Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-10-2016, 20:39   #1
 
Corrick's Avatar
 
Reputacja: 1 Corrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwuCorrick jest godny podziwu
[Łowcy] Polowanie

19 października 2016, godzina 0:55
prywatny apartament, Chicago


Obudziła się z krzykiem, siadając na łóżku. Oddychała płytko, łapiąc z trudem powietrze, obserwowała otoczenie. Wszystko było tak, jak w momencie, gdy kładła się spać. Podeszła do okna, podziwiając panoramę miasta.


Wiatr delikatnie poruszał zasłonami przez szparę między oknem a futryną. A może to wcale nie był wiatr? Może tam ktoś był? Mogła przysiąc, że jest sama w pomieszczeniu, ale czy miała tego pewność?
- Svetlano… - usłyszała za sobą. Odwróciła się raptownie, wpadając w ręce wampira…

* * *

Zerwała się z łóżka i wyjęła nóż spod poduszki. Jej ciężki, urywany oddech zdradziłby jej położenie nawet głuchemu, cóż dopiero wampirowi. Fotokomórka wychwyciła ruch i system automatycznie zapalił światło. Była sama w pokoju, a cała sytuacja była tylko złym snem…

Nadezhda nie wypuściła noża z dłoni i pomimo dobrego widoku na rozświetlone pomieszczenie jeszcze raz rozejrzała się, a po tym jeszcze raz... i ostatni raz tak dla pewności. Padła ponownie na poduszkę, wciąż trzymając nóż. Leżała tak dłuższą chwilę wpatrzona w sufit jakby miał dać jej odpowiedzi na najbardziej egzystencjalne z pytań, po czym zakryła oczy jedną dłonią (drugą wszak musiała wciąż trzymać nóż) i warknęła słabo przecierając oczy.

Czy ona jeszcze pamiętała co znaczy spokojny, odprężający sen bez koszmarów? To było zbyt dawno, aby nie być już legendą...

Westchnęła i odwróciła głowę na bok, aby spojrzeć na godzinę wyświetlaną przez budzik. Prawie trzecia... trzecia... w nocy...? Po prostu świetnie... Co ona wciąż robi w łóżku? Czy powariowała? Rozejrzała się (jeszcze raz!) dziękując w duchu sobie, że swój piękny apartament ma jednopokojowy, a nie jakiś większy, z zakamarkami i całą resztą przyjemności... a w takich zakamarkach lubią przebywać... koszmary...

Uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Może jeszcze dalej sama będziesz się zamęczać, czemu nie! Jakby ci było mało tego wszystkiego, chrzaniona masochistka, którą każdy by posądzał o zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne i dziką paranoję, a to wszystko to tylko zdrowy rozsądek, z powodu którego wciąż ma się skórę tam, gdzie trzeba...!

...ale może sprawdźmy to pomieszczenie jeszcze raz... tak dla pewności... noc jest...

Kiedy przeszła całość apartamentu jeszcze raz i dzięki temu trochę się uspokoiła, ruszyła do lodówki, w której trzymała drugą najważniejszą z rzeczy swego życia. Otworzyła lodówkę, aby spotkać się z prawie pustym wnętrzem (kto by zamawiał to żarcie robione na szybko, nie uchodzi), ale posiadające wciąż jedyną ważną dla siebie zawartość. Nadezhda wyciągnęła butelkę, czegoś co od lat potrafiło chociaż trochę ukoić jej nerwy, płynne bogactwo, jakiego prawdziwa siła i szlachectwo zostało tak zrównane z błotem, że teraz każdy pijaczyna tapla się w tych pomyjach dumnie zwanych wódką. Bezwiednie wręcz przysunęła do siebie kieliszek stojący na ladzie kuchennej i nalawszy do cna wódki wypiła ją szybkim ruchem rozkoszując się palącym uczuciem rozchodzącym się w jej gardle, zmierzającym ku żołądkowi. Chciała już nalać dalej z tej resztki pozostałej w drogiej butelce, jednak zatrzymała rękę.

Nie... Nie teraz... Przecież zaraz jej się skończy...

Była zła na siebie, że nie zaopatrzyła się w więcej tej świętości, ale z drugiej strony zrobiła to umyślnie, jako że nie miała wystarczającego poczucia bezpieczeństwa, aby pozwolić sobie na całkowite rozluźnienie, chociaż pragnęła tego, och, jak pragnęła... Odstawiła z ciężkim sercem mizerną resztkę wódki, za której wartość wyżywiłaby się niejedna rodzina przez miesiąc i podeszła do drzwi apartamentu nasłuchując uważnie... wciąż z nożem w ręku, chociaż nie miała pojęcia po co, skoro był żałosną bronią przeciw temu wszystkiemu.

Wyciszyła swój oddech mając nadzieję, że brzuch nie postanowi zaburczeć, bo w sumie nie pamiętała kiedy coś konkretnego w niego wrzucała, a to i tak wymagałoby teraz wyjścia w noc, jako że zazwyczaj dnie przesypiała… o ile w ogóle postanowiła spać.

Całkowita cisza postawiła ją w dosyć niepewnej sytuacji. Usłyszała kroki na korytarzu. Takie, których dźwięk kojarzył się z mocno okutymi stopami w opuszczonej posiadłości gdzieś, dawno temu, w zamierzchłych czasach… Potrząsnęła głową i wsłuchała się ponownie w ciszę. Czyżby umysł płatał jej figle?
Usłyszała dźwięk windy, która zatrzymała się na tym piętrze. Wyszły z niej dwie pary stóp - jedna w szpilkach, idąca szybciej, druga w adidasach, trochę wolniejsza, za to dysząca zdecydowanie szybciej. Po chwili ucichły obydwie…

Spokój, spokój, spokój, nie rób z siebie jakiegoś dzieciaka Malkava, proszę cię. To był tylko koszmar, które powinny być ci równie znane co rodzona matka. Nic się przecież nie dzieje, zupełnie nic, zupełnie... Może jednak przydałoby się trochę więcej wódki…

Potrząsnęła głową wciąż zła na siebie, że nie obudziła się przed zachodem słońca. Siedzenie samej w ograniczonej przestrzeni apartamentu po zmroku nie działało dobrze na jej nerwy, które i tak w swoim mniemaniu miała dość konkretne… w końcu wciąż trwała przy zmysłach i miała się dobrze, prawda? Prawda?

Oparła się ciężko o ścianę oddychając miarowo, jak najciszej. Czemu się bała? Czy to nie jej powinni się bać…? Nadezhda skrzywiła się z parodii uśmiechu z tego mało śmiesznego żartu. Pff, ona się nie bała. Po prostu miała bardzo wyczulony zmysł samoprzetrwania, trochę za bardzo, i to wszystko. Każdy rozsądny powinien taki posiadać w tych czasach… Ech, kiedyś było o wiele łatwiej…

"Nie odrzucaj strachu… On pomaga przetrwać" powiedział jej kiedyś jeden z tych, którzy dokładnie wiedzieli o czym mówi, mający wtedy większe doświadczenie w tym wszystkim…kiedy jeszcze żył. Niestety, nawet największa paranoja nie daje całkowitej pewności przeżycia wszystkiego kiedy śnieg zasypuje ci oczy, a strach… jest trochę jak wódka. W zbyt dużej, niekontrolowanej ilości przyćmiewa umysł pozostawiając cię osłabionym...

...ale paranoja (której oczywiście jakiejś szczególnie wielkiej nie miała) to już inna sprawa.

Padła spać, oczywiście, w ubraniu, trochę ze zwykłego przyzwyczajenia, trochę z praktyczności tego rozwiązania, bo przecież nigdy nie było wiadomo kiedy będzie trzeba reagować… bardzo… szybko… Jeżeli chciała wyjść stąd to musiała mieć ze sobą kilka damskich rzeczy, a jeżeli chciała zostać… to tym bardziej. Tak więc po chwili miała już w kaburze przy pasie swoją strzelającą zabawkę, z drugiej strony przy ścianie ustawiła mało uroczy kawałek ostrego metalu zwanego dumnie szpadą (tak go reklamowali w sumie, co było wielkim nadużyciem tego słowa i jeszcze większym poniżeniem dla prawdziwych egzemplarzy), który niestety był na tyle niemożliwy w próbie ukrycia na zewnątrz, że Nadezhda długo się zawsze zastanawiała się czy (chociaż byłoby to pożądane) i jak (co było problematyczne) zabrać go ze sobą. Żałowała, że nie ma nic lepszego, ale najpewniej potrzebowała by kogoś, kto zrobiłby coś takiego na zamówienie, co oczywiście zabrałoby czas, który był, ironicznie, limitowany…

...chociaż czy teraz już przestał być tak bardzo ograniczony…?

W rosnącej złości poszukiwała trzeciej, arcyważnej rzeczy, którą w końcu znalazła pod łóżkiem. Musiała się stoczyć podczas jej snu, jako że z uporem maniaka starała się ją trzymać w pobliżu. Umiejscowiła na swoim miejscu niczym najświętszą relikwię drewniany kołek. Kobieta obędzie się bez kosmetyczki, ale bez tego się nie da...

Przewiesiła przez bark swoją nieocenioną, kobiecą torbę. Musiała stąd wyjść, w końcu wyjdzie, bo jeszcze trochę i zwariuje… tylko chwila…

Ponownie ustawiła się nieopodal drzwi opierając się plecami o ścianę, ale tym razem nie tylko nasłuchując. Biorąc głębszy oddech skupiła się na tym, czego w tym momencie potrzebowała najbardziej. Musiała sprawdzić czy jakiś komar nie lata gdzieś w okolicy… tak dla uspokojenia swojej paranoi, przecież po nic innego!

Kto by się koszmarem przejmował, kiedy ma takowe rozrywki bez przerwy?

Wyraźnie wyczuła jego zapach. Był niedaleko, może nawet na korytarzu. Śmierdział krwią, ściekami i czymś, co można by było określić jako zapach kiszonych ogórków. Nie był dalej od niej niż 50 metrów, tego była pewna…

Przeklinałaby, ale to nie było w jej stylu, więc ograniczyła się do bolesnego skrzywienia i oskarżania świata o to wszystko, a w szczególności okrutnego Boga, który karał ją za nie jej grzechy. Złapała za szpadę rozważając bardzo szybko, zupełnie jak wtedy, gdy musiała improwizować w jednej chwili, aby zapewnić sobie względne bezpieczeństwo… od najgorszego przynajmniej.

Zostać? Wyjść? Jeżeli zostanie to będzie w pułapce, oczywiście w momencie, gdy śmierdziel postanowi ją odwiedzić. Jeżeli zaś wyjdzie to może i będzie miała bardziej otwartą przestrzeń, jednak, no, wyjdzie do niego. .. I jak tu wybrać, skoro nawet przez okno nie da się wyjść, bo za wysoko nawet jak na jej standardy?

Zacisnęła zęby. Pięćdziesiąt metrów to sporo, ale jeżeli ta cholera znajdowała się bliżej to już gorzej. Wyjść czy zostać, zostać czy wyjść? To jest samo czy sprowadziło kumpli? Czy ON tam jest? Jak jest to, jak to mówią w tych skretyniałych grach komputerowych dla dzieci - Game over, ale… Przecież nie podążyłby tak daleko za nią! Nie podążyłby, nie mógł! Na pewno. Niemożliwe. Został w Europie, a to wszystko to tylko jakiś senny wymysł. Bzdura.

Cóż, nawet jeżeli to sen to lepiej wiać, tak dla pewności… jak każdy porządny łowca powinien, prawda?

A jeżeli tego jest tam więcej…? Dobra, nie ma co robić sobie problemów na zapas, zostawmy resztę na później. Jeden… problem… na raz…

Najciszej jak tylko była pozwalała jej paranoja i cała reszta przewag jakie posiadała wyuczonych przez te wszystkie radosne lata, schowawszy szpadę pod płaszczem (na ile to było możliwe) uchyliła drzwi rozglądając się z dziką desperacją poradzenia sobie z tym, co się zbliżało, żeby po zamknięciu tych cholernych drzwi (może najpierw połasi się sprawdzić apartament, bo kto przy zdrowych zmysłach by wyłaził z tej klatki) i jak najszybciej oraz jak najciszej (chociaż połączenie tych dwóch było ciężkie) dostać się do schodów przeciwpożarowych z nadzieją, że ktokolwiek się połasi na nią nie będzie skory włazić tyle pięter w górę (a to byłaby niezła przeprawa), może na pewnym poziomie zyskując na tyle pewności, aby przemknąć do windy… a może nie…? Ktoś w końcu może oczekiwać na nią na dole przy niej...

Modliła się, chociaż nie miała pojęcia do czego, więc uznała że ogólnie do Wszechświata, nawet już nie polegając na nadziei (bo to mało przyjazna suka)... w sumie czy na czymkolwiek albo kimkolwiek można było polegać bardziej niż na samym sobie?

Wymknąć się, ewentualnie uciszyć śmierdziela, przywitać się ze ścianą, do schodów z włączoną paranoją (chociaż czy kiedykolwiek miała ją wyłączoną?), a później na dół czy coś… Byle dalej stąd, ewentualnie korzystając z przewagi, której możliwie się nie spodziewano… chyba. Może. Możliwie. Miejmy taką… nadzieję…?

Zacisnęła jeszcze silniej zęby.

A jeżeli czas i miejsce (bo nie miała czasu tu się w to bawić) pozwolą na jakąkolwiek zmianę w rysach (posiłkując się niewielkim lusterkiem schowanym w torbie, jako ze to takie kobiece) to oczywiście nie ma co się powstrzymywać… Czasem zmiana jest kusząca i bardzo, ale to bardzo pożądana i nieważne co inni by powiedzieli nie miała zamiaru tego porzucać, nieważne kto by chciał. Po prostu nie, bo to jakby porzuciła bardzo ważny element swojej przewagi czyli w sumie oddała się losowi, który i tak nią rzucał jak chciał, a pewne osoby dawno wymyśliły sobie jego niekoniecznie radosny jego bieg dla niej.

A nawet jeżeli to fałszywy alarm to i tak zabrakło jej wódki.

Śmierdziel był samotnie. W obrębie zmysłów, rozciągając je do granic możliwości, nie dało się wyczuć nikogo innego mającego tak charakterystyczny zapach. A ten był wyjątkowy. Nadezhda już wcześniej go czuła… Zapach szaleństwa, geniuszu, ten mdlący swąd ogórków… Tak mogli pachnieć jedynie…

Malkavianie.

Nadezhda rozejrzała się (to już jak jakiś tik nerwowy zaczynało się robić). Umysł wrzeszczał "WIEJ!", serce mówiło "Postaw się, nic ci nie zrobi!", ciekawość "Sprawdźmy to!", a zdrowy rozsądek się załamywał tymi głosami. Cofając się ostrożnie w stronę schodów, walcząc z własnym sercem i ciekawością (która nigdy do niczego dobrego nie prowadziła) poszła na kompromis, jednocześnie wciąż mając na uwadze zdanie umysłu. Próbowała wczuć się czy na pewno nic tu nie ma przytłumionego tym komarem, tak na wszelki wypadek… Co to było za cholerstwo, czego chciało, o ile chciało czegokolwiek od niej, a nie tylko krążyło po tym miejscu tropiąc swój cień czy jakąś jasność umysłu, którą zgubiło…

Krok za krokiem zbliżała się do schodów jak każdy prawdziwy łowca stający naprzeciw zagrożeniu tych, których miejsce było od dawna w grobie.

* * *

18 października 2016r., godzina 22:11
Kwatera Stowarzyszenia Leopolda, Chicago.


David siedział w przedsionku, czekając jak na skazanie. Właśnie ważyła się jego sytuacja jako Condotierre, Bożego żołnierza. Słyszał, jak w pokoju trwa zacięta dyskusja nad jego losem. Kilka osób oponowało, ktoś się przekrzykiwał, ktoś wchodził komuś w zdanie, aż nagle wszyscy zamilkli. Drzwi się otwarły, ukazując mu wnętrze komnaty.


Jego oczy ujrzały pokrytą półmrokiem salę, na środku której stał olbrzymi stół. Z jednej jego strony siedziała śmietanka Inkwizycji w Stanach, w większości nieznane mu osoby. Znajomy kapłan, z którym rozmawiał ostatnio skinął mu głową, by wszedł do pomieszczenia.
- Dawidzie… Postanowiliśmy dać ci szansę obrony. Odpowiedz nam na kilka pytań, byśmy mogli podjąć decyzję ostateczną. - powiedział siwowłosy Inkwizytor w wieku około pięćdziesiątki. - Kim jest dla ciebie Nadezhda Dmitriyevna Vyazemska? - zapytał bez ogródek.
Leopoldian był zaskoczony znamienitością zgromadzonych. Ranga i tak poważnej sytuacji prawie go uderzyła i mężczyzna został jeszcze bardziej onieśmielony. Przestąpił próg i skromnie ukłonił się zebranym.
- Eminencjo… - zbiorczo powitał tak trybunał inkwizytorów. Zakładam, że trybunał go teraz wysłuchiwał i osądzał. On sam był może i prosty, ale wychowany.
Zerknął jeszcze na Prowincjała, spojrzeniem de facto prosząc o pozwolenie, by mógł podejść i ucałować różaniec gospodarza. Nim zacznie odpowiadać na pytania…
Prowincjał skinął głową, zezwalając aby David podszedł bliżej. Gdy tylko mężczyzna uczynił to, co wypadało i wrócił na swoje miejsce, ten powtórzył.
- Odpowiedz na pytanie, które ci postawiono. - David powrócił już bardziej… dumnie, z przyzwyczajenia, nie natury. W niewielkiej sali przesłuchań i sam na sam czuł się prawie jak w konfesjonale, albo u terapeuty. Przed zgromadzeniem tak znaczących ludzi, do głosu doszły przyzwyczajenia sprzed lat. Stanął na baczność z dłońmi za plecami i skierował neutralne spojrzenie prosto na Ekscelencję.
- Rosjanka jest kontaktem Schleswiga sprzed lat. W trakcie mojego nowicjatu pod jego nadzorem… po wstępnym oddelegowaniu od lancy zdarzyło się, że poprosiła go o protekcję przed istotami nocy. Obowiązek ten przypadł mnie. - pomimo prostego zachowania, rozważał na raz wiele rzeczy.
Przede wszystkim, dlaczego ze wszystkich możliwych padło akurat to pytanie. Z Rosjanką spędził kilka tygodni… prawie pięć miesięcy? Człowiek z Gladius Dei kazał mu zachowywać się wobec niej jak drogiemu ochroniarzowi, choć musiał polecić ich wspólną służbę z Reitnauerem, żeby się zgodziła.
W tym czasie dowiedział się nieco o ekstrawaganckiej kobiecie ze starego kontynentu, która za hobby ewidentnie postanowiła przyjąć polowanie na wampiry. Jemu samemu płaciła za ochronę znaczne kwoty, które w większości szły mniej więcej po równo na Caritas i Stowarzyszenie Leopolda.
I fakt, że został zapytany o tę akurat kobietę mógł oznaczać tylko jedno - w jakiś sposób zwróciła uwagę Inkwizycji, a to na pewno nie było dla niej dobrze. Może nawet na tyle źle, że postanowili ją zwerbować.
- Rozumiem… - westchnął inny siwobrody mężczyzna. Jego twarz wyrażała trzymane krótko znużenie i poirytowanie, które wespół z grafitowym garniturem sugerowały raczej że jest prawnikiem, politykiem, biznesmenem w pośpiechu, niż inkwizytorem. - Jak się domyślam, wszystko to było robione “w imię Boże”? - głos rozmówcy był lodowaty. - Charytatywnie?
- Nie, Ekscelencjo. - Europejczyk nawet nie drgnął - Pani Vyazemska wiedziała kim byłem wcześniej, od Schleswiga właśnie i dlatego zdecydowała się na moją ochronę, ale sama polowała na umarłych. Ze mną nigdy przesadnie się nie liczyła, ale nie zadawała wielu pytań a płaciła sowicie, z czego większą część przekazywałem do austriackiej gałęzi Stowarzyszenia… Reszta… - na chwilę butny młody człowiek speszył się - Faktycznie przeznaczona została na inicjatywy charytatywne.
- Jasne. - powiedział ten sam mężczyzna. - Nie zadawała żadnych pytań i płaciła sowicie? I uważa pan, panie Reitnauer, że panu uwierzymy w tak oczywiste kłamstwo? - wyjął kilka kartek z teczki. - Tu są wyciągi z pańskiego konta. - rzucił je Davidowi pod nos. - Pozycja czwarta. Wyraźnie napisane “informacje”, data piąty sierpnia tego roku. Przelew przychodzący. - powiedział ostrym głosem. - A tutaj wychodzący, “kokaina i dziwki”. Dwa dni później. Jak pan to wytłumaczy? - reszta zebranych osób siedziała w milczeniu, obserwując twarz Condotierre. David ani nie drgnął, pozwolił sobie tylko by oczy przesunęły spojrzeniem na wyciągi. Głównie dyscyplinie zawdzięczał to, że nie dygotał teraz pod świdrującymi spojrzeniami szeregu z najgroźniejszych ludzi w Stanach. W myślach wezwał imię Pańskie, by dodało mu otuchy.
- Nie wytłumaczę. - odpowiedział po prostu, patrząc w oczy oskarżycielowi, nie dlatego, że miał przesadną ochotę, ale dlatego, że tak go nauczono, gdy odpowiadał przełożonym - Ponieważ nie wykonałem tego przelewu. Nie mam doświadczenia, ale wątpię też, by faktycznie istniał jeden dostawca obydwu usług i życzył sobie takiego tytułowania przelewów od klientów. - oskarżony mówił spokojnie, choć w głosie słychać było, że jest poddenerwowany, i prawie komicznie rzeczowo biorąc pod uwagę z czego i w jaki sposób się tłumaczył. - Jedyne więcej, co mogę założyć, to że ktoś dostał się na moje konto. Ale nie kłamię, Ekscelencjo. Nie ze strachu przed trybunałem, choć lękam się w tej chwili. Nie kłamię, bo to by oddaliło mnie od Ojca. - dokończył, ze spokojem wywalczonym tylko przez głęboko pokładane zaufanie w Boga…
Cokolwiek się stało… Albo On to odwróci, albo to wydarzenie ma posłużyć czemuś co zaplanował.
Starszy Inkwizytor pokiwał ze zrozumieniem głową. - Dobrze, bracie. Nie mam więcej pytań. - odsunął się na krześle, ustępując miejsca innym w rozmowie. Po chwili ciszy, padło pytanie od innej osoby przy stole - jedynej kobiety.


- Czy utrzymuje pan kontakt z panią Vyazemską? - głos rozmówczyni był cichy i szorstki w obejściu. Kobieta była nawykła do wydawania rozkazów, nie do negocjacji.
- Nie. - odparł po żołniersku David.
- Chcemy, byś go odnowił, bracie Davidzie. - powiedziała zakonnica. - Podejrzewamy, że ktoś czyha na jej życie. Wampir. - ostatnie słowo poniosło się echem po pomieszczeniu…
- Jeśli taki jest rozkaz Trybunału, tak się stanie. - powiedział po prostu, kwestie szczegółowe zostawiając na później: gdyby oni chcieli znać szczegóły, lub już na rozmowę z Prowincjałem.
Na pewno Rosjanka nie będzie prosta do odnalezienia, pamiętając jej paranoję… sam Condotierre nie miał też doświadczenia ani zdolności by to zrobić.
Frank albo Sophie nie mieliby z tym problemu, przeszła mu bolesna myśl przez głowę. Ale żal nie był dlatego, że nie miał ich umiejętności do dyspozycji.
Czekał na dalsze decyzje trybunału, mając drobną nadzieję, że skoro wiedzą o Vyazemskiej, może też będą umieli dać mu wstępne informacje jak ją znaleźć.
- Wąpierz, który poluje na panią Vyazemską, jest… - zaczęła zakonnica. - Dziwny. To szaleniec o wielu twarzach i osobowościach. Rosjanin, Sasha Ivchenko. A przynajmniej takim paszportem się posługuje. Nasze źródła podają, że ma trop, gdzie ukrywa się pani Vyazemska. A my wiemy, gdzie znajduje się on. Dzięki niemu odnajdzie pan Vyazemską. - kobieta miała ton, jakby rozmawiała o sobotnim spacerze. - Proszę go śledzić i unieszkodliwić w odpowiednim momencie, Condotierre.
- Deus lo vult. - przyjął rozkaz Condotierre. W jego głowie w tym czasie przebiegał szereg myśli.
Czy Prowincjał, albo ojciec Robert przekazali jego raport Trybunałowi?
Czy to był ten wampir, na wspomnienie o którym Vyazemska zachowywała się jak paranoiczka w tamtych tygodniach?
Czy to była kara? Misja samobójcza?
A potem uspokoił się, ponieważ nie miało to znaczenia.
Miał rozkaz, nie - misję, a gdy będzie miał do dyspozycji również szczegóły, nie pozostanie nic innego jak ją wypełnić…

* * *

18 października 2016r., godzina 23:17
kawalerka na obrzeżach Chicago.


Aaron obserwował obraz z kamer ruchu ulicznego, chcąc doszukać się pewnych nieprawidłowości, które zauważył wśród tutejszych wampirów. Wpatrywał się w ekran monitora już od trzech godzin, ale na próżno szukał czegokolwiek - nie dopatrzył się żadnej anomalii. Rzucił okiem na drugi monitor, gdzie z nudów grał w Counter Strike’a - właśnie jakiś typek wsadził mu heada… Westchnął, odsuwając się od komputera i idąc do lodówki po sok.
Gdy wrócił, CS został wyłączony, na ekranie zaś widział zdjęcie, które kojarzyło mu się tylko z jedną osobą - Aki.


Odebrał video połączenie i zobaczył uśmiechniętą twarz Azjatki.
- [i]Hej, co tam?[.i] - zapytała, robiąc kwaśną minę na widok syfu w pokoju. - Znowu nie posprzątałeś? Ech… - westchnęła. - Mam dla ciebie ciekawą informację, pytanie co możesz dać mi w zamian?
Arcanista uśmiechnął się.
- Moją wdzięczność na tydzień i poczucie dumy, że wspierasz szczytny cel, pozyskiwania wiedzy o supernaturalnych stworzeniach.
- Ech… - Aki wzruszyła ramionami. - Chyba będziesz musiał się bardziej postarać, Aaron. - puściła mu oczko.
- Mogę ci przesłać moje nagie fotki, jeżeli jesteś tak chętna. A tak. to mogę zaoferować tylko kasę, albo zabrać cię zjeść coś co nie przynoszą ci do domu.
- Nagie fotki brzmią fair. - posłała mu rozbrajający uśmiech. - Mamy super gościa w Chicago. Pani Vyazemska. - podniosła brew dość znacząco. - Dwa ciekawe fakty. Ktoś na nią poluje. Podobno dzisiejszej nocy ma być nalot na jej apartament. Drugi jest jeszcze ciekawszy, ale chyba cię na niego nie stać. - mrugnęła do niego, uśmiechając się.
- Vyazemska? Brzmi rusko… to Tzimisce? Podaj cenę i wtedy powiem, czy mnie na to nie stać. - Aaron zaczął przeglądać swój komputer w poszukiwaniu czegoś co by mogło zaciekawić jego rozmówczynię.
- Wakacje na Bali i dostęp do baz Arcanum. - kobieta założyła ręce na piersi.
- Haiti, sex ze mną i załatwię ci randkę z bardziej wylewnym członkiem organizacji? - Aaron uśmiechnął się do Adeptki.
- Może być. - odpowiedziała z uśmiechem. - Ale masz być przy tych rozmowach, ok?
- Jasne, nie mogę mu pozwolić, aby powiedział ci za dużo. Więc, co to za ciekawa informacja?
- Nasz super gość znajduje się pod tym adresem. - na ekranie monitora pojawił się adres. - Jest potężnym wampirem. Widziano ją kilka razy w czasie dnia.
Aaron gwizdnął na tą informację.
- Methusalem. Trochę za wysokie progi jak dla mnie, wiadomo kto się na nią rzuci?
- Wysokie, wysokie. Ale taki cel jest łakomy dla kilku stron. Interesuje się nią Inkwizycja, a obecnie szuka jej jeden Malkav. Podobno ma uderzyć dziś w nocy.
- Najwyżej wrócę na jedną noc do obserwowania ptaków. Czy coś jeszcze?
- Kiedy to Haiti? - zapytała ze śmiechem.
- Dam ci znać jak przeżyję tą noc. - uśmiechnął się - Jeżeli nie to poszukaj mojego Vana pod tym adresem, pewnie znajdziesz w nim jakieś zabawki dla siebie.
- Tak zrobię. Udanych łowów, panie Black. - posłała mu buziaczka i zakończyła połączenie.

* * *

19 października 2016, godzina 0:17
prywatny apartamentowiec, Chicago


Van Aarona zaparkował pod budynkiem. Mężczyzna zlustrował okolicę czujnym wzrokiem, szukając potencjalnych wampirów. Nic jednak nie widział, przynajmniej dotychczas. Apartament Vyazemskiej mieścił się na szesnastym piętrze budynku, jakieś dwie minuty jazdy windą od niego…
Arcanista włączył dyktafon i rozpoczął zbieranie sprzętu.
- Raport Aarona Blacka, data 19 października 2016 roku, mój kontakt skierował mnie na adres, w którym ponoć zamieszkuje pokaźnej siły samica wampirów. Mam zamiar ją przesłuchać pokojowo, ale zabiorę uzbrojenie na wszelki wypadek. - przyjrzał się jednemu plecakowi opartemu o ścianę - Zabiorę miotacz ognia, zważając, że widziano ją w świetle dnia. - z tymi słowami zarzucił ciężki plecak skrywający kanister z paliwem i wylot miotacza - Oraz kołkownicę. - zamontował kuszę w wewnętrznej stronie płaszcza - Okaz potencjalnie może należeć do klanu Tzimisce więc ryzyko jest duże…. - szybko przejrzał notatki, które zebrał na temat tego klanu - "Gościnni… dary…. trzy dni bezpieczne..." na wszelki wypadek, zabiorę ze sobą dar, który może zaciekawić okaz na tyle, aby chciał rozmawiać. - z tym sięgnął po pojemnik na organy, który włożył do torby dostawców pizzy, po czym ruszył do budynku.

* * *

19 październik 2016r., godzina 1:01
prywatny apartamentowiec w centrum Chicago


Nadezhda

Kobieta poruszała się cicho niczym kot, wyćwiczonym, zgrabnym ruchem. Trzymany w ręku miecz lekko pogarszał jej sytuację, ale nie miało to większego znaczenia - korytarz był pusty. Jedynie lekko mrugające światło na jego końcu, przy klatce schodowej wydawało się być nie na miejscu. Usłyszała ciężkie kroki na schodach wzbogacone dodatkowym sapaniem.
Nadezhda zatrzymała się gwałtownie i przylgnęła plecami do ściany gotowa do walki o wszystko co dla niej święte, czyli o nią samą… albo do ucieczki. Tak, to było lepsze rozwiązanie. Jednocześnie starała się monitorować poruszanie się tego cholernego wampira…

David

Nie udało mu się zdążyć na windę, ponieważ jakiś dziwny koleś z plecakiem (wyglądał, jakby wrócił właśnie z wycieczki) nie miał na tyle kultury, by poczekać na kolesia w prochowcu - bo tak teraz jawił się Condotierre. Biegł po schodach, kierowany sygnałem GPS, który przyczepiono do telefonu wampira. Szesnaste piętro budynku… Przystanął na klatce, zdyszany, podnosząc w lewej dłoni w rękawiczce lokalizator. Zerknął na numer piętra.
Młody Europejczyk był bardzo sprawny, ale niekoniecznie należał do największych twardzieli (na pewno w skali Stanów), nie tego wymagała jego poprzednia służba, na pewno nie obecna. O włos nie zaklął w myślach, aż mu się zrobiło wstyd. Upewniwszy się, że lokalizator nie wskazuje na przemieszczanie ani nic innego co mogłoby niepokoić, zwolnił nieco.
Biegł, bo nie chciał, żeby ktokolwiek potem go skojarzył w budynku, ale skoro poza gościem z plecakiem nikogo nie widział, a wampir nie opuścił jeszcze mieszkania…

Aaron

Wyglądając czując się niczym deratyzator (wszak miał ukrytą butlę w plecaku…), wsiadł do windy. Widział wbiegającego do budynku gościa w długim płaszczu, ewidentnie ukrywającego pod nim gazrurkę. Nacisnął przycisk zamykania drzwi kilka razy, by upewnić się, że nie zdąży dobiec do windy. W myślach odliczał piętra… 14, 15…
16. Kiedy drzwi windy się otworzyły spokojnie wyszedł, ale trzymał jedną rękę na kołkownicy. Bacznie rozglądał się za potencjalnym zagrożeniem. Musiał przyznać, jak na kryjówkę Tzimisce, mało… organiczny wystrój wnętrz.

Wszyscy

Po dwóch stronach korytarza pojawili się dwaj mężczyźni. Jeden z plecakiem i ręką w kieszeni, drugi w prochowcu… z długim przedmiotem dyndającym między nogami. Sytuacja Nadezhdy nie wyglądała ciekawie… Choć tego w prochowcu już znała! Natomiast oczom mężczyzn, ukazała się kobieta z mieczem w dłoni, co samo w sobie mogło wyglądać dziwnie...
Wzmocniła uchwyt na mieczu zastanawiając się kogo atakować, ale ten jej już znany był podejrzany szczególnie… Przecież nie mógł się nagle tutaj pojawić ten Szwajcar! Cofnęła się o krok, ale zaraz zdała sobie sprawę, że tam jest ten drugi… Spojrzała na faceta z walizką i postarała się wyglądać jak najgroźniej… Drugą dłonią wyjęła pistolet, celując w faceta z walizką, chociaż szansa, że i tak nie trafi była monstrualna… Dobrze, że nie było ich więcej w tym momencie, bo nie ma trzech rąk…
Aaron spojrzał na gościa w prochowcu. Musiał przyznać, że szybki skurczysyn. Spojrzał na kobietę, która właśnie w tym momencie wycelowała w niego broń. Uniósł wolną dłoń.
- Spokojnie, nie mam złych zamiarów, chcę tylko porozmawiać.
- Ale ja nie chcę, trochę się śpieszę. - zerknęła na Szwajcara - To nie jest zabawne… - uśmiechnęła się, chyba, nerwowo, bardzo nerwowo, nie wiedząc już gdzie iść.
David wymienił spojrzenie z gościem z plecakiem po drugiej stronie, i bez słowa omiótł scenę wzrokiem ignorując na razie Nadezhdę - nie bez zdziwienia.
Sięgnął wolną dłonią pod płaszcz, po pistolet, szukając kogoś kto też już jest uzbrojony lub jak to w przypadku potworów po prostu groźny.
Świetnie, a on nie wziął spluwy…. Aaron jednym zgrabnym ruchem sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego coś… co przypominało trochę duży pistolet na wodę z rurką sięgającą do plecaka. Kolejnym prostym ruchem delikatny płomień pojawił się na końcu "pistoletu".
- Więc, jak to załatwiamy?
Nadezhda wyglądała na dość podłamaną, ale fakt, że ten drugi miał taką zabawkę trochę podniósł ją na duchu. Ruszyła powoli w jego stronę, wciąż jednak celując do niego, raz patrząc na tego, raz na tamtego, po czym syknęła do Szwajcara:
- Nawet nie waż się zbliżać, bo dostaniesz ogniem po twojej paskudnej aparycji… - zerknęła na szybko na tego z ogniem i wróciła spojrzeniem do znanego jej Szwajcara… o ile to był on - Mówię poważnie.
Ten zgłupiał. Pistolet lufą był skierowany wciąż w podłogę, ale nie wątpił, że mógłby tamtego człowieka po prostu zastrzelić. Cóż nie mógłby, jeżeli nie jest to…
Na pewno nie mający nawet trzydziestki młody facet w prochowcu o prawie wojskowej fryzurze wyglądał trochę, jakby właśnie wypuszczono go z więzienia. Zmrużył oczy na słowa Nadezhdy, po czym jedną ręką wyjął lokalizator, zerknął nań, i zerknął na tych dwoje, czekając co zrobi Rosjanka.
Nie był na razie jej nic winien, ale nie miał wątpliwości, że mówiła poważnie.
Amerykanin spojrzał na pozostałą dwójkę. Nie miał w tej chwili pojęcia co się dzieję, kobieta na pewno doskonale wiedziała do czego służy jego broń, a mimo wszystko wciąż podchodziła. Oznaczało to, że Aki najpewniej sprzedała mu trefne informacje. Tyle co do Haiti. Postanowił zaryzykować i spojrzał na urządzenie, które trzymał Szwajcar próbując je zidentyfikować.
Spojrzała jeszcze raz na dwójkę, na pobliskie schody, którymi wszedł Szwajcar i zdecydowała. Wcisnęła pistolet do kabury rzucając do gościa z miotaczem ognia:
- Tam gdzieś, blisko, za blisko jest wampir, nie oszczędzaj tego! - spojrzała jeszcze na Szwajcara idąc szybko w jego kierunku… a raczej w kierunku schodów - Przesuń się. - syknęła rozglądając się w obie strony.
- Oui. Il est. - potwierdził kobiecie młody mężczyzna, co wyglądał jakby się urwał z filmu noir. Lokalizator GPS znów spoczął w kieszeni, on sam zaś posłusznie odsunął się z drogi Nadezhdy…
Przypomniał sobie Rockeford.
- Czekaj. - powiedział z twardością, z jaką mówi ochroniarz do swojego klienta, gdy przejmuje odpowiedzialność za życie. Nie wycelował w nią… ale w oczach widziała gotowość.
- Skąd wiem, że ty to ty, Nadezhda? - zapytał nagle, komplikując sytuację o rząd wielkości,i nie wyglądał, jak gdyby zamierzał po prostu pozwolić jej odejść.
- I to nie ona jest wampirem? Zaraz… ty jesteś…. ech, później. Na dole jest czarny van z czerwonym paskiem. Możemy się przy nim schronić, albo nawet zwiać, jeżeli obiecacie niczego nie dotykać. - Aaron zaczął się rozglądać - Z ciekawości, z którego klanu ten inny wampir?
Gdy tylko padło imię Rosjanki, otwarły się jedne z drzwi po stronie windy, prawie dokładnie te naprzeciw apartamentu kobiety. Wyszedł z nich elegancko wyglądający mężczyzna.

 
Corrick jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172