Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2020, 11:40   #11
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
W miarę zbliżania się do Sionn, detektyw uświadamiał sobie, że w tej okolicy to natura narzuca człowiekowi jarzmo, a nie na odwrót. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, było zjawisko wypiętrzania gruntu. Na poboczach rozsadzony asfalt uwalniał długie korzenie, a rozmaite nierówności zmuszały do jazdy slamomem. Na jednym z odcinków wiekowe drzewo przewróciło się na drogę, zmuszając do objazdu. Nie wyglądało na to, aby odpowiednie służby miały zająć się tym problemem w najbliższym czasie. Ilości zapomnianych szos i ścieżek Siwy nawet nie próbował liczyć. Podejrzewał, że rząd traktował po macoszemu stan peryferyjnych tras. Miały one przeciętne znaczenie dla infrastruktury jako takiej, nie było więc sensu, aby specjalnie dbać o ten region.
Mimo problematycznych uroków tej części gór, podróż przebiegła Lwydowi bez żadnych niespodzianek. Na postojach sprawdzał swojego laptopa, oczekując wiadomości od Hacwyr. Niestety, prócz spamu, na jego poczcie nie pojawiało się nic nowego. Ostatnią przerwę zrobił sobie w pobliżu punktu widokowego. Ze skalistego zwisu rozpościerał się widok na kilkanaście ostrych masywów oraz ciągnącą się między nimi sieć potoków, które w wyższych partiach zeszklił chłodny odcień.
Huw odpalił z namaszczeniem swoją fajkę i wypuścił chmurę dymu. Otaczała go cisza, która była wręcz przytłaczająca. Mężczyzna nie słyszał obecnie śpiewu ptaków, ani nawet bzyczenia owadów, choć w Górach Kambryjskich nie brakowało unikalnej fauny. Milczące, kamienne kolosy zdawały się wypełniać całą przestrzeń, tłumiąc wszystko wokół.


Dniało już, gdy dojeżdżał na miejsce. Słońce dopiero opuściło horyzont, a niebo nabierało barwy głębokiej szarości. Otoczenie pozbawione zostało kolorów, a wczesne słońce nienaturalnie wydłużyło wszystkie cienie.
Lwyd skierował się pustymi ulicami do centrum miasta, gdzie na niewielkim ryneczku obejrzał słup z ogłoszeniami. Kwadrans później stał już przed domostwem o mocno spadzistym dachu. Tablica przed tarasem potwierdzała, że można było tutaj wynająć pokój. Zaparkował samochód i skierował się bezpośrednio do wejścia.
Właścicielem okazał się być dość postawny Irlandczyk z dłuższymi włosami. Trzymał on wobec Huwa uprzejmy dystans, być może dlatego, że był zwyczajnie zaspany. Po załatwieniu wszystkich formalności Siwy oporządził się, raz jeszcze sprawdził komputer i położył wreszcie na łóżku. Odpoczywało mu się dobrze i możliwe, że o czymś śnił, ale po przebudzeniu nie mógł sobie niczego przypomnieć.
Kiedy wstał, było już dobrze po południu. Pierwszy dzień postanowił poświęcić na obserwacji Sionn. Dotychczasowa praktyka nauczyła go, że rzucanie się na głęboką wodę i maglowanie lokalsów nie zawsze było najlepszym sposobem dochodzenia prawdy. Ludzie mieli często błędne wyobrażenie o jego zawodzie. W wielu filmach kryminalnych twardziele z kwadratowymi szczękami chodzili po spelunach i wyciągali z różnych gości poufne informacje. W istocie praca detektywa nie zawsze wyglądała tak spektakularnie. Czasem trzeba było zacząć od zrozumienia jak działa dane środowisko i po prostu obserwować ludzi, także tych zupełnie zwyczajnych.
Rozpoczął od spaceru obrzeżami miasta, a konkretnie zachodniej części, która tworzyła coś w rodzaju parku. Zagospodarowanie terenów zielonych w takim miejscu mogło dziwić - okazji do obcowania z przyrodą wszakże nie brakowało. Jednym były jednak wycieczki na szlaku, a czymś innym urządzony na płaskim terenie obszar rekreacyjny. Tutaj tworzyły go żwirowe alejki z rabatkami i klombami. W cieniach drzew postawiono białe ławeczki, zaś w środkowej części szemrzyła niewielka fontanna.
Huw już wcześniej zwrócił uwagę, że wielu mieszkańców Sionn miało psy. Nie było w tym nic dziwnego, zważywszy ilu ludzi posiadało tutaj domy z ogrodzonym terenem. Wyglądało na to, że właściciele czworonogów uznali zachodnią granicę miasta za swój rewir. Nie brakowało tu osób rzucających swoim pupilom patyki lub zwyczajnie przechadzających się z nimi po okolicy. Kilku tresowało swoje zwierzaki, wskazując gdzie mają podbiec lub jaką przeszkodę przeskoczyć. Z urywanych rozmów wynikało, że ćwiczą do zawodów, które miały odbyć się w niejakim Ynseval. Huw usłyszał również jak właściciel rozwydrzonego jamnika wspomniał coś o problemach z dostawami prądu w mieście, ale nie zrozumiał całego kontekstu.
Potem przeszedł się w kierunku centrum miasta. Odwiedził mały punkt, prowadzony przez starszego pana, który sprzedawał własnoręcznie wykonane rękodzieła. Wewnątrz pachniało naftaliną i starzyzną, a już od wejścia był widać, że właściciel jest zwolennikiem nieładu. Uwagę Huwa zwróciły rzeźbione w drewnie ruiny zamków, które miały znajdować się gdzieś w górach. Były też pocztówki przedstawiające pobliskie szczyty oraz osobliwe, gliniane figurki o trudnym do sprecyzowania kształcie. Choć ręce rzemieślnika zdawały się działać bez zarzutu, tak jego z jego słuchem nie było aż tak dobrze. Huw bez skutku próbował zapytać co miały przedstawiać liche kształty. Sprzedawca był naprawdę stary i każde słowo należało mu powtarzać głośno kilka razy. Ostatecznie temat zszedł dyplomatycznie na pogodę, choć tak naprawdę zarówno klient, jak i sprzedawca zdawali się prowadzić dwie odrębne rozmowy.
Siwy opuścił sklepik i postanowił, że odpocznie chwilę na jednej z ław przy ulicy. Samochody poruszały się po mieście dość sporadycznie, więc nawet w takim miejscu panował względny spokój. Odpakował przygotowaną wcześniej kanapkę i przez chwilę oddał się obserwacji leniwego życia społeczności. Nie zaobserwował tutaj niczego absorbującego, ot gdzieś przebiegło stadko roześmianych dzieci, a gdzie indziej zarośnięty robotnik pakował skrzynie do jeepa. Raz minęło go dwóch obdartusów, lokalnych meneli w starych prochowcach. Rozprawiali, że ostatnio stary Ron, który musiał być ich kompanem, przesadził z wodą ognistą i skończył w piachu. Niby nic, ale Huw dobrze wiedział jak podobny element był czasem istotny, aby wejść w sekrety danych społeczności. Drobne pijaczki bywały wszędzie i wiele widziały.
W końcu wrócił na swoją kwaterę, aby raz jeszcze zerknąć do laptopa. Nadal miał przed sobą trochę dnia. Tymczasem jak tylko uruchomił system, w rogu ekranu pojawiło się powiadomienie o nowym mailu. Hacwyr wreszcie się odezwała. Lub odezwał. Choć znał rzekome personalia hakera, tak na dobrą sprawę nie wiedział kim dokładnie jest ukryty za tym pseudonimem kontakt. Osoba ta pisała zawsze tak zwięźle i bez żadnych ozdobników, że można było odnieść wrażenie, iż jest jakiegoś rodzaju botem.

Od: Hacwyr
Do: Ghost

Namierzyłem nadawcę wiadomości. Serwer znajduje się gdzieś w Górach Kambryjskich. Nie wygląda na to, żeby autor chciał się specjalnie kryć ze swoją lokalizacją, choć będę potrzebować jakiegoś czasu, aby dostarczyć więcej szczegółów. Używa on bardzo rzadko spotykanych protokołów do łączenia z siecią. Podejrzewam, że to ktoś dobrze zabezpieczony, możliwe że rządowy lub posiadający zaawansowaną bazę danych.

Kiedy sedan odjeżdżał, ratowniczka wkraczała już między mroki lasu, aby za chwilę zniknąć z pola widzenia. Wendy skłamałaby, mówiąc, że ta sprawa jej nie zaintrygowała. Z drugiej strony zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że o tej godzinie powinna leżeć już w łóżku, zamiast wałęsać po kniejach.
Isla ponownie stała się małomówna. Kilkakrotnie zerknęła w boczne lusterko, jakby spodziewała się ujrzeć w nim motor. Nic takiego nie nastąpiło i auto podążało już samotnie do końca lasu. Dalej podróż przebiegała szybciej, ponieważ stan drogi uległ wyczuwalnej poprawie. Musiały być już zatem blisko miasta.
- No to jesteśmy - powiedziała Mitchell kilka minut później.
Dysk księżyca wyłonił się spomiędzy chmur, oświetlając całe miasteczko na podobieństwo ogromnego reflektora. Sionn leżało w dolinie, wobec czego zjeżdżając z kolejnego wzniesienia, można było omieść wzrokiem całą mieścinę. Z tej perspektywy wszystkie domki wyglądały na kartonowe makiety, tworzące rodzaj scenicznego tła.
Dyrektorka zawiozła Adams pod pensjonat, o którym mówiła jej wcześniej. Jednokondygnacyjny budynek prezentował się oszczędnie, ale miał swój urok. Z pewnością dodawały mu go zdobione kandelabry na werandzie oraz zielone ornamenty w oknach. W ogródku rosły stokrotki, których pilnie strzegły odrapane posągi bernardynów. Kobiety pożegnały się, a Isla życzyła nowej znajomej spokojnego snu.
Mimo późnej godziny, właścicielka okazała się być wyrozumiała. Rzeczywiście była serdeczną kobietą i to aż do przesadyt. Przypominała typ babci z syndromem braku wnuków. Od wejścia zaproponowała nowemu gościowi miękkie pantofle oraz herbatę - mimo że było już dobrze po północy. Nosiła kolorowy fartuch, w siwych włosach tkwiły niedbale wetknięte papiloty.
Lysa, bo tak przedstawiła się gospodarz, poprowadziła Wendy do urządzonego w drewnie salonu. Pomieszczenie było wypełnione masą bibelotów: od szklanych słoni po wymyślne wazony, zakupione chyba w najdziwniejszych zaułkach targu staroci. Potem wypytywała o podróż, zawód Wendy oraz cel wizyty. Robiła to bez wścibskości i chyba naprawdę zdawało się ją to interesować. Z racji swojego zawodu Addams wiedziała jak postępować z takimi osobami, bo i podobnie wygadanych emerytów w jej pracy nie brakowało. Kiedy w końcu uwolniła się od nieco natrętnej już właścicielki, trudno nie było jednak odczuć ulgi.
Wreszcie miała czas dla siebie. Wzięła kąpiel, o czym marzyła od jakiegoś czasu. Ciepła woda wyciągnęła z niej ostatni zapas energii. Wyszła z wanny, czując że powieki dosłownie jej opadają. Ledwo pamiętała jak się przebrała i dotarła do łóżka. Świeża pościel otuliła ją przyjemnie, a skrzypienie starego domu dziwnie koiło. Szum wiatru uderzającego o drewniane okiennice był ostatnim, co zapamiętała przed zaśnięciem.
Jawa zaskakująco płynnie przeszła w sen. Wendy przez pewien czas miała świadomość przebywania gdzieś w pustej przestrzeni, ale nie dziwiło jej to, ani nie trwożyło. Unosiła się swobodnie, wolna od ciężaru własnego ciała. Była pozbawiona trosk i codziennych myśli, które na ogół zaprzątały jej głowę.
Otoczył ją mleczny opar, z którego wyłonił się oblodzony szczyt gór. Wendy swobodnie opadła na niego, ostrożnie postąpiła kawałek między ośnieżonymi czubami. Teraz lepiej zdawała sobie gdzie jest i jak się tu znalazła. Spadający na nią puch nie miał białego koloru, lecz szary, przypominający popiół. Widziała ledwie najbliższy fragment skał, a kawałek dalej rozpościerały się już pierzaste chmury. Nie mogła stwierdzić jak wysoko się znajduje, lecz było pewne, że jeden niewłaściwy ruch oznaczał długi lot w dół. Jak się szybko okazało, upadek czekał ją tak czy inaczej. Po wykonaniu kolejnego kroku skała pod nogami Addams zaczęła pękać, a kobieta momentalnie straciła równowagę. Nagle wzdłuż góry wykwitła wyrwa, a ona runęła w głąb czerni.


Spadała długo, nie mogąc złapać tchu. Miała wrażenie, że na dół nie ściąga jej grawitacja, a jakaś inna moc. Pamiętała upadek i uderzenie o grunt, ale bynajmniej nie czuła bólu. Mimowolnie zamknęła jednak oczy, coś mówiło jej bowiem, że po ich otworzeniu ujrzy własne, roztrzaskane ciało. Tak się jednak nie stało. Chwilę po całym zdarzeniu po prostu stanęła w znajomym miejscu. Wszystko zmaterializowało się w ułamku sekundy: korytarz, jego odnogi oraz postać w długich szatach. Kiedy spojrzała ku górze, ujrzała jedynie zwarte sklepienie, wzniesione z tego samego budulca, co pozostała część przejścia.
Położyła dłoń na chropowatej ścianie. Ta zdawała się być zupełnie prawdziwa i solidna. Wszystko stało się intensywne jak nigdy dotąd. Wendy miała pełną świadomość przebywania we śnie, który był teraz trudny do odróżnienia od jawy. Wiązało się to również z większą kontrolą własnych zachowań, choć nie wiedziała czy tym razem miało to cokolwiek zmienić.
Istota przed nią po raz kolejny rozpoczęła swój marsz, a Wendy poczuła, że nogi same chcą ją prowadzić w ślad za osobliwym przewodnikiem.

O tej porze roku las nocą tchnął już pierwszymi chłodami. Maddsion weszła pomiędzy cisy i rozciągające się między nimi pasma mgły. Niemal czuła na skórze nocne opary, które gęsto powstały znad krzewów. Jej latarka tylko nieznacznie rozpraszała ciemności, skupiające się ze wszystkich stron. Jakieś małe, leśne stworzenie pierzchło kilka metrów przed nią, lecz z pewnością to nie ono wydawało wcześniej podejrzane dźwięki.
Szpaler drzew zamknął się wokół niej i już za chwilę kobieta nie widziała drogi, ani swojego motoru. Silnik samochodu również ucichł, co oznaczało, że Isla wreszcie odjechała. Nawet jeśli kobieta miała najlepsze intencje, to zaczęła irytować ratowniczkę. Murphy nie była przecież z pierwszej łapanki, ba, w tych właśnie górach odbywała kiedyś swoje praktyki. Poza tym ratownik nie mógł po prostu zignorować nawet błahych oznak potencjalnego zagrożenia. Czasem o tragediach decydowały detale, na które inni ludzie nie zwracali uwagi. Można to było porównać do ratowania topiącego się człowieka. Wbrew pozorom topielec nie wyglądał przecież jak wymachujący dłońmi panikarz, a przypominał raczej osobę, która dość swobodnie utrzymuje się na tafli wody. Z ratownictwem górskim wcale nie było specjalnie inaczej. Bywało, że na zaginionego naprowadzały tak niepozorne ślady, jak pojedynczy dźwięk lub odcisk buta. W tym zawodzie należało być czujnym do przesady i nie lekceważyć żadnych sygnałów.
Przystanęła, nasłuchując przez chwilę. Dochodził ją pomruk wiatru oraz suchy szelest liści. Gdzieś pohukiwał nocny ptak, który przysiadł na okolicznej gałęzi. Pomiędzy tę oszczędną melodię lasu wdarło się coś jeszcze. Z oddali słyszała również niskie buczenie. Można było odnieść kuriozalne wrażenie, że ma ono gniewny wydźwięk, jakby same góry dawały wyraz niezadowoleniu, że oto ktoś narusza ich dziewiczą przestrzeń.
Zagadkowy ton zaczął powoli słabnąć, a Murphy ponownie usłyszała łamaną gałąź. Ruszyła w kierunku źródła dźwięku, znów podejmując trop. To, co było wcześniej leśną ścieżką, prowadziło teraz między porośniętymi mchem kamulcami. Alternatywą dla nich było przejście bokiem, lecz tam teren wznosił się gwałtownie, zmuszając do mozolnej wspinaczki. O tej godzinie oznaczałaby ona niechybną kontuzję. Murphy zaczęła podążać więc skalnymi przejściami, czasem wręcz przeciskając się między nimi. Czuła na sobie nieprzyjemną wilgoć oraz brud, lecz nie była to dla niej pierwszyzna i sama interweniowała w o wiele gorszych warunkach. Kilkakrotnie miała wrażenie, że zawróciła do tego samego miejsca, w którym była wcześniej. Dopiero po około dwudziestu minutach wyszła na niewielką polanę, najeżoną wysokimi jodłami oraz grupą uschniętych drzew. Siarczysty wiatr poruszał suchą trawą, która przybrała barwę zgniłego brązu. Po klaustrofobicznym doświadczeniu między kamieniami, łąka zdawała się mroczną krainą o monstrualnych rozmiarach.


Wyczuwała tu jakąś obecność, choć nie potrafiła powiedzieć dokładnie gdzie. Po całej długości jej kręgosłupa przebiegł dojmujący dreszcz. Organizm reagował szybciej niż świadomość, ostrzegając przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Szybko obróciła się na pięcie.
Kątem oka dostrzegła sylwetkę po swojej prawej stronie. Ktoś zastygł w miejscu pięćdziesiąt metrów od niej. Widok ten wywoływał dodatkowe napięcie przez to, że kształt nie do końca przypominał człowieka.
Jak się okazało, była to kukła, która miała rozmiary oraz proporcje człowieka, ale na tym kończyło jej się humanoidalne podobieństwo. Ktoś wykonał tutaj misterną pracę, składając do kupy rozmaite gałązki, badyle, a także kości i czaszki małych zwierząt. Całość spleciono w kilkunastu miejscach konopnym sznurem, aby zwieńczyć osobliwe dzieło zaschniętym błotem lub gliną. Postać była lekko pochylona, a jedną dłoń wyciągała przed siebie na wysokości, gdzie żywy człowiek miałby usta. Dało się zauważyć, że przynajmniej kilka elementów tej konstrukcji było dołożonych na świeżo.

Choć przyjazd do miasta może nie był najbardziej fortunny, tak Robin spędzała jak na razie całkiem przyjemny dzień. Niedługo po opuszczeniu hotelu spotkała rezolutną dziewczynkę ze swoją matką. Choć mała wiedziała w jaki sposób zachowywać się przy zwierzęciu, sama Foxy nie garnęła się do niej, jak dziecko zapewne oczekiwało. Całe zdarzenie potwierdzało jednak, że mieszkańcy Sionn nie byli jednak gburami, ani nie uznawali obcych za wrogów. W oczach części osób ktoś ktoś taki był wręcz ciekawostką, którą pragnęli poznać. Ostatecznie przecież dla hermetycznych społeczności każda nowość, także pod postacią gościa z zewnątrz, była czymś odświeżającym.
Postanowiła zjeść w „Eisteddfod”. Lokal był niewielki, a przez to przytulny. Wszystkie jego ściany zajmowały grawery oraz obrazy przedstawiające celebrację tradycyjnego obrządku. Eisteddfod skupiało się na muzyce oraz tańcach, było to także święto poezji. Miało ono bardzo ważną rolę w podkreślaniu tożsamości Walijczyków, którzy zdawali się być bardzo wyczuleni na tym punkcie. W okolicach Sionn wydarzenie to posiadało najwyraźniej także inny, bardziej mistyczny charakter. Świadczyła o tym fotografia na ścianie, obok której siadła Carmichell.


Wizerunek przedstawiał tłum ludzi ustawionych w kręgu. Część z nich nosiła długie szaty lub wspierała się na laskach. Według notki poniżej zdjęcie zostało wykonane jeszcze w XIX wieku, ale sama tradycja sięgała starszych czasów, a niektórzy historycy twierdzili, że cały koncept rozpoczęli już Celtowie. Według dalszej części informacji tubylcy szczególnie upodobali sobie magiczny aspekt celebracji, a wręcz rozwinęli go. Niestety, nie zachowało się wiele zapisów na temat tego, czego miały dotyczyć dodatkowe rytuały.
Kelnerka nosząca odświętny, choć zdecydowanie bardziej współczesny strój, przyniosła Robin kartę. Posiadała bardzo profesjonalne maniery, choć uśmiech zdawała się mieć wręcz przyklejony do twarzy. Lokal szczęśliwie oferował wiele wegetariańskich dań, zaś specjalnością dnia były naleśniki z powidłami oraz herbata parzona na owocach leśnych. Pomyślano także o psie, który dostał mokrą karmę i wodę. Śniadanie smakowało zarówno właścicielce, co i Foxy, czego dowodziło ochocze mlaskanie pod blatem stołu.
Po pokrzepiającym posiłku Robin przespacerowała się jeszcze trochę. Dzień był dość słoneczny i spokojny. Nad jej głową przekrzykiwały się stada pliszek, ktoś ćwiczył jogging, starszy człowiek wybierał owoc z ulicznego straganu. Otaczał ją obraz wzorcowej wręcz idylli, a po incydencie z Foxy pozostało tylko wspomnienie. Behawiorystka wiedziała, że mimo wszystko nie wolno lekceważyć podobnych objawów, zatem konsekwentnie zmierzyła do szpitala.
Będąc już na miejscu, jakiś czas błądziła po korytarzach o nieznośnie zielonych, pastelowych kafelkach. Robin czuła, że w nosie kręcił ją mocny zapach, bardzo typowy dla wszystkich placówek ochrony zdrowia.
Im dalej szła, tym bardziej skomplikowany stawał się układ budynku. W dodatku nikt nie zadał sobie trudu, aby ułatwić życie odwiedzającym za pomocą odpowiednich informacji. Żadnych tablic ani strzałek.
Mijała właśnie kolejny oddział, gdy zupełnie nagle otoczyła ją ciemność. W pierwszym momencie nie miała pojęcia co właściwie się dzieje. Po chwili zdała sobie sprawę, że lampy nad jej głową wyłączyły się akurat, kiedy przechodziła pozbawionym okien przejściem. Za dnia człowiek nie spodziewał się podobnych sytuacji, uznając wszelkie źródła światła za coś oczywistego.
Jeszcze przez chwilę migały jej przed oczami powidoki, a ktoś z oddali donośnie zaklął, najwidoczniej uderzając o coś po omacku. Sama wpadła na jakąś ławę i nie mając większego wyboru, odczekała na niej kilka minut. Jak się okazało, szpital miał ostatnio problemy z dostawami prądu. Wytłumaczył to jej narzekający na ten stan rzeczy woźny, który wkrótce odnalazł Carmichell w ciemnościach. Kiedy wszystko wróciło do normy, mężczyzna poprowadził ją do obszernego do hallu o lśniącej posadzce. Dyżurny okazał się być dość jowialnym, przygrubym człowieczkiem z postępującą łysiną. Facet poszedł wkrótce w swoją stronę, narzekając pod nosem na funkcjonowanie jednostki.
Szpital w Sionn skupiał w sobie wiele specjalizacji, o czym informowała jedyna wywieszka, znajdująca się właśnie tutaj. Kobieta prześledziła całą listę i zlokalizowała gabinet na mapce obok (przynajmniej w tym miejscu ktoś o tym pomyślał). Do wizyty pozostało jej tylko kilka minut i miała już kierować się na miejsce, lecz wtem usłyszała donośny huk.
Podwójne drzwi po jej lewej stronie otworzyły się z impetem. Z korytarza wypadł mężczyzna w luźnej koszuli oraz dresach. Miał on rozwiane, siwiejące włosy oraz zapadniętą twarz. Na trzęsących się rękach nosił ślady po zastrzykach, z ust ściekała mu strużka śliny.
Wyglądało na to, że awaria prądu wywołała błąd w terminalu, który blokował drzwi na oddział. Teraz urządzenie świeciło się na czerwono i wyświetlało wiadomość o błędzie. Uciekinier natomiast nie zważał na nic, a kiedy w jego drogę weszła pielęgniarka z wózkiem pełnym leków, odepchnął ją na bok i popędził dalej. Dziesiątki tabletek sypnęło na ziemię niczym groch.
Gdy tylko ujrzał Robin, przyparł do niej, mocno zacieśniając palce na jej ramieniu. Foxy zawarczała, lecz tamten nie puszczał. Stał tylko nad Carmichell i dyszał do niej ciężko. Oddech miał nieświeży, a zęby popsute i żółte.
Nie minęła dłuższa chwila, a z oddziału wybiegło dwóch rosłych mężczyzn w kitlach. Poruszali się jak wielkie, nieociosane kloce.
- Panie Blake! Proszę się natychmiast uspokoić! - jeden z nich od razu zmierzyli ku uciekinierowi.
W przekrwionych oczach pacjenta walczyły ze sobą skrajne emocje, a wzrok biegał na wszystkie strony.
- On tutaj jest. Cały czas - wycharczał. - Widzi nas nie tylko w snach. Wiesz o czym mówię. Jesteś nim naznaczona.
Foxy biegała wkoło i szczerzyła zęby, najwyraźniej czekając na polecenie swojej pani.
- Dosyć tego! - ryknął będący tuż obok sanitariusz.
Pacjent zaczął się trząść, wyglądał jakby dotarł do skraju własnej poczytalności.
- Proszę, nie pozwól im…
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-01-2020 o 13:32.
Caleb jest offline  
Stary 17-01-2020, 12:48   #12
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Sionn


Zjechał z trasy zachęcony przydrożnym drogowskazem. Mały parking, zaledwie kilka kilometrów od głównej drogi.

Chwila samotności na skraju urwiska, gdzie granicę między życiem i śmiercią stanowi tylko metalowa, przeżarta rdzą barierka. Cisza.

Stał i słuchał, wypuszczając kłęby dymu, spoglądając w milczeniu na skaliste osuwiska. CISZA.

Aż złapał się na tym, że sunie czubkiem buta po żwirze, by usłyszeć coś ponad bicie swego serca, ponad cichy szept oddechu - chrzęst kamieni przetaczających się po sobie, byle zagłuszyć nieznośną CISZĘ.

Widok miał w sobie coś elektryzującego, pełnego napięcia i pełna wyczekiwania CISZA tylko to nieznośne wrażenie pogłębiała. Chciał uchwycić tą chwilę, ten niecierpliwy spokój i wrócił do samochodu po aparat, gdy jednak wsiadł, rozmyślił się. Powrót w tamto miejsce nagłe wzbudziło w nim jakieś negatywne odczucia. Wysypał resztę tytoniu na kamienie, przedmuchał fajkę, karcąc się w myślach za to, że w ogóle ją odpalił, zbezcześcił celebrację przez pośpiech. Jakby wziął szybko na parkingu tanią dziwkę zamiast spędzić wieczór z atrakcyjną kochanką.

***

Sionn przywitało go pierwszymi, nieśmiałymi promieniami słońca i długimi cieniami kładącymi się na opustoszałe ulice. Minął jakiś hotel, ale nie miał zamiaru się w nim zatrzymywać. Chciał zamieszkać w prywatnym apartamencie, mającym gospodarza, z którym można by było pogawędzić wieczorem przy szklaneczce, wtopić się w lokalną społeczność, poczuć ją. Postawny Irlandczyk z opadającymi na ramiona włosami, według pierwszej oceny Lwyda, nadawał się do tego doskonale.

Po regeneracyjnej drzemce wybrał się na spacer. Zachodnia, zielona część miasteczka była przyjemna, szczególnie chętnie odwiedzana przez właścicieli czworonogów, którzy gromadzili się dość licznie z powodu odbywających się psich zawodów w Ynseval. Zanotował w głowie tą wiadomość, tak samo jak informację o problemach z prądem. Z pozoru obie wydawały się nieistotne dla sprawy. Jednak już wielokrotnie przekonał się o tym, że z pozoru nieistotne detale w finalnym rozrachunku okazują się istotnymi szczegółami. Później, już w centrum, w sklepie z rękodziełami od przygłuchego staruszka kupił jedną figurkę przedstawiającą ruiny zamku i jedząc kanapkę odnotował zgon starego Rona kompana od butelki. Na tym skończył rekonesans miasteczka i wrócił na kwaterę. Odłożył drewniane ruiny zameczku na małe biurko przyciśnięte do okna. Odpalił laptopa, wyciągnął zestaw fajczarza i zabrał się za czyszczenie fajki.

Wiadomość od Hacwyr sprawiła, że krew popłynęła mu trochę szybciej. Więc nadawca maila do Elijaha wysłał wiadomość z Gór Kambryjskich. Aczkolwiek obszar wskazany przez hackera był ogromny, rozciągający się od Cardiff prawie do Liverpoolu, to jednak Siwy miał przeczucie, że chodziło o okolice Sionn. Odpisał równie zdawkowo.

Kod:
Przyjąłem. Czekam na dalsze informacje.
Nie uznał za stosowne poinformowanie Hacwyr gdzie się znajduje. Wiedział, że może i że sprawdzi skąd nadał informację.

Kończąc czyścić fajkę zastanawiał się nad kolejnymi krokami. Palce pracowały szybko, według znanego schematu, bez współudziału świadomości, pozwalając skupić się nad myślami. Pieściły przedmiot jak dokładnie znaną mapę ciała kochanki, dając jej to, czego potrzebowała. Gdy skończył, odłożył wszystko starannie, wręcz pedantycznie, na swoje miejsce. Miał już opracowany dalszy plan działania.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 17-01-2020 o 21:54. Powód: Literka K
GreK jest offline  
Stary 20-01-2020, 23:01   #13
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Wendy otworzyła oczy - a przynajmniej tak jej się wydawało, bo fizycznie wciąż jej powieki były zamknięte, a ona leżała pod miękką pościelą, pogrążona we śnie.
Podniosła się, chociaż gdzieś w głębi zdawała sobie sprawę, że wcale tego nie zrobiła. To było przedziwne uczucie, bo jej reakcje i odczucia były niemalże rzeczywiste. Jednakże świadomość podpowiadała jej cały czas, że był to jedynie sen. Mimo tego, że właśnie stała i rozglądała się po dobrze znanym jej korytarzu, dotykała ściany i czuła jej chropowatą fakturę, wiedziała, że jednocześnie jej ciało wciąż pogrążone jest we śnie, w tej prawdziwej rzeczywistości. Ta myśl dodawała jej otuchy.

Wendy cofnęła rękę i spojrzała na postać w długich szatach, stojącą przed nią. Znowu to samo. Adams doskonale wiedziała, co się za chwilę wydarzy. Poczuła się przez chwilę jak jasnowidz przewidujący przyszłość. Postać w szatach w milczeniu ruszy przed siebie korytarzem. A ona sama? Bezwiednie ruszy za nią, niewiele mogąc zrobić. Ile razy już to przechodziła? Ile razy miała ten sam sen, w którym szła korytarzem za postacią w szatach, by ostatecznie się przebudzić i nic nie rozumieć z tego wszystkiego? Nie liczyła. Przestała, kiedy uznała, że pisanie dziennika snów jest głupim pomysłem i szukanie odpowiedzi w Internecie to tylko strata czasu.

Wendy chciała coś zrobić. Coś innego niż do tej pory. Czuła, że miała większą kontrolę, choć nie wiedziała dlaczego i skąd. Może to przez to, że dotarła do Sionn? Ale niby jaki to miało związek? To głupie przecież. Mimo tego świadomość większej kontroli działała pokrzepiająco. Co jednak mogła zrobić? Cofnąć się? Uciec? Wyminąć przewodnika albo spojrzeć mu prosto w oczy i przejść do konfrontacji? Czuła, że to bezcelowe.

Postać w szatach ruszyła przed siebie tak, jak to przewidziała Wendy. Tak, jak to było za każdym razem, niezmiennie. Wendy ponownie poczuła nieodpartą chęć podążania za przewodnikiem. I tak też zrobiła. Chciała mieć to już z głowy. Wiedziała, że nie znajdzie żadnych nowych odpowiedzi w tym cholernym korytarzu. Przynajmniej tak było do tej pory. Czy miało się coś zmienić? Tego miała się przekonać.
 
Pan Elf jest offline  
Stary 22-01-2020, 00:38   #14
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Stała jak widły w gnoju nie wiedząc do końca jak zareagować na całe zajście. Gdy jechała motorem to ktoś przelazł jej przez drogę. Reagował później na dźwięki i lazł dalej... Koniec końców jedyne, co znalazła to uklepane i uwite wymysły lokalnych guseł... Napięte nerwy, złość i uparta determinacja musiały przegryźć się parę chwil. Przez zboczenie zawodowe w jej głowie tak mocno wyryła się koncepcja, iż była to faktyczna żywa osoba, że nie brała pod uwagę żadnej innej opcji. Co prawda nawet nie mając propozycji, czemu ktoś mógł się tak zachowywać, nie podejmowała nawet prób zmiany myślenia. Choć nic się nie kleiło, to i tak tam ktoś był.

Ostentacyjnym krokiem zbliżyła się ułożonego totemu na parę metrów, i biorąc go za punkt wyjścia rozejrzała się po jego okolicy. Latarka telefonu nijak była dostosowana do przebijania się na odległości zastanej mrocznej łączki. Nic nie było widać. Irytacja sięgnęła zenitu i Murphy przykładając palce do ust gwizdnęła dając upust swoim emocjom.

- Do kurwy nędzy! - wykrzyczała w mniej określonym kierunku. - Ile jeszcze mam za tobą łazić?! Co to za popierdolony pomysł plątać się tu w środku nocy?! KURWA! - wydzierała się wymachując wolną ręką. - Pierdole to, nie mam sił na takie niańczenie! Próbowałam, kurwa! Twoja jebana odpowiedzialność! Nie moja wina! Żadna moja wina, kurwa! Zrobiłam jak trzeba było! Będziesz kolejnym na własne życzenie!

Parę oddechów później las nie podjął żadnego dialogu z intruzem. Był obojętny na starania i poświęcenia, choć były one nieco egoistycznie i wymuszone. Nie było nikogo, dla kogo można było się starać i poświęcać. Maddison była tu sama ze sobą. Wściekła i wydzierająca się. Typowo dla ostatniego okresu, gdzie jej własne towarzystwo jej niezbyt sprzyjało.

- Pierdole, wracam do domu! - rzuciła lekko łamiącym się głosem. - Nie mam na to sił, rozumiesz!? Nie mam sił! Nie mam sił... - jej nerwy w końcu znalazły ujście, a głos ucichł powtarzając jeszcze parę razy pod nosem tę samą kwestię. W końcu zapanowała cisza.

Maddison była roztrzęsiona i miała fatalne samopoczucie. Fizycznie wymęczona, a psychicznie wręcz już wycieńczona. Wszystkiego miała dość. Powietrze była gęstsze, a ciało cięższe. Opadła z sił, a gdyby nie dłoń przyłożona do skroni, rozkleiłaby się od nagromadzonych emocji. Po paru chwilach zgarnęła włosy z twarzy i spojrzała przybitym wzrokiem w kierunku kukły. Widoczny wkład, z jakim została stworzona, oddanie i pieczołowitość były na swój sposób uspakajające. Twórca spędził parę godzin między drzewami i spokojnie wszystko uwijał do zastanej formy. Musiał być zadowolony ze swojego tworu. Ona nie była zadowolona z własnego tworu.

Po paru chwilach jednym przesunięciem i kliknięciem palca zrobiła zdjęcie tego przejawu sztuki lokalnej. Skoro przykuł uwagę na tak długo, był wart zapamiętania. Spojrzała na nie po raz ostatni, i skierowała wzrok ku drodze powrotnej. Nie miała sił na powrót do motoru, ani nie miała sił na dojechanie do Sionn, gdyż to właśnie to miejsce miała na myśli mówiąc o domu. Niestety nie miała innego wyboru. Miała już gdzieś, czy był tu ktoś, czy były to jej przewidzenia, czy nadinterpretacja cieni podkręcona zmęczeniem. Było już jej wszystko jedno. Skierowała się, by przejść tę samą ścieżkę po raz drugi. Na tyle, by wrócić i na tyle, by nie wycisnąć z siebie ostatków sił...

 
Proxy jest offline  
Stary 22-01-2020, 16:48   #15
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Foxy, spokój, to przecież pan Blake! - w głosie kobiety nie było strachu, raczej zaskoczenie.
Sierść na grzbiecie psa opadła, przerwał okrążanie swojej pani i wbił wzrok w jej twarz.
- Przywitaj się - Robin prawie niezauważalnym ruchem podbródka wskazała mężczyznę.
- Dzień dobry, panie Blake, to ja Robin Carmichell. – spojrzała w przekrwione oczy mężczyzny, a potem delikatnie dotknęła dłoni, zaciśniętej na jej ramieniu . – Proszę zabrać rękę, to mnie boli.

Na twarzy mężczyzny zaszła jakaś zmiana. Nie spodziewał się spokojnej rozmowy. Wyglądało na to, że wywoływanie pewnych emocji działało podobnie w przypadku zwierząt, jak i ludzi. Szczególnie kiedy w grę wchodziły pierwotne instynkty.

Foxy podeszła i trąciła nosem kolano mężczyzny, w wyuczonym geście przywitania. To jeszcze bardziej skonfundowało tamtego. Powoli zwolnił uścisk.

- Carmichell - powtórzył nazwisko. - Ja… tak niewiele pamiętam.
Jeden z sanitariuszy wyrósł tuż obok uciekiniera. Teraz to on pochwycił Blake’a i zdecydowanym ruchem przyciągnął go do siebie. Pacjent nie zdawał się tego zauważać, z przerażeniem patrzył tylko na pustą przestrzeń obok Robin. Choć nie stawiał oporu, trudno było skrępować jego naładowane adrenaliną ciało. Do pracownika dołączył drugi kolega.
- Proszę się odsunąć - powiedział do kobiety. - Ten człowiek może być niebezpieczny.
- Przyjechałam tutaj, żeby się z nim spotkać. Znamy się od lat.
- skłamała gładko Robin. - To mój dalszy kuzyn od strony matki. Druga linia.
Przeniosła znów spojrzenie na twarz mężczyzny.
- Wyglądasz gorzej niż się spodziewałam - stwierdziła.

Osiłki spojrzały po sobie, nie do końca wiedząc co robić. Przyzwyczaili się do wykonywania poleceń, więc podjęcie szybkiej decyzji było dla nich czymś nowym.
- Skoro tak, to niech go pani zmusi do współpracy - powiedział wreszcie jeden z nich.
Blake wciąż wpatrywał się w ten sam punkt. Konsekwentnie stał w miejscu, a pielęgniarze najwidoczniej nie chcieli robić więcej scen przy innych ludziach.
- O boże - wybełkotał wreszcie roztrzęsiony mężczyzna. - Jeden z nich tutaj jest. Dlaczego nie chcecie mnie słuchać do cholery?!
- Ja chcę
. - Robin ustawiła się pomiędzy mężczyzną a sanitariuszami. Postarała się złapać jego spojrzenie, ale on ciągle wpatrywał się w przestrzeń. Pustą przestrzeń. Zupełnie jak Foxy rano… Kobieta drgnęła i zbliżyła się do mężczyzny. Zniżyła głos.
- Nie wiem, co pan tam widzi. Ale wierzę, że coś na pewno. Opowie mi pan? Usiądziemy?

Tymczasem goryle obok mamrotali do siebie.
- Nie możemy na to pozwolić. Ordynator urwie nam głowy… - szeptał kloc numer jeden.
- On jej słucha. Może się uspokoi - odpowiedział mu towarzysz, strzelając wzrokiem na zaaferowane twarze w hallu. - I tak Bill skopie nam dupy za kolejną taką scenę przy ludziach. Chcesz tego?
Robin czuła, że to jest jej szansa. Nie wiedziała w jaki sposób dobierano w tym miejscu personel, ale ta dwójka nie była zbyt lotna. Musiała to szybko wykorzystać, więc zachęciła Blake’a, aby usiadł obok niej na plastikowej ławce. Ten posłuchał kobiety, choć trzęsące się nogi skutecznie blokowały mu ruchy.
- Oh, jest ich wielu - zaczął bełkotliwie - choć miewam wrażenie, że to sama osoba. Czasem widzę przez okno jak chodzą za miastem. Nigdy nie podchodzili tak blisko. Wiesz - trochę się rozluźnił i zbliżył do Robin - kiedyś byłem żeglarzem. Wiodłem spokojne i dobre życie. Ale teraz wszystko się zmieniło. Potrafię zobaczyć ich nawet przez ściany.
- Kogo? -
w głosie Robin nie było presji, tylko ciekawość. - Daj mi jakiś punkt zaczepienia, jeśli chcesz żebym Ci pomogła… Kim on - oni - są?

Mężczyzna rozejrzał się konspiracyjnie. Jego twarz przypominała teraz białą kartkę.
- Domyślam się kim są, ale mogą nas usłyszeć.
- Czy to dokądś zmierza? -
zniecierpliwił się ten pielęgniarz, który warował przy dwójce jak pies.
Blake, widząc że ma niewiele czasu, ujął rękę Robin. Na wewnętrznej stronie jej dłoni nakreślił wpisany w owal, pofalowany kształt.
Kobieta znów drgnęła, kiedy dotknął jej dłoni. Symbol nie kojarzył się jej z niczym. Wiedziała, że za chwilę ich czas się skończy, a drugiej próby prawdopodobnie nie będzie. Zaczęła mówić, szybko, nerwowo.
- Wiesz coś o śnie i korytarzu? Mój pies tak samo patrzy w przestrzeń jak ty… jak masz na imię? Będę chciała się z tobą jeszcze spotkać… Możemy sobie pomóc.
- Nazywam się Blake Winston
- usłyszała w odpowiedzi. - Tak przynajmniej mówiono na osobę, którą chyba jestem. Niebawem dotrę na koniec korytarza. Czuję to - mężczyzna jeszcze raz wskazał na dłoń Robin i było to ostatnie, co udało mu się zrobić.

Osiłek stojący dotąd w pobliżu stracił resztki opanowania. Mocno złapał pacjenta za ramię i przyciągnął go do siebie.
- Dosyć tych cyrków! A pani już podziękujemy - warknął tylko.
Tym razem jego podopieczny stawiał opór, lecz było to bezcelowe. W kilka chwil został siłą wywleczony z powrotem na oddział. W tym czasie drugi z opiekunów przepędził tłumek gapiów. Część z ludzi odchodziła zawiedziona, że to już koniec.
- Takie procedury - mruknął do Robin pozostały sanitariusz. - Odwiedziny proszę konsultować z ordynatorem. Ale nie liczyłbym na wiele. Jak sama pani widzi, stan pacjenta ostatnio znacznie się pogorszył.
- Długo u was jest?
- spytała jeszcze Robin. - Ma tu jakąś rodzinę? Ktoś go odwiedza?
- Myślałem, że to pani jest rodziną. To zresztą nieważne
- członek personelu podszedł do terminala i wstukał coś, po czym ekran zaświecił się na zielono. - Jest tutaj od jakiegoś miesiąca. Przychodził do niego syn, ale przestał. Uprzedzając pani pytanie, nie wolno mi mówić gdzie mieszka.
- Chodziło mi o jego rodzinę tutaj, na miejscu
- doprecyzowała. - Ja jestem przejazdem. Gdzie znajdę ordynatora?
- Będzie za dwie godziny na obchodzie - mężczyzna wskazał drzwi oddziału.
- Poczekam więc. I tak mam umówioną wizytę u weterynarza z psem.


Kobieta pokiwała głową na pożegnanie i usiadła na powrót na plastikowym krzesełku. Foxy wsunęła się pod krzesło, przez chwilę kręciła się, szukając wygodnej pozycji, a potem ułożyła się z łbem na stopie Robin i zaczęła drzemać.
Kobieta była już pewna, że nie trafiła do Sion przypadkiem. Miała też – graniczące z pewnością – przeczucie, ze wizyta u weterynarza nie przyniesie żadnych odpowiedzi. Było jakieś powiązanie między zachowaniem Foxy dziś rano, a reakcją mężczyzny. Jakby widzieli coś – kogoś, Blake powiedział że kogoś w pustej przestrzeni. I obydwoje byli przerażeni. Rzuciła szybkie spojrzenie na drzemiącego psa. Wyglądał normalnie. Ale rano.. rano Foxy zachowywała się dokładnie tak, jak pacjent, którego właśnie spotkała.
W dodatku Blake wspomniał coś o korytarzu. O końcu korytarza. Robin nie lubiła wracać myślami do swojego Snu, ale skojarzenia nasuwały się same. Facet śnił o samo, co ona. Czy to znaczy, że za jakiś czas jej podobnie odbije? Choć z drugiej strony – to ona pierwsze wspomniała o korytarzu. Może jego stwierdzanie było tylko odpowiedzią na jej sugestię?

Potarła skroń, skołowana. Kiedy opuszczała dłoń , zajrzała do jej wnętrza. Nic nie zobaczyła, ale mimo to przesunęła palcem odtwarzając kształt. Z niczym się jej nie kojarzył – ale wpadła na pewien pomysł.
Wyciągnęła komórkę i otworzyła nową notatkę. Palcem narysowała zapamiętany kształt – owal, w wpisaną wewnątrz pofalowaną linią. Zapisała i posłała wiadomość do Willa.
„Hej kochanie, jestem w Sion. Miłe miejsce. Mam dla Ciebie zagadkę – z czym Ci się kojarzy ten kształt?”

Teraz pozostało jej tylko czekać. Robin potrafiła czekać, ale nie znaczy, że to lubiła.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 02-02-2020, 23:14   #16
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Detektyw odłożył telefon i ponuro spojrzał na kartkę z rzędami cyfr. Przez ostatni kwadrans dzwonił do hoteli w okolicy, mając nadzieję, że w którymś z nich meldował się Elijah. Niestety, nikt o Addingtonie nie słyszał. Huw zdawał sobie jednak sprawę, że w podobnie małych społecznościach swobodnie podchodzono do kwestii legitymowania się. Mężczyzna mógł przez jakiś czas używać fałszywego nazwiska i nie wydawało się to specjalnie trudnym zadaniem.
Postanowił nie zniechęcać się i działać dalej. Odczekał na dogodny moment i niby to przypadkiem wyszedł na korytarz, gdy właściciel kręcił się po domu. Dopiero teraz mieli czas, aby tak naprawdę się przywitać. Gospodarz miał na imię Connor i był dobrze zbudowanym mężczyzną o szczurzej twarzy, co dość mocno kontrastowało z jego sylwetką. Nosił się swobodnie, trochę wręcz niechlujnie. Miał rude włosy, które teraz związał w kucyk. Huw powiedział mu wprost, że potrzebuje kogoś dobrze zorientowanego w okolicy, kto odpowiedziałby na kilka pytań. Irlandczyk skinął głową i mruknął, że za pół godziny wróci ze sklepu.
Trzydzieści minut później Lwyd siedział już w obszernym pokoju gościnnym. Jedno można było o Siwym powiedzieć na pewno. Potrafił zjednywać sobie ludzi. Czasem wystarczała chwila lub krótka rozmowa, a druga osoba, kierowana jakimś dziwnym przeczuciem, nawiązywała z nim specyficzną więź. Było w tym coś osobliwego, czego nie dało się wytłumaczyć zwykłym obyciem.
Pokój pogrążony był w półmroku, którego strzegły grube, brązowe kotary. Za wyposażenie robiła elegancka meblościanka, szklany stolik oraz głębokie fotele. Pomieszczenie było połączone z kuchennym aneksem. Wszędzie na ścianach wisiały obrazy przedstawiające soczysto zielone łąki.
- Siadaj proszę – zachęcił Irlandczyk i spojrzał na jedno z płócien. - Piękne, nie? Walia ma swój klimat, to przyznaję. Ale to o naszych wzgórzach i krainach rozpisywali się najwięksi poeci.
Huw zanurzył się w skórzanym siedzisku. Jego nowy kompan skinął lekko i podał mu pękate naczynie z yerbą w środku. Choć przy pierwszym spotkaniu Connor trzymał dystans, teraz okazał się być dość jowialnym człowiekiem.
- Atrakcje? Nie ma tego wiele – stwierdził, upijając łyk swojego naparu. - To spokojna, nudna dziura. Ale jeśli jesteś, jak czuję, fanem dobrego tytoniu, odwiedź cygalerię blisko ratusza. Sprzedają tam świetny towar. Żeby się trochę odchamić, możesz odwiedzić lokalne muzeum. O ile jesteś takim nudziarzem, aby interesować się historią Sionn. Zdecydowanie ciekawiej jest u Malcolma. Facet zwiózł gdzieś z Niemiec maszyny do gry i urządził prowizoryczne kasyno. Dobre, żeby stracić trochę pieniędzy albo pogadać z naprawdę postrzelonymi ludźmi. No i mamy targ, w każdą niedzielę wcześnie rano na rynku. Można popróbować lokalnych przysmaków albo kupić jakieś rękodzieło.
Ostatnie słowa przypomniały Huwowi o niedawnym zakupie. Wyjął rzeźbiony wizerunek ruin, aby pokazać go gospodarzowi. Ten ujął gadżet i udając znawcę, obejrzał go od każdej strony. Cmoknął głośno, wreszcie oddał pamiątkę z powrotem.
- Kupiłeś to od tego starego dziwaka, prawda? Cóż, niewiele ci tutaj pomogę. Jakieś ruiny na północy są, to fakt. Nigdy tam nie łaziłem i ani mi to w głowie. Bo widzisz, samowolne wycieczki do takich miejsc są nielegalne. W każdej chwili coś może runąć. W mieście jest grupka zapaleńców, którzy organizują do tych miejsc amatorskie wyprawy. Ratusz wlepił im kilka grzywien, ale chyba mają to w nosie.
Connor wstał i przeszedł do aneksu. Zalał kolejną porcję suszu, napawając się jego aromatem przez dłuższą chwilę. Potem znów siadł naprzeciwko detektywa.
- Tak naprawdę robi się ciekawie dopiero poza miastem. Chcesz usłyszeć popieprzoną historię? Anglicy dawno temu nieźle się tu panoszyli. Wysiedlili mieszkańców z doliny, aby zalać teren wodą. Zbiornik miał zasilić sieć kanalizacyjną w zachodniej Anglii. Jak słowo daję, powtórka z Capel Celyn*, tyle tylko, że o ten zapomniany wygwizdów nikt nie walczył. Mieszkańcom podarowano sporą rekompensatę. Jak można się domyślić, pomysł i tak nie został ciepło przyjęty. W każdym razie przepędzono całe miasteczko jakieś piętnaście mil stąd. Dopiero potem okazało się, że nikt niczego nie będzie zalewać. Średnio już pamiętam dlaczego. Od tamtego czasu mieścina stoi pusta. Słyszy się o niej mnóstwo dziwnych historii. Łącznie z tym, że to kryjówka mafii. Czego to ludzie nie wymyślą!
Deliberowali jeszcze na kilka luźnych tematów, jednak Huw coraz wspominał o przerwach w dostawie prądu. Wreszcie Connor złapał haczyk.
- To fakt, ostatnio często są z tym problemy. Bywa, że zasilanie pada w kilku budynkach, czasem odcięte jest całe miasto. Generatory znajdują się na północy. Ratusz miał załatwić sprawę, ale jak na razie efektów nie widać.
To musiało chwilowo wystarczyć Lwydowi. Znów rozprawiali o mniej istotnych rzeczach. Liczne przesłuchania nauczyły detektywa, że informacje należało wyciągać powoli i subtelnie. Mimo to, Connor podniósł brew, słysząc kolejne pytanie.
- Co? Przestępczość? Rany, naprawdę ciekawski z ciebie gość! Prócz kilku incydentów z udziałem porywczych gówniarzy, to nie ma o czym mówić. Każdy się tutaj zna.
Konwersacja powoli dobiegała końca. Na koniec obydwaj mężczyźni wstali, aby uścisnąć sobie ręce. Huw miał jednak jeszcze jedno pytanie. Chciał wiedzieć, gdzie znajduje się jakiś często uczęszczany lokal.
- Jest tego trochę - podjął Irlandczyk. - Ale ja osobiście proponowałbym ci „Lysar”. Leją dobre, kraftowe piwa. Skoro tak lubisz zadawać pytania, to znajdziesz tam bratnią duszę. Tamtejsza ekipa nie ma na ogół kija w tyłku. Ja niestety nie zabiorę się z tobą. Swoje w życiu już wypiłem i zmieniłem płyny na te mniej destrukcyjne - tutaj znacząco wskazał na swoją yerbę.
Pożegnali się i wkrótce Huw zmierzał już na miejsce. Od „Lysar” dzieliło go tylko kilka przecznic, więc nie miał większych problemów z jego zlokalizowaniem. Nadchodził wieczór, a powietrze nabrało ostrości, zapowiadając pierwsze chłody.


Kiedy w „Złotym tygrysie” panował na ogół harmider i ogólne rozprężenie, tak to miejsce miało bardziej kameralny charakter. Na środku knajpy stały sosnowe ławy i ciężkie krzesła, a pomiędzy nimi wyrastały spiralne schody, które prowadziły na piętro. Kontuar mienił się butelkami w różnych rozmiarach oraz wielobarwnymi witrażami. Rzeczywiście, pito tutaj lepsze trunki, a zarumienieni jegomoście rozmawiali z przejęciem. W żaden sposób nie przypominali rozkrzyczanej klienteli „Tygrysa”. Choć byli młodsi, to lepiej ubrani i bardziej powściągliwi. Huwowi przypominali lokalnych hipsterów, niemniej pozbawionych większego nadęcia.
Zasiadł na wolnym miejscu, a barman przyniósł mu ciemne palone. Ponownie oddał się atmosferze otoczenia, wsłuchując w toczone rozmowy. Z wielu ust przemawiał już rausz i Siwy czuł, że odpowiednio podkręcając piłeczkę, mógłby wtrącić się do którejś konwersacji.
Kilku brodatych facetów po jego lewej stronie sterczało nad planszówką, którą jednak dawno już porzucili. Pionki oraz karty do gry leżały rozrzucone na całej powierzchni kolorowej tektury.
- Słyszeliście? – pytał przygruby facet. - Do starej przyjechała ponoć jakaś kobitka, a w „Jemiole” mieszka jeszcze inna, z psem.
- To pewnie na zawody.
- Ta… ale na tym nie koniec. Mówię ci, że co jakiś czas widzę nowe twarze. Nie przeszkadza mi to, ale czego właściwie u nas szukać?
Huw przeniósł wzrok na coś, co przypominało podwójną randkę. Pary siedziały naprzeciwko siebie, wokół nich stało już kilka pustych kufli.
- Flojdzi bez Watersa to herezja, i tyle – zakomunikował brunet w dużych okularach.
- Bez przesady. „The Division Bell” daje radę – odpowiedziała mu partnerka bądź koleżanka. - Gdyby nagrali je dekadę wcześniej, sam byś się zachwycał.
Po prawej tkwiły dwie kobiety. Wyglądały Lwydowi na trzpiotki. Alkohol zeszklił im już spojrzenia, a języki rozwiązały na dobre.
- Po prostu mówię ci, co sama słyszałam. Isla podwoziła kogoś w nocy i po drodze widziały jakąś kobietę w lesie. Podobno z ratownictwa.

* Słynna sprawa, dotycząca osady w walijskiej dolinie Afon Tryweryn. W 1965 roku Capel Celyn oraz okoliczne tereny zostały zalane wodą, aby stworzyć zalew na potrzeby Liverpoolu. Sprawa wywołała wiele kontrowersji i protestów, mocno polaryzując mieszkańców Anglii oraz Walii.



Szła do przodu, bo i nie było sensu się opierać. W jej głowie znów pojawiały się scenariusze, które przecież wielokrotnie przerabiała. Wendy zdawała sobie sprawę, że jest w pułapce. Korytarz, którym była prowadzona, zdawał się ciągnąć bez końca, lecz monotonia nie była jedyną katorgą, jakiej doświadczała. Równie mocno zdawała się uderzać bezsilność wobec przedziwnego procesu, który odmierzał czas tej i wielu poprzednich nocy. W snach z korytarzem była niewiele więcej niż bezwolną kukłą, sunącą w marazmie przed siebie.
Jednocześnie coś się zmieniło. Obecnie czuła swoje ciało i słyszała własny oddech. Wiele razy wcześniej postać przed nią wyglądała na lekko rozmazaną. Teraz widziała tajemniczego osobnika tak dokładnie, jak było to możliwe. Pozostawał on wręcz nieprzyjemnie realny - niby wycięty z oddzielnej rzeczywistości i wrzucony tutaj, aby złamać jakąś pradawną regułę snu.
Te nowe doświadczenia uświadomiły jej coś jeszcze. Pierwszy raz zwróciła uwagę na odgłos własnych i strażnika kroków. Dotychczas nie zwracała na ten fakt uwagi, bądź szła w ciszy - trudno było to określić.
Spojrzała w dół. Miała na sobie te same szpilki, w których poruszała się za dnia. Z towarzyszem przeprawy sprawa była bardziej skomplikowana. Jego kroki przypominały odgłos gołych stóp, tyle że pokrytych twardą skorupą.
Już z daleka dostrzegła wyłom. Nie było to do końca nic dziwnego. Podczas poprzednich wizyt również czasem mijała przejścia, które wychodziły z korytarza. Tyle tylko, że nie potrafiła nawet spojrzeć w ich kierunku. Mięśnie szyi buntowały się wtedy przeciwko jej woli, utrzymując głowę w jednej pozycji. Dlatego po jakimś czasie po prostu ignorowała takie przypadki. Teraz jednak mogło być inaczej. Czyżby po raz pierwszy pojawiła się dla niej szansa? Było za wcześnie na ekscytację, lecz pewna zmiana rzeczywiście miała miejsce.
Znajdując się już blisko odnogi, poczuła coś jeszcze. Dziwna fala wspomnień zalała nagle jej umysł. Rodzaj nostalgicznego zrywu uderzył ją tak mocno, aż poczuła ukłucie w okolicach podbrzusza oraz splotu słonecznego. Nie wiedziała dlaczego, ale na chwilę wróciła do dzieciństwa i jego beztroskich czasów. Widziała siebie jak wypełnia kolorowanki, gania po jakiejś łące albo słucha opowieści Aarona o dalekich krajach. Oczywiście, nigdy w nich nie był, co jednak miało tylko umiarkowany wpływ na jego pełne pasji historie. Na moment kobieta zapomniała wręcz gdzie jest, a wizja korytarza odpłynęła od niej. Perspektywa ucieczki do własnej podświadomości kusiła, lecz ostatecznie przywołała się do porządku. Skręt był już bardzo blisko i musiała mieć się na baczności.
Istniało ryzyko, że strażnik w jakiś sposób zareaguje lub wręcz zablokuje jej drogę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Minął pusty łuk i nadal szedł do przodu. Wendy poczuła na twarzy świeże powietrze, a od wejścia usłyszała narastający szmer. Znów miała wrażenie bliżej niesprecyzowanego oporu, lecz dysponowała nową siłą i…


Powoli obróciła głowę, co wiązało się z ogromnym wysiłkiem. Wyjście z korytarza prowadziło gdzieś na ciągnącą się wśród zboczy drogę. Atramentowe niebo przyozdabiał wielki księżyc, w oddali błyszczały światła jakiegoś miasta. Wszystko pojawiało się na bieżąco, niczym tkane z eterycznej przędzy.
Około czterdziestu metrów przed nią stał zdezelowany wrak samochodu. Poskręcany metal zdradzał, że musiał on spaść z wysokości i prawdopodobnie wyciągnięto go z jakiegoś zagłębienia. Rozbite kawałki szkła leżały na drodze, odbijając migotliwe światło gwiazd. Ktoś wewnątrz samochodu jęczał cicho. Znała ten głos, choć trudno było go powiązać z właściwą osobą. Rezonansował bowiem w jej głowie, stale zmieniając swoje tony. Obok stało już kilkunastu policjantów. Wszyscy wyglądali podobnie, mieli idealnie czyste uniformy i poważne twarze. Co dziwne, nikt nie zdawał się przejmować rannymi wewnątrz pojazdu, a zamiast tego rozprawiali między sobą półgłosem. Kilku wskazywało na pobliskie wzgórze oraz prawdopodobną trajektorię wypadku. Tylko jeden z nich przechadzał się między wrakiem a poboczem, odmierzał coś i zabezpieczał teren.
Adams po dłużej chwili zorientowała się, że stał tu ktoś jeszcze. Podczas gdy funkcjonariusze przypominali raczej uproszczone wersje samych siebie, kobieta była zdecydowanie charakterystyczna. Nadchodząca z przeciwległej strony postać miała skołtunione włosy, ubrudzony uniform i zmęczoną twarz. Wendy już gdzieś ją widziała.



Wściekłość Maddison sięgnęła zenitu. Najpierw błądziła po kniejach i kamiennych labiryntach, aby na koniec zostać z niczym. Dała upust swojej złości, ale podobnie jak się spodziewała, nikt na jej okrzyki nie odpowiedział. Jeśli ktoś był w okolicy, musiał do tego czasu dobrze się ukryć lub zbiec gdzieś dalej.
Sfotografowała osobliwe dzieło, jeszcze przez chwilę bacznie mu się przyglądając. Musiała przyznać, że kukła została misternie wykonana jak na możliwości prowizorycznych materiałów. Już odchodząc od konstrukcji, miała wrażenie jakby ta poruszała się spazmatycznie. Po chwili uznała, że musiał to spowodować zwykły wiatr. Skołatane nerwy mogły koloryzować rzeczywistość, do czego dochodził jeszcze wpływ adrenaliny.
Zniechęcona, ruszyła powoli z powrotem. Choć wyprawa do lasu nie trwała zbyt długo, to sama podróż motorem wyraźnie ją zmęczyła. W połączeniu z późną porą sprawiło to, że niemal słaniała się na nogach. Chyba już tylko ogólna irytacja dawała jej dostatecznie wiele siły, aby stawiać kolejne kroki.
Zeszła z polany z powrotem między wysokie kamienie. Wcześniej nie zwróciła uwagi jak silny chłód od nich bił. Drżała na całym ciele i co gorsza nie mogła sobie przypomnieć, która droga była właściwa. Coraz to trafiała w nowe miejsca kamiennej układanki i odnosiła wrażenie, że była ona bardziej złożona, niż na początku zakładała. W głowie mieszało jej się od ilości zakrętów oraz ciągłego nawracania. A może wręcz przeciwnie, cały czas kierowała się do przodu? Kilka razy musiała zatrzymać się i odpocząć. Że też to wszystko wynikło przez jednego imbecyla, któremu zachciało się nocnych wypraw!


Tym razem dopiero po pół godziny udało jej się wreszcie opuścić skalną pułapkę. Wciąż nie miała przy tym pewności czy szła w dobrym kierunku. Ta część lasu pełna była przewróconych pni oraz gołych konarów. W powietrzu unosiły się nowe zapachy, przywodzące na myśl mocne zioła. Drzewa rosły ściśle obok siebie, tworząc nad jej głową mroczne sklepienie. Nie przepuszczało ono prawie żadnego światła, a żarłoczna ciemność pochłaniała produkowany przez niewielką latarkę blask. Maddison coś tutaj nie grało. Poruszała się na obcym terenie, to fakt. Z drugiej strony była szkolona do przeprowadzania podobnych akcji. Wyciągała rannych z o wiele mniej dostępnych miejsc, stale orientując się w przestrzeni. Tutaj, pomijając już nocną porę, jej wyczucie kierunku zdawało się zaburzone. Spojrzała na komórkę. Oczywiście mogła zapomnieć o zasięgu. Jeśli coś miało się spieprzyć, to na całego.
Była już pewna, że nie przechodziła tędy wcześniej. Mogła zawrócić, lecz coraz mocniej wątpiła czy któryś kierunek w ogóle był właściwy. W lesie jako takim zaszła bowiem jakaś zmiana, na początku ledwie zauważalna, teraz już zdecydowanie wyraźna. Zauważyła z czasem, że wszystko wokół stało się jaśniejsze, choć do świtu pozostało przecież wiele czasu. Sosny, jodły, świerki – wszystkie te wiekowe drzewa lekko opalizowały. Przystanęła aż, zastanawiając się, czy nie jest świadkiem jakiegoś widziała. To było szalone, lecz zieloność wokół niej faktycznie emanowała własnym światłem. Promieniowanie? Było to już jakieś wytłumaczenie, choć mocno przerysowane. Efekty radiacji nie miały tak zazwyczaj tak spektakularnych efektów. Fosforyzujące rośliny oraz pięcionożne zwierzęta pozostawały raczej domeną powieści fantastycznych.
Wkrótce z ziemi uniosły się migoczące drobinki, które wzlatywały ku niebu lub lawirowały między krzewami. Kiedy kobieta próbowała złapać je w dłonie, te rozpadały się między palcami, nie zostawiając na skórze żadnego śladu. Murphy poczuła także dziwną lekkość, jakby pod ściółką znajdowała się pusta przestrzeń i tylko ona oddzielała ją od podziemnej krainy.
Trudno było przyzwyczaić się do dziwnych świateł, które nie rzucały cienia, ani do końca nawet nie rozświetlały okolicy. Łuna zdawała się tworzyć oddzielny byt, który osiadł na wszystkim wokół. Jeszcze dalej Murphy zauważyła ledwo materialną sieć, rozciągniętą na korzeniach i suchych gałęziach. Wyglądała na ogromną pajęczynę, natomiast w dotyku była równie nieuchwytna, co błyszczące drobinki.
Las skończył się zupełnie nagle i to w tym sensie, że Maddison nie ujrzała wcześniej jego skraju. Po prostu wyszła nagle spomiędzy drzew i trafiła na otwarty teren. Było to tak kuriozalne, że obróciła się, aby spojrzeć czy gąszcz nie był w istocie jakąś marą. Stał on jednak na swoim miejscu, wciąż produkując widmowe światło.
Większość horyzontu przysłaniało jej wzniesienie, na którym obecnie się znajdowała. Zza jego linii piętrzyła się żółta łuna, tworzona zapewne przez jakąś aglomerację. Poza tym widziała jedynie wypełnioną rozległymi polami, pustą okolicę.
Kobieta zeszła ostrożnie po nierówności, docierając powoli do asfaltowej drogi. Zakręt poprowadził ją do miejsca jakiejś kraksy. Nie powinna cieszyć się ze sceny wypadku, ale przynajmniej gdzieś dotarła.
Grupa policjantów stała wokół zniszczonego pojazdu. Oprócz nich nie widziała tu nikogo więcej. To mogło w jakiś sposób tłumaczyć zagadkową postać w lesie. Szok powypadkowy był wcale nierzadkim zjawiskiem, zaś uczestnicy kraksy potrafili przez wiele godzin błąkać się bez świadomości. Czym zatem był totem i zagadkowy odcinek lasu? Na te pytania nie znalazła jeszcze odpowiedzi.



Teoretycznie Robin przyjechała do Sionn z powodu zawodów. Tymczasem okazało się, że sen o korytarzu ścigał ją nawet na jawie. Nie mogła już myśleć o nim w kategoriach dosyć nurtującego zjawiska. Nie po tym co zaszło. Blake zdawał się mierzyć ze zbyt podobnym problemem, co ona. Tyle tylko, że sprawa już dawno przerosła mężczyznę. Jego umysł nadal rozpoznawał elementy dawnego życia. Część jego jaźni uległa jednak gwałtownej zmianie. Widział rzeczy, których inni nie dostrzegali. Niby u wariatów była to normalna kwestia, którą zwykły personel po prostu ignorował. Blake mówił jednak rzeczy, które Robin wcale nie były obce, w dodatku zdawał się widzieć zjawisko, które dostrzegała również suczka.


Wyjęła komórkę, narysowała pokazany jej symbol i wysłała go Willowi. Czekając na wywołanie przez weterynarza i wiadomość od chłopaka, przez chwilę obserwowała rutynę szpitala. Większość ludzi przychodziła tu ze zwykłymi sprawami, jak przeziębienie czy drobne urazy. Wyglądało na to, że placówka wypełniała w mieście wszystkie możliwe funkcje służby zdrowia. Nie brakowało zatem narzekających na kolejki starszych ludzi oraz ogólnie nerwowej atmosfery. Przerwy w dostawie prądu zapewne nie poprawiały sytuacji.
Telefon w kieszeni zawibrował. Robin od razu odblokowała ekran. Will był szybki.

hej. bawisz się teraz w ezoterykę, czy to jakieś kalambury? bo ja bym powiedział, że narysowałaś mi makaron. a tak na serio, ta rzecz w środku to chyba płomień.
ps wyślij mi jakieś fajne foto z tego sionn!

Nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem drzwi gabinetu na przeciwko otworzyły się i wyszedł z nich doktor w średnim wieku. Miał dość serdeczną twarz, śnieżnobiały kitel oraz rozczapierzone włosy, które lekko przyprószyła już siwizna. Mężczyzna zaprosił ją do siebie.
Pomieszczenie, w którym pracował, posiadało standardowy zestaw blatów, gdzie przeprowadzono prostsze czynności. Ściany wypełniały rzędy plakatów o prawidłowym żywieniu pupili. Uwadze Robin nie umknęły liczne dyplomy oraz nagrody, między innymi pochodzące z zawodów agility. Na biurku stało zdjęcie z żoną oraz psem rasy border collie.
- Słyszałem o tym incydencie dzisiaj - powiedział, przeglądając świeżo założoną kartę psa. - Paskudna sprawa. Mam nadzieję, że czuje się pani lepiej. Nazywam się doktor Powell - podał jej rękę.
W następnej kolejności podszedł do Foxy i lekko nachylił do niej twarz. Mocno uważał, aby nie spłoszyć zwierzęcia, unikał gwałtownych ruchów. Miał delikatne, ostrożne ruchy.
- Posiada pani bardzo zadbanego psa. Gładka, lśniąca sierść i zdrowie zęby. Ma szczęście do właścicielki. No dobrze, ale w czym tkwi problem?
Po opisaniu sytuacji, weterynarz zadumał się w milczeniu. Wykonał serię kilku zabiegów, po czym pobrał krew od zwierzęcia. Foxy znosiła wszystko bardzo cierpliwie, aczkolwiek stale wpatrywała się w swoją panią, jakby Carmichell miała nagle zniknąć, zostawiając ją z obcym człowiekiem. Potem Powell wziął ampułkę z krwią i udał się na zaplecze, gdzie funkcjonowało małe laboratorium.
- Będę potrzebować kilku chwil - usłyszała stamtąd Robin, która w międzyczasie ponownie wyciągnęła wibrujący telefon.
Tak jak można było się spodziewać, to znów był Will.

cześć raz jeszcze. nie wiem w co ty tam się bawisz kochana, ale z ciekawości wrzuciłem tę Twoją grafikę do googli. oczywiście, najpierw wyświetliło mi mnóstwo śmiecia, ale jedna rzecz wygląda na intrygującą. sama to oceń, tutaj masz link.

Powell miał chyba dodatkowy zmysł, dzięki któremu wyczuwał, kiedy Robin czytała wiadomości. Jak tylko skończyła przeglądać smsa oraz zagadkową stronę, doktor pojawił się w drzwiach laboratorium.
- Wszystkie wyniki są w normie. Czasem takie rzeczy mają miejsce, kiedy zwierzę potrzebuje się zaaklimatyzować, choć podejrzewam, że pani to wie. Czasem chodzi o nowe miejsce, ale i na przykład zmianę ciśnienia. Co na pewno zaszło, skoro pani skądś tu przyjechała. Zwierzęta czują wszystko inaczej od nas i czasem o tym zapominamy - spojrzał badawczo na Carmichell. - Przypiszę Foxy tabletki. Powinny ją uspokoić, gdyby sytuacja się powtórzyła. Czy mogę pomóc w czymś jeszcze?
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-02-2020 o 20:16.
Caleb jest offline  
Stary 12-02-2020, 13:03   #17
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Profesjonalizm lekarza, jego spokój i rzeczowe podejście rozwiały obawy Robin. I ośmieliły ją.

- Przyjechałyśmy tu na zawody – powiedziała. – Ma pan rację, Foxy jest przyzwyczajona do zmian, nie powinna tak reagować.
Potarła brodę.
- To może zabrzmieć dziwnie… ale mam wrażanie, że ona coś zobaczyła. Wyczuła, I to ją tak przeraziło. Kiedy tu weszłyśmy .. jeden z pacjentów wyszedł z oddziału psychiatrycznego. On też coś widział. Wpatrywali się w ten sam pusty punkt w przestrzeni. On i Foxy.
- Widuje pan różne tutejsze zwierzęta… czy miał pan do czynienia z czymś takim, co spotkało Foxy? Inni właściciele mówili o takich zachowaniach ?


Powell zdjął z biurka kwadratowy przycisk do papieru i lekko podrzucił nim w powietrzu. Jego mina wyraźnie stężała.
- Ja osobiście nie zwróciłem na nic takiego uwagi. Poza tym, wie pani, obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Ale… - zawiesił głos i powoli spojrzał w jej kierunku. - Jak tak teraz o tym myślę, to coś przychodzi mi do głowy. Mamy taką lokalną ekscentryczkę. To akurat mogę powiedzieć, bo kobieta jest wszystkim znana.

Lekarz nachylił się do Foxy i wyciągnął ku niej rękę, tym razem, aby po prostu ją pogłaskać. Ponieważ Robin nie wykonała żadnego gestu Foxy zignorowała dotykającą jej dłoń. Patrzyła cały czas na swoją panią.

- To pani Sparks, siostra dyrektorki szkoły. Od kiedy pamiętam, mieszka sama. Ma stado kotów i często twierdzi, że one również coś widzą. Ludzie mają ją za wariatkę, ale ja staram się podchodzić do każdego indywidualnie i nikogo nie oceniam. Jeśli to panią uspokoi, Sparks chętnie o wszystkim opowie. Właściwie robi to cały czas, tylko nie każdy chce słuchać - uśmiechnął się z, mimo wszystko, śladem pobłażania na twarzy.

Pokiwała głową, powoli.
- Tajemnica lekarska dotyczy danych pacjentów i ich zdrowia. Natomiast jak najbardziej wolno panu rozmawiać o tym, jakie przypadki pan leczy. Tym niemniej dziękuję.
- Ta kobieta… pani Sparks, tak? Gdzie ja znajdę?
- Właśnie takich informacji miałem nie przekazywać
- powiedział doktor, uśmiechając się. - Ale i tak by się pani dowiedziała. Mamy u nas mały park. Patrząc na niego od Caron Street, trzeba przejść do końca żwirowej alejki. Brązowy dom na końcu to będzie jej.

Mężczyzna nachylił się lekko, zamykając kartę zwierzęcia. Wziął głębszy oddech.
- A tak z czystej ciekawości. Dlaczego pani sądzi, że Foxy kogoś widziała?
- Wpatrywała się w przestrzeń. Pustą przestrzeń.
- pokręciła głową. - Samo to już było dziwne. Tollery genetycznie są uwarunkowane na skupianiu się na sygnałach człowieka, dodatkowo - w trakcie szkolenia ta zdolność jest rozwijana. Foxy od małego jest ćwiczona w ignorowaniu otoczenia.
Wskazała wzrokiem na zdjęcia i trofea z zawodów.
- Nie muszę tego panu tłumaczyć, prawda? Też startujecie…
Doktor uśmiechnął się i jakby w geście potwierdzenia, poprawił jedną z nagród.
- Zgadza się. To bardzo zmyślne psy. Są posłuszne, ale nie w tym zaślepionym sensie, jaki charakteryzuje niektóre rasy.

Robin zamyśliła się na moment .
- Jest coś jeszcze… Zabrzmię teraz jak paranoiczka, ale na szczęście obowiązuje pana tajemnica – zaśmiała się nerwowo. – Ten pacjent, który zaczepił mnie na korytarzu.. on też twierdzi, że ich widzi. Jak Foxy.
Dopiero kiedy sama siebie usłyszała, zdała sobie sprawę, jak szaleńczo brzmią jej słowa.


Powell nie zdawał się być jednak człowiekiem, który łatwo oceniał ludzi. Wiele osób podsumowałoby całą opowieść głodnym kawałkiem, typu „coś jej się wydawało”. Tymczasem naprawdę wydawał się być zainteresowany sprawą, cokolwiek o niej sądził.
Mężczyzna milczał jakiś czas. Bez pośpiechu podszedł do okna i lekko rozsunął żaluzje.
- Może to autosugestia? Na tym akurat się nie znam, ale wydaje mi się, że kiedy na czymś się skupiamy, przyciągamy do siebie pewne myśli. Wie pani co? Proszę sobie zachować mój numer - podał jej wizytówkę. - Jeśli sytuacja znów się powtórzy, można do mnie śmiało dzwonić.
- Bardzo dziękuję
- schowała kartonik.
- Foxy, idziemy. - pies, który zdawał się drzemać obok nogi Robin, poderwał się na równe nogi.

- Autosugestia nie tłumaczy jednak jej porannego zachowania, prawda?
- Nie było to normalne zachowanie, to pewne
- zgodził się z nią doktor.
- Jeszcze raz dziękuję - wyciągnęła dłoń na pożegnanie. - Startujecie jutro? - dopytała.

Powell uśmiechnął się, odsłaniając dwa rzędy śnieżnobiałych zębów.
- Nie przepuściłbym takiej okazji. Ostrzegam, że nie ma pani szans. Mint jest w szczytowej formie! Oczywiście żartuję. Powodzenia i do zobaczenia na miejscu.
Teraz Robin zaśmiała się, wyraźnie odprężona.
- Foxy dwa razy zdobyła mistrzostwo Walii i Szkocji… To będzie wyrównany pojedynek, już się cieszę na spotkanie.

Wyszła z gabinetu i skierowała się w stronę oddziału psychiatrycznego - miała nadzieję spotkać ordynatora.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 14-02-2020, 09:37   #18
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Lysar


Niepowodzenie w znalezieniu Addingtona po spędzeniu ledwie kwadransa z telefonem w ręce nie było wielkim rozczarowaniem. Ile to razy ślęczał z telefonem po parę godzin dziennie nim sprawa ruszała na przód? Sprawa okradania grobów na cmentarzu komunalnym w Cardiff chociażby. Setki telefonów, dwa tygodnie wiszenia na kablu, nim z ton informacji udało się wyłuskać te kilka pasujących do siebie, żeby namierzyć sprawców. Albo napad na Nall Horana, podczas którego doszło do kradzieży kolekcji wartościowych numizmatów. Nie zdawał sobie sprawy ile osób interesuje się starymi monetami do czasu aż wyrobił te kilkadziesiąt godzin ze słuchawką przy uchu i poznał chyba wszystkich paserów starociami w Walii. Teraz jednak jego głowę zajmował agent z Liverpool.


Czy Addington mógł jeszcze być w Sionn?
Czy w ogóle tutaj był?
A jeśli był, czy pojechał gdzieś dalej?
I nie skontaktował się z żoną?
Czy co bardziej prawdopodobne, coś go zaskoczyło…
… i nie zdążył się wymeldować?

Siwy chwycił za komórkę.

- Cześć Thony! Tak, jestem w Sionn. Wszystko w porządku, na nic jeszcze nie trafiłem ale właśnie mógłbyś mi pomóc. Taaak… Czy w Sionn w ciągu ostatnich trzech miesięcy nie zgłaszano zniknięć turystów… źle się wyraziłem. Czy ktoś nie wyjechał nie regulując opłaty za hotel, apartament, nie zostawił swoich rzeczy? Sprawdzisz to dla mnie?

Chwilę słuchał odpowiedzi przyjaciela.

- To świetnie! Jasne. Dzięki!

***

Connor , tak jak przypuszczał szukając prywatnego apartamentu do wynajęcia, okazał się przydatnym źródłem informacji o lokalnych atrakcjach. Siwy notował w głowie informacje, które mogły, ale nie musiały okazać się przydatne. Na oddzielenie ziarna od plew przyjdzie czas później.


Cygalerię blisko ratusza.
Lokalne muzeum.
Kasyno u Malcolma.
Targ na rynku w niedzielę.
Miłośnicy eksploracji ruin.
Wysiedlone miasto piętnaście mil od Sionn, przeznaczone do zalania.
Generatory na północy miasta.
Lysar.

***
Thony zadzwonił w chwili gdy wybierał się do Lysar.
- Wygląda na to, że dobrze pierwotnie kombinowałeś. Było jeszcze kilka zaginięć w okolicy. Nie wiem czy chodzi konkretnie o Sionn. W górach co jakiś czas zdarzają się wypadki, ale przez ostatnie pół roku było tego trochę więcej. Jestem na etapie ustalania jakichś nazwisk.

- Dziękuję Thony. Zadzwoń jak będziesz mieć szczegóły, a właściwie… Nie wiesz czy w lokalnej jednostce jest ktoś rozsądny z kim mógłbym pogadać?
Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki zastanawiał się przez chwilę.
- Daj mi chwilę - powiedział, a w tle Huw usłyszał przekładanie jakichś papierów. - Jeszcze moment… i jest. Tak mi się właśnie wydawało. W samym Sionn nikogo nie mam, ale niedaleko leży Ynseval. Mieszka tam mój stary kumpel, Owen Griffith. Facet jest, no, dość specyficzny. Ale jeśli powołasz się na mnie, to powinien ci pomóc.

- Tak zrobię Thony, dzięki za namiar. Pogrzeb wokół tych zaginięć. Jednym z nich może być nasz agent ubezpieczeniowy. A jak dzieciaki? - Zmienił temat i rozmowa jeszcze chwilę toczyła się wokół spraw rodzinnych McGregorów nim się pożegnali.

***

- Mówię ci, że co jakiś czas widzę nowe twarze. Nie przeszkadza mi to, ale czego właściwie u nas szukać?

Przez chwilę w głowie Huwa pojawiła się wizja zjeżdżających do Sionn z całego UK ludzi śniących ten sam sen, którzy później błąkają się po okolicznych ruinach lecz był to obraz tak absurdalny, że nie poświęcił mu więcej uwagi.

Huw zabrał piwo i podszedł do brodaczy.

- Cześć, Huw Lwyd, nowa twarz - uśmiechnął się. - Przepraszam, siedziałem obok - wskazał miejsce przy barze, - i usłyszałem jak rozmawiacie. Mogę się przysiąść i postawić wam kolejkę?

Grupka popatrzyła po sobie w milczeniu. Nastąpiło grupowe wzruszenie ramion. Jak tylko na stole wylądowało piwo, atmosfera ponownie się rozluźniła. Głos zabrał mężczyzna, którego wcześniej podsłuchał Lwyd. Nazywał się Lucas.

- Pan wybaczy, jeśli wypowiadałem się zbyt bezpośrednio – spojrzał na Huwa. – Tak jak powiedziałem, nie mam nic do gości w naszym mieście. Co pana tutaj sprowadza, skoro zaczęliśmy już ten temat?

- Nie, nie, nie - zaprzeczył, - nic się nie stało, tylko błagam, - złożył teatralne dłonie, - żaden"pan". Miłościwie nam panująca Elżbieta druga nie raczyła mi jeszcze nadać tytułu. Aczkolwiek nadzieja ciągle jest. - Roześmiał się. Wzniósł kufel. - Za co pijemy?

- Za królową? - zaproponował mężczyzna z podkręcanymi w górę wąsami typu "Salvador Dali".

- Dobry toast - przyznał Siwy. - Za to zawsze wypiję. God save the Queen!

Atmosfera rozluźniła się.

- Przyjechałem na prośbę przyjaciela - Lwyd wrócił do pytania. - Niestety urwał nam się kontakt. - Sięgnął do kieszeni płaszcza po zdjęcie Elijaha. - Może widzieliście go gdzieś? Kolejna nowa twarz.

Mężczyźni wykręcali głowy, przyglądając się fotografii. W ich zamglonych spojrzeniach nie pojawiało się nic, czego Huw oczekiwał. Miał już chować zdjęcie, gdy nagle Lucas wyjął mu je spomiędzy palców.

- Nie, czekaj. Ja tego gościa gdzieś widziałem. Chłopaki, to nie jest ten, co ciągle robił sobie wycieczki za miasto?

Nachyleni do kolegi, teraz i pozostali zaczęli przytakiwać. Właściciel fantazyjnego wąsa odwrócił się po chwili do Lwyda.

- Rzeczywiście. Wygląda całkiem podobnie. Huw, jesteś pewny, że wszystko z nim w porządku? Dziwnie gadał, jak chory.
Detektyw westchnął.
- No cóż, Elijah leczył się psychiatrycznie. Co mówił?
Mężczyźni spojrzeli po sobie. Jakieś niewypowiedziane zdanie zawisło między nimi.
- To by wiele tłumaczyło - odpowiedział Lucas. - Mówił o wnętrzu góry. Że coś w niej jest. Ale ja nie do końca to rozumiałem, a wy chłopcy?
Cała grupa pokiwała głowami. Huw zdał sobie nagle sprawę, że sprawa Elijah wzbudza u nich dość silne emocje.
- Nie żebym się wtrącał - usłyszał dalej. - Ale czy ktoś taki nie powinien być stale pod czyjąś opieką?
Huw zaprzeczył lekkim poruszeniem głowy.
- Nie, w porządku. Nim zniknął, wydawał się całkiem normalny. To znaczy, dręczyły go koszmary, z którymi nie dawał sobie rady ale nic ponad to. Coś musiało spowodować, że jego stan się pogorszył. - Zasępił się, upił łyk piwa. - Kiedy to było i gdzie? Czy wiecie o której górze mówił? Mógł tam pójść…
- Będzie ze dwa tygodnie - odpowiedział właściciel swetra z bohaterem jakiegoś komiksu. - Chyba sam nie wiedział o czym do końca mówi. Rany, facet. Trzeba to gdzieś zgłosić.
Huw skinął ponuro głową.
- Policja szuka go już od kilku miesięcy. - Rozmazał palcem po blacie kroplę piwa. - W kilka dni, gdy postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce, dowiedziałam się więcej niż oni. Oczywiście przekażę im co się dowiedziałem ale sami wiecie jak to działa. - Rozłożył bezradnie ręce. - Powiedzcie mi coś, co może naprowadzić mnie na jego ślad. Gdzie go widzieliście? Gdzie się kręcił? Może wiecie gdzie mieszkał? Może mówił coś jeszcze? Cokolwiek? O coś pytał?
- Gdzie on mieszkał… - zastanowił się głośno Lucas. - Gadaliśmy właśnie o Lysie. To starsza kobitka, wynajmuje pokoje w mieście. To chyba u niej nocował ten facet.
Pozostali tylko przytaknęli. Ktoś właśnie wychodził zapalić i przez chwilę wszyscy mężczyźni wstali, wykonując wygibasy, aby go przepuścić.
- Przychodził tu czasem - kontynuował Lucas, ponownie siadając na krześle. - Początkowo mieliśmy go za turystę, który lubi za dużo popić. Z ludzi wychodzą różne rzeczy, kiedy biorą urlop, żeby odreagować. No nie, Jeff?
Czwarty z mężczyzn zmarszczył czoło i spojrzał w głąb swojego kufla.
- Przecież przeprosiłem za tamto okno.
- Dobra, jaja sobie robię! - Lucas zaśmiał się i uderzył kolegę w plecy. - A tamten koleś zwyczajnie bredził. Najpierw jakieś rzeczy o korytarzu, potem że ktoś go obserwuje. Serio, wzięliśmy to za pijacką zgrywę. Do czasu aż wyszły jego wycieczki poza miasto i gadanie do siebie. Jeśli szukał jakiejś góry, to już chyba sam nie wiedział której.
- Tyle tylko - dodał Jeff - kiedy gość zniknął, to myśleliśmy, że po prostu wrócił na swoją planetę. Czy skąd on tam był.
- O korytarzu? - Na dźwięk tego słowa Huw aż wyprostował się na krześle. - Co konkretnie mówił o korytarzu?
Lucas dopił swoje piwo. Trunek zadziałał tak, jak trzeba i tamten czuł się już w pełni swobodnie. Rozciągnął ciało na krześle i niecelnie rzucił solonym orzeszkiem do góry.
- Szczerze mówiąc to nikt dokładnie nie słuchał co on tam mówił. Gdyby teraz wszedł tu zawiany facet i zaczął gadać o tym, że na zewnątrz stepują ryby, nie pytałbyś go do jakiej muzyki.
Przez moment wszyscy trawili tę myśl. Na twarzach zebranych kwitł wysiłek intelektualny, co było dość zabawne w ich stanie.
- Mi raz mówił, że nie może zbyt wiele zdradzić - przypomniał sobie nagle ten w swetrze. - Bo ktoś może go usłyszeć. I się ciągle rozglądał. W mordę, wtedy się z tego śmiałem, ale teraz mam ciary.
- Ta… Lysa - przypomniał Siwy. - Gdzie ją znajdę?
- We wschodniej części miasta - podjął znów Lucas, którego mowa była już lekko bełkotliwa. - Jeśli będziesz trzymać się głównej drogi, zobaczysz mocno przyozdobiony dom. Na pewno go rozpoznasz.
Huw zauważył, że już niewiele z nich wyciśnie. Alkohol zdziałał swoje a i jemu zaczynało szumieć w głowie.
- Chłopaki, niesamowicie mi pomogliście. Mam do was ostatnią, ogromną prośbę. - Lwyd dopił swoje piwo. - Polecicie mi dobrego barbera?
- Dobrego? Chyba miałeś na myśli najlepszego! - wtrącił się wąsacz i oparł dłonie o blat. - Właśnie przed nim siedzisz! Nie wiem dlaczego, ale cię lubię Tylko błagam, nie przychodź do mnie jutro. To będzie ciężki dzień - znacząco wskazał na Jeffa, który właśnie zamawiał następną kolejkę.
Siwy roześmiał się głośno.
- Doskonale to rozumiem. Chętnie postawię wam jeszcze kolejkę innym razem. Opowiecie mi co takiego można robić w Sionn żeby się nie nudzić.
Huw wymienił jeszcze kilka uprzejmości z brodaczami, dopytał gdzie znajduje się salon brodacza i pożegnał się z każdym z osobna mocnym uściskiem dłoni życząc miłego wieczoru i litościwego poranka.

Sprawa Addingtona zaczynała nabierać rozpędu. Zdecydował, że było zbyt późno na rozmowę z Lysą i zostawił ją na rano. Chociaż zamierzał też odwiedzić Owen Griffith w Ynseval. Lysa jednak była ważniejsza. Policjant mógł poczekać.
Chyba, że Hacwyr odezwie się z czymś ciekawym. Musi sprawdzić czy czegoś nie wysłała. Ciągle myślał o niej jak o kobiecie, chociaż nie miał pewności.
Paul też już powinien być w Liverpoolu. Skoro nie dzwonił, to znaczy, że na razie nie napotkał żadnych trudności.
Teraz jednak musiał jeszcze zadzwonić. Wyciągnął telefon i fajkę, którą nienabitą włożył w usta. Kontakt z ustnikiem uspokajał. Był jak gra wstępna przed właściwym seksem. Zwiększał pożądane i więź z kochanką.

- Dobry wieczór pani Addington. Huw Lwyd. Dzwonię z Sionn. - Fajkę trzymał teraz w lewej dłoni, wsuwając bezwiednie ustnik do ust, gdy słuchał odpowiedzi z drugiej strony, lub pocierając nim o dolną wargę. - Chciałem panią poinformować, że pani męża widziano tutaj dwa tygodnie temu… Nie, jeszcze nie ale mam pewien trop .. - Postukał ustnikiem o usta. - Właśnie o tym chciałem. Pani mąż nie był w najlepszej kondycji psychicznej. Zachowywał się jak schizofrenik z manią prześladowczą. Proszę udać się do oficera prowadzącego i… Nie, zdecydowanie lepiej gdy pani sama… Policjanci nie lubią jak im się konkurencja wtrąca… Tak, pozostaję do dyspozycji. Kłaniam się.

Odetchnął. Musiał w końcu zapalić.

Cygaleria blisko ratusza

Przypomniał sobie. Warto by było uzupełnić zasoby tytoniu.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 17-02-2020, 11:50   #19
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Skonfundowana mina przyglądała się niecodziennej sytuacji, a w zmęczonej głowie przelatywały propozycje wyjaśnień.
Z jednej strony na myśl o promieniowaniu podciągnęła kołnierzyk wyżej zakrywając nos. Niewidzialna śmierć była względnie do opanowania pod warunkiem, że żadna, nawet najmniejsza drobinka nie dostała się do płuc. Gdyby jedna promieniująca cząsteczka wdarła się do płuc... Było, krótko mówiąc, przesrane...

Z drugiej strony, głębinowe zwierzęta wodne generowały światło, a świetliki przecież były miniaturowym punkcikami. Maddison nie była asem biologii w dziedzinie flory. Nie była w stanie wykluczyć analogicznego efektu dla obserwowanych roślin...

Propozycje wyskakujące w głowie, po paru dziwnych koncepcjach, stawały się już nieco bardziej realistyczne i przyziemne. Jeśli nie promieniowanie, ani fluorescencyjność, to... efekt chemiczny? Luminescencyjna chemia sama się nie naniosła do takiego miejsca... Pieprzeni śmieciarze, pieprzone wysypisko.
- Nienawidzę ludzi... - wymamrotała spod kołnierzyka, dorzucając irytację na ludzkość do listy mieszanki odczuwanych emocji.

Oczywiście nie wyjaśniało to wszystkich napotkanych dziwności, acz Maddison była już zbyt zmęczona, by wnikać w argumentację każdego niezrozumiałego fragmentu. Miała już wystarczająco dużo na głowie a zasoby energii własnego ciała, jak i baterii w telefonie tylko malały. Poza tym dalej nie przeprawiła się do swojego motoru. Szło jak po brudzie. Powieki były strasznie ciężkie. Miała dość wszystkiego ale brnęła dalej. By spiąć budżet energetyczny, powoli pobieżne kalkulacje zaczęły wycinać planowanie dojazdu motorem do Sionn. Snuła się, prawie śpiąc na stojąco.

Nagły koniec lasu zaskoczył ją podwójnie. Po raz pierwszy, że faktycznie drzewa urywały się od linijki. Po raz drugi, że wcześniej tego nie zauważyła. Sprawdzenie, czy jeszcze może ufać swoim zmysłom na szczęście zakończyło się wynikiem pozytywnym - świecące wysypisko w lesie dalej było, gdzie je widziała.

Nie mniej, poczuła ulgę, że wydostała się z zarośli i dostrzegła oznaki cywilizacji. Jedynym, co chciała zrobić to zakończyć tą całą wędrówkę i pójść spać. Jedna jedyna rzecz. Nic więcej, nic mniej. Coś względnie małego. Akurat tak tylko dla siebie, bez angażowania w to innych. Cztery ściany, łóżko i...

- Nosz kurwa... - rzuciła pod nosem widząc wrak i grupę policjantów obok niego.

...i plan w głowie runął rozpadając się na malutkie nic nie znaczące kawałki. Zwidy i jej upartość dostały kopa realizmu i dużego prawdopodobieństwa. Nie była z tego zadowolona. Właściwie na nowo była wściekła, ale już zbyt zmęczona, by to okazać. Miała przecież w końcu dążyć do odpoczynku a nie do ponownego zapieprzania... Mimo ponownych negatywnych emocji i gigantycznej niechęci by robić rzeczy, które jej nie zaprowadzą do łóżka, nie była w stanie na to nic poradzić. Ponownie jej osoba przestała się liczyć, a krok przyśpieszył. Widok skołtunionych włosów, ubrudzonego uniformu i zmęczonej twarzy osoby, która wychodzi znikąd nie był też popularny.

- Maddison Murphy, ratownictwo medyczne Londyn, w drodze do Sionn miałam wrażenie, że ktoś wylazł mi na drogę, po godzinie szukania po lesie nikogo nie znalazłam, wyrzuciło mnie tutaj - powiedziała niemal jednym tchem. - Powiedzcie mi, że to tylko moja nadgorliwość, a wy macie wszystkich i nikogo nie szukanie po lesie... - dodała mając jeszcze nadzieję na szansę na powrót do planu odpoczynku.


 
Proxy jest offline  
Stary 19-02-2020, 14:08   #20
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Wendy przestała zastanawiać się nad tym czy znajduje się we śnie, czy jakimś cudem to wszystko jest jej nową rzeczywistością. Jej umysł skupił się fali wspomnień, które zaatakowały z nienacka. Zupełnie się tego nie spodziewała, bo i wcześniej ani razu tego nie doświadczyła, idąc bezwiednie za sennym przewodnikiem.
To była pierwsza nowość, jaką odczuła i dała się jej zaskoczyć i porwać. Prawie całkowicie zatraciła się w urywkach przeszłości. Tak dawno nie wracała do tych czasów, starała się o nich zapomnieć, choć dobrze wiedziała, że nie było to możliwe. Wspomnienia postanowiły więc same dać o sobie znać, w najmniej oczekiwanym momencie, w czasie, kiedy była na nie najbardziej podatna i kiedy w ogóle nie mogła się przed nimi uchronić.
Gdy jednak usłyszała w głowie, albo może w przestrzeni wokół, znajomy, choć od tak dawna niesłyszany, głos swojego brata bliźniaka, było to jak chluśnięcie wiadrem zimnej wody. Przebudziła się na nowo świadomość, przypominając Wendy, że to wszystko już było, że już nie wróci, choćby bardzo chciała. Było to bolesne, ale nie na tyle, by całkowicie wybudziła się ze snu.

Znów była w korytarzu, a głos Aarona przycichł, był już praktycznie niesłyszalny. Ponownie szła za tajemniczym przewodnikiem, który niezmiennie szedł w milczeniu, mijając wyłom. Czy to była jej szansa na zmianę? Na kolejną nowość? Chciała spróbować, chciała zaryzykować, ale jednocześnie bała się tego. Nie wiedziała jak zareaguje zakapturzona postać, nie wiedziała też, co tak naprawdę czeka ją, jeśli jej się uda przejść przez wyłom. Może było tam coś gorszego?
Kiedy zbliżyła się, ponownie usłyszała w głowie głos Aarona. Chociaż może jedynie jej się wydawało, że to był jego głos. Być może było to jedynie echo tych wspomnień, które wcześniej zaatakowały bez uprzedzenia. Wendy poczuła jednak niezwykłą ciekawość, która zwyciężyła z obawami. Uczucie, które często pojawiało się, odkąd…

Przeszła przez wyjście z korytarza. Kiedy postawiła pierwszy, najtrudniejszy krok, kolejne przyszły z łatwością. To było niesamowite uczucie, móc w końcu coś zmienić w tym powtarzającym się, rutynowym koszmarze. Wyszła z tego przeklętego korytarza i znalazła się w zupełnie nowym i niespodziewanym miejscu. Była na zewnątrz.
Jej wzrok przykuł wrak samochodu stojący na zboczu. Dziwne uczucie zawładnęło Wendy, kiedy przyglądała się temu widokowi. Wszystko wyglądało jakby znajomo, ale jednocześnie zupełnie obco, jakby było oderwane od rzeczywistości.
Podeszła bliżej, bo wciąż znajdowała się w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą było przejście do korytarza, a ten chciała zostawić jak najdalej za sobą. Nie chciała tam wracać, chociaż jednocześnie czuła, że w tym miejscu również nie chciała być. Nie miała jednak wyjścia, nie widziała innego przejścia.

- Tam ktoś jest! Dlaczego nie pomożecie tej osobie! Ona cierpi! - rzuciła w stronę policjantów, kiedy usłyszała głos dochodzący, jak jej się wydawało, z wraku samochodu. Znała ten głos, ale jednocześnie był jej zupełnie obcy. Kolejne absurdalne uczucie. Podświadomie jednak zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nie chciała wiedzieć, kto był właścicielem tego głosu, kto znajdował się w tym samochodzie.

Kiedy Adams, targnięta własną ciekawością, ruszyła w stronę wraku, spostrzegła kobietę, którą kojarzyła, choć nie potrafiła przypomnieć sobie skąd. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większą pustkę miała w głowie. Mimo tego, odnosiła wrażenie, że ta kobieta była najbardziej realnym elementem tego wszystkiego. Czy tak było rzeczywiście? Może ona mogła w jakiś sposób pomóc?
- Proszę, musi mi pani pomóc! W tym samochodzie ktoś jest - powiedziała do kobiety, podchodząc do niej. Sama sobie się dziwiła, że tak bardzo chciała pomóc osobie z samochodu. Zazwyczaj wolała nie mieszać się w nie swoje sprawy. Tym razem jednak miała wrażenie, że to dotyczyło jej bardziej, niż mogła sobie wyobrażać.
 
Pan Elf jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172