Przez łukowato sklepione okienko widziała obracające się koło. Jednostajny szum wody towarzyszył jej w dzień i w nocy.
Zamku nie pobudowałem, tak rzekł. Lecz to coś lepszego niż stodoła. Po prawdzie, w murowanym młynie rzecznym można było się bronić nie gorzej niż w niejednym zamku, który widziała po drodze.
Rzekł też, że ksiądz w Cvitanach niewiele może, i zaczęła się zastanawiać, czym dla Diabła jest moc. Spodziewała się spotkać powłóczącego nogami, bełkoczącego nieskładnie starca. Tymczasem Pavel Hospudka okazał się mężem krzepkim i rzutkim, o bystrym wzroku, silnych rękach i nader sprawnym umyśle, pomimo że włosy pokryły mu się już śnieżną bielą. Przekazał Annie dokument dzierżawy młyna, wystawiony na Oldrzycha, mieszczanina cieszyńskiego. I osobny, kierowany do wampirzych władz Pragi, iż Gangrele są tu za jego wiedzą i przyzwoleniem. O Annie żaden z listów nie wspominał, ale ojciec Pavel, być może z własnej woli, a może powodowany rozkazem, oprowadził ją po kościółku i zakrystii, wychodzącej na ogrodzony wysokim murem cmentarzyk.
- Miejsca mało, a gospodyni nie mam. Zechcecie, to was tu w domu bożym przygarnę.
I nie wiedziała Anna, czyj to dom, ale na pewno nie był boży. Nie towarzyszył jej tam nieprzyjemny dreszcz i opór, jak w innych kościołach.
Nie zdecydowała jeszcze. Lubiła patrzeć na obracające się koło, a wieści od Aureliusa nie było. Trzy noce temu wyprawiła ghula do Pragi. Etienne przyjął zarówno sakiewkę, którą złożyła mu w dłoni, jak i towarzyszące gotowiznie słowa.
-Mężczyzna ma swoje potrzeby. I swoje wydatki. Szczególnie jeśli w domu czeka na niego puste łoże.
Nie rzekł wtedy nic, nie było go długo, a teraz wrócił. Spodziewała się, że będzie cuchnął nierządnymi dziewkami i wińskiem, i już układała w głowie stosowny komentarz, będzie miała jak znalazł, gdy zdrajca wespnie się do jej komnatki.
Pachniał białymi różami, których cały wiecheć przywiózł jej z Pragi. Lekko podwiędły po drodze. Złożył je na stole i wahał się chwilę, w końcu usiadł.
- Lizawieta to mieszczka. Żyje przy jatkach, jej ghul jest szanowanym rzeźnikiem – zrelacjonował bez wstępu. Anna uniosła brwi. Nie wiedzieć czemu, spodziewała się po córce Aureliusa czegoś bardziej wysublimowanego niż, nawet szanowana, rzeźnikowa.
- A kamienica? I Baresch?
Pokręcił głową.
- Co z Bareschem, nie wiem. Kamienica spłonęła półtora miesiąca temu.
Za pazuchę sięgnął i wydobył zawiniątko z lnu. Coś co chronił przed dotykiem i wpływem własnego ciała kilkoma warstwami tkaniny.
Pachnące pożogą dwa skrawki zapisanego pergaminu i nadpaloną kartę.
- Liberate – odczytała z pierwszego. - Inferno.
Ujęła w dłoń kartę i milczała długo. Uwolnij. Piekło. I to.
Czy to wróżba? Wołanie z zaświatów? Przypadek.
Odłożyła kartę i wróciła do skrawków pergaminu. Spojrzała pod cienką warstwę ostatniego wspomnienia. Na wierzchu Etienne stąpał po zgliszczach i szukał czegokolwiek, co mógłby jej przywieźć. Co by ją wyrwało ze stanu kamiennej rzeźby wpatrzonej martwo w obracające się koło, zapewniło może choć ułomek dawnych względów.
Pod spodem płonął ogień.
Anny Złodziejki przygód w ziemi żywieckiej koniec
|