Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2017, 19:12   #101
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Claire prawie pisnęła z zaskoczenia, kiedy usłyszała za sobą głośny szczęk metalu, a tuż po tym krzyk bólu przyjaciółki. Rudowłosa podskoczyła w miejscu odwracając się i będąc gotową do boju (o ile w takiej sytuacji można w ogóle być gotowym). Póki co jednak dzikusy nie dobiegły, ale problem był inny.
Krew, czerwona strużka cieczy oblewająca ściółkę płynęła wąskim strumieniem.
- Ożesz kurwa, ja pierdole! - nastolatka nie zapanowała nad słownictwem, doskoczyła do Kimberly i jak robot po prostu chwyciła po obu końcach szczęk chcąc je otworzyć. Pomagał Jerry, po chwili pomógł też Dean. Kim cierpiała, widać było to po jej minie, po łzach które napłynęły do oczu. Przez ten widok i oczy Claire zrobiły się wilgotne, zaszły lekką mgłą ale szybko zamrugała, aby się pozbyć tego i na nowo zyskać ostrość obrazu.

Lockhart nie wiedziała, co robi i dlaczego. Nie było żadnego wyjaśnienia, logiki, nie było nawet zimnej krwi i przerostu inteligencji nad strachem. Bała się, bardzo się bała lecz mimo iż ta sytuacja nie była tak trywialna jak cała akcja z panią Hoy, to potrafiła jeszcze działać. Wtedy jedyną jej reakcją było omdlenie, teraz trzymała się tak, jakby Dean naszprycował ją narkotykiem. Mama, która pracowała w szpitalu, opowiadała jej kilka razy o pacjentach z wypadku, którzy potrafili wiele zdziałać, a kiedy zagrożenie mijało, tracili przytomność i w kilka sekund robili się słabi jak dzieci. Być może właśnie to dzieje się z nią teraz, choć miała nadzieję, że nie zemdleje. Myślała o Holendrze, Kimberly, o rodzicach, siostrze i swojej ukochanej papudze. Trzymała ich w myślach, bo tak jak wielokrotnie myślała o śmierci, tak teraz chciała żyć. Czuła, że musi to przetrwać, aby chociaż powiedzieć im wszystkim jak bardzo ich kocha i ile dla niej znaczą. Wyznać, że sprawili, iż jej życie stało się bardziej znośne, potrafiła dożyć siedemnastu lat i tylko raz omal nie straciła tchu z własnej woli.

- Kim, będziemy uciekać! Nie zostawimy cię, nigdy nie zostawię… - wydukała drżącym głosem rozprawiając się z metalową pułapką, która omal nie odgryzła nogi powyżej kostki jej przyjaciółki. Claire nie potrafiłaby chyba uciec, tak jej się wydawało. Kochała tych ludzi, kochała Kimberly i Deana, wiedziała, że gdyby pozwoliła im umrzeć, zostawiła na pastwę tych dzikusów, którzy mogliby nie tylko ich zabić, ale i mocno skrzywdzić przed tym obrzydliwym aktem, to sama z tą świadomością wolałaby położyć się i dać zarżnąć, zgwałcić, torturować… Wtedy zasłużyłaby na te wszystkie cierpienia, jakie chodziły po głowie potworom w ludzkiej skórze i czuła, że tylko wtedy, gdy zrobi coś naprawdę złego, to to zło do niej wróci.

- Jerry, podrzyj koszulę, obwiążemy ranę, zaciśnij mocno i uciekajmy! Musimy uciekać, ja.. ja pobiegnę pierwsza - powiedziała zupełnie bez przekonania. Nie było co się dziwić, gdyż lęk był blisko, aby ją sparaliżować, aby obniżyć koncentrację. Przecież mogła zginąć, mogła uruchomić jakąś pułapkę i… Umrzeć. Ale przecież nie zrobiła nic złego by na to zasłużyć. Prawda?
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 28-07-2017, 19:16   #102
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Ken i Lindsay byli w patowej sytuacji. I to tak w chuj.
Dziewczyna rozglądała się bezradnie po okolicy szukając jakiegokolwiek ratunku. Kiedy nie dostrzegła żadnych superbohaterów ani innych fajerwerków pisnęła cicho wbijając boleśnie tipsy w skórę dłoni. Czy to właśnie to było tym momentem kiedy przed oczami stawało całe życie? Jeśli tak to ona nic nie widziała będąc albo ślepą albo po prostu była to bujda. Nie odnotowała ani Lulu ani też padającego na ziemie nauczyciela. Nie miała na to czasu. Chwyciła tylko swojego Misiaczka za rękę i ścisnęła ją mocno patrząc na futbolistę.

W głowie Lindsay pojawiła się myśl, że jak mają już zginąć to zginą jak Romeo i Julia. Wprawdzie blondynka nie wiedziała jak tamci zginęli, ale wszędzie się o nich mówiło i ponoć była to bardzo romantyczna śmierć o której napisali książkę. Może o nich też napiszą? Potrząsnęła szybko głową dalej patrząc na Kennego. Nie mogli się poddać, a jak już to zginą jako bohaterzy! Zginą we śnie! ... Znaczy, no.. W walce!

Dziewczyna przesunęła wzrokiem po grupce nagusów, aby po chwili na jej i tak przerażonej twarzy wykwitł grymas niemal zwierzęcego strachu kiedy spojrzała ponad obnażonymi ramionami oprawców. Coś było za nimi. W lesie. I to było przerażające!

Kenny wprawdzie nie widział co to mogło być, ale panika jego blond Misi bardzo mu się udzieliła i wystraszony począł rozglądać się na boki. Bysior nie był najbardziej rozgarniętym człowiekiem i nawet się nie zorientował, że to co właśnie robiła Lindsay było przedstawieniem, ostatnim zrywem przed prawdopodobnie nieuniknioną śmiercią. Chwycił maczetę z pleców nieszczęsnego nauczyciela i kiedy napastnicy wydawali się rozkojarzeni chwilowym przedstawieniem (a nawet jeśli nie to i tak) Lindsay ten ruszył niczym taran przed siebie siekąc ostrzem na oślep.

A tuż za nim biegła blondynka ściskając w jednej z rąk swoją patelnię i nią także wymachując jak oszalała.

Nie patrzyli za siebie. Nie brali pod uwagę zostawionych za plecami. Może Bóg im wybaczy.

Byli wojownikami o swoje lepsze jutro. O lepszą i światłą Amerykę! Jeśli mają zginąć to zrobią to chcąc zabrać do grobu ze sobą jak najwięcej tych brudnych Meksykanów. Za wolność! Za równość! Za GONDOR!
 
__________________
Once upon a time...
Okaryna jest offline  
Stary 28-07-2017, 22:13   #103
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dean wypatrywał żółtych kropek. Okazjonalnie rzucał spojrzenie Claire i Jerry'emu, chcąc sprawdzić, jak trzymają się. Nie zwracał uwagi na Kimberly, gdyż sądził, że bystra dziewczyna w porę dostrzeże niebezpieczeństwo. Van der Veen nie spodziewał się, że to ona złapie się w sidła założone przez dzikusów. Poczuł gulę rosnącą w przełyku. Jakby przerażenie, niedowierzanie i rozpacz splotły się w zimny, mokry kłębek i stanęły w poprzek.

Dopiero po chwili zauważył, że wstrzymał oddech. Zmusił się do zaczerpnięcia powietrza. Cierpienie dziewczyny wydawało się wręcz namacalne. Promieniowało z niej i niczym fala nacierało na Deana. Chłopak nie nazwałby się empatą stulecia, lecz mimo to okropnie było mu żal Hart. Nie wszystkie ich rozmowy w ostatnim czasie określiłby jako pozytywne... lecz teraz nie miało to najmniejszego znaczenia. W obliczu zagrożenia nie mieli nic prócz siebie. Holender odczuwał silne poczucie lojalności względem grupy i nie mógł jej zdradzić. Nawet nie przyszło mu to do głowy. Każde życie było bezcenne.

Doskoczył do Hart i zasłonił jej usta.
- Nie krzycz, usłyszą nas - szepnął. Drugą ręką podniósł patyk i przysunął go do twarzy Kim. - Zagryź go z całej siły - poradził.
Ból bez wątpienia rozdzierał Hart, jednak dziewczyna nie mogła krzyczeć z jego powodu. Dean czuł się bezdusznie, zakazując jej wrzasków. Niestety nikomu nie pomogłyby, a prędzej posłałyby wszystkich na dno.

Następnie van der Veen schylił się, aby pomóc Claire w rozwarciu pułapki. Chwycił z całej siły. Miał nadzieję, że uda im się przezwyciężyć chłodny uchwyt stali na kończynie Kimberly.
- Będziesz musiał ją ponieść - szepnął do Jerry'ego. Następnie obrócił się za siebie i spojrzał między krzaki. Dzikusy mogły pojawić się lada moment. Wzrok van der Veena przesunął się na zaostrzony, kuchenny tasak. Jego oręż w starciu z nieprzyjacielem.
- Będę zamykać pochód - rzekł gorączkowo.

Miał nadzieję, że nie zginie z powodu toporka rzuconego plecy. Przed oczami Deana pojawiła się również nieco abstrakcyjna wizja bycia złapanym przez lasso, albo przygniecionym do podłoża przez zapaśniczy skok. Ktoś jednak musiał ubezpieczać tyły. Claire odważnie zaproponowała, że będzie pełnić funkcję przewodnika pośród pułapek. Jerry musiał zająć się Kim. Van der Veenowi pozostałą tylko jedna opcja.

Najpierw jednak musieli poradzić sobie ze stalową pułapką. Miał nadzieję, że nie przesądzi ona o losie Kim... a także całej ich czwórki.
 
Ombrose jest offline  
Stary 30-07-2017, 03:22   #104
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Biegli szybko. Najpierw krzaki, chwila nasłuchiwania, a potem ostrożnie weszli do domku ze strony, z której nikt nie powinien ich zobaczyć. Drzwi były otwarte. Chociaż to się nam udało. Danny zajął się torbą, a Marty przeszukał szafkę nocną stojącą przy łóżku. Gdy w ostatniej szufladzie natrafił na kluczyki to odetchnął z ulgą. Prawie ucałował je ze szczęścia, a następnie zabrzęczał nimi Danny'emu pod nosem. Calistri wyszczerzył się w szerokim uśmiechu i niemal wyrwał jedną parę z dłoni Blake'a, po czym wcisnął je do kieszeni spodni. Już mogli opuścić domek.
Przemykając koło okna zauważył, że banda dzikusów niemal wdarła się już do jadalni. Nauczycielka w dodatku zaczęła poruszać niezdarnie głową.

- Widziałeś to? - Zagadał do Marty'ego Danny. - Kate poruszyła głową. Budzi się. Teraz mamy najlepszy moment, żeby jej pomóc, skoro tamci za wszelką cenę chcą zajebać Kena i resztę.

Przez uchylone drzwi wpadł do środka ostry, dziewczęcy krzyk. Marty nie dał rady go zidentyfikować, ale miał nadzieję, że to nie była Kim. Aktualnie nie był w stanie jej pomóc. Potem ich znajdzie i zabierze Hart do domu. Tylko odpalą autobus. Żeby mieli czym wrócić.

- Tak, widziałem. Rozumiem, że chcesz jej pomóc? - spytał Blake. Piłkarz skinął głową i przedstawił mu swój plan, z którym Marty się zgodził. Starał się trzymać tuż za Dannym i go ubezpieczać.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 30-07-2017, 05:28   #105
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Dlaczego… dlaczego nie mógł jej po prostu zabić? Podnieść przeklętą siekierę i zadać jeden cios, tak jak Bay’owi. Chwila bólu i strachu, a potem koniec. Ciemność, spokój. Wreszcie przestałaby sie bać, odszedłby ból trawiący ciało na podobieństwo gorączki. Bolały ja mięśnie zmęczone sprintem przez las, bolała zdarta od upadku skóra i piekły poranione palce. Bolało rozdarte na pół serce, trzepoczące w klatce piersiowej niczym zamknięty tam ptak…. I ten smród.

Jakże Vesna żałowała, że nie może przestać czuć, wyłączyć zmysłu powonienia. Tak byłoby prościej, niestety podobna czynność leżała w zakresie zdarzeń nie mających szansy oraz prawa bytu. Sama konieczność oddychania przyprawiała o mdłości. Próbowała napierać tchu ustami, lecz wtedy na języku pozostawał słodko-mdlący osad. Obrzydliwy smród otaczał ją, osaczał. Przylegał do skóry jak ciężki, lepki i duszący. Przy każdym wdechu żołądek buntował się, podjeżdżając coraz wyżej i wyżej, aż stanął jej w gardle. Jak można było tak cuchnąć?! Czy stojący przed nią potwór w ludzkiej skórze choć raz w życiu widział wodę i mydło? Gdzie opieka społeczna? Kto pozwolił mu się tam zapuścić?! Przecież higiena stanowiła podstawę człowieczeństwa. W brudzie lęgły się drobnoustroje, wywołując choroby… a ten skurwysyn jeszcze ją polizał! Szczupłym ciałem zatrzęsły powstrzymywane resztkami silnej woli torsje. Jednak od odoru gorszy bezapelacyjnie zostwał widok…
- N...nie, nie rób tego… proszę - Chorwatka błagała bełkotliwie, czołgajac sie do tyłu, byle dalej! Poza zasięg uwalanych przeróżnym brudem łap, trupiego oddechu niosącego rozkład i zapowiedź cierpienia wykraczającego poza granice wyobraźni. Kolce i gałęzie chwytały złośliwie długie, ciemne włosy. Zostawiały czerwone pręgi i linie na bladej skórze.

W obecnej sytuacji bez problemu mogła prawie poczuć jak dopada do niej, zdziera ubrania, a potem gwałci. Wsadza w nią to… to obrzydlistwo i sapie rozkładem prosto w twarz. Ściska brudnymi łapami delikatną skórę i pompuje nieprzerwanie aż do finału, wprawiając w drgania mniejsze, słabsze ciało… a potem wstaje, zostawia splugawioną. Zużytą, z rozrzuconymi kończynami, jak zepsuta zabawka. Zabija dwukrotnie - najpierw dusze, potem ciało.

Czemu nie mogła być szkaradna?! Stara, pomarszczona i równie bezzębna co on?! Z obwisłą skórą, plamami wątrobianymi i sękatymi dłońmi? Wtedy… wtedy kat nie pastwiłby się nad nią tak, jak zamierzał. Gorzka żółć zapiekła wnętrze ust, gdy dziewczyna przełknęła nerwowo ślinę, cofając się panicznie po mchu i łamiąc paprocie, w jej głowie zaś wzbierał przeraźliwy wrzask sprzeciwu.
Nie! Tak nie można! Nie wolno… nie w ten sposób.
Ale on chciał ją skrzywdzić, widziała to w jego oczach płonących w leśnym półmroku mieszaniną pożądania i szaleństwa. Czystym odium, obramowanym posklejanymi ropą rzęsami barwy błota. Widziała też nabrzmiałego, sterczącego członka o napuchniętej, fioletowej główce i dwóch grubych, pulsujących żyłach na trzonie. Pokrywały go drobne paprochy, a także żółte grudy. Śmierdział też równie intensywnie co jego właściciel i zbliżał się, górując nad nią niepodzielnie. Nagi, obcy, dziki, obleśny, potworny. Przerażający.
Nie! Nie pozwoli!
Ale jest słaba, o wiele słabsza niż on… ale wciąż ma sprawne ręce, nie skrępował jej. Wciąż mogła gryźć i drapać, mimo że wizja dotykania oprawcy budziła w Vesnie wstręt. Blade ręce panicznie macały między zielenią poszycia.
Kamień, kość, kawałek kija… gdyby znalazła coś twardego, ciężkiego. Aby ja zgwałcić musiał się pochylić. Zawisnąć nad nią i wejść w bezpośredni kontakt. Być na wyciągniecie ramienia, a zajęty pieprzeniem straci czujność. Tylko… musiał podejść… musiał ją...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 30-07-2017, 08:11   #106
 
Tabasa's Avatar
 
Reputacja: 1 Tabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputacjęTabasa ma wspaniałą reputację

Wyczekali odpowiedni moment, gdy reszta dzikusów wdarła się do domku nieopodal i przyczajeni wybiegli na zewnątrz. W bieganiu obaj panowie byli wyśmienici, zatem szybko pokonali dystans do masztu i znaleźli się przy dochodzącej do siebie nauczycielce.
- Marty? Danny? Co się... co się tutaj dzieje? - Głos Kate drżał, a spojrzenie wciąż było mętne. Z tyłu jej głowy dostrzegli posklejane krwią włosy.
Sportowcy błyskawicznie poradzili sobie z wąską liną krępującą nauczycielkę i pomagając jej iść, szybko ruszyli za pomieszczenia gospodarcze. Kate Marshall, mimo iż wciąż w niezbyt dobrej formie, pomagała im jak mogła, próbując poruszać się o własnych siłach.

Za cztery drewniane, wysokie budy dotarli w chwili, gdy między halą do unihokeja a jadalnią przemknęło dwóch morderców, ciągnących za sobą dwa ciała. To byli Jack i Annika, co oznaczało, że tamci ich dopadli. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, ruszyli w stronę szkolnych autobusów i po chwili znaleźli się za ich osłoną. Danny i Marty poczynili szybkie oględziny maszyn i odkryli nieprzyjemną prawdę - tylne opony obu autobusów miały powbijane na bieżnikach jakieś metalowe kołki, bądź gwoździe. Po cztery na każdej z tylnych opon, choć te nie wyglądały, jakby straciły zbyt dużo powietrza. Ukryci i chwilowo bezpieczni, mieli czas na podjęcie kolejnych decyzji.



Działali szybko i sprawnie. Na polecenie Deana, Kim przestała krzyczeć, choć dyszała tak ciężko, jakby za chwilę miała dostać zapaści. Zagryzła patyk, a pozostała trójka zajęła się pułapką. Musieli włożyć nieco siły, by rozewrzeć metalowe szczęki, jednak w końcu się udało i uwolnili nogę Kimberly. Rana wyglądała paskudnie. Nie dość, że z kilku dziur powyżej kostki płynęła krew, to kość nogi również wyglądała im na uszkodzoną. Nie przyglądali się jednak dokładniej, bo nie było czasu. Jerry czekał już z przygotowanym pseudo opatrunkiem z własnej koszulki, który szybko nałożyli na krwawiącą ranę, a chwilę później Gbadamosi wziął bladą Hart na ręce, a ta oplotła ręce wokół jego szyi. I tylko zaciśnięte zęby dziewczyny zdradzały, że bezgłośnie walczy z bólem, nie zdradzając przy okazji ich położenia.

Ruszyli dalej, choć z ranną Kim nie byli w stanie wykrzesać z siebie nic ponad szybki marsz. Słyszeli za sobą dziwne odgłosy, jednak ilekroć Dean obejrzał się za siebie, niczego nie potrafił dojrzeć. Claire zaalarmowała ich w porę o kolejnej czekającej w listowiu pułapce i omijając ją, znaleźli się w końcu na plaży. Otwartą przestrzeń przywitali z ulgą, jednak optymizm szybko zniknął, gdy okazało się, że przy brzegu nie ma kajaków! Żadnego! Dopiero krótki rzut oka na jezioro dał im do zrozumienia, że zostały zwodowane i teraz bujały się delikatnie w różnych częściach Beaver Hut Lake, z dala od brzegu.

Sytuacja była ciężka. Co prawda Jerry, Dean i Claire byli sprawni i mogli spróbować popłynąć na drugą stronę jeziora, jednak dla Kim ta opcja nie wchodziła w grę. Opatrunek na kostce zdążył już cały nasiąknąć krwią i wyraźnie odznaczał się na tle bladej nogi dziewczyny. Jakby tego było mało, spomiędzy drzew wyszło dwóch nagich dzikusów, którzy podążali za nimi przez las. Zawyli wesoło i pewni swego ruszyli nieśpiesznie w stronę czwórki nastolatków. Dla Jerry'ego, który od początku był kłębkiem nerwów, tego było już za wiele. Położył Kimberly na rozgrzanym piasku, po czym po prostu... uciekł. Rzucił się biegiem wzdłuż linii brzegowej i po chwili zniknął między drzewami. Jeden z dzikusów ruszył za nim, podczas gdy drugi wciąż maszerował w stronę Claire, Kim i Deana, oblizując lubieżnie wargi i wydając z siebie obrzydliwe dźwięki.


Gdy dobiegli do jeziora i okazało się, że kajaki zostały zwodowane, Kim nie da rady płynąć, a z lasu wyszła dwójka myśliwych, która za nimi podążała, coś w nim pękło. Po prostu nie wytrzymał. Zostawił dziewczynę, którą za wszelką cenę chciał chronić i zerwał się do biegu. Strach, przerażenie i niemoc, które spłynęły na Jerry'ego wygrały ze zdrowym rozsądkiem. Teraz chciał tylko uciekać, być jak najdalej od zagrożenia, które sprawiało, że był jednym wielkim kłębkiem nerwów.

Biegnąc co sił przy linii brzegowej, minął miejsce na ognisko i zniknął między drzewami. Kątem oka dostrzegł, że jeden z napastników ruszył jego śladem, co sprawiło, że spłynęła na niego kolejna fala przerażenia wgryzającego się w trzewia. Musiał myśleć. Czy lepiej będzie mu w lesie, czy może jednak wybrać jezioro i spróbować przepłynąć na drugi brzeg?



Z walącym sercem poczęła zakradać się w kierunku porzuconej przez dzikusa siekiery, cały czas mając go na oku. Ostrożnie wybierała miejsca, w których kładła stopy, zważając, by nie wpaść w jedną z zastawionych pułapek. W pewnym momencie wzrok Sam i Vesny spotkał się, a Parker przyłożonym do ust palcem wskazującym dała znać Chorwatce, by ta była cicho. Dzikus, targany pożądaniem, zdążył już podejść do Pavicić i próbował się do niej dobrać, jednak dziewczyna kopała i broniła się, jak mogła. Narobiła przy tym trochę hałasu, co pomogło dotrzeć Sam do siekiery szybciej, niż zakładała.

Podniosła narzędzie i chwyciła je w obie dłonie, czując dziwne podniecenie mieszające się ze strachem. W dwóch krokach znalazła się za odwróconym tyłem mężczyzną, który właśnie chwycił Vesnę za obie nogi. Nie było na co czekać. Zamachnęła się i uderzyła siekierą z całą siłą, jaką mogła z siebie wykrzesać. Ostrze weszło czysto tuż powyżej ucha - obie dziewczyny usłyszały paskudny dźwięk pękającej czaszki, a z rany buchnęła ciemna krew. Mężczyzna zwalił się na ziemię, niczym stare drzewo i podrygiwał jeszcze chwilę w przedśmiertnych spazmach, a potem znieruchomiał.

Sam poczuła, jak nagle schodzi z niej całe napięcie, a sekundę później opróżniła żołądek w okoliczne paprocie.



Paskudny dzikus zarechotał, napawając się widokiem przerażonej Vesny. Musiał czuć się teraz jak drapieżnik, który dopadł swoją ofiarę i bawiąc się z nią, dawał jej złudną nadzieję na przeżycie. Musiało go to również podniecać, gdyż patrząc, jak dziewczyna odczołguje się w paprocie, chwycił za nabrzmiałego członka i zaczął się masturbować, wydając przy tym groteskowe dźwięki.

I w tym momencie, za jego plecami mignął Chorwatce jakiś kształt. To była Samantha! Musiała zakradać się właśnie w miejsce, gdzie tamten odrzucił siekierę. Chciała jej pomóc! Przyłożonym do ust palcem dała Vesnie znać, by ta była cicho, a w dziewczynę jakby wstąpiły nowe siły. Dzikus był już przy niej, zatem zaczęła krzyczeć, kopać, by narobić jak największego hałasu. Mężczyzna był silny i w moment chwycił ją za obie nogi, podciągając w górę, jakby chciał nadziać na swoją brudną męskość.

Wtem Vesna ujrzała obok jego głowy jakiś ruch, a potem ciałem dzikusa szarpnęło, gdy ostrze siekiery weszło w głowę, nieco powyżej ucha. Buchnęła ciemna krew, a napastnik uwolnił uścisk na nogach dziewczyny i padł w paprocie. Drgał jeszcze przez moment, a potem zastygł w bezruchu. Chorwatka ujrzała przed sobą bladą Samanthę, która odwróciła się nagle energicznie i zwymiotowała w krzaki.

Udało jej się. Były bezpieczne. Przynajmniej w tej chwili.



Wzięli odwrót, bo i cóż innego mogli w tej sytuacji zrobić? Napastników było za dużo, by próbować walczyć, choć wymachujący maczetą Ken był naprawdę ciekawym widokiem. Zostawili Lulu i Gaudencio, po czym ruszyli biegiem w stronę domków nieopodal. Los chciał, że wtem na ścieżkę wyskoczył jeden z dzikusów, który wcześniej musiał pobiec za Bay'em i Vesną. Zamachnął się siekierą i choć nie trafił, to sprawił, że Ken wpadł na Lindsay i oboje stracili równowagę, padając na piaszczystą dróżkę.

I to był ich koniec. Znikąd nie przyszła pomoc. Widzieli tylko, jak dopadają do nich dzikusy, a potem opuszczają na nich ostrza i uderzają łańcuchami. Z ran tryskała krew. Poczuli niewyobrażalny ból, zanim umysły obojga nastolatków spowiła wieczna ciemność. Tak naprawdę nie wiadomo było, które umarło pierwsze, ale zginęli tak, jak żyli - razem, połączeni dziwnym uściskiem, jakby Ken do końca chciał chronić swoją Misię...



Zostanie panią życia i śmierci było bardzo pociągające. Podniecające. Dawało kontrolę nad rzeczywistością i ten dreszczyk podniecenia nieporównywalny z niczym innym. Podświadomie chyba na to właśnie Kaya czekała. Chciała tego. Decydować o życiu ludzi, których nie cierpiała, to było bezcenne uczucie. Najlepsze. Tyle razy musiała stawiać czoła zaczepkom, tyle razy musiała borykać się z poronionymi żarcikami jakichś idiotów, którym wydawało się, że zaklejenie zamka do szkolnej szafki gumą do żucia jest takie super... Teraz mogła się odegrać nie ruszając nawet z miejsca. Szkolny gwiazdor i jego lala. W końcu dostaną za swoje!

Z uśmiechem patrzyła, jak tamci uciekają, ale za chwilę wypadł na nich dzikus z lasu, wytrącając z równowagi. Reszta napastników nie czekała. Dopadli do nich i na Larkinsa oraz jego tlenioną blondynę spadł grad ciosów. Noże, łańcuchy, maczety. Nie mieli szans. Kaya widziała, jak padają pokrwawieni na ziemię, jak tamci upewniają się, że dwójka nie przeżyje, zatapiając w ich ciałach po raz kolejny ostrza. Wszędzie była krew, dużo krwi. A van Ophem siedziała w krzakach, oglądając to przedstawienie. Mogła coś zrobić, mogła im pomóc, ale tego nie chciała.

Gdy tamci z nimi skończyli, wielki facet w czerwonej koszuli wymamrotał coś do pozostałych i wskazał im palcem miejsce, z którego wcześniej doszedł krzyk Jerry'ego. Dwóch dzikusów rzuciło ciała Gaudencio, Lulu, Kena i Lindsay na siebie, po chwili dołączyły do nich zwłoki Anniki i Jacka przytargane z lasu przez kolejnych morderców. Czerwona Koszula warknął i wszyscy ruszyli za nim ścieżką w stronę jeziora. Kaya musiała się bardziej pochylić w krzakach, gdyż tamci czujnie rozglądali się po okolicy, a gdy wyszli na otwarty teren, w ich szeregach pojawiło się jakieś poruszenie połączone z irytacją. Dziewczyna nie wiedziała, o co dokładnie chodzi, ale fakt, że dzikusy zaczęły nagle pędem biec w stronę rzeki mógł podpowiadać, że nie wszystko szło zgodnie z ich planem.

Kaya została po chwili sama wśród szumiących kojąco drzew. I tylko leżące nieopodal trupy przypominały, jaki koszmar się tutaj rozgrywał. Rozejrzała się. Wyglądało na to, że jest w miarę bezpiecznie, musiała więc wykonać kolejny ruch.

 

Ostatnio edytowane przez Tabasa : 30-07-2017 o 08:14.
Tabasa jest offline  
Stary 31-07-2017, 13:46   #107
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Jerry nienawidził siebie za to, co zrobił. Jak mógł porzucić Kimberly w tej jedynej sytuacji? Jak mógł porzucić przyjaciół? Jednak, gdy tylko pomyślał o tym, jak niesie Kim, a napastnicy zbliżają się do niego nieubłaganie, coraz bliżej i bliżej... Przyspieszył.

Po chwili skręcił i wskoczył do wody. W wodzie nie będzie pułapek, taką miał nadzieję. Jeżeli rozrzucili sieci na ryby pomiędzy kajakami, to ma przejebane, ale chyba nie mieli aż tyle czasu? Kto wie, kto wie. Ale woda to jego szansa! Przecież, do cholery, był w pływackiej drużynie!

Jerry chciał dopłynąć do najbliższego kajaka. Nie oglądał się za siebie, nie myślał o niczym. Napiął silne mięśnie i płynął.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 31-07-2017, 13:46   #108
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Po dobiegnięciu do masztu i uwolnieniu Kate miał ochotę ją przytulić, jednak ostatecznie się powstrzymał. Nie mieli czasu na takie rzeczy, a inna sprawa, że Marty odebrałby to po swojemu i zaczął wymyślać przeróżne historie. Wolał mu teraz tego zaoszczędzić. Gdy nauczycielka zapytała, co się dzieje, szybko streścił sytuację, prowadząc ją w stronę baraków gospodarczych.
- Nie wiem, czy pani pamięta... - Zaczął. Czuł się dziwnie zwracając się do niej per "pani". - Zaatakowały nas jakieś dzikusy, które za wszelką cenę chcą nas wzystkich pozabijać. Nie wiemy, co się dzieje z pozostałymi, bo się niedawno rozdzieliliśmy. Ja z Marty'm pomyśleliśmy, żeby dostać się do autobusów, reszta miała swoje plany. Ci skurwiele chcieli panią zabić, ale udało nam się panią uratować.

Wpadli za zasłonę budynków gospodarczych i akurat wtedy Danny dostrzegł dwóch morderców ciągnących za sobą ciała. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz i coś ścisnęło w dołku, gdy zobaczył, że to Jack i Annika. Chłopaka jakoś bardzo nie żałował, bo i nigdy im po drodze nie było, ale Annika wydawała się być fajną dziewczyną, pomimo tego, co się między nią a Calistrim wydarzyło przedwczoraj w nocy. Żałował, że skończyła w taki sposób. Po chuj biegła do tego lasu? W grupie miałaby większe szanse na przeżycie. Teraz jednak nie miało to już żadnego znaczenia.
- Jack i Annika nie żyją. - Nie wiadomo było, czy powiedział to do siebie, czy do Kate i Marty'ego, bo oni chyba również widzieli tych dwóch dzikusów. - Ruszmy się, zanim przyjdzie nasza kolej.

Po tych słowach, najpierw obrzucając spojrzeniem najbliższą okolicę, by upewnić się, że nikt ich nie zauważy, pobiegli do autobusów. Kryjąc się za nimi, pomogli Kate usiąść, a potem zabrali się za sprawdzenie opon. Jak Danny się spodziewał, dzikusy zajęli się nimi, ale w totalnie frajerski sposób. Może na zabijaniu to oni się znali, ale na pewno nie na przebijaniu opon. Calistri aż prychnął do siebie, oglądając powbijane gwoździe o ułamanych łebkach, czy co to tam było. Wbijając je tak głęboko, ci debile sprawili, że powietrze uciekało bardzo powoli, co pozwalało jeszcze pojeździć tym sprzętem. Danny w mig sobie przypomniał, że czasami wracał do domu z jeszcze poważniej załatwioną oponą, więc jazda na takich nie powinna być bardzo problematyczna. Sprawdził kciukami wszystkie opony, upewniając się, że nie pojadą na "flakach" i skinął Marty'emu głową.
- Damy radę, ci idioci nie uszkodzili opon tak, jak planowali. To nasza szansa - powiedział. - Ty bierzesz jeden, ja drugi autobus i zasuwamy w głąb obozu, żeby pomóc reszcie. Może uda nam się na kogoś trafić, a przy okazji porozjeżdżać tych zjebów. Marshall jedzie ze mną. Powodzenia, Mart, nie dajmy się zabić.

Zbili żółwika, po czym Danny pomógł wstać nauczycielce, otworzył drzwi i razem z nią wszedł do środka. Posadził ją w fotelu za kokpitem kierowcy, chwycił jej twarz w obie dłonie i pocałował delikatnie, by dodać otuchy.
- Wszystko będzie dobrze, wyrwiemy się stąd. - Zapewnił, choć jakoś sam do końca w to nie wierzył. W sumie kto by wierzył, znajdując się w samym środku pieprzonego koszmaru. - Połóż się na obu siedzeniach i schowaj głowę w ramiona. To tak na wypadek, gdyby tamte pojeby zaczęły rzucać siekierami - powiedział i szybko odwrócił się, siadając za kółkiem autobusu.


Nigdy wcześniej nie jeździł czymś takim, ale zawsze musi być ten pierwszy raz, czyż nie? Poza tym nie sądził, żeby miał większy problem. Może na ulicach, gdzie panuje ruch i musiałby trzymać się sztywno swojego pasa sprawiłoby mu to kłopot, ale przecież byli na otwartej przestrzeni i właściwie musiał tylko uważać, żeby nie wpaść w któryś z drewnianych domków. Uważał się za dobrego kierowcę, ale i tak wiedział, że chwilę mu zajmie, nim się przyzwyczai do innego modelu jazdy - potem pójdzie już z górki. Musi. Nie ma innej opcji.

Spojrzał w stronę Marty'ego, który siedział za kierownicą w autobusie obok i dając znak palcami, na trzy odpalili silniki. Danny wrzucił wsteczny, żeby wykręcić po łuku, a potem ruszył w stronę centrum ośrodka i nad wodę, rozglądając się za ziomkami z klasy i dzikusami. Miał zamiar rozjechać każdego, który napatoczy mu się przed maskę, a biorąc pod uwagę, ile hałasu robiły silniki tych maszyn, długo nie zajmie, nim ich na siebie ściągnie. Co chwilę przyduszał też klakson, dając kolegom i koleżankom znać, że udało im się dotrzeć do autobusów i w którą stronę mają się kierować.

Skupiony, zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. To była ich ostatnia szansa, żeby jakkolwiek postawić się tym zjebom i przy okazji wyjść z tego cało. Teraz, albo nigdy. Let's rock. And roll...
 

Ostatnio edytowane przez Kenshi : 02-08-2017 o 07:22. Powód: Zjadłem kawałek zdania, ale już zwróciłem ;). Burp!
Kenshi jest offline  
Stary 01-08-2017, 11:00   #109
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Claire nie mogła uwierzyć w to, co właśnie się stało. Patrzyła oniemiała na uciekającego Jerrego, nie mogąc przyjąć tego za prawdę. Zostawił ją, zostawił ich wszystkich. Tak po prostu zwiał wtedy, kiedy najbardziej go potrzebowali, kiedy Kimberly tak bardzo potrzebowała wsparcia. Nie mogli jej zostawić, nie mogli też płynąć wpław, bo Hart po prostu nie umiała pływać. O ile Claire i Dean we dwójkę by sobie poradzili w takiej sytuacji bez większego problemu, o tyle Kim była dla nich aktualnie kulą u nogi. Nie mogła biegać, normalnie chodzić, nie potrafiła pływać. Przypominały się słowa Calistiego, który opisał ją jednym, trafnym wyrazem: “kaleka”. Lockhart nie mogła jednak myśleć w ten sposób o przyjaciółce, choć coraz bardziej była przekonana, że gdyby nie ona, to z Deanem mogliby uciec, w końcu tutaj nie rozchodziło się głównie o wypadek z pułapką, a umiejętność pływania i fobię przed wodą. Mimo wszystko, nie mogła zostawić Kim i rzucić się wpław, nie mogła spierdolić tak jak Jerry, ten, który ponoć ją kochał. Jeśli tak wyglądała miłość, to Claire było przykro, że jej przyjaciółka trafiła na taki jej rodzaj. Nawet zaczęło ją zastanawiać, co z Martym? Wiedział, że biegną wszyscy nad jezioro, może tu przyjdzie? Ciężko było uwierzyć, w końcu nie miał jakiegoś radaru i nie wyczuwał z daleka krzywdy wybranki swojego serca. Nie przyjdzie. Trzeba było zapomnieć i radzić sobie samemu. Trzeba było w końcu zacząć myśleć.

Dzikus był cały nagi, a jedyną jego osłoną były nałożone na stopy, sportowe buty. Pewnie można by się zastanowić, skąd takowe u niego, ale odpowiedź w głowie Claire przychodziła dosyć szybko, biorąc pod uwagę jaki rodzaj spisku tutaj wyczuła. “To jest zaplanowane… A tamten dozorca? On wie o tym wszystkim? Nie przeżyjemy…”. Nastolatka czuła się coraz gorzej, a zbliżający się mężczyzna, o wyrazie twarzy tak rubasznej, że zbierało się na wymioty, jakoś nie miał zamiaru sobie odpuścić. Wyglądał na pewnego siebie, jakby był już święcie przekonany, że wygrał. W tym momencie Claire wiedziała, że pożyje jeszcze trochę, ona albo Kimberly albo one obie, ale na pewno nie Dean. Lockhart była ofiarą gwałtu, widziała nie raz to spojrzenie, tę minę i uśmiech, nie było mowy o szybkiej śmierci, zanim do niej dojdzie, dziewczyny będę cierpieć. Łzy napłynęły jej do oczu, ale umysł nie zwolnił od myślenia. Słońce świeciło prosto w oczy wroga, musiało go choć trochę oślepiać. Zastanawiała się, kucając przy Kim dyskretnie chwyciła leżący na piachu naostrzony pal. Miała ochotę wbić jego końcówkę w nabrzmiałego kutasa tego pokurwieńca. Rozerwać żylastą męskość na kawałki, aby widzieć jak tryska krwią, nie spermą. Na pewno bez walki się nie odda. Kiedyś się oddała, poddała, prócz wierzgania nogami i bicia rękami nie zrobiła nic, aby powstrzymać oprawce. Teraz jednak nie miała zamiaru dać za wygranę, musiała tylko poczekać chwilę, aż podejdzie bliżej… Musiała tylko udawać, że jest bezbronna, a gdy będzie wystarczająco blisko, razem z Deanem oderżną mu tego zatęchłego fiuta! No i wytrącą broń z ręki, o ile sam jej nie upuści, chcąc złapać swojego krwawiącego ptaka. No i o ile oczywiście Holender nie ucieknie. Wtedy też usłyszała klakson… Czyżby autobusy ruszyły? A może martwy Danny przywalił bezwładną głową o kierownicę? Oby nie to drugie...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 01-08-2017, 21:03   #110
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
W pewnym momencie kończyła się wyrozumiałość, a zaczynała irytacja. Następnie uczucie zagęszczało się w złość, która popłynęła żyłami Deana niczym rozgrzana, piekąca nafta. Co mogło dziwić... była skierowana ku koledze z grupy.

Jerry okazał się czarną owcą w ich drużynie. Wcześniej swoim krzykiem sprowadził na nich kłopoty. Potem - eskortowany w szyku pomiędzy Deanem a Claire - dotarł tuż nad jezioro... tylko po to, żeby spanikować i uciec! Cóż za czarna niewdzięczność. No cóż, wszystko wskazywało na to, że teraz Kim - o ile przeżyje - poda mu czarną polewkę i tak zakończy się historia ich miłości. Van der Veen wolałby usłyszeć czarno na białym, zanim wyruszyli, że na Jerrym nie można polegać. Niestety Gbadamosi, niczym prawdziwy czarny charakter tej opowieści, postanowił zataić tak istotny fakt. Dean westchnął. Czy to właśnie tu umrą? Nikt nie dowie się w jaki sposób zakończyli żywot. W samolotach czarna skrzynka rejestrowała ostatnie chwile życia pasażerów. Tutaj jednak nie mogli na to liczyć. Ale to i tak nie liczyło się w tej czarnej godzinie, kiedy rozpędzony dzikus zmierzał prosto na nich. Jego brudny, rozmachany kutas latał na wszystkie strony, jak gdyby odprawiając jakiś rytuał czarnej magii. Jednak Dean wątpił, by morderca potrzebował czarów, aby ich zabić. Broń w jego rękach wystarczała aż zanadto.

Van der Veen nieco osłabł po długim biegu. Przykucnął, przypadkiem przyjmując pozę osłaniającą przed dzikusem metaliczny błysk tasaka. Każdy mięsień chłopaka był napięty ze stresu. Spojrzał na Claire. Ciarki przeszły po jego ciele, gdy ujrzał, jak bardzo bezbronnie wygląda. Wtedy jednak ich oczy spotkały się... i Dean zrozumiał, że dziewczyna tylko udaje. Zapewne chciała oszukać dzikusa, licząc na to, że ten opuści gardę! Holender zrozumiał, że to może być ich jedyna szansa. Podniósł wzrok i wydał z gardła tak beznadziejny i godzien litości krzyk, jak tylko potrafił. Wyszło całkiem dobrze, choć nie mógł konkurować z naturalnym falsetem Jerry'ego.

To było ryzykowne, jednak nie mogli podjąć żadnego kolejnego kroku, mając na karku to obrzydlistwo. Dean zamierzał w ostatniej chwili zerwać się zwinnie do przodu i posłać tasak wprost w krocze dzikusa. W normalnych okolicznościach nawet nie chciałby o tym słyszeć, a tym bardziej uczynić, jednakże... to była wojna. A instynkt przetrwania, włączony w odpowiednim momencie, mógł dodać skrzydeł bardziej niż tankowiec Redbulla.

Dean zastygł w pozornym przerażeniu i słabości, jednak tak naprawdę każdy mięsień był gotowy do ataku. Cieszył się, że jest silny, choć jego sylwetka zdawała się drobna. Dzikus mógł go nie docenić. Tak jak na zawodach pływackich nie doceniali go ci wszyscy sportowcy... choć koniec końców to on z nimi wygrywał.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 01-08-2017 o 21:13.
Ombrose jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172