mrugnęła do mężczyzny i odstawiła kawę. - Na razie zanosi się na to, że nadal są w Kennewick. - Zdjęła sweter i już chciała zacząć zdejmować spodnie, gdy coś ją tknęło. - Wezmę prysznic i możemy jechać. - W ubraniu przeszła do łazienki. - Uważasz, że są w stanie nas tak szybko zlokalizować? Przecież to relikty przeszłości. Mają po dwieście, trzysta lat. Większość pewnie nie umie nawet telefonu komórkowego obsłużyć. Jack spakował swoja wojskową torbę podróżną. - Lecę do samochodu. Nie ma co się ociągać. Za jakieś trzy i pół godziny będziemy w Kennewick. Wiesz gdzie śpią te skurwiele? - Reed sprawdził naboje w bębnie swojego Colta. Dziewczyna zatrzymała się w drzwiach łazienki i obejrzała na starszego wilkołaka. - Matka nauczyła mnie przede wszystkim tego, że wróg zawsze może być o krok przed nami. Sniffer jeszcze pracuje. Na razie wiem gdzie jest ich auto. - Weszła pod prysznic zamykając za sobą drzwi… może odrobinę za mocno. Jack schował broń do kabury. Mała miała rację. Ktoś powinien czuwać w nocy. Cóż, to nie miało znaczenia w tym momencie. Teraz jechali zniszczyć kolejne leże Żmija. Wyszedł z hotelu i wciągnął głęboko powietrze. Zapach asfaltu i spalin. Pajęczyna Tkaczki oplatała coraz większą część świata. Naturalny porządek rzeczy. Łysielec siedział w samochodzie i stukał w kierownicę. Słuchał wiadomości w radiu. Sprawdzał maile i wiadomości od Jenny. Miał chwilę, zanim Samantha wyjdzie z hotelu. Mi wyszła z łazienki tym razem w samej bieliźnie. Powoli ubierała się oglądając dane wyrzucone przez Sniffera. Program zauważył, iż ulubione autko Małej zatrzymało się przy szkole Southridge High School, gdzie nauczycielem był jeden z przyjaciół Córki Sierpu, Fianna imieniem Jason Rosemary. Z samochodu wysiadły trzy wampiry, a przynajmniej tak to wyglądało. Dwójka od razu wskoczyła do kanałów, a trzeci, ten najbardziej paskudny, z tatuażami na twarzy, wsiadł z powrotem do vana i odjechał. Przespał się w Brentwood Apartments, a w nocy wyskoczył na trasę do Spokane. Podczas pobytu w Brantwood, spotykał się kilka razy z młodą kobietą, która przychodziła do niego wyłącznie po zmroku i zostawała tam. Nazywa się Maria Ramirez, jest z pochodzenia meksykanką, do stanów przyjechała pięć lat temu. Nie pracuje od jakichś trzech, śpi w Brentwood Apartments od dwóch, jeździ Fordem Shelby GT, za wszystko płaci gotówką. Brak jakichkolwiek podejrzeń ze strony policji co do handlu narkotykami, brak powiązań z półświatkiem. Jedynie ten dziwny koleś... nazywający się Kenndrick Ty’chon, przynajmniej w dokumentach. Imigrant z Europy, brak jakiegokolwiek zatrudnienia i źródła dochodów, nawet nie ma podanego miejsca zamieszkania... Mi zgarnęła szybko swoje rzeczy i wybiegła do samochodu, rzucając tylko klucze na ladę recepcyjną. Wskoczyła do hammera i postawiła laptop na desce rozdzielczej. Swój bagaż wrzuciła na tylną kanapę. Po drodze już ustawiła MyMy adres, więc gdy tylko znalazła się w aucie jej telefon podpiął się do nawigacji i ustawił trasę. - Jedziemy do Kennewick. Gaz do dechy staruszku, mam nadzieję, że zdążymy. - Szybko opowiedziała Gniewowi Nieba o Jasonie i wampirach. Jack powoli wytoczył żółtego potwora z parkingu. Dopiero po wjeździe na międzystanową 84 pozwolił sobie docisnąć. - Masz jakiś kontakt do tego Jasona? Może warto go ostrzec? Jakby nie patrzeć my mamy jeszcze kilka godzin drogi. Wprawdzie słońce jest wysoko, ale nie powinniśmy ich lekceważyć. Ton Reeda był inny niż dotychczas. Jakby poważniejszy. - Jeszcze nie. - Mi włamała się na konto z kontaktami swojej matki. Będzie musiała opróżnić jego zawartość, ale teraz… nie nadal brakowało jej sił. Po kilku sekundach wybierała numer Jasona. - Taaak? - usłyszała ospały głos w słuchawce. - Kto dzwoni? - Samantha… Nosząca Czerwień. - Mi szybko odnalazła sygnał i wpisała Snifferowi kilka komend by zaczął wyszukiwać wilkołaka. - Córka Isabelli Williamson... - Przez dłuższą chwilę niemal starała się z siebie wypchnąć prawdziwe imię matki. - Córki Sierpu. - Witaj, Samantho. - usłyszała w słuchawce. Głos był lekko zdezorientowany, trochę smutny. - Słyszałem, co się stało. Moje kondolencje... - Jason był szczery, to Mi mogła wyczuć. - Dziękuję. Tak się składa, że jestem teraz na małych łowach w związku z tym co się stało. - Dziewczyna cały czas miała obawy. Czy wilkołak może być na podsłuchu… na ile rzeczywiście jest zagrożony. - Kilka pijawek, które ścigam jest w twojej okolicy. - Opisała to co widziała. - Chciałam cię tylko ostrzec. - Rozumiem. - usłyszała tylko krótkie, żołnierskie stwierdzenie. - Jeżeli dobrze rozumiem, będziesz przejeżdżać przez Kennewick? Chcesz sprawdzić ten trop? - Tak. Bardzo mi zależy by ich nie wybito nim tam się pojawię. - Akurat to mogę ci zagwarantować. Moja wataha to głównie młodziki, brak im doświadczenia potrzebnego, by walczyć z wampirami. - Jason również nie brzmiał jak wojownik. - No a ja mam zajęcia do trzynastej trzydzieści. Ale myślę, że będę mógł ci jakoś pomóc... - ostatnie zdanie wypowiedział lekko niepewnym tonem. - O której będziesz w Kennewick? Mi zerknęła na GPS - 3-4 godziny. Będę się kontaktować. - Jasne. Do zobaczenia. - Nim się rozłączył, usłyszała jeszcze, jak mówił coś o trójkącie pitagorejskim. Dziewczyna zakończyła rozmowę i odetchnęła. - Będzie na nas czekał z jakąś pomocą. Brzmiało jakby nie byli to wojownicy. - Mi przerzuciła spowrotem Sniffera do wyszukiwania danych o Danielu Artmanie i tym Baccobie. Mymy gdy już udało się jej na zlokalizować wampira w tatuażach i tamtych dwóch cały czas nadzorował okoliczne kamery. Przez chwilę uważnie przyglądała się procesom upewniając się czy nie powinna podpiąć kolejnej farmy. - Zająć się związaniem tych twoich ciuszków? - Pytanie padło znikąd i było o tyle dziwne, że dziewczyna uznała to za doskonały moment na wpisanie kilku kolejnych komend. Zaangażowała kilka zombiaczków i włamała się do dwóch kolejnych farm, gdy się tym zajmowały rozdzieliła Sniffera na bliźniacze programy i narzuciła bliźniakowi wyszukiwanie sygnału w podziemiach Kennewick w okolicy szkoły. - Teraz nie mamy czasu. Mówiłaś że za kilka nocy się tym zajmiemy. Może wtedy? Jack wskoczył na skrajne lewy pas i przyspieszył. Żółta bestia wyświetliła ostrzeżenie o zwiększonym zużyciu paliwa. Wilkołak wybrał z przycisków na kierownicy opcję ignorowania komunikatu. Potem z listy wybrał uruchomienie muzyki z podłączonego zdalnie telefonu. Po chwili z głośników rozległ się dźwięk skrzypiec. muzyka Gniew nieba musiał przyznać, że go to uspokajało. Potrzebował wychłodzić swój umysł. Wiedział, że nie spocznie, póki ich wszystkich nie wybije. Wiedział, że musi zebrać jeszcze sporo wampirzych kłów zanim zemsta się dopełni. W międzyczasie zadzwoniła komórka. Jenny. Reed jedynie zagryzł zęby. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Miał obowiązki. Czas nie działał na ich korzyść. Pijawki szybko mogą się zorientować co planują. Mogą w końcu zastawić pułapkę - Dopadniemy ich za dnia. W kanałach. Może tym razem uda nam się uzyskać jakieś odpowiedzi. Jack jedynie co jakiś czas odwracał się, żeby zobaczyć wychwycone i wyostrzone kadry z kamery, które przedstawiały kolejne poszukiwane wampiry. Lub prawie wampiry. Mi odstawiła laptop pod nogi i usiadła po turecku na fotelu pasażera. - Żartowałam sobie z tymi kilkoma nocami. - Mrugnęła do Gniewu Nieba mimo, że nie mógł tego zobaczyć. Kazała MyMy zablokować powiadomienie o rozpiętych pasach i dopiero wtedy je odpięła. Po kilku głębszych oddechach objęła się ramionami i przymknęła oczy. Szept słów rytuały przeplatał się z dźwiękiem skrzypiec. Mrugnęła kontrolka przy kierownicy. - Nie hakuj proszę tego samochodu. - Powiedział Jack - Moje pokolenie wyłączało takie rzeczy manualnie. Mi nie odpowiadała dłuższą chwilę. Nie przerywała szeptu, a gdy skończyła jakby się otrząsnęła. Przeciągnęła się, kładąc nogi na desce rozdzielczej. - Dzięki niech będą dobrej Gai… - Spojrzała na wilkołaka jakby właśnie coś do niej dotarło. - Za twoich czasów nie było czego hakować. To jak wujaszku? - Prehakowaliśmy - rzucił tylko bez wyjaśnień. - Tak, tak… młotkiem i śrubokrętem. - Mi sięgnęła po telefon i zerknęła na pracę programów. - Na pewno nie związać z tobą ubrań, nie to że nie lubię oglądać twojego tyłka wujaszku, ale słyszałam że pijawki są często gejami. - Jeżeli się da, bez angażowania w to zbytniej uwagi i nie opóźni to naszego dojazdu na miejsce, to możemy spróbować. - rzekł z powątpiewaniem. Nie znał się na rytuałach. Jako Alfa, powinien się znać. Zagryzł zęby. Mi uśmiechnęła się i odłożyła telefon. Nim zdążył zareagować wgramoliła się mu na kolana siadając tak by mógł widzieć drogę. - Mama by zrobiła to bez takich akcji, ale wiesz ja, a “Ona”. - Ostatnie słowo zaintonowała dziwnie, zupełnie jakby kogoś cytowała. Mi chwyciła go za kurtkę. Momentalnie spoważniała. - Muszę mieć kontakt z tym co wiąże. Przymknęła oczy i po chwili z jej ust znów popłynęły ciche słowa rytuału. Choć Jack miał siebie za poważnego faceta, to i tak nie umiał ukryć rumieńców gdy mijali żółty autobus szkolny, a szereg nastolatków obserwował jak siedząca przodem do niego dziewczyna wsuwa mu ręce pod ubranie. Chciał… starał się skupić na jeździe. Jednak wizja nastolatków przyklejonych do szyb bardzo go rozpraszała. Tak jak wcześniej Mi po dłuższej chwili otrząsnęła się, jakby się wybudzając. Lekko zmęczona oparła się o jego ramię. - Ok… - Chwilę siedziała tak po czym wyprostowała się i spojrzała na niego. - To ja się prześpię na tylnej kanapie. Obudzisz mnie jak będziemy blisko? Nim zdążył odpowiedzieć zeszła mu z kolan i chwytając telefon przeszła między fotelami na tył. Nagle okazało się, że będąc tak małym, można korzystać z hummera niemal jak z domu. Dziewczyna rozłożyła się prawie prostując nogi i momentalnie zasnęła. - Obudzę cię Mała, nie martw się - powiedział już bardziej do siebie, niż do zasypiającej wilkołaczycy. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:48. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0