Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-02-2020, 14:44   #21
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Kolejny dzień powoli dobiegał końca. Gdy tarcza słońca opadła za horyzont, nieboskłon przybrał barwę głębokiego granatu. Wkrótce pierwsze gwiazdy przebiły mroczne sklepienie, a księżyc wyłonił się spomiędzy pierzastych chmur. O tej porze Sionn zapadało już powoli w stan swoistego letargu: mieszkańcy wracali do swoich domów, zaś ulice stopniowo pustoszały. Z tego, co Huw zasłyszał w barze, jedynie centrum miasta było o tej porze w miarę aktywne. Miał więc nadzieję, że zdąży jeszcze odwiedzić lokalną cygalerię.
Wychodząc z Lysar, czuł lekki rausz. Po tym można było poznać dobre piwo – rozluźniało już w niewielkich ilościach, nie otępiając przy tym jak pośrednie sikacze. Z czasem świeże powietrze oraz spacer milczącym miastem wyraźnie go otrzeźwiły. Wybrał najkrótszą drogę, która prowadziła przez nieznany mu dotychczas obszar mieściny. Wolnostojące domy ustąpiły tutaj miejsca czemuś w rodzaju niskich czynszówek. Spękane, pochylone fronty budynków sprawiały wrażenie, jakby miały zaraz zwalić się Lwydowi na głowę. Po okolicy gęsto przewalały się odpady i postrzępione fragmenty gazet. Sprawcami bałaganu były prawdopodobnie dzikie zwierzęta. Detektyw zauważył przynajmniej kilka przewróconych koszy na śmieci. Obok jednego z metalowych kubłów przemknęło coś na rodzaj kuny.


Szedł dalej środkiem ulicy. O tej porze nie musiał martwić się o przejeżdżające auta. Było cicho, spokojnie, a ciepłe światła latarni wypełniały aleję żółtą poświatą. Wysoko nad jego głową ciągnęły się linie wysokiego napięcia. Sieć podążała długimi serpentynami przez całe miasto i dalej na północ, gdzie miały znajdować się generatory.
Huw mijał rzędy klaustrofobicznych uliczek, gdy nagle jeden z cieni między budynkami oderwał się od reszty i zmierzył bezpośrednio w jego kierunku. Jak się okazało, był to młody mężczyzna, noszący skórzaną kurtkę oraz lekko podarte dżinsy. Jego piegowata twarz wyrażała stan jakiegoś napięcia. Huw rozpoznał go już kątem oka. To był facet, którego przepuszczali w Lysar, kiedy tamten wychodził zapalić.
- Hej człowieku. Masz może ognia? - zapytał piegowaty, nagle wyrastając tuż obok niego. - Kiedyś głowy zapomnę, jak słowo daję.
Odpalił papierosa i mocno się zaciągnął. Jego oczy rozżarzyły się jak dwa węgielki. W tej osobliwej chwili Huw zdał sobie sprawę, że byli jedynymi osobami w tej okolicy.
- Przyjemna noc, prawda? - powiedział mężczyzna, spoglądając gdzieś przed siebie.
Siwy miał przez chwilę wrażenie, że nieznajomy sięgnął po coś w okolicach paska. Za chwilę opuścił rękę z powrotem, jednak nadal kroczył tuż obok Huwa.



Po wyjściu z gabinetu, Robin minęła kilku sprzątaczy w zielonych strojach. Przygarbieni, starsi mężczyźni z mozołem czyścili korytarze za pomocą długich mopów. Obok stały plastikowe wiadra, które wypełniały powietrze silną wonią detergentów. Kobietę rozbolała od tego zapachu głowa, lecz pracownikom zdawał się on nie przeszkadzać.
Na szczęście droga na oddział zamknięty nie była długa. Wkrótce Robin stanęła przed drzwiami, których strzegł naprawiony terminal. Wdusiła przycisk z symbolem dzwonka i odczekała chwilę. Zza mlecznobiałej szyby wyłoniła się jakaś postać, po czym wyszedł do niej jeden z sanitariuszy. Rozpoznała go: był to ten mniej nabuzowany członek duetu.
- Ordynator jest na miejscu – powiedział, drapiąc się po głowie. - Pies musi zostać na zewnątrz. Proszę też wziąć jedno z tych - wskazał na automat z ochraniaczami na obuwie.
Robin nie zamierzała jednak zostawiać suczki samej, szczególnie że zwierzę najadło się dzisiaj dosyć stresu. Niestety, pracownik szpitala pozostawał głuchy na jej wszelkie argumenty. Kobieta w końcu zrozumiała, że dalsza dyskusja po prostu nie miała sensu. Do głowy od razu wpadła jej jednak pewna myśl. Szybko zawróciła na pięcie, ponownie kierując się w stronę weterynarii. W myślach układała krótką i treściwą prośbę. Doktor Powell wydawał się wyrozumiały, nawiązała z nim nawet lekką więź, więc…
- Nie ma problemu - usłyszała chwilę później, z powrotem w jego gabinecie. - Mamy boksy specjalnie na takie okazje. Nawet nie wie pani, ile musiałem o nie walczyć z dyrektorstwem.
W ten sposób mogła zostawić Foxy w dobrych rękach. Weterynarz wskazał jej pomieszczenie z kilkoma małymi ściankami, które tworzyły coś w rodzaju boksów. Na podłodze leżały gumowe zabawki, przy ścianach stały miski z jedzeniem. Przebywał tu tylko jeden terier, który tęsknym spojrzeniem wyglądał swojego właściciela.
Carmichell odbyła następny spacer po szpitalu. Tym razem była gotowa. Wrzuciła monetę do maszyny i zaraz potem ślizgała się do wejścia w dwóch foliowych kapciach. Sanitariusz zmusił się nawet do uśmiechu, wyraźnie zadowolony z namiastki swojej władzy.
Przejście na oddział było jak wkroczenie do innego świata. Za drzwiami zostawiła trywialne problemy i zwykłe przypadłości. Od progu uderzył ją zaduch przepoconych ciał. Z pociągniętych farbą olejną ścian odchodził tynk, a na suficie gęsto rozrastał się grzyb.
Jakiś mężczyzna w średnim wieku wyszedł ze swojego pokoju i przystanął w progu drzwi. Drżał na całym ciele, a jego gałki oczne przeskakiwały z miejsca na miejsce jak dwie piłeczki ping-pongowe. Z przeciwległej strony sunęła otyła kobieta w różowym szlafroku. Niosła brudny kubek herbaty i mełła w ustach niewyraźne słowa.


Robin odniosła wrażenie, że jak na małomiasteczkową społeczność, trafiało tu całkiem sporo pacjentów. Mijając kolejne pomieszczenia, widziała, jak część chorych spędza pozornie zwyczajny czas. Jedni rozwiązywali krzyżówki, inni oglądali telewizję, głośno komentując jakieś wiadomości. Można było wręcz pomyśleć, że są tutaj z zupełnie przyziemnych powodów. Gdzie indziej jednak na łóżkach leżały dziwnie wykręcone, ludzkie postaci. Choroba oraz silne leki obdarły je z człowieczeństwa i teraz jedynie spoglądały tępo w przestrzeń. Kilku pacjentów przypięto wcześniej pasami, które uniemożliwiały im jakikolwiek ruch. Carmichell widziała także zamknięte drzwi, zza których wydobywał się bliżej niesprecyzowany stukot oraz jęki. Były na tyle donośne, że towarzyszyły jej na całej długości korytarza, a potem jeszcze odbijały się echem w głowie.
Obydwoje dotarli wreszcie przed gabinet ordynatora. Pielęgniarz zapukał i ostrożnie włożył głowę do środka.
- To ta kobieta, która chciała się z panem widzieć.
Robin nie usłyszała odpowiedzi, ale mężczyzna przepuścił ją dalej i zamknął za nią drzwi.
Mały azyl ordynatora mocno różnił się od pozostałej części szpitala. Cały pokój został pomalowany świeżą farbą, a samo pomieszczenie wypełniały mahoniowe meble o intensywnym kolorze. W oszklonych szafkach stały lekarskie księgi – pedantycznie uporządkowane i bez żadnej skazy na grzbietach. W rogu rzeźbiony zegar cicho wystukiwał kolejne sekundy.
Lekarz prowadzący okazał się łykowatym okularnikiem przed pięćdziesiątką. Wyraźnie przegrywał walkę z łysiną, także jego twarz nosiła już pierwsze oznaki starości. Miał ciemne oczy i bardzo długi nos z kilkoma bruzdami. Nosił brązowy garnitur, na który obecnie narzucił kitel. Parafował właśnie jakieś dokumenty grawerowanym, srebrnym długopisem. Tylko na chwilę podniósł wzrok.
- Proszę siadać - powiedział rzeczowym tonem. - Na ogół nie godzę się na takie spotkania, ale cała ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Odpowiednie osoby zostały już pociągnięte do odpowiedzialności. Pani… jest rodziną, jak słyszałem. Cóż, naprawdę chciałbym pomóc - złożył dłonie w piramidkę, a kolejne spojrzenie sugerowało, że jego uwaga jest zarezerwowana dla nielicznych. - Niestety, informacje o stanie zdrowia naszych pacjentów możemy przekazywać tylko upoważnionym do tego osobom.



To była długa i męcząca wyprawa. Wiszące nad Maddison fatum zdawało się jednak jej nie opuszczać. Wielokrotnie widziała wypadki samochodowe, lecz ten konkretny był jak ponury chichot losu. Jedyne pocieszenie stanowił fakt, że nie tkwiła już w okolicy sama, a walijskich policjantów zapamiętała jako dość profesjonalnych.
Powoli wlokła się w kierunku strzaskanego auta. Głowa dosłownie kiwała jej się ze zmęczenia i miała trudności ze skupieniem wzroku w jednym miejscu. Choć to ona miała ratować innych ludzi, sama wyglądała teraz jak siedem nieszczęść.
Tymczasem funkcjonariusze zdawali się ją ignorować. Nagle dotarło do niej, że wszyscy stoją jakby w przypadkowych miejscach. Niektórzy byli wręcz odwróceni od siebie i najwyraźniej nieświadomi wzajemnej obecności. Kobieta weszła bezpośrednio między grupę, ale i to nie wywołało żadnej reakcji.
- Maddison Murphy, ratownictwo medyczne Londyn, w drodze do Sionn miałam wrażenie, że ktoś wylazł mi na drogę, po godzinie szukania po lesie nikogo nie znalazłam, wyrzuciło mnie tutaj.
Jeden z mężczyzn odwrócił się do niej bardzo powoli, jakby powietrze wokół niego było gęste niczym smoła. Miał krótko ostrzyżone włosy, gładkie policzki i beznamiętnie spojrzenie. Jego twarz była możliwie pospolita – przez głowę ratowniczki przebiegła zabawna myśl, że nie widzi człowieka, lecz wyciętą z papieru sylwetkę.
Policjant przekrzywił głowę jak zaciekawiony pies. Milczał, więc Murphy kontynuowała:
- Powiedzcie mi, że to tylko moja nadgorliwość, a wy macie wszystkich i nikogo nie szukacie po lesie…
- Przyszła pani za późno - odpowiedział jej wreszcie. - Jak zwykle zresztą.
W tym momencie usłyszała coś jeszcze. Spomiędzy poskręcanego metalu wydobywał się dławiony spazmami, bolesny jęk.


Opuszczenie korytarza było dla Wendy niczym swoiste katharsis. Dotychczas sen zdawał się wyznaczać jej bariery, których nie potrafiła w żaden sposób sforsować. Po raz pierwszy to ona zadecydowała, co będzie się działo dalej.
Była w obcym miejscu, choć scena wypadku miała w sobie coś rozpoznawalnego. Równocześnie wyczuwała w całej tej sytuacji jakąś aberrację. Policjanci zdawali się umiarkowanie zainteresowani wydarzeniem, które wyglądało przecież na bardzo poważne.
- Tam ktoś jest! Dlaczego nie pomożecie tej osobie! Ona cierpi! - krzyknęła, ruszając do przodu.
Kilku z mężczyzn obejrzało się za nią. Wendy nie potrafiła rozpoznać ich twarzy. Kiedy spoglądała na czyjeś oczy, znikały usta. Gdy znów skupiała wzrok na włosach, zniekształcała się cała głowa. Dostała od tego oczopląsu, ale chwilę potem była już przy aucie i wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Przed nią stała, a raczej leżała taksówka. Przypominała kartkę papieru, którą ktoś zgniótł w dłoni, a potem delikatnie wyprostował. Trudno było jej rozpoznać markę auta.
W tym całym ferworze niemal zapomniała o zagadkowej kobiecie. Na szczęście nadal tu była i w przeciwieństwie do funkcjonariuszy wyglądała jak człowiek z krwi i kości. Przez krótką chwilę wszystko wróciło do Wendy: podróż do Sionn, Isla oraz ratowniczka w lesie. Spojrzenie drugiej kobiety sugerowało, że ona również ją rozpoznała.
- Proszę, musi mi pani pomóc! W tym samochodzie ktoś jest - przekrzyczała jęki i rzuciła się w kierunku wraku.
Dopiero teraz pojęła bezsensowność tego działania. Skoro policjanci nie wyciągnęli rannych, to jakie ona miała szanse? Możliwe też, że dopiero czekali na straż, aby ktoś rozciął karoserię.
Mimo wszystko nie potrafiła znieść obojętności grupy i na oślep chwytała elementy samochodu, próbując choć trochę nimi poruszyć. Tak jak było to do przewidzenia, żadna część nawet nie drgnęła. Aby ingerować w konstrukcję taksówki, musiałaby przecież mieć nadludzką siłę. Posiadał ją jednak ktoś inny, i to wewnątrz pojazdu.
Na jej oczach spory kawałek blachy wygiął się do góry. Ktoś wewnątrz sukcesywnie pokonywał opór metalu. Nagle zakrwawiona ręka przebiła się ku Adams i od razu chwyciła ją za przegub.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-02-2020 o 20:13.
Caleb jest offline  
Stary 26-02-2020, 13:04   #22
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Wendy działała zupełnie nieracjonalnie. Nie potrafiła wytłumaczyć, co ją do tego posunęło. Może fakt, że gdzieś w głębi wciąż zdawała sobie sprawę, że jeszcze się nie obudziła, że to wciąż była część tego okropnego, powracającego koszmaru o korytarzu, do którego wcale nie chciała wracać. Może wydawało jej się, że jeśli w jakiś sposób spróbuje pomóc osobie uwięzionej we wraku taksówki, przełamie ten cholerny, niekończący się cykl snów i sprawi, że to wszystko się skończy, a ona będzie mogła z ulgą wrócić do normalnego życia.
To zabawne, ale Wendy w ogóle nie pamiętała jak to było, kiedy nie miała tych snów. Często wydawało jej się, że o korytarzu śniła od urodzenia, bo po prostu nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy dokładnie to wszystko się zaczęło.

Cały czas starała się ignorować uporczywą myśl, że wszystko to było w jakiś sposób znajome. Wcale nie chciała o tym pamiętać, ale jednocześnie brnęła coraz bardziej. Czy była w stanie pomóc uwięzionej osobie? Wiedziała, że nie, ale jednak próbowała. Dlaczego? Bo tak naprawdę doskonale zdawała sobie sprawę z tego, kto jest uwięziony w środku. Jakkolwiek próbowała o tym zapomnieć, nie była w stanie. To była część niej, której nigdy się nie pozbędzie. To było też ostatnie, jakkolwiek tragiczne i przykre, wspomnienie Aarona.

Wendy Adams znieruchomiała, kiedy kawałek blachy zaczął się wyginać, jakby ktoś z wraku próbował się z niego wydostać z nadludzką siłą i to skutecznie. Zupełnie zapomniała o tym, z czego jeszcze nie tak dawno zdawała sobie sprawę - że to wciąż był sen.
Wpatrywała się w wyginający się kawałek blachy jak zahipnotyzowana. Nie interesowało jej to czy pozostali też to widzieli, przestała być świadoma otoczenia. Dopiero kiedy zakrwawiona ręka wyprysnęła spod żelastwa i chwyciła ją za przegub, Wendy jakby ocknęła się. W jej gardle ugrzązł okrzyk przerażenia i zdołała jedynie spróbować szarpnąć ręką, choć uchwyt dłoni był bardzo silny. Czy powinna się wyrywać? Może tym samym robiła większą krzywdę uwięzionej osobie? Dziwna myśl przebiegła przez jej głowę - a co jeśli to ta osoba próbowała skrzywdzić ją?

- Sp-spokojnie - powiedziała, po raz pierwszy w życiu jąkając się. - Spróbuję ci pomóc, tylko puść. To boli.
Jednocześnie rozejrzała się, szukając pomocy wśród policjantów. Szybko zdała sobie jednak sprawę, że to było złudne. Poszukała więc wzrokiem ratowniczki, którą poznała w drodze do Sionn. Jak ona miała na imię? Wendy przeklinała swoją kiepską pamięć do imion i ludzi.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 26-02-2020 o 13:07.
Pan Elf jest offline  
Stary 28-02-2020, 17:25   #23
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Piegowaty



Zapałka strzeliła sucho wskrzeszając wesoły płomyk. Ogień zatrzepotał uwięziony w klatce z dłoni. Piegowaty przysunął papieros. Cienie zatańczyły na jego twarzy nadając mu przez chwilę wyraz złośliwego gargulca. Zaciągnął się mocno a jego oczy rozżarzyły się na chwilę jak dwa węgielki.

- Przyjemna noc, prawda? - spytał spoglądając gdzieś przed siebie.

- Taaak - przytaknął Siwy obserwując ruch ręki do paska, obrócił pudełko zapałek w dłoni i schował w kieszeni płaszcza. - Czekałeś na mnie? - spytał wprost. - Widziałem cię w Lysar. Chcesz mi coś pokazać?

Mężczyzna lekko się uśmiechnął, ale nie spojrzał na Lwyda.
- Lubisz konkrety. To dobrze. Nie chcę ci niczego pokazywać, raczej coś doradzić.

Nieznajomy zaciągnął się mocno, odpalając papierosa „na raz”. Następnie strzelił palcami i pet wylądował w rynsztoku, zostawiając za sobą kilka skier. Cała ta scena wyglądała jak z kiepskiego filmu noir, a jednak facet wydawał się być bardzo poważny.

- Potraktuj mnie jak kolegę, naprawdę - podjął znowu. - Zadajesz dużo pytań, ale są u nas ludzie, którzy tego nie lubią.

Siwy poprawił czapkę, zsunął ją trochę do tyłu, rozpiął płaszcz i wbił ręce w jego kieszenie. Spojrzał w górę lecz żółty, mdły blask latarni nie pozwalał dojrzeć gwiazd.

- Dziękuję za ostrzeżenie - powiedział w końcu. - Naprawdę, doceniam. A skoro już tak miło sobie rozmawiamy kolego - wyciągnął ostatnie słowo skupiając wzrok na rozmówcy, - to tak między nami kumplami, zrewanżuję ci się również ostrzeżeniem. - Nabrał powietrza. - Koło chuja mi to lata czy się komuś podobają moje pytania. - Jego głos nie zmienił nic z tonu miłej pogawędki. - I jeśli przyjdzie im ochota spotkać się ze mną osobiście to mogę im tą prawdę wetknąć tak głęboko w gęby aż się zesrają. Taki ze mnie skurwiel.

Uśmiechnął się uprzejmie.

Szli jeszcze jakiś czas w milczeniu. Huw nie musiał patrzeć na towarzysza wędrówki, aby wiedzieć, że nie spodobała mu się ta odpowiedź.

- Cóż, miałem nadzieję, że będziesz mądrzejszy - powiedział w końcu.

Wszystko potem działo się bardzo szybko. Lwyd wiedział czego mniej więcej się spodziewać. Znał ruchy, jakie wykonuje szykujący się do ataku człowiek. Ludzie pod tym względem niewiele różnili się od zwierząt: poruszali się uważniej, byli wewnętrznie spięci.
Mężczyzna wyszarpnął pałkę teleskopową spod swojej kurtki. Jej poszczególne segmenty wysunęły się z cichym świstem. Agresor atakował szybko, choć bez finezji. Pałka świsnęła na wysokości barku Lwyda. Detektyw zdążył się odsunąć, lecz oponent wykonywał już kolejny zamach.

Pałka teleskopowa była znakomitą bronią dla ulicznych zbirów, przeciwko nie wyszkolonym cywilom. Miała jednak jeden minus. Żeby się nią posłużyć, trzeba było się nią zamachnąć. Siwy szybko skrócił dystans. Kolano Huwa zaprotestowało ostrym bólem. Automatycznym, wyćwiczonym w jednostce specjalnej ruchem założył dźwignię… prawie. Przeciwnik w ostatnim momencie wykręcił się jak piskorz, gubiąc broń, która potoczyła się po ulicy z głuchym łoskotem. Napastnik był młody i zręczny i to go uratowało. Stanęli na przeciwko siebie obchodząc się chwilę jak dwa koguty nim detektyw nie sięgnął pod płaszcz wyciągając broń z kabury.

- Koniec tańców - warknął. - Na ziemię!

Nie musiał dwa razy powtarzać. Ciemna lufa Glocka bywała najlepszym argumentem. Jak tylko mężczyzna ujrzał pistolet, powoli osunął się na asfalt. Jego instynkt samozachowawczy dawał jakieś nadzieje na zdobycie informacji.

- Spokojnie, człowieku - warga mu zadrżała, ale za chwilę odzyskał rezon. - To nie był mój pomysł.

- Na brzuch, ręce za plecy, nogi szeroko - instruował a gdy chłopak dostosował się do instrukcji, były policjant klęknął na jego plecach. Przystawił mu brutalnie lufę do głowy. Suchy trzask świadczył o odbezpieczeniu glocka. - Kto cię na mnie nasłał?

Zbir zadygotał, lecz podniósł głowę nad ziemię. Nawet teraz próbował udowodnić, że strach go jeszcze nie sparaliżował.

- Jesteś gliną? Nie wolno ci mnie zabić.

Dociśnięte na jego łopatkach kolano szybko przypomniało mu na jakiej jest pozycji. Jęknął przeciągle, wypuszczając z ust strużkę śliny.

- Nie? - Huw złapał leżącego za kudły i trzepnął jego twarzą o bruk. chrupnięcie i skowyt leżącego świadczył o złamanym nosie. - Ale może chociaż przestrzelę ci brzuch w obronie własnej?

W końcu zrozumiał, że nie pozostało mu nic innego, jak po prostu mówić.

- Nic bym ci nie zrobił, słowo. Miałem cię tylko postraszyć - zrobił przerwę, aby złapać oddech, co nie jest takie proste gdy krew zalewa ci nos. - To nie jest tak, że ktoś mnie na ciebie nasłał. Po okolicy kręci się taki facet. Mówią na niego Edd „Pieńek”. Płaci ludziom w mieście, żeby pilnowali przyjezdnych. Mamy ich tylko trochę szturchnąć, jeśli są zbyt ciekawscy. Sam widzisz, nic do ciebie nie mam!

- Gdzie go znajdę?

- Nie wiem. Serio. Łazi czasem w pobliżu, ale chyba jest spoza miasta.

Siwy obszukał wolną ręką kieszenie leżącego. Rzucił okiem na prawo jazdy notując w pamięci.

CPC Qualification Card
Mark Hodder
22 lata

W kolejnej znalazł portfel, po otworzeniu którego zobaczył zdjęcie brunetki i trochę gotówki.

- Tak? I jak się z nim kontaktujecie, żeby odebrać zapłatę?

- Słuchaj… możemy się… dogadać - zakapior łapał powietrze jak ryba. - Jeśli ci powiem i tak będę miał przesrane… puść mnie, a ja załatwię to tak, że zostawią cię w spokoju.

- Przesrane Mark - wysyczał piegowatemu do ucha odrzucając papiery i portfel na ulicę, - to zacząłeś mieć gdy minęliśmy się w kiblu w Lyskar, tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałeś

Wybudził starą, wysłużoną motorollę znalezioną w kolejnej z kieszeni i wybrał swój numer. Gdy telefon zawibrował w kieszeni rozłączył się.

- Za dziesięć minut będę wiedzieć gdzie mieszkasz. Do pół godziny będę znać tożsamość twojej ślicznej panienki. Teraz pracujesz dla mnie - wypluł wprost do ucha Hoddera, - chciałbym żebyś to sobie uświadomił. - Trzepnął głową leżącego o bruk, gdy ten chciał ją podnieść. - A teraz masz pierwsze zadanie. Kontaktujesz się z Pieńkiem i mówisz na jakiego skurwiela natrafiłeś. Czekam do północy na telefon z informacją gdzie i kiedy się spotkacie. Lepiej dla ciebie i twojej ślicznotki, żeby zadzwonił.

Niedoszły bandyta tylko jęknął. Po kilku bolesnych minutach z Huwem przypominał jedynie cień zakapiora, jakiego chciał zgrywać.

- Dobra, już dobra. Nie dajesz mi wyboru. Odezwę się do ciebie, a teraz zostaw mnie zanim wypluję płuca.

- Liczysz do dwudziestu nim spróbujesz się podnieść.

Po chwili Huw był już na nogach i obserwując zza rogu budynku czekał aż Mark Hodder pozbiera się i zdecyduje co dalej zrobić ze swoim życiem. Lwyd nie spodziewał się takiego zwrotu w śledztwie. Robiło się ciekawie.

Kurwa, ale chciało mu się palić.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 04-03-2020, 18:20   #24
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Gdyby nie zmęczenie, zarzut policjanta odebrałaby jak obrazę. Tok rozumowania zabrałby ją w znaczenie późnego przybycia personelu medycznego jako takiego, niżeli personalnego podjazdu w kierunku wszystkich osób, których w swojej karierze nie udało się jej uratować. Wybuchłaby gniewem i srogo odpyskowała funkcjonariuszowi. Gdyby tylko nie była tak zajechana zareagowałaby na to jakkolwiek. Tymczasem jak nigdy zacięła się a jej twarz nie miała nawet zarysowanej żadnej reakcji. Wzrok ratowniczki z twarzy policjanta powędrował nieco niżej, na tabliczkę z nazwiskiem funkcjonariusza. Sekundy się dłużyły, a Maddison nie była w stanie przeczytać jej ze zrozumieniem. Każde podejście kończyło się zlepkiem przypadkowych liter. Poddała się, gdy do świadomości dotarły odgłosy z wraku i ściągnęły jej wzrok. Z początku nie przyjmowała faktu, że w środku jeszcze ktoś jest. W końcu wrak stał jakby cała akcja zakończyła się. Straż pożarna dawno wróciła do swoich remiz, ambulanse wykonywały kolejne zadania po dostarczeniu rannych do szpitala, jedynie została policja, która mogła czekać na lawetę, by zgarnąć wrak z drogi. Po prostu nie było miejsca na to, by przez cały ten proces ktoś był jeszcze w środku. Przychodziło to jej sukcesywnie z każdą sekundą i następnymi odgłosami. Oczy powiększały się z niedowierzania, wróciły na chwilę do policjanta, który się do niej odezwał... by końcowo walcząc z całkowitym brakiem sił, rzucić się w stronę wraku, by również ratować uwięzioną w niej osobę.

Maddison podbiegła do samochodu oraz kobiety zajętej próbą dostania się do środka. Teraz już dobrze ją rozpoznawała. To ona siedziała na miejscu pasażera w czarnym sedanie.
Była już całkiem blisko, gdy nagle jeden z funkcjonariuszy złapał ją za rękę i mocno przyciągnął do siebie. Powinna czuć ból, jednak miała wrażenie jedynie lekkiego mrowienia.

- Mówiliśmy ci, że jest za późno - syknął jej prosto do ucha.

Nie należała do słabych kobietek, ale uścisk mężczyzny był jak imadło. Mogła tylko obserwować tamtą, jak nieudolnie mocuje się z metalem. W pewnym momencie wydarzyło się coś niespodziewanego. Część karoserii uległa odkształceniu, a… jakaś dłoń chwyciła brunetkę od środka. Trudno było w to uwierzyć, nawet zważywszy na to, co ludzkie ciało potrafiło zrobić w akcie desperacji.

- Sp-spokojnie. Spróbuję ci pomóc, tylko puść. To boli - mówiła kobieta, lecz ktokolwiek był w środku, ani myślał jej słuchać.

Późniejszych wydarzeń nie dało się logicznie wytłumaczyć. Maddison mogła przecierać oczy do woli, jednak obraz przed nią pozostawał bez zmian. Okaleczona ręka pociągnęła raz jeszcze, tym razem o wiele mocniej. Wrak wygiął się do środka, w powietrzu pofrunęły płaty rdzy. Kolejny ruch i w mgnieniu oka kobieta została wciągnięta do metalowej plątaniny. Murphy przez ułamki sekund widziała jak ciało wygina się nienaturalnie i zostaje „zassane” do wnętrza pojazdu. Chwilę później było po wszystkim.

W całej inscenizacji ratowniczka była jedynie obserwatorką. Wydarzenia były zbyt inne, zbyt niecodzienne, zbyt oderwane od rzeczywistości, by w swoim stanie była zrobić cokolwiek, niż... patrzeć z wielkimi oczyma.

- Tak to jest, Maddison - powiedział inny policjant, jednak tym samym głosem co poprzedni. - To twoja wina. Jak wielu zginęło, bo nie byłaś dość szybka?

- Morderczyni - dodała kolejna kopia mundurowego.

- Potwór.

I wtedy, zupełnie nagle, nastąpiła ciemność.


 
Proxy jest offline  
Stary 10-03-2020, 23:15   #25
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację


- Robin Carmichell - kobieta wyciągnęła rękę na przywitanie.
- Owen Morris - mężczyzna niedbale odwzajemnił gest.
- Nie mam pretensji o incydent, zdziwiłam się, Blake nie bywa - nie bywał - porywczy… To mój kuzyn, od strony matki. - konfabulowała gładko. - Znamy się od dawna, dowiedziałam się o hospitalizacji i przyjechałam, nie spodziewałam się, że znajdę go na Pana oddziale.
Ordynator tylko przytakiwał, a Robin uśmiechnęła się, smutno.
- Jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby mi pan opowiedział o jego stanie.
- To zależy - mężczyzna westchnął. - Czy może pani potwierdzić to pokrewieństwo jakimiś dokumentami?
Robin zatroskała się.
- Mam prawo jazdy, oczywiście i numer ubezpieczenia… ale nie mam pojęcia jak miałabym udowodnić pokrewieństwo. Może po prostu zapytamy Blake’a?
Ordynator pomachał długopisem w powietrzu. Wyraźnie kombinował jak szybko spławić niewygodną kobietę.
- Nawet gdyby potwierdził, wciąż obowiązuje mnie regulamin.
Robin zacisnęła wargi , wyraźnie niezadowolona. Odetchnęła głęboko.
- Dobrze, poproszę o wgląd w regulamin. Moim zdaniem nie ma sposobu , aby udowodnić , że jest się czyjąś krewną. Czy wola pacjenta w tej sprawie nie powinna być decydująca? A gdybyśmy żyli w związku partnerskim też bym nie miała do niego dostępu ? Ani prawa do informacji?
Zapanowało długie milczenie, zaś napięcie było wyczuwalne niemal fizycznie. Doktor Owen spoglądał na rozmówczynię zza oprawek okularów jakby stanowiła medyczną anomalię, którą trzeba możliwie szybko wyciąć. Robin uśmiechała się miło wbijając spojrzenie w ordynatora.
- Mówię tylko, że dbamy o prywatność naszych pacjentów - rozłożył ręce. - No ale już dobrze. Będę z panią szczery. Czeka mnie dużo papierkowej roboty i mam ważniejsze sprawy na głowie. Pani spotka się na pięć minut z kuzynem, a gdyby ktoś pytał o dzisiejszy… wypadek, wtedy powie pani, że było to głupie nieporozumienie. Możemy się tak umówić?
- Jaki wypadek? - Robin uniosła brwi, wyraźnie zdziwiona. - Kuzyn podszedł się przywitać. To wszystko. Być może Pana personel źle zinterpretował sytuację. - wstała. - Dziękuję za pomoc i zrozumienie. Gdzie znajdę Blakea?
- Zaraz kogoś zawołam - Owen wstał od biurka i przeszedł gabinetem, aby wyjrzeć na zewnątrz.
Przez długą i dość niezręczną minutę siedzieli naprzeciwko siebie. Kiedy wreszcie pojawił się znajomy kobiecie sanitariusz, ordynator chłodno pożegnał się z Robin i wrócił do swojej dokumentacji.


Carmichell nie pozostało już nic innego, jak podążać za pracownikiem. W dwójkę wyszli na oddział i razem zmierzyli przez wąski, obskurny korytarz. Skręcili jeszcze kilka razy, przez co łatwo było stracić orientację. Ta część szpitala pełna była zresztą wąskich przejść, które zmierzały w dziwnych kierunkach, niczym myśli samych pacjentów. Wkrótce potem dwójka stanęła przed zamkniętymi drzwiami z metalową kłódką. Towarzysz Robin znalazł właściwy klucz i otworzył celę Blake’a, zatrzymując kobietę jeszcze na chwilę.
- Gdyby pojawiły się jakieś problemy, proszę krzyknąć. Będę tutaj cały czas.
- Dobrze, dziękuję.


Przepuścił ją do środka, a oczom behawiorystki ukazało się niewielkie pomieszczenie o surowych ścianach. Stało tutaj jedynie proste łóżko oraz zamykana szafka. Skrępowany pasami Blake leżał na brudnym materacu i spoglądał gdzieś w sufit.
Robin podeszła powoli. Stanęła tak, żeby mężczyzna mógł ją dobrze widzieć, bez odwracania głowy.
- Blake? - chciała przyciągnąć jego uwagę.
- Słyszę cię, moja droga - jego twarz ani trochę nie zmieniła wyrazu.
- Poznajesz mnie? - darowała sobie uprzejmości.
Przełknął z trudem ślinę i przytaknął jej.
- Wierz lub nie, ale wiedziałem o tobie jeszcze przed naszym spotkaniem.
Kiwnęła głową.
- Mamy wspólnych znajomych?
- Można tak powiedzieć, choć czasem już sam nie jestem niczego pewien.
Blake powoli obrócił głowę i spojrzał w kierunku szafki.
- Nie mamy wiele czasu. Otwórz ją proszę.
Podeszła do mebla i otworzyła drzwiczki.
- Mówisz, że tu są.. Kto?
- Nie wiem, ale są związani z korytarzem. Może to te same istoty, o których śnimy?
Uwadze Robin nie uszedł fakt, że Blake, choć na pewno czymś nafaszerowany, zaczął mówić całkiem opanowanym tonem. Tymczasem nachyliła się i zajrzała do otwartego schowka. W środku leżało kilka osobistych przyborów typu grzebień czy szczoteczka. Dalej zalegały zawinięte w rulon kartki. Carmichell wzięła je do ręki i rozwinęła. Przedstawiały szkice rozmaitych statków, płynących po wzburzonym morzu.
Przejrzała szkice.
- Mówiłeś, że byłeś żeglarzem, tak? - dopytała. - Dlatego chciałeś, żebym je zobaczyła?
- W tym rzecz. Nigdy nie żeglowałem, byłem artystą i chyba tylko malowałem statki - mężczyzna mówił powoli, najwyraźniej zebranie myśli kosztowało go olbrzymi wysiłek. - Musisz uważać na to co mówię. Nawet ja nie mam pojęcia ile sobie wymyśliłem.
Odetchnęła głęboko.
- Skąd.. - szukała słów. - Skąd wiesz o moim śnie? Nikomu o tym nie mówiłam..
Blake po raz pierwszy posmutniał. Być może w jego oku zajaśniała na chwilę jakaś łza.
- Zbliżam się do końca korytarza. We śnie. Podobno wtedy człowiek na krótki czas widzi i rozumie znacznie więcej. A potem… - z powrotem odwrócił głowę.
Nie do końca pojmowała jego słowa. Ale wyczuwała głęboki smutek. Podeszła do łóżka i dotknęła dłoni mężczyzny w pocieszającym geście. Wiedziała, że ich czas się kończy.
- Mogę Ci jakoś pomóc? Coś zrobić? Ten znak… ma jakieś znaczenie?
- Znak? - wzrok Blake’a znów uciekał gdzieś na bok. - Ah, ten. Płomień w oku. Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, ale był ważny.
Starszy mężczyzna zaczął szeptać do siebie niezrozumiałe słowa. Robin czuła, że znów go traci, a wszystko wcześniej było tylko chwilowym przebłyskiem świadomości. On chyba również na swój sposób zdawał sobie z tego sprawę. Blake użył ostatnich sił, aby wydukać jeszcze kilka zdań.
- Podążajcie za symbolem - jego źrenice nagle poszerzyły się. - Ty i nowe osoby w mieście. Dobrze słyszysz. Mówiłem ci, że wiele widzę nawet wśród tych ścian. Dla mnie jest już za późno, ale nie jesteś w tym sama - mówił z coraz większą pasją. - Tylko nie idźcie do końca korytarza…
Robin zacisnęła palce na dłoni mężczyzny, jakby próbując zakotwiczyć jego uciekającą świadomość w rzeczywistości.
- Czy wiesz… dlaczego to wszystko się dzieje? - zapytała jeszcze. - Znasz kogoś, kogo mogę dopytać.
Mężczyzna próbował odpowiedzieć, lecz coś paraliżowało jego myśli oraz mowę.
- Jeden z nich. Jest tutaj - szepnął wreszcie.
W tym samym momencie również Carmichell poczuła dziwny chłód oraz czyjąś obecność. Powoli odwróciła się, lecz ujrzała jedynie sanitariusza. Gdzieś umknął jej moment, kiedy wszedł do pomieszczenia.
- Powinna pani już iść - usłyszała.
- Tak - odpowiedziała. - Oczywiście.
Postarała się złapać spojrzenie Blacka. - Gdzie? - zapytała bezgłośnie, samymi wargami.
Twarz mężczyzny sugerowała jednak, że myślami jest już gdzieś daleko. Pacjent leżał prawie nieruchomo i tylko jego klatka piersiowa opadała i wznosiła się miarowo.
Ścisnęła palce mężczyzny.
- Tam mi przykro… - powiedziała cicho wpatrując się w odległą, pozbawioną świadomości twarz mężczyzny. - Do widzenia.
Odwróciła się powoli, przesunęła spojrzeniem po twarzy sanitariusza - zapamiętując rysy - a potem po fartuchu, w poszukiwaniu plakietki z imieniem i nazwiskiem. Dopiero teraz zwróciła uwagę na ten mały szczegół. I nic dziwnego, ponieważ biały identyfikator zlewał się z ubiorem pracownika. Nazywał się Morgan Conway.
- Kiepsko z nim, co? - kobieta spojrzała sanitariuszowi w oczy. - Ordynator nic mi nie chce powiedzieć… - zawiesiła głos.
Wyszli na korytarz. Mężczyzna o imieniu Morgan zamknął drzwi i dopiero wtedy spojrzał na Robin.
- Jeśli szef nie chce mówić, ja tym bardziej pani nie pomogę. Mogę powiedzieć co sam widzę. Choroba szybko postępuje i nie robiłbym sobie nadziei.
Pokiwała głową, jakby przyjmując do wiadomości jego słowa. A potem dopytała:
- Jak długo on tu jest? Ktoś go dowiedział ?
- Bywa tu jakiś chłopak. Chyba jego syn.
Zaciekawienie zalśniło w oczach kobiety.
- Nie wiedziałam, że ma rodzinę… jakoś się nie zgadało .
- Cóż, Blake miał pracownię, nad którą mieszkał. Podejrzewam, że tam trzeba szukać młodego. A teraz pani wybaczy, ale mam swoje obowiązki - mężczyzna wymownie spojrzał na Robin.
Kobieta wsunęła rękę do kieszeni i wyciągnęła 20 funtów
- To taki… datek na fundusz wspierania pacjentów i personelu. Na pewno macie coś takiego. - podała pieniądze sanitariuszowi.
- Coś się znajdzie - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
Odwzajemniła uśmiech.
- Zna pan może adres tej pracowni?
- To było gdzieś na Dorvan Street. Taki budynek z niebieskim szyldem. Na pewno pani znajdzie.
Pokiwała głową.
- Miłego dnia. - powiedziała i skierowała się do wyjścia z oddziału. Poszła odebrać swojego psa.

W drodze do weterynarza uznała, że syn Blacka będzie miał pierwszeństwo przed zwariowaną staruszką.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 21-03-2020, 23:35   #26
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Szarpiący ból pleców brutalnie przywrócił Maddison do rzeczywistości. Próbowała otworzyć oczy, ale od razu oślepiło ją słońce. Z czasem fragmenty układanki powoli wskakiwały na swoje miejsce. Kiedy kolorowe plamki przed oczami zniknęły, ujrzała wokół siebie iglasty las. Jak się okazało, noc oraz dużą część kolejnego dnia spędziła na ściółce, zaś powodem bólu był sporych rozmiarów kamień.
Jedno było pewne – przesadziła. Choć dobrze znała możliwości swojego organizmu, to wczorajsza wędrówka okazała się zbyt forsowna. W pewnym momencie jej własne nogi musiały odmówić współpracy. Nie pamiętała samego upadku, za to sen był wyjątkowo wyraźny. Ostatnie jego chwile nadal miała przed oczami.
Murphy spojrzała ponad linię drzew. Las wyglądał już zupełnie normalne, natomiast od zachodu niebo nabierało ciemniejszej barwy. Mimo że spała naprawdę długo, nie czuła się wypoczęta. Wszystkie mięśnie ją bolały, jakby ktoś wcześniej ściskał je w kowalskim imadle. Nadal była też dość ospała, choć na pewno nie tak mocno, jak poprzedniego dnia.
Poświęciła jakiś czas na badanie okolicy. Tym razem nie odnalazła w niej niczego osobliwego. Las był wręcz na swój sposób urokliwy: gdzieś z daleka szumiał górski potok, nad głową śpiewało ptactwo. Choć lato dobiegało już końca, spod listowia nadal wyrastał wrzos i jaskier.
Przeskakując nad plątaniną korzeni, zmierzyła poprzez kilka głębokich jarów. W świetle dnia las wydawał się zupełnie innym miejscem. Bez większych problemów odnalazła swoją yamahę, która stała ledwie milę od miejsca, w którym się obudziła. Korzystając z bocznego lusterka maszyny, jeszcze raz obejrzała się z każdej strony. Zaskoczenia nie było – wyglądała fatalnie. Całe ubranie miała upaćkana błotem, nogawki i rękawy nosiła postrzępione, zaś we włosach wyhodowała już chyba oddzielny ekosystem.
Uruchomiła motocykl i ruszyła poprzez las. Gęsta ściana drzew towarzyszyła jej jeszcze kilkanaście minut, po czym wyjechała wreszcie na otwartą przestrzeń. Zmierzyła dalej poprzez górski bezkres, którego ogrom wieńczyły dopiero zawieszone wysoko chmury. Wkrótce Maddison musiała zwolnić, bowiem po obu stronach drogi wyłaniały się skalne rozpadliny, w nieprzyjemny sposób ziejące czernią oraz pustką.
Pół godziny później złowiła wzrokiem oznaczenie stacji benzynowej. Seria wertepów doprowadziła ją do niewielkiego budynku, który odznaczał się wyraźną linią na tle karminowego nieba.


Zatrzymała się tuż przed wejściem. Na podjeździe stały dwa samochody: niebieski chevrolet oraz pokryty błotem, zgniłozielony pick-up. Samą stację urządzono w dość wiekowym budynku. Kiedyś udekorowano go nalepkami rozmaitych napojów oraz przekąsek, teraz loga wyraźnie wyblakły. Niebieski neon na dachu rozświetlał okolicę, przywołując do siebie chmary insektów.
Jej wejście obwieścił dźwięk przyczepionego do drzwi dzwoneczka. Wewnątrz znajdowało się kilka regałów z prasą i przekąskami. Obok nich stała tekturowa makieta przedstawiająca jakiegoś celebrytę, który lata reklamował popularny napój. Za kontuarem tkwiła kobieta w średnim wieku z dużym kokiem na głowie. Miała skwaszoną minę, a na pytanie o toaletę wskazała podbródkiem w bliżej niesprecyzowanym kierunku. Potem wróciła do oglądania swojego serialu na trzeszczącym odbiorniku.
Maddison ruszyła do miejsca, gdzie spodziewała się znaleźć łazienkę. Przechodząc obok automatu z kawą, dostrzegła, że był tu ktoś jeszcze. Starszy mężczyzna siedział tuż za dużym ekspresem, a w rękach trzymał plastikowy kubek naparu. Miał na sobie poniszczony, roboczy strój w kratkę. Siwe włosy spływały mu w bezładzie na ramiona – były w niewiele lepszym stanie niż fryzura Maddison. Kobieta nie zdążyła przyjrzeć się jego twarzy, ponieważ to inna rzecz zwróciła jej uwagę. Skóra tego człowieka miała dziwny wygląd, który kojarzył się z jakąś chorobą. Wyglądała na złuszczoną i chropowatą. Suche fałdy układały się w zrogowaciałe wzory, co przywodziło na myśl korę drzewa.
Weszła do łazienki i oporządziła się na tyle, na ile było to możliwe. Sprawę utrudniał fakt, że umywalka była zwyczajnie zbyt mała. Przybierała rozmaite, niemal komiczne pozycje, aby choć trochę doprowadzić się do porządku. Po dwudziestu minutach wyglądała już znacznie lepiej. Wyszła z powrotem na zewnątrz, czując na sobie spojrzenie pracowniczki stacji oraz starszego mężczyzny. Mogli sobie łypać do woli, za chwilę znów była na motorze, zostawiając stację w tyle.
Tym razem podróż nie trwała już długo. Zbliżał się wieczór, kiedy ujrzała wreszcie zarys leżącego w dolinie miasta. Z tej odległości Sionn przypominało tekturową makietę przytulonych do siebie domków. Zjechała jedną z krętych dróg, od razu rozważając gdzie mogłaby się zatrzymać. I tylko jedna rzecz nie dawała Murphy spokoju. Był nią pick-up, który konsekwentnie za nią podążał.



Pamiętała nagłe szarpnięcie, po czym cały świat wywrócił się do góry nogami. Przez kilka okropnych sekund jej ciało zachowywało się jak szmaciana kukła. Gdy była wciągania w głąb wraku, czuła jak jej kości pękają, a organy są miażdżone. Nikt nie mógł już jej pomóc: ani policjanci, ani przybyła na miejsce kobieta.
Makabryczna dłoń posiadała nadludzką siłę i nie dawała żadnych szans na ucieczkę. Łatwiej było o niej myśleć w ramach bezosobowej kończyny, niż części ciała konkretnej osoby. Mimo wszystko nie mogła odgonić pewnych skojarzeń z przeszłości, a Wendy co do zasady ufała przeczuciom.
Nagle zdała sobie sprawę, że wcale nie czuje bólu, a raczej nieprzyjemne mrowienie. Zamiast zwijać się w agonii, jej głowę atakowały kolejne myśli. Gdzie obecnie się znajdowała? Czy w ogóle posiadała jeszcze własne ciało?
Takie pytania zadawała sobie jeszcze chwilę po przebudzeniu. Wszystko bowiem urwało się zupełnie nagle. To, co jeszcze przed chwilą brała za wnętrze zimnego pojazdu, było ciepłym łóżkiem. Rozpoznała pokój w znajomym pensjonacie i trudno było jej nie odczuć ulgi.
Ogarnęła się trochę, co wbrew pozorom było dość trudne. Nie czuła się specjalnie wypoczęta, ruchy miała spowolnione i ociężałe. Spojrzała za okno, gdzie czekało ją kolejne zaskoczenie. Było już dobrze po południu. Enigmatyczny sen, choć mało regenerujący, zajął jej naprawdę sporo czasu.
Zeszła po skrzypiących schodach do wspólnej kuchni. Panowała tutaj cisza, przetykana jedynie tłumionym stukaniem rur w ścianach. Rozgadanej właścicielki nie było w domu, ale zostawiła dla niej wiadomość na drzwiach.


Skromność i zachowawczość musiały zaczekać. Kiszki grały jej marsza, a ręce same powędrowały do lodówki. Na jej górnej półce znajdował się świeżo zrobiony sznycel oraz domowej roboty kompot. Danie włożyła do mikrofalówki, a sama zajęła się leżącą na ladzie gazetą.
W lokalnym piśmie nie brakowało dziennikarskich kaczek oraz zwyczajnych zapychaczy. Jeden z artykułów donosił o ataku borsuka ludojada, inny poświęcony został kolekcjonerowi skarpetek. Były też „zwyklejsze” teksty. Następnego dnia miały odbyć się psie zawody w miasteczku Ynseval. Znalazła też coś o Sionn. Lokalni mieli problemy z dostawami prądu i nadal szukano przyczyny tej sytuacji. Na sam koniec przeczytała o zarejestrowanych w górach wibracjach, którym towarzyszył niski, buczący dźwięk. To zjawisko również pozostawało zagadką.
Po posiłku odchyliła się na drewnianym krześle, od razu czując ulgę. Wewnątrz kuchni pełno było ozdób, wstążeczek i figurek. Dało się tu poczuć się bezpiecznie i błogo, jakby na wsi u trochę ekscentrycznej babci. Niedawny koszmar był teraz mało znaczącym powidokiem zeszłej nocy. Można go było niemalże uznać za głupotę. Tyle tylko, że ktoś w tym mieście także wiedział o jej snach, o czym nieustannie przypominała kartka w torebce.
Znów spojrzała na zewnątrz. Nadal miała do zagospodarowania jeszcze trochę dnia.



Po odwiedzeniu Blake’a było już pewne, że nie tylko Robin nawiedzał sen o korytarzu. Mężczyzna mówił mało składnie, lecz dało się z tego wyciągnąć okruszki jakiejś traumy, która go spotkała. Nawet przekazanie jej mglistych wskazówek kosztowało go mnóstwo wysiłku. Wciąż poruszała się więc po omacku i mało z tego rozumiała. Ostatecznie postanowiła, że dalsze kroki pokieruje do pracowni Blake’a oraz jego syna.
Doktor Powell był zajęty następnym klientem, najwidoczniej wiele osób chciało przebadać swoich pupili przed zawodami. Carmichell samodzielne odebrała Foxy i za chwilę opuściła szpital oraz jego duszne zapachy.
Zbliżał się wieczór, kiedy znalazła pracownię mężczyzny. Z tego co zrozumiała, malował on na parterze, a piętro wyżej znajdowało się jego mieszkanie. Obejrzała front nieco zapuszczonego budynku. Na szyldzie znajdowało się nazwisko „Winston”, które ozdobiono kilkoma floresami. Robin zapukała do drzwi, lecz nikt jej nie odpowiedział. Chwilę później odchyliły się one z głośnym skrzypnięciem, ukazując wąski prostokąt ciemności. Dalsze nawoływania nic nie dawały. Nim Robin podjęła decyzję, Foxy zrobiła to za nią, wskakując do środka.
Gdy kobieta wsunęła się do chłodnego pomieszczenia, przez chwilę nic nie widziała. Na dworze nadal było jasno, tymczasem tutaj panowały egipskie ciemności i potrzebowała kilkunastu sekund, aby przyzwyczaić do niej oczy. Dopiero wtedy ukazał jej się widok, który definiował pojęcie artystycznego nieładu. Zewsząd otaczały ją ryzy papieru, sztalugi oraz palety malarskie. We wszystkich kątach stały plastikowe rynienki z wyschniętymi akwarelami. To jednak wypełnione obrazami ściany najbardziej intrygowały. Płótna znajdowały się na różnych etapach ukończenia. Wszystkie przedstawiały żaglowe, majestatyczne statki.


Z każdej strony płynęły ku Robin galery, kogi i galeony. Od natłoku przecinających wodę burt oraz łopoczących na wietrze żagli można było doznać zawrotu głowy. Te prace, które wyglądały na najświeższe, przedstawiały głównie sceny sztormów. Na nich statki przypominały wrzucone do morskiej toni łupiny orzechów. Carmichell nie była specjalistką w dziedzinie malarstwa, jednak kiedy analizowała nowsze obrazy, zauważyła istotny niuans. Miały one bardziej rozedrganą linię, co tworzyło surrealistyczny, nierealny efekt.
Lawirowała dalej, z trudem omijając kolejne bibeloty na podłodze. Wreszcie znalazła włącznik światła, dzięki czemu mogła lepiej zorientować się w układzie domu. Z głównego pomieszczenia wychodziła odnoga prowadząca do składziku oraz schodów na górę. W momencie kiedy Robin postąpiła w ich kierunku, nad jej głową skrzypnęła deska. Nie tylko ona to usłyszała, bowiem Foxy od razu postawiła uszy do góry. Chwilę potem znów zapanowała cisza.



Detektyw odczekał aż chłopak odejdzie, po czym przytulił się do jednej ze ścian mrocznej uliczki. Tak jak było to do przewidzenia, Mark nie zmierzył od razu do celu. Właściwie to przez pewien czas kluczył po okolicy, a Huw odniósł wrażenie, że tamten po prostu kręci się w kółko. Było to typowe zachowanie osoby, która sądziła, że jest śledzona, w tym przypadku całkiem słusznie. Ktoś taki zazwyczaj grał na zwłokę, mając nadzieję, że natręt wreszcie da sobie spokój. Tylko że Luw potrafił być wytrwały.
Hodder po jakimś czasie udał się na zachodni skraj miasta. Tutaj, na niewielkim parkingu stało kilka samochodów ciężarowych. Za dnia kierownicy wyjeżdżali stąd w trasę, do sklepów czy lokalnych magazynów. Obecnie w pobliżu nie było żywej duszy.


Mark podszedł w kierunku dość odrapanego, białego midluma. Wszedł do kokpitu i dłuższą chwilę szukał czegoś w schowku. Huw bez problemu dostrzegł i zanotował tablicę rejestracyjną pojazdu. Teraz miał już ptaszka w garści. Pozostawało tylko pytanie po co Mark w ogóle tutaj był.
Chłopak wyszedł z pojazdu i odpalił jakąś bibułkę. Kiedy wiatr zwrócił się ku Huwowi, od razu rozpoznał skład skręta. Zapach marihuany był trudny do pomylenia i kręcił staremu w nosie nawet z odległości kilkudziesięciu metrów. Właściwie musiał mocno się skupić, aby nie kichnąć, lecz ostatecznie wygrał tę małą batalię.
Hodder wyjął komórkę i zadzwonił gdzieś, jednak stał teraz odwrócony od detektywa. Ten nie wiedział nawet czy rozmowa w ogóle się odbyła. Potem Mark odczekał jeszcze jakiś czas, zamknął wóz i zaczął oddalać się od parkingu. Huw śledził go, coraz truchtając między ciężarówkami. Raz czy dwa Mark odwrócił się za siebie, lecz Siwy był pewien, że pozostał niezauważony. Kiedy wreszcie ujrzał, że wyrostek zmierza wydeptaną ścieżką gdzieś poza miasto, sam przystanął. Nie był na tyle zdeterminowany, aby błądzić na pustkowiu, gdzie mógłby z łatwością się zgubić. Ostrożnie zawrócił przez parking z powrotem na ulice miasta.
Ledwie wstąpił w snop świateł latarni, jak odezwała się jego komórka. Tym razem był to Thony.
- Cześć stary byku! - zaczął bezceremonialnie. - Oddzwaniam zgodnie z obietnicą. Żona kazała cię pozdrowić. Przejdę od razu do rzeczy, okay? Posiedziałem trochę w kartotekach i myślę, że mam coś dla ciebie. Chodzi o zaginionych. Z mojej analizy wynika, że część ludzi strasznie zwlekało z ich zgłoszeniem. Niektórzy chyba nie robili tego wcale, biedaków znajdowali dopiero ratownicy. I tutaj najciekawsza sprawa. Albo w Górach Kambryjskich króluje masowa histeria, albo to jakaś grubsza sprawa. Część zaginionych nie pamiętała co się z nimi działo, inni dostali kompletnego kręćka. Szczerze mówiąc nic z tego nie rozumiem. A tobie udało się czegoś dowiedzieć?
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 30-03-2020 o 14:43.
Caleb jest offline  
Stary 28-03-2020, 09:49   #27
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Karen Wood


Ledwie wstąpił w snop świateł latarni, jak odezwała się jego komórka. Tym razem był to Thony.

- Cześć stary byku! - zaczął bezceremonialnie. - Oddzwaniam zgodnie z obietnicą. Żona kazała cię pozdrowić.

- Cześć Thony. - Telefon przyjaciela wyrwał go z zamyślenia. - Dziękuję. Uściskaj ją ode mnie. Słuchaj, to nie jutro Brian ma urodziny?

- Taaak - westchnął policjant. - Siedem lat, uwierzysz?

- Czas jest nieubłagany. Thony, kupisz mu coś ode mnie? Nie dam rady…

- Pewnie. Coś się zorganizuje. Przejdę od razu do rzeczy, okay? - McGregor opisał mu krótko wyniki swojego małego śledztwa. - Szczerze mówiąc nic z tego nie rozumiem - podsumował. - A tobie udało się czegoś dowiedzieć?

- Ha! Coś się tutaj dzieje Thony. Jeszcze nie rozumiem co ale to wszystko się ze sobą łączy.

Huw opisał spotkanie z brodaczami a później incydent po wyjściu z knajpy. Pominął tylko groźby, które skierował do swojego napastnika.

- Mark Hodder lat 22, zapisz sobie numery tablic rejestracyjnych - podyktował dane i spojrzał na zegarek. - Piętnaście minut temu dzwonił z parkingu do kogoś. Jego numer telefonu - podyktował ciąg cyfr. - Może dzwonił do tego przyjemniaczka, który nie lubi pytań. Spróbujesz go namierzyć? Ah… i jak będziesz sprawdzać tego Hoddera, to prócz miejsca zamieszkania może znajdziesz dane jego kobiety, atrakcyjnej brunetki.
- Jeśli ten facet jest zwykłą płotką, to on i jego panienka nie będą stanowić dla mnie problemu. Bardziej zastanawia mnie ten gość, do którego miał dzwonić. - Thony zrobił krótką przerwę. - Dobrze, sprawdzę co i jak. Tymczasem słuchaj, bo mam coś jeszcze. W Cardiff gadaliśmy o wiadomości na twojej sekretarce. Myślałem o tym trochę, przez co jedna rzecz wpadła mi w oko. Z notatki, którą wygrzebałem, wynika że jakiś czas temu pewien mężczyzna chodził po Sionn i zaczepiał ludzi. Teraz najlepsze: mówił głównie o jakimś korytarzu. Obecnie jest chyba pod obserwacją psychiatryczną. Nazywa się Blake Winston, to taki lokalny artysta.

- O Jezu…

Huw zlapał się za głowę i odruchowo zmiął czapkę w dłoni. Chłodne, wieczorne powietrze owiało mu krótko ogoloną głowę.

- Thony, co za gówno… Chcesz powiedzieć, że w Sionn jest jakiś pieprzony zjazd śniących o tunelu?

Przez drogę przebiegł z głośnym miauknięciem spłoszony, czarny kot.

- Ja pierdolę - przeklął Siwy. - Tak mi teraz przyszło do głowy… - Podrapał się po głowie nim naciągnął znowu czapkę. - Czy ci zaginieni nie leczyli się psychiatrycznie? Wiesz… sny, tunele… Chyba zaraz sam zwariuję!

W słuchawce przez chwilę panowała cisza. Najwidoczniej był to skomplikowany temat nawet dla McGregora, który na służbie widział już niejedno.

- Spokojnie - odpowiedział wreszcie. - Dasz sobie radę. Ale nie będę ci ściemniał, że sam orientuję się w sytuacji. Słuchaj, jest z ciebie kawał twardego sukinkota. Gdybym sądził inaczej, myślisz że w ogóle pozwoliłbym ci tam jechać? Prędzej czy później uda się to wszystko logicznie wytłumaczyć. Tymczasem uważaj na siebie i miej oczy szeroko otwarte. A jeśli zrobi się zbyt gorąco, po prostu wracaj.

- Przecież mnie znasz…

- No właśnie! Wiem, że nie odpuścisz!

Serdeczny śmiech Siwego potwierdził tylko przypuszczenia Thony’ego.

- Będę na siebie uważać. Jesteśmy w kontakcie. Dzięki!

Uliczki Sionn były puste o tej porze, nie licząc kilku spóźnionych przechodniów i grupki zawianych amatorów pubbingu. Żółtawe światło sennie sączyło się z ulicznych latarni. Huw przysiadł na pustej ławce. Stara farba łuszczyła się odchodząc płatami. Nie spiesząc się nabił fajkę. Myśli kłębiły mu się w głowie. Musiał uspokoić ich bieg. Zapalił zapałkę i przyłożył do tytoniu. Zaciągnął się z lubością. Przytrzymał dym w płucach nim wolno wypuścił. Pierwszy pocałunek jest zawsze najlepszy. Pogładził palcami znajome kształty fajki. Wrócili spacerkiem. Ciesząc się wzajemną bliskością. Wymieniając ciepłe, aromatyczne od żarzącego się tytoniu oddechy. Jak para zakochanych smarkaczy.

Kiedy Huw wrócił do siebie, jego uwadze nie uszło światło w salonie gospodarza. Po dochodzących go odgłosach domyślił się, że Irlandczyk ogląda jakiś film akcji.
Będąc już w pokoju, zaczął od wyciągnięcia zestawu fajczarskiego. Przepalony tytoń wyrzucił jeszcze na ulicy ale fajka wymagała wyczyszczenia. Później po raz kolejny otworzył laptopa. Wyglądało na to, że jego rekonesans zaczął dawać owoce. Na poczcie miał kolejną wiadomośc od Hacwyr.

Kod:
Nadawca prawdopodobnie 
używał zmiennych adresów IP.
Przeanalizowałem jeden z nich. 
Przekierowanie idzie po całym
świecie, ale źródło znajduje się 
około dwa kilometry na zachód od 
miasteczka Sionn.
Lwyd spojrzał na googlowską mapę. Wokół mieściny nie było niczego specjalnego: widział głównie górskie szlaki oraz sporadyczne lasy.

Nim zamknął komputer, wystukał krótko:
Kod:
Współrzędne
Kilka minut przed dwudziestą trzecią zadzwonił telefon. Huw wywrócił oczami i po chwili zastanowienia odebrał.

- Siwy, misiaczku, jak mogłeś wyjechać bez słowa? - głos Karen Wood ociekał słodyczą. Huw wiedział, że miał osłabić jego czujność.

- Cześć Karen - przetarł zmęczone oczy. - Nowa sprawa, musiałem szybko… Poza tym, jeśli dobrze pamiętam, to powiedziałaś mi na odchodne, że nie chcesz mnie już nigdy…

- Oj przestań - przerwała mu i przez chwilę przez lepką słodycz słów przebił się cierń irytacji, - przecież wiesz…

Huw wiedział. Poznał Karen przy okazji śledztwa, które prowadził dla Madeline Green-cośtam. Nazwisko zazdrosnej żony prawnika wyleciało mu z głowy. Madeline podejrzewała męża, przystojnego ale nudnego gryzipiórka o romanse z innymi kobietami. Tak Lwyd poznał Karen. Atrakcyjną szatynkę z niepohamowanym apetytem na seks. Karen zdobywała mężczyzn, uzależniała ich od siebie po czym taką zdobycz porzucała ku - zazwyczaj - rozpaczy porzuconego. Huwa porzuciła już po raz trzeci.

- Tak?

- No przecież nie wziąłeś tego misiaczku na poważnie.

- Właściwie… - Właściwie Huw nie wziął tego na poważnie. Zorientował się w regułach gry. Wiedział, że jego przeciągające się milczenie zirytuje kobietę. Przypuszczał, że w końcu zadzwoni. Nie żeby mu zależało, chociaż chwile spędzone z Karen mogły być niezapomniane a sama dziewczyna czarująca. Do czasu… - Właściwie tak.

- Oj głuptasie! - W tym krótkim westchnięciu zawarta była cała litość do biednego, nie rozumiejącego kobiecej natury mężczyzny. - Będę ci to musiała wynagrodzić. Gdzie jesteś?

W tym momencie telefon zawibrował. Huw spojrzał na wyświetlacz. Mark dotrzymał słowa.

- Muszę kończyć, robota...

- Gdzie Misiu?

- Sionn, pa!

Słowa opuściły usta nim zdążył je zagarnąć z powrotem językiem. Rozłączył się przygryzając wargę i odebrał połączenie od Marka.
.
- Cześć, czy coś. Dzwoniłem do niego - głos na chwilę mu zadrżał. - Nie odbierał. Poszedłem na stację benzynową za miastem, bo raz mówił żeby go tam szukać… no i też nic.

Huw zaklął w myślach. Na parkingu chłopak stał z komórką przy uchu około trzydziestu sekund. Mógł mówić prawdę.

- Która stacja? - spytał krótko nie wdając się w dyskusje.

- U nas jest tylko jedna, kawałek za miastem. To odrapana buda ze smutną babą w środku.

- Dobrze. - Huw potarł skronie. - Dzwoń do mnie gdy tylko się z tobą skontaktuje.

Przerwał połączenie. Zerknął jeszcze raz na mapę google. Odnalazł stację jakieś piętnaście minut drogi pieszo, jak wskazał Google po wyznaczeniu trasy, od miejsca, w którym odpuścił sobie śledzenie Hoddera. Chłopak mógł więc mówić prawdę. Zmniejszył powiększenie mapy. Stacja znajdowała się po zachodniej stronie Sionn, tam skąd kawałek dalej na zachód od niej nadano wiadomość do Addingtona. Czy nadawca wiadomości i człowiek bojący się pytań to jedna i ta sama osoba? Detektyw nie chciał wyrokować ale w tej chwili ta opcja wydawała się całkiem prawdopodobna. Tylko po co ściągał do miasteczka tych wszystkich ludzi? I skąd wiedział o snach? Sam je wywoływał? Dlaczego?

Te i inne pytania przemknęły przez głowę Huwa z szybkością błyskawicy. Nie miał na nie odpowiedzi, ale nie martwił się tym. Odpowiedzi przyjdą później. Był tego pewien.

Skończył czyszczenie fajki, posprzątał za sobą, sprawdził broń, czy nie wymaga naoliwienia, wziął szybki prysznic i z gotowym planem na jutro położył się spać. Nim przyłożył głowę do poduszki sięgnął jeszcze po telefon i wystukał SMSa.

Kod:
Do: Thony
Blake, gdzie go znajdę?
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 30-03-2020 o 16:40. Powód: Williams
GreK jest offline  
Stary 28-03-2020, 16:08   #28
 
Pan Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Pan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputacjęPan Elf ma wspaniałą reputację
Wendy sięgnęła po telefon i spojrzała na godzinę, by po prostu upewnić się w tym, co widziała przez okno. Było to dla niej surrealistyczne, nigdy wcześniej nie przespała tylu godzin, ani tym bardziej nie zdarzyło jej się obudzić w środku dnia.
W głowie wciąż kotłowały jej się myśli związane ze snem, który zajął jej więcej czasu niż się tego spodziewała. Zupełnie jak poprzednie koszmary, tak i ten był niezwykle realistyczny w odczuciu. Wendy wręcz odczuła ulgę, że już dobiegł końca i wróciła do normalnej rzeczywistości, choć jej umysł dalej błąkał się po wspomnieniach, które rozbudziła senna przygoda.

Adams usiadła na skraju łóżka ze swoim telefonem, odblokowała ekran i włączyła galerię zdjęć. Nie było tam zbyt wiele sylwetek ludzi - Wendy raczej prowadziła samotny tryb życia. Stąd też nie zaskoczył jej brak powiadomień na telefonie. Uroki izolacji od wszelkich głębszych relacji międzyludzkich. Zdjęcia przedstawiały głównie widoki z odwiedzonych przez Wendy miejsc. Było kilka egzotycznie wyglądających dań, a także naprawdę niewielka ilość selfie - wszystkie ze znajomymi z pracy. Pierwsze zdjęcie w galerii było jednak zupełnie inne od pozostałych. Przede wszystkim było to zdjęcie fotografii. Przedstawiało dwójkę bardzo podobnych do siebie nastolatków, uśmiechniętych, patrzących w obiektyw.
Wendy musnęła ekran opuszkami palców i westchnęła cicho. Dawno już nie myślała o Aaronie i nagle poczuła się bardzo głupio z tego powodu. Jakby było jej wstyd, jakby to było coś złego. To były bolesne wspomnienia, ale nie mogła się ich wyprzeć - choć tak bardzo się starała.
- Tęsknię za tobą - powiedziała do telefonu i przyłożyła go sobie do piersi w miejscu, w którym znajdowało się serce. Zamknęła na krótką chwilę powieki i głęboko odetchnęła, co pozwoliło jej uspokoić myśli.

Wendy nie była zbyt zadowolona z faktu, że przespała pół dnia. Bardzo to psuło jej harmonię, w szczególności, że miała teraz poczucie uciekającego czasu. Brakowało jej go na poranne rytuały, a o ulubionej owsiance na mleku bez laktozy mogła pomarzyć (nie spodziewała się, by w Sionn ktokolwiek słyszał o mleku bez laktozy). Pielęgnacja twarzy też została ograniczona do minimum. Adams skupiła się na tym, by chociaż jej zewnętrza prezentacja nie ucierpiała, więc rozczesała dokładnie włosy i zrobiła nienaganny makijaż. Spryskała się Dolce & Gabbaną o owocowo-kwiatowym zapachu i ubrała w świeży zestaw ubrań. Białą, elegancką bluzkę i czarne obcisłe dżinsy, a do tego równie czarne szpilki.

Jedzenie, które zostawiła jej Lysa, nie było ani złe, ani też najlepsze. Na pewno nie było to coś, co Wendy zwykła jadać na śniadanie, jednak była na tyle głodna, że nie mogła wybrzydzać. Nie zjadła całej porcji, jaką znalazła w lodówce, ale mimo to humor trochę jej się poprawił. To był naprawdę miły gest ze strony właścicielki pensjonatu. Coś, do czego ostatnimi czasy Wendy nie była przyzwyczajona. Raczej musiała sama dbać o siebie, ponieważ w jej życiu, poza przelotnymi przygodami i pracą, nie było nikogo innego. Zanotowała sobie w pamięci, by podziękować wieczorem Lysie za posiłek. Wendy przyłapała się nawet na zastanawianiu się czy Lysa miała jakąś rodzinę, kogoś bliskiego - czy tak jak ona była skazana na samotność. Być może miłym gestem byłoby spędzić trochę czasu z właścicielką pensjonatu?

Adams porzuciła jednak te myśli, wyglądając przez okno. Dzień jeszcze nie chylił się ku końcowi, miała trochę czasu do zagospodarowania. Co przypomniało jej o powodzie, dla którego znalazła się w tym miejscu. Jej myśli od razu powędrowały do kawałka papieru znajdującego się w jej torebce. Pierwszy krok wykonała, ale jaki miał być ten drugi? Gdzie powinna się kierować? O co zapytać? Gdzie szukać? Pojawiało się coraz więcej pytań, a odpowiedzi wcale.

Odstawiła resztę niezjedzonego posiłku do lodówki i ruszyła z powrotem do wynajętego pokoju po płaszcz i torebkę. Musiała się przewietrzyć - to było pewne. Będąc już na zewnątrz napisała SMSa do poznanej poprzedniego wieczora kobiety - Isli Mitchell.

Cytat:
Tu Wendy. Wybieram się do kawiarni, o której mówiłaś. Jestem ciekawa tego Matta. Jeśli masz czas, to wpadnij. Stawiam kawę!
Adams nie miała pomysłu, co dalej poczynić w sprawie tajemniczego listu, który sprowadził ją do Sionn, ale wiedziała, że potrzebowała dobrej kawy. Miłym flirtem też na pewno nie pogardziłaby, więc najbliższy cel był oczywisty.
 

Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 28-03-2020 o 16:11.
Pan Elf jest offline  
Stary 04-04-2020, 20:21   #29
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Robin zamarła. Ktoś był na górze? Nie wydawało się jej, Foxy też coś słyszała. Kobieta powoli nachyliła się i dotknęła boku psa. Kiedy suczka spojrzała na nią, Robin wskazała drzwi, a potem wykonała gest oznaczający „Go!”. Pies skoczył w stronę drzwi. Robin zaczęła też wycofywać się z pomieszczenia, powoli.

Ostrożnie wyszła na zewnątrz. Znów była na pustej ulicy, tymczasem wyglądało na to, że w międzyczasie nikt nie zszedł na dół. Odczekała jeszcze trochę i znów zapukała. Odpowiedziała jej cisza.
Nie chciała naruszać czyjejś prywatności, ale nikt nie mógł zabronić jej spaceru po okolicy. Odeszła kawałek, bowiem okna na piętrze wychodziły z innej strony budynku. Jak się okazało, przysłaniały je rzędy białych rolet. Dopiero po dłuższej chwili kilka z nich rozsunęło się, następnie Robin ujrzała bladą twarz młodego mężczyzny. Miał łagodne rysy twarzy, lecz można było w nich odnaleźć podobieństwo do Blake’a. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, chłopak natychmiast zniknął.

- Dzień dobry! - zawołała Robin do znikającego mężczyzny. - Dzień dobry, czy możemy porozmawiać? Wracam właśnie od pana Blake’a.
Po około minucie jedna z okiennic uchyliła się. Lokator miał potargane włosy oraz bardzo zdeterminowaną minę.
- Proszę stąd iść, zanim narobi pani sobie problemów - usłyszała ze środka.
- Potrzebuje chwilę porozmawiać. Bardzo proszę. Dwie minuty i już mnie nie ma.- zapewniła.
Za roletami znów pojawiła się blada twarz. Przebiegało przez nią kilka skrajnych emocji naraz.
- To wykluczone! Nie wiem co zrobiliście mojemu tacie, ale ja odkryję prawdę! - „obrońca twierdzy” próbował mówić odważnym tonem.
Okno tym razem otworzyło się na oścież. W następnej chwili wyleciała z niego puszka farby i uderzyła o chodnik pod nogami Robin. Zielony kolor rozprysnął się, tworząc na ziemi poszarpany kształt. Kolejny pojemnik leciał już w powietrzu.

Wbrew powszechnemu przekonaniu agility ćwiczy zwinność, koncentrację i sprawność fizyczną nie tylko u psa, ale też u jego właściciela. Lata zawodów zrobiły swoje, Robin odskoczyła, a potem cofnęła o dwa kroki.
- Chcę Panu w tym pomóc. - zapewniła chłopaka. - W odkryciu prawdy. - ustawiła się tak, aby mieć dobry widok na okno i móc uniknąć kolejnych "pocisków '.
Atak ustał. Syn Blake’a wychylił się co prawda i uniósł kolejną puszkę, ale na tym poprzestał.
- Powiedziałem ci już… - urwał nagle i zrobił się czerwony na twarzy. - Mówiłem, że...
Coś było nie tak. Młody mężczyzna dygotał, próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz nie potrafił. Chwilę potem Robin ponownie straciła go z oczu, słysząc jednocześnie donośny stukot.

Ktoś tam był, czy chłopak miał jakiś atak? Raczej to drugie…
- Zostań - rzuciła Robin do Foxy, a sama na powrót wbiegła do domu. Tym razem lepiej orientowała w przestrzeni i od razu przekręciła włącznik światła, Rozejrzała się, szukając schodów , czy drabiny, prowadzącej na górę.
Chwilę potem pędziła po drewnianych stopniach, które przesadziła w mgnieniu oka. Trafiła do wąskiego przejścia, gdzie zastała dwoje drzwi. Jedne z nich były zamknięte na amen, drugie prowadziły do osnutego półmrokiem pomieszczenia. Jedynym źródłem światła był tu blask ulicznych latarni, który wlewał się przez rolety. Stały tu jedynie trzy liche komódki. Podłogę wyścielały ryzy papieru, nie były to jednak szkice obrazów. Robin wytężyła wzrok, aby ujrzeć wreszcie leżącą tuż obok okna sylwetkę.
- Panie Winston? – Robin przyklękła obok leżącego mężczyzny. – Czy pan mnie słyszy? Ujęła mężczyznę za ramię i potrząsnęła nim.
Młody mężczyzna próbował coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu. Na jego czole perliły się ciężkie krople potu. Z trudem podniósł rękę i wskazał na jedną z szafek. Na odrapanym meblu stało kilka farb oraz podłużny przedmiot z dozownikiem.

Robin wzięła spray do ręki i przeczytała etykietę. Czas - oczywiście - był ważny, ale chciała mieć pewność, że podaje mężczyźnie właściwy specyfik. Tak jak mogła się spodziewać, był to tłokowy inhalator dla chorych na astmę. Silny stres musiał wywołać atak.
Wcisnęła urządzenie w dłoń mężczyzny, który z dużym trudem przyłożył je do ust i mocno się zaciągnął.

Siedzieli w zapadających ciemnościach, otoczeni bałaganem i wirującym kurzem. Robin słyszała teraz jedynie świszczący odgłos młodego Winstona. Wyglądało jednak na to, że dochodził do siebie.
- Dzięki - wykrztusił wreszcie. - Czego ty właściwie chcesz? - mimo akcji ratunkowej, nadal brzmiał na wzburzonego.
- Może usiądziemy? – zaproponowała Robin, wskazując kanapę stojąca w kącie pomieszczenia. A potem sama skorzystała ze swojego zaproszenia.
Mężczyzna wydawał się skołowany. Stał jakiś czas w bezruchu, wreszcie również usiadł, chowając swój dozownik za pazuchę.
- Nazywam się Robin Carmichell – powiedziała.
- Dany Winston - wydukał.
– Byłam dziś spotkać się z pana ojcem, w szpitalu, Dany. Udało nam się chwilę porozmawiać. Wygląda na wyczerpanego, na pewno dostaje silne leki, ale jego słowa brzmią zadziwiająco trzeźwo. Opowiadał o dwóch rzeczach: statkach, oceanie, pokazał mi tez swoje szkice, na dole też je widziałam.
Przez chwile zbierała myśli.
- Oraz o śnie, który go nawiedza. Śnie, który wydaje się przerażająco realny. Korytarz, Pana ojciec powiedział, że dociera już do końca. To wydaje się brzmieć jak szaleństwo.. gdyby nie to, że ja śnię dokładnie to samo.
Pomimo mroku Robin widziała, że Dany powoli się łamie. Jej konkretność wyraźnie go zaskoczyła, poza tym wiedziała rzeczy, których nie mogła znać przypadkowa osoba. Wyraźnie jednak ważył co powiedzieć i mamrotał pod nosem jakieś słowa.
- Tacie obrazy mylą się z rzeczywistością, ale reszta to prawda - powiedział wreszcie. - Pani również grozi niebezpieczeństwo. Zanim ojciec trafił do szpitala, interesowali się nim jacyś ludzie. Dlatego tak zareagowałem.
- Czy możesz mi powiedzieć więcej o tacie, Dany? Kiedy się to zaczęło?
Chłopak odchylił się na siedzisku i spojrzał w sufit.
- Był… to znaczy jest artystą. Ludzie się śmiali, że nie będzie z tego chleba, ale jakoś dawaliśmy radę. Kiedy się zaczęło? Trudno powiedzieć. Powiedzmy, że będzie drugi miesiąc.
- Ci ludzie, którzy się nim interesują...Masz pomysł, kim są?

Dany wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Przyjął kolejną dawkę leku.
- Nie wiem, ale wkurzali się na to, co gadał. Ja sam widziałem ich tylko raz i od razu stąd wykopałem. Raczej nie są z Sionn, ale tata mówił, że obserwują okolicę. Tylko, wie pani, on powtarzał różne rzeczy, często bzdury.
Pokiwała głową, powoli.
- Opowiedz o tych bzdurach. To ważne, Dany.
Syn Blake’a wykonał kolejno koło. Potem spojrzał na ulicę, jakby chciał sprawdzić czy nikt się nie zbliża.
- Wierzę, że ktoś go prześladował i że miał dziwne sny, szczególnie po tym co pani mówiła. Ale jest tego więcej. Tata mówił coś o wnętrzu góry i ludziach, z którymi musi się skontaktować. Potem wpadł w jakiś amok.
Znacząco spojrzał po stronach papieru na podłodze i podniósł kilka z nich.
- Cały czas rysował. Tworzył albo szkice obrazów albo to.
Robin wzięła kilka kartek. Rzeczywiście, część z nich wypełniały schematy statków, natomiast pozostałe pokryte były tylko jednym symbolem. Robin widziała go dzisiaj już nie pierwszy raz.
- Powtarzał, że to klucz - Dany wzruszył ramionami. - Mam za nim podążać, ale niby jak?
- Nie wiem, Dany. Ale Twój tata uważa, że ten symbol jest ważny. Narysował mi go na dłoni. Płomień w oku. Sądzi, że pozwoli uporać się z tą sytuacją. Zapamiętaj go i jak tobie przydarzy się coś.. niecodziennego, to szukaj tego symbolu. Idź za nim.

Wygrzebała komórkę o pokazała SMS od Willa.
- Mój narzeczony znalazł coś takiego… o świetle, które mamy w sobie, które nas prowadzi, czy to w życiu, czy śnie i o korytarzu, z którego można zawrócić. Twój tata też to podkreślał. Żeby nie dochodzić do końca korytarza.
Spojrzała chłopakowi w oczy.
- Nie wiem, co to wszystko znaczy. Ale postanowiłam potraktować jego słowa jako wskazówkę. I zaufać mu.
Dany patrzył to na Robin, to na wiadomość. Postukał w ekran jej telefonu.
- Tutaj chyba jest coś jeszcze. Proszę spojrzeć.
Rzeczywiście, dopiero w ciemnościach obraz na podświetlonym wyświetlaczu był dostatecznie wyraźny, aby zwrócić na to uwagę. Link zawierał więcej, niż było to widocznie na pierwszy rzut oka - na dole wyróżniał się ledwo widoczny fragment tła.

Znajdziesz nas na odległej wysokości. Tam, gdzie niknące zmysły starca zesłały na niego gniew

- Jakby o górze.. macie tutaj jakąś górę? Starzec na górze. – myślała głośno. – Bóg?
Wskazała na rysunek z symbolem.
- Czy mogę go zabrać?
Skinął głową.
- Jeśli to ma pomóc, proszę wziąć - zachęcił ją skinieniem ręki.
- A ty, Dany? - zapytała na koniec. - Co tobie się śni?
- Nic, jak na razie. I odpukać, aby tak zostało. Nie śpię dobrze, ale to dlatego, że się martwię - jego wzrok spoczął na jednej z pustych puszek farby. - Ja… przepraszam za moje zachowanie. Już nie wiem komu ufać, ale chyba jedziemy na jednym wózku, co? Powinniśmy być w kontakcie - wskazał znacząco na swoją komórkę.
- Dobry pomysł - pokiwała głową. Podala chłopakowi adres swojego pensjonatu - hmm, ciekawe, czy ja tam wpuszczą wieczorem - i numer komórki.
- Jak cokolwiek, to dzwoń. jak ci ludzie się zjawią, albo ktoś będzie pytał o korytarza… Skoro śnimy z twoim ojcem to samo, to można spokojnie założyć, ze komuś jeszcze to się przytrafia. Może tez tu dotrze. Im więcej osób tym więcej pomysłów… Jak coś ci się skojarzy z tym starcem z góry, to też.
- A aerozol zawsze przy sobie trzymaj, pamiętaj - dodała jeszcze, a potem sama siebie w myślach skarciła za ten matczyny ton.

Wyszła z domu i nagrodziła Foxy warującą tam, gdzie ją zostawiła.
- Moja dzielna dziewczynka – powiedziała. – Jutro zawody, co? – pamiętała o zawodach, ale wiedziała już, że to nie one były powodem dla którego przybyła do Sionn. Niezależnie od zawodów – pies miał swoje prawa.
- Hej, Dany! – krzyknęła w stronę okna. – Nie masz nic przeciwko temu, żebym tu poćwiczyła z Foxy?

Dany nie protestował, więc przyjęła to za zgodę. Ogród nie był jakoś szczególnie zadbany, co zauważyła, kiedy rozkładała przenośny tor do agality. Trudno jej było sobie wyobrazić, żeby właściciele jej miłego pensjonatu przyjaznego zwierzętom zgodzili się na ćwiczenia… Wbijała kolejne paliki zastanawiając się, co dalej. Chyba ta miejscowa wariatka. Musi robić coś niecodziennego, lub mieć niecodzienne umiejętności skoro awansowała do roli miejscowej atrakcji. A może po prostu była szalona. Cóż, sprawdzimy.
Foxy – podekscytowana czekająca ją aktywnością ze swoją panię – wydawała toller scream , wysokie dźwięki, na granicy pisku, charakterystyczne dla rasy.

- Zaczynamy – pies zastygł, czekając na znak.
I pobiegły.

 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 04-04-2020 o 20:30.
kanna jest offline  
Stary 07-04-2020, 02:44   #30
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

- Kurrrwa... - przebąknęła pod nosem chwilę po przebudzeniu.

Było źle. Z nią. Musiała odwalić aż taką akcję, by do niej to dotarło. Jej upartość po raz kolejny doprowadziła do przegięcia pały, które dopiero otworzyło jej oczy.

Usiadła w miejscu, gdzie się obudziła. Podciągnęła nogi i oparła łokcie o kolana. Głowa schowała się na parę długich chwil, by przetrawić sytuację. Nie myślała już o takich banałach jak ryzyko, w które sama się wpakowała, a jeszcze zeszłej nocy chciała kogoś z niego wyciągać. Wszystkie myśli skupiły się nad tym, że nie była w stanie nad sobą panować. Mogło być to podciągnięte pod brak zaufania do własnej osoby. Jej palce wplotły się we włosy bardziej, gdy opanowało ją wszechogarniające przygnębienie.

Co zrobić w sytuacji, gdy cały świat sprzeciwia się i człowiek zostaje sam?
Co zrobić, gdy człowiek jest w takim stanie, że nawet nie ma siebie?
Można być bardziej samemu... niż samemu?

Maddison ruszyła się z miejsca dopiero, gdy oswoiła się z samopoczuciem. Wręcz na autopilocie realizowała następne kroki. Toczyła się do przodu i im mniej się nad czymś zastanawiała, tym było dla niej po prostu wygodniej. Odnalezienie motoru, okolicę i własny wygląd przyjęła jedynie z niemą akceptacją. Od momentu uruchomienia silnika motocyklu, do następnych kwadransów czystość umysłu ledwie się tliła. Zabrudzone lustro na stacji paliw odbijało jej twarz, a ona zastanawiała się kogo widzi.

W którym miejscu zaczęło się wszystko sypać?
W którym miejscu naturalna ścieżka rodzinnej kariery obróciła się przeciwko niej?
W którym miejscu mogła szybciej przejrzeć na oczy?

Wszystko było rozgrzebane a ona nie miała sił na odpowiedzi. Potrzebowała kąpieli i snu. Inne rzeczy właściwie w tym przeszkadzały. Dlatego starała się nie przejmować niczym innym, choć nawet i to nie było takie proste. Z pick-upem, lub nie, potrzebowała zajechać do motelu i zamelinować się w nim przynajmniej do późnego południa dnia następnego.


 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 20-04-2020 o 00:39.
Proxy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:29.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172