|
11-11-2019, 21:43 | #1 |
Reputacja: 1 | [Cthulhu Ed.7] Blaszane pudełko
|
16-11-2019, 17:05 | #2 |
Reputacja: 1 | W ciasnym pokoiku na poddaszu pachniało kurzem i trutką na szczury. Mdłe światło małej lampki, stojącej na biurku, wydobywało długie, ponure cienie z każdego kąta. Sprawiając tym samym, że całe wnętrze wyglądało jak wyjęte żywcem z obrazu van Gogha “Jedzący kartofle”. Niedopalony papieros, tlił się ospale, porzucony na krawędzi szklanej popielniczki. Unoszący się z niego dym wolno lewitował pod powałę. Tuż obok leżała otwarta paczka z jego kuzynami. Na jej froncie widniał dumny, biały napis na czerwony tle “Papierosy Wolność” Anatol Jasiński śmiał się w duchy sam do siebie, że z każdym kolejnym zapalonym ćmikiem puszcza z dymem swoją własną wolność. Wolność, którą tak cenił i o którą walczył. A teraz? Teraz było mu już wszystko jedno. Nim się obejrzał dopadła go starość, a jego ojczysty kraj wpadł w cuchnące od brudu i krwi łapska stalinowskich posługaczy. A jeszcze kilka lat temu Anatol wierzył, jak miliony jego rodaków, że Alianci nie pozwolą, aby Soso zawłaszczył sobie polskie ziemię. Anatol spojrzał na rozrzucone na biurku zdjęcia. Uchwycone na fotograficznej kliszy migawki z jego życia, Jego wzrok zatrzymał się na jednym z nich. Wychudzony Anatol w pasiaku wraz z grupą sobie podobnych więźniów stoi przy trzech młodych chłopakach w amerykańskich mundurach. Dobrze pamiętał ten dzień. Piąty maja tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku. Wtedy wierzył, że nadchodzi nowy świat. Był pełen nadziei i wiary. Gdyby ktoś wtedy powiedział mu co czeka go po powrocie do kraju, to… nigdy by nie wrócił. A teraz? Teraz już było za późno. Obecnie nikt nie mógł już tak łatwo wyjechać za granicę. Pozwolenia, przepytywanie i ciągła inwigilacja. I to dlaczego? Mężczyzna spojrzał na kolejną fotografię. On i grupa mieszkańców stolicy na barykadzie. Pierwsze dni sierpnia tysiąc dziewięćset czterdzieści cztery. Wtedy też wszyscy byli pełni wiary i nadziei. Wszyscy chcieli walczyć i mścić się za pięć lat okupacji, za łapanki, za rozstrzelania w biały dzień. Chcieli niczym w ręku Boga złoty grom, ponieść wrogom gniew. A jak to wszystko się skończyło? Łza spłynęła wolno po policzku mężczyzny. Otarł ją szybkim ruchem dłoni i sięgnął po szklankę rżniętą z grubego szkła. Jednym haustem wychylił jej zawartość. Otarł usta i sięgnął po kromkę chleba ze smalcem. Zagryzł i szepnął sam do siebie: - Poległym chwała, wolność żywym. Wieczny odpoczynek racz im dać Panie, a psia mać! Szaro bury kocur wskoczył na biurko i otarł się o dłoń mężczyzny. - Co robisz Bury? - burknął ze złością. Łasząca się i mrucząca głośno kocina, szybko rozładowała złe emocje. - Głodny jesteś, co? Chodź zobaczymy, co tam mam dla ciebie. *** - To wszystko na dzisiaj. Dziękuję państwu bardzo - rzekł profesor Jasiński, kończąc wykład - Gdyby były jakieś pytania, to jestem do państwa dyspozycji. Okres rządów Dioklecjana to niezwykle ciekawy czas, a także sam jego życiorys kryje wiele ciekaw… Widząc całkowity brak zainteresowania ze strony studentów, wykładowca przerwał w pół zdania i zaczął pakować swoje notatki do sfatygowanej, skórzanej teczki. Trzask zapinanych metalowych klamerek rozniósł się gromkim echem po całkowicie pustej już auli. Profesor Anatol Jasiński założył za duży od dwa rozmiary płaszcz i pokrzywioną fedorę i z teczką pod pachą opuścił salę wykładową. - Panie profesorze, panie profesorze - jakiś mężczyzna biegł i krzyczał za Anatolem. Młody chłopak dobiegł do profesora. Zatrzymał się zdyszany i z szerokim uśmiechem rzekł - Cieszę się, że pana profesora złapałem. - Oj, Romek, Romek. Przecież wiesz, gdzie mnie znaleźć. Nie trzeba mnie gonić po ulicy, jak szaleniec. - Racja, święta racja profesorze. Tylko jest sprawa. - Sprawa? Przecież wiesz, że ja nic nie mogę. Nie mam żadnych wpływów wśród kadry. - Nie o to chodzi - odparł z uśmiechem Romek - Z tamtym sobie sam poradzę. Ja z inną sprawą. Wiem, że nasze spotkanie dopiero w czwartek, ale kilku chłopaków chciałby pana poznać i prosić, żeby im pan o Dmowskim opowiedział. O Dmowskim, o Kozickim i ogólnie o całym Obozie Wielkiej Polski. Pan przecież znał tych ludzi. Pan wie najlepiej, jak to wtedy było. Profesor rozejrzał się czujnie wokół i położył palec na ustach, dając znać swemu rozmówcy, żeby natychmiast zamilkł. - Cicho - przykazał Jasiński - Chcesz, żebyśmy mieli kłopoty. Na ulicy o takich rzeczach. Czyś ty zwariował? Już ci mówiłem, że ten twój pomysł z domowym nauczaniem to tylko problemy na nas ściągnie. Zgodziłem się na kilka osób, ale to tylko ze względu na znajomość z twoim ojcem. A ty jak durny osioł rozpowiadasz o tym na prawo i lewo. Tylko patrzeć, jak Urząd Bezpieczeństwa zapuka do naszych drzwi. - Się profesor nie martwi. To zaufane chłopaki. Wszyscy do “Orląt” należą. NIe ma się czego bać. - Cicho bądź mówię! - Jasiński podniósł głos, a następnie ruszył szybkim krokiem przed siebie. Spuścił głowę i spod kapelusza obserwował, czy aby nikt mu się nie przygląda, albo co gorsza za nim nie idzie. Roman Lasocki znowu podbiegł do profesora i zrównując się z nim krokiem próbował jeszcze raz namówić na spotkanie z członkami podziemnej drużyny harcerskiej “Orlęta” - Pan nie może odmówić. To pana obowiązek, panie profesorze - zaczął argumentować - Wobec ojczyzny, narodu i młodego pokolenia. Te słowa już naprawdę rozzłościły Jasińskiego Zatrzymał się spojrzał na młodego Lasockiego spod przymrużonych powiek. Gniew dosłownie w nim kipiał. Wziął jednak głęboki oddech i najspokojniej, jak umiał w tej sytuacji powiedział: - Za młody jesteś by mi o moich obowiązkach wobec ojczyzny mówić. Zajmij się lepiej nauką, a nie podziemnymi urojeniami. To wszystko nie ma najmniejszego sensu. Czy wy nie widzicie, co się dzieje w tym kraju? Bezpieka aresztuje ludzi, jak popadnie, stalinowcy są w wszędzie, na uczelniach, zakładach pracy, w milicji, w rządzie. Nad wszystkim łapę trzyma NKWD i co w sobie wyobrażacie, że co? Powstanie zrobicie i wyrzucicie ruskich z Polski. Bzdura! Bzdura i czyste szaleństwo! Daj mi spokój, rozumiesz? Jasiński obrócił się na pięcie i zaczął iść szybko w zupełnie przeciwnym kierunku niż przed chwilą. Miał zamiar iść do domu, ale teraz musiał jakoś ukoić nerwy. A ostatnio jedynym sposobem, jakim radził sobie ze stresem, ze strachem i ze wszystkimi złymi myślami i uczuciami był czysta wódka. Kilka minut później Anatol Jasiński siedział w "Bar przy Kaśce" na placu Bankowym. Na stole przed nim leżał na talerzu zawijany śledź z cebulką i setka czystej. *** W “Starej Prażance” o tej porze było niezwykle głośno i gwarno. Ludzie po pracy lubili tutaj spędzać czas. Także Jasiński często tutaj bywał. Lokal znajdował się niedaleko jego domu, czy może lepiej powiedzieć miejsca gdzie mieszkał. Gdyż norę, jaką przydzielili mu na urzędzie mieszkaniowym, nawet przy największej dawce dobrej woli, trudno było nazwać mieszkaniem. Jasiński lubił gwar rozmów. Stanowił on dla niego swego rodzaju kokon bezpieczeństwa przed samotnością i szaleństwem. Nawet słowa jedynego chyba znajomego, Tadeusza Lasockiego, traktował w tej chwili jako taki przyjazny szum. Nie wsłuchiwał się w słowa. Po prostu był. Dla przytłumienia zbyt wrażliwych zmysłów i świadomości, Jasiński wychylił kolejną setkę. Zagryzł korniszonem i spojrzał na swego rozmówcę, który ewidentnie oczekiwał od niego jakieś odpowiedzi. - Ty też będziesz mi prawił morały? - zapytał chyba zbyt oschle, bo twarz Lasockie przybrała mocno zdziwioną wyraz. - Anatol daj spokój. To przecież nie o to chodzi. - A o co? Co was wszystkich obchodzi, jak ja żyje. Chce się napić, to piję i nikomu nic do tego. - Anatol, ja się po prostu o ciebie martwię. Marnujesz się i to rani moje serce. - Ty się lepiej synem zajmij. On i te jego podziemne fantasmagorie. To igranie z ogniem. Rozumiesz? Czerwoni nie żartują. Nie widzisz tego? W gazetach o tym nie piszą, ale kto, jak kto to, ale ty nie jesteś ślepy. Codziennie Urząd Bezpieczeństwa wywleka ludzi z ich własnych mieszkań i wywozi, Bóg raczy wiedzieć gdzie. Ilu z nich potem wraca? Zastanawiałeś się nad tym? Ja myślę o tym każdej nocy. Nasza sprawa jest przegrana i nic już tego nie zmieni. Zajmij się swoim synem, żeby sobie życia nie zmarnował. Inteligentny chłopak jest i szkoda,żeby skończył w ubeckiej katowni. - I o to mi właśnie chodzi, Anatol. On i jego koledzy potrzebują kogoś takiego jak ty. Kogoś kto im pokaże drogę. Wskaże cel. - A jaki ja im mogę wskazać cel? Ja sam nie wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić, a ty chcesz żebym im cel wskazywał. Trzeba żyć, to jedno wiem. Na złość tym czerwonym sukinsynom. A co więcej? Nie wiem. może czeka nas kolejne sto pięćdziesiąt lat niewoli, a może całkowita zagłada. Nie wiem. Mi już niewiele czasu zostało. - Skąd to możesz wiedzieć? “Nawet wasze włosy na głowie wszystkie są policzone.” - czy nie tak mówi Jezus. Jasiński zamilkł. Wbił wzrok w swój pusty kieliszek i zadumał się. On i Bóg od dawna mieli ze sobą na pieńku. niby nadal się lubili, ale niezwykle rzadko się do siebie odzywali. Twarda męska przyjaźń. Anatol czuł się trochę, jak biblijny Hiob. Tylko on nie miał tak bezwarunkowej wiary, jak starotestamentowy bohater. Poza tym nieszczęścia, jakimi Bóg raczył dotknąć Hioba były niczym w porównaniu z tymi, jakie spłynęły na Jasińskiego i cały świat w ostatnim czasie. Tak przynajmniej uważał stary profesor. - Napijmy się - mruknął profesor podnosząc butelkę - Za Hioba! - Za co? - Nie ważne. Pij. Twoje zdrowie. *** - To do widzenia towarzyszu - pożegnał się Lebiediew stojąc już w progu - Liczymy na ciebie. Jak się wykażesz to pomyślimy o jakimś nowym mieszkanku. Przydałoby się, toż to nie przystoi, żeby członek kadry uniwersyteckiej mieszkał w takich warunkach. Jasiński przytaknął w milczeniu i cierpliwie czekał, aż niechciany gość go w końcu opuści. Gdy drzwi zamknęły się za bezpieczniakiem, Jasiński odetchnął z ulgą. Była to jednak tylko chwilowa, gdyż zaraz przyszły ponure myśli i przewidywania. Los nie oszczędzał Anatola i coraz trudniej radził on sobie z tym. Ledwo przywykł do nowych wytycznych nauczania, a tu kolejne nieszczęście. Gdyż tym właśnie była dla niego propozycja, jaką złożył mu Lebiediew. Zbadać sprawę getta. A co tam jest do badania? Zwłaszcza dla niego, profesora historii starożytnej. Nie znał się ani na żydowskiej kulturze, ani historii. Po niemiecku znał zaledwie kilka słów, na nic nie przyda się, więc przy studiowaniu dokumentów hitlerowskich. Przytoczył te argumenty w czasie rozmowy z Lebiediewem, ale te w żaden sposób nie trafiły, ani nie przekonały go do zmiany decyzji,. Z jakiegoś powodu władzy ludowej zależało na tym, żeby to właśnie on, profesor Anatol Jasiński zajął się tą sprawą. Może chodziło o swego rodzaju zemstę za jego aktywną działalność w ruchu narodowym przed i w czasie wojny. Pokątnie sporo się mówiło, że w strukturach nowej władzy znajduje się wielu ludzi handlowego wyznania. Jasiński nie przepadał za Żydami, nie chodziło jednak o jakieś eugeniczne bzdury jakimi karmił swój naród Hitler. Żydzi sami z siebie wykluczali się z każdej społeczności. Podkreślali swoją odrębność, wyższość i w żadnym razie nie zależało im na asymilacji. Byli zadufani w sobie, pyszni i częstokroć traktowali gojów gorzej niż psy. Tak z resztą nakazywała im religia. Talmud w wielu miejscach wspomina, że goje to dzieci demonów. Do tego wszystkiego dochodził fakt nieuczciwego bogacenia się, oszustw i ogólnego podejścia do moralności. Żydowska etyka sytuacyjna sprawiała, że jeden i ten sam czyn w jednej chwili mógł być uznany z agrzech, a w drugiej już za sprawiedliwy i dobry. To wszystko powodowało, że Jasiński patrzył na Żydów podejrzliwie i niechętnie. W żadnym jednak razie nie posunąłby się do ich systematycznego mordowania, jak to zaplanowali i zrobili Niemcy. Okrucieństwa jakich dopuszczali się oni wobec Żydów nie mieściły się Jasińskiemu w głowie. Choć sam często był świadkiem takich czynów, nie mógł zrozumieć, jakim trzeba być człowiekiem żeby dopuszczać się takich rzeczy wobec drugiego człowieka. Żydowscy przedstawiciele władzy ludowej mogli mieć jednak na to jednak inne spojrzenie. I w ten właśnie sposób postanowili ukarać profesora. Jasiński nie miał wyjścia. Po rozmowie z Lebiediewem wiedział, że odmowa podjęcia tej pracy nie wchodzi w grę. Chcąc nie chcąc będzie musiał się zająć tą sprawą. Lebiediew był jednak bardzo oszczędny w słowach jeżeli chodziło o szczegóły czekającego go zadania. Nie pozostawało, więc nic innego jak czekać na kolejne pojawienie się bezpieczniaka. - Będę musiał ostrzec Romka - mruknął pod nosem, sam do siebie - Nie będzie już nauczania i historycznych pogawędek. Koniec.
__________________ >>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<< Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul! |
21-11-2019, 21:42 | #3 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Leopold Kula - szczupły blondyn - Oj chłopie ale się narobiło. - Kula siedział przy rozklekotanym stole w kuchni Korka i powtarzał tą samą sentencję po raz kolejny. A to słysząc wieści od kumpla z przedwojennej, harcerskiej ferajny a to gdy miał odpowiedzieć na jakieś pytanie. Bo się narobiło. I u Korka, i u Poldka, i w tym mieście, i w tym kraju. Aż trudno było przy jednym posiedzeniu obgadać to wszystko. Ogrom pytań, wątpliwości, strachów, odpowiedzi… To wszystko przytłaczało. A jednak cieszył się, że na tym wielkim, wypalonym rumowisku odnalazł chociaż jedną znajomą twarz Korka. - Wiesz, że byłem tutaj w wojnę trzy razy? - zapytał Lucka w przerwie gdy ten nalewał znów wódki na dno szklanki. Przeprosił na samym początku za brak kieliszków. Po prostu nie miał. Wojna zjadła. A potem nie były artykułem pierwszej potrzeby by za tym latać a okazja się nie trafiła. Teraz zaś Lucek posłał pytające spojrzenie na zdemobilizowanego żołnierza. - No. Trzy razy. Pierwszy raz przebiłem się z chłopakami z naszej dywizji do oblężonej Warszawy. Jeszcze w 39-ym. Potem we wrześniu w 44-ym. Przez Wisłę na Czerniaków. A potem w styczniu 45-go jak zdobyliśmy zachodni brzeg. Powiem ci, że za każdy razem gorzej to miasto wyglądało. Tu u nas jak wyparliśmy w lecie Szkopow to jeszcze nie tak najgorzej chociaż wesoło nie jest. Ale tam, po drugiej stronie Wisły… - westchnął i pokręcił swoją blond głową. Potem stuknęli się szklankami i każdy wychylił za to wszystko. Kula sapnął i wziął chleb aby zagryźć procenty. Z przekąska było nieco lepiej bo jako żołnierz a nawet podoficer miał całkiem sporo konserw. No i lepszy przydział niż cywil. - A wiesz jak to było ciężko stać na tym brzegu przez pół roku i patrzeć, słuchać jak te jebane Szwaby obracają miasto w perzynę? Palą do gołej ziemi. Ehh… Polej jeszcze Korek. - ciążące z lat wojny wspomnienie znów wróciło i wywołało takie same przygnębienie jak zawsze. I chyba nawet wyrzuty sumienia. Chociaż był wtedy żołnierzem a rozkazów do ataku nie było. Ale był też warszawiakiem i Polakiem. I tamta bezczynność ciążyła mu do tej pory. Ale co mógł z tym teraz zrobić? No tylko znów wychylic szklankę z Korkiem. Korek poklepał nogę na którą kulał. - Wiem… a raczej.. Stary ja byłem po tamtej stronie. Oberwałem jakimś odpryskiem i gdyby nie jeden z chłopaków… pewnie bym skończył pod gruzami. - Lucjan dolał obu do szklanki, a Kula zauważył, że z każdą kolejną dolewką, ilość alkoholu niebezpiecznie zbliżała się ku krawędzi naczynia. - Wylądowałem w szpitalu polowym na Lwowskiej, patrzyłem tylko jak wynoszą kolejne ciała tych co się nie udało i chowają je na tym malutki ogródku. - Na twarz Korka wypłynął grymas bólu szybko jednak otrząsnął się. - I co planujesz teraz? Wieki nie słyszałem o którymś z Jaskółek, a od kiedy kuleje.. Wiesz.. Mało kto chce się zadawać z kuternogą. - Parsknął i upił spory łyk. - Plany… - dobre pytanie. Plany. Wypadało mieć jakieś w życiu. No ale jak tu w tej ruinie własnego życia i miasta mieć jakieś plany. Współczul Korkowi tej nogi i przeżyć z czasów wojny i powstania. A jednocześnie jakby i zazdrościl. Czuł się stratny. Powinien być tu! Cała wojnę, tu było jego miejsce, tu w tym mieście w sercu kontynentu! Tyle go ominęło… Chociaż raczej się nie nudził przez te wojenne lata. Powojenne też. No ale skończył z tym. Wpisał się z wojska póki miał czyste sumienie. Ale co dalej? Czekał na niego nowy rozdział do napisania we własnej autobiografii. - Nie wiem jeszcze. Najpierw się chyba rozejrzę po mieście. Zobaczę na spokojnie jak to wszystko wygląda. No i rozejrzę się za jakąś robotą. Słyszałeś gdzie by można się gdzieś zaczepić? - No tak. Ciężko było coś planować w tak nowym i nieznanym świecie. Ale trzeba było zacząć od podstaw czyli jakąś robotę znaleźć i lokum. Na razie jako świeżo zdemobilizowany kapral nie miał tak najgorzej. No ale to nie będzie trwało wiecznie. Pieniądze i konserwy w końcu się skończą. Ale liczył, że przy odbudowie stolicy znajdzie sobie jakieś miejsce i zajęcie. - Możesz spytać mojego ojca, powinien wrócić niebawem. - Korek zerknął na wiszący na ścianie zegar. - Poszedł do jakiejś swojej nowej faworyty mają robić jakiś teatr czy coś takiego. - Lucjan wzruszył ramionami i podszedł do kuchenki by nałożyć im obu jedzenie. Po chwili przed Kulą wylądował tradycyjny polski obiad. Ziemniaki, kotlet i mizeria. - Budowy stanęły przez ten cholerny śnieg, więc po mieście szlaja się cała banda bezrobotnych, ale u ojca pewnie coś sie dla ciebie znajdzie. - O matko, skąd to wytrzasnąłeś? - gdy Lucjan postawił przed Leopoldem talerz z prawdziwym obiadem, takim jak za dawnych czasów to ten nie mógł się powstrzymać od okrzyki radości i zdziwienia. Prawdziwy obiad! O rany… Co prawda póki był w wojsku, przynajmniej po wojnie, nie przymierał głodem. No ale też zdawał sobie sprawę jak wyglądają realia poza koszarami a o stolicy krążyły niezbyt ciekawe plotki na ten temat. A tu proszę! Prawdziwy obiad! - No to twoje zdrowie Korek! - kapral w stanie spoczynku uniósł szkło i zanim zasiadł do obiadu wzniósł toast za gospodarza. Dopiero przy obiedzie gdy wcinał tego ciepłego kotleta z ziemniakami i mizeria zaczelo do niego docierać co jeszcze powiedział kumpel. - Teatr? No chyba na aktora to ja się nie nadaję. Ale jak twój ojciec miałby coś to chętnie bym z nim pogadał. Wiesz, coś na start aby się zaczepić w mieście. - Kula rzekł gdzieś między kęsami mówiąc przez to trochę niewyraźnie. Ale nie mógł się oprzeć. Ten obiad był taki dobry! I taki domowy. Aż coś go łapało za serce i budziło coś żewnego w jego duszy. - O czekaj a mówiłeś, że podczas powstania byłeś po tamtej stronie Wisły? - Kula wskazał widelcem na ścianę. Ale pewnie chodziło mu o kierunek w jakim była rzeka za paroma domami i ulicami. - Bo wiesz, jak we wrześniu byłem na Czerniakowie to spotkałem Jędrka. Na imię miał Piotrek. Nazwiska nie znam. Był w AK. Potem ja wróciłem na ten brzeg a on tam został. No i też nie wiem co się z nim stało. Może wiesz coś? - nie pytał o to od razu bo z początku wydało mu się mało prawdopodobne, że Korek znał Jędrka. No ale może znał? I tak miał się pytać o pierwszego akowca na Czerniakowie jakiego spotkał po dopłynięciu na brzeg. A potem niejako mentora i przewodnika. Nawet się chyba polubili przez ten przelotny okres wojennej znajomości. Korek zaśmiał się ciepło, na chwilę przerywając jedzenie własnej części posiłku. - Ojciec ma jeszcze puby. Wiesz.. Jakoś udało się przetrwać. Tutaj Niemcy nie zniszczyli miasta.. Zapasy w piwnicach przetrwały. No to rozkręcił biznes. - Lucjan dolał im do szklanek. - Potrzebuje ludzi do nalewaka… choć tam woli dziewczyny. Ale jeśli nie masz nic przeciwko noszeniu towaru.. Lub może ochronie lokalu.. To pewnie się coś znajdzie. Ja się nie nadaję. - Dodał z przekąsem powracając na chwilę do jedzenia. - Piotrków trochę było w AK wiesz? - Korek spojrzał niepewnie na Kulę. - Niestety większość z tych, którzy byli ze mną… no wiesz. Ale jeden z dowódców żyje… może będzie kojarzył o kogo chodzi. - Barman? - Leo w takiej roli dotąd się nie widział. Ale cóż, za bardzo nie było co wybrzydzać. - Czemu nie. Mogę spróbować. Nigdy się tym nie zajmowałem. Ale mogę spróbować. Dobrze, że chociaż u nas te cholerne Szwaby nie rozgrabiły i nie spaliły wszystkiego. - co by nie mówić cieszył się, że chociaż rodzinie Korka się udało jak i samej Pradze. To też dawało jakiś cień satysfakcji bo przecież do września Praga była wolna od faszystowskiego okupanta. I ten nie zdołał jej tak zrównać z ziemią jak zachodnią część miasta. To jakoś nadawało sens walkom w jakich brał udział i wtedy jeszcze szeregowiec Kula. A teraz mógłby spróbować i w tym pubie. Na początek, aby się zahaczyć mógł wziąć cokolwiek. - A ktoś przeżył z dowódców? - wrócił tematem do losów “Jędrusia” o jakiego pytał. Dziwił się, że jakiegoś oficera jeszcze nie ruszyli panowie w służbie MSW. Ale zapytać mógł. Przecież nie był akowcem więc chyba nic mu nie groziło. - No to zapytaj go o tego “Jędrka” jak możesz. Albo umów mnie na spotkanie to sam zapytam. Będę zobowiązany. No wiem, że Piotrek to nie jest oryginalne imię no ale za bardzo nie było wtedy okazji gadać. Wtedy to oni w oddziale wszyscy do siebie po ksywach mówili to mi się wydawało, że wszyscy się tak znają. - wyjaśnił dobrodusznym tonem zdając sobie sprawę, że zbyt wielu detali nie podał. No ale sam ich nie znał. Jakby się udało dowiedzieć co się stało z Piotrkiem byłby zobowiązany. Zwłaszcza jakby przeżył wojnę i zawieruchę po niej. O innych perspektywach trudno było mu myśleć. - Lepiej jak ty zapytasz… staram się tam nie pojawiać zbyt często. - Korek skrzywił się nieco. - Leży w szpitalu na Ujazdowie… Jak spytasz pielęgniarki o Zajączka, to cię do niego zaprowadzą. - Szpital ujazdowski? Jasne, wiem gdzie. Dzięki Korek. I Zajączek? Tak ma na nazwisko? - Leopold skinął głową nad jeszcze częściowo pełnym talerzem na znak, że przyjął rzecz do wiadomości. Szpital to znał bardzo dobrze. Sam w nim leżał kilka tygodni po kampani wrześniowej. Dlatego uniknął losu niemieckiego jeńca. Ale “Zajączek” brzmiało trochę dziwnie. Nie był pewny czy to nazwisko czy jakieś przezwisko i czy jak przyjdzie do szpitalnej recepcji i o niego zapyta to rzeczywiście skierują go do odpowiedniego człowieka. - To jego ksywka, wymyślona przez pielęgniarki. - Mruknął Korek. - Udaje świra… sam wiesz czemu. - No tak. - żołnierz w stanie spoczynku skinął głową na znak, że rozumie. Jadł kilka kęsów w milczeniu zastanawiając się jak się zabrać do tej sprawy. - A skąd on będzie wiedział, że nie jestem żadnym szpiclem z podpuchy? - zapytał starego druha. Oni obaj wiedzieli, że każdy z nich jest swój. No ale dla “Zajączka” Kula będzie obcym facetem jakiego nie znał z całej wojny. Nie był pewny czy dawny akowiec będzie chciał z kimś takim gadać o akowskich sprawach. - Też racja. - Lucjan przytaknął koledze, zastanawiając się chwilę. - Jak będziecie sami, zwróć się do niego “Jola”. To jego pseudonim z czasów wojny, znają go tylko swoi. - Dobra. Mam zwrócić się do oficera AK, leżącego w szpitalu, którego biorą za czubka, per “Jola” bo chcę się zapytać czy zna mojego kolegę z AK, którego spotkałem podczas powstania na Czerniakowie. - Leopold przeżuł kilka ostatnich kęsów tego pysznego i sytego obiadu gdy zdecydował się podsumować to jak miała się zacząć jego rozmowa z “Zajączkiem”. Wszystko wydawało mu się jak z jakiegoś kabaretu surrealistów. Dlatego powiedział to przesadnie poważnym tonem by było wiadomo, że autoironizuje. - Dobra. Co może pójść nie tak? - roześmiał się na koniec i niefrasobliwie machnął ręką. Trudno, Lucek pomógł mu jak mógł, teraz zostało udać się do tego szpitala ujazdowskiego i spróbować pogadać z tym Zajączkiem. - Dzięki Korek, bardzo mi pomogłeś. I nakarmiłeś! Rany, nie pamiętam kiedy ostatnio jadłem coś tak dobrego. - zaśmiał się kończąc obiad i składając sztućce na talerzu. - To daj mi pozmywać bo inaczej mi głupio będzie. - uśmiechnął się do starego druha wstając od stołu że swoim pustym talerzem i podchodząc po talerz przedwojennego kumpla.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
23-11-2019, 22:34 | #4 |
Reputacja: 1 | Feliks dotknął ręką zimnej szyby. Na zewnątrz panował mróz. Ciemność rozganiały światła dobywające się z okolicznych domów, obwieszczając, że w zrujnowanej po wojnie Warszawie wciaż pali się iskra życia, która wzniecona nowym podmuchem pragnie na nowo zapłonąć żywym ogniem. Feliks skierował swe kroki w stronę kuchni. Na stole czekała już kolacja, którą przygotował dla żony. Trzeba jeszcze nastawić imbryk i zaparzyć gorącej herbaty. W popielniczce na stole tlił się papieros. Mężczyzna wylał niedopitą zawartość trzymanej w dłoni szklanki do zlewu i sięgnął po papierosa. Nie chciał denerwować żony, że znowu pije. Po chwili usłyszał odgłos klucza w drzwiach. Dźwięki dobiegające z korytarza obwieszczały, że ktoś wchodził do domu. Szelest odkładanej odzieży, kroki, skrzypienie drewnianej podłogi. -Dzieci już śpią. - rzekł półszeptem. -Przygotowałem Ci kolację. Jedz spokojnie, będę czytać. Mężczyzna wrócił do pokoju, gdzie na fotelu przysuniętym w pobliże kaflowego pieca leżała książka. Podręcznik medycyny sądowej: dla studentów medycyny i lekarzy autorstwa prof. Wiktora Grzywo-Dąbrowskiego. Była to pozycja dość nowa, wydana w Warszawie zaledwie w 1948 r. Feliks uśmiechnął się pod nosem, gdyż zbieżność nazwisk jego oraz autora była oczywiście przypadkowa. Młody lekarz rozsiadł się w fotelu, a ciepło bijące od pieca rozgrzało prawą stronę jego twarzy. Książkę udało mu się wypożyczyć zaledwie przed paroma godzinami i od powrotu do domu z zapałem pochłaniał jej treść. Zatopiony w lekturze nowej książki rozmyślał nad sprawami ostatnich morderstw. Pierwsza ofiara została otruta. Feliks próbował sobie przypomnieć jaką to truciznę wykryto w organizmie nieszczęśnika, ale musiało mu to wylecieć z głowy. W głowie Feliksa kłębiły się liczne pytania. -Dlaczego sprawą interesował się Urząd Bezpieczeństwa? Co stało się z pudełkiem należącym do ofiary? Co było w jego środku? I ta bezpieka, która pojawiała się tak szybko... Czyżby ktoś ze szpitala informował? Kubiak? Drugie ciało, to sprzed tygodnia, było zbyt podobne do pierwszego zgonu, żeby mógł to być przypadek. Feliks instynktownie powiązał ze sobą te dwie sprawy. Taki sam strój, podobne okoliczności, znowu bezpieka, tym razem jeszcze szybciej niż ostatnio. -Czy to też było morderstwo? Kolejne otrucie? - Rozmyślał. Feliks nie wiedział, czy powinien porozmawiać o tej sprawie z Kubiakiem. -Czasy są niepewne, ludzie się pozmieniali... Co pomyślą ludzie, jak zacznę węszyć przy sprawie? Ciekawość jednak nie dawała o sobie zapomnieć. Feliks miał przeczucie, że dziwne zgony mogą się powtórzyć. Być może z książki dowie się nieco więcej o tym, na jakie szczegóły należy zwrócić uwagę przy sekcji zwłok kolejnej ofiary. Może uda mu się coś dostrzec, a jeśli nie, to będzie miał dobry pretekst do tego, aby zagaić rozmowę z Kubiakiem i mimochodem wspomnieć o tajemniczych zgonach. Może Kubiak sam się otworzy i podzieli się z Feliksem jakąś informacją. |
24-11-2019, 10:40 | #5 |
Reputacja: 1 | Fryderyka podniosła wzrok znad dokumentów. Już po charakterystycznej skórzanej tłoczonej oprawie odróżniającej się od innych książek rodziny Dzieduszyckich widziała, że jest to jedna z książek należących do prywatnego księgozbioru Alfreda. Pamiętała doskonale jak karnie stały w równym szeregu w zamkniętej na kluczyk biblioteczce. Uśmiechnęła się do wspomnienia ciepłej biblioteki i pełnego brzucha. Przeciągnęła się jak kot a następnie sięgnęła po wolumen i zaczęła go przeglądać.
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett Ostatnio edytowane przez Wisienki : 24-11-2019 o 10:46. |
24-11-2019, 22:10 | #6 |
Reputacja: 1 | Iga zdała sobie sprawę, że jej myśli – zajęte nowym adoratorem matki – trochę odszybowały od Jerzego . Jerzy należał do tego typu mężczyzn, którzy poza czystą fizycznością oczekują od kobiet intelektualnego i emocjonalnego zaangażowania. Bywał przez to męczący, bo Iga miała na głowie sporo ważniejszych spraw niż Jurek. Nie mogą jednak go ot tak, odpuścić. Seks z nim był całkiem przyjemny, podobnie jak prezenty, ale Idze zależało najbardziej na przedwojennych kontaktach reżysera. Miała nadzieję, że uda się jej wrócić do grania. Takiego prawdziwego, w filmie, jak przed wojną. Nie była pewna, czy to możliwe – w końcu miała już 27 lat, wojenna przerwa zrobiła swoje, nie była już tamtą śliczną Elzą z „Uwięzionej niewinności”, która w roku 38 biła rekordy popularności w kinach. Ale – na Boga – musiały być chyba jakieś role dla dojrzalszych kobiet! - Jerzyku – odłożyła pończochę, która zakładała i usiadła mu na kolanach. – Kotku… to zawsze była twoja pasja, prawda? Chcesz odpuścić? Pomyślałeś, jaka to będzie strata dla kinematografii? My artyści, powinniśmy stać poza podziałami, też politycznymi. Szkoda twojego talentu a naród cię potrzebuje. – objęła go i pocałowała. – Tak jak i ja. - Chcą bym nakręcił film o getcie. - Jerzy westchnął ciężko. Widać było jednak, że działania Igi nieco odsunęły jego myśli od niechcianego projektu, bo dłoń mężczyzny powędrowała na jej pośladek. Szybko rozpoznała zmarszczkę która zawitała pomiędzy jego brwiami. Jerzy się bał. Parę razy wyciągnęła od niego wspomnienia o wojnie, o walkach w powstaniu. Powrót do tamtych czasów, reżyser musiał uważać za najgorszą z kar. - Ach – powiedziała tylko kobieta i zamilkła na moment. Wojna ominęła Igę – a raczej Iga z matką ominęły wojnę – szerokim łukiem. Wyjechały na początku września i spędziły te straszne lata na prowincji we Francji, u przyjaciół matki. Niektórzy twierdzili, że współpracowały z kolaboracyjnym rządem Vichy, że pani Helena śpiewała dla Niemców a Iga z nimi sypiała, ale wiadomo, że ludzie są zdolni do najgorszych złośliwości i oszczerstw. Wojna dotknęła Igę tylko raz, jeszcze w Warszawie zaraz na początku września , ale kobieta nigdy nie wracała myślami do tych wydarzeń. Iga miała cudowną umiejętność odsuwania od siebie faktów i wspomnień nieprzyjemnych, bolesnych, lub takich, które po prostu nie pasowały do jej obrazu świata. Oczywiście, słyszała o getcie. Plotki i wspomnienia ocalałych docierały do niej, ale nie do końca wierzyła w te wszystkie okropności. Ludzie miewają często skłonność do przesady i wyolbrzymiania swoich przeżyć. Iga sądziła, że wynika to z ich megalomanii. - O czym konkretnie miałby być ten film? – zapytała miękko, przesuwając dłonią po skroni Jerzego – Widziałeś scenariusz? - Widziałem zarys. Podobno mają jakiegoś historyka, który ma zdobyć dla nich jeszcze informacje. - Jerzy westchnął ciężko, ale po chwili docisnął do siebie siedzącą mu na kolanach dziewczynę. - Nie jest zły… ale to propaganda. Im nie zależy na faktach tylko na tym by pokazać, że w porównaniu z Niemcami nie są tacy źli. - Ale kto nie jest taki zły? - nie zrozumiała. Wsunęła dłoń pod golf Jerzego. (Czy naprawdę nie mógł nosić normalnej koszuli?!) - Przecież Niemcy i Hitler są - podkreśliła słowo stawiając głos - odpowiedzialni za te wszystkie okropności... Co ma z tym wspólnego propagandą? Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym się roześmiał i pocałował kobietę. Oddała pocałunek, przesuwając dłoń z jego brzucha na krocze. Widać było, że głos, zachowanie kobiety przynoszą mu ulgę. - Scenariusz nie jest zły moja piękna, choć sztucznie wplatają w nim pochwały ku samym sobie. - Jego dłonie zacisnęły się na pośladkach dziewczyny. - Film nie byłby zły gdyby nie ta sztuczność… ale masz rację… jeśli ktoś jest w stanie sprawić by wyszło z tego coś dobrego to jestem to ja. - Widzę, kochanie, że sporo masz tego dobrego - zamruczała, opierając się piersiami o jego tors - Nie może się zmarnować.. - Podciągnęła halkę ponad biodra dając sobie większą swobodę ruchu. Wsparła się na kolanach, po obu stronach jego ud. Nie zdążyła jeszcze założyć majtek, nie kłopotała się też ściąganiem jego. Wydobyła tylko to, czego potrzebowała. Jerzy mruknął coś wyraźnie zadowolony z kierunku w jakim zmierza ta rozmowa i zsunął dłonie na biodra kobiety. Chwilę przesuwał po nich palcami bawiąc się jej halką i drocząc się nią. - Moja piękna. - Wyszeptał nim gwałtownym ruchem nabił ją na siebie. Iga pchnęła lekko mężczyznę, który podparł się dłońmi z tyłu. Pozwoliło to kobiecie przejąć kontrolę nad tempem i intensywnością ich zbliżenia. Lubiła decydować w takich sprawach. Kiedy skończyli wygładziła halkę i napiła się zimnawej już herbaty. - Muszę iść - powiedziała, z wyraźnie słyszalnym w głosie żalem. - Mam dziś występ na Pradze. Zniknęła w łazience, zebrawszy przedtem swoje rzeczy porozrzucane po pokoju. Wyszła ubrana i zanim włożyła płaszcz pocałowała jeszcze raz Jerzego. - Nikt nie wyreżyseruje tego filmu lepiej niż ty - zapewniła go z przekonaniem. - Tak… - Mruknął Jerzy, wciąż leżąc na łóżku i obserwując swoją kochankę z wyraźnym zadowoleniem. - Szczególnie jeśli ty w nim będziesz. ^^^ Chwilę potem kobieta siedziała już w saniach. Okryta starą derką i przesuwała niewidzącym spojrzeniem po ruinach. Jak świetnie pamiętała szalone sanny i kuligi sprzed wojny, pochodnie, futra, i uciekające po bokach ośnieżone drzewa! Czasem miała wrażenie, że jej życie – jej prawdziwe życie – rozchwytywanej aktorski, gwizdy filmowej skończyło się i nigdy już nie powróci. Czasem wyobrażała sobie, ze wszystko to, co działo się przez ostatnie lata jest tylko snem, z którego wkrótce się obudzi. Ale wojna się skończyła, wróciły z matką do Warszawy, wolnej Warszawy, a sen jakby trwał. Jadwiga próbowała odnawiać stare kontakty, kinematografia polska podobno podnosiła się z wojennej pożogi, próbowała odnaleźć się nowej rzeczywistości, ale nie szło jej tak dobrze, jak by chciała. Jerzy wydawał się być szansą, ale czy to wystarczy? Nie miała pomysłu, co dalej. Na razie śpiewała w kawiarniach Witolda Załuskiego, żeby jakoś zabić te puste wieczory. Matka Igi – Helena – dużo lepiej odnajdywała się w rzeczywistości powojennej Warszawy. Ona też planowała wrócić do tego, czym zajmowała się przed wojną, do rewii i kabaretu. Choć raczej nie chciała występować. „To już nie dla mnie, Igusiu” śmiała się. „Mam prawie 50 lat, kto by chciał mnie oglądać?’ Zbierała jednak wokół siebie dawnych znajomych i współpracowników, wyszukiwała młode talenty i próbowała odzyskać budynek teatru na Żoliborzu, zaadaptować go i zacząć wystawiać. Na razie jednak większość tego towarzystwa kręciła się w ich ocalałej z pożogi wojennej połowie kamienicy przy ul. Chłodnej. Oczywiście, nowe władze podzieliły przestrzenne pomieszczenia i dokwaterowały nowych lokatorów, jednak na skutek rozlicznych znajomości pani Heleny (oraz argumentów finansowych) były to głównie osoby z przedwojennych, teatralnych kręgów p. Heleny. Przez chwilę Iga rozważała powrót do domu, ale po namyśle zrezygnowała. Spotkanie u Jerzego przeciągnęło się nieco dłużej niż planowała… Choć w sumie okazało się bardzo udane. Na rozmaitych polach.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
01-12-2019, 21:08 | #7 |
Reputacja: 1 | 3 Grudnia 1950 r., godz. 18:00 Ostatnio edytowane przez Aiko : 12-05-2020 o 19:27. |
15-12-2019, 16:16 | #8 |
Reputacja: 1 | Dzień w szpitalu przebiegał normalnie. Feliks zabrał się za swoje obowiązki jak co dzień. Kubiak pracował dziś na innej zmianie, więc rozmowa na temat dziwnych zgonów będzie musiała poczekać. Lekarz wysłuchał sprawozdań pielęgniarki i udał się do pacjentów. Postanowił lepiej przyjrzeć się pacjentowi spod czwórki i wypytać o to, co pamięta, czemu był nieprzytomny i gdzie nabawił się swoich odmrożeń. Myśli lekarza krążyły także wokół zbliżających się Świąt oraz związanymi z nimi przygotowaniami. Feliks miał także w planach wypożyczenie książki, o której dowiedział się podczas obecnie czytanej lektury. Być może po pracy uda mu się zajść do biblioteki i zapytać o „Hipotezy na temat ludzkiego ciała”. Lekarz nigdy wcześniej nie słyszał o tej pozycji i był nią niezwykle zaintrygowany. |
15-12-2019, 19:36 | #9 |
Reputacja: 1 | Śnieg chrzęścił pod butami profesora, gdy szedł wolno Nowym Światem w kierunku ulicy Kopernika. Palce stóp miał zmrożone na kość. Cienka podeszwa w jego zamszowych wiedenkach, nie dawała żadnej praktycznej ochrony przed chłodem bijącym od ziemi pokrytej grubą warstwą śniegu i lodu. Na szczęście Kameralna już majaczyła za rogiem, a tam na pewno zziębnięty profesor Jasiński się rozgrzeje. Jasiński w tej chwili potrzebował nie tylko ciepła, ale też zapomnienia. W ciągu ostatnich miesięcy ulgę i zapomnienie dawało mu tylko jedna rzecz. - Setka i śledź - zaordynował Anatol, gdy w końcu usiadł przy stoliku w swej ulubionej Kameralnej. Myśli kłębiły mu się w głowie, gdy wychylał zamówioną kolejkę. - Czego ten ruski łachudra ode mnie chce. - zastanawiał się Jasiński. Poranna rozmowa Lebiedewem przebiegła w dość chłodnej i napiętej atmosferze. Ubek przeszedł, aby poznać opinię Anatola na temat getta. Cała sytuacja przypominała kiepski żart. Jasińskiemu nie było jednak w żadnym razie do śmiechu. Okazało się bowiem, że sprawa getta jest dość poważna. Wszystko wskazywało na to, że ubecja czegoś szukała i żeby to znaleźć zaprzęgła do tego naukowców z różnych dziedzin. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że nikt nie wiedział czemu prowadzone badania mają służyć. W rozmowie z porucznikiem Lebiedewem, Jasiński postawił sprawę na ostrzu noża. Albo zostanie mu przedstawiony harmonogram i cel badań, albo on nie bierze w nich żadnego udziału. Jasiński traktował każdą pracę poważnie i nie mógł pozwolić sobie na tego typu traktowanie, jakie prezentował względem jego osoby ubek. - Być może tam u was w Moskwie tego typu obyczaje są normą, ale tu jest Polska. - Tak jest - krzyknął siedzący obok mężczyzna w szarym palcie - Niech żyje Polska. Ostatnią cześć swoich przemyśleń ku swemu zaskoczeniu, Anatol musiał wypowiedzieć na głos. Stąd też taka reakcja sąsiada. Profesor trzeźwiejszym okiem spojrzał na stojące przed nim szklanki. Ku swemu przerażeniu, naliczył ich aż osiem. - No to na mnie już pora - mruknął sam do siebie. Nazajutrz rano, już z trzeźwą głową profesor Jasiński postanowił podrążyć temat. W gazetach i w radio nie było choćby najmniejszej wzmianki na temat badań na terenie getta. Wystarczyło jednak popytać odpowiednich osób, aby dowiedzieć się, że jest to akcja zakrojona na szeroką skalę. Naukowcy, studenci, robotnicy i milicja. Każda z grup miała swoje zadania i co dziwne, byli dobierani wedle jakiegoś tajnego klucza. Sprawa niewątpliwie wydawała się ciekawa i zapewne, gdyby nie okoliczności, to profesor Jasiński z chęcią zaangażowałby się w jej badanie. Jednak do momentu otrzymania konkretnych informacji i zdań, nie zamierzał więcej dopytywać o tę sprawę.
__________________ >>> Wstań i walcz z Koronasocjalizmem <<< Nie wierzę w ani jedno hasło na ich barykadach Illuminati! You're never take control! You can take my heartbeat, but you can't break my soul! |
16-12-2019, 12:30 | #10 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Leopold Kula - szczupły blondyn Gdy Leo otworzył oczy prawie od razu jęknął i przyłożył dłoń do swojej twarzy. O rany… Ale musieli dać wczoraj w palnik. ~ Albo ja już nie mam takiej głowy jak kiedyś. ~ zaśmiał się w duchu sam do siebie. Chociaż wolał to zwalić na zimową podróż przez większość dnia. Bo sam obiad wczoraj to go Korek ugościł po królewsku. I dzisiaj chyba też. Sądząc po zapachach i odgłosach. Bo ale do tego musiał wstać i się pozbierać. Myśli też. Położył sobie dłoń na czole i zaczął sufitować analizując swoje wspomnienia z dnia wczorajszego. No tak. Było miło. Tak rodzinnie. Jak w domu. Jak w domu przed wojną. W całkiem innym życiu całkiem innym świecie. Dlatego tak go ta rodzinna atmosfera chwyciła za serce. I gardło. Obaj Załuscy byli tak bardzo swojscy. I mieli wspólne wspomnienia! Z harcerstwa, ze szkoły, z podwórka… z życia i świata jakich już nie było. Byli jak mamuty czy inne prehistoryczne stworzenia. Teraz był inny świat, inny porządek, inni ludzie. Nawet podwórka i szkoły były inne. Wojsko jak Kula dam sprawdził też. Nawet harcerstwo. Widział czasem na ulicach tych małych smyków w mundurach, czerwonych chustach i pełnych zapału. Czy on i Korek też tacy byli? Nie. Chyba nie. Byli inni. Tamci harcerze to nie ci co byli teraz. Tamci w większości pewnie wyginęli na wojnie. A teraz… Teraz wszystko było inne. Czuł się taki… Rozkompletowany. Jak z innego świata. Nie na miejscu. Jak miał sobie znaleźć miejsce w tym świecie skoro nigdzie nie pasował? Aż do teraz. Do wczorajszego wieczoru. Wreszcie natrafił na kogoś takiego jak on sam. Kto mówił takim samym językiem i miał takie same doświadczenia i wspomnienia. No dobra. Nie takie same. Ale na tyle podobne, że czuło się bratnia duszę. Zwłaszcza z Korkiem. Pierwszy rówieśnik sprzed wojny jakiego udało mu się odnaleźć. ~ A może innym też się udało? ~ po ciemno blond głowie kołatała się ta skromna nadzieja. To mu przypomniało o tym akowcu na Ujazdowskich o jakim mu wspomniał kumpel. No ale najpierw śniadanie. No i praca. Ta robota w barze co mówił pan Witold wydawała się w sam raz na początek. Dlatego nawet z werwą podniósł się z sofy. No i nie chciał zostawiać kolegi samego. - Cześć Korek. - przywitał się wesoło wchodząc do kuchni. - Rany, prawdziwe jajka, prawdziwa kawa? Ale luksusy. - naprawdę był zdziwiony. Może te plotki, że w stolicy tak źle jednak były przesadzone? Załuscy gościli go po królewsku. Skąd oni to wszystko mają? Na ale na razie zepchnął te pytania w niebyt a sam zasiadł do śniadania. I kawy! Prawdziwej kawy! - Hej a pamiętasz jak byliśmy gówniarzami i zarzekałem się, że czegoś tak gorzkiego na pewno nie będę nigdy pił? - zaśmiał się wesoło unosząc kubek z kawą do góry w tym toaście na poranek i do szczeniackich wspomnień. Rany… Żeby znów można było tam wrócić i mieć tylko takie wspomnienia. I żadnych cholernych wojen! - Młodzi i głupi byliśmy. - Roześmiał się Korek i sam napił się nieco kawy. Napój był nieco cierpki, daleko było mu pewnie do tych sprzed wojny, ale… był. - To jakie plany na dziś? Ja muszę podskoczyć na drugą stronę i załatwić kilka dostaw dla ojca. - Plany na dziś… Ale mi Korek strategiczne pytania z rana zadajesz… - no tak, plany na dziś. Trzeba było się ruszyć i pozałatwiać parę spraw. No ale skoro do lokalu pana Witolda zasuwać z samego rana nie musiał a Lucek jechał na drugi brzeg Wisły to właściwie plan sam mu się ułożył i to całkiem szybko. - To mówisz, jedziesz na drugi brzeg? Dobra, to przejadę się z tobą. Podjadę do tego szpitala ujazdowskiego. A potem zobaczę, może wrócę tutaj albo do tej kawiarni co twój ojciec mówił. - upił kolejny łyk czarnego i trochę cierpkiego płynu który tak przyjemnie dopełniał i rozgrzewał od środka. - Aha, Korek. A masz pożyczyć jakieś ubrania? Bo ja to zobacz, trudno coś bez munduru żeby było. - klepnął się w pierś w podkoszulek jaki miał na sobie. Jak tak siedział w podkoszulku i kalesonach no to nawet nie wyglądał na żołnierza. Ale tak aby wyjść na ulicę czy gdzieś “do ludzi” no to jednak niewiele miał opcji jeśli nie chciał chodzić w mundurze. A jakoś niezbyt chciał. Przyjaciel odchylił się od stołu i zerknął na Kulę z boku. - Mamy chyba podobny rozmiar to coś się znajdzie. Spodnie mogą być krótkawe… no ale to wciśniesz i tak w buty. - Lucjan wstał od stołu. - Tylko jak chcesz jechać to musimy się ruszać. Transport powinien być niebawem. - Dobra! - Leo wstał od stołu i ruszył do łazienki aby się przygotować do wyjścia na miasto. W tym akurat wojsko mu dało niezłą szkołę więc liczył na to, że zdąży zanim ten transport po nich przyjedzie. I zastanawiał się co to będzie bo jakoś tak brzmiało jakby to nie był standardowy autobus komunikacji miejskiej. Okazało się, że znów czekały na nich sanie, zaprzęgnięte w dwa konie. Na ten czas puste. W trasie Korek wyjaśnił że jedzie po towar. Wyrzucili go na zrujnowanym placu Trzech Krzyży. - Pójdziesz alejami i dotrzesz do celu. Kojarzysz zamek Ujazdowski? - Lucjan puknął się w czoło. - Toż ty stąd… wewnątrz zrobili podczas wojny szpital i tak się ostało póki nie ma gdzie go przenieść. - Jasne, teraz już trafię. Dzięki za podwózkę i ubranie. Serwus Korek! - Kula wysiadł na skrzypiący śnieg ale odwrócił się jeszcze by machnąć do kumpla na pożegnanie. Potem odwrócił się i ruszył zrujnowanymi ulicami. Nawet śnieg nie był w stanie tak całkowicie przykryć tych porąbanych bombami i zczerniałymi od sadzy ruin. Smętny widok. Już tu kiedyś był. Też w zimie. Na początku 45-go, zaraz po wyzwoleniu i wypędzeniu Szwabów z miasta. Aż tak dużo się nie zmieniło od tego czasu. Chociaż nie. Zmieniło. Może nie same ruiny ale ludzie. Teraz widział ludzi. W cywilnych ubraniach. Jakieś stragany, jakieś furmanki, sanie a nie jak wtedy. Bezludne ruiny a z ludzi jak już to żołnierze zwycięskiej albo sojuszniczej, bratniej armii. No a jak są ludzie i to Polacy, to w końcu odbudują to miasto i posprzątają ten bałagan. Tylko nie dziś czy jutro. Ale Leopold, rodowity warszawiak, wierzył, że tak się w końcu stanie. A na razie przedzierał się przez ten mróz i skrzypiący śnieg. No tak. Głosy. Dźwięki. To też się zmieniło. Pięć lat temu panowała tu prawie głucha cisza. Bo odgłosy wydawane przez maszerujące armie jakoś nie pasowały do cywilnej metropolii. Wtedy wydawały mu się nie na miejscu. Zwyczajowy rytm miasta zdawał się zapaść w zimowy letarg. Na parę lat. Gdy zabrakło tkanki ludzkiej, tego żywego krwiobiegu, który nadawał puls każdemu miejscu. Ale teraz, wraz z tymi ludźmi, z ich głosami znów zaczynał czuć ten puls miasta. I to jakoś na przekór wszystkiemu, temu śniegowi, zimie, mrozowi, ruinom, jakoś go cieszyło i rozgrzewało od środka. Z wojskowego ekwipunku zatrzymał sobie tylko buty, czapkę i rękawice bo tego akurat Korek na stanie nie miał. A przynajmniej Kuli te wojskowe elementy ekwipunku wydały się odpowiedniejsze na takie zimowe wycieczki. Nie licząc potwornego mrozu można było powiedzieć, że jest nawet sielsko. Przez całą trasę alejami mijali go ludzie, opatuleni w płaszcze z butami obwiązanymi kawałkami szmat. W witrynach dostrzec można było pierwsze oznaki świąt. Pojedyncze bombki, gałązki iglaste. Gdyby nie pustki w sklepach nieco nawet przypominałoby to czasy przedwojenne. Zamek Ujazdowski dostrzegł już z oddali. Na jego wieżyczkach znajdowały się teraz rusztowania. Przez chwilę nabrał obaw czy na pewno zmierza w dobrym kierunku. Bo jeśli zamek był w remoncie… to gdzie był szpital? Wystarczyło jednak tylko przejść przez bramę i zagłębić się pomiędzy drzewa by dostrzec, że oficyny przetrwały. Przed jedną z nich dostrzegł nawet dwóch mężczyzn, którym spod płaszczy wystawały białe kitle. No to chyba jednak udało mu się wśród tych ruin odnaleźć właściwy budynek. Nawet natrafił na lekarzy który chyba wyszli na przerwę na szluga albo coś w ten deseń. Leopold skinął im głową mijając ich po czym otrzepał buty ze śniegu i z ulgą wszedł do środka. Przyjemniej było schronić się chociaż od tego mrozu na zewnątrz. Rozejrzał się zastanawiając się jak podejść do sprawy. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nie zapytał Korka na jakim oddziale leży Zajączek. A tak podejść do recepcji i pytać o jakiegoś zająca wydało mu się jakieś strasznie dziecinne i nie na miejscu. No ale Korek mówił, że to działało jak jakieś hasło - klucz więc… Ruszył do recepcji i uśmiechnął się do pielęgniarki po drugiej stronie biurka. - Dzień dobry. Ja przyszedłem w odwiedziny do kolegi. Tylko nie wiem gdzie leży. Ale wołaliśmy go Zajączek. - odezwał się stawiając na prostolinijność. A właściwie to nadal nie miał pojęcia jak to ugryźć. Postanowił zacząć cokolwiek i dalej najwyżej improwizować już na bieżąco. Kobieta przez chwilę przyglądała mu się zszokowana. - A nie wie Pan nic więcej? - Spytała nieco niepewnie, rozglądając się po, jak na złość, pustym przedsionku. - No niezbyt. Wie pani, to z wojny kolega. Wie pani jak to było na wojnie z tymi znajomościami. A ja dopiero do miasta wróciłem i spotkałem kolegę co mi właśnie powiedział, że nasz Zajączek właśnie tutaj leży. Podobno straszny zgrywus się z niego zrobił. To przyleciałem go odwiedzić. - Kula rozłożył ramiona w geście bezradności. Musiał przyznać, że trochę się sfrajerzył z tym, że nie zapytał Korka chociaż o imię. Uwierzył w te jego opowieści, że na jedno słowo wszyscy w szpitalu bezbłędnie wskażą mu drogę do właściwego człowieka. No a tu klops. Albo tak nie było albo trafił na jakąś nową w branży. A sytuacja zaczęła wyglądać właśnie tak jak początkowo podejrzewał. - Zaraz… - Kobieta rozejrzała się bezradnie. Nagle do pomieszczenia wróciło dwóch lekarzy, których minął na zewnątrz. - Przepraszam Panów. Pielęgniarka podniosła się z za biurka i podeszła szybkim krokiem do lekarzy. Kula słyszał jak szeptem wypytuje obu mężczyzn, którzy na chwilę zerkają w jego stronę. Jeden z nich roześmiał się i we trójkę podeszli do Leopolda. - Słyszałem, że szuka Pan naszego specyficznego pacjenta. - Poluzował szalik odsłaniając kilkudniowy zarost. - Proszę się wypisać w zeszycie. Właśnie wracałem na oddział. Pielęgniarka szybko wróciła do biurka i wydobyła sporej wielkości zeszyt z wyrysowanymi liniami. Szybko zapisała godzinę i podsunęła brulion Kuli.* Cóż było robić? Leopold myślał gorączkowoi na szybko gdy wraz z pielęgniarką wrócił do recepcji i sięgnął po pióro aby wpisać się w ów zeszyt. Na wszelki wypadek jednak wpisał nie do końca swoje nazwisko. "L.Puia". Tak postarał się pisać żeby te "P" było podobne do "K" a "i" do "l". Na wypadek gdyby go jednak ktoś legitymował a jednak swoich prawdziwych personaliów wolał nie podawać. A w razie czego mógł jeszcze się probować zasłonić pośpiechem i niewyraźnym pismem. Oddał kobiecie brulion i pióro a sam odwrócił się z łagodnym uśmiechem w stronę czekającego lekarza. Miał nadzieję, że zaprowadzi go do Zajączka i jakoś się to ułoży wszystko.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |