|
Anna była znużona błąkaniem się po ćmoku. Czas płynął tu inaczej, nie była w stanie określić odcinków czasu. Ile upłynęło odkąd pożegnała Laurentina? Kilka minut? Godzin? Dni? Czy tam pod wieżą Horaku jeszcze na nią czekano czy już postawiono na Annie krzyżyk? Laurentin zostawił ją lekką ręką. Ołdrzych by tego nie zrobił, kochany lojalny Ołdrzych, czy już przedarł sie przez śniegi? Czy rozwali wszystko w pył na wieść, że Anny nie ma i może już nigdy nie być? Co mu nakłamali bo nakłamali na pewno. Naraz z ponurych myśli wyrwał ją widok światła. Pomna, że może leźć w pułapkę ruszyła w tamtą stronę. Nie miała za dużego wyboru. Błąkać się tu po wsze czasy albo stanąć oko w oko z demonami tego miejsca. Poznała na pierwszy rzut oka tę sylwetkę kanciastą, zgarbione plecy i kołtun koloru błota na głowie. Poznała też charakterystyczny rytm, jaki łopata wydawała w zderzeniach z ziemią. Pochylony, zgięty w kabłąk, w świetle świecy zamkniętej w osłoniętej lampie, rodzic jej śmiertelny kopał grób. Nic w tym nie byłoby nadzwyczajnego, wszak był grabarzem. Tyle że nie powinno go tu być, a do tego ponad wszelką wątpliwość był martwy. Anna pomyślała wpierw, ze to mara jakaś, ale potem przeszła jej przez myśl możliwość, ze po prostu trafiła na tę drugą stronę, gdzie chodzą umarli. - Tatul? - zapytała cicho a z tym słowem odezwała sie w Annie jakaś uśpiona tęsknota. W końcu nigdy się z nim pożegnała. Nie rzekł nic, westchnął ciężko. Łopatę odrzucił, a z zakamarków cuchnącej kapoty wyjął długi ćwiek żelazny i młotek. W trzewia grobu zsunął się, płaszcz jeszcze bardziej w błocie walając i zasłaniając Annie ciało w mogile złożone. - Winienem główkę ci odciąć, córuś - odezwał się nagle. Anna okrążyła mogiłkę łukiem by zoczyć kogo tatul w ziemi chowa. Ujrzała włosy smoliście czarne i twarz bladą, o porcelanowej cerze i idealnych rysach. Rysach świętej z kościelnego obrazu i jawnogrzesznicy naraz. Oblicze bogini, kobiecości skończonej i doskonałej. Jej twarz. - Tatku, przecież to ja, Ania - powiedziała nie wiedząc do końca czy ma na myśli siebie czy truchło w dole. - Pomóż mi, tatku. Błąkam się tak długo w ciemności. Szukam mężczyzny. Ciemne loki, piękne oblicze. Pewnikiem cierpi w niewoli. Muszę go znaleźć. - To ci pomoże, córuś - stary grabarz otarł ślozy cieknące z oczu i nosa, i przytknął ćwiek do piersi złożonej w grobie Anny. - Nie będziesz się już błąkać. Spoczniesz wreszcie w spokoju. Anna osunęła się na kolana, białą rączką zasłoniła usta i patrzyła bez zrozumienia na to co dzieje się w dole. Na krew i łamane pod ciosem żebra. Poczuła lodowate łzy cisnące się z oczu a potem juz tylko wybrzmiewał furkot halek gdy znów rzuciła sie w ciemność, byle dalej od rodziciela i utraconej na zawsze przeszłości. W uszach ciągle rozbrzmiewał jej dźwięk ziemi rzucanej na powrót do grobu, ale gdy się odwróciła, ujrzała znów tylko ciemność, nieprzeniknioną noc. - Spokojnie - usłyszała za sobą wyważony głos Mikołaja. - To tylko ciemność. Sama w sobie nie jest zła ani dobra. - Tak ojcze, jak zwykle masz rację - Anna odpowiedziała na głos i zwolniła kroku. Wystawiła przed siebie pochodnę i spróbowała odszukać umysł Krzesimira. Może gdyby nawiązała z nim kontakt… potrafiłby ją jakoś nakierować na miejsce swojego pobytu? - Nadal trwonisz czas i siły na miłostki? Ważysz sobie lekce moją krew i nauki, i swój talent - w głosie ojcowym pojawiła się przygana. - A i nie jest zapisane w księgach, że nie ma na tym świecie siły potężniejszej niż miłość? - broniła się Anna. - Dlatego jeszcze nie zwariowałam, tak myślę. Po kilku chwilach Annę otoczyły zmaterializowane strzępki obrazów: rozjuszony Bożywoj, ściana tarcz najeżona włóczniami, Bożywoj uśmiechnięty, rozluźniony i nagi, śpiąca w łożu Anna. - Dziwne - rzekła na głos ciekawa czy ciemność ukazuje jej prawdziwe wydarzenia, fragmenty wspomnień czy raczej jej skrywane życzenia? Choć właściwie nie było to ważne. Ważny był Krzesimir. Ruszyła dalej nawołując jego imię. Miała przeświadczenie, mocne i niewypływające z nadziei - że ghuk żyw jeszcze. Gdyby zginął, odczułaby to, była przekonana. Ojciec pozostawał niewzruszony na jej rozpaczliwe wołania. - Jako rzecze Awicenna - oznajmił z drwiną w głosie: - Miłość określana jest jako dręczące rojenie natury melancholijnej, które rodzi się wskutek ustawicznego rozmyślania o licu, gestach i obyczajach osoby przeciwnej płci. Remedium na to jest połączenie dwojga kochanków węzłem małżeńskim, i choroba minie. Zaśmiał się krótko, zgrzytliwie. - Opuściłaś mnie dla mrzonek i fantasmagorii. - Ja jestem po ożenku i mnie choroba nie minęła - uśmiechnęła się w geście małego zwycięstwa. - Mógłbyś to zaakceptować, ojcze. Jedno nie koliduje z drugim, znaczy ty z Oldrzychem. I Krzesimirem… Choć tyle, ze Patrycjusz wypadł z tej sztafety. Mogłabym być lojalna i im i tobie. - Oszukujesz mnie, siebie i ich - uniósł głos i skrzywił wargi. - Brak ci stałości. Wytrwałości. I konsekwencji. W sumie to i lepiej. Nie będzie mi żal. Blade wargi ojca rozepchnęły wysuwane kły. - To nawet nie jestes ty! - wrzasnęła Anna i skierowała w jego stronę pochodnie. - To kraina umarłych a ty żyjesz. Nie chciała spalać krwi. Miała jej tak mało a bóg jeden wie ile czasu tu spędzi. Płomień oświetlił pociągłą, ascetyczną twarz o bladej skórze i sinawych ustach. - Młodość mówi przez ciebie - Mikołaj przewrócił oczami w sposób, który Annę zawsze denerwował. - Pełna niczym nieuzasadnionej pewności siebie. Doświadczenie uczy wątpić. Cóż, wątpię, by twoja krew uczyniła mnie bardziej żywym, jak to praktykują niektóre upiory… MWestchnął ze złością i znów przewrócił oczami. - … jednak i tak spróbuję. Skoczył, szybki jak lis, nurkując pod trzymaną przez Annę pochodnią. Uderzył ją pięścią pod sercem, gruchocząc żebra. Anna instynktownie użyła mocy Kapadocjan by pozbawić ojca przytomności. Jednocześnie pchnęła pochodnią z całych sił mierząc w pierś wampira. Kapadockie czarostwo krwi nie wywarło na Mikołaju żadnego wrażenia. Przed pochodnią odskoczył jednak, z instyktownym przestrachem w oczach, zrzucił płaszcz, którego rąbek zajął się żarłocznym płomieniem. Wyciągnął ręce, ale zacisnął je na pustce. - To tylko jedna żagiew! - syknął przez zęby. - I niebawem zgaśnie. Miał rację. Żagiew w końcu zgaśnie a wtedy pochłonie Annę ciemność i wszystkie stworzenia, które czają się gdzieś tutaj rzucą się na nią. Potrzebowała planu. Ale jak mogła znaleźć tu Krzesimira? Nie odpowiadał na jej nawoływania. Czy mógł ją widzieć z oddali? Płomyk pośród ciemnicy? Anna rzuciła się do biegu by zgubić ojca, zaraz jednak pomyślała że dopóki ma w ręku żagiew dopóty jest łatwym do namierzenia celem. Spróbowała wbić pochodnie w ziemie i sie oddalić. Kiedy Mikołaj tam dobiegnie Anna rzuci się na niego od tyłu. Wbije kły w jego kark i już nie puści. Tak też i uczyniła, ale choć poczuła, jak kręgi zgrzytnęły pod jej zębami, ust nie wypełniła jej krew. Mikołaj wrzasnął i stężał, by zaraz potem - rozpaść się w pył. Zdawało jej się, że to ten popiół osypujący się z jej sukni tak szeleści. Ale po chwili wiedziała już, że się omyliła. Gdzieś w ciemności łuski tarły o siebie, pełzł wąż. - Mary, zewsząd mary - szepnęła Anna i usiadła na ziemi obok płomyka pochodni. Był ojciec, teraz czas na węża. Będą ją tak wszyscy nawiedzać by narastał w niej obłęd. Powinna spróbować wyjść z ciała. Zobaczyć czy może animą wyrwać się na tamtą stronę, zobaczyć czy da sie skontaktować z Jitką, Liborem bądź Laurentinem. Ale wpierw tu poszukać umysłu Krzesimira, sprawdzić czy jej moce będą w tej otchłani działać normalnie. Ale nie teraz. Nie by wystawiać się wężu na pożarcie. Gdy zostawia ciało bez ducha czyni je zupełnie bezbronnym. - Podpełznij - zachęciła by przyspieszyć nieuniknione. - Kimś jest? Bozywoj? A moze sam Zoltan? Szelest rozlegał się to z jednej, to z drugiej strony. Jakby ją podchodził, jak zwierze na polowaniu. Na widok twarzy, któa wyłoniła się z ciemności, nie była przygotowana…. A może była? Oldrzych nadal miał nieludzkie, ptasie oczy, ale skórę na nagich przedramionach pokrywały łuski. Palce zaciskał na drzewcu włóczni. - Nie wierzę, ty też bedziesz chciał mnie zabić? - Anna wsparła się na ręce gotowa odturlać się gdyby włócznia poszła w ruch. - Ciebie pośród wszystkich kocham najbardziej, wiec za co? Przykucnal obok, wspierając się o włócznię, uśmiechnął z rozbawieniem, które za bardzo przypominało wieczny uśmiech żmiji. - Zdaje ci się, że musi być wina? - Sięgnął po jej dłoń i pocałował czubki palców. - Coś się na pewno znajdzie, jeśli nalegasz. - Może. Czasem kłamię, wiem, ale jestem zawsze lojalna względem swego męża. Wszystko co robię, robię po to by zbudować coś dla nas. - Nie cofnęła palców, przeciwnie, widok Oldrzycha nawet jeśli był tylko marą, przyniosła Annie cień ukojenia w jej mrocznych wędrówkach. Dotknęła dłonią jego policzka, pogładziła łuskę na przedramieniu. - Jeśli to ma mnie obrzydzić, to nie wyjdzie. Zdaję sobie sprawę, że będzie tobie… jemu - poprawiła się - dochodzić zwierzęcych znamion. To nic nie zmieni. - Łeż piękna jak twe liczko - uśmiechnął się z pobłażaniem. - Wszystko się zmienia, Anno. Czyś kiedyś nie odmówiła Diabłu więzów? Dziś pijesz krew cudzą - dla wyższej konieczności. Dorastasz - obnazył wąskie, nieludzkie zęby. - By nie powiedzieć - starzejesz się - zaznaczył dwornie. - Piję bo to nie ma na mnie wpływu gdy więzy juz mam od dawna przypieczętowane, silne i trwałe. Nie widzę w tym ni zdrady, ni starości. Z Bozywojem walczyłam jak wilczyca bo i stawka była ogromna. Utrata własnej woli. - I gdzież cię ta wola doprowadziła... - rozejrzał się po otaczających ciemnościach. - Do tego, że dziś z własnej woli podjęłabyś inną decyzję. - Nie mów mi co bym zrobiła i co myślę. Jestem tu by ratować przyjaciela. Tak jak i do Horaku przybyłam by ratować Jitkę za namową Libora. Chcę dobrze. Chcę byśmy byli silni rodziną. Nie mąć mi w głowie. - Przyjaciela… osobliwie zwiesz tę relację. Co do zamętu, nie umieściłem w twej wdzięcznej główce niczego, czego tam wcześniej nie było - przymrużył oczy, tęczówki pociemniały, z dymnoniebieskich przeszły w czerń, jakby inkaust się rozlał, twarz zaczęła szczupleć, włosy opadły długimi, ciemnymi pasmami na ramionami. - Zaś co do twego przyjaciela - oznajmił sucho Bożywoj Skrzyński - to w pierwszej kolejności jest moim ghulem. I zawsze wiem, gdzie przebywa, Anno. Zawsze. Nawet gdy zdaje mu się, że nie wiem. O ile nieludzka postać Oldrzycha była Annie ulgą, o tyle teraz cofnęła się po ziemi wyraźnie wystraszona, byle bliżej ognika pochodni. - Skoro wiesz, to mnie do niego powiedź. Lub chociaż odejdź i pozwól mi go szukać. Nie chcę cię tutaj Bożywoju Skrzynski. Spośród wszystkich tych mar ciebie nie chcę najbardziej. Zaplótł szponiaste dłonie na kolanie, wyraźnie rad z jej strachu. - Wszystko po tej stronie śmierci ma swoją cenę i nic nie jest za darmo. Lecz ty tego nie pojmujesz, prawda? Jak nie pojmowałaś w Pieskowej Skale i nic nie potrafiłaś z siebie dać. -W Pieskowej Skale zażądałeś zbyt wygórowanej ceny - syknęła przez zęby, które rosły wraz z jej gniewem. - Jaką podasz w zamian za wskazanie drogi do Krzesimira? - Rok twego istnienia to niezbyt wygórowana cena, dla odmiany - ocenił, kącik wąskich ust drgał mu w tłumionym, złośliwym śmieszku. - Wszak masz ich nieograniczony rezerwuar. - Jeśli to nie podstęp… - Zamyslila sie. - Niech będzie, jeden rok. Ale Krzesimir będzie wolny od teraz. Moje cyrografy nie dotyczą jego. - Nie widzę przeciwwskazań - wyciągnął szponiasta rękę - Na przypieczetowanie umowy pocałunek. Zaczniesz teraz, szybciej przywykniesz. - Ty nie jestes nim. Bozywojem - podniosła dłoń ale nie wyciągała wciąż w jego stronę. - Skoro mam być przez rok twym więźniem, proszę o dodatkową klauzulę. Nie podszywaj się pod osoby, które znam. Noś swą własną twarz. - Bądź tu wytworny - skrzywił się, ale kiwnął głową. - I nie więźniem. Sługą… choć wizja potrzymania cię pod kluczem ma w sobie coś kuszącego. Diabeł w tym znajdował upodobanie, nieprawdaż? - Tego nie wiem - mruknęła cicho choć bała się, że ma rację. - W takim razie prowadź do Krzesimira. Odprowadzę go pod próg chaty w lesie. Potem… jeden rok służby, żadnych masek - wstała z ziemi i uniosła pochodnie. Wstał również, wskazał pazurem kierunek. W niczym nieodrozniajacy się od innych. A jednak po pewnym czasie usłyszała płytki oddech, a potem światło pochodni wyluskalo z mroku skurczona, znajomą sylwetkę. Krzesimir dychał, choć zdawał się wycieńczony. Dała mu z miejsca krwi, jeszcze tam, w ciemnicy by choć odzyskał moc powłóczenia nogami. Doszli do wyjścia, poczuła Anna na twarzy powiew leśnego powietrza. Dała Krzesimirowi księgę rzekłszy: - Strzeż jej dla mnie. I opiekuj się Gangrelami. Bała się, że z ciemności wychyną ciemne macki i wciągną ją z powrotem do swego więzienia lecz nic takiego nie nastąpiło. Wznowiła więc marsz na zewnątrz chaty a tam lato w pełnym rozkwicie. Ani rzuciła się w oczy malutka sylwetka stojąca pod zżeranym przez drzewka murkiem. Chłopiec z sinymi wargami. Anna ujęła Krzesimira pod ramię i wlekła go siłą zboczywszy w stronę wieży Horaku tak by wyminąć chłopca. -Jitka! - wydarła się na całe gardło. - Laurentin! Libor! Pomóżcie, prędko! Gdy rzuciła za siebie spanikowane spojrzenie, dostrzegła, że chłopca nie ma już w miejscu, w którym stał. - Nie ma ich - posłyszała cichy, syczący głos. - Odeszli dawno temu. - A Ołdrzych? A wieża? Kopalnia? Mieliśmy tyleż planów - Anna szukała spojrzeniem właściciela głosu. - Jak to odeszli? Nie poczekali na mnie nawet jednego dnia? Ułożyła Krzesimira pod drzewem i znów upuściła krwi z nadgarstka wciskając mu go w usta. Musi nabrać sił. Odzyskać zdrowie i równowagę. Gdy pierwsze krople spadły na usta ghula, Etienne drgnął, zatrzepotał powiekami. Przycisnął wargi do jej nadgarstka i zaczął pić, jeszcze zanim otworzył oczy na dobre i w jego spojrzeniu pojawiła się świadomość, kim on jest i kim jest ona. - Minęło trochę czasu - oznajmił głos lekkim tonem, jakby to nie było istotne. Był tylko głos, a choć rozglądała się wokół, nie mogła znaleźć osoby, która wypowiada słowa. Czy to możliwe… że rozlegał się tylko w jej głowie? Nawiedziła ją myśl, że na to podpisała umowę. Na rok więzienia, tyle że nie ją w nim będą trzymać, a jego w niej. Czy od tego zwariuje? W wieży, tak jak przypuszczała zostały same zgliszcza, porośnięte już młodą trawą i kwieciem. - Musimy iść - oznajmiła Anna pomagając ghulowi wstać. - Nie wiem jak to się stało ale minęła już zimna. Czas tam płynął inaczej. Pozostali, jeśli na nas czekali, musieli dać za wygraną. Była głodna. Do świtu pozostało jeszcze trochę czasu, wykorzystają go na powolny marsz, w tempie na jakie Krzesimir może sobie pozwolić. Trzeba im znaleźć schronienie. Przeczekać kilka dni aż on wydobrzeje i zdolny będzie oddać Annie jej twarz, z którą się będzie mogła pojawić we młynie. W domu. - Pójdziemy do Otokara. Miał chatę niedaleko. On opowie nam co się tu zadziało po naszym zniknięciu i gdzie jest reszta. I zdaje się miała mu dług do spłacenia. |
Las nie był cichy, jak powinien być. Nocą słychać tylko zwierzęta i puszczyki. Tymczasem w niematerialne uszy Anny uderzyła pieśń, śpiewana w jakimś niemieckim dialekcie zrazu młodym dziewczęcym głosem, do którego potem dołączyły i inne. |
|
|
- Jesteś więc przywódcą watahy. Gratuluję - Anna splotła paluszki z długimi śniadymi palcami lupina a bezwiednie w myślach wyliczała korzyści jakie by płynęły gdyby ona, poprzez niego, mogła taką watahą sterować. Dałoby się zrobić? W tej chwili miała wrażenie, że bez trudu.. - Pozwoliłeś odejść Jitce i Liborowi jak przypuszczam. Pojawił się jeszcze wtedy Laurentin? I Ołdrzych? Biegł do nas przez zamieć - ta z kolei myśl jako jedyna była zdolna wybić ją ze stanu euforii i ścisnąć martwe serce dokuczliwą tęsknotą. - Pozwoliłem - potwierdził. Jego nieruchoma dłoń, choć ciepła, zdała się Annie martwa. Dopiero po chwili odwzajemnił pieszczotę i nakrył wielką prawicą jej małą rączkę. - I pojawił się pan na Horaku. Dlatego też ostatecznie nie doszło do jatki. Rzekł, żeś przegnała zło, co się zalęgło w wieży. Martina mu na to, że są sposoby, by to sprawdzić. A on na to: sprawdzajcie. Takim tonem, jakby król przemawiał - pokręcił głową. - Chyba najwięcej wampierzy ze wszystkich w watasze widziałem, ale takiego - to nigdy. W trakcie sprawdzania wyszło, że mówi prawdę. Zły duch odszedł. Co prawda Martina twierdziła, że wyczuwa coś jeszcze, ale nie jest to związane z murami, drzewami ani ziemią. Podejrzewała, że po prostu was, umrzyków, czuje. Wyszło też, że długo cię nie ma… zszedłem w ciemność razem z panem na Horaku, wołaliśmy cię, ale na próżno. Martina próbowała jeszcze potem cię znaleźć lub chociaż nawiązać kontakt, ale wszystko na nic… - A Horaku, Jitka i Libor? Odeszli razem? Potem już nikt nas nie szukał? - dopytywała się dalej i posłała pełne niepokoju spojrzenie Krzesimirowi. Wiedziała, że miał rację co do Bożywoja. Musiał drążyć sprawę a z jego gwałtowną naturą ktoś ucierpiał. Jeśli nie tutejsza wataha to Anine Gangrele. - Szukali. Wpierw wpadli dwaj, jeden ze świtą, o oczach zielonych jak liście. Drugi jasnowłosy. Ptaki się go słuchały… Pierwsi zawinęli się szybko. Ten drugi w ruinach zamieszkał, tośmy go w końcu pogonili - skrzywił się lekko i Anna zrozumiała, że Oldrzych łatwo wyprosić się nie dał. - Horaku też wracał kilka razy, aż wreszcie przy którymś żeśmy się dogadali - i my teraz tu siedzim, a on w Pradze, czy pod Pragą, nie wiem dokładnie. Wrócił tylko raz jeszcze, jak się kolejny gość rozbijać po okolicy zaczął. Bożywoj Skrzyński, podobno… - No tak - skomentowała Anna sucho, bo i na nic z tego nie miała wpływu. To już się wydarzyło i to, niestety, całkiem dawno. - Muszę im wszystkim powiedzieć, że żyjemy. A gdy mnie nie bedzie a ty nabierzesz sił mógłbyś mi zwrócić moją fizjognomię - zmierzwiła włos ghula i przytuliła go dość zaborczo. - I może swoją? Krzesimir mógłby chyba wreszcie wrócić. - Ta sztuka kosztuje - przypomniał, zerknął na Otokara. W obecności likontropa wyraźnie nie chciał mówić, w jakiej walucie płaci za swoje cuda. - Zacznę od ciebie, jak będziesz spała. Podniosła sie oznaczała poprawiać suknię, wiązania i halki, jakby szykowała się w istocie do drogi. - Coś przekazać Bożywojowi? Nadal chcesz do niego wrócić? - Powinniśmy mu się pokazać. Obydwoje - odparł ghul szybko i wymijająco. Za szybko, by się nie zorientowała, że wywinął się od odpowiedzi jak piskorz. Otokar obserwował w milczeniu jej przygotowania. - Kiedy chcesz odejść? - zapytał, gdy się skończyła doprowadzać do ładu. - Jak on wydobrzeje a ja odzyskam twarz. Pewnie niedługo - usiadła przy stole, czoło ułożyła na splecionych dłoniach. - Narazie ide jeno duchem. Powiedz… czy kopalnia działa? Obiecałam. - Nie w smak jej było łamanie danego słowa. - Trochę kopiemy - przyznał. - Ale z wilkołaka to marny jest górnik. - A duchy? Odeszły? - Większość. Trochę zostało. Służą Martinie. Nie dowierzała, że Laurentin zostawił kopalnię jak ugór. A przecież pokazywała mu kopaliny, tłumaczyła… - Przekazać coś Bożywojowi? - zapytała raz jeszcze, stanowczo i nie podnosząc głowy. - Poszedłem z własnej nieprzymuszonej woli - wyrecytował Etienne na jednym tchu, musiał to sobie obmyślać od jakiegos czasu. - W niewole popadłem z własnej nieostrożności i brawury. -To tłumaczenia. Te pewnie i tak spadną na mnie. Pytałam czy mu rzec coś od ciebie, osobistego? Właśnie wyrwałeś się ze szponów piekła, musiałeś sobie przetasować życiowe priorytety. Dojedziesz do niego pewno za kilka tygodni - Anna nie miała złudzeń, że ją zostawi. - Teraz, już, na gorąco, nie chcesz mu czegoś przekazać? - Powiedz mu, że Lederg znów przywdział własną twarz. Pewnie chce mieć pewność, że zostanie rozpoznany, gdy dobierze się rodzinie do gardeł. I że niebawem będę przy nim. Unikał patrzenia jej w oczy, opadła z niego cała pijacka wesołość. Może dlatego Anna opierała się nadal czołem o własne dłonie, by na niego nie patrzeć. By ułatwić to jemu lub sobie. - Zapyta skąd to wiesz. Skąd? Chyba nie zawierzasz majakom jakie tam na nas zsyłali? - To było prawdziwe - zaprotestował. - Barwne i żywe, widziałem go, jakbym stał obok. Powiedz mu, trzeba go ostrzec - naciskał. - Jeśli wszystko tam było prawdą to Oldrzychowi przybyło zwierzęcych znamion. Zweryfikuję to niechybnie. I ostrzegę twego pana - to ostatnie wypowiedziała z jawną urazą. - Otokarze, ostatnie pytanie. Szeryf odzyskał swego konia? Zielonooki? - Karosza takiego? Oddaliśmy Horaku, jak paktowaliśmy, by nam ziemię z kopalnią oddał. - Nim odejdziesz mam jeszcze jedną prośbę - zwróciła się znów do ghula, nadal na żadnego z nich nie patrząc. - Gdy poprawisz moje ciało, podobnie zrobisz z klaczą. Mam jeszcze trochę kolorowych kamyków z kopalni, kupisz coś i wyrzeźbisz jak tylko ty potrafisz - pogładziła woreczek przy pasie ciekawa czy nadal jest tam jej pomocny duszek-pajączek. - Muszę odkupić jakoś swoje winy w Pradze, poczynając od szeryfa właśnie. Klacz do pary to coś czemu się nie oprze, jeśli ma karego. Jeśli nie ma, klacz bedzie mu zadośćuczynieniem. Uzgodnili, że klacz odkupi Krzesimir od Lupinów. Nie potrzeba mu cudu na czterech nogach, byle była młoda i silna, resztę sobie wyrzeźbi. Otokar zaś może w tym czasie wydmuchać dla Anny kilka szklanych flakonów, jak poinformowała - na krew. Nie oświeciła go, że ma zamiar do nich spuścić jego własnej juchy. Na to przyjdzie czas gdy stworzy bardziej przyjazne otoczenie. - Kopalnia - rzekła już na sam koniec. - Mówisz ze Horaku przepisał ją na was, czyli na kogo? Na ciebie czy Martinę? - Na mnie - mruknął i potarł pobliźniony policzek. -Chcę mieć w niej udział, w zamian pomogę ją rozruszać by dawała zyski i to niemałe. Złoża są tam bogate. Ale o tym jak wrócę. Tyle czeka nas pracy. I opuściła ciało. Najpierw znaleźć trzeba Oldrzycha. Wyczuła go lecz było w tym coś dziwnego, z czym się dotychczas nie spotkała. Po prostu nie mogła tam sięgnąć, nic zobaczyć, nic usłyszeć. Prawdopodobnie znalazła się w miejscu, które w jakiś sposób ekranowało wąpierskie moce i było zabezpieczone przez złodziejkami pokroju Anny. Wszystko to ją bardzo zaniepokoiło. Gdzież on mógł być? Dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu by zabezpieczyć miejsce przed takimi złodziejami jak Anna? Czy wtrącono go do więzienia? Jeśli tak to odpowiedzialny za to musiał być Bożywoj Skrzyński, nikt inny. Dlatego tam skierowała w dalszej części swą animę a wszystko w niej buzowało i się piekliło na myśl że mąż jej może cierpieć więzienie i tortury i to z powodu jej, Anny, zaginięcia. A i pewnie swoje wycierpiał opłakując jej śmierć. A może nie? Może juz to przetrawił i zapomniał? Może teraz miejsce Anny zajął ktoś inny po tym jak Ołdrzych wygodnie owdowiał? „Gdzie on jest?!” - huknęła w głowie Bożywoja nim zdołała choćby zarejestrować otoczenie, gdzie wąż jest i co go zajmuje. |
|
Jeśli Anna pozapominała lekcje, że przy Bozywoju Skrzyńskim warto powściągnąć gniew, to teraz gryfitka sprezentowała jej tych lekcji krótkie przypomnienie. To i Aniny ton złagodniał zaraz, co wcale nie było takie proste zważając na wilkołacką juchę, która dyktowała odwrotną postawę. „Jest ze mną, bezpieczny. Udało mi się go sprowadzić z powrotem choć trwało bo dłużej niż bym mogła sądzić. A gdzie Ołdrzych?” “Gdzie jesteście?” Zaczynał się uspokajać, ale twarz ciągle miał ściągniętą. „Niedaleko Horaku. Ledwie dziś wyszliśmy z piekła na świat. Krzesimir do ciebie przyjdzie, musi trochę sił nabrać ale już się rwie. Gdzie Ołdrzych?” - ostatnie powtarzała z uporem, acz łagodnie, nawet prosząco. “Nie mam pojęcia”, przyznał po chwili z oporem, obnażenie się z niewiedzą nie przychodziło mu łatwo, czegokolwiek by ta niewiedza nie dotyczyła. Ale przynajmniej nie próbował łgać. “A powinienem? Nie mój to sługa, a sojusznik patykiem po wodzie pisany. Nie widziałem go całe lata. Pisał listy do Włodka, ale nie pojawił się własną osobą. Co dość dobrze świadczy o jego siłach umysłowych i umiejętności przewidywania” „Z Włodkiem? Listy? O czym?” - zdziwiła sie choć zaraz dopowiedziała. -„Chciał żeby mu pomógł mnie znaleźć?” “Nie będę udawał, że nie przeglądam korespondencji brata”, sarknął Diabeł i rozluźnił się całkiem, rozparł po pańsku. “Ale tykam to, co ma istotny wpływ. Na mnie i dla mnie.” Postanowił jednak okazać gest. “Polecę Włodkowi, by dał ci znać, czego tyczyły listy. To cię uspokoi?” „Obawiam sie, ze nie będę spokojna dopóki go nie zobaczę. Sam fakt, że nie mogę do niego dotrzeć jest niepokojąca. Nie zrobiłeś im nic, prawda? Gangrelom? Ze złości za Krzesimira.” “Za kogo ty mnie uważasz?”, skrzywił się ze złością. „Wszyscy wiemy, ze masz gwałtowną naturę. I słabość do Krzesimira. Nie musi być winy.” - powtórzyła słowa, tak często ostatnio powtarzane. “I miałbym ukarać za jego zniknięcie, kogo?”. Zamilkł, wyraźnie szperając w pamięci. “Tego od stajni pańskiej oderwanego, czy wiejską dziewuchę bez pojęcia o tym, jak świat działa. Czy tego flisa? Odpowiedzialność za ten wrzód, który wyrósł w Horaku, ponosi księżna Drahomira i jej zelocki totumfacki. Pozwolili mu przez lata nabiec ropą, wyhodowali to sobie na własnym boku.” „Jesteś w okolicy, trzy i pół roku później nadal go szukasz? To mi nie wyglada na zywieckie ziemie.” “Interesy Gertrudy” zełgał bez zmrużenia okiem, ale za krótko i za szybko. Gdyby nie chciał tu być, Gryfitka końmi by go nie zaciągnęła. „Musisz powiedzieć gdzie to. Bo jak ma do ciebie wrócić? Albo wyznacz miejsce w pół drogi.” - choć mówiła grzecznie to w tle pobrzmiewała chęć żeby sie wziąć za bary z całym światem. - „A co do księżnej i szeryfa, powinnam sie obawiać powrotu do Pragi? I jak sie tam urządził Ventrue? Laurentin?” “Niewątpliwie znajomość ze mną nie przysporzy ci teraz sympatii księżnej pani i szeryfa. Jesteś chodzącym dowodem na ich niemoc i dyletanctwo w rządzeniu własną domeną. Pan z Horaku, z tego co mi wiadomo, wplątał się w wojny między zborami praskich Tremere… co też nie uczyniło mu przyjaciela w Sokole. Jestem niedaleko i niebawem odwiedzę Pragę. Zatrzymaj Krzesimira do tego czasu przy sobie i nie chwal się nim zbyt ostatentacyjnie.” Zamilkł na chwilę, bawił się strużynami, które wydarł pazurami z krzesła. “Doceniam, żeś się po niego wróciła”. „Po przyjaciół się wraca.” - zmarkotniała ba myśl, ze ten przyjaciel ją niebawem opuści a wszystko w niej spina się na samą myśl orozstaniu. - „Nie wiem jak długo zostanę w Pradze. Trzeba mi szukać Oldrzycha wiec sie pośpiesz w miarę możliwości.” “Czy Włodek go widział? Gangrela”, spytał po chwili. A i owszem, widział. Ugościła ich wszak Anna krwią z wazy na zupę, a Oldrzych długo jej zapomnieć nie mógł, że mu kazała łyżką siorbać i z Diabłem deliberować kurtuazyjnie. „Widział. W zamku kasztelańskim, gdy gościł u Aureliusa. Czemu pytasz?” - Ale zaraz dopowiedziała dalej. -„A potem się frateryzował z mym ojcem, a ten Gangrela by chętnie widział martwym. Myślisz… ze to jego sprawka?” “Jeśli jest jak mówisz - to możliwe, że wykorzystał sytuację, prawda? A Mikołaj dość blisko jest z mym bratem, smętny czarny bocian. Tak, mogę Coś zrobić. Ale wysłów się z prośbą, Anno.” „Dowiedz się, proszę czy mieli coś wspólnego ze zniknięciem Oldrzycha i gdzie on moze być. Ech, miałam podbijać świat a jak zwykle plątam się by wszystkich uratować i nie utonąć.” - kontemplowała z żalem. - „Niemniej dziękuję. Że poskromiłeś gniew i nie wziąłeś odwetu na moich Gangrelach. Doceniam to. “Cóż… ja miałem przeżyć kilka lat w spokoju. Tymczasem użeram się z fochami Gryfitki i robię za tło dla jej koafiur po książęcych dworach. Do zobaczenia na balu… lub wcześniej.” „Poczekaj. Jeszcze pozostała jedna ważna sprawa. Krzesimir kazał ci przekazać iż Lederg żyje i wrócił do swej twarzy. Najpewniej by odwet wziąć na rodzinie. Masz być ostrożny. Brat twój zapewne też.” Diabeł drgnął silnie. “Skąd to wie?” „Ja… nie wiem na pewno” - Anna zaczęła kręcić i nawet nie starała się tego maskować. - „Byliśmy w dziwnym miejscu. Tam… działy się dziwne rzeczy. Ale rzekł mi, że ma pewność. Byś wziął jego słowa do siebie.” “Wezmę”, obiecał. „Do zobaczenia Bozywoju.” - rzekła i w skromnym prezencie ukazała diabłu w głowie obraz Krzesimira w wąskim łóżku, zakrytego po pierś pledem, uśmiechającego się oszczędnie i popijajacego wino, jakim był ledwie kilka chwil temu. Teraz pozostało jej zobaczyć, choć pobieżnie co z resztą. Skakała z miejsca na miejsce, widziała znajome twarze. Jitka w młynie liczy worki z mąką. Laurentin siedzi w oknie kamienicy i patrzy na Pragę, odziany jest cudnie i wygląda apetycznie. Wydaje się smutny. Libor targuje się o konia z dobrze wyglądającym szlachcicem. Tatul zasuwa borem, lasem, ciągnie za sobą osiołka, a z juków osiołka wygląda oskard. Włodek i Kasia umacniają wzajemne więzy. Alfa nie może znaleźć. Czyli Alf jest tam gdzie Ołdrzych. Moze Libor będzie wiedział gdzie się udali. Nie tracąc czasu wraca do Libora, na targ. Mówią po czesku, obstawia więc Anna, że Gangrel jest w Pradze i z powrotem pod rządami miłościwie nam panującego zielonookiego szeryfa. „Liborze, tak się cieszę, że cię widzę” zaczęła zgodnie zresztą z prawdą. Ostatnie dni na Horaku zacieśniły ich relację, choć wcześniej mocno skomplikowaną. „Udało nam się wrócić z piekła. Gdzie Ołdrzych? Nie mogę go znaleźć.” Liborowi może i nie brakowało kultury, a i z Gangreli zawsze wydawał się Annie najbardziej zimnokrwisty i wążący wszystko rozumem, nie instynktem. Teraz jednak wytrzeszczył oczy na swego szlachetnego rozmówcę, jakby w jego miejscu Anne zobaczył, a właściwie ducha Anny. „Liborze, wiem ze to dość niespodziewane ale to naprawdę ja, Anna. Skończ negocjacje, zapłać panu i odejdź w jakieś ustronne miejsce. Jesteśmy z Krzesimirem u Otokara, pod Horaku. Już mnie zdążyłeś opłakać, bo wyglądasz raczej na zmartwionego niż ucieszonego” - w ostatnie włożyła nieco humoru żeby Libora opuścił pierwszy szok. “Dowód, albo to się nie dzieje”, trafił ją myślą jak łucznik w sam środek tarczy. Szybko wrócił do siebie. „ Właśnie rozmawiałam z Otokarem. Wspomniał że po pożarze pierwszy zjawił się szeryf. Widzę, ze odpuścił ci kradzież konia. Ponoć wykupił go od lupinów Laurentin, by oddać Sokolowi?” “Właśnie widzisz, jak mi odpuścił”, odparł bez złości. W końcu się spodziewał kary. “Robię, co robiłem. Pierwej jako zaufany druh, teraz jako rab. Zabiegi Ventrue tyle zmieniły, że nie w stajni sypiam, a w podschodówce”. Urwał, by wygarnąć rozmówcy, że winien zastanawiać się szybciej, bo on całej nocy nie ma, i wiele lepszych ofert na niego czeka. „Spróbuję cię wykupić. A co z Jitką? Ułożyło się wam czy popędziła za Patrycjuszem? I gdzie u diabła jest Ołdrzych. Liborze, ja go nie widzę. To nietypowe. Mówił ci gdzie się wybiera?” Libor wstał, ignorując pokrzykiwania szlachcica. Wyszedł z komnaty i przeszedł przez karczmę pełną rozbawionych gości, by stanąć przy słupie do wiązania koni. “Oldrzycha trafił szlag. Łagodnie mówiąc. Mieliśmy kilka… bitek. Musiałem ukryć Jitkę, bo oskarżył ją o wszystko. Wiem od Alfa, że mieli jechać do Wiednia z Oldrzychem. I pojechali, gdzieś, może i do Wiednia. To było półtora roku temu. Próbowałem się wywiadywać… ale teraz mam ograniczone możliwości ruchu.” „Otokar mówił że długo siedział sam w ruinach, ale w końcu lupiny go przegnały. Czy wspominał czemu akurat do Wiednia? Czy on sie wpakował w jakieś kłopoty?” “Nie wiem nic, niestety. Wygląda na to, że nie mamy obecnie przywódcy. Chyba że Laurentina…” „A gdzie on? I jak Jitka? Nadal się w nim durzy?” “Teraz to on durzy się w niej. Nie pytaj, nie rozumiem za bardzo. “ „A ona? W tobie? Toć twoją krew nie jego popijała wtedy.” “A moja cierpliwość została nagrodzona. Nie żebym polecał podejście, ale spróbuj może kiedyś” „Jestem bardzo cierpliwa Liborze. Trzy i pół roku szukałam w zaświatach przyjaciela.” - odparła w obronie choć oczywiście Libor miał rację, była w tej samej wodzie kąpana co i Ołdrzych. - „Na razie muszę iść. Niebawem przyjadę do Pragi a pierwej odwiedzę szeryfa. Zrobię co w mojej mocy by cię wykupić i złożyć rodzinę do kupy.” Po Liborze zajrzała jeszcze duchem do Jitki, była jej to winna. Gangrelka zwyzywała wpierw Annę, jak to miewała w zwyczaju, że gdzie się ona tyle czasu podziewała, ojciec zniknął i nie ma go kawał czasu… Jazgotała i jazgotała ale Anna uśmiechała się w duchu bo Jitka chyba poczuła jakąś ulgę i się ucieszyła. Pytając o Laurentina dowiedziała się, że im pomaga. Próbuje wyciągnąć Libora, i odwiedza czasem Jitkę. Anna poleciła by mu Jitka powiedziała, że oboje z Etiennem wrócili i że jadą do Pragi, że Anna wyciągnie Libora od szeryfa i spotkają się wszyscy w młynie. Wycofała się z powrotem do ciała, do ubogiej chaty Otokara. Opowiedziała Krzesimirowi jak się sprawy mają. Trzeba im isc do Pragi i tam czekać Bożywoja. Padło słowo “bal”, choć jaki bal się szykuje w czeskiej stolicy, tego Anna nie wiedziała. Nim położyła się powtórzyła raz jeszcze swe prośby. By za dnia Krzesimir zwrócił jej twarz. By ocenił jak źle z jej plecami (tę prośbę posłała mentalnie i ze skrywanym wstydem). By kupił od lupinów siwą klacz i wyrzeźbił ją na dzieło sztuki, w jakie tylko on potrafił obracać żywe tworzywo, w swym niepowtarzalnym stylu, nierzeczywistym i eterycznym. Otokar miał zaś wrócić do Horaku, gdzie pod podłogą przybudówki powinny dalej tkwić Annowe fanty. Klejnoty, bronie i drobiazgi po zamożnej pani Adele. Poza tym mógłby wydmuchać jej kilka maleńkich flakonów. Nie rzekła mu na co one będą. Powie przed wyjazdem. Ona zaś następną noc spędziła na przeglądaniu księgi o upiorach. Miała nadzieję, że znajdzie tam jakowąś formułę na pozbycie się sinego chłopca. Nie znalazła. Została więc rozmowa z ojcem. I Otokarem, o kopalni, fiolkach i… tym co zaszło. A potem w drogę. Pierwszy przystanek Praga. Co dalej? Wiedeń? Jedno jest pewne, Anna znajdzie Ołdrzycha, zbierze rodzinę w komplecie i wreszcie będzie mogła podbijać świat. I tak straciła już za dużo czasu. |
Ojciec, którego zastała na rozstajach grób nad rozkopanych grobem kogoś, kto zgrzeszył mocno przeciw prawom boskim i ludzkim i dlatego pochowano go w takim miejscu, wpierw machnął reką, jakby jej słowa były natrętnymi muchami. Potem sarknął zniecierpliwiony i miast obrazu wychudzonego mężczyzny w habicie ujrzała ciemność, gdy odrzucił od siebie jej świadomość, zamykając się na kontakt. Właściwie czego się spodziewała, czy nie wyrzekła się ojcowskich faworów sama, z własnej woli? Tym bardziej się zdziwiła, gdy godzinę potem odezwał się sam. Anna zdążyła oczyścić mniej-więcej swą suknię, obejrzeć z satysfakcją swoją prawdziwą, odzyskaną twarz w wypolerowanej miedzianej misie i przymierzyć przed nią klejnoty po Adele Valdstein, które ukryła w ruinach, a który Otokar przyniósł jej w dzień. Zdążyła też odnotować, że likantrop wyciszony jest i zmieszany, i nie naciska już na sprowadzenie Martiny. Właśnie gładziła go po ramieniu, podpytując, cóż się dzieje, gdy nagle głos ojca zadudnił jej pod czaszką. - To istotny sojusznik czy znowuż miłostka? |
Anna odstąpiła lupina i przeszła na tył chaty. Tam przycupnęła na ławeczce i zapatrzyła się w horyzont. Nie odpowiedziała na głos. Nie ryzykowała bo i po co, tym bardziej, że uszy likantropów były nieludzko wrażliwe. “To jeno przyjaciel. Pomógł kilka razy, może pomoże jeszcze kiedyś. Wybacz, że ci przerwałam ważne zajęcia. Niby nie chciałeś mnie więcej widzieć, ale pomyślałam, że jestem ci winna wiadomość, że żyję. Nie wiem czy cię obeszło moje zniknięcie czy nie, ale nigdy nie lubiłeś żyć w niewiedzy”. “Postanowiłaś zniknąć z miłostką Skrzyńskiego”, sarknął z niesmakiem. “Tedy wieści o twym zniknięciu miałem z pierwszej ręki”. “Bożywoj ci tak rzekł?” nie dowierzała i sama sobie podpowiedziała dalej. “Nie, Włodek raczej. Twój nowy druh. Nie do końca tak to wyglądało. Ghula zabrałam bo musiałam. I z przyzwoleniem mości Bożywoja. Ale nie o to zniknięcie mi chodzi. Jeśli nie wiesz o jakie, znaczy że przez ostatnie trzy i pół roku ani raz żeś w mą stronę oka nie zwrócił.” - poczuła jak coś ją dźgnęło w martwe serce. “Zdaje się, że nie wymagasz już nieustannego nadzoru. Określiłaś się dość dobitnie w tej kwestii”. Teraz już była przekonana, że wiedział. Zarówno o jej zniknięciu, jak i powrocie. Zbyt dobrze bawił się tą rozmową. “Przywlekłam coś stamtąd.” - wyznała nie bardzo wiedząc czego właściwie oczekuje. Niechęć ojca była bardziej niż jasna. - “On siedzi w mojej głowie, ciągle do mnie przemawia. Jeśli to potrwa rok to stracę rozum. Zastanawiałam się czy znasz jakiś sposób by się pozbyć… demona. Z siebie. Lub znasz kogoś biegłego z tej materii. “ “To w istocie niełatwa i z pewnością dotkliwa przypadłość.”, przyznał ojciec po chwili. Przynajmniej przez chwilę okazując coś na kształt rodzicielskiej troski. Zaraz jednak wrażenie rozwiało się jak sen jaki złoty. ”Co słychać u Gangrela, w dobrym jest zdrowiu?” “To twoja sprawka, że go nie ma? Bo, że cię to bawi, brak mi wątpliwości.” Żachnął się duchowo, acz bardzo udanie. “Doprawdy… nie kontaktowałem się z nim.”. Zabrzmiał szczerze i podejrzewała, że tak właśnie było. Jak i to, że starannie zatarł wszelkie ślady swego udziału. “W odróżnieniu od ciebie, nawet w pospolitowaniu się z niższymi klanami nie schodzę poniżej pewnego poziomu”. Wyznacznikiem tego poziomu były władza i wpływy, tych zaś Oldrzych nie miał. “Ale nie będę udawał, że jego brak jest mi na rękę. Może i ty spojrzysz prawdzie w oczy. Lalką mu byłaś. Znudził się i cię porzucił, gdy go najbardziej potrzebowałaś” Anna zacisnęła pięści bo z ojcowskimi słowami rosła w niej fala gniewu, a był to gniew nie tylko na jego sugestie ale na myśl, że mogłyby one być prawdą. Czy Ołdrzych w istocie odpuścił? Machnął ręką? Może ma już nową lubą? Nowe sprawy? Była mu lalką? “Widać tak już mam, najbliższe mi osoby się ode mnie odwracają, prawda ojcze?” - potarła białe czoło. - “Ostatnia rzecz, i nie będę ci się naprzykrzać. Choć nie wydajesz się skory do pomocy w niczym, i w tym pewno też nie będziesz. Ja… zachorzałam” - nie wiedziała jak ubrać w słowa wstydliwą przypadłość. A myśl, że ojca by mogła ona, jak cała reszta rozbawić, napawała Annę smutkiem. - “Zaczęło się od plamki na plecach… Jest coraz większa.” “Nie mam pojęcia, o kim myślisz, mówiąc <<osoby>>”, uniósł się Mikołaj. “Ale może winnaś zatem uważniej dobierać przyjaciół? Przynajmniej ów pan na Horaku coś sobą reprezentuje. Chociażby wymarły właściwie klan. Ciekawy powrót zza bram śmierci. Rzadkie umiejętności. Ujmujący w pewien sposób… zrobił na mnie dobre wrażenie.” “Kiedyś się z nim widział? Po co? Jesteś gdzieś w okolicy?” - dopytywała się Anna zaskoczona jego znajomością z Laurentinem. Musiał więc być w istocie bardzo mocno w temacie. “Ostatnio wczesną wiosną. Zaalarmował mnie, bo wokół wieży pojawiły się ślady i miał nadzieję i powody podejrzewać, że były twoje. Kamienie nosiły twoje wspomnienie, ale nie potrafiłem umiejscowić go w czasie.” Czyli ojciec się pofatygował pod samą wieżę. Szukał jej, mimo mostów, które za sobą spaliła. Ta myśl przyniosła ulgę. “Nie rozumiem. To nie były moje ślady. Pierwszy raz opuściłam tamto miejsce wczoraj. I tylko dlatego, że weszłam w układ z siłami nieczystymi. Czyli jednak mnie szukałeś.” “Jednak?” w głosie ojca całkiem materialnie wybrzmiała uraza. “To nie jestem twym rodzicem, niezależnie od tego, czy ci się to przestało podobać?”. I zanim zdążyła odpowiedzieć, wysnuł hipotezę. “Nie dopuszczasz, że podczas gdy ty… byłaś w przestrzeni stworzonej przez upiora, jak wywnioskowałem z tego, co opowiedział Laurentin… twoje ciało pozostawało poza twoją kontrolą?” “O mój Boże” Annę przeszyła myśl prędka jak strzała i wbiła się dotkliwie w Aniny umysł. “To jasne. Rok. Wytargował ode mnie rok służby. I ten rok już najpewniej minął. Co przez ten rok robił, bogowie raczą wiedzieć. Ilu wrogów mi przysporzył. I… kogo z sojuszników wykorzystał.” “Czyli jednak?”. Mikołaj był zadowolny. Jak zawsze, gdy udało mu się coś rozgryźć. Mógłby jednak swej satysfakcji nie afiszować aż taj jawnie. “Więc… to jest ta chwila, kiedy opowiadasz mi wszystko?” “Jeśli chcesz słuchać” - Nim jednak się Anna zabrała za opowieść okręciła się na obcasiku w kałuży błocka i poluzowawszy tasiemki sukni odkryła swoją szpetną tajemnicę. - “I jest jeszcze to. Było już wcześniej, na długo przed Horaku. Ojcze… ja gniję.” - Pierwszy raz nazwała rzecz po imieniu i uderzyła ją powaga tego stwierdzenia i wszelkie jego implikacje na przyszłość. “To…” Ojca zatkało. A nie zdarzało mu się to często. “... fascynujące!” “Naprawdę? To jedyny komentarz jaki przychodzi ci do głowy!” - Anna poczęła ukrywać plamę pod ubraniem wszystko na powrót sznurując. Gdyby była w stanie pewnie twarz by jej teraz poczerwieniała ze wstydu i oburzenia. “Kiedy to prawdziwie fascynujące”, Mikołaj zdawał się nie dostrzegać problemu. “Wreszcie natrafiłaś na coś ciekawego, czemu możesz się poświęcić. Gdybym się modlił, prosiłbym właśnie o to.” “Dla siebie czy dla mnie, na zajęcie rąk czymś innym niż Ołdrzych?” - sarknęła ubodzona do żywego. - “Tymczasem póki nie mam rozwiązania choroba postępuje. Nie wiem czy będzie się dało odwrócić jej skutki. Gdy stanie się widoczna spełznę pod ziemię i już z niej nie wyjdę. Ludziom się na oczy nie pokażę” - wygrażała się. - “Nie masz pojęcia co to może być? Ojcze, miej litość.” “Nie dramatyzuj” zganił ją jak małą dziewczynkę. “Nawet jeśli stanie się widoczna, możesz znaleźć Nosferatu, spospolitować się i wytargować ich sztukę niewidzialności. Czytałem o podobnym wypadku i kapadocjanka, którą to spotkało, tak właśnie rozwiązała problem. Choć niewątpliwie miała więcej okazji niż ty, by się czymś zarazić. Niemniej, to musi być związane z tym, jak mówisz, demonem” “Kto więc jest biegły w dziedzinie demonów? Gdzie mam szukać punktu zaczepienia?” - Anna zmarkotniała. Może i sztuka niewidzialności była jakimś wyjściem ale jedynie połowicznym. Mogłaby pokazywać się innym, na krótko. Pomówić. Załatwiać interesa. Ale już nigdy nikt by jej nie dotknął. Ani Ołdrzych. Ani Krzesimir. Laurentin. Otokar. Bożywoj… Może powinna pofolgować swoim fantazjom z tym ostatnim póki jeszcze może. Żeby miała co wspominać jako strupieszałe zgniłe zwłoki snujące się nocą pomiędzy cmentarnymi kryptami. - “I mówiłeś, że Horaku jest z wymarłego klanu. Jakiego?.” “W tej chwili Włodek Skrzyński jest najszybciej osiągalnym i najlepiej wyedukowanym z mi znanych… choć możesz i powinnaś szukać innych w Pradze. Zaś Laurentin pochodzi z małego klanu z południowych Karpat. Zwali się Ugain, i jako śmiertelni byli licznym i liczącym się rodem, gdy Bułgarią rządzili jeszcze chanowie. Formalnie to jakaś linia krwi Ventrue jak mniemam, a ich odmienność wynikła z barbarzyńskich zwyczajów pogrzebowych.” „Nic to. Mam wiele do zrobienia więc sie bede żegnać.” - potarła nerwowo dłonie. -„Ojcze… cieszę się, że to między nami jeszcze nie stracone. Ułoży się kiedyś. Musi.” “Główna przeszkoda, jak mi się zdaje, zniknęła gdzieś we mgle”, odparł Mikołaj. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:48. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0