Francisca popełniła błąd. Przyjęła założenia, których przyjąć w żadnym wypadku nie powinna. Przez jej ciało przeleciała fala gorąca i pomimo zimna na kark wstąpiły kropelki potu. Ksiądz nie mógł tego zauważyć, ale nawet jeśli, nie miało to już większego znaczenia.
Francisca uważała, że istnieją dwa rodzaje błędów: duże i małe. Małe to wszystkie te, które popełniamy na co dzień: grzechy, zaniedbania, głupota i wszystko inne. Duży błąd był tylko jeden: zwątpić w bożą Opatrzność. Takiego błędu Francisca wybaczyć by sobie nie mogła łatwo.
Gwałtowny stres działał na wenecjankę zawsze tak samo. Poczuła mrowienie w skroniach i czas jakby nagle zwolnił. To był dar od Pana, dzięki któremu miała więcej czasu na zastanowienie się, gdy sytuacja tego wymagała. Przez jej umysł prześlizgnęła się myśl, która po chwili wróciła i zadomowiła się na dobre. A co jeśli...
Ksiądz Tomasz okazał się dobrym chrześcijaninem i zaproponował wieczerzę. Francisca jednak stała w miejscu. Zdecydowanie za długo. Jeśli ksiądz Tomasz zadał sobie trud, aby rzucić wzrokiem na twarz kobiety zobaczyłby kogoś, kto właśnie został złapany na strasznym kłamstwie. Kłamstwie karygodnym i godnym najwyższego potępienia. Kłamstwie, za które należałoby się wstydzić do końca świata, a może nawet przez wieczność. Bo przecież kłamać nie wolno. Każdy to wie.
- Bo... - powiedziała Francisca nie odrywając nóg z miejsca chociaż reszta ciała wyglądała jakby chciała się znaleźć w innym miejscu. - Bo... bo ja nie jestem taką prawdziwą Inkwizytorką. Bo... ja pomogłam raz, gdy zobaczyłam jak jeden człowiek zrobił coś baaardzo złego - a 'bardzo' nie pozostawiało wątpliwości, że mogło być to coś równie strasznego w rodzaju spółkowania z nie swoją żoną. Zwykle uchodziło to na sucho, ale niektóre żony pechowo nie posiadały cechy: 'ujdzie ci na sucho'.
- I... - to najwyraźniej nie był koniec historii, której w żadnym razie nie opowiada się w korytarzu, ale kobieta z niewiadomej przyczyny rozsypywała się w błyskawicznym tempie - i... okazało się, że teraz jestem wielkim niebezpieczeństwie i bardzo dobry ksiądz i jego pomocnicy powiedzieli, że bezpieczniej będzie wyjechać, gdzieś gdzie nikt mnie nie zna.
- Ja... - oczy kobiety zrobiły się nagle wielkie jak talerze - ja... nie powinnam księdzu tego mówić... - złapała oddech wyraźnie powstrzymując płacz - i pewnie chodzić sama wieczorem też nie. Ale ksiądz tak pięknie mówi po łacinie, to musi być dobrym człowiekiem, a ja jestem zmarznięta i bez sił. I chyba chora.
Francisca spuściła wzrok na podłogę. Powinna utracić siły, ale stało się coś innego. Widać było niemal namacalnie jak jej cała postać wraca ponownie do właściwej szlacheckiej postawy, jakiej ją wyuczono. Twarz stężała i nabrała spokojnych rysów.
- Czy byłby ksiądz tak łaskaw, przyjąć mnie na wieczerzę i zaofiarować nocleg. Jutro rano, jeśli dobry Bóg pozwoli wróciłabym na spokojnie do siebie? - zamrugała oczami przeganiając łzy. Ksiądz Tomasz musiał mieć wątpliwości, czy to zdarzenie sprzed chwili w ogóle miało miejsce.