Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2019, 09:57   #101
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Selcado gotowy był rzucić się na mężczyznę, skręcić kark a potem rozerwać zębami tętnicę i spić z niego życiodajną krew. Ale coś co pojawiło się w pobliżu chwilowo odebrało mu apetyt. Czy Istota wiedziała o jego obecności w pobliżu domu lekarki? Czy o tym mówił Mistrz, mówiąc, że nikomu do tej pory nie udało się do niej zbliżyć? Hernan poczuł irracjonalny gniew. W zasadzie w dupie miał polowanie na Pizzaro, w dupie miał też jego kobietę, ale nie wiedzieć czemu zapragnął dorwać ją i rozszarpać. Żeby pokazać temu pedałowi, że z Hernanen Juanem Selcado się nie zadziera, że nie można go lekceważyć. Że Hernana Selcado nie da się zatrzymać.
Poczekał aż Tadeo wróci do swojej damy serca. Gdy tylko ten zniknął we wnętrzu domu, sicario podszedł i zaczął po cichu sprawdzać czy któreś z okien nie jest przypadkiem otwarte.
Okna były pozamykane, a kraty i tak uniemożliwiłyby wejście, ale drzwi do ogrodu mężczyzna najwyraźniej pozostawił otwarte.
Hernan wślizgnął się więc do środka bezszelestnie, ruszając na poszukiwanie swoich ofiar.
Kobieta - nago - siedziała w salonie, na sofie, na której leżały porozrzucane ubrania. Była całkiem, całkiem, może nieco za gruba, ale bez jakiejś monstrualnej nadwagi, ot - trochę krągłości tu i ówdzie. Tylko jej cycki psuły efekt - wiszące balony, niegdyś krągłe, teraz już nie bardzo. Kobieta miała około czterdziestki i rozmazany makijaż na twarzy. I przycięte w serduszko włosy łonowe. Mężczyzna stanął pomiędzy nią i telewizorem, też nagi, z obwisłym brzuchem, włosami na klacie i sflaczałymi pośladkami. Typowa, meksykańska para koło czterdziestki. Jeszcze nie zauważyli intruza.
Musiał to zrobić szybko. Bardzo szybko. Wciąż odczuwał niepokój obecnością TEGO, ale liczył, że tu, w tym obcym domu, nie stanie mu się krzywda. Nie czuł wyrzutów sumienia, ani współczucia. Ci ludzie kompletnie go nie obchodzili, a fakt, że pedzio pracował dla kartelu ułatwiał sprawę. Wykorzystując swoją nadludzką moc, dopadł najpierw do mężczyzny. Chwycił go za głowę i przekręcił kręgi szyjne a potem momentalnie doskoczył do dziwki, uderzeniem pięścią próbując pozbawić przytomności
 
waydack jest offline  
Stary 14-04-2019, 12:53   #102
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelo Gabriel Martinez

- Ale ja go nie znam - łasiła się, głosem, przymilnie i wdzięcznie, dysząc ciężko z żądzy.

Jej ciało wysyłało wyraźne sygnały. Chciała być brana. Angelo czuł jej podniecenie, graniczące niemal z obłędem. Dyszące, gorące morze pożądania, w którym kobieta nurkowała, szukając na dnie spełnienia. Spełnienia w jego ramionach.

- Ale dowiem się. Dowiem się jutro. Dowiem się i ci powiem.

Nie mogła kłamać. Cokolwiek przebudziło się w nim, wiedział, że ma ją na smyczy. Że Lupa, dosłownie, stała się jego suką. Nawet chwyt, jaki na niej założył podniecał ją. Podniecało ją to, że nad nią dominuje. Że posiada nad nią władzę.

- Zerżnij mnie! – Lupa bardzo rzadko przeklinała. Zazwyczaj rozmawiali wiele, ale nie w tonie ulicznych twardzieli, czy dialogów z tanich pornosów. Teraz jednak tamy urzędniczki pękły. Wilgotna i gotowa, chciała czegoś więcej niż pocałunki, niż pieszczoty.

Chciała ostrego pieprzenia. Każdy kawałek jej ciała prosił, domagał się, pożądał seksu.

Znów próbowała wejść na niego. Zdjąć z niego ubrania. Dostać się do jego kutasa. Napalona i zdeterminowana kobieta nie myślała racjonalnie. Płynęła na fali swojego obłąkańczego pożądania. A on, Angelo, czuł, że nie stanie na wysokości zadania. Nie w ten sposób. Bo słowo „nie stanie” było tutaj kluczowe. W tej chwili myśl o zaproszeniu do diabelskiego trójkąta Hernana wydawała się być planem godnym strategicznego geniusza.

Ale czuł, że wystarczy jego dotyk, głębokie spojrzenie w oczy i będzie mógł zrobić z Lupą cokolwiek, a ona … ona to kupi. Przeżyje piekielną, nomen omen, rozkosz wijąc się od dotykiem jego palców. Że nie będzie pamiętała niczego, poza fizycznym, zwierzęcym orgazmem jaki może dać mu jego moc. Ta moc, która przebudziła się w nim w krypcie, gdy …

Umarł?

Nie czuł się martwy. Serce biło mu równomiernym rytmem. Płuca nabierały powietrza i chciało mu się palić. Jeśli był wampirem, to jakiś dziwnym. Bez kłów. Odbijającym się w lustrze i nawet czującym wolne, ale jakże znajome, parcie na pęcherz.

- Zerżnij mnie - powtórzyła - a jutro dowiesz się, kto na was poluje. Angelo. Mój słodki Angelo.

I nagle jej twarz znieruchomiała. Zastygła, jak maska w gabinecie figur woskowych. Oczy wypełnił dziwny, czarny dym. Jak mglisty atrament. Jak cielsko węża, którego Angelo widział w swoim samochodzie ledwie kilkanaście godzin temu.

- Więc was znaleźli – usta Lupity poruszyły się, chociaż głos, który z niej się wydobył nie należał do niej. Był męski, zimny, stary.

- I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Angelo Gabrielu Martinez, czy ty chcesz być ich narzędziem?


Juan Maria Alvarez

Ciemność dotarła do mieszkania Angelo. Wysączyła się wprost ze ścian, spłynęła z sufitu. Wylała z podłogi wypełniając apartament, jak czarna, smolista woda.

Otoczyła Juana ze wszystkich stron, pozostawiając wokół niego jedynie niewielki owal pustej przestrzeni.

Juan trzymał kurczowo pistolet i … bał się. Bał się jeszcze bardziej, niż kiedy demony z krypty rzuciły się na niego kąsając swoimi lodowatymi, niczym sama śmierć kłami. Bał się, jak człowiek z nagłym atakiem klaustrofobii schwytany w pułapkę zepsutej windy. Bał się, jak zwierzę osaczone przez drapieżnika znacznie odeń straszliwszego.

Ale nie tracił przy tym zdrowego rozsądku. Nie tracił zdolności działania, gdyby zaszła taka konieczność.

Ciemność jednak nie napływała dalej. Nie chciała go pochłonąć, pożreć, zmiażdżyć. Trwała, otulając go swoim lodowatym majestatem. Obca i niepojęta, jakby sama pustka kosmiczna nagle pojawiła się w tym niewielkim mieszkaniu. I tak samo, jak kosmiczna otchłań, obca.

A potem coś w tym gęstym, zimnym, smolistym mroku poruszyło się. Ciemność zafalowała, pobudzona jakimś ruchem. I Juan usłyszał wyraźnie łuski wielkiego węża ocierające się o jakąś powierzchnię. Dziwny, charakterystyczny dźwięk tarcia i zgrzytania.

- Więc was znaleźli – syk nadpłynął z ciemności, obcy i beznamiętny. – - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Juanie Mario Alvarez, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Alvaro Perez „Oreja” i Javier “Xavi” Orozco

Javier miał łeb na karku i umiejętności, które czyniły z niego prawdziwego speca od włamu. Mało kto to doceniała, ale Ucho zawsze wiedział, że w chłopaku tkwi potencjał. Nachlać się tequilą potrafi byle idiota. Kropnąć kogoś – również. Ale już tylko prawdziwy spec potrafi ominąć zabezpieczenia i ukryć obecność dwójki włamywaczy.

Javier zrobił co trzeba, wpuszczając Oreję do środka antykwariatu. Nie musiał go również wtajemniczać w fakt, że system alarmowy stosowany w tym miejscu był naprawdę tani i w zasadzie miał pewnie spełniać bardziej funkcję odstraszającą.

A Oreja nie musiał go wtajemniczyć, w jaki sposób, bez otwierania drzwi znalazł się w środku, kiedy tylko upewnił się, że Javier wyłączył całą elektronikę.

Kiedy już znalazł się w środku szybko zorientował się, że ktoś go uprzedził. Uprzedził w sposób brutalny i mało finezyjny.

Antykwariat wyglądał jak sceneria z kiepskiego horroru. Krwawego i tandetnego. Podłoga zalana była krwią, podobnie ściany i sufit. Można było powiedzieć, że wszystko opływa krwią. Ale nie była to prawdziwa krew. Wyglądała jak krew, miała kolor krwi, lecz nie pachniała jak krew. To akurat nowo przebudzone zmysły Ucha potrafiły rozpoznać natychmiast.

Szybko zauważył też sejf. Wyrwane drzwiczki ukazywały bezwstydnie puste wnętrze. Sejf był mały. Taki, jakie trzyma się pod biurkiem, więc Ucho bez trudu mógł zorientować się, że ani monety, ani innych rzeczy w nim nie ma.
Czuł wściekłość. Budzącą się w nim zimną furię, która domagała się ujścia. I czuł, że coś jest nie tak. Że … ktoś się nim bawi, drwi z niego, ukrywa przed nim coś istotnego, coś ważnego.

Tymczasem Javier stojący na czujce zobaczył, że naprzeciwko antykwariatu zatrzymuje się samochód z którego wysiada niemłody już mężczyzna. Spokojnym krokiem kierując się prosto w stronę wejścia do miejsca, w którym w tym samym momencie przebywa Ucho. Właściciel? Pracownik? Tylko co robił w tym miejscu o tak później porze?

Ucho też go poczuł. Przez pobrudzone krwią szyby, i kraty ociekające posoką które blokowały antykwariat przed kradzieżą, zobaczył niewyraźną sylwetkę zbliżającą się do drzwi.

Dym, czarny skłębiony wąż – ich prześladowca – pojawił się niemal zaskakując Oreję.

Kłębiąca się, czarna wstęga unosiła się za nim, wyrastając prosto z podłogi.

- Więc was znaleźli. – Szept dobiegł nie wiadomo skąd. Jakby jego źródłem były ubabrane krwią drobiazgi i fanty wystawione na sprzedaż w antykwariacie. - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Alvaro Perez, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Javier “Xavi” Orozco

Mężczyzna zatrzymał się przed wejściem do antykwariatu. Ręka z kluczem zamarła w pół ruchu do zamka. Oddech zastygł w płucach.

Wszystko ucichło. Jakby miasto zamarło w czasie, zatrzymane przez nieznaną Javierowi siłę.

- Więc was znaleźli. – Szept dobiegł do uszu Xaviego nie wiadomo skąd. Jakby wprost ze ściany przy której się przyczaił.

- I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Javierze Orozco, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Zobaczył go. Węża z dymu i cieni, który wcześniej tak go przerażał. Unosił się nad nim, opleciony wokół ulicznej latarni, zawieszonej na stalowych linach nad jego głową, pomiędzy dwoma budynkami.

Nie przyszedł jako wróg. Nie przyszedł jako przyjaciel. Nie przyszedł jako sojusznik.

To Orozco zrozumiał, gdy tylko go dostrzegł.

Nie miał jednak pojęcia, czemu ten wężowy duch go nawiedza. Chociaż czuł, że gdy uzyska odpowiedź na to pytanie, może mu się ona cholernie nie spodobać. O ile ją uzyska.

Tito Alvarez

Tik, tak. Tik …

Nie było już tak. Czas zatrzymał się w miejscu. Zamarł, schwytany przez jakąś niepojętą siłę.

Zegarmistrz – Oszust uśmiechnął się złośliwie. Skóra na jego twarzy napięła się dziwnie pogłębiając zmarszczki na czole. Zmarszczki, które pękły, rozwarły się ukazując kolejne oczy. Nie! Nie oczy! Soczewki.

Na czole Oszusta połyskiwało matowo dziewięć soczewek. Okulary, które nosił nagle stały się czymś więcej – częścią twarzoczaszki. Wyglądały, jak żywy mechanizm, jakiś symbiotyczny organizm, uczepiony twarzy starca. Twarzy, która już twarzą starca nie była.

- Cenę? – głos Oszusta zmienił się. Przypomniał teraz mechaniczny stukot, jakby dźwięki wydobywały się z jakiegoś prymitywnego urządzenia fonicznego, skrytego we wnętrzu tego niskiego … czegoś. – Dodatkową?

Alvaro cofnął się. Sam nie wiedział, dlaczego. Tak podpowiadał mu instynkt. Wrzeszczący – zwiewaj stąd! Uciekaj, póki jeszcze możesz!
Ale nie posłuchał tego głosu. Nie po raz p[pierwszy w życiu. W zasadzie, jeśli się nad tym lepiej zastanowić, t o nie słuchał go chyba nigdy.

- Tak – spojrzał prosto w oczy, w te dziwaczne soczewki, niczym kawałki oszlifowanych kamieni szlachetnych o rożnych kolorach. – Dodatkową cenę.
Wąż spłynął z zegarów. Pojawił się pomiędzy nim, a lekko – wydawało się – skonsternowanym Oszustem.

- Ty? Czemu się wtrącasz? To nie twoja sprawa.

Mimo, że nie widział starca, Tito mógł sobie wyobrazić grymas niezadowolenia na jego dziwacznym obliczu.

- Nie moja. Mojego pana.

- Daję ci chwilę. Musi c wystarczyć. Potem mi go oddasz.

To „mi go oddasz” było dziwnie … przyjazne? I zarazem budziło dreszcz obawy w Tito.

- Więc was znaleźli. – Wąż zwrócił się wprost do starego sicario. - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Tito Alvarezie, czy ty chcesz być ich narzędziem?

Hernan Juan Selcado

Kręgi szyjne Tadeo pękły z satysfakcjonującym trzaskiem. Ciało, brudząc podłogę swoimi płynami, gdy zwiotczały mięśnie, upadło na dywan. A Hernan był już przy dziwce. Sprzedał jej cios, po którym głowa, i sflaczałe cycki podskoczyły dziwacznie.

Naga kobieta zapadła się w sobie i leżała na szerokim, cuchnącym seksem łóżku, a telewizor rzucał na nią wielobarwne plamy światła. Żyła. Cios, tak jak planował Hernan, jedynie pozbawił ją przytomności. Raczej na długo.
Leżała przed nim, z obscenicznie rozłożonymi nogami. Widział jej posklejane potem włosy łonowe i różowawe, mięsiste wnętrze, które jeszcze chwilę temu, dało ostatnią w życiu rozkosz Tadeo. Temu kutasowi, którego imienia Hernan nie będzie już pamiętał za kilka dni lub nawet godzin.

Nie miał ochoty jej bzykać. Miał ochotę na coś innego. Coś jeszcze bardziej czerwonego, co pływało w jej już nieco przebrzmiałym ciele. Nie miał kłów, więc musiał sobie poradzić jakoś inaczej. Poradzić szybko, bo sięgając do swoich nowych zdolności, czuł się tak, jak po biegu w upalny dzień. Chciało mu się pić.

Kuchnia. Nóź. Szklanka.

Te obrazy układały się w jego głowie w odpowiednio ekscytujący ciąg przyczynowo skutkowy.

Albo, jeszcze lepiej – kuchnia, nóż, i ciało z którego można spijać nektar życia, prosto z otwartej rany.

To spowodowało, ze spojrzał na nieprzytomną kobietę z nowym zainteresowaniem.

Nawet nie była taka brzydka, a drobne mankamenty w urodzie spokojnie zniweluje to, co może od niej dostać. Przyjemność, jaką może sprawić mu jej ciało. Czy też raczej jego zawartość.

Rozpalony swoją dziwaczną potrzebą nagle zobaczył Węża z Dymu. Tego sukinsyna, który tyle razy ostatnio wzbudzał jego strach. Teraz jednak tylko irytował. Oddalał go od momentu, gdy spełni swoją fantazję o krwi spijanej wprost z ran na ciele tej dziwki kartelu.

Wąż spływał po ścianie. Wstęga dymu, gęstego i czarnego, jak grzechy Mazaltan. Znieruchomiał, odrywając swój „łeb” od ściany i kierując go wprost na Hernana.

- Więc was znaleźli. – Glos węża był czymś pomiędzy słowami i sykiem. Potrafił przykuć uwagę Hernana i oderwać go na chwilę o rozkosznej myśli o tym, co może zrobić z ciałem leżącym na pościeli w blasku rzucanych przez wielki telewizor plazmowy obrazów. - I zrobili z was swoje narzędzia. Jeśli myślą, że mnie w ten sposób powstrzymają, to są większymi głupcami, niż sądzili. A ty, Hernanie Juanie Selcado, czy ty chcesz być ich narzędziem?
 
Armiel jest offline  
Stary 17-04-2019, 19:18   #103
 
Gortar's Avatar
 
Reputacja: 1 Gortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputacjęGortar ma wspaniałą reputację
Juan starał się opanować przemożny strach, którego doznawał. Musiał coś zrobić, bo stanie w tej bańce ciemności, na dłuższą metę, wydawało się kiepskim pomysłem. Po raz kolejny zamknął oczy wzywając imienia Rodzicielki Maryi i odpowiedział:
- Pierdol się padalcu, nie jestem niczyim narzędziem.
- Ale czy chcesz nim być? Bo zmierzasz ku temu prostą drogą.
- To tylko Twoja opinia - z każdym słowem Juan czuł się odrobinę pewniej.
- Myślisz, że klecha ci pomoże? Myślisz, że uciekniesz przed piekłem? Nie tylko tym, do którego teraz trafiłeś, ale tym, którego tak bardzo się boisz?
I znów niepokój powrócił. Skąd ta gadzina tyle wiedziała? Czyta w myślach czy jak? Zna jego lęki? Zna jego wnętrze? Nieee, nie może tak być…
- Spierdalaj wężu, nic o mnie nie wiesz.
- Wiem więcej, niż ci się zdaje, Juanie Mario Alvarezie. Znam każdy twój najskrytszy sekret. Z dzieciństwa. Z dni, które spędziłeś szczęśliwy i z tych, w których walczyłeś o każdy kolejny dzień. Znam ciebie tak dobrze, jak ty sam. Może nawet lepiej.
Wąż poruszał się w ciemnościach. Juan słyszał go lecz nie widział.
- Czego ode mnie chcesz? - warknął Juan - Zakładam, że nie wpadłeś w odwiedziny by porozmawiać o przeszłości przy szklaneczce tequili.
- Dowiesz się. Dowiesz się niedługo. Bardzo niedługo. Będziesz musiał wybrać. Wybrać i zdecydować. Staniesz się marionetką lub zerwiesz sznurki. Będzie to ostatni wybór. Nim otworzę wszystkie czy. Nim poruszę oceanem i wstrząsnę ziemią. Nim przesłonię niebo dymem tak gęstym, że śmiertelnicy zapłaczą za słońcem. Już niedługo, Juan Mario Alvarezie. Szybciej, niż myślisz. W chwili, w której najmniej się jej będziesz spodziewał.
Juan zaczynał się denerwować. A złość przełamywała strach.
- Ale teraz najwyraźniej nie możesz zrobić tego co zapowiadasz bo byś tak nie pierdolił, puta, tylko załatwił mnie na miejscu..
- Nie pragnę twojej śmierci. Nie pragnę niczego więcej, poza wolnością. Taką prawdziwą. Nie tą, jaką teraz mam. A wiesz, że ten, który uczynił ci to, czym się stałeś, lub czym się niedługo staniesz zrobi jeszcze to?
Dym zafalował pokazując rodzeństwo Juana. Zabijane powoli, po kolei, przez istoty z cienia i z kłami żądnymi krwi. Widział swoich bliskich w kałużach krwi. Martwych. Zakopywanych do dołów.
- Póki byłeś członkiem podrzędnego gangu, nikt nie interesował się twoimi bliskimi. Nikt nie chciał ich śmierci. Bo nikogo nie obchodziłeś, a ci, z którymi miałeś, jak wy to mówicie, kosę, nie postępowali w ten sposób. Podejmowali ryzyko osobiste, owszem, ale nie przenosili wojny na rodzinę. Takie były zasady. Lecz siły z którymi się sprzymierzyłeś, Juanie. Siły, z którymi chcesz walczyć i dla których walczysz, za nic sobie mają jakiekolwiek zasady. Tego chcesz dla swoich bliskich? Losu takiego, jak ci ukazałem, a może nawet i gorszego, którego nie jesteś sobie w stanie wyobrazić?
- A dlaczego niby miałbym Ci wierzyć? Szepczesz słodkie słówka, które następnie “popierasz” groźbami. Mogę się założyć, że pozostali “gracze” opowiedzieli by mi podobną historię. Szczególnie jeśli znaliby mnie dokładnie, jak twierdzisz to Ty. Ostrzegam tylko, że zadzieranie z moimi bliskimi nie należy do bezpiecznych zajęć - gniew w Juanie buzował odsuwając strach i w tym momencie naprawdę wierzył, że byłby w stanie zaszkodzić każdemu kto podniósłby rękę na jego rodzinę.
- Ja nie chcę im zaszkodzić. Chcę powstrzymać tych, którzy to zrobią, jak dowiedzą się, co się z tobą stało. Wiesz, co robią bruhejro, kiedy przyłączą kogoś do swojego gniazda? Wiesz, kogo musisz zabić, aby pokazać, że wybierasz rodzinę zrodzoną z krwi, a nie tę, którą miałeś? Mówili ci o tej cenie, czy oszukali, jak zawsze? Powiedz, Juanie Maria Alvarez, czy gotów będziesz zabić swoją rodzinę, wypić ich krew, czy pozwolisz by zrobił to ktoś z Węży? Bo taka będzie cena nieśmiertelności. Pozorny wybór, bo jeśli tego nie zrobisz, Xolotl zgładzi ciebie, a potem zamorduje twoich bliskich. Tak właśnie postępuje od wieków.
- I znów mam na to tylko twoje słowa. Nie sądzę żebyś miał mi do zaproponowania cokolwiek więcej niż Ci z którym z konieczności współpracuję, więc może łaskawie zabierzesz swoje łuskowate dupsko i dasz mi w końcu spokój?
- Tego chcesz? Bo, Juanie Maria Alvarez, może się okazać, że jestem twoim jedynym sojusznikiem. Że próbowałem ostrzec ciebie i resztę Węży od samego początku przed losem, jaki wam zgotuje wasz prawdziwy nieprzyjaciel. Zaryzykujesz? Jeśli teraz odejdę, nie wrócę do ciebie. Czy na pewno tego chcesz? Zastanów się dobrze, nim udzielisz odpowiedzi. Bo, może okazać się, że to właśnie ze mną miał skontaktować cię twój spowiednik. Z osobą, która kieruje się moimi radami. I w ten sposób odrzucisz ostatnią szansę na swoje ocalenie. Na ocalenie swej duszy.
Kusił. Niczym biblijny Wąż Ewę. Albo mówił prawdę?
Alvarez nie wierzył wężowi ani na jotę. Co prawda zdawał sobie sprawę z tego iż faktycznie Xolotl może chcieć życia jego rodziny, ale nie sądził iż sprzymierzenie się z tym demonem z dymu może pomóc w czymkolwiek.
- Obiecujesz? Że dasz mi spokój? Bo jeśli tak to powtórzę to co powiedziałem na początku naszej rozmowy. Spierdalaj gadzie.
- Wybrałeś, Juanie Maria Alvarezie. Więc odejdę. I przestanę cię chronić.
Z tymi słowami ciemność zaczęła odpływać, wtapiać się w ściany, sufit, podłogę. Światło i cienie wróciły do swojej dziwacznej, rozmywającej się łuną i aurą normalności. Dźwięki, stłumione przez szyby w oknach, znów zaczęły dobiegać do uszu sicario. Zegar przeskoczył o kolejną sekundę. Jakby czas, podczas rozmowy z Wężem, przestał płynąć a teraz wskoczył na swoje tory.
W tym momencie Juan uświadomił sobie, że od swojej ostatniej wypowiedzi wstrzymywał oddech. Wypuścił powietrze z płuc i zaczął zastanawiać się co począć dalej. Skoro wąż zwrócił uwagę na jego rodzinę to inni też mogli….
Wyciągnął telefon komórkowy i napisał smsa do matki.
“Zabierz dzieciaki i wyjedź z miasta. Dokądkolwiek, byle jak najdalej stąd. Jesteście w niebezpieczeństwie.”
Odkładając komórkę sięgnął po kolejną flaszkę alkoholu. Choć smakował jak woda to sama czynność działała uspokajająco.
Puta - pomyślał - o tej porze nic już nie załatwi. Jadłodajnię, którą zamierzał odwiedzić najpewniej otwierają dopiero rano…
Czy wampiry śpią? Na filmach tak, ale tylko w trumnach. Takiej nie miał i perspektywa wylegiwania się takowej nie powodowała w nim szybszego bicia serca. Postanowił położyć się na kanapie i chwilę zdrzemnąć. Rano uderzy do jadłodajni i poszuka Elijaha de Morte.
 
__________________
---------------
Rymy od czasu do czasu :)
Gortar jest offline  
Stary 18-04-2019, 08:21   #104
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Angelo zastygł na moment w konsternacji, po czym jak oparzony zrzucił z siebie kobietę, która wylądowała na ziemi.

- Nie jestem niczyim narzędziem! - wywarczał z mocą - Kimkolwiek jesteś... Niczyim, rozumiesz?!
- Pragniesz w to wierzyć tak, że niemal w to sam uwierzyłeś, Angelo.
Gdyby dym mógł ironizować, zapewne właśnie by to robił.
- Czy taki młotek wie, że jest młotkiem? Czy nóż, wie że jest nożem? Ty, Angelo Martinezie, ukrywasz przed innymi to, czego boisz się najbardziej, tak długo, że zacząłeś wierzyć w kłamstwa. Kłamstwa, które są cieniutkie niczym skorupka, z której wykluwa się właśnie wąż prawdy. Niedługo wszyscy się dowiedzą kim jest naprawdę Angelo Martinez. Poznają jego prawdziwą naturę. Nie oszukasz już nikogo. Nie zatrzymasz fali uczuć, jakie to w nich obudzi. Wiesz, jakie to będą uczucia, Angelo. Wiesz, co ulica myśli o twoich sekretach. Co myślą o nich dawni kumple z gangu. Węże. Inni. Więc jesteś narzędziem. Narzędziem swoich własnych lęków. Swoich własnych sekretów. I stworzeń, które je poznają. Lub już to zrobiły.

Lupita siedziała, nieświadoma tego, co się z nią dzieje. Jej dłonie zniknęły między nogami. Palce nadal, bez udziału świadomości, próbowały dawać przyjemność ciału. Ale to, co przez nią przemawiało zupełnie ignorowało ruchy kobiety. Oczy, wypełnione dymem i mgłą, wpatrywały się w Angelo. Jakby badały ściany, szukały miejsca, w które najsilniej można uderzyć.
Martinez początkowo zmrużył oczy, nie rozumiejąc o czym istota mówi. Dopiero z kolejnymi, sączącymi się jak jad, słowami zaczęło docierać doń o jakim sekrecie mówiła bestia.
- To nieprawda! To... ja... nie jestem taki... - wyszeptały usta, które jednak szybko zacisnęły się w wąską kreskę. Angelo nie był głupi, wiedział, że sam w ten sposób potwierdzał wiedzę węża, iż ten uderzył we właściwe miejsce.
- Terrorem nigdy mnie nie złamiesz, plugawa kurwo - splunął wprost na twarz nieświadomej niczego urzędniczki. - Nigdy nie będę twój, rozumiesz?! Ani niczyj inny.
- Ależ już jesteś. Należysz do krwi Xolotla. On wie o tobie wszystko. O każdym twoim, nawet najbardziej skrywanym, sekreciku. Grzeszku. Pragnieniu. A jeśli on to wie, wie to jego Gniazdo. Twoje gniazdo. A jeśli wie to Gniazdo, wiem to również ja. A jak wiem ja, to zadaj sobie pytanie, kto jeszcze może wiedzieć?
- Nie znam żadnego pierdolonego Xolotla! A ty póki co kłapiesz tylko jadaczką! Spójrz na siebie, spójrz co ta kobieta robi... a ledwo jej dotknąłem. Z tobą zrobię to samo, przyjdź do mnie w prawdziwej postaci... jak będziesz grzecznym wężykiem, może nie będziesz musiał błagać żebym cię dotknął... - Angelo uśmiechnął się złośliwie, maskując własne zdenerwowanie.
- To nie ja zrobiłem krzywdę tej kobiecie. To nie ja obdarowałam cię tą kusicielską mocą. Nie ja, Angelo Martinezie. Nie ja.
Lupita jęknęła cicho. Mechanicznie.
- Tym gorzej. Nic od ciebie nie mam kreaturo poza pustymi groźbami. Daj mi coś, czego pragnę.
- Powiedz zatem, czego pragniesz? Bo ludzkie pragnienia są tak ulotne, że trudno za nimi nadążyć.
Angelo przygryzł wargę.
- Chcę żeby Sicarios odzyskali pozycję... nie, chcę żebyśmy byli potężniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Żeby żadni Uccoz nam nie mogli podskoczyć. I żebym to ja był liderem. I wiesz co? Sam do tego doprowadzę!
- Nie dasz rady. Nie ze smyczą Mistrza, jak nazywacie Xolotla, na gardle. Będąc niewolnikiem krwi, będziesz jego niewolnikiem. Jeśli chcesz to osiągnąć, pomogę ci. Podam ci adres. Nawet teraz. Jeśli masz odwagę, pójdziesz tam i powiesz, że przysłać cię El Sombre. Że przysłał cię Cień. I powiesz temu, kogo tam zastaniesz o swoich pragnieniach i marzeniach. Tylko, ostrzegam, dla Mistrza, może oznaczać to zdradę. Ale dla Węży, oznacza to wolność. To spotkanie może ci pomóc, ale na resztę, tak jak chcesz, będziesz musiał zapracować sam. Zainteresowany?
Dlaczego Angelo czuł się jak pisklak, którego ma zaraz pożreć wąż? Dlaczego miał wrażenie, że coś mu umyka? Zapewne nie bez powodu. A jednak złość na tego, który zmienił go w krwiożerczą istotę bez jego zgody, który rozbił gang węży - była większa niż lęki. Martinez nie był głupi, wiedział, że potęga oparta jest na potężnych sojuszach - dobrowolnych lub nie, ale niestety, nikt nie jest samowystarczalny.
- Wreszcie gadasz do rzeczy... Cieniu. Daj mi adres i... powiedz coś na temat tego, którego spotkam. Daj mi kartę przetargową, skoro mam ci pomagać.
- Willa przy Venezuela Plaza 12F. Ten, którego szukasz nazywa się Pacho Surandoz de Corey. Znasz go pod pseudonimem El Nazarro.
Znał. A jakże. Jeden z szefów kartelu Los Zetas. Powinien trzymać się z daleka od Sinaloa, swoich największych wrogów.
- Puta, serio? - Martinez roześmiał się, lecz był to ten rodzaj przerażającego, śmiechu szaleńca, a nie efekt wesołości - Tego kolesia nie ucieszy moja wizyta. Wątpię żebym w ogóle się do niego dostał, jak mnie zobaczą jego chłopcy. Masz jeszcze jakichś fajnych znajomków?
- Będzie na ciebie czekał. I porozmawia z tobą. Nie masz powodów by się bać.
- I mam ci uwierzyć na słowo? - Martinez zmrużył oczy, po czym zmienił zupełnie temat - Jeszcze jedno, Cieniu. Ostatnio spotkałem El Manivela, wilkołaka. Chce się rozprawić z jednym z moich. Czy wiesz jak walczyć z taką bestią? Pamiętam tylko jakieś legendy o srebrze, ale ile w tym prawdy…
- Ogień. Ogień i srebro. Tak. To najlepsza broń.
- W porządku. Czyli mam iść do El Nazarro... ot tak, na jebaną kawkę, co? Dobra, nikt nie powie, że Angelo Gabriel Martinez jest tchórzem. Chcę jednak coś wiedzieć. Co ty z tego masz, Cieniu?
- Pokój. I wolność jaka się z nim wiąże.
Mężczyzna skrzywił się.
- Jaaasne... niech więc będzie. Ale jak mnie wystawisz, zamiast pokoju, wylądujesz w kiblu. A ja będę tym, który spuści wodę.
Wąż nie odpowiedział. Nagle, bez słowa, opuścił Lupę, która spojrzała na Angelo niezbyt przytomnym wzrokiem. Uśmiechnęła się lubieżnie próbując dosięgnąć go dłonią.
Angelo jednak szybko wstał z kanapy i ją wyminął.
- Odezwij się, jak czegoś się dowiesz o rozróbie w knajpie - powiedział, zabierając marynarkę z wieszaka i kierując się do wyjścia. - Byłaś niesamowita, nie mogę doczekać się kolejnego razu. Szaleję za tobą - dodał jeszcze machinalnie i opuścił mieszkanie urzędniczki.

Gdy wsiadł do samochodu, wystukał wiadomość tekstową do Sępa:
Cytat:
Potrzebuję srebrnych kul do mojej pukawki. Ta, z prawdziwego srebra. Robota na boku dla jednego snoba. Nie pytaj. Przydałby się też nóż. Na kiedy dasz radę? Twój Anioł
Martinez odpalił szluga, a zaraz potem silnik. Nie było co zwlekać, zamierzał pojechać od razu do El Nazarro.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 21-04-2019, 09:27   #105
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
- Och. TERAZ ci się zebrało na rozmowę? - Tito zmierzył wzrokiem widmowego gada. - Gdybyś nie zabił mi pacjenta na stole, to by mnie nie znaleźli. Będziesz mi pierdolił o robieniu ze mnie narzędzia po tym co odjebałeś na mojej sali operacyjnej? Tak, znaleźli mnie. A wiesz jak mnie znaleźli? Powiem ci, kurwa: ściągnęli mnie ze stryczka, na który ty mnie wysłałeś. - Alvarez zamilkł równie nagle co wybuchł. Zgasił papierosa. - Jestem zajęty. Czego, kurwa, chcesz?

- Odpowiedzi.

- Więc zadaj pytanie.

- Zadalem.

To było niczym tortury. Męczące i niejasne pytania. I za chuja nie wiedział czego pytający od niego chce. Słowem nic z czym sześćdziesięcioletni gangster z Mazaltan nie miał do czynienia i nie umiał sobie poradzić. Przez chwilę rozważał coś wpatrując się w oczy stwora.

- Stary Tito Alvarez nie jest i nigdy nie był niczyim narzędziem. Nie na długo. Może zostać sojusznikiem, wiernym i solidnym jeśli się go grzecznie poprosi i złoży satysfakcjonującą ofertę. Póki co ty, wampiry, to pająkowate coś, słowem wszyscy, usiłujecie mnie jedynie wydymać. - zrobił pauzę na wyciągnięcie zębami kolejnego papierosa z paczki. Wskazał głową za plecy węża. - Oszust przynajmniej przed dymaniem zabrał mnie na randkę, pokazał coś ciekawego i przedstawił rodzinie. Póki co jest moim faworytem. Ponawiam pytanie. Czego, kurwa, ode mnie chcesz?

- Dowiesz się. Dowiesz się niedługo. Bardzo niedługo. Będziesz musiał wybrać. Wybrać i zdecydować. Staniesz się marionetką lub zerwiesz sznurki. Będzie to ostatni wybór. Nim otworzę wszystkie oczy. Nim poruszę oceanem i wstrząsnę ziemią. Nim przesłonię niebo dymem tak gęstym, że śmiertelnicy zapłaczą za słońcem. Już niedługo, Tito Alvarezie. Szybciej, niż myślisz. W chwili, w której najmniej się jej będziesz spodziewał.
Tito stracił nadzieję na merytoryczny dialog gdzieś przy “poruszaniu oceanów”. Włożył niezapalonego papierosa w kącik ust i wbił wzrok w jakiś nieokreślony punkt na prawo od łba węża.

- A może co innego cię przekona, Tito Alvarezie.

Dym zagłębił się i Tito ujrzał swoją rodzinę. Szczęśliwą na drugim końcu świata. Siedzącą przy jednym stole. Śmiejącą się. Gdy nagle drzwi do ich mieszkania wypadają z trzaskiem. Staje w nich kilku uzbrojonych w broń automatyczną ludzi i otwiera ogień.
Kule rozrywają śmiejących się ludzi. Znaczą ściany krwawymi rozbryzgami. Krew maluje sufit. A mordercy przestają strzelać dopiero, gdy są pewni, że wszyscy - łącznie z małymi wnukami, nie żyją. I wtedy jeden z nich ściąga maskę, aby nasycić się obrazem zemsty. To jedyny pozostały przy życiu z braci Uccoz.

- Już niedługo o nich się dowie. Wyśle swoich ludzi. I mimo, że go tam fizycznie nie będzie, to jednak to tak, jakby on zabił. Z mojej winy. Z twojej winy. Z winy życia, jakie toczysz. Ja chcę to powstrzymać. Uratować niewinnych, który mogą zginąć przez mój wybór i moją desperację. A ty? Też tego chcesz? Wolisz poświęcić się obronie bliskich czy walce dla tego, który nigdy nie szanował nikogo, poza sobą samym?

Po wciąż nieruchomej twarzy popłynęła jedna łza. Tito nawet nie drgnął by ją otrzeć czy ukryć.

- To ty... - powiedział bardzo cicho, lekko łamiącym się głosem. Kolejne słowa, jakkolwiek nadal ciche brzmiały coraz mocniej i pewniej. - To ty zabiłeś Uccoza moimi rękami. Moja rodzina jest zagrożona, bo sam sobie złożyłeś ofiarę, nadęty bufonie. Jesteś problemem, nie rozwiązaniem. Wszystkie słowa i wizje świata tego nie zmienią. Chcesz mnie przekonać? To przestań pierdolić o oceanach i sznurkach, przestań bawić się resztkami moich ludzkich emocji pokazując rzeczy z których doskonale zdaję sobie sprawę, i ZRÓB COŚ. Zaprowadź mnie do ostatniego Uccoza, albo powiedz jak zabić Zjawę. Albo przynieś głowę któregoś z nich. Cokolwiek co przekona mnie że jesteś po mojej stronie. Że jesteś mi do czegokolwiek potrzebny.

- Mogę powiedzieć ci, gdzie ukrywa się ostatni z braci. To ci wystarczy?

Stary gangster milczał dłuższą rozważając.
- Zainteresowałeś mnie. Mów dalej.

- Hacjenda Puerto de la Luna, na wschód od miasta, piętnaście mil w kierunku Luedo,

- Ilu ma tam ludzi? Są tam jacyś...inni? Przemienieni?

- Ma prawdziwą armię swoich sicarios. Kilkunastu uzbrojonych zbirów z kartelu Sinaloa. Lecz nikogo, kto poznał to, czego ludzie poznać nie powinni.

- Dobrze. To mi wystarczy, pójdę tam, zrobię co muszę, a potem spotkamy się jeszcze raz i opowiesz o swoim wielkim planie, będziemy zrywać więzy i wywrócimy świat na lewą stronę, tak jak chciałeś.

Wąż zasyczał w odpowiedzi i zaczął znikać.
 
__________________
Show must go on!
Gryf jest offline  
Stary 24-04-2019, 21:17   #106
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Ubiegli ich. Kurwa! Ubiegli i zabrali monetę. Czy Bacab o tym wiedział? Dlatego nagle się skitrał? Alvaro Jesus był wściekły. Nie lubił jak robiono z niego pierdolonego gringo. Gdy w tym momencie pojawił się utkany z dymu wąż i zaczął pleść swoje smuty, sicario nie był w nastroju do układów.

- Chuje muje, czarne węże - przeklął zaskoczony nagłym pojawieniem się gada. - A kim TY jesteś, że pytasz? I jaką inną niewolę proponujesz?
- Nie ważne kim jestem. Ważne, czym mogę się stać.
- A więc kim… czym możesz się stać?
- Waszą zagładą.
- Aaaa… taka zamiana. W chuj mnie zaciekawiłeś. Dlaczego powinienem być zainteresowany?
- Aby przetrwać?
Czy stwór grał na czas? Czego tak naprawdę chciał. Bo odpowiedzi były, delikatnie mówiąc, bardzo lakoniczne.
- Wiesz co? - spytał retorycznie, nie patrząc już na widmo lecz postać stojącą przed drzwiami. Starając dostrzec w jej sylwetce coś znajomego. - W dupie to mam. Twoje aspiracje, twoje pogróżki, twoje zagadki mam w dupie. I twoje rozgrywki teraz mam też w dupie. I gdyby zadzwonił do mnie prezydent jebanego USA, jebany Donald Trump, żeby zaprosić mnie na ryby na jego zjebanej motorówce, to powiedziałbym mu, że też MAM GO W DUPIE!

Ostatnie słowa wydyszał wściekle rozpryskując ślinę niczym jadowity wąż truciznę. Cofnął się dwa kroki i przywarł plecami do ściany.

- A teraz, jak nie masz nic innego do powiedzenia to spierdalaj!

Wąż zafalował, wypełnił powietrze spiralami czarnego dymu, w którym Ucho zobaczył swojego brata. W jakiejś codziennej, niemal banalnej sytuacji. I Hernana, który czaił się z boku, w ciemnościach, z bladą twarzą i błyszczącymi szkarłatem ślepiami. W twarzy Hernana błyskały kły - wąskie ostrza niosące śmierć. A potem skoczył. Chwycił jego brata, Mario, i wgryzł się w bok jego szyi. Oreja zobaczył krew. Tryskała na wszystkie strony, kiedy jego kompan z gangu szarpał, rozrywał szyję jego małego braciszka na strzępy. Zmieniając Mario w kawał okrwawionego mięcha leżącego w kałuży juchy.

- Tak właśnie się stanie. To zrobią. Jak nie on, to ktoś inny. Wojna, którą teraz toczysz dla Xolotla zawsze kończy się czymś takim. Śmiercią niewinnych. Teraz odejdę. Tak, jak sobie tego życzysz, ale przy naszym kolejnym spotkaniu, to co teraz widzisz, będzie prawdą. Tego chcesz, Alvarao Jesusie Fernandezie Perez? Tego chcesz?

Osoba w wejściu nadal była rozmyta, jakby znieruchomiała oni i cały świat. Ale Ucho rozpoznał mężczyznę. To był właściciel antykwariatu.

- Nie! Nie… to się nie stanie - chciał przekonać sam siebie chociaż wizja, której doświadczył wyraźnie nim wstrząsnęła. - Zatruwasz mi umysł przyszłością, która nie nadejdzie.

“Zaopiekujesz się nimi sam” - głuchy głos Xolotla w jego głowie nie pozostawiał wątpliwości kto byłby odpowiedzialny za taki koniec.

- Wypierdalaj! Nie mamy sobie nic do zaoferowania!

Otarł czoło sperlone nagłym, zimnym potem, skrawkiem koszuli i wtopił się w ścianę przechodząc z powrotem do zaułka, gdzie pozostawił chłopaka.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 26-04-2019, 14:00   #107
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
- Ja mam to w dupie - odpowiedział wężowi Javier wyglądając zza rogu i wyjmując pistolet z kabury. Odpowiedział szeptem tak cichym, że ledwo wypowiedzianym, jednak miał pewność, że wąż go słyszy. - Bo będę narzędziem czy chcę czy nie. Mogę tylko wybierać czyim, więc wolę być narzędziem silniejszego. A wygląda na to, że twoi wrogowie są silniejsi od ciebie.
- Moi wrogowie, to twoi wrogowie. Wasi wrogowie.
- Oni gadają tak samo - odszepnął Orozco. - A przede wszystkim robią z nami co się im żywnie podoba, więc jak mamy się z nimi mierzyć? I po co? Dali nam nieśmiertelność. Podobno.
- Dali wam nie nieśmiertelność, lecz trwanie. Można was zgładzić. Na wiele bolesnych, brutalnych sposobów. A naznaczyli was, ponieważ jesteście im teraz potrzebni. Zawsze tak robią. Z waszej grupki wybiorą sobie jednego, może dwóch. Resztę zgładzą. Nie zależy im na zbyt wielu takich jak oni. Tworzą armię tylko na czas konfliktu, a potem się jej pozbywają. Będziesz prawdziwie martwy, jak tylko skończą ze mną i z moim Mistrzem.Obaj to wiemy, że w świecie, w którym liczy się bezwzględność i brutalna siła, nie ma miejsca na kogoś, kto nie jest w stanie wygrać walki nawet z samym sobą i swoimi słabościami.
- A w twoim świecie? - zapytał Xavi, znając już odpowiedź. - Ty też się mnie pozbędziesz po tym jak ci pomogę.
- Nie. Wojna zostanie zakończona, ty będziesz żył dalej swoim życiem i o mnie zapomnisz.
- A nie miałeś ściągnąć na ludzkość krwawej pożogi, czy coś? - mruknął Javier. - Czekaj no chwilę, wybrałeś chujowy moment na rozmowę. - wybierał już na telefonie numer Ucha, by ostrzec go przed intruzem, gdy Oreja nieoczekiwanie przeniknął znów przez ścianę.

Ucho pojawił się znikąd. Był czymś wyraźnie wstrząśnięty.
- Ktoś nas ubiegł. - Położył dłoń na ramieniu Javiera, który omal nie krzyknął. - Chodźmy…
- Cśśś - uciszył go Orozco, wyglądający dotąd zza rogu zaułka. Położył palec na ustach. Zaraz potem wskazał palcem na główną ulicę. Oreja dopiero teraz zauważył, że El Nino w drugiej ręce trzyma pistolet.
- Wszystko w porządku - uspokoił go. - To Jose Amanyo, właściciel antykwariatu. Schowaj klamkę. Znam go. Porozmawiamy.
- Bien - Javier skinął głową, chowając pistolet.

Alvaro ruszył w stronę antykwariatu niespiesznie, jak gdyby wybrał się na wieczorny spacer. Gdy był już niedaleko, przystanął i ze zdziwieniem w głosie spytał:

- Jose? To ty, amigo?
- Ucho, ale mnie, puta, wystraszyłeś.
To był Jose.
- Co tu robisz o tej porze? - Perez wyciągnął dłoń do powitania. - Właśnie miałem do ciebie dzwonić a ty tutaj!
- Cichy alarm. Włączył mi się w antykwariacie niedawno. Powiadomiłem ochroniarzy, zaraz powinni tutaj być no i sam przyjechałem sprawdzić, co się stało.
- Amanyo, odjebało ci? - zdziwienie gangstera było szczere. - Chciałeś tam wejść sam? Przecież jeśli w środku jest włamywacz to ci odstrzeli cohones nim zmówisz pacierz! Dobrze, że przechodziłem tędy z… Javier - przedstawił w końcu towarzysza. - Mój companiero.
- Buenos tardes - mruknął Xavi.
- Dalej chcesz tam wejść czy czekamy na ochroniarzy? - dopytał Oreja. - Moneta jest w środku?
 
Bounty jest offline  
Stary 29-04-2019, 16:24   #108
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Hernan wkurwiony patrzył na węża z dymu. Przerwał mu ucztę w takim momencie…Selcado miał mu za złe nie tylko to. Dobrze pamiętał, przez kogo Rata i Tarantula siedzieli teraz w areszcie. Pierdolony widmowy stwór najwyraźniej nie zamierzał dać mu spokoju, nawet po śmierci.
- Nie prosiłem się o to – odpowiedział sicario – Szczerze mówiąc wolałbym zdechnąć, ale nie pozostawiono mi wyboru i teraz jestem – spojrzał na swoje dłonie a potem nieprzytomną kobietę, którą za chwilę się pożywi – Tym.
Selcado skrzyżował ręce na piersi nie spuszczając wzroku z gada.
- Nie chce być niczyim narzędziem. Ani tego nietoperzowego łba ani twoim. Nic do ciebie nie mam amigo, więc jeśli mógłbyś już sobie iść…nie lubię jadać w towarzystwie.
- Wiesz, że kiedy pożywisz się ludzką krwią nie będzie odwrotu? - zapytał wąż. - Przypieczętujesz tym samym swoją przemianę. Staniesz się jednym z jego dzieci i sług. Na jego smyczy. Tego chcesz, Hernanie Juanie Salcedo? Być sługą istoty, której nie znasz i której intencji nie pojmujesz?
Hernan zawahał się. Zaczynał mieć mętlik w głowie.
- Ciebie też nie znam. Ale znam księgę rodzaju i wiem jak skończyli Adam i Ewa gdy posłuchali węża. Co twoim zdaniem powinienem zrobić?
- Uwolnić się spod wpływu Xolotla. Poszukać własnej ścieżki.
- A jak to zrobić? - dociekał Salcedo
- Nie podążać drogą, którą ci wskazuje. Wiesz, że z waszej gromadki wybiorą sobie jedną, najwyżej dwie osoby, a resztą unicestwią? Zdajesz sobie sprawę, że masz znikomą szansę na znalezienie się w grupie tych, co doznają pełnego przeistoczenia, prawda Hernanie Juanie Salcedo?
- Raz już mnie unicestwiono wężu. Mam w dupie co się ze mną stanie. Jeśli nie jestem potrzebny trudno, jakoś to przeboleję.
Hernan jeszcze raz popatrzył na kobietę, w żyłach której tętniło życie. Wahał się. A jeśli Wąż ma rację? Jeśli po spożyciu krwi nie będzie już odwrotu? Selcado chwycił za nóż, a następnie jednym sprawnym cięciem poderżnął swojej ofierze gardło. Podstawił miskę pozwalając, by szkarłat spływał po ściankach na dno naczynia. Nie przejmował się już obecnością Węża, stwór nie miał mu do zaoferowania. Gdy napełnił już misę udał się do kuchni i włożył ją do lodówki. Spojrzał na zegarek. Wciąż była noc, miał trochę czasu by wszystko przemyśleć.
 
waydack jest offline  
Stary 02-05-2019, 09:48   #109
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Angelo Gabriel Martinez

SMS-a od swojego sprzedawcy dostał tuż przed adresem wskazanym przez Węża.

Cytat:
Na jutro wieczorem
To lubił u Sępa. Szybkość w wypełnianiu zadań. Dlatego tak dobrze robiło się z nim interesy. No i jeszcze lojalność. Mimo, że handlarzyna czasami mocno windował ceny, to jednak niekiedy warto było przepłacić. Bo dyskrecja kosztowała.

Venezuela Plaza.

Marzenie większość uczciwych ludzi z Mazaltan. Kupić willę na tym malowniczym odcinku plaży. Niestety, dla uczciwych ludzi, marzenie nieosiągalne. Domy tutaj kosztowały fortuny. I to nie w dolarach meksykańskich, lecz tych bardziej zielonych, z północy. Baseny. Monitoring. Odpowiednia odległość od innych posiadłości. Ulubiona miejscówka dla prawdziwych bossów karteli. I dla tych, którzy siedzieli im w kieszeni. I jeśli nie ukrywali się przed wrogami, rządem czy armią. W innym przypadku korzystali ze swoich kryjówek w górach, w dżungli, czy niepozornych apartamentach na obrzeżach metropolii.

Numer 12 F był jednym z takich dyskretnych pałacyków. Za potężnym murem, okratowaną bramą i z armią uzbrojonych strażników na terenie całej posiadłości. Dwóch typów uzbrojonych w broń automatyczną pilnowało bramy. Angelo postanowił zaryzykować. Skoro miał się spotkać, a El Nazarro porozmawiać, nie mógł ukrywać się jak tchórz lub zakradać jak złodziej.

Wyszedł więc na spotkanie sicarios – u żadnego z nich nie zobaczył charakterystycznych tatuaży kartelu Los Zetas - i po krótkim, ale dokładnym przeszukaniu, rozbrojony, przeszedł przez furtkę i w asyście dwóch kolejnych zbirów, został poprowadzony przez dość długie przyległości, do samego domu, usytuowanego niemal nad brzegiem szumiącego łagodnie oceanu.
Dom robił wrażenie. Musiał kosztować fortunę.

Za to facet, który na niego czekał już nie wyglądał na takiego elegancika.
Ot, zwykły przeciętniak z wąsem i w normalnych, niezbyt drogich, ale i nie tanich ubraniach. Tak nosił się i wyglądał ktoś, kto skupiał się na innych rzeczach niż moda i prezencja.

I otaczała go zimna, surowa, mroczna aura. Aura człowieka, który osobiście miał na sumieniu więcej ludzi, niż cały gang Węzy razem wzięty. Angelo wyczuwał też wibracje. Dziwne falowanie przestrzeni wokół mężczyzny. Wiedział, że drapieżnik spotkał drapieżnika. Że El Nazarro nie był ofiarą. Że siła jego charakteru, bezwzględność i skuteczność postawiła go bardzo wysoko w hierarchii Los Zetas, najbrutalniejszego i obecnie chyba najpotężniejszego kartelu w Meksyku. A jego obecność tutaj może oznaczać próbę przejęcia terenów należących od początku działania karteli do kartelu z Sinaloa.

- Jesteś szybciej, niż się spodziewałem – powiedział Pacho Surandoz de Corey zwany El Nazarro. - Napijesz się czegoś?

Ton łagodnej pogawędki, za którym kryło się zaciekawienie i coś zimnego, niemal nieludzkiego. Sposób, w jakim spoglądał na Angelo El Nazarro był … niepokojący. Niemal bezduszny. A otaczające porucznika Kartelu Los Zetas światła tak blade, że niemal niezauważalne. Podobne do tych, jakie otaczały jego kumpli z gangu.

Juan Maria Alvarez

Mieszkanie Angelo znów zrobiło się ciche i spokojne, a Juan postanowił pospać. Położył się na wygodnej, naprawdę wygodnej kanapie, czy też innej sofie. Próbując skorzystać z dobrodziejstwa su.

Ale nie mógł zasnąć.

Zamykał oczy. Wyciszał myśli. Wszystko na nic.

Sen nie nadchodził. Tak po prostu. Za to przy kolejnej próbie, nadeszła wizja.
Czuł, wiedział, że leży na kanapie, lecz jednocześnie jego umysł uwolnił się, podążył gdzieś, w miejsce którego Juan nie potrafił nazwać – w ciemny tunel czerni, dymu i strzępów ciemności wirujących wokół niego w szalonym tornadzie, by wyrzucić Juana u… stóp jakiegoś wzgórza w samym środku pieprzonej dżungli.

Była noc, lecz on widział tym swoim dziwnym, obcym wzrokiem. Drzewa i krzaki emanujące bladą, srebrzystą poświatą, jakieś zwierzęta otoczone delikatną mgiełką w kolorze mocno rozwodnionej zieleni. Pedały i kobiety pewnie nazwałyby go miętowym czy jakoś podobnie. Dla Juana był to kolor zielony. I w końcu ujrzał czerń i krwistą czerwień układającą się w kształt piramidy. Takiej, jakiej używali Indianie zamieszkujący te ziemie przed nadejściem Hiszpanów i Portugalczyków, z których powstali Meksykanie. Piramida wabiła go i kusiła. Ciągnęła na szczyt wabiąc krwistoczerwoną wstęgą światła-dymu, która spłynęła w dół, po nierównych stopniach, niczym rozłożony na przywitanie dywan.

Lecz, mimo że obraz i pokusa były naprawdę intrygujące, to jednak wszystko w Juanie wzbraniało się przed tym, aby wejść na górę. Wolał odejść, odrzucić tę wizję, czymkolwiek nie była i znów znaleźć się bezpiecznie w mieszkaniu Angelo. Z drugiej jednak strony, piramida wzywała go do siebie, wabiła i zachęcająco rozwijała krwawą drogę. Drogę, z której jak czuł, może już nie być powrotu.


Alvaro Perez „Oreja” i Javier “Xavi” Orozco


Jose wahał się przez chwilę. Krótką chwilę.

- Teraz, jak mam was tutaj obok, panowie – to panowie powiedział z tonem szacunku, który nie miał nic z nielubianą przez Oreję służalczością, i był miły dla ucha. – Mogę odwołać ochronę i sprawdzić, co się stało…

Nie dokończył, bo zza zakrętu wyjechał samochód oznaczony barwami popularnej w Mazaltan grupy ochroniarskiej. Zatrzymał się przed antykwariatem, by po chwili wypluć z niego wysokiego, szczupłego faceta, w krótkim t-shircie ukazującym węźlaste przedramiona i opinającym dobrze wyćwiczoną klatę. Były żołnierz. Tego Perez był pewien.

- Panowie – Jose ruszył w stronę ochroniarza. – Jestem właścicielem tego lokalu. Dobrze, że tak szybko przyjechaliście.

- Proszę podać hasło przypisane do pana umowy.

Z samochodu wyszedł drugi z ochroniarzy. Klon pierwszego, tylko nieco niższy, ale za to szerszy w barach. Trzeba było przyznać że La Guardia Protecta nie oszczędzała na pracownikach. Zarówno Xavier jak i Ucho dobrze znali tę firmę. Była dobra. I brała w łapę tylko wtedy, kiedy nie naruszało to zbyt wysokich paragrafów. Do swojej pracy podchodzili profesjonalnie. Naprawdę profesjonalnie. A założyli ją dwaj emerytowani oficerowie meksykańskich sił specjalnych. I brali w łapę od kartelu Sinaloa – to akurat wiedział Ucho i tylko nieliczni członkowie organizacji przestępczych.

Jose podał szybko ciąg ośmiu cyfr. Ochroniarz sprawdził coś w małym urządzeniu elektronicznym trzymanym w ręce i kiwnął głową, potwierdzając najwyraźniej prawidłowość kombinacji.

- Wchodzimy?

Pytania były krótkie. Wojskowe. Facet nawet podobał się Orejo. Ucho doceniał profesjonalistów, a ten na pewno do nich należał. Mimo, że rozmawiał z Josem to odpowiednią ilość uwagi poświęcał również Uchu i Xavierowi, a jego dłoń – bez specjalnej ostentacji – znajdowała się w pobliżu pistoletu noszonego przy boku. A jego kumpel trzymał broń już wyjętą, dyskretnie schowaną za drzwiami otworzonego samochodu. Znali się na swojej pracy i potrafili zachować zarówno zimną krew jak i ostrożność.

- Sprawdźmy to.

- My pierwsi, a panowie dopiero wtedy, gdy uznamy to za konieczne. Jasne?

- Si, senior.

Jose mimowolnie przyjął charyzmatyczny i pewny siebie to ochroniarza.

- Ma pan klucze?

- Tak

- Poproszę?

Weszli do środka meldując się wcześniej centrali. Po chwili wyszli, oddając klucze W ręce Josa.

- Wszystko wydaje się w porządku. Sprawdziliśmy każdy kąt. Nikogo. Nie ma też śladu włamania. Możliwe, że to jakieś zwarcie w systemie. Rano przyślemy techników, aby to sprawdzili. Chce pan się rozejrzeć? Sprawdzić, czy nic nie zginęło, na wszelki wypadek. My zaczekamy tutaj, aż będzie pan pewien, że nie potrzeba nas dalej.

- Nie trzeba. Moi companieros mi pomogą.

Ochroniarze zmierzyli Węży podejrzliwym wzrokiem, ale nie dyskutowali z klientem. Już wcześniej musieli zauważyć, że nie ma tutaj mowy o żadnym zastraszaniu czy podobnych środkach przymusu i terroru.

- W porządku. Na wszelki wypadek jednak pokręcimy się tutaj jeszcze chwilę. Sprawdzimy też nagrania z monitoringu w centrali. Jeśli ktoś był, będziemy go mieli.

Mogli sobie sprawdzać. Nim Ucho znalazł się w środku, Xavi obszedł to zabezpieczenie i wyłączył system na czas ich ingerencji w antykwariacie.

- W porządku. Idę do środka. Panowie – Juan spojrzał na Węzy.

Poszli za nim. W sumie niczym nie ryzykowali.

W środku ujrzeli krew. Spływającą po ścianach, meblach, sufitach – dokładnie tak, jak widział ją wcześniej Ucho. Jednak Jose wszedł do środka, wdepnął w ogromną plamę posoki przy wejściu i rozglądając się wokół, ruszył w głąb antykwariatu zostawiając na ziemi krwawe ślady.

- Wszystko wydaje się być OK. – powiedział, a na głowę skapnęła mu wielka kropla krwi, spływając po plecach i brudząc kurtkę czerwonym śladem. – Chyba nikogo tutaj nie było. A co do monety, mam ją w sejfie.

Wskazał dłonią na otworzony, opróżniony sejf, zalany krwią i bezużyteczny.

- Sprawdzić? Chcesz ją z powrotem?

Głos antykwariusza dochodził do nich dziwnie przytłumiony, jakby z zupełnie innego miejsca.

- Hej. Panowie! Dobrze się czujecie?

Tito Alvarez

Kiedy Wąż rozwiał się całkowicie zegary zaczęły tikać, jak zawsze, wypełniając wnętrze warsztatu zegarmistrza tym charakterystycznym, niepokojącym odgłosem uciekającego życia.

- Proszę, proszę – Oszust nie zmienił tonu głosu. – Dwa najścia w ciągu jednej nocy. Wygląda na to, że faktycznie dojdzie do wojny pomiędzy tymi, którzy drzemią, na granicy jawy i snu.

Oszust zachichotał. Zatarł ręce, jakby to, co powiedział miało jakieś ogromne, nieco chore znaczenie. Znaczenie, którego Tito nie mógł jednak wyłapać z kontekstu.

- Dam ci dobrą radę – powiedział starzec spoglądając na Tito tymi swoimi wielkimi oczami, powiększonymi przez noszone na nosie okulary do rozmiarów deserowych talerzy. Na szczęście z tych dziwacznych pajęczo-cybernetycznych ślepi, oczy Oszusta powróciły do w miarę akceptowalnej formy. – Nie ufaj Wężowi. I sile, jaka za nim stoi. Najlepiej nie ufaj nikomu, póki nie skończymy naszego projektu.

Naszego. To było dobre słowo. I albo mały kłamczuch kłamał, albo faktycznie Tito nawiązał z nim jakąś nic porozumienia. Jeśli tak, mógł w końcu spróbować zdobyć trochę informacji, po które tutaj przyszedł. Oczywiście, jeśli chciał grać dla Gniazda i jego władcy – Xolotla.

- Rozmawialiśmy o dodatkowej cenie – przypomniał Oszust. – Nim Wąż się wtrącił w nie swoje interesy. Pamiętasz?

Oczywiście, ze Tito pamiętał. Pamiętał też lęk, jaki poczuł, gdy Oszust zaczął mówić tym swoim zmienionym, niby-mechanicznym głosem. I wtedy wtrącił się Wąż z dymu. A może….

Ta myśl była niedorzeczna lecz uczepiła się Tito, niczym kleszcz. A może, w ten sposób, istota zrodzona z dymu uratowała go przed czymś, co zamierzał zrobić ten wielooki, dziwaczny i przerażający na swój sposób stwór? Może przybyła tutaj dlatego, aby obserwować, śledzić i … zareagować, jeśli coś poszłoby nie tak.

Nagle pracownia wypełniona tykającymi mechanizmami i ten niepozorny starzec wydały się staremu bandziorowi bardzo, ale to bardzo niepokojące.

- Dodatkowa cena? – grał na czas próbując znaleźć jakieś rozwiązanie.

- Tak. Tak powiedziałeś.

Gdzieś, na samym spodzie tych pozbawionych pozornie emocji słów, znów budziło się coś, co podsycało iskierkę niepokoju w sercu Tito Alvareza.

- Jakiejże to dodatkowej ceny zażądasz za naszą współpracę? Mówże, bo usycham z niecierpliwości.

Brzęczyk w głowie Tito zaczynał znów wibrować, ostrzegając przed nieznanym zagrożeniem.

Hernan Juan Selcado

Krew studziła się w lodówce. Wąż zniknął. Hernan myślał.

Telewizor migotał obrazami. Denerwował. Więc go wyłączył. Za oknami zapadła już noc. Większość ludzi spała. Czuł to. Jego przebudzone zmysły wyczuwały ten spokój. Wyczuwały ludzi śpiących w domach. I wyczuwały zapach krwi.

Oj. Jak ona pachniała. Kusząco. Jak najlepsza tequila świata. A on czuł się spragniony.

Jak najlepsza tortilla świata. A on czuł się głodny.
Jak najlepsza cipka świata. A on czuł , że jej pożąda.

Zapach krwi kobiety wabił, kusił, zachęcał.

A Hernan myślał.

Myślał o wszystkim. O tym, co się z nim stało. O tym, co powiedział Wąż. O Xolotcie i tym, jak potraktowano ich w kryptach pod Mazaltanem.

I wtedy poczuł muśnięcie palców na swoim karku. I słowa Xolotla znów rozbrzmiały mu w uszach, jak wtedy, gdy ich Objął.

- Dałem wam część moich mocy. To powinno uczynić was niewrażliwych na większość sztuczek istot podobnych do mnie. …. Jesteście też szybsi, ….. Nawet kilka kul wystrzelonych prosto w waszą pierś może okazać się niegroźne………. Jednak coś za coś. …………. musicie pić krew żywych. Ludzi. Kilka łyków co noc. … Jeśli wypijecie zbyt wiele, ………. może okazać się, że nie będzie już odwrotu ……… nie zdołacie opuścić Gniazda

Wąż miał rację. Ale Xolotl nie oszukał ich. Mówił im to wszystko. Dawał wybór. Współgrało to z innymi słowami potwora, Mistrza.

- Niektórzy z was będą chcieli wrócić do poprzedniego życia. To będzie możliwe. Oddamy je wam, jeśli tak zdecydujecie, ale zabierzemy wspomnienia o tym, co zrobicie dla Gniazda. Ci, którzy będą chcieli dołączyć do nas na zawsze, będą przeze mnie przyjęci do Gniazda, jako nowe dzieci. To dwie ścieżki, które będziecie mogli wybrać na koniec. Jeśli przetrwacie i uporacie się z zadaniem.

Ale krew pachniała tak słodko. A moce … moce były czymś, co dawało kopa. Kopa, dla którego warto było mordować. I zginąć.

Hernan walczył ze sobą. Musiał jednak podjąć jakąś decyzję. Coś postanowić.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-05-2019, 08:28   #110
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Hernan próbował zająć myśli czymś innym niż KREW. Słodka, pachnąca, soczysta KREW, która mimo, że zamknięta w naczyniu w lodówce przyciągała go jak pszczołę do miodu. Mężczyzna wciąż miał dylemat, Wąż niepotrzebnie mu namieszał, ale czy nie o to chodziło? Może te jego mądre rady to tylko sposób, żeby uratować lekarkę przed marnym końcem? Wciąż miał żal do Xalolta, który najpierw odebrał mu życie a potem przeistoczył, wbrew woli sicario w nocnego drapieżnika. Czy to możliwe, że po wszystkim, gdy Selcado wykona zadanie, Mistrz unicestwi go? Cóż, to nie będzie takie straszne. Gorzej jeśli zamieni się w jedną z tych poczwar uwięzionych w kryptach. Bezwolnego potwora skazanego na wieczne męki, żyjącego tylko po to by służyć swojemu panu. Samobójstwo, tak samobójstwo, mogło być jakąś formą ucieczki i Selcado musiał się śpieszyć, zanim ktoś całkowicie pozbawi go wolnej woli. Na razie miał wybór. Ale co się stanie jeśli spróbuje KRWI? To było takie kuszące, poczuł przecież tą moc, tą szybkość, siłę, gdy w ułamek sekundy skręcił kark pedzia a potem jednym uderzeniem zmasakrował twarz jego dziwki. Gdyby zachował tą moc dla siebie, gdyby nie musiał za nią płacić własną wolnością. Jebać Xololta, jebać Węża.

Włączył telewizor szukając na satelicie kanałów z pornusami. Dla relaksu postanowił zwalić gruchę i choć było to niegodne Hernana Juana Selcado i tak wydawało lepsze niż pierdolenie trupa. Kobieta z poderżniętym gardłem, jeszcze nie wystygła i pewnie wielu by się skusiło, ale Hernan bał się, że nie będzie mógł potem spojrzeć na siebie w lustrze. O ile wciąż miał jakieś odbicie. Był w końcu pierdolonym wampirem, wszystko na to wskazywało.
Nie znalazł żadnego filmu, który by go porządnie nakręcił więc poirytowany zapiął rozporek. Nie był nawet pewny czy ciągle mu staje. Jeśli zostanie impotentem, samobójstwo to chyba jedyna opcja…zaśmiał się sam do siebie ochryple a potem znów spojrzał na martwą kobietę…
Kurwa, żebym nigdy już nie zobaczył swojej wrednej gęby w lustrze, pomyślał, a potem rozpiął rozporek i przyglądając się temu co miała między nogami ulżył sobie.
Na moment zapomniał o decyzji, która go czekała. Czas nie był jego sprzymierzeńcem, do świtu wciąż daleko. Siedział na kanapie gapiąc się w telewizor, tykanie zegara doprowadzało go do szału.
W końcu wstał. Jebać to.
Wszedł do kuchni, otworzył lodówkę, spojrzał na nęcącą, pyszną czerwień. Drżącą rękę sięgnął po szklankę. Zawahał się na moment, po czym przyłożył usta i przechylił naczynie pozwalając by gęsta, lepka krew spłynęła mu przez gardło. Nie dużo, nie wszystko na raz, tylko troszeczkę, jak mówił Mistrz...Upijając łyk, czekał na efekty.
 
waydack jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172