Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2017, 22:17   #1
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
[18+ Vampire: Cyberworld] Toronto, sweet Toronto...



West Queen West, Toronto, wczesny wieczór
Po ulicach chodziły półżartem plotki, jakoby różne warianty Volkswagena P131e Sedric były zemstą Unii Europejskiej na USA za ustawy promujące w Ameryce rodzime megakorporacje. Pojazd w Stanach i Kanadzie zakwalifikowany został jako RV, czyli “Road Vehicle” i był przeznaczony przez Volkswagena jedynie na eksport, na próbę walki rynkowej z holdingiem Forda. Sprofilowany dla jak najlepszej kooperacji z automatycznymi systemami ruchu, ‘Sedric” charakteryzował się niesamowitą odpornością na awarie i bardzo wydajnymi ogniwami paliwowymi nowej generacji. Był jednak jeden haczyk - dla przeciętnego Jankesa lub Kanadyjczyka po wyjściu z autodrive’u model ten prowadziło się jak klonowanego osła z rozbudowanym genomem asertywnej upartości względem poleceń. Europejczycy prowadzili pojazdy inaczej niż Amerykanie i dla nich właśnie ten profil był przeznaczony, radzili sobie z nim wręcz intuicyjnie. Nikt nie wierzył aby projektanci w Niemczech po prostu przeoczyli fakt gdzie idzie ten eksport i tylko dlatego nie sprofilowali systemu handdrive’u pod kulturę prowadzenia przewidywanego klienta.
Czyli (do ciężkiej cholery!) Amerykanów.

I zaiste, zostało to zrobione z pełnym rozmysłem…
Niedrogi, niesamowicie wydajny i prawie bezawaryjny samochód był przecież dla zwykłego obywatela czymś wspaniałym w porównaniu z częściej psującymi się Fordami, “żrącymi” o wiele więcej wodoru w gorszych typach ogniw. Z drugiej strony tenże obywatel posiadający RV WV P131e wolałby zjeść keeble zamiast wyjść z systemu Automatycznej Sieci Pojazdów Miejskich (sterowanej przez sztuczne inteligencje), aby prowadzić tego europejskiego diabła ręcznie. To był strzał w dziesiątkę, bo władze USA i Kanady promowały właśnie jak najmniejszą autonomię ruchu drogowego. W międzyczasie niewielka zmiana u władzy w Waszyngtonie, przeforsowana ustawa ulg importowych dla VW, sztucznie rozbuchana afera wadliwych Mustangów typu “Fox” wstrząsająca Fordem broniącym się jednocześnie przed inwazją Toyoty na zachodnim wybrzeżu. Z pewnością ktoś komuś też posmarował… I witajcie “VolxVagi”!
Eurokorpo z Niemiec wykorzystała krótki moment na wstrzelenie się z tą jedną rodziną modeli sprzedając je hurtowo za Atlantykiem. W efekcie pewna część kierowców tych RV miała ochotę odgryźć sobie ręce po wyjściu z sieci miejskiej na handdrive i kurwiła strasznie. James nie był tu wyjątkiem. Nawet on znając kulisy strategii europejskiej megakorp nie mógł przestać myśleć, że innym z powodów takiego posunięcia była po prostu jakaś cholerna złośliwość konstruktora.



Złorzecząc w myślach europejskim sukinsynom prowadził auto wytrwale, bo nie miał wyboru. Nie mógł przecież pozwolić sobie na dojechanie na miejsce mając swój samochód podpięty pod SI sterującą pojazdami w tej części Toronto. Może tak byłoby wygodniej, ale tenże system wiedziałby dokładnie gdzie James jest w każdej sekundzie jego przejażdżki. W przypadku przejścia na handdrive ten sam system wiedział jedynie w którym miejscu kierowca to zrobił, sprawdzając tylko czy ma on uprawnienia na wyjście z automatycznej sieci zarządzania ruchem.
James miał. Nawet jeśli było ono lewe.
Z początku strasznie żałował, że nie wziął taksówki, których w mieście było już niewiele wobec dostępnych za śmiesznie symboliczną opłatę miejskich ekwipartów na napęd pneumatyczny.

Taksiarze...

Był to wymierający zawód i funkcjonowali chyba głównie dlatego, że stare pokolenia lubiły w czasie jazdy z kimś pogadać, co było nierealne w trójkołowej kapsule sterowanej przez SI. A może była w tym również kwestia perwersyjnej radości dla tych, co sami byli zerami tłamszonymi przez szefów, a lubili poczuć się jak ktoś mający na usługach innego człowieka? Nie androida, ale człowieka z krwi i kości. I lubili podjechać pod swoje osiedle taksówką z żywym kierowcą, by pokazać sąsiadom - “Patrzcie, mam kasę by płacić za coś co jest za darmo”, “Patrzcie! mam na usługach innego człowieka!”, a potem kazać jeszcze taryfiarzowi targać zakupy jak tragarzowi.
Niestety transport taki dziś odpadał. Wystarczyłby taksiarz węszący urzędową prowokację i nie chcący przyjąć transakcji za kurs z chipów gotówkowych. “Tylko przez Omni, tylko przez Omni!” wrzeszczał kiedyś całkiem świeży imigrant z Afryki gdy James zasugerował mu zabulenie chipem ze sporym napiwkiem.
Przelewy pomiędzy omnifonami ze zdefiniowaną opłatą za usługę księgowane były przez systemy finansowe z automatycznym potrąceniem podatku. Jak wszędzie, w sklepach, restauracjach czy choćby w darowiznach między dwojgiem przyjaciół. Faktycznie gdyby James był kontrolerem, to taksiarz po przyjęciu zapłaty chipami mógłby żegnać się z licencją, albo i nawet prawem do pobytu. Z drugiej strony przelew przez omnifon dawał systemom info gdzie płacący to uczynił. Kolejna z opcji zostawiania śladów gdzie się było w danym momencie.
Czego James chciał uniknąć.
Kółko się zamykało.

I tak James Neeson mamrocząc pod nosem swoistą litanię, na temat między innymi matek niemieckich konstruktorów, zmagał się ze swoim RV Volkswagen P131e, popadając w coraz gorszy nastrój. Oczywiście mógłby kupić inny samochód, ale te europejskie były bardziej liberalne pod względem modyfikowania systemów pokładowych, a ich odporność na obchodzenie autoaktywacji pewnych funkcji była implementowana jedynie pro forma. Było to dosyć ważne, bo nowoczesne monitoringi stanu kierowców poprzez czujniki w siedzeniach i kierownicy, kamery analizujące siatkówkę oka, oraz czujniki analizujące oddech kierowcy sprawdzały się naprawdę nieźle. Samochód nawet bez sprzęgu potrafił wykryć jak bardzo kierowca jest w stanie jeździć na handdrive nie stwarzając zagrożenia dla innych. Choroba? Zmęczenie? Senność? Naćpanie, albo bycie: “po kilku głębszych”? Uruchamiał się system ostrzeżeń, lub wprost auto automatycznie przełączało się na autodrive i sterowanie przez miejskie SI kontrolujące ruch. Bez opcji przejścia na ręczne.
Systemy eurosamochodów dawały się w tej kwestii obchodzić przez co lepszych runnerów.
Dla Jamesa Neesona było to kluczowe, bo czujniki nie mogłyby analizować jego ciepłoty ciała, czy też składu powietrza w oddechu.
James Neeson był zimny.
James Neeson nie oddychał.
James Neeson zwyczajnie nie żył.

Wprawdzie wampiry nie miały zakazu wychodzić z autodrive, ale gdy samochód z oficjalną nakładką oprogramowania o nazwie “DeadManDriving” (pozwalającą ignorować systemowi pokładowemu samochodu stan kierowcy) wychodził z kontroli SI, ta nie przestawała śledzić ruchu takiego pojazdu. Oficjalnie obywatele o statusie “Red Card Citizen” mieli swoje prawa konstytucyjne, w tym również te do prywatności, ale praktyka była zupełnie inna i bardziej skomplikowana. Zresztą to i tak nie było ważne, bo James po układzie z Des Moines nie zarejestrował się w celu uzyskania “Unnatural Citizenship” i “Red Card”.
Żył na nielegalu.

W efekcie ten solidny europejski Sedric był w zmowie ze ‘swoim panem’ i lojalnie współuczestniczył w ciężkim przestępstwie oszukując SI nadzorującą ruch drogowy, że za jego kierownicą siedzi żywy człowiek, mimo iż tak naprawdę był to nierejestrowany wampir. W “nagrodę” wysłuchiwał soczystych wiązanek również pod swoim adresem.
Jakkolwiek było to niesprawiedliwe, znosił to dzielnie. Jak każda maszyna.



“Poziom 0” tej części Toronto przykryty był platformą stanowiącą “Poziom 1”. Z jednej strony ludziom mało było przestrzeni gruntu, z drugiej klasy wyższe też lubiły poszwędać się po mieście, ale już niekoniecznie w otoczeniu obywateli o sporo niższym statusie. W efekcie spore połacie miasta częściowo lub jedynie miejscami (na przykład pomiędzy budynkami w gęstej zabudowie) przykryte były platformami na których też tętniło życie, ale trochę bardziej high niż niżej. W samym centrum Toronto najwyższą platformą był osławiony “Level 6” dostępny tylko dla elit. Na “Level 1” prowadziły jeszcze wprawdzie drogi dla naziemnych pojazdów typu RV, oraz funkcjonowały tam linie naziemnej sieci kolejki miejskiej, ale już “Dwójka” była dostępna tylko dla linii prywatnych kolejek korporacyjnych, płatnych wind, albo latających pojazdów typu AV (Areodyne Vehicle). Już na “Czwórce” funkcjonowały androidy przy strefach parkingowych i przy windach określające czy wpuszczą kogoś na ten poziom czy nie, na podstawie algorytmów programów skanujących. Dawniej w centrach handlowych przy drzwiach stali ochroniarze wypraszający bezdomnych. Dziś maszyny blokowały wstęp na wyższe platformy tym, którzy zostali oskanowani i oceniani jako “Low”.

Poziom gruntu to była dzicz nawet w strefie centrum Toronto, ale tam o wiele częściej widać było policyjne drony, androidy i patrole. Dlatego ‘city’ kanadyjskiej metropolii odpadało na to co James miał w planach tak samo jak level 1 miasta.. Wprawdzie miał Machine Phantom Generator zamontowany w pasku, dzięki któremu policyjne i miejskie skanery jego brak funkcji życiowych odczytywały jako status androida, ale to działało tylko w przypadku maszyna vs maszyna. Człowiek widział odczyty iż ulicą idzie android, a widział człowieka i zaraz mógł nabrać podejrzeń, że to wcale nie musi być drogi model robota ze specjalną i drogą powłoką imitującą człowieka, hitem wśród high-class. A to prowadziłoby do problemów. Sporych problemów. Pozostawały zatem dzielnice poza ścisłym centrum na level 0. Życie nielegalnych wampirów nie było łatwe w połowie XXI wieku.

Zaparkował przy parkoszafie wjeżdżając na jedną z platform i zaraz zdecydowanym ruchem dłoni odmówił darmowego ładowania baterii i odprowadzenia ze zbiorników wody produkowanej przez ogniwa. System bez uporu zgodził się na ten oczywisty, totalny absurd, bo był jeszcze starym modelem szafy parkingowej. W nowszych nie dość że dopytywał się kilka razy, to jeszcze podłączał wtyki i moduł odprowadzania H20 automatycznie i zaocznie. Prąd był niby bezpłatny, ale samo podłączenie do sieci miejskiej już tak.
2 centy.
Czyli tyle co nic… ale powstawał kolejny ślad gdzie ktoś przebywał w danej chwili.

Wysiadłwszy z auta James oddalił się od parkingu czym prędzej, bo nad terenem wokół niego była otwarta przestrzeń. Parkoszafy wystawały wysoko, aż do najwyższych platform tworząc w nich swoiste ‘dziury’, a to wykorzystywane było chętnie przez przelatujące obok tanie AV, które zamiast posiadania silniejszych reaktorów fuzyjnych, funkcjonowały tak jak w pojazdy naziemne, na ogniwa. Zrzut wody w czasie lotu był karalny, ale co sprytniejsi kierowcy unikali wychwycenia robiąc to przy parkingach. Leciał taki sukinsyn na levelu 2 blisko ‘szafy’ i spuszczał wodę w dziurę, a ta leciała na level 0. Zero śladów zrzutu na levelu na którym latał i brak potrzeby podłączania się do systemu, oraz kilkuminutowego odprowadzania H20 na parkingu lub w wyznaczonych pointach.

Miał fart, bo chlusnęło trochę dalej i to dopiero jak już miał nad sobą strop, ale i tak rzucił niewybredną uwagę dotyczącą frajera robiącego potoczny ‘odsik w biegu’. Skierował się ku “Lady’s Lue” funkcjonującego w jednym z pobliskich budynków, gdy tymczasem platforma na wyciągnikach uniosła jego ‘VolxVaga” na poziom jednej z wolnych kieszeni parkingowych wciskając go jak do szuflady. Parkoszafy miała setki miejsc na każdym poziomie i patrząc na nie widać było jedynie tyły pojazdów lub puste wnęki. Dawniej zaparkowany samochód miał trochę przestrzeni wokół siebie, a już na pewno nie miał kolegów kilkadziesiąt centymetrów nad i pod sobą, dziś auta na parkingach upychano jak śledzie.
Ot nowe czasy.
Ludzie zresztą mieli podobnie.



Lady’s Lue był tanim pubem połączonym z jadłodajnią jakich wiele było na ‘zerze’, ale właściciel (którego nikt nie widział nigdy na oczy) miał jakiś niepisany układ z gruntowymi gangami. Wybierały one sobie inne miejscówki LL pozostawiając szeregowej biedocie i mniej znacznym dilerom. Ściany były szare i ozdobione starymi plakatami PinUpGirls, a plastikowe stoły i krzesła marnej jakości nie zachęcały by przesiadywać właśnie tutaj.
Ale było tu tanio.
Ludzie chwytający się zawodów które stały poniżej najbardziej dolnych partii piramid pracowniczych korpo tu się stołowali. Wprawdzie drukarka żarcia była słaba, ale zapewne i tak lepsza niż ta którą (o ile w ogóle) mieli w domu. Poza tym właściciel dodawał ‘smakery’ jakie pewnie skupywał za totalny bezcen od najbiedniejszych którym państwo zapewniało je jako dodatek do keebli. Keeble same w sobie były czymś, czego się unikało gdy można było zjeść coś innego, ale były przecież darmową żywnością dystrybuowaną przez władzę. No to darmowe każdy brał choćby była to żywność tej klasy, że na początku wieku poszłoby się siedzieć za znęcanie się nad zwierzętami po nakarmieniu tym swojego kota. Dodawane (przez resztę przyzwoitości rządu) smakery często były sprzedawane przez biedotę w paczkach po kilka za centa, taniej niż w sklepach. Niektórzy właściciele barów w ten sposób poprawiali smak potraw drukowanych z past spożywczych kategorii 1 lub 2. Piwo też było takie sobie i konkretnie chrzczone, ale przez to tańsze niż w sklepie.
Ot Lady’s Lue było idealne miejsce by coś zeżreć i posiedzieć z kumplami z pracy nim nastanie ten czas, że trzeba będzie iść do metra i jechać do domu. Do tych ukochanych 16 metrów kwadratowych współdzielonych ze sfrustrowaną żoną i dwójką dzieci.

Obsługi nie było żadnej, klient sam wybierał sobie zestaw jaki miał być wydrukowany w automacie kuchennym, sam nalewał piwa z dystrybutora. System przyjmował tu czipy gotówkowe, ale można było też płacić przez Omni. Jedynym aspektem obsługi był stary android działający na prostym oprogramowaniu, nie SI, który jedynie sprzątał wolne stoliki. Tak funkcjonowała większość tanich podrzędnych barów i spelun. Żywy pracownik był w tych czasach oznaką pewnej klasy knajpy, baru czy restauracji.

James ominął dystrybutor i drukarkę kuchenną, bo jeść nie musiał już od lat, on jako chyba jedyny z gości nie przyszedł tu się nażreć i napić. Pana Silvy jeszcze nie było, toteż po zajęciu miejsca przy stoliku Neeson odruchowo zerknął na wyświetlacz holo, który też odróżniał to miejsce od podłych spelun. Mr ‘Somebody’ posiadający ten bar szarpnął się na rozrywkę dla klienteli. Było to tak niespodziewane, że ludzie w pierwszych miesiącach działania LL węszyli spisek i unikali tego miejsca, ale w końcu przekonali się i przywykli.

Keira Ys, znana dziennikarka stacji NCV maglowała właśnie jakiegoś polityka, który wił się na siedzeniu jak piskorz. James mu się nie dziwił zresztą. Dawniej i tak było ciężko z co inteligentniejszymi dziennikarzami… jednak gdy NCHV uzyskała od UNCAIRN i rządu zezwolenie na zakup i dedykowanie w firmowego klona bardzo wysokiej sztucznej inteligencji, “gadające głowy” zaczęły mieć srogo. Keira miała genetycznie modyfikowane i sztucznie wyhodowane ciało, a jej osobowość została zaprojektowana przez jeden z najlepszych zespołów konstruktorów SI, do tego posiadała instynkt drapieżnika. W tym co robiła była tak mordercza, że czasem ludzie woleli oglądać jej wywiady niż neowrestling. Akcje NCHV skoczyły bardzo mocno, a wiele innych telewizji podążyło tą samą drogą. Władze zresztą wycwaniły się i zaczęły wysyłać na takie starcia rzeczników.
Też SI.
Ale ten fagas najwidoczniej miał na pieńku z kimś w ratuszu bo wysłali jego, a nie rzecznika. To jakby polecenie szefa aby iść popływać w basenie z piraniami.
Gestem dłoni zaciekawiony James włączył głośnik wmontowany w stół.

Cytat:
- Coraz twardsze stanowisko Waszyngtonu względem autonomii wilkołaczej to powód coraz większych niepokojów społecznych panie Reevel.
- Panno Ys, ale to jak mi się wydaje pytanie do prezydenta Engelsa i…
- Zadałam pytanie?
- Nie, ale przyjmuje pani to za pewnik, myślę, że społeczeństwo patrzy z rezerwą na to co dzieje się na linii Waszyngtonu i Idaho Falls.
- Panie Reevel, ten ładunek nuklearny odpalony w wulkanie Yellowstone w najlepszym wypadku do epoki kamienia łupanego pośle nasz kontynent, a w najgorszym… Czytał pan analizy, prawda? Przecież wszyscy są świadomi zagrożenia.
- Jestesmy już parę lat po wojnie USA z autonomią i wszyscy dobrze wiemy, że nie ma realnej groźby. Po układach z Des Moines jest to dla władz z Idaho Falls jedynie zabezpieczenie przed…
- … łamaniem wypracowanego kompromisu. Tymczasem faktem są coraz większe wpływy korporacji rolniczych i MiliTechu na rząd Engelsa, a w ostatnim kwartale Wilkołaki nagłośniły aż pięć rajdów sił specjalnych USA i MiliTech w głąb autonomii. Sam MiliTech od kilku miesięcy zaprzestał inwestycji krótkoterminowych i obciął o 20% środki na walkę rynkową z Arasaką w Meksyku i Ameryce Łacińskiej.
- Myślę, że to pytanie do prezydenta Engelsa i zarządu Military Technologies & Operations, nie do przedstawiciela ratusza Toronto panno Ys.
- Ale na szczycie w New Vermont który, wedle wszelkich przesłanek, dotyczył polityki względem autonomii wilkołaków był Gubernator Generalny Luton…
- … czyli to pytania do naszego rządu, a nie…
- … oraz wiceburmistrz Toronto Thomas Harper, jak i burmistrzowie kilku amerykańskich aglomeracji najbliższych autonomii.
James zauważył, że Reevel dostał tym jak obuchem, choć grał na całkowicie spokojnego. Widocznie wizyta przedstawicieli miast była tajna, ale dziennikarze mieli swoje dojścia. Keira Ys jakby tego nie zauważyła, przeglądała notatki… ale Neeson był pewny, że SI nie umknęło nic z zachowania oficjela.
Cytat:
- Na szczycie był też Ron Veccachio, przedstawiciel Stowarzyszenia Leopolda z frakcji Lazarystów. Proszę mi powiedzieć co łączy rozmowy Kanady i USA w obecności szefa Projektu Gehenna i masakry wampirów w Ameryce Północnej, z zaostrzeniem polityki względem wilkołaków, oraz obecność tam przedstawicieli władz metropolitarnych najbliższych autonomii? Mr Reevel? Wody?
- Nie trzeba. Panno Ys. O ile w Kanadzie Bractwo zostało zdelegalizowane, to w USA działa legalnie, pod warunkiem przestrzegania statusu wampirów i zmiennokształtnych przyjmujących unnatural citizenship. Jednak nie każdy się przecież ujawnia. Jest wielu nierejestrujących się i nie ubiegających się o RedCard, a wśród nich są tacy, którzy mogą choćby w teorii dawać oparcie dla działalności Terminatorów. Chodzi nam jedynie o bezpieczeństwo, a Bractwo wciąż pracuje nad nowymi technologiami wykrywającymi i lokalizującymi nielegalne istoty nadnaturalne. Niezależnie od rozmów Gubernatora z Prezydentem, władze miejskie uczestniczące niejako ‘przy okazji’ na takim spotkaniu mogą jedynie skorzystać. Powinniśmy się cieszyć, że aglomeracja Golden Horsehoe była jedną z tych, które zostały zaproszone.
- Większość analityków wskazuje, że działania rządu USA i MiliTechu przy rozmowach z Bractwem, oraz wobec rajdów sił specjalnych na tereny autonomii może oznaczać przygotowania do nowej wojny. Poprzedzone oczywiście wykradnięciem ładunku nuklearnego, który przez doprowadzonych do ostateczności wilkołaków mógłby być detonowany w superwulkanie. Wobec uczestniczenia w szczycie New Vermont władz aglomeracji, pewnych plotek, oraz pana deklaracji, że nasza metropolia uszczelnia obronę przed atakami… Panie Reevel, czy prawda jest, że rząd odkrył potajemne porozumienie Tzimisce z pewną frakcją wilkołaków za głównego wroga ziemi uznających (wedle swej mitologii) dzieci Tkaczki, nas, a nie sługi Żmija czyli wedle ich nomenklatury - wampry? Panie Reeves, może spytam inaczej i wprost. Czy jesteśmy zagrożeni zmasowanym atakiem terroryzmu ze strony wspólnych operacji pozostałości Sabatu i frakcji najbardziej agresywnych wilkołaków nienawidzących nas, ludzi?
James gniewnym gestem wyłączył głośnik i zagryzł zęby. “Nas, Ludzi”. Tako rzecze SI w ciele klona. Oficjel dał się podejść, przyszedł zapewne aby rozmawiać o ewentualnych możliwościach konfliktu Waszyngtonu z autonomią, a suka wymanewrowała go w coś o czym władze faktycznie mogły rozprawiać w New Vermont. Szefów stacji nie interesowało, że wśród wszystkich eskaluje poczucie zagrożenia, może nawet panika. Liczyła się oglądalność, a w efekcie ludzie w każdym wampirze mogą widzieć Terminatora. Donosy, kontrole policyjne, wzmożona aktywność sieci skanerów (na wszelki wypadek rozbudowanej). Nawet dla legalnego Kainity byłoby to tak upierdliwe, że… A co dopiero dla nielegali, gdzie już pierwsza kontrola oznaczać mogła wpadkę.
Jednak ciężko było się ludziom dziwić. Dawniej terroryści wysadzali się bombami w tłumie, wjeżdżali w ludzi ciężarówkami. Elegancko. Staroświecko. Kto jednak widział efekty działania Terminatora Tzimisce w centrum handlowym póki nie został zneutralizowany przez specjalną jednostkę policyjną ABS, ten nie zapomni tego nigdy.

W “Projekcie Gehenna” jaki Lazaryści zafundowali wampirom wymiotło większość kainitów w tym blisko całość najniższych, najsłabszych pokoleń. Te wampiry które zostały, były silniejsze. Bliższe Kainowi w swej krwi… ale ich potęga nie była już tak wielka wobec ludzkości jak dawniej. Ludzkość dysponowała cybertechnologią, bioinżynierią i masą różnych wynalazków. Wampir nie mógł pozwolić sobie na ingerencję cyberware w ciało, bo odrzucało ono ten sprzęt co zachód słońca powodując nie tylko jego zniszczenie, ale również ciężkie rany Kainity. Tzimisce byli tu wyjątkiem, nauczyli się używać swych mocy deformacji ciała do sprzęgania go z cybertechnologią. O ile sam dysponujący dużą mocą krwi wampir był jakimś problemem, to takowy naładowany jeszcze techno, zmieniał się w maszynę śmierci.
Jeżeli neosabat zamierzał mocniej uderzyć w miasto, to aglomeracje Golden Horshoe, jak i Toronto stanowiące jej centrum czekał ciąg nagłych rzezi. Gdyby jednak okazało się jeszcze, że Tzimisce faktycznie dogadali się z frakcją “ManEaterów’ nieposłusznych władzy kanadyjskiej autonomii wilkołaczej z Rivers Park...
James patrzył tępo przed siebie próbując ogarnąć skalę zagrożenia.
I to jak fajnie będzie się żyło w mieście jako nielegalny wampir, gdy społeczeństwo jest tego zagrożenia świadome…

- Pan Neeson, ja się spóźniłem czy to pan przyszedł za wcześnie? - Głos Jana Silvy brzmiał jak zawsze przyjemnie. No może prawie zawsze. Wtedy gdy wampir zmusił go do współpracy szantażując wydaniem władzy przyjemny nie był.
James spojrzał w górę napotykając spojrzenie ciemnych oczy. Złe. Brutalne, a jednocześnie świadczące o sporym intelekcie.
Nie odpowiedział gdy Silva zajął miejsce naprzeciw niego i skinął głową. Smagła cera na oko czterdziestoletniego mężczyzny z pewnością była efektem biokremu. Szpakowaty i mający pewną aurę wewnętrznego majestatu przybysz nosił się lekko niemodnie, ale w dobrym stylu.
Nie pasował do tej speluny.
Po chwili milczenia Mr Silva zmrużył oczy wokół których pojawiły się zmarszczki świadczące o tym, że za życia często się uśmiechał.
- Usiądź Everard, poznajcie się. To James Neeson, który ci pomoże, a to Everard Foix. Ev musi zniknąć - ostatnie słowa wypowiedział spoglądając Neesonowi w oczy.
- Znowu? - James warknął ledwie zaszczycając spojrzeniem siadającego obok wysokiego, na oko trzydziestoletniego szatyna o lekko znudzonym wyrazie twarzy. Wyglądało na to, że ten gładko wygolony typ też jakby nie interesował się nowoprzedstawioną mu osobą. Kazali usiąść? Usiadł. Zaczął przypatrywać się holo gdzie Lady Ys właśnie rozrywała dziennikarsko pana Reevela na strzępy.
- Ustalmy coś James… - Silva złożył ręce w piramidkę i oparł na nich brodę. Nosił gustowne skórzane rękawiczki, bo jak każdy wampir nie mógł wszczepić w dłonie czujników do ręcznego sterowania omnifonem. - Podjazdowa wojna przeciw korporacjom w głębokiej VR, to nie jest coś gdzie można przewidzieć kiedy ktoś wpadnie. Chwilowo nie mam nikogo innego w slumsach, a “Program Ochrony Runnerów” jakoś działać musi. Za mało ci płacę?
- To już czwarty w dwa tygodnie, ty myślisz że wrzucić kogoś w Saskatcheewan Ghetto to bułka z masłem? Ludzie tam się znają, obcy świecą jak latarnie.
- To dlatego właśnie ty za to odpowiadasz - Silva uciął wszelkie dyskusje. - Standardowy pakiet. Miesiąc. Tylko na czipach. I głowa do góry… kończymy zaawansowane prace nad głęboką tożsamością pierwszego rezydenta, jest już termin operacji. Zatem niedługo pozbędziesz się pierwszego z nich. Myślę, że finalnie dojdziemy do rotacyjnie wymienianych 2-3 runnerów na wakacjach w slumsach.
- Podwójna stawk… - James nie dokończył, bo nagle wszystko wokół zwariowało.

W Lady’s Lue rozległy się strzały, ale skąd wzięli się ci co zaczęli pruć z niewielkich pistoletów maszynowych nie było wiadomo. Silva oberwał w bok krótką serią i wraz z krzesłem padł na podłogę. Seria drugiego z napastników sięgnęła znudzonego szatyna, ale małokalibrowe pociski jedynie rozjuszyły go. Neeson widział dwa razy wilkołaki, ale nigdy samego momentu przemiany z człowieka w tę ich potworną formę rodem z koszmarów. Tutaj stało się to w ulotny moment nie do uchwycenia gołym okiem. W jednej chwili gładko wygolony typ spoglądał w stronę holovideo, w drugiej monstrum wielkie na ponad trzy metry obrywało pociskami starannie mierzonej serii.

Garou skoczył na sylwetkę w ciemnym kombinezonie, która strzelała po wpadnięciu do baru i… zasadniczo tylko tyle James zarejestrował, bo wilkołak wręcz rozmył się w powietrzu siejąc śmierć i przerażenie wśród zrywających się z wrzaskiem gości Lady’s Lue. Problemem zmiennokształtnego było to, że operator z elitarnej policyjnej jednostki ABS miał chyba najnowszą wersję bojowego dopalacza neuralnego typu Sandevistan. Sandki starszych, półcywilnych wersji uruchamiały się długo. Z drugiej strony Kereznikovy europejskiej Claymor.Corp. Działały momentalnie, ale były słabsze. Operator Anty-Borg Squadu zareagował jednak nie tylko od razu, ale również z taką szybkością, że sam również rozmył się w powietrzu.
Było ich chyba nawet dwóch, ciężko to było ocenić.
Wilk ugrał jedynie tyle, że skrócił dystans i przeszedł w zwarcie z napastnikami, którzy odmiennie od innych ludzi w spelunie nie reagowali na potwora wrzaskiem pełnym przerażenia..

Tymczasem na stół przed Jamesem wskoczył człowiek w grubym poplamionym swetrze, który przed chwilą jadł tuż obok zamówionego w automacie drukowanego steka. W jego ręku jakby magicznie pojawił się pistolet i błyskawicznie wymierzył w leżącego Silvę, który unosił już głowę. Postrzelony wampir uniósł rękę, lecz nim zdążył coś powiedzieć rozległ się ledwo uchwycalny trzask i z potwornym rykiem pełnym wściekłości i bólu przeleciał nad nimi “Pan znudzony szatyn” w swej monstrualnej, bojowej, wilkołaczej formie.
Cielsko leciało ochlapując Jamesa, Silvę, i tajniaka krwią.
Bo nie miało ręki.
Gdy wyrżnął w ścianę rozległ się strzał, a James sam nie wiedzący gdzie obracać spanikowane spojrzenie ujrzał potężnego operatora ABS w egzoszkielecie i z dwoma hydraulicznymi protezami w miejscu ramion. W jednej z mechanicznych łap trzymał rękę Garou, która została mu w dłoni gdy zapewne oderwała się w stawie podczas rzutu jaki zrobił wilkołakiem... a może ją odciął? Na drugiej cyberhand zamontoane tytanowe szpony lśniły od krwi. Obok niego, na podłodze zwijał się z bólu albo w przedśmiertelnych drgawkach drugi z tandemu policjantów, którzy wparowali od frontu. Ten w egzoszkielecie błyskawicznym, prawie niemożliwym do zauważenia ruchem sięgnął po pistolet i wypalił prawie nie mierząc. Systemy implantu sprzęgniętego z bronią zrobiły to za niego.
Wilkołak choć bez ręki próbował się wprawdzie zerwać z podłogi lecz kula trafiająca go prosto w czoło zmieniła te plany.
Wielkie cielsko znieruchomiało.

- Zabij ich - Silva spojrzał w oczy ‘tajniaka’ klęczącego na stole i wciąż kierującego lufę w głowę leżącego Kainity. Człowiek nie poruszał się ale w jego oczach widać było, że działa na niego potężna moc wampira potrafiąca naginać do swej woli umysły nawet najsilniejszych śmiertelników.
Program obronny zainstalowany w implancie neuralnym i skanujący mózg człowieka też to wykrył. Momentalnie uruchomił SI bojową zaimplementowaną w procesorze, która miała za zadanie przejąć chwilową kontrolę nad mózgiem nosiciela w chwilach jego utraty świadomości.
Wampir szybko zrozumiał, że nie spogląda już w oczy człowieka poddającego się jego woli, ale maszyny. Twardy beznamiętny wzrok SI był nieruchomy.
I jakiś taki zimny.
Maszyna w przeciwieństwe do człowieka nie była skora do spełniania wampirzych poleceń.
Silva zaklął w duchu i uciekł się do ostatniej szansy na ucieczkę.
Nagle, bez ostrzeżenia wokół zapadł mrok, który można było kroić nożem. Nie taka zwykła ciemność jaką jest absolutny brak światła, ten mrok był prawie namacalny, nie tylko tłumił zmysł wzroku ale jakby otulał wszystko zimną grozą swego dotyku.
- Naaanyyy! - rozległ się wrzask od drzwi przepełniony lekką nuta paniki, sprzęgł się ze chybionym w ciemności strzałem tajniaka w swetrze, albo raczej SI bojowej jaka wciąż miała nad policjantem kontrolę. - Nanami skurwysyna!!!

Zasadniczo każdy Lasombra mógł czuć się bezpiecznie w stworzonej przez siebie strefie mroku. Przez tę ciemność rodem z samej Abbys przenikał tylko wzrok wampira, który nagłym zrywem uniknął kuli i wstał. Tylko przez chwilę zastanawiał się czy uciekać czy dać upust swej wściekłości mordując tu wszystkich, łącznie z Jamesem, który zapewne przyprowadził ich jako ogon.
Ne zdążył podjąć decyzji.
- Maam… - wycharczała słabym głosem operatorka poharatana przez wilkołaka, która wciąż zwijała się na podłodze. - Mam obraz sukins…
- Mike, nie!!! - głos tego w egzoszkielecie był wytłumiony przez mrok, ale choćby i ‘Tajniak’ go usłyszał… to jeszcze przez kilka chwil nie był tak naprawdę Mikiem.
SI też zobaczyła na wewnętrznych systemach sylwetkę utkaną z chmury nanów, jakie opadły Silvę po ich wypuszczeniu.
Jak w bajce o czapce niewidce, mące i mleku.
SI bojowa w procesorze starszego operatora ABS Mike’a Hardwooda nie znała bajek.
Rozległy się trzy szybkie strzały i mrok zaczął się rozwiewać.

Silva leżał na ziemi z rozwaloną w drobny mak głową.

- Kuuuurwwaaaa!!! - Policjant w egzoszkielecie z całej siły rąbnął ręką wilkołaka o ziemię. - Noż jebana w dupę kurwa maaać!!!
Niewielka wyrzutnia na jego cyberręce była pusta, a wystrzelony z niej kołek tkwił w sercu bezgłowego ciała.
To był właśnie kluczowy problem: bezgłowego.

James przełknąłby nerwowo ślinę gdyby był śmiertelnikiem.
No ale nim nie był.
Więc nie przełknął.
Ot siedział w bezruchu, a wewnątrz dygotał.
Wszystko to co się wydarzyło wokół trwało raptem kilka sekund.

- Maya, co z tobą? - wielki operator padł na kolana obok leżącej u jego stóp koleżanki.
- Chu… chujowo… - wyrzęziła. - Paaa… pamiętam - nabrała głęboko powietrza. - Nooo, pamiętaaam… kilka lepszych… momen…
- Trzymaj się, zaraz wezwiemy karetkę. Słyszysz? Trzymaj się. Mike! Zabezpiecz pchlarza!
Operator w grubym swetrze nazwany Mikiem patrzył powoli i półprzytomnie wokół siebie jakby się dopiero budził. Nie bardzo rozumiał co się do niego mówi.
- Ne trzeb… karetk... Pavel - głos Mayi był cichy. - Mam polisę w Traumie. Już pewnie… lecą … analizator w impla… mają mój log…
- Może pomóc? - przystojny jasnowłosy mężczyzna w garniturze wszedł do środka gdy jasnym było, iż sytuacja jest opanowana. Wymownie pokręcił iniektorem w którego zasobniku było jeszcze trochę gęstej czerwonej cieczy. Operatorzy mieli zawsze opory przed piciem krwi na akcjach i trzeba było aplikować ją inaczej.
- Spierdalaj. - Pavel błysnął złym wzrokiem. - Raz już dostała, po trzech jest więź. Won mi z tym.
Mężczyzna wzruszył ramionami i rozejrzał się.
Jego wzrok spoczął na Jamesie, który wciąż siedział w bezruchu.
I dygotał mocniej, bo znał ten głos.
- Szefie… Pavel… odpuść - Maya mówiła z zamkniętymi oczyma. - Gdyby nie przewidział że wilk… gdyby… nie dał… byśmy tu… A i tak po akcji… na… krwi… miesiąc detox… - zamilkła w końcu ale oddychała. Słabo bo słabo, ale zawsze to coś.
Porucznik Pavel Nedved niechętnie kiwnął głową, a mężczyzna w garniturze wstrzyknął dawkę wampirzej krwi dziewczynie. Faktycznie, gdyby nie mieli w sobie krwi nieumarłych, to spanikowaliby na sam widok tego bydlaka, który leżał pod ścianą. Jak setki tysięcy żołnierzy w czasie wojny na Wielkich Równinach zanim Brujah nie włączyli się w konflikt po stronie ludzi, aby wytargować tym zakończenie polowań na wampiry.
- Myślę, że powinniście przedyskutować z technikami programowanie SI bojowych w sytuacjach niestandardowych. - Mężczyzna w garniturze podniósł się i ruszył w kierunku Neesona. Minął przy tym ciało Silvy, które rozkładało się na podłodze. Stan truchła wskazywał, że wampir był dosyć stary. Sabat wysłał dobrą figurę do partii w Toronto.

- James, wybacz że przeszkodziliśmy w kolacji. Wiesz… robota. Bez urazy? - Larson III podniósł krzesło i usiadł dokładnie w tym samym miejscu gdzie jeszcze minutę temu siedział Mr Silva.
- Nie ma sprawy, właśnie miałem lecieć. Pozdrów księcia i do kiedyś tam. Zdzwonimy się na mieście. - Neeson uśmiechnął się życzliwie i wstał.
- Ok. Trzymaj się - Larson uśmiechnął się również i wystawił do przodu pięść jak do przybicia ‘żółwika’.
W tym musiał być jakiś haczyk.
- Nie idziesz? - zdziwił się podnosząc wzrok na Jamesa, który stał i spoglądał wokół siebie tego pieprzonego haczyka szukając.
- A mogę?
- Jasne. Tam są drzwi. - “Trzeci” wskazał je uczynnie, drugą ręką czyniąc jakieś skomplikowane gesty. Nadgarstek i palce wirowały w szybkich ruchach.
Omnifonował.
Bez rękawiczek, bez nakładek czujników bo miał wszczepy.
Bo (ot ironio) jako jeden z potężniejszych osób w Camarilli, nie był wampirem.
James usiadł.
- Co knujesz?
- Od knucia to są inni, ja wykonuje polecenia. - Twarz wampirzego księcia Toronto wykrzywiła się w grymasie. Larson III był klonem księcia Larsa Koeniga. “Nie-seneszalem” Golden Horsehoe. Czyli prawą ręką szefa Camarilli w tym rejonie bez oficjalnego tytułu, którego obowiązki pełnił tymczasowo. Póki Koenig nie zdecyduje kto z Kainitów godzien jest zaszczytu.
- Możesz wyjść i iść sobie gdzie chcesz. Tylko że widzisz… - klon wskazał podchodzącego operatora ABS. - Oni są dość szybcy. Więc jak nie biegasz jak genetycznie modyfikowany gepard na sterydach…
- Alternatywa?
- Brak - potężny Pavel Nedved oparł swą cyberrękę o stół. - Zabieramy go.
- Mogliśmy ściągnąć go sami, ale ratusz potrzebował udanej akcji. Propagandowo będzie to strzał w dziesiątkę. I świetnie. Ale on - Larson wskazał lekkim ruchem głowy - jest nasz.
- Sami? Potrzebowałeś nas bo wiedzieliście, że tu będzie pchlarz, skurwysynu.
- Panie Nedved… gentelmani których interesy tu reprezentuję ganiali sie z tymi “pchlarzami” gdy pana przodkowie do rozpalania ognisk używali hubki i krzesiwa. - Larson się uśmiechnął. - Zresztą zezwolenie na użycie krwi wampira na akcję było sfałszowane. Pana szefowie nie wierzyli w to, że tu będzie Garou. Jednak już zezwolenie na zabranie Pana Neesona, którego kopię otrzymuje pan na swoją skrzynkę właśnie w tym momencie… jest prawdziwe. Ach… i jak Maya odzyska przytomność… a zresztą nie. Sam wpadnę do szpitala z kwiatami.
Pavel Nedved patrzył zimno na prawą rękę księcia wampirów jednocześnie poprzez implant sprawdzając swoją skrzynkę.
Nie wytrzymał i odruchowo zerknął ku podwładnej, która skulona leżała przy drzwiach. Krew aplikowana przez iniektor ustabilizowała ją nieco, na zewnątrz zaś słychać było syrenę AV-ki TraumaTeam.
Pochylił się.
- Zbliż się do szpitala gnoju… A wyrwę ci kręgosłup i zrobię z niego …. - zabrakło mu konceptu.
- Sam widzi pan, Panie Nedved. Jestem tak bezuzyteczna gnidą, że nawet mój kręgosłup nie ma zastosowania. Kwiaty wyślę kurierem, a teraz…
ABS-owiec bez słowa odwrócił się i odszedł.

*

Ravnosowi wystarczył tylko moment, gdy zarówno czterej cyngle Larsona jak i on sam odruchowo odwrócili się na dźwięk jakiegoś wybuchu gdy tylko wyszli przed Lady’s Lue. Dopiero kilkadziesiąt sekund później gdy pakowali go do AV okazało się, że to tylko fantom.
Prawdziwy James, który sięgając po moc krwi Kaina stworzył przed barem własną Iluzję i stał się niewidoczny, kupił tym sobie niewiele czasu.
I biegł jakby się za nim paliło.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 09-06-2017 o 11:48.
Leoncoeur jest offline  
Stary 12-06-2017, 20:25   #2
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Mysteries to Die For, siedziba Seraphine de Noir



Piątkowe wieczory były zarówno najlepszymi i najgorszymi wieczorami tygodnia.

Mniejszy niż w pozostałe dni tłok gości i klientów oznaczał co prawda mniejsze obroty, ale pozwalał na niejakie rozluźnienie obsługi i samej właścicielki.
Bob i Jill - dwójka nastoletnich sprzedawców - całe późne popołudnie leniwie przekładali wolumeny, odkurzali półki, porządkowali sale, gawędzili z klientami, którzy dopijali swoje soja-late. Teraz jednak, tuż przed zamknięciem sklepu z pamiątkami i księgarni w jednym, zaczynali już coraz mocniej przebierać w miejscu, by wyjść z pracy i dołączyć do imprezującej części Toronto.

Choć do końca zmiany zostało jeszcze dwadzieścia minut, oboje czekali na pożegnalny znak od Seraphine de Noir, właścicielki sklepu „Mysteries to Die For”. Kobieta jednak obecnie zajęta była obsługą ostatniego klienta i nie zauważała ich dyskretnych prób zwrócenia na siebie uwagi. Doradzała starszemu panu specjalną ziołową mieszankę o działaniu nViagry.

Znudzeni i podminowani zajęli się zatem swoimi omnifonami i ustaleniami gdzie, kiedy, z kim i co będą porabiać dzisiejszej nocy. Urok otoczenia albo im się opatrzył albo współczesna młodzież była zupełnie na niego niewrażliwa.

Budynek dawnego kościoła św. Jakuba jeszcze niedawno popadający z dnia na dzień w ruinę na północnych obrzeżach Toronto został kupiony kilka lat temu przez Seraphine de Noir, wdowę po Samuelu Nortonie. Obecnie odrestaurowany i przerobiony służył obecnie za księgarenkę i sklep z ręcznie wyrabianymi pamiątkami.

Część księgarni zajmowała nawę główną, boczne zaś wypełnione były unikatowymi wyrobami artystów z różnych stron świata i ziołami.
W nawie lewej, tej z rękodzielnictwem, można było zaopatrzyć się w najróżniejsze wisiory, wisiorki, pawie oczy, dreamcatchery, medaliony, pierścienie – wszystkie niepowtarzalne i wystawione w osobnych gablotkach z krótkimi opisami. Szczegółów i informacji na temat ceny udzielała obsługa, zaś naprawdę wtajemniczeni prowadzili rozmowy z samą de Noir.

Na miejscu dawnego ołtarza znajdowała się niewielka knajpka serwująca gorące napoje, bezalkoholowe drinki i przekąski, podawane do wspólnego stołu w kształcie krzyża. Zaś dla specjalnych klientów właścicielka miała zawsze coś specjalnego na podorędziu.

Nawę prawą wypełniał aromat przeróżnych ziół, które na początku działalności były przyczyną wizyt policji. Kilka indywidualnie dobranych naparów dla funkcjonariuszy pomogło Seraphine przełamać podejrzliwość funkcjonariuszy z rejonu i większość dzielnicowych odrzuciwszy fałszywe wahania, szybko dołączyła do stałych klientów de Noir.

Co dziwne, kościółek z zewnątrz nie oparł się fantazjom miejsowych artystów i jego fasadę pokrywały malunki różnego rodzaju i stylu, nadając posiadłości nieco fantazyjnego stylu boho. Całość sprawiała miłe i przytulne wrażenie choć jednocześnie nowoczesne wnętrze i dobór prostych kolorów sugerował specyficzny styl właścicielki.

Podkreślała to klima odświeżająca i cyrkulująca powietrze, która rozprowadzała również ciężki do określenia zapach. Ten najmocniejszy był na zewnątrz. Otaczał kościół jak niewychwytywalna chmurka i przesączał się do środka. Mimo, że każdy z klientów kojarzył go z czymś innym, wszyscy jednogłośnie twierdzili, że kojarzy im się z dzieciństwem i poczuciem bezpieczeństwa.
Seraphine nigdy nie zdradziła co to za zapach, wstrzemięźliwym milczeniem podkręcając jedynie zainteresowanie swoich klientów.

Ostatecznie Bob i Jill dostrzegli upragniony znak od wysokiej, smukłej brunetki i zebrali się niczym na skrzydłach.
W drzwiach zderzyli się z klientem wchodzącym pospiesznie do środka.

Nabijająca rachunek klienta Seraphine dostrzegła specyficzny gest odgarniania włosów przez nowoprzybyłego. Gest będący jednocześnie próbą ukrycia twarzy przed system monitorującym. Rozmawiając półsłowkami ze starszym panem, który właśnie proponował jej nieśmiało spotkanie przy kawie, obserwowała przybyłego bruneta. Plątał się jakby bez celu po księgarni próbując trzymać się mniej oczywistych miejsc. Jego ubranie poplamione było drobnymi plameczkami, łatwo rozpoznawalnymi przez Seraphine. Nerwowe ruchy i aura osoby, która bardzo chciałaby być gdzieś indziej przylegała do bruneta niczym lateksowa rękawiczka do skóry.
Określenie "kłopoty" było zdecydowanym synonim przystojniaka pałętającego się obecnie po jej siedzibie.


Nie chciała go tu i nie chciała jego problemów, szczególnie, że jego „nieżywość” też była dla niej oczywista. Seraphine postanowiła pozbyć się go tak szybko jak to możliwe. Nie chodziło o to, że był wampirem. Kotołaczka nie miała nic przeciwko pijawkom. Jednak takich, którzy na czole mieli wypisane niewidzialną kredką „Magnes na sytuacje przerypane” wolała mieć na oku i trzymać na dystans.

de Noir nie spieszyła się odprowadzając ostatniego klienta do drzwi, z uśmiechem żegnając starszego pana, a gdy przebrzmiała cicha melodyjka powiadamiająca o zamknięciu się drzwi, odwróciła się do nowoprzybyłego, przekręcając jednocześnie zasuwę. Nie było ważne, że zasuwa sama w sobie była jedynie atrapą i służyła jedynie budowaniu klimatu miejsca.

- Dobry wieczór - przywitała się cicho, obserwując bruneta i ruszając w głąb księgarni - Dość wcześnie na wizytę… - zagaiła ni to pytając ni to stwierdzając.
- Ale nigdy za wcześnie by odwiedzić tak przepiękną kobietę. Och co za tani komplement. Nie komplement, szczera prawda… bla bla. Śliczna… - nerwowo rozejrzał się i odskoczył od drzwi. - Nie będę ściemniał i brnął w takie lewe gadki. Jest tu tylne wyjście?

Zaskoczył tym nieco Seraphine.
- Tylne wyjście? - zaszeptała - To zależy. Zależy kto pyta i za ile pyta.
Wampir już w czasie tej wymiany zdań odruchowo odsunął się od drzwi.
- Kevin. Kevin Brie. Gang na ulicy. Rozpierducha. Serio kotku, nie mam czasu, lepiej by mnie tu nie było gdy się zaczną dobijać. - Znów się rozejrzał. - Tylne wyjście. Takie wyjście, ale z tyłu. Proszę?

- Może robią rozpierduchę, bo lubią wiedzieć z kim mają do czynienia? - Kobieta uniosła brwi - Ludzie tak mają, czasem zlepek popkultury nie przemawia do nich. Znaczy tutejsi nie chcą cię na miejscu, czy próbujesz się przesmyknąć bez pozwolenia, panie Brie?

- Słuchaj dziewczyno. - Kevin spojrzał jej w oczy. - Siedziałem sobie w Lady’s Lue, gdy przyszło paru typów. Nie spodobałem się, jest nieciekawie. Mogę stąd wyjść tyłem i się pewnie więcej nie spotkamy. Albo oni tu zaraz będą i skończy się na trupach. Jednym może i będę ja - na to stwierdzenie Seraphine uśmiechnęła się ironicznie - ale będzie policja, dochodzenie. Potrzeba ci tego? Tylne wyjście i au revoir.

- Masz lęk wysokości?
- Tylko jak spadam z wysoka.

Klamka poruszyła się, lecz drzwi oczywiście nie ustąpiły. Przez chwile nic się nie działo, tylko Kevin patrzył jeszcze bledszy niż był do tej pory, na drzwi.
Rozległo się pukanie. de Noir kiwnęła bezszelestnie palcem, wskazując trupioblademu wampirowi kierunek.
- Wisisz przysługę - szepnęła po raz kolejny i poprowadziła go ku “tylnemu wyjściu”. W rzeczywistości w dawnej zakrystii urządzona była klatka schodowa prowadząca do górnej części kościoła oraz niewielkie biuro. To właśnie na górze Seraphine miała swoje prywatne kwatery oraz swą dumę i chlubę: oranżerię z widokiem na otaczające budynki i niebo. Prócz bogatego wyboru ziół i roślin orientalnych, oranżeria miała też dodatkowy plus. Połączenie z poziomem 1 miasta bywało zdecydowanie przydatne, gdy de Noir chciała nacieszyć się swoim kocim bytem.

Otworzyła drzwi do pomieszczenia jak zwykle napawając się feerią zapachów:
- Tylne wyjście. Może nawet zamaskuje Twój zapach. - zmarszczyła nos w udawanym zniesmaczeniu - Następnym razem spróbuj nie stołować się w pijackich spelunach.
- Tak zrobię. Dzięki. Jeżeli będzie mi dane, to jakoś się odwdzięczę. - Kevin wyglądał na zniecierpliwionego. Smyrgnął przez wyjście nie czekając na nic. Coraz głośniejsze walenie w drzwi rozlegające się z dołu było dla niego jak widać całkiem niezłym stymulatorem.

***


Dobijanie się do zamkniętego już sklepu ściągnęłoby Seraphine z łóżka chociażby z ciekawości. Zeszła na bosaka z powrotem do “Mysteries to die for” po drodze sprawdzając system monitoringu. Ujrzała tam wampirzego księcia Toronto


wraz z pomocnikami, co w pierwszej chwili zaowocowało chwilowym uderzeniem szoku, jednak trzeźwe myśli zaraz przykryły zaskoczenie. To nie mógł być Koenig, bo on nie kręcił się po takich miejscach.

Larson III. To musiał być on.

“Niezły gang” - pokręciła głową sama do siebie i podreptała do drzwi, odsuwając zasuwę. Uchyliła je jedynie na tyle by móc zablokować sobą powstałą szparę:
- Dobry wieczór. Już zamknięte - zaczęła uprzejmym szeptem - Czy to coś bardzo pilnego? - dorzuciła i kotowaty uśmiech na powitanie piątki.

- Witaj Seraphine - Larson III uśmiechnął się lekko, choć przez jego twarz przebiegało napięcie i zatroskanie. Za nim w stronę Lady’s Lue przed kościółkiem kotołaczki prześmignął policyjny RV z włączoną syreną i sygnałem świetlnym. - Powiedz mi proszę, że James tu jest, możemy go zabrać i oboje nie mamy przesrane…

- Wejdź - odsunęła się lekko od drzwi przepuszczając Larsona III - Sam - powstrzymując jednocześnie osiłków gestem.

- To wampir, a ja nie, wolałbym nie mieć z nim do czynienia mano-a-mano. Choć to zabawne… - w oczach błysnęło mu coś wesołego. - Twoja domena, nie można wejść bez zaproszenia. Och, czuję się jak wampir. Z Legend. Jest tam czy nie?

- Tak, istny Dracula albo Nosferatu. - Seraphine zaszemrała z lekkim rozbawieniem - Nie.
- No to oboje mamy przesrane… - Larson westchnął i odwrócił się do obstawy. - Szukać go. Level 0, Level 1. Nie może być daleko.

- Mamy wziąć pomoc tych z ABS? - Jeden z mężczyzn, ciemnoskóry i z holotatoo na policzku przedstawiającym smoka, kiwnął głowa w kierunku LL.
- Zjem własne skarpetki, jak porucznik Nedved kiwnie palcem, gdy widział co się stało… - Klon księcia pokręcił głową wchodząc do środka przez uchylone drzwi, które zamknęły się za nim niedosłyszalnie.

- Czemu używasz liczby mnogiej mówiąc o przesraniu? - Seraphine ruszyła ku barkowi wymijając ghula - Czegoś się napijesz?
- Pozwól zatem, że wyjaśnię… - Larson ruszył przed siebie i usiadł ciężko na stołku przy barku, spoglądając przy tym na kotołaczkę.

I zaczął opowiadać.


***



- James to kretyn. Nie względem inteligencji - dodał gdy skończył mówić o tym co się stało w Lady’s Lue i z czym to się wiązało. Nie ryzykował niczym, bo Seraphine znana była z tego, że kolekcjonowała sekrety, oraz była świetnym fixerem. Sama by doszła do wszystkiego już jutro. - Ot względem obycia. Wiesz czemu nie chciał przyjąć unnatural citizenship i Red Card? - Łyknął drinka przygotowanego mu przez gospodynię, a raczej go dokończył. - Bo on ma pierdolca na punkcie unikania inwigilacji. I żyje w ukryciu, buduje pozycję wśród marginesu w Saskatchewan Ghetto, cały czas oglądając się za siebie. Śmiertelnik by zjechał dawno, z nerwów. On nie. On chce kopać się z megakombajnem. Podejrzewam nawet, że on nie wiedział, że instaluje wilkołaki z “ManEaterów” w slamsach na zlecenie neosabatu. To w pewnym sensie dureń, ale nie aż taki by iść na współpracę z tymi sukinkot… przepraszam. Sukinsynami. Nie sympatyzuje z tego co wiem z tą opcją. Dał się wmanewrować. Problem w tym, że akt przejęcia go przez nas po zgarnięciu w akcji ABS, gdyśmy wystawili im jego i Silvę… był czasowy. Książę ma przekazać Jamesa władzom po 72h, lub do ratusza ma wpłynąć wniosek o rejestrację poparty przez Małą Amy. Koenig naprawdę chce go uratować i wciągnąć w hm… rodzinkę, więc w tę stronę idą intencje. Ale fakty są takie, że nielegalny wampir zamieszany w kontakty z Tzimizce i instalowanie pchlarzy w Toronto mi uciekł, ten z którego za 72h mamy się z ratuszem rozliczyć. A Porucznik Nedved to widział.

- No cóż niewesoła sytuacja. I co zamierzasz zrobić? - spytała uprzejmie kotołaczka dystansując się do Larsonowego “my”.
- Jechać do domu, zamówić dziwki, whisky i koks. Wieczór jest, trzeba się bawić. - Larson III podrzucił oliwkę ale nie udało mu się złapać jej w usta. Pochwycił ją jednak w rękę i już klasycznie wpakował sobie do ust. - Koenig czeka na Jamesa. Muszę pojechać i zdać relację. Pytanie co z tym zrobisz Ty, Seraphine.

Zapytana nieco ostentacyjnie spojrzała na zegarek:
- Zamówię dziwki, whisky i koks. - zaszemrała odruchowo. Nie zwracała sama już na to uwagi ale nikt z ją znających nie kojarzył by mówiła głośniej lub choćby normalnym tonem głosu. - A mówiąc poważniej, zapewne za chwilę zacznę zajmować się ważeniem ziół i pomocą ludziom z LL. - spojrzała wprost w oczy ghula. - Trochę słabo na piątkowy wieczór, hm?

- Każdy plan dobry. Ja tam bym na Twoim miejscu się pakował, ale masz swój rozum.
- Pakował? - zdumiona kotołaczka uniosła brwi - Niby czemu?
- Opcje widzę dwie. - Klon księcia Toronto zamyślił się. - Albo nielegalne zapasy kocimiętki, albo pomoc w ucieczce nielegalowi na usługach neosabatu.
de Noir zmarszczyła nos z niesmakiem na próby żartu Larsona:
- Czemu się wszyscy tej kocimiętki czepiają? - pokręciła głową zamykając pojemnik z lodem - Znaczy chcesz zasugerować mi sprzątanie Twojego śmietnika? - zamyśliła się przez chwilę - Co z tego będę mieć?
- Nie zrozumieliśmy się, Seraphine. - Larson uśmiechnął się smutno. - Będę miał przejebane. Mocno. Ale Koenig jest skłócony z rządem i jak reszta deadekipy się dopiero obudowuje. Drugiego klona nie załatwi długo, a do czegoś cholera jestem mu potrzebny. Zresztą sama wiesz jaki on jest, wystarczy się przyczaić by mu przeszło… względem mnie to nie muszą być miesiące czy lata. Za to Ty… - wyjął kostkę lodu ze skończonego drinka. - Po 72h rozpęta się burza. ABS rozpocznie śledztwo względem Jamesa. Jesteś pierwszą podejrzaną, bo Nedved widział, że James tu wbiegł. A - rozłożył ręce - nie ma go. PUUF, kotek go wypuścił. - Wyjął drugą kostkę. - Jak to ceni Koenig nie wiem, może być tak, że będziesz miała przesrane #2. - Dołożył jedną kostkę lodu do drugiej. - Ale jeżeli nie, bo uzna, że działałaś nieświadomie, to może zechcieć dobrać się do ciebie opozycja uznając, że Koenig cię z jakiegoś powodu kryje. - Larson zabrał druga kostkę, ale zaraz z powrotem położył ją w tym samym miejscu. - Przerąbane i u śmiertelnych i u wampirów.

- Wszystko zależy od perspektywy. - Seraphine pokiwała głową - Ja to widzę zupełnie inaczej: skoro widziano, że tutaj wchodzi bo zwiał Tobie i Twoim ludziom, to naumyślnie nastawiono mnie, szanowaną właścicielkę lokalnego biznesu oraz społecznie udzielającą się nadnaturalną istotę...
… - walczyłaś z wilkołakami podczas wojny w USA? - przerwał jej.
- Doskonale wiesz, że wtedy nie było mnie w USA, byłam już w Toronto. Ciężko podciągnąć obecną sytuację pod działania polityczne, bo w politykę się zupełnie nie bawimy, my - dodała - Inaczej raczej nie mieszkałabym tutaj a już na pewno nie rozmawialibyśmy przy drinku, Larson. Zróbmy tak. - uśmiechnęła się - Żeby zaoszczędzić Ci nakręcania historii i nadstawiania karku, spróbuję rozpuścić wici na temat pobytu Kevina, którego umyślnie nazywasz Jamesem. Ale to nie będzie działanie jak próbujesz mi wmówić ofiary. Lubię Cię - uśmiech potwierdził jej szeptane słowa - Masz w sobie coś - poruszyła brwiami z lekką ironią powtarzając uliczny żart na temat maniaków implantów - więc pomogę. Szkoda byłoby mi widzieć uszczerbek na wizerunku księcia i Twoim. W zamian za to - zabębniła cicho opuszkami palców o blat baru - odciągniesz ode mnie uwagę ABS oraz utrzymasz istniejące status quo w układach między mną a Toronto. - Usiadła na stołku zakładając nogę na nogę - To chyba niewiele?

Larson się nie odzywał. Jakby się zawiesił.
Zakazane było tworzenie klonów ze świadomością, przez co każdy sztucznie wyhodowany człowiek był jedynie ciałem w stanie wegetatywnym, przeznaczonym na krew i organy, trzeba było mu wszczepiać implant z wgraną SI jeżeli przeznaczony był do innego użytku. Jedna z ochron SI polegała na implementowaniu drugiej, słabszej inteligencji, w nośnik i gdy podstawowa omijając zabezpieczenia próbowała ewoluować, ujawniała się ta druga.
Desperacko walcząca o swoją przestrzeń nośnika. Sygnalizująca, że coś jest nie tak.
Larson III czasem zachowywał się dziwnie i niektórzy przebąkiwali, że to oznaka przełamywania pętli Loopa przez podstawową SI, stanowiącą osobowość ghula i prawej ręki księcia wampirów Toronto.

Odwrócił się powoli, ale wciąż lekko się uśmiechał.
To chyba nie był ten stan.
- Seraphine… - Spojrzał jej w oczy. - Koenig mnie od tego odsunie. Zrobi mi sajgon, przetrwam. Znalezienie Jamesa vel Kevina, zleci komuś innemu. Ty nie jesteś w stanie mi pomóc, bo ja za pół godziny będę poza tą sprawą. - Wyciągnął wizytówkę i położył na kostkach lodu. - Zrobisz co chcesz, to na wypadek jakbyś Ty potrzebowała pomocy. Bo też Cię lubię.

Wstał zbierając się najwidoczniej do wyjścia.
- A w kwestiach tego gdzie byłaś i co robiłaś w czasie wojny. Wszystko zależy od perspektywy - powtórzył jej słowa. - Ja na ten przykład Cię nie podejrzewam, ale wiesz jak to jest: część kotków hasała na zachód od Missisipi z grupami szturmowymi MiliTech lub gnoiła szczury w miastach. Część stanęła ramię w ramię z wilkami, a teraz wciąż wyrzyna ludzi w Amazonii i Afryce. Jesteś pośrodku. To perspektywa ludzi będzie tu kluczowa, więc nie mi mów takie rzeczy. A oni akurat wobec sojuszu ManEaterów z Tzimisce mają petardę w… nie dokończe przy ślicznej kobiecie.

- Larson, chcesz mi powiedzieć, że nikt z ludzi Koeniga, zupełnie nikt nie posiada żadnych sztuczek w rękawie, żeby go znaleźć, namierzyć i oddać w ręce księcia? - Seraphine uniosła brwi pytająco - Tylko musicie wmanewrowywać postronnych? Jeśli tak jest rzeczywiście to może warto byłoby rozprowadzić jakiś biuletyn z listą uciekinierów? Wiesz, bym wiedziała kogo z wampirów w mieście wykopywać za drzwi zamiast pomagać potencjalnym ludziom księcia. - Kobieta lekko rozłożyła ręce ciągle szeptając biznesowym tonem.

- Ach ten Twój cynizm. - Ghul uśmiechnął się. - Kto powiedział, że nikt nie ma sposobów? Kto powiedział, że musimy wmanewrowywać postronnych? Jeszcze 15 minut temu Neeson nie był żadnym uciekinierem, ot nielegal po prostu, jest w mieście trochę takich. Przypadek Cię w to wmieszał Seraphine.

- Daj mi jego numer, pogadam z nim, żeby mnie odmieszał. - ni to mruknęła, ni to prychnęła de Noir - A biuletyn to wcale nie żart. - zawiesiła głos w oczekiwaniu. Taka lista w rękach wydawała się zdecydowanie ciekawszą opcją niż jakiś James.
- Lista nielegali Toronto. - Larson też był zachwycony konceptem. - Potencjalny hak na każdego z nich. “Wiem o Tobie”. “Mogę Cię naświetlić ludziom”. Zaiste, jak taką stworzysz, to chętnie zajrzę.

Teraz prychnięcia nie dało się pomylić z mruknięciem:
- Ja myślę, że byś chciał zajrzeć. Pani Amy Littel nie prowadzi takiej? - rzuciła niewinnie dziwując sie, zbierając szklanki z barku i kątem oka obserwując klona.
- Może prowadzi, może nie. Ktokolwiek ma wiedzę o nielegalu ma go w pewien sposób w ręku, prawda? Zdziwiłbym się, gdyby ktoś epatował tą wiedzą.
- Ja bym się zdziwiła, gdybyś Ty jako prawa ręka księcia o czymś takim nie pomyślał i nie oddelegował cześci zasobów do kontrolowania hm… napływu.

- Masz jakieś podejrzenie kto przejmie od Ciebie sprawę uciekającego Kevina?
- Jamesa. Nie mam. Raczej nie Amy. Ktokolwiek to będzie, trzeba liczyć się z Iainem, on może chcieć by Neesona nie ujęto w 72h, kolejny kamyk do ogródka Koeniga. Wiesz jaki jest McLaren. A Koenig bazuje na swojej sławie i byciu wzorem dla cyberpokolenia, nie ma za wielu ‘pewniaków’ w kwestii pełnego zaufania. Każdy kogo wyznaczy, może być przez Iaina podkupiony, aby nie zabrać się za sprawę na serio. I za 3 dni będzie dym. To dlatego Cię ostrzegam.

- Masz kogoś rozsądnego, kto by trzymał rękę na pulsie w tym wszystkim? - Seraphine dopytywała cicho. - Tak na wszelki wypadek?
- Rozsądnego? Może Theodor? - Ghul uśmiechnął się. - “Ja” nie mam. Wiesz dobrze jaki jest mój status. Pijawki i tak patrzą na mnie, hm… wilkiem, za to jak eksponuje mnie Lars. Daleko mi do figury na tej szachownicy Seraphine.
- Oj, nie umniejszaj swojego statusu. Dasz radę zaproponować Koenigowi wyznaczenie kogoś takiego? Czy on będzie miał to w… nie dokończę przy ślicznym mężczyźnie.
- Mogę spróbować, ale zauważ, że właśnie coś spieprzyłem. To nie daje mi mocnej pozycji by forsować propozycje. Gdybym jednak taką sugestię mógł Koenigowi zrobić - zbliżył się do kotołaczki. - Zaproponowałbym wyznaczenie kogoś, kto będzie bardzo łatwym celem na przewerbowanie dla MacLarena, aby ten myślał, że ma sprawę pod kontrolą. Jednak zaproponowałbym też, aby po cichu obok wyznaczyć kogoś innego. Najlepiej spoza rodzinki.

- Mhm - brunetka kiwnęła głową widząc, że nawiązana została nić porozumienia i postukała paznokciem w wizytówkę ghula. - Doskonały plan - pochwaliła go jednocześnie - taki ktoś dostałby dostęp do informacji na temat Ke...Jamesa? Jak myślisz?
- Oczywiście, komuś takiemu Lars z pewnością przekaże wszystko co wiemy o Neesonie. - “Trzeci” znów się uśmiechnął.
- I osobach zaangażowanych w incydent? - upewniła się grzecznie kotołaczka.
- Zaangażowanych?
- No tak, rozmówców Jamesa na przykład.
- O nich nic nie wiemy. Wilkołak rodzimie wilkiem był z frakcji ManEaterów, zginął w Lady’s Lue, bo ABS się nie patyczkuje. Wiesz jak to z pchlarzami jest, nie ubijesz gdy masz możliwość to do umbry spieprzyć może. Tego wampira z neosabatu żywcem mieli wziąć, ale to spierdolili. SI przejęła operatora, gdy wampir chciał go zdominować. Ona w oprogramowaniu nie miała tego co policjant na odprawie. Nie brała żywcem, a zanim odłączyła się oddając kontrolę nad ciałem człowiekowi było już za późno. Ani niczego o nich nie wiemy, ani się już nie dowiemy. Jedyne co wiadome, to że Neeson dla tego ubitego gnoja w Saskathewan Ghetto wkręcił już kilka wilkołaków. Oficjalnie jako runnerów ukrywanych przed korporacją. W praktyce to wilki w ludzkiej formie, które tylko czekają na znak? Datę? Sygnał? Wiesz co taki zakamuflowany pośród ludności lupin może uczynić znienacka, gdy w planach ma rzeź? Myślę, że plan był taki, aby przez Jamesa umieścić tam w slumsach pełną watahę ManEaterów. Dosłać im ze dwóch borgów Tzimizce naładowanych techno po uszy i odpalić ich w odpowiednim momencie. Tam mieszka z milion ludzi, na dosyć małym terenie, a policja tam nie bywa. Wyobraź sobie skalę tego co może się zdarzyć. Neeson to nie tylko gnojek z którego trzeba się rozliczyć w ratuszu, to również klucz by ich znaleźć i wyłapać.

- A na tych “runnerów” macie jakieś akta? - w dobie e-wszystkiego, Seraphine czasem zadziwiała swoim tradycjonalizmem. Może dlatego co poniektóre wampiry dobrze czuły się w jej przybytku?
- Ci “runnerzy” urodzili się pewnie w lasach nad jeziorem Winnipeg, a może nad Wielkim Niedźwiedzim? Hasali sobie w stadzie wilków nim nie eksplodowały któregoś dnia przemianą. Jakie chcesz na nich akta? Państwowej Służby Weterynaryjnej? - zainteresował się.

- No jakoś wśród ludzi muszą funkcjonować. Cokolwiek by móc niezauważenie być umieszczonym w ciżbie. Nawet jeśli wprowadził ich jako psy, to skąd tożsamość? Poza tym raczej byłby to ewenement gdyby po ghetcie nagle zaczęły biegać wilki, hm?
- Seraphine, to Saskathewan Ghetto, tam większość ludzi nie ma nawet omni, wielu bez dokumentów. Neeson dostał ich pojedynczo. Ludzi którzy ludźmi są od niedawna i nie ma ich w żadnym systemie. Umieścił ich tam bo to jego teren i ma swoje sposoby. Bez niego ich szukać to nierealne.

Kotołaczka odruchowo poklepała ramię stojącego przed nią ghula:
- Dobrze jest jednak rozważyć wszystkie opcje. Przypomnisz mi jeszcze nazwisko Jamesa?
- Neeson, ale dużo Ci to nie da. Co mam rzec księciu?
- Żeby akta zawierały ostatnio znane aliasy i prawdziwe dane? - Seraphine uśmiechnęła się odprowadzając Larsona III do drzwi kościółka, wyciągając smukłą dłoń o wypielęgnowanych palcach do uścisku.

Ghul westchnął.
- Jeżeli Koenig przyjmie radę i zdubluje poszukiwania kimś spoza ‘rodziny’, to mam mu zasugerować Ciebie, czy wolisz działać (jeżeli w ogóle zamierzasz) poza tym? W pierwszym przypadku Koenig zapewne nie poszczędzi zaplecza, a w razie sukcesu Twoje akcje wzrosną. W drugim masz pewność, że ktoś będzie działał ze zlecenia księcia.

- A trzeciej opcji nie ma? Wolałabym działać po cichu ale mając dostęp do zasobów - brunetka wzruszyła lekko ramionami - Moje są niewspółmierne do tych w zasięgu Koeniga. - To nie do końca musiało być zgodne z prawdą ale wolała nie chwalić się możliwościami na prawo i lewo. - A poza tym wolałabym uniknąć podkładania potencjalnych świń na samym starcie.

- Gwiazdkę z nieba też chcesz? - przekrzywił głowę stając przed drzwiami i podając jej swoją dłoń. To było dziwne uczucie. Twarz księcia wampirów i ciepłota ciała. - Co będę miał z tego, gdybym przekonał go, że należy zainwestować w kotka, który działa niezależnie i wedle własnego widzimisię?

W pierwszej chwili chciała odpowiedzieć “nie, dziękuję, już mam”, ale w porę ugryzła się w język. Pewnych rzeczy pewnym osobom się nie mówi.
- Satysfakcję? - uniosła brwi żartując i zaciskając dłoń na dłoni ghula w uścisku.
- Z posiadania u Ciebie sporej przysługi? - również uniósł brew.
- Z zażegnania rozlewu krwi i kolejnego konfliktu między księciem a ludźmi?
- Cóż, za to pewnie wydębisz jakiś grant od Koeniga, jeżeli Ci się uda - zmrużył oczy. - A co dla mnie za lobbowanie u niego na Twoje zaplecze?
- Ah, teraz prywatne interesy - Seraphine oparła się lekko o framugę drzwi wciąż nieodmiennie mówiąc na granicy słyszalności. Przez chwilę kalkulowała opcje - Umówmy się na przysługę zwykłego poziomu. I darmowe drinki w lokalu. - dorzuciła wisienkę na torcie z urokliwym uśmiechem.
- Robić interesy z panią, de Noir, to czysta przyjemność. - Pochylił się i uniósł dłoń kotołaczki do ust. W totalnie absurdalnym geście sprzed wieku. wyglądało to w ogóle jakby zgodził się zbyt łatwo. - Au revoir.

Na zewnątrz czekał jeden z jego ludzi, ten ciemnoskóry z tatuażem. Na widok Larsona ledwo dostrzegalnie pokręcił głową.

- Ach, bym zapomniał Seraphine. - Klon odwrócił się jeszcze. - Za jakieś pół godziny pewnie przyślemy specjalistę do pewnego samochodu stojącego w B-17 najbliższej parkoszafy. Jak myślisz, po co? Do zobaczenia.



 

Ostatnio edytowane przez corax : 12-06-2017 o 21:44.
corax jest offline  
Stary 17-06-2017, 22:13   #3
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Seraphine zamknęła ponownie drzwi na zasuwę, tym razem uruchamiając już pełny system zabezpieczeń.
Pół godziny by dostać się do auta i zbadać jego okolicę nie dawało zbyt wiele czasu. Nie, jeśli będzie marudzić.
Szybkim lekkim krokiem skierowała się ku prywatnym kwaterom, upewniając się, że sklep jest zabezpieczony, kasy i zbliżeniowe punkty płatnicze wyłączone a ostatnie transakcje potwierdzone przez bank.
Miała jeszcze jakąś godzinę, może półtora do przebudzenia się Samuela, a ciekawość ją korciła.

James czy Kevin nie robił wrażenia debila, raczej może naiwnego młodzika. de Noir wiedziała, że wygląd w przypadku wampirów to drugorzędna kwestia ale ten nick, który na szybko podał… jakiś dzieciak z domu i Tolkien…

Ruszyła do swoich kwater, po drodze przesuwając dłońmi po drzwiach zakrystii. Taki jej mały rytuał ze swoją magicznie przypisaną siedzibą “pilnuj i bądź bezpieczny”.

Otworzyła drzwi do oranżerii i rozejrzała się uważnie. Jakoś podświadomie była przekonana, że nowopoznany wampir nie uciekł daleko. Przeświadczenie to pełgało jej jak igiełki na skórze i gdyby była w kociej formie zapewne zaczęłaby ocierać się o jakąś ostrzejszą krawędź i prężyć grzbiet. Niesłyszalnym prychnięciem odgoniła to uczucie.

Wyjrzała przez wyjście na dach, przez który kilka chwil temu wyszedł Neeson i wpatrzyła się w rozjaśnioną licznymi światłami miasta ciemność. W XXI wieku ciężko było o gwiazdy na niebie gdy spoglądało się na nie z obrębu miast. W 2050 gwiazdy widywało się tak często jak ptaki. Czyli w programach przyrodniczych. Toronto świeciło jak żarówka i było całkiem jasno. Ze swojej perspektywy Seraphine widziała ludzi krążących po “Level 1”. Jakaś para przystanęła nawet przy balustradzie ograniczającej teren na którym siedziba de Noir przebijała się ponad level 0. Rozmawiali cicho, a kotołaczka nie mogła dosłyszeć o czym. W dzisiejszych czasach podrywu to mogła być i pierwsza randka z ustalaniem jak głęboko dziewczyna jest w stanie ‘wziąć’. Sam dach kościółka wyglądał spokojnie.

Widok pary ponownie przypomniał Seraphine, że powinna założyć coś do odstraszania, na przykład e-pasterza. Lubiła kościółek i lubiła swój teren, a barierka dzieląca poziomy należała do niej. Lekko poirytowana parą obserwowała dwójkę przez chwilę by automatycznie aktywować system alarmowy.

To czego, a w zasadzie kogo, nie dostrzegła w ciemności równie dobrze mógł kryć się w mroku. Miała do czynienia z wampirem na tyle sprytnym by uciec Larsonowi III i jego wzmacnianym cybernetycznie ochroniarzom. Wyciągając z kieszeni niewielkie pudełko zawierające dwie soczewki okularów, delikatne i niemal efemeryczne w porównaniu z pierwszymi produktami Motoroli czy Google’a, wciąż wpatrywała się przez przeszklone ściany oranżerii. Jako zmiennokształtna nie mogła korzystać z wszczepów do nawigacji omnifonu. Alternatywą pozostawały soczewki kontaktowe lub specjalne okulary. Te pierwsze jednak ze względu na specifikę kociej natury i cenę nie były praktyczne. Zbyt kosztowne by tracić je przy każdej przemianie formy, nie sprawdzały się w przypadku de Noir.

Z cichutkim westchnieniem skierowała się w głąb mieszkania, przechodząc przez oranżerię. Po drodze gestami wydała polecenie w persapie „Oranżeria” do podniesienia wskaźników temperatury i wilgotności. Mimo, że technologia rządziła każdym elementem życia współczesnych, na jej koci nos w oranżerii było nieco zbyt duszno lecz nie dość parno.

Przy pomocy kolejnych gestów palców odzianych w specjalne nakładki, weszła do systemu alarmowego całego kościółka. Dane system wyświetlały się kolejno na wewnętrzne stronie jej gogli. System MM nie wykrył żadnych odczytów ciepłoty ciała, a monitoring oraz system wykrywania nacisku na powierzchnię dachu, również nie wskazywały nic.
Ten drugi, drogi jak cholera i zamontowany na spadzistym dachu nad główną częścią kościoła i na dachu wieży był pomnikiem paranoi Seraphine, ale gwarantował, że system zabezpieczeń wykryje każdego świra, co chciałby biegać w jakimkolwiek celu po jej dachu.

Czujniki milczały, a czas uciekał i wydawało się, że nie ma więc sensu go dalej marnować.

Włączyła ostatecznie alarm oraz notyfikacje na omnifona i ruszyła ku wskazanemu przez Larsona parkingowi. Po drodze postanowiła zahaczyć o okolice LL by zobaczyć skalę “zniszczeń”.

***

Bar wyglądał jak zawsze, może jedynie poza policyjną taśmą pieczętującą drzwi i hologramem przed nimi informującym o zamknięciu przez policję jako zabezpieczenie miejsca przestępstwa. W powietrzu pod tą informacją przewijało się leniwie ostrzeżenie o konsekwencjach prawnych naruszenia strefy zabezpieczonej przez TPD. Policja najwidoczniej uznała, że nie ma sensu szczegółowe śledztwo w miejscu jakie nie było powiązane z przestępcami i stanowiło tylko miejsce gdzie ich przechwycono. Na ziemi widać było ślady krwi z wynoszonych ciał, lub rannych. Poza tym panował spokój i nie było nawet żadnej karetki.
Ciała i ranni mający polisy Traumy zostali zabrani zapewne z tymi co polis nie mieli ale byli zakwalifikowani na stan bardzo ciężki.

Seraphine zobaczyła jednego człowieka siedzącego ze dwadzieścia metrów dalej pod ścianą, skulonego z bardzo brzydko rozoranym barkiem.
Brak polisy, stan nie rokujący zagrożenia dla życia.
Idź człowieku na pogotowie.

Połowa 21 wieku to były zaiste bezduszne czasy dla tych, co wylądowali może nawet nie na samym dnie… ale wystarczająco nisko, aby mało kto się nimi przejmował.
de Noir, potocznie zwana pieszczotliwie “Babcią”, pierwsze kroki uczyniła właśnie w stronę rannego. Udzielenie pomocy nie powinno zająć zbyt długo. de Noir była dość ufna w swoje możliwości, a przestarzałe obecnie poczucie honoru nie pozwalało pozostawić potrzebującego bez opieki.

Po drodze jednak postanowiła też skontaktować się z właścicielem LL, by dokonać własnych oględzin terenu. Nie żeby to jakoś szczególnie posuwało jej poszukiwania do przodu. Raczej z ciekawości, jak wyglądała scena wydarzeń, które przegoniły Kevina vel James z mordowni jaką była ta podrzędna tańcbuda.

- Hej… - szepnęła na powitanie do zwiniętego z bólu faceta - ...hej… potrzeba ci pomocy… mogę? - wskazała ranę, która z pewnością zaciemniała myślenie rannego.
Zagadnięty uniósł głowę i spojrzał na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądało na to, że wśród gliniarzy lub ratowników Traumy zdarzali się współczujący ludzie, bo ranny ewidentnie wyglądał jakby potraktowali go jakimś mocno przeciwbólowym stymem. Zakrwawioną dłonią uciskał potworną, ale dosyć płytką ranę zadaną szponami. Rozorany był od ramienia po mostek, ale wilkołak zahaczył go jedynie końcem pazurów.
Skulił się nieco gdy kotołaczka wskazała ranę. Na jego brodatej i poznaczonej lekkimi zmarszczkami twarzy sugerującej wiek między 40 a 50 lat pojawił się przebłysk paniki. Zostawiony samemu sobie nie oddalił się daleko chyba tylko dlatego, że nie bardzo wiedział kim jest i w jakiej galaktyce, o krok od katatonii.

Dziewczyna kucnęła niedaleko od rannego i przesuwała się powoli jak do spłoszonego zwierzęcia, co było nieco zabawne gdyby się nad tym zastanowić.
- Hej, mam na imię Seraphine. Mieszkam niedaleko. Pomogę Ci, bo rana jest paskudna. Ok?
Nie wyglądało na to, żeby zrozumiał przekaz, ale nie uciekał. Skulił się jedynie mocniej i… rozpłakał bezgłośnie.
Kotołaczka przysunęła się na wyciągnięcie dłoni i powoli położyła jedną z nich w okolicach rany ciągle tłumacząc spokojnie:
- Nie bój się. Teraz Cię dotknę, nie zrobię Ci krzywdy. Nie będzie bolało, obiecuję.

W chwili gdy sięgnęła mężczyzny, skorzystała z mocy pozwalającej jej pomagać w takich sytuacjach. Dar leczenia ran przydawał się Seraphine często, a ona korzystała z niego nierzadko by pomagać innym. Tylko ona sama wiedziała czy było to wyrachowanie mające na celu pokazać ludziom, że jest może i istotą nadnaturalną, ale czyniącą dobro, czy też zwykła wrażliwość na ludzką krzywdę.
Kotołaki potrafiły leczyć jedynie siebie zalizując ranę, ale u niej ten dar był wyjątkowo silny. Mogła stosować go na innych i jedynie samym dotknięciem.
Jak teraz.
Efektów nie było widać żadnych.
Sama rana skryta była pod poszarpanym i pokrwawionym odzieniem, więc de Noir nie mogła naocznie zobaczyć czy się zabliźniła, a pechowiec wybierający Lady’s Lue na wieczorny posiłek był nie tylko w szoku, ale i na painkilerach.
Nawet jeżeli dar uleczył go, to nie miał szansy tego poczuć.
Skulił się jedynie mocniej pod dotknięciem.

By upewnić się co do skuteczności swych działań, odsunęła i uniosła wierzchnią koszulę by dojrzeć ranę. Nie chciała zostawiać poszarpanego człowieka samemu sobie. Nie było to łatwe, bo człowiek przejawiał chęci jakiejś szczątkowej obrony, ale przypominało to raczej bunt niemowlaka względem przewijania pieluchy. Pod zakrwawionym ubraniem zauważyła zasklepioną pręgę znamionującą sukces jej kuracji.
Przeciągnęła mężczyznę w bezpieczniejsze miejsce, tak by przechodni nie zaczepiali o niego. Ułożyła go opartego o kawałek ściany z zamiarem zabrania go z powrotem do kościoła po zakończeniu oględzin auta.
Rozglądając się po okolicy w poszukiwaniu potencjalnych rannych, ruszyła ku parkoszafie i stanowisku B17.


***

Parking nie był wysoki, bo w tym rejonie był tylko jeden poziom nad levelem 0. Konstrukcja przypominała wieżę wybijającą się ponad teren. Po dwadzieścia rzędów po obu stronach, a każdy w pionie miał 10 “szuflad” o wysokości około dwóch metrów każda. Poziomy w pionie oznaczone były literami od “A” do “H”, z czego już “D” było na wyższym levelu. Konstrukcja wystawała kilkanaście metrów ponad powierzchnię Level 1 z którego perspektywy parkoszafa otoczona była, tak jak kościółek Seraphine, pustą przestrzenią. Przed każdym rzędem przylepiona do ziemi spoczywała platforma, na którą wjeżdżało się i która potem windowała auto do ‘szuflady’ od B, do H, bo do tych na poziomie gruntu wjeżdżało się bezpośrednio.

B-17.

Niewysoko, raptem drugi poziom parkingu na wysokości 2 metrów, blisko skraju konstrukcji. Seraphine szybko nacelowała widoczny tył samochodu oznaczony logo Volkswagena.
Na każdym rogu parkoszafy był niewielki panel na którym wybierało się odpowiednią szufladę aby aktywować opuszczenie samochodu. Odbywało się dopiero wtedy gdy jego komputer pokładowy wysyłał informację systemowi, że właściciel uruchomił to auto.
Omnifonem zdefiniowanym jako ‘master’ dla elektroniki pokładowej.
Seraphine, rzecz jasna nie miała tak sprofilowanego omnifona dla samochodu Jamesa, więc jedyną możliwością dostania się do jego wozu, było wdrpanie się na górę.
Każdy poziom od A do H posiadał czujniki wykrywające takie próby, ale zarząd parkingów miejskich niefanatycznie szybko wymieniał te, które padły poza parkoszafami w ścisłym centrum. W praktyce czy na danym poziomie czujniki działają czy nie przypominało to rosyjską ruletkę.

Bystry wzrok kotołaczki dostrzegł jednego z cyngli towarzyszących Larsonowi. To był ten ciemnoskóry z holosmokiem na policzku ukryty bardzo słabo za jednym ze wsporników podtrzymujących Level 1 obok parkingu. Jakby nie miał na celu ukrywać się i jedynie z przyzwyczajenia stanął w miejscu gdzie niewprawne oko mogłoby go przegapić.
dostrzegł de Noir, ale ostentacyjnie odwrócił wzrok.
Larson najwidoczniej wydał odpowiednie instrukcje w kwestii kotołaczki kręcącej się w pobliżu samochodu zbiegłego wampira.
Czasu było coraz mniej.

de Noir oceniła szybko swoje możliwości i szanse.
Mimo posiadanych zdolności kotołaczych nie była złodziejką. Nie potrafiła włamywać się do aut ani hakować systemów.
Okna samochodu Jamesa nie pozwalały na rozbicie, odkąd zaczęto wymieniać szklane szyby na plastikowe.
Nim człowiek Larsona zdążył się na nowo odwrócić, de Noir przysiadła w większej plamie cienia uprzednio deaktywując system monitoringu parkingu przy pomocy swojego daru by ukryć swoją obecność. Wyszukała taki punkt by widzieć samochód dobrze, a jeszcze lepiej słyszeć co będzie się wokół niego działo i poczekała.

Dłużyło się niemiłosiernie.
Nawet najbardziej cierpliwa osoba na świecie miałaby problemy z usiedzeniem w miejscu, jednak kotołaczka skulona przeczekała cały czas nim podjechał srebrny Ford Cheerokie. Ciemnoskóry cyngiel Larsona wyszedł mu naprzeciw nie przejawiając nic co świadczyłoby o tym, że wie o czającej się w pobliży de Noir.

Z samochodu wysiadła niska brunetka lekko krępej postury, w dosyć pstrokatym stroju. Jedną połowę głowy miała wygoloną i pokrytą holotatoo, podczas gdy z drugiej strony włosy opadały jej aż za pośladki. Na oczach miała gogle stylizowane na motyw Star Trek.
Za nią wysiadło dwóch mężczyzn mało wyróżniających się strojem i aparycją, ale czujnie obserwujących okolicę.
Dziewczyna zdjęła z pleców konsolę i sprzęgła się poprzez neurozłącza w wygolonej skroni.
Przez krótką chwilę stała obok panelu dostępowego, ale jedyne ruchy jakie wykonywała świadczyły raczej o wrodzonej niecierpliwości i problemie z usiedzeniem w jednym miejscu.

Nagle platforma nr 17 zaczęła się podnosić i popłynęła w górę by zatrzymać się na poziomie B, po czym wsunęła się pod zaparkowanego w B-17 Volkswagena.
Wysunąwszy się wraz z nim opadła na poziom gruntu.
- Shackowałam ton i modulację głosu - odezwała się w końcu. Seraphine słyszała to z oddali na granicy zrozumienia. - Skurwiel chyba przewidział hackowanie. - zarzuciła konsolę z powrotem na plecy. - System odpalony, ale nie ma opcji by otworzyć zamek komendą inną niż głosowo. Co za zjeb - pokręciła głową zaglądając przez szybę - zjamowany system oleje inny ton, ale hasło werbalne tak czy owak potrzebne.
- Marnie - mruknął ciemnoskóry ze smokiem na policzku. - Możesz go podłączyć pod SI ruchu miejskiego by pojechał w konkretne miejsce?
- Yup. - Dziewczyna znów zdjęła konsolę. - Gdzie?
- First Canadian Place.

Nie trwało to długo.
Samochód Jamesa nagle ruszył, a runnerka i ciemnoskóry wsiedli do srebrnego Cheerokie i ruszyli za nim.


***

Seraphine nie miała więcej po co się kręcić po parkingu. Wciąż ukryta w cieniach poruszała się powoli i z wyczuciem, unikając kamer systemu monitorowania.
Ruszyła z powrotem do kościoła.
Po drodze zatrzymała się przy rannym, który wyglądał jakby spał.
Wypatrywała przy okazji dzieciaków, którzy mogliby pomóc jej przenieść rannego do jej siedziby.
- Hej! - zamachała do kręcących się przy policyjnym holo nastolatków - Który z was jest dobrym samarytaninem i pomoże mi? - uśmiechnęła się przyjaźnie. Pomoc zazwyczaj oznaczała nieco centów.
- Czym? - grupka czterech młodocianych materiałów na przestępców przerwało igranie z holograficzną informacją. - A za ile? - około trzynastoletni na oko prowodyr był Seraphine znany. On też ją kojarzył dość dobrze.
Jak to w sąsiedztwie.
de Noir machnęła ręką zamiast zagłębiać się w tłumaczenie pojęcia samarytanin.
- Zwyczajowa stawka - Seraphine zaczęła - plus dorzucę bonus za dobre sprawowanie. Razem pięć dych do podziału. Potrzebuję przenieść tego tam do kościoła. I potrzebuję byście poobserwowali poziom 0 i 1 do końca nocy, Bob. Umowa?
Bobowi zaświeciły się oczy, a chudy jak szczapa chłopak na oko trochę starszy, ale o twarzy imbecyla rozdziawił japę.
- Pięćdziesiąt baksów! Ja pierdolę!
- Eeeej…- Dziewczyna o pomarańczowo-niebieskich włosach, na oko w wieku Boba spojrzała czujnie. - To pchlarz w Lue ludzi pochlastał. Mama mówiła mi, że jej babcia mówiła, że kto zraniony przez wilkołaka sam się nim czasem staje.
‘Imbecyl’ cofnął się nieco. Bob zaś jak się wydawało kombinował co robić. Czwarty z ekipy trochę pucułowaty dziesięciolatek był chyba jedynym co miał wszystko gdzieś. Po początkowym oderwaniu się od zabawy powrócił do niej jeszcze zanim Gara, jak chyba dobrze kotołaczka kojarzyła imię dziewczynki, zaczęła mówić.
Próbował łapać przesuwające się w powietrzu literki z uporem godnym kocura robionego w jajo laserowym wskaźnikiem.

- To tylko przypowiastki żeby straszyć innych, Gara. Tak jak robią to ludzie z gangu, też o nich słyszysz, że zjadają bezdomnych. - deNoir tłumaczyła dziecku - To jak? Pomożecie?
Na umorusanych twarzach widać było wahanie.
No może jedynie u Boba, bo Gra wyglądała na więcej niż sceptyczną, a chłopiec o zdecydowanie niskim intelekcie patrzył w napięciu to na Boba, to na Seraphine. Najmłodszy rzecz jasna miał wszystko w dupie. Łapanie holo było zdecydowanie lepszą zabawą niż rozkminy co, jak i dlaczego, lub za ile.
- Dobra. - Chłopak nieoficjalnie szefujący grupce kiwnął w końcu głową. - Ale jak mamy dostac manto w domu, że nie wracamy na noc, to po 50 na głowę.
- Pięć dych do podziału i ile zjecie i wypijecie w kościele. Ostatnia oferta.
- I po dwie paczki fajek na łeb?
- Bob. - Seraphine uśmiechnęła się przyjacielsko - Palenie szkodzi to po pierwsze. A po drugie gdy pada “ostatnia oferta” to to naprawdę znaczy ostatnia oferta. Łatwiejszego zarobku chyba nie macie na horyzoncie, co?
- Coś się może trafi. - Chłopiec zmrużył oczy. - Za pięć dych to możemy pomóc go dotachać do cathous… ee, do kościółka. Ale nie będę marnował nocy i ryzykował manta od ojca za 12 dolarów pani Noir.
- Bierzcie się zatem do roboty. - znudzona już kotołaczka ustąpiła z drogi gangowi małoletnich, którzy mniej lub bardziej ochoczo zbliżyli się do zwiniętego w kłębek człowieka.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 18-06-2017 o 22:35.
corax jest offline  
Stary 18-06-2017, 16:53   #4
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Bob i lekko opóźniony chudzielec mimo obiecanej kasy i tak bardzo niechętnie zabrali się za skulonego na ziemi człowieka. Z początku chcieli chyba chwycić go za ręce i pociągnąć po chodniku, ale pod wzrokiem Seraphine mrucząc coś nieprzychylnego Bob wziął go za nogi, a chudy pod barki. Gara ostentacyjnie nie zbliżała się, a najmłodszy pucułowaty dołączył dopiero gdy byli ze dwadzieścia metrów dalej, bo wtedy zauważył, że został sam przy policyjnym holo przed Ladys Lue.
Zasapani chłopcy bluzgali na siebie oskarżając się nawzajem czyja to wina iż niesie się źle zapadłego w katatonię człowieka.
Dopiero gdy byli już pod samym kościółkiem dopadł ich Wielebny Gustafson.

Była to barwna postać w okolicy.
Nawet bardzo.



Ludzie mówili, że był borghunterem bractwa, albo komandosem Militehu napakowanym techno po uszy i dlatego zgłupiał przegrywając walkę o swoją równowagę psychiczną z przeładowaniem cyberware. Inni twierdzili, że był jakimś analitykiem korpo wysokiego szczebla, któremu nawaliło neurozłącze w aspekcie kontroli usera nad sprzętem i od tamtej pory biedny Gustafson od czasu do czasu katowany jest rotacyjnie wyświetlanymi obrazami w mózgu z poziomu sieci. Jeszcze inni mawiali, że Wielebny był księdzem-pedofilem, którego psychika nie wytrzymała zasądzonego mu za przestępstwa wyroku braindance.
Czasem łączono te wersje na zasadzie: "w każdej legendzie jest ziarnko prawdy", na przykład że Gustafson był księdzem z bractwa Leopolda koordynującym działania borghunterów i sfiksowało mu złącze.
Każdy wiedział swoje, tych teorii było multum.
Sam "Wielebny" nie potwierdzał ani nie zaprzeczał niczemu, bo ciężko było o jakiś kontakt z nim na poziomie normalnej rozmowy. No chyba, że o istotach nadnaturalnych.
O tak, tu pogadać się dało...

Był szalenie religijny, a jego rasizm względem nadnaturali i związana z nim nienawiść były wręcz przysłowiowe.
Fakt, iż w starym kościółku mieszka kotołaczka i otworzyła tam sklep z niewielką kawiarenką, był dla niego powodem nieopisywalnej furii.

- Kuuuurwoooooo - zawył ze swojej 'siedziby' pod jednym z filarów podtrzymujących level 1. 'Apartament' klecony był z kartonów, płyt kompozytowych, jakichś wytrzaśniętych nie wiadomo skąd dech... z wszystkiego co się tylko dało. Nie zabrakło oczywiście wymalowanego czerwonym sprayem klasycznego „The end is near”.
- Obyś szczezła szmato!! - ryczał wyczołgując się z kombinowanego schronienia podtrzymując się jedyną ręką i wymachując przy tym kikutem. - Obyś oparszywiała!!!
W jedynym oku błyszczało pomieszane z nienawiścią szaleństwo, doprawione półprzytomnością po prochach czy alkoholu. Tak bardzo się zacietwierzył i skupił na bluzgach w stronę de Noir, że na jego brudnych spodniach zaczęła rozlewać się ciemniejsza plama.

Nastolatkowie chichrali się, tak, że niesiony człowiek prawie wylądował na progu wejścia do kościółka. Dla nastolatków był jedynie lokalną atrakcją.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 28-06-2017, 10:34   #5
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Mysteries to Die For, siedziba Seraphine de Noir

Widok Gustafsona nieuchronnie włączał w jej głowie stary kawałek, jaki puszczał od czasu do czas Samuel jeszcze za życia.
Zamiast przekleństw i wyzwisk padających z ust Wielebnego, przypominała sobie słowa piosenki:


Tak też zrobiła i tym razem po pierwszej “kurwie”.

Kilka razy próbowała rozmawiać z Wielebnym ale nigdy nie kończyło się to ani dobrze, ani przyjemnie.
Jakiekolwiek reakcje wzmagały tylko ataki szaleńca. Brak reakcji go irytował. I tak źle i tak niedobrze. Nie była świętą i nie lubiła nadstawiać drugiego policzka tam, gdzie była skazana na porażkę.

Nie przeszkadzały jej zdumione spojrzenia przechodniów ani podśmiechiwanie ze strony małolatów pomagających przenieść rannego.

Otworzyła wejście do sklepu i pomogła dzieciom wnieść nieprzytomnego i ułożyć go na jednej z sof. Odwróciła się do zasapanego Boba:
- Dzięki za pomoc. Dasz radę podrzucić coś Wielebnemu jak będziesz wychodził?
- Jasne, a co takiego? I kasa Pani de Noir.
- Zaniesiesz mu napar? Pewnie i tak wyleje, ale nie zaszkodzi spróbować. - Seraphine przeszła do nawy z ziołami i zaczęła szybko wybierać odpowiednie składniki - Chcecie coś jeść?
- Nie - odpowiedziała dziewczynka.
- Tak! - odpowiedział chudzielec.
Bob jakby się wahał, a najmłodszy pucułowaty chłopiec rozglądał się wokoło.
- A co? - spytał w końcu prowodyr. - Matołek nie rpzyjmie, pojeb ale ma swój rozum, będzie wiedział, ze to od pani.
- Niedaleko jest sklepik z kawą na wynos. - rzuciła de Noir nakrywając niewielki kubeczek zalany wrzątkiem. Kiwnęła palcem na szczapkę deklarującą głód i podreptała ku barowi.
- Częstuj się - mruknęła sama przełykając ślinkę na widok kanapek dostarczanych przez firmę cateringową. Przynajmniej w teorii. Dostarczali je co kilka dni, w niewielkich ilościach, a Seraphine mogła przez to podwindować nieco ceny w barku. Sama też nałożyła sobie jedną na papierową podkładkę z recyklingu.

Usłyszała na granicy słuchu głos dziewczyny. Coś o truciu. Gara sama w sobie nie patrzyła na Seraphine nienawistnie, lecz z jakąś rezerwą ale i ciekawością. Można było stawiać każde pieniądze na zakład, że Wielebny świetnie dogadałby się z przynajmniej jednym z jej rodziców. To czy mała tym z czasem przesiąknie, czy nie, wydawało się mało otwartą kwestią. Chudzielec zignorował to, zbliżył i wziął sobie jedną kanapkę, po czym ugryzł łapczywie. Na skażonym opóźnieniem umysłowym obliczu rozlał się szeroki uśmiech.
Gara parsknęła tylko.

- Można, tylko może coś przeczuwać. Ostatnio obrzucaliśmy go kamieniami, może myśleć, że Cox nasikał do tego naparu, że tak z niczego mu dajemy - Bob podrapał się po głowie, podczas gdy najmłodszy zaczął buszować po nawie kościółka.
- Powiedzcie, że to właściciel sklepiku was przysłał - kotołaczka obserwowała najmłodszego spod rzęs i żując dość szybko swojego sandwicza. - A jak nie przyjmie to trudno. Nie będę kopać się z koniem. Pomocy trzeba umieć chcieć. - gestem brodą wskazała Bobowi ostatnie kanapki - Na pewno nie chcesz?
Wzruszył ramionami, ale po kanapkę sięgnął. Obejrzał z ciekawością bo te dzieciaki chyba rzadko stykały się z żarciem drukowanym z kilku różnych past spożywczych i wyglądających dosyć podobnie do dawnych kanapek.
Dziewczynka znów prychnęła.
- Idziemy? - spytała gdy Bob sięgnął po kubek kiwając głową na znak, iż spróbują przekazać prezent oszalałemu żebrakowi.
Kotołaczka wyciągnęła też dłoń z czipami i podała je Bobowi, który schował kanapkę pod pachę i odebrał je łapczywie. Zwróciła się do chudego głodomora:
- Wpadnij jutro, też powinny być. - mrugając porozumiewawczo.
Chłopak rozdziawił się prezentując na wpół przeżutą masę.
- To my spierdalamy Pani Seraphine. - Bob zarządził odwrót, a Gara pierwsza ruszyła do drzwi wołając najmłodszego, który wciąż robił za Kolumba-obdartusa, chudzielec zwany Coxem wciąż mieląc zbyt dużego gryza skierował się za nimi.

***


de Noir zamknęła sklep za dziećmi i podeszła do rannego.
Rozpięła mu ubranie i sprawdziła czy wszystko było w porządku z raną. Okryła rannego termokocem i zostawiła na chwilę by zejść do męża. Byłego męża… Martwego męża…

***


Samuel musiał wybudzić się z wampirzego snu niedawno, bo nie słychać było jeszcze muzyki jaką starannie wybierał. Zawsze powtarzał, że rozpoczęcie dnia od dobrej muzyki zaprocentuje nastrojem. Nie zmienił podejścia gdy “dzień” musiał zamienić na noc. Siedział przed holowyświetlaczem robiąc gesty urękawiczkowanymi dłońmi. Nie lubił używać okularów, ani gogli, wolał klasyczne wyświetlanie . Dopiero gdy podchodziła z rozmieszczonych w jego gabinecie głośniczków zabrzmiała muzyka.


Siedząc tyłem wydawało się jakby nie był świadomy jej obecności.
- Dobry wieczór, Sam - zaszeptała podchodząc z boku by uniknąć podchodzenia za plecami. Sama nie lubiła być tak zaskakiwana. - Zajęty? - dopytała kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie, dopiero co wstałem. Newsy sprawdzam.
- Aha - usadowiła się obok na biurku - Miałam dzisiaj gości… - zaczęła tajemniczo by zwrócić jego uwagę.
- W sklepie i kafejce? - Spojrzał na nią przelotnie. - Niebywałe - udał zaskoczenie.

Seraphine uśmiechnęła się lekko:
- W sklepie po zamknięciu. Wpadł Larson III…

Samuel uniósł brew i znów na nią spojrzał. Udało jej się tym razem przykuć jego uwagę, ale nie odzywał się czekając.
- Spieprzył zlecenie dla księcia. Wypuścił z rąk wampira, którego chcą wszyscy - zrobiła palcami w powietrzu znak cudzysłowu - za mniej lub bardziej świadome przemycanie man-eaterów do Saskatchewan Ghetto.
- Lepiej się w to nie mieszać. Brzmi poważnie. Niby - zastanowił się - można by poszukać informacji, puścić mu w zamian za przysługę, ale to zbyt śliski temat, Seraphine. Przynajmniej moim zdaniem.
- Mhm moim też. - pokiwała głową - Ale, ten uciekający był również gościem, chociaż zabawił dużo krócej niż Larson. - Kotołaczka założyła nogi pod siebie, opierając się jedną ręką o biurko i opowiedziała wydarzenia całego wieczoru Nortonowi. - Może jednak warto listę nielegali stworzyć… - zakończyła całość, czekając na przemyślenia byłego męża.

- Dwa nazwiska na niej już masz. Dobry start - odrzekł zamyślony. - Nie wygląda to dobrze - dodał już bardziej na temat dzisiejszych wydarzeń. - Wygląda na to, że Larsson pominął jedną rzecz, ale złą dla Ciebie. - Tym razem on odbił piłeczkę zawieszając temat w celu rozbudzenia ciekawości.
- Mhm? Jaką? - zastanowiła się przez chwilę przewijając w myślach wydarzenia.
- Faktycznie będzie tak, że Koenig klona usunie z tej sprawy. Z jakiegoś powodu jest on dla niego cenny. Klon, ghul, SI. Wciąż to śmiertelnik, ryzykownym byłoby rzucać go na ulicę, aby naprawił swój błąd. - Kiasyd miarowo bębnił palcami po szklanym stoliku nad którym wciąż wyświetlał się w powietrzu holograficzny ekran z emitera. - Problem w tym, że przedstawienie sprawy jako spieprzenie jej przez Larssona nadszarpnie jego opinią. A już jest w tym gnieździe szerszeni problem z jego nieoficjalną pozycją. Koenig nie tylko odsunie go od sprawy, ale pewnie będzie chciał przerzucić odpowiedzialność za to co się stało na kogoś innego.
- Larson III już tego próbował. Próbował przerzucić ją na mnie, bo James był w sklepie i go wypuściłam. Zastanawiam się jednak czy nie poprosić o pomoc Sanga. - Seraphine zeskoczyła miękko ze stołu. - Żeby zabezpieczyć sobie plecy u śmiertelników…
- Larson… Larson jest sprytny. Bardziej niż Koenig, czy wielu z Camarilli, choć nie jest nieumarłym. Jakże mnie ciekawi jak mocną SI mu wgrali - Norton znów się zamyślił, odezwał się w nim badacz. Zaraz jednak znów spojrzał na byłą żonę. - Z tego co mówisz, próbował wskazać ci, że odpowiedzialność jest po Twojej stronie - bębnienie palcami nie ustało - i możliwe konsekwencje. Nie wnikam tu czy w wyrachowaniu chce przysługę za pomoc, czy robi to z jakiejś (niewiadomego rodzaju) sympatii. To takie dziecinne gdy były mąż wtrąca się w relacje byłej żony z innymi mężczyznami. Jak to oceniasz, które jest bardziej realne? - Na razie nie poruszył tematu Sanga.
- Oceniam to na spore ambicje klona - de Noir odparła w zamyśleniu - które nie znajdują lub nie mogą znaleźć ujścia. I mam wrażenie, że nawet jeśli zostanie od sprawy odsunięty, to i tak będzie aktywnie w niej brał udział swoimi kanałami. Wampiry go nie szanują, bo ghul. Ludzie go nie szanują, bo ghul. Ile innych bramek widzisz?
- Też mi się wydaje, że nie zostanie całkiem z tyłu. Jeżeli przekona Koeniga do swego planu to będzie - wystawił jeden smukły niesamowicie blady palec o lekko niebieskawym odcieniu - wampir wystawiony na przynętę McLarenowi - drugi palec - ktoś inny szukający Neesona po cichu przed Camarillą - trzeci - i Ty, jeżeli uznasz za zasadne działać. Tu potrzebny jest koordynator. A tacy zwykle są “poza”, ale tak jakby również “w” sprawie.
- Na chwilę obecną muszę zabezpieczyć sobie tyły. Na wypadek gdyby Nedved jednak chciał jakimś cudem faktycznie puścić w eter oskarżenia. - Seraphine skrzywiła się - A co do mojego udziału, poczekam na ruch Koeniga. Udział w tej sprawie, może oznaczać voucher na Ciebie. Lepiej mieć taki voucher niż nie… - spojrzała w niegdyś szare, a obecnie całkowicie czarne oczy byłego męża.
- ABS nic nie zrobi na razie - Samuel skrzywił się. - Oni są świadomi zagrożenia i skupią się na szukaniu tych wilkołaków swoimi kanałami. Tam faktycznie może dojść do rzezi nieobliczalnej w skutki. Koenig zaś… - Norton zmrużył oczy. Na jego ruchy bym nie liczył, jeżeli oficjalnie odsuwając Larsona, nieoficjalnie przekaże mu koordynację. Nawet więcej, módlmy się by Koenig nie robił żadnych ruchów.
- Chodziło mi raczej o to, czy zdecyduje się na opcję Larsona.
Seraphine zamyśliła się.

- Jak Koenig się zdecyduje, to wątpię by wiedział o tym, że masz zamiar działać. Seraphine, pomyśl chwilę. Nie przyjęłaś tego, aby być nieoficjalnym śledczym księcia w tej sprawie, chcesz mieć wolne ręce, być niezależna, ale z zapleczem od nich gdy to się może przydać. Zjeść ciastko i mieć ciastko, cała Ty. - Seraphine zrobiła oburzoną minkę urażonej niewinności. - A pomyślałaś o tym, że Larson to zaplecze może załatwiać we własnym zakresie, a książę może w ogóle nie wiedzieć iż działasz? Po co Larson ma mu mówić, że faktycznie prowadzić poszukiwania będa trzy osoby, a nie dwie?
- Straszny tłok się zrobi na biednego wampira. - mruknęła - Bo inaczej nie wywiąże się z oferowanej umowy. Wzrostu pozycji jeśli pójdzie gładko. Wtedy z jego przysługi też nici. - kotołaczka wzruszyła ramionami.
Samuel wzruszył ramionami.
- Po wszystkim Seraphine, jakby się udało. To ja na miejscu Larsona odkrył karty, że niezależnie od tego wampira wystawionego Iainowi i kogoś kto zostanie śledczym nieoficjalnie… on Cię zatrudnił, choć miał jedynie doglądać działań tych dwóch. Splendor dla niego, wzrost pozycji dla Ciebie. A ja muszę znaleźć jakieś schronienie psia mać.
- Przecież masz schronienie. A co planów Larsona… cóż… im więcej osób w nie miesza, tym mniejsza szansa na powodzenie. - Seraphine zastanawiała się nad kolejną opcją rozwiązania przyszłego ludobójstwa w ghetcie.
- Nie mam, oboje musimy uciekać. Jak najszybciej.
- Uciekać? - de Noir spojrzała z niedowierzaniem - To jest mój i Twój dom. Chcesz odejść, nie zatrzymuję. Ale uciekać nie mam zamiaru ani powodu.
Norton splótł dłonie w piramidkę.
- Co według Ciebie powinien zrobić i pewnie zrobi Koenig, aby przed Camarillą wykazać iż ucieczka Neesona nie była spowodowana niekompetencją Larsona?
- Jak mówiliśmy wcześniej znaleźć czarną owcę i jak najszybciej znaleźć wampira. W kwestii występowania w roli czarnej owcy chcę skontaktować się z Sangiem.
- Czarną owcą jesteś Ty.
- Jak mówiłam wcześniej. I uważasz, że co? Uciekając zrobię sobie przysługę? Jednych utwierdzę w przekonaniu, że owszem jestem wstaw sobie cokolwiek, a drugich uszczęśliwię bo będą mogli umyć ręce. - de Noir szeptała do byłego męża. - albo rzucić się na polowanie na koty.

- Serpahine… - Norton wstał i położył jej dłonie na ramionach. Górował nad nią. Od przemiany był o wiele wyższy niż za życia. - On potrzebuje czarnej owcy to Cię nią zrobi. Larsonowi przyda się stymulant dla Ciebie, to nie powie księciu, że masz zamiar działać. To polityka. Wydaje mi się, że możesz być pewna, iż klon Cię ostrzeże, że jadą… Ale ja nie potrafię zmieniać się w kota i uciekać na ostatni moment - przeniósł dłonie na jej policzki. Takie zimne. - Rozumiesz?

- To ty nie rozumiesz. Nie zamierzam nigdzie uciekać. Zamierzam rozegrać swoje karty by zablokować Koenigowi opcję robienia ze mnie owcy. Niech szuka kogoś innego, albo niech lepiej dobiera ludzi. Nie on jeden ma wpływy w polityce. - odparła kotołaczka - Jeśli chcesz, nie zatrzymuję. Nie jesteś tu więźniem i dobrze o tym wiesz. - pogładziła trupiozimną dłoń swoją.

Westchnął.
Choć nie musiał, bo przecież nie oddychał.
Pocałował ją w czoło.
- Kto inny znałby Cię lepiej ode mnie… wiem, że sobie poradzisz, ale proszę. Uważaj na siebie.
- Czego ci potrzeba? - spytała mrugając lekko by odpędzić napływającą falę smutku - Pamiętaj, by przysłać namiary.
- Mam ukryte trochę chipów, mam parę osób winnych przysługę i jedną… Nie wiem na ile tam się schronię. Krew… Ale kontakt będę miał bez przerwy - podniósł ze stolika omnifon.
- Krew jest. Nie wiem czy aż tyle byś nie musiał polować po drodze. Transport Ci załatwić?
Kiwnął głową, transport miejski odpadał, a Kiasydowi ciężko byłoby ukryć na ulicy to kim jest. Chciał chyba coś jeszcze rzec, ale zrezygnował.
Wiedział jak potrafi być uparta.
 
corax jest offline  
Stary 16-07-2017, 13:00   #6
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Seraphine jako kolejny punkt tego wieczora postanowiła zadzwonić do swojej ulubionej nauczycielki. Mimo różnicy czasowej, nie sądziła by Xandra miała jej za złe, szczególnie gdy dowie się o ghetcie.
Gestem wywołała połączenie i czekała na odzew, przechadzając się po przestronnym lofcie urządzonym w górnej części wieży kościoła św. Jakuba.
Chwilę to trwało.

- Hmmm…? - leniwe przywitanie, którego Seraphine się w końcu doczekała, odpowiadało pozie kotołaczki leżącej na sofie wystawionej na taras jej domu na przedmieściach Aleksandrii. Obraz wyświetlany na okularach uchwycił otwartą butelkę wina i misę z winogronami, a wyciągnięta Xandra okryta była jedynie ręcznikiem. Jej włosy były mokre. - Popatrzcie kto to się odezwał…
Przeciągnęła się. Jak kotka.
- Przeszkadzam? - Seraphine zaszemrała niewinnym tonem. - Mam zadzwonić później? - Niby to wścibsko “rozejrzała się” po otoczeniu starszej Bubasti. Ostatecznie jednak rzuciła kątem oka spojrzenie na ilość kieliszków, ale nie doszukała się ich większej ilości niż jeden, w który ktoś stojący na rancie wizji zaczął właśnie nalewać białe wino. Czarny garnitur odznaczał się mocno na palącym słońcu. Xandra lubiła pewien styl, a nie wyuzdanie. Seraphine mogła być pewna, że mężczyzna usługujący jej nie pocił się w tym stroju jedynie dla małostkowej złośliwości. Był po prostu częścią tego leniwego popołudnia w planie kotołaczki.
- Nie bardziej niż byś miała przeszkadzać później. - Chyba tylko koty potrafiły wzruszać ramionami za pomocą samych słów. Xandra nie poruszyła się nawet o milimetr.
- Potrzebuję porady - Seraphine nie bawiła się w ceregiele ale dawała Xandrze opcję czy zechce pozbyć się towarzysza czy może jednak nie. Na chwilę zawieszony głos i spojrzenie na kocie oczy starszej kotołaczki dawały do zrozumienia, że sprawa jest ważna.
- Potrzebujesz - zgodziła się. - Ale w czym, Seraphine? - Xandra nie uczyniła znów żadnego ruchu grzejąc się w słońcu. Mężczyzna stał na skraju wizji odstawiając jedynie butelkę na stolik. Wyglądało to jakby dawna mentorka Seraphine nie przejmowała się jego obecnością.
- Dwie sprawy, Xandro - de Noir uśmiechnęła się - po pierwsze potrzebowałabym kogoś zaufanego do pomocy tutaj na miejscu. Po drugie potrzebowałabym do pomocy kogoś w terenie.

Powoli, przekazując ogólny zarys sytuacji przedstawiła Xandrze swoje wątpliwości w związku z wydarzeniami mijającego wieczora.
- Konflikt czy też sytuację w ghetcie można wykorzystać do … czegokolwiek do czego starszyzna uzna, że można wykorzystać. A moją sytuację chciałabym rozegrać inaczej niż pakowanie walizek. Co myślisz? - Seraphine w między czasie prowadzenia rozmowy wskoczyła na swój ulubiony fotel Chesterfielda ze skóry barwionej na karmazynowo. Wart kilkadziesiąt tysięcy, był TYM miejscem w mieszkaniu, które ukochała najbardziej.

Xandra w czasie całej opowieści Seraphine sięgnęła po kieliszek i upiła jedynie niewielki łyk. Milczała długo trwając wciąż w bezruchu, jakby jakakolwiek aktywność fizyczna była zbrodnią.
- Wybrałaś zatem kiepsko numer telefonu Ser… - odezwała się w końcu. - Wiesz dobrze, że nie pochwalam tej Twojej śmiesznej wycieczki. - Dawna mentorka jak cała starszyzna Bubasti źle reagowała na odpływ młodszych z Egiptu. Mimo lat jakie de Noir spędziła w USA i Kanadzie ona uparcie nazywała to czymś w rodzaju spontanicznego tripu.
- Nie wiem do czego można by to wykorzystać, że pchlarze i pijawki wymordują tysiące ludzi, albo im się nie uda. Problem będzie jedynie jak wpadniesz, kotku.
- Xandro, co ja będę robić w Egipcie? - de Noir zmarszczyła nos podnosząc podobny argument jak podczas każdej rozmowy z mentorką. - Wykorzystać do układu z ludźmi. - Mina kotołaczki mówiła sama za siebie. - Można zaoferować pomoc, w zamian za co tam jest akurat na tapecie - uśmiechnęła się lekko złośliwie - na pewno coś się znajdzie. Do przełamania postrzegania przez małpki nas jako zagrożenie itd. Opcji widzę wiele...

Odchylenie głowy było jedynym ruchem w statyczno-idealnym obrazie przedstawiającym Xandrę podczas popołudniowej sjesty. Jej śmiech nie pasował do tego obrazu. Tu na miejscu byłby perlisty, a ona wręcz zarechotała. Gardłowo. Nieprzyjemnie.
- Małpki… Uznają, że jesteśmy przyjazne. Pomocne. Tam, w Kanadzie. - odezwała się spoglądając w mikrocam i przekrzywiając głowę. By Kanada była jeszcze bardziej bezpieczna dla nas? By była magnesem dla młodych aby opuścić niebezpieczny Egipt i przyjechać tam, do Ciebie? - W oczach rozbłysły jej ogniki wesołej ironii.
- Tak, dokładnie tak, bo przecież przewijają się ich tutaj tłumy. - zaironizowała Seraphine. - Chodziło mi raczej o coś bardziej globalnego. Bo dla ludzi czy my czy inne koty to to samo. Niebezpieczne, niekontrolowane stworzenia. Bubasti zaś mogą poeksperymentować na cudzym terenie. Może wtedy lokalnie będzie łatwiej przełamać i ulepszyć swój image? A może i młodzi widząc działania starszyzny nie będą chcieli wyjeżdżać?
Seraphine pokręciła się w fotelu.
- Z resztą nie dzwonię by się spierać. Dzwonię po poradę. Jako twoja była uczennica - Seraphine zaszemrała z szacunkiem. Pomimo sporów czy niezgodności ceniła humorzastą kotołaczkę i liczyła się z jej zdaniem. Do pewnej granicy, rzecz jasna.
Mokre włosy Xandry nie poddawały się lekkiemu wietrzykowi w Aleksandrii. Gdyby miała suche to ich delikatny ruch mógłby być dowodem na to, że połączenie nie zostało zerwane i Serpahine nie patrzy jedynie na ostatnie co zarejestrowała microcam przesyłająca jej obraz.

Trwało to chwilę.
Xandra spojrzała znacząco na mężczyznę, który stał i zapewne srogo pocił się w swoim garniturze. To wystarczyło, a Seraphine mogła jedynie zastanawiać się ile czasu trwało aby jej mentorka wyszkoliła służbę reagująca na jedynie lekko rzucane spojrzenia.

Kamera zatoczyła łuk pokazując przedmieścia Aleksandrii widoczne z tarasu kotołaczki. Połowa XXI wieku, a na Bliskim Wschodzie wszystko jakby stało w miejscu. Zacofanie było eufemizmem na określenie tego jak region ten wyglądał przy reszcie świata.
- Nawet nie wiesz. Ilu chce. - Na obrazie nie było widać Xandry, tylko jej głos. A raczej syknięcie. - Ilu błaga, albo planuje… - zawiesiła lekko głos, by eksplodować cicho rzuconym słowem pełnym emocji: - ucieczkę.
Xandra znów pojawiła się na obrazie. Wciąż leżała leniwie wyciągnięta na sofie.
- Moja rada: wracaj - prychnęła. - Ale jej nie posłuchasz. Tedy dam Ci inną. Larson. Coś mi tu nie pasuje Ser… Wygląda to tak jakby Cię rozegrał. Jakby spodziewał się, że nie będziesz chciała współpracować oficjalnie. Jakby Cię potrzebował. Z drugiej strony, jak nie ogarniesz, to Cię tam zgnoją. - Ostatnie słowa były dziwne w jej ustach bo Xandra zwykle uważała na słowa. Ona nie była osobą co ma w sobie klasę. Ona była klasą.
- Mam wrażenie, że szuka kanałów do czegoś niezwiązanego ze sprawą ghetta. - Seraphine zgodziła się - I sonduje grunt. Dlatego dzwonię. Bo chcę rozegrać to inaczej niż dać się gonić w piętkę z pijawkami. Chcę skontaktować się z ABS. Chrzanić plany Koeniga.

Kotołaczka na chwilę umilkła.
- Xandro tam jest tysiące ludzi -podjęła w końcu. - Atak na nich to będzie przyczynek do kolejnej wojny. Kolejne działania polityczne, nagonki i nie wiadomo jakie reperkusje. - de Noir spoważniała. - To jest gra warta świeczki. Nie image jakiegoś snoba z wielkim ego. To są rzeczy w jakie chcą angażować się młodzi… - Seraphine niemal zamruczała miękko na koniec.
- Tysiące… - Szept dawnej mentorki był ledwo słyszalny. - Tydzień temu w Sztokholmie był atak, słyszałaś pewnie, albo czytałaś o tym. W geście szczegółów… jeden terminator. Zbiorniki z krwią na 20 litrów. Uzbrojony po zęby. Zginęło przecież tylko trzystu ludzi, bo szybko go zdjęli. Ale taka akcja... - Xandra poruszyła się po raz pierwszy w czasie rozmowy. Jakby się wzdrygnęła. - Wątpię by planowali atak jednym. Dwóch do czterech Tzimisce? A pchlarze z ManEaters jako osłona rzezi mordująca ABS, oraz inne siły wysłane do neutralizacji vampire-borgów? - Xandra spojrzała nagle prosto w kamerę jakby wyrwała się z zamyślenia. - A wiesz kto na tym zyska, Ser? - pytanie zabrzmiało bardzo miękko.
- Wiem, że nikt z ghetta. - de Noir wcisnęła się głębiej w fotel. - Możesz pomóc mi namierzyć tego Jamesa?
- Nie. - Odpowiedź była sucha i treściwa do bólu. - Jeżeli władze i tamtejsza Camarilla nie ma możliwości go namierzyć, to jak ja mogłabym stąd. Jeżeli.
- Duchy? Rytuały? Z tego co pamiętam z Twoich nauk, działają niezależnie od geografii, Xandro.
- Duchy istnieją za kurtyną. Wampiry nie mają dusz, nie mają związku ze światem duchów.
- Mówiłam raczej o możliwościach, niż o świecie duchów - westchnęła cichutko Seraphine. - No dobrze. Zatem rozumiem, że starszyzny nie będzie interesować kwestia ghetta? - upewniła się raz jeszcze de Noir. - I działam solo?
- Nie będzie interesować. Rzeź w której zginie ileś set tysięcy ludzi i stan na skraju kolejnej wojny będzie nam na rękę. - Xandra jednocześnie zaakcentowała ‘nam’ jak i tonem zasugerowała jak żal jej ewentualnych ofiar. Była w tym perfekcyjna. - Nie mam kogo Ci posłać Ser… ale… - Po raz pierwszy poruszyła się mocniej. Usiadła, a ręcznik spłynął jej na uda. Mimo swojego wieku była wciąż bardzo atrakcyjna, a duże ciężkie piersi musiały być sporym problemem dla służącego wciąż bez ruchu stojącego na krańcu obrazu. - Koenig to Toread. Stary. Potężny. Oni posiadają moce pozwalające im przywoływać choćby raz widzianą osobę Seraphine. Jeżeli Jamesa nie widział sam książę… to przecież widział go Larson - wzrok Xandry przypominał stal - jak on jest SI, to na pewno ma kamery. Koenig zatem mógłby przywołać Jamesa do siebie widząc go na obrazie rejestrowanym przez ghula. To śmierdzi Ser…
- Hm. Chyba, że Koeniga nie ma. A to jedynie SI działa w imieniu ich obu. - Seraphine poruszyła brwiami tworząc od ręki teorię z cyklu “ a Boga nie ma” - Wtedy i mocy nie ma, i musi działać opłotkami.
- Sugerujesz, że wampiry w Toronto to zbiór takich debili, że nie widzą iż rządzi nimi śmiertelnik? - Xandra znów zarechotała z powrotem układając się na sofie.
- Niekoniecznie debili. Niektórym może być to na rękę, niektórym nie wpadło go łba bo za wysokie progi, a jeszcze inni zaplątani są w swoje własne prywatne wojenki. Nie wiem. Nie znam Koeniga. Za to dość często słyszę o seneszalu, nie-seneszalu. Łatwo prześlizgiwać wiele kwestii gdy jesteś zlewany przez wszystkich i działasz całkiem jawnie. Najciemniej pod latarnią?
- Nie wydaje mi się, ale nie wiem. To Ty celujesz w kontaktach z pijawkami, a wiedzę o Toronto masz większą. - Zabrzmiało to nie jak komplement i uznanie dla pewnej wiedzy, ale jak wskazanie, że Xandra zna się lepiej na wszystkim innym. Seraphine znała ją na tyle, że wiedziała iż musiało być to nieświadome. Xandra zazwyczaj zachowywała się tak naturalnie. de Noir skwitowała to jedynie kiwnięciem głową. Nie widziała sensu w komentowaniu.
- No cóż. Nie powiem, że nie jestem rozczarowana. - zmieniła temat, a na obrazie w okularach pojawiła się ikonka powiadomienia o przychodzącej wiadomości. Omnifon zasygnalizował to równolegle brzęczeniem. Szept Seraphine nie niósł ze sobą potępienia ani szczególnego rozczarowania. Było wiele tematów, które budziły jej namiętność, ale rozmowy ze starszyzną własnej rasy, dawno wystudził w niej bardziej angażujące emocjonalnie reakcje. Kliknęła wiadomość przesuwając jednocześnie ekran video na jedną stronę wyświetlacza gogli i wyświetlając ją na drugiej, wydzielonej części. - Dobrze, że wiesz co się ze mną dzieje. Tak na wszelki wypadek… - dokończyła leniwym szmerem, dzieląc nieco uwagę.
- Nie bądź cyniczna - Xandra nawet nie podniosła głosu, ale ton wskazywał strofowanie.

Cytat:
Koenig się wkurwił. Niewiele mogłem zrobić. Jadą po Ciebie.
Wiadomość podpisana jako “Little prince” wyświetliła się obok obrazu dawnej mentorki po raz kolejny sięgającej po kieliszek wina.
- Nie wyślę komanda naszych z Egiptu Ser, tylko dlatego, że ktoś Cię oszukał i wplątałaś się w problemy. Tak przy okazji… szkoliłam Cię jak wykryć fałsz gdy sieją nim śmiertelni. Ten James…? Czemu dałaś się nabrać?
Seraphine nie przerwała połączenia, jedynie ruszyła się z westchnieniem.
- Nabrać? W jakim sensie? Bo go przepuściłam do wyjścia? - de Noir zaczęła pakować torbę. Niewielką, acz mieszczącą potrzebne rzeczy.
- Solidarność? - Na twarzy byłej mentorki wykwitło coś na kształt niezadowolenia. Zagadką było jednak czy względem pomyłki dawnej podopiecznej, czy tego, że Xandra straciła ją z wizji. - Istota nadnaturalna prześladowana przez ludzi, gang. Rozegrał Cię na współczucie. Kłamał, bo to nie gang go ścigał, nie wykryłaś tego. - W głosie Xandry była odczuwalna szpilka. - Gdybyś wykryła, że kłamie może potoczyłoby się to inaczej. Ciekawska z Ciebie kotka, a Larson ‘zapukał’ niedługo później, tak?

Seraphine przełknęła szpilę.
Nie chciała i nie mogła tłumaczyć swoich motywów.
Lepiej by mentorka widziała jej porażkę niż miała świadomość tego, co naprawdę kierowało de Noir. Xandra miała nieco racji co do jednego: współczucia. Stanowiło ono element w podjętej przez okultystkę decyzji. Xandra jednak myliła się co do osoby, do której było ono kierowane.

W torbie lądowały kolejne przedmioty: dokumenty na temat ostatnich ważnych znalezisk okultystycznych, nieco specjalnych acz podstawowych ziół, kilka osobistych rzeczy, gotówkę ze sklepu, przekąski. Włączyła odruchowo system alarmowy, upewniła się, że sklepik jest zabezpieczony - na wypadek napaści był ubezpieczony - i wciąż z Xandrą na linii, ruszyła ku poziomowi 1.

- Tak - Seraphine zaszeptała blokując ostatecznie wyjście na górę swojego kościółka i ruszając sobie znanymi drogami. Zamierzała odczekać w okolicy by sprawdzić, kto dokładnie po nią jechał. Na szczęście o Samuela nie musiała się martwić. Przynajmniej chwilowo. - Od razu waląc z grubej rury o czarnej owcy. - de Noir przełączyła się już teraz jedynie na fonię. Rozglądając wokół ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem.
- To SI. Zapewne ma jakiś plan. Rozegrali Cię obaj.
- Wyjątkowo słaby wieczór zatem mi się trafił - mruknęła Seraphine.
- Marny. Uważaj na siebie Ser. Nie mam dużych możliwości by Cię wesprzeć, ale chciałabym wiedzieć… na ile jest ok - zakończyła miękko, tonem do niej nie pasującym.
- Chwilowo jest kiepsko. - de Noir przyznała z wkurzoną miną nakładając czarną czapkę z daszkiem. W końcu w nocy wszystkie koty są czarne… - Właściwie muszę skończyć, by móc nieco … się oddalić. - przyznała z całą godnością.
 
corax jest offline  
Stary 17-07-2017, 17:22   #7
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Trend przykrywania przestrzeni miejskiej rozpoczął się w Chinach, gdy w Hong-Kongu i Szanghaju centra miast zaczęły się dusić. Wszechobecne korki i ścisk, oraz fakt, że rząd Chin miał gdzieś prawa obywateli (tu dostępu do światła słonecznego) zaowocowały pierwszymi platformami ponad poziomem gruntu z własnym ruchem pieszym, ulicznym i trakcji transportu masowego. Okazało się to strzałem w dziesiątkę i wkrótce po to rozwiązanie sięgnęli Japończycy, a w końcu również aglomeracje Europy i Ameryki Północnej. Ludność od lat przestawiała się na funkcjonowanie poza światłem słonecznym. Wielopoziomowe galerie handlowe, rozbudowane podziemia na poziomie linii metra, oraz zamknięte przestrzenie w pracy, mówiły samo za siebie. Do tego wszystkiego coraz częściej w mieszkaniach używano oświetlenia nowego typu SunLight imitującego światło słoneczne, co przy bezpłatnym prądzie i systemach wizyjnych kreowało zaślepianie okien w których miejsce nowoczesne projektory holo imitowały widoki jakie tylko wymarzył sobie właściciel. Widok na dżunglę, błękitne morze? panorama z wieży Eifla? Wszystko jest dla Ciebie.
Naturalną konsekwencją przykrywania części miast było przenoszenie funkcjonowania wyższych klas ludzi na górę, a coraz większe zawłaszczanie poziomu gruntu przez biedniejszą część społeczeństwa i półświatek. Potem zaczęto stawiać kolejne ‘warstwy’ miasta już przewidzianych dla mieszkańców o coraz wyższym statusie. Aktualnie zwykły obywatel choćby z niższej klasy średniej nie pojawiał się na level 0 gdy nie był do tego zmuszony, a najlepiej sytuowani przebywanie w przestrzeni miejskkiej ograniczali minimum do ‘czwórki’ funkcjonującej w ścisłym centrum Toronto oraz kilku innych częściach aglomeracji gdzie królowała zwarta i bardzo wysoka zabudowa.

Oczywiście lekkie kompozytowe konstrukcje z mieszanek betonu i włókien węglowych nie przykrywały całości przestrzeni. Osadzone na słupach z inteligentnego betonu, oraz na konstrukcjach wsporników wmontowywanych w budynki, w całości przykrywały jedynie ulice i chodniki pomiędzy wieżowcami. Większe otwarte przestrzenie pomiędzy wysokim budownictwem zostawiane były jako niezakryte wyspy podobnie jak miejsca gdzie stawiano parkoszafy.
Albo gdy trafiały się takie miejsca jak kościółek Seraphine.
Na level 1 wystawała wieża i spadzisty dach, bo ten płaski plebanii, na którym urządziła ogród, był mniej więcej na poziomie nadbudowanej nawierzchni. Balustrada oddzielała chodnik i ulicę od przepaści od frontu i od wschodu, podczas gdy tył i zachodnia strona flankowane były przez wyższe budynki. Kościółek prezentował się bardzo ładnie z tej perspektywy i był lokalną atrakcją, a miasto przymierzało się podobno nawet do podświetlenia go, aby bardziej wyeksponować lokalną atrakcję nocą.

W tym kwartale nie było wyższych poziomów, toteż kotołaczka miała nad sobą jedynie niebo, ale nie było szans na zobaczenie gwiazd przy takiej emisji światła jaką emitowało Toronto. Mimo to panował tu niejaki półmrok, przynajmniej w porównaniu ze ścisłym centrum. Tam ilość holowyświetleń i neonów, oraz innego typu projekcji przyprawiała o oczopląs, bo były właściwie wszędzie. West Queen West już na początku wieku była mekką street artu i buntowniczego podejścia do wielkomiejskiego szaleństwa. Urokliwy klimat półmroku i wolności od stroboskropowego rytmu Old Town wkrótce zaraził i inne dzielnice Toronto.



Ludzi było o tej porze kręciło się tu niewielu. Wieczór wchodził w późną fazę, a w tych rejonach nie było sensu szwędać się nawet po poziomie 1. Kto chciał poszaleć po mieście udawał się raczej bliżej centrum ku nie tak dalekiemu City Place. Tam funkcjonowały setki barów i klubów na trzech poziomach pomiędzy Fort York a słynną iglicą CN Tower i powszechnie uznawano ten teren za największą imprezownie w całym Golden Horsehoe. Prócz pojedynczych przechodniów jedyną większą grupką w zasięgu wzroku, było kilka prostytutek pod ścianą jednego z budynków. Zwracała uwagę choćby pod tym względem, że trwała tam spora awantura, bo cztery dziewczyny okładały jedną leżącą na ziemi.
Wyjątkowo brutalnie.
Seraphine zarejestrowała jak prowodyrka praktycznie z rozbiegu kopnęła bitą w twarz, jak dawniej kopacze piłkę w amerykańskim footballu, ale nie zamierzała ingerować, jakoś specjalnie. Cały ten wieczór był jednym wielkim kopaniem w twarz. Złapała w przelocie kubek kawy z kafejkowego dystrybutora ustawionego przy wejściu do “Kammy”, niewielkiej kafejki w pobliżu kościółka i przechodząc rzuciła nieco drobnych na ziemię.
Gwizdnęła na palcach i nie odwracając się specjalnie rzuciła chowając twarz w kubek:
- To nie wasza kasa tam leży?
Czmychnęła nim zdążyły zareagować.

W końcu znalazła kawałek miejsca, gdzie czuła się niezbyt wystawiona i przez omnifon połączyła się z panelem domowym umożliwiającym zdalną, pełną kontrolę nad domem. Weszła do systemu alarmowego kościółka, ale gestykulację, którą przesyłała komendy starała się prowadzić oszczędnie by nie zwracać na siebie uwagi. Naciągnęła daszek czapki głębiej i wrzuciła podgląd z kamer nad wejściem na połowę gogli.
Czekała popijając paskudną kawę.

Trochę to trwało nim na obrazie wyświetlanym na okularach Seraphine coś zaczęło się dziać. Obserwując poczuła lekką satysfakcję widząc Wielebnego siedzącego pod swoją siedzibą i popijającego z kubka, który wręczyła Billowi. W jednej chwili spokój został zaburzony przez dwa RV, które na pełnej prędkości podjechały pod kościółek. Wysiadło z nich sześciu ludzi i udali się oni wprost do drzwi.
Prowodyr, znany już kotołaczce murzyn z holotatuażem smoka na policzku, wywołanie info o kimś czekającym przed drzwiami uczynił tylko raz i nawet niespecjalnie długo czekał na odzew, którego doczekać się nie miał szansy.
Niebieskowłosy azjata wyciągnął strzelbę, którą ABS używał zwykle do neutralizacji AV borgów i strzelił w drzwi.

Wparowali do środka już wszyscy pod bronią.
Niebieskowłosy zbliżył się do pozostawionego w środku mężczyzny, który był ofiarą akcji w Lady’s Lue, ale ten obudzony wystrzałem jedynie kulił się na sofie dla gości, toteż tylko brutalnie wzięto go za fraki i wywleczono do samochodu. Przez kilka minut Seraphine patrzyła jak wysłani przez księcia wampirów ludzie buszowali w jej siedzibie. Było to dosyć dziwne, bo Camarilla nie miała prawa zwierzchności nad innymi istotami nadnaturalnymi w Toronto. Nie była to sprawa ‘wewnętrzna’ i Koenig z pewnością ryzykował srogą czapą gdyby napaść vel włamanie zostało zgłoszone. Jego ludzie jednak ani nie pieprzyli się z wejściem, ani specjalnie nie kryli przed monitoringiem przeszukując kościółek.

W końcu odpuścili, ale trzech z nich zostało w środku. Niebieskowłosy wszedł za bar i z dystrybutora zamówił kilka drinków, kiedy murzyn z tatuażem i jego dwóch kompanów wracali do samochodów.
Odjechali w chwilę później pozostawiając trzech kolegów w środku.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-07-2017, 14:25   #8
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Seraphine zgrywała nagranie na omniphone robiąc najazd na nr rejestracyjne oraz twarze uczestników imprezki. Wysłała też screeny do Wiedźmy z krótką wiadomością:

Cytat:
Hej!
Słuchaj, mam prośbę. Dasz radę zidentyfikować tych przyjemniaczków? Jestem w lekkich tarapatach jak widać. XX S.

Kolejno wysłała krótką wiadomość do Bryce’a. Po cichu liczyła, że Gragg szlaja się po mieście i unika opcji pt ‘wezwanie na najazd na kościół’.

Cytat:
Samuel Hok, 39 lat, nienotowany, brak żony i dzieci, niezatrudniony.
Robert Lafayette, 42 lata, nienotowany, brak żony i dzieci, niezatrudniony
Kai Saruko, 27 lat, nienotowany, brak żony i dzieci, niezatrudniony
Owen Mbenza, 31 lat, notowany za pobicia, rozwodnik, dwójka dzieci, niezatrudniony
Ernest Savicky, 64 lata, notowany za hakerkę, żona, dzieci, wnuki, cały serwis, niezatrudniony
Yoo-Look Fain, 30 lat, nic o nim więcej.

Co to kurwa jest laska? O co common? No grubo…
Odpowiedź wiedźmy może nie przyszła natychmiast, ale minuta na zgromadzenie bazowych info na temat ‘gości’ na podstawie analiz skanów twarzy był pewnym hołdem dla wiedźmy. Była świetna w tym co robiła.

Seraphine nie miała czasu nawet zaskoczyć się tak szybkim, choć bardzo ograniczonym dossiere, bo na omni przyszło połączenie od Bryce’a.

- Cześć - Seraphine standardowo zaszmerała do słuchawki - Możesz mówić prywatnie?
- Można tak założyć. - Gragg był bardzo oszczędny w słowach, ale jego wizytówką z drugiej strony było też paradoksalnie przeciąganie wypowiedzi. Jakby z jednej strony nie mówił dużo, a z drugiej wolał wypowiedzieć, jak teraz, trzy słowa zamiast zwykłego, krótkiego: tak.
- Możesz się spotkać za kwadrans w okolicach cmentarza Park Lawn?
- Myślę, że nie ma przeciwwskazań na taką opcję.
- Bądź sam - de Noir uśmiechnęła się w duchu na wypowiedzi Bryce’a. - proszę.
- Nie mam zatem wyboru, gdy prosi piękna kobieta. Będę. Do zobaczenia. - Może rozłączenie się w takim momencie, nawet w tych czasach, byłoby niegrzeczne. No ale to był Bryce. Więc się rozłączył.

de Noir między komplementem Gragga a jego potwierdzeniem klepnęła również odpowiedź do Wiedźmy:
Cytat:
‘Pijawa chce mojej skóry za brak własnego ogaru. Mogłabyś uniemożliwić wejście na górę? Zostało ich trzech w kościele. I znaleźć prywatny, pewny kontakt do niejakiego Nedveda z ABS?’
Palce przebierały przez chwilę w powietrzu, gdy zastanawiała się do kogo następnie uderzyć. Vinnie czy Sang. Sang czy Vinnie. Krótkim wywołaniem na omnifonie przywołała pojazd z sieci miejskiej wybierając opcję ‘dla jednej osoby’ i czekając znów dostała wiadomość od runnerki:

Cytat:
Uniemożliwić? Średnio. Wolę się w to nie mieszać. Co do kontaktu zobaczę co da się zrobić. Jak typ jest z ABS, to na pewno utajniony, ale to nawet ciekawe wyzwanie.
Lekki sterowany przez SI miejskiej sieci ruchu, pneumatycznie napędzany ekwipart zjawił się całkiem szybko i oprogramowanie wnet wykryło omni zamawiającej pojazd. Kabina rozsunęła się pozwalając wsiąść kotołaczce. Miejsca może nie było dużo, ale względny komfort był zachowany.


***


Już z pojazdu, de Noir wybrała połączenie z Sangiem.
- Seraphine? - odezwał się po dłuższej chwili, ale na wyświetlaczu okularów pojawiła się tylko informacja iż z drugiej strony nie ma przekazu kamery zapewniającej wizję. De Noir zdało się jakby słyszała jakiś zduszony wrzask na skraju słyszalności.
- Dzwonię w nieodpowiednim momencie? - de Noir szepnęła krzywiąc się lekko. Nie wnikała w interesy Sanga, inaczej nie mogliby razem współpracować. Nie czekała jednak na tak lub nie. Przeszła do bieżącej kwestii - Potrzebuję pomocy. Możemy się spotkać za czterdzieści minut?
- Raczej za godzinę. Będę wtedy na obiedzie. - Cokolwiek ludzie szefa Triady w Toronto robili komuś pewnie na oczach szefa, Sangowi najwidoczniej zaostrzało to apetyt.
- Hm. Gdzie? - Seraphine dopytała z lekkim niepokojem. Nie była ubrana wyjściowo, więc jeśli Sang planował coś high class musiałaby wymyśleć coś innego.
- W Bangkoku.
- Jeśli nie jest to jakaś nowa hip restauracja, obawiam się, że nieco za daleko - zaśmiała się cicho kotołaczka. - Kiedy wracasz?
- Polecam, jak będziesz kiedyś mogła się wybrać. Ale w tym przypadku to restauracja. W centrum. Na czwórce.
- Dasz się namówić na aperitif przed kolacją? Nie chcę psuć Ci planów, ale potrzebuję pilnej konsultacji.
- Nie. Oceniam, że za godzinę skończę spotkanie z kimś właśnie w Bangkok. Możesz przyłączyć się po nim. Nie wydaje mi się by się przedłużyło i będziesz zmuszona czekać, ale musisz to założyć.
- Dobrze. Do zobaczenia zatem. - de Noir pożegnała się.
- Do zobaczenia. - Sang rozłączył się, a Seraphine ruszyła na spotkanie z Gangrelem.
 
corax jest offline  
Stary 23-07-2017, 15:37   #9
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


The Kingsway, Toronto, wieczór
Od lat trzydziestych centrum Toronto zmieniło się w walec kruszący na swej drodze oddalone od downtown dzielnice oraz przedmieścia. Zwarta śródmiejska zabudowa parła naprzód nie pozostawiając jeńców, a w miejsce niskiej zabudowy wyrastały kilkunastopiętrowe apartamentowce i biurowce. Po południowej stronie Old Town kolejno padały: Chinatown, Trinity Belwoods, Little Italy, Little Portugal, Dufferin Grove i Brockton Village. Odchodziły w niepamięć sielskie uliczki Parkdale i Sunnyside, zniknęło West Bend i High Park North. Aż przyszła kolej na piękny, High Park w Swansea i Trzy dzielnice w jego pobliżu: Swansea, Bloor West Village i Runnymeade położone między High Parkiem a bagnistymi, zielonymi brzegami rzeki Humber. Mieszkańcy tych dzielnic powiedzieli ‘nie’ i z jakiegoś powodu byli lepiej zorganizowani od sąsiadów na północy, a miasto i tak już zachłysnęło się ogromem terenu na którym w górę strzelała nowa zwarta zabudowa. Niedługo później kolejna urbanistyczna ofensywa rozpoczęła się w Etobicoke aby wziąć w kleszcze leżące w tym rejonie tereny domów jednorodzinnych w Norseman Heighst, Sunnylea i Queensway oparte o lekko zalesione brzegi potoku Mimico, ale i tu zaczęły się protesty. Aglomeracja odbiła się od tej przeszkody zaczęła od Etobicoke przeć dalej na południe. W efekcie dzielnice opierające się o Humber i Mimico od północy i południa przetrwały w starym stylu, niczym wyspa w szalejącym urbanistycznym żywiole. Bez wyższych levelów miasta, bez zwartej zabudowy, z częstą tu zielenią i względnym spokojem.
W "The Kingsway", dzielnicy położonej pomiędzy obiema rzekami, umiejscowiony był między innymi King’s Mil Park i przylegający do niego stary cmentarz Park Lawn. W King’s Mil znajdował się dawniej podobno Caern wilkołaków, którzy opuścili go po umowie z rządem oddającym Garou ogromne tereny stanowiące dziś kanadyjską autonomię, oraz po zaakceptowaniu układów z Des Moines wedle których wilkołaki nie mogły przebywać w obrębie aglomeracji.

Wampiry na wszelki wypadek omijały to miejsce, ale nie Gragg Bryce… On lubił się tu kręcić i mógł to być jeden z powodów dla których tak łatwo i szybko zgodził się na spotkanie w okolicach starego cmentarza. Kilka minut przed umówionym spotkaniem Seraphine dostała na omnifonie info, że gangrel czeka w barze “MacKenzie Joe’s Lust”, przy Bloor Street, niedaleko starego anglikańskiego kościółka Wszystkich Świętych. Wielkością podobnego do kościółka kotołaczki.
de Noir ruszyła zatem do nowowskazanej miejscówki, po drodze rezerwując pokój w Intercontinentalu. Rozglądając się uważnie w okolicach baru, sprawdzała czy nie ma ogona. Nikogo podejrzanego nie zauważyła, ale przy stoliku w kącie siedział Bryce ze szklanką ‘Krwawej Mary’ stojącą przed nim. Wampir omnifonował właśnie, bo dłonie w rękawiczkach latały mu w szalonym tańcu. Co robił było zagadką, raczej nie było to pisanie wiadomości ani zwykłe przeglądanie sieci. Nie emitował tez obrazu nosząc okulary z wyświetlaczem, jak Seraphine. Sam pub był przytulnie urządzony, w drewnie. Stylizowany był na starą knajpę ‘lumberjacks’, a co ciekawe za ladą oglądając mecz hokeja na emiterze 3D stał żywy człowiek, nie android, robiący za obsługę. Brodacz w kraciastej koszuli komentował z trzema klientami stojącymi obok, wyczyny małych figurek ślizgających się po kontuarze.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-07-2017, 13:04   #10
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Brunetka wślizgnęła się na siedzenie obok unosząc lekko dłoń w odwiecznym geście wskazującym na chęć złożenia zamówienia, ale barman chyba jej nie zauważył. Zaczekała w milczeniu aż Gragg skończy, cokolwiek robił. Nastąpiło to szybko, gdy tylko ją zauważył.
- Seraphine. Miło Cię widzieć - odezwał się wstając.
- I Ciebie. Szkoda, że w takich nagłych okolicznościach. - de Noir skrzywiła się lekko - Słyszałeś już? - skupiła pytające spojrzenie na Gangrelu, a on odwzajemnił je po zdjęciu i schowaniu okularów w kieszeni kurtki na piersi.
- No to nie słyszałeś. - gdy Bryce chował okulary, Seraphine wywołała listę podaną przez Wiedźmę - Znasz murzyna z holotatu na twarzy?
- Jeżeli chodzi Ci o bliższą znajomość, to z całą pewnością odpowiedzieć mogę, że nie. - Bryce przerwał i upił łyk drinka. Był jednym z niewielu nieumarłych co potrafili przyjmować napoje i pokarmy. - Jeżeli z drugiej strony masz na myśli czy kojarzę afroamerykanina z holootatuażem, to odpowiem: owszem, kilkunastu. O ile nie myli mnie oszacowanie z pamięci.
- Zakładając hipotetyczną sytuację, że Twój szef zrobiłby nielegalny wjazd na posiadłość niewampirzą, co według ciebie mogłoby go do tego skłonić? To spore ryzyko i wystawianie się na pręgierz publiczny. Bezsilność? Postawienie pod ścianą?
Wampir milczał dłuższą chwilę.
- Założyłbym trzy sytuacje - rzekł w końcu. - Uderzył w kogoś o małym znaczeniu zostawiając mało dowodów takiego czynu. Mała szansa, że ktoś to zgłosi i w stanie będzie czyn ten udowodnić. Druga, nie martwi się tym, bo jest pod parasolem względem własnych wpływów w policji lub działania za ich wiedzą i w obopólnych interesach. Trzecia opcja to owszem, bezsilność i ostateczność.
- Z twojego doświadczenia gdy w przeszłości chciał kogoś znaleźć, znajdował? Pytam o wasze zdolności, Bryce.
- Wychodzimy z hipotez Seraphine przechodząc na doświadczenie. A ja nie mam szefa.
de Noir skinęła głową:
- Wybacz. - odniosła się do protestu Gangrela dotyczącego szefa - Ale nadal potrzebuję odpowiedzi. Więc hipotetycznie gdyby chciał kogoś znaleźć, mógłby czy nie?
- Jeżeli chodzi Ci o Koeniga, który szefem dla mnie jest tak jak burmistrz dla tego barmana, to moje doświadczenie w tej materii nie jest wiele warte. Wiesz, że staram się unikać zbyt dużych kontaktów z górą, z tego powodu mam dosyć duże trudności z oszacowaniem czy tych co nie znajdował ‘chciał’ znaleźć, albo inaczej mówiąc: czy bardzo mu na tym zależało.
- Bryce, nie obruszaj się - Seraphine zwyczajowo nie podnosiła głosu powyżej szeptu - zrobił mi wjazd do kościoła, napuszczając 6 drabów. - oburzenie de Noir było teraz zupełnie widoczne - Zastanawiam się nad powodem.
Kotołaczka pokrótce streściła wydarzenia upływającego wieczora.
- Jak mówiłam, zastanawiam się nad powodem, skoro może w teorii ściągnąć tego łebka sam. Liczyłam na jakieś sugestie skoro wiesz.. mówimy o nieumarłych. - dokończyła nieco kulawo.
- To… dziwne. - Gragg zmarszczył brwi i starannie starał się kryć jakie emocje wzbudziły w nim te wieści. - To bardzo dziwne… - zamyślił się i jakby sam ze sobą walczył. Tradycja Maskarady nie została zdjęta mimo ujawnienia światu istnienia wampirów, ona ewoluowała i uległa zmianie. Każdy nieumarły miał zakaz rozmów o wpływach i mocach Kainitów z nie-wampirami. Camarilla doszła do wniosku, że skoro ludzie wiedzą o ich istnieniu, to kurtynę trzeba spuścić na ich możliwości.
- Wnioski z tego są dwa. Jeżeli Koenig wie o ucieczce Neesona, to albo nie może ‘sam’, albo nie chce. Czy potrafi… nie wiem, są sprzeczne informacje na ten temat. Czy ci co mieli z nim na pieńku przybywali z własnej woli bo ich wezwał, czy woleli oszczędzić sobie życia w ukryciu i stanąć face to face by rozwiązać nieporozumienia? Czy ci co ukrywali się przed nim do czasu aż przeszła złość księcia, żyli tak miesiącami bo Koenig nie potrafił ich wezwać, czy też wolał trzymać ich w strachu jako karę nie chcąc czynić innej w oficjalnej konfrontacji? Czy kobiety co same go poszukiwały nawet jedynie po przelotnym poznaniu czyniły to “bo chciał” czy powodem był i jest jego potęga, status, pozycja, urok i sława? Nie odpowiem Ci na te pytania Seraphine, staram się unikać i jego i innych wysoko postawionych z tej bandy. Dobrze wiesz, że mam wystarczająco problemów z ludźmi. Przez to kim jestem, nawet wampiry patrzą na mnie podejrzliwie.

de Noir spojrzała uważnie na Gangrela.
Nie powiedział jej nic czego sama nie potrafiłaby wydedukować. Za to zmarnował jej czas na ogólniki i nic nie mówiące dywagacje.

- Kojarzysz kolesia z ABSu o nazwisku Nedved? - spytała zupełnie bez nadziei, że Bryce będzie cokolwiek wiedział. Zaczęła się zbierać i pytanie zadała już wstając ze stołka. Gangrel jednak kiwnął potakująco głową.
- Co możesz mi o nim powiedzieć? - Seraphine przysiadła na stołku na jednym udzie.
- Niewiele ponadto, że jest naprawdę dobry i niesamowicie przykłada się do swojej pracy. Jego rodzice zginęli podczas wybuchu jednego borga, który przegrał walkę o siebie z maszyną. Był wtedy operatorem w MiliTech, podobno niezłym Zerwał kontrakt i wstąpił do policji, mocno zabiegał o ABS i w końcu się tam dostał.
- A jakie ma nastawienie do super-ludzi, wiesz? - kotołaczka postukała paznokciami o stolik - Masz z nim jakiś kontakt? Możesz polecić kogoś do kontaktu z nim?
- Byłoby niedopowiedzeniem, gdybym określił to nastawienie jako mocno negatywnie zawzięte. - Wampir skrzywił się obserwując bębniące palce kotołaczki. - Uważa nieludzi za takie samo zagrożenie dla społeczeństwa co cyberpsychole, ale nie jest fanatycznym rasistą. Zimna kalkulacja to lepsze określenie, on raczej uważa że wampiry knują, zupełnie nie wiadomo czemu tak sobie ubzdurał... - Kącik ust gangrela powędrował do góry. - A zmiennokształtni… cóż, dzięki pchlarzom nie macie za wysokich notowań. Nie mam względem niego jakiegokolwiek kontaktu.

- Czyli powołanie się na Ciebie odpada? - Seraphine złapała spojrzenie skupione na jej palcach - Drażni Cię to? - spytała z odrobiną ciekawości.
Pokręcił przecząco głową nie wypowiadając się. Gdy nie było to konieczne wstrzymywał się od werbalnych odpowiedzi.
- Powołanie się na jakiegokolwiek ze spokrewnionych znajdowałbym raczej niezbyt trafionym pomysłem - dodał po chwili jakby uznał, że na pierwsze z pytań potrzeba doprecyzowania.
Czasem Bryce ją potrafił zadziwić, nieumiejętnością wychwytywania subtelności. Tak, jak na przykład teraz. Retoryczne pytanie brał za dosłowne i czuł się w obowiązku tłumaczenia. Chyba tylko dzięki kociej cierpliwości potrafiła zaakceptować takie jego zagrania.
- OK, panie Gragg. Dzięki za spotkanie. - de Noir wstała ze stołka i uśmiechnęła do wampira. Na chwilę wstrzymała dalszy ruch:
- U ciebie wszystko w porządku?
Wampir skinął jedynie głową uśmiechając się.
- To dobrze. - Seraphine zmrużyła lekko oczy i pożegnała się z Graggiem. - Jesteśmy w kontakcie, Bryce. Gdybyś coś słyszał w mojej sprawie, daj proszę znać.

Ruszyła na spotkanie z Sangiem po drodze poprawiając makijaż i związując włosy tak by podkreślić zadbaną niedbałość uczesania.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172