18-05-2018, 12:48 | #11 | ||
Reputacja: 1 | Patrick wzruszył ramionami, gdy drzwi za mistrzem Jonathanem się zamykały. Dla niego walka którą stoczyli w wieży była… ciekawa. Owszem polała się krew i ludzie ginęli. Ale takie rzeczy są normalne w bitwie. A Irlandczyk miał na karku doświadczania z kilkunastu takich bitew. Śmierć też go nie przerażała. “Mistycy… za dużo filozofii… za mało konkretów. Gdybaniem nie zbuduje się nowego świata. Nie ulepszy tego. Dlatego Technokracja wygrywa… a oni lamentują.” - ocenił szorstko Mechanicles, samozwańcze wcielenie iskierki geniuszu. Irlandczyk wzruszył ponownie ramionami. - Idę się napić. I trzeba w końcu znaleźć jakiś porządny wodopój.- rzekł i do siebie i do awatara. “I nowe lokum. Nie będzie nam Hermetyk patrzył przez ramię na palce. Nie zostaniemy w tym hoteliku, dłużej niż potrzeba.” - zgodził się z nim awatar. Ciężko o dobry pub w Lillehammer. Było tu wiele miejscowych barów, ale te Irlandczyka nie interesowały. Podobnie jak miejscowe piwo. Niestety jego ulubionego “Kilkenny “ nie było, dobrze że chociaż “Guinness’a” zdarzało mu się znaleźć. Bowiem miejscowe piwo… nie budziło zaufania Patricka. Niemniej dość szybko udało mu się znaleźć przybytek, który pasował do jego gustów. Nieduży pub, który miał bardziej światową niż norweską atmosferę. I Guinness’a. Lepsze to niż nic. Healy obszedł budynek z barem starając się otworzyć na to co nieludzkie i ukrywające się w mroku. By mieć pewność co do bezpieczeństwa owego miejsca. Było tu pusto pod tym względem, Irlandczyk nie czuł żadnej nadnaturalnej obecności. Żadnego unoszenia się włosków na karku, żadnego uczucia gęstej atmosfery. Nic. Czystka. Irlandczyk nie wnikał w to za bardzo. Choć taka sterylność była dla niego nieco… dziwna. Ale w tej chwili nie zastanawiał się nad jej powodami. Może zbyt długo przebywał w Belfaście, a może rzeczywiście coś tu było nie tak. Niemniej… na chwilę obecną, taka sterylność zwiastowała wieczór bez kłopotów. Coś idealnego po ostatniej jatce. Po znalezieniu wodopoju, dla Patricka przyszedł czas na znalezienie towarzystwa. A że niewiele osób znał w tym mieście, to sięgnął po stylową komórkę i zadzwonił. - Hej Mervi, nudzi ci się?- zapytał wesoło. Do uszu Patricka doszedł głos Mervi poprzedzony krótką pauzą. - Jestem zajęta. - ton technomantki brzmiał na mało rozradowany. - Z pewnością. I potrzebujesz też upuszczenia pary, po tej całe nawalance w wieży i obsobaczeniu przez BIG J’a, po tym jak wyrwaliśmy się z tej matni.- odparł przyjaznym tonem Irlandczyk.- Znalazłem całkiem fajną knajpkę, by wypić dwa głębsze za poległych. Piszesz się na to? - Nie brzmisz na poruszonego sprawą. - mruknęła kobieta. - Nie pierwsza to taka akcja i nie pierwsi polegli kamraci w moim życiu.- wyjaśnił Patrick. - Gdybym miał się załamywać za każdym razem, gdy widziałem śmierć człowieka, to byłbym bardzo załamanym człowiekiem. Na polu bitewnym giną ludzie, to się nie zmienia od wieków. Jedyne co można zrobić, to uczcić ich pamięć. - A tak to tylko jesteś samotny? - zapytała bez wahania. - Samotny? Powiedzmy, że teraz… tak. A ty? - zapytał w odpowiedzi Patrick.- Siedzisz sama i rozpaczasz nad straconymi żywotami czy… robisz coś innego? - Mam nadzieję, że nie uważasz, iż siedzę bezczynnie? Mam masę stuffu do digitalizacji, muszę zająć się swoim mieszkankiem, podłączyć sprzęt... J. szczególnie chce to pierwsze. I tak nie sądzę, aby mistycy pojęli jak się posługiwać tekstem przerzuconym na inny nośnik niż paper, ale co tam... Do tego mogę się zająć kwestiami matematycznymi, jakich jeszcze nie tknęłam. - urwała na moment - I czym chcesz to przebić? - Dobrym piwem… w miarę dobrym w każdym razie, miłym towarzystwem i nawet niezłą atmosferą. I obietnicą pomocy jutro. - stwierdził wesoło Irlandczyk.- W tym całym digitalizowaniu. Fundacji i tak nie założymy w jeden dzień. - Za pomoc w digitalizacji podziękuję, jak się Fireson tu zwali to szybciej pójdzie. A skąd ty weźmiesz to miłe towarzystwo, Patrick? - głos Mervi nawet nie zadrżał,gdy wypowiadała to zdanie. - Ja się nie liczę jako miłe towarzystwo? Dzięki za informację.- odparł ironicznie Patrick i dodał po chwili.- I po co ja się narażałem więc zabierając staruszka z wieży, mimo że nasz J się temu opierał? Nie wiadomo zresztą, czy on przeżyje powrót do naszej sfery. Może czas go dogoni i… po prostu dosłownie się okaże, że śmierć tak czy siak na niego czekała. Po dłuższej chwili ciszy przez telefon przeszło proste: - Pierdol się. - Dzięki za propozycję, ale nie skorzystam z niej.- odparł niezbyt przejęty jej słowami Haely. Przez chwilę sam milczał. - Cóż… wolisz siedzieć i rozwiązywać matematyczne formułki? Twój wybór… Nie zamierzam cię zmuszać do niczego. - Masz zamiar skontaktować się z Klausem? Czy może to już zrobiłeś? - zapytała beznamiętnie. - Zamierzałem… a czemu pytasz? - zapytał w odpowiedzi Irlandczyk z nutką podejrzliwości. - Bo jeżeli bym uznała, że chcę przyjść, aby ci ten ryj obić za przeszkadzanie mi... to chcę, aby był przy tym Klaus. - Patrickowi mogło się wydawać, iż Mervi była rozbawiona tym stwierdzeniem... chyba? - Dwie sprawy które powinnaś wiedzieć. Po pierwsze jestem za równouprawnieniem, po drugie… próbowanie mi obicia ryja to wyjątkowo kiepski pomysł.- stwierdził obojętnym tonem Patrick. - Wierz mi… twardsi od ciebie próbowali. - Ostrzegasz czy obiecujesz? - Jedno i drugie…- odpowiedział Patrick. - Jestem tak przerażona, że aż się skuszę. Dzwoń po Klausa i adres knajpy podaj. Co też Irlandczyk zrobił. Kolejny numer który wybrał Patrick należał do Klausa. - Hej… nie nudzi ci się teraz? Znalazłem knajpkę, która nadaje się do obejrzenia i posmakowania.- zaczął przyjaźnie. Klaus właśnie był w trakcie ustawiania kilku niezbędnych rzeczy w swoim domostwie kiedy zadzwonił telefon. - Po dzisiejszym dniu… tak, przyda się osłabić na chwilę mój umysł… za dużo rzeczy mam obecnie na głowie. Gdzie ta knajpa? Tu Patrick szybko podał mu adres owego przybytku. - Ktoś jeszcze będzie? - Klaus odłożył jedno z wielu luster, które właśnie miał zacząć montować w piwnicy. - Mervi… i może Hannah… nada się? Wyglądała na wstrząśniętą jak opuszczaliśmy wieżę. Ale może już jej przeszło.- zastanawiał się na głos. - Wątpię, aby jej przeszło, ale może będzie na tyle spokojna, aby z nami porozmawiać. Na którą się umawiamy? - Na teraz... ja tu na was poczekam.- odparł Healy. - Gut, niedługo tam będę. - Po tym Klaus rozłączył się i ruszył na spotkanie Po tej rozmowie Patrick wybrał kolejny numer i.... - Hannah? Jak się czujesz?- zapytał Irlandczyk po usłyszeniu, że odebrała. - Na dzień dzisiejszy zakończyłam obowiązki służbowe. W razie pilnych wypadków proszę kontaktować się z Mistrzami - odparła chłodno i się wyłączyła. - I to by było na tyle.- wzruszył ramionami Irlandczyk. Healy czekał przed pubem, zerkając na co ładniejsze Norweżki mijające go i uśmiechając się do nich. Tych jednak o tej porze było niewiele i spieszyły się przemierzając miasto. Co jakiś czas Irlandczyk zerkał na zegarek kopertowy na łańcuszku, by upewnić się ile czasu zostało pozostałym Magom, zanim on stwierdzi że już nie warto czekać. Niebawem przed pubem zatrzymała się taksówka, z której wysiadł Krugger. Był ubrany w podobne ciuchy co wcześniej, ale te były czyste. Podszedł do Patrika ściskając mu dłoń na przywitanie. - To, to miejsce? Mam nadzieję, że masz co do niego rację. Czekamy jeszcze na kogoś? - Na Mervi… Hannah chyba źle przeżyła tą awanturę w wieży. - ocenił Irlandczyk. - Awanturę? Ciekawe określenie na absolutną klapę. - Mieli przewagę liczebną i jakościową. Mieli umbralny okręt wojenny, ba mieli ich kilka. Przy takiej przewadze sił, wycofanie się w miarę żywym, można uznać za sukces. No chyba że uważasz, że lepiej zginąć z honorem niż zwiać z pola bitwy?- zapytał retorycznie Patrick przyglądając się drugiemu eterycie. - Oczywiście, że nie. - Klaus bąknął - Wiesz co jeszcze mieli? Wiedzę, gdzie jesteśmy. To nie był losowy przypadek. Tylko strategiczne zagranie. - Wieża wyglądała na cenną. To że uderzyli na nią, nie jest szczególnie podejrzane. To że uderzyli, gdy my tam byliśmy… to może być przypadek. Kim my bowiem jesteśmy. Kilkoma magami mającymi zakładać fundację w mieście na zimnej północy, gdzie Technokracja nawet nie próbowała zaznaczyć swojej obecności.- ocenił sytuację Irlandczyk. - Wątpię, aby Technokracja potrzebowała szczególnego powodu, aby zaatakować bazę Rady. Obawiam się, że nie możemy ufać wszystkim w tym przedsięwzięciu. - Nie nadajesz temu zimnemu zadupiu nadmiernego znaczenia? To nie Londyn, nie Kraków. Nie ma tu kamieni Shiwy, czy innych punktów mocy. Nie ma żadnego potężnego artefaktu ukrytego w piwnicach zamkowych. Nie ma nawet piwnic, o zamku nie mówiąc.- zaśmiał się Patrick przyglądając Klausowi. - To czemu zakładamy tu fundację? - mruknął Niemiec. - Bo nie ma tu Technokracji. Spokojny azyl dla magów, którzy sobie narobili kłopotów? - wzruszył ramionami Patrick.- Nie wiem po co zakładamy fundację, ale jest ona poskładana ze zbieraniny mniej lub bardziej doświadczonych magów, bez składu i ładu. Raczej kiepski materiał na siły inwazyjne na tereny Technokratów… nie uważasz? - "Nigdy nie zakładaj, że wiesz wszystko. Inaczej staniesz w miejscu.". Jedna z pierwszych lekcji mojego mentora. - Klaus spojrzał w niego - Być może to nie miejsce jest tym co jest istotne, może nawet nie osoby. - Nie zakładam. Ale też nie mam zamiaru dodawać sobie znaczenia…- wzruszył ramionami Healy dodajac żartobliwie. - Bo jeszcze zacznę głosić, że Technokracja mnie właśnie ściga. - Wir können einen Spion haben, und er denkt, dass er uns "Bedeutung" hinzufügen möchte. Und wenn er jagt? - powiedział do siebie niemiec. - Nie kummanem co ty mówinen… ewentualnie greki użyj. Nie żebym ja ją znał, ale Mechanikles zna… twierdzi że zna.- zaśmiał się Patrick. - Was? Cholera, znowu… nieważne, myślałem na głos. Długo mamy zamiar podziwiać to cudowne półrocze norweskie, czy wchodzimy? - Mervi pewnie stchórzyła, więc możemy wchodzić.- zgodził się z nim Irlandczyk zerkając jeszcze raz na swój kieszonkowy zegarek. Zamknął klapkę i ruszył pierwszy. - Mam nadzieję, że lubisz dobre piwo… bo tu nie podają lokalnych sików.- - Potrafię się poraczyć, ale na ogół stronie od osłabiania swego umysłu…. przed czym stchórzyła? - Klaus ruszył w stronę knajpy. - Przed przyjściem tutaj. Chciała się bić?- zamyślił Irlandczyk dumając nad ich wcześniejszą rozmową. - Czy coś w tym rodzaju. - Wirtualni…. jest piękno w ich chaosie. Dobra zacznijmy pić. bo poeta się we mnie budzi. - Chaos to i moja domena. Nie mam… poukładanych rot. - wyjaśnił Patrick i ruszył wraz z nim do stolika. - Czaruję bardziej instynktownie, składając moje “czary” z przygotowanych wcześniej części. - Ja tkam eter.. przynajmniej jego część. Kiedy odkryłem co naprawdę zrobiła technokracja, kiedy próbowała go zniszczyć, otworzyło to przede mną ocean możliwości. - Klaus usiadł przy stoliku rozglądając się za kelnerką. - Nie mam pojęcia co zrobiła technokracja. To dyrdymały… jak określał mój mistrz. Historia i stare spory. Dyrdymały odciągające od wstąpienia.- rzekł w odpowiedzi Patrick, a gdy kelnerka podeszła, w imieniu obu mężczyzn zamówił po Guinessie. - Nie tak dobre jak Kilkenny, ale nic lepszego nie dostaniesz w Lillehammer.- wyjaśnił. Krugger zignorował opinię swego rozmówcy na temat alkoholu. Jego umysł był zbyt przejęty jego poprzednią wypowiedzią. - Dyrdymały? Ty i twój mistrz tak określacie podstawę, esencję tego co oznacza bycie Synem Eteru? Unglaublich… - Wiesz… my tam w Belfaście mniej czasu tracimy na naukowe dysputy, bo to Technokracja najeżdża nas dosłownie. W każdym razie najeżdżała, do czasu aż zrobił się tam prawdziwy magyiczny burdel… ale wcale to nie poprawiło sytuacji.- wyjaśnił Patrick z uśmiechem. - Tam była prawdziwa partyzancka wojenka. I ginęli ludzie... Śpiący, Przebudzeni. Dorzuć do tego zwabionych chaosem i paradoksem maruderów, infernalistów ciągnących do śmierci i przemocy jak muchy do gówna. I w takich to warunkach spróbuj pogrążać się w dysputach naukowych. - Słyszałem o sytuacji tam, jednak podobne sytuacje są wszędzie gdzie Technokracja pójdzie na wojnę z nami. Po prostu nie pojmuję takiego braku szacunku, dla Dziesiątej Sfery… to powinno stanowić podstawę twego zrozumienia Magyi… inaczej nie jesteś Synem Eteru… jesteś po prostu technomantą. - To nie brak szacunku.. bardziej… ani on jako mentor, ani ja jako uczeń nie mieliśmy głowy do historii naszej Tradycji. - westchnął w odpowiedzi Irlandczyk.- W normalnej szkole też byłem przeciętnym uczniem. - Przeciętne oceny nie świadczą o przeciętnym umyśle. Historia to jedno, tu mowa o filozofii, gdybyśmy byli z Chóru to o religii… Więc… nie wiesz NIC o tym czemu nazywamy się "Synami Eteru"? - Buduję etheroskop… duży.. mający pokazywać i dawać możliwość manipulowania eterem. Powinien działać już dawno, ale… na razie to buczy, bzyczy i syczy. Mechanicles mówi że coś pokręciłem, ale buduję wedle jego oświeconych wskazówek… ech te awatary.- zakończył ironicznym uśmieszkiem. - Nie jestem typem akademika Klaus. Niespecjalnie się przejmuję podziałami Tradycji. Czuję się Synem Etheru, ale nie dam wciskać w jakiś garniturek. Lubie swobodę. - I słusznie, bycie Eterytą oznacza wolność od norm, sam powinieneś je ustalać. Jednak bez wiedzy CZYM jest eter, jak go definiujemy… będziesz miał trudności ze zbudowaniem czegokolwiek co go będzie manipulować. - Klaus upił łyk piwa - Co do awatarów… przynajmniej jesteś wstanie odróżnić swój od swoich myśli. - Czyli twój awatar to Klaus bis?- zapytał zaciekawiony Patrick smakując piwa. - Chciałbym… kiedy myślisz…. wiesz rozważasz… kiedy twój mózg mówi…. Robi to twoim głosem, w twoim języku… tak robi mój Awatar. Mogę rozważać co zjeść i nagle pojawi mi się myśl, o podgrzewaczu do jedzenia składający się z masy soczewek… i nie wiem czy to moja myśl, czy to mój Awatar coś wrzucił od siebie. - Przecież awatary są częścią…- tu Patrick zamilkł bo jego własny awatar zaczął pyskować.- ...częścią nas. Więc czy to myśl awatara, czy twoja… to wszystko jedno. Skoro awatar i tak jest tobą.- zignorował głośne “Nie pochlebiaj sobie” Mechaniclesa. - Wiem, ale kiedy słyszę jak inni magowie mają interakcje ze swoimi Awatarami… ty i twój.. Mechanicles? Ewidentnie jest spór, konflikt może doprowadzić do kompromisu, który będzie lepszy od oryginalnego planu. Ja jestem sam ze sobą, który mną jest i nie jest. Rozumiesz? Jestem jak cholerny schizofrenik, który słyszy głosy i wszystkie są jego. - Acha.. jak…- zastanowił się Patrick, bo brzmiało to… niepokojąco. Czyżby jego teoria o zbiorowisku kłopotliwych jednostek, o miejscu zesłania była prawdziwa. Nagle odezwała się jego komórka, co oderwało go od rozmowy. - Słucham?- zapytał odbierając. - Już jesteście pijani? - dość beznamiętny ton Mervi odezwał się przez komórkę. - I zakochani. Leżymy w łóżku i mierzymy kto ma dłuższego. Chcesz sędziować?- zapytał ironicznie Patrick, dodając po chwili.- Co to właściwie za pytanie. Robisz za naszą matkę? - Gdybym miała być waszą matką, to popełniłabym aborcję pourodzeniową na was. - mruknęła kobieta - A sędziować nie mogę. Nie mam niestety mikroskopu elektronowego. - w jej głosie brzmiała zimna nuta... niezbyt pasująca do rozbawienia. - To Mervi… mówi że nas kocha.- rzekł z uśmiechem Patrick do Klausa.- Jak nasza wspólna matka której nie mieliśmy. Bo każdy z nas miał własną.- Po czym zwrócił się do dziewczyny. - Jeśli pytasz czy jesteśmy na tyle pijani, by obmacać cię po pupie, to nie… musisz albo poczekać, albo sama nas rozpić. A piwo jest tu całkiem znośne… choć prawdziwy Guinness to to nie jest. Klaus przyglądał się rozmowie Patricka unosząc bardziej brew z każdym wypowiedzianym słowem. Zastanawiał się, czy irlandczyk nie pomylił się z przeznaczeniem. Może powinien razem z Ekstatykami przedłużać sobie orgazm do godziny? - Dorośnij. - parsknęła Mervi przez komórkę - Będąc miłą zadzwoniłam. Nie mogłam dołączyć, bo naprawdę mam co robić. Książkę czytam, kod piszę i przygotowuję się do instalacji Firewalla. To ważne sprawy. - Naprawdę doceniam to że zadzwoniłaś. To miłe, że się o nas troszczysz. Aczkolwiek niepotrzebnie zajmujesz się robotą. Równie dobrze J może jutro zawieść i wywalą nas z tej fundacji na zbity pysk. - odparł Patrick wzruszając ramionami. - Z tego co do mnie dotarło, mamy dostać jutro burę. Nie wiem czy nie zakończy się to wezwaniem na dywanik u dyrektora i wydaleniem. Więc nie ma co się jeszcze rozpakowywać. I warto się cieszyć że Szpicbergen chyba należy do Techników. Tam nas nie poślą. - Mówiłam ci już, abyś się pierdolił, jeżeli chcesz takimi tekstami rzucać? - mruknęła z tłumioną złością - Robotą bym się zajmowała tak czy inaczej, a ty sobie daruj takie gadanie. - Nie wiem czemu chce ci się zajmować tą robotą. - odparł Patrick dopijając swoje piwo.- Ale skoro zadzwoniłaś, to… może jednak wpadniesz? I nie podsyłaj mi sugestii takich, bo uznam że mnie podrywasz na swój specyficzny sposób. - Chrzań się, lamerze. - po tych słowach połączenie zostało przerwane. - Zadzwoniła bo jest miła.- stwierdził Healy wzruszając ramionami. - I może, bo jest mimo wszystko ciężko ciągle siedzieć wśród cyfr i tylko nich. - Nie znasz dużo Wirtualnych więc.- odparł Klaus - Jeżeli mamy założyć tą fundację, to pomoże jeżeli nie wkurzysz wszystkich jej członków przed pierwszym dniem. - Gdyby naprawdę się na mnie wkurzyła, to nie dzwoniłaby.- stwierdził Patrick chowając komórkę.- Mam wrażenie, że ona po prostu ma taki sposób bycia. - Dzwonić do ludzi, którzy ją wkurzają. Niezbyt zdrowe. Może po prostu dzwoniła, aby upewnić się, że mi nic nie jest. - zaśmiał się pod nosem eteryk. - Więc dlaczego nie zadzwoniła do ciebie? - zapytał zamyślony Patrick.- Przecież twój numer też zna. I dlaczego miałaby pytać głównie o twoje zdrowie. Blisko ze sobą jesteście? - Nie, jeżeli już to wydawała się na zaciekawiona Nauką. Czemu do ciebie a nie do mnie? No cóż, co jeżeli wbiłeś mi tulipana w gardło i właśnie wiozłeś, aby nakarmić mną Lupiny? - Dlaczego niby miałbym to zrobić? I dlaczego właśnie lupiny? - zamyślił się Healy drapiąc za uchem. - Bo wampiry nie jedzą mięsa, duchy nie jedzą w ogóle, a wróżki i mumie nie istnieją.- Klaus upił spokojnie kolejny łyk. - Wróżki istnieją… są wredne i czasem strasznie dziecinne… ale istnieją.- stwierdził z przekonaniem w głosie Patrick. - Słyszałem, że wymarły… czy coś takiego. Świat stał się zbyt nudny, aby w nim żyły. - Powiedz to leprechaunom które truły mi dupę w dzieciństwie swoimi sporami.- zaśmiał się Healy. - Banda sknerusów w zielonych kubraczkach. Potrafiąca wycinać psikusy tym których nie lubili. Wzruszył ramionami.- Mało ich już jest, ale nie wymarły do końca. Tylko trudno je znaleźć… lub.. trzeba się urodzić w miejscu, gdzie ukryły garniec złota. Nie żeby pamiętały, gdzie dokładnie go ukryły. - Czytałem kilka ksiąg, mówiących o jakiejś formie "mieszańca". Śmiertelnicy z Awatarem, który jest wróżką. Ponoć mieli mieszkać na dziesiątej planecie Układu Słonecznego. Patrik podjął ten temat dopiero po dostarczeniu przez kelnerkę kolejnych dwóch piw. - One tak o sobie nie myślą. Zdecydowanie uważają się za prawowitych mieszkańców zielonej wyspy. A nas za niechcianych gości, których już nie da się wypędzić. I nie lubią świętego Patryka, który to wypędził nie tylko węże z wyspy.- zamyślił się Healy.- I tak.. moje imię nie bardzo przypadło im do gustu. - Heh.. dowód, że jest na świecie jeszcze wiele… to dobrze. - Klaus spojrzał na piwo - Co sądzisz, że będzie z tym dzieciakiem? Tym uczniem, którego udało nam się zabrać? - Jak się nie otrząśnie to… w najlepszym przypadku rzuci całą tą magię w pierony. W najgorszym… trauma zeżre mu psyche i albo zginie wywołanym przez siebie efekcie paradoksu, lub zatonie w Ciszy, albo skończy jako maruder.- ocenił Irlandczyk drapiąc się po policzku.- Takie zabawy z Technokracją, nie są dla uczniów. Musiałem być naprawdę twardy, zanim poszedłem na pierwszą akcję jako uczeń. - A ja go poniżałem… Ich kann es nicht so lassen… Jutro zapytam Hannah, gdzie go trzymają. - Eteryta odstawił piwo, najwyraźniej mu wystarczyło na dziś. - Wątpię by to teraz akurat zapamiętał. To całe poniżanie to pikuś w porównaniu z śmiercią jego kumpli na jego oczach.- Patrick zamyślił się nad tym popijając piwo. - Mimo wszystko… trzeba mu pomóc.- Eteryta potrząsnął głową - Więc… jakie masz plany co do naszej fundacji? Jakieś projekty, które chcesz zaimplementować? - Potrzebuję odpowiedniej… siedziby. Jutro się za nią rozejrzę, albo pojutrze.- zastanowił się Healy i podrapał się po karku.- Ja nie jestem typem… no… mentora. Ja wykonywałem polecenia, zadania, misje. Nie jestem mózgowcem. Raczej typem od brudnej roboty. Nie zdziwiło cię czemu rzucałem dynamitem na prawo i lewo? - Zakładałem, że tak tworzysz Magye. Eter w czystym chaosie eksplozji i tak dalej. Nie byłaby to najdziwniejsza rzecz jaką widziałem. - Nie… składam sprzęt z przygotowanych części. Jak klocki lego. Ale po co ryzykować paradoks, skoro laska dynamitu też zrobi odpowiednie kuku przeciwnikowi?- zapytał retorycznie Irlandczyk. - Czasem odrobinę wulgarności tworzy piękno, ale masz rację. - Krugger oparł się wygodnie o fotel - Opowiedz mi więcej o tym Eteroskopie. Może uda mi się pomóc rozgryźć co idzie nie tak. - To mechanizm Archimedesa, potem udoskonalany przez Leonardo da Vinci, a potem przez Newtona… każdy z tych magów dołożył cegiełkę, a Mechanicles twierdzi że teraz moja kolej.To bardziej jego projekt.. ja nie rozumiem nawet połowy z tego co dla niego buduję.- zaśmiał się Healy. Wzruszył ramionami.- A jak chcesz sobie ułożyć życie wśród Śpiących? - Słyszałeś kiedyś o Czar Vargo? - Nie bardzo.- zamyślił się Patrick.- Może i słyszałem, ale historia magiczna czy nie… to nie moja bajka. - Jest jednym z nas, Gruzin. W wczesnych latach 20 wieku, stwierdził, że ma dość tego, że nasza tradycja przykłada się do śmierci Śpiących. Wiesz, tworzy bronie. Zrobił więc wielką flotę Zeppelinów i wysłał ją nad każdą stolice świata. Zażądał zakończenia I wojny światowej i oddania władzy mu. Najwyraźniej powiedział "Chrzanić paradoks, ja ustalę w co będą wierzyć Śpiący". Nie skończyło się to dobrze, jak sobie wyobrażasz. A paradoks i Technokracja zapewnili, że nikt nawet tego nie pamięta…. Ja mam zamiar zrobić podobnie. Tylko trochę subtelniej. Wprowadzić Eter z powrotem do konsensusu… chyba, że mówiłeś o naszej fundacji, to planuje generator świetlny. - Szlachetny zamiar… pozbawić śmiertelników broni. Ale nie wiem czy dobry. Jest wiele koszmarów kryjących się w mroku. Wiele stworzeń… które mają w nosie w co wierzą Śpiący.- ocenił Patrick i podrapał się policzku.- Nie lubię Techników, są wrednymi dupkami którzy myślą że wszystko wiedzą najlepiej, ale obaj wiemy że chcą tego samego co Tradycje. Dobra Śpiących, na swój pokręcony sposób. Nie można tego powiedzieć o wampirach z którymi mamy się bratać ponoć. - Ciekawe czy mają tam Tremere… Co do Technokracji… kiedyś może chcieli dobra Śpiących. Teraz… chcą nimi władać.Tradycje też nie są takie święte. Verbeny najchętniej wróciłyby do epoki kamienia łupanego, Mówcy też. Hermetycy już raz pokazali jak wygląda świat pod ich rządami. - Klaus przetarł oczy - Jedynymi, którzy naprawdę chcą dobra Śpiących to my i Wirtualni, ale Merwi i jej koledzy… oni chcą stworzyć utopię, a utopia jest dobra tylko na papierze. - Technicy chcą dobra ludzi. Oczywiście pod ich oświeconą całkowitą kontrolą. Nikt nie lubi czuć się tym złym. No chyba że infernaliści, ale to czubki.- zaśmiał się Patrick i wypił trunku. - Niemniej…- uniósł kufelek z piwem. -Niech ci uda polepszyć świat. Wypiję za to. I opróżnił kufel jednym haustem. - Za lepszy świat… dla wszystkich. Zdecydowanie za mało wypił i za dużo gadał. No, ale przecież rozmowa odbywała się pomiędzy dwoma Synami Eteru. Klaus znacząco różnił się od Patricka. Pochodzeniem, doświadczeniami, podejściem do wielu spraw. Ale dało się z nim dogadać, w przeciwieństwie do zadziornej i bojowo nastawionej Mervi i wyraźnie obrażonej na świat Hannah. Healy miał wrażenie że ciężko będzie się dogadać z nimi oboma, ale… teraz nie miało to znaczenia. Irlandczyk był zmęczony. Rozebrawszy się podszedł do łóżka planując jutrzejsze działania. Oczywiście wpierw należało pójść na zebranie. Poranek zapoznawczy i przy okazji organizacyjny nowej fundacji. Przykry obowiązek, gdyż Healy nie czuł się człowiekiem stworzonym do spraw organizacyjnych. Wolał działać, szybko i skutecznie, z precyzyjnie wyznaczonym celem do osiągnięcia. Wolał wykonywać polecenia, niż je wydawać. Przyjdzie mu więc siedzieć cichutko jak trusia i grzecznie potakiwać. Może nawet zdoła się zdrzemnąć. Bardziej interesowało go bowiem rozejrzenie się za budynkami do wynajęcia na nowe mieszkanie. Patrick nie lubił kupować kota w worku i osobiście sprawdzić miejsce w którym przyjdzie mu zamieszkać. Ogólnie Irlandczyk bardziej niż samym założeniem Fundacji, interesował sobie ułożeniem życia “na wygnaniu”. Bądź co bądź, nie ma co się spieszyć przy tak długofalowych projektach jak ten. No i należało zwiedzić samo Lillehammer. Poznać tętno miasta. Sama nazwa z czymś się kojarzyło Patrickowi. Nie odbyła się tu kiedyś jakaś ważna impreza sportowa? Pokoje u Hermetyków były duże i wygodne. Po zdjęciu wierzchniej odzieży Healy przyjrzał się łóżku i ziewnął. To był wszak długi dzień. 3… Zamiast się położyć, odwrócił się plecami do łóżka. 2… Przymknął oczy i upadł… leciał w dół. Pierwsze zderzenie z pościelą. 1… Ciemność, opadanie, wrota... Czas zwolnił… czas przyspieszył… czas stanął? Ciemność. Opadanie. Otwarcie oczu. Leżał na wąskiej kanapie. W ubraniu. Niedbale zawiązany krawat zwisał mu z szyi. Otworzył oczy szerzej, spojrzał dookoła. Znane mu dobrze biurko, fotel, naleweczka już wlana do kieliszka. Wyciągnął paczkę papierosów i zobaczył ile jeszcze został. Nie palił ich co prawda tam, ale tu… konwencja zobowiązywała. Wstał i podszedł do biurka. Wypił nalewkę jednym chaustem. Skrzywił się. Mocna była. Jak zwykle. Podszedł do wiszącego na wieszaku prochowca, najpierw założył szelki z tkwiącą w nich czarną jak noc czterdziestką piątką. Potem prochowiec. Kapelusz na końcu. Ruszył do przeszklonych drzwi na których widniał napis.
Uśmiechnął się do siebie, nim wyszedł na brudne uliczki pełne przesuwających się i kręcących zębatek. Był… w domu
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:36. Powód: byki i błędy, od groma jednych i drugich | ||
23-05-2018, 11:25 | #12 |
Reputacja: 1 | "To był ciekawy wieczór" pomyślał Klaus wracając do swojego domu. Dom na przedmieściach spełniał wszystkie jego wymogi. Wszystkie niezbędne pomieszczenia miały przynajmniej jedno okno, oświetlenie było łatwo dostępne i było podłączone do pilota. Wykorzystał tą funkcję kiedy tylko otworzył drzwi, momentalnie poczuł jak napięcie z niego odchodzi, kiedy zamknął za sobą drzwi. " Dowiedziałem się trochę o swoich przyszłych towarzyszach w fundacji, mam materiał na kilka pytań pojutrze. Można by zamontować kwantowy oscylator lumino-elektryczny. To by zmniejszyło koszty za prąd. Do tego to CZEGO dowiedziałem się o swoich towarzyszach… Mają potencjał. Ale są niespełna rozumu. Więc pasuję do nich." Klaus potrząsnął głową, aby odgonić myśli. Nie cierpiał swoich monologów z Avatarem… zawsze dochodził do wniosku, że mu odbija. Postanowił, że na dziś wystarczy i bezceremonialnie padł na łóżko. Po kilku chwilach spokojnie spał… jutro może będzie miał kaca.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
27-05-2018, 21:31 | #13 |
Reputacja: 1 | Nocne spotkanie. Waleria cały czas miała zamknięte oczy, oddychała powoli głęboko tak jak zwykła to robić w trakcie medytacji. Skupiała się na informacjach płynących z innych zmysłów. Samochód stał, powietrze było zimne, a nawet mroźne a głosy otaczających ją mężczyzn był przepełnione skrywanymi emocjami. Słuchała i zapisywała sobie w pamięci Robert - czarownik czyżby brat krwi Dzika tyle było pustych pól w tej zagadce, a ona była tu sama, samotna, samiuteńka. Wprawdzie miała nadzieję, że uda jej się we właściwej chwili uciec ale nie była tego pewna … ale wiedziała co może jej to ułatwić. Z głębokich zakamarków jej umysłu wypłynęła zaklinanka, stanowiąca część ostatniego z rytuałów którego uczyła jej babka. W myślach kolejne słowa umykały, jedna po drugiej, jak krople wody sprowadzające ulewę kierowanego w stronę trzech mężczyzn fatum. Waleria wiedziała już co zrobić. Jej myśl bez najmniejszego problemu odnalazła porywaczy, przez krótką chwilę wiążąc ich ze sobą. Niektórzy mówil, że korespondencja jest niepraktyczną dziedziną, Waleria nie podzielała jednak ich opinii w tym temacie. Gdy miała już ich na widelcu, zaczęła tkać zgubę. Umiejętnie łączyła ze sobą nici entropii, tworząc sieć, którą planowała zarzucić na porywaczy. Na jej usta wypełzł uśmiech. Niektórzy powiadali, iż skrzywdzenie wiedźmy przynosi pecha. Jeszcze inni ostrzegali, iż wiedźmy nie odczyniają wzajemnie swych uroków. Nieważne jak było, trójka wampirów była prędzej czy później zgubiona. Powietrze stężało jak przed bitwą. Kierowca zaczął chodzić niespokojnie wokół wozu. Czarownik chyba coś konował gdyż nerwowo stukał palcami w karoserię auta.
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
28-05-2018, 13:52 | #14 |
Reputacja: 1 | - zamieniam się w słuch - Waleria zwróciła się do Tremere - możesz przedstawić nam więc swój punkt widzenia i wyjaśnisz czemu miało służyć to przedstawienie? I dlaczego zamiast pogadać musieliście próbować mnie zniewolić? Do czego jestem wam potrzebna? Bardzo mnie to wszystko interesuje, proszę o konkrety…
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett |
31-05-2018, 22:15 | #15 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 02-06-2018 o 03:31. |
02-06-2018, 18:05 | #16 |
Moderator Reputacja: 1 | Leif znikając w objęciach mokrej ziemi czuł głód. Oczywiście nie ten prawdziwy, pełen głód niepohamowanej żądzy krwi. Taki mniejszy głód, głód rozczarowania. Bo jak inaczej określić fakt, iż ziemia wokół rzeźni nie zawierała w sobie ani kropli krwi, jeśli nie rozczarowaniem? Tak jakby miasto pragnęło krwi i nie pozwalało aby ani jedna kropla się marnowało. Sama ziemia kipała od jakiejś dziwnej rządy posoki. Więc zszedł do jej głębin aby zaznać snu. Pamiętał, iż wiele wampirów wspominało, iż w ziemi nie mieli spokojnego snu jeśli nie sþlywało na nich błogosławieństwo bogini-matki, Frigg. Bez niego dręczyły ich koszmary. W ziemi zstępowali do krainy bogini Hel, o tej samej nazwie, gdzie dręczyły ich koszmary. Leif słyszał też od pewnego chrześcijańskiego wampira, iż w ziemi dręczą go diabły. Inny z uśmiechem na ustach opowiadał, iż przyjmuje rozkazy od samego Lucyfera. Pamietał też jak tego ostatniego spalił własny ojciec. Leif nigdy nie słyszał nic w objęciach ziemi. Owszem, podczas tysiąca lat uwięzienia był w piekle. Lecz nie w piekle miejsca, po prostu w piekle nudy, bezczynności, hańby czy po prostu zaniku świadomości. Nigdy nie widział w połowie trupiej bogini Hel, nigdy też pragnął ujrzeć okrutnej bogini. Może to wspomnienie dzisiejszego strachu pchnęło psychikę spokrewnionego w te mroczne rejony? Albo zbliżający się koniec. Wszystko umierało, umarła magia, runy już nie śpiewały wystarczająco mocno. Czasem miał wrażenie, iż umarli też bogowie, przynajmniej większość. Może zbierali siły? Jednak gdyby odeszli bez słowa, byłby to wyjątkowo mało satysfakcjonujący czas końca. Śnił. Sceny z dnia mijały w sennych majach orszakiem, pochodem abstrakcyjnych dziwności. Była tam i niezbyt rozgarnięta nosferatka – wlekli ją za nogi do pieczary wiecznego ognia. Był i manekin-książę na czele zbrojnej armii, stojąc tym razem na własnych nogach i wydając rozkazy jak generał. Był i szeryf, stojący w książęcej gwardii, skupiony i pewny. Ostatecznie, były też szczury uciekające przed bitwą. Na koniec orszaku snów kroczyła Ona. Dziecina w której oczach odnalazł zapomniany strach. I uśmiechała się zbierając pamiątki z trucheł pokonanych. Rzeczywistość trzasnęła pęknięta na pół, pochód scen runął złamany w poprzek. Leif stal na wzgórzu pośród nicości. Zapach ozonu mieszał się z kwaśną wonią strachu – tak jakby za kurtyną chmur u stów wzgórza ludzie pierzchli przerażeni przed swą zagładą. Gromy przecinały powietrze zupełnie bezgłośnie. - Pokłoń się żywiołom. Nieludzki głos rozgrzmiał się w okolicy i rozpłynął. Chmury przybrały barwę ognia. Zapachniało siarką. Płomieni języki zaczęły lizać powietrze, uderzenie gorąca wytrąciło Leifa z równowagi. Płonął. Płonęła skóra, plunęły płuca po zaciągnięciu się żywym ogniem, płonęły nerwy rażone czystym żarem niebios. Płonął nieśmiertelny duch Einherjara, lecz nie w bitewnym szale. I wody spadły z nieba na wzgórze. Chrześcijańscy misjonarze opowiadali o potopie. Może były to wszystkie wody potopu? Słone i przerażające wdzierały się w ciało, wypełniały i przytłaczały. Wymywały krew. Potem był już tylko pustka. W pustce widział obrys nagiej kobiety. W połowie, pięknej krasawicy, a drugiej – zgniłego trupa mającego więcej nagich kości niż gnijącego mięsa. I bez tego śmierdziało potwornie. Bogini milczała przeszywając go spojrzeniem oczu. Jednego, zielonego, zdrowego i pięknego. I drugiego, szmaragdowego kryształu skrzącej się mocy. - Jak na einherjara, nie grzeszysz odwagą. Wystraszył cię ledwo ruch tafli wody. Ledwo wystający grzbiet węża. Nawet nie zajrzawszy do odmętów. Ale to wystarczyło, Leif? Jeśli tylko tacy jak ty zostali, ragnarök jest przesądzony. Chodź, pokażę ci… Weszli w głąb pustki. Wampir czuł niepokój, jak przed bitwą. Hel gestem trupiej dłoni ukazała mu swą stocznię. Umarli budowali wielki statek, nurzając się pośród wnętrzności, szczurów i jadu. Leif poznawał okręt. Zbudowany z paznokci umarłych. Zaprawiony ich krwią. Był już niemal gotowy. Zatem czy koniec był już bliski? - Koniec rozgrywa się już od kilku lat. Bogini rzuciła od niechcenia jakby czytając w myślach wampira. Nie wiedział od kiedy budują okręt lecz miał wrażenie, że skończą go w ciągu najbliższych zim. Okrutna bogini zaświatów zaśmiała się prowadząc go dalej, ciemnymi tunelami spróchniałego drewna. Bogini zatrzymała Leifa tuż przed przepaścią z której dobiegał smród tak ogromny, iż Leif podejrzewał, iż śmiertelni umarliby od niego. - To łono Angerbody. Piękne, prawda? Jest znowu brzemienna. Ojciec się ucieszy. Prawdziwy Wszechojciec. Tak Leif, kto inny jest Ojcem. Kto inny posiadł mądrość, bez zapłaty za nią. Wiesz kto, prawda? Od kogo wywodzi się twój ród? *** Po krótkich przepychankach o miejsce w samochodzie, nieco nazbyt kwiecistej przemowie Adama kontrastującej z jego przypalonym obliczem, pogróżkach które zdawały się być częścią jakiegoś tajnego rytuału Sabatu, ustalono, iż z magami pojedzie Alvar oraz Tomas. Wzięli furgonetkę ze względu na miejsce. Kiedy odjeżdżali, wydzieli tylko jak ostatni, wściekły wampir, przerzuca stojce na dachu auto, przewracając mu poprawną pozycje, przy tym nie obchodząc się zeń delikatnie. Zresztą, patrząc po zmaltretowanej karoserii czy masce, niewiele byłoby pociechy z tego pojazdu. Pierwsze co rzuciło się w oczy, to taktyczna pozycja Tomasa. Odgrodzony bagażami od Adama, miał go od strony silniejszej ręki. Eutanatos wyglądał na nadzwyczaj spokojnego, trochę poirytowanego lecz nie ponad miarę. - To magiczny sztylet? Podczas drogi zapytał Adam w kierunku przebudzonego. Tomas powolnym ruchem obrócił głowę w kierunku wampira. I cała irytacja i agresja w głosie eutanatosa wyparowała. Był nawet… miły? Jeśli nie miły, to jednak profesjonalny. - Adamie Klausie z domu Tremere. Radziłbym powstrzymywać serdeczność na wodzy oaz powstrzymywać się przy tak kwiecistym przestawaniu. Alvar zaśmiał się z pozycji kierowcy na głos jakby zrozumiał jakiś żart. Tylko Tremere pozostał dziwnie speszony. Z blisko można było dostrzec, iż ma wypalony poblask na źrenicach. Reszta, niedługiej drogi, minęła im w milczeniu. Dało to czas na zebranie w spokoju myśli. Magowie mieli świadomość, iż patrząc na sytuacje trzeźwym okiem, po przyjeździe dodatkowych wampirów, mieli niewielkie pole manewru. Albo stoczyć kolejną walkę, w o wiele mniej komfortowych warunkach, albo udać się na spotkanie. Waleria mogła sobie pluć w brodę, iż dała się wciągnąć w grę na przeczekanie. Świadomie czy nie, po czasie przyszła bardziej intuicyjna ocena stanu rzeczy, iż nie było to najlepsze posunięcie na jakie było ją stać. Inkwizytor porządkując wiedzę o spokrewnionych tylko pogłębiał sobie mętlik w głowie. W jego schematach zachowań funkcjonowali jako wróg. Mimo wszystko, niewiele było miejsca na wzajemne uprzejmości, rozmowę czy wymianę poglądów, a już tym bardziej z Sabatem. Mówiono, iż te wampiry same są infenalistami. Lecz czego tu nie mówiono o Sabacie? Z natłoku informacji trudno było odsiać ziarna. - Ustami wróg zwodzi - a w sercu kryje podstęp. Nie ufaj miłemu głosowi, gdyż siedem ohyd ma w sercu; choć się zatai nienawiść podstępnie, to złość się wyda na zgromadzeniu. Avatar Gelada wyrecytował mu to pośpiesznie i harmonijnie do prawego ucha niczym przyśpiewkę. Wygwizdywała melodyjny refren. Cisza. Tym razem anielica, jakby dla żartu, zaczęła tonem powolnym, do lewego ucha. - Widząc, jak Pan jest z tobą, postanowiliśmy, aby istniała między nami, czyli między tobą a nami umowa. Chcemy z tobą zawrzeć przymierze, że nie uczynisz nam nic złego, jak i my nie skrzywdziliśmy ciebie, wyświadczając ci tylko dobro, i pozwoliliśmy ci spokojnie odejść. Niechaj ci więc teraz Pan błogosławi! Linder’el zaśmiała się radośnie jak z dobrego żartu. Ostatnio ogólnie miała dobry nastrój. W przeciwieństwie do Inkwizytora, gdy spoglądał na spaloną twarz Adama. Wampir czy nie, czuł się, Po raz pierwszy od dawna, jakoś nieswojo, iż go tak urządził. *** Patrick spacerował ciemnymi ulicami miasta. Chłodne, rześkie powietrze napływało z bezgranicznej pustki w której zawieszono miasto. Sprawnie ominął przemieszczające się ściany, wszedł wyżej po wsuwających się w grunt schodach tego wiecznego mechanizmu zegarowego (lub mechanizmu zegarowego) mijając aleję lamp gazowych. Im bliżej centrum miasta tym zmiany ulic były bardziej dostrzegalne. Dzisiaj Patrick widział to doskonale. Zaczynał drogę od prawie niezmiennych rubieży, przechodził przez rejony w których widać było delikatne, milimetrowe ruchy cegieł, aby ostatecznie trafić tutaj. Wchodząc do zatęchłego, zimnego pomieszczania słyszał wyłącznie ruch kół zębatych oraz bicie swego serca. Dokładnie w tym samym rytmie. Mimo ciemności doskonale widział obracający się filar centrum miasta. Piasta koła wieczności, jego osobiste axis muni. Dotknął filaru. Tryby przyśpieszyły. I czuł miasto. I widział południową, zdewastowaną dzielnicę koszmaru. Widział położoną tuż obok dzielnicę dzieciństwa. Widział prawidłowość ruchów zegara, tak nieodgadnioną, a jednocześnie bliską. Stary gnom, Mc’Nible, wyłonił się zza koła zębatego i również dotknął piasty. - Pora na przejażdżkę? Miasto zniknęło w burzy odłamków. Pozostał tylko filar. I z okruchów powstało nowe miasto. Patrick dobrze wiedział, iż była to karykatura, iż będzie mógł powrócić do prawdziwego miasta. Lecz czasem trzeba było odwiedzić te kalekie odbicia, odległe echa, pogłosy drgań zegara wszechświata. Gdyż w ich trybach często zawieruszały się… rzeczy. Byli daleko od prawdziwego miasta, na rubieży snu. Technomanta praktycznie nie poznawał ulic. Wymiały się mu stanowczo zbyt obce. Nie niepokoiło go to. Mimo wszystko, ciągle było to jego miasta, nawet jeśli dalekie od centrum – to jego. Nawet obcość wydawała się w pewien pokrętny sposób oswojona. Jednak nie do końca. Minęli aleję powykręcanych drzew zostawiając za sobą odgłosy zegara miasta. Gnom wyglądał na podenerwowanego. Nabijał już chyba czwartą fajkę. Patrick ciągle nie mógł przypomnieć sobie czego właściwie szuka. Wiedział, tak, wiedział, lecz ta wiedza przypominała mu zapomniane słowo spoczywające na samym końcu języka. Wzrok Patricka przyciągnął… miecz. Stary, szkocki miecz wbito w bruk ulicy jakby miał tarasować ruch uliczny. Ruch którego nie było. Gnom spojrzał na niego z odrobiną ulitowania. - Spodziewałem się czegoś bardziej stylowego. Trudno, bierz miecz. Potrzeba nam jeszcze dwóch rzeczy zanim pójdziemy do ratusza. *** Klausowi wydawało się, iż przespał ledwo chwilę. Obudził się gwałtownie, otwierając szeroko oczy. Serce biło mu jak dzwon. Jednak nie drgnął. Nie krzyczał. I co gorsze, nie pamiętał co go przeraziło. Świeżo przebudzone oczy przykrywała kurtyna mroku. Przebudzony czuł gęsią skórkę. Kropla wody spadła mu na czoło. Powoli odzyskiwał ostrość widzenia. Środek nocy. Za oknem tylko gwiazdy. Sufit czarny. Dziwnie pomarszczony. Chyba się spocił, całe czoło miał mokre. Mamy przerąbane – nie wiedział czy to sam doszedł do tego wniosku czy to jego avatar. Co za różnica. Serce zabiło mocniej. Kolejna kropla śliny spadła mu na twarz – tym razem na policzek. Świat przyśpieszył. Mag z trudem rozróżnił kolejność wydarzeń gdy unikał pełnej ostrych zębów szczęki, odepchnięcie maszkary, podcięcie szponiastej łapy nachylonego nad łóżkiem potwora, odskok w kierunku drzwi, uchylenie się przed naciągającą zagładą ze strony wieloszponiastej łapy czy przyjęcie uderzenia łokciem w klatkę piersiową, które nawet nie zachwiało magiem. Odzyskawszy odrobinę przytomnego umysłu odskoczył od kolejnego ciosu bestii. Pstryknął palcami. I w tej chwili dziękował za wiele, chociaż głównie sobie (i temu drugiemu sobie, nieco bardziej mistycznemu i upierdliwemu). Dziękował za zamontowanie czujników dźwięku i ich konfigurację. Był wdzięczny sobie, iż przed snem jednak wyjął z bagażu lampę UL-100 i zamontował ją w sypialni. I że nie zapomniał, mimo zmęczenia, o włożeniu w obwód czujnika, przekaźnika załączającego oświetlenie. I że tym razem nie schrzanił dźwięku palców, włączając bojowy tryb żarówki, zamiast zwyczajnego. Skóra go zapiekła, zmrużył oczy. Intensywny blask zmodulowanego światła do postali preeterycznej nie mógł uczynić nikomu trwałej szkody. Klaus jednak dobrze wiedział, iż nie w energii tego typu wiła ta siła. Pierwsza czyniła wzorzec światła okropnym dla istot które bardziej mistyczni magowie nazwaliby istotami ciemności. Zresztą, patrząc na napastnika sam chyba nazwałby go stworem ciemności wypędziłbym z jam jelit samego szatana albo innego diabelstwa. Kulący się od świetlnego szoku potwór posiadał kilka par rąk o wielu palcach zakończonych szponami. Poza tradycyjnym umiejscowieniem, wyrastały w bardziej egzotycznych miejscach – z szarego, wydęto brzucha dwie pary, znad barku – jedno, długie ramię o wielu stawach, kilka par na plecach. Potwór posiadał niezdrową, ziemistą skórę pełna krwawy wybroczyn i napuchniętych, brązowych guzów. Całość obrazu dopełniała szeroka, rozwarta szczęka pełna igiełkowatych zębów. I oczy. Małe, złośliwe oczka. Po spojrzeniu w nie Klaus nie miał żadnych wątpliwości – istota była inteligentna. Po pierwszym szoku spowodowanym światłem, potwór rozprostował się, przekrzywił głowę i gotował się do ataku. Klaus spojrzał na swoje łóżko. Brązowa pościel. Kładł się spać – była biała? Chyba? Obraz na ścianie. Wzburzone morze, łódka rybacka miotana falami. Nie było tu obrazu. - Co tu jest grane – pomyślał. *** Im bliżej Mervi była decyzja zanurzenia się w narkotycznej uldze, tym bardziej jej avatar dawał się we znaki. Wizualne błędy, artefakty i feerie barw szturmowały z krańca wzroku , środek pola widzenia. Tuż przed wbiciem strzykawki zaczęła słyszeć narastające bzyczenie w uszach przypominającą sprzężenie głośników. Coraz głośniejsze, niczym czyjś krzyk. I gdy zbawcza substancja rozlała się po żyłach przebudzonej, dźwięk ustał natychmiastowo. Z pola widzenia zniknęły jej wizualne artefakty. I tylko poczuła, iż właśnie bardzo skrzywdziła kogoś jej bardzo bliskiego – nawet jeśli w dziwny, pokrętny sposób. I że ten ktoś właśnie kuli się kącie jak ranne zwierze. W błogim nastroju przeplecionym gryzącym poczuciem winy (niczym miejsce które swędzi lecz doń nie sięgamy) kobieta szykowała się do snu. I wtedy usłyszała dźwięk smsa. Podniosła telefon. Trwało to zbyt długo. Wszystko było trochę zbyt odległe. Sama była odległa – od siebie samej. „Ładnie to tak stresować kalekę?” Nieznany numer. Pewnie fałszywy, zmiana numeru nadawcy była banalna. Wirtualna adeptka zamrugała oczami. Tekst zniknął. Zmienił się. „Czemu JESZCZE nie szyfrujecie połączeń?” Mimo narkotycznej błogości, serce zdobyło się aby zabić mocniej. Ze zdziwienia. Nie wiedziała czy zmieniający się tekst to wina wziętych środków czy może faktycznie się zmieniał? Spojrzała przelotnie na drugi monitor leżący na biurku, podłączony do czuwającej jednostki trialnej. Monitory ruchu sieciowego ani drgnęły. Więc nie magya? „Wpadnij do Pajęczyny. Klucz sektora uzyskasz po zbiorczym odszyfrowaniu całej naszych maili. wChar_111” Zamrugała oczami. Nie miała żadnego smsa. Chciała po prostu spać. Olać to, zignorować, poddać się błogości, zapomieniu i temu cudownemu uczuciu absolutnej błogości. Jednak postanowiła działać. I chyba to ją nawet ucieszyło. Znaczyło to wszak, że dalej była sobą. Dalej była ciekawa. Komputer bez zbędnego czekania przetworzył podstawowe polencie głosowe. Nie było dużo tych e-maili. Głównie śmieci. Zaproszenie do fundacji, informacje o późniejszym przybyciu, śmieci. Gdy Mervi założyła zestaw wirtualnej rzeczywistość, zdeszyfrowane klucze były gotowe. *** - Wejdziemy jak Daniel do jaskini lwów czy jak Jonasz do trzewi ryby? Wewnętrzny głos Inkwizytora w postaci jego anielicy zapytał w myślach odrobinę zbyt wesołym głosem. Przyzwyczaił się. Avatary na wiele spraw patrzyły inaczej. I chyba w ludzkich kryteriach musiały być szalone, jak szaleni są prorocy wpatrujący się godzinami w słońce dopóki nie oślepną, a wtedy w mroku swych oczu – wpatrują się w marzenie o słońcu. Jeśli Jedyny był jedynym, prawdziwym, ostatecznym słońcem, avatarom musiało trochę odbić od wspomnienia po nim. I chyba magom też, nawet jeśli świecili wyłącznie światłem odbitym. Rezydencja do której ich zaproszono nie wyglądała tak upiornie jak można było się spodziewać po dziwnym, strzelistym stylu architektonicznym czy witających im pseudo-kamerdynerze o twarzy porytej setką rakowych narośli, aż cud, iż nie zasłaniały mu oczu i cokolwiek widział. Pomyśleć, iż takie rzeczy w sumie niedaleko centrum Lillehammer. Podczas drogi krętymi korytarzami, nie mijali zbyt wielu osób. Mimo to, Verbena czuła, iż to miejsce żyje. Czy raczej – rusza się. Silny, entropijny cień zawisł nad budowlą. Przebudzona mogła stwierdzić, iż są w nim zarówno wampiry jak i ludzie. Chociaż… nie była pewna czy to ludzie. Życie tutaj płynęło w jakiś mroczny, dziwny sposób. Byla jednak pewna, iz zasadniczo budynek był opustoszały. To samo mógł stwierdzić Inkwizytor w materii ilości mieszkańców. Może wampiry zajęły to miejsce tylko na spotkanie? Minęli zamknięte pomieszczenie. Ktoś w nim nucił. Nie mogli zidentyfikować co to melodia. Na pierwszym piątrze zaprowadzono ich do odrobinę zbyt zakurzonego salonu. Alvar i Adam wymienili między sobą kilka niewyraźnych zdań. Zanosiło się, iż towarzystwa dotrzyma im Alvar. I gdy Adam oddalał się, poczuli, iż chyba nigdy go nie zobaczą, ani nikt inny. I poczuł to Tomas, uśmiechając się lekko. Uśmiechający się eutanatos nigdy nie zwiastował niczego dobrego. - Alvar, możesz przekazać, iż szanowny Adam Klaus z domu Tremere ma być naszym punktem kontaktowym? Wysoko cenię sobie współpracę z nim. Adam kiwnął głową na pożegnanie. Drugi wampir miał przez moment minę jakby musiał przegryźć coś bardzo kwaśnego. Po kilku chwilach czekania, paskudny służący zaprosił Walerię za sobą, prowadząc ją na drugie piętro. - My zostaniemy – rzucił przez Inkwizytorem – i pogawędzimy sobie z szanowym Alvarem. *** W momencie gdy Waleria przekraczała próg pokoju na ostatnim piętrze rezydencji, była już sama. . I czuła niepokój. Podłoga zaskrzypiała, sługa zamknął za nią drzwi, samemu nie wchodząc. Wnętrze prezentowało się gustownie, acz w starym, stanowczo zbyt starym stylu jak na jej gust. Wazy, obrazy, drewniane ściany, rzeźbione stoły, skórzane fotele… Odrobina luksusu. W fotelu siedział naprawdę dziwny jegomość. W szarym, gustownie skrojonym garniturze (i zapewne drogim) zdawał się peszyć samą swą osobą. Nienaturalnie długie palce obdażone dodatkowym stawem splatał w piramidkę. Spojrzała w jego martwe, bladoniebieskie oczy. Zdawały się nie wyrażać nic. Nie to co reszta ciała. Kły, wielkie kły wystawały mu z wysuniętej, dolnej szczęki niczym u dzika właśnie. Dziwnie spłaszczony nos poruszał się jakby w rytm bicia serca. Rysy miał ostre, policzki zdobiły okrągłe dziury w skórze spod których dostrzec można było pulsujące zwitki mięśni, lśniących od krwi i jakiegoś śluzu. Dziwnie wielokątną czaszkę na swój osobliwy sposób zdobiła twarda, stercząca szczecina barwy czarnej, kontrastująca z ziemistą skórą jegomościa. Obok stał brodaty jegomość którego mogła spotkać w swoim śnie. Z pewnym zaskoczeniem mogła stwierdzić, iż był podobny do niej wzrostem , a co znaczyło, iż był po prostu potwornie niski. W snach leczył swe kompleksy? - Witaj Walerio. Raczysz usiąść? – Przypominający dzika wampir wskazał jej wolny fotel. - Kamraci zwą mnie Dzikiem i tak możesz mnie nazywać. Mojego towarzysza miałaś już okazję poznać, jak sądzę. - Rasmus po prostu, bez zbędnych tytułów – czarownik rzekł spokojnie nie racząc usiąść na drugim, wolnym fotelu. Ton głosu Dzika wydawał się… dziwny. Niestały. Jakby w każdym słowie należał do odrobinę innego człowieka, lecz zarazem trzymając się pewnych ram. - Wybacz mi dość brutalne metody. Jesteśmy jednak w stanie oblężenia, zależało nam na twym bezpieczeństwie. Tylko, że… - Dzik zbierał słowa - … nie wszyscy z naszych potrafią powstrzymać gorącą krew. *** Alvar unikał dłuższej rozmowy z magami. Nie aby próbowali, chociaż Tomas uczynił pewne ogólne starania w tym kierunku. Czyli się nieswojo. Inkwizytor poczuł czyjąś zimną obecność… za plecami. Niepokojącą. Jakby trup pukał mu do drzwi. Tylko, że po uchyleniu bram komunikatu, trup okazał się pachnieć świeżymi ziołami i zdawać się dziwnie ciepły, jak ciepły był głos mentalnego komunikatu Tomasa. - Na paterze trochę ruchu, maksymalnie trzy osoby, na drugim piętrze trzy. Tutaj tylko my. Jesteś w stanie wyprowadzić go z równowagi? Z wkurzonego łatwiej czytać co naprawdę mu chodzi po głowie. *** Wirtualna adeptka znajdowała się w zaszyfrowanym sektorze Pajęczyny, czekając na przybycie wChar_111. Ziewnęła przeciągle. Sama nie wiedziała czy to podświadoma reakcja jej umysłu na stan zmęczenia podczas tej nocy czy też akurat teraz postanowiła się aktywować procedura maskująca mowę ciała, mająca utrudnić profilowanie jej zachować oraz, co musiała przyznać ze wstydem, przynajmniej częściowo ukryć ociężałość myśli objętych działaniem narkotyków. Sektor przypominał plątaninę strumieni informacji jawiących się jako skrzące, seledynowe strumienie światła zawisłe w powietrzu. Chaotycznie ułożone ściany pulsowały w rytm pobrzmiewającej z daleka muzyki. Kawałki kodu źródłowego unosiły się w powietrzu jak dymki nad postaciami komiksowymi. Tak, ten sektor uległ niedawno przepaleniu. Lecz powoli wracał do normy. I jak tu nie kochać Pajęczyny za jej zdolności o odbudowy? Zza rogu wyłoniła się całkowicie biała, lekko niewyraźna sylwetka humanoida. Z daleka wyglądała na dwuwymiarową. Kiedy podszedł, dopiero dostrzegła trzeci wymiar jego ciała skryty w gryzącej oczy bieli. Strumienie informacji eksplodowały, a oni niemal się w ich zanurzyli. Cóż, przynajmniej kamuflaż w postaci szumu informacyjnego mieli z głowy. - Cześć. Normalnie nie męczyłbym cie o tej porze, ale sprawa wydaje się mi pilna. Gadałem przez telefon z Jonathanem po tej całej drace. No pięknie… Ale w sumie nie o tym. Też wydaje się mi podejrzewane, iż mieliście takiego pecha. Tym bardziej, iż dojrzałem to. Fireson otworzył przed Mervi Laajarinne wyświetlacz pełen skomplikowanych równań. Nawet będąc w pełni sił umysłowych (i mniej zmęczona) potrzebowałaby się chwilę nad nimi pochylić. Teraz nie była w stanie. Procedura filtrująca zachowania zmusiła ją do ściągnięcia brwi i głośnego hmknięcia w zamyśleniu. - Prawda, że dziwne? Sądzę, że mamy kreta. I jak widziałaś, chyba niekoniecznie będącego wśród nas. O moich przypuszczeniach wie tylko hermetyk i ty i na razie niech tak zostanie. Staraj się profilować ludzi i sprawdzać czy nikt was nie śledzi na odległość. Za dużo słów. Wirtualne adeptce chciało się spać. Ledwo kiwnęła głową w potwierdzeniu. Czy może zrobił to za nią program? Nie wiedziała i było jej to zupełnie obojętne. - Znasz teorię zakodowanego paradygmatu? Wirtualna adeptka znała. Tylko nie mogła się kompletnie skupiać w tym momencie. - Na tej podstawie wnioskuję, iż kretem jest albo ktoś skupiony na biologii albo, co prawdopodobniejsze, ktoś z tradycji Verbena. I to ktoś dobry.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
03-06-2018, 12:24 | #17 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
11-06-2018, 21:04 | #18 | ||
Reputacja: 1 | - No co… chyba się nie boisz?- odezwał cicho niski staruszek, chowający się za plecami. Trzeba było przyznać, że gnom był wysoki jak na przedstawicieli swojego rodzaju i dorastał Patrickowi do pasa. Leprechauny przerastał o głowę. Nadal jednak był gnomem, chudym i patyczkowatym. Starym i posiwiałym gnomem goglami na głowie, z nieskończoną ilością tytoniu i miną sugerującą niezmierzony geniusz. Przynajmniej dopóki się nie odzywał. - No weź…- ponaglał. - Nie miałem dzisiaj w planach… no… tego… bitwy. Jedną już stoczyłem. Chciałem połazić po mieście. Wypocząć.- marudził Patrick podchodząc do broni. - Ty wypoczywasz ciałem przecież… więc weź miecz… i zrób He-mana.- burknął gnom nadal schowany za Patrick. - Podobnie jesteś starszy ode mnie.- odparł Irlandczyk. - Konwencja obowiązuje. Styl obowiązuje. Dlatego jesteś Synem Eteru… a nie sztywnym białym fartuchem Technoludków.- przypomniał Mechanicles z dumą. - Dobra dobra…- Patrick ostrożnie pochwycił rękojeść dłonią pociągnął w górę po czym uniósł miecz na głowę, wrzeszcząc.- Ja mam… o cholera. Bo dłoń pokryła się czarną żelazną rękawicę, potem pojawił się metalowy karwasz okrył rękę Irlandczyka. A potem Patrick upuścił miecz na ziemię i przyglądał mu się podejrzliwie. - Nie panikuj. Pamiętaj o stylu i konwencji.- odparł mu gnom. Patrick wziął więc miecz w okutą żelazem prawicę i ignorując dalsze przemiany znów uniósł miecz krzycząc. - Ja mam moc!- I wywołując kilka błyskawic przepływających po głowicy broni. Przemiana zakończyła się na czarnym naramienniku. - Widzisz? Mówiłem. Teraz połóż miecz na plecach swoich.- dyrygował już bardziej odważny Mc’Nible. A Patrick to zrobił, miecz na plecach otoczyła czarna skóra pochwy, która się macką objęła torst Patricka zmieniając się w pas z metalowym zapięciem w okolicy serca. - Urocze…- skwitował ten fakt Irlandczyk i ruszył przed siebie kierowany instynktem i marzeniami. Cmentarzysko… Klasyczne cmentarzysko z nagrobkami, kręcącymi się jak węże ścieżkami i dużymi upiornymi drzewami rozświetlonymi migającymi światełkami. Wszystko wydawało się jakby z klasycznego horroru wyciągnięte. Nawet mgła. Ale diabeł tkwił w szczegółach. Nagrobki były zdobione kołami zębatymi, nie krzyżami. A napisy na nich świadczyły, że nie upamiętniają ludzi, a idee. Pomysły, które już umarły w zakamarkach ludzkiej pamięci…. Drzewa zaś składały się ze splecionych ciasno ze sobą setek grubych sztywnych kabli, ukształtowanych na podobieństwo drzew, których “gałęzie” kończyły się migającymi żarówkami. Tu znajdował się kolejny potrzebny mu przedmiot. Jaki? Tego Patrick nie wiedział… jeszcze. Dlatego przemierzał to miejsce w poszukiwaniu wskazówki. Ta się do nich sama odezwała. - Ooooo… turyści. Zainteresowani pamiątkami? Poszarpany prochowiec okrywał kościstą sylwetkę… kościotrupa. Chodzącego szkieletu, który nie był zbudowany z kości, a z metalu. Żeliwna czaszka, miedziane zęby, metalowy kościec. - Bo przecież przyszliście czegoś szukać… a ja mam wszystko.- po tych słowach rozchylił poły swojego płaszcza odsłaniając nagie.. “ciało” w postaci szkieletu wykutego ze stali. - Niezły widok.- ocenił gnom, a Patrick stwierdził zaś.- Dużo tego. Bo całe poły płaszcza, jak i kości były obwieszone kluczami. Dużymi, małymi, prostymi, ozdobnymi, ze złota, miedzi, ołowiu… różnymi. - Ale wziąć można tylko jeden.- stwierdził szkielet. - Tylko który…- zadumał się Mechanicles. -Hmmm…- to było dobre pytanie. Patrick rozglądał się po nich wszystkich. W końcu zauważył jeden z nich.. wykonany z kości. I tym się wyróżniający. Ale to było… za proste. - Ten. - wskazał metalowy klucz znajdujący się obok niego. Klucz uniwersalny… skeleton key. To była właściwa, według Irlandczyka, odpowiedź. - Na pewno ? - zapytał się się powątpiewającym tonem metalowy truposz. - Na pewno.. dawaj go…- rzekł nieco zniecierpliwiony Patrick. - Mamy jeszcze parę rzeczy do znalezienia i mało czasu. - Skoro tak… to powodzenia.- szkielet podał magowi wybrany przez niego przedmiot. Klucz przypominając wytrych pokryty znakami, który dostrzec się wzrokiem nie dało. Za to wyczuć pod palcami już tak. - Zabłądziliśmy.- rzekł pierwszy głos. - Nie zabłądziliśmy. Dobrze wiem gdzie idę.- odparł drugi starszy głos. - Mijamy te drzewa już trzeci raz. Kręcimy się w kółko.- stwierdził pierwszy głos. - Mylisz się… idziemy dobrze. Tylko te drzewa wyglądają identycznie.- stwierdził drugi głos autorytarnie. - Jak wszystkie tutaj… przyznaj się Mc’Nible. Zabłądziłeś. Nie wiesz gdzie idziemy i po co.- drażnił się z gnomem Patrick. - Zgubiliśmy się na cmentarzu i nigdy stąd nie wyjdziemy. Z tymi kasandrycznymi przepowiedniami kłócił się wesoły ton glosu Irlandczyka. Dla niego ta wycieczka była zabawą i swojego rodzaju relaksem. To gnom traktował wszystko bardzo poważnie. Nadal kręcili się po tym samym cmentarzu, na którym znaleźli szkielet “klucznika” pełnym grobów dawnych idei nie mogąc znaleźć drogi do wyjścia. W dodatku gnom upierał się, że tu jeszcze jest “coś”. I jak się okazało… miał rację. Kolejny zakręt wijącej się jak wąż dróżki ujawnił miejsce do którego “instynktownie” prowadził ich gnom. Olbrzymiego i pokręconego niczym bonsai dębu… prawdziwego drzewa tyle, że jego owocami były eliksiry. Dziesiątki fiolek z kolorowymi płynami zwisające z drzewa. - Witaaaam….- spomiędzy gałęzi rozległ się syk, a po chwili wynurzył się spomiędzy liści… wąż, nieumarły stwór. - Ja jestem strażnikiem drzewa cudów i kłopotów. Macie prawo wziąć sobie jeden eliksir… ale tylko jeden. I wyboru nie możecie cofnąć. Cud czy kłopot?- zapytał. - To trochę kłopotliwe… nie znam się na eliksirach.- zadumał się Patrick, po czym zerknął na gnoma. - Czy to prawda, że macie wyjątkowo czułe nosy?- zapytał Mechaniclesa. - No wiesz…- oburzył się gnom. - Niemniej ty z pewnością masz, jako wynalazca i alchemik?- dopytywał się Patrick. - No… maaam…- rzekł z dumą Mechanicles. - Więc pewnie wywęszysz właściwą fiolkę.- zamyślił się mag, wywołując oburzenie u gnoma. - Co ja jestem… twój pies myśliwski?- obraził się Mc’Nible. - Czyli nie jesteś w stanie?- zapytał retorycznie mag, a wąż przysłuchujący się temu ostentacyjnie ziewnął. - Tego nie powiedziałem.- odparł Mechanicles. Zamilkł na moment. Po czym burknął. - Musisz mnie podnieść. Było to zabawny widok z boku. Jak mężczyzna unosił gnoma w górę, a ten obwąchiwał cierpliwie kolejne flaszeczki, przy stoickiej obojętności nieumarłego węża. - Ta!- siwobrody gnom wskazał w końcu. - Bierz ją… Tutaj nie jesteś niematerialny.- stękał nieco już zmęczony Patrick. Dwa przedmioty już zdobyli. Pozostał jeszcze trzeci. Dotarli do raju… małego i osobistego raju. Gnom i Healy dotarli bowiem do zielonych brzegów Irlandii. Tego mag się nie spodziewał. Oczywiście nie była to jego ukochana wyspa. Tylko wyidealizowana wersja irlandzkiego wybrzeża. Marzenie wewnątrz snu. Za to śliczne i rozczulające serce Patricka. Do czasu aż rozległ głośny “mechaniczny” ryk. I pojawił się smok… mechaniczny drakon, dyszący parą i skrzypiący tłokami. - Kto śmie zakłócać spokój starożytnego wyrma Lig-na-Baste!!- ryknął potwór w ghaelic lądując przed magiem i jego awatarem. Patrick był lekko przerażony… co prawda wiedział, że możliwości tutaj nie są tutaj tak ograniczane jak w Pierwszym Świecie, ale to był SMOK. - Jestem Patrick z klanu Ó hÉalaighthe, smoku!- zebrał w sobie dumę i wyciągnął miecz ( a może ten pojawił się w jego dłoni?). Ostry oręż… wyraźnie zdeprymował żelaznego gada. Lig-na-Baste najwyraźniej znał ów miecz i się go bał. Spoglądał swoimi mechanicznymi ślepiami na miecz i w końcu rzekł. - Acha… w czym… mogę pomóc rodaku świętego Murrougha? Gnom dotąd kryjący się za Irlandczykiem, uśmiechnął się triumfalnie. Zdobyli trzeci “przedmiot”. Strzelisty dach ratusza prezentował się upiornie. Upiornie i majestatycznie. Syn eteru wkroczył do środka, a za nim gnom i smok. Nawet nie musiał się zastanawiać jakim cudem wielki smok zmieścił się przez małe drzwi. Ani dlaczego ratusz we wnętrzu przypominał bardziej katedrę zdolną pomieścić wielkiego gada, nawet jeśli zbudowanego z metalu, a nie białka. Takie były prawidła świata snów i należało je akceptować. Na niezliczonej ilości urzędniczych biurek, siwi jegomoście podpisywali testamenty. Szum kartek wydawał się nieznośny. Niesamowicie irytujący i złowieszczy. Jeden z nich podniósł głowę i spojrzał na Patricka surowo. - Czego chce? Waszego testamentu nie podpiszę, niczego wartościowego nie macie. Irlandczyk nie zamierzał tolerować tej impertynencji. Sięgnął po miecz, ostrze przecięło powietrze po łuku i dotknęła szyi urzędnika. - Hej… trochę grzecznie. Nie tak się postępuje z petentami.- odparł ponuro Healy. Cisza wypełniła salę. Urzędnik nawet nie drgnął, nie śmiał przełknąć śliny. Kropla krwi spłynęła mu po jabłku Adama. Wlepił puste oczy w druk. Powoli, starannie, z wielkim namaszczeniem. I ostrożnością. Ponad wszystko – ostrożnością. Podsunął magowi kartkę. Cytat:
Drobno zapisana lista nie zdawała się powtarzać, zawierając wyłącznie braki w posiadaniu. Poza jednym wierszem. Cytat:
Tak szokująca że Patrick zamrugał oczami nie wierząc w to co widzi. W ratuszu, na podłodze leżała martwa, naga nastolatka. Ciemne włosy przycięte na pazia. Perkaty nosek. Pieprzyk na policzku i drugi na udzie. Krystal Mahon. Wyglądała jak ona, ale nie mogła nią być. Co prawda Patrick stracił z nią kontakt po collegu, ale z tego co wiedział od rodziny, wyszła za mąż i prowadziła rodzinny sklepik. Ta martwa istota nie mogła być Krystal. Ale wystarczająco ją przypominała by obudzić w Patricku współczucie. Mag przyjrzał się jej ciału. Niewątpliwie martwemu od kilku godzin. Plamy opadowe na jej skórze były już widoczne. Wokół kręcił się wychudły urzędnik i mierzył ściany. Scena wyglądała na niesamowicie bezsensowną, co jednak było logiczne w tym miejscu. Błękitne, rozwarte oczy dziewczyny przypominały martwy ocen. Spokojny, ukołysany, lecz martwa woda oznacza też wodę gotową w każdej chwili do sztormu. Patrick wlał eliksir do ust dziewczyny licząc na cud wskrzeszenia i z początku wydawało się, że ów magiczny trunek zawiódł. Napojona magicznym odwarem dziewczyna nie drgnęła. Do czasu. Szeroko otworzyła usta, od ucha do ucha, nienaturalna paszcza ukazała kilka rzędów ostrych zębów, wijący się język oraz bordową czerwień jak z wnętrza piekła. Wyciągnęła ku Patrickowi dłonie, nienaturalnie wydłużone. Słyszał jak pękają rozciągane ścięgna, kości wyginają się aby go dosięgnąć, a palce mutują w szpony. I eliksir cudów zadziałał jak miał zadziałać. Cudem. Cud ów sprawił, iż potwór wybuchł w plątanie krwistych macek. Leżały na podłodze i wiły się jeszcze kilka chwil. Gnom docisnął ją butem. - Przeklęte, zewnętrzne coś – burknął. Smok przekręcił głowę. Tryby jego gardła zawirowały. - Jesteś z ze mną czy z Patrykiem? - Z tobą… raczej.- Healy nie był bowiem specjalnie religijny. Gdyby inaczej było, śpiewałby w Niebiańskim Chórku. - Zapamiętam gdy przyjdzie czas. Po czym nachylił pysk i szepnął do ucha Irlandczyka. I ruszył w miasto, by znaleźć sobie nowe lokum… Jego mechaniczny wzrok szczególnie skupił się na znajdującej się na obrzeżach miasta wieży zegarowej. Rozłożył skrzydła i pofrunął. A Patrick wychodząc z ratusza też czuł… że i na niego czas. Patrick nie lubił kupować kota w worku. Nie lubił wydawać pieniędzy na to czego nie zobaczył lub nie dotknął. Dlatego dopiero szukał domu. Gdy Patrick już się wyspał (co zajęło mu tak do południa) i ubrał, to zabrał się za porządki w klamotach. Broń palną uzyskaną w Polsce sprawdził i przeczyścił. Do Steyra miał tylko jeden magazynek, resztę bowiem zostawił polskiemu Synowi Eteru do przestudiowania i skopiowania. Czynił więc to ów pistolet mało użytecznym codziennie. Świetna spluwa na akcje… pewna i skuteczna. Ale jak skończy się amunicja, bezużyteczna. Chaotyczny i niepewny rewolwer miał więc nad nią przewagę. Nie potrzebował magicznych pocisków, by zrobić magiczne kuku. Patrick ostrożnie wsunął pocisk za pociskiem do bębenka. Po załadowaniu obrócił nim sprawdzając czy chodził gładko. I pogłaskał lufę. - Bądź mi grzeczna… moja śliczna panienko. - z tego co się zorientował, to u Polaków na “-a” kończyły się żeńskie imiona, więc ta cała “Ćwikła” która siedziała w broni, pewnie była też kobietą. Odrobina galanterii więc nie zaszkodzi, a może pomóc. Ubrawszy się Irlandczyk założył szelki na broń i wsunął rewolwer do kabury. Co prawda Norwegii daleko było do Ulsteru, to jednak… niedawno napadli ich Technokracji, a i były tu i wampiry i diabli wiedzą co jeszcze. Lepiej było mieć pod ręką broń, a może i rękawicę. Tylko czy powinien? Otworzył futerał w którym leżała. Jego małe dziełko. Skórzana rękawica bez palców przechodząca w okuty miedzianymi płytkami karwasz, składający się z połączonych drucikami gniazd na… komponenty. Jego podstawowa broń na akcjach. W zależności od włożonych w nią części mogła szybko miotać kule ogniste, wyciągać miecze z ziemi, służyć do czytania umysłów i mieszania w głowach. Patrick cenił sobie w swojej magyi elastyczność i improwizację. Choć zwykle ruszał na akcję z i kilkoma zmontowanymi urządzonkami ( i dynamitem, bo nic nie zastąpi porządnego “bum”), to rękawicę i komponenty zawsze miał w odwodzie. Na razie Healy uznał że rękawica nie będzie potrzebna. Futerał więc zamknął i schował. Uzbrojony w rewolwer i laptop wyszedł z Magnum Opus na łowy… własnego mieszkanka. Wiedział gdzie się udać. Miał wszak umówione z spotkanie z pośredniczką nieruchomości. Miał też konkretne wymogi, które dalece odbiegały od tego do czego kobieta była przyzwyczajona. Stan techniczny nie miał takiego znaczenia jak powierzchnia lokalu. Podobnie wygoda czy połączenie z siecią. Detale. Dużo ważniejsze dla Patricka były solidne ściany i drzwi. Dobre oświetlenie, zarówno naturalne jak i sztuczne. Takie wymagania mogły być spełnione przez tylko jeden rodzaj budynku. Hala Przemysłowa. Nie za duża nie za mała. Nie za nowa. I wyposażona w łazienki dla robotników. Mały prysznic i działające ubikacje. To były wszystkie jego wymagania. I znalazł taki budynek. Stara hala przemysłowa jeszcze z końca XIX wieku, później w latach 70 przerabiana pod nowe standardy, ulepszana w latach osiemdziesiątych. Zapomniana dekadę później. Dlatego w miarę dobrym stanie. - To ile za nią?- zapytał Patrick kobietę po obejrzeniu wszystkich zakamarków budynku, łącznie z poddaszem. Uśmiech na obliczu pośredniczki był drapieżny i triumfujący. Rozpoczynała się walka na argumenty, uśmiechy i półsłówka... ... która zakończyła się obopólnym zwycięstwem. Patrick zdobył mieszkanie, a kobieta dobiła interesu. Wszyscy byli zadowoleni. I mógł powoli zacząć planować dalsze kroki. Przechadzając się uliczkami miasta i nie zwracając na siebie uwagi przechodniów Healy zadzwonił. Czas sprowadzić sprzęty, meble i rzeczy Patricka, które do Lillehammer przybyły gdy Irlandczyk przebywał w Polsce. Czekały tu na niego. Teraz miały już miejsce. Przebywając na ulicach miasta Healy nie czuł nadnaturalnego zagrożenia, ale przecież ponoć były jakieś wampiry? To norweskie miasteczko nie miało tak gęstej atmosfery jak Belfast. Nie czuło się tu tak mroku, jak na ulicach stolicy Irlandii Północnej. Nic dziwnego, wszak tamto miasto było strefą wojny z wymuszonym zawieszeniem broni. Tu… miało być spokojnie. Technokracja była gdzieś tam, a nadnaturali było znacznie mniej. Kwintesencja… tej było sporo… znacznie wyższe stężenie niż w Belfaście. Irlandczyk czuj jej przepływ w powietrzu. Wiry jednak i ruchy jej były nieregularne… mało przewidywalne. Inne niż w Belfaście. Może to sprawiło, że Technoludki nie interesowały się tym miejscem? Nie było tu potężnego węzła, do którego można było się przyssać jak pijawka. Może było za “zdrowo”? Patrick luźno kojarzył, że w tym mieście kiedyś zorganizowano jakąś dużą sportową imprezę. Rozmyślał o tym krążąc dookoła swojego nowego domu i czekając na ciężarówkę ze swoimi rzeczami. Czekał go rozładunek, urządzanie się i porządkowanie. Duuużo roboty. A co wieczorem? Tego… jeszcze nie wiedział.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:40. Powód: poprawki as always | ||
20-06-2018, 16:17 | #19 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
21-06-2018, 17:34 | #20 |
Reputacja: 1 | Spotkanie z Dzikiem:
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 22-06-2018 o 13:35. |