Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-05-2018, 00:16   #1
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
[Mag: Wstąpienie] Burza w szklance wody

Burza w szklance wody



Cienie kościelnych ław tańczyły w rytm rozedrganych płomieni ogniska rozpalonego tuż przed ołtarzem. Dzięki tej odrobinie światła, wiekowe wnętrze świątyni wydawało się jeszcze bardziej upiorne i tajemnicze. Cisze przerywało na przemian trzaskanie płomieni oraz chochla uderzająca o ścianki mosiężnego kotła.
Trzy czarownice, każda w innym wieku, w milczeniu przygotowywały dzisiejszy wywar. Najstarsza, zeschnięta na wiór staruszka bardziej niż rozcieraniem ziół w młodzieży (gdyż w noc Walpurgii najlepiej sprawują się świeże zioła) interesowała się ołtarzem wlepiając stare, zmęczone oczy w krzyż.
Oto bowiem była krew przymierza – jak mawiała jej nieżyjąca mentora. Staruszka, mimo bycia okrutną, potężną czarownicą (o aparycji starej dewotki), bardzo szanowała krzyż. Gdyż to właśnie ofiara potrafiła uczynić życie najpotężniejszym, a ostateczna ofiara – pokonać śmierć. Nie było to życie zmarnowane ani zaprzepaszczone. Osobiście uważała, że Jezus byłby tak samo dobrym pasterzem jak i opiekunem grodów Verben. Też był poganinem.
Wzrok staruszki spotkał się z najmłodszą uczestniczką wiecu. Wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
- Stasiu, ciągle mam wrażenie, że budzimy potwora – szeptem wtrąciła przebudzona w średnim wieku, w kierunku najstarszej. Głos jej lekko drżał. Była zbyt doświadczona aby się nie bać. I zbyt mało aby pokonać strach.
- Rozmawiamy o tym. Nazywaj koniec czasów jak chcesz, ragnarök jest blisko. Moje pokolenie być może będzie miało szczęście go nie zobaczyć. On musi powstać i zabijać. W małych wojnach i wielkich bitwach.
Stanisława cisnęła do wrzącej, gęstej cieczy żywą żmiję. Wydawało się, że gad piszczy agonalne.
- Poza tym, prosiła mnie o to Freja. Nawet gdybym nie miała długów, bogini się nie odmawia.
- Jeśli to była ona, a nie coś, co za Freje się podawało.
- Zgoda, Marta, jeśli to była ona. Ja jednak wierzę – starsza mocno zacisnęła usta. Była poirytowana.
- To czemu Freja nie poprosiła od razu o przebudzenie Odyna? Zrobiłby nam na początek taki holokaust, że Hitler zacząłby bić mu z zaświatów brawa.
- To Odyn jest wampirem?! Wiemy gdzie leży?! - Niespodziewanie wtrąciła się najmłodsza z czarownic uniesionym, podekscytowanym głosem. Stasia uśmiechnęła się dobrotliwie.
- Być może któryś z Odynów był wampirem. Tylko który? Jak się odpowiednie wsłuchać w legendy, to nagle okazuje się, iż jedno miano nosi ich setka... Lecz gdyby to był ten – staruszka skrzywiła się nieznacznie – musiałybyśmy go zgładzić. Zbyt stara krew jest jak wino.
- Psuje się?
- Kwaśnieje.


***

Ziemia. Ja w ziemi. Ziemia mną. Ziemia ponad mną. Ziemia wokół mnie. Ziemia. Ziemia. Ziemia i tylko ziemia, a ponad wszystko ziemia. Leif nie był jak zakopana skała. Przez te setki lat on BYŁ myślącą skałą której egzystencję wypełniały skalne myśli. O ziemi. O erozji. O ziemi. O stopach nad sobą. O ziemi. O przyciąganiu. O ziemi. O ciekach wodnych. O ziemi. O malutkich żyłkach minerałów. O ziemi. O czasie który go nie tyczył bo skały nie rozumują w ludzkim pojęciu. O ziemi. I wreszcie o śnie. A może to wszystko było snem?
Czasem śnił o krwi. Krwi w ziemi oczywiście. Wtedy jego kamienna świadomość słyszała czyjś głos. Głoś matki tego co żywe, tego co urodzajne i, ostatecznie, tego co niepojęte. Wtedy też nie pamiętał jak miała na imię. Wracał do kamiennych myśli.
Lecz teraz było inaczej. Wampir słyszał krzyk. Jeden, wiek, rozdzierający krzyk. Krzyk duszy która spędziła tysiąc lat w letargu.
Słyszał swój własny krzyk.


***

Rzeczywistość była jak napięta struna, gotowa w każdej chwili zerwać się i uderzyć w twarz nierozważnemu mistykowi. Lecz mimo to, nic się nie działo. Największe miejsce kościoła, to gdzie mieszczą się ławy dla wiernych, przypominało miejsce wybuchu. Tylko, że wybuchły tutaj nie jakieś środki chemiczne, a natura. Korzenie rozsadziły kamień, mech porósł resztki drewna. Najmłodsza czarownica czuła, iż stoją jej wszystkie włosy na ciele. I jakby coś dyszało jej w kark. Zemsta rzeczywistości była blisko.
- I tak technole powiedzą, że to wybuch gazu albo inne szuru-buru…
- Ale ludzie zaczną myśleć. Nie da się zmienić świata… nie zmieniając go.
Dwójka przybyłych wampirów nie wtrącała się w dysputy przebudzonych. I tak byli wyraźnie spięci i zaniepokojeni. Czy ktokolwiek obyty w temacie mógłby się im dziwić? Czyli się jakby budzili co najmniej przedpotopowaca. Wojna krwi trwała nadal. Czy budzili doi życia swój kres? Pana? Sługę?
Lecz czasem trzeba podjąć decyzje których nie chce się podejmować. Gdy przychodzi do ciebie Piaskowa Wiedźma, nie odmawiasz jej, a słuchasz z zaciekawieniem jaki to interesujący układ ma do zaoferowania.
Stasia uśmiechała się nieznacznie.

***

Ciało Leifa przypominało bardziej mumię niż zwłoki. Nad kociołkiem każda czarownic upuściła krwi, a następnie uczynili to przybyli krwiopijcy. Ciecz zabulgotała przybierającą mętną barwę przypominającą błoto zmieszane ze śniegiem, krwią oraz ropą z jątrzących się ran niedobitków.
Jezus z krzyża spoglądał na wyschnięte zwłoki swym cierpiętniczym wyrazem twarzy.
- Czyń honory, dżentelmenie – poleciła czarownica w średnim wieku. Pod palcami ugniatała bluzkę. Jeden z obecnych gangreli dźwignął rozgrzany kocioł. I chlusnął cieczą w Leifa.


***

- Już czas. Zbliża się koniec czasów. Zbliża się wojna.
- Jestem kamieniem.
- Już czas. Ragnarök wzywa.
- Nie słyszę trąb.
- Więc pij, tyj, poluj. Walcz, kochaj i niszcz co znienawidzisz. Przypomnij sobie o swej sile. Będę cię potrzebowała.


***

Krew. Leifal czuł krew. Zupełnie tak gdy narodził się po raz drugi – dla nocy. Przebudzenie z wiekowego snu przypominało kolejne przeistoczenie. Ostygłe ścięgna odmawiały współpracy, serce zabiło tylko raz – ale z całą mocą nieśmiertelne furii przeklętego. Umysł wyłaniał się z mgły jak płomienie strzał podczas bitwy. Tak, był ogniem, płomieniem który myśli. Gniewem, potworem, potęgą, łowcą.
Ogień zgasł. Popioły okryły gniew i to w popiołach odnalazł siebie. Dopiero teraz mógł skoncentrować się na tym co czuł. Krew przypominała w dużej mierze jego własną tylko bardziej rozwodnioną. Skażoną wiekami słabości, ukrywania się i porażek. Ale jednak – własną. Czyżby czuł krew swoich odległych potomków? Krew z jego krwi, dar z jego daru, gniew – z jego własnego gniewu.
Czuł też smak (całym ciałem) krwi śmiertelnych. Stara, silna krew przypominała jad Jormunganda. Ona sama przypominała pradawnego węża. Potężna, zdradziecka, upiorna, a ponad wszystko – zakuta w ramach prawd których wampir nie do końca rozumiał. Jad jej krwi palił go pod skórą. Czuł jak wżera się w w mięśnie, jak wsiąka w mózg, wyżera wątrobę i spopielił płuca. Jak zagnieździł się w nim niczym klątwa.
Druga krew była lepka, ciągnąca się. Nie mógł sobie przypomnieć jaka substancje mu przypominała. Oplatała ciało na równi z umysłem tak jak… pająk! Tak jak pająk oplata ofiarę, tak opleciono jego myśl, zakuto w sztywne wiary. Jakby coś chciało spętać jego siły.
Trzeciego smaku szukał długo. Wiedział, że gdzieś jest, najmłodszy, najsłabszy, ale z drugiej strony – tak cudowanie pożywny. Młoda krew była silna w inny sposób. Gdy wreszcie ją poczuł, smakowała jak słońce padające na twarz – bólem za tym co utracone, palącą skórą ale też… jakby symbolem. Początkiem, życiem, kwitnącym kwiatem, nowym wilczym miotem, wiosną. I ta krew wpłynęła tuż pod jego serce. I czuł, że to jej powinien obawiać się najbardziej.


***

Wspomnienia sprzed trzydziestu lat wracały do spokrewnionego z dziwną, niemal mistyczną siłą. Nie wiedział czy to czar pieszej wędrówki, dzisiejsza pełnia czy też urok przybywania do nowego miejsca? Krew w żyłach Leifala buzowała niemal samoistnie w jakimś dziwnym, niepokojącym podnieceniu. Krew to życie, a czy wspomnienia nie były esencją życia?
Wędrówka na wzgórze opłacała się, widok był niesamowity. Lillehammer skąpane w światłach nocnego życia przypominało wielką kulę jasności usadzoną w dolinie wtórzy i gór porośniętych żółknącymi drzewami. Spokrewniony mógł zastanawiać się cz to była tylko chęć zobaczenia miasta z tej perspektywy czy też stary nawyk? Zima się zbliżała, a wybierając miejsce do przezimowania należało się mu dobrze przyjrzeć.
Tylko, że to nie była decyzja Leifala, dobrze (i boleśnie) o tym wiedział. Szczególnie bolesny był widok przerażonej miny Hannah gdy przekazywała mu polecenie Verben. Doskonale pamiętał gdy dziewczyna powiedziała co miała powiedzieć i niczego nieświadoma dotknęła wampira ręką.
A wtedy wszechświat eksplodował. Miał wrażenie, iż prawdziwy komunikat, jego serce wyryto wprost na jego wiekowych kościach, milimetr po milimetrze, wytrawiono w mięśniach, zapisano tuszem w szpiku i, na sam koniec, przypieczętowano woskiem na sercu. Nie potrafił tego ubrać w jednoznaczne słowa, gdyż mimo wszystko, komunikatowi bliżej było do do koncepcji. Idei. Jedź do Lillehammer, tam czeka cię bitwa której pragniesz. Znajdź ołtarz dawnej wiary. Spraw aby życie nim ponownie popłynęło. Tylko tyle i aż tyle. Zauważył też, iż od tego czasu częściej słyszy Ferye. Lecz co niepokojące, nie może zrozumieć jej głosu.
Myśli wampira popłynęły w stronę Hannah. Przybyła do miasta kilka dni wcześniej i tradycyjnie zorganizowała najpotrzebniejsze rzeczy spokrewnionemu. Jontho jak zwykle włóczył się po koncertach lecz podobno miał zagrać i tu. Czemu nagle zechciał mieć ich przy sobie?
- Miały dla oka widok, prawda?
Spokojny, ciepły głos popłynął zza pleców Einherjara. Nie udawał nawet, iż był zaskoczony obecnością nieznajomego. Prawdę mówiąc wyczuwał go już od dawna. I nie miał też wątpliwości, iż śledzący go wampir wcale nie ukrywał swej obecności bardziej niż wymagałoby minimum szacunku do śledzonego. Właściciel głosu zrównał się Leifem, pozwalając przyjrzeć się mu. Wyglądał, mówiąc wprost – sympatycznie. Był jegomościem o ciemnej karnacji i długich, czarnych włosach upiętych w kucyk. Ciągle uśmiechał się lekko i wyjątkowo przyjaźnie, tak przyjaźnie, iż większość ludzi powierzyłaby mu swoje dzieci na opiekę. Przyodziany w luźną koszulę, noszący markowy zegarek jegomość wyglądałby w lesie niedrożenie niczym zagubiony, arabski turysta. Lecz bijąca odeń pewność siebie wymieszana z pewnym ulotnym, trudnym do określenie mistycyzmem (właściwym bardziej wędrownym wieszczom) sprawiały, iż wampir musiał wszędzie tak dobrze pasować jak wszędzie czuł się dobrze.
- Nazywam się Nabhan. Wybacz najście, lecz z racji pełnionej funkcji oprawcy aktualnie panującego księcia, zmuszony jestem mącić wasz spokój.
Po chwili dotarły do Leifa dwa fakty. Fakt pierwszy – akcent nieznajomego jest niemal niewychwytany. Fakt drugi – aura Nabahna usiana jest gęstą siecią wyraźnych, acz wyblakłych nici. Czarnych nici diabolisty.


***

Trochę ponad tydzień pobyty na dworku należącym do Jacek Czackiego przypominał intensywną, wakacyjną pracę. Z jednej strony magowie musieli przedyskutować szereg spraw, załatwić formalności związane z przeprowadzką (wynajem bądź zakup samochodów, mieszkań czy po prostu zatwierdzanie ostatnich formalności związanych ze zwykłą pracą) oraz… zapoznać się. I z tym było najgorzej.
Jacek był nazbyt natrętnym gospodarzem. Ten zbzikowany Syn Eteru potrafił godzinami przeszkadzać w pracy powiadając o historii swego kraju oraz wyższości kultury szlacheckiej nad każdą inną. Nie oszczędził też nikomu wykładu o starożytnym plemieniu sarmatów którzy wedle jego wizji mieli nosić najczystsze i najpotężniejsze avatary jakie znała ziemia. Sprawę pogarszał fakt, iż norweski Jacka był fatalny, a i angielski ucierpiał. Eteryk twierdził, iż nauczył się ich tydzień przed przybyciem ekipy i niestety taki był efekt uboczny eksperymentu. Całe szczęście, iż Mistrz Jonathan wraz z Hannah przybili na sam koniec tygodnia do heteryka, gdyż mimo ogólnej łagodności niepełnosprawnego przebudzonego, powoli puszczały mu nerwy. Jednakże każdy z przybyłych magów wyciągnął z tego czasu kilka interesujących wydarzeń – które zapamiętają na długo.


***

Patrick Healy przybył na miejsce pierwszy i do czasu przybycia pozostałych magów mógł raczyć się przepyszną śliwowicą podczas długich wieczorów z Jackiem. Wtedy eteryk był całkiem miłym kompanem posiadającym jednak pewien unikalny dar gawędy wspomagany dobrą koleją trunków. Praktycznie do końca Czacki wyciągał Patricka na nauki szermierki. Z wielkim zainteresowaniem słuchał o walce claymore chociaż ciągle uważał go za broń zbyt ciężko. Pokazywał też Patrickowi podstawy opanowania szabli. Healy musiał przyznać, iż w opanowaniu szermierki, Jacek wyprzedzał go o całe lata świetlne.
Miłym akcentem był też podarek. Siedzieli wtedy w centrum podziemnego warsztatu Syna Eteru. Huk bliżej niezidentyfikowanych maszyn obijał się po ścianach. Patrick dobrze znał już to miejsce, trzeba było przejść przez warsztat i zejść niżej aby dotrzeć do piwniczek – a alkoholem oraz konserwami. W tym z najlepszymi kiszonymi ogórkami. Pierwszy raz gdy Patrick zapytał o wódkę, wywołał spore oburzenie gospodarza. „Czystą wódkę przywieźli do ruscy. Właśnie zaborca rozpił potwornie polskie chłopstwo tanią gorzałą. Prawdziwy Polak nie pije czystej. Może dzisiaj piwo? Znajomy ma browar...” - wspomniał wtedy i jakoś dziwnie posmutniał.
Jacek właśnie wykładał na stół dwa pakunki – ostrożnie i spokojnie.
- Patrick, raczy waść podejść? Na początku wyleciało mi z głowy, ale nasza umiłowana, eteryczna rodzina przysłała dla was wyprawkę.
Szlachcic wyłożył na stół pistolet. Przypominał lekko zmodyfikowanego Steyr M-1A. Czarna farba pobłyskiwała lekko na jego powierzchni. Obok leżały trzy pełne magazynki 9mm po czternaście sztuk.
- Czekaj, znowu… - Jacek schylił się pod stół w poszukiwaniu swego szklanego oka. Ciągłe wypadanie tego przedmiotu dziwiło ludzi tylko na początku (wraz noszeniem do niego monokla) lecz potem przechodziło się z tym do normy.
- Wiesz, że kiedyś wyhodowałem sobie organiczne? Ale miało zęby i trzeba było je karmić. Żonce się nie spodobało… no, mam! Fajna pukawka, co? Wykrywa słabe punkty celu, sygnalizując o tym lekkimi drganiami uchwytu. Jeśli pocisk będzie grzybkował, cel czekają sille zakłócenia eteru podstawowego. Miłe, nie? Zasilanie zawarte jest w każdym pocisku. I tu waść, mamy problem…
Jacek zasępił się lekko.
- Przysłali tylko trzy magazynki. Pozwoliłem sobie obejrzeć jeden, podstawowymi metodami nie byłem w stanie wyciągnąć z nich eteru podstawowego. Jeśli nie jesteś w tym dobry, raczej nie dorobisz kolejnych. Jeśli zostawisz mi jeden magazynek do badań, będę mógł nad tym popracować i albo wyślę ci kolejne pociski albo chociaż opracuję metodę na duplikację. Niby jest jakaś dokumentacja… ale pies mi zjadł.
Coś dziwnego musiało się w tym momencie pojawić na twarzy Irlandczyka gdyż Jacek szybko zmienił temat. Nic dziwnego. Szlachcic nie miał psa.
- Ale, dobry z ciebie kompan. Nie masz może polskich antenatów? Jakiś czas temu pracowałem nad pewnym prototypem. Zaszczytem byłoby gdybyś przetestował go w polu.
Szlachcic wyjął na stół ciężki, nieporęczny i niesamowicie klekoczący rewolwer. Wprawne oko Patricka od razu oceniło, iż jest to konstrukcja bardzo nietypowa bo dziewięciostrzałowa. Drobne płytki okalające bęben oraz lufę poruszały się w cyklicznym porządku.
- W środku znajduje się pojemnik zawierający pewną metapsychiczną obecność. Nazwałem go Ćwikła, ale spokojnie możesz go przechrzcić. Większość czasu się nie odzywa i można o nim zapomnieć. Ale czasem jak coś dowali to klękajcie narody, hahaha! No burak z niego. Broń lubi się zacinać i to w najgorszych sytuacjach. Trudno znaleźć mi jakieś prawidła w zachowaniu broni, efekty zdają się być procesem wysoce stochastycznym. Ale patrz!
Polak wziął rewolwer i wstrzelił w kamienną ścianę swej pracowni. Czy właściwie – dawniej kamienną. Większość ściany rozpłynęła się na podłogę w kałuży kwaśnego mleka. I lekko świecącego.
- A poza tym… lepiej nie trzymaj go z innym sprzętem. Czasem urządzenia przy tym wariują.


***

Każdemu zapadła w pamięć Hannah, przybyła przed Mistrzem Jonathanem, młoda przebudzona Porządku Hermesa, gdyż prost nie dawała jej żyć. Nie aby szczególnie upatrzyła sobie rolę uprzykrzając życia. Hermetyczka od początku swego przybycia, do samego końca podrzucała wszystkim istne tony dokumentów dotyczących głównie formalnej strony zakładania nowej fundacji oraz bezwartościowych, nieaktualnych dokumentów opisujących ulicę. Należało jednak oddać jej sprawiedliwości, iż z pewnym powodzeniem zmusiła wszystkich do przyswojenia sobie podstawowych informacji.
Był akurat wtorek gdy Mervi spędzała przyjemny czas na rozszyfrowywaniu kolejnej wiadomości od Adama Firesona (jak się potem okazało, uprzedzająca, iż do Skandynawii przybędzie z pewnym opóźnieniem). Wirtualna Adeptka musiała przyznać, iż wiadomości od tego hakera rzeczywistości stanowiły małe dzieła sztuki. Wprawdzie kosztem skuteczności zabezpieczeń, potrafiły zapewnić zabawę na długie minuty i był po prostu… piękne. Czuć było w nich rękę wykształconego matematyka.
Gdy drzwi zaskrzypiały, były niemal pewna, iż zaraz stanie w nich Jacek, lekko jeszcze spocony po trwającym treningu z Patrickiem, wtrąci jakąś zabawną anegdotę, pogładzi wąsa oraz poprosi o asystowanie w kolejnym eksperymencie. Z jakiegoś dziwnego powodu Syn Eteru upatrzył sobie właśnie ją jako asystentkę, chociaż najpewniej po prostu bawiło gdy wszystkie włosy na głowie kobiety stawały dęba i przeskakiwały po nich iskry.
Miast eteryka, Mervi ujrzała poważną Hannah. Jedno się zgadzała – też była spocona. Tylko, że potwornie. Otyła przebudzona systematycznie trenowała lecz jak widać nie uzyskiwała w tym procesie nic poza potem oraz dodatkowym atakiem astmy.
- Nie przewracaj oczami – westchnęła hermetyczka jednocześnie kładąc przez hakerką wielki, ciężki tom w drewnianej oprawie.
- Mistrz Schwarzvogel prosił aby jeszcze przed przybyciem do Lillehammer poddać go digitalizacji tak aby wszyscy magowie mieli do niego dostęp. Miał przy tym pomagać Fireson, dzieło nie jest łatwe, ale skoro go nie ma…
Otyła dziewczyna spojrzała w sufit.
- I jeszcze coś. Wybacz, że nie przy wszystkich ale… Porządek nie chce aby było to wszystkim wiadome.
Wirtualna Adeptka mogła obejrzeć wyjątki z teczki, masywny elektroprzekaźnik. Był chyba wielkości pieści obu kobiet.
- To fragment maszyny przy pomocy której Alan Turing odkrył Pajęczynę. Ma raczej wartość historyczną ale powinno należeć do was. Polecił mi to dać wam mój mentor. Pójdę już.


***

Żona Czackiego gotowała niesamowicie wręcz dobrze, lecz podczas wczesnej, pożegnalnej kolacji przeszła samą sobie. Może to wyśmienite mięso bobra, może dobre trudni, a może po prostu kunszt gospodyni potrafiącej zwyczajny bigos czy kotleta schabowego uczynić ambrozją?
Gospodarz właśnie wygrzebywał swe szklane oko z bigosu mając przy tym dość ponurą minę. Było mu żal żegnać Healya oraz Klaus Krugger. Od przybycia tego drugiego, Jacek był wręcz zafascynowany teoriami eteryka i pluł sobie w brodę, iż jakimś cudem ominął publikacje Klausa.
Mistrz Jonathan w milczeniu znęcał się nad koletem. Hermetyk nie należał do szczególnie imprezowych ludzi, lecz dał się poznać jako człowiek pozbawiony charakterystycznej dla swej tradycji, napuszonej dumy. Oraz wyjątkowo celnym dowcipem gdy Hannah przywiozła go do dworku. Skwitował to krótkim – prowadził ślepy kulawego.
- Muszę przyznać, iż Synowie Eteru byli bardzo hojni. Nie abym spodziewał się czegoś innego…
Niepełnosprawny mag skierował wzrok w stronę solidnej, sporej gabarytowo, metalowej walizki opartej o ścianę. Klaus mógł pozwolić sobie na odrobinę słusznej dumy i radości. Wszak to właśnie na jego ręce oraz do jego dyspozycji oddano jakże ważną walizkę – tak ważną, iż to między innymi przez nią odpadała tradycyjna podróż. Musieli skorzystać z usług badawczo-akademickiej fundacji Porządku Hermesa w Hamar , a konkretnie – to z jej dziedziny horyzontalnej.
Tak ważną, gdyż mieściła w sobie kolekcję wysokoenergetycznych próbek, czyli mówiąc wprost, haustów. Zdecydowana większość z nich wymagała przetworzenia przed użyciem. Lecz czy ilość dwudziestu czterech jednostek kwintesencji nie miała prawić robić wrażenia? Miała i robiła.
- Panowie, mamy jeszcze godzinę do aktywacji tunelu. Zatem, zanim zaproszę wszystkich do piwnicy, proponuję wznieść toast. Za inspirację i… Macie coś do dodania, Mistrzu?
- Za przeznaczenie które nas tu rzuciło. I za naszego gospodarza.
- Zatem za inspirację i los!
Brzdęknęły szkła.

***

Gerard Guivre mógł mówić o pewnym szczęściu. Dzięki swemu przybyciu o dzień wcześniej w porwaniu do ekipy technomantów, ominął go wątpliwy zaszczyt przestrzenno-umbralnej podróży, eskorty haustów oraz jakże fascynującego rozwożenia wszystkich do domostwa i kwater. Wczoraj miał nawet okazję zamienić kilka słów z ojcem Iwanem który to nawet nie miał za złe braku obecności na przygotowaniu do wyprawy. Z pełnym zrozumieniem stwierdził, iż Inkwizytorzy muszą mieć swoje metody działania i nie pozostaje mu nic innego jak je uszanować. Gerard nie był do końca przekonany czy jest to tylko zręczna figura retoryczna czy faktyczne przyzwolenie na większą samodzielność. Nie wiedział też czy duchowny jest szczerze sympatycznym, starszym jegomościem czy też intrygantem w tak wprawny sposób pragnącym sobie zjednać Inkwizytora. W tej chwili nie był to jednak najistotniejszy problem.
Szczęściem był też przytulny domek który chórzysta zajął już w pierwszy dzień swego pobytu w mieście. Miejscowa policja bardzo ucieszyła się z pomocy Interpolu w sprawie mordercy zwanego poetycko „Skórownikiem”. Przebudzony otrzymał na start trochę pokładanej w niego nadziei, tonę akt oraz… dom w którym aktualnie przebywał. Oficjalnie zajął je jako biuro Interpolu wobec bardzo intensywnych namów komendanta (stanowczo zbyt wylewnego jak na Norwega) tłumaczącego się, iż w przeciwnym wypadku będzie musiał przekazać dom rodzinie imigrantów. Tutejsza policja miała już dość problemów w muzułmańskiej dzielnicy aby jeszcze aktywnie wpierać zajmowanie przez wyznawców proroka kolejnych partii miasta.
Kolejną porcję fortuny Gerard trzymał przed oczami w postaci skrupulatnie prowadzonych akt związanych ze sprawą Skórownik. Morderca miał podróżować po całej Skandynawii, zatrzymując się niekiedy w danym rejonie na dłużej. Skórownik nie czynił mordów zbyt często. Co prawda bywało, iż w przeciągu miesiąc znajdywano po kilka ciał, to jednak częściej morderca, podczas swych trzech lat działalności, praktykował długie, czasem nawet trzymiesięczne, przerwy.
Skoro o ciałach mowa, Skórownik zawdzięczał swój pseudonim specyficznemu obchodzeniu się z ciałami ofiar. Dokonywał wiwisekcji (zwykle na żywo) poprzez którą usuwał z ciała ofiary wnętrzności i kościec. Pozostałą skórę z warstwami tłuszczu... wyrzucał gdzieś nie dbając o nią. W kwestii organów, zwykle znajdowany 20-30% ich.
Mag nie zdążył doczytać o zabójstwach w Lillehammer gdyż do drzwi zapukał właśnie koniec szczęścia w postaci Tomasa. Nikt nie wiedział ile czasu eutnatos rezyduje w mieście ani gdzie się właściwie zatrzymał. Inkwizytor mógł stwierdzić, iż jeśli on sam był trudny do wykrycia z samego faktu swego istnienia (lub jak wolał Joshua: cuda zawsze przemykają oka) to Tomas był po prostu upierdliwy w tym zakresie. Doskonale pamiętał jak kilka miesięcy temu, cztery razy zapominał numer telefonu Tomasa po ich pierwej rozmowie. I wtedy przypomniały się mu inne słowa swego mentora. Szatan zawsze przemyka w ciemności, poza wzrokiem prawych. A może to były własne przemyślenia inkwizytora? Już nie pamiętał.
- Miło cię widzieć – Tomas uśmiechnął się do chórzysty w sposób niemal przyjacielski. - Ruszamy?
Mieli odebrać z lotniska Walerię Smog, młodą, utalentowaną przedstawicielkę tradycji Verbena. Inkwizytor mógł zadać sobie kwaśne pytanie kto w ekipie zakładającej nową fundację nie był albo młody albo utalentowany, a najlepiej wszystko naraz?
Idąc w kierunku parkingu, minęli obskurną kamieniczkę pełną obscenicznego, obelżywego graffiti wśród którego dumnie przyciągał kolorowy napis „no future”, a leżący pod nim bezdomny dziad dawał potwierdzenie tej tezie – przynajmniej dla niego nie było już przyszłości.
- Jak wspominałem, Waleria osobiście odpowiada za nasz kontakt z wampirzą społecznością. Nie zostałem wtajemniczony w dokładną naturę tych powiązań, lecz w razie kłopotów, mamy kontakt do innej verbeny. Tyle dobrego.
Sposób w jaki ten człowiek powiedział o posiadaniu kłopotów był dość.. kłopotliwy. Mimo, iż żadne słowo, żaden gest, żadna metafizyczna nuta nie zostały zabarwione ponurą aurą, inkwizytor mógłby przysiąc, iż eutanatos ma na myśli zgon lub okaleczenie uniemożliwiające bycie przydatnym. Czyżby Larsen coś podejrzewał?


***

Leif spacerował w kierunku samochodu spotkanego oprawcy, w celu złożenia kompletnych wyjaśnień i ewentualnej wizyty u szeryfa. Z każdym kolejnym krokiem malował mu się wyraźniejszy obraz Nabahna czy raczej obraz który Nabahna chciał mu sprzedać. Sprzedać gdyż arab bardzo przypominał mu arabskich kupców i podróżników. Nie widział ich co prawda nazbyt wielu, i z bólem musiał przyznać, iż bardziej kojarzył ten filmowy wizerunek, w który miał niedawno (ze swej perspektywy) okazję poznać. Wampir sprzedawał opowieści, dużo gestykulował, śmiał się, opowiadał, zauważał szczegóły otoczenia które raczył skomentować krótkimi zdaniami. I Leif mógłby powiedzieć, że wampir tym sprytnym sposobem wyciąga od niego informacje lecz czuł, iż nie byłoby to uczciwe porwanie. Poprawniej byłoby stwierdzić, iż Nabahan próbuje kupić wiedzę, płacąc swą gawędą, ciekawostkami oraz, mimo wszystko, dość miłym towarzystwem.
- W normalnych okolicznościach posiedzielibyśmy przy ognisku. Ogniska są dobre jeśli się do nich przyzwyczaić. Oddzielają noc, las, pustynię, cały złowrogi świat od nas, karawany, grupy przyjaciół, nieznajomych, pogrążonych w swoich sprawach. To co na zewnątrz jest oddzielone od tego co intymne i bliskie sercu…
Gangrel zauważył już od dłuższego czasu, iż jego rozmówca wpadał często w dziwny, niemal mistyczny patos pomiędzy kolejnymi partiami luźnej pogawędki. I wychodziło mu to całkiem naturalnie. Prawdę mówiąc, Leif spodziewał się takiej zdolności. Znał ją zbyt dobrze po spotkaniach obwoźnymi handlarzami rzekomo cudownymi, magicznymi przedmiotami, a w późniejszym czasie – relikwiami świętych.
- Ale teraz są podłe czasy – arab kontynuował opierając się o maskę swego samochodu – nasz książę domaga się najwyższych środków bezpieczeństwa. Wybacz, przyjacielu, drobny podstęp.
Leif zauważył dwie rzeczy i to dwie bardzo niepokojące rzeczy, z czego jedna była wręcz olśniewająco piękna. Na skraju parking, pod lampą stał najpiękniejszy mężczyzna jakiego kiedykolwiek widział. Gdyby nie zdecydowanie zbyt kontynentalne rysy twarzy, mógłby przysiąc, iż w gustownej koszuli stoi przed nim jakiś kuzyn Baldura. I uśmiechał się w sposób starego przyjaciela. Przez kilka pierwszych chwil Leif pragnął po prostu porozmawiać z mężczyzną. Być blisko. Mieć takiego przyjaciela. Tak jak cały świat wielbi Baldura. Zachwyt minął szybko lecz nieznajomy pozostawał ciągle nieziemsko, wręcz nienaturalnie piękny.
Drugą rzeczą było.. coś. Coś na skraju wzroku. Jakaś inna obecność kryła się w ciemnościach. Wampir był niemal pewien, iż ów niewidoczny osobnik musiał uprzednio otulić całunem niewidzialności pięknisia. I chociaż mógł spokojnie stwierdzić, iż obroniłby się przed arabem bez większego wysiłku, nawet nie zmuszając się do poważnego zranienia tegoż, to coś mówiło mu, iż pseudo-baldur był przeciwnikiem innego, większego kalibru.
- Witam cię, einherjar. Początkowo Nabahn miał faktycznie zwieść cię do mnie. Jednak gdy zorientowałem się kogo właściwie odnalazł, cóż, miałem szczęście akurat przebywać w pobliżu, zatem mogę przywitać cię osobiście.
Nieznajomy uśmiechnął się urzekająco i wyciągnął dłoń w kierunku wampira w geście powitania.
- Jestem Marek, tutejszy szeryf. Koniecznie musimy pogadać.


***

Od początku lotu Walerii chciało się spać. Nierozważnie zrzuciła to na karb ogólnego przemęczenia oraz emocji, a miała czym się emocjonować. Wszak czy to nie na jej barki zrzucono odpowiedzialność za kontakt z wampirami? A konkretnie z jednym wampirem. I to ważnym wampirem skoro sam Ruta pofatygował się prawie osobiście (jednak wizytę jako odbicie w lustrze nie mogła określić jako w pełni osobisty kontakt), a nawet udzieliła cennych rad. Z charakterystyczną dla siebie pobłażliwością,wszak w oczach wiekowego maga wszyscy byli jak dzieci, urządził verbenie krótką, poglądową lekcję na temat społeczeństwa spokrewnionych. Postać w lustrze ciągle przy tym falowała.
- Ów wampir został wybudzony i spętany przez moją dobrą znajomą. Zwana jest Pyłową Wiedźmą i nie znam cieplejszej osoby od niej.
W pierwszej chwili Walerię zaskoczyło podobieństwo pseudonimu wiedźmy do pewnego powszechnie znanego ducha paradoksu, lecz nic się nie odezwała. Dopiero po tej rozmowie poszukała wiadomości o wspomnianej kobiecie. I szczerze mówiąc, czarownicy która potrafiła swoich wrogów zmienić w parujące kłębowisko kości, mięśni i nerwów zdolne zwijać się tygodniami w agonii zanim nie wykończy go niewiara lub znalazca okazujący miłosierdzie, stanowiła chyba najdalszą definicję bardzo ciepłej osoby.
Potem Ruta opowiadała jej o Leifie. I o tym, że kazano mu przybyć do miasta i oczekiwać na bitwę. Ruta był bardzo septyczny co do tego, czy do jakiejkolwiek bitwy miałoby dojść. Jednakże podkreślał, iż ze względu na specyfikę miasta, kontakt ze spokrewnionymi jest niezbędny. Wyczuwała w głosie starego maga pewien niepokój.
Po rozmowie ze swym mentorom, Waleria została z numerem kontaktem do Hannah Strædet przedstawionej jej jako łącznik z osobą Leifa oraz wierną akolitkę tradycji. Została też z klepsydrą wypełnioną bordowym piaskiem. Czyżby jakaś postać krwi? Ruta stwierdziła, iż gdyby chciała skontaktować się z Pyłową Wiedźmą, powinna postawić klepsydrę w misce świeżej krwi obsypanej piołunem i poczekać. Waleria była już na tyle uczonym magiem, iż wiedziała, że po prawie wystarczy dowolne, gorzkie zioło miast piołunu.
Mimo ogólnych nerwów, pewien cień spokoju w Walerii budziła jej siostra, która postanowiła jeszcze zostać w kraju. Spokoju w tej materii dodawał jej Dziadek, jak kazał się nazywać dwumetrowy, porośnięty mchem odeszły w którego żyłach płynął biały sok. Dziadek próchniał od lewej strony, ze względu na swój powolny temperament, Waleria nie usłyszała dokładnych wyjaśnień. Dziadek po prostu spojrzał swymi czarnymi oczyma w ziemię i wybełkotał ze smutkiem – matka umiera.
I właśnie dlatego, że matka umierała, sam znalazł Walerię w umbrze słysząc od innych duchów o jej problemie. Długo jej zajęło dojście do porozumienia z roślinnym golemem, nie zw względu na różnicę zdań lecz jego ociężałość. Lecz ostatnie słowa Dziadka były w pewien sposób chwytające za serce. Powiedział, iż już niczego nie chce. Że kiedyś ludzi przynosili pajdę chleba, czasem umoczoną w krwi, czasem przynosili miód. To były dobre czasy. Lecz teraz już nic nie chce. Tylko aby o nim pamiętano.
W momencie gdy wysiadała z pokładu samolotu, potwornie chciało się jej spać. Potem pamiętała już tylko krzyk.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 05-05-2018 o 23:08.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172