Dwie kobiety cicho i szybko przemykały kamiennymi korytarzami. Mrok ledwie rozjaśniany z rzadka odpalonymi pochodniami zdawał się raczej gęstnieć na drodze blondynki i brunetki. Rozglądając się za siebie, zbiegały jak najciszej po wysokich, wąskich schodach. Kilka pięter niżej, tam gdzie zaczynał się smród i jęki, zdyszana blondynka rozejrzała się i przystanęła przed drewnianymi wrotami.
- Zgodnie z umową – szepnęła do zezowatego strażnika otwierającego podwoje, pozostawiając ciemnowłosą ukrytą za załomem.
Kilku rosłych mężczyzn przywitało nowo przybyłą obleśnym rechotem:
- Z rzadka miewamy tutaj takich gości. – strażnik ze znakami ospy na twarzy ruszył z zydla, próbując odepchnąć odźwiernego, co giąć się zaczął w pokłonach na widok przybyłej.
- Gości? – jego łysy kolega z tępym wyrazem twarzy ruszył zza stołu, ocierając tłuste usta podartym rękawem - Przecaż nie miewajom tutej całkiem nijakich. – dziwowanie nie przeszkadzało mu w wyciąganiu ku jasnowłosej pulchnych dłoni z brudem niemal wrośniętym w ciało.
Kobieta wyprostowała się i żachnęła:
- Trzymaj ich z dala albo nici z umowy – spoglądała lodowato na czwartego, który do tej pory przyglądał się poczynaniom towarzyszy z odrobiną ciekawości i ulatującej nudy.
- Ać tam... troszkę rozrywki im żałujesz? Gniją tu z nudów razem z tamtymi o... – strażnik machnął za siebie ręką, cmokając głośno przez zęby, bez rezultatu próbując wyssać utknięty kawałek ości.
- No już posrańcy, zrobić mi tu miejsce! – huknął, mrugnąwszy do blondynki, prężąc się i pusząc, gdy poczuł chwilę władzy. – Stawka wzrosła. – oparł się ramieniem o mur blokując wejście.
- Wzrosła? Ustalaliśmy niedawno...
- Dawno... niedawno – rozłożył dłonie o długich paznokciach - teraz większe ryzyko. Jest po zmroku. Nie wiada kto może tutaj zawitać.. – spojrzał bystrzej na rozmówczynię - ... i kiedy.
Najwidoczniej argument przemówił do blondynki, bo zacięty wyraz twarzy jakby złagodniał.
- Ile? – spytała krótko.
- Drugie tyle – strażnik uśmiechnął się pazernie.
- Drugie tyle?! – kobietę aż zatchnęło lecz momentalnie się uciszyła. – Otwieraj – rzuciła wściekła, poddając się po chwili.
Strażnik zacmokał cicho, kręcąc głową:
- Wypłata z góry. – wyciągnał umorusaną dłoń.
Blondynka z pogardą na twarzy rzuciła mu brzęczący mieszek i dorzuciła broszę odpiętą z sukni. Strażnik nie odwracał łakomego spojrzenia od ciała ukazującego się zza dekoltu.
- Klucze. – blondynka wyciągnęła dłoń, którą strażnik niby przez przypadek dotknął podając żelazny pęk.
- Masz mniej niż pół klepsydry. – rzekł twardym już głosem – Potem zaczyna się obchód.
Machnął na pozostałych i zostawił blondynkę w śmierdzącej salce.
Dopiero, gdy echo kroków umilkło, odwróciła się ona w mrok:
- Gotowa?
- Tak – dobiegła drżąca odpowiedź.
Wiotka brunetka wysunęła się zza załomu i prześlizgnęła się ze swą towarzyszką do kolejnego pomieszczenia. Widok jaki zastała sprawił, że zachwiała się i z okrzykiem niemal osunęła na klepisko zasłane przegniłą słomą.
Lochy wypełnione były ludźmi. Smród ciał żywych i rozkładające się szczątki martwych mieszały się w chorobliwej chmurze. Jęki, zawodzenia, pochlipywania nagle wzmogły się, gdy blondynka troskliwie tuląc do siebie towarzyszkę prowadziła ją w głąb więzienia.
Liczne dłonie wyciągały się przez kraty prosząc o litość.
Brunetka załkała spazmatycznie.
Ukryła twarz w dłoniach i zamknęła oczy, dając prowadzić się jak dziecko.
Wizyta w tym miejscu odcisnęła również i piętno na blondynce, która stąpała sztywno, patrząc przed siebie i szepcząc coś z cicha ku podopiecznej.
Tak przeszły ku kolejnej części lochów, zatrzymały się przed drzwiami.
Blondynka przesunęła niewielki wziernik w drewnianych drzwiach i odsunęła się robiąc miejsce dla drugiej niewiasty. Dźwięki wywołały falę okrzyków w języku, którego żadna z nich nie rozumiała.
Ta podsunęła się i w świetle świecy zajrzała do środka, gorączkowo szukając wzrokiem czegoś lub kogoś, pozostając niewidoczną dla jeńców po drugiej stronie drzwi.
W końcu spojrzenie jej stało się nieobecne i zastygła w miejscu.
****
Nerwowo przechadzająca się blondynka doskoczyła do kobiety, gdy ta z cichym jękiem odsunęła się od drzwi. Bez pytania zasunęła wziernik i poprowadziła delikatniejszą brunetkę ku wyjściu.
- Musimy posłać wieści, gońców. – ta ostatnia szeptała, gdy po policzkach i wzdłuż arystokratycznie wyciętego nosa ciekły wąskie strumyczki krwawych łez – Musimy zapobiec... tak wiele cierpienia, tak wiele śmierci, Bertrado... – powtarzała cicho wciąż i wciąż gdy wychodziły na górę i przemykały korytarzami.
Blondynka zwana Bertradą otworzyła w końcu drzwi do komnaty i troskliwie wprowadziła do niej kompankę.
- Udałaś się na swój wieczorny spacer, moja droga? – uprzejmy i czuły głos zmroził je obie w miejscu. – Tak bardzo tęskniłem.