Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-01-2018, 22:42   #1
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
[Wilkołak:post-Apokalipsa] Przebudzenie z koszmaru (18+)

Rodzina…

Miron całe życie wpajał jej, że rodzina jest wszystkim. Jej rodzina, to ci wszyscy, którzy gotowi byli oddać dla niej życie. A co ważniejsze ci, za których ona sama mogłaby się poświęcić. Ale w życiu nie chodziło o poświęcenie. Od szesnastego roku życia męczyły ją wilcze sny. Później zmieniała się w bestię. Nie ona jedna w rodzinie. A jednak było to tabu. Pradawna klątwa rzucona na ich ród? Mało prawdopodobne. Dziwna choroba genetyczna? Już bardziej. Nikt nie poruszał tego tematu, jednak gdy ich karawana był w niebezpieczeństwie to ze zwykłej dwudziestolatki stawała się dwu i pół metrową bestią, rozszarpującą ludzi niczym psy padlinę. A teraz miała szansę… miała szansę dowiedzieć się tego wszystkiego, czego Rodzina jej nie mówiła. Opowiedziała ojcu o swoim śnie. Skinął głową i przemówił.

- Za dwa dni dotrzemy do Złomu. Jest w nas coś takiego, czego sam nie rozumiem. Mówią, że tuż po zagładzie tacy jak my zwali się Wojownikami Litanii. Bronili ludzi. Ale przegrali. Oni wiedzieliby co robić, żeby odbudować świat. Ja tego nie wiem - jego głos był smutny. Tak bardzo, jak tylko mógł być smutny głos ojca, który nie potrafił pomóc swojemu dziecku.

Dotarli do Złomu. Zakończyli czterystukilometrowcy szlak, w czasie którego zbierali warzywa i owoce od farmerów. Ich karawana składała się z dziewięciu ciężarówek i jedenestu samochodów eskorty. Jak co miesiąc zostawiali w Złomie jedzenie, a zabierali paliwo, amunicję i leki. Miron podszedł do córki. Miał ze sobą zawiniątko. Położył je na masce jednego z Jeepów.

- Za miastem jest pewien człowiek. Nazywają go Kartograf. Podobno ma mapy całego świata. On wskaże ci drogę na płaskowyż. Wierzę, że przeznaczenie musi się dopełnić. I wierzę, że to ty je dopełnisz. Proszę.

Rozwinął zawiniątko. Wewnątrz był jego czarny Colt kaliber .44 i obcięta dwururka kaliber 12mm. Dwanaście czerwonych nabojów do obrzyna i trzy szybkie ładowacze z sześcioma nabojami do pistoletu. Obok był worek kosztowności. Łupki srebra i dwa kawałki złota. I kluczyki. Kluczyki od terenowego auta przy jakim stali.

- My opuszczamy miasto jutro. Postaraj się znaleźć Kartografa. Później będziesz zdana na siebie. Ale wierzę w ciebie córeczko - uściskał ją.

Dom...


Mężczyzna z włócznią szedł przez pustynię. Chusty owinięte wokół twarzy chroniły przed piaskiem, podobnie jak gogle na twarzy. Wracał z miasta. Sprzedał kilka map. Kupił lekarstwa. Antybiotyk. Czekała go podróż. I choć jego rodzaj nie chorował, to on częściej myślał o innych niż o sobie.
Tym razem ktoś na niego czekał. Przed kontenerem stał samochód.Samochód jakiego do tej pory kreślarz map nie widział. Ścisnął mocniej włócznię i zastukał swoją stalową nogą ruszając na spotkanie gościa.

Samochód…


Jechał i już prawie zasypiał. Dwa dni jazdy non stop. Uciekał. Otoczyli ich. Zaskoczyli. To była rzeź. Ciężarówka przykuwała uwagę. Jeżdżąca forteca. Zaatakowali ich o wschodzie słońca. Było ich więcej. Mieli zmutowane psy. Granaty.
Elwis strzelał do nich z ckmu na dachu maszyny. Jakiś czas nawet celnie. Potem dostał kulkę w środek czaszki. CKM strzelał w piach.

On szarżował na motocyklu machając swoim wielkim mieczem. Ściął jedną głowę. A potem trafił na trzymetrowego mutanta. Efekt wirusa wymuszonej ewolucji. Miecz utknął między żebrami potwora. Motocyklista przeklął. Normalnie rzuciłby się między nich z kłami i pazurami. Ale było ich więcej. I choć czuł narastający w nim gniew, to wiedział, że nie było warto narażać życia. Miecz został gdzieś za nimi. Dogonił ciężarówkę i wpiął w nią motocykl. Później przebił się do kabiny kierowcy.

Tom, drugi z najemników był ranny. Oddał mu stery i charcząc usiadł obok.

Teraz dotarł do starej bazy wojskowej. Musiał uzupełnić zapasy. Czekała go droga na płaskowyż. Gdy wysiadł, to na piach wypadło ciało Toma. Dobre było to, że nie będzie musiał płacić żadnemu z najemników. Ruszył do wnętrza bazy.

Droga…


Dron wylądował na jego lewym przedramieniu. Jego sylwetka w pełnym słońcu kojarzyła się z sokolnikiem, którego ptak właśnie powrócił. Przyłożył do lewego oka wizjer i obejrzał nagranie. Teoretycznie teren był czysty. Tylko ta cholerna ciężarówka nie pasowała do równania.
Śladów nie zasypał jeszcze piach niesiony wiatrem. Wskazania temperatury mówiły, że silnik jest cieplejszy od otoczenia. Przyjechała niedawno. Niepozorny budynek bazy wojskowej miał co najmniej dwa podziemne poziomy. Na parterze była jedna osoba. Niżej była jeszcze jakaś sygnatura, ale póki co Luna jej nie rozpoznawała. Zagryzł zęby, zacisnął ręce na karabinie i ruszył w kierunku bunkra. Przynajmniej nie było tu jakichś dziwnych zabezpieczeń. To miejsce znalazło się na jego drodze dlatego, że zdaniem Bahu to właśnie w tej bazie mógł znaleźć mapę prowadzącą do płaskowyżu.

Kajuta...

Czekała go podróż. Długa. Dlatego właśnie wyruszył najpierw do miasta wojowników. Starego lotniskowca osadzonego na mieliźnie. Teraz, gdy nie żył już nikt pamiętający zagładę statek stał się osadą. Osadą wojowników. To tu można było kupić najlepszą broń i najlepszych niewolników. To tutaj miał kupić zapas nabojów kaliber 12,7 mm. Tak wyjątkowych i tak nietypowych na pustkowiach. A jednak, tu w mieście statku był rusznikarz, który je produkował. Zamówił ich dwadzieścia cztery sztuki. A potem zaczęły się kłopoty.

Siedział sam w ciemnej kajucie. Kajucie przerobionej na celę. Trzech mężczyzn. Tylu zatłukł. Bo chcieli jego Lucy i Vanessę. Tylko trzech. A jednak na tym pieprzonym okręcie ktoś wymyślił sobie jakieś poczucie sprawiedliwości. Powiedzieli, że zostanie uczciwie osądzony. Zabrali jego rzeczy i zamknęli. Tylko dlatego, że zamordował trzech ludzi u rusznikarza.

Statek…

Jego przybycie odnotowali wszyscy. Miasto-lotniskowiec było przez lokalnych nazywane Nagelfarem.
Stąd wyruszały najgroźniejsze wyprawy wojenne. Tu zwożono największe łupy. I tu trafił też on. Wystający dobrą głowę ponad innych. Kroczący dumnie z tarczą z kompozytu przytroczona do pleców. Szukał przewodnika. Kogoś, kto zaprowadzi go na mityczny płaskowyż. Zamiast tego doprowadzili go przed Jarla. Nie była to to długa rozmowa. W zasadzie raczej był to monolog Jarla w asyście szeregu luf karabinów.

- Tyś jest Rotogar, który w nocy włamał się do jarla Egira. Volva wywróżyła twoje przybycie. Powinienem cię stracić, ale pozwolę ci odzyskać honor. Stoczysz holmgang.

Pamięć przodków była wypaczona. Holmgang nie był już szlachetnym i uczciwym pojedynkiem. Była to walka na śmierć i życie ku uciesze gawiedzi. Najszybszy sposób pozbywania się kłopotliwych jednostek. Najszybszy sposób uczciwego sądu. Gigant stawiał opór gdy zabierano mu jego tarczę i topór.

Z celi wyciągnęli jakiegoś typa. Twarz miał nieprzyjemną. Dziwnie nierówną. W ogóle było w nim coś przyprawiającego o ciarki. Szli tak ramię w ramię. Rotogar i wyciągnięty z celi dziwak. Prowadzący ich facet trysnął jednemu i drugiemu na naga pierś i plecy niebieską farbą.

- Dziś bawicie się drużynowo. Z kręgu wychodzi tylko jeden kolor. Pod sufitem wisi broń. Wygrani zabierają fanty przegranych.

Kraty opadły. Weszli do dziwnej kopuły. Wkoło wisiało dziesięć łańcuchów. Naprzeciw byli dwaj mężczyźni z czerwonymi klatkami piersiowymi. Jeden miał stalowe protezy rąk. Drugi miał oczy zastąpione jakimiś cybernetycznymi kulami.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 24-01-2018, 18:43   #2
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Jana podjechała od frontu, zatrzymała samochód w widocznym miejscu i zatrąbiła, nie chciała być uznana za złodzieja, nie po tym jak złodziei traktowało jej stado. Odpowiedziała jej cisza, po dłuższej chwili wyszła więc z samochodu starając się swym zachowaniem przekazać gospodarzowi, że nie ma złych zamiarów. Zbliżyła się, drzwi były zamknięte, obeszła budynek i nie spotkała tam ani żywej duszy. Postanowiła więc poczekać, aż Kartograf postanowi ją wpuścić.

Rozejrzała się uważnie po okolicy, po chwili znalazła zacieniony kąt w którym mogła odpocząć i który pozwoliłby jej jednym strzałem pozbyć się tego, który chciałby ukraść jej ukochaną Walkirię, ostatnią pamiątkę po jej babce. Otto mówił, że brała ją na kolana i pozwalała jej prowadzić na każdym postoju gdy tylko mogła utrzymać kierownicę, podobno to w niej nauczyła się chodzić. Nie pamiętała jednak tego, Ezra zmarła gdy Jana miała tylko kilka lat, a stryjowi nie można było do końca wierzyć. Mówił też, że babka twierdziła, że czuje że Jana jest wyjątkowa, ale czy to nie jest to coś, co każda babka mówi o swoim wnuku. Dopiero słowo ojca przypomniały jej o tym. Poprawiła kapelusz i czekała.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 24-01-2018 o 18:52.
Wisienki jest offline  
Stary 24-01-2018, 20:28   #3
 
ShrekLich's Avatar
 
Reputacja: 1 ShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputację

Wracając przez pustynie Ferad coraz bardziej się wlókł. Był niespełna kilometr od domu, jednak wędrówka przez pustynie to jednak trochę męczące zadanie. W związku z tym postanowił chwilkę odpocząć. Pociągnął łyk z manierki, posiedział jeszcze kilka minut i wyciągnął lornetkę. Skoro i tak się zatrzymał, to warto się jeszcze rozejrzeć. Może i potrafi sobie poradzić z jakimś bandytą, albo wyjątkowo bezczelnym gnojkiem, ale wolał nie narażać się na trafienie przez snajpera. Gdy spojrzał przez przyrząd, to od razu rzucił mu się w oczy stojący przed schronem samochód. Nigdy go nie widział, a pamiętał wszystkie samochody, ciężarówki czy nawet istne czołgi swoich klientów. Czasami ktoś przyjeżdżał do niego osobiście, jeżeli potrzebował jakiejś konkretnej mapy. Nikt nie postawiłby samochodu przed samym domem, gdyby chciał zrobić zasadzkę, jednak Ferad pozostał czujny, nie jeden podstęp już widział. Chwycił swoją włócznie w rękę, zarzucił klamoty na plecy i ruszył nieco szybszym krokiem w stronę jego domu. Kierowała nim chęć zarobku (ci, którzy sami przyjeżdżali do niego zazwyczaj byli gotowi solidnie zapłacić), ale też obawa o swój dobytek.
Przed wyjściem wszystko schował, jednak wolał by złodziej nie uciekł mu tuż sprzed nosa razem z jego sprzętem i mapami. Groźbą otrzymania kulki w łeb już się nie przejmował, widział przez lornetkę już wszystko, co miał zobaczyć.

Gdy był niecałe 50 metrów od samochodu, zauważył że drzwi są zamknięte, a wokół nie dostrzegł nikogo. To wzbudziło podejrzenia, dlatego sprawdził swoją protezę, poprawił włócznie w ręku i zaczął uważnie się rozglądać po okolicy. Rzucił okiem do środka pojazdu, ale tam nikogo nie było. Powoli ruszył w stronę drzwi i z odległości kilkunastu metrów jeszcze raz spojrzał czy są zamknięte. Zrzucił z pleców kupione antybiotyki i jeszcze raz spojrzał na okolice. Gdy ujrzał w cieniu jakąś postać od razu się naprężył. Po chwili dostrzegł przy niej jeszcze broń palną, więc jeszcze bardziej się napiął. Mimo to nie zaatakował, gdyby ta osoba chciał go odstrzelić, już by to dawno zrobiła. Zakrzyknął tylko donośnie w stronę postaci: Wyłaź stamtąd i odłóż tą zabaweczkę, wyjątkowo ich nie lubię!
 

Ostatnio edytowane przez ShrekLich : 26-01-2018 o 20:41.
ShrekLich jest offline  
Stary 26-01-2018, 18:18   #4
 
noboto's Avatar
 
Reputacja: 1 noboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputacjęnoboto ma wspaniałą reputację
Pir nie był zadowolony.
Złapali go.
Teraz wylądował na arenie z jakimś typem, na domiar złego oblali go jakś śmierdzącą farbą, to nie był jego dzień.
Gdy wylądował na ringu stwierdził że to idealny moment by wyładować na kimś swoją złość... nie złość, dziki szał.
Gdy tyko dali sygnał Pir nie bawił się w podchody jak zwykle, natychmiastowa przemiana Pir urósł do ponad 4 metrów, jego ciało pokryło się pięknym ubrudzonym farbą futrem.
Natychmiast po przybraniu prawdziwej formy, szarża z skowytem na pomalowanego typa z metalowymi rękami.
Niestety poślizgnął się na śmierdzącej farbie bo ktoś ewidentnie nie oszczędzał na niej, wróg zrobił unik a szpony Pira wbiły się w ścianę.
Wróg to wykorzystał i jebnął Pira w nery ale ten nawet tego nie poczuł, jak tylko uwolni się ze ściany to przemieli typa.
 
noboto jest offline  
Stary 26-01-2018, 23:02   #5
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


- Niech to szlag! - warknął Malakai gdy już był bezpieczny, pod tą cholerną bazą.
Tak fatalnie od bardzo dawna nie poszło. Nie tylko stracił najemników których najął, to jeszcze cały sprzęt i gotówkę.

Uspokoił się dopiero po chwili. Wziął głęboki wdech. I wyszedł ze swego wozu. No cóż… nie ma co się łamać tylko trzeba przeć naprzód. Przy odrobinie szczęścia odnajdzie w środku nie tylko mapę na ten zapyziały Płaskowyż, ale także jakąś broń czy coś…

~ * ~

Sięgnął po tubkę pasty do zębów. Normalnie by ją zupełnie zignorował, ale po tym jak cholerne mutany zerwały z niego kurtę w której miał całą gotówkę… (a tak wiele razy sobie powtarzał, aby w końcu schować ją w wozie) to nawet coś takiego można opylić za jakiś tam grosz.

Wtedy usłyszał za sobą bolesne stęknięcie. Nawet nie spojrzał kto to jest. Natychmiast rzucił się za ciężkie dębowe biurko.
- Ładnie się tak skradać?! - zapytał nie wychylając się zza osłony.
- Ręce na stół tak żebym je widział. - powiedział Indianin. - Kim jesteś i co tu robisz? Kto załatwił tego na zewnątrz?
- Chyba sobie kpisz! Jestem nieuzbrojony i nic do ciebie nie mam! A tamten na zewnątrz to Timmy! Ofiara mutków przed którymi spieprzyliśmy całe popołudnie!
- Wyjdź tak żebym cię widział. Jeśli mówisz prawdę nic ci nie grozi. Zresztą jeśli ją mówisz... nierozsądnie jest bez broni odmawiać gościowi z karabinem.
- Teraz jestem za grubą dębową dechą… najpewniej kilkoma warstwami - uderzył dwukrotnie zamkniętą dłonią w biurko które na przekór temu co mówił odezwało się dźwiękiem taniej, cienkiej sklejki - co daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa, a rozumiesz, że jak wyjdę to już nie będę się taki czuł, a teraz wciąż się łudzę, że coś wymyślę po drodze. Wybacz przyjacielu, ale nie budzisz zaufania zaczynając znajomość od zakradania się komuś za placy ze wzniesionym karabinem! Gdyby nie to cholerne szkło to już zupełnie nie-klawo by było! Skąd ja mam wiedzieć, że nie strzelisz do mnie gdy tylko się wychylę?! - w głosie Malakaia zabrzmiał gniew - chyba sobie kpisz chłystku! Przychodzi palant, wywija pierdoloną spluwą i oczekuje, że będą go jak szefa traktować! Niedoczekanie! Tchórz pieprzony co się za pukawką chowa, bo kuśka zbyt mała by jak mężczyzna pogadać! “Taki groźby bydlak” - zadrwił prześmiewczo a zza biurka wyleciał zszywacz wysokim lobem… za nim jakaś garść długopisów, odłamek szkła i kilka innych przedmiotów które wpadły rozwścieczonemu Malakaiowi pod rękę tak by nie musiał opuszcząć osłony… leciały mniej więcej w kierunku Tomiego, ale trafił go tylko jeden długopis w czubek buta - “broni nie ma ale na pewno da radę mi bęcki spuścić! Potrzebuję broni by czuć się meżczyzną! Taki jestem twardy!” Dureń i tchórz! Ciota niedoruchana!
Tomi mógł stolerować wiele. Ten chudzielec jednak wręcz prosił się o śmierć. Wyzwiska, pyskówki… rzucanie długopisem?! Był szalony. To jedyne wytłumaczenie. Liczył, że odłoży broń kolejny nonsens. Osób chorych jednak nie powinno się zabijać. Nie wiedzą co czynią. Tylko jakim cudem on dożył tak długo?
- Pyskuj dalej szaleńcze to cię podziurawię. Powiem krótko nie wchodź mi w drogę. Przyszedłem tu tylko po mapę. Dalej każdy może iść w swoją stronę.
Wtedy usłyszał jakiś hałas. Coś było w pomieszczeniu, które zostawili za sobą. Wyszkolony wojownik przycisnął się plecami do ścian. Ledwo widział stolik, za którym chował się bezbronny mężczyzna. Z drugiej strony ledwie widział drzwi do hallu. Ale ta pozycja pozwalała mu uniknąć zaskoczenia z obu stron… przynajmniej w teorii. Bo to co zobaczył zaskoczyło go z pewnością. Ogromny pojazd przetoczył się obok niego ze sporą prędkością hamując ostro i rozrzucając kolejne dwa stoliki po ruinie dawnej stołówki.

Pojazd zatrzymał się za kryjówką Malakaia i coś mówiło wojownikowi, że to nie przypadek.
Zza biurka Tomi usłyszał jak cwaniak spuścił z siebie powietrze z ulgą. Malakai wyszedł zza biurka i usiadł na nim z pewną nonszalancją, opierając jedną nogę o motocykl.
- Dobrze. Więc wybacz te długopisy i w ogóle. Musiałem kupić trochę czasu i odwrócić twoją uwagę by moje maleństwo mogło się tu wtoczyć. Po co ci moja mapa? Też chcesz odnaleźć tę cholerną nizinę?
- Masz tę mapę? I skąd wiesz o jej istnieniu. - Tomi przestał celować w Malakaia. I tak miał go na widelcu. Olbrzymi motor niewiele tu zmieniał.
- Ktoś musiał ją kiedyś stworzyć, nie? I nie, nie mam jej jeszcze. Ale kiedy będę opuszczał tę bazę to będę ją miał. A ty się z tym pogodzisz, albo nigdy stąd nie wyjdziesz… a ja sobie wezmę twój karabin. Przyda mi się na przyszłość - odpowiedział z lekkim uśmiechem. Bez cienia groźby w głosie, jakby informował go, że niebo jest błękitne.
- W takim razie najpierw weźmiesz kule - powiedział Tomy.
W pomieszczeniu rozległo się buczenie, jakby uruchomienie jakiegoś mechanizmu gdy ten zmrużył oczy i wyciągnął do niego rękę, jakby stawiał jakąś mityczną barierę między nimi. Wojownik nie zastanawiał się długo, uniósł broń do oka, oparł kolbę o ramię. Dawał Malakaiowi wystarczająco czasu, żeby ten się poddał i przeprosił za swoje drwiny. Wystrzelił… i spudłował.
Zagryzł zęby. Wystrzelił jeszcze raz. Znowu pudło.
W końcu przycisnął dłużej spust. Tym razem trzy kule minęły głowę Malakaia.*
Malakai skrzywił się jakby w wysiłku
- Skończyłeś? To teraz moja kolei… - Warknął Malakai zeskakując na ziemię, a z upadkiem kurta rozerwała się na jego plecach gdy ciało błyskawicznie porosło sierścią i pysk się wydłużył Ryknął potężnie chcąc zwyczajnie przegonić nieproszonego gościa i mieć go już z głowy…
Jego przeciwnik nie skończył. Strzelał jeszcze przed zakończeniem przemiany. Wyuczonymi krótkimi seriami. Wokół motocyklu zaczynały podnosić się stoliki i inne śmieci z ziemi.

Wielki biały wilk chwycił w swoja masywną szczękę jeden z blatów, wykonał obrót i spróbował cisnąć nim w stronę człowieka z karabinem.
W tym czasie człowiek skupił się i posłał kolejny nabój wprost w łeb zwierzęcia. No prawie wprost. Czerwony znacznik lasera wskazywał czoło wilka w momencie naciśnięcia spustu. Pocisk rozciął ucho wilka.

Stolik zaś poleciał wyjątkowo nienaturalnie. Najpierw szybko, a później jakby wyhamował. Skręcił, niesiony niewidzialną siłą. Tomy nawet nie musiał się poruszać, żeby uniknąć ataku. Stolik gdy go mijał sunął niczym nadmuchany balonik… sunął w zupełnie innym kierunku niż go pchnięto.
- To duchy przodków! Wezwali mnie ale wezwali też Ciebie! Nie chce ich rozgniewać. Podzielimy się mapa pójdziemy na płaskowyż razem. Zgoda szaleńcze?*
Malakai już zrobił pierwszy krok szarży gdy się zatrzymał. Dwie sekundy pozostał czujny nim powrócił do formy Glabro, tej która pozwalała mówić. Rozerwane ubrania wisiały na nim luźno.
- To dlatego nie uciekłeś w popłochu… też jesteś zmiennokształtny, prawda?
- Tak też jestem człowiekiem wilkiem.
- Udowodnij… przyjmij pierwszą nieludzką formę!*
Tomi rozpoczął przemianę w Glabro. Przed tym jednak powiedział.
- Tam na dole ktoś jest. Później ci sprawdzę kto lub co.
Chwilowo ten “ktoś na dole” miał niewielki priorytet dla Malakaia. Był “na dole” nie? Czyli daleko.
- Miałeś sen? Kobieta w bieli? Płaskowyż? Najsilniejsi z pokolenia? Ratowanie Gai? - pytał szybko, jakby strzelał z karabinu.*
- Tak. - odpowiedział zdawkowo.
- Ok. Znajomość zaczęliśmy bardzo źle. No to jeszcze raz. Jestem Malakai Trzeci Głód... Jestem tu po mapę by dostać się na płaskowyż…
- Tomi zwany Czerwonym. Jestem tu po to samo. Możemy połączyć siły, duchy by tego chciały. Wybrały nas byśmy dokonali czegoś wielkiego.*
Malakai się uśmiechnął dziko.
- Tak. Świetnie. Dobra… co mówiłeś o tym “kimś na dole”?
Tomi skontaktował się z Luną za pomocą słuchawki i czegoś co przypominało okular z odpornego tworzywa. Połączonych w jedno urządzenie do komunikacji.
- Luna jak nasz drugi obiekt. Jakie odczyty?
 
Arvelus jest offline  
Stary 26-01-2018, 23:30   #6
 
Ehran's Avatar
 
Reputacja: 1 Ehran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputacjęEhran ma wspaniałą reputację

Victor leżał na pryczy z założonymi za głowę ramionami. Wpatrywał się nieobecnie w sufit żując z nudów wykałaczkę.
Podróż zaczęła się parszywie. Po cholerę w ogólę na nią wyruszył?
Wściekłość rozsadzała go od wewnątrz. Z trudem panował nad drganiem mięśni. Wyglądało jakby leżał i się relaksował. Jedyne co poruszało się miarowo były jego szczęki. W celi rozchodził się równo stajmy, nie przyjemny odgłos tartych o siebie zębów. W rzeczywistości, cały był napięty niczym struna na chwilę przed pęknięciem.
Victor usłyszał ich na długo nim zamek do jego celi głośno szczęknął a obite blachą drzwi otwarły się, koślawo przechylając się na nadwerężonych zawiasach.
Było ich czterech i mieli ciężkie pałki. Nie ważne, i tak nie zamierzał ich atakować. Jakkolwiek pokrętnie to by nie brzmiało, większe miał szanse na przejście holmgang niż przebicie się przez cały okręt. Może gdyby nie było dziewcząt, wtedy by zaryzykował... jednak czuł się za nie odpowiedzialny. Uciekając teraz skazał by je na los gorszy od śmierci. A tak... mógł odzyskać co jego, czyli i dziewczyny i swoją ciężarówkę i swoją broń.
Victor usiadł ostentacyjnie powoli, ospale wręcz. Ciężkie wojskowe glany łupnęły o pokład.
Widział, że ludzie się niecierpliwią. Ale jakoś nie było chętnych by go popędzać. Czuli drapieżcę. Może by nie zabił ich wszystkich, ale pierwszemu z pewnością zdążył by przetrącić kark lub wyrwać tchawicę.
Victor wypluł zmiażdżoną wykałaczkę na bok. Wstał i wyszedł z celi nie oglądając się za siebie.
Jego ciężkie wojskowe glany dudniły w wąskim okrętowym korytarzu, co wpływało dziwnie irytująco i drażniąco na jego obstawę. Victor nonszalancko wcisnął ręce do kieszeni swych spodni w barwach kamuflażowych. na torsie miał jedynie podkoszulkę bez rękawów. Węzły mięśni rysowały się wyraźnie na jego ramionach, nieustannie napinając się i rozluźniając, prawie jakby Victor był pod prądem.

W korytarzu napotkał niezwykle wysokiego młodzieńca. Z początku sądził, że to będzie jego przeciwnik. Dość szybko jednak wyprowadzono go z błędu.

- Świetnie. - warknął, gdy ujrzał swych przeciwników. Dali mu żółtodzioba do drużyny przeciw czemuś, co wyglądało na parę popapranych zabójców. Smarkacz był wysoki, może i krzepę też miał... pocieszał się trochę Victor.
Victor odchylił głowę wpierw w lewo. Coś głośno chrupnęło mu w krzyżu. Potem przechylił głowę do prawej, powtarzając nieprzyjemny odgłos.
Zmierzył przeciwników swymi szaro stalowymi oczyma. Lewa powieka drgała w niekontrolowanym drygu. Grube żyły na karku pulsowały jak wijące się pod skórą robaki. Victor splunął w stronę przeciwników. Trafił łańcuch. Cuchnąca flegma zawisła zielonkawym soplem na stalowym ogniwie, i poczęła powolną wędrówkę w dół.
- Victor jestem. - rzucił dość cicho swojemu towarzyszowi, nie oglądając się na niego. Cały czas łypał z pod łba na ich przeciwników. - Postaraj nie dać się zabić, młody. I zajmij czymś tego z stalowymi łapkami na chwilę albo dwie, jeśli łaska. - głos był chrapliwy i nieprzyjemny, jakby ktoś ocierał o siebie dwa krzemienie.

Gdy zabrzmiał sygnał Victor ruszył do ataku. Był lekko pochylony do przodu, na ugiętych w kolanach nogach. Masywne pięści gotowe do ciosu. Parł na przód niczym lokomotywa, krew huczała mu w uszach, tocząc ogłuszający grzmot.
Przeciwnik wyprowadził kopnięcie. Victorem szarpnęło, lecz się nawet nie zatrzymał. Parł na przód. Oponent stracił równowagę, a Victor zdzielił go pięścią w twarz. Chrupnął nos, krew zalała pierś mężczyzny. Natychmiast spadły na niego kolejne ciosy. Raz za razem. Bez przerwy, bez finezji. Victor tłukł go jakby oporządzał kotlety. Posypały się zęby, lekko stukając o metalowy pokład. Victor poprawił z kolana pod żebra.
Zadawał ciosy tak szybko, tak wściekle, tak bezlitośnie. I nagle odstąpił. Nim przeciwnik osunął się na ziemię, brocząc obficie krwią, Victor już atakował drugiego przeciwnika, tego z cyber ramionami. Wyprowadził cios w nerkę, od tyłu, Lecz przeciwnik nie robił wrażenia szczególnie wzruszonego. Ale to się miało zmienić już za chwilę.

Nozdrza Victora rozszerzyły się, a spojrzenie powędrowało na ogromną postać młodego. Nerwowy tik na chwilę wykrzywił jego twarz. Gdy się denerwował, spazmy stawały się gorsze... Cóż, co najmniej nie musiał się już obawiać o to, czy młody potrafi walczyć... choć... uwięziona łapa w ścianie nieco psuła wrażenie.
- W kleszcze, weźmy go w kleszcze! - Victor zasugerował atak z dwóch stron.
 

Ostatnio edytowane przez Ehran : 26-01-2018 o 23:44.
Ehran jest offline  
Stary 28-01-2018, 21:42   #7
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Opuszczona baza.
Luna nie odpowiadała. Długo. Na tyle długo, że wypadało się już martwić.
Malakai zaś wyłączył coś w swoim motocyklu. Stoliki upadły z hukiem. Albinosowi nie umknęło to, że dzwiny przylegający do ciała pancerz przybysza rozciągnął się razem z jego ciałem. On sam nie miał tyle szczęścia. Spodnie zostały gdzieś na nogawkach. Po butach nie było śladu. Kutrka choć z głębokim rozdarciem przez plecy i rozerwanymi rękawami w zasadzie nadal była w jednym kawałku. Widać taka jego rola, żeby świecił gołym tyłkiem w bazach wojskowych.
Przed nimi stały drzwi windy z wygaszonym panelem. Trzeba było jakoś je sforsować.
Wtedy w słuchawce odezwała się Luna.
- Skany wskazują dużą liczbę niewielkich istot. Między dwadzieścia a trzydzieści osobników. Wykorzystują bazę jako naturalne schronienie. Wokół bazy znajduje się sieć tuneli, prawdopodobnie przez nie wykopana. Sygnatura energetyczna nie pokrywa się z istotami w bazie danych. Być może to lokalny gatunek.
Wiele wskazywało, że wchodzili do gniazda jakichś istot. Pytanie jakie stało przed Tomem, to czy podzielić się tą informacją z albinosem, który świecił swoim nagim tyłkiem przed wojownikiem.

Okręt.
Bezręki pochwycił w swój żelazny uścisk ogon uwięzionego Pira. Drugą ręką dotknął Victora i w tym momencie jakaś siła wywołała potężne wyładowanie elektryczne. Błyskawice aż przeskakiwały między wiszącymi łańcuchami i obudową klatki. Pir zawył z bólu. Victor poczuł jak pod jego skórą zaczynały przemieszczać się jakieś wypukłości. Pierwszy się opanował. Wokół miejsca dotykanego stalową ręką skóra wilkołaka aż poczerniała. Zaatakował jak bestia. Swoimi szponami… a raczej paznokciami typowymi dla prawie ludzkiej formy jaką zwykł przyoblekać. Tak rozczapierzone paznokcie wbiły się w oczy ofiary. Zagłębiając się w czaszkę. To wystarczyło, żeby Pir oswobodził swój ogon z opaloną sierścią i wyszczerbiony o klatkę pazur. Jednym machnięciem z góry pozbawił mężczyznę implantów. Po chwili bestia triumfalnie wymachiwała zdobycznymi rękami, podczas gdy tłum wiwatował na ich cześć. I choć to Viktor wykonał większą część pracy, to i tak na statku rozeszła się plotka o czterometrowym potworze, który rozszarpał Staloworękiego.
Później nadszedł czas podziału łupów. W jednym pomieszczeniu czekały dwie dziewczyny i spory arsenał broni. Wśród nich Pir znalazł swój ultralekki topór i bransoletę na lewe ramię. Gdy ją założył i wcisnął przycisk to wysunęła się tarcza, która w pierwszym ustawieniu miała około siedemdziesięciu centymetrów średnicy. W drugim zaś przybrała formę ogromnej pawęży, za którą mógł się skryć ponad dwumetrowy wojownik, jeśli tylko lekko się pochylił i ugiął kolana.
Dziewczyny ucieszyły się z przybycia Victora. Na lotniskowcu kobieta była własnością mężczyzny. Jeżeli coś by się mu stało, to miały stać się własnością dwóch zmodyfikowanych.
W kolejnym pomieszczeniu były ich „rzeczy”. Dwie strzelby, obrzyn. Granat odłamkowy. Kamizelka kevlarowa. Dwa płaszcze. Kluczyki do jakiegoś pojazdu i … dwanaście niewolnic. Widać trafili na kogoś, kto albo się dopiero co okupił, albo miał co sprzedać. W jednym i drugim wypadku wyjaśniało to praktycznie brak jakichkolwiek środków płatniczych wśród łupów. Pir zmierzył kobiety krytycznie. Nie po taki hidr przybył.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 29-01-2018, 15:43   #8
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Jana przyciągnęła się po czym otworzyła oczy z uśmiechem nie opuściła jednak nadal trzymane wygodnie na kolanach broni.
- jestem Jana córka Mirona z karawany, mam interes do Kreślarza i jednocześnie oświadczam że każdy bezimienny pies który spróbuję mi ją zabrać wyląduje z kulą w brzuchu. Chcesz ze mną rozmawiać bardzo chętnie ale podaj mi wpierw swe miano gdyż ja uczyniłem za dość normom dobrego wychowania.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 05-02-2018 o 14:03.
Wisienki jest offline  
Stary 30-01-2018, 07:45   #9
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


-Przeszukamy ten poziom dokładnie. Potem ruszymy dalej. Niżej czekają na nas istoty. Nieznany gatunek, między dwadzieścia a trzydzieści sztuk. Mniejsze od nas. Wolisz walkę wręcz czy strzelanie? - zapytał szczerze Indianin.
- Close and personal… - zaciągnął z przedapokaliptycznego Malakai zupełnie nie przejmując się swoją nagością- w sumie to doceniłbym gdybyś jakimś ostrzem poratował. Nóż, czy coś takiego… mój miecz został w cielsku przerośniętego mutanta dziś przed południem, a miały dużą przewagę liczebną więc musiałem go zostawić. A bazę już przeszukałem. Oczywiście mogłem coś pominąć, bo nie były to trzy dni sukcesywnego przeczesywania każdego metra kwadratowego, ale raczej nie ma sensu przeszukiwać tego jeszcze raz.
Tomi wyciągnął zza paska Tomahawk.
- Do czasu aż znajdziesz własny. - podał go Malakaiowi. - Będę cię osłaniał, choć nie lubię marnować kul.
Wilkołak zważył w rękach ostrze zadowolony z niego i jego ciało napęczniało, mięśnie się napięły gdy przyjmował formę glabro, bardziej adekwatną do takiej broni.
- Świetnie. To jak? Robimy sałatkę mięsną? - zapytał wskezując ruchem głowy drogę w dół.

 
Arvelus jest offline  
Stary 04-02-2018, 02:46   #10
 
ShrekLich's Avatar
 
Reputacja: 1 ShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputacjęShrekLich ma wspaniałą reputację
Słysząc reakcje dziewczyny, Ferad nieco się rozluźnił i przyjrzał jej. Gdy zobaczył dokładniej broń, którą trzymała w ręku, nagle przypomniała mu się dość podobna do tej sytuacja.

(Retrospekcja)
"Ferad dosłownie dusił się w tym upale. Siedział co prawda pod daszkiem stoiska, jednak i tak miał wrażenie, jakby ktoś go przypalał na ruszcie. Od kilku godzin siedzi tu jak jakiś dureń i szczerzy się do przechodzących ludzi, czy kupujących. Tych drugich było dzisiaj o wiele mniej, czy nikt nie potrzebuje map? Czy naprawdę ci wszyscy ludzie chcą łazić na oślep po całej tej cholernej pustyni? "Przysięgam, że jeżeli zaraz nie kupi tych cholernych map, to zabiorę się stąd i kolejny miesiąc będą sobie ginąć ludzie, bo nikt nie jest na tyle inteligentny, by zapoznać się wpierw z terenem..." - Gdy takie ponure myśli przebiegały mu przez głowę, podszedł do niego jakiś staruszek i wyszczerzył zębiska.
-No w końcu ktoś! - pomyślał z radością, zerwał się i natychmiast wrócił do szczerzenia zębów.
-Czego pan sobie... - niedane mu było dokończyć, bo starzec mu gwałtownie przerwał.
-Cokolwiek! Daj pan cokolwiek! - ten zaczął mówić energicznie i przebiegać oczami po zarysowanych kartkach.
-Świetnie, kolejny wariat... - pomyślał i wybrał pierwszą mapę z brzegu.
Podając mu ją, ten nagle złapał go rękę i wycharczał mu do ucha.
-Zabieraj się stąd chłopcze!
Starzec puścił jego rękę i gdzieś uciekł, a Ferad zdezorientowany zaczął się rozglądać. Po krótkiej obserwacji zauważył kilku uzbrojonych ludzi, którzy zmierzali w jego stronę.
-Cholera! - zaklął pod nosem i zgarnął wszystkie mapy do plecaka.
Chwycił plecak na ramię i pobiegł w stronę obrzeży miast. "Znowu to samo!" - przebiegło mu przez myśl i przyśpieszył jeszcze bardziej kroku. Gdy w końcu dobiegł do samochodu, to wrzucił do niego swój pakunek i ruszył szybko w stronę domu. Miał już i tak dostatecznie dużo pieniędzy, by przeżyć, w ostateczności zje trochę robali...

Po kilkunastu minutach zobaczył przed sobą swój stary dom i dopiero wtedy nieco rozluźnił się. Uciekł im, a nie widział żadnego pojazdu, więc raczej był bezpieczny. Uczucie to wyparowało, gdy spostrzegł otwarte drzwi. Wpadł w wściekłość i wyszedł z samochodu. Wyciągnął z bagażnika włócznie i ruszył w stronę wejścia do domu. Wraz ze zbliżaniem się do drzwi, narastał wewnątrz niegoniepokój. Gdy w końcu dotarł do framugi, nie był już taki wściekły, a bardziej niepewny. Wchodząc do środka można było odnieść wrażenie, że nikogo tu nie ma, ale Ferad nie był głupi i rozejrzał się uważnie po wnętrzu. Zobaczył w kącie ciemną postać z giwerą, która mierzyła prosto w niego. Próbował udawać, że go nie widzi, ale postać to zobaczyła i w końcu odezwała się zgrzytliwym głosem.
-Nie ruszaj się, bo przestrzelę ci ten łeb i nóżkę. Wyciągaj te swoje krzyżóweczki i ładuj do swojego samochodu. Możesz dorzucić też trochę tych drogich cacuszek, których używasz. - po tych słowach wstał i wciąż mieżąc do wilkołaka, począł podchodzić do stołu pośrodku pokoju. Ferad stanął nieruchomo i patrzył na oprycha. Ten zatrzymał się dopiero 4 metry przed nim i wciąż mieżąc krzyknął.
-No rusz się! Głuchy jesteś? - adresat nie ruszył się ani o krok. Nie pierwszy raz miał taką sytuacje.
-Bo ci odstrzelę ten głupi łeb kreślowniczku! - zakrzyknął jeszcze raz i uniósł broń do oka.
W tym samym momencie Ferad złapał mocniej włócznie i skoczył w jego stronę. W locie jego ubrania rozerwały się, a spod nich zaczęło wyłazić futro. Bandyta nie spodziewał się tak szybkiego i dalekiego skoku, więc zdezorientowany pociągnął serią w jego stronę. Zdążył jedynie wystrzelić kilka pocisków, z czego jeden jedynie trafił wilkołaka w metalową stopę. Sekundę później już leżał na ziemi z wbitymi pazurami w pierś. Gdy Ferad dobijał oprawcę, nagle usłyszał za sobą kolejny szelest, lecz zanim cokolwiek zdołał zrobić, ten strzelił kilkunastoma pociskami w jego stronę. Około 3 z nich trafił idealnie w mechaniczną nogę i prawie całkowicie ją unieruchomiły. Wściekły Ferad cisnął w niego włócznią, a ten ledwie się przed nią zdołał uchylić. Jego sukces nie przełożył się na życie, gdyż chwilę potem podzielił los towarzysza, gdy wilkołak podbiegł do niego, co prawda kuśtykając, ale wciąż błyskawicznie i wbił mu pazury w twarz. Gdy walka dobiegł końca, ten usiadł sycząc z bólu na stole i przemienił się z powrotem w człowieka. Po od montowaniu sobie nogi poczuł ciepłą ciecz na rękach i odkrył, że to krew. Najwyraźniej jedna z kul trafiła kikut, a nie w proteze. Ten cały wściekły zamontował z powrotem prawie nie działającą nogę i kuśtykając wyniósł ciała z domu. Spojrzał na karabiny gniewnie i mruknął pod nosem.
-Jak ja ich nienawidzę, nigdy więcej nie chce widzieć tego przy sobie, a już na pewno nie w moim ręku.

Bandyci więcej nie wrócili, jednak nie to martwiło Ferada. Ten zastanawiał się nad tożsamością starca, który ostrzegł go przed tymi ludźmi na targu. Przez kilka dni próbował go sobie przypomnieć, aż w końcu zaświtało mu w głowię. Parę miesięcy temu przyjął do swego domu starca, który wędrował w stronę miasta i w późnych godzinach przechodził koło domu kreślarza. Ferad przyjął go do siebie na noc, gdyż widział że jest nieszkodliwy i wykarmił go. Ten rano rzekł tylko na pożegnanie:
-Żegnaj kreślarzu, kiedyś ci się odwdzięczę za gościnę! - Ferad nie podejrzewał, że ten staruszek może mu w czymkolwiek pomóc, ale jak widać pozory mylą. Zagadką dla niego natomiast było, skąd wiedział o bandytach. Jedyne, co mu z tego dnia pozostało, to kula w kikucie i nienawiść do strzelców. Uważa ich za tchórzów, którzy nie potrafią normalnie walczyć. Z czasem nienawiść trochę ostygła, a nawet szanował kilku posługujących się bronią palną, ale uraz pozostał. Nienawidzi, gdy ktoś do niego celuje z tej cholernej metalowej rury."

Wspomnienia szybko przebiegły mu przez głowę, a ten otrząsnął się z nich i z powrotem napiął mięśnie. Już nie lubił tej kobiety.
 

Ostatnio edytowane przez ShrekLich : 08-02-2018 o 22:12.
ShrekLich jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172