Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-09-2020, 21:31   #141
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Krótka wymiana informacji między Patrickiem a Klausem i Mervi wprawiła w solidne zakłopotanie towarzyszącego dwójce wampira. Chcąc zachować anonimowość, cała trójka przeszła na typowy sposób tajnej komunikacji synów eterów – prawdziwy techniczny bełkot.
Czyli w sumie typową dla siebie komunikację. Posługiwanie się tym wymagało od Mervi chwili skupienia, lecz miała wrażenie, że szło jej i tak troszkę lepiej niż Patrickowi. Całość wspomagał Klaus oraz… Jonathan. Skąd ten mistyk orientował się w tym?
Gdy skończyli, wampir nie zapytał o czym rozmawiali. Tylko rozciągnął się powoli, jak przyczajony drapieżnik. Stare kości brodacza trzasły głośno gdy naciągał ścięgna oraz chyba wracały do odpowiedniej formy po boju.
- Możecie mi mówić Thor – stwierdził poważnie – jakoś tak przylgnął do mnie ten pseudonim. Rozumiem, że przerwa na zatankowanie raczej odpada… Jestem trochę spragniony.
Jonathan pokręcił głową zniesmaczony.
- To raczej wykluczone – hermetyk zaczął słabym głosem – możesz nam wyjaśnić co tam właściwie robiłeś?
- Zasadzałem się na tą sukę – Thor stwierdził warkotliwie – wiedziałem, że jest zmiennokształtna. Zauważyłem też, że gdy jej jedna powłoka ulega obrażeniom, czasami nie jest w stanie jej przywrócić i osłabiona morduje kolejną osobę której skórę przyjmie. Stwierdziłem, że w takim przypadku utrudnienie jej tego powinno ją tymczasowo spowolnić. Na wysypisku wyryłem starą runę, niemal przy tym nie zginąłem… - jakiś smutek pojawił się nagle w głosie wampira -...Leif byłby bardziej utalentowany w runach. No ale mamy co mamy. Tamta runa utrudniała transformacje. Wykorzystałem ją, aby uniemożliwić jej tymczasowo przyjęcie ciała. Ot cała historia.
Chwila milczenia. Przetrawiali to.
- A z wami – spojrzał po magach – chciałem się już dawno skontaktować. Niestety, gdy próbowałem zainicjować rozmowę, cały mechanizm moich działań przejęła inna frakcja, chyba nawet porwali jedną z waszych – stwierdził gorzko.
Mervi wzruszyła ramionami.
- No, chyba chcieli, aby się za nas wypowiadała. Cóż, chyba próbowała. - pokręciła głową - Oczywiście na naszym opierdolu się skończyło. Te Martowe to nienormalne są, serio…
- Mogę zapytać czemu chciałeś się z nami skontaktować? Zważając, że obie nasze grupy starają się trzymać siebie....- zaczął Klaus.
- Ponieważ jesteście trzecią siłą - Thor stwierdził z żelazną pewnością siebie - a i sam Dzik zaczął być wami chorobliwie zainteresowany. Niestety, wszyscy jesteśmy po uszy w gównie - fuknął.
- Ponieważ bez sojuszu obawiasz się, że Tradycje wybiją obie osłabione, wampirze sekty - Jonathan stwierdził bez grama uprzejmości - więc chciałeś wykonać ruch.
- Kaleka nie do końca ma rację - wampir obrzucił Jonathana spojrzeniem, które sugerowało raczej o wiele agresywniejszą odpowiedź - jestem Einherjarl, nie boimy się was. Dobrze wiem jakie są wasze cele i wasi wrogowie. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem - stwierdził pewny siebie.
Mervi spojrzała pytająco na Jonathana z przekrzywioną głową.
- Jakie w sumie są nasze cele? - zapytała.
- On ma na myśli ochronę ludzi - hermetyk zmierzył wampira surowo - tylko czemu wojujesz ze swoimi?
Cichy pomruk wydobył się z gardzieli Thora, lecz szybko zniknął. Wampir milczał chwilę. Mierzył słowa.
- Sabat pękł na pół. Ci, większość, którą widzicie, to już nie jest Sabat. Po prostu, to skurwiele służące tym potwornościom, idące z nimi w układy, niektórzy zarażeni… To nie jest Sabat. Jestem jednym z niewielu ze starego Sabatu tutaj. Dopóki nie ruszę reszty, a to może trwa długo… Staram się oczyścić atmosferę - uśmiechnął się krzywo, z jakąś satysfakcją.
- Zarazę? - Jonathan spytał pewnie.
- Zniekształcenie - wampir pociągnął lekko - to jest jedna z naszych mocy. Jednego z klanów… To nie jest ważne. Tutaj wygląda inaczej. Samo się manifestuje, pozostaje na ciele młodych wampirów, rozrasta się. Są ospali, jak w transie. Napady obłędu.
- Rój - Jonathan rzucił do Mervi i Klausa nazwę z umysłu Einara.
Klaus zastnowił się chwilę.
- Zakładam, że jesteś stary. - rzucił do Thora - W sensie BARDZO. I najwyraźniej miałeś już wcześniej kontakt z Burzową Istotą. Zdarzyło się kiedyś coś takiego?
- NIe jestem stary - Thor odpowiedział wlepiając wzrok w Klausa. Syn eteru, mimo, iż bezpośrednio nie widział twarzy wampira, poczuł się nieswojo. Zimny dreszcz na plecach, przechodzący od karku, wzdłuż linii kręgosłupa.
- Zostałem tylko wierny starej tradycji, przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Jestem za to jednym z niewielu którzy odkryli stare ścieżki run. Ale jestem młody. Nie, przed wydarzeniami w tym mieście, całym tym… Nie miałem kontaktu. Dopiero gdy dołączyłem do wyprawy Dzika, zacząłem składać układankę.
- Wybacz, ale… no to co zrobiłeś z nią zakładało dokładniejszą wiedzę o naturze i słabościach naszego oponenta. Więc… długa, stara tradycja…
- Nie - przerwał mu zniecierpliwionym głosem - zrobiłem coś, co miało szansę zadziałać. Nie zapominaj dzieciaku, ja widziałem jej współpracę z naszymi od dawna, od początku tych wydarzeń. Nie znałem ją, ale poznałem jak działa. Moja tradycja też, poniekąd, walka z potworami. Jest też druga sprawa która was nie dotyczy.
Jonathan uśmiechnął się pod nosem.
- Przedpotopowiec - hermetyk wtrącił chyba czymś rozbawiony - to nie była bajka dla nas. - zręcznie zagrał niewiedzę o grobie Odyna.
- Tak - wampir odpowiedział krótko, nie rozwijając tematu.
- Więc chciałeś się z nami skontaktować, ponieważ chcesz naszej pomocy w walce z tą zarazą i z Burzową?
- Z oboma stworami, jest też mężczyzna - stwierdził - to ja oferuję wam pomoc.
- A ta pomoc wygląda… jak? - Klaus zerknął w tylne lusterko - Przypominam, że prowadzę.
- Wiedza, moja moc, dojście do tego co się wewnętrz Sabatu dzieje. Wóz albo przewóz, albo mnie załatwią za zdradę albo posprzątam tutaj - w głosie wampira było słychać ponurą determinację - brakuje tylko Leifa. Przeklęta Camarilla…
- J.... - Mervi mruknęła cicho do kaleki - Widzę podobieństwo z hermetykami.
Jonathan nie odpowiedział dziewczynie. Chyba według niego, nie był to czas na żarty. Natomiast zwrócił się do wampira.
- Wstępnie… - zawiesił na chwile głos - przyjmuję ofertę w imieniu Tradycji. Rozumiesz, że będzie to być może oznaczało zniszczenie części Sabatu właśnie przez Camarillę?
- Tak - Thor powiedział to głośno, a Mervi dopiero teraz zrozumiała dlaczego tak nieswojo czuła się w obecności wampira. Mrugał nie tak często jak człowiek, a za to ochoczo wlepiał ciężkie, stanowcze spojrzenie w rozmowcę - zauważyłem, że trzymacie się z nimi. Trudno, wróci status quo. Może to lepiej.

***

To nie był dobry dzień dla ojca Iwana. Gdy odjechali wystarczająco daleko, trzeba było się zatrzymać. Iwan wymiotował krwią, drżał jak w febrze, majaczył. Mówił coś po rosyjsku, płynnie przechodząc na łacinę i jakieś język którego Patrick kompletnie nie kojarzył, lecz brzmiał trochę jak afrykański dialekt.
I co miał robić? Nie znał magy która pomogłaby na rany zadane przez czystą moc paradoksu. Nie wątpił, że taka istnieje, być może mistrzowie pierwszej lub życia mogliby powiedzieć coś więcej, lecz było to kompletnie poza wyobrażaniem syna eteru. Śpiący szpital? Iwan będzie fenomenem medycznym.
Zresztą, miał wrażenie, iż duchowny się z tego wyliże, czy raczej wylizałby się gdyby był młody. Największy problem stanowił wiek duchownego, jednak organizm nie był tak silny jak wola staruszka. Iwan poprosił, aby zjechali na bok.
Wjechali kawałek do lasu, dominikanin otworzył drzwi auta, i zamiast wyjść, zwymiotował raz jeszcze brunatną cieczą. Jednak powoli odzyskiwał świadomość. Z pomocą Patricka wyczołgał się na zewnątrz. Ciągle padało.
- Zawsze chciałem umrzeć w światle dnia – zaczął niespodziewanie trzeźwo. Było to niepokojące, Patrick zbyt wiele razy widział taką nagłą poprawę. Zwykle chwilę przez śmiercią
- ...może starczy mi sił na jeden mały cud, aby jeszcze raz spojrzeć w Jego oblicze…
Blade oblicze Iwana rozjaśnił błogi uśmiech, aby po chwili znowu stracić przytomność. W tym samym momencie Patrick zauważył ciekawą rzecz. Zawieszenie jego auta podwyższyło się, a coś oderwało pazury z poszycia dachu, wyrywając kawki wzmocnionego metalu. Również to samo coś zeskoczyło na ziemię przed nim.
Kilka sekund zajęło umysłowi Patrcka poskładanie obrazów w całość. Miał przed sobą Kościtrzaska który po pierwsze, był absolutnym mistrzem w kryciu się, a po drugie musiał wybrać sposób podróży godny bardziej bagażu dachowe niż dumnego nieumarłego.
- Chyba cie nie przestraszyłem – stwierdził z bólem w głosie – daj mi chwilę…
Wampir wydał jakieś dziwne dźwięki z ust, chociaż w zdecydowanej większości była to cisza. PO chwili przeleciały do niego dwie małe sowy, do których szeptał jakąś wiadomość. Po chwili ptaki wzbiły się w powietrze.
- Powiadomiłem Księcia… - Kościtrzask zawiesił głos, kierując poważny wzrok na znowu majaczącego Iwana – to prawdziwy duchowny? Dobry człowiek?
Na potwornym obliczu starego nosferata malowała się tak jakby… troska. Prawdziwe przejęcie.

***

Dojechali na miejsce, położony daleko mały domek nie przypominał stereotypowej chatki wiedźmy niczym poza lokalizacją na prawdziwym odludziu. Jak przysypie śnieg, musiało być trudno wyjechać z tego miejsca, wysokie trawy oraz gęste pienie drzew zdawały się sprzyjać tworzeniu solidnych, wysokich zasp oraz nawiewaniu ich na drogę.
Co ciekawe, pierwszy widok jaki ich przywitał, był wampir, który przedstawił się jako Björn i wyglądał zupełnie nie po wampirzemu. Rozciągnięty dres, zaspane oczy, zdrowy kolor skóry… Tylko strzelba dzierżona w dłoni burzyła swojski wydźwięk jego osoby. Zdawało się, że zna Thora. Po krótkim wyjaśnieniu, iż przychodzą za poleceniem Marka, wpuścił całą czwórkę do środka.
A tam, w nowoczesnym wnętrzu, siedzą na skos od wielkiego telewizora podpiętego do konsoli, siedziała Marta, Tomas, Jony oraz młody opustoszały – tym razem nie w sukience, lecz jego garderoba była dziwnie kobieca – szczególnie dżinsowe spodnie o nie pasującym kroju.
- Siądźcie jeśli przybywacie z dobrą intencją.
Marta uśmiechnęła się lekko, chociaż ogólnie wyglądała na zatroskaną. Co ciekawe, zignorowała zupełnie obecność Mervi. Björn usiedł też, na sofie u boku Marty, obejmując się lekko, jakby byli zwykłą parą. Zrobił to naturalnie.
Jonathan uśmiechnął się kątem ust, lecz nie skomentował tego. Tomas spojrzał na nich.
- Wyglądacie jak siedem nieszczęść – stwierdził – co się działo na mieście?
- Pewnie spotkali tą dziwkę – Jony stwierdził patrząc na nich uważnie.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 16-09-2020, 19:28   #142
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kilka sekund zajęło umysłowi Patrcka poskładanie obrazów w całość. Miał przed sobą Kościtrzaska który po pierwsze, był absolutnym mistrzem w kryciu się, a po drugie musiał wybrać sposób podróży godny bardziej bagażu dachowe niż dumnego nieumarłego.
- Chyba cię nie przestraszyłem – stwierdził z bólem w głosie – daj mi chwilę…
Wampir wydał jakieś dziwne dźwięki z ust, chociaż w zdecydowanej większości była to cisza. PO chwili przeleciały do niego dwie małe sowy, do których szeptał jakąś wiadomość. Po chwili ptaki wzbiły się w powietrze.
- Powiadomiłem Księcia… - Kościtrzask zawiesił głos, kierując poważny wzrok na znowu majaczącego Iwana – to prawdziwy duchowny? Dobry człowiek?
Na potwornym obliczu starego nosferata malowała się tak jakby… troska. Prawdziwe przejęcie.


Czy przestraszył? Nie. Chyba nie.
Healy ogólnie był przybity całą sytuacją. Pod wpływem impulsu, pod wpływem instynktu, pod wpływem szeptu Smoka… zdradził swoich sabotując działania batiuszki. Być może ostatni przebłysk potęgi jaką staruszek mógł wydobyć z siebie przed śmiercią. A to był tylko pierwszy z szeregu błędów jakie dziś popełnił. To jego wina była że batiuszka konał, to była jego wina że ojciec Adam nie żyje. I to będzie jego wina, jeśli… pożarty Odyn nie zemści się jakoś na jeźdźcach apokalipsy z dyskontu za to, że ich Sabatnicy zrobiły sobie z niego przekąskę.
- Tak… był duchownym. - rzekł bezbarwnym tonem głosu Healy.- Pawdziwie dobrym człowiekiem. I umiera. I chyba nie można mu pomóc.
Kościtrzask wyglądał na zamyślonego. Podszedł do Iwana powoli, jakby już na etapie kroków podejmując dziwną ostrożność i staranność. Pochylił się nad nim, przyłożył szeroko dłoń do serca starego, potem brzucha, głowę miał obróconą bokiem. Jakby wyczuwał, nasłuchiwał czegoś? Po chwili skończył dziwne badanie.
- Nie wiem co to za dziwne moce go tak urządziły - zaczął po cichu, niemal szeptem - może to kara Boska, może niefart. Mnie to nie powinno obchodzić, i tak jestem w jego oczach przeklęty.
Dziwny grymas przemknął na obliczu potworka, ze względu na zniekształcone rysy Kościtrzaska, Patrick nie był w stanie rozczytać co przez to wyraża. Iwan poruszał ustami, znowu po rosyjsku. Krew ściekała mu kącikiem ust. Nosferat przyglądał się temu ze smutkiem. Powoli odwrócił wzrok kierując poważne spojrzenie na Patricka.
- Ma poszarpane organy… Może ktoś młodszy z tego wyszedłby, nie jest tak źle jak wygląda, ale z nim, nie wiem. Nie chcę cię okłamywać, iż jest gorzej niż w rzeczywistości. Walczył za naszą sprawę jak i Ty, byliśmy tam razem.
Zawieszenie głosu. Patrick poczuł, iż wampir badawczo lustruje każdy jego grymas. Jest niepewny.
- Nasza krew, moja krew ma potężne, witalne właściwości. Nie zmieni go w wampira, to nie tak działa. Nie wiem czy pomoże mu na to co się stało, nie znam się na tajemnych sprawach, jestem jednak przekonany, iż da jego ciału dosyć sił aby poradziło sobie samo. Mogę dać mu mojej krwi - stwierdził ostrożnie - taka byłaby wola Księcia, ale jest i moja. Uratowanie dobrego duchownego to zaszczyt - stwierdził jeszcze ciszej.

Taaa… uratowanie za pewną cenę. Healy wiedział, że takie łykanie krwi to podpisywanie cyrografu. Na końcu zawsze jest mały kruczek. Tu tym kruczkiem może być uzależnienie.
Patrick miał więc wątpliwości. Ale też nie miał zbyt wielkiego wyboru. Nie stać ich było na stracenie kolejnego maga w ich szeregach. Ta misja i jego wybór, już kosztowały ich jedno życie. A Irlandczyk nadal nie był pewien czy postąpił dobrze.
Westchnął ciężko i przytulił duchownego szepcząc.
- Wybacz… ale potrzebujemy cię żywego. Jeszcze nie czas…-
Po czym zwrócił się do Kościtrzaska.
- Spróbuj mu pomóc.
Wampir kiwnął powoli głową, z dziwnym pietyzmem w każdym, najdrobniejszym nawet geście, pazurem rozciął żyły na swym przedramieniu i pochylił się ku ojcu Iwanowi. Pierwsze, szkarłatne krople spadły na wargi i policzek duchownego z pewnej wysokości. Iwan dalej majaczył, kaszlał i znowu majaczył, niemal bezgłośnie, bez sił. Pierwsze krople z wargi spłynęły ku gardłu, zwilżając je, lecz Iwan zdawał się tego nie zauważać. Nawet wtedy, gdy nosferat przysunął swoje ramię bliżej jego ust, nie pozwalając mu pić krwi z siebie, lecz sprawiając, iż wątła, pojedyncza strużka ściekała na usta duchownego, chlapiąc też na jego twarz. Drugą dłonią wampir podtrzymywał jego głowę, obejmując jakby z troską.
Padało dalej. Błysk i grzmot. Zdawało się, że burza nad miastem szaleje, a do jej repertuaru doszedł porywisty kwiat.
Kościtrzask dalej karmił Iwana swoją krwią, mimo boju, nie oszczędzał tej cennej cieczy. W międzyczasie zwrócił się do Patricka, po cichu, szeptem który ledwo przedzierał się przez wzmagające się wichry.
- Nie bój się - powiedział do Patricka poważnie - bój się raczej tego, jeśli jakimś cudem przywrócą do życia Odyna. Tego Odyna - powiedział ponuro - to raczej niemożliwe, ale… Ja się boję.
- Nie ma powodu… czy Miss Storm czy Odyn… jedna apokalipsa… jeden ragnarok… - wzruszył ramionami Irlandczyk i uśmiechnął się cynicznie. - Acz… apokalipsa może być tylko jedna, więc gdy konkurencja jest. Może się wybiją nawzajem?
- Wątpię - nosferat powiedział cicho - raczej nie wskrzeszą Odyna. Ale została jego drobna iskra. Mogą ją wziąć i użyć. A my nie możemy liczyć na pomoc.
Krew ciągle kapała do ust Iwana.
- Na pomoc kogo?- zapytał Healy.
- Camarilla - Kościtrzask stwierdził poważnie - wolą nas oddać, jeden problem z głowy. Lub potem, na gruzach próbować odbić miasto. Jesteśmy poniekąd cierniem w jej tyłku - mimo cichego głosu, jakąś satysfakcję w głosie wampira dało się bez problemu wyczuć - widzisz, to miasto, w sensie naszej społeczności, powstało jako azyl. Przewodził jego założeniu duchowny, pierwszy Książę, ten którego synowie rządzą miastem. Azyl od ciemności - nosferat spojrzał na obroczoną w krwi twarz Iwana, powoli odsunął dłoń od jego ust, pozbawiając go doþlywu krwi - dobrze, dobrze już - szepnął do duchownego - wystarczy ci, ojcze - zatytułował go niemal odruchowo.
- Nie rozumieją że jeśli nie pomogą, to nie będzie czego odbijać? I że ten problem może nie skończyć z zagładą tego miasta?- zapytał cicho Healy, wyraźnie zadumany.
- Brudna polityka - Kościtrzask ciężko oparł się o auto, był naprawdę zmęczony - nie widzą skali zagrożeń. Na zachodzie oni rządzą, liczą, że wpuszczą Sabat w swoje tereny, przy okazji zlikwidują kilku niechcianych Książąt, a potem ich odetną na swoim terenie. Stara jak świat taktyka wojenna, Rosja robiła tak całą swoją historię. Nie przetłumaczysz, że tutaj dzieją się naprawdę ważne rzeczy…
- Przynajmniej umrzesz z satysfakcją, że Camarilla na zachodzie zesra się ze strachu, gdy dyskontowi jeźdźcy apokalipsy zapukają do ich drzwi. - odparł z ironią Healy podnosząc batiuszkę i ładując go na tylne siedzenie. Potem wsiadł do wozu i wsuwając dłoń z schowek zabrał się za naprawianie uszkodzeń pojazdu.
Kościtrzask jeszcze chwilę stał na zewnątrz, oparty o samochód i patrzący w deszczowe niebo. Wyglądał na zamyślonego. Dał Patrickowi parę chwil ogarnięcia sytuacji, zanim ponownie się odezwał, siadając na brzegu miejsca pasażera, bardziej dla oparcia.
- Zostanę tutaj i spróbuję skontaktować się z Moniką - zakomunikował Patrickowi - opiekuj się duchownym - chyba właśnie, sądząc po tonie głosu, Patrick dostał od niego rozkaz - będę obserwował co wypełznie z cmentarza, jak się sprawy mają. Wy postarajcie się być jutro w formie, będziemy musieli przeprowadzić kontruderzenie…
Nosferat uśmiechnął się, chociaż jego zdegenerowane rysy twarzy przerobiły to na groźny i groteskowy jednocześnie grymas.
- Dobrze się spisałeś, młody.
- Mam nadzieję, że z naszej porażki… jakiś pozytyw jednak wyniknie.- odparł szczerze Healy uśmiechając się mizernie.


Gdy opadły emocje Healy’ego dopadł ból. Sam wszak nie wyszedł bez szwanku z ostatniej walki i choć jego stan daleki był od batiuszki i nie miał takich ran jak biedny ojczulek Adam, to jednak też mu się oberwało. Nie szkodzi… Healy był pewien, że zajmie się tym po powrocie do kryjówki. Na razie zakupione w pobliskiej aptece środki przeciwbólowe powinny wystarczyć. I porządna irlandzka whiskey zakupiona w porządnym monopolowym. Patrick szczególnie tej drugiej pomocy potrzebował, bo głowę miał pełną ponurych myśli i wątpliwości. Jednym ruchem przekreślił bowiem poświęcenie batiuszki i życie ojczulka Adam w zamian za… szansę? Nadzieję? Przeczucie? A może tylko ułudę?
Czas pokaże. Healy nie był typem ponuraka i nie zamierzał się wiecznie zadręczać swoimi błędami. Zresztą jeśli się mylił to i tak pewnie wkrótce czas mu się skończy.
Niemniej odrobinę żałoby ojczulkowi Adamowi się należało. Tym bardziej że jego decyzje przyczyniły się do jego śmierci.


Gdy przybył do kryjówki magów tylko dwie tam osoby były. Oszalały uczeń spał ponoć u siebie. Hannah surfowała w sieci będąc pod telefonem w razie czego.
Healy był zadowolony. W tej chwili nie chciało mu się gadać z nikim poza butelką.
Irlandczyk zaniósł więc batiuszkę do jego pokoju, a sam zajął krzesło w tym samym pokoju i zabrał się za amatorskie opatrywanie ran i bardziej profesjonalne picie whiskey.
Butelka opróżniała się powoli, bo Healy nie planował się upijać, jedynie kolejnymi drinkami pożegnać ojczulka Adama. Zresztą jeden pełny kieliszek zostawił na stole właśnie dla jego ducha…
Pił, rozmyślał i czekał na powrót reszty magów...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-09-2020, 01:23   #143
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
U Marty

Mervi próbowała też ignorować obecność Verbeny, jak i ta ignorowała Wirtualną. Tak było lepiej... teraz.
- Cóż... Tak. - wzruszyła ramionami - Spotkaliśmy ją, jak szukała Jonathana. Chyba nie spodobała jej się wycieczka w przyszłość. Niemniej... Tym razem nie miała tyle cierpliwości. Wyrwała serce towarzyszącej nam Tremere, zafundowała mi i Klausowi złamania otwarte rąk, gdy od razu nie powiedzieliśmy jej, gdzie jest J... - westchnęła - Thor i Baldur zajmowali ją już, gdy J. znalazła, który zemdlał przy niej, jak fangirl przed swoim obiektem kultu. A, Paradoks nie lubi jej bardziej niż maga, który go zirytował... ale i tak zniszczył mi komórkę... - mruknęła z bólem, jakby to było najważniejsze - ...zanim obrał ją na cel, nie mnie. Odbił się w nią. Troszeczkę ją spowolnił... tak odrobinkę. A Thor miał możliwość zamknąć ją w kręgu run... pewnie już uwolniła się. Suka.
Tomas na moment pobladł (a wszyscy uświadomili sobie, że da się posiadać jeszcze bardziej kredowe oblicze) na wieść o tym co wspominała Mervi. Marta wyglądała na wstrząśniętą.
- Zabiła Sigruda?
Verbena zapytała nie kryjąc szoku.
- Mowa o tym Tremere od Unii? - zapytała niepewnie - Zabi... Zniszczyła? Jakąś babkę Tremere.
- Indrig - Marta stwierdziła z żalem - jest coraz gorzej.
- Starałem się zorganizować wyjazd Opustoszałych - Tomas stwierdził spokojnie - wraz z Martą. Zatrzeć ślady. Jeśli te stwory chcą się rozmnażać przy pomocy przebudzonych, powinno nas być jak najmniej podatnych.
- Słuszne - Jonathan podjął głos - tylko czy ktoś wie po co Marek nas tu wysłał?
Thor uśmiechnął się krzywo i zdzielił bolesnym, męskim łokciem pod żebra Mervi.
- No Loki, mówi - dopiekł jej.
Mervi fuknęła na niego jak obrażona kotka.
- Baldur nie wierzy chyba w moją stabilność psychiczną, to mnie może tu na jakieś - spojrzała na Martę - twoje ziółka wysłał czy coś. - skrzywiła się krzyżując ręce - Nikt mi nigdy nie wierzy... - mruknęła pod nosem.
- Możesz mi wyjaśnić - Marta zaczęła ostrożnie - dokładnie o co z tym chodzi?
- Nie mówiłam ostatnim razem?
- Dokładniej - Marta zacisnęła usta poirytowana, zrobiła głęboki wdech - dlaczego, co i jak. I co to nam ma dać?
Mervi westchnęła, chyba nie wierząc, że dadzą jej wiarę.
- Jak Loki mnie uratował i dał... wizję - chyba ciężko jej przeszedł ten mistycyzm przez gardło - to powiedział, że z Ktulu sobie sama rady nie dam i potrzebuję Einherjarl, co ich uratował od niewoli Odyna. Jeżeli uważacie, że nasze Avatary są jakby... eee... naszymi częściami, to mój popierdolony to część Lokiego. Powalona kwestia.
Thor spojrzał na Mervi jakby zaskoczony. Reszta, cóż… Niektórzy po prostu zaregowali “nic nowego” podczas gdy Opustoszali oraz wampirzy partner Marty patrzyli na nią jak na prawdziwego debila. Krępującą ciszę przerwał głośny ryk Thora który chyba w założeniu miał być gromkim śmiechem, lecz jego gardło chyba odwykło od tak zwyczajnych, ludzkich dźwięków.
- Kupuję to - Thor stwierdził nieoczekiwanie - nie wiem czy rozmawiałaś z Lokim, czy inna cholera - stwierdził szczerze - jest mi to zupełnie obojętne. Ale to co mówisz i wiesz, pokrywa się z moimi badaniami. I nie jest to wiedza powszechna - wyszczerzył się do Björna kąśliwie - ale jak cenna. Gdy starałem się odzyskać runy, nasze dziedzictwo… Mniejsza o to. Wszyscy zgromadzeni wiedzą kim są Einherjer?
Spojrzał po nich.

- Dobra - wampir poirytowany machnął ręką - jesteśmy z krwi Canarla któremu dar przyniósł sam Odyn. Niektórzy twierdzili, że Odyn był mniej bogiem, a bardziej wampirem. Jeśli mam być szczery, jest to gadanie bez sensu, każdy pradawny wampir jest równy bogom, JEST BOGIEM - podkreślił stanowczo - ale… Ładny sobie tu azylek urządziliście pod parasolem Księcia - zwrócił się do Marty - a wiecie kim mają być Einherjar? Armią Odyna. I mamy wygnać religię krzyża z tej ziemi, na początek naszego ragnarok, na to nasza krew jest przygotowana. Ale - spojrzał na Mervi - wiesz co jest fascynujące?
Oczy wampira wydawały się lekko żółtawe gdy wpatrywał się w wirtualna adeptkę.
Mervi westchnęła.
- Mowa o tym, że Loki urządził na szaro Odyna czy ma sprowadzić ponoć Ragnarok? Szczerze to spokojnie mogę uwierzyć w Glitcha jako tego kto sprowadzi koniec świata, ale raczej Ktulu są lepsze. A... możesz zacząć mrugać? To niepokojące. - mruknęła do Thora.
Thor nie dał się zbić z tropu.
- Natknąłem się na wersję, jakoby… Od początku einherjar mieliby być niewolnikami Odyna. Heretyckie opowieści o tym, iż Loki dał nam wolność wyboru, iż tylko ktoś z krwi Einherjar może zabić boga. Dar lokiego… Pikanterii sprawie dodaje fakt, iż pod tym miastem miałby być ruiny stolicy Odyna. Tutaj miały się znajdować sale Valhally. Być może tutaj czeka Odyn.

Jonathan pacnął się w czoło.
- Mervi… - zaczął lekko - a także reszta - uśmiechnął się w swoim stylu wyluzowanego hermetyka - Sabat szukał przedpotopowca. Jeśli te stwory przyjmują formy, to jeśli przyjmując słabości.
Marta spojrzała na nich poważnie. Przygryzła wargę, jakby nie chcą powiedzieć czegoś, czego może żałować.
- Nie powinno być gorzej, niż jest. - szepnęła do Marty.
- Wyobraź sobie ktulu, który nie tylko ma własne moce, ale i wszystko co może zrobić naprawdę stary wampir. - zaczął Klaus i spojrzał na Thora - Jest jakaś prawda w tym… jeżeli zabijesz głównego wampira to całe jego potomstwo zginie?
- Różnie z tym bywa - Thor stwierdził chrapliwie - czasem tak się dzieje. Lasombra twierdzą, że zdiabolizowali swego założyciela, i jak widać sukinkoty mają się całkiem dobrze - wampir podsumował tonem który dawał jasno do zrozumienia, że nie jest to rzecz, którą się przejmuje.
Jonathan skrzywił się kącikiem ust.
- Sądzę, że możecie się przydać - hermetyk stwierdził w stronę wampira i Marty - Klaus, chcesz przekazać wieści? Chyba warto, a Ty najlepiej rozumiałeś waszą techno-gwarę.
Klaus westchnął.
- Sabatowcy, w towarzystwie "Roju", walczyli z Adamem, Iwanem, Patrickiem i Kościtrzaskiem. Adam, Iwan i Patrick to też magowie, Adam i Iwan należą do Chóru. Walczyli przy leżu Odyna, nasi starali się zabronić im wejścia. - Klaus przełknął ślinę - Adam nie żyje, Iwan jest w stanie agonalnym, Kościtrzask i Patrick jeszcze się trzymają. Sabat przyniósł jakiegoś gościa, który zmienił się…. w coś. Z tego co rozumiem Sabat dobiera się teraz do Odyna i Patrick mówi, że to dobrze.
Opustoszali spojrzeli po sobie nie kryjąc zmieszania całą sytuacją. Tomas wyglądał na niewzruszonego na swoim kamiennym obliczu zatytułowanym “kolejny zwykły dzien z zycia eutanatosa”, natomiast Thor… Cichy warkot dobiegał z jego klatki piersiowej, lecz milczał.
Natomiast Marta oraz jej partner wyglądali na przybitych.
- Nie tylko pożrą Odyna - werbena stwierdziła smętnie - lecz również przejęli kolejny węzeł. Nie wiem po co im potrzebne, nie wiem też dlaczego akurat tam…
- Milcz kobieto - Thor powiedział pewnie - jeśli jest tam krew Odyna, muszę z nim porozmawiać. A jeśli to już nie on, muszę to zabić.
Spojrzenie Thora padło wyzywająco na partnera Marty.
- Wezwij swojego potomka i zrób to co einherjarl powinien. Spotkaj się twarzą w twarz z losem, a jeśli trzeba, zakończ cierpienia założyciela.
Wampir odwrócił wzrok od spojrzenia Thora, kryjąc wzrok. Pobladł.
- Może zanim zrobicie to wszystko to powiedz o co chodzi, co? - Mervi mruknęła - Bo jak przez was nam Ktulu się zwali na głowy to będziemy smutni. I może J. zemdleje znowu.
- A o co ma chodzić - Thor stwierdził hardo - trzeba zabić tych co podnieśli rękę na Odyna. Przynajmniej ostatni raz…
- Po co? - zapytała wprost - Patrick mówił, że to dobrze co zrobili, a czemu Einherjarl ma pomścić Odyna, co mu przodków zniewolił?
- A czemu uważasz, że zniewolił, dziewczyno - Thor zmierzył ją żelaznym spojrzeniem - podałem tylko jedną z opowieści, starą i prawie nieznaną. To było niezwykłe, iż pokrywało się z tym co mówisz… Ale to tylko poszlak.
- Pax, pax - Jonathan westchnął - jeśli nasz przyjaciel kowal chce walczyć, nic nam do tego, byle tylko dogadał to z nami.
- A więc nawet Sabatowiec nie wierzy mi kompletnie... - prychnęła pod nosem, po czym już narzekała pod nosem, wyraźnie zirytowana.
- Pytanie, czy dasz sobie radę sam? Nawet z jakąś pomocą od innych Einharjarl? - Klaus spojrzał na młot Thora - Nie wiem czy twoje narzędzie może wystarczyć, aby zabić "boga".
- To polegnę - Thor powiedział z zimną logiką - taki jest nasz los - znowu spojrzał na drugiego wampira.
Marta zagryzła wargi, po chwili odezwała się do sabatnika.
- Uważaj czego żądasz od mojego męża - stwierdziła z lekko jadowitą nutą w głosie - naprawdę nie mam nastroju i jeszcze okaże się, że waleczny einherjarl zakończył żywot w domu wiedźmy jako kolejny fotel…
Sabatnik patrzył na nią w milczeniu, lekko stukając palcami w obudowę młota. Wygladało na to, iż faktycznie walczy o panowanie nad sobą.
- Sądzę, że miejscowe wampiry pomogą - Jonathan zaczął nagle - weźmiesz stary sabat, miejscowych. My weźmiemy burzową dziewczynę oraz tego gościa, razem z miejscowymi…
- Chyba miejscowymi wampirami - Jony odpowiedział krzywo - my mamy zamiar wypierdalać daleko od tego bagna.
- Gratulacje. - Mervi spojrzała na Jony'ego - A to jak patrzą na nas to zakładają, że pierwsi nawiejemy... Może przynajmniej niektórzy... - dodała ze złością przypominając sobie Firesona.
- Sorry mała - Jony powiedział z lekkim uśmiechem, iż brzmiało to nawet miło dla uszu Mervi - to po prostu nie moja liga. Z czym sobie radzę, to sobie radziłem, a po sprawie Erika widać jak cholernie dałem ciała. Zabieram ostatnich przyjaciół i tyle, mogę wam służyć informacją, jak z Tomasem się dogadałem. Trzeba wiedzieć kiedy odpuścić - westchnął ciężko, jakby sam nie był przekonany do tej decyzji w głębi serca, lecz rozum podpowiada jedno.
Mervi nie była zadowolona. Absolutnie. Odpuścić? Nigdy!
- Jak sobie chcecie. - dodała nie sądząc, że ma sens coś więcej mówić Opustoszałym. Pewnie nawet szkoły średniej nie skończyli, co tam od nich wymagać więcej.
- Gdzie masz zamiar wiać? - zapytał Klaus - Jeżeli zawiedziemy, nigdzie nie będzie dostatecznie daleko...
- Wiem o tym ja - Tomas stwierdził chłodno - i Marta. Ucieczka to też ukrycie się. Ale masz rację Klausie. Tylko, że nie można nikogo zmuszać do heroizmu, bo to po prostu nie działa…
- Wojnę przeprowadza się nie tylko na froncie, ale masz rację. - Niemiec spojrzał na Joniego - Przepraszam.
Opustoszały kiwnął głową. Drugi, młodszy patrzył gdzieś w dal.

Marta zacisnęła usta mocno, spojrzała znowu na Thora, potem na swego mężą jakby z pytaniem w oczach.

- Pójdę tam i umrę - drugi wampir stwierdził ciężko - w imię tylko i wyłącznie legend. Ale…
Wampir zrobił coś, co raczej nie było im naturalne. CIężko nabrał powietrza i odetchnął zrezygnowany.
- Lillehammer to mój dom. Wiesz co… To chyba ponura ironia losu - spojrzał na Thora poważnie - wiesz kto po raz pierwszy zabił Odyna? Tylko, że nie był w stanie zrobić tego do końca? Pierwszy z Książąt Lillehammer… Ale zdobył wiele jego mocy. I w miejscu gdzie nasz przodek chciał mieć swoją Valhallę, swój raj… Wampiry z południa, z Niemiec, Hiszpanii, Włoch, Polski, Litwy czy Rusi zbudowały swój raj.
Głos wampiara na chwilę się złamał, Marta chwyciła go mocniej za rękę. Szybko nabrał rezonu.
- Jest tu też mój syn, aktualny Oprawca. Masz moje pazury.
Werbena była zaniepokojona, lecz i ona podjęła głos, zwracając się do magów.
- Zatem ja pójdę za einherjar, skoro kiedyś obudziłam Leifa, to widać taka moja rola. Lecz… - zawiesiła głos - ty obiecasz, że będziesz chronić mojego męża - spojrzała na Thora surowo, ten kiwnął głową bez zastanowienia - a wy… Eutanatosie - przeniosła pytający wzrok na Tomasa - wy wszyscy, obiecali mi. Gdy przejdę przez wielką ciemność po raz kolejny, powiecie o tym mojemu mężowi. Zawsze - zacisnęła pięść.
Tomas przyglądał się Marcie z wyraźnym zainteresowaniem, wymienił spojrzenia z Jonathanem. Oboje potwierdzili jej, chyba szczerze.
- Golkonda - Tomas chyba bardziej stwierdził niż zapytał, a na moment, na jego zimnych obliczu zagościło coś pogodnego - życzę wam jak najlepiej.
Jonathan dal chwili wybrzmieć, po czym podjął wątek.
- Musimy zaatakować w jednej chwili, inaczej będzie problem. Najlepiej jutro lub pojutrze, będę musiał to przedyskutować z lokalnymi wampirami.
Mervi spojrzała w sufit zastanawiając się czy w ogóle jest sens mówić cokolwiek...
- J., ty już jesteś specjalistą od wyładowań paradoksu... - uśmiechnęła się do niego tak coś słabo - Jest... jedna sprawa odnośnie Ktulu... i jeżeli dobrze myślę to jest sposób, aby im kuku zrobić. Byłoby to oczywiście bardzo... ale to bardzo... wulgarne. I ty byś przydał się w tym.
- Słucham - Jonathan odpowiedział lekko, chociaż większe zainteresowanie Mervi wywołała po stronie Marty oraz opustoszałych.
- Mamy bombę atomową od mojego tchórzliwego KOLEGI - złość była słyszalna w jej głosie - Tylko zrzucenie jej na Ktulu nie da TAKIEGO kopa. - założyła ręce na piersi - Z dzisiejszej analizy wyszło, że pani Ktulu istnieje... Wszędzie. Na raz. W każdym czasie i przestrzeni. Żeby bomba atomowa od Firesona zdała egzamin, trzeba zaatakować Ktulu... w każdej tej czasoprzestrzennej brei.
- Trzeba to przemyśleć - Jonathan podsumował, po chwili dodał patrząc na minę verbeny i wampirów - nie, nie mamy atomówki, to raczej bomba Pierwszej… Ale Mervi dobrze mówi, to może być nasz atut. Z drugiej strony, Iwan samą tylko pierwszą atakował ich… Będę musiał to z nim skonsultować i najwyżej doprawimy bombą szczyptą wyżej, hermetyckiej magy…
Mervi nie mogła powstrzymać ironicznego uśmiechu na stwierdzenie o "wyższej hermetyckiej magyi".
- A kto ją ma przeprowadzić? Hannah? - mruknęła złośliwie.
- Jeszcze coś potrafię - Jonathan stwierdził z dziwnym, ledwo wyczuwalnym smutkiem - sądzę, że sprawy zaszły na tyle daleko, że trzeba działać już jutro, może pojutrze…
- Wystawię ich - Thor stwierdził nagle - ja biorę Odyna, wy macie resztę. To chyba uczcciwy podział.
- Pójdę też - Marta zagryzła wargi - z wami, na Odyna, na starego - verbena westchnęła ciężko i zwróciła się do opustoszałych - wam to chyba pora już iść.
Opustoszali spojrzeli po sobie. Jony milczał w ten sposób, że wydawało się, że chce coś powiedzieć, ostatecznie jednak nic nie powiedział i po prostu wstał z drugim magiem, żegnając się powścięgliwie.
- Pytanie. - tu spojrzał Klaus na Thora - Czy światło imitujące dzienne, by na wampiry podziałało? Jezeli tak, to mogę zrobić coś… wulgarnego co spopieli armię przeciwnika.
- Nie wiem czy to co wy robicie podziała - Thor odpowiedział szczerze - i przy okazji poparzycie mnie oraz pieski księcia?
- Mogę was ostrzec. Ewentualnie zmajstrować jakąś zbroję.
- Zbroję - Marta popatrzyła na Klausa z uśmiechem - eteryk, nie? Daj sobie spokój z pakowaniem naszych matcho w wdzianka - zaśmiała się.
- Mógłbym zrobić mroczne odzienie. Generowałoby wokół nich brak światła, zasysając wszelkie promienie zanim by dotknęły skóry.
- Uparty, nie? - Marta spojrzała na Jonathana, ignorując Mervi.
- Sądzę - hermetyk ważył słowa - iż raczej musiałbyś popracować nad metodą bezkontaktową.
Thor uśmiechnął się krzywo, czy raczej wykrzywił w grymasie który miał być uśmiechem, ale bardziej przypominał miny interpretowane jako uśmiech u zwierząt. Tomas przerwał mu chwile ekspresji, wykazują poszanowanie etykiety godne eutanatosa.
- Sądzę, że w takim razie z wami mamy uzgodnione, pozostanie się skontaktować jak to przedyskutujemy w naszym gronie. Wolałbym walkę za dwa dni, ale obawiam się, że dojdzie do tego znacznie szybciej.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 04-10-2020, 16:45   #144
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Dalsza część nocy, już gdy wszyscy magowie znajdowali w budynku Fundacji, głównym brzmieniem które rozchodziło się po korytarzach, była cisza. Wszechogarniająca, wyjąca cisza. Tym straszniejsza, iż nie była to wyłącznie brak dźwięku. Rozmowy szeptem, modlitwy, narady, powolne skrzypnie dziwi. Wszystko potęgowało ciszę. Ciszę, gdyż byli cisi jak ciche są myszy gdy grasuje kot.
Tylko, że myszy planowały zemstę.


***


Tomas wyglądal naprawdę upiornie gdy wychodził z pokoju ojca Iwana. Blada karnacja eutanatosa kontraktowała z wyraźnie przekrwionymi oczami oraz ciemnymi, niemal brutalnymi iniami pod oczami. Tak jakby ten, który czerpał z esencji samej śmierci, sam powoli stawał się upiorem.
- Patrick – Tomas zaczął szeptem, powoli zwracając do eteryka, którego poprosił o poczekanie – wiesz coś o tym aby ktoś próbował poda Iwanowi wampirzą krew?
Eutanatos zapytał powoli, z pietyzmem akcentują każde słowo, oraz dziwną powagą. Patrzył synowi eteru prosto w oczy. Coś pod skórą ostrzegało Patricka, iż jeśli nie zachowa czujności, eutanatos będzie zdolny spróbować wyciągnąć to prosto zj ego głowy. Pytanie tylko czy Tomas zechce i czy mu się to uda. Mag śmieci wyglądał jednak na pełnego ponurej determinacji.


***


Po krótkiej, bardzo treściwej wyminie informacji pomiędzy grupami magów, Jonathan miał jeszcze drugi telefon, od Olaf. Spędził w swoim pokoju długie minuty na rozmowie z wampirem, po których wyjechał ze środka z nieco pewniejszą miną. Hermetyk przyjechał do Mervi i Klausa
- Camarilla chce uderzyć jutro, w nocy – hermetyk nie wyglądał na szczególnie zachwyconego tym pomysłem – dzisiejszej nocy zniszczyli ich siedzibę, ewakuowali Księcia. Rano w mediach będzie mowa o wybuchu gazu – pokręcił głową – raz z Sabatem był burzowy skurwysyn. Wygląda na to, że jutro planują coś większego.
Hermetyk pokręcił głową.
- Klaus, dasz radę samemu ogarnąć tą bombę? Mistrz Iwan jest jeszcze w złym stanie, a sądzę, że podzielimy uderzenie na trzy grupy. Jeśli dobrze rozumiem sytuację, i drugi telefon od Thora to zajmą się trzema węzłami. Jedno uderzenie wampirów, jedno nasze z bombą, a trzecie – machnął ręką słabo – nie mam pojęcia…
- Ja – Tomas wszedł do kuchni po rozmowie z Patrickiem – ja wezmę trzecią grupę. Duży paradoks w miejscu węzła powinien ich wyrzuci za horyzont, a ja planuję chyba coś lepszego – uśmiechnął się niemrawo – życie lubi zataczać koło – eutanatos zaśmiał się niemrawo – dwa poprzednie żywoty zakończyłem dokładnie tą samą rotą, co za ponura ironia losu – stwierdził siadając ciężko na stole – tylko, że gdy to robiłem ostatni raz, miałem trzysta lat na karku. Chyba musiałem się lepiej znać na magy.
Jonathan patrzył uważnie na młodego eutanatosa.
- Wciągną go do centrum samego, pieprzonego maelstormu. Skoro chcą nie istnieć, to dam im to. Postaram się potem uciec, ale jak widać nie mam szczególnej biegłości w tym.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 06-11-2020, 20:41   #145
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Healy przyglądał się przez chwilę Eutanatosowi, po czym wzruszył ramionami i dodał.
- Albo to, albo nie miałbyś kogo badać. Batiuszka był umierający, a ja cóż… - dotknął opatrzonego przez siebie boku.- ... a moje możliwości w sferze leczenia ograniczają się do zakładania opatrunków. Mnie też to się nie podoba, ale straciliśmy już ojczulka Adama. Nie zamierzał pozwolić odejść kolejnemu z nas.
Eutanatos milczał kilka dobrych oddechów, patrząc na Patricka wnikliwie i zupełnie beznamiętnie. Czas ten wydawał się technomancie niekomfortowo długi.
- Rozumiem - Tomas powiedział cicho i wyciągnął dłoń w stronę Patricka, aby po ludzku poklepać go po ramieniu - w takich chwilach nie ma dobrych decyzji, ale… Ta chyba była dobra - powiedział jakby oczekując ciągu dalszego.
- Jeśli przeżyjemy koniec świata… będziemy martwić odwykiem batiuszki. Zresztą kolejnej porcji chyba nie musimy mu załatwiać.- westchnął ciężko Irlandczyk. I zapytał.- Jak z nim teraz?
- Sądzę, że do rana się wyliże, chociaż nie będzie w pełni sił, to jak na jego samozaparcie, to ledwo powłócząc nogami ciągle jest groźny - Tomas stwierdził naturalnie - uzależnienie to tylko część działania wampirzej krwi. Widzisz... Ona rani duszę, niszczy ją, na wszystkich płaszczyznach. Tak, Patrick - Tomas skrzywił się - wampirze krew kaleczy samego avatara. To dlatego wampiry nie przechodzą przez Cykl. Ostateczna śmierć jest w ich wypadku prawdziwie ostateczna.
- Desperackie czasy wymagają desperackich metod. Jeśli groźby jeźdźców z dyskontu są prawdziwe, to nie będzie już kolejnych Cyklów.- wzruszył ramionami Syn Eteru i spytał.- A mnie możesz obejrzeć. Chyba nie oberwałem tak mocno, ale… sanitariuszem nie jestem.
- Jesteś poobijany, głownie - Tomas uśmiechnął się w dziwnym grymasie, chyba chcąc dać technomancie otuchy - ponadrywane ścięgna, pokruszone kości barku, lecz ciało ciągle jest w równowadze. Dam ci… Poczekaj.
Po chwili Tomas wrócił z białym, małym przedmiotem. Była to chyba kość, wyglądała na paliczkową, Patrick miał nadzieję, że jednak należała do zwierzęcia.
- Przed snem wykonaj kilka ćwiczeń oddechowych z nią w ręku, instrukcje znajdziesz na youtube, joga też jest dobra. Potem włóż ją pod poduszkę. Rano powinny zniknąć wszystkie obrzęki i siniaki. Na dłuższą metę i to nie pomoże, ale w czasie najbliższych dni powinno być wystarczające.
- Nie czeka nas dłuższa meta. Jak wam poszło? Bo nam… nieszczególnie. I mam wrażenie, że w ogóle nie trafiliśmy w to miejsce co trzeba. - zamyślił się Healy.
- Byłem u Marty, tej Verbeny gdy zjawił się mistrz Jonathan z Mervi i Klausem… I sabatnikiem. To było dopiero zaskoczenie - mag śmierci westchnął - byłem też ostatni raz u mojej mentorki, jeszcze za dnia. Szkoda gadać - machnął ręką - liczyłem, że mi pomoże. Czymkolwiek, a dalej… Jesteśmy w dupie, chyba przyszło nam postawić wszystko, wampiry w swojej niskiej egzystencji mają dość dobry instynkt i wygląda na to, że czują to samo. Właśnie chciałem iść do reszty i podzielić się rozwiązaniem kwestii chociaż jednego z tych przyjemniaczków.
- U nas Miss Storm wpadła i wypadła… przylazły Sabatniki i przytłoczyli nas przewagą liczebną. - westchnął ciężko Irlandczyk. - Chyba Odyn niespecjalnie ich interesuje. Mam wrażenie, że cała ta potyczka była niepotrzebna z naszej strony.
- Z tego co zrozumiałem… To interesuje. Muszą ubierać szaty. Nie jestem ekspertem, ale o ile dobrze rozumiem to, a i Jonathan wysnuwa całkiem podobne wnioski… Tutejsze węzły, kwintesencja… Jest tego dużo, ale rezonans na miejscu jest specyficzny. Rozmawiałem wcześniej z mistrzem Iwanem, podobno temu używał nawiązań do katedry, jako zdobywca dawnej wiary. Burza była zbyt generalnym nawiązaniem, pozwalało im czerpać, ale co jeśli aby rozerwać więzy, rozerwać rzeczywistość… co jeśli potrzebują prawowitego ich właściciela… Odyna.
- Hmm…- zamyślił się Irlandczyk. - Czy wtedy nie pojawili by się osobiście by dopilnować jego ożywienia?
- A po co mieliby go ożywiać? Wystarczy pożreć, patrz co robili z magami, co Burza zrobiła z tymi wszystkimi dziewczynami. Potem przybierała ich wygląd, skórę, kości… Nie jako pojemnik, lecz jako wydmuszkę, szaty. Rój już teraz rezydował pomiędzy wampirami, to i pochłonął wampira. Wydaje się mi, że skoro mogą przybierać różne postacie, to on wybrał postać rozproszoną. Jeśli faktycznie Odyn jest pożarty, to może się jakoś bardziej skupił. Może to jego słabość, kuuurcze - Tomas pokręcił głową - to brzmi jak koncert życzeń - rezygnacja pojawiła się w głosie eutanatosa - jednak liczę, że skoro już to się stało, to szok przy śmierci z rąk einherjarl wyśle rój za Horyzont. Oby…
- Oby. - zgodził się z nim Healy i zasępił wpatrując w podłogę.- Szlag.. wygląda na to że cokolwiek zaplanujemy, to… będzie to tylko zbiór pobożnych życzeń. Jest jeszcze kwestia mojej przyjaciółki i tego co się z nią… co jej zrobili. I tego co przyniesie dla niej przyszłość. Nawet jeśli część wspomnień zostanie zamglona to… nie wiem czy będzie mogła wrócić do dawnego życia jakby nic się nie stało.
- Chcesz wiedzieć?
Tomas zapytał nagle ze smutkiem w oczach. Patrick mógł spodziewać się, iż wypowiadanie takiego sądu w obecności podobno całkiem dobrego jasnowidza (chociaż bardziej czarnowidza) nie jest dobrym pomysłem.
- Nic - odparł naturalnie - czas się kończy. Po prostu dalej nie widzę, wszystko trafia szlag, całe istnienie. To czy czeka ją cokolwiek, to chyba zależy od tego czy nam się uda.
- Nie… nie o to mi chodziło. Dziewczyna za dużo widziała, za dużo przeżyła by…- odparł Healy.
- Nie rozumiesz - eutanatos wtrącił twardo - jeśli nic nie zrobimy, nic ją nie czeka. Po prostu nic, bo nic nie będzie. Wszystko co przeżyła, to wszystko będzie bez znaczenia wobec katastrofy w której i ona zginie. Miejmy nadzieję, że będzie to tylko unicestwienie. Dopiero zakładając, że powstrzymamy tych skurwysynów… Dopiero wtedy możemy mówić jak jej pomóc. Jony jest mi winny, dużo winny, można go potem użyć aby jej pomóc. Nie zawsze możemy być na miejscu, nie wiem czy przeżyjemy jeśli się uda.
- Po prostu chodzi mi o to, że po wszystkim powinna być wtajemniczona. Jako akolitka. Coś jej się od nas należy po tym co przeszła.- odparł Healy krótko.- I po tym co może zobaczyć, w zależności od tego jak rozwinie się sytuacja.
- Nie wiem - Tomas stwierdził poważnie - naprawdę nie wiem czy powinno się w tej sytuacji, iż coś się należy. Czy jest dla niej powrót do normalności i tam zaleczy rany, czy może te drzwi zostały zamknięte już na zawsze i powinna wstąpić w naszą społeczność. Nie wiem, chociaż intuicja mówi mi, że raczej masz rację i koniec końców powinna skończyć jako akolitka. Wiesz, że niektórzy akolici czasem osiągają przebudzenie? Fundacje raczej nie chcą o tym mówić, trudno wymusić przebudzenie, a oczekiwanie na nie może budować dodatkową gorycz, jednak około połowa magów z mojej poprzedniej fundacji, była wcześniej naszymi akolitami. Mistrzowie wyczuwali nadchodzące przebudzenie czasem kilka lat w przód, czasem ludzie szukający czegoś więcej znajdowali nas… Tak przebudziłem się ja, już na miejscu.
- Myślę że pasowałaby do twojej tradycji lub Joniego.- ocenił Irlandczyk i dodał.- Oczywiście to wszystko może poczekać na nasz sukces lub porażkę, ale warto rozważyć wprzódy. I przyjemniej niż ciągle zamartwiać jeźdźcami z dyskontu.
- Opustoszali mają straszne braki, a moja Tradycja… Nie, nie - Tomas powiedział z delikatnym uśmiechem - my pełnymi służbę, ciężką służbę. Prędzej widziałbym hermetyków lub verbeny. Wiedźmy też czują cykl.. I są odpowiednio mroczne - Tomas zaśmiał się naturalnie.
- Synowie Eteru odpadają. Trzeba mieć ciągutki do narzędzi i mechanizmów. Nawet jeśli nie jest się w to tak wciągniętym jak ja.- odparł szczerze Irlandczyk.
- Dziewczyna ma waszą wyobraźnię - Tomas stwierdził po chwili zastanowienia - jeśli wszystko skończy się dobrze, daj jej tą waszą książkę… Zawsze zapominam nazwy.
- Dobrze. - zgodził się Irlandczyk. A po kilku minutach rozmyślania podążył za eutanatosem do kuchni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 17-11-2020, 22:25   #146
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Klaus zastanowił się chwilę.
- Arcana czasu są niestety mi obce. Mervi, możesz pomóc mi z tym? Być może uda się wprowadzić bombę w stan wibracji temporalnej.
- Sądzę, że - Jonathan wyglądał na zamyślonego - ja się tym częściowo zajmę.
- Spróbuje zmienić energię generowaną przez eksplozję w czystą kwintesencję. Powinno porządnie podsmażyć bestyjkę.
Mervi patrzyła w podłogę zastanawiając się, a słowa Euthanatosa, chyba wprawiły ją w iście eutanatosowy nastrój.
- Jeżeli coś takiego, co mówi Tomas, byłoby możliwe... - spojrzała na maga śmierci - Może da się wywołać ten sam efekt, o którym mówisz... we wszystkich przestrzeniach i czasie... bo bez tego będzie respawn bossów. - zerknęła na hermetyka - I może, jeżelibyśmy zduplikowali efekt, jednocześnie przenosząc kopię w miejsce z innym Ktulu...
Healy znając swoje ograniczenia, nie wtrącał się w ich rozważania. Przestrzeń i Czas nie były sferami którymi władał. Zrozumienie Umbr miał powierzchowne, a Entropią posługiwał się bardziej instynktownie niż świadomie. Więc zostawił nerdom omawianie “kwestii technicznych”.
- Wątpię - Tomas stwierdził poważnie - ja nawet nie wiem do końca czy to co zrobię, uda się. Jeśli już, przypomina to bardziej osobiste porwanie kogoś w głąb Wielkiego Niszczyciela. Razem Mervi - Tomas stwierdził z dziwną melancholią - zejdę tam z tym stworem razem. Jeśli mamy działać jutrzejszej nocy, potrzebowałby kogoś możliwe najlepszego zdrowia, dobrze aby rozumiał podstawy Umysłu lub chociaż Entropii. Będę starał sobie przypomnieć tyle, ile dam rady, ale sposób który stosuję jest dość destruktywny.
Jonathan patrzył zamyślony na ścianę.
- Zająłbym się tą bombą, chociaż częściowo, chociaż lepiej byłoby, aby to zrobił mistrz Iwan. Może jeszcze dojdzie do siebie - hermetyk skrzywił się z jakimś smutkiem na obliczu.
- Eeech… ja znam podstawy jednej i trochę drugą.- przy czym “znać” oznaczało u Patricka instynktowną manipulację sferami. Po prostu wiedział jak połączyć trybiki, by uzyskać efekt.
- Jesteś zbyt ranny - Tomas wyjaśnił zimnym głosem - będę uwalniał mroczne siły, które będą płynąć przez moje ciało, i najpewniej ewentualną pomoc. Wolałbym nie narażać i tak tych, którzy dostali w kość.
- Acha.- podsumował krótko Irlandczyk, który co prawda nie czuł się aż tak ranny. Niemniej z drugiej strony, Tomas pewnie wiedział co robi.
- Ja znam się nieco na entropii.- rzucił Klaus- Mam tylko nadzieję, że cokolwiek planujesz nie wyłączy mnie z działania. Muszę spróbować przebić Oppenheimera.
- Oppenheimera? - Tomas zapytał zaciekawiony.
Mervi spojrzała na Klausa.
- Też chcesz umrzeć na nowotwór? - zerknęła na Tomasa - Cóż... Umysł i Entropia nie są dla mnie problematyczne. I czuję się dobrze…
- Mervi, dobrze wiemy, że jesteś bardziej moją pacjentką, nie bez przyczyny - eutanatos odparł wciąż czekają na odpowiedź Klausa.
- Dyrektor projektu Manhattan? Muszę zmienić jego dzieło, w coś co nie tylko wybucha w przeszłości i w przyszłości bez wywołania paradoksu kalibru, który mógłby spowodować zagięcie czasoprzestrzennego i zrobić dokładnie to co chcemy uniknąć. Ale sprawić też, aby energia wyzwolona stanowiła czystą Kwintesencję i pewnie, żeby przebiła też Rękawice. Rak krtani to mała cena za zrobienie czegoś takiego.
- Wiesz - Tomas zaczął smutno - przejedź się w miejsce wybuchu bomby atomowej, w Japonii, obojętnie której. Tamtejsza Umbra…
- Wiem jak wyglądają te miasta… hm… w sumie pewnie udałoby się zmniejszyć zasięg eksplozji. Skoncentrować energię…
- To będzie wybuch raczej pierwszej, z tego co zrozumiałem, Klaus - Jonathan zamyślił się - potem nad tym popracujemy. Wygląda mi na to, że podzielimy się na dwie grupy.
- Pójdę sam z wampirami - Tomas stwierdził poważnie - jeśli uda się mi to co planuję, to nieumarli są jedynymi stworzeniami które nie ucierpią za bardzo, pomijam już paradoks.
Klaus westchnął.
- Chcesz, abym cię wyposażył w coś? Chciałbym jakoś zwiększyć twoje szanse.
- Jeśli dalej chcesz mi pomóc, to będzie wystarczające. Najlepiej byłoby to zrobić jeszcze w nocy, taka magya… nie jest zbyt dobra za dnia- stwierdził Tomas.
Mervi przeszły lekkie ciarki. Naprawdę mroczna magya. Coś z prawdziwych sztuk eutanatosów. Jakże ją to ciekawiło. Rzeczy których nie zdradzają, drogi za które wielu zapłaciło czymś więcej niż życiem.
Tymczasem Jonathan wydawał się niewrażliwy na to.
- Chciałbym z walk wyłączyć Hannah. Ktoś protestuje? Wydam jej polecenie - stwierdził z jakimś smutkiem w głosie - ktoś musi zająć się naszymi śpiącymi.
Mervi spojrzała uważnie na Tomasa. Och, jak bardzo chciała wiedzieć, poczuć to...
- Może i jestem twoją pacjentką. - odezwała się do eutanatosa - Ale jakie to ma znaczenie, jeżeli rzeczywistość może się skończyć? Mogę przecież zrobić emergency recall nam. - uważnie patrzyła na Tomasa - A Hannah... co jeżeli Ktulu do niej najpierw przyjdzie, jak nas nie będzie?
- Musisz być w pełni sprawna Mervi - Tomas powiedział poważnie - po mojej terapii, ta rota może cię po prostu zabić albo przykuć do łóżka na najbliższe dni. Masz rację, niepokoję się też o Hannah - eutanatos spojrzał na Jonathana.
- Nie mamy wyjścia - hermetyk stwierdził z goryczą - ale nie traktowałbym młodej Tytalus jako kogoś, o kogo trzeba dbać. Sama się zgłosiła, wbrew swemu mistrzowi, z tego co wiem, to pokonała go aby tu być - hermetyk uśmiechnął się jakby doceniając ten wyczyn - my potrzebujemy pełnej siły ognia, oddelegowania adepta jest niedopuszczalne.
W drzwiach pojawił się mistrz Iwan. Blady jak trup, z drżącymi dłońmi podpierał się o futrynę. Jednak… uśmiechał się. Po prostu staruszek uśmiechnął się do nich.
- Co to za narady bez udziału najstarszego mistrza - stwierdził ciężko i stękając zając krzesło w kuchni.
W jego oczach widzieli ból, nie tylko fizyczny… Lecz widzieli również wolę i odpowiedzialność. Tak jakby stary chórzysta czuł się odpowiedzialny za nich i tylko to trzymało go w całości. Posługa.
- Mogłem prędzej użyć całych sił… - stwierdził kręcąc głową - zanim jeszcze nie było tak tłoczno.
- Będziesz jeszcze miał okazję się wykazać. - Mervi uśmiechnęła się do Iwana - Ale wiesz... Pochowali już cię. - wzruszyła ramionami - Mnie już nie chcą dopuścić do pomocy, Tomas chce być pewniejszy własnej śmierci, więc nie czuj się wykluczony... chociaż nie. Czuj. To znane moim doznanie. - tak, nawet teraz Mervi czuła się boleśnie ograbiona z informacji, które mogłaby uzyskać na temat spookie eutów.
- Nie tak łatwo… chociaż i tak już witałem się z Panem - mistrz Iwan zadyszał się - trzeba jutro atakować, to ostatnia szansa.
- To sami już ustaliliśmy - Jonathan odpowiedział cierpko, jakby nie było mu w smak, iż chórzysta znowu się rządzi.
Tomas tymczasem milczał, wpatrując się gdzieś w dal.
Mervi przysunęła się bliżej Tomasa.
- Nie chcę byś umierał.
- Dziś nie umrę - Tomas powiedział z lekkim uśmiechem, jednak zbyt poważnym aby wyglądać naturalnie - a tylko przypomnę sobie kilka rzeczy. A czy umrę próbując zrobić to, co się zadeklarowałem? Całkiem możliwe. To nie mój pierwszy raz Mervi - odpowiedział chłodno podchodząc do wirtualnej aby nalać sobie soku z lodówki, przy okazji poklepał ją po ramieniu - to nie tak, że to jakieś idiotyczne poświęcenie. Mamy mało środków, a ja mam poza dawną wprawą, jeszcze talizman. Bez sztyletu nawet bym się na to nie porywał, jednak opłacało się go, ekhem, pożyczyć z rodzimej fundacji.
Eutanatos zaśmiał się krótko, Jonathan chyba tylko aby nie było niezręcznie, zawtórował Tomasowi, chociaż cały moment przypominał materiał na dobrą anegdotę o tym kiedy eutanatosi wybuchają śmiechem - przed własnym grobem.
- Może być to twój 666 raz, ale to dla mnie nic nie zmienia. - Mervi odezwała się dość poważnie - Nadal nie chcę byś umarł w tej akcji. Czy najbliższej po niej. Lub w przeciągu dwóch lat. O późniejszej dacie później się podyskutuje. - skrzyżowała ręce na piersi.
- Dostatecznie dużo przyjaciół straciliśmy na tej misji. Jeżeli da się ograniczyć kolejne to jestem jak najbardziej za. - Klaus westchnął chwilę - Zakładam, że detonacja bomby może być naszym... . ostatecznym rozwiązaniem?
- Nie mamy środków - Iwan westchnął ciężko - nie wiem czy ta “bomba” objęłaby całe miasto, i daj Bóg aby tak nie było. Myślałem raczej, iż użyjemy eksplozji pierwszej, tej bomby, którą ja postaram się przekierować w nich. Tylko, że te stwory są minimum trzy, w tym jeden w wielu osobach. W najgorszym wypadku potrzebujemy - chórzysta zasapał się - potrzebujemy trzej ataków. Bomba to jeden, a pozostałe?
- Einherjarl zajmą się Odynem. To powinno wystarczyć, chociaż częściowo. Bombę będzie trzeba wzmocnić czasem, zajmę się tym z Mervi. I trzeci… trzeciego narzędzia nie widzę.
Tomas wzruszył powoli ramionami.
- Może dopisze nam szczęście i będą razem. Jak nie, to moja strata. Wydaje się mi, że to postanowione, jak uda się chociaż dwoje grupować…
- Trzeba po prostu zrobić połączenie czasoprzestrzenne między nimi. - Mervi zamyśliła się - Brzmi fajnie.
- A potrafisz to zrobić - Jonathan zmierzył ja spojrzeniem - bo ja nie.
- No, nie próbowałam tego jeszcze, ale im bardziej o tym myślę, tym bardziej chcę spróbować. Bo brzmi wyjebiście.
- Sądzicie, że stwór jest wrażliwy na światło? W metafizycznym znaczeniu? - Klaus rysował palcem coś na stole.
- Przy tych ilościach Pierwszej - duchowny oparł dłoń o blat stołu - albo Pierwsza albo Paradoks wypalą resztę innej magy. To samo tyczy Czasu, ale tutaj ufam… - staruszek zrobił przerwę - ufam, że lepiej to rozumiecie aby się zabezpieczyć.
- Wątpię - Tomas odpowiedział Klausowi - nie bardziej niż cokolwiek materialnego. Laserem zrobisz mu taką samą krzywdę jak granatem.
- Miałem coś innego na myśli… ale za mało czasu, aby teraz teoretyzować.
- No i właśnie po to mamy tu Mistrza Pierwszej. - Merv wyszczerzyła się do Iwana - Aby ta Pierwsza nam nie zawaliła tunelu. Na pewno taki mistyk tego levelu zdoła utrzymać to chwilę.
- Musieliby być blisko, chyba, że jesteście w stanie zrobić analogiczne połączenie - Iwan stwierdził - a jak będa razem, to nie potrzebuję pomocy korespodencji. Wszystko sprowadza się do tego, aby mieć burzę i tego faceta… razem - duchowny zamyślił się nad czymś.
- Zawsze można jedno z nich wrobić jak w kreskówce - do wejścia w portal na głupa, który przeniesie do drugiego Ktulu. - odparła - Choć tunel byłby bardziej epicki... - mruknęła smutno pod nosem.
- Poproszę wampiry, aby postarały się coś ruszyć ze zwabieniem ich w jedno miejsce - Jonathan stwierdził ponuro.
- Skąd będziemy mieli pewność, że mamy wszystkich? Co jeżeli Rój pozostanie w jakimś nieszczęśniku gdzieś na jakiejś alejce po drugiej stronie miasta?
- Sądzę, że nie trzeba ubijać całego Roju - Iwan wyrwał się z zamyślenia - tylko.. jak podpalenie pajęczyny, zaczynając od środka.

***

Klausowi chciało się spać. Nic dziwnego, skoro zamiast zacząć odsypiać kolejną zarwaną noc, musiał spędzać czas, zgodnie z deklaracją, z Tomasem. Eutanatos przyjął syna eteru w jednym z wolnych pomieszczeń fundacji, pozwalając Klausowi rozłożyć się ze sprzętem, czyli kilka sondami, laserami i maserami. Eutanatos usypał na środku drewnianej, mocno wytartej podłogi spory krąg, usypał z popiołu i pyłu którego pochodzenia Klaus się domyślał, i wolał się nie domyślać. W środku, poza nim i Tomasem, znajdowały się rozsypane kości, których to pochodzenia technomoanta się nie domyślał… I tak było dobrze.
Chłodzenie soczewek Kruggera-Fischera buczało nieprzyjemnie, gdy ich układ rozgrzewał się do nieprzyzwoita temperatura (Klas zanotował w głowie, jak to wszystko przeżyje, sprawdzić domieszki siarki i wpływ na kulturę pracy) zmieniając parametry światła.
Tomas medytował.
Całość magy eutanatosa trwała nieco ponad godzinę – wedle zegara urządzenia było to siedemdziesiąt minut, jedenaście sekund i osiem setnych sekundy podczas których Klaus na przemian odczuwał potworną migrenę i chęć wymiotowania, a po wszystkim bolały go mięśnie. Okrągły „miernik entropii otoczenia” zatrzymał się blisko czerwonej skali.
Tomas był blady jak trupy, spocony, ale chyba żywy i zadowolony.
- Jesteśmy w domu Klaus – eutanatos próbował żwawo wstać z podłogi, ale przewrócił się. Zaśmiał się z tego, mimo słabości – jesteśmy w domu. Jeśli wszystko zawiedzie… Jesteśmy w domu – uśmiechnął się tajemniczo patrząc na swój sztylet w dłoni.

***

Mervi nie spała spokojnie, nawiedzały ją koszmary pełne… w zasadzie sama nie wiedziała czego. Ciąg przyczynowo-skutkowy ginął w jakiś pętlach, rozgałęzieniach i powrotach do wydarzeń, gdzie każda kolejna próba dokonania CZEGOŚ kończyła się jeszcze większą katastrofą. Zwariowany dzień świstaka doprawiony krwią, potwornościami i… neonami.
Obudziła się zlana potem. Łóżko kołysało się, błękitne, silne światło raniło przez powieki oczy…
...błękitne światło? Stała w czyimś pokoju, nad Patrickiem, w ręku trzymała metalową rurę. Pozycja z zamachem w nogę syna eteru.
Neony zbudowane były z pikseli. Glitch.
ZRÓB TO
JEŚLI COŚ JEST GŁUPIE ALE DZIAŁA TO NIE JEST GŁUPIE
Mervi czuła się skołowana przez ten niekończący się ciąg koszmarów. Co powiedzieliby o czymś takim mistycy? Oni przecież nadawali sens snom...
Ciężko było skupić się na odpowiedzi.
Znała powszechnie przyjęte spojrzenie na fazę snów, tylko... było ono... takie mdłe...
Takie bez życia, ograbione ze znaczenia. Nieuchwytnego.
Spojrzała na trzymaną rurkę. Pamiętała. Znała ciąg, wiedziała co nastanie po ciosie, do czego on doprowadzi. To już było, prawda? A może ma być? Czy jest w sumie jakaś różnica?
Mervi opuściła rękę z rurką bez zadania ciosu.
Nie. To nie tak może być. Nie musi być, nie znowu.
Nie popełni znowu tego samego błędu.

***

Patrick ostatnio nie miał czasu zaglądać do swojej “fortecy myśli”... tyle się nałożyło spraw. Niemniej teraz miał trochę czasu i chwilę dla siebie. Wykorzystał więc na tę krótką chwilę, by zanurzyć się w mieście.
3…
Oparty o łóżko zamknął oczy.
2…
Nie było mu trudno zapaść w sen.
1…
Nie było trudnym przekroczyć granicy, otworzyć drzwi i znów znaleźć w swoim umysłowym mieście. Nie przybył tu z żadnego konkretnego powodu. Healy nie miał w planach żadnego śledztwa, żadnej misji. Potrzebował odpoczynku i tego właśnie poszukiwał w otchłani własnego umysłu.
Otworzył oczy. Znów tam był. Po środku, w samym środku… ruin. Miasto zostało roztrzaskane na odłamki, wielkie brył budowli i ulic unosiły się w czarnej pustce kosmosu, na której nie było już gwiazd. Totalny bezruch na ulicach. Nikt nie krzyczał pomocy, nikt nie wołał ratunku, brak istot żywych, brak ruchomych maszyn. Ruiny wymarłej metropolii.
Syn eteru skupił się. Powoli fragmenty zbijały się w całość, nieziemskim wysiłkiem, o do którego czuł, ze nie powinien go czynić, powinien odpoczywać. Jak tylko zaprzestał wkładać swe siłt, ledwo zasklepione pęknięcia w strukturze miasta, odnawiały się owo, a wielkie połacie ulic i budynków z ogłuszającym hukiem odrywały się od siebie uciekając w pustkę.
Miasto było po części nim, a poczęcie światem na zewnątrz.
I było rozbite.

***

Rano Patrick obudził się wyspany… I zobaczył leżąco koło jego łóżka metalową rurkę. Jakoś na ten widok przeszły go ciarki. Ciarki i niepokój, którego nie mógł do końca opisać. Czy to znowu Mervi? Dlaczego?
Z drugiej strony, sam zrobił coś, co skutkowało śmiercią człowieka, kolegi z fundacji, przyjaciela Iwana… bo tak powiedział mu smok. Może czasem racjonalna furia musi poczekać?

***

Całe południe Klaus spędził z Mistrzem Iwanem oraz Jonathanem, pracując nad bombą. Hermetyk co chwila odjeżdżał z pokoju w którym pracowali, uzgadniając kolejne szczegóły ze stroną wampirzą, przez telefon. Na początku syn eteru miał głównie za zasadnie „przetłumaczyć” działanie przedmiotu na coś bardziej uniwersalnego… I było to trudne. Klaus nawet do końca nie rozumiał natury tej bomby, a co dopiero miał o niej dyskutować z dwoma mistrzami i ją modyfikować. Gdyby nie to, robiło mu się nieprzyjemnie na samą myśl o walce która ich będzie czekać, uznałby to za pasjonujące wyzwanie.
Okazało się, że bomba nie jest w istocie bombą, a raczej kanałem, który owszem, eksploduje, lecz nie własną siłą, lecz energią zassaną bezpośrednio z Węzła, a wybuch nie będzie.. do końca fizyczny. Mistrz Iwan już rozmyślał jak mógłby ograniczyć starty i po prostu zafundować tym stworą ekspresowy pociąg za Horyzont napędzany Pierwszą.
Ciekawe było to, że zarówno Iwan, jak i Jonathan, pracowali nie tylko niebywale zgodnie, ale zdawali się dogadywać zdecydowanie zbyt dobrze jak na dzielące ich kwestie. Było to co najmniej dziwne.
Ostatecznie, skonstruowali bombę kierunkową, którą mógł w teorii odpalić każdy mag, acz w praktyce wydawało się, że będzie potrzebny do tego mistrz pierwszej. Mieli jednak broń.

***

Tomas odwiedził wirtualną adeptkę tuż przed zachodem słońca. Przebudzona nie mogła się uspokoi… Jeszcze dwie godziny i zaczną. Wszystko umówione. Glitch milczał, ona chodziław pokoju od ściany do ściany.
- Postaram się nie umrzeć – eutanatos pocieszył technomantkę uśmiechając się słabo – to co wytworzył Klaus z mistrzami jest dużo lepsze od czegokolwiek, czego mogę dokonać w walce. Tylko…
Zamilkł, dawno nie widziała aby mag śmierci wahał się.
- Wiesz, że często mam wizję. Nie chciałem mówić innym, nie ma co niepokoić. Nie wiem czy ktoś sprawdzał, jeśli samo nie przychodzi, ludzi zwykle nie zaglądają w przyszłość. Uruchomisz swoje prognozy?
Technomanta niechętnie włączyła analizę za kilka godzin, brakowało jej mocy na analizę danych, więc tylko włączyła podgląd surowych danych. I tak spodziewała się co zobaczy.

000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000
000000000000000000000000000000000000

Tomas spojrzał na ciąg zer uważnie, potem zwrócili się ku sobie i niemal jednocześnie przełknęli ślinę.
Za kilka godzin kończył się czas.

***

Świerszcze wygrywały swoją ostatnią melodię przed przyjściem zimy, cudownie nieświadome wydarzeń których zostały niemymi świadkami. Na cmentarzu rozkopywano groby, do których wrzucano napojonych wampirzą krwią, konających śmiertelnych. Zwożono ich z ulic, ze szpitala, z samotnych domów, wyłapują jak zwierzynę. Miasto wrzało, policja nie miała szans.
Pośród grobów, poruszały się większości potwornie wykrzywione, pokraczne postacie, wykonując swoją prace w dziwnej regularności, jakby byli jednym ciałem i jednym duchem. Jednak co chwila któregoś targały nieregularne konwulsje, a z głębi trzewi wydobywał się ryk i szloch.
Thor spoglądał na to z oddali, przez noktowizor, nie kryjąc niesmaku. Towarzyszyły mu inne wampiry, paru sabatników oraz przedstawiciele Camarilli.
- To się roztacza jak zaraza – Thor fuknął pod nosem wściekły.
- Czekamy – Marek stwierdził spokojnie – musimy zaatakować wtedy, gdy pozostałe dwa stwory wejdą w pułapkę magów.
Marta ściskała ramię męża. Na twarzy i dłoniach verbena miała wymalowane runy, chyba karwią. Wyglądała na zaniepokojoną… Lecz mimo tego, uśmiechała się smutno. Marek spojrzał na przebudzoną pytająco.
- Nie sądziłam, że będę u boku obok prawdziwie wielkich wojowników – stwierdziła poważnie – zaraz zacznę siać mgłę.

***

To była ostatnia noc Lilliehammer – taka podstępna myśl zrodziła się w głowie Klausa. Syn eteru sam nie wiedział czy to jego własna myśl, czy tego drugiego, chociaż drobna iskra na dnie ściskanego głodem i nerwami żołądka (ktoś o bardziej poetyckiej naturze, powiedziałby, że na dnie duszy) twierdziła, iż on i ten drugi po prostu zgadzają.
Spojrzał raz jeszcze na zakamuflowane urządzenia. W pierwszych przygotowaniach asystowała im para wampirów, wyniosła kobieta o aparencji wyszczekanej nastolatki oraz jegomość przypominający bardziej amerykańskiego farmera, odpowiednio zmarginalizowanego na warunki skandynawskie. Dzięki temu, asystowały im też miejskie służby, pod pewnymi pretekstami, a Klaus cieszył się bezpośrednim zasilaniem z miejskiej sieci energetycznej. Miał tyle energii, iż gdyby chciał, mógłby strzelać piorunami z ziemi do nieba.
Tylko, że burzy nie trzeba było tworzyć sztucznie – stwierdziła po cichu Mervi ścierając z twarzy pierwsze krople nadchodzącego deszczu. Podłączyła się do satelity geostacjonarnego, włączyła wszystkie botnety (i chyba niechcący sparaliżowała serwerownię krajowego serwisu informacyjnego, jednego czy dwóch), a z każdą chwilą czuła się mniej pewniej, czując na karku powolne duszenie paradoksu. Jeden błąd… Jeszcze jeden błąd i tym razem się jej nie uda.
- Bądź dzielna Mervi – opierający się o laskę ojciec Iwan poklepał wirtualną po ramieniu.
Ten mały gest i słowa, które w normalnych okolicznościach zbyłaby ironicznym komentarzem, teraz… Były miłe. Dotyk drugiego człowieka, jego ciepły oddech za którym idą słowa, uśmiech na jego twarzy, porozumienie bez słów. Iwan spoglądał gdzieś w dal, poza wzrokiem zwykłych ludzi. Może wrócił do modlitwy w ciszy.
Grzmot idealnie zestroił się z chlapnięciem buta Patricka, a po nim Tomasa. Przechodzili akurat obok zakopanej w centrum wysypiska bomby Pierwszej, na szybką inspekcję ukrytych przed drugiego syna eteru zabawek. Tomas próbował nawet żartować, lecz mu nie wychodziło, widać humor eutanatosów nie był do końca kompatybilny.
Kolejny grzmot i nasilenie się opadów sprawiło, iż Irlandczyka przeszły nieprzyjemne ciarki. Czy wampiry zabiją Rój? Czy zawierzenie Smokowi cokolwiek da? Wątpliwości, wątpliwości i jeszcze więcej wątpliwości targało Patrickiem. Wiedział, że nie może mieć wątpliwości. Nauka starego szkota, bądź pewny, cokolwiek czynisz. Tylko naprawdę zdeterminowani są wstanie zmieni świat.
Albo chociaż obronić Śpiących.

***

Twarz Jonathana najpierw wyrażała coś jakby strach i niepokój, zatuszowane przez setki kropel zacinającego deszczu. Padało, grzmiało i wiało jakby świat miał się skończyć. Szarpany wichrami ptak (może nietoperz?) pędził w ich kierunku, pikował w ich stronę… I w tumanach deszcze pojawił się nie kto inny jak Kościtrzask. Cały we krwi, potwór wyglądał jakby był jedną nogą w grobie.
- Odyn… Nie żyje – wyszeptał z trudem.
Mervi poczuła, że serce bije szybciej, niemal kołacze. Dziewczyna musiała się czegoś chwycić, aby nie stracić równowagi. Jakaś jej część właśnie zanosiła się śmiechem. Loki wygrał. Może sam bóg oszust nie spodziewał się, że wygra w taki właśnie sposób, lecz wygrał.
Jonathan też się uśmiechnął.

***

Było tak, jak zapowiadał Olaf i Tremere. Stwory przyjdą zająć węzeł.. I były same. Przebudzenie najpierw je poczuli, poczuli jak ich najbardziej intymna, lepsza część, jak ich avatary ukrywają się w głębi jam ciała. Poczuli niemal zwierzęce przerażenie.
A potem ryki setek grzmotów następujących po siebie, jakby ktoś rozdzierał niebo na pół. Towarzyszące grzmotom rozbłyski, spotęgowane przez miliardy kropel deszczu, sprawiały, iż okolica lśniły niemal jak za białej nocy.
Do bram wysypiska Burzooka, w ciele kolejnej nastolatki. Powoli, nie śpiesząc się, uśmiechnięta lekko. Szybszym krokiem za to podążał jej towarzysz, wysoki, dobrze zbudowany, łyso gość Zbyt dobrze, napęczniałe mięśnie zdawały się nie wytrzymywać rozpierającej jej mocy, pękały ukazując śliski, krwisty materiał prawdziwego ciała, macek i niewysłowionej dziwności.
Magowie zdawali sobie sprawę, stwory gdzieś jeszcze… Opiły się kwintesencji. Burzooka po prostu lepiej kontrolowała swoje zasoby.
- Idzie wojna, idzie… - zaczął olbrzym śpiewać…
- Zamknij się - Burzooka powiedziała do niego spokojnie, dodać stanowczy gest ręką.
- Słuchać – warknęła w powietrze, a na niebie grzmoty przeszły do ogłuszającego echa – mam dla was układ. Wiemy, że to musiało nadejść. Jesteśmy tutaj, jeśli zabijecie nas jak naszego brata… To wygracie. Nie żartuję – wzruszyła drobnymi ramionami zupełnie jak człowiek, jak mała dziewczyna której duszę i wnętrzności pożarła, a skórę nosiła niczym przebranie pośród owiec – zabić, nie odesłać. Wiem, że naszykowaliście wszystko co macie.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 12-12-2020, 23:13   #147
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację


Healy przybył z dużą torbą, wypełnioną bronią którą już zmodyfikował wcześniej, z oboma pistoletami w kaburach i “proton-packiem” na plecach. Antygrawitacyjny promień ostatnim razem okazał się skuteczny przeciw potworom. Może nie zdoła ich w ten sposób zabić, ale przynajmniej ma szansę unieruchomi. Jego super bryka była zaparkowana w pobliżu i zmodyfikowana wraz z jego goglami. Wyposażone w dodatkowe tranzystory i cewki pozwalały na mentalne kierowanie pojazdem. Na którego to siedzeniu leżała kolejna torba wypełniona bronią i miecz.
Był gotów… choć jego rola była raczej nie była znacząca. Ot, miał pomóc, po prostu.
Co pewnie oznaczało odwrócenie uwagi i namieszanie w szeregach wroga. Tyle na ile się da.

Pojawienie się dwójki jeźdźców Apokalipsy z dyskontu, sprawiło że Healy spiął się w sobie.
I zacisnął dłoń na rączce Duchopogramiacza. A potem… Burza się odezwała i Patricka aż skręcało z gniewu. TERAZ przyszli negocjować, TERAZ chcą się dogadywać. TERAZ?!
Po tych wszystkich zgonach, krzywdach i zbrodniach… mieli tupet.
Patrick najchętniej rozwaliłby ich na strzępy… nie zabiłoby ich to pewnie, ale dało mu satysfakcję. Niemniej pod warstwą gniewu, kryła się chłodna kalkulacja wbita mu do głowy przez mentora. Nie potrzebowali ryzykować życia swojego i innych, jeśli dałoby się pokojowo pozbyć potworów. A choć chciałby sprawić im jak największą krzywdę to może lepiej byłoby pójść na układ. Tym bardziej, że stwory ponoć nie czuły bólu.
Dobrze że ta decyzja nie należała do niego, a do magyicznej starszyzny raczej. Więc skonfliktowany ze sobą Irlandczyk milczał obserwując oboje antagonistów i przygotowując się na rozwój sytuacji.
Bez względu na to jak się rozwinie.

Mervi uśmiechnęła się z jakimś rozbawieniem słowami burzookiej, zaraz na siłę tłumiąc ten wyraz, jakby chciała mówić "proszę, nie teraz". Osobiście natomiast lekko uśmiechnęła się z niejaką ulgą zastanawiając się czy Glitch już zaczął dobrze udawać kwarki w atomach tlenu powietrza.
- Tego się nie spodziewałam po was - odezwała się do Ktulu - ale szanuję szczerość. - skinęła głową - I pokorę. Wyraźne nawet Ktulu się boją. - z tym samym wyrazem spojrzała na dziewczynę - Przyjmujemy wasze poddanie się.
Klaus uniósł brew. Zastanawiał się skąd nagła zmiana taktyki. Z Odynem u boku, z całymi zasobami jakie zebrała ma zamiar się poddać. Czyżby widziała przyszłość i wiedziała, że przegra tą potyczkę. Ta myśl trochę dała eterycie nadziei.
- Wygnanie jej nic nie da. - powiedział dość cicho do swych towarzyszy - Tylko przerzuci problem niszczenia jej na przyszłe pokolenia.
- Oczywiście... - dodała - O ile dacie się zniszczyć na amen. Na zawsze. Wy, Pradawne Bękarty Istnienia, nie ciała. EXPy lepsze są za zabicie bossów.
- Czy osoba, która dokona ostatniego ciosu nie dostaje więcej? - Klaus spojrzał na Mervi - W takim razie detonacja brzmi kusząco.
- Od tego nagromadzenia magyi w ataku, Unii odpadnie kamień z zębów... w różnych wymiarach i czasie. Może ktoś z centrali dostanie wylewu oleju na mikrochipy procesora. - szepnęła do Jonathana.

Jonathan kiwnął powoli głową na słowa Klausa o wygnaniu, lecz w dalszym ciągu obserwował burzooką w napięciu, nie odzywając się. Tomas milczał podobnie, lecz to było akurat do eutanatosa podobnie. Iwan bezgłośnie ruszał ustami, chyba w niewypowiedzianej modlitwie.
Kolejne grzmoty przecinały stukot miliardów kropel deszczu. Jedyny milczał.
- Jesteście tacy słodcy – burzooka uśmiechnęła się wywracając oczami do góry, w geście tak doskonale imitującym człowieczeństwo, że aż osiągał drugi koniec skali odwzorowania i wydawał się potwornie nieludzki.
- Inni i tak mogą przyjść – wyjaśniła spokojnie dając znać, iż doskonale słyszy rozmowy między magami – dalej nie rozumiecie? Nas jest więcej niż obserwujecie świateł na niebie. Gdy ta siła którą nazywacie Jedynym stwierdziła, że rzecz musi Istnieć… Nie wszystko chce istnieć – warknęła, a kolejne serie grzmotów obudziły alarmy samochodowe kilka przecznic dalej – to nie jest kapitulacja. Nie interesują nas nasi bracia. Wszyscy chcemy po prostu umrzeć, skoro już postanowiliście, że wykorzystacie swoje najwyższe karty, to czemu wam nie dać szansy? Jeśli się wam uda, mniej bałaganu. Jeśli nie, zrobię co mam zrobić i tak – powiedziała pewnie – jeśli nasze istnienie związane jest z Teurgią, to trzeba zabić ziemię. Tylko nie łudźcie się – burzooka uśmiechnęła się delikatnie – następne pokolenia dalej będą miały problem. My ciągle próbujemy. Jeden z nas, nazywacie go supermasywną czarną dziurą w centrum galaktyki. Ostatecznie uda się mu, tylko minie dużo czasu…
Iwan wymienił spojrzenie z Jonathanem. Chyba rozmawiali telepatycznie?
- Dobrze – Iwan powiedział do burzy – niech się dokona.

***

Pisk, wrzask, światło, gromy, deszcz, tłuczone szyby. Chaos wokół nich był tylko ułamkiem chaosu który trawił wnętrza przebudzonych. Wiele uderzeń serca zajęło świadomości poukładanie tego, co się właśnie stało w jakiś deterministyczny ciąg wydarzeń. Może dlatego, że w tym momencie załał się ład na świecie.
Pamiętali… Klaus nacisnął detonator, w drugim trybie bomby Pierwszej. Milisekundę po tym rzeczywistość załamała się. Wszystkie szyby w okolicy spłynęły na ziemię jak ciecz. Deszcz zaczął padać od góry do dołu. Geometria zakrzywiła się, zmieniając kąty proste w rozwarte w pobliskich budynkach, nie modyfikując jednak ich ogólnego kształtu.
A przed nimi lśnił wybuch oślepiającej, białej ektoplazmy. Gdyby nie okulary które mieli, pożegnaliby się ze wzrokiem. Chociaż i tak Patrick zastanawiał się czy tego typu obraz nie zostawia wypalonego powidoku na duszy.
A potem Iwan rozłożył ręce, niczym ksiądz na mszy i patrzył w niebo.
Jedny milczał. Milczało też niebo, ani jednego grzmotu nie wydały z siebie chmury. A może i wydawały. Wszystko zagłuszała muzyka. Śpiew, melodia, dźwięk jakby melodia wyrażała Tajemnicę zmieszaną z tęsknotą którą każdy nosi na dnie duszy, za swoim rajem, obojętnie czy nazwanym Edem, Thule, Walhallą czy cyfrową pajęczyną. Temu chór mówił, że Pierwsza to melodia. Muzyka pachniała kwiatami i latem.
Czyli muzykę sfer. Jedną chwilę.
Bąbel kwintesencji puchnął, aby po chwili zacząć się kurczyć.
Serce drżało, waliło jako młot, każdemu. Jeden stwór padł, ten większy.
I widzieli na tle najbielszego światła, skumulowanej Kwintesencji sylwetkę ludzką, ze skrzydłami…
...mackami. Miliardy macek, czerń w czerni, burzooka pochwyciła kulę pierwszej. Dalej zachowywała z grubsza ludzi wygląd, poza miliardem multi-wymiarowych macek wyrastających z pleców.
Nie było w tym muzyki.
- Za mało – stwierdziła do nich powoli – szach-mat.

***

Każdy pamiętał tą chwilę inaczej.
Klaus kojarzył światło, tak jakby rozszczepiono jego spektrum aż do fal o długości nieskończonej, i zupełnie wbrew temu, jak rozumiał fizykę (nawet przebudzoną) z punktu w nieskończoności, tam gdzie przecinają się wszystkie proste równoległe, długość fali wynosiła zero.
Patrick widział zupełnie zwyczajny wybuch, macki, mięso i krew.
A Mervi płakała gdy przez jej głowę przelały się petabajty danych każdego anihilowanego atomu.
Byli jednak zgodni, jednego stwora… zniszczyli. Drugiego… nie.
Gdyby nie magya wirtualnej adeptki, byłoby po nich. Warunkowa teleportacja przeniosła ich na skraj epicentrum. Jakby ktoś wyrwał z ziemi całe wysypisko, cały węzeł wyparował z rzeczywistości, a Rękawica drgała spazmatycznie jak kurczak bez głowy.
Jaka Rękawica?

***

Szumiało im w uszach. Szybkie spojrzenie po sobie. Magowie są… cali. Nie… Mervi teleportowała wszystkich, to znaczy to co z nich zostało, a z ojca Iwana został dokładnie, równo rozsmarowany na długości kilku metrów płat zmielonego mięsa. Trudno było mówić czy to paradoks, czy to co stało się potem.
Rzeczywistość szalała. Prawa fizyki wariowały pod potężnymi siłami paradoksu. Burzooka śmiała się w niebo.
Huki. Krzyki, uciekający ludzie. Niewypowiedziane cienie, kształty z mroku. Rzeź. Niebo pękło, a z granatu nocy i chmur wyłaniają się kilometrowe macki. Widzieli też flagowy okręt Doissetepu przełamuje się na pół chwycony przez miliardy macek. Srebrzyste kontury krążowników technokracji znikały w nephandycznej masie zanim jeszcze ich kształt zdołał się w pełni zmaterializować po procedurach skoków przestrzennych.
Tak wyglądał koniec.
Tomas wyglądał na załamanego i w szoku.
A Jonathan… kaleka położył rękę na czole, ścierając resztki deszczu, lecz nie wyglądał na skrajnie załamanego. Raczej na kogoś zdeterminowanego.
- Kto chce, może uciekać – stwierdził z niebywałą twardością, i zupełnie nie w swoim stylu – jeśli nie, kto może, pomaga mi z magyą. Czas, entropia, korespondencja, po prostu otwierajcie wszystko co macie. Reszta do obrony. Będzie potężny paradoks.
Powiedział to, jak jakby dotychczasowe wyładowania i to co się stało nie było „potężnym paradoksem”.
- Mervi… przeczytałaś notatki? To ich użyj.
I Jonathan uniósł rękę z pierścieniem szepcząc inwokacje. A burza kroczyła ku nim.
Wirtualnej adeptce zaschło w gardle. Jeśli Jonathan planował to co podejrzewała, wyglądało to na szaleństwo i desperację. Ale… te notatki.
Mervi wzięła głęboki oddech i wytarła łzy.
- Informacja... nie umiera. - spojrzała na Jonathana - Wiesz... nigdy bym nie powiedziała tego, ale chociaż nigdy bym nie uciekła, jak o nas mistycy sądzą - dodała sucho - to akurat was lubię. Nawet hermetyków. A ty jesteś zabawny. - stanęła bliżej Jonathana - Wszystkie te sfery są mi znane. - spojrzała smutno w przestrzeń - Żałuję tylko tego, że nie dowiem się już nigdy, co straciłam i tego co mam, ale zostanie za zasłoną. - uśmiechnęła się zaraz - Ale nie darowałabym sobie opuścić takiej imprezy.
Skupiła się na tym co robił J. próbując odgadnąć jego ruchy poprzez pryzmat notatek, które otrzymała od niego. Dłoń trzymała na włączonej w kieszeni komórce gotowa w każdym momencie wymusić posłuszeństwo armii obliczeniowej swojego botnetu. Im więcej patrzyła tym więcej rozumiała... i wiedziała co robić.
Srogi czas ma srogi paradoks. A ten był taki...
Bez ociągania się dołączyła do magyi splatanej przez hermetyka.

Klaus potrząsnął głową, starając się usunąć migrenę spowodowaną nagłą relokacja.
- Znam się trochę na entropii i podstawy korespondencji. Jeżeli to pomoże to mówcie co mam robić. - spojrzał na resztki po ojcu Iwanie - I tak nie ma gdzie uciekać… - spojrzał w stronę burzookiej i przełknął ślinę - Jeżeli zacznie się za bardzo zbliżać, spróbuję ją spowolnić.- na razie Klaus przyłączył się do Adeptki i Hermetyka, miał nadzieję, że Tomas i Patrick dadzą sobie radę.
Healy… nie odzywał się. Skupił ponure spojrzenie na swoim, ujął w jedną dłonią Ćwikłę celując w Miss Storm i strzelając raz po raz. To jedynie był odruch, to co bowiem działo się na drugiej jego dłoni się liczyło. Rękawica iskrzyła, umieszczone w gniazdach cewki,diody lampki… ba w samym duchopramiaczu na jego plecach zaczęły trzaskać iskry energii i przedmiot zaczął się morfować łacząc mackowatymi obwodami z rękawicą… by wzmocnić ten podstawowy dla Patricka artefakt. Cóż… w porównaniu z metodyczną magyą Mervi czy czysto oświeconym podejściem Klausa, magya Healy’ego bardziej instynktowna… bardziej bliska fantazji… bardziej Verne’owska. Rękawica zajarzyła się… pięć gniazd pokryło się szklistą powłoką… stając się tym czym była od zawsze… rękawicą mocy. Narzędziem kształtowania rzeczywistości. Pomiędzy palcami jej skakały ogniste błyskawice, duszki, karty…. wszystko co mogło zaistnieć i nie było w stanie jednocześnie. Healy skupiał między palcami czystą esencję przypadku (lub jej wyobrażenie choć w tej chwili miało znaczenia). Strój maga rozrywał się na nim formując to szatę czarownika z groszowych powieści fantasy, to strój alchemika z czasów renesansu, greckiego filozofa, okultysty z londynu. Przeskakując z wcielenie na wcielenie (prawdopodobnie). Dookoła Patricka wyrastały kawałku muru przetykane zębatkami, pasami transmisyjnymi… kawałki budynków, dróg, machin. Rzeczywistość znalazła w magu ostoję i na poletku go otaczającym formowała się według jego podświadomości. Healy nieświadomie tworzył wokół siebie namiastkę bezpiecznego miejsca. Swój Azyl ze snów.
Zacisnął mocno pięści w której trzymał wijące się niczym stado węży czyste prawdopodobieństwo i wrzasnął do Burzy.
- You shall not WIN! -
… w rodzimym języku. Bo nie zamierzał pozwolić jej wygrać. Nieważne jaki miał być tego ostateczny koszt. Używając swojego wyczucie entropii wspomagał wicka J. w jego działaniach.
A jego rękawica mocy formował kolejne kształty dążąc do celu jaki nadał jej mag. Zduszenia apokalipsy w zarodku… nawet jeśli to duży zarodek.

Burza kroczyła do nich powoli. Bardzo powoli… Ona już wiedziała, że wygrała. Bramy zostały otwarte, rozerwany Horyzont, jej bracia przybyli na ziemię aby położyć kres wszelkiemu stworzeniu, a dzięki temu – i sobie samym.
Wraz z każdą chwilą magy czynionej z Jonathanem, przebudzeni czuli się coraz bardziej nieswojo. Mimo, iż po prostu rola Klausa i Patricka sprowadzała się do wygenerowania jak największej ilości mocy, także oni czuli niepokój. Jednak to adeptka czasu, Mervi, mogła w pełni poczuć grozę… podniecenie, ekscytację?
Uruchomiła wszystkie botnety, teraz już widziała, promień Schwarzschilda wynosił sinus z mocy. Czas mierzy się mocą – kiedyś powiedział Jonathan. Teraz rozumiała. Boże, co oni robili, święty Graal mistrzów czasu.
- Nie graliśmy w szachy – Jonathan spojrzał na burzooką – to był poker.
Gdyby zaskoczenie na twarzy mogło zabijać, stwór padłby martwy bez tego całego planu.
A Czas…
...czas spadł.

***

Mervi, Patrick, Klaus i Jonathan znaleźli się w idealnie białym pomieszczeniu, chociaż czuli tylko pod stopami podłożę i nie widzieli ścian, wszystko ciągnęło się w nieskończoność. Dziedzina paradoksu?
Przed nimi stał mężczyzna w średnim wieku, przyodziany w jednolicie czarny garnitur dopełniony krawatem idealnie tego samego odcieniu. Oczy miał pełne zajadłej złości, ubawienia i… i czegoś nieokreślonego. Klaus i Patrick od razu pomyśleli o najbardziej znanym duchu paradoksu Czasu. Zmarszczka, duch który potrafił zabijać magów przed narodzinami, zanim dokonają paradoksu. Mervi, jako adeptka czasu wiedziała, że to nie jest Zmarszczka. On prezentował się jako dużo starszy jegomość, poza tym, z tego co słyszała plotek, był niebywale uprzejmy, starając się z magami razem rozwiewać zbrodnię przeciw rzeczywistości.
A ten śmiał się im w twarz na powitanie, rubasznie i głęboko.
- Nie, nie jestem Zmarszczką. To ojciec mojego syna – stwierdził wzruszając ramionami – dawno nie widziałem tutaj nikogo poza Jonathanem. Dalej się nie nauczyłeś, prawda – duch paradoksu pokręcił głową – idiota. Szybkie wyjaśnienie dla reszty cudotwórców – słowo cudotwórca wymawiał sarkastycznie – uczestniczyliście w magy za którą trzeba zapłacić karę myto. Każdy z was… Będzie to wyglądało tak, chwilę porozmawiamy, nie odmówię sobie tej przyjemności, a potem powiem jaka kara spotka was następnego dnia i… wasza magya się dokona. Wiecie jaka to magya?

Duch uśmiechnął się krzywo patrząc przenikliwie na Mervi.
- Taka która miała uratować rzeczywistość. - burknął Healy wzruszając ramionami. Wszak zrobili to co musieli zrobić. Rozwiązali chyba problem, który ktoś inny im zostawił do rozwiązania.- Świat. Kontinuum czasoprzestrzenne.
Mervi od razu nie odpowiedziała, tylko spojrzała na Jonathana.
- Jesteś jeszcze bardziej jebanym one-trick pony niż myślałam. - uśmiechnęła się do reszty - Czas świata został zawrócony o kilka godzin. Całego świata.
- Tak - duch przyznał rację Mervi - już nie pierwszy raz. Ale - spojrzał na Patricka - jaką rzeczywistość? Myślicie, że jesteście tacy ważni? Że to będzie koniec? Żałosne… Rzeczywistość was nie potrzebuje, doskonale radziła sobie bez was i poradzi dalej. To jest megalomania irlandczyku - duch stwierdził zimno - wiesz ile będzie ofiar? Sto pięćdziesiąt tysięcy osiemdziesiąt dwie ofiary, większośc trupy - duch powiedział z pewną radością - Technokracji wraz z Tradycjami uprzątnięcie tego incydentu zajmie osiem miesięcy, podadzą informacje o wielkoskalowej katastrofie ekologicznej. Ratowanie świata? Raczej własnego ego. To jest tylko burza w szklance wody, jedna z wielu - wbił w technomantę spojrzenie patrząc nań jak na nazwyklejsze w świecie gówno.
- Którą nikt się nie zajął… ani wielka Technokracja, ani żadna z Tradycji. Nikt. Tylko my.- odparł Healy zacietrzewiony. - Powiedz mi duchu… ile ofiar i jaka byłaby katastrofa gdybyśmy pozwolili tym kreaturom hasać wolno. Powiedz...
- Tyle, ile podałem - odpowiedział Patrickowi zimno - to są ofiary tego rozdarcia które widzieliście przede chwilą.
- Cóż… nie bawiliśmy się w kształtowanie rzeczywistości dla beki. Po prostu wdepnęliśmy w gówno, którego ktoś zapomniał uprzątnąć.- odparł Irlandczyk nie będąc teraz w nastroju na słuchanie strofowania. Za wiele trupów dziś widział. Zbyt wielu dobrych ludzi zginęło, by rozwiązać ten problem. Nie zamierzał pozwolić na szarganie ich poświęcenia jakiemuś zarozumiałemu bytowi. Wystarczająco dużo takich protekcjonalnych farmazonów nasłuchał się od Miss Storm.
- Poświęcenia - duch mlasnął patrząc technomancie głęboko w oczy, następnie przerzucił spojrzenie na Jonathana - zwykle bywasz bardziej wygadany.
- Znudziły się mi już wizyty tutaj - Jonathan stwierdził uśmiechając się krzywo - liczyłem też, że tym razem się uda… Widać Widzący też nie potrafił mi sprzedać dobrej metody - zaśmiał się.
- Niektórzy wiedzą czego nie robić - duch odpowiedział Jonathanowi - oraz jak to robić. Ale dobrze - duch paradoksu zaśmiał się - myślicie, że to wasza heroiczna walka. Zwykle zabieram rzeczy… Nie martwicie się, wam też zabiorę, ale nie wszyscy wiedzieliście jaką magyę czynicie…. To i dam wam prawdę. O czym prawdę? O waszym przyjacielu. Szach-mat? Tak, grał w szachy, tylko, że grał nimi wami.

Duch zaczął pokazywać obrazy. Jonathana który wiedział co się stanie w mieście, znając liczbę ofiar, który zaciemnił wizję Tomasa. Te wizje po których Tomas zaczął nawoływać do zbadania sprawy. Manipulacje.
Potem Afryka, rozmowy z ojcem Iwanem. Przyjaciele, tam się poznali. Wspominali maksymę “dziel i rządź” planując kolejne działania. Ich konflikt był teatrem pozorów.
Potem Einar… Jonathan zdawał się wiedzieć. Notes, siedzi w swoim pokoju, rozrysowuje możliwe warianty przyszłości. Niektórym pozwala biec, inne wymusza. Nie uchronił Mervi przed Einarem. Wiedział kiedy nastąpi gwałt na dziewczynie Patricka. Śmierć ojca Adama też była w planach.
Grał z Burzą w pokera możliwych przyszłości… Oszukując przyjaciół. Pozwalając im ginąć, cierpieć, wszystko po to, aby w zimnym rachunku postawić kilka, kilkanaście żywotów na szali za sto pięćdziesiąt tysięcy śpiących.
Gdyby o tym słuchali, brzmiało to jak akademickie rozważanie. Ale to była rzeczywistość, tym smutniejsza, że to były ICH życia i ich znajomych. Mervi coś drgnęło w sercu… nawet ten notatnik z nauką czasu, myślała, że go wynegocjowała… nie. Jonathan dał jej go tylko temu, aby mogła mu pomóc w tej magy.
I też zapłacić za nią cenę.

Klaus gwizdnął.
- Więc… to całe gadanie o końcu wszystkiego? To bujda?
- Tak - duch stwierdził - podałem wam liczbę ofiar. Reszta to zasłony czasu i manipulacje waszego przyjaciela… Gdyby czas się kończył, więcej magów podjęłoby to, prawda? - Duch zakpił.
Mervi patrzyła w białą przestrzeń, a w jej oczach było widać cierpienie, którego i Fireson nie zadał.
- Starałam się... - szepnęła - I po nic. Bo dowiodłam tego, w co i tak wierzyłam... - przypomniała sobie słowa Joela - Że jesteśmy sami .. i w przeciwieństwie do mistyków... nas takie gry innymi nie bawią... Musisz być dumny z siebie... hermetyku. Wygrałeś. Innymi.
Klaus usiadł na ziemi. Czuł się oszukany, zły, zmęczony i co gorsza, wiedział, że to nie koniec.
- Więc, co teraz Jonathan? Wracamy o kilka godzin i robimy co dokładnie? Co możemy zrobić inaczej? - westchnął i spojrzał na Ducha - Nie możemy od tak pozwolić Burzookiej i jej pobratymcom biegać po naszej planecie. Wtedy liczba ofiar byłaby większa.
- Sto pięćdziesiąt tysięcy - duch powtórzył do Klausa jak mantrę - nie zmienisz faktów.
Jonathan jeszcze milczał.

Healy… nie był mówcą. Nie był myślicielem. Działał. I teraz jego działaniem był lewy sierpowy z całej siły w twarz, a potem prawy, a potem dwa kolejne. Jeden łamiący nos Jonathana, a drugi powalający go na ziemię. Popłynęła krew…
- To pewnie też sobie wykalkulowałeś, co? Procent szans. Ile to było 50, 45, 30… a może 60? Ile dały twoje przewidywania przyszłości szansy na to, że nie zatłukę cię tu na śmierć? Nawet, gdyby inni próbowali mnie powstrzymać.- syknął kucając na kaleką.
Jonathan spłunął krwią na doskonałą biel podłogi dziedziny paradoksu. Twarz hermetyka powoli nabierała śliwkowych barw, lecz sam mistrz tylko w milczeniu przypatrywał się Patrickowi, czekając, aż ten skończy.
- Problem w tym skurwielu, że ja wiem co zrobiłeś. Jaki to był wybór, jaka waga…- syknął melancholijnie Irlandczyk przyglądając się mężczyźnie.-... jakie konsekwencje. Ja wiem, co to znaczy… postawić na szali czyjeś życie. I chciałbym cię nienawidzić tak mocno jak powinienem, ale w zasadzie to jestem przede wszystkim rozczarowany, że zamiast bawić w wielkiego manipulatora po prostu nam cholera… nie zaufałeś. Że tego w ogóle nie wziąłeś w kalkulacjach pod uwagę.
- Wziąłem - Jonathan powiedział słabo, jakby jeszcze dochodził do siebie po otrzymanych ciosach, chwilę milczał - myślisz, że gdybym mógł inaczej, gdybym potrafił - zacisnął pięści - zrobiłbym to inaczej. Klaus zadał dobre pytanie - Jonathan westchnął ciężko, jakby wypuścił wraz z powietrzem wagę wykonanych czynów - nie mogłem inaczej. Próbowałem, myślisz, że nie próbowałem? Każdego dnia, każdej nocy, kolejne puzzle, predykcje, wróżby, wszystko. W każdym możliwym scenariuszu Burza była o dwa kroki… Zawsze, pieprzone zawsze - ręce kaleki drgały - to była jedyna ścieżka. Jedyna która mogła doprowadzić nas do sytuacji, w której mogłem… Złamać reguły gry, i złamać je tak, iż ona nie tylko tego nie zobaczy, ale będzie szansa użyć broni… Przepraszam - powiedział mocno - to co nas czeka, będzie straszne. Nie mogłem… Musiałem zabrać cały paradoks który wywołało otwarcie tej bramy… Innego źródła nie było. Weźmiemy ucznia, marudera… skanalizuje go. Zniszczy ich…
Duch zaczął bić brawo.
- Jonathan, wieczny syndrom męczennika - uśmiechnął się drwiąco - ale Patricku, na zabicie go tutaj masz zero szans. Wszyscy wrócicie w takim stanie, w jakim tu wchodziliście. Cieszy mnie twoje rozczarowanie - stwierdził jadowicie. Ten duch paradoksu, chociaż skrupulatny, o administracyjnym drygu, widać lubił rozkoszować się tragedią magów.

- Nie, Jonathan. - odezwała się Mervi, która nie drgnęła nawet, gdy Patrick wyładowywał swój ból - To co nas czeka będzie straszne, ale ty zdążyłeś jeszcze przed tym zrobić nam inną straszliwą rzecz. - spojrzała zimno - Przyjacielu... Nie. Zdrajco. Synu hermetycki, który podążając za swoją Tradycją nie uczy się na historii.
- Zrobił co musiał…- wydusił z siebie Healy z jakiegoś powodu biorąc hermetyka w obronę, po tym jak zmasakrował mu twarz. Po tym co sam zrobił, po tym jak sam zdradził, jak sam błędną decyzją poświęcił ojca Adama, jak sam nakarmił batiuszkę krwią wampira dobrze wiedząc jak ciężka to była zbrodnia… po tym wszystkim nie mógł po prostu potępić wicka J. Nawet jeśli to hermetyk przewidział i zaplanował w swojej intrydze, to ostatecznie Irlandczyk podjął te decyzje i nie zamierzał ich zrzucać własnej winy na kogoś innego.

Klaus spojrzał na ducha paradoksu.
- Więc… jaką cenę zapłacimy za ten wyczyn? Umrzemy pięć lat wcześniej? Spędzimy dwa tygodnie w slow-motion? Wyrzucisz nas po tym wszystkim do jakiegoś zakątka Umbry gdzie będziemy nakręcać zegarki do końca czasu?
- Tobie zabiorę postrzeganie barw - duch każde słowo wypowiedział powoli i stanowczo bacznie obserwując Klausa - na zawsze.
Z eteryty momentalnie zeszło powietrze.
- W sensie czerń, biel i szarość do końca moich dni….? - Klaus spojrzał na Jonathana - Dzięki J… teraz moja magya wzięłą w łeb…
- Pierwszy raz Jonathana potraktowałem jeszcze gorzej - duch uśmiechnął się zadowolony ze swojej roboty - to jest kara, i to jest myto czasu. Patrick - spojrzał na drugiego syna eteru - tobie zabiorę nogę.
- A myślałem że tylko jeźdźcy apokalipsy z dyskontu są małostkowymi dupkami, ale jak widzę to wasza wspólna cecha.- warknął w odpowiedzi Healy.
- Zdziwiłbyś się jak blisko spokrewniony jest diabeł i anioł - duch paradoksu stwierdził wzruszając ramionami i kierując spojrzenie na Mervi. Lecz chwilę nie odpowiadał, jakby delektując się reakcją wirtualnej adeptki.
Mervi odwzajemniła spojrzenie, ale w jej wypadku było w nim wiele gorzkiego żalu nie skierowanego ni w ducha, ni spowodowanego wizją nadchodzącej straty, ale straty, którą jej zafundowano zdradzając ją.
- Joel - duch stwierdził krótko i treściwie.
Mervi spojrzała w oczy ducha, choć widać było, jak jej dusza zaczyna się rozpadać.
- A ty, mój słodki - duch podszedł do Jonathana i nachylił się do niego - zabieram ci Słowo.
Chyba hermetykowi nie trzeba było dodatkowych wyjaśnień, gdyż momentalnie napuchnięta twarz zrobiła się bledsza. Warga mu drżała, lecz milczał.

- Ogłosiłem - duch wyprostował się - zabiorę wam to za dobę. Skoro już tutaj jesteśmy, macie jakieś dalsze, błyskotliwe pomysły czy mam was odsyłać - wyszczerzył się szeroko, nienaturalnie jak akwizytor ze starych telezakupów.
- Ja już nie… ech… kupię sobie kalejdoskop zanim minie te 24 godziny…- usiadł na wszechobecnej bieli - Więc J… jaki jest plan? W sumie… co z Tomasem i Iwanem?
- Iwan będzie żył - Jonathan stwierdził cicho - bierzemy marudera, wyzwalam cały zebrany paradoks gdy burza przyjdzie tak jak poprzednim razem. Możecie pomóc, ale poradzę sobie tylko z Iwanem i Tomasem tym razem…
- Pytanie pomocnicze… co jeżeli to też nie zadziała? - Klaus westchnął i spojrzał na Mervi zastanawiając się nad czymś.
- Zadziała - Jonathan stwierdził ostro - możecie zapytać nawet jego - wskazał lekko trzęsącą się dłonią ducha - zwykle jest dość gadatliwy - uśmiechnął się kpiąco.
Klaus uniósł brew na ducha.
- Więc? Jest możliwe, że pomysł Jonathana wybuchnie mu w twarz? I jeżeli mogę… jak chcesz załatwić dokładnie nasze "kary"? Będzie to wyglądało "naturalnie".
- Uda się mu - duch skrzywił się jakby właśnie jadł bardzo kwaśną cytrynę - czy było warto? Wątpię - ocenił chłodno - przekonasz się - powiedział do Klausa - może będzie to tak - pstryknął palcami - a może zaboli. Zależy od tego jaki miałem humor.
- A więc teraz - Mervi zwróciła się do hermetyka - Skrzywdzisz Tomasa i Iwana bardziej?
- Nie - Jonathan stwierdził kręcąc głową - nie mam zamiaru. Iwan przeżyje…
- A Tomas? Co z tym paradoksem? - zapytała ze wzrastającym bólem.
- Tomas… - Jonathan powiedział z silnym smutkiem w głosie - .. .najpewniej umrze podczas walki.
Mervi nie odpowiedziała, ale Jonathan nie potrzebował słów Adeptki, aby zrozumieć.

Duch paradoksu uśmiechnął się krzywo.
- Co mi dasz Mervi - zaczął kpiąco - aby powiedzieć ci jak ocalić Tomasa?
- Mervi chyba już dość się natraciła na ambicji Jonathana. Chcesz mój słuch? - Klaus się uśmiechnął krzywo.
- Nie pytałem ciebie - stwierdził opryskliwie - zatem Mervi?
Wirtualna adeptka spojrzała z twardą determinacją na ducha.
- Za zdrowia, życia i brak konsekwencji nie ich, dla Tomasa i Joela, przez całe życie i wszystkie wcielenia będę wrogiem Jonathana i jego wcieleń.
- Ciekawe - duch zaśmiał się - sprawdzałem cię. Nie mogę handlować, niestety - powiedział to tak, jakby była to strata - po prostu ucieknijcie wszyscy, razem z Tomasem. Iwan i Jonathan nie dadzą rady. Plan nie wypali, wy wszyscy wyjdziecie z tego… a może nie i okłamuję cię? Skoro mówiłem, że plan tak czy inaczej się rząd powiedzie? Zaryzykujesz tyle żywotów za życie eutanatosa? Czy on chciałby tego? Mmmmm - duch przymrużył oczy - najpiękniejszy jest zapach egoizmu strojącego się w szaty poświęcenia.
- Nie chciałby. - Mervi odparła, choć ból był wręcz namacalny w jej głosie. - To jakiś dalszy ciąg mojej kary?
- Nie - duch powiedział twardo - to obiektywna rzeczywistość. Nie wszystko co złego wam się przydarzy musi być moją zapłatą. Jesteście na wojnie.
- Czy Joel też ucierpi rykoszetem... ode mnie?
- Nie dowiesz się. Nawet jak będziesz próbować… Może znajdziesz takiego maga, ale czy to on? Co u niego? Jak żyje? Nie dowiesz się, zabieram ci go, definitywnie.
Duch na chwilę zamyślił się i uśmiechnął się do nich.
- Loki zjada lokiego - spojrzał po Mervi i Jonathanie - aż trudno uwierzyć, że wasze avatary pochodzą z tego samego drzewa.
- Doba... - Mervi powtórzyła głucho i zwróciła spojrzenie na Jonathana - Cały czas tego świata to będzie dla ciebie za mało, żeby cię ukryć, gdy ja też będę go miała, by cię znaleźć.

- Ile będzie kosztowało zminimalizowanie śmierci wśród śpiących? - Klaus spojrzał na swoje dłonie - Chcesz mi zabrać barwy… mogę oddać też światło.
- Klaus... On ponoć nie może handlować. - odparła z bólem - Przepraszam, że was dwóch to też spotyka... - dodała, wyraźnie nie sądząc, aby eteryci powinni zostać ukarani wraz z magami czasu i to tak - Czy kara to podzielona jedna za ten czyn magyczny, którą normalnie całą Jonathan by dostał, czy to nie ma znaczenia, bo każdy otrzymał ją za siebie? - zwróciła się do ducha - Ile już kar ten hermetyk otrzymał?
- Każdy płaci indywidualnie, zależnie od przewiny - duch wyjaśnił - nie jest to kara dzielona. Każdy z was dostaje pełną karę, pomniejszoną o winę - stwierdził z lekkim uśmiechem - kilka. Nogi, rodzina, przyjaciel, szacunek własnej Tradycji, utrudnienie innych Sfer - duch wyjaśnił rzeczowo patrząc na Jonathana wzrokiem kata.
- Ale może być dumny z siebie. - Mervi spojrzała na Jonathana - Doświadczenia i podejście starszych magów wpływa i na naukę przyszłego pokolenia, prawda Jonathan? A ty do jednych z relacji dołożyłeś od siebie swoje cegły, zasiewając troszkę tych podwalin... nie. Raczej zmieniając w maleńkim stopniu te już zaczęte. Zmiana, dynamizm dla maga…
Healy nie odzywał się. Nie widział powodu dalszych targów z diabłem. Wystarczająco nasłuchał się miss Storm, nie obchodził go kolejny arogancki dupek, który karał ich za to że odwalali za niego brudną robotę.

- Mam szczerą nadzieję, że jeszcze się spotkamy - duch stwierdził zadowolony - nieczęsto kogoś biorę na tapetę. Pamiętajcie, to tylko fale na wodzie… nie warto - spojrzał na Jonathana - nigdy się nie nauczysz - stwierdził, przenosząc wzrok na resztę magów - może wy coś wyniesienie - wzruszył ramionami - a może nie.

Czas wstał.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 17-12-2020, 20:43   #148
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Wrócili, każdy z magów znajdował się w tym samym miejscu, w którym był wcześniej, godzinę przed wyjazdem na teren spalonego wysypiska śmieci. Świat wydawał się na powrót zwyczajny, taki prosty, taki… Taki, jakim ostatni raz widzieli go przed przebudzeniem.
Trwało to tylko chwilę, ułamek sekundy. Ciężar decyzji, ciężar przebudzenia, ciężar tego co się wydarzyło spadł na nich chwilę po pozornym uczuciu ulgi. Trzeba było działać.
Cała trójka postanowiła mimo wszystko, wziąć udział jeszcze raz w bitwie, aby zmniejszyć skalę zniszczeń i aby… Aby po prostu być. Nie ważne jakie były przewidywania, tworzyli Fundację i trzeba było zostać. Dla Iwana, dla Hannah, dla Tomasa aby mógł umrzeć patrząc na przyjaciół. Nawet gdy jeden z nich zagrał jego życiem.

***

Tym razem Mervi jechała samochodem z Patrickiem. Wirtualna adeptka aby zabić stres, zaczęła zanalizować dane spójności czasoprzestrzeni w poszukiwaniu układów podobnych do rozwiązań Schwarzschilda, i… nie znajdowała nic. To było frustrujące. Czyżby magya Jonathana, w której i ona miała udział, nie pozostawiała śladu? Ani jednej bruzdy czasu, ani pół zawirowania przestrzeni.
Starała się ucie myślami, od tego, co musiała zrobić.
Wirtualna adeptka poprosiła Irlandczyka aby zatrzymał się w alejce. Była blada, myślała, że zaraz zwymiotuje. Ręka jej drżała. Kliknęła w telefon.
Wszystko było wymierzone co do nanometra. Nie znała się na wzorcach życia, musiała zaufać predykcjom, i temu, co nauczył ją Irlandczyk.
Wyszła z samochodu, opierając się o ścianę. Początkowo myślała, że będzie tylko udawać wymioty, ale teraz naprawdę miała ochotę zwrócić zawartość żołądka na nierówną kupkę rozmoczonych kartonów, jakiegoś zgubionego buta i innych miejskich brudów. Kilka głębokich wdechów, pożałowała, że zaciągnęła się ulicznym smrodem.
Cewka pecha zawirowała w kierzni Patricka, lecz tak naprawdę nie musiała polegać na uprzędzeniu. Już od dłużej chwili odwrócił wzrok od źle czującej się Mervi, spoglądając w stronę ulicy, czujnie wypatrując zagrożenia. Jego wzrok przykuły migoczące neony klubu…
...w mgnieniu oka oparte na modelu behawioralnym reakcji na światło macierze entropii wyliczane w botnecie uzyskanym z Helińskiego centrum danych zmąciły percepcję Patricka. Na tyle, iż dopiero po przeszywającym bólu w kolanie, łydce i udzie dotrło do niego, że słyszał cztery, nie trzy strzały, a strzelała doń Mervi. Mógł być dumny, dziewczyna przybrała dobrą postawę strzelecką, rękę miała pewną, cel dobry. Kątem oka dostrzegł poblask wyświetlaczy na okularach Mervi, kalkulowanych na podstawie wektorów sił i cech prawdopodobieństwa celowników. Zaśmiał się, Mervi faktycznie była technokratyczna. Technokratyczna jak zabójcy unii.
I plunął krwią, chwytając ranę podbrzusza. Czwarty strzał… Irlandczyk nie mógł wiedzieć, że każdy z pocisków został rozerwany magyą siłą, czyniąc większe szkody (wirtualni mówi cos o rezonansie informacji i rozbijaniu nim rzeczy jak kryształów wysokimi tonami… ale matematyka to opisująca była zbyt nudna nawet dla Mervi).
Nie mógł też wiedzieć, gdy tracił przytomność, że dwadzieścia jeden sekund przyjedzie karetka. Mervi pośpiesznie opuściła zaułek, co do ułamkóws ekund planują akcję. Pogotowie wezwała dużo wcześniej, wiedząc, kiedy rejonizuje plan, sprawdziła gdzie musi się ukryć, algorytmy predykcyjne nie zawiodły.
Dzwoniąc po Tomasa, spojrzała na rozświetlony neonowy napis, którego blask powoli zagłuszało migotanie sygnału dźwiękowego karetki. Zaplanowała, przewidziała, zrealizowała plan.
Zupełnie jak Jonathan.

***

Nastały setek grzmotów następujących po siebie, jakby ktoś rozdzierał niebo na pół. Towarzyszące grzmotom rozbłyski, spotęgowane przez miliardy kropel deszczu, sprawiały, iż okolica lśniły niemal jak za białej nocy.
Do bram wysypiska Burzooka, w ciele kolejnej nastolatki. Powoli, nie śpiesząc się, uśmiechnięta lekko. Szybszym krokiem za to podążał jej towarzysz, wysoki, dobrze zbudowany, łyso gość Zbyt dobrze, napęczniałe mięśnie zdawały się nie wytrzymywać rozpierającej jej mocy, pękały ukazując śliski, krwisty materiał prawdziwego ciała, macek i niewysłowionej dziwności.
Magowie zdawali sobie sprawę, stwory gdzieś jeszcze… Opiły się kwintesencji. Burzooka po prostu lepiej kontrolowała swoje zasoby.
- Idzie wojna, idzie… - zaczął olbrzym śpiewać…
- Zamknij się - Burzooka powiedziała do niego spokojnie, dodać stanowczy gest ręką.
- Słuchać – warknęła w powietrze, a na niebie grzmoty przeszły do ogłuszającego echa – mam dla was układ. Wiemy, że to musiało nadejść. Jesteśmy tutaj, jeśli zabijecie nas jak naszego brata… To wygracie. Nie żartuję – wzruszyła drobnymi ramionami zupełnie jak człowiek, jak mała dziewczyna której duszę i wnętrzności pożarła, a skórę nosiła niczym przebranie pośród owiec – zabić, nie odesłać. Wiem, że naszykowaliście wszystko co macie.
Wszystko było tak, jak poprzednio. Lecz nie było z nimi Patricka, natomiast znajdowała się Hanah i uczeń. Hermetyk wyglądał na tak samo skupionego.
- Jestem lekarstwem – uczeń powiedział cicho pod nosem, kierując swoje spojrzenie na Klausa. Syn eteru dostrzegł w jego oczach coś jakby… ból? Strach? Może tylko szaleństwo, przebłysk ciszy w którą zamykał się jego umysł, w której mógł przeżywać katusze majaków gasnącego rozsądku.
Iwan zdetonował bombę Pierwszej, jak za poprzednim razem….
Pisk, wrzask, światło, gromy, deszcz, tłuczone szyby. Chaos wokół nich był tylko ułamkiem chaosu który trawił wnętrza przebudzonych. Wiele uderzeń serca zajęło świadomości poukładanie tego, co się właśnie stało w jakiś deterministyczny ciąg wydarzeń. Może dlatego, że w tym momencie załał się ład na świecie.
Pamiętali… Klaus nacisnął detonator, w drugim trybie bomby Pierwszej. Milisekundę po tym rzeczywistość załamała się. Wszystkie szyby w okolicy spłynęły na ziemię jak ciecz. Deszcz zaczął padać od góry do dołu. Geometria zakrzywiła się, zmieniając kąty proste w rozwarte w pobliskich budynkach, nie modyfikując jednak ich ogólnego kształtu.
A przed nimi lśnił wybuch oślepiającej, białej ektoplazmy. Gdyby nie okulary które mieli, pożegnaliby się ze wzrokiem.
A potem Iwan rozłożył ręce, niczym ksiądz na mszy i patrzył w niebo.
Jedny milczał. Milczało też niebo, ani jednego grzmotu nie wydały z siebie chmury. A może i wydawały. Wszystko zagłuszała muzyka. Śpiew, melodia, dźwięk jakby melodia wyrażała Tajemnicę zmieszaną z tęsknotą którą każdy nosi na dnie duszy, za swoim rajem, obojętnie czy nazwanym Edem, Thule, Walhallą czy cyfrową pajęczyną. Temu chór mówił, że Pierwsza to melodia. Muzyka pachniała kwiatami i latem.
Czyli muzykę sfer. Jedną chwilę.
Bąbel kwintesencji puchnął, aby po chwili zacząć się kurczyć.
Serce drżało, waliło jako młot, każdemu. Jeden stwór padł, ten większy.
I widzieli na tle najbielszego światła, skumulowanej Kwintesencji sylwetkę ludzką, ze skrzydłami…
...mackami. Miliardy macek, czerń w czerni, burzooka pochwyciła kulę pierwszej. Dalej zachowywała z grubsza ludzi wygląd, poza miliardem multi-wymiarowych macek wyrastających z pleców.
Nie było w tym muzyki.
- Za mało – stwierdziła do nich powoli – szach-mat.
I wtedy uczeń wybuch szaleńczym śmiechem biegnąc w jej stronę… Nie zdążyliby go powstrzymać. Mervi dostrzegła kontem oka jak Jonathan pogładził kciukiem swój sygnet. Poczuła też ukłucie w sercu. Więc i jego Jonathan użył jak narzędzia. Nawet bez komputera, doskonale czuła tworzące się zmarszczki czasu. Cały wygenerowany paradoks z przyszłości, nie tylko przez ich magyę, ale także wyrwy w Horyzoncie, Jonathan zabrał za sobą, a potem użył marudera, aby tak go bezpiecznie uwolnić. Uczeń wybuchł w wielokolorowym płomieniu który po chwili ogarnął i Burzę.

***

Było po wszystkim… Paradoks dosłownie pożarł potwory, niczym kwas, białe krwi układu odpornościowego rzeczywistości obsiadły burzę i zaczęły wyżerać ją z płaszczyzny istnienia… Tak jakby przy odpowiedniej sytuacji sama rzeczywistość stwierdziła, że jednak należy się im nagroda w postaci nieistnienia.
Lecz zanim stwory zostały unicestwione, burzooka zdołała zabić Tomasa. Mervi widziała jak eutanatos w chwili szczęścia zablokował magyą sił atak stwora – trzeba było przyznać, refleks miał równie dobry jak Patrick czy nieżyjący już ojciec Adam – ochraniają Klausa i Hannah. Chwilę potem kolejny, przedostatni cios burzy przebił się przez osłonę i po prostu macka wbiła się w twarz Tomasa pozostawiając z niej mięsną papkę.
Nie była to piękna śmierć, daleka od spokoju i kolejnego przejścia w cyklu reinkarnacji. Była to śmierć bolesna, brutalna i nagła, jakby sam mag śmierci się jej nie spodziewał. To była zła śmierć.
Ostatnie machnięcie macką urwało się w połowie gdy burza przeminęła z doczesności w jednym podmuchu paradoksu.
Mistrz Iwan wymiotował znowu krwią, ledwo trzymając się na nogach. Żył, ale on chyba oberwał paradoksem, tak jak ostatnio. Podobno miał przeżyć, ale nie wyglądało to dobrze.
Jonathan spoglądał przed siebie pustym wzrokiem, na zdeformowane w dziwne, mikrogeometryczne wzory, cegły budynków. Na asfalt który przybrał barwy rozlanej benzyny, na kępki roślin gwałtownie kiełkujących z wyrw w chodniku. Na deszcz który przestawał padać.
I na swoje odbicie w brudnej kałuży.

***

Ostatnie chwile nocy Klaus spędzał spoglądając przez kalejdoskop. Więc nigdy już nie ujrzy barwy, straci chyba najważniejszą rzecz dla poważnego syna eteru – artyzm. Martwe wykresy długości fal były dobre dla technokracji. Owszem, używał ich, lecz widząc barwy na własne oczy miał poczucie, iż nie jest to martwa, sterylna nauka, lecz prawdziwa sztuka, nauka z duszą.
Do pokoju syna eteru wjechał na wózku Jonathan, bez pukania.
- Iwan leży w szpitalu, jest w śpiące, nie wiem kiedy z tego wyjdzie. Nie wiem też kto postrzelił Patricka – stwierdził jakoś dziwnie – ale to już wy będziecie musieli to zbadać. – hermetyk westchnął ciężko – uzupełniłem dokumentację Fundacji, w razie śledztwa znajduje się w moim pokoju. Ja niebawem za dużo nie powiem.
Spauzował na chwilę. Patrzył na Klausa z zastanowieniem.
- Przychodzę do Ciebie, Mervi nie zrozumie – spuścił głowę – przepraszam – powiedział szczerze. Nie musisz mi wierzyć, ale to pierwszy raz gdy musiałem to robić.. Nie cofać, te manipulacje – pokręcił głową – w wybuchu bomby w Hiroszimie zginęło dwa razy mniej ludzi niż mogłoby tutaj. Myślisz, że śledzę czasoprzestrzeń w poszukiwaniu tego, komu dziś spierdolić dzień – dopiero teraz Klaus poczuł lekką woń alkoholu od hermetyka – jak już to widziałem. Mogłem albo nic nie robić albo zrobić coś. Nie robiąc nic byłbym w waszych oczach niewinny… Ale czy…
Łamał mu się głos.
- Wolałbym nie wybierać, Klaus. Naprawdę, wolałbym po prostu tego nie widzieć, nigdy się nie przebudzić, nie musieć podejmować takich decyzji. Cała ta moc – spojrzał na swoją dłoń – aja miałem ostatecznie tylko dwie, bardzo wąskie alternatywy.
Milczał chwilę, patrząc w ścianę. Widać było w oczach hermetyka wszechmorze cierpienia, poczucia winy, niespełnienia. Jego mimika wyglądała tak, jakby chciał krzyczeć.
- Gdy odkryłem tą wiedzę, gdy pierwszy raz… Nie wiedziałem, że przyczepi się do mnie ten duch. Myślałem, że będę w tej samej lidze co Porthos, że kiedyś będą mówić o mnie jak o Bonisagus… Pycha – skrzywił się – szybko mi przeszła. Pierwszy raz nie był eksperymentem, może trochę… Dwóch chłopaków, naszych akolitów. Byli wrakami po tym co przeszli. Wtedy tylko cofnąłem ich umysł i ciało… Ale już wtedy zwróciłem uwagę na siebie tego ducha, już wtedy wyjaśnił mi co czeka… A ja ciągle i ciągle – zacisnął dłoń.
- Wiesz Klaus… Żałowałbym tak samo mocno gdybym to zrobił, jak bym nie zrobił… Po prostu przepraszam.
Odjechał załamany.

***

Mervi odłożyła google VR. Ekran wyświetlał informacje o zakończonym połączeniu. Joel jeszcze nie skończył zgrywać wspomnień.. Ale co by to dało? Miała wrażenie, że i tak po upływie terminu, wszystkie pliki okazałaby się uszkodzone.
Nie potrafiła mu w jasny sposób przekazać tego co się stanie, chyba nawet nie chciała. Po prostu spędzała czas ze swym mentorem, ciesząc się ze zwyczajnej, ludzkiej obecności. Opowieści, żartów, rozmów. Chociaż ciągle wirtualnej adeptce kotłowało się w głowie to co zrobiła Patrickowi. Czy nie wpadała w ciszę?
Dosyć, musiała być zdecydowana. To też powiedział Joel. Nie miało to brzmieć jak pożegnanie, ale dla wirtualnej adeptki, znając kontekst tego co się wydarzy, tak właśnie to wyglądało. Joel zastrzygł uszami do góry.
Czas abyś ty była czymś Joelem.

***

Minęły trzy dni od pamiętnej bitwy z wampirami. Zapowiedzi ducha paradoksu nie były tylko pustymi słowami. Mervi faktycznie straciła jakikolwiek kontakt ze swoim mentorem, mimo setek desperackich prób. Jonathan nie tylko przestał mówić, hermetyk nie mógł pisać czy nawet rysować lub wskazywać liter. Próbował, za każdym razem gdy jego dłoń zaczęła formułować bardziej zakorzeniony w powszechnej świadomości znak lub piktogram, zaczynała drżeć, jakby sprawiając silny, fizyczny ból mistrzowi czasu. Świat Klausa przepełniły odcienie szarości.
Noga Patricka… była cała i zdrowa. Kule przebiły kości, jedna utkwiła w kolanie i odrobinę boleśnie chrupała, a rany brzucha były dokuczliwe, acz wszystko było na jak najlepszej drodze do wyzdrowienia.
Mervi pluła sobie w brodę. Nie wiedziała, czy to co odkryła (czy raczej zaufała swojemu avatarowi) było jakimś uniwersalnym prawem podróży w przeszłość, czy tylko może specyficzną bronią przeciw duchowi który śledził poczynania Jonathana w tej sprawie. Ważne było, że to działało, duch nie mógł zabrać tego, co już przed terminem w jakiś sposób się straciło, to jest nie mógł zabrać tego całkowicie. Za każdym razem gdy o tym myślała, uśmiechała się w tryumfie nad hermetykiem – miała klucz do tej jednaj tajemnicy, przez którą Jonathan utracił już tylko wiele, i ten kluz był tylko jej… Zaraz potem pierwsza łza zaczynała ściekać jej po policzku gdy sięgała wspomnieniami zbitej miny Klausa pozbawionego radości barw.

***

- Podsumujmy – wysoki hermetyk splótł długie, pomarszczone palce w piramidę – jeden wirtualny adept zbiegł od was. Mistrz Einar Jørgen Blackhammer został zabity w wyniku niejasnych okoliczności, którym na pewno przyjrzy się zwołany Trybunał. Podobnie jak na kwestię poważnego uszczerbku na zdrowiu którego doznał przebywający w szpitalu Mistrz Klimow oraz Adepta Healyego. Jeszcze – starszy mag wciągnął przez sine usta powietrze, po chwali wypuszczając je gwałtownie, dławiąc się lekkim kaszlem – zagadkowa śmierć ucznia z fundacji Wieży – zerknął ukradkiem na notatki jakby w poszukiwaniu imion – oraz głęboka cisza Mistrza Jonathan Marcus Schwarzvogela. Wcześniej jeszcze Adept Guivre, Inkwizytor Niebiańskiego Chóru dokonał żywota błękitne oczy staruszka były kompletnie beznamiętne – wielu śpiących zostało narożnych, a Fundacja zawarła niejasne przymierze z wrogami wstąpienia w osobie wampirzej organizacji.
Stary hermetyk spojrzał po nich analitycznie, tak jakby nie chcąc mimiką zmieniać znaczenia swych słów. Ten siwiejący hermetyki mistrz w osobie Sørena Tekla bani Quaesitori miał silne predyspozycje do bycia wielkim cierniem w tyłku ocalałych magów.
- Z całym szacunkiem Mistrzu – Hannah zaczęła twardo podsuwając na stole pliki teczek i dokumentów aby podkreślić swoją wypowiedź – Mistrz dostał kopie wszystkich raportów. Nawet pomijając dokumenty Tradycji, sam Pax Hermetica nakłada na was Mistrzu obowiązek uczestnictwa w procedurze co najmniej jednego maga o odpowiednich kompetencjach…
- Dziękuję za przypomnienie, studentko – Seørn powiedział zimno, kładąc jednak nacisk na tytuł Hannah – w przyszłym tygodniu przyjedzie mój uczeń. Świadczę o jego kompetencjach.
- Proszę mnie poprawić – hermetyczka powiedziała gładko – lecz jeśli mowa o Adepcie Turanie, nie wątpię w jego wiele zalet, lecz nie spełnia przesłanek formalnych, to jest oficjalnej rangi Inspektora, tytułu Mistrza lub Major Adepta lub delegacji przed kapitułę Quaesitori.
Hermetyk przyglądał się dziewczynie w milczeniu. Hannah pozwoliła ciszy przebrzmieć zanim podjęła głos.
- Jutro uzyskacie odpowiednie wsparcie, Mistrzu – Hannah kiwnęła głową.
Trzeba było przyznać, iż otyła przebudzona okazała się całkiem sprawnym biurokratą i administratorem. Nie łudzili się, że nie maczał w tym palców Jonathan, zostawiając jej część papierów, wskazówek i instrukcji. To jednak sama Hannah zorganizowała pogrzeb Tomasa, zajęła się sprawą szpitala Iwana i Patricka, przejęła komunikację z wampirami oraz kwestię tuszowania niedawnej walki.

***

Wsparcie przypominało raczej polityczną odsiecz, bardzo przychylną magom, niż kolejnych śledczych. Pierwszą osobą był znany już im z Polski Jacek. Przybył głównie z powodu na Patricka, Klausa oraz Mervi (nie powstrzymał się zaznaczyć, że wirtualni są tak bardzo zorganizowani, że to zazwyczaj najbliższy syn eteru musi ich reprezentować) i od razu zaczął spór z Seørnem.
Prawdziwym gwoździem do trumny panoszenia się Seørna był inny hermetyk, imienia Augustin Jean Feugarde bani Tytalus.
Augustin był stosunkowo niskim mężczyzną przez co, ze względu na swoją budowę przypominał brodaty, ludzki kwadrat. Nabrzmiałe, wyrzeźbione mięśnie rysowały się pod szarą koszulą. Wyglądał jak kulturysta któremu może poskąpiono wzrostu, za to dane idealne warunki fizyczne. Mistrz był człowiekiem serdecznym w obyciu, głośnym i gwałtownym. Gdy się śmiał, szkła rezonowały nieprzyjemnie, a gdy mówił cicho, coś zdawało się tłumić wszystkie dźwięki w okolicy aby wyeksponować jego głos. Ogolony na łyso, z gęstą, kruczoczarną brodą przetartą wyraźnymi pasmami siwizny wyglądał na zmierzch wieku średniego.
Gdy pierwszy raz spotkali go, od razu przywitał się z każdym mocnym uściskiem dłoni, oraz – niezależnie czy rozmówca sobie tego życzył czy nie – serdecznym klepnięciem po plecach tak jakby witał weteranów wracających z wojny. Od razu powiedział też, że we własnym gronie mogą mówić do niego po imieniu lub po prostu August, a niech tytuły zachowają na obecność magów z kompleksami. Zwołał też zebranie w kuchni, w którym znajdował się on, Jacek, i wszyscy magowie za wyjątkiem Sørena oraz w dalszym ciągu nieprzytomnego Iwana.
- Tytalus nie pyta, Tytalus działa – powiedział głośno maksymę – zatem nie będę pytał was o wyjaśnienia. Uznaję, że to co jest zawarte w papierach jest prawdą, a wy znajdujecie się po uszy w gównie. Skoro poprosiła mnie o pomoc moja uczennica, szanowny magister nad Polską – kiwnął głową w stronę Jacka – oraz jeden z waszych mistrzów, jak mógłbym odmówić – wzruszył ramionami – a między nami, nie lubię takich małych kutasów jak Seørn.
Jonathan patrzył pustym wzrokiem w przestrzeń. Hannah była wyjątkowo wyluzowana w obecności swojego mentora, chyba nawet zadowolona, dumna, jakby jej mina mówiła: patrzcie kto uznał, że jestem godna czerpać odeń wiedzę!
- Prawdę mówiąc, wdepnęliście w polityczne szambo. Pociechą jest to, że tak naprawdę nikt nie ma prawdziwych szans cokolwiek konkretnego wam narzucić lub wykazać, chyba, że będziecie się wychylać. Co nie oznacza, że nie znajdą się chętni szeryfowi którzy koniecznie muszą udowodnić jakimi to wiernymi magami Tradycji są i jak bardzo skutecznymi. Zapewne ktoś może mieć chrapkę na tutejsze węzły, wasze działania zapewne zwróciły uwagę Technokracji, jak nie dziś, to za miesiąc, dwa. Nie jest dobrze – westchnął – ale jakoś się was wyciągnie. Za tydzień po Seørnie nie będzie śladu, raport będę pisał ja razem z Jackiem, zapewniam was. Ale to tylko część problemu.
Jacek delikatnie podrapał się po czuprynie słuchając hermetyki, następnie sam zabrał głos.
- Psubrat z tego Seørn – stwierdził dziwnie szczerze – gdyby przybył tu jakiś poczciwy mag Tradycji, wcale nie trzeba byłoby się ruszać, a tak – machnął ręką – wyobraźcie sobie, że ten jegomość kiedyś oskarżał mnie o bycie maruderem? Mnie?! Nie abym miał za to żal, ale tak nie uchodzi… W każdym razie – Jacek trochę ochłonął – sądzę, że Fundacja powinna być zlikwidowana. To ułatwi politykowanie. Chodzi o to, abyście się rozproszyli, nawet na pół, ale nie byli razem.
Dalsze rozmowy zajęły im plany co do przyszłości.
Klaus zadeklarował się, iż zostanie na miejscu, domykając wszystkie sprawy oraz zajmując się ojcem Iwanem. Syn eteru miał w planach przejąć założona przez chórzystę działalność charytatywną.
Hannah stwierdziła, że pozostanie może parę tygodni i wraca na szkolenie, żartując – jakby wraz z obecnością swego mentora zyskała tajemne pokłady humoru – iż może spotkają się jak zostanie adeptem.
Mervi i Patrick mieli przezimować u Jacka, a potem zobaczyć co dalej.
Pozostawała kwestia Jonathanna. Mistrz synów eteru oraz mentora Hannah byli zgodni, że hermetyk znajduje się w ciszy. Myśleli gdzie go umieścić aby doszedł do siebie.
I wtedy Jonathan położył na kartce rysunek człowieka na wózku znajdującego się na małej kuli ziemskiej, dokładnie – na biegunie północnym. I faktycznie, znajdował się tam ośrodek prowadzony przez chórzystę i kultystę ekstazy.
I tak zakończyła się przygoda w Lillehammer.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 17-12-2020 o 20:51.
Johan Watherman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172