Pierwsze dni roku 1923 wprawiały hrabiego w niemałe osłupienie. Zaczęło się od balu noworocznego na którym odświeżył jak i pogłębił znajomość z grupką niesamowitych młodych ludzi. Wydarzenie, które miało być kolejnym nudnym i rutynowym byciem na europejskich salonach, okazało się być nad wyraz przyjemne i ciekawe. Następnie podróż do Londynu gdzie został zaproszony na otwarcie arcyciekawej wystawy przedstawiającej kulturę Majów. Hrabia dosłownie jadł oczami płaskorzeźby, maski rytualne, rzeźby i całe gro innych fascynujących preciosów. Pomyśleć by można, że Anglicy będą musieli sprowadzić z zaświatów słynnego ostatniego tura z Puszczy Jaktorowskiej by wyciągnąć Zamoyskigo z wystawy. Los jednak pchnął go, ponowie w tak krótkim czasie, w kompaniję młodych ludzi z którymi przyszło mu spotkać się u księcia Artura. Los, fatum? Hrabia nigdy nie wierzył w przeznaczenie, spotkanie owo stawiał więc na kanwę szczęśliwego zbiegu okoliczności. Nie wiedział wszakże, że ten sam zbieg okoliczności już wkrótce pchnąć go zapragnie w okoliczności o wiele mniej szczęśliwe. Wykład profesora Smitha wprawił Maurycego w spore zakłopotanie. Epifenomeny? Zamoyski chodził niezmała czterdzieści lat po tym dziwacznym świecie, lecz określenie takowe wprawiło go w niemałe osłupienie. W literaturze spotykał się z przeróżnymi synonimami słowa nawiedzenie, lecz na epifenomeny natknął się po raz pierwszy. Zaznaczyć należy, że hrabia nie należał do ludzi przesadnie zabobonnych. Był niezabobonny do tego stopnia, że samego boga postrzegał właściwie jako swego rodzaju zabobon, a kapłanów katolickich, jak najzwyklejszych manipulatorów i oszustów. Rzecz jasna, poglądów swoich nigdy nie wyrażał w otwartej rozmowie, zniszczyło by go to jako Polaka. Przy całym swoim sceptycyzmie Zamoyski jednak wierzył w niematerialną część wszechświata i oddał by cały swój majątek, by choć w najdrobniejszych szczegółach poznać jego tajemnice. Tak uchylić choć rąbka tej metafizycznej tajemnicy, to było by coś. Cała Wschodnia Europa wręcz ociekała duchami, upiorami, dybukami i przeróżnymi innymi cudactwami, hrabia nasz chłoną historie o duchach już od dzieciństwa, cóż więc było robić. Nie mógł odpuścić takiej okazji, musiał nakłonić profesora by dogłębniej zapoznał go ze swoimi badaniami, spodziewał się wszakże, że te kilka obrazków które przed chwilą mógł obejrzeć nie mogło być jedynym przedmiotem badań Smitha. Po skończonej kolacji Zamoyski wrócił do hotelu Savoy w centrum Londynu. Wiedział, że prawdopodobnie zostanie tu jeszcze kila dni, by wypytać doktora o szczegóły badań i zaspokoić ciekawość. Lubił podróżować sam, nie czół potrzeby otaczania się gromadą służby, wszak Londyn to nie Afryka, wszystko czego potrzebował miał tu w zasięgu ręki i portfela, na szczęście nie był jeszcze tak stary by rano nie móc się samodzielnie ochędożyć i naciągnąć kalesony na zadek. Osobiście udał się więc do recepcji, gdzie przedłużył zameldowanie na kolejnych kilka dni. Rzadko się zdarzały zgony od udławienia kawałkiem bekonu. Acz jeden tego typu przypadek spotkał nieomal naszego gdy konsumując śniadanie sięgną po przyniesioną przez obsługę gazetę. Gdy tylko udało mu się uwolnić od niesfornego kęsa prawie pobiegł do recepcji. -Proszę jak najszybciej skontaktować się z sir Franzem Peterem von Meran, niech spodziewa się dziś mojej wizyty, będę u niego w przeciągu godziny. Życzę sobie również, by przed hotelem czekała na mnie taksówka. Drogi panie, niech pan nie patrzy na mnie, tak jak by widział pan ducha, proszę się zabrać za wykonywanie poleceń- wykrzyczał jednym tchem hrabia, po czym zdał sobie sprawę z tego w co jest okryty. |
Atrakcjom nie było końca. Ledwie skończył się kulig w posiadłości Georga Cartera, a już nadszedł termin prelekcji profesora Smitha w Imperial Institiute. Gdybyż jeszcze nie było tak koszmarnie zimno. Franz zdążył się już odzwyczaić od takich mrozów. Choć słyszał, że ponoć klimat się oziębia. Cóż … może to była prawda. Usiedli przy stoliku wszyscy znów tą samą szóstką przyjaciół, choć może co do niektórych ów wyraz był na wyrost, ale w sumie Franz cieszył się z ponownego spotkania, zarówno z dziewczyną ze Szkocji, jak i z wąsatym Polakiem. Przekąszając przystawki von Meran słuchał przemowy profesora z rosnącym zdumieniem. To nie było podobne do nobliwego Julesa. Poltergiesty? Podejrzane zdjęcia? Nie to żeby nie ufał wiedzy profesora, ale takie zdjęcia można było bardzo łatwo sfabrykować. Wystarczyło nałożyć na siebie klisze. Co więcej stare aparaty potrzebowały dużo czasu na naświetlenie i ruchome obiekty często nie naświetlały się do końca. U siebie Franz miał całkiem sporo takich nieudanych zdjęć. Jednak entuzjazm Smitha był tak szczery i radosny, że Franz dyplomatycznie przemilczał swoje wątpliwości. Po co było staremu przyjacielowi psuć wieczór. I dobrze uczynił, bo dzięki temu spędził kolację w miłej i sympatycznej atmosferze. Beztroska skończyła się 6 stycznia rano, gdy przeczytał The London Herald. Przeczytał dokładnie obydwie strony szukając, jakichś dodatkowych informacji. Sam nie wiedział czemu, ale artykuł o brutalnym zabójstwie w hotelu skojarzył mu się ze śniadym mężczyzną, który przyglądał im się na prelekcji. W zamyśleniu złożył gazetę i odłożył na stolik, gdy to zrobił Ben przyszedł z liścikiem od profesora. Franz z niepokojem rozerwał pieczęć i szybko przebiegł wzrokiem po krótkiej wiadomości. - Czy posłaniec jeszcze jest na dole? – rzucił patrząc na lokaja. - Nie Sir. Wręczył wiadomość i odszedł. Franz rzucił się ku oknu i wyjrzał na zewnątrz. Lecz prócz wirujących płatków śniegu nikogo nie dostrzegł na ulicy. - Rita! – zawołał – Czy mogłabyś na chwilę przyjść tu do mnie! Zawołał do panny Carter. Gdy przyszła bez słowa podał jej gazetę, a następnie liścik. - Sądzę że powinniśmy powiadomić wszystkich z naszej szóstki. Najlepiej spotkać się tutaj i omówić co z tym fantem zrobić. Sięgnął po telefon by wybrać pierwszy z numerów. Zanim zdążył podnieść słuchawkę aparat się rozdzwonił. Nie tylko on czytał poranną gazetę, jak się okazało. - Tak Eleonor. Tak … właśnie z Ritą przeczytaliśmy. Przyjeżdżaj jak najszybciej. Czekamy. Wkrótce także reszta przyjaciół profesora została powiadomiona o spotkaniu. - Muszę wyjść na chwilę Rito. – rzucił pośpiesznie do dziewczyny - Wrócę najwyżej za godzinę. Chcę porozmawiać z tym sierżantem Rigbym. Powiedział i już go nie było. Sierżant Rigby, okazał się być młodym policjantem, który już na pierwszy rzut oka robił wrażenie nadgorliwego. Wynikało to zapewne z faktu, że pracował w policji dopiero od kilku miesięcy. Wydawał się jednak bystry i przedsiębiorczy. Sprawę podpalenia domu znanego naukowca traktował bardzo poważnie. Sierżant twierdził bez żadnych wątpliwości, że to było podpalenie. Wewnątrz zgliszczy, gdyż dom profesora to w tym momencie było tylko kilka osmolonych desek i kupa gruzu, znaleziono potłuczone butelki. Ich zawartość była badana, ale Rigby uważał, że to była prawdopodobnie benzyna. Niestety nie wiadomo było, kto mógł dokonać podpalenia. Sąsiedzi widzieli tylko mężczyznę, który z opisu przypominał Beddowsa, jak wymyka się z domu tuż przed wybuchem pożaru. Sierżant jednak nie uważał, aby to był on. Znał przelotnie Beddowsa i wiedział, że to był lojalny sługa i przyjaciel profesora. Policja nie miała niestety żadnych informacji na temat Beddowsa. Śledztwo było w toku, a Beddows poszukiwany w celu złożenia wyjaśnień. Franz poprosił o możliwość skorzystania z telefonu i zadzwonił do redakcji The London Herald i spytał, czy mają zdjęcia owego Mehmeta Makryata. Znajomy reporter, którego Franz znał przelotnie, niejaki Atkinson powiedział mu, że co prawda nie mają takiego zdjęcia, ale zasugerował, że być może Scotland Yard ma. Niestety Franz spędził już za dużo czasu poza domem i wizytę u inspektora Fleminga zajmującego się sprawą morderstw był zmuszony zostawić na później. Wrócił akurat na czas by przywitać gości na małej naradzie. Wszyscy zastanawiali się nad tajemniczą treścią liściku od profesora. - Zdecydowanie powinniśmy pójść na spotkanie, ale nie wszyscy. Skoro dom profesora został spalony, a on obawia się, że możemy być śledzeni powinniśmy zachować ostrożność. Sądzę że ja i George powinniśmy się tego podjąć, a nasze drogie panie powinny tu zostać pod opieką Maurycego. Pomysł nie spodobał się wszystkim. Szczególnie panie były przeciwne, jednak Franz wspierany przez Georga był na tyle przekonywujący, że wydawało się, iż płeć piękna w końcu pogodziła się ze swoim losem. Gdy zbliżył się zmierz Ben zamówił taksówkę, a Franz korzystając z ostatnich wolnych chwil zaopatrzył się na wszelki wypadek w rewolwer Webley Mk II Bulldog. Broń niewielką, ale poręczną, którą łatwo było ukryć w kieszeni. Zamierzał w celu zmylenia ewentualnych obserwatorów zmieniać kilka razy taksówki, by wreszcie o zmierzchu dotrzeć na Cheapside Street 48. |
Von Meran objął Ritę, by zapewnić jej i sobie odrobinę ciepła. Mróz był iście siarczysty, a prognozy nie zapowiadały w najbliższych dniach ocieplenia. |
|
Widok poparzonego profesora nie należał do najprzyjemniejszych. Franz odwrócił wzrok i zaczął uważnie studiować zawartość notesu. Po lewej wystawała wizytówka profesora, po prawej zaś było równe, staranne pismo Beddowsa. - Jeśli dobrze zrozumiałem, to części jest co najmniej sześć? Czy profesor był w posiadaniu którejś? Czy tylko ściągnął uwagę Turków swoimi pytaniami o Sedefkara? Kogo o niego pytał? - Z tego, co mi wiadomo nigdy nie znalazł żadnej części. Tylko o nich czytał. Przypuszczam, że gdyby znalazł choć jedną, powiedziałby wam o tym. Sir Jules dopiero wykładem w Imperial Institute, chciał zwrócić uwagę kogoś, kto mógłby mu pomóc. Zapewne nie przypuszczał, że to się tak skończy. George był wstrząśnięty warunkami i stanem w jakim zastał Dziadka. Gdy tylko dostrzegł go w łóżku rzucił się w jego stronę i przypadł przy nim na jedno kolano chwytając lewą nie poranioną przez płomienie dłoń Profesora. Słuchał słów starego człowieka z zapartym tchem i z bólem patrząc, jak Jules cierpi przekazując im te wieści. Wyraz jego twarzy zmienił się dopiero, gdy Profesor zaczął mówić o ludziach, którzy zaatakowali jego dom. A zmienił się nie do poznania. Na twarz Cartera zdawała się napłynąć ciemność, jego raczej delikatne do tej pory rysy twarzy wyostrzyły się, a brwi zbliżyły do siebie i opadły. George stał się nagle personalizacją gniewu, inżynier zmienił się tak bardzo, że można było wątpić czy ktoś znajomy poznałby go na ulicy, a nie znający go mógł bać się nawet spojrzeć mu w oczy. Carter wstał od wezgłowia profesora, gdy ten skończył mówić i stanął twarzą do małego okienka spoglądając na obskurne podwórze. - Dobrze Beddows, pojedziemy - odpowiedział George, gdy tylko lokaj wręczył Franzowi notatnik. Jego głos też uległ tej potwornej przemianie, zniknęły z niego uprzejmości i całe ciepło, które zazwyczaj go charakteryzowało. - Ale Profesora trzeba stąd zabrać - mówił głosem który nie pozwalał na żaden sprzeciw - Jutro do południa zmienię moją wille w twierdzę. Zapewnie lekarzy i pomoc. Wtedy przetransportujemy tam Dziadka. - kontynuował i odwrócił się do lokaja i Franza: - Pieniądze zatrzymaj, wam będą bardziej potrzebne. Nas wszystkich stać i na podróż i wiele więcej. - A, i powiedz co takiego zrobiliście z dziadkiem, by “zwrócić na siebie uwagę” ? - Dziękuję z całego serca, sir – odparł Beddows - Już jednak o tym pomyślałem. Jutro zabieram stąd sir Julesu. Znam pewne miejsce w którym będziemy bezpieczni. Proszę wybaczyć, ale pański dom, mimo wszelkich zabezpieczeń jest zbyt mocno wystawiony na widok publiczny. Będę jednak pana na bieżąco informował o stanie profesora. Służba w wojsku nauczyła mnie radzić sobie z tego typu ranami. Proszę mi wierzyć, tak będzie najbezpieczniej. Ledwo Beddows skończył swoją odpowiedź na zewnątrz rozległ się huk wystrzału. Dłoń Georga zawędrowała pod marynarkę i tam już pozostał dzierżąc zaufany pistolet Colta model 1911 nie wyciągając go jednak jeszcze z kabury, nie było czasu na dyskusje za komunikat musiało wystarczyć Franzowi jedno spojrzenie, a ten przejął go bezbłędnie. Beddows pobladł, jak ściana. Spojrzał przerażony na obu przyjaciół profesora. - To pewnie znowu ci Turcy. Trzeba ich zatrzymać panowie. - Zostań tu Beddows, pilnuj drzwi - powiedział George, gdy Franz zorientował się w przekazie i zaczął wychodzić z pomieszczenia. Nim Franz zdążył cokolwiek odpowiedzieć, rozległ się drugi strzał. Von Meran tymczasem schował notatnik profesora do kieszeni marynarki. - Beddows, czy nazwisko Mehmet Makryat coś ci mówi? - rzucił Franz szykując się do wyjścia z pokoju. Coś mu tu nie pasowało? Po co Turcy mieliby strzelać? Przecież jeśli ich śledzili wystarczyło, żeby ich zaskoczyli u profesora, albo poczekali aż wyjdą. Na razie von Meran nie wyciągał broni. Lokaj pokręcił głową. - Pierwszy raz słyszę, to nazwisko. Obaj mężczyźni poruszali się szybko, ale przezornie. Nie wiedzieli kim jest napastnik. Wkrótce jednak okazało się, że nie mają do czynienia z groźnymi Turkami, lecz z czwórką przyjaciół, którzy niepomni przestróg postanowili podążyć śladem George’a i Franza. Po uspokojeniu właścicielki motelu pani Bumble, w czym wydatnie pomogło kilka banknotów przyjaciele już w komplecie ponownie znaleźli się w pokoju profesora. |
Tragedia jednak wisiała na włosku. |
Eleonor nie była pewna, czy powinny opuszczać dom Franza, jednak Rita, jak zwykle, potrafiła przekonać ją, do jej, nawet najgłupszych, pomysłów. Nerwowo zaciskała ro rozluźniała dłonie na materiale, definitywnie, zbyt cienkiego, jak na tę pogodę, płaszcza. Nie wiedziała co myśleć o całej sprawie, dlatego obserwowała mijane latarnie rzucające blade światło, na coraz to bardziej zaniedbane ulice. Wchitechaple. Dzielnica kuby rozpruwacza, biedoty, palarni opium, kabaretów i domów publicznych. Normalnie, nigdy nie zapuściłaby się w takie rejony, ale sytuacja była wyjątkowa. Przez myśl Eleonor nawet przyszło, że może to pułapka, ktoś wciąga ich w zasadzkę, ale charakter pisma na bileciku był definitywnie profesora. Zbyt wiele listów z nim wymieniła w ostatnim czasie by nie rozpoznać skreślonych przez niego liter. Gdy dojechali na miejsce i Rita zatrzymała automobil Eleonor westchnęła cicho i opuściła pojazd udając się za towarzyszami. Eleonor niewiele mogła zrobić. Nie miała broni, w walce ze zwierzęciem przegrałby już na samym wstępie swoją wątłą posturą. Jednakże nie chcąc być zupełnie bezużyteczną typowo książkową damą w opresji rozejrzała się wokół szukając deski, nawet spróchniałej, kamienia, czy innego poręcznego śmiecia, którym mogłaby cisnąć w kierunku bestii. Widok profesora był wstrząsający. Lady Howard nie widziała nigdy wcześniej nie widziała ciała ludzkiego w takim stanie, jednakże pewne wydarzenia z jej życia, w pewien sposób uodporniły ją na doświadczenia tego typu. Uniosła dłonie do ust i na chwilę wstrzymała powietrze, dopiero gdy usłyszała szloch Rity spojrzała na przyjaciółkę. Chciała jej pomóc, bo z tego co wiedziała, była ona blisko z profesorem Smithem i cała sytuacja musiała odbijać się na niej dwa razy bardziej, niż na niej. Być może właśnie niekoniecznie głęboka zażyłość łącząca ją z profesorem uratowała Eleonor przed zupełnym załamaniem się. Nie odbierała tej sprawy tak osobiście, jednak widok Rity był dla niej bolesny. Eleonor była wdzięczna Franzowi, że zgodził się z nią zostać i stawić czoła policji. Gdy constabl Black pojawił się na miejscu Eleonor ujęła Franza pod ramię i wydawała się bardziej roztrzęsiona, niż w rzeczywistości była, rozmowę z policją postanowiła pozostawić Austriakowi, jako mężczyźnie w tym towarzystwie. Przedstawiciel władzy odwiózł ich do Scotland Yardu, gdzie parę poinformowano, że inspektor Flemming’a, nie ma już w pracy i powinni zgłosić się do niego jutro. Podano im także numer telefonu, do jego biura, by nie jechali tutaj, ponownie, zupełnie bez sensu. Obydwoje przystali na takie rozwiązanie i z zanotowanym numerem telefonu, na niedbale wyrwanej z notesu kartce wrócili do posiadłości Franza. Na miejscu okazało się, że George postanowił jednak nie przychylić się do prośby Eleonor i wraz z całym towarzystwem pojechać w inne miejsce, jak się Lady Howard domyślała, do własnej posiadłości. Wieczorem po rozmowie z Franzem, Lady Howard, dochodząc do wniosku, że nie wróci prędko do domu w Oxfordzie i znów będzie nadużywać gościnności Austriaka wysłała swojego kierowcę do posiadłości, by przywiózł Anne, wraz z bagażem. Wręczyła mu też liścik do pokojówki, w którym Eleonor wyszczególniła listę rzeczy, które chciała zabrać z domu i mieć przy sobie w Londynie. Pokojówka przybyła z samego rana, dlatego w dużo lepszym nastroju niż dnia poprzedniego Eleonor zeszła na śniadanie. Franz zdążył już skontaktować się z inspektorem Flemmingiem i umówić z nim na godzinę 11 w jego biurze w Scotland Yardzie. W drodze para omówiła, to, o co powinni zapytać inspektora. Zgodnie doszli do wniosku, że otrzymanie zdjęcia zamordowanego turka jak i adresu antykwariatu, który prowadził było dla nich najważniejsze. Później w zależności od otrzymanych informacji mieli zamiar udać się do rzeczonego sklepu ze “starociami”. |
Jedynymi rzeczami które sprawiły, że hrabia nie zerwał się do ucieczki była duma i przyrodzona polskiemu szlachcicowi rycerskość, którą wyssała z mlekiem matki. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę z tego, jak kiepskie było ich położenie. Sytuacja w której się znaleźli przywodziła na myśl wspomnienie polowania w Białowieskiej Puszczy, gdzie wskutek odłączenia się od grupy staną twarzą w twarz z rozwścieczonym niedźwiedziem. Na polowaniu miał prz sobie jednak swą niezawodną strzelbę. Cóż on by oddał za to, by poczuć teraz przyjemny chłód orzechowej kolby przytulony do jego policzka. Najważniejszą kwestią było teraz bezpieczeństwo towarzyszących mu młodych dam. - Drogie panie, żadnych gwałtownych ruchów, musimy się powoli wycofać w kierunku samochodu. Zamoyski nie mógł się odwrócić i nie czekał na odpowiedź kobiet. Patrzył w kierunku czającej się bestii, gotów był zasłonić młode towarzyszki własnym ciałem, jeśli tylko będzie do tego zmuszony. Na szczęście skrzypienie śniegu pod drobnymi stopami świadczyło o tym, że kobiety doskonale go rozumieją i powoli zaczęły wycofywać się w kierunku pojazdu. Hrabia powoli ściągnął z siebie ciężki wełniany płaszcz, którym postanowił cisnąć w bestię gdy tylko ta postanowiłaby rzucić się w ich kierunku. - Jeśli tylko monstrum nas… - hrabia nie zdążył dokończyć zdania, bowiem gdy tylko zaczął zdejmować płaszcz bestia ruszyła gwałtownie naprzód. Stwór nie miał wielu metrów do pokonania. Jednak i tak, na tak krótkim odcinku, zdążył się całkiem nieźle rozpędzić. Gdy znalazł się niecałe dwa metry od Zamoyskiego, stwór spiął wszystkie mięśnie i wyskoczył w górę. Na szczęście Rita zachowała na tyle zimnej krwi, że wyciągnęła ukrytą broń, która złowróżbnie odbiła mdły blask księżyca. Bez mierzenia nacisnęła języczek spustu. Potężny huk odbił się od wysokich ścian domów i zadudnił wszystkim w uszach. Zamoyski, wykorzystując na wpół zdjęty płaszcz, sparował atak bestii. Impet był jednak tak duży, że nie najmłodszy szlachcic obalił się na ziemię. Stwór zaryczał niczym afrykański lew i stojąc tuż nad leżącym hrabią rozejrzał się wokół. Jego wzrok spoczął na Ricie, która nadal stała w rozkroku z dymiącym jeszcze rewolwerem. Leżąc na ziemi hrabia starał się odczołgać jak najdalej od potwora, na szczęście kolejny strzał Rity dosięgną bestii obryzgując Zamoyskiego ciepłą, lepką posoką. Po wejściu do pokoju w którym znajdował się profesor, hrabia był w chwilowym szoku. Zdarzało się, że widywał ludzi z poważnymi okaleczeniami, cóż czasy w których przyszło im żyć nie były łatwe, niestety ciężko było mu przyjąć, że osobą dotkniętą tak wielkim nieszczęściem jest jego wieloletni przyjaciel. Wcześniejsze przypuszczenia na temat podpalenia okazały się słuszne, dla tego hrabia postanowił, że pierwsze kroki z pensji pani Bumble skieruje do najlepszego rusznikarza jakiego uda mu się znaleźć w Londynie. Gdy jednak towarzystwo uznało, że powinni udać się do domu Franza przypomniał sobie, w jakim stanie jest jego ubranie i że nie będzie to zbyt mądre jeśli uda się zakupić broń umazany krwią. Pożegnał swojego serdecznego przyjaciela i życzył mu powrotu do zdrowia, w duchu jednak przeczuwał, że prawdopodobnie to ich ostatnie spotkanie. Cała czwórka pożegnała się z resztą, w szczególności z Profesorem, bo byli oni gotowi zgodzić się z Carterem, że zapewne jeszcze długo go nie zobaczą. Prowadzeni przez Maurycego, który pomagał iść omdlałej Paline, skierowali się do samochodu Rity. Auto stało tam gdzie je zostawili, Carter zabrał więc kluczyki od Rity i po tym jak on i Maurycy usadowili Panie na tylnych siedzeniach i sami później wsiedli, odpalił pojazd i odjechał w stronę swojej willi. Po drodze Zamoyski wykorzystał okazję do tego by rozpytać Cartera o wszystko czego udało im się dowiedzieć. Wszystko wskazywało na to, że nie dane mu będzie prędko wrócić do ojczyzny. Postanowił jednak, że niehonorowo było by nie spełnić prawdopodobnie ostatniej woli przyjaciela. Hrabia nie należał do ludzi ulepionych z miękkiego materiału. Wiadomości, które przekazał mu podczas podróży Carter sprawiły, że poczuł potrzebę natychmiastowego działania. Po przebraniu się w czystą odzież pożegnał przyjaciół i udał się na spoczynek do swojego pokoju w hotelu Savoy. Następnego dnia od razu po śniadaniu zamówioną taksówką udał się do znajdującej się w Audley House faktorii znanego w całym świecie rusznikarza Jamesa Purdeya. Zamoyski wiedział, że w całej Europie nie ma lepszego specjalisty od broni myśliwskiej, jednakże Purdey posiadał też broń krótka. Hrabia opuścił Audley House wyposażony w nowiutkiego Mausera C96 i dwie paczki naboi. Stąd skierował swe kroki do londyńskiej posiadłości ser Derricka Warnera Williama Westenry, piątego barona Rossmore którego znał doskonale z Ścisłej Obserwy, niemieckiej loży masońskiej. Williama Westenry wiedział o wszystkim co się działo w Londynie, dlatego Zamoyski liczył na to, że dowie się od niego czegoś na temat tajemniczego Turka. |
|
|
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:10. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0