Testament Torina miał swoje uroki.
Wprawdzie młoda szwaczka z Namur (jak przynajmniej twierdziła) jeszcze gdy Torin żył wahała się czy nie zakręcić się wokół ‘drugiego na zamku po zarządcy’, ale po jego śmierci i ogłoszeniu testamentu opory wszelkie już straciła. Służba (a więc i Giselle) relacje Aili i Alexandra znajdowała conajmniej napiętymi. Wszak nikt na zamku nie wiedział o ich niedawnym spotkaniu w tej komnacie, gdy tak bardzo się przed sobą otworzyli i coś między nimi… pękło? Może jeszcze nie runęła, ale zatrzęsła się w posadach bariera, mur stojący między dumną szlachcianką, a skrybą wypranym z sumienia intrygantem. Zobaczyli się w innym świetle, a choćby przelotne dotyki elektryzowały. Przynajmniej Alexa, choć przecież widział jej zachowanie. To działało i w drugą stronę. Do tego Jeremi mówił mu, jak przychodziła co dzień, jak czekała z nadzieją.
Służba nie wiedziała o tych sprawach, służba myślała, że panienka z musu interesuje się losem księdza martwiąc się o własny los. Służba wiedziała, że Aila Alexandrem w pewien sposób gardzi, a on widzi w niej dumną do przesady pusta wydmuszkę.
To samo przez służbę wiedziała Giselle nieświadoma drugiego dna.
Nie była nawet początkującą intrygantką i widać to było jak na dłoni. Do tej pory raz udało jej się z niedorozwiniętym idiotą, a to wszak epicki wyczyn nie był. Mimo to dla niej było to jakieś osiągnięcie i działała tą sama taktyką. Prostą naturalnością pomieszaną z pewnym uporem sprawienia w głowie Alexa, iż może dać mu wiele i być dla niego ważna. W ujęciu innym, można by powiedzieć, że zabierała się trochę jak pies do jeża, a trochę w tym temacie nurkowała jak dzik w żołędzie. I to może średnio działało by na skrybę w pełni sił, ale teraz sprawdzało się nieźle.
Gładząc nagie, kształtne udo odkryte spod podciągniętej sukni służebnej i patrząc na obnażone piersiAlex czuł się naprawde nieźle.
Zaprawdę miał te uroki testament Torina.
giselle uparła się, że słyszała iż babcia matce mówiła, że chłop jak cycki młode zobaczy to się go nie powstrzyma i poleci za nimi choćby na łożu śmierci leżał. Wprawdzie nie pamiętała kiedy i w jakiej sytuacji, ale z półpoważnym tonem upierała się, że terapii spróbować trzeba.
Nażarty, syty Alex napojony winem, leżał w miękkim łożu macając jędrne uda dziewki, która uparła się go uwieść i podziwiał panoramę pięknych widoków. Pytała go o różne księgi, a on reagował leniwie poddając się jej obecności i głosowi. w normalnej kondycji psychicznej taką sytuację mógłby odnajdowadx beznadziejnie infantylną i dziewczyna musiałaby sięgnąć o wiele głębiej do arsenału swych możliwości aby wywołać bezsprzeczne zadowolenie. Ale dziś na skrybę to wystarczało w dwójnasób.
I wtedy wszystko się spieprzyło, a leniwy raj zbudowany przez młoda czarnowłosą dziewkę prysł.
Krzyk Aili pełen przerażenia, wrzaski spanikowanych ludzi na dziedzińcu, jazgot ujadania psów… Nie wróżyło to dobrze. Otępiały skryba spojrzał ku oknu za którym działy się jakieś dantejskie sceny, gdy krzyk powtórzył się.
Aila.
Wspomniał o jej opowieści. O ataku, najpewniej, łowcy wampirów, a któż byłby lepszym celem na początek niż służka nieumarłego?
Zerwał się przewracając giselle na łoże i doskoczył do okna uderzeniem pięści otwierając okiennice.
Na dole wielki stary basior właśnie skoczył na pachołka leżącego twarzą do ziemi i próbującego zbierać się na czworaki, szczęki zatrzasnęły się na karku i chyba wyobraźnia dopowiedziała Alexandrowi ten upiorny trzask jaki usłyszał. W tym harmidrze wszak nie przebiłby się do jego uszu. Zbrojny wył z bólu i strachu trzymając się za twarz i kopiąc nogami po ziemi, a psiarczyk Aloise tyłem, półleżąc wycofywał się oszalały ze strachu. Kilku zbrojnych na murach pędziło ku schodom, ale byli za daleko.
W tym wszystkim Aila jak sparaliżowana półleżała kilkanaście stóp od wściekłego zwierza.
Krzyknęła znowu.
Wyprucie z woli nie miało tu wiele do rzeczy, tu wszak nie było konfrontacji, pojedynku charakterów, spojrzeń… Był tylko krzyk przerażonej kobiety. Jej. I To kim Alex się stał budując swój własny etos wokół duszy której nie złamał ani klasztor, ani wojny, ani Elijah.
Wskoczył na parapet szykując się do skoku w dół.
-
Panie!!! Nie!!! - Giselle krzyknęła ze strachu widząc co zamierza.
Chociaż rzecz działa się praktycznie pod oknami skryby, to był jeden zasadniczy problem.
Ot, blisko sześćdziesiąt stóp między oknem, a ziemią. Jeżeli nie śmierć z upadku, to choćby połamanie i zagryzienie przez zwierza już na dole.
Sytuację uratowała Aila… choć raczej nieświadomie.
Nawet nie tyle Aila co jej niedoświadczenie w kierowaniu służbą zamkową.
Pachołkowie, jak wszędzie, byli bardziej niż leniwi i wyznawali zasadę “jak masz coś zrobić dziś, to zrób to pojutrze”. Alexander budził w nich obawy, toteż choć skryba na zarządzaniu zamkiem nie znał się ni w ząb… robili co trzeba by nie oberwać gdy wymownie nakopał w dupy raz, drugi i trzeci za coś co zrobione nie było, a zrobione być powinno, nawet gdy nie wydał nikomu polecenia. Wraz z jego zniknięciem i przejęciem zarządzania tym wszystkim przez kasztelankę, nastąpiło spore rozprzężenie.
Wielki wóz drabiniasty upchany na amen i wysoko sianem dla koni, stał sobie nie ruszony od wczoraj naprzeciw stajni, pod zamkowa ściana i czekał, aż ktoś się nim łaskawie zajmie.
Dokładnie pod oknami komnaty Alexa, który nie tracąc czasu na choćby zastanowienie się czy to mimo wszystko nie za wysoko - skoczył.
Znów kobiecy wrzask rozdarł powietrze, lecz tym razem była to Giselle, która myślała chyba, że skryba oszalał i rzucił się z okna.
Alexander zaś jak przystało na kogoś, kto popisał się heroiczną głupotą, miał wiele szczęścia. Spadł w sam środek wozu, ześlizgując się gładko po sianie i zeskakując na ziemię niby kot. Gdyby to sobie tak zaplanował, to by równie dobrze nie wyszło.
Aila zaś spojrzała na niego zupełnie zdziwiona ze łzami w oczach i ustami rozwartymi jakby wciąż echo krzyku się z nich wydobywało.
Mniejsze wrażenie to jednak zrobiło na wilku, który tylko doskoczył, a widząc nieuzbrojonego człeka, znów skierował się ku upatrzonej ofierze - Aili de Barr.
[MEDIA]http://i.imgur.com/TaY0aUq.jpg[/MEDIA]
Wielki basior spiął się i skoczył prosto na nią w powietrzu zderzając się z Alexandrem, który również skokiem jakby przefrunął ponad szlachcianką. Człowiek i wilk spięli się i zakotłowali na dziedzińcu. Rozwarte szczęki celowały w szyję skryby, ale ten trzymając zwierzę odchylił się i zębiska zatrzasnęły się na jego lewym barku.
Ryk bólu rozdarł powietrze gdy ugryzienie naruszyło ranę po postrzale z kuszy nie do końca zagojoną wampirzą krwią i kilkoma dniami jakie minęły od napadu bandytów. Skryba wylądował na plecach, wilk na nim zaciskając szczęki, które mogłyby zgruchotać bark, gdyby nie szybka reakcja Alexandra. Wyjąc z bólu i spinając wszystkie mięśnie docisnął biały łeb do siebie jakby wbijając bark głębiej w paszczę drapieżnika i utrudniając mu tym zaciśnięcie jej. Wilczur zaczął się dławić i drapać, próbował odskoczyć, ale opasujące go prawe ramię Alexandra utrudniało to. Mężczyznie nabrzmiały żyły na skroni gdy z wysiłkiem przekręcił siebie i basiora zakleszczonego pyskiem na jego barku, aby mieć zwierze pod sobą. Coś jakby trzasnęło, a skryba znów zawył z bólu, mimo to udało mu się zmienić pozycję i przycisnąć ciało wilka do ziemi podczas gdy głowa zwierzęcia wykręciła się przez to pod nienaturalnym kątem. Krew ściekała po ramieniu człowieka i wydawało się, że ten poda się już lub szczęki strzaskają mu cały bark. Jednak to stary wilk odpuścił pierwszy i rozluźniając uścisk cofnął łeb. Prawica skryby docisnęła go za gardło do ziemi .
Basior charczał i wierzgał wszystkimi czterema łapami, ale nie mógł wyzwolić ani łba od zaciśnietej na szyi dłoni, ani ciała spod ciężaru Alexa. Drapał zostawiając gdzieniegdzie pręgi na ciele mężczyzny. W końcu charkot przeszedł w cichy skowyt i znieruchomiał.
Żył jeszcze ciężko dysząc i widać było, że skryba nie musiał już robić tego co zrobił nad półprzytomnym z braku oddechu zwierzem. Na wpół bezwładną lewą ręką pogłaskał lekko, wilczura po głowie. Jak z pieszczota względem starego przyjaciela. I docisnął mocniej prawicę miażdżąc gardło.
Wilk wyprężył się i znieruchomiał.
Aila, która w międzyczasie otrząsnęła się z szoku na tyle, by pochwycić jeden z hyclowatych kijów, stała teraz kilkanaście kroków dalej i patrzyła. Wystarczyła krótka wymiana spojrzeń, by Alexander wiedział, że ona rozumie dlaczego zrobił to, co zrobił.
Dziewczyna pociągnęła nosem, po czym weszła w pański ton.
-
A wy co się tak gapicie? - krzyknęła na pachołków -
Jużci panu macie pomóc, a nie się obijać. Żadnej z was pomocy. I ty tam - wskazała na jedną z dziewek, które wybiegły z kuchni -
Leć po cyrulika, ale to już!
Wydawszy nakazy, sama podeszła wartkim krokiem do rannego mężczyzny.
- Lubisz jak... jak cię podziwiają, co? - uśmiechnęła się krzywo, choć w oczach wciąż miała łzy. Ze zdziwieniem dostrzegła malujący mu się na twarzy gniew. Coś co było poza jego możliwościami od kiedy wrócił. Iskry gniewu, nawet jak nie był jeszcze do końca sobą. Jakby to co zrobił dodało mu pewności siebie. Nim jednak dał upust temu uczuciu, choćby odcinając się… zdał sobie sprawę, że leży przed nią tak jak wyskoczył z łoża. Nagi jak nowonarodzony i pełen opadającej adrenaliny oraz podniecenia walką.
Z wszelkimi tego konsekwencjami i teraz musiał się zastanowić czy nie o tym Aila właśnie mówiła, bo trzeba przyznać, że... prezentował się. Oj prezentował...
Na szczęście za chwile przybiegli pachołkowie, a jeden z nich pomyślał i płaszcz wziął, by nagość pana skryć. W ruch poszły też materiały koszul, by paskudną ranę na barku zatamować. W obliczu tego zamieszania, Aila cofnęła się kilka kroków, niepewna co robić.
- Co tu się stało? - Aila była pewna, że normalnie dodałby do tego coś choćby na granicy przyzwoitości w jej towarzystwie, ale i tak mocny ton wskazywał pewne zmiany. -
Jak on się wydostał?!
Panna de Barr mimo spąsowiałych policzków, spojrzała w oczy Alexowi.
-
To moja wina. Jak chcesz krzyczeć, to na mnie. - powiedziała tylko, lecz jej postawę cechowała dawna duma, jakby chciała dodać “jeśli się odważysz”.
Nie odwazył. Tak silny by się z nią mierzyć jeszcze nie był.
-
Ale… jak to twoja wina, cóżeś ty uczyniła?
-
Pierre, nie żyje - Aloise rzekł rozedrganym głosem. Psy wciąż ujadały, a zbrojny z odgryzioną częścią twarzy wył i zwijał się na ziemi.
Aila stała wyprostowana, choć było widać, że drży na całym ciele, a jej głos brzmiał nosowo, kiedy mówiła:
-
Chciałam zwrócić mu wolność. Torin zmarł. Nie było potrzeby go trzymać. Nie myślałam... - zaczęła się sypać.
- Wolność. - Alexander rzekł cicho i zaczął się podnosić z pomocą dwóch ludzi. W końcu ze strasznym grymasem bólu stanął na nogach.
Zaczął iść ku Aili nie zwracając zbytnio uwagi, że pachołek nie zdążył zapiąć mu płaszcz.
Ona również chyba nie o jego nagości teraz myślała. Patrzyła mu w oczy, starając się nie poddać szlochowi, który targał jej piersią. Czekała na to, co chciał jej zrobić.
Stanął tuż przed nią.
-
Wolność? Gdzie wolność? - spytał cicho.
Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc czemu tak bardzo uczepił się tego słowa. Podjęła głupią decyzję, teraz to wiedziała, życie tych dwóch tutaj (bo pewnie halabardnik lada moment wyzionie ducha) nie było warte jej górnolotnych wizji powracającego do pierwostanu basiora.
- Do lasu. - odparła tylko, z trudem wytrzymując jego wzrok.
- Do lasu… - Skryba dostał jakby w łeb. chwile milczał. -
Andrus przywlókł go tu na lata zanim przybyłem. Oszalałe zwierzę nie dałoby sobie rady... - Objął ją ramieniem. -
Nienawidzący ludzi, ale tylko przy siedliskach mogący znaleźć jakiekolwiek pożywienie. Jest wrzesień, dzieci chodzą do lasu zbierać grzyby… - Objął ją mocniej, na twarzy miał smutek.
-
Nie pomyślałam... - powiedziała szeptem, a potem załkała tuląc się do jego ramienia. To był doprawdy przeszywający płacz, jakby wyrażał nie tylko żal po epizodzie z wilkiem, ale znacznie, znacznie więcej.
Przytulił ją i głaszcząc po głowie, pocałował w skroń. Jej włosy moczyła krew z rany rozszarpanego barku, która zaczęła się zasklepiać gdy Alex tak jak przy powozie użył vitae sire w nim krążącą. Była cenna, a nie miał większych nadziei iż Elijah jest jakoś z niego ostatnio specjalnie zadowolony na tyle, żeby dać mu pić z siebie.
Ale tak było trzeba. Pęknięta kość obojczyka zrosła się jeszcze zanim sięgnął ramieniem w dół by złapać szlochającą dziewczynę pod kolana i niosąc na rękach skierować się ku jej komnacie.