Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-06-2017, 08:44   #21
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
feat. Zombi. Dzięki za świetny dialog! :)

Ośrodek był całkiem spoko. Jak na takie zadupie, ktoś zadbał, żeby goście mieli co robić. Danny najbardziej cieszył się z boiska do piłki; kto wie, może udałoby się nawet zorganizować jakiś meczyk klasowy, na przykład 4vs4. Mógłby nawet być w drużynie dziewczyn, żeby kumple mieli większe szanse, choć i tak nie pomogłoby im to w zwycięstwie.

Obchodząc teren wraz z pozostałymi, co jakiś czas zerkał w stronę Kate. Ostatni raz mieli czas dla siebie tydzień temu, a to było zdecydowanie za długo, jak na potrzeby chłopaka. Co prawda w międzyczasie pukał Lulu, ale taka niedoświadczona nastolatka nie miała nawet podjazdu do kobiety, która wiedziała, czego chce od zbliżenia. Dopiero przy niej Danny mógł pospełniać niektóre swoje fantazje, bo pani Marshall była bardzo otwarta na wszelkie łóżkowe zabawy i eksperymenty. Liczył, że jeśli nie dziś, to jutro w nocy uda mu się zakraść do jej pokoju i spędzić trochę czasu w krainie rozkoszy.

Po obchodzie przyszedł czas na obiad, a Danny był totalnie wkurwiony, że musi obierać masę ziemniaków. Na szczęście do towarzystwa miał Deana, więc pogadali sobie trochę i czas szybciej zleciał, ale i tak wszelkie kuchenne sprawy to było coś, czego Calistri unikał i omijał szerokim łukiem. Hoy się na nich ewidentnie uwzięła i nawet tutaj, z dala od szkoły, nie potrafiła odpuścić. A żeby ta stara idiotka udławiła się tymi ziemniakami! Przy obiedzie obczaił, który talerz idzie do fizyczki i korzystając z ogólnego zamieszania splunął jej do frytek, a potem wszystko ładnie pomerdał, żeby się nie zorientowała. Enjoy your meal, mrs Hoy!

Skończywszy posiłek, przebrał się w gacie plażowe, ze schowka na sprzęt wytargał niewielki leżak i ruszył na plażę. I wtedy się zaczęło. W przypływie chwili, chcąc pożartować sobie ze sztywnej w jego mniemaniu Kim wrzucił ją do jeziora i... dziewczyna straciła przytomność, bo nie potrafiła pływać. A skąd on miał to, kurwa, wiedzieć? Na domiar złego rzucili się w jego stonę Ken z Marty'm, gotowi mu za ten psikus spuścić srogi wpierdol. To było po postu urocze - tyle czasu pili razem, nabijali się z innych, ale jak Danny wykręcił żart, z którego sami pewnie byliby dumni, gdyby to nie była Kim, należało dać mu nauczkę. Co za złamasy i hipokryci. A miał ich za swoich kumpli...

Szczęście w nieszczęściu pojawiła się eskadra nauczycielska i Hoy jak zwykle przywołała wszystkich do porządku, a przy okazji Calistri załpał się na całotygodniowe obieranie ziemniaków. Po prostu słodko. Zanim poszedł do siebie, rzucił kilka wymuszonych słów przeprosin za sytuację, ale z Kenem i Marty'm nie miał zamiaru już więcej gadać. Zresztą, to ostatni tydzień w życiu, kiedy widzi ich mordy, węc jakoś wytrzyma. Po powrocie do domku, w nieco podłym nastroju, pozbierał swoje rzeczy i przeniósł się do domku, w którym będzie mógł nocować sam, z dala od Blake'a.

Posłuchał trochę muzyki na iPhonie, chciał nawet zadzwonić do domu, ale przecież na tym zadupiu nie było zasięgu, ani internetu. Nagle, nie wiadomo dlaczego, zatęsknił za siostrą, która studiowała medycynę na uniwersytecie w Minneapolis. Odpalił na telefonie ostatnie zdjęcie, które mu podesłała z akademika, tuż przed wyjściem na jakąś imprezę i uśmiechnął się do siebie. Z Muffin zawsze mógł pogadać o wszystkim i jako jedyna naprawdę go rozumiała, a przy okazji potrafiła zachować pewne rzeczy tylko dla siebie. Niestety, ostatnimi czasy w domu była radziej, niż by chciał.

W końcu zebrał się w sobie i poszedł do punktu medycznego, by sprawdzić, co z Kimberly. Na szczęście dziewczyna dochodziła do siebie, więc Daniel nie będzie mieć pierwszego trupa na koncie.
- Wybacz, głupio wyszło, już więcej nie wytnę ci takiego kawału - powiedział, a w myślach dodał: "bo więcej się do ciebie nie zbliżę, kaleko". Po tych słowach po prostu wyszedł, gdyż nie chciało mu się tracić czasu na konwersację z kimś, kto był dla niego jak powietrze. Niezauważalny.


Nastrój mu się zdecydowanie poprawił, gdy załapał się do kajaka z Anniką. Pogadali trochę i choć dziewczyna wydawała się jakoś tak oderwana trochę od rzeczywistości, to Calistriemu udało się namówić ją na seks. Co prawda miejscówka trochę słaba, bo wolałby któryś z domków zamiast ciemnego lasu, ale mógł się przemęczyć. Czego nie robi się dla odrobiny przyjemności, czyż nie? Ponurkowali trochę na środku jeziora, ale nie odnaleźli żadnego skarbu, więc podpłynęli na drugi brzeg. Annika i Jack mieli jakiś interes do siebie, więc Danny ruszył piaszczystym wybrzeżem, gestem dłoni zapraszając do spaceru Vesnę.
- Chciałabyś się przejść kawałek? - Uśmiechnął się lekko. Jego ton głosu zmienił się, nie brzmiał już tak cwaniacko, jak zwykle, gdy odzywał się do dziewczyn. Po akcji na plaży z Kim jakoś odechciało mu się już szpanowania. Od czasu do czasu mógł przecież z kimś normalnie pogadać.

Druga strona jeziora oferowała niepomiernie więcej spokoju, niż część zajęta przez hałaśliwą grupę młodzieży. Spokój był dobry, pozwalał wyciszyć rozbiegane chaotycznie myśli, wziąć się w garść przy ograniczonej widowni. Tutaj miast śmiechów i pokrzykiwania, królowały dźwięki natury. Wysoko nad ich głowami szumiały korony drzew, przeplatając się z ptasimi trelami. Delikatne fale rozbijały się o brzeg, a oni stali na piasku, chłonąc tak rzadki w ich zabieganych czasach spokój. Vesna miała wrażenie, że znalazła się w kompletnie innym świecie, gdzie czas przestał płynąć, zatrzymując się łaskawie pośrodku pięknego, słonecznego dnia. Bezpieczne sanktuarium, daleko od zgiełku miasta, ciągłego stresu oraz zabiegania - stygmatów XXI wieku, oblepiających człowieka na podobieństwo drugiej skóry.
- Hm? - z zamyślenia wyrwał ją dopiero głos towarzysza. Uniosła rozkojarzone spojrzenie, przenosząc je z linii horyzontu na pogodną, przyjemną dla oka twarz tuż obok. Pytał o coś, proponował. Gest wyciągniętej dłoni jasno wskazywał intencje. Odwzajemniła grymas i odłożywszy gitarę bezpiecznie na trawę, rozłożyła niewielki, ażurowy parasol, odgradzając się nim od słonecznych promieni, spadających z nieba złotymi strugami w ilości przekraczającej tolerancję bladej karnacji.
- Bardzo chętnie, tylko nie odchodźmi daleko żebi nie zgubić sje - zmrużyła pogodnie oczy, podchodząc te parę kroków.
- Będziemy trzymać się brzegu, w lesie na pewno bym się zgubił, słaby ze mnie survivalowiec - powiedział, ciesząc się w duchu, że dołączyła do przechadzki. - Jak ci się tutaj podoba jak na razie? Będziesz na wieczornej imprezie? Razem ze swoim... ekhm... ochroniarzem?
- To jest nas dwoi
- Chorwatka zaśmiała się dźwięcznie, bez skrępowania ujęła go pod ramię. Teren należał do wyboistych, a ona nie zamierzała zbłaźnić się, lądując twarzą w piachu, lub co gorsza, skręcić kostki. Danny tylko uśmiechnął się pod nosem na jej gest i pogładził ją delikatnie dłonią po przedramieniu.
- Pięknie tu, tak… cicho. Tylko pewni dużo pająków i wilków. Albo i njedzwiedzi - poprawiła parasol, aby nie zahaczał o towarzysza i jednocześnie wciąż pełnił swoje zadanie. Westchnęła nieznacznie, gdy padło ostatnie pytanie - Ty nie lubi Baya? On jest miły, ładni śpiewa i potrafi być zabawni. Powinnam być, nie wjem czy z nim. Zależi… może chciec’ sje wyspać, albo… jakoś tak. Czemu pyta?

Danny spojrzał na nią. Miała fantastyczne oczy i usta, w ogóle jakoś tak z bliska wydawała mu się ładniejsza. Przez dłuższą chwilę tak się gapił, aż w końcu zerknął na ścianę lasu po prawej stronie.
- Nawet jeśli wyskoczy na nas jakiś niedźwiadek, to mamy blisko do jeziora. One chyba nie lubią wody, chociaż nie jestem pewien, nigdy nie byłem dobry z tych przyrodniczych przedmiotów - powiedział, marszcząc brwi. - Co do twojego ochroniarza, to nie to, że go nie lubię… raczej się unikamy i nie wchodzimy sobie w drogę. Po prostu. No ale jak ma być, to ja się nie będę kręcił koło ciebie, bo nie chcę zarobić od niego po gębie. Już dzisiaj prawie mnie Ken z Marty’m pobili. W ogóle, to nie wiem, czy przyjdę na tę imprezę…
Podniósł niewielki kamyczek wystający z piasku i zamachnął się, ciskając go o taflę wody. Pocisk podskoczył kilka razy na niej i zatonął.
Czarne brwi Vesny podjechały do góry, dając jasny sygnał o jej zdziwieniu. Zamrugała do kompletu, szybkim spojrzeniem oceniajac czy chłopak jest cały.
- Co się stało? - spytała z troską, przelewającą sie gdzieś na dnie błekitnych tęczówek - Dlaczegu oni chcjeli bic’ cię? Wszystko w porządku, nie zrobilji ci nic? Jakby co mam apteczke w walizce, nikt nie musji wjedziec… i ty da spokój - prychnęła przez nos, układając usta w zawadiacki uśmiech - Bay nie ochroniarz. Przyjacjel. Nie ma… prawa własności, czi jak to nazwać. Ja sobi sama sterem i okrętem. Chcesz to my razem możemy być na tym ognisku czy imprezje… no wiesz. Będzie ci razniej, nie martwi się Byronem. My tu przyjechali odpocząć, nie szukać scysji. Tych mamy dośc w domu.
Calistri uśmiechnął się do Vesny. Przynajmniej wszystko się wyjaśniło i już wiedział, że nie musi się obawiać tego jej ochroniarza. Czy właściwie przyjaciela.
- Rozumiem - odparł. - Co do imprezy, to jeszcze zobaczymy, nie wiem, czy na niej będę. Nie chcę widzieć tych dwóch. Najpierw razem pijemy, robimy wspólnie głupoty, a potem, jak zobaczą, że jakiejś dziewczynie się coś niby stało, to chcą mnie pobić. - Westchnął, po czym przeszedł do wyjaśnień, bo zaczął od dupy strony. - Chodzi o to, że wrzuciłem Kim do wody z pomostu, a ona nie potrafi pływać. Wyciągnęliśmy ją z Claire i wszystko chyba z nią w porządku, ale oni obaj po prostu chcieli mnie za to zlinczować. Na szczęście pojawiła się Hoy i reszta i sytuacja została opanowana. Inaczej pewnie resztę wycieczki spędziłbym w tutejszej izbie medycznej. No ale skąd mogłem wiedzieć, że Kim nie potrafi pływać? - Rozłożył ręce. - Jeszcze gorsze żarty się czasami uskuteczniało i wszyscy wychodzili z tego cało… Poza tym, nic jej się nie stało, a zareagowali co najmniej, jakbym ją zgwałcił i zamordował. Barany.
- Może chcjeli wyjsc na… rycerzy? Ty wie, obrońców pięknich dam. Zaplusowac’ w ich oczach
- odpowiedziała po chwili przerwy, potrzebnej na szybkie przeanalizowanie sytuacji. Dużo słyszała o Calistrim, wiele widziała. Wolała jednak opinie budować na podstawie własnych doświadczeń, nie plotek. Do tej pory był dla niej miły i nie wyskakiwał z niczym nieodpowiednim, powódów do wieszania psów wiec brakowało.
- Ziart jest wtedy, gdy bawi obie stroni i nikogo nie krzywdzi, Danni - wzmocniła nacisk na jego ramieniu, unosząc nieznacznie głowę aby móc złapać z nim kontakt wzrokowy - Skądy ty mógł wjedziec’, że ona pływać nie umi? Nie ma tego na czjole napisane.
- No właśnie.
- Wszedł jej w słowo. - Myślałem, że wrzucę ją do wody, ona wypłynie, będzie na mnie zła, trochę mnie pogoni po plaży i będzie fajna zabawa. A zrobił się prawie kolejny odcinek “Baywatch”.
- Ty klatą swiecjił i biegał w zwolnionym tempie, a ja tego nie widzjala?
- tym razem to ona weszła mu w słowo, uderzając w żartobliwą nutę. Wydęła przy tym nieznacznie wargi, parodiując nadąsanie - Nieładni Danni, czuje sje urażona.

Chłopak zaśmiał się perliście na jej uwagę.
- Jeszcze nie raz mnie zobaczysz tutaj biegającego z gołą klatą - odrzekł. - Ale w sumie masz rację, żarty powinny bawić obie strony. Zwykle jednak nie myślę w takich sytuacjach, chcę być w centrum uwagi bez względu na wszystko i wszystkich. Zresztą, w sumie to nawet nie wiem, dlaczego ci o tym gadam. - Westchnął i spojrzał jej w oczy. - Czy ktoś ci już mówił, że jesteś bardzo ładna? - Danny jebnął najbardziej wyświechtanym komplementem po tej stronie wszechświata.
- Parę razi… dziękuję. Miłe że tak mówisz. To po mamie, tak słyszala - nie uciekła spojrzeniem, ani nie spaliła buraka. Przyjęła komplement z gracją i tylko uśmiech na jej twarzy stał się odrobinę szerszy, jakby podobne stwierdzenie sprawiło jej szczerą przyjemność - Tobie pewno wiele dzjewczyn ciągle to powtarza, więc pozwoli, że ja nie będę dublowac’. Powtarzane w kółko szlagjery szybko nudzą - ściągnęła brwi i po krótkiej przerwie, podjęła wątek - Ty cholerni sympaticzni, tak na osobnoscji. Ciepły i zabawni… carpe diem, prawda? - nawiazała do wyznania sprzed paru sekund - Mamy jedno życje, warto je przeźić w pełni. Nikt nie zrobi tego za nas. Czuć i nie ziałować. Ja to rozumi, nie ma zamiaru suszyć cji głowy. Jesteśmi jacy jesteśmy, tak? Mamy swoi role, czjegoś od nas sje wymaga. Pozy, schiematu postjępowania. Nie marwti sje, ja nie zdradzę nikomu twojego sekretu - szturchnęła go lekko łokciem pod żebra.
- Dzięki, dawno nikt mi nie mówił takich rzeczy. Właściwie to nie pamiętam, czy ktokolwiek kiedykolwiek - odparł, rozglądając się.
Odeszli już spory kawałek, a wybrzeże zakręcało delikatnym łukiem, tak, że część lasu zasłaniała im miejsce, gdzie znajdowali się Jack i Annika. Po drugiej stronie jeziora migały im tylko jakieś niewielkie punkty, co oznaczało, że niektórzy wciąż jeszcze bawili się na plaży. Byli sami, z dala od oczu pozostałych.
Danny zatrzymał się i odwrócił Vesnę w swoją stronę, patrząc jej prosto w oczy.
- Carpe diem, mówisz? - Uśmiechnął się, po czym ujął jej twarz w ciepłe dłonie i pocałował. Najpierw delikatnie, by z każdą chwilą wzmacniać gest, próbując wsunąć język do jej ust.
W pierwszej sekundzie Chorwatka stężała, zaskoczona i rozkojarzona. Nagła bliskość zburzyła z takim trudem wypracowany spokój, wyłaniając z zakamarków mózgu wspomnienia innych ust, innego oddechu i głosu. Kalejdoskop obrazów wyświetlanych na siatkówce przywracał o zawrót głowy. Przymknęła więc powieki, lecz sytuacja niewiele się poprawiła. Pozbawione wzroku ciało odbierało bodźce zewnętrze pozostałymi zmysłami, wyostrzając je aby nadrobić nagłe straty percepcji. Wargi… takie miękkie, dłonie mniej szorstkie choć równie przyjemnie grzejące skórę okolic policzków. Oddech… nowy i obcy. Srebro bransoletki, palące nadgarstek niczym rozpalone żelazo. Niepoprawność sytuacji budziła sprzeciw, lecz miała też w sobie coś pociągającego, nie dającego się zignorować. Nikt nie widział, nie musiał wiedzieć… jeden pocałunek i tyle. Simon co wieczór całował swoją żonę. Kładł się obok niej i zasypiał, gdy Vesna tkwiła w pustym, zimnym łóżku, za towarzystwo mając jedynie cienie.
Uchyliła szczęki, wpuszczając bezczelny język głębiej, odpowiadając głodem i niecierpliwością. Pozwoliła chwili trwać przez dobre sześć uderzeń serca, nim delikatnie, ale stanowczo odsunęła się do tyłu, przerywając kontakt. Nie chciała go urazić, ani mamić obietnicami Bóg wie raczył czego. Sama do końca nie wiedziała co dzieje się w jej głowie, prócz tego, że panował tam nieziemski bajzel.
- Danni - wysapała przez płytki oddech, kłądąc mu dłonie na ramionach - To narobi probljemów, duzich. Nie myśl, że nie podoba mi sje, albo coś takiego… naprawde bardzo cje lubię i uważam za przystojniego. Kłopot… jest ze mną. To… bardzo pokomplikui. Nie chcę… być twoją kompljkacją. Ty zasługui na kogoś ljepszego.

Calistri westchnął i przejechał dłonią po zmierzwionych włosach. W sumie to nie wiedział, na co liczył tym pocałunkiem, przecież nie na to, że Vesna nagle rozłoży tutaj przed nim nogi i zaprosi go do środka. Niemniej to był jeden z najfajniejszych pocałunków ostatnio. Spontaniczny, naładowany jakimiś emocjami i chyba jej też się to podobało. I choć zachowała dystans, miał wrażenie, że jednak nie zamknęła przed nim drzwi. Nie do końca. Ta niewielka przestrzeń dawała jakąś nadzieję.
- Jasne, wybacz, chyba za bardzo odjechałem. Nastrój chwili mnie poniósł - Wyszczerzył się w uśmiechu. - Ale... to było fajne. Masz świetne usta. I też cię lubię, jesteś jakaś taka... inna. I nie myśl, że mówię to każdej, bo nie mówię. - Uniósł ręce na wysokość klatki piersiowej. W sumie po raz pierwszy od dawna był z jakąś dziewczyną zupełnie szczery. - Co do problemów... co masz na myśli? Chodzi ci o siebie, czy o mnie? Jeśli nie możesz się zadawać z kimś takim jak ja, to powiedz.
Obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, wciąż czując na ustach jej pocałunek.
- Inna… znaczy jaka? Jak kosmita? Taki zieloni, z rogami… z planeti Namek? A ti jak sje zdenerwui to zmienia kolor na blond? - zrobiła niepewną minę, choć oczy się jej śmiały. Parsknęła i obróciwszy się na pięcie, wróciła pod jego ramię, choć tym razem zamiast kończyny, objęła go w pasie - Nic sje nie stało, nie przejmui się. Jest… w porządku. Bilo je zabavno… znaczi, było fajnie - zgodziła się, naporem ciała sugerując aby ruszyli dalej, wszak poszli się przejść. Rzeczywiście, zrobiło się jakoś tak… miło i kameralnie. Spacerować w świetle dnia, otwarcie. Zamiast chowania w ciemnych kątach. Przyjemne uczucie.
- Mogu zadawać z kim chcje, tylko… nie za mocno. Papa mówi, że powinna sje skupić na muzice, bo to moja siansa. Nie wolno zaprzepajscić jej. Nie wolno sje rozpraszac’. Bardzo na mnie liczy… żeby wstidu nazwisku nie priniosla. Chce… chce jak najlepij. Svijetao cel… ty to zna, bo sportiowec - zaczęła tłumaczyć, aby nie pozostały żadne niedopowiedzenia - Określiona rola. Ma myśleć o przyszłoscji, ja rozumi… tak musji byc’. Prioritety. Ale… - urwała, zapatrzona w drobne fale przy brzegu. Drgnęła i naraz się rozpogodziła - Ale my tu przyjechali odpocząć, nie smutniec’. Piękni dzjeń, biez Hoy na horizjoncie. Dobrze pójdzie, to może ten njedziwedz’ ją zje i my spokój mieć będzjemy… i pokazui częścij tego Danni’ego, on nie jest taki niedobri jak myśli - puknęła go palcem w pierś, akcentując stwierdzenie uniesieniem lewej brwi.
Chłopak również objął ją w pasie i choć często chodził tak z innymi dziewczynami i w zasadzie mu to zwisało, to teraz było... inaczej. Dziwnie. Jakby nagle został zaproszony do innego świata, do którego chyba nie do końca pasował. Vesna zdawała się być normalną dziewczyną, ale nie jak te szare myszki zamknięte w sobie, które często obracał i którymi równie szybko się nudził. Miała coś do powiedzenia, fajne poczucie humoru, jakąś pasję i życiowy cel. No i chyba jakąś tajemnicę w sobie, ale któż ich nie miał?
- Tak, znam to doskonale, chociaż u mnie jest trochę inaczej - powiedział. - To mama mnie wspiera najbardziej na świecie, a ja odwdzięczam się dostarczając jej kolejnych nerwów i siwych włosów różnymi swoimi wybrykami. To ona jeździ ze mną na zawody, kibicuje, kupuje sprzęt, wynajmuje najlepszych trenerów personalnych. Ojciec nie zaakceptował, że chcę być piłkarzem, twierdzi, że to zabawa dla dzieciaków, że powinienem iść na weterynarię i kontynuować rodzinną tradycję. Nawet do siostry sapał, gdy ta stwierdziła, że chce być pediatrą, a nie wetem... Na szczęście Muffin wyjechała na studia do Minneapolis i ma na niego wyjebane. Według mojego starego weterynaria to jest pieprzone Mount Everest rozwoju osobistego i społecznego, nie widzi, że ktoś może mieć inne plany, pasje, predyspozycje. No i twierdzi, że to są prawdziwe pieniądze i dobre życie. Chyba nie wie, ile zarabiają profesjonalni piłkarze. - Calistri prychnął. Czuł, jak wzbiera w nim napięcie na samą myśl o ojcu i kłótniach z nim. Jak gniew rodzi się w dołku poniżej serca. - Na szczęście mama trzyma ojca pod pantoflem i gdyby nie ona, to pewnie już byłbym wydziedziczony i mieszkał w kartonie na dworcu. - Zmarszczył brwi. - No ale tak jak mówisz, nie ma co smęcić. I nie mów o tym nikomu, ok? Te barany po drugiej stronie jeziora nie muszą nic o mnie wiedzieć.
Spojrzał nagle na nią.
- Opowiedz mi trochę o swojej pasji. Jesteś znana w swojej dziedzinie? Masz już jakieś sukcesy? Wybacz, ale poza muzyką metalową i rapową, nie interesuję się innymi gatunkami. - Uśmiechnął się.

Sytuacje rodzinne zwykle opatrzone były notkami “to skomplikowane”. Ile rodzin Vesna poznała, tym bardziej utwierdzała sie w przekonaniu że ideały nie istnieją. Z pozoru udane komórki społeczne potrafiły kryć pod piękną fasadą masę żalu, pretensji i niezrozumienia, ścinających mięśnie tak jak teraz w przypadku tego wysokiego, uroczego chłopaka, który chciał być sportowcem. Podążać za marzeniem, choć zapewne nasłuchał się niejednego monologu na temat niepoprawności podobnych marzeń. Czując to napięcie, przeszywające towarzysza, Chorwatka przeniosła dłoń na jego plecy, drapiąc delikatnie po plecach wzdłuż linii kręgosłupa. Podobny zabieg pomagał się uspokoić również jej. Ludzie często do niej mówili, a ona słuchała. Jemu jednak naprawdę chciała ulżyć, sprawić aby się uśmiechnął i przestał zamartwiać na zapas. Powoli tworzyła w głowie plan, w międzyczasie wypełniając ciszę melodyjnym glissando rozmowy.
- Twoja mama musji byc’ bardzo wspaniała. Ti ma szczęsci… i lepiej głupoti robic’ za młodu i zawczasju spażić się, niż potem popełnijać błedi na większą skalję. Kiedyś trzeba chariakter wypracować - zatrzymała dłoń w okolicach oddcinka lędźwiowego badanego terenu i na nim skupiła uwagę - Są różni rodzai muziki, nie ma gorszych i lepszych. Wszystkie są ważne i cenne, jeśli płyną z sjerca i czyjes’ sjerce pobudzają. Sztiuka, by za pomocą dźwięków oddać to, co sjedzi nam w duszi: radosc’, smutek, nadzjeję… rozpacz - cała gamę emocji. Granie pozwala mówic’ cos na boli biez koniecznosci użiwania słów, którich cięsto nie umiemy znaleźć. - przymrużyła jedno oko, przyglądając mu się czujnie. Z tej perspektywy jeszcze go nie widziała. Pachniał też jakimś młodzieżowym, świeżym antyperspirantem, lub proszkiem do prania. Ciekawe połączenie. Tak samo jak informacje z domowych pieleszy. Ojciec weterynarz, rodzeństwo chcące iść własną drogą i matka jako ostatni bastion wsparcia dla młodego sportowca. O dokonaniach Calistriego huczała cała szkoła. Parę medali wisiało nawet w gablotkach.
- Ja chcjala grać, odkąd usłyszała “Fantaisie brillante sur Faust opera de Charles Gounod” z 1865 roku Wieniawśkiego. Coś tam wygrala - przeszła do ostatniego pytania, przybierając na pozór beztroską pozę lekkoducha. Machnęła przy tym ręka, jakby zbywajac temat. Po chwili jednak westchnęła - Konkiurs imjenja Piotra Cziajkowskiego w Moskwie w 2009 roku, potem w Bruksjeli dwa lata późnij… pod patronatim Króliowej Elżbiety, też wygralam. Ostatnio miedzynarodowi konkiurs skrzipcowi w Indianapolis. Grywala jako solistka z Orkiejstrą Simfonicznią Bern, Orkiejstrą Simfoniczno Trondheim, Orkiejstrą Kamieralną Zurichu… a w ogóli to wiem cjo to spaloni - zakończyła, obracając temat o sto osiemdziesiąt stopni.
- Wow, rzeczywiście niezłe dokonania. - Calistri aż uniósł brwi, szczerze zaskoczony. - Brawo, wiesz, piłkarzem to prawie każdy łamaga może być, jak się wczuje, ale dobrze grać na instrumencie i wygrywać konkursy, to trzeba być naprawdę kozakiem. Mam nadzieję, że zrobisz jeszcze większą karierę. - Uśmiechnął się do niej. Mówił to szczerze. Kurwa, nie poznawał samego siebie. Na uwagę o spalonym, wyszczerzył ząbki. - Tak? Jak moja siostra była mniejsza, to myślała, że jak jest spalony, to tam przy linii stoi taki pan z miotaczem ognia i przypieka tych piłkarzy. - Zaśmiał się, udając, że trzyma przed sobą niewidzialny flamethrower.
- My sje mogą umówic’ - parsknęła, z ulgą przyjmując zmianę tematu. Co prawda kiwnęła w podzięce głową, słysząc życzenia powodzenia, wydawała się jednak speszona do momentu, aż pojawiło się wybawienie w postaci ognistej wizji rodem z głowy Quentina Tarantino - Jak ti zostani znanim piłkarzem, a ja znajdu chwilę… to mogi ljatać z takim mjotaczem po murjawie. Przynajmniej będzi wesjoło. Jak w Mad Maxie. Albo podmienic’ piłkę na puszkie z napjalnem - zaśmiała się, strząsając z siebie resztki zmieszania. Znów świeciło słońce, szumiały drzewa i trwała konwersacja równie ciekawa, co niespodziewana - Ty moze sje śmiać, ale ja nie wjedzjala kiedy dlaczego wy jecie gorące psi. Dopiero po czasi się zorientowała, że to… no inne coś - parsknęła, zamierając w pół kroku. Szybko powiodła wzrokiem po brzegu jeziora, krawędzi lasu. Omiotła nim też towarzysza i na nim finalnie się skupiła, ściągając usta w cwaniacki dzióbek.
- Widzę… njeprawidłowość - odkleiła się od niego, idąc powoli rakiem na sam brzeg - My są nad jezijorem, a ja sje jeszcze nje kąpała. Jak mamy robić głupoti to czemu nje tieraz? - spytała retorycznie i patrząc mu wyzywająco w oczy, ściągnęła sukienkę, łapiąc za jej dolną krawędź i pozbywając się przez głowę. Została w samej bieliźnie, niepasującej do plaży, a bardziej sypialni. Czarna, koronkowa - odcinała się wyraźnie na tle bladej skóry. Kontrast jednak nie trwał długo, bo i te fragmenty garderoby wylądowały na piasku. Śmiejąc się głośno, Chorwatka nie przestawała iść, aż zanurzyła się po pas.
- Zgoda, będę cię zabierał na mecze jako tajną broń. Będziesz biegać z miotaczem i grillować piłkarzy drużyny przeciwnej. - Zaśmiał się, puszczając do niej oczko.
Moment później uniósł prawą brew, gdy zobaczył, że dziewczyna pozbywa się najpierw sukienki, a potem bielizny. Ujrzał jej piękne, pełne, duże piersi i idealnie wydepilowaną kobiecość. Wpatrywał się w ponętne kształty Vesny jak zahipnotyzowany.
- No skoro tak stawiasz sprawę! - Zarechotał i szybko pozbył się plażowych gaci, a dziewczyna ujrzała zadbaną męskość chłopaka z zaledwie delikatnym owłosieniem. Chwilę później Danny wskoczył do niej i chwycił ją za ramiona, przewracając się z nią do wody. - Niezły z ciebie diabełek, lubię to! - Zaśmiał się i prysnął w jej stronę wodą zgarniętą dłonią.
Woda przyjemnie chłodziła rozgrzane upałem ciało, choć pierwszy kontakt stanowił dla organizmu szok, pokrywając go gęsia skórką. Tym bardziej, gdy głowa w przeciągu pół sekundy znalazła się pod wodą, a wraz z nią ręce i druga głowa. Tors.
Śmiejąc się i pokasłując, Chorwatka stanęła pewniej na nogach, uderzając ręką na płask w taflę jeziora. Pochylał się nad nią, a mięśnie napinały mu się z każdym krótkim ruchem. Tak szeroki w barkach, że zakrywał sobą widok piaszczystego brzegu. Oddech dziewczyny nabrał szybszego rytmu. W błękitnych oczach jak impuls narodziła się potrzeba. Potrzeba tak pilna...
- A ti myślał że co? - zaśmiała się i nagle skoczyła na niego, próbując przewrócić w rewanżu do wody.
- Szczerze? Że za chwilę wrócimy do Jacka i Anniki i na tym się to wszystko skończy - rzucił wesoło. - Świetnie, że się myliłem.
Nim mu cokolwiek odpowiedziała, zanurzył się i po chwili poczuła jego dłonie na łydkach. Wciągnął ją pod wodę, podpłynął i złożył na jej ustach kolejny pocałunek.


Trwali tak dłuższy moment, aż w końcu wypłynęli na powierzchnię. Danny odrzucił dłonią mokre włosy do tyłu i uśmiechając się szeroko do Vesny powiedział.
- Powinniśmy to częściej robić, może w końcu wyszłoby z tego coś więcej. - Mimochodem przesunął wzrok na piersi dziewczyny. Co ciekawe, chyba jej to nawet nie przeszkadzało.
- Powinniśmi. Tylko gdzie mi jezjoro znajdziemi w mieścje? - udała, ze całkowicie nie wie o co się mu rozchodzi, zgarniając śliskie czarne kosmyki na plecy. Wciąż miała grunt pod nogami, lecz sytuacja mogła się zmienić nie tylko ze względu na dowcipy czy żarty Danny’ego. Nikt nie sprawdził dnia, zresztą kogo ono obchodziło…
Ugięła kolana, dzięki czemu zanurzyła się po czubek nosa. Chwilę tak trwała, by po wybraniu odpowiedniego momentu, unieść głowę i plunąć chłopakowi strumieniem wody prosto w twarz - I ile skrzypiec ja musiała będzie rozwaliajc’ na głowiach konkiurencji? - pytanie bardziej przypominało stwierdzenie.
- Jeziora może nie znajdziemy, ale możemy chodzić na basen i tam gorszyć ludzi. - Zaśmiał się. - Po dwóch tygodniach mielibyśmy bana na wszystkie baseny w St Cloud. - Uśmiech nie schodził Calistriemu z ust, a gdy plunęła mu wodą w twarz, zerwał się i chwycił ją w pasie. Zanim wciągnął pod wodę krzyknął tylko. - O ty wredoto jedna!
Przez chwilę byli pod powierzchnią, a gdy wypłynęli, Danny dokończył.
- Ile skrzypiec? Pewnie ze dwa tiry, a tak na poważnie, przecież mówiłaś, że między nami nic nie może być. Ubolewam, bo z chęcią bym cię trochę porozstrajał. - Dłonie Danny'ego szybko znalazły pod wodą drogę do jej piersi, a kciuki zatrzymały się na stwardniałych sutkach. Poczuł, jak jego “przyjaciel” budzi się do życia. Zapowiadało się interesująco.




Po powrocie na teren ośrodka, w dobrym nastroju i wciąż mając w zapasie trochę sił, zabrał ze schowka piłkę do nogi, zamienił sneakersy na halówki i ruszył na boisko. Ze słuchawkami w uszach, z których Matt Tuck z Bullet for my Valentine krzyczał, że nie ma wyjścia, rozgrzał się, wykonując różne proste futbolowe triki z piłką i zaczął naparzać w bramkę. Wykonując kolejne rzuty wolne i oddając strzały z coraz to dziwniejszych pozycji, rozmyślał o Vesnie i ich rozmowie. Dlaczego wspomniał jej o swoich problemach z ojcem? Po co się otwierał? Może chciał się po prostu tym z kimś podzielić, a może gdyby się wygadała przy reszcie obrócić wszystko w żart i stwierdzić, że na pewno źle go zrozumiała? Może tak naprawdę potrzebował kogoś zaufanego, żeby od czasu do czasu zrzucić z wątroby pewne rzeczy?

Na kumplach nie mógł polegać, zresztą, nigdy żadnemu z niczego się nie zwierzał, to byłoby odebrane jako słabość. W obecnych czasach nie można było pokazać, że ma się jakiekolwiek uczucia. Trzeba było być wilkiem wśród owiec, więc Danny wszedł w tę rolę i spisywał się w niej znakomicie. Tak świetnie, że czasami zapominał o tej swojej innej, normalniejszej stronie. Stronie, którą niewielu miało okazję poznać. Powrócił na chwilę myślami do spontanicznego moczenia jajek w towarzystwie Vesny - uwielbiał takie dziewczyny, które nie bały się robić szalonych rzeczy, a jednocześnie nie miały umysłowego płaskostopia i nitki między uszami, na której - przy odrobinie szczęścia - może kiedyś zacznie kiełkować coś, co można będzie nazwać zalążkiem mózgu. I chociaż między Dannym a Chorwatką do niczego w jeziorze nie doszło, to i tak było świetnie. Poza tym nikt nie powiedział, że nie mogło jeszcze dojść, przecież wciąż mieli kilka dni przed sobą.

Po treningu zaszył się w domku, wziął prysznic i przygotował dwie zgrzewki browarów. Miał zamiar poczekać, aż wszyscy zbiorą się na plaży, czy tam polu namiotowym, a potem prześlizgnąć się do kantyny i odpalić jakiś film na blu-rayu. Chlanie do ekranu telewizora było obecnie lepsze, niż spędzanie czasu z częścią klasy, której Calistri nie miał zamiaru oglądać. A tak przynajmniej poszerzy swoje horyzonty kulturalne, bo na półkach z filmami widział parę perełek, które kiedyś chciał obejrzeć, ale nigdy nie znalazł czasu albo było coś lepszego do roboty. Po filmie seks z Anniką i powtórka z rozrywki z Kate. A jak z Kate nie za bardzo będzie jak, to zawsze może się pokręcić przy Vesnie. Brzmiało jak dobry plan.
 
Kenshi jest offline  
Stary 21-06-2017, 13:51   #22
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Corax

Jack Brooks - pechowy awanturnik



W zamieszaniu wysiadania i wygrzebywania się na płyciźnie, Annika niby przypadkiem pochyliła się bliżej Jacka.

- Słuchaj… - zaczęła - … widziałam całe zajście, o które ostatnio chryję miałeś. - spojrzała niepewnie na chłopaka. Nie umiała przewidzieć jego reakcji.

- Którą? - Brooks spojrzał niepewnie na blondynkę. Pytania o różne chryje i inne takie przygody jakoś w naturalny sposób wzbudzały w nim czujność i podejrzliwość nawet. Jakoś dziwnie ludzie najczęściej się go czepiali, obwiniali i w ogóle byli niezadowoleni. A to przecież wszystko przez pech i złych ludzi! Ale jakoś rzadko spotykał się ze zrozumieniem dla swoich poczynań. A wczoraj to już w ogóle jakieś mega pechowe kombo było. Więc nie do końca był pewny o co blondynka go pyta.

- No bitkę z Trevorem, Mathiasem i Dougiem… ten ostatni z resztą przyznał, że faktycznie czekali na Ciebie. Coś ględził o zaległym długu… - Annika tłumaczyła po cichu, zerkając w stronę Chorwatki i Danny’ego.

- A to. - Jack pokiwał głową uspokojony. Dobrze, że nie ten przypał z glinami. Chociaż z tymi trzema pacanami to do tej pory czuł efekty tego zajścia. Wyciągnął kajak na brzeg by nie odpłynął i skrzywił się kwaśno gdy mu te śmietnikowo - szkolne zdarzenie znów stanęło przed oczami. - No pewnie, że czekali! - syknął ze złością i cisnął kajak o ziemię. - Mówiłem tym durniom ze szkoły ale mnie nie słuchali! Nie uwierzyli! Pokazali mi nagranie z kamery, że niby tam tego grubasa o ławkę tłukłem! A jak miałem tłuc? Ławką?! No chyba nigdy nie próbowali tłuc ławką to nie wiedzą, że to nie takie łatwe. - burknął na koniec przeczesując palcami ciemno blond włosy. Znów się zdenerwował. Musiał się uspokoić. Kopnął jakąś szyszke i obserwował jak w podskokach zakończyła swój lot w jeziorze. Wrócił z powrotem do Anniki. - Znaczy czekaj. Jak to ci się przyznał? Gadałaś z nim? - gdy złość opadła Brooksowi do rozsądnego poziomu zaczął kojarzyć dokładniej pewne fakty. Na przykład to, że właściwie to blondyna mogłaby poświadczyć na jego korzyść. Gdyby zechciała.

- Noooooo…. - Annika nagle wyglądała na zażenowaną - … przekonałam go by opowiedział mi całość. - ulga na jej twarzy była wyraźna. Cieszyła się, że udało jej się znaleźć wyjaśnienie. - Myślę, że da się przekonać do wyjaśnień, jeśli chcesz… wiesz...

- Ten wafel Mathiasa? - Brooks nie był pewny czy tamten dupek ot tak zacznie nawijać przeciwko pozostałej dwójce. Zerknął na blondynkę zastanawiając się co właściwie ma na myśli. - A jak chcesz to zrobić? - zapytał zaciekawionym głosem. No jakby znalazła jakiś sposób to Jack byłby jak najbardziej za. Podszedł do kajaku i wyjął z niego swoją kurtkę i plecak.

- Poprosić go? - Annika wzruszyła ramionami jakby opowiadała oczywistość - Każdy chce pomóc innym gdy się go o to poprosi ...odpowiednio - uśmiech jaki rzuciła Jackowi był mieszaniną niewinności i przebiegłości. - Już raz opowiedział. Ale nie miałam telefonu, padła mi bateria.

- Aha. - odpowiedział Jack przystając z kurtką w jednym ręku i plecakiem w drugiej. Zastanawiał się chwilę przygryzając do pomocy rozciętą wargę. W końcu skinął głową. Ciekawe rzeczy ta Annika opowiadała. - No. - zgodził się bo jeszcze nie do końca był pewny detali ale zaczynało podobać mu się to gdzie zmierzała rozmowa. - Ja to bym chętnie ich nie prosił tylko spuścił łomot. Tylko musiałbym ich dorwać pojedynczo. Wtedy na pewno żaden by mi nie fikał. - wyznał szczerze ruszając w stronę drzew. - Chodź tam. Zrobimy sobie przerwę. - dodał wskazując głową na początkową ścianę zielonego lasu oferującym bezcenny półmrok chłodniejszego cienia.

- Ok - Annika ruszyła obok Jacka i placnęła na ziemię, podkładając sobie kapok pod siedzenie. Oparła się wygodniej o drzewo i mruknęła rozleniwiona:

- Jak ich zaczniesz lać, to będzie chwila by Cię znowu namierzyli i żebyś komuś znowu podpadł. To debile. Weź ich sposobem. - spojrzała nagle na Jacka całkiem trzeźwo, oczy koloru ledwo zamarzniętego lodu omiotły opuchniętą twarz chłopaka - To - wskazała na nią - sposób nie jest jak masz do czynienia z siłą idiotyzmu. Zbierz opowieść Douga, i zastaw pułapkę na pozostałą dwójkę tak by to ich schwytać na gorącym uczynku. Wtedy podważysz ich wiarygodność i zrobisz głupka z dyra i całej tej błazenady.

- Aha. No może. - powiedział niepewnie Brook sadowiąc się pod drzewem. Rzucił na ziemię kurtkę i siadł obok blondyny. Położył sobie plecak na kolanach i zaczął w nim grzebać. Wygrzebał z niego puszkę browara i wyciągnął w stronę Anniki. - Wiem. Ale i tak mam ochotę ich dorwać. Najlepiej zanim skończy się szkoła bo potem może nie być okazji. - wyznał blondynie Jack. Miała pewnie rację. Czuł, że tak było jak mówiła. Ale do cholery te cholerne gnojki tak go wkurzały, że po prostu spuściłby im najchętniej łomot przy pierwszej okazji. No ale pewnie nie w szkole przez tych cholernych cieci i kamery. Zawsze coś ktoś. Chyba, żeby w kiblu. Tam ne było kamer.

- No jak uważasz - pstryknęła zawleczkę puszki i raptownie usiadła wyprostowana gdy piana z wstrząśniętego piwa wypłynęła gwałtownie. Siorbnęła głośno, spijając napój jak najszybciej i otrząsnęła dłoń - Tylko obicie jest krótkotrwałe. Udupienie da im wpis w papiery, nie? Nagana i tak dalej. W każdym razie, ja to tak widzę. A Dougiem mogę Ci pomóc się zająć. - Williams odwróciła się do Brooka siadając po turecku i na powrót opierając się o pień obok niego.

- Wiesz jak masz jakiś pomysł to mów. Dobrze gadasz widzę. Zlałbym ich tak gratis, dla własnej satysfakcji za to, że są kaprawymi mendami. I mnie wkurzają. - powiedział Jack wyciągając własną puszkę z plecaka. Wygrzebał jeszcze dwie i postawił na trawie dając znak Ves i Danny’emu, że mogą się poczęstować. Ściągnął buty i skarpety, oparł się o pień drzewa i wygodnie wyciągnął nogi przed siebie. - Tu jest fajnie. - wskazał na widoczne o paręnaście kroków przed nimi jezioro. Pociągnął z puszki i zamyślił się. Podobno miał się zadawać, ze spokojnymi ludźmi, radosnymi i takie właśnie miejsca znajdywać to nie będzie miał takich wyskoków. Niezbyt to kupował. Jakby któryś z tych trzech mu stanął teraz przed oczami to zaraz by sobie z nim urządził pogawędkę więc to chyba nie działało. Ale na razie ich nie było więc się relaksował na całego. - Mam nadzieję, że gdzieś da się tu kupić browar. - powiedział patrząc na jezioro przed sobą.

- Nie wiem, czy się da. - Annika nie wykazywała jakiegoś specjalnego zainteresowania tematem piwa - Ale wracając... Ja bym zmusiła Douga do opowiedzenia zeznań, nagrania ich tak by nie wiedział. W między czasie puściła info w tłum, że Doug to donosiciel do dyra, by napuścić pozostałą dwójkę na niego. Będzie jednego mniej. Umowiłabym się na spotkanie z Mathiasem i Trevorem gdzieś na terenie szkoły i sprowokowała by zaczęli niszczyć sprzęt. To nie powinno być trudne, znając ich. A gdy zaczną, zadzwoniłabym do dyra … i policję. Dostaną w pałę za wandalizm. To wiesz… tak na szybko… improwizacja. - nagle spłoszona spojrzała niepewnie na Jacka.

- O. Dobre. - pokiwał głową Brooks spoglądając na siedzącą obok blondynkę. Chwilę główkował nad tym co powiedziała rozmyślając na detalami tego co powiedziała. - Ale znaczy co? Pogadała byś z Dougiem by się tak wsypał? Bo mnie to na pewno nic nie powie. Znaczy wiesz, tak żeby wyglądało, że się wygadał. - pomysł mu się jednak spodobał. Dałby możliwość posmakowania gnojom tego czego sami Brooksowi serwowali. A jakby ich tak zobaczyć odprowadzanych w kajdankach do radiowozu… Nooo… To by było coś w tych ich wspaniale się zapowiadających papierach do przyszłych jakże wspaniałych karier. Stuknął się za to puszką w puszkę Anniki gratulując jej pomyślunku.

- Pogadam z nim jak wrócimy. - obiecała dziewczyna uderzając puszką o puszkę Brooksa - A Ty pójdziesz ze mną do lasu dzisiaj przed imprezą? - spytała zupełnie od czapy. - Znalazłam coś i chcę to sprawdzić.

- Spoko. - zgodził się Jack i humor zaczął mu się całkiem znacząco poprawiać. - Co siedzisz tak daleko? Chodź tu bliżej. - powiedział wesoło do Anniki wskazując głową miejsce przy pniu obok siebie.

Annika nie nadażała za dziewczynami, za chłopakami jeszcze mniej. W sprawach damsko-męskich była totalną nogą i nie wyłapywała sugestii, aluzji i dwuznaczności.

- Daleko? - spojrzała na odległość między nimi. Siedziała może z pół metra od Jacka. - No ok. - podsunęła się razem z kamizelką ratunkową do Brooksa i bez skrępowania wyciągnęła długie nogi. Pomachała palcami u stóp. - Hmm… - obejrzała się na Chorwatkę i Danny’ego. - Zajefajne miejsce, nie? - mruknęła między jednym łykiem a drugim - Chciałabym mieszkać w takim lesie… - palnęła nagle z jakąś tęsknotą w głosie i spłoszona spojrzała niepewnie na chłopaka. - A Ty?

- No. Fajne. Tylko żeby browar szło gdzieś dostać. - mruknął zadowolony z rozwoju sytuacji Jack. Właściwie nawet było całkiem przyjemnie. Luz i relaks. Łypnął okiem na Ves i Danny’ego. Potem odwrócił głowę w stronę blondynki opartej teraz o pień tuż obok niego. - No. Chyba fajnie by było mieszkać w lesie. Nie ma wkurzających typów. Jeszcze fajnie by można do nich strzelać jak wlezą ci w teren. Jak w Teksasie. Ale tam nie ma lasów. Chyba. - skrzywił się gdy próbował przypomnieć sobie czy w tym cholernym teksasie są te cholerne lasy czy nie. Ale pamięć mu szwankowała w takie detale. Słońce i piach to na pewno tam były. I kaktusy i te suche krzaki do przetaczania po ulicach. Ale lasy takie ja tutaj? To nie był pewny. Za to siedząca obok blondyna przykuwała jego wzrok rozciągając te swoje długie, zgrabne pęcinki. - Ale taka chata to pewnie kupę szmalu kosztuje. - skrzywił się mocniej bo z tematem kasy zawsze był na bakier. Zwłaszcza dużej kasy to była dla niego czysta abstrakcja. - Chyba, żeby kupić jakąś ruderę. Ale to potem remontujesz taki dom a jak wyremotujesz to już jesteś na emeryturze. Znam się trochę na tym. Kupa nie kończącej się roboty. - pokiwał głową wodząc wzrokiem wzdłuż jej nóg. Doszedł do półmetka złożonego z jej stóp i zaczął sunąć z powrotem. - Ale w sumie wiesz, na życie to trzeba mieć sposób nie? Ja już wymyśliłem co chcę robić w życiu. Właściwie to nie wiem po co mi ta głupia szkoła. Do niczego mi się to w życiu nie przyda. Wiesz, w życiu to się liczy hajs no i by mieć spokój. Nie zostać trybikiem w maszynie. Bo cię zmielą. - pokiwał głową zadowolony, że udało mu się jakoś dojść do tematu w którym czuł się mocny. Doszedł oczami gdzieś do kibici Anniki i teraz zaczynał sunąć w górę jej korpusu opiętego kostiumem kąpielowym. Tak całkiem fajnego korpusu jak to miał okazję teraz docenić z bliska. - Jarasz? - zapytał bo nacieszywszy wzrok i po schłodzeniu gardła w tym fajnym odludziu zrobiło mu się jeszcze fajniej. Miał zamiar właściwie wyjarać sam ale do cholery w sumie mógł się i dziewczyną obok podzielić. Wyjął więc z kieszeni niedużą torebeczkę z zielonymi grudkami i zestaw do robienia skrętów.

- Nie, nigdy nie paliłam - Annika była albo nieświadoma jego oglądania albo nie zwróciła na nie uwagi - I co chcesz robić, żeby Cię nie zmieliło? - temat jakby całkiem podszedł i w pytaniu zabrzmiała czysta ciekawość. - Masz już coś zaplanowane, serio? - spojrzała na Jacka zupełnie inaczej niż do tej pory. Z jakimś podziwem. Żaden z kolegów nigdy nie mówił o przyszłości. Jedyne co ich interesowało to cycki, palenie i piwo.

- Heh! No pewnie! - Jack schylony nad bibułkami postawił puszkę swojego piwa między nimi i zajął przygotowywaniem skręta. Ucieszył się, że dziewczyna wykazywała ciekawość. A przynajmniej nie zaczęła po cwaniacku szydzić i ironizować. Bo to go wkurzało. - Spoko zrobię ci. - kiwnął głową nasypując grudek na bibułkę. Palce sprawnie zaczęły odmierzać i zwijać, pewnie przemieniając zielone drobiny i kawałek białej bibułki w produkt skrętopodobny. - Założę firmę. - powiedział zezując na nią z cwaniackim uśmiechem. - Hydraulika, elektryka i remonty. Jack Brooks. - powiedział uśmiechając się i do niej i do swoich planów. - Walnę to na swojej furgonetce. Te logo znaczy. Muszę jakiś znaczek wymyślić. Albo znaleźć kogoś kto mi wymyśli. Coś łatwego ale wpadającego w oko i pamięć. Z jajem. - mówił szybciej i dłonie same pracowały mu na skrętem gdy temat najwyraźniej nie był dla niego dziewiczy. Nie jąkał się i nie dukał. Podał Annice skręta i sam zaczął przygotowywać dla siebie. - Wiesz ludzie mają mnóstwo rzeczy jakie im się psują. Albo budują się albo robią remonty. Zawsze będzie im potrzeba kogoś kto im to za nich zrobi. Kogoś takiego jak ja. I będę robił na tym kasę. Dużo kasy. A wiesz mam paru kumpli tu i tam. To mi nawiną robotę. Kumpel mnie namawiał żebym przyszedł do nich do warsztatów. Na samochodach też się znam ale wiesz, to nie mój konik. Poza tym kim bym tam był? Kolejnym mechanikiem? Bo szefem mnie przecież nie zrobią a za głupi jestem by otworzyć własny warsztat. No to pójdę w ten interes co się na nim znam. Domy. Remonty. Elektryka. Hydraulika. Znam się na tym. Jestem w tym naprawde dobry. - powiedział zerkając na nią i sprawnie skręcając kolejnego skręta. Ten robił już dla siebie więc wyszedł mu mniej zgrabnie. Choć obydwu białym pałeczkom brakowało wiele do gracji i elegancji firmowych papierosów. Jack sięgnął po leżącą obok zapalniczkę. - Zaciągnij się jak zwykłym szlugiem. I przytrzymaj dym. - poinstruował Annikę która chyba nie była mocna w te klocki. Zbliżył też swojego skręta do jej by odpalić go za jednym odpaleniem.

Przez całą przemowę, właściwie słowotok Jacka, Annika słuchała uważnie. W pewnym momencie pochyliła się nieco bliżej by pokazać swoją uwagę.

- Mógłbyś robić remonty w takich chatach w lesie! Albo pomagać znajomym mojego ojca. Oni mają specjalne potrzeby więc fachowcy zawsze w cenie - pokiwała radośnie i z ożywieniem - Logo… - zastanowiła się - … chyba to powinno być coś co Ci przynosi szczęście, nie? Takie coś ci daje powera do działania - podwinęła nogi by usiąść po turecku - Nie wiedziałam, że się znasz na takich rzeczach. Zajebiście, Jack. - pacnęła się w czoło - Aaaa to dlatego pracowałeś przy tej damskiej łazience?

Kręciła przy tym swoim skrętem między palcami z obawą. Obserwowała Brooksa, gdy ten odpalał swojego jointa skupiając się na ruchu jego ust i dłoni, a potem z wahaniem pociągnęła gryzący dym.

- No. Coś co daje powera i szczęście. No. Właśnie tak. - pokiwał głową Broocks gdy Annika rozwinęła jego pomysł. Gdy jednak zaczął odpalać skręta to zajął się tym i twarzą dziewczyny o blond włosach bliskiej o centymetrowe odległości. Zaciągnął się głęboko i przytrzymał bucha pozwalając sobie nasycić się mocą palonego zioła. W końcu wydmuchnął chmurę w górę jak lokomotywa. - Dobry towar. Mój kumpel załatwia. - dodał patrząc z uznaniem na skręta trzymanego w dłoni. Zerknął na siedzącą obok blondynkę i lekko zmrużył kaprawe oko. Babskie kible wczoraj. Tego akurat nie wspominał ciepło. - No. Tak. Znaczy częściowo. Miałem zrobić coś konstruktywnego a nie wszystko rozwalać. Połamałem ten statek co Parker trzyma ba biurku. Ale niechcący. - wyjaśnił Annice choć częściowe powody jakie skierowały go do obsługi szkolnej kanalizy wczoraj. Ten statek w tej durnej butelce dość rzucał się w oczy na tym jego biurku. - A jarałaś kiedyś bucha na spółę? - zapytał gdy jego myśli szybko przeskoczyły z jednej kategorii myśli na całkiem inną. Popatrzył chytrze na blondynę nieco unosząc trzymanego skręta.

Annika, która zgodnie z instrukcjami Jacka zaciągnęła się i trzymała dym ile tylko dała rady, mrugała obecnie teraz załzawionymi oczyma.

- Nnn-iee - rozkaszlała się - nie, nie paliłam. Buch to to? - wskazała na skręta trzymanego ostrożnie między dwoma palcami. - Że pół na pół? - próbowała zgadywać i ogarnąć się po pierwszym sztosie. W końcu złapała oddech i odsuwając pasma włosów z twarzy zamrugała - Dużo tego palisz?

- Trochę. - kiwnął ciemnoblond głową Brooks. Uśmiechnął się słysząc pytania. Chyba serio nigdy wcześniej nic nie jarała. - To jest skręt. Zioło. - powiedział unosząc w górę biały rulonik. - A buch to jak się sztachasz. Bierzesz bucha właśnie. Jak my teraz przed chwilą. - skręt w dłoniach Jacka zawirował błyszcząc pomarańczowym żarem w przyciemnionej cieniem scenerii. - A buch na pół to jak bierze jedna osoba. I dzieli się nim z drugą osobą. Zaraz ci pokażę. - uśmiechnął się szerzej i faktycznie zaciagnął się swoim skrętem. Zaraz potem zaczął zbliżać swoją twarz do twarzy Anniki.

Dziewczynie lekko kręciło się w głowie. Przez zioło, upał, skoki adrenaliny nagle pomyślała, że to może być kolejna lekcja. Taka, której nie udzieli jej ojciec. Zbliżyła powoli swoją twarz do twarzy Jacka skracając dystans milimetr po milimetrze. Lekko zwilżyła usta czubkiem języka, czując ciepło bijące od chłopaka.

Przymknęła oczy by poddać się chwili całkowicie, gdy nagle ją oświeciło:

- Jack… - szepnęła opierając się na ręce by zniwelować niewygodnie wychylona pozycję - A pomożesz mi zmierzyć i porównać Danny’ego? - wymamrotała muskając czubkami warg usta Brooksa. To miało sens. Jakoś poczuła dziwną nić zaufania do siedzącego przed nią chłopaka. Może przez to wspólne planowanie?

Szło świetnie! I Jack bawił się znakomicie. Przybliżał swoją twarz do twarzy Anniki, widział już ją z bliska, czuł bijące wręcz od niej ciepło gdy ta zastrzeliła go wręcz pytaniem o Danny’ego. Jakie mierzenie?! Jakie porównanie?! Na twarz Brooksa zagościł grymas rozkojarzenia i dezorientacji ze sporym dodatkiem zaskoczenia. Prawie coś powiedział ale wtedy straciłby bucha. Konsekwentnie jednak postanowił dalej dążyć do tak pożądanego celu. Uniósł własną dłoń i lekko przytrzymał brodę blondynki. Potem przytknął swoje wargi do jej warg i lekko przeniósł dym ze swoich ust do jej. Gdy obdzielił ją tym podarunkiem zanim oderwał swoje usta od jej przebadał je jak na koniec pocałunku. - Przytrzymaj tak jak wcześniej. A Dannym zajmiemy się kiedy indziej okey? Teraz jest zajebiście i mamy okazję zabawić się zajebiście. - pokiwał głową patrząc na twarz blondynki.

Williams zastygła w oszołomieniu z szeroko otwartymi oczami i zaciśniętymi ustami, powstrzymując wypuszczenie dymu. Wpatrywała się w Brooksa, opierając dłonie na kolanach. Na szczupłe policzki wypłynęły lekkie rumieńce nie mające wiele z panującym wokół zaduchem. Z wolna pokiwała głową i ostatecznie wypuściła dym z ust, kaszląc nieco mniej. Wyglądała na zagubioną:

- Jak my wrócimy? - myśli stanowiły lekki chaos - Znaczy jest. Ok. Dobrze się bawię. - rzucała bez ładu i składu - Ale kręci mi się w głowie - z zaskoczeniem poczuła wypełzający uśmiech. Zaśmiała się dość radośnie i zasłoniła usta dłonią. - Jesteśmy na haju? - spytała szukając spojrzenia Brooksa - Nigdy nie byłam na haju! - oświadczyła głośniej z radością zadającą kłam rozczarowujacemu stwierdzeniu. - Ty też jesteś? - przysunęła się bliżej do chłopaka z ciekawością w oczach.

- Na haju? - Jack roześmiał się widząc efekt tej wspólnej zabawy ale pytanie skoro szło o zioło nawet go zaintrygowało. - Nie. Jeszcze nie. Ale zaczyna wchodzić. I niektórych szybciej bierze a niektórych wolniej. Ale nie istotne. Ważne, że jest zarypiaście. - powiedział z uśmiechem do blondynki. - No. Teraz twoja kolej. Zaciągnij się swoim i przekaż mi bucha. Wtedy będzie po równo. Ja coś tobie i ty mi coś. Będzie okey. - uśmiechał się nadal i wskazał brodą na trzymanego przez Annikę skręta.

- Ja serio pytałam - mruknęła z uśmiechem na twarzy i przysunęła ostrożnie skręta do ust. Koniuszek ruloniku rozjarzył się mocno gdy Williams niewprawnie lecz mocno pociągnęła dym. Ponagliła Jacka gestem by się przysunął bliżej i opierając dłoń o jego udo wychyliła się jeszcze odrobinę przyciskając swoje usta do ust chłopaka.

Przez myśl przemknęło jej, że to całkiem jak przy oddychaniu usta-usta dla starszych dzieci, gdy trzeba kontrolować siłę oddechu. Pozwoliła dymowi powoli przesączać się spomiędzy jej warg wprost w usta Brooksa. Zakończyła całość delikatnym i czułym cmoknięciem i westchnęła cicho.

- Danny stwierdził, że jest najlepszy w seksie. - zaczęła dawno urwaną myśl - I chce pokazać mi, że jest. Ale że nie mam porównania, to nie ma jak tego wymiernie zmierzyć. Muszę porównanie mieć - uśmiechnęła się chytrze i puknęła w czubek nosa wykorzystując fakt, że Jack trzymał dym w ustach - No i tutaj potrzebuję pomocy. - uśmiechnęła się ponownie. W zasadzie cała była w uśmiechach jak nigdy dotąd. I nadal trzymała dłoń na udzie Brooksa.

Brooks z przyjemnością obserwował jak dziewczyna chyba złapała ziołowego bakcyla. Zabawa rozkręcała sie aż miło o kierowała się na bardzo obiecujące tory. Przyjął chętnie i wdziecznie tak usta jakie przystawiły się do jego ust jak i dym jakimi go uraczyły. Zzzaajebiście… Dopóki znów nie zaczęła mówić o Danym…

Jack pozezował na wspomnianego kolegę z klasy. Co prawda wyjaśniło się co nieco o czym blondyna mówiła wcześniej. Niemniej jakoś tak mimo wszystko to dziwnie mu brzmiało w uszach. W końcu wypuścił dym z ust i nozdrzy.Co by nie mówić i jak dziwnie by to nie zabrzmiało. Skoro dziewczyna mówiła o seksie to czemu miał dziewczynie nie pomóc w potrzebie? Kaszlnął lekko i wrócił spojrzeniem do Anniki. Chwilę przypatrywał się jej nietypowym oczom, ładnej buzi i pełnym ustom. Zwłaszcza te ostatnie skupiły na dłuższą chwilę jego wzrok. - No pewnie, że ci pomogę. - uśmiechnął się sięgając dłonią do policzka Anniki i przesuwając ją ku jej włosom i uchu. Za dłonią powędrowały usta i Jack znów zetknął swoje usta z ustami dziewczyny. Ale tym razem miał zamiar wymienić między nimi coś innego niż dym.

Widząc, że Annika i Jack zajęci są sobą, Danny gestem dłoni zaprosił Vesnę na spacer po nabrzeżu i już po chwili zniknęli dwójce z oczu.

Tysiące impulsów jakie odczuła z niespodziewanego rozwoju akcji zaskoczyły ją zupełnie. Nie czuła się przygotowana na tego rodzaju odczucia. Ojciec nigdy nie wspominał, że prokreacja może być tak… ciekawa. I przyjemna. Dziwne uczucie pływania przy jednoczesnym zogniskowaniu skupienia na ustach Jacka przebijało ciepło rozchodzące się gdzieś po jej brzuchu. Las do tej pory kojarzył się jej z wieloma rzeczami ale nie tym.

Westchnęła cicho oddając powolny pocałunek Brooksa i zaciskając lekko palce na jego udzie. Ulotne zaniepokojenie “co mam robić z rękami” przestało mieć znaczenie, gdy ich wargi zaczęły poznawać się coraz mocniej.

Myśli błądziły: ciepło, przyjemnie, razem, las, wyprawa na jeziorze i … znalezisko w lesie. Zmarszczyła lekko brwi czując szpileczki niepokoju.

Powinna sprawdzić ten ślad zamiast….

Jeszcze chwilę…

...i Annika w końcu oderwała się od ust Brooksa przykładając palce do lekko opuchniętych i pociemniałych od pocałunków warg.

- Musimy… muszę wracać… - zaczęła jakoś niezgrabnie a przy tym gibnęła się ku Jackowi, raz jeszcze mocno go całując. Zaczęła podnosić się z ziemi i łapać równowagę.

~ Że co?! ~ umysł Brooksa tak skutecznie wypełniony upalonym ziołem, pęczniejącą adreanliną przemieszaną płynnymi endorfinami reagował na otoczenie zdecydowanie wolniej niż choćby przed chwilą. Skutecznie go tym zajmowało całowanie siedzącej tuż obok kobiety. Czuł jej smak, zapach, ciepło i wilgoć. Tak bardzo jak właśnie chciał i lubił czuć. A ta zaczełanagle wstawać i coś bredzić…

- Wracać? - zapytał zaskoczonym głosem ciemny blondyn. Złapał wstającą blondynkę za nadgarstek i bez siły ale stanowczo osadził ją z powrotem na miejsce z którego właśnie wstawała. - Daj se teraz siana co? Wyluzuj. Czilaut dziewczyno. Zapomnij o reszcie. Teraz jesteśmy tu my, tu i teraz, pod tym drzewem. - mówił i puścił jej nadgarstek a w miarę jak mówił przesuwał opuszkami palców po jej ramieniu. Potem po wewnętrznej stonie łokcia, bicepsie, baru aż wreszcie z powrotem zawędrował na jej szyję i policzek akurat gdy skończył mówić. - Za bardzo się szczypiesz. Sztachnij się jeszcze. - powiedział patrząc w te jej dziwnie, nietypowe oczy i zaciągnął się własnym skrętem. Znów zaczął zbliżać wypełnione dymem usta do jej zaczerwienionych ust.

Na sobie czuł spojrzenie przeraźliwie jasnych oczu, lekko teraz zamglonych mieszaniną ziela i emocji. Annika ujęła obitą twarz Brooksa w obie dłonie, starając się nie sprawić bólu ani nie urazić i pogładziła policzki chłopaka lekkim ruchem zaskakująco delikatnych kciuków.

Przysunęła się lekko, zwiększając temperaturę między ich ciałami i ponownie pocałowała Jacka przejmując bucha. Tym razem jednak nie trzymała go tak długo jak poprzedni. Odsunęła twarz od twarzy ciemnego blondyna i wydmuchała dym, by powrócić natychmiast do delikatnych choć nie pozbawionych zapału pocałunków.

W myślach zaś odliczała pełną minutę…

… czterdzieści dwa…
...jak on fajnie całuje…
… jak fajnie jest być całowaną…
...czemu nikt nigdy nie mówił, że to fajne…
...pięćdziesiąt…
...oderwij się…
...jeszcze chwilkę…

Chyba jedynie dzięki wpajanej od małego dyscyplinie zdołała się oderwać od rozkosznych pieszczot Brooksa.

- Muszę iść… później czilout, okey? - widać było po jej rozmarzonej przyjemnie minie, że sam pomysł odejścia niezbyt jej leży, jednak ziołowy haj zaczął fiksować na czymś innym niż usta Jacka. - Idziesz? Weźmiemy kajak…

Czuł usta i język kobiety na swoich ustach i języku. Czuł jej ciało, jej żar, jej zapach i właśnie gdy zaczynał być świetny moment by posunąć zabawę na etap głębszego zaangażowania to się odsunęła. Popatrzył na nią niezbyt zadowolonym spojrzeniem. O co jej chodziło? Fajnie było to po co przerywać? Zgrywa się czy co? Zagryzł wargi chwilę opuszczając wzrok gdzieś w trawę. Podrapał się kciukiem blisko plastra na łuku brwiowym bo go coś zaswędziało. No nie taki koniec mu najbardziej pasował. - No. - powiedział biorąc głębszy oddech, podnosząc puszkę jeszcze nie do końca pustą i wstając na nogi. - A gdzie chcesz płynąć tym kajakiem? - zapytał machając puszką w stronę wyciągniętych na brzeg kajaków. Dziwnie to powiedziała ale chyba chodziło jej o odpłynięcie bo nie miał po co mieliby gdzieś przenosić te kajaki.

- Z powrotem - odpowiedziała Annika, pochylając się właśnie po swoją puszkę i kapok - Muszę coś sprawdzić w lesie. Nie podoba mi się to - zioło sprawiało, że była wyjątkowo wylewna. Odwróciła się do Jacka - Potem możemy się spotkać przy ognisku? Ok?

- Jasne. - Jack wzruszył ramionami i popatrzył w miejsce gdzie zniknęła druga para. Trochę by musieli się przemeblować w obsadzie ale po prawdzie zostawało albo czekać aż wrócą albo Annika musiałaby odpłynąć sama a wtedy z reszty zostawało trzy osoby na dwa miejsca w kajaku. Wolał więc ich ostrzec. - Eeejjj! My odpływamy i wracamy do obozu! - krzyknął w las chwilę czekając czy będzie jakaś reakcja. - A w sumie co znalazłaś w tym lesie? Mam iść z tobą? - zapytał wrzucając plecak i kurtkę do kajaku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 21-06-2017, 15:07   #23
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Posty pisane do spółki z Dannym i Deanem - dzięki, panowie ;)

Najedzona Annika z radością wysłuchała planów nauczyciela na kolejne dni. Zwiedzanie, odkrywanie, jaskinie... to wszystko brzmiało jak zajebista frajda. Nie mogła się doczekać. Jednak upał panujący w parku narodowym odwrócił jej uwagę i skierował ją na tory bliższe nadchodzącym kilku godzinom.
Jezioro!

Wpadła do domku po to by przebrać się w prosty, sportowy strój kąpielowy. Dzięki bogom nie nosiła makijażu więc czas związany z przygotowaniami twarzy i ogólnej reprezentatywności został w jej przypadku ograniczony do minimum. Rozpuściła jedynie długie blond włosy wychodząc z założenia, że i tak się zmoczą i zabrawszy swój nieodłączny plecak pognała nad jezioro, nad którym rozłożyła się już grupka fanów pływania. Schowała plecak za jednym z drzew, tak by nie rzucał się w oczy i ruszyła biegiem ku molo na którym stała sztandarowa parka zakochanych Apollo High: Ken i Lindsay.

***


Znikąd za plecami pary “intelektualistów” pojawiła się też Annika, która po drodze minęła i Deana wpatrzonego w biust Lindsay. Dziewczyna nie zwracała na to jednak uwagi, przebiegając po drewnianym molo z głuchym dudniem. Umięśniona rzeźba jej sylwetki, luźno puszczone długie blond włosy zupełnie nie pasowały do standardowego image’u zapamiętanego przez kolegów i koleżanki ze szkoły. Nie czekając na nic wskoczyła z radosnym piskiem do wody na bombę, wzburzając wody jeziorka i tworząc chwilowo gwałtowne fale. Wynurzyła się z głośnym parsknięciem po chwili, odrzucając włosy do tyłu i chlapiąc przy tym wokół. Rozejrzała się po wodzie jakby dopiero łapiąc kontakt z rzeczywistością i zdając sobie sprawę, że może być obserwowana. W dziwnym odruchu pomachała do Lindsay i jej Misia zanim pomyślała co też robi. Zanurzyła się jednak momentalnie by ukryć zażenowanie brakiem ich reakcji.

Chwilę później na pomoście pojawił się Dean. Czuł się niezręcznie, burząc intymność parze zakochanych, ale widok Anniki wskakującej do wody sprawił, że van der Veen również chciał skorzystać z uroków jeziora. Ściągnął podkoszulek, a potem spodnie, przyciągając tym samym spojrzenie Claire. Zostawił je niezłożone, po czym bardzo szybko wyzuł buty i ześlizgnął się do przyjemnie chłodnej toni. Poczuł się jak ryba w wodzie.
- Ścigamy się? - zapytał Annikę. Miał nadzieję, że usłyszała jego słowa. Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Dajesz. Do tego krzaka po drugiej stronie? - blondynka spojrzała na Deana tak jasnymi oczyma, że niemal przeźroczystymi i wskazała duży krzew dzikiej róży po na brzegu po prawej stronie mola. - Dasz radę? - zatroszczyła się i uniosła lekko brew w pytaniu, nieświadoma, że powątpiewanie w “męskość” dorastających przedstawicieli płci męskiej nigdy nie jest dobrym zagraniem.

Jej obawy okazały się słuszne. Dean postarał się, aby fala, którą chlusnął, była pokaźna i w całości przykryła Annikę. Następnie zaśmiał się i bez słowa zaczął płynąć. Był pewien swoich umiejętności, ale nie zamierzał jej niedoceniać. Kilka sekund falstartu mogło mu tylko pomóc. Annikę z lekka wgięło na takie zagranie. Odruchowo nabrała powietrza by nie zachłysnąć się wodą, która na chwilę zalała jej oczy. Po czym ruszyła za kolegą. Szybko dogoniła go, rytmicznie przebijając taflę wody wprawnymi ruchami ramion. Prócz frajdy z lekkiego uderzenia adrenaliny i możliwości ścigania się z równolatkiem, jak zawsze cieszyła się obcowaniem z wodą. Odepchnięcie, odepchnięcie, oddech… Williams szybko wpadła w rytm co jakiś czas sprawdzając gdzie jest Dean. Przez chwilę wydawało się, że dopłynie do wskazanego celu pierwsza, lecz…
...Dean już zdążył wyjść na brzeg i właśnie oparł się o wspomniany krzak dzikiej róży. Uśmiechnął się triumfalnie do Anniki.
- Jesteś dobra! - krzyknął. - Zbyt dobra - dodał ciszej, starając się złapać oddech. Van der Veen musiał wytężyć wszystkie siły, aby zapewnić sobie to zwycięstwo. Wiedział, że Annika jest wysportowana, ale nie spodziewał się, że jest w wodzie takim rekinem.
- Właśnie kogoś takiego potrzebujemy w drużynie - rzekł do dziewczyny, jak gdyby zapominając, że ich ostatni rok w Apollo High School tak właściwie się skończył i wcale nie ma jej do czego zapraszać.
Annika stanęła tuż obok swojego przeciwnika i zaczęła wyciskać włosy, pozwalając by woda z niej spływała. Panujący żar szybko zamieniał strużki wody w leniwie ociekające krople. Jej twarz wyrażała rozczarowanie. Ciężko jednak było stwierdzić, czy chodziło o przegraną czy o coś innego.
- Wiem - powiedziała po prostu na stwierdzenie Deana o jej umiejętnościach, zamiast jak możnaby się spodziewać prezentować fałszywą skromność - I nie potrzebujecie. Już nie. - wytknęła oczywistość.
Zacisnęła lekko usta i palce na długich pasmach włosów:
- Zawsze oszukujesz? - spojrzała chłopakowi w oczy w nieagresywnej konfrontacji.
- A ty zawsze przegrywasz? - Dean wyszczerzył się w odpowiedzi. Dopiero po chwili zrozumiał, że jego słowa mogą urazić Annikę, choć dla niego były jedynie przyjacielsko zaczepne. - Wiesz… - zaczął, po czym nagle przerwał, kiedy ujrzał, gdzie spoczywa wzrok dziewczyny. Spoglądała na jego stopy i wcale nie dziwił jej się… gdyż były prawdziwie szkaradne. Długie palce, a pomiędzy nimi błony. Nie zostały zoperowane w dzieciństwie, a potem nigdy nie było ku temu odpowiedniej okazji. Stanowiły jego wstydliwy kompleks, przez który zawsze chodził w pełnych butach i skarpetkach, nawet w lecie. W wodzie okazywały się jednak prawdziwym błogosławieństwem.

Van der Veen spojrzał na Annikę w popłochu. Miał w głowie kompletną pustkę i nie wiedział, co powiedzieć. Powinien wiedzieć, że tak to się skończy…!
- Annika… - zaczął, lecz nie dokończył, bo dziewczyna uniosła dłoń, powstrzymując dalsze słowa.
- To nieważne. Następnym razem Cię pokonam. - odpowiedziała jakby składała jakąś dziwną obietnicę - Chyba, że chcesz spróbować się w bieganiu? - spytała z lekkim zainteresowaniem, nagle zmieniając wypoczynek w obóz sportowy.
Dean był wdzięczny Annice, że postanowiła nie komentować jego sekretu. Poza tym przewrotnie cieszył się z tego, że to akurat ona go odkryła. Z tego, co wiedział, nie posiadała ogromnej siatki znajomości, po której ta tajemnica mogłaby się roznieść… a przynajmniej miał taką nadzieję. Co innego, gdyby to Danny, lub Jerry odkryli szczegóły anatomii jego stóp.
- Widziałem, że już biegałaś dzisiaj - Dean odparł, mając na myśli te pół godziny przerwy pomiędzy przyjazdem, a zbiórką pod flagą. - Wolisz pływać, czy biegać? - zapytał.
- Lubię trenować wszystko - odpowiedź była nieco zduszona bo Annika właśnie zawijała włosy na karku - od tego zależeć może żyć czy umrzeć.
Stwierdzenie brzmiało jak oczywistość, a przynajmniej oczywistość dla Williams.
- Bieganie, pływanie, wspinaczka - wyliczała - to wszystko będzie oznaczać “być czy nie być”, gdy przyjdzie czas. - zapatrzyła się w Deana bez słowa, po czym wskazała na błony u jego stóp - To twoja szansa tu - kolejnym gestem wskazała na wodę - Duża szansa. Ale nie powinieneś polegać jedynie na nich. Jak radzisz sobie na lądzie? Nie wiem jak mogłyby Ci pomagać. Lepiej się z nimi biega? - smukła blondynka dopytywała z technicznym zaciekawieniem.
Deana deprymowało tak otwarte mówienie o jednym z jego największym sekretów.
- Zawsze byłem najlepszy na WFie i w bieganiu również daje sobie radę - odparł. - Jestem lekki, ale silny. To równa się szybki - wyjaśnił. Rzeczywiście, prawie że nagie ciało Holendra zdawało się potwierdzać jego słowa. Nie miał sylwetki kulturysty i bez wątpienia nie spędzał czasu na siłowni, jednak jego sylwetka składała się z mięśni wyrzeźbionych w sposób naturalny, podczas sportów. - A chcesz urządzić kolejny wyścig? - zapytał z lekkim uśmiechem. - Tym razem na lądzie?
- A masz coś lepszego do roboty?
- Annika po raz pierwszy w czasie ich rozmowy się uśmiechnęła, ukazując lekkie dołeczki na policzkach. Nie czekając na odpowiedź odwróciła się i ruszyła w stronę molo. - Idziesz? - odwróciła się dopiero po kilku krokach, gdy nie usłyszała kroków Deana za sobą.
- Dam ci fory - rzekł nonszalancko, zrównując się z nią. - Możesz zacząć biec - dodał.
Tak naprawdę przeczuwał, że Annika wygra bieg i potrzebował czegoś do zachowania twarzy.
Mina Williams powiedziała mu jednak wszystko to, co dziewczyna myślała o jego sugestii nim jeszcze ona sama się odezwała:
- Mówisz poważnie? - brwi blondynki uniosły się, gdy w oczach pojawiło się zrozumienie - Nie chcesz pokazać się ze złej strony przed Claire?
- Claire jest za bardzo wpatrzona w Marty’ego w tym momencie
- odparł szybko, po czym zerwał się do biegu, tym samym nie rozwijając tematu. Tak właściwie nawet nie widział, co robiła Lockhart, jednak i tak był pewien swoich słów.

Annika zmarszczyła brwi spoglądając na odległy brzeg, na którym siedziały dziewczyny w tym Claire. Nie wyglądała jakby była wpatrzona w Marty’ego i blondynka nie do końca zrozumiała uwagę Deana. Deana, który oddalał się coraz bardziej.

Tym razem jednak nie zamierzała przegrać.

Wystartowała i pobiegła zręcznie unikając leżących gdzieniegdzie kamieni i biegnąc po plaży tam, gdzie piasek wydawał się bardziej ubity. Wkrótce zrównała się z Deanem kontrolując oddech i starając się rozkładać rozsądnie siły. Na ostatnim odcinku docisnęła jednak samą siebie i przyspieszyła jako pierwsza uderzając dwukrotnie dłonią w deski molo. Lekkim krokiem biegacza odwróciła się w miejscu czekając na uderzenia kolegi. Jak przewidywała, błony u stóp na lądzie nie były aż taką zaletą jak w wodzie.

Dean przegrał, jak też się spodziewał. Potarł łydki piekące z wysiłku. Mimo wszystko cieszył się, że ich mała olimpiada zakończyła się remisem. To był zdrowy wynik. Podał rękę Annice.
- Mam nadzieję, że kiedyś w przyszłości to powtórzymy - uśmiechnął się pomimo zmęczenia.


***


Annika odprowadziła wzrokiem Deana dumając nad tym jak prawdziwe były nauki ojca. Zawsze znajdzie się coś, co ją zaskoczy na przykład ta błona między palcami chłopaka. Ciekawe co powie na to tata…
Wciąż w werwie wywołanej wyściagami z Holendrem ruszyła w stronę kajaków. Szybko oczyściła wnętrze kajaka z pajęczynek i założyła kamizelkę, których sterta leżała przygotowana obok.
Dopasowała oparcie siedziska i wsparcie stóp tak by kolana były tuż obok ścianek kajaka. Usatysfakcjonowana, dobrała wiosło i przeniosła kajak na brzeg jeziora, układając go prawie w calości na płytkich falach. Zaczęła właśnie układać wiosło prostopadle do kajaka by móc usiąść na siedzisku. Nie rozglądała się jakoś specjalnie po uczniach na brzegu, przeświadczona, że i tak nikt nie będzie zainteresowany wspólną wyprawą zapoznawczą…
- Cześć, Rybko, można dołączyć? - Usłyszała nagle za plecami energiczny głos Calistriego. - Kiedyś z ojcem trochę pływałem kajakami, ciekawe, czy coś jeszcze pamiętam.
Nie czekając na pozwolenie, Danny zarzucił kapok, przygotował jedną z łódek i usadowił się w środku.
Zaskoczona Annika drgnęła i gibnęła się nieco z kajakiem.
- Mo….można - zająknęła się próbując złapać równowagę przy pomocy wiosła. - Nie wiedziałam, że z Ciebie kajakarz. - uśmiechnęła się jakoś dziwnie pozytywnie.
- Oj tam, zaraz kajakarz. Wiosłem to każdy facet ruszać potrafi - rzucił dość jednoznacznie, po czym dodał szybko. - No ale kobiety też nie gorsze pod tym względem. Dobra w tym jesteś? Tylko bez żadnych zawodów, jak z Deanem, bo akurat jeśli chodzi o kajak to nie mam się za bardzo czym popisać. - Wyszczerzył się.
Blondynka wzruszyła lekko ramionami:
- Staram się - zmrużyła oczy i przysłoniła je dłonią - A w czym masz się czym popisać? - nieco naiwne pytanie mogło zabrzmieć jak prowokacja gdyby nie wyraz twarzy dziewczyny. Najwidoczniej pytała poważnie - Myślałam, żeby sprawdzić środek jeziora, może jakieś skarby się uda znaleźć - palnęła nie kryjąc podekscytowania na samą myśl. - No wiesz, jakieś rzeczy zagubione albo coś w tym stylu a przy okazji sprawdzić jak głęboko tu jest. No chyba, że wolisz sprawdzić drugi brzeg? - obrzuciła Danny’ego spojrzeniem pełnym fascynacji.
- Mam wiele ukrytych talentów, Rybko. - Puścił jej oczko. - Ale to wymaga spędzenia ze mną więcej czasu. Jestem jak to pudełko czekoladek od Foresta Gumpa, nigdy nie wiesz, co ciekawego znajdziesz w środku. - Zaśmiał się. - Możemy najpierw sprawdzić środek jeziora, a potem przeprawić się na drugi brzeg.
- Ok, to płyniemy …
- blondynka rzuciła na odczepnego, rozkminiając uwagę o czekoladkach.

- No cześć. - powiedział Jack też podchodząc do przystani kajakowej, a Annika powitała go uniesieniem dłoni i uniesieniem głowy. Danny rzucił głośne:
- Siema, morduchno!

- To ten. To ja też popłynę nie? - powiedział do pozostałej dwójki. Popatrzył chwilę, przygryzł wargi i w końcu rzucił plecak na pomost. Zaczął odwiązywać swój kajak, podprowadził go pod molo i bez większych ceregieli wpakował plecak a potem skórzaną kurtkę do środka. I na koniec sam zaczął pakować się do środka.

- Ustalliśmy z Rybką - Tutaj Danny skinął głową na Annikę. - że najpierw płyniemy na środek jeziora, żeby sprawdzić, czy znajdziemy tam skarb Jacka Sparrowa, a potem na drugi brzeg. - Wyjaśnił nowoprzybyłym.
- Czemu “Rybką”? - Annika bardzo chciała wyjaśnić nagłe przezwisko, przy okazji kiwając głową, przytakując słowom Danny’ego, który rozsiadł się na tylnym siedzeniu kajaka.
- Bo jakoś zawsze cię uważałem za taką niedostępną, zimną rybkę. - Calistri wzruszył ramionami. Szczerość w jego wydaniu zawsze waliła prosto między oczy. - No ale pewnie mój osąd się zmieni, jak pobędziemy trochę w swoim towarzystwie. Wydajesz się całkiem spoko.
- Hmm… a jakie masz przezwisko na siebie?
- machnęła mocno odbijając się wiosłem od płycizny.
- “Jesteś najlepszy” i “Nigdy nie miałam takiego seksu”, to dwa najbliższe, które mi teraz przychodzą do głowy. - Danny się zaśmiał i szybko złapał odpowiedni rytm wiosłami.
- Najlepszy w seksie? A jak się to mierzy? - pytała nieco głośniej biorąc poprawkę na to, że byli na wodzie.
- Mogę ci dzisiaj zademonstrować - odpowiedział, rozbawiony jej słowami.
- Ok - Annika odparła z ciekawością, przeświadczona, że będzie brać udział w pokazach podobnych do sportowych - Z kim się będziesz mierzył?
- Mierzył?
- Calistri zaśmiał się szczerze. - Nie, Rybko, nie będę się z nikim mierzył. Będziemy się kochać i wtedy się przekonasz o słuszności moich ksywek. - Jej podejście do tematu całkowicie rozkładało go na łopatki. To w pewnym sensie było nawet urocze.
- My? - Annika tak się zdziwiła, że kajakiem aż bujnęło, a długi koński ogon niemal chlasnął Danny’ego w twarz gdy odwracała się w jego stronę. - Eeee….
- Co “eeeeee”. Sama się zgodziłaś na demonstrację
- odparł, szczerząc do niej białe ząbki. - I uważaj z deczka, bo zaraz się wypierdzielimy.
- Noooo
- Annika nadal zbita z pantałyku stwierdzeniem kolegi wiosłowała całkowicie automatycznie - Pro…- zebrała myśli w końcu - ...prokreacja to przydatna sprawa, ale… - ale wciąż jednak nie do końca się otrząsnęła - … ale to miały być zawody. A jak mam - przełknęła dość głośno - się przekonać skoro nie mam porównania? - siedziała wyprostowana z przodu, zgodnie z nakazem próbując uważać bardziej.
- Ale to będą zawody, zawody w dawaniu sobie przyjemności - odrzekł z całkowitym przekonaniem i powagą Danny. - Jeśli nie masz porównania, to najpierw zrobisz to ze mną, a potem sobie tam wybierzesz jakiegoś koleżkę od nas z klasy. - Wzruszył ramionami.
Williams w końcu zaskoczyła, że Danny robi ją w balona i jakoś dziwnie posmutniała.
- Gotowy? - spytała wskazując na zbliżający się środek jeziora. Tym samym zmieniała temat.
- Od urodzenia - powiedział. - To co? Jesteśmy ustawieni na wieczór?
Blondynka przez chwilę nie odpowiadała, po czym skinęła głową ponownie rozbujawszy długi koński ogon.
- Ok, ale pod jednym warunkiem. - stwierdziła bardzo trzeźwo.
- Jakim? - Spojrzał jej w oczy, ściągając kapok i prezentując fantastycznie wyrzeźbione ciało.
- Ja wybieram miejsce. Dzisiaj w nocy. - Annika przyglądała się pięknisiowi chociaż bez maślanej mgły w oczach do jakiej był przyzwyczajony.
- Tylko mam nadzieję, że to nie jest żadna podpucha - rzucił, marszcząc delikatnie brwi.
Annika pokręciła przecząco jasną głową:
- Nie. Jest jedno takie miejsce. Chcę tam. - sama ściągnęła kamizelkę i pchnęła Danny’ego do wody.
Chłopak wpadł z pluskiem i po chwili wypłynął, odgarniając włosy z czoła.
- I oczywiście nie powiesz mi, co to za miejsce? - Patrzył sobie przy okazji na jej wysportowane ciało. To był fajny widok.
- W lesie - Annika wskoczyła obok Danny’ego na “świecę”, a gdy wypłynęła spojrzała na kolegę jasnoniebieskimi oczyma - Znalazłam je dzisiaj. - dorzuciła z uśmiechem pełnym niewinności.
- Ok, niech będzie las. Trochę niewygodna miejscówka, ale może coś się da z tym zrobić. - Puścił jej oczko. - Złapiemy się na imprezie. - Po tych słowach zanurkował.

Przez chwilę nurkowali obok siebie, ale nie udało im się znaleźć skarbu Sparrowa. Jednak Annika sprawdzała przy okazji i głębokość jeziora, ot tak po prostu by wiedzieć. Lubiła wiedzieć.
Zmęczenie jednak pognało ich ku drugiemu brzegowi jeziora i Annika przeprosiła na chwilę Danny’ego. Chciała pogadać z Jackiem o ostatnich wydarzeniach.
Widziała co zaszło między chłopakami i wcale nie podobała się jej pułapka jaką zastawili na Brooksa. Nie lubiła niepotrzebnych polowań, a ich akcja była takim polowaniem. Gdy dołapała Douga i poprosiła o wyjaśnienia korzystając ze szkolenia ojca, ten okazał się mniejszym twardzielem, niż na jakiego pozował.
William szukała możliwości pogadania z Brooksem, a teraz nadażyła się świetna okazja. Poza tym nie do końca czaiła Danny’ego, który przypominał jej młodego pawiana, który zamiast swojej prawdziwej twarzy woli pokazywać wszem i wobec swój czerwony zadek. Był przy tym strasznie głośny, co Annikę raziło.

***


Rozmowa z Jackiem potoczyła się jednak zupełnie nieoczekiwanie i Williams żegnała chłopaka z jakąś dziwną mieszaniną żalu i... ulgi. Ruszyła by przebrać się w domku wciąż lekko pod wpływem zioła. Połowę skręta, której w końcu nie dopaliła schowała w plecaku.
Przebrana i zwyczajowo przygotowana ruszyła w las by sprawdzić raz jeszcze okolicę znaleziska. Marsz dobrze jej zrobił i pozwolił rozgonić resztki ziołowej mgiełki otaczającej jej głowę. Zepchnęła też wspomnienia pocałunków Jacka i skoncentrowała się na poszukiwaniu śladów. Tym razem zaczęła robić zdjęcia na telefonie. Nie liczyła na zbyt wiele. Stolec był zaschnięty, musiał leżeć tutaj kilka dni. Zastanawiała się, czy w okolicy są jakieś zamieszkane chaty prywatne. Gdy zaczęła zagłębiać się nieco dalej w las od „poznanej” już jego części zaczęła zostawiać oznaczenia: ułamane gałązki, przesunięty kawałek drewna czy kamień. Odliczała też odległość by móc porównać ją później z mapami nauczycieli. Rozglądała się też za śladami dzikich zwierząt, by wiedzieć co kręci się wokół Beaver Creek Resort.
Łazikowanie po lesie pochłonęło ją a gdy znalazła poletko poziomek zrobiła sobie krótką przerwę objadając się owocami. Samo jedzenie i rozkoszowanie się przyrodą, przypomniało jej o czasie kolacji.
Spóźniona ruszyła w stronę obozu...
 
corax jest offline  
Stary 21-06-2017, 17:17   #24
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
feat. Nami. Wielkie dzięki za dialog :D



Marty Blake po zjedzeniu paskudnego obiadu niezwłocznie udał się do swojego domku w celu schłodzenia alkoholu na wieczorną imprezę. Dość mocno zastanawiał się, czy iść na plażę z innymi. Nie był w najlepszym nastroju, lecz jednak stwierdził, że trochę słońca chyba dobrze mu zrobi. Po umieszczeniu dwóch butelek wieloprocentowego trunku w zbiorniku na wodę ustępu przebrał się w kąpielówki, na które założył szorty. Japonki natomiast były dobrym uzupełnieniem całości. Przed wyjściem podłączył jeszcze IPhone’a do kontaktu.

***

Po dotarciu na plaże dosiadł się do Kimberly oraz Claire. Rozmowa niewiadomo w którym momencie przerodziła się w nieźle pochrzanioną sytuację, która okazała się być mocno nieprzyjemna w konsekwencjach.
Chłopak opuścił plażę podążając za rudowłosą dziewczyną.

***

Claire zdziwiła się, że Marty do niej dołączył. Miała ochotę pobyć sama, ale z drugiej strony, może tak było lepiej. Przynajmniej miała zapewnione, że nie zrobi czegoś głupiego, nie zatopi się w swoich negatywnych myślach. Co chwila poprawiała rzeczy, które uciekały jej z rąk i spod pachy. Nie narzekała jednak. Cisza, jaka między nimi nastała, była nieco drażniąca.
- Bez obaw, nic jej nie będzie. I bez tej interwencji by się obudziła, cośtam o tym wiem - powiedziała w końcu, nie zatrzymując się.
Blake został oderwany od swoich przemyśleń głosem rudej koleżanki. Po wejściu w las zaczął dokuczać mu brak klapek i suchych spodni. Nim zrozumiał co do niego powiedziała wyszeptał:
- Przepraszam, powinienem szybciej zareagować.
Claire uniosła zdziwioną brew do góry i spojrzała ukradkiem na chłopaka. Jego przejęcie się całą sytuacją nie było o tyle niezwykłe, co sam fakt, jak bardzo za to się obwiniał. A może jej się tylko wydawało?
- Bez przesady. Gdyby nie Danny to nikt nie musiałby reagować. Czemu myślisz, że to twoja wina? - dopytała zaciekawiona
- Bez przesady? - dopytał się chłopak odwracając się w jej kierunku - A gdyby rzeczywiście się coś stało? Gdyby nie pojawiła się Hoy?
- Wtedy obyłoby się bez tej całej draki. Kim by się obudziła, oddychała normalnie, nie potrzebowała większej pomocy niż ta, której jej udzieliliśmy. - oschły ton głosu zdawał się być na tyle nieprzyjemny, że Marty mógł poczuć się jak wróg. Claire zatrzymała się i westchnęła ciężko.
- Słuchaj, to nie twoja wina. Ktokolwiek z nas mógł pobiec po nauczyciela, zabrać Kim do domku medycznego. Nie umarłaby, wierz mi. Moja matka jest pielęgniarką, ojciec strażakiem. Nie mówię tego wszystkiego by cię spławić. - spauzowała na chwilę i podeszła bliżej Blake’a, tak że niewiele ich dzieliło. Nigdy nie rozmawiała z nim na tyle długo, by chociażby zapamiętać kolor oczu. Były zielone. Trochę ją to rozbawiło. Teraz mogła w nie patrzeć. Jej twarz była spokojna, uśmiechnęła się subtelnie.
- W porządku? - spytała kojącym głosem, licząc na pozytywną odpowiedź. Przykro jej było, że on tak się tym przejął.
- Tak, już mi lepiej, zdecydowanie lepiej. Przepraszam cię, musiałem się opanować. Mam nadzieję, że ten dzień jak najszybciej się skończy i jutro wszyscy o wszystkim zapomną. Przynajmniej o tych złych rzeczach. - nie wiedział dlaczego o tym wszystkim mówi, chyba się coś w nim dzisiaj złamało. Po chwili dodał zmieniając temat rozmowy - Mam nadzieję, że nie odwołają ogniska.
- Gdyby mieli, to by to powiedzieli, a tak to tylko czeka cię skrobanie ziemniaków - zaśmiała się w odpowiedzi, łapiąc ręcznik, który mało co jej nie wypadł z rąk. Po tym wyprostowała się i postanowiła, że będą szli dalej w kierunku domków, zamiast tak stać w połowie drogi.
- Chcesz się gdzieś przejść czy masz już dosyć wszystkiego? - spytała jeszcze zerkając na chłopaka przez ramię. Odruchowo zagryzła dolną wargę, nigdy nie pomyślałaby nawet, że kiedykolwiek będzie rozmawiać z nim dłużej niż minutę. Robił jej nadzieję na ulubione rozluźnienie ze wszystkich zajęć, w jakich Claire była dobra.
- Bardzo chętnie się przejdę - szybko odpowiedział Marty - może nauczysz mnie obierać ziemniaki? Nigdy w życiu tego nie robiłem, co ty na to? - wybuchnął śmiechem. Ruda przechyliła łeb w bok i spojrzała na niego z ukosa. Przez chwilę wyglądała jak obrażona, ale szybko się roześmiała.
Sportowiec chyba potrzebował spędzić trochę czasu z normalnymi ludźmi, to było bardzo miłe uczucie. Zazwyczaj trzymał się ze sportowcami i cheerleaderkami, których inteligencja w najlepszym wypadku mogła równać się z poziomem IQ blondynki z ich klasy.
- Prowadź - uśmiechnął się. Ona w odpowiedzi kiwnęła głową, a jej uśmiech znacznie się poszerzył. Ucieszyła się szczerze, z możliwości spędzenia czasu z jakimś chłopakiem innym niż Dean. W tym momencie nawet zdawkowo o nim myślała.
- Najpierw odniosę rzeczy do domku - zakomunikowała spokojnie, po czym spojrzała wymownie na jego stopy i spodenki. Jej rude brwi uniosły się sugestywnie - A co, boso będziesz łaził? Półnago? Może warto się przebrać, nim gdzieś pójdziemy? - dopytała ukazując mu całą siebie, mokrą z klejącym się do ciała, białym T-shirtem, który opinał się na każdej jej krągłości. Z zaciekawieniem i bezwstydnością patrzyła na jego reakcję.
- Masz chyba rację, piasek jest wszędzie - odpowiedział wymijająco. Zaczerwienił się lekko myśląc o zgrabnym, naturalnym ciele dziewczyny. Znów zapędziła go w podobną sytuację jak na plaży przy Kim. - Założę jakieś wygodne buty. Odprowadzić cię?
Claire machnęła ręką, na tyle, na ile pozwalały jej rzeczy, które do siebie tuliła.
- Chętnie bym cię zaprosiła, ale nauczyciele mają jakieś krzywe spojrzenia. Trochę mnie rozbawiło w sumie, jak rano powiedzieli, że chłopcy nie mogą wchodzić do domku dziewczyn, ale na odwrót to już nie wspomnieli o zakazie - zaśmiała się krótko - Z rozkoszą bym to wykorzystała, aby zobaczyć ich miny - znowu zagryzła wargę. Nawyk, którego nie mogła się pozbyć, a który wracał do niej za każdym razem, gdy pomyślała o czymś perwersyjnym. Nie każdy jednak znał ją na tyle, by to wiedzieć.
- Zajrzymy później do Kim, co?
- Jasne, koniecznie. Ale wcześniej wytłumaczysz mi co z tymi kartoflami? - parsknął śmiechem Marty. Odpowiedziała mu śmiechem i kiwnięciem głową.
Dzięki Claire czuł się już znacznie lepiej, rozbawił go tok rozumowania dziewczyny w sprawie domków. Mimo wszystko miała jednak rację.Uśmiechnął się lekko. - Jak chcesz to wpadnij.
- Och - jęknęła zaskoczona - Czyżbyś mnie zapraszał? - spytała zaczepnie, a kącik jej ust uniósł się ku górze. Wlepiła niebieskie tęczówki w twarz chłopaka, gdy tylko się zatrzymała. Jej domek był na lewo, a jego w stronę przeciwną, więc stanęła na chwilę czując, że w końcu podłapała temat, który był dobrym fundamentem do dwuznaczności.
- Dokładnie tak powiedziałem - powiedział śmiejąc się chłopak - Jeśli masz ochotę wpaść to się nie krępuj.
- Krępować? - powtórzyła udając zuchwałość - Ja się nigdy nie krępuję! Możesz mnie się spodziewać o jakiejś przyjemnej porze. Mam tylko nadzieję, że nie dzielisz pokoju z tabunem chłopaków, albo że przynajmniej ich tam nie będzie - dodała jeszcze jedną kwestię, pomału zbierając się, aby odłożyć rzeczy.
- Pokój mam tylko z Danny’m - odpowiedział momentalnie chłopak. Wypowiadając to imię zacisnął lekko pięści, zaś Claire przewróciła oczami.
- No to nieźle. Mam nadzieję, że się pogodzicie, bo chyba długo się kumplujecie. Trochę szkoda by było to zepsuć, przecież nie mógł wiedzieć, że Kimberly nie umie pływać. Mnie tata nie raz do wody wrzucił, ale my siebie lepiej znamy. Z moim ojcem, w sensie. - uśmiechnęła się pocieszająco.
- Zaraz to dokończymy, za dziesięć minut tutaj? - spytała zupełnie retorycznie, puszczając mu oczko i pognała w stronę swojego pokoju.

Marty pojawił się na miejscu dokładnie dziesięć minut później ubrany w jeansy i obcisły biały T-Shirt. Stwierdził, że pogada przed imprezą z Danny’m. Chciał go przeprosić.
- Na czym to my skończyliśmy? - spytał się radośnie dziewczyny, gdy tylko się na nią natknął. Ta jak zwykle machnęła ręką. Nie wiedziała czy jest sens rozmawiać o Dannym i psuć Martiemu humor. Claire była zwykłą dziewczyną, która ubierała się bardzo skromnie. Zawsze długie spodnie, top na ramiączka, nic nadzwyczajnego. W jej osobie jednak było coś pociągającego, w jej ciele i ruchach, sposobie mówienia, patrzenia, gestach. Pokaźnych zaś piersi nie dało się tak łatwo ukryć, co dodatkowo cieszyło oko.
- Na nikim ważnym - odparła w końcu wymijająco. Blake na pewno pamiętał, więc tym bardziej jej słowa określały wcześniejszy temat.
- Kółko wokół ośrodka, czy wolisz przejść się po lesie? - spytała nie mogąc zdecydować, gdzie lepiej się udać. Nie zdradziła, że dodatkowo ciekawa jest też jego wyboru, czy zdecyduje się na miejsce bardziej prywatne czy też takie, gdzie będą na widoku.
Marty musiał się chwilę zastanowić, obie opcje były dość ciekawe, w szczególności w towarzystwie Claire. Las okazał się jednak lepszą opcją - mógł oddalić się od innych.
- Zdecydowanie do lasu. - odparł, po czym zaczął się dość specyficznie śmiać. - Po ośrodku już na Hoy oprowadziła. Jej twarz wystarczająco zniechęciła mnie do tego miejsca.
- Oj jeszcze się napatrzysz na jej twarz niestety! - zaśmiała się cicho. Szybko stwierdziła, że to okrutne żarty. Nikt nie zasłużył na to, by musieć patrzeć na ten, jakby nie patrzeć, krzywy ryj.
- Chyba dogadałbyś się z Deanem, on też ma awersję do baby - zagaiła niewinnie, ruszając śmiało w stronę drzew. Zwiedzanie lasu w sumie było dobrym pomysłem, trochę pozna terenu
- Tak, chyba nikt nie lubi tej starej flądry - odparł jeszcze chichocząc chłopak - A co z tymi ziemniaczkami? Jak to robić?
- O rany, nie mogę uwierzyć, że ty tak serio! - zaśmiała się. Ciężko było przyjąć do wiadomości, że temat tych ziemniaków stał się tak bardzo istotny.
- Na prawdę chcesz się uczyć obierać? Może jeśli zobaczy, że ci nie idzie, to sobie daruje karę. Albo przynajmniej dzięki temu obierzesz ich mniej, bo inni będą musieli za ciebie? Tak czy siak, jest to instynktowne jak całowanie, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało - idąc przed siebie Clare podrapała się po skroni. Porównanie faktycznie nie było zbyt mądre i zdradzało co w jej głowie siedzi. To i tak dobrze, że nie porównała tych ziemniaków do seksu. To by była jawna kompromitacja.
- Jeśli się uprzesz, no to ci pokażę - zakończyła z powagą
Marty szybkim ruchem przyciągnął do siebie dziewczynę i ją pocałował. Był to długi, soczysty pocałunek w usta. Właściwie nie wiedział dlaczego to zrobił. Gdy tylko ją puścił spytał cicho:
- Tak? Nie wiedziałem, że obieranie może być, aż tak przyjemne.
Claire zupełnie ścięło z nóg. Spodziewała się wielu rzeczy, ale tego w życiu. Oczywiście, że jej sugestywne słowa nie były tylko pustymi zaczepkami, jednakże to zawsze ona była tą, która robiła pierwszy krok, która zaczepiała, wybierała… Poza tym Blake? Tak rzadko z nim rozmawiała, a Kimberly znała go lepiej. Czemu więc wybrał ją? Choć może to była tylko krótka chwila, poryw emocji. Być może on, tak samo jak i Claire, w ten sposób uciszali swoje wnętrze, pozwalali umysłowi zająć się czymś innym, zapomnieć o problemach. Serce Lockhart waliło mocno, aż zabrakło jej tchu. Patrzyła przez chwilę z niemałym osłupieniem. Nie chciała tego. Oczywiście nie zapomniała o Deanie, ale wciąż była na niego zła, wciąż miała wrażenie, że sobie z niej zakpił, traktował jak własność, zabawkę którą potrafi zmanipulować jak pacynką na sznurkach. A tutaj? Ledwo przekroczyli linię lasu, a Blake od razu skorzystał z okazji. Być może powinna się obrazić, pomyśleć o nim to samo, jednak jej psychika odbierała obraz jak w zakrzywionym odbiciu zwierciadła. Claire zaniemówiła na długo, by w finalnej odsłonie uśmiechnąć się z zadowolenia. Był to nerwowy uśmiech, ale dobrze udawała.
- Być może użyłam złego porównania - uśmiech nie schodził z jej twarzy, kiedy czuła bliskość chłopaka. Nie dało się ukryć jak bardzo jej serce uderzało ukryte za żebrami, w głuchej ciszy niemal dało się przyzwyczaić do jego głośnego rytmu.
- Przynajmniej wyjaśniło się dlaczego mnie zapraszasz do domku - zaśmiała się próbując złapać utracony rezon. Musiała przechylić szalę dominacji na swoją korzyść, bo aktualnie czuła, że nic od niej nie jest zależne, że Marty dostatecznie nad nią góruje. Że ją wykorzysta.
- I nie zmieniłam zdania. Wciąż chętnie przyjdę - uśmiechnęła się sztucznie, choć tego nie było widać. Sprawdzanie reakcji innych było czymś, co robiła nagminnie, poza tym… Musiała przejąć kontrolę, aby móc samej podejmować decyzję. To, co się stało, napawało ją lękiem. Bała się.
Kompletnie nie wiedział co odpowiedzieć, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że zachował się jak napalony kretyn. Takie zachowanie pasowałoby zdecydowanie bardziej Danny’emu, niż Marty’emu Blake’owi.
Fakt Claire była naprawdę ładną i chyba całkiem miłą dziewczyną, której ukradkiem się przyglądał od początku semestru, ale prawie w ogóle jej nie znał. Dodatkowo była to przyjaciółka Kim, której nie chciał skrzywdzić. Jedyne co przyszło mu do głowy to przeprosić. Musiał zdecydowanie przeprosić za ten nagły przypływ emocji.
- Nie powinienem, przepraszam, krzywdzę zarówno ciebie, jak i Kim oraz Dean’a. Nie powinienem tak się zachowywać, chyba jestem zepsuty.
Słysząc własny głos zaczął zastanawiać się dlaczego działa tak irracjonalnie. Przecież mógł się zgodzić. Było chyba tylko jedno wytłumaczenie - Marty był zakochany, a hormony swoje robiły.
Claire nie mogła powrócić do równowagi i spokoju umysłu. Ciągłe zwroty w zdarzeniach ją zaskakiwały, a wspomnienie Deana i Kim było czymś, co kompletnie ją wybiło. Jej mina zrzedła na chwilę, przypominając zbitego psa.
- Chodzi o Kim? - spytała choć wcale nie chciała, by odpowiadał. W sumie tego by się spodziewała. Lockhart i Blake się nie znali, jego nagły wyskok musiał więc być wynikiem szoku. Z jednej strony się uśmiechnęła, bo chyba miała rację, że Martyemu podoba się Kim. Z drugiej strony Claire poczuła strach. Ogromny lęk nie do opisania, który zalał ją nagle, ściskając serce, gardło i brzuch. Poczuła się źle, poczuła jak coś przewraca jej się w żołądku, a to co stało się później, było już tylko lawiną, której nie dało się powstrzymać. Ile razy wspomniała, jak bardzo siebie nienawidzi.

To właśnie w tym momencie Marty zauważył Dean'a.


***

Chłopak dobiegł do drzwi domku Clarie, zatrzymał się na chwilę, po czym wszedł do środka. Wszędzie leżały rozrzucone ubrania i inne osobiste rzeczy dziewczyny, a z łazienki dobiegał dźwięk prysznica. Marty nie miał na tyle odwagi, by wejść do środka i zobaczyć co się dzieje. Przynajmniej nie teraz, nie po tym co zaszło między nimi w lesie. Wycofał się. Nie był w stanie zrobić niczego innego. Wyszedł z domku domykając cicho drzwi. Myśli i emocje rozsadzały mu głowę, chciał zniknąć. Gdy otworzył oczy zauważył nadchodzącą w oddali Kim. Ruszył biegiem do swojej kwatery. Nie mógł spojrzeć jej w oczy po tym co zrobił. Poczucie winy było zbyt wielkie. Wiedział, że spierdolił po całości. Uważał siebie za nic nie wartego tchórza.
Nigdy wcześniej nie miał takich problemów, jego relacje z innymi były znacznie prostsze, ale może to dlatego, że zadawał się jedynie ze sportowcami i ludźmi pokroju Lindsey.

***

Drzwi męskiej łazienki otworzyły się z hukiem, Marty zdjął pokrywę ze zbiornika na wodę i wyciągnął jedną z butelek wódki i pociągnął solidny łyk napoju. Gardło go paliło, ale nie chciał jeszcze odstawić butelki. Poczucie winy powoli go opuszczało. Odstawił butelkę i usiadł na zamkniętym klozecie.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline  
Stary 21-06-2017, 22:52   #25
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Wszystko, jak się okazało, może się spierdolić przez jednego kretyna. A może nie kretyna? Może był to jego prywatny święty? Gdyby Dean nie pogadał z Kimberly, Jerry zapewne świetnie bawiłby się z resztą nad wodą. Niestety jego cholerne tchórzostwo przegnało go znad pięknego jeziora i pokierowało jego krokami w stronę leśnego zacisza. Po tym, jak dowiedział się, że Dean zdradził jego sekret, jego skrywaną (także przez pietra) miłość Kim, nie potrafił znieść na sobie jej wzroku. Pomimo zapewnień kumpla, że ta zareagowała pozytywnie (co to znaczy?!), i że nie ma się czym martwić, wydawało mu się, że dziewczyna ocenia go, a następnie klasyfikuje do kategorii robactwa. No, jasne! Przecież był czarny. Dziewczyna inteligentna i piękna na pewno nie chciałaby spotykać się z czarnoskórym prymitywem. Co za bagno...

Jerry siedział przez jakieś pół godziny między drzewami, oddychając głęboko i mrucząc pod nosem uspokajającą melodię, której nauczył go ojciec. Nie wierzył w szamanizm, jednak w tamtych chwilach wyobrażał sobie zbliżające się do niego parę saren, które dotykają go miękkimi nosami, a potem odbiegają radośnie. Jego wizję niestety zburzył jego pesymizm - pojawił się wielki niedźwiedź i przerobił sarny na szybką przekąskę, rozwlekając je po całej przecince. Jerry potrząsnął głową, odpędzając wyobrażenia i powrócił do rzeczywistości, przysłuchując się szumowi wiatru w gałęziach drzew.

Potem wrócił do domku, przebrał się i zabrał ze sobą notes i ołówek i powrócił do lasu, by w spokoju poszkicować przyrodę. Kiedy już się wyciszył, kiedy zebrał odwagę, żeby pogadać z Kim zaczęło robić się późno. Postanowił sam ze sobą, że to zrobi. Odciągnie Kim na bok w trakcie imprezki przy ognisku i porozmawia z nią całkiem szczerze. Był to ich ostatni wspólny wyjazd szkolny, nie wiadomo czy potem się kiedykolwiek spotkają. A musiał tę sprawę rozwiązać. Czuł, że jeżeli tego nie zrobi, jego strach będzie prześladował go przez resztę życia.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 22-06-2017, 21:47   #26
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
ft. Pan Elf, Ardel, Nami, Kenshi, sunellica, Okaryna

Co prawda Dean nie spodziewał się, że Beaver Creek Resort okaże się pięciogwiazdkowym kurortem pełnym światowej sławy kucharzy… jednakże nie przyszło mu do głowy, że to on będzie obierał ziemniaki. Jego matka pracowała w restauracji i umiała przyrządzać przepyszne dania. Niestety Van der Veen nie odziedziczył po niej ani krzty talentu. Cała jego zręczność znikała po przekroczeniu kuchennego progu. Dean pragnął polepszenia swoich kulinarnych umiejętności, ale na pewno nie akurat teraz i nie z polecenia Hoy.



- Kurwa - syknął, kiedy zaciął się nożykiem w palec. Odczekał chwilę, spoglądając na kilka kropel krwi wypływającej z palca. Wyjął z kieszeni chusteczkę, aby zatamować krwawienie. Potem obieranie ziemniaków szło mu jeszcze gorzej. - Mam nadzieję, że stanie suce w gardle - spojrzał na wiaderko, do którego wkładali obczyszczone warzywa. Powiedział to bardzo cicho. Tylko Danny mógłby to usłyszeć. Następnie spojrzał na kolegę, swojego siedzącego obok towarzysza niedoli. - Jak ci idzie?
- Zajebiście - mruknął w odpowiedzi Calistri, unosząc obranego na kwadratowo ziemniaka. - Wygląda, jakbym go żywcem z Minecrafta wyciągnął. Co za zjebana idiotka, trzeba się później zakręcić koło talerza pani Hoy i odpowiednio doprawić jej obiadek. - Danny poruszał brwiami i udał, że spluwa.
Dean przysunął się trochę bliżej Calistriego, żeby móc mówić ciszej.
- Możemy jej dopiec nieco bardziej zabawnie, ale to ryzykowne - szepnął. - Właśnie to miałem na myśli w autobusie. Zemstę na Hoy. Oczywiście nie tylko za ziemniaki… lecz całokształt - mruknął. - Wchodzisz w to? Mam plan - rzekł, chociaż prawdę mówiąc to słowo było nieco zbyt mocne w stosunku do jakości jego knowań. - Kurwa - zaklął, dziobiąc się po raz drugi. Widać mówienie i obieranie ziemniaków jednocześnie przewyższało jego możliwości.

Jeżeli Danny zamierzał coś odpowiedzieć, to nie udało mu się. Hoy usłyszała przekleństwo Holendra i ruszyła w ich kierunku z miną kota zatrutego laktulozą. Van der Veen jedynie pokręcił głową, dając tym samym Danny’emu do zrozumienia, że tematu nie było.

Po obiedzie Dean wyszedł na zewnątrz i zatrzymał się na bardzo długo, aby zawiązać sznurowadła. W tym czasie odkrył dwie rzeczy. Każdy z nauczycieli miał osobny domek tylko dla siebie. A Hoy mieszkała w drugim od prawej, patrząc od strony masztu z flagą.


Mnogość rozrywek, jaką zapewniał Beaver Creek Resort, mogłaby zapewne zająć cały miesiąc. Szczęśliwie ani piłka nożna, ani golf nie wydawały się Jerry’emu interesujące. Na pierwszy ogień padło jezioro, którego główną atrakcję stanowiła sławna wyrzutnia. Zebrał wszystkich chętnych, po czym uświadomił sobie, że jak kretyn nie zabrał stroju kąpielowego. Ale miał krótkie spodenki, które nadawały się do tej roboty. Ruszyli zgrają na plażę. Pora było zająć się odpoczynkiem. Czarnoskóry w myślach ustalał sobie dalszą część przyjemności - piłkarzyki, unihokej, próba rozmowy z Kimberly, wypoczynek przy ognisku…



Dean również pojawił się na plaży, jednak jego strój wskazywał na to, że nie zamierza się opalać. Długie spodnie, trampki... jedynie podkoszulek odsłaniający ramiona sugerował, że jest środek lata. Przeszedł obok dziewczyn i skierował się prosto do Jerry'ego.
- Hej... chyba musimy pogadać - uśmiechnął się niepewnie, mimowolnie zerkając na Kim.
- Co jest? - odpowiedział Jerry i nie czekając na odpowiedź dodał: - Chcesz się pierwszy wystrzelić? To wskakuj, jebnę swoją masą w drugi koniec.
- E... - Dean spojrzał na imponującą wyrzutnię. Nieoczekiwanie rzeczywiście poczuł ochotę skorzystania z niej. Chwilę walczył z sobą, jednak uznał, że nie powinien odwlekać rozmowy na później - Jak jebniesz samym tylko nosem w drugi koniec, to już jego masa wystrzeli mnie w kosmos. Chyba za bardzo cenię ziemską atmosferę - zaśmiał się. Obrażanie się było dobre, to stwarzało przyjacielską atmosferę. Tak pomyślał. - Chodzi o Kimberly - szepnął, tak aby Hart nie usłyszała.

W tym samym czasie nad jeziorem pojawiła się Lindsay ubrana w skąpy różowy strój bikini, niosąc pod pachą plażową torbę i przerzucony przez nią puchaty ręcznik. Za rękę wiodła za sobą niczym wiernego psa Kennego. Wypinała dumnie swoje krągłe piersi, które wesoło podskakiwały przy sprężystych krokach blondynki.
- Dalej pamiętam, że miałeś mnie uczyć pływać Misiu! - zaterkotała radośnie nawijając na opatrzony tipsem palec kosmyk związanych w koński ogon utlenianych włosów.
- Dobra mała… da się zrobić - mruknął dryblas, tępo wlepiony w ekranik swojego iPhone’a.
“Dlaczego kurwa nie było internetu?”

Dean nie mógł nie obejrzeć się na biust Lindsay. Starał się jednak nie wgapiać, aby nie prowokować goryla u jej boku. Miał tylko nadzieję, że planowana przez nich nauka pływania nie skończy się na tym, że będzie musiał ich ratować. A coś mu mówiło, że piersi blondynki wcale nie są wypełnione helem, jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka.
- Hej! - przywitał ich okrzykiem i pomachał.
Cycki Lindsay miały własną grawitację optyczną, dlatego Jerry także, zanim odpowiedział Deanowi, zerknął na pokaźne krągłości.
- Co z Kim? - zapytał z żarem w głosie, aczkolwiek nie licząc na zbyt wiele. Przecież nikt nie wiedział o jego skrywanej miłości do dziewczyny.

Van der Veen z trudem odciągnął wzrok od Kena i Lindsay. Miał nadzieję, że Hoy totalnie o nim zapomni, spędzając najbliższy tydzień na próbach utrzymania w ryzach libido tej dwójki. Robili z siebie piękne widowisko. Dean nie miał nic przeciwko, a nawet odpowiadało mu to.
- Słuchaj, Jerry - zaczął. - Rozmawiałem z Kim i tak się stało, że... zasugerowałem jej, że jest w twoim typie. Bo wiesz, widziałem, jak na nią patrzysz - dodał. - I dobrze zareagowała. Myślę, że cię kocha, ale boi się ojca - wyjaśnił. - Mówiła, że "nie jest tak, że cię nie lubi" i jednocześnie kręciła palcem we włosach. Kręciła włosami, Jerry! - Dean szturchnął go w ramię. - Wiesz, co to znaczy? Myślę, że powinieneś coś z tym zrobić. Wieczorem przyjść na imprezę odstawiony jak przystało na przystojnego kawalera, którym jesteś - Dean pokiwał głową. - I pogadać z nią.

Jerry’emu opadła szczęka i opadała coraz niżej, gdy kolejne dziwne słowa wylewały się z Deana. Co? - zdawała się mówić cała istota czarnego chłopaka.
- Ale… Ale co? Wiesz, Dean… Ja nie wiem, w ogóle… No, ten. Dzięki. Muszę się przejść. Ale serio, dzięki. Mówię szczerze, chyba.
Jerry pokiwał w zamyśleniu głową, spojrzał przelotnie na Kimberly (zarumienił się, ale i tak nikt tego nie mógł dostrzec na ciemnych policzkach), klepnął Deana w ramię i ruszył plażą w stronę oddaloną od wszystkich. Musiał pomyśleć. Szkoda tylko, że jego głowa pozostała pusta. Powiedział Kimberly! Kręciła włosami! Pusto we łbie, stopy same go prowadziły daleko od reszty.
- Hej, Dżej! - Dean krzyknął za czarnoskórym. - Jakbyś chciał pogadać, albo tego... - w tym momencie Holender nieporadnie wskazał wyrzutnię, której nazwy zapomniał. - Będę czekał!
Totalnie nie mógł zdecydować, czy jego rozmowa z Gbadamosim skończyła się dobrze, czy źle. Jednak Jerry na niego nie naskoczył, więc Dean był dobrej myśli.


Po rozmowie z Claire oraz zawodach sportowych z Anniką

Migrena napadła Deana wnet po powrocie z plaży. Wykąpał się drugi raz, nałożył kolejną warstwę kremu z filtrem, po czym nałykał się tabletek przeciwbólowych. To jednak nie pomagało. Położył się na chwilę, zaobserwował powrót Marty'ego do domku. Jednak nie mógł zasnąć, a głowa dalej bolała. Postanowił, że ruszy za kolegą z klasy i porozmawia z nim. Wciąż nie wiedział, dlaczego wszyscy tak nagle zniknęli znad jeziora.

Stanął jednak w pół kroku, kiedy ujrzał, że Marty rozmawia z Claire. Potem dwójka podążyła w kierunku lasu. Dean błyskawicznie zapomniał o migrenie i zaczął ich śledzić, podążając cały czas w odpowiedniej odległości. Tak, aby go nie zobaczyli.

I wtedy Marty pocałował Claire.
Ona nie oponowała.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=SFsHSHE-iJQ[/media]

Musiał przyznać, że przynajmniej uprzedziła go wcześniej. Częściowo przygotowała do tego widoku. Miał jednak nadzieję, że ich wspólny pocałunek na plaży coś dla niej znaczył. Najgorsze było poczucie, że Lockhart nie robi tego dlatego, aby wzbudzić w nim zazdrość. Przecież nie spodziewała się jego obecności; nie była jej świadoma. Robiła to tylko dla swojej kurwiej przyjemności. Następnie Dean przeniósł wzrok na Marty'ego. Poznał się na nim i dobrze wyczytał jego intencje względem Claire. Jednak tak właściwie nie miał do niego pretensji. Kolega miał prawo nie wiedzieć o sekretnym związku van der Veena z Lockhart.

Holender z wrażenia zrobił krok w ich kierunku.
Dość niefortunny, bo nastąpił na suchą gałązkę, która pękła z trzaskiem.
Jego obecność tym samym została zdradzona przed Martym i Claire.
Jednak nic nie powiedział, tylko obrócił się i szybkim krokiem zaczął iść w kierunku obozu.

Gdy tylko Marty zauważył odchodzącego przyjaciela to ruszył w jego kierunku. Teraz już był pewien, że Deana jednak coś łączy z Claire, a on wbrew sobie wbił się między nich jak klin. Było mu z tym naprawdę źle.
- To nie tak jak myślisz - krzyknął w jego kierunku - Poczekaj!
Claire stała w miejscu w bezruchu i patrzyła za odchodzącymi. Zbierało jej się na wymioty, kręciło w głowie, czuła się źle. Gdyby mogła opisać swój stan, napisałaby w liście, że bez niej życie każdego, kogo znała, byłoby o niebo lepsze. W głowie słyszała już wytwór wyobraźni w postaci głosu Deana, który to potwierdzał. “Mogłabyś nie żyć, żałuję, że się urodziłaś”. Dziewczyna oparła się plecami o drzewo. Jej miękkie jak z waty nogi nie wytrzymały naporu ciała, aż w końcu uległy. Plecy osunęły się po twardej korze, szarpiąc materiał ubrania, ale go nie drąc. Przykucnęła obejmując się rękami, czuła duchotę, nie mogła oddychać. Łapczywie połykała powietrze, którego jej brakowało. Nie mogła nic powiedzieć, nie potrafiła. Ogromny głaz utkwił w klatce piersiowej, sprawiając, że było jej ciężko. Nienawidziła siebie za to, jaka była, że też wcześniej nie zakończyła życia, tuż po tym felernym dniu, który zmienił jej stan, myślenie, zaburzył umysł i sprawił, że była chora. Oddychała płytko, obraz przed oczami był zamazany, świat wirował. Miała nadzieję, że o niej zapomną, że uda jej się podnieść. Że ucieknie.

Dean zastygł w bezruchu. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy. Pokręcił głową i uniósł ręce w bliżej niesprecyzowanym geście.
- Ik kan het niet geloven - rzekł w języku, do którego zawsze uciekał w największym zdenerwowaniu. - Czy możesz przestać grać w te swoje gierki? - rzucił w kierunku Claire, początkowo nie zwracając uwagi na Marty’ego. - Kiedy ostatnio rozmawialiśmy i pozwoliłem ci na wszystko, na co masz ochotę, to ty… obraziłaś się na mnie. Zrozumiałem, że chcesz związku na wyłączność i kiedy już zdążyłem przyzwyczaić się do tej myśli, to nagle... - Dean parsknął gorzkim śmiechem, rozglądając się wokoło. - Wat voor shit is dit?! - krzyknął.

Podszedł kilka kroków w kierunku Claire i wyciągnął palec w jej kierunku.
- I tylko, proszę cię, nie zachowuj się, jak gdybyś to ty była cierpiącą, pokrzywdzoną ofiarą w tym układzie - warknął. Schylił się i znalazł wśród ściółki leśnej konara oderwanego z pobliskiego drzewa. Był gruby i uschnięty. Podniósł go i zbliżył się do Marty’ego. Wręczył mu go do ręki i spojrzał w oczy chłopaka. - Będziesz go potrzebował. Pojedynczy mężczyzna jeszcze nigdy nie zaspokoił Claire.

Poklepał go po ramieniu, po czym obrócił się w kierunku obozu, chcąc zostawić tę dwójkę tak, jak ich zastał. Samą.
- Ale ona cię kocha, tak jak ja kocham.... Kim - to było jedyne, co Marty był w stanie powiedzieć. Stał z patykiem w ręku, a do jego oczu napływały łzy.
Dziewczyna nie odezwała się. Słowa Holendra bolały ją gorzej niż zwichnięty bark czy złamana w wielu miejscach ręka i pęknięta szczęka. Były nieprzyjemne, drapiące i oskarżycielskie. Były tym bardziej bolesne, że Dean znał ją jak nikt w tym obozie. Jak nikt w St Cloud, nikt. Wiedział wszystko o jej przeszłości, problemach z psychiką, zaburzeniach. Czuła się coraz gorzej. Ręce jej drżały, podobnie jak wargi. Była kłębem zmaterializowanego chaosu, który sieje wokół ogrom nieszczęść, bez ładu, składu, sensu… i chęci.
Nagle dziewczyna zerwała się na równe nogi i zaczęła biec. Nogi niosły ją daleko, ale w żadne nieznane miejsce, bo tam wcale nie czułaby się dobrze. Uciekła. Do domku, w którym była zakwaterowana razem z Kim. Miała tylko nadzieję, że jeszcze jej tam nie spotka. Nie teraz. Nie w takim stanie.

Wpierw Dean poczuł ukłucie wyrzutów sumienia, ale potem napomniał się, że Claire jest po prostu szantażystką emocjonalną. To był toksyczny związek i chociaż miał swoje cudowne, słodkie chwile, to zdawał się zwyczajnie zbyt trudny. Czy powinien pobiec za Lockhart? Być może. Zapewne. Jednakże jeżeli tak zrobi, to nic nigdy się nie zmieni.
- I tak się nie zmieni - mruknął do siebie ze smutkiem. Nagle cała energia wyparowała z niego, choć dalej był zły.

- Zrób mi przysługę, Marty - rzekł do kolegi. - Pobiegnij za nią i ją uspokój. Nie róbmy z tego obozu samobójców. Starczy nam sama Lulu doprowadzona na skraj poczytalności.
Dean słyszał o sprawie pomiędzy nią, a Dannym. Ciekawe dlaczego sportowiec zerwał ze swoją dziewczyną. Być może on też pieprzył się z Claire i to jakoś zaważyło.
- Tylko zostaw ten konar - Holender rzekł, odbierając oręż z dłoni kolegi. - Żeby nie odczytała źle twoich intencji - zadrwił. - A może go weź? - zapytał retorycznie. - Może właśnie zatrzyma się na jego widok.
Van der Veen był świadomy, że wielu tych słów będzie żałował w najbliższych godzinach, jednak gniew piekł go zbyt mocno, aby był w stanie go pohamować.
Marty wpatrywał się w Deana mokrymi od łez oczami. Miał już szczerze wszystkiego dość i zdołał jedynie słabym, drżącym głosem odezwać się do Holendra
- Nie dam rady Dean, ja tylko bardziej pogorszę całą sytuację. Ty powinieneś - powiedział, po czym ryknął płaczem.
- Marty, do cholery, bądź mężczyzną. Chciałeś tatuaża od Kai, ale lepiej nie pokazuj jej się na oczy, bo zje cię na deser, a te łzy doda do koktajlu - Dean westchnął. Nagle zrobiło mu się szkoda kolegi. Był po prostu kolejną ofiarą tej sytuacji. - Słuchaj, nie jestem na ciebie zły - rzekł. - Ale będę, jak nic nie zrobisz. Ja nie chcę jej na oczy widzieć. Nie teraz - dodał już ciszej.
Marty pokiwał głową mając nadzieję, że Dean rzeczywiście nie jest na niego zły. Otarł łzy i pobiegł za Claire, aż do jej domku. Przez całą drogę próbował się uspokoić i znaleźć odpowiednie słowa. Wiedzał, że nieźle spierdolił całą sytuację. Biegł cały czas łapiąc hausty świeżego powietrza, zatrzymał się dopiero przed kwaterą dziewczyny.
Dean odprowadził go wzrokiem i głęboko westchnął. A miał coraz mocniejsze wrażenie, że atrakcje obozu przy Beaver Creek Lake dopiero się zaczynają.

Van der Veen wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wyjął pojedynczą sztukę, zapalił i zaciągnął się. Pomyślał z tęsknotą o znacznie mocniejszym materiale, skrytym w pudle rezonansowym gitary w jego pokoju. Schował tam czterdzieści gotowych skrętów z marihuaną i dziesięć buteleczek morfiny. Z chęcią spróbowałby czegoś mocniejszego od nikotyny.

Przypomniały mu się słowa ojca. Zwykle ich nie cenił. Wręcz gardził tym człowiekiem. Jednakże kiedyś dostał od niego taką radę, aby wybrał sobie tę dziewczynę, która będzie wywoływać na jego twarzy uśmiech. Natomiast z Claire miał tylko utrapienie i niekończące się zabawy w emocjonalnego sapera.

Jeszcze nie chciał wracać do obozu, więc usiadł na jednym z okolicznych głazów. Był zimny i obrośnięty mchem, jednakże nie przeszkadzało mu to.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=fENuAagNuH8[/media]

Don't fool yourself,
She was heartache from the moment that you met her.
My heart feels so still
As I try to find the will to forget her, somehow.
Oh I think I've forgotten her now.

Wreszcie ocknął się ze stanu ponurej medytacji i choć nie miał na to ochoty, poszedł w stronę obozu. Znalazł się pomiędzy pierwszymi domkami. Wtedy ujrzał Kim idącą ze skrzydła szpitalnego.
- Coś stało się Claire? - zapytał nagle zaniepokojony. - Ona tam jest? - spojrzał na kierunek, z którego przyszła Hart.

Kimberly natomiast spojrzała na Deana. Była cała przemoczona, mimo że wciąż miała na sobie ubranie, nie strój kąpielowy. Włosy miała posklejane od mokrego piasku.
- Nie, Dean. Nie ma tam Claire. Nie wiem, gdzie jest - powiedziała słabym głosem, ale szczerze.
Spróbowała strzepać z siebie trochę piasku, lecz nie było to łatwe zadanie.
- Wszystko w porządku? - Dean zapytał, dopiero teraz dostrzegając stan koleżanki. - Coś się stało? - zmarszczył brwi. Wszystko wskazywało na to, że na plaży wydarzyło się znacznie więcej, niż początkowo podejrzewał.
- Nic takiego - skłamała nieudolnie. Nie było jednak czym się chwalić, a plotki i tak prędzej czy później dotrą do Holendra.
- Wydajesz się bardzo zaniepokojony o Claire - zauważyła podejrzliwie. - Czy jest coś, o czym jeszcze nie wiem?
- No nie wiem, co wiesz - odparł Dean. Zamyślił się. Wcześniej planował upić się gdzieś w samotności, ale może bardziej potrzebował towarzystwa drugiego, w miarę normalnego człowieka. - Może przebierzesz się i spotkamy się w tej bawialni, czy jak tam Hoy nazwała tę stodołę, w której jedliśmy obiad?
Podejrzewał, że Kim ma lepsze rzeczy do roboty od rozmowy z nim, jednak i tak postanowił spróbować.
- Jasne - odparła Kimberly. - Tylko daj mi jakieś pół godziny. Muszę doprowadzić się do porządku - dodała, uśmiechając się lekko.

Prawie godzinę później Kimberly zjawiła się w umówionym miejscu. Nie spodziewała się, że tyle jej to zajmie. I wcale nie była to wina Claire, z którą przeprowadziła rozmowę od serca. Najwięcej czasu spędziła pod prysznicem, próbując wyzbyć się z włosów wszystkich ziarenek piasku. Nie było to łatwe zadanie.
Ubrana była w krótkie, materiałowe spodenki w kolorze fiołków i zwykły, biały t-shirt. Mokre włosy związała w niedbały kok, a niesforne kosmyki założyła za uszy. Roztaczała wokół siebie zapach kwiatowego szamponu wymieszanego z balsamem do ciała.
Weszła do pomieszczenia, w którym miał na nią czekać Dean i rozejrzała się. Kiedy dostrzegła chłopaka, pomachała mu i szybkim krokiem podeszła - jakby to miało coś pomóc z tym, że już się spóźniła.
- Przepraszam, że tyle to zajęło - powiedziała, uśmiechając się przepraszająco. - Nawet nie wiesz jak ciężko przestać być potworem z bagien.
- Więęęęc… - zaczęła, unosząc jedną brew i przyglądając się Deanowi. - O czym my to rozmawialiśmy? Ach, tak. O Claire! Wydawałeś się mocno zaniepokojony…

Van der Veen wskazał dłonią puste miejsce po drugiej stronie stolika. Uśmiechał się i na pierwszy rzut oka wydawał się nawet zrelaksowany - a więc w innym stanie, niż Kim go wcześniej zastała. Miał na sobie elegancką, czarną koszulkę z długim rękawem, którą podszyto ciemnozłotymi nićmi. Dżinsy zdawały się jedynie troszkę jaśniejsze. Włosy chłopaka, dla kontrastu, błyszczały platynowo w sztucznym świetle sali.

[media]http://www.southernfoodways.org/app/uploads/2016-05-05-mojito-1024x682.jpg[/media]

Na stoliku spoczywały dwie szklanki mojito, najprawdopodobniej bezalkoholowego. W lekko zielonkawym napoju pływały listki mięty, plasterki cytryny oraz kostki na wpół roztopionego już lodu.
- Usiądź - poprosił Dean. - Opowieść za opowieść - zaproponował. - Ty usłyszysz ode mnie o lesie, a ja od ciebie o plaży - uśmiechnął się. Tak właściwie Kimberly mogła odnieść wrażenie, że Holendrowi nie tyle zależy na sprawozdaniu z wydarzeń przy pomoście, co bardziej na towarzystwie. Wyglądał dobrze, lecz jednocześnie jakoś okrutnie… samotnie.

Kimberly usiadła przy stoliku i przyjrzała się swojemu rozmówcy. Nigdy nie miała ku temu okazji. Zazwyczaj albo dosłownie wpadali na siebie, albo Dean zajęty był kumplowaniem się z jej bratem. No i jeszcze była Claire, będąca obecnie wspólnym mianownikiem między tą dwójką. I właśnie przez pryzmat wcześniejszej rozmowy z Rudą Kimberly przyglądała się Deanowi. Co Claire w nim widziała? To znaczy nie był brzydki, ale Kim miała jakieś zupełnie inne wyobrażenie o typie chłopaka, jaki podobał się jej przyjaciółce.
Uśmiechnęła się i sięgnęła po szklankę z mojito. Podziabała chwilę słomką.
- Zgadzam się - powiedziała, znów wracając wzrokiem na Deana. Nigdy nawet nie zauważyła jaki miał kolor oczu. W końcu miała okazję dojrzeć ich brązowy odcień, jednak poprzedzielany jaśniejszymi, bursztynowymi pasemkami.
- Mam również do ciebie prośbę związaną z Claire. Być może to dużo… jednak mam cenny towar, którym mogę zapłacić. Wiem o Connorze więcej, niż mogłabyś sobie wyobrazić. Więcej niż wiesz ty i twoja rodzina. Mam na myśli głównie okoliczności, w jakich opuścił St Cloud - Dean wyraźnie posmutniał. Zazwyczaj mówił perfekcyjnym akcentem z Minnesoty, w której znajdowali się. Teraz jednak zaciągał nieco samogłoski, jak gdyby nie był tutejszy. Widać przestało mu zależeć, przynajmniej w tej chwili, na wpasowaniu się. Mimo to jego mowa nie była aż tak nietutejsza, jak na przykład Vesny.
Kimberly przestała bawić się słomką. Jej mina spoważniała. Przez głowę przetoczyło się mnóstwo myśli. Sądziła, że dobrze wiedziała, dlaczego Connor uciekł. Myślała, że to przez rodziców, a właściwie przez ojca. Czyżby kryło się za tym coś więcej?
Potem jej myśli przeszły na Deana. Dlaczego dopiero teraz o tym chciał rozmawiać? Czekał do momentu, aż będzie mógł się wymienić tymi informacjami? Czy gdyby Kim nie przyjaźniła się z Claire, to czy kiedykolwiek zdecydowałby się jej powiedzieć? Musiał wiedzieć, że tęskniła za swoim bratem. No tak, zapomniała o jednym - Dean przyjaźnił się także z Dannym, a swój przyciąga swego. Czyżby Holender był takim samym dupkiem?
- Zamieniam się w słuch - powiedziała, a ton jej głosu był co najmniej chłodny.

- Najpierw zacznę od lasu - rzekł Dean. - Poszedłem za Martym i Claire. Nakryłem ich na schadzce. Jakąś godzinę wcześniej Claire dała mi jasno do zrozumienia, że zależy jej na związku na wyłączność ze mną, więc zdenerwowałem się… Powiedziałem rzeczy, których żałuję, jednak… fałszem byłoby stwierdzenie, że zupełnie nie miałem ich na myśli - Dean rozejrzał się dookoła. Zdawało się, że nikt ich nie podglądał, więc wyjął piersiówkę i dolał trochę płynu do mojito. Zamieszał. - Nie powinienem tego mówić bez jej zgody, ale nasze korepetycje nie ograniczały się tylko do nauki. Pewnego wieczoru przyszła zapłakana, z poziomymi ranami na nadgarstkach - Dean nachylił się i szepnął. - Była w rozsypce, ja chciałem ją naprawić, sam też zacząłem się zwierzać. Skończyło się seksem. Potem zaczęliśmy się spotykać, ale nie byliśmy parą, nie tak naprawdę. Wiem, że Claire miała w tym czasie innych partnerów, poza tym przed każdym zbliżeniem przypominaliśmy sobie, że mamy się w sobie nie zakochać. Mi zależało na tym, bo co miesiąc słyszę od ojca, że zaraz się wyprowadzamy. Dlaczego ona o to prosiła? - zawiesił głos. - Claire ma problemy i mają one swoje źródło w przeszłości. Musisz ją zapytać, ja ci tego nie zdradzę - Dean dodał. - I stąd bierze się moja prośba. Wiem, że ty i Claire jesteście koleżankami, ale chyba nieszczególnie bliskimi. Proszę cię, żebyś ją wspierała i była dla niej podporą. Lepszą, niż byłem nią ja. Ona potrzebuje bliskiej osoby, z którą nie miałaby relacji seksualnych. Kogoś, kto uchroniłby ją przed samodestrukcją, jednak nie dał się wciągnąć do łóżka. Mnie to za bardzo boli. Czuję się bardziej elementem jej gry, zabawką. Nie wiem, Kim. Po prostu to dla mnie za dużo - pokręcił głową, znów dolewając z piersiówki. - Claire podąża spiralą w dół tylko i wyłącznie z własnej winy. A jak tak dalej pójdzie, to pociągnie z sobą i mnie. Dlatego proszę cię, bądź dla niej filarem, na którym się oprze. Dla mnie to już za dużo. Zmęczyłem się.

Kimberly w milczeniu wysłuchała słów Deana. O większości z tych rzeczy wiedziała, chociaż wciąż były to świeże informacje.
- Jeśli ci na niej zależy, a wydaje mi się, że tak jest, to powinieneś znaleźć w sobie siłę. Zmęczenie brzmi dla mnie jak tchórzostwo - stwierdziła Kim. - Ja na pewno nie mam zamiaru się poddać, więc możesz być pewien, że zawsze będę wspierać Claire.
Kimberly upiła trochę chłodnego napoju ze szklanki.
- Próbowałeś jej powiedzieć co czujesz? - spytała. - Nie możesz mówić, że wszystko to jej wina, bo tak na pewno nie jest.

- Ja nie obwiniam jej, nie mam po co. Chcę żebyś zajęła się nią, a nie źle o niej myślała - Dean sprostował. - Poza tym nie jestem tchórzem, ja czuję się naprawdę zmęczony. To prawda, że posiadam względem niej uczucia… - Dean zawiesił głos. - Ale potrzebuję w życiu stabilności. Od dziesiątego roku życia co chwilę przeprowadzam się, zmieniam miasta jak rękawiczki… a może i jeszcze częściej. Nie chcę kolejnej, wielkiej zmiennej. Kogoś równie stałego, jak chorągiewka na wietrze - Dean westchnął. - Życie z Claire to przygoda. Nie zdziwi mnie, jeśli nie rozumiesz, co mam na myśli. Ostatecznie jedyne, co znasz ty, to stabilność. Myślę, że dlatego byłabyś taką dobrą przyjaciółką dla Claire. Roztaczasz aurę normalności - dodał van der Veen. Język mu się jeszcze nie plątał, ale bez wątpienia dolany przez niego alkohol zaczął działać. Odsunął szklankę z drinkiem, najwyraźniej mając dość. - Opowiedz o plaży - poprosił, chcąc zmienić temat.
- To dlaczego w ogóle zgodziłeś się na taki układ z Claire? - spytała Kimberly, jakby nie do końca rozumiejąc decyzje Deana. Mówił o stabilności, a sam z radością wplątał się w związek bez zobowiązań i bez przyszłości. Van der Veen jedynie skrzywił się w odpowiedzi. - I nie znasz mnie na tyle, by stwierdzać co znam, a czego nie znam. Właściwie w ogóle mnie nie znasz - dodała, po czym oparła się o oparcie krzesła i skrzyżowała ręce na piersiach. Dean ostrożnie skinął głową. Kim miała rację, że jego wrażenie mogło być fałszywe. Ostatecznie nie znał jej tak dobrze, jak Connora.

- Nieważne. Obiecałam ci opowiedzieć, co stało się na plaży. Twój wspaniały kumpel, dupek o imieniu Danny, postanowił jak zwykle zostać gwiazdą całego towarzystwa. Koniecznie chciał zabłysnąć i najwidoczniej potrzebował do tego ofiary, którą niestety stałam się ja. Uznając to za wspaniały żart, wrzucił mnie do jeziora.
Zaśmiała się gorzko, cały czas przyglądając się Deanowi.
- Niewiele osób o tym wie. Z naszej klasy chyba tylko Kenny, bo przyjaźniliśmy się w dzieciństwie - kontynuowała, po czym westchnęła i wplotła na chwilę palce w swoje jeszcze lekko wilgotne włosy. Rozpuściła niedbały kok. - Kiedyś, będąc dzieckiem, prawie się utopiłam. Ot, cała tajemnica mojego kalectwa jeśli chodzi o pływanie - dokończyła, wzruszając ramionami.
- W głębokiej wodzie paraliżuje mnie strach. Straciłam przytomność i obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Tyle.

Dean westchnął.
- Przykro mi - odpowiedział. - Tuż przed przeprowadzką do St Cloud pracowałem chwilę jako ratownik na jednej z portugalskich plaży. Chciałem zarobić trochę pieniędzy, tak abym nie musiał prosić o nie ojca. Wiem, jaki terror może wywołać woda dla osób nieobeznanych z nią - westchnął. - To żywioł, taki sam jak ogień, czy tornado. Danny źle postąpił. Jednak myślę, że nie chciał ci zaszkodzić. To było aż… lecz jednocześnie tylko niedojrzałe. Spróbuj mu odpuścić. Choć może nie teraz, jeszcze na to za wcześnie - Dean zamyślił się. - A jak teraz się czujesz?
- Wątpię, by to miało jakieś znaczenie czy odpuszczę Danny’emu, czy będę go dalej uważać za skończonego dupka i frajera. - Kimberly powiedziała to obojętnym tonem. - Czuję się już znacznie lepiej, po tym jak dzięki długiemu prysznicowi przestałam być potworem z bagien - dodała nieco weselszym głosem.

Dean skinął głową z uśmiechem. Jego wzrok poleciał na stare radio, ustawione na szafce w kącie pomieszczenia. Z włączonej płyty płynęły największe przeboje muzyki popularnej. Właśnie teraz w obozowej bawialni zagościł Justin Timberlake ze swoim hitem Sexy Back. Ciekawe, jaka playlista będzie rozbrzmiewać na wieczornej imprezie.
- Jesteś za ładna, aby być potworem z bagien - odpowiedział tonem bardziej obiektywnym, niż zalotnym. - Robię się śpiący - zmienił temat. - Pozwolisz, że wrócę do domku zregenerować się przed wieczorem? Pogadamy jeszcze później na imprezie - uśmiechnął się.
- Czekaj! Nie powiedziałeś mi jeszcze najważniejszego - stwierdziła Kimberly. - Co z Connorem?
Wzrok panny Hart mówił jasno, że nie zamierzała czekać do wieczora na kolejną rozmowę. Chciała uzyskać odpowiedź tu i teraz.
- A tak, rzeczywiście - Dean skinął głową. - Ale naprawdę padam. Mam za sobą między innymi rundkę z Anniką w jeziorze, a potem leśny bieg na przełaj. Na dodatek migrena wróciła, nie mogę sformułować myśli - van der Veen pomasował skroń. - Pozwól, że na chwilę zamknę oczy, a potem na imprezie wrócimy do tego tematu - skinął głową, po czym wstał. - Dzięki za rozmowę - dotknął jej ramienia, po czym wyszedł z pomieszczenia, kierując się do domku. Potrzebował snu i jego leczniczego działania.

- Nie - odparła twardo Kimberly. Również wstała i dogoniła Deana, po czym chwyciła go za rękę i odwróciła w swoją stronę. - Powiesz mi teraz.
- Posłuchaj mnie, Kim - Dean obrócił się z grymasem na twarzy. - Na serio nie jestem w humorze. Jeżeli byłaś w stanie żyć bez tej wiedzy do tej chwili, to wytrzymasz jeszcze godzinę, czy dwie - pomasował skronie. - Proszę - dodał już łagodniej.
Kimberly wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę. Nie interesowało ją zmęczenie Deana. Zwykłe wymówki. Czego innego mogła się po nim spodziewać?
- Wiesz co, Dean? Jesteś po prostu dupkiem - skwitowała, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę swojego domku. Po kilku krokach zatrzymała się. - Dobrze, że nie zakochałeś się w Claire. Teraz już nawet nie miałbyś u niej szans - dodała, po czym poszła w swoim kierunku.
- Connor kazał mi się tobą opiekować! - wrzasnął van der Veen. - Naprawdę myślisz, że tylko przez przypadek cały czas na siebie wpadaliśmy?!
Kimberly zrobiła coś, czego po sobie się nie spodziewała. Pokazała Deanowi środkowy palec i już się nie zatrzymała.
- Kurwa - Dean opróżnił zawartość piersiówki kilkoma łykami, obrócił się na pięcie i wszedł do swojego domku. Zatrzasnął drzwi z donośnym hukiem.

Well my tears falling down as I try to forget,
Her love was a joke from the day that we met.
All of the words, all of her men,
All of my pain when I think back to when.

Remember her hair as it shone in the sun,
The smell of the bed when I knew what she'd done.
Tell yourself over and over
You won't ever need her again.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 23-06-2017 o 01:19. Powód: formatować trudna rzecz
Ombrose jest offline  
Stary 23-06-2017, 18:05   #27
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Intelektualiści na pomoście - scena wspólna sun/Oka

- Cześć chłopcy! - zawołała do kolegów machając nieco zbyt entuzjastycznie i nachalnie, aby zaraz znowu wbić wyczekujące spojrzenie w Kennego.
- Yooo..! - Zatrąbił, przymulonym tonem łosia na morfinie, Ken. Po czym schował jabłko do kieszeni krótkich, sportowych spodenek.
- To gdzie landryna chcesz się rozstawić? - spytał, rozglądając dookoła. - Może klapniem na pomoście co?
Aż klasnęła w wyperfumowane dłonie z uciechy.
- Idealnie! Jaki ty jesteś genialny Misiaczku ty mój! Nienawidzę jak piasek włazi mi w dupę - skrzywiła się na samo wspomnienie i ruszyła na pomost pewnym krokiem. Tam rozścieliła ręcznik na gorących deskach i postawiła obok wypchaną plażową torbę.
-[i] W torbie mam wodę i kremik na opalanie. Daj, wysmaruję cię [i] - powiedziała słodko do chłopaka i zmusiła wielką bryłę miecha do usiądnieciu na puchatym kawałku materiału po czym radośnie zabrała się za rozsmarowywaniu olejku na wielkich jak szafa trzydzwiowa plecach Kennego.
- Jeszcze się spalisz na skwirkę - zabłysnęła porównaniem, a raczej kolejnym jego brakiem - Złapałam ci tego pikajczu, chyba.. Nie wiem. Ale coś złapałam. Ale tutaj to w ogóle nie ma internetu! Ja nie wiem jak my tutaj wytrzymamy Misiek!- nawijała dalej.
Larkins potulnie siedział, skulony na kocyku. Chciał powiedzieć swojej jedynej i prawdziwej miłości życia, że ma własny krem do opalania 50+... mamusia mu dała, bo podobno raki atakują w takich miejscach, a on nie chce zostać uszczypnięty.
Chłopak był jednak ociężałą lamą i nie zdołał przebić się ze swoim pomysłem, przez słowotok Lewis, która nie była już panną od bardzo dawna.
- O… pikajczu złapałaś? To dobrze bo Britt bardzo chciała… No z tym netem to jakiś przychlast jest… kurwa tyle powietrza dookoła! - Rozejrzał się wskazując rozpostartymi rękoma na widną okolicę. - A tu piszczy w pizdu chuj! Jak?! Jak ja sie pytam nie ma internetu?!
Dziewczyna pokręciła z dezaprobatą głową i westchnęła głośno na wywód swojego Misiaczka.
- Kochanie, przecież każdy wie, że internet to nie powietrze. Internet się w nim unosi, ale jak jest za dużo powietrza to nie ma miejsca na internet! Popatrz - wskazała oskarżycielskim otipszonym palcem w stronę drzew jakby to wszystko była ich, niepodważalna i największa wina - Tyle tu drzew! A drzewa robią powietrze! Jakoś… Zobacz ile ich tu jest! I sobie odpowiedz czy jest wtedy miejsce dla internetu! - zakończyła wykład wypinając dumnie pierś. Tak, Lewis była cholernie dumna ze swojej wiedzy.
Ken zagapił się na sosny z mopsim wyrazem na twarzy. Widać było, że coś usilnie kalkulował… lub powoli do niego docierało, że czuje się obrażony… - Jebani zieloni… na chuj mi tyle powietrza bez internetu… spotifaja nie mogę słuchać! - Ryknął jak dziobnięty w zadek dzik. - Zjeby! - Footballista wspiął się na wyżyny elokwencji, ponownie zamierając i poddając się masażowi dziewczyny.
Westchnął cierpiętniczo, a jego delikatna i skora do alergii skóra, już zaczynała sie rumienić.
Nie wspominając o tym, że pocił się jak zarzynana w aortę świnia. Normalnie topił się jak smalec na patelni.
- No już Misiu… - Lindsay pogładziła delikatnie górę mięsa wypacykowną rączką ze szczerym współczuciem - No, ale dosyć tego giziania! Na to mamy całą noc - zachichotała jak głupia fretka ze swojego smaczku dla inteligentnych, bowiem blondynka była pewna, że nikt wokoło nie był na tyle mądry, aby zrozumieć o czym też mówi.
- Czas na pływanie! - zapiszczała zrywając się na równe nogi i podskakując jak mała dziewczynka - Ale tylko poniżej szyi Misiu. Nie chcę, aby mi się mój delikatny makijażyk rozmazał, bo będę wyglądać jak potwór. A tego nie chcemy - pogroziła żartobliwie chłopakowi przed nosem paluszkiem.
Chłopak śledził dwa zderzające się ze sobą melony, nie do końca słuchając o czym ich właścicielka mówiła.
W końcu chrząknął i wstał, łapiąc Lindsay za cycek, a dopiero po chwili reflektując się, że w sumie to lepiej by było, jakby poprowadził ją za dłoń. Co też szybko uczynił.
- Spoko mała. Ze mną możesz iść jak w dym… czy coś hue hue. - Prawdziwy dżentelmen i spec od wszystkiego co sportowe, ruszył ostrożnie po rozgrzanych dechach.
- Ty… a może ognisko w nocy jebniem, co? Pianki może są to upieczemy?
- O kurwa! Misiu! Jak ty coś wymyślisz! - zapiszczała radośnie - Jak ja dawno nie jadłam pianek! Upieczesz mi jakąś, co? Taką fajną chrupką! - kompletnie olewała też fakt łapania ją za krągły cycek, co dawało do myślenia, że była to dla niej codzienność. Potruchtała za swoim chłopakiem drobniutkimi kroczkami głupiej, parzącej się co krok w delikatne stópki pipy grochowej.
- Sie wie, że upieke… taką skware jaką lubisz hue hue - odparł szarmancko, prowadząc swoją brankę do wody. - To teraz eee powiedz z czym masz problem? Całkowicie ze wszystkim?
- Ze wszystkim Misiaczku! Masz pole do popisu - powiedziała dźgając podejrzliwie wodę dużym paluchem u stopy. Także oczywiście idealnie zrobionym u kosmetyczki i oprawionym cyrkoniami.
- Dobra… - Ken przetarł się po twarzy po czym wlazł do wody po sam pas. Pomoczył się chwile, stwierdzając, że woda jest ciepła i mokra i… wtedy go nagle natchnęło.
TELEFON MIAŁ W KIESZENI!
- Ja pierdole mała phona przemokłem! - Larkins wystrzelił jak dzida na brzeg i wpakował grabę do kieszeni wyciągając swoje nowiusieńkie, białe jabłko. -A nie zaraz… on nieprzemakalny chyba. No nie? Hue hue… Chuj z tym zresztą. - Zmieszany pyrgnął telefonem w kępkę trawy i ponownie wkroczył do wody, tym razem ciągnąc za sobą Lindsay.
- To ten tego… naucze cie najpierw na pieska… ej kurwa czekaj znaczy się… pieskiem cię pouczę… znaczy… kurwa no wiesz no. - Czerwony na ogorzałym ryjcu, zaprezentował swojej cycolinie, jak sie pływa pieskiem, a później żabką, co by mieć to z bani. Następnie zaoferował swego napiętego becka, co by się lalunia przytrzymała i poprowadził chlapiąca (nie tylko ozorem) blondynę przez zaglonione przestworza.
Dziewczyna zachichotała jak głupia cipka (która zresztą była) widząc zażenowanie swojego lubego.
- Ale jak ty to? Misiu! - zaprotestowała obserwując wyczyny pływackie Kennego. Weszła wprawdzie po kostki, a potem nawet po uda do wody kiedy nagle dopadł ją wcześniej wspomniany potwór. Glon. Zapiszczała przerażona.
- Misiu! Coś mnie dotknęło w paluszek!!! Jakiś potwór! Jezu! To rekin! Rekin! Ratuj mnie! - podskakiwała z nogi na nogę jakby pilnie musiała iść za potrzebą.
- Jedynego rekina to ja trzymam na uwięzi hue hue - zażartował dryblas, wyrywając chwasta w korzeniami i wywalając go na brzeg by tam zdechł poprzez ususzenie. - Zabiłem dziada, a teraz kopsnij ten ciasny zadeczek do wody. - Rozpostarł ręce jak rodzic do małego dziecka, które uczy się stawiać pierwsze kroki i uśmiechnął się jak debil do sera…
- Rany! Misiu co ja bym bez ciebie zrobiła! -zawołała radośnie widząc jaki jej chłopak jest dzielny i odważny i jak ratuje swoją damę z opresji. Ona była tą damą oczywiście.
Na zapewnienia Kennego na to, że chwast rzeczywiście opuścił już ten padół łez kiwnęła ochoczo głową i z zacięciem na twarzy, godnym prawdziwej wojowniczki, ruszyła przed siebie wprost w silne ramiona mężczyzny jej różowego życia. Zapiszczała przy tym radośnie jak mała dziewczynka.
- Widzisz?! Widzisz jak głęboko wlazłam do wody?! - dopytywała jakby futbolista miał na chwile zgubić oczy - To ja już pływam? Już? Umiem?!- emocjonowała się jak dzika kuna w agreście.
- Prawie… trzymaj mnie mnie a będzie git majonez. - Chłopak prowadził pluskającą się cheerliderkę, ze szczęsliwym uśmiechem na twarzy. Może ten brak internetu nie był taki zły…
- Ja pływam! Jezus! Kenny! Rób zdjęcia! Niech ktoś robi zdjęcia! Jezu Chryste! Panie! Pływam! - piszczała entuzjastycznie rozkopując wodę dookoła z głośnym pluskiem trzepiąc nogami na oślep. To było prawie, że magiczne! Lindsay już czuła jak będzie puchnąć z dumy chwaląc się przed matką czego to jej nie nauczył jej zdolny chłopak.
- Ja pierdyle mała, ty pływasz! - zarażony entuzjazmem osiłek, złapał się jedną ręką za głowę oglądając dookoła i… dostrzegając dość niepokojące wydarzenia na pomoście…


Keny po niefortunnej zabawie nad wodą, stracił zainteresowanie dalszą socjalizacją czy to ze swoją dziunią, czy z kumplami. Naburmuszony niczym niemiecki dzieciak neo siedział w pokoju i pakował bajcepsy i trajcepsy i łydy, nie uda.
Teoretycznie powinien przydybać Kim i ją przeprosić, bo na swój dziwny, sąsiedzki sposób, czuł się winny, że nie zdążył z pomocą… i wpierdolem.
No, ale… masa się sama nie zrobi.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 23-06-2017, 19:43   #28
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Marty idąc w kierunku kąpieliska minął opuszczającego plażę Jerrego. Wyszedł chyba później niż inni, ponieważ musiał zadbać o to, żeby alkohol na imprezę był odpowiednio schłodzony. Przed opuszczeniem domku założył krótkie, sportowe spodenki oraz japonki. Wziął także ręcznik.
- Wszystko w porządku ziomal?
- Jasne, Marty. Czegoś zapomniałem - odpowiedział krótko i poszedł dalej.
- To dobrze, że wszystko w porządku. Wiesz w horrorach to czarny zawsze ginie pierwszy, więc uważaj. - rzucił do kolegi Marty i zaczął się śmiać.
Następnie udał się w kierunku siedzących na ręczniku Kim oraz Clarie. Miał dużą ochotę usiąść i chwilę odpocząć.
-Przepraszam, mogę się dosiąść?
Kimberly spojrzała w górę i uśmiechnęła się do Marty’ego.
- Jasne, siadaj - powiedziała, robiąc chłopakowi miejsce.
- Nie pływasz?- zapytał siadając obok Kim.
Dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową.
- Nie. Jakoś nie mam ochoty - odparła, spoglądając niepewnie na taflę jeziora.
Całkowicie cię rozumiem, też jakoś nie mam ochoty. Dobrze się bawisz?
- Ona się wstydzi, a nie nie ma ochoty - Claire od razu sprzedała swoją koleżankę, wcinajac się do rozmowy i uśmiechnęła się zadowolona z siebie, zerkajac przy okazji na reakcję Kim.
Hart, gdyby mogła, to zakopałaby się pod własnym ręcznikiem. Zamiast tego jedynie obrzuciła Claire morderczym spojrzeniem.
- Nieprawda… Po prostu nie mam ochoty - zapewniła, chociaż kłamać to ona nie potrafiła.
Marty nie dał po sobie poznać, że zauważył zarówno mordercze spojrzenie, jak i kłamstwo Kimberly.
- A ty Claire? Nie masz ochoty, tak jak Kim?- powiedział, choć po chwili dotarło do niego, że mogło to zabrzmieć dość niemiło. A nie chciał, żeby tak zabrzmiało.
- Ja zawsze mam ochotę - odparła uśmiechając się niejednoznacznie, nie uciekając spojrzeniem od rozmówcy
- A co, chcesz żebym już poszła? To powiedz, nie ma problemu jeśli chcecie pogadać - dodała swobodnie i beztrosko.
- Broń boże. Nie chciałem tak zabrzmieć - odpowiedział wyraźnie zbity z tropu - Chciałem Was zaprosić na wieczorną imprezę, ale… ale… wcześniej chciałem po prostu się dowiedzieć czemu nie pływacie i chwilkę pogadać, a nie mam z kim. W sensie nie miałem z kim.
Marty zdecydowanie zaczął się plątać.
- Hej, Marty - Dean poklepał ramię kolegi. - Co słychać? - zapytał.
Marty dość mocno się zdziwił. Nie spodziewał się tego, że ktoś może za nim stać.
- Wszystko w porządku. - odpowiedział Blake.
Claire zmrużyła oczy spoglądając z podejrzliwością na blondyna, który do nich dołączył. Akurat w takim momencie, kiedy ruda się rozkręcała i miała przystojnego Blake’a niemal na widelcu. Jeszcze kilka sugestywnych tekstów, ale nie… Musiał wspomóc przyjaciela, żeby ta ruda pirania się na nim nie posiliła.
- Właśnie Marty zaprasza nas na imprezę, sorry stary. - pogoniła Deana żartobliwie. W sumie to i lepiej że podszedł, mogła bezczelnie wlepić w niego swoje spojrzenie i nikt nie miał prawa podejrzewać, że się na niego ukradkiem patrzy. Zlustrowała go od krocza w górę; bo nogi mało ważne.
- No chyba, że Kim nie idzie, to ja sama też nie bardzo - Claire spojrzała na swoją przyjaciółkę, wyczekując od niej szybkiego podjęcia decyzji
- Oczywiście, że pójdę - odparła Kimberly. Odpowiedź była niemal natychmiastowa i wypowiedziana z dziwną oczywistoscią, jakby Hart już dawno zdecydowała.
- Nie ma innej możliwości - rzekł van der Veen do Kimberly. Następnie spojrzał na Claire. - Mogę porwać cię na chwilę? - poprosił. - Hoy zagroziła, że odpyta mnie z fizyki - gładko skłamał. Miał nadzieję, że przytoczone nazwisko zasugeruje Claire o co tak naprawdę mu chodziło. W odpowiedzi ujrzał przewracające, niebieskie tęczówki i opadającą niechętnie głowę.
- Czy to babsko boga w sercu nie ma? Teraz o tym gadać? - Claire leniwie podniosła się z zielonego ręcznika, który został jej dziś podarowany. Jej słowa, ruchy oraz gesty były bardzo prawdziwie, więc Dean domyślił się, że jego kłamstwo było na tyle dobre i prawdopodobne, że sama Lockhart w nie uwierzyła. Kiedy stanęła już na równe nogi, szurając stopami po piasku podeszła do Holendra.
- Nigdy mi się nie odpłacisz za te godziny tortur nad fizą - zagroziła, idąc za nim grzecznie, jak przystało na sympatyczną koleżankę.
Marty popatrzył za odchodzącymi, w szczególności obserwował Claire, która rzeczywiście zapędziła go w kozi róg. Ładna i wredna, miła odmiana od towarzystwa Landrynki i Misia. Po chwili odwrócił się do Kim i z radością w głosie odpowiedział na jej błyskawiczną deklarację.
- To świetnie!
Kimberly posłała Marty’emu uśmiech. Odprowadziła też wzrokiem swoją przyjaciółkę, mając jej trochę za złe, że ją zostawiła z Blakem sam na sam. Co prawda już nie raz mieli okazję przebywać w swoim towarzystwie, ale zawsze otaczały ich książki i notatki oraz atmosfera nauki. Teraz było nieco inaczej i Kimberly zaczęła żałować, ze zdecydowała się na przebranie spodni - szczególnie po tym, co naopowiadala jej Claire. Bawiąc się poszarpaną nogawką szortów, wlepiła wzrok w swoje stopy.
- Myślisz, że nauczyciele nie będą mieli nic przeciwko tej imprezie? - zagadnęła.
- Jestem pewien, że prawie wszyscy coś mają, ale czasami trzeba zaszaleć. Myślisz, że inaczej bym wytrzymał, zarówno z moim ojcem, jak i budą?
- Jeśli byś chciał, to pewnie byś dał radę - odparła Kimberly. Mówiła szczerze, bo naprawdę wierzyła, że Marty miał duże szanse na poprawienie swojej sytuacji. - Ja wytrzymuję…
- Przynajmniej możesz ze swoim porozmawiać, Thomasa traktuję jak obcą osobę. Rano zapytał mnie jak mi idzie w kosza, czaisz? Poza tym, to dzięki imprezom mam znajomych takich jak Dean czy Danny.
- No tak… - odpowiedziała trochę lakonicznie. Cóż, czego się spodziewała? Pomagała mu tylko w nauce, nic więcej. Pewnie na imprezę została zaproszona tylko ze względu na Claire.
Uśmiechnęła się blado, tym razem patrząc gdzieś przed siebie.
- No właśnie, ale w sumie tylko z tobą mogę pogadać jak człowiek z człowiekiem. Dzisiaj myślałem, że dam mu w ry… w papę. Zerwał z Lulu. - Marty przerwał na chwilę, wiedział, że z każdym zdaniem coraz bardziej się wkopuje. Chyba miał problem z rozmawianiem z dziewczynami inteligentniejszymi od cheerleaderek. Po chwili dodał jednak - Gdyby nie te spotkania u Ciebie, to pewnie dawno straciłbym nadzieję, że w rodzinie mogą panować poprawne relacje.
Kimberly spojrzała na Marty’ego i na moment zmarszczyla lekko brwi. Potem położyła się na ręczniku i wpatrzyła się w szybujące po niebieskim niebie obłoki.
- Masz dziwną definicję poprawnych relacji - powiedziała, przymykając na moment powieki.
- Przynajmniej Frank chce dla ciebie jak najlepiej, wiem, że mnie nienawidzi, ale zdaje się być dobrym ojcem.
Marty także przymknął oczy. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jego rodzice byli w domu dla niego.
- Nie nienawidzi cię - powiedziała Kimberly po chwili zastanowienia. - Po prostu jesteś przystojnym chłopakiem z tatuażami i jemu wydaje się, że nasze spotkania wcale nie mają na celu nauki. - Słowa same popłynęły z ust Kim, zanim w ogóle zdążyła się nad nimi zastanowić.
Kiedy do niej dotarło, że właśnie wprost nazwała Marty’ego przystojnym chłopakiem, poczuła jak pieką ją policzki. Chyba zbyt długo przebywała w towarzystwie Claire Lockhart.
Marty lekko się zaczerwienił i popatrzył na piasek. Zrobiło mu się naprawdę miło.
- Dzięki… to chyba był komplement.
Kimberly natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. Było jej strasznie głupio i czuła, jak cała twarz ja piecze ze wstydu. Pospiesznie wrzuciła swoje rzeczy do plecaka.
- Przepraszam cię, ale chyba już mam dość słońca na dziś - skłamała, co oczywiście dało się wyczuć na milę, i zaczęła się zbierać, by jak najszybciej ulotnić się do swojego domku.
Blake zaczął zastanawiać się, gdzie popełnił błąd. Nie chciał spłoszyć koleżanki, a jedynie pogadać z kimś o trapiących go problemach. Choć z drugiej strony Kim była naprawdę ładna. Kolejna porażka dnia dzisiejszego.
- Może Cię odprowadzę Kim? Nie chciałem, żeby tak wyszło. Przepraszam!
Kimberly spojrzała na Marty’ego. Była już spakowana i miała już uciekać, kiedy ten się odezwał.
- Nie zrobiłeś nic złego - powiedziała, nie wierząc samej sobie, że jeszcze nie była w drodze do pokoju. - Och, Boże… robię z siebie idiotkę - mruknęła i z cichym westchnięciem opadła z powrotem na piasek.
- Wcale nie, to ja z siebie robię kompletnego kretyna - powiedział uśmiechając się do Kim koszykarz.
- Niby jak? - spytała. Twarz miała ukrytą w dłoniach. Spoglądała jednak na Martiego zza palców.
- Skoro uważasz, że robisz z siebie idiotkę, to dlaczego ja nie mogę robić z siebie kretyna?- zapytał śmiejąc się.
- Chyba nikt z nas nie może tak o sobie mówić. A w szczególności nie ty. - dodał, chcąc poprawić dziewczynie humor.
- Dzięki - odparła, ponownie ukazując swoją twarz. Wciąż było jej głupio, ale najwidoczniej Marty nie bardzo przejął się jej wcześniejszą uwagą. Z jednej strony cieszyło ją to, z drugiej zaś… miałaby przynajmniej już to za sobą. I tak szkoła się kończyła, więc nie musiałaby unikać Martiego zbyt długo.
- Szkoda trochę Lulu. Chyba była totalnie zakochana w Dannym - Kimberly zmieniła temat, ukradkiem przyglądając się swojemu rozmówcy. Stanowczo za dużo czasu spedzala z Claire.
- Tak, bardzo go kochała. Zachował się jak skończony kutas. - mówiąc to Marty znów się trochę zaczerwienił. Nie do końca rozumiał co się z nim działo. Zazwyczaj łatwiej przychodziło mu rozmawianie z innymi. - Ledwo się powstrzymałem, żeby mu nie przypierdolić - Blake uniósł się lekko gniewem, po czym uspokajając się dodał - Ale nie mów mu o tym. To mój przyjaciel… chyba.
Kimberly usiadła po turecku i wysłuchała tego, co mówił Marty. Potem przeczesała włosy dłonią.
- Chyba? Nie jesteś pewien? - zdziwiła się.*
Marty chwilę pomyślał. To co mówiła Kim uświadomiło go, że może rzeczywiście coś popsuło się w relacji pomiędzy dwoma sportowcami.
- To mój kumpel, ale nie rozumiem dlaczego w taki sposób traktuje dziewczyny. Prawdziwy przyjaciel by z nim o tym porozmawiał, ale nie jestem w stanie. Nie wiem jak zacząć. Nie wiem co powiedzieć.
- Chyba najlepiej prosto z mostu. Jeśli faktycznie jesteście przyjaciółmi, to nie powinno być trudno. Zawsze też mogę poprosić swojego tatę, żeby wpoił mu trochę swoich mądrości - zażartowała na koniec i uśmiechnęła się.
- A tak poważnie, to trochę obawiam się, że Danny Calistri jest niereformowalny. Nie znam go zbyt dobrze, ale takie sprawia wrażenie.
- Chyba masz rację. Spróbuję mu to dzisiaj powiedzieć. - odpowiedział Kimberly - Dzięki za pomoc.
Marty uśmiechnął się do dziewczyny. Wiedział, że może na nią liczyć.
- Pamiętaj o imprezie.
- Postaram się - odparła żartem i uśmiechnęła się do Blake’a.
Była zaskoczona tym, jak dobrze jej się z nim rozmawiało. Tym bardziej, że nie obserwował ich Frank Hart. Dziwiło ją też, że w ogóle ktoś taki jak Marty chciał z nią rozmawiać. Może Claire miała rację?
Marty był bardzo wdzięczny Kimberly za pomoc. Przed rozmową miał kompletny mętlik w głowie, a po konwersacji natomiast wiedział już co zrobić. Rozwiązanie zdawało się być takie proste.
- Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję Kim. Za wszystko. - po czym dodał - Koniecznie wpadnij.
- A mówiłam, że jeśli chcecie trochę prywaty to wystarczy mi powiedzieć - Claire Lockhart nie było trochę dłużej, niż wymagała tego sytuacja. Jej twarz była uśmiechnięta, kiedy szła od strony ich pleców. Miała wrażenie, że to co zrobił Dean nie zostało zauważone. Byli zbyt zajęci sobą, chyba. Póki co robiła dobrą minę.
- Słyszę że Kimmy znowu się czepia naszej gwiazdy. Kochana, nie każdy jest taki jak ty niestety. A faceci to już tym bardziej. Jeśli szukasz grzecznego, to nasze Brownie co najwyżej. Co tym razem odwalil? - nauczycielskiemu tonowi głosu towarzyszyło mnóstwo ruchów, w tym składanie ręcznika w kostkę, usadowienie się na piasku, bezwstydne ściąganie spodni, aby pozostać w skąpych figach oraz usadowienie się polnagimi pośladkami na piasku. Ani razu nie spojrzała na znajomych. W końcu była zajęta rozbieraniem się i, chyba, szykowaniem na coś
- Wiesz Marty, że loża pedagogiczna i tak będzie nas pilnować? No chyba, że jesteś na tyle zdolny by zrobić ukrytą imprezę, ale to chyba jest niewykonalne, niestety - zwróciła się do chłopaka, tym razem na niego spoglądając. Kątem oka widziała zajętego Anniką Deana, ale udawała, że jej to nie interesuje.
- Nikogo się nie czepiam - odpowiedziała Kimberly, przyglądając się wesołej Claire. - I to raczej niegrzeczne nazywać kogoś Brownie… - ruda machnela ręką na tę uwagę koleżanki.
- Zamierzasz iść pływać? - spytała, przyglądając się najpierw przyjaciółce, a potem przenosząc wzrok w stronę jeziora i pływających w nim ludzi.
Zmrużyła lekko oczy i oprócz Kena i Lindsay ujrzała tam Deana z Anniką.
- Nie mieliście uczyć się fizyki? - Kimberly spytała nieco podejrzliwie. Wcześniej tego nie zauważała, ale głupia nie była i zaczęła łączyć ze sobą elementy misternej układanki Claire.
- Nie, umawialiśmy się na później. - ukręciła łeb tematowi, bez zająknięcia. Pouczenie o murzynku puściła w niepamięć.
- A ty idziesz pływać? Albo ty Marty? - Claire spojrzała na chłopaka z zainteresowaniem.
- Nie, ale chętnie przeniosę się na pomost - odpowiedziała Kim.
Już i tak była spakowana, więc jedynie wstała, otrzepała się z piasku i poczekała na reakcję pozostałej dwójki.
- Bardzo chętnie popływam - odpowiedział sportowiec rudej koleżance. Po czym wstał i udał się w kierunku jeziora.
Zanim Danny zameldował się na plaży, zajrzał do pomieszczenia ze sprzętem, bo był pewien, że wcześniej mignęły mu skitrane gdzieś w kącie leżaki. No i nie pomylił się, wystarczyło tylko przesunąć kije do hokeja i już wracał z prostym leżaczkiem pod pachą. W domku przebrał się w kąpielówki z odpowiednim nadrukiem i eksponując swoją wyrzeźbioną klatę oraz sześciopak ruszył na plażę, gdzie znajdowali się już chyba wszyscy. Piasek był przyjemnie ciepły, a ciemne okulary na nosie pozwoliły mu bezproblemowo przyglądać się wielkim cyckom Lindsay a potem to samo uczynił, gdy znalazł się przy Claire. Rozłożył leżaczek obok dziewczyn i uwalił się na nim, zakładając ręce za głową i eksponując przy okazji swojego bicka i tricka. Słońce fantastycznie prażyło.
- To się nazywa życie, nie, gołąbeczki? - rzucił, zerkając w stronę obu koleżanek. - Świetnie wyglądacie tak swoją drogą. Claire, nie za gorąco ci w tej koszulce? Może powinnaś bardziej eksponować swoje walory, bo masz co. Ja tam uwielbiam dziewczyny, które mają trochę więcej ciałka, bo przynajmniej jest za co złapać. To oczywiście komplement. - Podrapał się pod wydepilowaną pachą. - Kim, ty też się z niczym nie krępuj, tu sami swoi - rzucił i otaksował wzrokiem pływającą nieopodal Annikę. Może i była z niej zimna rybka, ale ciało miała niczego sobie.
- Ty lubisz prawie wszystko, jedynie płetwal błękitny jest bezpieczny - Claire dogryzla mu z uroczym uśmiechem, nie ukrywając tego jak bardzo mu się przygląda. Nie mogła powstrzymać się od krótkiego parskniecia śmiechem.
- A i tego płetwal nie może być pewien, zwłaszcza, gdy jestem nietrzeźwy. - Zaśmiał się, poruszając miarowo brwiami znad oprawek okularów. - Czy to moja wina, że jestem stuprocentowym samcem? Wy jesteście po prostu wspaniałe, was trzeba kochać. Na wiele różnych sposobów. - Wyszczerzył się do Claire.
- Byle jak najdłużej i najmocniej- odparła powsciagliwie, jak najbardziej dwuznacznie mogła. Miała wrażenie, że Kim zaraz strzeli ją w łeb.
- Da się zrobić, moja droga, wierz mi, mam możliwości. - Uśmiechnął się szelmowsko. - Będziesz... będziecie dzisiaj na imprezce, nie?
Kimberly przewróciła oczami. Nie nadawała się do takich rozmów. Nawet nie wiedziała czy w ogóle chciałaby. Rzuciła tylko okiem na Danny’ego, potem na Claire i ostatecznie zdecydowała się ich opuścić.
- Jak mówiłam, idę na pomost. Mam dość tego piachu - oznajmiła, strzepując piasek, który przykleił jej się do łydki, po czym poszła w stronę drewnianego pomostu.
- Ale ona sztywna, nawet w takich warunkach... - Danny rzucił, ni to do siebie, ni do Claire, patrząc na oddalającą się Kimberly. Moment później zerwał się z leżaczka i pobiegł na pomost, gdzie stała dziewczyna. Jednym mocnym, energicznym ruchem wziął ją na ręce, zamachnął się i wrzucił piszczącą Kim do jeziora. - Jak tam woda? Może być? - Danny rechotał.
Nikt jednak nie odpowiedział, a Kim nie wyplywała na powierzchnię.
Za Kim odpowiedział Ken, który aktualnie znajdował się za daleko by ingerować, co nie przeszkodziło mu wydrzeć się na połowe przybytku, niczym syrena przeciwnalotowa z drugiej wojny światowej.
- KURWAAA TY ZJEBIE, ZAPIERDOLE CI MATKE!... Nie zaraz… kobiety się szanuje. OJCA CI WYJEBIE W KOSMOS! - Jako szanujący się obywatel, prawdziwy dżentelmen i co najważniejsze przyjaciel Kim. Danny wiedział jedno… miał przejebane, gdy tylko Larkins wyjdzie na brzeg, co już to właśnie robił w przyśpieszonym tempie.
- Kim? No nie wygłupiaj się! Jak chcesz mnie zrobić w jajo, to ci słabo idzie! - Krzyknął za nią Danny, ale widząc, że dziewczyna wciąż nie wypływa, rzucił tylko pod nosem. - Ja pierdolę!
Po czym skoczył do wody i zanurkował pod powierzchnię, rozglądając się za Kimberly.
Jednym posunięciem Danny zmalał w oczach Claire. Takich wyglupow prędzej spodziewalaby się po kimś młodszym, bardziej durnym. Zerwała się na równe nogi i pobiegla w stronę pomostu, wskakujac do wody za Kim. Nawet jeśli Danny ją wyciągnie, to watpila w to by przyjaciółka miała ochotę na jego bliskość.
Moment później Calistri wypłynął z nieprzytomną Kim, którą - z pomocą Claire - wyciągnęli
na brzeg. Danny nachylił się nad jej twarzą.
- Oddycha. - Zaczął klepać dziewczynę po policzku. - Hej, Kim, obudź się! Mam jej zrobić sztuczne oddychanie? - Spojrzał na spiętą Claire. Nawet w takiej chwili piłkarzyk nie potrafił zachować się poważnie.
Co innego Claire, która była bardzo mocno zdenerwowana i daleka od beztroski, jaką dotychczas prezentowała. Klęczała obok Kim, której leżące ciało oddzielało ją od Dannego, czyli w rezultacie byli bardzo blisko siebie. Ruda była cała mokra, od włosów, których kolor pod wpływem wody ściemniał, przez biały T-shirt, który oblepiał całe jej ciało, podkreślając każdy kształt i marszcząc się w miejsach, gdzie materiału było zbyt dużo, aż po blade nogi, które dodatkowo były teraz całe w piachu.
- Czyżeś się z chujem na łby pozamieniał?! - naskoczyła na Dannyego, popychając go niespodziewanie. Przybrała groźnego wyrazu twarzy, jakby miała ochotę go zatłuc. Krzyknęła na tyle głośno, że zebrani w okolicy plaży za pewne ją słyszeli. Gdyby Kim usłyszała to przekleństwo, to pewnie by skarciła Claire, że “tak to się nie wyrażamy, koleżanko”. Delikatnie ujęła głowę przyjaciółki i odgięła ją do tyłu, niespiesznie, podtrzymując palcami żuchwę. Póki oddychała, nie zamierzała robić nic innego prócz próby wybudzenia.
- Kim, Kim wstawaj, obudź się, bo ojciec po ciebie przyjedzie! - zagroziła pół żartem, klepiąc lekko po twarzy dziewczynę, choć wcale się nie śmiała.
Marty słysząc krzyczącą Claire wyszedł z jeziora, jeszcze nie wiedział co się zdarzyło. Gdy tylko zauważył leżącą na ziemi mokrą przyjaciółkę ruszył w ich kierunku biegiem. Był cały mokry i miał na sobie jedynie kąpielówki, ale nawet o tym nie myślał.
- Co tu się odpierdala- wrzasnął dobiegając do Kim.
Tymczasem amerykańska lokomotywa w postaci podkurwionego nosorożca aka bezmózgiego Kena, nadciągała i chyba wszyscy bogowie tego świata, nie byli w stanie zatrzymać tej rozpędzonej góry tłuszczu i mięcha, która za swój cel obrała niefortunnego żartownisia.
- ZABIJEEE!!!
Lindsay aż zapiszczała stojąc po uda w wodzie na widok wygłupów innych, ale zaraz wyskoczyła z jeziora jakby czaił się tam potwór z Loch Ness.
- Niech jej ktoś zrobi res.. re.. no.. rehabilitacje!
Marty domyślił się, że Kim padła ofiarą głupiego żartu. Jego tolerancja w tym momencie się skończyła.
Danny widząc rozpędzoną lokomotywę w osobie Kena odskoczył od Kim i rzucił.
- Chyba zostawiłem włączone żelazko, bawcie się grzecznie.
Po czym wziął nogi za pas i po prostu spieprzył z miejsca zdarzenia. Lepsze to, niż zostać przerobionym na marmoladę. Akurat Ken nie miał raczej szans, żeby dogonić Calistriego, ale mógł próbować. Larkins był wielki i ociężały, a Danny miał wydolność młodego boga. Mógł sobie pobiegać dookoła obozu, nie miał z tym problemu.
Marty ruszył biegiem za Dannym chcąc mu sprawić tęgie manto. Jako koszykarz był bardzo zwrotny i miał dobre przyspieszenie.
- Poczekaj, ja ci kurwa dam!
- Na kanapkę goooo!!! - darł się opętańczo Ken, który fakt faktem może i miał krzepę, ale do sprintera było mu daleko. Został więc szybko pozostawiony w tyle, ale to go wcale nie zdemotywowało. W końcu… te bicki same się nie zrobiły na dobre słowo. Larkins był uparty (i głupi) jak osioł, a więc nie zamierzał popuścić… a i w żeby dawno nikomu nie dał.
-Kennnnnyyyyyy! Przestań! Niech ktoś się ruszy! Ona umiera! - panikowała nad koleżanką blondynka machając rękami jak opętana.
- Lindsay, nie drzyj się bo obudzisz ryby! Jak wyskoczą złe z jeziora to zjedzą Kim… A potem ciebie - zganiła blond koleżankę i westchnęła ze zmęczenia. Claire pomału miała dosyć, nigdzie chyba nie zazna już spokoju. Wciąż próbowała obudzić nieprzytomną przyjaciółkę, kontrolowała jej oddech i nie odstępowała na krok.
- Kimberly Hart, twój ojciec zabiera cię do domu! - groziła jej udając ton pani Hoy. Właśnie to udawanie uzmysłowiło jej, co się stanie jak do fizyczki i innych dotrze, z jakiego powodu chłopaki się pobili. Albo że w ogóle się pobili. No i po imprezie, świetnie!
- Ja pierdole, Lindsay! Weź coś zrób z Kennym, przecież jak oni się pobiją, to nauczyciele nam zabronią wieczornej imprezy i nawet drinka sobie nie strzelisz! Zbieraj tipsy, cycki w garść, spinaj poślad i biegnij za nim! Dajesz dziewczyno, od ciebie zależą nasze losy, powstrzymaj tę lawinę! - dopingowała blondynę, która czasami uważała się za przyjaciółkę Claire. Ruda nie miała pojęcia czemu ta piękność się do niej przywaliła, ale prawdopodobnie spowodowane było to przestrzenią między uszami… Albo ktoś jej nagadał,że rude nie mają duszy i pożerają dusze niemiłych dziewcząt. Czy tam jakąś inną legendę.
- NO RUCHY! - popędziła ją krzykiem
Blondynka nabrała powietrza w płuca i ryknęła na cały głos…
A jednak nie, bo nauczycielka była szybsza więc Lindsay stała tak przez chwilę wstrzymując oddech, aby zaraz go wypuścić i zwiędnąć niczym balonik.
- WYSTARCZY!!! - Nagle na horyzoncie, jakby wyrosła spod ziemi, pojawiła się pani Hoy, stając na drodze Kena i Marty'ego. Twarz miała czerwoną, a wszystkie mięśnie zdawały się być napięte, niczym postronki. Wyglądała, jak Anioł Śmierci. Jak ktoś, kto miał wielką ochotę rozerwać Danny'ego, Kena i Marty'ego na strzępy. Za nią wyszli Lambo i Marshall. - Cokolwiek się tutaj dzieje, już się skończyło!
Niewysoka fizyczka stanęła z dłońmi zwiniętymi w pięści opartymi o biodra i gromiącym wzrokiem wpatrywała się w młodzież, która w chwilę zamilkła.
- Co się tutaj wydarzyło? Co się stało Kimberly?
Gdy Claire wyjaśniła, Lambo wziął dziewczynę na ręce i wraz z Kate ruszyli do punktu medycznego, próbując ją ocucić.
- Przeginacie, chociaż nie jesteście tutaj nawet jednej doby! - Warknęła Hoy głosem zimnym, niczym zamarznięte jezioro. - Bez głupich żartów i bez bijatyk! Jeśli coś takiego się powtórzy, osobiście wsiądę do autobusu i wywiozę do St Cloud tych, którzy będą psuć atmosferę! - Odwróciła głowę, krzycząc w stronę Danny'ego. - A ty Calistri módl się, żeby pannie Hart nic się nie stało!!! Razem z Larkinsem i Blake'iem zapracowaliście sobie na całotygodniowe obieranie ziemniaków! Kropka!
Hoy odwróciła się na pięcie i niemal wojskowym krokiem ruszyła za resztą nauczycieli.
Patrząc za odchodzącymi nauczycielami, Claire wszystkiego się odechciało. Poklepała Lindsay delikatnie po ramieniu.
- Wiem, że dałabyś radę piękna. - pocieszyła blondynkę, która tak jak szybko się nadęła niczym rozdymka, tak też uleciało z niej powietrze. Claire podniosła się i poszła do wody by wypłukać piasek z rąk i nóg. Niemal natychimast posmutniała
Marty zatrzymany przez Hoy rzucił się bez siły na piasek. Chciał sobie wszystko ułożyć. Było mu z tym źle, że prawie pobił kumpla, ale także z powodu jego zachowania wobec Kim. Był w kropce, a jedyne na co miał ochotę to zimny alkohol.
- A.. No.. znaczy.. Jasne, że bym dała! Nawet się nie boję złych ryb! - wypięła dumnie pierś, ale zaraz spokorniała.
- Ale nie mów im, że chciałam krzyczeć, co? - poprosiła koleżankę Lindsay. - I co z Kim? Zrobią jej tę rearanżację?
- Resuscytację. Re-su-scy-ta-cję - poprawiła uprzejmie, siląc się na uśmiech. Nie chciała wprawić ją w zakłopotanie, a jedynie nauczyć małpę nowej sztuczki. Claire obmyła ręce i wyszła z wody.
- A, i nie martw się rybami. Chyba je wystraszyłaś i uciekły. Wiesz, wzbudzasz respekt - zaśmiała się słabo i puściła Lindsay oczko
- Też ładnie - podsumowała nowe słowo blondynka i też się uśmiechnęła - Ale uważam, że i tak należy się komuś słuszny oklep za tę całą sytuację - dodała już całkowicie poważnie krzyżując ręce na pokaźnych piersiach. Claire widząc to, poczuła się jak mały, brzydki karaluch. Stała obok blondynki niczym zwykły bidol, co to go nawet na nową torebkę nie stać. Przestawała się pomału dziwić, co chłopaki w niej widzą; otóż widzą wiele. Mimo, iż niegrzecznie było tak wgapiać się w cycki koleżanki, to aż nie mogła oderwać wzroku, przyciągały spojrzenie jak ogromne orbity i ich planety.
- Tak, pewnie tak. - potwierdziła zahipnotyzowana i dopiero po chwili się otrząsnęła. Przeniosła spojrzenie w inne miejsce.
- Pewnie i tak mu nie darują
Danny zbliżył się nieco, ale nie za blisko, w razie, gdyby jednak Kenemu i Marty’emu odbiło i znów zaczęli go gonić.
- Dobra, to był głupi pomysł, zluzujcie już. Sorry, jak tylko Kim się obudzi, to ją przeproszę. - Uniósł ręce, jakby się poddawał i zebrał na najbardziej przepraszający ton, jaki mógł z siebie wykrzesać. Tak naprawdę pomysł wcale nie był głupi, tylko skąd mógł wiedzieć, że Kim nie potrafi pływać? Kto, kurwa, w tych czasach nie potrafi pływać! Żenada. Przez to wszystko będzie musiał tylko obierać te jebane pyry. Niewarto było.
Claire pokręciła głową i nic już nie mówiła. Pozbierała rzeczy swoje oraz Kim i opuściła niespiesznie plażę. Danny odprowadził ją wzrokiem, chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie odpuścił. Skrzywiony ruszył powoli w stronę domków. Zupełnie zeszło z niego powietrze i jakoś nie miał już ochoty na pogadankę z nikim.
Marty podniósł się z piasku po usłyszeniu słów Danny’ego. Chciał coś mu odpowiedzieć, ale nie wiedział co, więc powolnym krokiem także opuścił plażę zrównując się z Claire. Chwilę szedł obok niej w milczeniu.

Dean wreszcie pojawił się na plaży. Ścigał się z Anniką w wodzie, a potem wyszli na brzeg, organizując kolejny wyścig - tym razem pieszy. Zakończyło się remisem i dopiero teraz zdołał złapać oddech. Czuł przyjemne pieczenie w mięśniach oraz lekkie zawroty głowy. Wokół obozu było tyle świeżego powietrza. Łatwo o hiperwentylację.

- E... - zawahał się, widząc pustą plażę, na której jeszcze chwilę temu roiło się od ludzi. Teraz nie było nikogo. Jak gdyby Anioł Śmierci zstąpił z niebios i zabrał wszystkich z sobą. - Jest tu kto?

Wzruszył ramionami, po czym skierował się do pomostu i wdział pozostawione ubrania. Na sam koniec miał nałożyć buty... ale że wokół nikogo nie było, to zrezygnował z pomysłu. Usiadł, zamoczył stopy w jeziorze i zaczął pluskać nimi w rozgrzanej wodzie. Zdawało się tak spokojnie.



~ * ~

Kimberly ocknęła się niedługą chwilę później, kompletnie nieświadoma wydarzeń, jakie miały miejsce po tym, jak Danny wrzucił ją do jeziora.
Leżała na jakimś łóżku, a wokół niej zebrani byli wszyscy nauczyciele, jacy wybrali się razem z nimi na wycieczkę.
- Gdzie… Gdzie ja jestem? - spytała jeszcze nieprzytomnym głosem Kim, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej.
Wtedy zorientowała się, że była cała przemoczona, a włosy posklejane miała od mokrego piasku. Wtedy też przypomniała sobie o tym, co miało miejsce na plaży i szybko odpowiedziała sobie sama na własne pytanie. To musiało być skrzydło szpitalne, do którego została przeniesiona po wyłowieniu.
Nagle zrobiło jej się strasznie wstyd. Całe to zamieszanie przez nią i przez to, że nie potrafiła pływać, a w głębokiej wodzie paraliżował ją strach.
- Przepraszam - powiedziała, obejmując się rękami i przyglądając się każdemu z nauczycieli. Wszyscy, prócz pani Hoy, mieli zatroskane miny, ale pojawiła się tez widoczna ulga. Kimberly nie było nic poważnego, miała się już dobrze.
- Będę musiała o tym poinformować rodziców - oznajmiła surowo Hoy, kierując swoje słowa do pozostałych wychowawców i zupełnie ignorując Kimberly.
Hart przeszył nieprzyjemny dreszcz. To było pewne, że jeśli jej ojciec dowie się o tym, co zaszło, przyjedzie do obozowiska w mgnieniu oka, by zabrać ją z powrotem do domu.
Wszelkie słowa protestu, wyjaśnienia czy prośby nie miały sensu, pani Hoy uparcie stała przy swoim. Na jej niekorzyść jedynie działał brak zasięgu i przymus wybrania się do budki telefonicznej oddalonej o przynajmniej pół godziny piechotą.

Kiedy Kimberly zbierała się już do opuszczenia skrzydła szpitalnego, pojawił się w drzwiach Danny ze słowami przeprosin na ustach. Powiedział, co miał powiedzieć i wyszedł. Kimberly jedynie przewróciła oczami. Za nic miała sobie słowa Calistriego, bo dobrze wiedziała, że nie były szczere. To nie był typ osoby, która potrafiła szczerze przeprosić, szczególnie, że kompletnie nie interesował się nikim innym, jak tylko sobą. Wielkiej różnicy by mu nie zrobiło, gdyby wtedy Kim utopiła się w jeziorze. Dlatego też żadnej różnicy nie zrobiło Kimberly to, że przyszedł i ją przeprosił. Nadal miała go za kompletne zero, dupka o wygórowanym ego, który bez pieniędzy swoich rodziców byłby nikim.

~ * ~

To był bardzo ciężki dzień dla Kimberly Hart. Najpierw niemalże się utopiła, gdyby nie szybka reakcja kolegów, później odbyła ciężką rozmowę ze swoją przyjaciółką, a na koniec przeprowadziła kolejną niezbyt miłą rozmowę z przyjacielem jej starszego brata, który okazał się totalnym frajerem i kłamcą.
- Connor kazał mi się tobą opiekować! - wrzasnął van der Veen. - Naprawdę myślisz, że tylko przez przypadek cały czas na siebie wpadaliśmy?!
W Kimberly wtedy coś pękło. Wspomnienia brata, z którym już długi czas nie miała kontaktu, puste obietnice i dziwne gierki wyprowadziły ją z równowagi.
Nie odwróciła się. Nie zatrzymała się. Dała się ponieść impulsowi i zrobiła coś wbrew zasadom, które wpajali jej całe życie rodzice. Coś, co mogło okazać się momentem przełomowym w jej życiu i charakterze, a co dla innych było zwykłym, często nadużywanym gestem.
Idąc wciaż przed siebie pokazała Deanowi przez ramię środkowy palec. Na usta cisnęły jej się różne słowa, lecz nie chciała nic mówić. Była wściekła. I smutna. Łzy cisnęły jej się do oczu.
Weszła do domku i trzasnęła za sobą drzwiami. Kompletnie zignorowała leżącą na łóżku i owiniętą w ręcznik Claire. Wyszarpała z walizki jakieś ubrania i weszła do łazienki, których drzwiami też trzasnęła. A potem oparła się o nie i osunęła się na podłogę, wybuchając płaczem.

Zbliżał się czas imprezy. Kimberly w ogóle nie miała ochoty wybierać się na spotkanie ze wszystkimi. Nie miała ochoty przebywać w towarzystwie Danny’ego i równie podłego co on Deana. Nie była w nastroju na zabawę. Właściwie miała wielką ochotę pobyć całkowicie sama. Przed opuszczeniem domku wrzuciła więc do swojego plecaka latarkę, scyzoryk i książkę, po czym pożegnała się z Claire, rzucając jedynie “do zobaczenia na imprezie”, choć wcale nie zamierzała się tam zjawić.
Oczywiście nie zamierzała zaszywać się po zmroku w nieznane rejony, a tym bardziej do lasów, w których mogły przebywać dzikie i niebezpieczne zwierzęta. Udała się po prostu do budynku, w którym znajdowała się jadalnia. Zamierzała zaszyć się tam w jakimś kącie z latarką i książką i tak spędzić ten wieczór, dopóki nie poczuje zmęczenia i
ochoty na powrót do swojego łóżka.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 23-06-2017, 20:51   #29
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
współwinni zbrodni: Czytboy i gościnne Kenshi


Poruszenie na pomoście przyciągało uwagę. Ruch, pokrzykiwania i śmiechy, mieszały się z cichszym szumem wody, uderzającej o wysłużone, omszałe podpory. Jezioro w przeciwieństwie do lasu i dusznych, nieklimatyzowanych domków oferowało orzeźwiający chłód, jakże przyjemny w zestawieniu z lejącym się z nieba żarem. Szukającej drogi nagłej ewakuacji od pozostałych Vesnie para kajaków wydawała się spełnieniem marzeń. Zupełnie jakby jasny promień światła padł prosto na chyboczące się łódki, fundując rozwiązanie przynajmniej części problemów. Szybko pokonała pas trawy i stukając obcasami o drewniane dechy, podeszła z uśmiechem do grupki pływaków.
- Znajdzie się jeszcze jedno miejsce? - spytała, poprawiając oparty o ramię parasol.

- Jasne, wskakuj! - Danny’emu aż się oczy zaświeciły, gdy zobaczył Vesnę. - Fajnie, że chcesz się z nami zabrać. Pływałaś już kiedyś czymś takim?

- Ja mam wolne. To pakuj się. - powiedział Brooks wskazując głową na puste, przednie miejsce w kajaku. - Tam są wiosła to weź sobie jakieś. - machnął znowu wskazując na przystań. Zerknął w górę ale Słońce smaliło tak po skórze jak i oczach więc widział głównie stojącą nad sobą sylwetkę Chorwatki. - I ten. Moglibyśmy już odpłynąć bo się reszta zleci a ja na taką zgraję sprzętu nie mam nie? - wyjaśnił Brooks z wciąż pociętą i napuchniętą twarzą po wczorajszych przygodach.

Pytanie odrobinę skrępowało brunetkę. Popatrzyła na Danny’ego przepraszająco i rozłożyła ręce w geście bezradności.
- Ja… nie mijala okazji, ale szybko się uczę - podsumowała pogodnie, za poradą Brooksa zaopatrując się we wskazany suwenir. Ciężki, podrapany kawałek drewna źle leżała jej w rękach, nie miała jednak zamiaru narzekać. Ostrożnie podeszła do krawędzi molo i przysiadłszy na deskach, powoli rozpoczęła proces pakowania do kajaku, co stanowiło dość ciężkie przedsięwzięcie, gdy na plecach dyndała gitara, a dłonie zajmowało wiosło - Gdzje płyniemi? - rzuciła pytaniem, dzieląc uwagę miedzy towarzystwo i chwiejną skorupę na wodzie. - Jack… byłbyś ta miły i pomógł? To straszni buja.

- Nie słuchaj go. On żartował z tą rybą. - powiedział Jack gdy Vesna wpakowała się do środka. Łypnął okiem i tym drugim z rozciętym łukiem brwiowym i zaklejonym plastrem też na Danny’ego dając znać by się spacyfikował z takimi odzywkami. - Masz gitarę? A ten. A umiesz zagrać coś punkowego? - instrument mu się wydał bardziej ciekawy od skrzypiec z jakimi najczęściej widywał Chorwatkę. Właściwie to nawet nie wiedział, że na gitarze też gra. No ale gitara była zdecydowanie bardziej punkowa niż skrzypce więc jakby Vesna mogła coś zapunkować to by było naprawdę zajebiście. - A płyniemy tak sobie. Będzie jakieś miejsce to się zatrzymamy. - machnął ręką Brooks najwyraźniej nie przejmując się docelowym miejscem przybicia do brzegu.

- Alien Ant Farm, Nirvana, Papa Roach, Bad Religion… inne żiczenia?
- Vesna wyszczerzyła się, siadając wygodniej z przodu łódki - Jak ty zajmiesz się wiosłowaniem, mogę pograć, nie problim - wzruszyła ramionami, odkładając wiosło i łapiąc za gitarę - Coś tam ja zna i zawsze można… imprjowizowac’.

- Dobra. Ale połóż wiosło przed sobą by nie zgubić. Albo wsadź do przodu kajaka jak dasz radę. - Brooks zgodził się wiosłować za dwójkę ciekaw muzycznych talentów Vesny. Odbili od brzegu i Brooks miarowo wiosłował wodę zastanawiając się co wybrać. - Może Nirvanę? - zapytał zerkając na plecy i ciemne włosy Chorwatki.

W odpowiedzi uderzyła w struny, wydając z instrumentu pierwsze takty. Przymknęła oczy i nagle nawet piekące niemiłosiernie słońce przestało jej przeszkadza. Kołysała się w rytm muzyki, nucąc do kompletu pod nosem i wybijając rytm stopą. Wydawało się, że w jednej chwili za pomocą paru ruchów dłoni, znalazła się w innym świecie, a to co widziała pod powiekami musiało ją niezmiernie cieszyć.
- Jak będzie ci ciężko to powidz, my sje zmienimy… znaczy wezme wiosło - rzuciła przez ramię, na moment otwierajac lewe oko.

- Jest dobrze. Zasuwaj dalej. - odpowiedział z uśmiechem Brooks. Brakowało co prawda wokalu ale kurde ta Ves to jednak miała smykałkę w łapach do tej muzy. A myślał, że gra tylko jakieś Bethoweny czy inne takie głupoty na tych skrzypcach a tu jednak proszę jaka niespodzianka. Zapowiadała się całkiem fajna ta wycieczka. Przynajmniej teraz na te kajaki. - Nie wiedziałem, że umiesz grać na gitarze. - powiedział do pleców Vesny.

- Ty dużo o mnie nie wi - zaśmiała się dźwięcznie, odchylając głowę do tyłu. Muzyka niosła jej przyjemność, cieszyła się, że może się nią dzielić jeszcze z kimś. Grać coś, co nie wymaga pełni skupienia i niemego odliczania taktów aby zmieścić się w odpowiednim tempie - Na gitarze, skrzypcach, wjolonczeli, harfje, fortjepainie, flecie, kortiabasie, waltornji, pierkusji. Próbowała dzwoni rurowe… tylko jakoś nie chcą… grac’ dobrze. Tydziń tjemu zaczęła się uczić saksofonu… ale dopiero poczatek. Jak się naumi to też ci może zagrać - zaproponowała i zaraz dodała - O ile będziesz chciał. Albo mogę cię nauczyć gitary. Nic trudnego, a koi smutek i relaksuje.

- Grasz na perce?
- to wyznanie zaskoczyło Jacka. Laski na perce to była rzadkość. Z gitarą czy skrzypcami spoko. Ale na perce no to było rzadkość. Brzmiało trochę jakby Chorwatka mogła robić za małą orkiestrę. Nad jej propozycją zastanowił się. Grać na gitarze? To było ciekawe. Gitary były punkowe. I metalowe też. W ogóle gitary były kozackie. Grać na gitarze? Brzmiało kozacko. - No… Nie wiem. Pan Parker mówi, że ja się łatwo denerwuje. I mam problemy z tą. Agresją. I skłonność do przemocy i takie tam pierdoły. Znaczy, że powinienem coś sobie znaleźć. Jakieś ujście. Tak skumałem co gadał. Nie wiem czy dobrze. Znaczy no wiesz, te gitary to fajne i takie punkowe no ale no mnie wszystko jakoś się samo rozwala. Nie wiem jak. No jak tamta ściana w babskim kiblu. No kurwa mać, powinni dać mi medal czy coś, że ich uratowałem. A te dwie stare prukwy na mnie wskoczyły jakbym nie wiem co zrobił. Rozwalił ścianę czy co. - westchnął Brooks wiosłując przez jezioro. Myśli popłynęły mu od jednego skojarzenia do drugiego i jakoś czuł, że znów adrenalina mu skacze w żyłach jak sobie przypomniał o tamten cholernej ścianie i tych laskach co się darły a nawet rzucały go czymś tam i jeszcze tą całą chryję co wyszła potem. O co ta pretensja!? Samo się przecież zrobiło a o tylko wypadł przez ścianę. No zdarza się. Co? Nikt nigdy nie wypadł przez ścianę czy co?

Wystarczyło jedno, głupie słowo. Nazwisko wyciągnięte ze zwykłej codzienności, by twarz Vesny przeciął bolesny skurcz. Simon prześladował ją nawet tutaj, pośrodku jeziora i kilkaset mil od St Cloud. Wciąż nie potrafiła wyrzucić z głowy echa ich ostatniej rozmowy, choć usilnie próbowała, zajmując się czymkolwiek, byle nie dać wspomnieniom pola do popisu. Nie miało to sensu, przecież dopiero przyjechali i mieli przed sobą cały tydzień w leśnej głuszy, zaś po powrocie…
Westchnęła dyskretnie, ciesząc się, że dzięki ustawieniu tyłem do rozmówcy, nie widzi on jej twarzy. Nad głosem panowała, mimika była kompletnie inną rzeczą.
- Ja słyszała… o tej ścianie. Brzmiało groźnie. Cieszę się, że nic ci sje nie stało. Musiała być stara i zmruszala. Dobrzi, że nie upadła na ludzi, bo by byla tragedia. - wykrzesała cały optymizm, jaki jeszcze w niej siedział, przyjmując lekki, współczujący ton. Grana melodia również się zmieniła, zwalniając do spokojnego, kojącego rytmu.
- Pan Parker dobrzi mówi, trzeba sobi znaleźć odskoczni, swoją własną. Muzika dobra… i ty sje nie przejmui. Ja dużo gitar mam w domu, jak któraś pęknie, to ci da nową. A próbowałeś malować? Albo grać w jakiś sport? Zmęczenie też dobre, wypala gniew. Każdi z nas ma swoi diemony, Jack. Sztuką jest… ech - westchnęła, szukając gorączkowo pasujących zwrotów. - Nie ma sensu z nimi walczyć, ale nauczyć się z nimi współżyć. Karmić… żeby spały. Jesteśmi jacy jesteśmi, nie zmienimy tego. Ali my możemy… znaleźć kontrolje… wybacz, brakuji mi słów - uśmiechnęła się niepewnie, spoglądając przez ramię - Będe ci griać i uczyć, zobaczi będzie fajnie.

Jack wiosłował chwilę wpatrzony w plecy grywalnej towarzyszki i przemijający wody krajobraz. Z perspektywy kajaka wszystko wydawało się wysokie i duże. - Znaczy ten. Ja jestem normalny nie? Nie mam żadnych demonów ani jobla okey? - powiedział niezbyt pewny czy dobrze rozumie brunetkę siedzącą z przodu. Nie miał z tym problemów. Chyba. Znaczy pan Parker nie mówił, że ma i on sam też nie uważał, że ma bo przecież wszystko przez pech i złych ludzi. - Lubię ten kawałek. No a z gitarami spoko. Tak tylko mówiłem. Wiesz jak coś się zepsuje to ja mogę naprawić. Ale nie wszystko. Z gitarą miałbycm chyba problem. - wyjaśnił co nieco swoje motywy i znów przemilczał kilka machnięć wiosłem. - A z tą ścianą to dzięki. Wczoraj to się mnie nikt nie spytał czy jest okey. Tylko darli się za ten prysznic i tą ścianę. - pożalił się towarzyszce. Chyba była pierwszą osobą co wreszcie powiedziała mu coś miłego o tej cholernej ścianie. A nie jak zwykle co wszyscy się na niego darli i obwiniali.

Chorwatka pokręciła nieznacznie głową, a jej uśmiech stał się odrobinę krzywy. Powinna bardziej się przykładać do lekcji angielskiego z Sam zamiast… zajmować się innymi czynnościami niebyt pokrewnymi nauce. Dzięki temu obeszłoby się bez nieporozumień i ciągłych fau pax.
- Agriesja, mielancholja… złe uczucia które w nas mieszkają. O to mi chodzjilo. Wszysci je mamy, ale nje wolno sje im podawać i pozwolic’ aby wzijeły kontrolę. Ty jest całkowicie normalni, Jack - wyjaśniła drobne nieporozumienie, mając nadzieję, że tym razem niczego nie pomiesza. Przestała grać i zamiast ściskać gryf, podniosła dłoń do szyi. Chwilę przy niej majstrowała, odwijając optymistycznie kolorowy szal, by następnie zamoczyć go w wodzie. - Przyłożi do twarzy. Jest ciepło, a jak ciepło to sje bardzi puchnie. Zrobi ci sje lepiej, a ja będę spokojniejsza - wyciągnęła materiał za plecy.

Co prawda bardziej z tego wyszła opaska zahaczająca o sporą część głowy a nie okład na twarz ale i tak było fajnie.
- No pewnie, że jestem normalny. Tylko ciągle mam pecha. I trafiam na wrednych, cwaniackich typów. - burknął Jack wznawiając wiosłowanie. Jakoś jednak zrobiło mu się lżej ja ta Chorwatka okazała mu dobre słowo i
- Dzięki Ves. - powiedział Brooks przestając na chwilę wiosłować i przewiązując sobie zmoczony szal na głowie. gest a nie darła się się jak wszyscy.

- Nie ma sprawi. - dziewczyna wróciła na poprzednią pozycję, w powietrzu znów popłynęła muzyka. - To już wie, gdzie isc’ jak zatnie futerał skrzypiec, albo zamek w domku. Ja ma dwie lewi ręci do praci takiej… i papa by zawału dostał, jakby z młotkim mnie zobacził. Nie pozwala mi ćwiczyć na boisku, a co dopiero machać młotikm. Ty zdolni skoro umie takie rzeczy, a teraz wygląda… wyglądasz jak Rambo - zażartowała, podsuwając temat bardziej optymistyczny niż pech. Skoro chłopak miał smykałkę do majsterkowania należało zająć go właśnie tym. Pokazać plusy, zamiast minusów i podbudować komplementem. Prosty zabieg, którego nauczyła się od ich szkolnego psychologa. Sapnęła cichutko, kotwicząc wzrok na szybko zbliżającym się brzegu i drugim kajaku, który już zdążył do niego przybić. W ich wypadku napęd stanowiła jedna para rąk, szło więc wolniej - Nie jestem ani cwana, ani wriedna. Będziesz chcjal pogadać, albo coś się stani to… wal śmiało? Tak sje mówi?

- Rambo to miał mięśnie. I fajną spluwę. I nóż. I łuk.
- gdy padło imię znanego filmowego i firmowego herosa Brooks przypomniał sobie z czego znana jest ta postać a czego on sam nie posiadał. Ale samo porównanie mu się spodobało. - No jak nie jesteś cwana ani wredna to będziesz mieć chujowo w życiu. - powiedział po paru machnięciach wiosłem w trosce o przyszłość tej miłej kajakarki. No co prawda nie wiosłowała ale była w kajaku i wydawała się ok a nawet fajna to Jack był gotów przymknąć oko. - Ale ten. Wiesz jakby coś ktoś ci jechał albo co to mów. Ja tam mogę wziąć go za chabet. Wiesz mnie na opinii nie zależy i tak mnie pewnie po wczorajszym wyjebią ze szkoły. Chuj im w oko poradzę sobie i bez nich. - Brooks chciał być miły ale miał kłopot z tego okazaniem. Przynajmniej słowami. Nie miał pomysłu co właściwie powinien teraz powiedzieć. Próbował się więc chociaż zrewanżować ofertą pomocy.

- Dziękuję Jack - Vesna słuchała, a gdy nastała cisza powiedziała to, co zwykle w podobnych sytuacjach trzeba powiedzieć, choć tym razem nie była to tylko formułka, ale szczera wdzięczność, przeganiająca chłód z okolic splotu słonecznego - Jakby chcjeli, to już by cię zawiesili, więc ty nie ma się co martwić. Nikomu nie zrobiłeś krzywdy… trwałej. Wipadki chodzą po ludzjach, takie życie… i nie musisz siam sobje radzic’. Od czegoś są przyjacjele, prawda? - wylała z siebie wiaderko optymizmu - Ty się mną nie martwi, ja i tak niedługo wyjedzie… a na razie jest w porządku. Tutaj mili ludzie… i tacy wyluzowani. Chyba że pani Hoy, ale nie ona jedna tutaj.

- No właśnie. - choć towarzyszka z przodu kajaka tego pewnie nie widziała Jack pokiwał głową zgadzając się z jej tokiem myślenia. - Nikomu właściwie nic się nie stało. Przesadzają i panikę sieją. Właśnie jak mówisz, wypadki. Przecież rany to normalne, że czasem jakaś ściana się zawali albo ktoś się potknie i uderzy głową w ławkę. Jej. Co dzień takie rzeczy się przecież zdarzają. - doszedł do wniosku, że dotąd z tą Chorwatką jakoś się specjalnie nie zadawał ale właściwie jest w porzo. Mówiła z sensem i jak tak mówiła to sam Brooks nabierał przekonania, że to wszystko to był przypadek. Tylko pechowo zakręcony wokół jego pechowej osoby. No dobra trochę tam temu tumanowi pomógł wpaść na tą ławkę. A tamtą rurę i ścianę trochę pokopał. Ale przecież nikt poza nim nie musiał o tym wiedzieć prawda? Jakby wszyscy ludzie było tak w porządku jak Ves to by wszystkim żyło się lepiej i spokojniej. Dlatego czujnie zwrócił uwagę na dalsze słowa Chorwatki. - Wyjeżdżasz? Kiedy? Dokąd? Na studia czy coś? - w sumie to nie było takie dziwne. W końcu ostatnia klasa i sporo osób się rozjeżdżało. A do tego Ves była chyba muzyczką czy artystką czy coś to w ogóle kosmos jak na podwórkowo - uliczne horyzonty Brooksa. Chociaż teraz to myśl, że ta czarnulka wyjedzie jakoś wydała mu się bardziej przykra niż gdyby miał wyjechać ktokolwiek z tej bandy co chodził z nimi do szkoły.

Zadane pytania położyły się cieniem na bladej twarzy gitarzystki, przeganiając goszczącą tam dotąd pogodę ducha. Westchnęła ciężko, wzruszając ramionami i obracając twarz w stronę opuszczonego niedawno brzegu. Podobało się jej w St Cloud, zdążyła polubić tutejszą społeczność, a nawet zadomowić się na tyle, na ile pozwalała sytuacja. Myśl o tym, że po raz kolejny przyjdzie pakować walizki i wyjeżdżać tam, gdzie na co dzień otaczać ją będę ludzie gdzieś o dekadę starsi, a harmonogram dnia wyznaczą ścisłe, rygorystyczne podpunkty, serwowane przez nauczycieli i managera - wzdrygnęła się, zmieniając chwyt, by zagrać coś kompletnie innego. Melodia zwolniła jeszcze bardziej, stając się nostalgiczna. Metallica to to nie była i pewnie Brooks wolałby coś z repertuaru właśnie tego zespołu, jednak akurat ten utwór pasował do nastroju Vesny. Sam więc pchał się przez ręce na struny.
- Po zakończeniu roku szkolnego. Do Nowego Jorku… potiem pewni znowu do Europi. Za pół roku jest… ważni konkurs. Taki międzynarodowi… pari już wygrałam - przyznała głucho, wpatrzona w kołyszącą się na wietrze trzcinę - Papa i monsieur Bourass chcą, żebym wrócjila na scene i grała… a ja bym chcjala do szkoły isc’. Aktorskiej. Ale nie mogi - pokręciła głową, wyraźnie przybita - I nie chce wyjeżdżać. Nie ma jednak co czarnojwidzić na zapas - zmieniła podejście, próbując znaleźć pozytywny punkt widzenia - Ty na studia idzie? Masz pomysł co dalej?

Jack zawahał się słysząc ton i słowa Ves. O co jej chodziło? I ta melodia. Jakoś mało pocieszna. Znaczy no ładna i znajoma ale no mało pocieszna. Jakby smutna chyba nawet. Wahał się wyczuwając tą rozbieżność. Chyba fajnie było wyjechać z tej dziury i jeździć po świecie i być jakąś tam gwiazdą. No chyba. Chociaż lepiej było być gwiazdą rocka albo metalu no albo punka no ale w sumie i tak chyba lepiej było być gwiazdą niż siedzieć tutaj. Więc o co jej chodziło? Wiosłował chwilę w milczeniu zastanawiając się jak to ugryźć.
- No to źle? Jak stąd wyjedziesz? Fajnie jest chyba podróżować po świecie nie? Nie lubisz? - nie mógł tego rozgryźć więc po prostu zapytał. Europa. Nigdy nie był w Europie. I pewnie nie będzie. Wątpił by kiedykolwiek wyjechał za granicę. Chyba, żeby w totka wygrał. To by pojechał na Bahamy czy co. Ale nie wygra bo nie gra. Więc psu na budę z takimi planami. Laska coś chyba nie jarała się tym wyjazdem. Tego nie rozumiał ale wyczuwał to, że się nie jarała.
- Ej. - w końcu nie mając innego pomysłu puścił wiosło i jedną dłonią położył na ramieniu dziewczyny siedzącej przed nim by jakoś dodać jej otuchy. - No jakoś to będzie. Nie wiem jak tam masz ze starymi i w ogóle tam u siebie. Ale może zrób z nimi deal? Wiec pojedziesz na ten konkurs a potem zrobisz co będziesz chciała. Do tej szkoły aktorskiej czy co. Wiesz coś im dasz i oni niech ci coś dadzą. - nie miał pojęcia czy to jest realne ale nic innego nie przychodziło mu do głowy.
- A ja na studia? - puścił jej ramię i wrócił do wiosłowania. Roześmiał się wesoło. - No coś ty głupków to nawet do wojska teraz nie biorą a co dopiero na studia. To nie dla mnie. Ja tu zostanę. Na tych ulicach i dzielnicach. To jest mój świat. - powiedział zdając sobie sprawę z jak bardzo innych światów pochodzili z tą siedzącą o pół metra od niego dziewczyną i jak bardzo odmienne mieli opcje i perspektywy.

- Ty nie jest głupi, Jack - Vesna od razu zaprzeczyła ostatniemu wywodowi Brooksa, wkładając w stwierdzenie całą pewność siebie jaką posiadała. - Ty możi być kim chce, robic co chce. Zostać, wyjechać. Ma wybór. Chce to jak ja sje ustawi to cje ściągnie. Euriopa… trochu inna jest, ale - zacięła się, przez dobre dwie minuty skupiając się tylko na graniu. Skoro chłopak miał zdolności techniczne, mógł się zaczepić gdziekolwiek. Naprawiacze zawsze byli w cenie, osoby z umiejętnościami technicznymi, sprawiające że ich świat dział na poziomie, do którego przywykli.
- Ja od dziecka gra, nie jest źle. Do kopani rowów i tak sje nie nadai. Nie uniesi łopaty - uśmiechnęła się wesoło, maskując smutek za maską pogody ducha - Ja zrobiła już… dieala. Obiecała coś mamie, dała słowo. Nie może… jej zawieźć, byłobi jej przikro… gdzjekolwiek teraz… - urwała, by odkaszlnął i dodać - Teraz nie możi marudzic’, tylko brac’ sje do pracy… byłoby samiolubne, gdyby zrobila inaczej. Zawsze tez może odwiedzać… przyjacjół. Tego raczej nikt mi nie zabroni. I Skype jest, to idzje prawie na żywo porozawiac’. Świat nie taki dużi, jak jest intiernet.

Jack wiosłował i znów nie wiedział co odpowiedzieć Ves. Znaczy jak wziąć pod uwagę, że nie chciał jej urazić i przesiewając przez sito tego co skumał o czym chyba mówiła. Co jak co ale to, że każdy ma szansę, że ma ster w rękach i takie tam dyrymały tu uważał za propagandę bogatych ludzi. Taka tam ściema by tacy jak on się nie burzyli i zapchać im usta, że niby mają jakieś opcje. Zresztą jakoś chyba był za tępy na to bo nie widział siebie w takiej roli jaką miała Ves. Ale nie chciał jej robić przykrości mówiąc to na głos. - No to nie wiem Ves. - przyznał w końcu bo jak jednak to było tak skomplikowane w sieci obietnic, zobowiązań i celów to docierało do niego, że tak w pięć minut to mu tego nie wyjaśni a i właściwie nie był pewny czy chce się w to wgłębiać. Za to takie porady co mógł uszyć pewnie były o nic nie warte więc chyba lepiej bylo się przymknąć. - A ten. Idziesz na ognisko wieczorem? - zapytał by zmienić temat a nic innego mu nie przyszło do głowy.

- Jeszcze nie wi - zmianę tematu przyjęła z ulgą i radością, wracając w rejony powszechnie przyjęte za beztroskie. Czuła się dziwnie spięta, rozmawiając o sprawach prywatnych z rówieśnikiem. Do tej pory podobne żale wylewała Simonowi, jego dręcząc niepewnością, oraz niechęcią do wizji machiny zmian praktycznie nie do zatrzymania. Zostawić ten kawałek azylu, za jaki uważała liceum i St Cloud, jedno z niewielu miejsc, gdzie czas zdawał się toczyć powolnym, utartym rytmem, gwarantującym pozory normalności. Tam nikt nie latał na złamanie karku, wiecznie się spiesząc z powodu permanentnego spóźnienia w wykonywaniu planu dnia bieżącego. - Prawdopodobni tak, będzje na ognisku… już nie pamięta kiedy ostajtnio jadla pieczoni ziemniaki, albo pijanki… a możi ty chciałby pojechać do Nowego Jorku po szkole? - spytała nagle, wyrzucając na głos świeżo zakiełkowaną w zwojach mózgowych ideę. - Papa nie mijałby nic przeciw, ma wielu znajomych. Coś by znalazł ci na początek, a potem byś już sobje poradzil, bo mądry i zdalni jestes’ . Ja z nim porozmawia jak wróci - obiecała, a gdzieś na dnie serca poczuła ukłucie nadziei. Cudownie byłoby móc mieć do kogo się odezwać na żywo w nowym mieście.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 23-06-2017, 22:37   #30
Konto usunięte
 
brody's Avatar
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Prażące niemiłosiernie słońce, błękitne niebo i leją się z niego żar. Tak, kurwa, właśnie tego potrzebowała ta banda niedojebańców, by rozpocząć swoje radosne harce. Niczym troskliwe misie, czy inne zjebane teletubisie, w podskokach ruszyli taplać się w wodzie i smażyć swe wymuskane ciałka na plaży.
Czego zdrowy człowiek może potrzebować do pełni szczęścia? Jasne, że poparzeń słoneczny. Brawo, kurwa brawo! Inteligencja i logiczne myślenie, znowu górą.
Oblejcie się benzyną i podpalcie - efekt będzie ten sam - mruknął pod nosem.

Do tego oczywiście flirty, flirciki, zdrady i pierwsze miłości, jak w prawdziwym brazylijskim tasiemcu. Kwiat, kurwa, amerykańskiej inteligencji. O! Bogowie! Dokąd zmierza ten naród? Dokąd zmierza dumna i niegdyś potężna cywilizacja Okcydentu?

Odpowiedź była prosta i jakże smutna, choć banda pluskających się pokurwieńców nie miała oczywiście tego świadomości.
Samozagłada, iście piękne samobójstwo, gatunku ludzkiego.

W tych apokaliptycznych czasach, nie pozostawało nic innego, jak wspiąć się na drzewo i ze słuchawkami na uszach i błogim uśmieszkiem patrzeć na ten chocholi taniec przygłupów.

Gdy ostatni aktorzy kosmicznego dramatu, zeszli z piaszczystej sceny i on także ruszył wolno w stronę domków.
Zbliżał się wieczór, a na ten Harold miał kilka iście szatańskich pomysłów.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.

Ostatnio edytowane przez brody : 25-06-2017 o 01:03.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172