- Będzie najlepiej, jeśli od razu przejdziemy do rzeczy - stwierdził gospodarz. - Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie, nazywam się Archer Thompson i służyłem w brytyjskiej armii. To ja was tutaj sprowadziłem, choć nie bez pomocy z zewnątrz. Moimi oczami po drugiej stronie, że się tak wyrażę, jest człowiek, który zginął w tych murach, choć jego jaźń z jakiegoś powodu nadal jest żywa. To dzięki niemu wiem większość rzeczy, o których teraz porozmawiamy - major spojrzał na każdego po kolei, oceniając potencjalne reakcje. Skojarzenie postaci z obrazem w muzeum było dla Huwa oczywiste. Nie przerwał jednak wojskowemu i pozwolił mu kontynuować. - To jakis eksperyment wojskowy? - wypaliła Robin, której nastrój tajemniczości zaczynał już powoli ciążyć. Archer zmarszczył się, co w świetle polegających świec nadało mu aparycję zgryźliwego satyra. - To byłoby prostsze, ale nie. Człowiek o którym mówię prawdopodobnie nazywał się Roderick Wells. Prawdopodobnie, ponieważ nigdy nie zdradził mi swojego imienia. Choć bardzo nam pomógł, to jest bardzo ostrożny, jeśli chodzi o swoją osobę. - Jak się z nim kontaktujecie? - wtrącił dotychczas milczący Owen. Thompson zmrużył oczy i przez chwilę milczał. W pomieszczeniu słychać było tylko jego miarowe bębnienie palcami o deski heblowanego blatu. - Tak jak zapewne się domyśliliście. Przez sen. To on wskazał mi gdzie i jak szukać zagubionych w korytarzu. Facet posiada na ten temat ogromną wiedzę. Twierdzi, że sam potrafi sięgać do umysłów innych ludzi, nawet jeśli o tym nie wiedzą. Śniący człowiek jest dla niego jak otwarta księga. Niestety, także dla innych bytów, co już dobrze wiecie. - Spotkałem go - potwierdził Lwyd, - w śnie. Major niby to się uśmiechnął, choć jego twarz pozostała ściągnięta. - To dobry początek. Ostatnio stał się bardzo czujny. Nie każdemu się objawia. - Dlaczego wybór padł na ciebie? - postanowił z kolei drążyć Gryffith. - Z pewnością moja przeszłość miała tu znaczenie - tym razem mężczyzna odpowiedział mu natychmiast. - Do operacji potrzebowałem sporego zaplecza technicznego. Ot, weźmy obecnego tu pana Eliasza. Wiedziałem gdzie pracuje i skąd pochodzi, powiedział mi to sam Roderick, ale wciąż potrzebowałem odpowiedniej technologii, aby człowieka namierzyć. - Szpiegowałeś nas wojskowym sprzętem? - policjant słyszalnie zgrzytnął zębami. - W pewnym sensie tak. Mógłbym opowiadać wam jak użyłem swoich kontaktów z przeszłości i krok po kroku sprowadzałem radiostacje, komputery i nadajniki do tej dziury. Jak wynajdowałem kolejnych ludzi i kierowałem ich tutaj. - A więc ten bunkier w górach, to część twojego planu - detektyw podrapał się po czole. Kolejne części układanki zaczynały do siebie pasować. - Niestety, nie byliśmy dość ostrożni. Zaczęliśmy sprowadzać zbyt wielu ludzi naraz. W końcu zostaliśmy namierzeni i straciliśmy niemal wszystko. Baza stoi tam do dziś, ale jako pułapka na innych. Cóż, sami widzicie - kontynuował major, - świat trochę zapomniał o tym miejscu, więc utrzymanie wszystkiego w tajemnicy, przynajmniej do czasu, nie było znowu takie trudne. Ale chyba co innego chcecie usłyszeć. Wbrew pozorom nie to stanowi meritum. Za pomocą swojej techniki lub przez starych znajomych jedynie nawiązywałem z wami kontakt. Gdzie was szukać i wszystko inne mówił mi Roderick. To on może pomóc rozwiązać nasz, hm, wspólny problem. - Czyli to ty nas tutaj sprowadziłeś - powtórzył Huw, już bez wyrzutów, bo zaczynał rozumieć powody. Desperację człowieka, który zorganizował to wszystko by walczyć w miarę posiadanych zasobów z bytem żerującym na umysłach. - Jaki masz plan? Działać trzeba szybko, bo ludzie Pieńka coś planują. Dodam tylko, że on sam jest w naszych rękach. Thompson nagle się ożywił. Na kilka chwil liczne zmarszczki gdzieś zniknęły, a w przenikliwym spojrzeniu zatańczyły ogniki. - Świetnie, to może być nasza karta przetargowa. Gdzie teraz jest? - W bezpiecznym miejscu - wszedł w słowo Owen. - U zaufanego człowieka. - Pomyślimy jak to rozegrać. Przyznam, że chyba was nie doceniałem. Dorwać samego Andersona… to niełatwa rzecz, a swoje w życiu widziałem. Ale, ty Huwie, pytałeś mnie o plan. Mówiąc krótko: wszystkie cuda, które ostatnio mają miejsce w okolicy są spowodowane zacieraniem się jawy i snu. Gdzieś to wszystko musi mieć swoje źródło. Najkrócej mówiąc, ciągle szukamy tego miejsca. To prawdopodobnie gdzieś na górze Brenin, ale wciąż nie znamy dokładnej lokalizacji. - Czemu to robisz? - chciała wiedzieć Robin. - Angażujesz czas, tak wielkie siły i środki.. w jakim celu? Jaką masz z tego korzyść? Major zrobił dłuższą przerwę, znów zapanowała cisza. Zwlekał z odpowiedzią - jak mogła domyślać się Robin. Nawet tak szorstki mężczyzna miał swoje obawy. - Prawda jest taka, że początkowo chciałem ratować samego siebie. Widzicie… - gospodarz nadal szukał odpowiednich słów - brytyjska armia przeprowadzała interwencje w wielu miejscach na świecie. Każda taka akcja zostawia ślad w człowieku. Rzeczy, które widziałem, cóż, wracały do mnie. Na przemian ze snem o korytarzu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jedno i drugie jest ze sobą połączone - złowił spojrzenia pozostałych. - Roderick twierdzi, że to, co zsyła wizje tunelu, żyje wewnątrz wspomnianego już Brenin. Nie opuszcza swojej siedziby, ale może wpływać na sny, a pożywką tego czegoś… są traumy, im mocniejsze tym lepiej. Nie wierzyłem w to, tak jak pewnie wy do jakiegoś momentu, ale jednemu nie możecie zaprzeczyć. Wszyscy jak tu siedzimy, przeszliśmy kiedyś przez jakieś parszywe gówno. Robin skrzywiła się, ledwie dostrzegalnie. Nie wiadomo, czy na wspomnienie swoich traum, czy w odpowiedzi na wypowiedź Majora. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - zauważyła miękko. - Czemu sie tym zajmujesz? czemu pisałeś do nas maile? - To był warunek Rodericka, aby mi w ogóle pomógł. On miał robić, że tak powiem, za zwiadowcę w snach, a ja organizować siatkę na żywo. Myślałem, że wariuję, ale co miałem do stracenia? - major rozłożył szeroko ręce. - W każdym razie twierdził, że tylko kolektywnie jesteśmy w stanie powstrzymać koszmary z korytarzem. I tu zbliżamy się powoli do sedna sprawy - pokryta plamami wątrobowymi dłoń skierowała się w kierunku detektywa. - Mówiłeś, że widziałeś się już kiedyś z tym człowiekiem w swoich snach. Wiesz zatem, że rozmowa z nim jest trudna. To osoba z innego wieku, w dodatku od kilkuset lat będąca w stanie zawieszenia. Roderick kazał nam szukać bramy, czyli tego przejścia na Brenin, ale poza tym był dość powściągliwy. Na dodatek od jakiegoś czasu nie mogę nawiązać z nim kontaktu, choć jak sam twierdził, był już bliski dania nam czegoś większego - Thompson odchylił się na siedzisku i westchnął. - Co gorsza czas nam się niebezpiecznie skurczył. Ludzie, których magazyn właśnie się spalił, są wściekli, tego nikomu nie muszę tłumaczyć. Obecnie mamy dwie opcje. Śledzić dalej ich ruchy, być może wykorzystać do tego Pieńka i w ten sposób zlokalizować bramę… to jedna kwestia, która wymaga działania „na żywo”. Druga to odnaleźć samego Rodericka - major znacząco skinął na Addingtona. - Nie jest tak, że na ślepo zaufaliśmy jakiemuś duchowi sprzed lat - wytłumaczył Elijah. - Roderick pokazał nam jak do pewnego stopnia wpływać na sny i bronić się przed siłą korytarza. Sam jestem tego najlepszym przykładem, bo byłem już na krawędzi. Po drodze tutaj widzieliście salę ze śpiącymi ludźmi. Najogólniej mówiąc, wchodzą oni w pewien trans i próbują znaleźć odpowiedzi „od drugiej strony”. - Sami wybierzcie w jakiej roli czujecie się lepiej - znów podjął major. - Każdy u nas ma jakąś rolę, czy tego chce lub nie - stary podkreślił ostatnie słowa tonem, który nie znosił sprzeciwu. Lwyd ściągnął brwi i spochmurniał wyraźnie. Spodziewał się, że przez lata działalności Thompson będzie miał opracowany gotowy scenariusz, z kilkoma wariantami, które po drobnych korektach od razu wcielą w życie. Wyglądało jednak na to, że dalej są na etapie zbierania informacji a jedyne na czym skupiali się przez ten cały czas to skuteczna rekrutacja i ukrywanie się, podczas gdy przeciwnik rósł w siłę. Był rozczarowany i nie próbował tego nawet ukrywać. - Czyli, chcesz powiedzieć, że nie mamy nic? - upewnił się. - Nie wiemy co i gdzie chcą zrobić i nie wiemy jak temu zapobiec? W jednej sekundzie na skroni majora wykwitła niebieska żyła. - Duża część tych ludzi jest na w pół oszalała - powiedział, akcentując każde słowo. - Nie masz pojęcia z czym musieliśmy się tu mierzyć. Domyślam się, że ty zrobiłbyś to lepiej. Chętnie posłucham złotych rad. - Nie zrozum mnie źle - Huw złagodził ton głosu. - W ciągu kilku dni udało nam się zorientować skąd biorą się halucynacje, kto za tym stoi, skąd prowadzone są działania, ujęliśmy przywódcę stojącej za tym grupy i znaleźliśmy waszą siedzibę. Kilka dni więcej i byłoby pozamiatane. Tyle, że teraz nie mamy tych kilku dni. - Westchnął. - Moja irytacja jest jak najbardziej usprawiedliwiona. Po prostu położyłeś akcent w złym miejscu. Ale... - wstał, - nie czas teraz na kłótnie. Ci szaleńcy przygotowują coś wielkiego. Ostatecznego. Jeśli nie zadziałamy w porę to wszyscy skończymy jako pożywka dla tego bytu. Działam w realu. Ktoś jeszcze ze mną? Major jakby lekko się rozchmurzył, ale nic więcej nie dodał. Owen z kolei założył ręce na siebie. - Mam podobnie jak Huw. Majaki i senne wędrówki to zdecydowanie nie moja działka. - Ja lepiej odnajdę się świecie snu - powiedziała Robin. Jej też nie pasowała ta cała intryga, ale co było robić? W końcu dotarła tutaj, żeby pomóc… myślała, że sobie, ale teraz wiedziała, że też innym. To, co potraktowała jako wybawienie, było po prostu jednoczeniem sił do walki. - Już tam byłam… rozumiem zasady, jak mi się wydaje. A raczej brak zasad, który tam obowiązuje. Ale potrafię się skupiać na tyle, aby podążać w raz obranym kierunku. - Zatem ja pomogę naszej nowej koleżance - wtrącił Eliasz. - Chyba mam do tego najlepsze kompetencje - dokończył, zaś Thompson tylko pokiwał głową. Major przez chwilę trawił jakąś myśl, po czym wstał zza stołu i znacząco wskazał na wyjście. - Tyle na razie wystarczy. Odpocznijcie jeszcze trochę, tym bardziej, że nie wszyscy wrócili z ostatniej akcji. Za godzinę spotkamy się w głównej sali. Lwyd skinął głową, podczas gdy Robin też podniosła się z krzesła. Przez chwilę stała, jakby niezdecydowana, a potem podeszła do Siwego. Objęła mężczyznę. - Huw, dziękuję za wszystko. Gdybyśmy się mieli nie spotkać.. cieszę się, że cię poznałam. I uważaj na siebie, ok? - Ehhh - żachnął się, odruchowo odwzajemniając uścisk. - Jeszcze będziemy żartować sobie z tego przy kawie - spróbował zażartować ale zarówno dowcip jak i uśmiech wyszedł sztucznie. - Było mi miło, choć życzyłbym sobie, żeby okoliczności były inne.- Nie lubił takich melancholijnych pożegnań dlatego zaraz zmienił ton głosu. - Nie zapomnij się w tym śnieniu. Do roboty! Skopmy im dupsko i wracajmy do domu! - Jasna sprawa! - Robin też przywołała radosny ton, choć w żaden sposób nie współgrał on z jej nastrojem. - Idziemy. |
|
- Tak – uśmiechnęła się Robin. |
- Jeśli mam być szczery, to nie przekonuje mnie to towarzystwo - przyznał Siwy obserwując tłum nad ramieniem Owena, który tylko przytaknął jego słowom. - Właśnie miałem ci zaproponować dokładnie to samo. Chciałbym jednak przed odejściem zdobyć zioła tej Sparks. Robią dobrą robotę. Lwyd nie tracił czasu i ruszył dowiedzieć się w jaki sposób może pozyskać zioła. Miał szczęście, bowiem w okolicy nadal kręcił się major z przybocznymi. Ten zastrzegł, że dotychczas ściśle racjonowali przydzielanie specyfików, lecz w obliczu ostatnich zdarzeń był gotów pójść na kompromis. Kazał przekazać Huwowi fiolkę z naparem o znajomym już detektywowi zapachu, więc nie było mowy o pomyłce. Archer podkreślił jednocześnie, że należy ostrożnie obchodzić się z wywarem, szczególnie gdy ktoś go przyjmował całkiem niedawno. Organizm miał swoje ograniczenia i zbyt długie pobudzanie mogło przynieść odwrotne skutki. Potem od razu przeszedł do sprawy Pieńka. - Cóż, udowodniliście, że naprawdę potraficie sobie poradzić - skomentował pomysł wyprawy. - Osobiście wątpię, żeby facet puścił farbę. On i reszta to wyjątkowo dobrze zahartowane skurczysyny. Moim priorytetem jest teraz ruszyć za wszelkimi tropami w terenie. Ale nie będę was powstrzymywał - skwitował wreszcie wbrew oczekiwaniom Owena. - Wy dowiedzcie się ile możecie i bądźmy wszyscy w kontakcie. Chyba nie muszę mówić, że tu trzeba użyć już wszelkich środków - ściszył głos. - Dobrze dociśnijcie tego gnoja, to może coś jednak powie. - Twardy jest - przyznał Siwy, - ale spróbować nie zaszkodzi. Wiesz coś, co mogłoby go przekonać? Poza, hmmm… - chrząknął, - konwencjonalnymi metodami? Taki amulet na przykład - pokazał figurkę, - jak działa? - To powinno się automatycznie aktywować podczas próby ingerencji w umysł - powiedział major, patrząc na wskazany mu przedmiot. - Oczywiście to tylko pomoc doraźna, ale jedyna jaką teraz posiadamy. Co do Pieńka, przychodzi mi do głowy jeden pomysł. Ci ludzie naprawdę wierzą w swoją słuszność. Wskazują nas jako ciemiężców i są w stanie uwierzyć, że ktoś to nagle dostrzeże. Ich zaślepienie jest momentami tak ogromne, że możesz przynajmniej udawać swoje wahanie - Thompson delikatnie rozłożył ręce. - Z drugiej strony musiałbyś mieć naprawdę dobry powód świadczący o nagłej zmianie zdania. Pieniek to fanatyk, ale nie idiota. - Dziękuję za radę - Huw wyciągnął dłoń na pożegnanie. - I przepraszam za ostre słowa. Udzielają mi się nerwy. Gdyby udało nam się wydobyć z niego jakieś informacje, jak się z wami skontaktować? - Nie gadajmy już o tym, tylko skupmy na zadaniu - wojskowy machnął ręką. - Z zasięgiem może być różnie. Ktoś z moich ludzi da wam krótkofalówki. Sprzęt ma zasięg około dziesięciu kilometrów, więc możliwe, że będzie musieli kawałek się do nas zbliżyć. Zamierzamy sprawdzać teren koło Brenin, także podjedźcie bliżej samej góry, kiedy będziecie gotowi. - Dziękuję majorze - Siwy zasalutował. W drodze do samochodu Lwyd milczał, gryząc ustnik nieodłącznej fajki. Jak zwykle pozwalała mu się wyciszyć i zebrać myśli. Owen albo pogrążył się w tym czasie we własnych rozważaniach, albo po prostu postanowił uszanować zadumę kolegi po fachu. Gdy jednak opuścili już kręte i niebezpieczne górskie ścieżki i wyszli na ubitą drogę Lwyd przerwał milczenie. - Nie wiem co sądzisz o pomyśle Thompsona i pod czyją opieką zostawiłeś Pieńka ale proponuję zrobić tak... Na tym etapie wyprawy nie było sensu mnożyć alternatywnych rozwiązań, toteż Owen przystał na większość planu Huwa. Jak tylko ich komórki ponownie złapały zasięg, mundurowy chwycił za telefon i wybrał jakiś numer. Nie zechciał jednak dzielić się szczegółami swojej rozmowy: odszedł na bok i kilka razy szeptał coś do słuchawki. Dopiero po kilku dłuższych chwilach wrócił do Lwyda. - Wszystko załatwione, choć łatwo nie było. Facet jest raczej ostrożny, ale wisi mi przysługę. No i musisz pamiętać jeszcze o jednym. Jak u niego będziesz, to nie zadawaj żadnych pytań. W sensie gospodarzowi, nie Pieńkowi. Zrób swoje i zapomnij co tam widziałeś, okay? Powrót w okolice Ynseval był trochę jak przebudzenie z długiego snu. Siwy oraz Gryffith wciąż mieli jednak wrażenie nierealności: po drodze znów kilkakrotnie obserwowali falowanie powietrza oraz fluktuacje barwnej energii. Pokryta nocnym całunem okolica tylko pozornie wyglądała na uśpioną, podczas gdy kolejne anomalie tylko czekały na swoje uwolnienie. Na osiedlu domków jednorodzinnych Gryffith wskazał właściwy budynek Huwowi, który poza lepszym zabezpieczeniem terenu, specjalnie się nie wyróżniał. Policjant wziął ze sobą krótkofalówkę, po czym obydwaj jeszcze raz skalibrowali aplikację, która śledziła wzajemnie telefony dwójki. Dopiero wtedy Owen opuścił samochód. Lwyd ruszył natomiast na podjazd, gdzie z metalicznym odgłosem otworzyła się brama, a zarazem potem wjazd do garażu. Gdy tylko detektyw zaparkował w środku, przegroda zamknęła się za nim, a on sam wysiadł wewnątrz zatęchłego pomieszczenia. Oświetlała go tutaj słaba, mrugająca żarówka, rzucając poblask na dość typowy wystrój podobnych miejsc: wzdłuż pokrytych smarem stołów leżały narzędzia, gdzieś walały się puszki, a w rogu pokrywała kurzem opona. Jedynie zaschnięty, czerwony ślad pod nogami Huwa przypominał, że nie jest w domu zwykłego majsterkowicza. Miejsce to było tak osobliwe, że detektyw z wrodzonej podejrzliwości rozglądał się rejestrując monitoring i ewentualne drogi ucieczki. Krótkie oględziny pozwoliły mu stwierdzić, że na widoku nie ma żadnej kamery. Jednocześnie wśród dziesiątek przyborów łatwo byłoby ukryć jej miniaturową wersję. Jeśli chodziło o wyjście, to mógł podjąć się majstrowania przy urządzeniu uruchamiającym garaż lub użyć drewnianych drzwi prowadzących do reszty domu. Wyglądało na to, że gospodarz postanowił się nie ujawniać. Dość jasno jednak wskazał gościowi właściwy kierunek. W rogu pomieszczenia widniał ciemniejszy kwadrat zdradzający przejście w podłodze. Siwemu wystarczyło zajrzeć do środka, aby zobaczyć, że kryje ono malutką celę oraz związaną na krześle osobę, której właśnie szukał. Zaklął cicho. Schodząc tam, wystawiał się na łaskę i niełaskę właściciela budynku. Skurwysyn… pomyślał Siwy. Nie miał jednak wyjścia. Złapał za metalową drabinkę opartą o ścianę i spuścił ją w głąb celi, by chwilę potem zejść w dół. Pieniek siedział na metalowym krześle, związany w pasie grubym sznurem. Kostki dodatkowo przyklejone taśmą, to samo ręce w nadgardstkach, wywinięte do tyłu za oparcie. W ustach wepchnięta brudna szmata. Lwyd zauważył, jak mężczyzna drgnął, lecz oczy miał cały czas przymknięte. Podszedł do Andersona i wyciągnął knebel z ust. Podsunął sobie stołek i usiadł na przeciwko. - Wtedy, przy samochodzie, chciałem cię zabić - przyznał Huw spokojnym, cichym głosem. - Tylko Owen mnie powstrzymał. - Wierzę ci - Pieniek krzywił się z bólu, ale był dość spokojny. - Potrafię to rozpoznać. Więc…? - zawiesił kolejne zdanie. - Miałem cię za szaleńca - kontynuował, - a sprawę której przewodzisz za bluźnierstwo. Za jedyne rozsądne wyjście uważałem z tym skończyć. Doprawdy nie wiem dlaczego wtedy nie nakarmiłem cię ołowiem, ale... - Zaczerpnął powietrza. - Dotarłem do grupy, która z wami walczy i prawdę mówiąc nie wiem kto z was jest bardziej szalony. Jeśli Pieniek, jak twierdził, rzeczywiście potrafił czytać w myślach, nie powinien zauważyć fałszu w tych słowach, bo i fałszu w nich nie było. Tamten przypatrywał się dłuższą chwilę Huwowi. Jeśli słowa detektywa jakoś na niego wpłynęły, to nie dał po sobie tego poznać. Sprawy nie ułatwiała jego pokryta zmianami skóra, która skutecznie maskowała mimikę mężczyzny. - Nawet ci się specjalnie nie dziwię - powiedział w końcu. - Trafiłeś do obcego miasteczka, gdzie co chwila ktoś zachowuje się jakby miał jakiś sekret. Każdy byłby zdezorientowany. Tak czy siak, kości zostały rzucone i niedługo wszystko samo się rozstrzygnie. - No i właśnie - Hu-w ucieszył się, że Edward podąża jego tokiem myślenia, a nawet go wyprzedza. - Rozstrzygające starcie. W bidulu często ciupaliśmy w gałę. Najważniejsze było, żeby wybrali cię do silniejszego składu. Nikt nie chce przegrywać, nie? Pojmany wzruszył ramionami, lecz nic nie dodał. Teraz dopiero Huw spojrzał w oczy Pieńka. - Będąc w górach i widząc w jak czarnej dupie są ci goście, zdałem sobie sprawę, że być może przyłączyłem się do złej drużyny, i że może nie jest za późno, żeby zmienić skład. - Czyli jawnie przyznajesz, że chcesz się podczepić pod mocniejszych - usłyszał odpowiedź. - To trochę kiepskie tłumaczenie. Do teraz nie bardzo chciałeś słuchać co mam do powiedzenia. - I to był mój błąd - przyznał Siwy. - Jedyne co mogę powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, to że łatwo przychodzi nam odrzucenie nieznanego. Musiałem do tego dojrzeć. Teraz jestem gotowy posłuchać. Pieniek poświęcił Huwowi dłuższe spojrzenie. Oceniał go, Lwyd wyraźnie to czuł - jak rzemieślnik ocenia sztukę materiału. - To nadal szybka zmiana zdania. Nawet jeśli to, co mówisz, jest prawdą, pytanie brzmi co zmienia twój wkład. Być może na taką ofertę niedawno spojrzałbym inaczej. Tyle tylko, że zapewne w tej chwili moi chłopcy jadą skończyć ten bajzel raz a dobrze. I zrobią to z twoją pomocą czy bez niej. - Chyba nie do końca mnie zrozumiałeś - Lwyd uśmiechnął się blado. - Użyłem zwrotu “być może”, więc ciągle się waham nad… hmmm… pozostając przy sportowym słownictwie “transferem”. Jednak nie usłyszałem jeszcze żadnej oferty, więc ciągle nie podjąłem decyzji. Co zaś do tego, czy poradzą sobie bez ciebie… pewnie taaaak - przeciągnął słowo, jakby w rzeczywistości powątpiewał w pewność tego co mówi. - Mogą też natrafić na pewne trudności, no ale sam wiesz pewnie lepiej. Tak, czy inaczej, ty chciałeś mówić, ja chcę posłuchać, mamy trochę czasu, niewiele ale jednak. Nie chciałbyś być z nimi tam na miejscu? Anderson odczekał dłuższą chwilę. Cisza przedłużała się i Huw zaczynał już podejrzewać, że jego propozycja zostanie przemilczania. Siwy miał co prawda naturalny talent do zjednywania sobie ludzi i podczas przesłuchań odhaczył wiele beznadziejnych przypadków. Tu jednak miał do czynienia z sytuacją bez precedensu. Pseudonim Edda okazał się cokolwiek ironiczny, bo równie wiele reakcji szło odczytać z kawałka drewna. Nagle pojmany zatrząsł się spazmatycznie. Kolejny moment później Lwyd zdał sobie sprawę, że w istocie Pieniek śmieje się cicho, choć wbrew pozorom nie było w tym akcie żadnej wesołości. - Ja ci coś dam, a ty mi - podsumował. - Wygląda na to, że i tak nie jestem w pozycji do większych negocjacji. Więc czemu nie, możemy pogadać. Lepsze to, niż gdybyś miał mnie znów oprawić - Pieniek splunął przez zęby. - Do brzegu. Oczekujesz informacji czy konkretnej propozycji? - Chciałbym wiedzieć co mogę zyskać przystając do was? - powiedział wprost. - Prędzej czy później będziesz musiał zasnąć - tym razem odpowiedź była szybsza. - Obydwaj dobrze wiemy, gdzie wtedy trafisz. Znam sposób jak opuścić tunel raz na zawsze. Normalnie nie pomagamy śniącym, ale gdyby ktoś okazał się dostatecznie cenny… wtedy można zrobić wyjątek. Huw przymknął oczy. Zaczynała go irytować ta cała rozmowa i mężczyzna, który mimo że znajdował się w położeniu nie do pozazdroszczenia, zgrywał pana sytuacji. Miał ochotę sięgnąć po broń i przerobić go na durszlak, i tylko reszta rozsądku walczyła z tą przemożną chęcią. - Masz coś do zaproponowania? - spytał cicho. - O tym mówię. Wiem jak pozbyć się koszmarów o korytarzu. Co potem? Spójrzmy na to realnie. Nie ma czasu na wdrażanie cię w nasze plany. Więc powiedzmy, że kiedy ci pomogę, ty stąd wyjedziesz i każdy pójdzie w swoją stronę. Nie wchodząc nam w drogę, dostatecznie już pomożesz, a ja zapomnę dlaczego w ogóle tutaj trafiłem - Pieniek znacząco otaksował surowe pomieszczenie. Lwyd zignorował ostatni docinek. - Tak po prostu? Pomogę ci i wrócę do dawnego życia bez śnienia? Będę mógł znowu zapijać się na smutno? - Był mimo wszystko rozczarowany. - Bez żadnych supermocy? Bez umiejętności grzebania komuś w głowie i wyciągania sprośnych myśli? Bez nieśmiertelności, superzajebistości, czy co tam dostajecie w nagrodę? Po prostu "dziękuję, spierdalaj i zapomnij, że coś widziałeś"? I to tyle za uratowanie głowy kultu… czegośtam? TYLKO tyle? - Mógłbym strzelać jak z karabinu, czego to nie możemy zaoferować. Ale wątpię, żebyś w to uwierzył, bo nie wyglądasz na głupiego gościa - Pieniek odchylił się na oparciu, na co więzy odpowiedziały skrzypnięciem. - Jestem z tobą szczery, bo traktuję cię poważnie i… nie boję się śmierci. Boję się bólu, jak każdy. Mógłbyś mnie przekopać, przypalić albo wyrwać zęby, więc pewnie w którymś momencie złożyłbym ci ofertę godną króla. Ale i tak wiem, że moje dni są policzone. Dlatego staram się przedstawić sytuację realnie. Na chwilę obecną jestem w stanie usunąć twoje brzemię. Czy będzie jakieś potem? To zależy. Sama inicjacja to dłuższa sprawa, a uzyskanie jakichkolwiek darów tym bardziej - zrogowaciała skóra na twarzy mężczyzny stężała, upodabniając jego facjatę do groteskowej maski. - Jeszcze przed chwilą sądziłem, że przyszedłeś połamać mi kości, a teraz pytasz o współpracę. Masz nade mną przewagę, ale odwdzięcz się z łaski swojej i mnie też traktuj serio. - Gówniana ta oferta. -Huw wstał, wbił ręce w kieszenie. Zrobił krok w stronę Edwarda a potem warknąl na niego przez zaciśnięte zęby. - Skurwysynu, posłuchaj mnie teraz uważnie! - Wyciągnął nagle rękę i trzasnął go niespodziewanie na odlew w twarz. Uderzenie było tak silne, że krzesło przewróciło się razem z przywiązanym do niego mężczyzną. Siwy dopadł do niego i wyszeptał mu wprost do ucha. - To miejsce to mała twierdza. Właściciel nie będzie szczęśliwy jeśli cię wypuszczę. Obserwuje nas i słucha. Wyjdź jak otworzy mi drzwi. - W tym momencie przeciął taśmę krępującą Andersonowi ręce, wyciągniętym wcześniej z kieszeni nożem i wepchnął mu go w dłoń. - Dlatego możesz sobie ją wsadzić głęboko w dupę! - Dodał głośno stawiając krzesło z Pieńkiem do poprzedniej pozycji. Edd syknął cicho i podrzucił do góry głowę. Jego wściekły wzrok przeskakiwał między skołtunionymi włosami, które opadły mu teraz na czoło. - Cholerny idioto, nawet nie wiesz jaki popełniasz błąd - zawarczał, oddzielając każde słowo złowrogimi łypnięciami. Huw odwrócił się i powoli ruszył do wyjścia. Wszedł na górę drabiną, nie wciągając jej za sobą i stanął przed bramą garażową. Trwał tak dłuższą chwilę, gdy wreszcie mechanizm zaskoczył, a przejście powoli otworzyło się przed mężczyzną. Jednocześnie doszedł go delikatny szmer za plecami - prawdopodobnie Pieniek również był gotowy. Huw nie zwlekał i wsiadł do pojazdu, następnie odczekał kolejną chwilę, aby zobaczyć w bocznym lusterku głowę Pieńka wychylającą się znad podłogi. Dotychczas nie zdawał sobie sprawy, na ile stary cap jest osłabiony, a przecież niemało go oprawił, gdy byli na otwartym terenie wraz z Robin i Owenem. Edward Anderson poruszał się mało sprawnie: kuśtykał i lekko zataczał, lecz ostatecznie dotarł do pojazdu. To nadal nie zdawało się alarmować właściciela domu. Lwyd wrzucił więc bieg i powoli opuścił garaż, a następnie wyjechał na spowitą cieniem ulicę. Okolica wyglądała teraz jak wymarła: większość domów miała wygaszone okna, zaś latarnie zdawały się z trudem rozświetlać gęsty mrok. Poświęcił tylko jedno spojrzenie na dom, w którego piwnicy był jeszcze przed chwilą. Gdzieś na piętrze ujrzał delikatny ruch, lecz nic ponad to. Wszystko nastąpiło zatem nadzwyczaj spokojnie. Tak czy inaczej, teatrzyk został odstawiony, a Pieniek zdawał się go kupować. Pojękujący starzec zagłębił się w fotelu i chrząknał jak wieloletni gruźlik, kiedy detektyw przyspieszył i zaczął zmierzać w głąb osiedla. Podczas jazdy zaczął sobie też uświadamiać, że zioła Sparks tracą na mocy. Przed jego oczyma tańczyły delikatne mroczki, a w mięśniach odzywał się ból. Głowa zaczynała mu również ciążyć i choć nie czuł się beznadziejnie, to trudno było ocenić jak długo miał jeszcze tak pociągnąć. Co więcej, nawet gdyby zechciał na tyle zaufać Pieńkowi i oddać mu kierownicę, to taka opcja zakończyłaby się co najmniej stłuczką. Anderson prezentował sobą jeszcze gorszy stan. - Jedźmy do Sionn. Mamy tam kryjówkę, a w niej wszystko, czego potrzebujemy, żeby ci pomóc - Pieniek mówił powoli, jednak w jego słowach czuć było ból wywołany krótką przebieżką. - Chyba nie muszę mówić, że powinniśmy działać dyskretnie. Huw tylko kiwnął głową. Był zbyt słaby by kontynuować konwesację. Miał tylko nadzieję, że Owen śledzi ich pozycję a specyfik Sparks nie pozwala mu śnić. |
Mętlik w głowie Huwa narastał z każdym kolejnym kilometrem. W pewnym momencie, żeby nie zwariować przestał z tym walczyć. Poddał się. Zapomniał o Owenie, behawiorystce, Sionn i całym tym gównie Wiedział tylko, że musi podążać w kierunku, który wskazał mu mężczyzna siedzący obok. Przestał się zastanawiać po co tam jadą i dlaczego musi się trzymać tego człowieka. Nie pamiętał nawet kim jest. Niejasno tylko zdawał sobie sprawę, że to niezwykle ważne by być w jego pobliżu. Uczepił się tej jednej myśli. Dlatego też gdy Pieniek wysiadł z samochodu wpadł w rodzaj paniki. - Szekaj - wybelkotał gdy ten już zatrzasnął drzwi z samochodu. Przez chwilę nerwowo szukał ręką klamki. Zdawało mu się, że ktoś zmienił jej pozycję. W końcu udało mu się otworzyć drzwi i wypadł wprost na asfalt. Panika narastala. - Nie zostfiaj mje - stęknął próbując podążyć w kierunku, w którym jak mu się zdawało zniknął Anderson. |
Robin przytrzymała dłonią włosy i zaciągnęła się gryzącym dymem. |
Świat rozpadał się na kawałki i stawał plątaniną nienazwanych kształtów. W trakcie swojego pobytu w górach Huw kilkakrotnie rozmyślał o naturze szaleństwa. Nic jednak nie mogło go przygotować na podobne doświadczenia. |
Siwy miał zawsze słabą nadzieję, że jeśli nadejdą omamy, to będzie w stanie z nimi walczyć, będzie w stanie oddzielić je od rzeczywistości, postawić jasną granicę między tym co prawdziwe, a tym co zmyślone. Kiedy jednak wizje napłynęły, a Pieniek z Islą został wyparty przez inną nie-rzeczywistość, która wlała mu się do oczu, uszu, nosa i napierała na pory skóry, mężczyzna utonął w niej. Zapomniał całkowicie o tamtym TERAZ. Umysł Lwyda został przenicowany, zszyty na nowo z przeszłości i przyszłości, która przenikała się tworząc przedziwny, patchworkowy obraz. Bidul. Miejsce, które wzbudzało w nim najgorsze odczucia. I W.C. nachylający się nad nim, z napuchniętą, czerwoną facjatą, która zdawała się być bliska eksplozji. – I co? Może zaprzeczysz? Dalej, powiedz coś gnoju. Smród nieświeżego potu był tak obrzydliwie mdlący, że Lwyd skulił się tylko bardziej, starając się odsunąć od oprawcy. Czuł na sobie spojrzenie wielu par oczu. Czy patrzyli na niego z obrzydzeniem? Na dziwnego kumpla z sierocińca, któremu nie wyszło? Bał się spojrzeć w ich twarze. Bał się, że wśród nich zobaczy zawiedzioną twarz przyjaciela. Nie miał siły zaprzeczyć. Nie mógł tego zrobić. William Charles Grace miał rację. Huw przegrał swoje życie. Zrobił dokładnie to, czego się po nim spodziewano. - Tak myślałem - powiedział Tucznik. Zwalista postać uśmiechała się posępnie i okrążała leżącego Huwa jak wygłodniały sęp. Z każdym okrążeniem Grace wyglądał coraz mniej ludzko. Proporcje jego ciała ulegały nieustannym zmianom: a to głowa stawała się zbyt wielka, to znów kończyny wyginały pod dziwnym kątem. Już normalnie fizjonomia Tucznika pozostawiała wiele do życzenia, teraz zaś przywodziła na myśl jakieś okropieństwo z obrazów Bosha. Czas było kończyć to przedstawienie. Wystarczyło przecież tylko zamknąć oczy, aby Huw mógł odnaleźć spokój. Powieki zaczęły mu opadać, choć wiedział, że jeśli teraz je zamknie, już więcej ich nie otworzy. I wtedy ujrzał Paula. Jego przyjaciel stał zaledwie kilka metrów od niego. Miał przejętą twarz, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie potrafił. Zamiast tego nieustępliwie kręcił głową, intensywnie wpatrując się w swojego przyjaciela. Zawiódł Paula. Zawiódł wszystkich, którzy mieli choć trochę wiary w niego. Myślał, że spopieli się ze wstydu pod wzrokiem przyjaciela. Chciał odwrócić się, schować, spłonąć, lecz nie mógł. Wzrok Goodmana trzymał go jak w uścisku. Nie potrafił oderwać spojrzenia od jego zatroskanej twarzy. Zatroskanej - nie karcącej, nie zażenowanej, tylko właśnie zatroskanej. W tej chwili Huw zdał sobie sprawę, że Paul ciągle w niego wierzył. Ciągle był mu oparciem. Nie mógł go teraz zawieść. Nie jego. Obecność i nieme wsparcie przyjaciela dodały mu wiary w siebie. Wyprostował plecy. - Nie - cichy szept wydobył się z jego ust. Odchrząknął. - Nie! - Powtórzył głośniej wstając na nogi. - Nie masz racji. Wyrwałem się z tego kurwidołka mimo, że byłem gnojony i do czegoś doszedłem. Osiągnąłem więcej niż TY, wyżywając się na słabszych od siebie! Zakołysał się w miejscu, ledwo utrzymując równowagę. Wciąż jednak stał o własnych siłach, a to już zdecydowanie było sukcesem. Jego postawa i słowa wyraźnie zdziwiły Tucznika. Grubas cofnął się o krok, lecz nic nie powiedział, jedynie nadął się jeszcze bardziej, przez co przypominał już pękaty balon. W istocie to porównanie nie było w żaden sposób przesadzone. Tłuścioch nabierał karykaturalnych rozmiarów i przywodził na myśl kreskówkową postać. Choć Huwowi nie było bynajmniej do śmiechu, to odniósł wrażenie, że do kompletnej transformacji brakuje tamtemu jeszcze czarnego cylindra i cygara w ustach. - Jak śmiesz?! Ty cholerne zero! - ryknął wreszcie Tucznik, po czym ruszył wprost na Lwyda. Wszystko zwolniło, a Huw przez kilka bardzo długich chwil obserwował szarżę ogromnej masy. W tym momencie zniknęło wszystko inne: sierociniec, dzieciaki, Paul. Był tylko on i dziki pęd Tucznika. - Przetrwa? - usłyszał pytanie, które ktoś niewidoczny rzucił tuż obok niego. - Trudno… zależy… - ledwo wyłapywał słowa drugiej osoby, również ukrytej przed jego wzrokiem. - Robię… mogę… musi… wytrzymać… jeszcze…. inaczej… koniec. Lwyd zignorował głosy, tak jak ignoruje się brzęczenie natrętnych owadów. Czas znów przyspieszył, Tucznik był tuż przed nim i wydawał się wielki jak ciężarówka. Karykaturalnie wielki. Jak ogromna nadmuchana szynka, przewiązana w pasie sznurkiem. Ten widok, zamiast przerazić Huwa, rozśmieszył go. Wyciągnął przed siebie dłoń, w której znalazł się nie wiedzieć skąd długopis i z tą bronią zaszarżował na W.C., chcąc go nadziać na szpic jak szynkę na rożen lub balon na szpilkę. Huw zaczynał rozumieć zasady gry, choć nie był do końca pewien czy przedmiot w jego dłoni pojawił się samoistnie lub pod wpływem jego woli. Najważniejsze było jednak to, że chwilę później długopis przebił pustą w środku błonę, którą okazał się Tucznik. Nastąpiła ogłuszająca eksplozja, która zatrzęsła okolicą i przełamała groteskowy miraż. Znów potrzebował kilku sekund, aby dojść do siebie. Kolejny już raz leżał na ziemi, lecz tym razem czuł boleśnie całe swoje ciało. To z kolei oznaczało, że musiał wrócić do nie mniej ponurej rzeczywistości. Otworzył jedną powiekę. Otoczenie nadal pozostawało odmienione, jednak w promieniu kilku metrów wszystko wyglądało… zaskakująco zwyczajnie. Zupełnie jakby znajdował się wewnątrz bańki chroniącej go przed panoszącym się po miasteczku szaleństwem. Ktoś stał nad nim, chyba dwie osoby. Był oszołomiony jak po uderzeniu obuchem i początkowo nie rozpoznawał dwójki. Jedna postać klęczała nad nim, wykonując dłonią jakieś gesty. Wreszcie rozpoznał w niej sprzedawcę pamiątek, od którego (zdawało się to tak dawno) zakupił figurkę. Druga osoba podeszła krok bliżej: - Jesteś w stanie iść? - to był głos Sparks. - Nie możemy tu zostać. - Co? - usiadł z trudem, nie do końca rozumiejąc gdzie jest i co się stało. - Spokojnie. Widzę, że wiele przeszedłeś - powiedział ten, którego Huw zapamiętał jako stetryczałego dziadka. - Pieniek... - Przypomniał sobie niejasno Lwyd. - Muszę do niego... z nim być. On mnie zaprowadzi... - Nie mógł pozbierać myśli ale pamiętał, że to było ważne. - To ważne! Sparks pokiwała głową. - Też go wyglądaliśmy. Wytłumaczymy ci wszystko z Emyrem po drodze. No może nie wszystko, ale ile się da. Siwy wstał i z trudem zrobił kilka kroków. Stary mężczyzna, który zwał się Emyrem, znów przebierał palcami i mamrotał inkantacje. W jego dłoniach Huw ujrzał figurkę podobną do tej, którą sam u niego zakupił. Enigmatyczna tarcza wciąż osłaniała całą trójkę. - Gdzie ostatni raz widziałeś Pieńka? - spytała Sparks - Tutaj - odparł niepewnie. - Wszedł do szkoły. - Był jeszcze z kimś? - drążyła. - Isla… - przypomnial sobie jak przez mgłę strzęp rozmowy. - Chyba… Nie bardzo kojarzyłem, przepraszam. Sparks pokręciła głową. - Tak się obawiałam, że Isla bierze w tym udział. Echa koszmaru z Tucznikiem wciąż rozbrzmiewały w głowie detektywa. Czuł się jednak już nieco lepiej. - Postaram się mówić możliwie prosto - powiedział Emyr, który nie przypominał już głuchawego dziadunia. - Podejrzewaliśmy, że Pieniek ustawił w mieście totemy. To one wzmacniają cały ten rozgardiasz. Nie wiedzieliśmy tylko gdzie są ukryte - tu spojrzał na szkołę. - Isla to moja siostra - weszła mu w słowo Sparks, gdy zmierzali do wejścia placówki. - Może próbować nas powstrzymać. - Brenin - Huw odzyskiwał zdolność trzeźwego myślenia, - Major i jego śniący chcą dotrzeć do Brenin. Pieniek miał mnie tam zaprowadzić. Ma dojść do ostatecznego starcia. Musimy odnaleźć Pieńka i pokrzyżować im plany nim będzie za późno! - Masz pełną rację - kiwnął głową Emyr. - Czas to wreszcie skończyć, a Pieniek nam w tym pomoże. Masz nadal to, co ci sprzedałem? - dopytał, gdy byli już pod drzwiami. Lwyd potwierdził skinieniem głowy, poklepując się po kieszeni płaszcza. - Jak zapewne się domyśliłeś, to rodzaj amuletu. Miej go cały czas przy sobie. Każda z moich „pamiątek” chroni swojego właściciela. Oni mają swoje sztuczki, a my swoje. Tymczasem Sparks bez słowa pociągnęła za klamkę. Wejście do szkoły było zamknięte, a z samego jej wnętrza nie dochodziły żadne dźwięki. Detektyw rozejrzał się za innym wejściem. Podczas szybkiego zwiadu, dostrzegł sfatygowane okno. Jego zawiasy i okucia miały najlepsze lata już dawno za sobą. Wejście tą drogą mogło wymagać trochę siły, ale na oko było wykonalne. - Mogę przestrzelić zamek ale to narobi hałasu - stwierdził głośno, - albo możemy użyć tej drogi - wskazał na okno. Sparks zmrużyła oczy, jakby oceniała ich szanse. - Im dłużej nas nie zauważą, tym lepiej - skwitowała. Huw przytaknął i nie czekając dłużej zaczął mocować się z ramą okienną, próbując jednocześnie nie narobić za dużo hałasu. Trwało to dłuższą chwilę, ale nie sprawiło mu większych trudności. Szkoła potrzebowała remontu, co akurat w tej chwili okazało się korzystne. Huw siłą sforsował połówkę okna i już za chwilę był w środku. Narobił przy tym trochę rumoru, ale nikt na razie nie wyszedł mu na spotkanie. Otaczał go jedynie pogrążony w ciszy i ciemności hall. Gdzieś dalej stale przemieszczały się fale energii zmieniającej proporcje otoczenia. Rozejrzał się wokół siebie, lecz nie ujrzał nic alarmującego. Podszedł do drzwi, uchylił i wyjrzał ostrożnie na korytarz, po czym wrócił się do okna po resztę towarzystwa. Emyr i Sparks byli od niego starsi, więc potrzebowali trochę więcej czasu, aby wejść do środka. Kiedy sprzedawca pamiątek przeprawiał się przez framugę, musiał na chwilę zaprzestać swoich inkantacji. Wtedy też kolorowa otoczka szybko otoczyła całą trójkę. Emyr zaraz jednak wznowił swoje wysiłki, ponownie tworząc ochronną kopułę. Lwyd rozumiał doskonale, że czas gra na ich niekorzyść. Nie czekając dłużej wyciągnął broń z kabury i sprawdziwszy, że nikogo nie ma na za drzwiami, wyszedł na korytarz, rozglądając się wokół i nasłuchując. Pozostali dołączyli do niego i już za chwilę czujnie wędrowali pustą szkołą, omijając rzędy metalowych szafek oraz gablot z dyplomami. Uzbrojony Lwyd jako pierwszy, a specjalnie uzdolniona dwójka tuż za nim. Kilka kamer przy suficie mrugających zieloną diodą tylko ponaglało Huwa do działania. Poruszał się szybkim marszem wzdłuż pozamykanych drzwi, starając się zlokalizować sekretariat, lub dyżurkę, w którym mogło być centrum monitoringu. Istniała niewielka szansa, że ludzie Pieńka byli zajęci czymś innym i nie zawracali sobie w tej chwili głowy monitorami. Chciał w to wierzyć. W każdym bądź razie dotarcie do centrum monitoringu mogło im pomóc w szybkim zdobyciu informacji na temat rozmieszczenia ludzi w budynku. Sparks szybko odgadła plany detektywa. Złapała go za rękaw i wskazała przeciwległe skrzydło budynku. - Odwiedzałam tu Islę, kiedy jeszcze umiała myśleć za siebie - powiedziała półszeptem. - Wiem gdzie powinna być dyżurka. Chwilę potem trójka zmierzyła do celu. Po drodze Lwyd dostrzegał za oknami jak obraz miasta dosłownie rozpada się na części. Mimo ochronnej aury on również czuł się, jakby miał lada chwila doznać spektakularnej anihilacji. Skręcili kolejny raz i weszli wreszcie do niewielkiego gabinetu z mahoniowym biurkiem i kilkoma regałami. Sparks uchyliła drzwi po prawej stronie, po czym wszyscy znaleźli się w pomieszczeniu, które wypełniały ekrany oraz obrotowe krzesło. Elektronika kompletnie zwariowała. Obrazy na monitorach śnieżyły się lub załamywały. Większość monitorów przedstawiała zniekształcone korytarze szkoły. Jedna rzecz zwróciła jednakże uwagę Lwyda. Był to widok na pokryte kurzem pomieszczenie pełne rur i kotłów. Pomiędzy nimi rozstawiono coś, co przypominało misterną budowę z dziesiątek kości. W pomieszczeniu ktoś się kręcił, ale obraz był bardzo nieczytelny. - Mam nadzieję, że Owen zdążył mnie namierzyć i zrobi z tego użytek - Siwy burknął do siebie, wyrywając wtyczki z gniazdek. Monitory zgasły. - Są chyba w kotłowni. - Dodał głośno, po czym zwrócił się wprost do staruszki. - Wiesz gdzie to? I w ogóle... macie pojęcie jak ich zatrzymać? Dość osobliwa była z nich grupa uderzeniowa. Kulejący, emerytowany policjant i dwójka stetryczałych pryków. Uśmiechnął się mimowolnie. Cyrk na kółkach. Sparks namyślała się tylko chwilę. - Ze znalezieniem kotłowni nie powinno być problemów. A co dalej? Widzisz, totemy mają dwa zadania. Powodują wokół siebie chaos, ale i służą też jako przejścia do im podobnych. Coś jak stacje kolejowe. Gdziekolwiek Pieniek zamierza się udać… - na chwilę zrobiła pauzę i dodała: - to może warto mu na to pozwolić, pójść się za nim i wtedy go powstrzymać. Emyr wszedł między dwójkę i teraz on podjął rozmowę: - Mógłbym zniszczyć te diabelstwo tuż potem - wskazał na jedną ze swoich figurek, którą najwyraźniej zamierzał to zrobić. - To powinno choć na trochę powstrzymać pieprznik w okolicy. Co do ciebie - spojrzał na Huwa - sam zdecyduj w czym czujesz się pewniej. Siwy pomyślał od razu, że nic nie jest tutaj proste. Za krótko w tym siedział, żeby rozumieć. Może nie należało się upierać, że wszystko musiał zrozumieć, wystarczyło, żeby wiedział CO ma do cholery zrobić? Westchnął cicho. - Jak dobrze rozumiem, naszym celem nie jest wyeliminowanie Pieńka, lecz zatrzymanie jakiegoś procesu? - spytał. - Co musimy zrobić żeby to powstrzymać? - Usadzenie Pieńka byłoby dobre - powiedział Emyr. - To najważniejszy z grupy. - Tylko zawsze jest jakieś „ale” - uzupełniła Sparks. - On i jego ludzie chcą stworzyć przejście między korytarzem a okolicą. Musimy zakładać, że zrobią to nawet bez niego. Prawdopodobnie będzie to jakiś rodzaj zbiorowej modlitwy. Wciąż jednak nie wiemy, gdzie się odbędzie. - Chyba że ktoś nas tam nakieruje - zasugerował Emyr. - Chcemy im to spotkanie przerwać - znów podniósł jeden ze swoich drewnianych artefaktów. - Nie bez powodu robię swoje zabawki. Sama ich obecność potrafi trochę rozproszyć czary-mary tych drani. Huw potarł skronie. - Zaraz, zaraz... Ale jak przejdziemy tym portalem, bramą na drugą stronę, to już będzie tam, nie? Czy będziemy podróżować przez kolejne totemy? - Sądzę, że Pieniek będzie chciał dotrzeć od razu na miejsce. Jego też nagli czas - odpowiedział Emyr. - Czemu pytasz? - Bo... - Huw sięgnął do kieszeni i pokazal telefon. - Mam tu program śledzący aktualną pozycję, którą obserwuje - taką miał przynajmniej ciągle nadzieję, - osoba, która ma podać moją lokalizację śniącym. Jeśli oczywiście nic nie zakłóci sygnału. Sparks i jej towarzysz wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Gdyby się udało, to byłoby naprawdę wiele - stwierdziła kobieta. Siwy westchnął z ulgą. Przynajmniej w tym jednym nie rozmijał się z prawdą. - Idźmy więc - ponaglił. - Niech się stanie co się ma stać. |
Robin przyjrzała się uważnie mężczyźnie - czy może raczej jego świeżo zwizualizowanej postaci. - Wygląda na to, że mam do tego naturalny talent - mruknęła w odpowiedzi na jego uwagę. Wciągnęła dłoń, chcąc dotknąć jego ramienia. - Co teraz dzieje z twoim ciałem? - dopytała. - Spałeś, kiedy cię tu wciągnęłam, czy po prostu odpadłeś? - Już spałem - odpowiedział. - Dopiero sam się pojawiłem w korytarzu, choć w innej części. - Wiesz, co tam jest? - wskazała na wrota. - Wszelkie źródła kanoniczne i te mniej kanoniczne też twierdzą, że nie powinno się iść w stronę światła.. Ale mnie tam ciągnie. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Addington przeszedł kawałek obok Robin, a następnie zbliżył się do drzwi. Przez chwilę pobieżnie je obserwował, ale nie postawił kroku dalej. - Parszywa sztuczka. Dobrze, że jednak się powstrzymałaś - pokiwał głową, zaś Carmichell rzeczywiście słyszała w jego głosie większą pewność siebie. - Też tu byłem, kiedy prawie zwariowałem. Podejrzewam, że siedzi tam sprawca całego zamieszania. Pewnie gdybyśmy tylko przekroczyli próg, byłoby po nas. - Czyli z tym światłem to nie bzdura – mruknęła kobieta. – Kto by pomyślał… Zamiast szukać tego gostka, po prostu ściągnijmy go tutaj myślami. Skoro już i tak jest w korytarzu, powinno się udać. Co ty na to? – spojrzała na Addingtona. – Połączymy siły. Addington spojrzał w głąb korytarza. Mroczna przestrzeń była pusta, a jednak czuło się tutaj jakieś napięcie. Robin zauważyła także, że dziwny szron zaczął zanikać. Nie skroplił się jednak, po prostu wyparował jakby nigdy go nie było. - Próbowaliśmy to robić. Dotychczas bezskutecznie, ale nie zawadzi spróbować jeszcze raz - Eliasz cały czas patrzył na półmrok spowijający korytarz. - Rzecz w tym, że ktoś lub coś na pewno zauważyło nasze przybycie - skonstatował, przenosząc wzrok na kobietę. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą musisz wiedzieć o tym miejscu. Jesteś gotowa na jeszcze jedną sztuczkę? To będzie kosztować cię trochę wysiłku, ale jeśli się uda, wtedy możemy przejść do twojego planu. Jeśli nie mylę się co do twoich umiejętności… to może mamy jakieś szanse - Zawsze jest dobry czas, żeby pouczyć się nowych rzeczy. Dawaj.. Eliasz stanął obok gołej ściany. - Przywołaj miejsce, które szczególnie dobrze wspominasz. Coś, co mogłabyś nazwać azylem. Pomyśl, że istnieje tu i teraz - wskazał na skałę przed sobą. - Rzecz polega na tym, żebyś zachowywała się przez chwilę, jakbyś znów tam była. Zadziała to podobnie jak przy ściąganiu mnie tutaj: im więcej szczegółów sobie przypomnisz, tym lepiej. Reszta… powinna zadziać się sama. - Ok – powiedziała Robin, a potem przykucnęła, aby po chwili wyciągnąć się na plecach na korytarzu. Podłożyła ręce pod głowę. Zamknęła oczy. - Czujesz kołysanie? – zapytała mężczyznę. – To pomost. Drewniany pomost, kwadratowy,. Kołysze się leciutko. Eliasz milczał chwilę, jakby się wahał. Wreszcie odpowiedział: - Może. Trudno powiedzieć. Ale kontynuuj. Robin obróciła twarz w stronę ściany i wyciągnęła dłoń. Wykonała taki ruch, jakby nabierała nieco wody z jeziora. Czuła krople spływające z jej palców. Słońce świeciło jej mocno w twarz, a jeziorko otoczone było zwartą linią drzew. Wciągnęła głęboko powietrze, przesycone zapachem morza, skrytego za drzewami, roślin i mułu w jeziorku, oraz żywicy spływającej z pni sosen. Deski pomostu były twarde, chropowate. Czuła ich fakturę pod dłonią podpierającą głowę. Woda obmywała bale podtrzymujące pomost. Słyszała pluski, oraz brzęczenie owadów. Gdzieś na nią, niewidoczne, ostro krzyczały mewy. Początkowo wszystko to działo się jedynie w jej głowie. Dość idylliczna scena została jednak stopniowo przeniesiona do korytarza. Robin otworzyła oczy, aby ujrzeć jak tworzą się przed nią zarysy wody oraz drewnianego pomostu. Wkrótce przejście było gotowe i obydwoje powoli przestąpili przez próg, aby znaleźć się pod słonecznym niebem i wśród leniwego łoskotu fal. - To… zadziwiające - wydusił z siebie Addington. - Podejmowaliśmy już wiele eksperymentów ze śnieniem… ludzie wykazywali różny poziom sprawczości, ale coś takiego widzę po raz pierwszy. Nie wiem skąd, ale masz talent kobieto - po czym chyba pierwszy raz szczerze się uśmiechnął, patrząc na stworzony przez Robin mikroświat. - Dzięki - mruknęła Robin mrużąc oczy w słońcu. -To miejsce istnieje naprawdę, wiesz? Może o to chodzi? A może o wielozmysłowość. Nie mam pojęcia. Powoli weszła na pomost, sprawdzając jego stabilność. Ten zakołysał się miarowo, ale nie wyglądało, aby groził odbyciem nagłej kąpieli. - Byłam w domu, który się zawalił.. też był wyśniony, jak rozumiem. Coś zakotłowało się pod powierzchnią stawu, parę baniek powietrza zabulgotało na tafli. - Ten, kto wyśnił ten dom.. musi mieć jeszcze większe zdolności. - Myślisz? - zapytał Eliasz. - Tylko jeśli się zawalił, to chyba nad tym nie panował. A ty tutaj stworzyłaś wszystko według swojej woli. Robin tylko pokiwała głową i oparła się o barierkę pomostu. - Co teraz? - zapytała. Eliasz zdjął buty, usiadł na pomoście i zanurzył nogi w wodzie. Przez chwilę siedział tak z półprzymkniętymi oczami. - Takie miejsca nazywamy interiorami. To wydzielony fragment snu stworzony tylko z twoich wspomnień. Ty tutaj rządzisz, więc jesteśmy względnie bezpieczni. Podejrzewam, że właściciel korytarza mógłby się tu wedrzeć, ale nawet on miałby z tym spore problemy - Addington spojrzał na wyrwę w letnim krajobrazie, gdzie nadal tkwiło wejście do korytarza. - A co dalej? Opowiem ci jak wygląda ten jasnowłosy cudak. A potem spróbujemy go sobie tutaj „wyobrazić”. Właściwie sam go dobrze nie pamiętam, więc tu nie ma dużej filozofii: facet w średnim wieku, trochę dłuższe blond włosy, pociągła twarz i dłuższa szata. Prawdopodobnie nazywa się Roderick Wells. A teraz spróbujmy coś z tego ulepić… - Coś więcej? – dopytała Robin. - Więcej szczegółów? Pamiętasz, coś jeszcze? Jak pachniał, jaki miał tembr głosu? Wzrost? Wyższy czy niższy od ciebie? Biały? Miał coś szczególnego? W wyglądzie, zachowaniu? Addington potarł podbródek. Ptaki nad ich głowami donośnie się przekrzykiwały. - Był ode mnie wyższy, miał jasną cerę i w ogóle dziwną aparycję. Czułaś, że to kogoś z innej epoki: mówił z taką estymą, jakby występował w teatrze. Nic więcej mi nie świta. Trudno tutaj coś spamiętać - wskazał na senny pejzaż jako taki. - Ok – powiedziała Robin. – Spróbujmy więc. Ja zarys, to dopracujesz szczegóły , tak? Eliasz przytaknął kobiecie i dał znak, że może zaczynać. Ułożyła się wygodnie, na „swoim” pomoście. Teraz był podwójnie „jej” – od zawsze używała obrazu tego otoczonego lasami jeziorka, jako swojego bezpiecznego miejsca. Udawała się – w wyobraźni, oczywiście, nie sądziła, żeby jeszcze kiedyś miała wrócić do tego europejskiego kraju, gdzie się realnie znajdował - w to miejsce w chwilach silnego stresu, lub kiedy potrzebowała po prostu się zrelaksować. Mężczyzna, wysoki, chudy… jak w starych, czarno-białych filmach. Broda. Wyobraziła sobie, że stoi na końcu pomostu. Przez chwilę miała wrażenie, że jej interior zaczyna tracić swoją integralność. Wszystko wyblakło, a przez bezpieczny azyl zaczynały przenikać tu i ówdzie obskurne ściany korytarza, jakby świat Robin był jedynie rzuconą nań powłoką. Zaraz wszystko wróciło do względnej normy, więc jeszcze bardziej skupiła się na przywoływaniu rzekomego Rodericka. Robił to najwyraźniej również Addington: zaciskał powieki (czynił to z przyzwyczajenia, Robin zauważyła że zamykanie oczu we śnie niczego nie zmieniało) i sączył przez usta jakieś słowa. Przez chwilę coś się zadziało. Carmichell wyraźnie poczuła jakąś obecność obok siebie. Nikogo jednak nie potrafiła dostrzec. Behawiorystka jeszcze raz zlustrowała otoczenie i wreszcie zauważyła, że powierzchnia wody u jej stóp marszczy się w osobliwy sposób. Postać, którą jeszcze przed chwilą sobie imaginowała, teraz odbijała się na rozedrganej tafli. Posągowy mężczyzna w szacie próbował coś powiedzieć, ale równie dobrze mógłby być rybą starającą się porozumieć z człowiekiem. Za chwilę zniknął na dobre. - Coś mu blokuje dostęp do nas - wyjaśnił Eliasz, podchodząc bliżej. - To nie mogło być takie proste. - Nie znam się na tym, ale wydaje się, ze sporo.. – poszukała słowa – energii mentalnej? Idzie na podtrzymanie integralności tego interioru. Może wrócimy do korytarza i tam spróbujemy? Bo inaczej to pozostaje nam tylko poczekać, aż ta grupa z zewnątrz odwróci uwagę twórcy. Bo to on wydaje się, tak na logikę, blokować dostęp Rodericka do nas. - Możesz mieć rację. Choć chciałbym się z tobą nie zgodzić, bo wcale nie chcę tam wracać. Obydwoje spojrzeli na wejście do korytarza. Wyrwa tkwiła na swoim miejscu, nie dając o sobie zapomnieć. Addington ruszył w jej kierunku jako pierwszy, a behawiorystka podążyła za nim. Kiedy wrócili do tunelu, stworzony przez Robin miraż natychmiast zniknął. Nie było sensu nadal go śnić, skoro mieli przeznaczyć swoje siły na co innego. Znów stali w abstrakcyjnie długim i monotonnym przejściu, jednocześnie nadal nikt nie zakłócał ich spokoju. Podjęli kolejną próbę. Carmichell szybko przekonała się, że jej teoria była prawidłowa. Zawiązanie myśli i próba ich ukierunkowania były mniej wymagające niż w interiorze. Z drugiej strony wewnątrz korytarza czuła się obserwowana. Niby nikogo tu nie było, ale coś nie dawało jej spokoju. Trwali w mantrze jakiś czas, trudno powiedzieć jak długo. Robin miała wrażenie, że gdyby fizycznie mogła, zapociłaby się od stóp do głów. Zwielokrotniła swoje wysiłki i wreszcie… Jedna ze ścian rozwarła się podobnie jak jeszcze niedawno, gdy stworzyła własną odnogę korytarza. Z ciemności wychynęła się majestatyczna postać mężczyzny, który stanowił umiarkowane odbicie tego, co tworzyła w swojej głowie. Eliasz aż westchnął: na jego widok lub jako uznanie wobec umiejętności Robin. Roderick, który rzeczywiście wyglądał jak zdjęty z renesansowej sceny, spojrzał najpierw na młodego mężczyznę, a potem skierował się ku Robin. - Ciebie nie znam - stwierdził najzupełniej spokojnie. Robin wypuściła wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze. sama była zadziwiona, że im się udało. - Robin Carmichell - przedstawiała się. – Nie, nie spotkaliśmy się wcześniej… ale ciągle śnię ten korytarz. Zbyt często. Roderick zmierzył kobietę wzrokiem. Jego twarz była nieruchomą, pełną powagi maską. - Gdzie… byłeś? - przerwał ciszę Addington. - Wszędzie cię tutaj szukaliśmy. - Nastąpiły komplikacje - odpowiedział tamten. - Zostałem uwięziony. Znów spojrzał na Carmichell, jakby sytuacja nie wymagała dalszych tłumaczeń. - Skutecznie mnie tutaj przywiodłaś niewiasto. Mówisz, że śniłaś to miejsce wielokroć, ale nie zdaje się mieć nad tobą pełnej kontroli. To zastanawiające. - Wolałabym go nie śnić wcale - mruknęła Robin. - Ale możesz mieć rację.. Mam do tego rodzaj talentu. Odetchnęła głębiej. - Czego potrzebujesz? - zapytała. - Być może potrafię to uczynić. - Trzeba przerwać nić między światami - Roderick mówił tak, jakby recytował wersy świętej księgi. - Wtedy na Brenin przyjdzie kres. - Górę Brenin? - zapytał Eliasz, lecz słusznie uznał, że nie doczeka się odpowiedzi. - Mówiłem ci Robin, jego trudno zrozumieć. Rozmowę przerwało nagłe skrzypnięcie. Wszyscy odwrócili się w kierunku drzwi na końcu korytarza. Te zaczęły otwierać się na oścież i w tym samym momencie Robin poczuła, że traci równowagę. Coś stamtąd przyciągało ją do siebie, podobnie zresztą jak Addingtona. - Tędy - rzucił Roderick wskazując na przejście, z którego właśnie przybył. Robin nie wahała się ani sekundy. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:44. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0