Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-08-2020, 07:32   #101
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Dyrektor da Silva przez chwilę przyglądała się beznamiętnie pieklącemu się oficerowi.
- Panie poruczniku - powiedziała gdy już oceniła wartości mężczyzny. - Proszę przestać przykładać do innych swoją wagę, moralność i inteligencję oraz przestać imponując wszystkiemu i wszystkim najniższych instynktów to może było zabawne w wykonaniu prostych żołnierzy, ale oficerowi nie przystoi - głos miała znużony i nawet rozmówcy za bardzo swym spojrzeniem nie zaszczycała wpatrując się w jakiś punk za nim.
- Proszę odpowiedzieć na zadane pytania. Pytam panią o istotne dla nas rzeczy, a nie pozuję tu na szefa, i inne takie wymienione banialuki. Każdy z obecnych w kolonii Marines chciałby wiedzieć co i jak z tym o co pytam. To chyba nie jest trudne, odpowiedzieć, będąc pytanym?? - Welliever tym razem już warknął. Brooks z Reynoldsem z kolei obserwowali całą sytuację z dosyć zaciętymi minami.
- Tak samo jak nie jest trudne zapamiętać co mówiłam wcześniej, prawda? Czy może dopiero za dziesiątym razem pan i prawie każdy z obecnych w kolonii żołnierzy załapie co mówiłam? - da Silva w przeciwieństwie do swojego rozmówcy mówiła spokojnie nie podnosząc głosu.
- Ma'am, proszę odpowiedzieć porucznikowi… - Odezwał się w końcu i sierżant Reynolds, na moment nawet prawie uśmiechając do dyrektor.
- Jest. Nie. Tyle co pan. Nie i nie - powiedziała znudzony głosem. A uśmiechu sierżanta widzieć nie mogła ponieważ nie patrzyła ani na niego ani na żadnego innego żołnierza.
- A czy ma pani może jakieś teorie, pomysły, podejrzenia, i tym podobne, co do owego androida? - Spytał Welliever minimalnie bardziej normalnym tonem.
- Owszem mam. Są podobne do pańskich, z tym że kto inny jest tym czarnym charakterem - ton pani dyrektor nie zmienił się ani trochę.
- Zamieniam się w słuch - Porucznik plutonu Alpha założył rękę na rękę, wpatrując się w twarz da Silvy.
- Oczywistym jest, że pan jak i wszyscy inni dowódcy Minerals & Plants, a co za tym idzie mnie. Wcielenie zła i takie tam bajki, którymi karmicie podwładnych - Veronica odwzajemniła spojrzenie oficera… który pokręcił z rezygnacją głową.
- Czyli na tym się skończy? Żadnej sensownej rozmowy, żadnych dyskusji, pomysłów, nic? "Ja warczę na was, wy na mnie, i tyle?". Ma'am, skoro pani jest tu dyrektorem, to takie stanowiska są chyba obsadzane inteligentnymi ludźmi? Próbuję tu po ludzku porozmawiać odnośnie obcego androida bojowego w kolonii, ale jak na razie to prawie mam monolog? - Powiedział Welliever, a Brooks aż zamrugała oczami. Sierżant Reynolds z kolei przytknął palec do ucha z komunikatorem i szepnął "za dwie minuty pogadamy".
- I vice versa poruczniku. Orzeł z Pana żaden skoro nie domyślił się pan, że was podejrzewam - oświadczyła spokojnie da Silva. - I nie, nie zaproponował pan rozmowy tylko zaczął od przesłuchania. A przesłuchuje się osobę podejrzaną - zrobiła krótką przerwę dodając po chwili. - [/i] Kogo pan podejrzewa? Skoro robimy już burzę mózgów.
- Nie bardzo rozumiem takiego toku myślenia… po co Marines mieliby bojowego androida po cichu do kolonii dostarczać, potem niby robić wielkie oczka na jego widok i go rozwalać… no ale mniejsza z tym[/i] - Welliever podrapał się po policzku - Kogo podejrzewam? Jest tu...albo raczej było, więcej niż 2000 podejrzanych. Każdy mógł tu coś próbować na własną rękę, podłożyć wam świnię w jakimś tam celu… powodów też pewnie by się znalazła masa?
Nate wkroczył do “pokoju przesłuchań” w wyjątkowo ponurą miną i wściekłym spojrzeniem. Rozejrzał się po wszystkich i warknął gniewnie.
- Co tu się wyrabia?
- Sam Pan sobie odpowiedział na pytanie po co? - Da Silva zignorowała tak Hawkes’a jak i jego pytanie. - Po całej misji z pewnością będzie Pan miał okazję zapoznać się z innymi wytłumaczeniami. -
- Dlatego próbuję z panią coś tu wygłówkować, ale widać, że nie idzie...
- Powiedział Welliever, również chwilowo ignorując Hawkesa -... dlatego proponuję zakończyć te rozmowy, które i tak większego sensu nie mają. A więc to tyle pani da Silvo - Porucznik plutonu Alpha, wzruszył ramionami, po czym wymownie spojrzał na Brooks i na Reynoldsa.
- Widzę, że porucznik czuje się już lepiej? - Welliever zwrócił się w końcu z podejrzanym uśmieszkiem do Hawkesa - A co się ma wyrabiać? Jesteśmy na terenie szpitala, zajmujemy się rannymi, odpieramy ataki Xeno.

W tym czasie sierżant Reynolds odszedł na kilka kroków w bok, po czym zaczął z kimś rozmawiać przez komunikator…

- Jesteś idiotą Welliever.- stwierdził krótko i stanowczo Hawkes.- Wpakowałeś nas w pułapkę. Xeno od początku byli w tym obszarze bardzo agresywne. Jeśli się nie udało spacyfikować obszaru, to nie należało się w niego pchać. Teraz jesteśmy zamknięci w pułapce i odcięci… przekazaliście chociaż kapitanowi na orbicie informację, że powinien posłać prośbę o posiłki jak najszybciej?
- Trochę więcej szacuneczku poruczniku Hawkes… kumplami od piwka nie jesteśmy - Warknął Welliever -Pomogłem przy wycofywaniu się waszego plutonu, a może i go uratowałem? Mniejsza z tym… rannymi się trzeba było zająć, to co, może mieliśmy się z Xeno ganiać po całej kolonii, urządzając wyścig do głównego wyjścia czy jak? Ranni już względnie bezpieczni, a dostęp do sprzętu medycznego jest. Czekaliśmy aż się pan obudzi, żeby WSPÓLNIE zdecydować co dalej, proste. A posiłki są w drodze z automatu, nie wiem czy ten fakt panu umknął od początku tej misji, czy może jeszcze głowa nie całkiem zdrowa…
- Teraz to sobie możesz decydować… TAK… powinieneś wybrać wyścig do głównego wyjścia, wycofać się do pojazdów i polecieć na orbitę. Teraz jesteśmy oblężeni, odcięci w miejscu nieprzystosowanym do obrony i co z tego że mamy sprzęt medyczny... skoro strzykawkami kseno nie zabijesz, a kule się kiedyś skończą.- warknął w odpowiedzi Natan nawet nie siląc się na uprzejmość.
- I co dalej z tą orbitą? No słucham? - Welliever powstrzymywał się przed roześmianiem Hawkesowi w twarz.
- A co z tkwieniem w szpitalu? Ranni którzy dotarliby na orbitę mieliby jakieś szanse na przetrwanie. My na przegrupowanie i posiłki. I uzupełnienie amunicji… i nie byliśmy naciskani ze wszystkich stron przez kseno.- sarknął Nathan.-Oświeć mnie… jakie to niby masz plany, tkwiąc w oblężonym szpitalu czekając aż skończy nam się amunicja.
- Wszyscy ranni są w stanie stabilnym. Uciekanie na orbitę równa się pozostawieniu tutaj na pastwę Xeno, jeszcze żywych kolonistów. Owszem, jesteśmy niby oblężeni, i zaczyna brakować amunicji, dlatego należy pomyśleć co dalej, a nie szczekać. Więc poruczniku Hawkes, albo jakieś sensowne pomysły, albo proszę zamknąć pysk - Powiedział dowódca Alpha.
Niby? Niby? A myślałem że tylko da Silva ma tu błędny obraz sytuacji. Kolonistki żywe znaleźliśmy… dwie. Z czego jedna tylko przeżyła. Jeśli wy znaleźliście jakichś cywili… bo jeśli nie, to… raczej kiepsko nam idzie to ratowanie. Ale proszę się nie martwić, nie będę za pana wyciągać nas z tego gówna. Pan zaczął, to pan zakończy. Nie będę w tym panu przeszkadzał. - odparł sarkastycznie Hawkes obrócił się na pięcie i ruszył do wyjścia.-Powodzenia, będzie panu potrzebne.

Po wyjściu Hawkesa, Welliever jedynie pokręcił głową.
- Jak małe dziecko - Mruknął do samego siebie, po czym spojrzał ponownie na da Silvę.
- Skoro porucznik Hawkes ma najwyraźniej nasr… skoro Hawkesa nic nie interesuje, chciałem ponownie panią spytać, tym razem o możliwość uzupełnienia amunicji na naszej obecnej pozycji, skoro zna tu pani każdy właz i kąt. Czy ma pani może jakieś spekulacje, jak z "zewnątrz" cokolwiek tu dostarczyć? Jeśli nie, będziemy główkować między sobą… - Welliever starał się mówić spokojnym tonem, choć było widać, iż Hawkes go wkurwił.
- To zależy jak duże jest to pana "cokolwiek" - powiedziała da Silva. - Oraz od tego jak daleko ksenomorfy są. Jest kilka tuneli, którymi na upartego przeciśnie się człowiek. Nasi technicy używają ich od czasu do czasu.
- A te…"tunele" to mowa o wentylacji, czy jak to rozumieć? I prowadzą one jakoś na zewnątrz, albo na dach? - Zaciekawił się Welliever.
- Wentylacja, owszem, prowadzi na zewnątrz. Jej tunele są jednak za małe, żeby przycisnął się przez nie człowiek. Szyby techniczne, nazwijmy je tak dla ustalenia uwagi, są między poszczególnymi kondygnacjami. Czasami idą też w poziomie. Nie wychodzą poza obszar kolonii. Wejścia do nich są blisko stanowisk technicznych. Pan rozumie? Nie ma sensu, żeby ktoś przeciskał się przez całą kolonię ponieważ jakiś rezystor czy inny opornik popsuł się.
- No to już mamy jakąś opcję...
- Zamyślił się na moment Welliever - Dobra, to obejrzymy sobie dokładniej te tunele na początek na komputerze! - Dodał.
Da Silva zogniskowalała na chwilę wzrok na Wellieverze. Niestety Hawkes miał rację drugi porucznik był idtiotą. Ciężka to sprawa zgadzać się z idiotą co do możliwość intelektualnych innego idity, ale teraz młodzik miał rację. Niestety najlepsze nawet oddziały nie mogły za wiele zdziałać gdy dowodzili nimi sprawni intelektualnie inaczej oficerowie.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 25-08-2020 o 07:50.
Efcia jest offline  
Stary 31-08-2020, 17:16   #102
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Czas misji 08:22:37
Czas lokalny 23:37:42



Szpital

Tunele - czy raczej “szyby techniczne”, o których wspominała da Silva, okazały się… lipne. Co prawda były, jednak stanowczo za małe, by przecisnąć tamtędy skrzynki z amunicją, do tego i nie wychodziły na zewnątrz kolonii, ani górą, ani bokiem. Na upartego, ktoś mały mógł się tam wczołgać i jakoś przeciskać, ale w momencie konfrontacji z choćby Facehuggerem, nie było praktycznie żadnych szans, by się tam jakoś bronić. Od oglądania na komputerze, do sprawdzenia w praktyce, Welliever pokręcił jedynie ze srającą miną głową, po czym owe szyby techniczne zaspawano na amen.

Tunele wentylacyjne, również szybko okazały się kiepskim pomysłem.


Pojawił się za to nagle przekazany przez sierżanta Reynoldsa pomysł Arca, z rozwaleniem dziury w ścianie zewnętrznej kolonii, by przez nią dostarczyć zapasy, i ewentualnie zabrać rannych.

Wszystko oczywiście bardzo, bardzo nie spodobało się pani Dyrektor. Będą robili dziury w jej kolonii, jakby nadal było mało zniszczeń, uszkodzeń, awarii i tak dalej… plan Evansona jednak mocno zmodyfikowano.

Rannych chwilowo nie było sensu ewakuować, bo… dokąd? Wsadzić ich w APC, albo UDL, i co dalej? Wywieźć daleko poza kolonię, i tam czekać na zbawienie? Albo zabrać ich z planety, na statek krążący po orbicie? Póki jakiś Marines żył, i mógł trzymać w chociaż jednej łapie karabin, póty był tu potrzebny.

Krótko, brutalnie, i na temat. Albo wóz, albo przewóz.

Będąc zaś z kolei na miejscu, w SZPITALU, mieli tu taki sam sprzęt medyczny jak na USS Goliath, nie było więc najmniejszego sensu zabierać stąd rannych, a tym bardziej wycofywać plutonów. Opuszczenie kolonii równało się bowiem z utratą jako takiej kontroli nad “oczyszczonymi” już segmentami placówki. Wtedy należałoby zaczynać wszystko od nowa… oj nie spodobało się to wszystko wielu osobom. Naprawdę wielu…

~

Najpierw wywalono dziurę w ścianie ładunkami wybuchowymi, w jednym ze szpitalnych pomieszczeń. Po przejściu przez ową dziurę do następnego pomieszczenia, sprawdzeniu terenu, i zaspawanie wszelkich bocznych drzwi, wezwano w końcu UDL, i podano naprawdę, naprawdę szczegółowe koordynaty, odnośnie celu, a zgranie wszystkiego trwało niemal kwadrans. Liczył się bowiem każdy metr w każdym możliwym kierunku, nie mogło więc być mowy o pomyłce.

I na szczęście nie było.

Jeden z Cheyenne pieprznął w kolonię rakietą, wywalając niemal dwu metrową wyrwę w zewnętrznej ścianie kompleksu. Dziura była tam, gdzie powinna, i gdy opadł kurz, kolejny UDL podleciał do niej tyłem, otwierając rampę. Na niej z kolei stał drugi pilot owej jednostki, wrzucając ile się dało z przygotowanych wcześniej skrzynek do wnętrza “Azura Station”. 60 sekund… Dwa pozostałe UDL go ubezpieczały… po chwili zaś pierwsza jednostka odleciała, a pojawiła się druga, i na nowo rozpoczęto wrzucanie skrzynek do wnętrza kolonii.

Póki nie pojawiły się Xenomorfy.

Bestie zwabione odgłosami wybuchu, i krążących tuż przy ścianach Cheyenne, wyszły z kolonii, urzędując teraz i na niej. Wspinały się po dachach i po ścianach, kierując się prosto do miejsca zrzutu… wkrótce rozbrzmiały działka latających czołgów, skutecznie rozprawiając się z natrętami, jednak dla UDL zrobiło się już zbyt niebezpiecznie. Przerwano więc akcję zaopatrzeniową, i oddalono się od kompleksu.

Marines uzyskali zapasy, ale i pojawił się problem wtargnięcia w ich bezpośrednią bliskość Xeno z zewnątrz. No cóż, coś za coś, i... Hawkes będzie miał nowy temat do marudzenia.

Oprócz amunicji, łebscy goście z UDL, wrzucili również parę skrzynek z Sentry Gun, co było zbawieniem dla przebywających wewnątrz. Szybko więc rozstawiono automatyczne karabiny pulsacyjne, wycofując się już od dziury. Te z kolei po chwili zagrały swoją piękną melodią, rozwalając w drobny mak, wszelkie natrętne Xenomorfy, chcące dopaść żołnierzy wyrwą w ścianie. Drzwi zaś za sobą zaspawano, zastawiono barykadą, i jak na razie było chyba znowu względnie bezpiecznie.

Cała akcja z dostarczeniem amunicji, była więc bardziej na plus, niż minus?

~

Każdy Marines “na pierwszej linii frontu” otrzymał dwa magazynki z amunicją, oraz trzy granaty: 2x M51A, i 1x M40 HEF. Każdy również otrzymał… zastrzyk. Lekarze chodzili między żołnierzami, wstrzykując im coś, co miało ich trzymać na nogach przez następne kilka godzin.


Niektórzy mieli obiekcje.

- Co to jest? - Spytał jakiś Marine.
- Nie padniesz na pysk, i będziesz mógł nadal dobrze walczyć bez snu... - Wyjaśnił lekarz.
- No ale co to jest??
- Bojowy wspomagacz adrenaliny
- Wycedził wojskowy felczer.
- Ale…
- Nie ma żadnego “ale”, był rozkaz porucznika Wellievera. Skoro Hawkes się wycofał, on wszystkim dowodzi…
- Czekaj, co??
- Nico, i tak już za dużo powiedziałem! Dawaj łapę.



***

- Wiecznie wymyślają coś nowego... - Kovalski kilka razy poruszał ręką, w którą otrzymał zastrzyk.
- Co, boisz się, że ci wyrośnie trzecie jajko? - Zarechotał Salas.
- Trochę kultury, do cholery - Fuknęła Winters - A Korpus wie co robi, i nie przeprowadzają na nas żadnych eksperymentów, więc spokojnie szeregowy - Kobieta zaakcentowała szczególnie ostatnie słowo, a Salas się krzywo uśmiechnął - W trakcie służby miałam już dwa takie zastrzyki, i wszystko było w porządku...

~

- No i dupa - Powiedział do Singa Francis - Amunicja przyszła do nas, a my tu dalej tkwimy, i zostało pomarzyć o bezpiecznym miejscu i odpoczynku. Do tego nas naszprycowali dragami, żebyśmy… sam nie wiem co... - Marine nieco się przymknął pod spojrzeniem Pitsa.

- Jak to nie wiesz co?? Kolejny wspaniały dzień w Korpusie! - Odezwał się jeden z żołnierzy z plutonu Charlie - Oorah?
- Oorah!
- Powtórzyło kilku, właściwie to z automatu, po czym jeden czy drugi z całej grupki się roześmiał. Tak to bywało w wojsku…

~

- JJ?! JJ z Bravo?! Szukam JJ-a z plutonu Bravo! - Po szpitalu krążyła jakaś blondwłosa Marine, wołając za Jacobem.


W końcu zaś, gdy go znalazła…
- Cześć! Jestem Jessy z Alpha. Kazali mi się do ciebie zgłosić, bo reszta zajęta… karabin mi się zaciął, i to chyba coś poważniejszego - Powiedziała dziewczyna, potrząsając wymownie M41A, trzymanym w łapkach - Pomożesz?

~

- Poruczniku? - Siedzącego przy Holon, wsadzonej w komorę z tym cholernym, pieprzonym Facehuggerem na twarzy, Hawkesa zaczepił lekarz z plutonu Charlie, ze… strzykawką w dłoni.
- Podajemy wszystkim stymulant adrenaliny, żeby nie pozasypiać - Wyjaśnił, czekając, czy i porucznik chce z tego skorzystać…

- Plutony uzupełniły amunicję, strat własnych chwilowo nie ma, i dalej się bunkrujemy. Oficerowie chcą zrobić kolejną naradę taktyczną, odnośnie dalszego działania - Powiedział na odchodne lekarz.

Na ekranie Intelligence Unit porucznika Hawkesa, leżącej obok niego na pobliskim stole, z kolei wciąż migał ten sam, najnowszy komunikat, przekazany ze statku na orbicie:

Kod HTML:
Posiłki w liczbie czterech plutonów w drodze. Szacowany
czas przybycia 24h. Utrzymać kolonię i kolonistów za wszelką cenę. 
Zdobyć informacje o obcym androidzie bojowym.

                                         Pułkownik William G. Massey


~

Denise spała na kozetce, przykryta przez da Silvę kocem. Dziewczyna była wymęczona masą wrażeń, jakie dziś przeżyła, ale zresztą i nie tylko ona.

Agnes siedziała przy jednym z komputerów, sprawdzając jakieś dane, co pewien czas zerkając, czy z Veronicą wszystko w porządku. Sama pani Dyrektor z kolei, również siedziała przy drugim komputerze, sprawdzając… sama już nie wiedziała co. Zmęczenie mocno jej się dawało we znaki, i tylko jeszcze chwilowo dzięki chyba jedynie samym nerwom nie zasnęła.

- Ma’am? - Zjawił się przy niej sierżant Reynolds, z dwoma kubkami kawy - Jedna z mlekiem, druga bez… i cukier też mam. No chyba, że woli pani zastrzyk z adrenaliną? Albo po prostu się zdrzemnąć? - Marine wyciągnął z kieszeni dwie saszetki cukru - Ma pani chwilę, żeby ze mną porozmawiać? Wiem, że uważa nas pani wszystkich za idiotów, co nie zmienia jednak faktu, iż jesteśmy na siebie chwilowo skazani…









***

Komentarze za chwilę
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 31-08-2020 o 17:45.
Buka jest offline  
Stary 08-09-2020, 21:40   #103
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- A ty co Kovalski? Antyszczepionkowiec? - Arc wystawił swoje ramię do zastrzyku - Darmo dają to bierz i nie pytaj. Nieprędko się powtórzy taki gratis.

Smartgunner był zadowolony z zaopatrzenia. Nawet jeśli nie do końca rozumiał czemu nadal mają bronić perymetru w szpitalu skoro koloniści byli gdzie indziej. Cokolwiek jednak zostanie postanowione, byli do tego bardziej przygotowani niż chwilę wcześniej. Póki co nie pozostawało nic innego jak robić swoje i rozwalać ksenomorfy. Co było trochę powolnym osiąganiem celu jeśli wykluło się ich tu dwa tysięcy. Ale z pewnością bardzo skutecznym. Wypytał jeszcze tylko medyka jak się miewa Richards, a dowiedziawszy się że postawią ją na nogi, z przyjemnościa rozwalił następną szkaradę
Reglamentowany ogień wyjaśnił sytuację między stronami. Obcy nie zamierzali odpuszczać. Marines nie myśleli wpadać z tego powodu w panikę. Kolonia…. No cóż. Arc Evanson latał na misje by ratować ludzi, a nie budynki…

- Przejmuję z Singiem dowodzenie - oznajmiła nagle Winters po czym tonem wyjaśnienia dodała - Góra robi naradę.

- Hawkes chociaż szybko decyzje podejmował… -
mruknął półgębkiem Kovalski.

- Też zaczynam żałować, że go Reynolds ogłuszył… - odmruknął mu Evanson po czym wyszczerzył się do Winters.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-09-2020, 18:16   #104
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czy pomysł, by rozwalić ścianę, był lepszy niż przebicie się przez dach? Jako że zrealizowany był ten pierwszy, Billy nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. A przecież i tak najważniejsze było to, że zapas amunicji został uzupełniony. Z dwoma kolejnymi magazynkami pełnymi amunicji, tudzież paroma dodatkowymi granatami, można było z pewnym optymizmem spojrzeć w przyszłość.
A potem nawet poczęstowani zostali cudownym specyfikiem.

Billy spokojnie ale bez entuzjazmu dał sobie zrobić zastrzyk, który miał ich przerobić na herosów rodem z filmów... a prawdę i po prostu mówiąc sprawiał, że znikało zmęczenie, a człowiek miał wrażenie, że przespał parę dobrych godzin snem sprawiedliwego.
Czy paskudztwo miało skutki uboczne? Oficjalne nie... i jak na razie nie było podstaw, by w to nie wierzyć. Nie mówiąc już o tym, że Xeno zabiłby człowieka natychmiast, a potencjalne uboczne skutki dopiero za jakiś czas.
No czy ktoś powiedział, że Marine ma żyć wiecznie?

- Nie narzekaj - odparł Francisowi. - Dach nad głową, woda w butach nie chlupie, zadek masz suchy, a i do gardła masz co włożyć.
- Larry, James
- spojrzał na jednego z wojaków z plutonu Charlie - macie przerwę na kolację - powiedział. - Jeść trzeba, bo wbrew propagandzie nie samą walką żyje Marine, ale i smakołykami, które załatwia nam kwatermistrzostwo - zażartował. - My dopilnujemy, by wam nie przeszkodziły Xenusie, gdyby zdecydowały się wpaść do nas na poczęstunek.
- Jakoś apetyt nie dopisuje… a zresztą kto jada kolację o północy? - Odpowiedział z krzywym uśmiechem James. Do tego wszystkiego zaś, na "pierwszym froncie" nie było raczej warunków do biwakowania.. Co najwyżej można było przegryźć jakiś baton energetyczny z MRE i to wszystko.
- Wiesz coś, co dalej? - Spytał Singa Francis -Gadali ci coś?
- Za wysokie progi jak dla mnie - odparł. - Góra na razie otacza swe plany mgłą tajemnicy, ale... Skoro dali nam amunicję, to będziemy bronić tego, co mamy. - Machnął ręką wokół siebie. - A kolację o północy jada ten, kto będzie czuwać do rana. Czyli my. - Uśmiechnął się krzywo. - Więc jedz, korzystając z okazji, że Xeno zajęte są gdzie indziej. - Wpatrując się w wylot korytarza sięgnął po baton energetyczny. - Dopóki Motion Tracker śpi, trzeba korzystać z uroków życia i dóbr materialnych. - Spróbował rozluźnić atmosferę.
-A jak przyjdzie sierżant i zobaczy nasze leserstwo, to nam nogi z dupy powyrywa - Powiedział Francis, i razem z Pitsem się zaśmiali.
- Dostaniecie wtedy sztuczne nogi i będziecie mogli szybciej i dłużej biegać - odparł Billy z lekkim uśmiechem. - Czysty zysk i dla was osobiście, i dla całego plutonu. A do tego czasu bardziej wypatrujcie Xeno, niż sierżanta. Jak robale nas zaskoczą, to Reynolds będzie najmniejszym naszym problemem.
- Nasz sierżant to… ciota - Powiedział James, po wcześniejszym rozejrzeniu się po okolicy, a Harry, drugi wojak z Charlie, jemu przytaknął. Wychodziło więc na to, że w każdym plutonie była jakaś "łamaga", i to o różnym stopniu wojskowym.
- Nasz, dzięki bogom, nie - odpowiedział Billy, na wszelki wypadek sprawdzając, czy nie powinien zareagować na niepochlebne opinie o kimś wyższym stopniem. - W żadnym tego słowa znaczeniu - dodał, z nieco krzywym uśmiechem. - Wie, co robi, więc pod jego skrzydełkami jesteście bezpieczni - zapewnił.
- To ten poparzony na gębie? - Spytał Harry -Ślintał się z Xeno, czy jak?
- Nie było mnie przy tym, a plotki różnie głoszą - odparł Billy. - Ważne, że to przeżył, a Xeno nie, prawda?
- No w sumie tak… - Przytaknął jeden z drugim.
- Wygląda, jakby co najmniej jednego z nich zeżarł żywcem - Wtrącił jeszcze Harry.
- Stul już mordę - Burknął James.
- Spokojnie... Jeśli cię sierżant usłyszy z tymi komplementami, to najwyżej w dupsko kopnie - stwierdził Billy. Spojrzał na żołnierzy z plutonu Bravo. - Mam rację?
- Reynolds do Singa i Winters, odbiór? - Odezwał się nagle w komunikatorze sierżant, a Billy'ego… aż jakoś tak ścisnęło w żołądku. Ki diabeł?
- Przeprowadzamy naradę oficerów i podoficerów, przejmujecie na ten czas dowodzenie plutonem, wspólnie z Winters. Tak góra na 30 minut. Zrozumiano?
- Tak jest
- Odezwała się na łączu kapral.
- Tak jest - odparł w ten sam sposób Sing. Przeniósł wzrok na 'swój' kawałek plutonu. - Kończymy powoli jedzenie - powiedział. - Nawet jeśli nie jesteście głodni, to zjedzcie coś na zapas. Diabli wiedzą, kiedy będzie następna okazja.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-09-2020, 19:42   #105
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Smile Dzięki MG za scenkę

Wywalanie dziur w ścianach konstrukcyjnych kolonii było dla Jacoba niczym mokry sen. Każdy z jego oddziału wiedział, że technik był zapalonym człowiekiem demolką i bez dodatkowych zaproszeń, nawet bez obu rąk, byłby w stanie pomóc w wysadzaniu wszystkiego co wskażą dowódcy. Może miałby jakieś skrupuły gdyby istniało większe ryzyko czyjejś śmierci, ale póki mogli zrobić wszystko właściwie to był zapalony do roboty jak nikt inny.

Samo wysadzanie czy ostrzał były precyzyjne jak diabli. Kwestią czasu było pojawienie się towarzystwa, które nie miało szans ze zmasowanym ogniem Marines. Amunicja i kilka sztuk Sentry były na wagę złota. Szanse na przeżycie chociaż części żołnierzy rosły co wcale nie satysfakcjonowało kogoś tak ambitnego jak JJ. Oni przybyli tam z misją ratunkową, a nie z nadzieją na przeżycie w jak najmniej okrojonym składzie.

Zastrzyki zafundowane z rozkazu porucznika Wellievera nie były dla technika powodem do narzekania. Dodatkowa porcja adrenaliny mogła okazać się przydatna po tylu godzinach operowania, otrzymaniu nieplanowanych porcji kwasu i niemal ciągłej czujności wymieszanej z ciężką pracą umysłową. Jacob nie był prostym żołnierzykiem, którego zadaniem było wymierzenie końca grzmiącego kija w odpowiednim kierunku. Był pierdolonym specjalistą, których na tamtej misji było jak na lekarstwo. Potrafił zrobić użytek z narzędzi, których zastosowania nie znała większość Marines. Nie żeby prości żołnierze – jak Salas czy Kovalski – nie byli tam cholernie potrzebni...



- Cześć Jessy. - odpowiedział JJ spoglądając na zasilany baterią automat. - Ostatnio nieco oberwałem, ale akurat to zadanie nie powinno mnie przerosnąć. - dodał z uśmiechem technik sięgając po karabin blondynki.

Po zabezpieczeniu broni, wyciągnięciu magazynka i opróżnieniu komory Kapral Jones zerknął na ilość naboi w magu. Mało kto pakował tam więcej niż 95 sztuk, ale zdarzały się rozmarzone wyjątki, którym dopakowanie ammo na maksa się udawało.

- Poza zacięciem co słychać? Dobrze się bawicie w kolonii? - próbował zagaić szatyn.

- Taaa, bawimy się cudownie, i wszystko jest cacy - Odparła z sarkazmem dziewczyna - A kąpiele w kwasie, to główna atrakcja? - Spojrzała na JJ mrużąc oczka.

- Wypadek przy pracy, moja droga. - rzucił JJ z lekkim uśmiechem. - Powiedzmy, że wzbogaciłem się o nowe doświadczenie i mam możliwość wymienić łapsko na coś wypełnione syntetyką, z wbudowanym zegarkiem i śrubokrętem. - zaśmiał się technik.

- Przynajmniej jako tako jeszcze tą rękę masz… wielu nie miało tyle szczęścia. A otwieracz do piwa też będziesz miał? Kurde, napiłabym się… - Powiedziała cicho Jessy.

- Niestety to nie byle pierdoła. - powiedział JJ po wstępnych oględzinach automatu. - Muszę rozłożyć karabin i poszukać głębiej. - dodał zabierając się od razu do rzeczy. - Uciekając… To znaczy “taktycznie się wycofując” zostawiliśmy moje narzędzia dla techników Xeno dlatego będziesz miała przyjemność obserwować pierwsze na świecie rozłożenie M41 z wykorzystaniem wyłącznie śrubokrętu. Do tego jedną ręką. - zaśmiał się Jacob. - Pewnie słyszałaś różne historie o moich niesamowitych umiejętnościach, ale to będzie wyczyn. O ile się uda. - puścił jej oko Jones. - Mimo iż jestem typem imprezowicza to raczej nie piję na służbie. Od tego mamy Salasa. - uśmiechnął się Marine rozbierając ostrożnie karabin. Pin po pinie, sprężyna po sprężynie, kawałek po kawałeczku.


- Emmm… to może się zamienimy karabinami, zanim go nie naprawisz? Bo muszę wracać na posterunek… - Dziewczyna krzywo się uśmiechnęła.

- Już chcesz mnie opuścić? - posmutniał technik. - Normalnie bym się zgodził, ale wolałbym nie być w skórze gościa, który by tak zrobił, a później nie naprawił twojego karabinu. Żołnierz bez broni, na takiej misji jak ta… - pokiwał głową niezadowolony JJ. - To nie będę ja. Sorry. Jak chcesz możesz poczekać albo zabrać automat w… - Jacob omiótł spojrzeniem rozebraną broń. - … kilkunastu kawałkach. Pewnie mówili Ci, że JJ jest spoko, ale ostatnio grubo oberwałem, łapy praktycznie już nie mam, kilku kompanów straciłem, ale to pewnie dla nikogo tutaj nie nowość. Wolałbym mieć przy sobie swoją giwerę w chwili zagrożenia. - Jones cały czas pracował nad karabinem starając się naprawić go jak najszybciej. - Że też giwery zawsze muszą padać na misji, nigdy na strzelnicy czy w magazynie.

- No dobra, to poczekam - Jessy wzruszyła ramionami, i usiadła gdzieś z boku. Wyciągnęła z kieszeni baton energetyczny, po czym zaczęła go jeść.

- Słuchaj JJ, jesteś bliżej…"koryta"... - Uśmiechnęła się nieco perfidnie, po czym ruchem palców jednej ręki zrobiła gest cudzysłowia -...nie wiesz czasem co dalej? Co planują dowódcy? Bo nam na pierwszej linii to kurde nic nie gadają…

- W zasadzie nie wiem jakie są plany dowództwa. - powiedział Jacob nie odrywając rąk od pracy. - Od czasu oblania kwasem jakoś mniej we mnie niezdrowej ciekawości, a więcej instynktu przetrwania. - dodał technik. - Nie wiesz czy ktoś od was nie ma pakietu narzędzi na zbyciu? W moich rękach bardziej przydadzą się korpusowi niż zalegając samopas w czyimś plecaku. - uśmiechnął się Jacob.

- Spytam naszego technika… jak go znajdę - Odpowiedziała dziewczyna -Może ma jakieś zapasowe…

- Byłoby miło z waszej strony. - uśmiechnął się Jones. - Szacuję, że karabin będzie gotowy niebawem. Do tego czasu może opowiesz mi coś o sobie? Ja poza byciem tutaj rusznikarzem, hake… specjalistą od komputerów i saperem lubię czytać książki o psychologii, skręcać własne roboty, ale też wychodzić na wystawy sztuki czy koncerty.

- Ummm… - Jessy jakoś tak zabrakło języka w gębie. Wpatrywała się w JJ z minimalnie uniesionymi brewkami, i podrapała jakoś tak dziwnie po ramieniu. - No...ok… - W końcu powiedziała.

Technik nie poruszał już tematów niezawodowych widząc, że dziewczyna nie miała na to ochoty. Zajął się bronią co chwila rzucając jakieś komentarze pod kątem konstrukcji automatu. Kilka minut później karabin był już składany, a JJ nie posmutniał ani trochę. Nie wiedział ile jeszcze Bóg da mu pożyć dlatego lepiej było nie mitrężyć czasu na narzekania i żale.
 
Lechu jest offline  
Stary 15-09-2020, 19:10   #106
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Veronica powoli podniosła wzrok na żołnierza.
- Słucham sierżancie - powiedziała ogniskujac wzrok na mężczyznie. - Czarną bez cukru poproszę - jako że nie wypadało odmawiać gdy ktoś proponował coś do picia przyjęła poczęstunek. Reynolds podał jej więc kubek, który wybrała, a do drugiego wsypał cukru, po czym się napił...i trochę skrzywił.
- Kiepski ten automat - Mruknął pod nosem. Wyciągnął papierosy i skierował je w stronę da Silvy…, która pokręciła przecząco głową, po chwili sam zapalił.
-Dobrze… to tak...z tego co pani pewnie widzi, nadal tu się bunkrujemy. Z tego co pewnie pani słyszała, wysadziliśmy małą dziurę w ścianie, i dostarczono nam amunicję… - Sierżant przeszedł od razu do konkretów -...Hawkes wycofał się z dowodzenia, i teraz rządzi tu Welliver. Jeśli z kolei przeżyjemy do rana, pewnie rozpoczniemy dalsze przetrząsanie kolonii, być może nawet poza główną placówką. Pojawia się więc pytanie, gdzie w tym wszystkim pani miejsce. Nie przyleciała tu bowiem pani, tylko nam patrzeć na ręce? - Reynolds puścił dymka w bok, by nie kopcić prosto w da Silvę.
- Jestem tu po to, żeby przypilnować, żebyście nie poczynili gorszego spustoszenia w mojej kolonii aniżeli ksenomorfy - pani dyrektor wyraźnie zaakcentowała słowo "mojej".
- I nic więcej? Nie po męża, albo żonę, albo rodzinę, albo… po coś innego? I nie, nie mam tu na myśli jakiś tam waszych sekretów przemysłowych, czy jak to tam nazwać… jest tu pani "ogólnie" i to wszystko? Sam biznes? - Sierżant podrapał się po gębie pełnej blizn.
- Sierżancie Reynolds - powiedziała da Silva stukając paznokciami lekko i rytmicznie w kubek z napojem. - traktuję swoją pracę bardzo poważnie.I dlatego tu jestem. Mam nadzieję, że pan i wszyscy obecni tu żołnierze podobnie podchodzi do swoich obowiązków. Bo tylko wtedy ta kolonia ma szansę przetrwać. A to czy jestem tu po kogoś ze swojej rodziny zostawię bez komentarza.
- Oczywiście, że traktujemy naszą robotę poważnie. Dla kogoś postronnego może to nie być tak od razu widoczne, jednak w sytuacjach bojowych… różnie się reaguje na różne sprawy - Odparł sierżant - A ta banda idiotów, jak to pani czasem pięknie mówi, wbrew pozorom wie co robi…
- Ja takiego epitetu nigdy publicznie nie użyłam. Wypraszam sobie takie instytucje - odpowiedziała mu pani dyrektor.
- Każdy kto z panią przebywał dłużej niż 5 minut, potrafi wyczytać między wierszami jak to jest… - Wzruszył barami Reynolds - Ale odbiegamy chyba od tematu. Weźmie pani udział w naradzie z cyklu "co dalej" z dowódcami plutonów?
Veronica pokiwała głową z dobrotliwym uśmiechem na twarzy. Jedyne co jej pozostało to wytłumaczyć wojskowemu, że ona nie obraża się gdy ktoś na nią krzywo spojrzy. Widocznie była to stała praktyka w wojsku i oni w swoim ograniczeniu nie rozumieli, że można inaczej.
- Nie widzę powodu, dla którego nie miałabym wziąć udziału takiej naradzie - powiedziała. - Wszak po to tu jestem.
- Dobrze… to tak chyba za kwadrans by ta narada miała miejsce… i zdaje się, że tam - Sierżant machnął dłonią w kierunku sąsiedniego pomieszczenia.


Narada

Porucznik Hawkes zjawił się na naradzie nieogolony i ponury. Przysiadł i czekał… na Wellievera, jego przedstawienie sytuacji i jego plany. Nathan mógł go nie lubić i mógł się z nim nie zgadzać, ale uważał że w sytuacji kryzysowej nawet kiepski dowódca jest lepszy niż demokracja. A byli w sytuacji kryzysowej… z winy Wellievera właśnie. A skoro on przejął władzę to Nathan wolał mu się podporządkować… głównie dlatego, że nie ufał mu. Nie wierzył, że Welliever wypełniałby polecenia, gdyby to Nathan miał tu pełnię “władzy”.
Więc dlatego Hawkes czekał na to co powie ich “genialny przywódca”. Jakie miał plany w kwestii gówna, w którym tkwili.

- Dobra, to skoro wszyscy już są… - Porucznik Welliever omiótł spojrzeniem zebranych -... z dobrych wieści, za około 24h przybędą posiłki w liczbie czterech plutonów, wraz z niejakim Pułkownikiem Massey. My mamy do tej pory nadal utrzymać kolonię i kolonistów w całości. Amunicji po uzupełnieniu mamy jeszcze sporo, i powinniśmy dociągnąć tu w szpitalu do rana… kwestią otwartą pozostaje pytanie, co dalej? Skoro Xeno są przez dzień mniej aktywne, można by opuścić teren szpitala, i… no właśnie, jakieś propozycje?
- A co robicie standardowo? To nie jest pierwsza tego typu akcja. Macie zatem wypracowane procedury. Co one przewidują. Co robiliście podczas ostatniej akcji. I tej wcześniej. I jeszcze wcześniejszej - stawiając to pytanie Veronica każdemu z obecnych poświęciła krótkie spojrzenie w twarz.
- Nie każdą sytuację da się wpakować w sztywną formułkę, i według niej postępować. Bardzo często musimy się dostosować do panującej sytuacji... - Wyjaśnił Veronice Welliever -...co niektórym nie zawsze się podoba - Dodał, kątem oka zerkając na Hawkesa.
- Hmmmm… - Veronica głośno wypuściła powietrze. Nie było w tym jednak ni krzty rozczarowania. Innej odpowiedzi nie spodziewała się przecież.
- Na chwilę obecną koloniści w magazynie-bunkrze, przy warsztatach inżynierskich, są tam bezpieczniejsi niż przy nas. Opatrzyliśmy ich rany i dostali żywność. Skoro wytrzymali tam tydzień, wytrzymają jeszcze i dzień - Powiedziała porucznik Brooks, robiąc nieco zasępioną minę do da Silvy -Czasem inaczej nie idzie…
- Nie no. Oczywiście - pani dyrektor pokiwała ze zrozumieniem głową. Zrobiła to bardzo, ale to energicznie. - Są przecież inne, ważniejsze sprawy - dodała niezwykle poważnie.
- Na obecną chwilę, nie mamy sił które możemy wysłać w celu sprowadzenia tu cywili. Każda taka ekspedycja skończy jako pokarm dla obcych nie docierając nawet do celu… lub, jeśli będą mieli szczególnego pecha, dotrzeć do cywili i zostać pożartymi wraz z nimi podczas próby sprowadzenia ich tutaj.- odparł pozbawionym energii i entuzjazmu tonem Hawkes. Bądź co bądź już dawno się pożegnał z nadzieją, że jakiekolwiek argumenty dotrą do pani dyrektor. - No i wysyłając taką ekspedycję, zmniejszymy swoje siły tutaj ułatwiając kseno pożarcie nas.
Po czym spojrzał na Wellievera dodając.- A co do pomysłów, to cóż… możemy tu tylko siedzieć i czekać. Zaczopować i zaminować małymi ładunkami wszelkie otwory wentylacyjne. Zrobić tyle koktajli mołotowa ile się da korzystając z medycznych zapasów i używać ich do odstraszanie hordy kseno… ogień to zrobi lepiej niż kule, a priorytetem jest zniechęcanie ich do ataków zamiast kolejnych prób zdziesiątkowania stworzeń. To wszystko… jeśli chodzi o cudowne rozwiązania.
- Mamy siedzieć na dupie i czekać na zbawienie?? - Zdziwiony Welliever spojrzał na Hawkesa, i pokręcił głową - To może od razu przebijemy się na lądowisko, wrócimy na orbitę i chuj tam z kolonią i tymi paroma, co to przeżyli? - Machnął ręką, podkreślając swoje słowa.
- A może by… - Zaczęła coś Brooks, ale uniesiony, wyprostowany palec Wellievera, ją uciszył. On czekał na odpowiedź Hawkesa… i być może da Silvy, na którą również na drobny moment zerknął.
- Czyli wasza liczba się podwoi - pani dyrektor spojrzała na młodego porucznika. - Czy to panu wystarczy, poruczniku Hawkes, na wykonanie zadania? Jeżeli nie, to proszę mi powiedzieć ilu ludzi potrzebuje pan.
- Przypuszczam że wraz z tymi żołnierzami przybędzie oficer wyższy od nas rangą i to on będzie podejmował decyzje w tej kwestii.- wyjaśnił jej Nathan i wzruszając ramionami dodał.- Cztery dodatkowe pełne plutony w pełni uzbrojone i już dobrze obeznane z sytuacją powinny bez problemu ewakuować z planety już zlokalizowanych cywili. Teraz gdy wiemy gdzie są ich ekstrakcja nie powinna stanowić problemu, a co do… czekania na zbawienie, to zakładam że ma pan jakąś “genialną” strategię, co?- stwierdził sarkastycznie zerkając na Wellievera. -Jakiś szaleńczy rajd… może na królową, co? Siedzącą bóg wie gdzie, ale zapewne głęboko pod ziemią i otoczoną wiernymi dronami w olbrzymiej liczbie. Albo czemu nie przeciążyć reaktora i posłać alieny do piachu wraz z bazą w pięknym wybuchu atomowego grzybka?… oczywiście nie swoimi rękami. Od tego są pozostali porucznicy i ich plutony.
Splótł ręce razem dodając. - No cóż… ja nie piszę się na durne plany. Jeśli się panu tu nudzi to może je pan realizować samodzielnie. W końcu to pański pluton poniósł najmniejsze straty.
- Nie rozdzielamy tu na twoje i moje - Warknął niespodziewanie Welliever -Wszyscy siedzimy w tym wspólnie, więc wszyscy jesteśmy tu odpowiedzialni. Póki się tego nie nauczysz, nigdy nie będziesz prawdziwym oficerem. Jest czas na prztyczki w nos, jest i czas by być poważnym. Więc albo wóz albo przewóz poruczniku Hawkes - Wycedził mężczyzna - Działamy wspólnie, albo ktoś inny będzie dowodził Bravo.
- No to w ramach wspólnego działania siedzimy na dupie, albo przebijamy się do lądowiska, które miało być zabezpieczone… i na orbitę. Nie ma innych opcji. - stwierdził zimno porucznik Hawkes, który bynajmniej nie czuł, by siedzieli w tym wspólnie. - Jesteśmy oblężeni, więc nie widzę tu możliwości dalszego zwiedzania tej bazy.
- Czy ja nie powiedziałem parę chwil temu, że ucieczka na orbitę nie wchodzi w rachubę? - Welliever przewrócił oczami.
Pyskówki między oficerami przestawały być już zabawne. Pokazywały również tak brak profesjonalnalizmu jak i poziom kadry oficerskiej.
Veronica pokręciła głową z dezaprobatą, nie odezwała się jednak ani słowem.
- Na razie w sumie niewiele pan powiedział, poruczniku. - odgryzł się Hawkes wzruszając ramionami. -Nic czego bym nie wiedział. Nie chce pan siedzieć na dupie i sugeruje że moglibyśmy wyruszyć gdzieś za dnia… Gdzie niby? I po co ? Tego to już pan najwyraźniej nie wie. Pani da Silva chce sprowadzić tu cywili, którzy są jednak bardziej bezpieczni w swojej kryjówce niż tutaj. Ja jednak uważam, że to ryzykowanie zarówno życiem naszych podwładnych jak i samych cywili. Zwłaszcza że posiłki przybędą wkrótce.
- Staram się tu coś ustalić wspólnie, nie narzucając własnych decyzji. Jak na razie jednak jest albo brak pomysłów, albo są sporym pudłem… no cóż… PROPONUJĘ więc, by przeczekać tu noc, i być może za dnia aktywność Xeno zmaleje. Jeśli zaś tak będzie, plutony wycofują się w stronę głównego wejścia kolonii. Po drodze zgarniamy zaś cywili ze schronu przy Warsztatach Inżynierów. Następnie pakujemy ich do jednego z UDL i oni - i tylko oni - lecą na orbitę. My z kolei nadal badamy kolonię, pluton Alpha idzie jej środkiem, w stronę Mesy i tak dalej. Pluton Charlie bierze lewą flankę, i idzie w kierunku Biur Zarządu i Stref Mieszkalnych VIP. Pluton Bravo zabezpiecza tyły, czyli właśnie główne wejście kolonii. Zbadamy z ośrodka tyle, ile się da, a co dalej, to podumamy za kilka kolejnych godzin. Czy taki plan może być, czy ktoś ma może lepszy pomysł? - Porucznik Welliever spojrzał po wszystkich zebranych, po dwóch pozostałych porucznikach, po trzech sierżantach, po da Silvie i Agnes…
- Może być.- krótko stwierdził Hawkes beznamiętnym głosem.
- W jakim celu, poszukując żywych kolonistów, chcecie sprawdzać sektory, w których nie ma oznak życia? - Odezwała się dyrektor da Silva, a Welliever spojrzał na nią… jakoś tak dziwnie.
- Zwiad? Ocenienie szkód w kolonii? Miejsce przebywania Xeno i...być może ich królowej? No i Korpus chce wiedzieć co to za android bojowy był, więc i z tą kwestią przetrząsamy kolonię? A oprócz tego, komuś się mógł nadajnik w ciele zepsuć, a wciąż żyje? Czy może nie mamy już więcej chodzić po pani kolonii? - Powiedział porucznik plutonu Alpha, a na jego ostatnie słowa, jakoś tak prawie wszyscy wbili spojrzenie w panią dyrektor.
- Ocenianiem szkód kolonii zajmie się zespół ekspertów. Z tego co pamiętam, to królowa ma ulubione miejsce. Sprawdźcie najpierw tam. Mało jest prawdopodobne aby nadajnik popsuł się w ciele. No chyba, że ktoś w nim grzebie. Co też jest mało prawdopodobne wśród nor… - da Silva w ostatniej chwili ugryzła się w język. - wśród zwykłch ludzi. A co do androida, to może chcecie po sobie raczej posprzątać, co?
Welliever głęboko odetchnął, pokręcił głową...aż w końcu się nawet i uśmiechnął.
- Ekspertów tu w tej chwili nie ma, tylko my. Więc można rzucić okiem na to i owo, nim owi eksperci przybędą...bo potem może nie być już co oglądać. No chyba, że czegoś tam nie mamy właśnie zobaczyć… a pani jest takim znawcą Xenomorfów, i wie co i jak? Oj, to musiało mi umknąć - Mężczyzna wzruszył ramionami -Z nadajnikami to zaś różnie jest, i lepiej chyba dmuchać na zimne? Żeby potem nie było, że kogoś zostawiliśmy, bo zaś będzie na nas kolejny punkt na liście? - Welliever świńsko się uśmiechnął -A z tym androidem to niestety nie rozumiem? Co mamy sprzątać?
- Słucham uważnie wykładu sierżanta Reynoldsa o ksenomorfach. No chyba, że jego słowa, że ul będzie z dużym prawdopodobieństwem koło reaktora były tylko taką gadką dla małych dzieci, żeby je przestraszyć - da Silva spojrzała na podoficera. - Nie jesteście w stanie przeszukać każdego pomieszczenia i proszę nie udać, że wam tak zależy na ocalałych. Najpierw trzeba sprawdzić te miejsca, w których z dużym prawdopodobieństwem będą koloniści. A wspomniane biura zarządu i strefa mieszkań do nich nie należą. Z tym ukrywanie czegoś przed wami to ja teraz nie rozumiem.
- Pani wyjaśni ze sprzątaniem po sobie, to ja z ukrywaniem niby czegoś - Odparł Welliever… a pozostali to patrzyli raz na niego, raz na da Silvę. Z prawej na lewą, z lewej na prawą. Całkiem jakby jakiś mecz oglądali, czy coś. Hawkes uśmiechał się zaś ze złowieszczą satysfakcją… cieszyło go, że teraz Wellieverowi przyszło się użerać z upartą da Silvą.
- Ponieważ jest Pan tu gościem, to zachowam się jak należy i pozwolę pierwszemu się wypowiedzieć - powiedziała niezwykle uprzejmie pani dyrektor.
- Dziękuję za wielce inteligentny wkład w nasze plany. A przy kolejnych pani już nie będzie. Jak się zaś coś nie podoba, proszę złożyć wszelkie skargi i zażalenia bezpośrednio do Korpusu, ja już nie mam cierpliwości więcej tego wysłuchiwać. Jeśli nikt już nic więcej nie ma do powiedzenia, to to wszystko - Welliever spojrzał po Marines. Nikt się nie odezwał, parę osób jedynie przytaknęło głową.
- Dobra, to plan znacie, rozejść się!
- Dlaczego mnie to nie dziwi, że tylko tak potraficie odpowiedzieć? - Pytanie było z tych retorycznych.- Chodźmy Agnes. Niestety nawet wiek nie daje pewności, że trafi się na kogoś inteligentnego. Pagony już dawno tej pewności nie dają - da Silva i jej ochroniarz wróciły do śpiącej Denise.
Pseudonarada, na którą tak gorąco zapraszał sierżant Reynolds okazała się porażką. Nie zdziwiło to wcale pani dyrektor. Pozostało mieć nadzieję , że kolonia przetrwa taki najazd głupoty.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 23-09-2020, 20:57   #107
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Czas misji 16:45:55
Czas lokalny 08:00:00



kompleks główny "Azura Station"

Noc mijała w miarę spokojnie - jeśli nie liczyć ciągłych ataków Xenomorfów - te jednak były jakieś takie… mizerne. Zamiast zalać wielką falą Marines, potwory bardziej “badały” słabe punkty obrońców, ledwie co od czasu do czasu “kąsając” sporadycznymi akcjami. Czy za wszystkim stała ich królowa, chcąc dokładniej sprawdzić z kim ma do czynienia, nie licząc się z poniesionymi stratami? Metodą prób i błędów poznać przeciwnika i jego możliwości, bez przysłowiowego mrugnięcia okiem, posyłając tuziny Xenomorfów na śmierć?

Jeśli tak, to było to bardzo niepokojące.

Wpatrywanie się w Motion Tracker, lub po prostu jego nasłuchiwanie. Pilnowanie terenu, ustrzelenie delikwenta, przymknięcie na chwilę zmęczonych oczu… gwałtowne ich otwarcie, gdy albo MT, albo któryś z kumpli wrzasnął o kolejnym wrogu. I w takiej nerwówce, w sporym stresie, godzina za godziną, przez całą noc… aż do drugiego wzmacniającego zastrzyku. I tym razem już wiele osób miało wątpliwości, czy aby na pewno nie będzie skutków ubocznych.

W nocy zginęło dwóch Marines. Jednemu pechowcowi z plutonu Charlie, Xeno plunął kwasem z kilku metrów w twarz, z której po chwili nic nie zostało… z Alpha zginęła jakaś laska o imieniu Jessy, której cios pazurami urwał głowę…

Gdzieś tak około 6 rano, gdy nastało świtanie, odwiedziny Xeno zmalały… a po godzinie ustały całkowicie. Bilans tej nocy był na korzyść Marines, jednak nie było powodu do zadowolenia: 2 zabitych, czterech ciężko rannych, znowu kiepsko z amunicją. Ale na pocieszenie był fakt, iż ubito 47 Xenomorfów. Jeśli jednak grube rachunki się zgadzały, a z zainfekowanych kolonistów powstało ich około 2000, to wciąż gdzieś tu było ich jeszcze chyba i z 1500. No cóż...

Zostało tak około 14 godzin do przybycia posiłków Marines.


***

Punktualnie o godzinie 7:00 wycofano się z terenu szpitala, zgarniając po drodze kolonistów z magazynu-bunkra przy Warsztatach Inżynierów. Wszystkie trzy plutony, wraz z cywilami, cofnęły się do głównego wyjścia całego kompleksu “Azura Station”.

Naomi Richards otrzymała rozkaz ewakuacji, który bardzo, bardzo jej się nie spodobał, jednak dziewczyna w końcu miała już tylko jedną rękę… zabrano również lekarkę Holon, która co prawda przeszła nad ranem udaną operację usunięcia Chestburstera, jednak nie chciała się wybudzić ze śpiączki. Jej stan określono jako “krytyczny, ale stabilny”. Do tego jakiś nieszczęśnik z urwaną nogą, i jeden nieprzytomny, ciężko ranny w głowę.

Cywili i rannych Marines wsadzono do dwóch ATM, które zawiozły ich na płytę jednego z lądowisk. Stamtąd przerzucono ich do jednego UDL, po czym odlecieli na orbitę… i parę minut po owym odlocie, co niektórych mało nie trafił szlag.


Denise schowała się gdzieś w kącie, i “przegapiono” ją w trakcie owej ewakuacji. Zbluzgana nastolatka z kolei, również odszczeknęła, iż nigdzie się nie wybiera, póki nie dowie się, co z jej matką. Welliever zaczął zaś coś bulgotać o sabotażu i innych takich, o niesubordynacji, o… “ewentualnym rozstrzelaniu to jednego, to drugiego wkurwiającego cywila”, postanowił jednak w końcu sprawdzić, co z rodzicielką dziewczyny. Ale bez Denise.

Uzupełniono amunicję z ATM.

~

Pluton Bravo został przy głównym wejściu, Charlie poszedł lewą flanką, a Alpha środkiem całego kompleksu. Grubo przez pół godziny nic się nie działo, i żołnierze z Bravo mogli chwilę odsapnąć.

- Mama tej małej nie żyje... - Zameldowała w końcu drogą radiową porucznik Brooks - Wygląda na nietkniętą przez Xeno, zmarła więc z powodu wcześniejszej rany?

Zrozpaczonej Denise trzeba było po raz kolejny podać środki uspokajające, a opiekę nad nastolatką zwalono znowu na da Silvę.

….

Po kolejnych 30 minutach, i braku kontaktu z Xenomorfami, porucznik Welliever podjął kolejną decyzję:

- Wygląda na to, że Xeno albo się wycofały z kompleksu, albo… wybiliśmy tu wszystkie? Być może przebywają w kopalni, której jeszcze nie sprawdziliśmy... Pluton Bravo, weźmiecie tak z połowę ludzi, i pojedziecie ATM do Laboratoriów w lesie. Sprawdzicie co z tamtymi cywilami, i jak co to ich też ewakuujemy. Reszta Bravo zostanie przy głównym wejściu, jak do tej pory. Poruczniku Hawkes, oczywiście zabieracie ze sobą da Silvę. My z Brooks tu jeszcze trochę powęszymy… podeślę wam mojego lekarza.


Hawkesowi nie chciało się nawet za bardzo gadać. Zwykłe “zrozumiałem”, kiwnięcie głową do sierżanta Reynoldsa, i tyle.

Połowa plutonu Bravo, a więc 7-8 osób. Sierżant spojrzał po oddziale, rozmyślając kogo wezmą. Zbyt długo nie debatował.
- Wybieramy się na wycieczkę do labów w lesie! Sprawdzimy co z przebywającymi tam cywilami, i udzielimy im pomocy! Jedzie tylko połowa plutonu… Ehost, JJ, Salas, Sing, Kovalski, Evanson do ATM…
- Melduję się na ochotnika!
- Krzyknęła “Płonąca” Nicky, a sierżant spojrzał na nią krytycznie. Po chwili zaś, wyjaśniono sobie to i owo.

- Pani da Silva, Agnes, i Denise również jadą z porucznikiem Hawkesem! Nie tylko bardziej się tam przydadzą, niż tu, co i będą mogły odpocząć nie będąc w bezpośrednim zagrożeniu życia, czy zdrowia.

….

Agnes i JJ zasiedli w kabinie Armored Personnel Carrier, zastępując jego martwych załogantów. Androidka jako kierowca, JJ jako pomocnik… reszta usadowiła się na tyłach. Czekał ich ledwie niecały kwadrans drogi przez las.

- Zobaczym się najdalej za kilka godzin! - Powiedział sierżant Reynolds do porucznika Hawkesa, nim zamknięto boczne drzwi M557.






Laboratoria farmaceutyki
lasy planety Summit

Droga odbyła się bez żadnych ekscesów, i wkrótce APC dojechał na miejsce. Niewielka, jednopiętrowa placówka pośrodku tutejszej flory, otoczona pięciometrowym ogrodzeniem pod napięciem, oryginalnie mającym zapewniać ochronę przed miejscową fauną, wśród której nie było praktycznie żadnych groźnych drapieżników…


Już przed samym ogrodzeniem da Silva (i chyba i nie tylko ona), stwierdziła, iż z ogrodzeniem coś nie tak. Zdecydowanie buczało głośniej niż kiedyś… niż powinno, jak na swoje 1000V. Porucznik nie miał zaś zamiaru niczego sprawdzać, ani nikogo wypuszczać z APC, toteż najzwyczajniej w świecie parę razy zatrąbiono. I po chwili otwarto przed nimi automatyczną bramę.

Po wjechaniu na teren labów, i w końcu i zaparkowaniu pojazdu, oczom przybyłych ukazały się jakieś dwie sylwetki na dachach, pełniące tam chyba rolę straży?

- Marines przyjechali z panią da Silvą!
- Wchodźcie, wchodźcie!


Przy wkraczaniu do wnętrza niewielkiego kompleksu, nad głównymi drzwiami zauważono kolejną, nietypową rzecz. Dosyć duży ładunek wybuchowy, najwyraźniej domowej roboty, i najwyraźniej uzbrojony(!), świecący jedną czy dwoma diodami, mający chyba na celu rażenie delikwentów na zewnątrz budynku, próbujących się dobrać do drzwi?

- Pani dyrektor! - W drzwiach pojawił się jakiś… ucieszony dwunastolatek uzbrojony w miotacz ognia własnej roboty - Jak to dobrze, że wreszcie jesteście!

….

Mart Schmit zaprowadził ich czym prędzej do gabinetu zarządzającej tu wszystkim kobiety, Naukowca-Bioinżyniera… którym okazała się niejaka Erica Chezas, najwyraźniej pomieszkująca w niedawnym miejscu pracy?

Capiło alkoholem i papierosami, rolety były opuszczone, a po podłodze walała się masa pustych flaszek.
- Rica! Rica! Przyjechała pani da Silva z żołnierzami! - Odezwał się Mart do... kupy nieszczęść, zalegających na kanapie. Burza zmierzwionych włosów, bosa stopa wystająca spod koca, tatuaże na wiszącej ku podłodze ręce.
- Idź… precz... - Odezwał się skacowany głos.
- Przyjechała pani da Silva z wojskiem! No wstawaj!
- Ja pierd...
- Mruknęła kobieta, gdy ktoś uruchomił rolety w oknach, wpuszczając światło dzienne do środka, a młodzik nie dawał za wygraną, budząc Chezas.

Jedna goła noga, druga, ramię, burza włosów… co niektórzy to aż się na moment zachłysnęli, myśląc, iż zaraz ujrzą nagą kobietę wychodzącą spod koca. No cóż, w sumie do owej nagości to niewiele brakowało…
- Mart, bądź taki miły, i znajdź cioci spodnie co? Trochę kiepsko się czuję…
- Nie jestem twoim służącym!
- Grzecznie cię proszę o pomoc…
- Wiecznie to samo! Mam tego dosyć…
- Proszę cię o prostą sprawę Mart. Pomóż mi szukać spodni. To chyba nie jest trudne zdanie, prawda? Nie wymagam w tej chwili zbyt wiele?
- Wiecznie tylko…
- Spodnie…
- ...się mną wysługujesz…
- ...wypada je mieć…
- ...a ja bym chciał choć raz…
- ...na sobie teraz…
- Nienawidzę cię!
- Krzyknął Mart, po czym wybiegł gdzieś na korytarz, a Chezas skrzywiła się z bólu, na owe jego krzyki.

Po tym uroczym przedstawieniu, spojrzała z kolei nieco bardziej skupionym wzrokiem na Dyrektor, Agnes, i Marines, po czym…
- No i co się tak gapicie?? Nie widzieliście nigdy baby w majtkach?? - Pokazała wszystkim środkowe palce obu dłoni.










***

Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 28-09-2020, 17:56   #108
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdy Nicky zgłosiła się na ochotnika, mina sierżanta zachwytu nie wyrażała. Billy natomiast uważał, iż pomysł jest świetny. Problem polegał na tym, że należało Reynoldsa do tego pomysłu przekonać, do tego zaś potrzebne były solidne argumenty, a tymi Billy nie dysponował. Przynajmniej w nadmiarze. Ale nie zamierzał nie spróbować, bowiem za racjonalnymi przesłankami kryły się osobiste, którymi sierżant walnąłby Billy'ego w łeb - gdyby je znał...
- Sierżancie, można na dwa słowa? - spytał, podchodząc do Reynoldsa.
- Co jest? - Odparł zagadnięty.
- Czy nie lepiej by było - powiedział cicho Billy - gdyby to Nicky pojechała zamiast Ehorsta? - Nim sierżant zdążył cokolwiek powiedzieć, Billy dorzucił garść argumentów. - W oczy jej tego nie powiem, ale w tej chwili Nicky jest słabsza od Ehorsta. Jeśli trzeba będzie gonić Xeno lub się szybko wycofywać, to ona nie da rady. Nie taka ledwo połatana i nie do końca pewnie stojąca na nogach.
- Hmmm...
- Mruknął chyba nie całkiem przekonany sierżant.
- Tu jest dużo większa szansa na spotkanie Xeno niż w tych labach w lesie. A Ehorst nie oberwał i jest na sto procent cały i zdrowy i pełni sił. A o Nicky tego powiedzieć nie można.
- Dobra, niech ci będzie...
- Reynolds wzruszył ramionami.
- Przekażę im. - Billy skinął głową i poszedł przekazać zainteresowanym szczęśliwą nowinę.
- Ehorst, idź do Reynoldsa - powiedział. - Nicky, jedziesz z nami - dodał, gdy Ehorst udał się na rozmowę z sierżantem.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-10-2020, 22:39   #109
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Laboratoria w lesie (wszyscy)

- Zauważyłem, że ogrodzenie działa zdecydowanie zbyt głośno jak na 1000V napięcia. - zaczął JJ bez ogródek zupełnie nie przejmując się nagością kobiety. - Zwiększyli Państwo napięcie czy może coś uległo uszkodzeniu?- zapytał technik. - W razie potrzeby mogę zerknąć na wszelkie usterki elektroniczne, elektryczne czy mechaniczne.
- Ty się dziubas tak nie interesuj… bo ci drugą rączkę przysmaży - Powiedziała Chezas, szczerząc ząbki.
- Ty rządzisz w tym wesołym domki? - wtrącił się Billy zmieniając temat. - Przywieźliśmy jedzenie. Czy ktoś z was potrzebuje pomocy? Mamy medyka, może wszystkich obejrzeć - zaproponował. - Starszy kapral Sing - przedstawił się. Co prawda na naszywce miał to wypisane, ale kto wiedział, czy kobieta jest w stanie czytać.
- Mogę być i "dziubas" jak znajdzie mi psze pani coś ciekawego do roboty. - uśmiechnął się JJ. - Wszyscy się z mojej wytopionej rączki śmieją a jak dostanę endoprotezę z otwieraczem do piw to będzie inna gadka. - Jacob westchnął. - To mamy tu coś do roboty poza rozdawaniem chleba i przytykaniem bandaży w nadmiarowe dziury?
- Na przykład zabezpieczyć perymetr dookoła, wyznaczyć miejsca na postawienie automatycznych karabinów maszynowych, po czym ustawić je tam, no i oczywiście pilnowanie całego obozu póki się tu znajdujemy.- zwracając się do JJ-a, Hawkes gestem ręki pokazał najbliższą okolicę. - Jeśli chodzi o żywność to z pewnością nie musimy osobiście karmić cywili.
Rozejrzał się dookoła skupiając się bardziej na otoczeniu niż osobach. Gdzie znajdowały się pomiędzy budynkami wąskie gardła w które można by było wciągnąć kseno w razie ataku. Z których miejsc najlepiej było widzieć cały obszar laboratorium. Bądź co bądź nie była to szkolna wycieczka. Nawet jeśli tu było bezpieczniej niż w zainfekowanej bazie. Co jednak nasuwało porucznikowi niepokojące myśli. Dlaczego było to bezpieczniej?
Evansonowi tylko nieznacznie uniósł się kącik ust na słowa kobiety, która jak można było przypuszczać zarządzała ocalałą placówką. Tak jawna niesubordynacja wobec da Silvy, którą młodzi koloniści najwyraźniej (i kto wie czy nie wbrew jej samej), lubili, nijak go nie raziła. Zważywszy, że w zamian potrafiła tyle dni utrzymać tych ludzi przy życiu. A to dla smartgunnera stawiło równanie o wyniku zero-jedynkowym, w którym pani Rica wypadała bardzo pomyślnie w jego oczach. Nawet przymykając oczy na bynajmniej wychudzone, czy wymęczone ciało. I nawet jeśli brak spodni był zwyczajnie nierozsądny.
- Taa jest panie poruczniku. Zadekujemy się z Kovalskim na dachu. Wyglądał na dobry punkt do ostrzału. Zobaczymy też gdzie mógłby wylądować nasz Cheyenne - odparł po słowach Hawkesa najwyraźniej uznając je za rozkaz, a nie pouczanie podwładnych, po czym szturchnął partnera ramieniem i zwrócił się do Eriki - Wyznaczyła pani kogoś do kierowania obroną w trakcie…- jego wzrok zawisł na chwilę na pachnącym kobiecą libacją legowisku - drzemki? Zadam mu kilka pytań.
- Większość kolonistów znajduje się w piwnicy, jest tam mały schron… na dachu powinien zaś być David Correa, jest strażnikiem. Alfordowi trzeba połatać nogę, to pilot wahadłowca, mieliśmy kraksę w trakcie ucieczki z głównego kompleksu, jedna z kobiet ma też uszkodzoną szyję… - Chezas wyjaśniała nieco na różne tematy, przy okazji szukając spodni. Kilka par oczu śledziło jej osobę krzątającą się po pomieszczeniu, a zwłaszcza wpatrywało w wypinany od czasu do czasu tyłek w kusych majtkach.
- Ranni są w piwnicy? - upewnił się Billy. - Ryan, Nicky, zejdźcie do nich. A my może się dowiemy, skąd w kolonii wzięli się Xeno. Bo chyba nie spadli nagle z nieba.

Na ostatnie dwa zdania Singa, Chezas jakoś dziwnie się skrzywiła, i spojrzała na… da Silvę, która przewróciła tylko oczami i rozłóżyła ręce w geście bezradność.
- Najlepsze co Korpus miał w swych szeregach, doktor Chezas - powiedziała po chwili. - I tylko dla nas - puściła oko do kobiety.

Smartgunner skinął głową konstatując, że warunki na Summit sprzyjają kształtowaniu damskich tyłków.
- Zrozumiałem - odparł - Dobra robota z ewakuacją i zabezpieczeniem placówki. Teraz proszę zdać się na nas. A jak syn wróci ze spodniami, to proszę mu odebrać broń. Przy nas nie będzie mu potrzebna.
- To nie mój syn, praktykant. Chwila… lata z moim miotaczem ognia?? Mart!! - Wydarła się Erica.
- Na razie nikogo nie podpalił - stwierdził (może bezpodstawnie) Billy - więc może wrócimy do mojego pytania o pojawienie się Xeno?
- Ja tam nic nie wiem? - Kobieta wzruszyła ramionami - W każdym bądź razie, nie, nie spadły z nieba...o! Spodnie! - Erica znalazła w końcu czego szukała, i wreszcie po chwili była już prawie ubrana. No poza butami… których też na razie nigdzie nie było widać.
- Pani dyrektor, musimy porozmawiać - Zwróciła się do da Silvy, po czym dodała nieco ciszej - Chodzi o małżonka…
Kolejna, co woli wziąć wodę w usta, niż zdradzić, co się dzieje w tej przeklętej dziurze, pomyślał Billy.
- Może tak kiedyś któraś z was zechce powiedzieć prawdę - rzucił - a nie stałe "nic nie wiem..." Sprawdzę, jak sobie daje radę Ryan - spojrzał na porucznika.
Uznał, że rozmowa z dwiema "niewiedzącymi" jest bez sensu. Chyba że zmądrzeją.
- Skoro nie wiem, co się stało, skąd wylazły Xeno, i tym podobne, to co mam mówić?? "Nic nie wiem" to jest prawda żołnierzu, więc daruj sobie swoje durne komentarze! - Fuknęła Chezas.
- Nagle pojawiły się w środku kolonii? I nikt nic nie zauważył? Ciekawe... Ktoś przyniósł w walizce całe stadko? - Billy z niedowierzaniem spojrzał na mówiącą. - Komu się tak naraziliście, że aż tak was polubił, że z takimi prezentami do was przyszedł?
Chezas spojrzała na mężczyznę z uniesionymi brwiami, pokręciła głową, po czym już na niego nie zwracała uwagi.
Billy zaś nie zamierzał dłużej zajmować się kimś, kto nie wie nawet, gdzie pojawiły się Xeno.
Wyszedł z pokoju, zostawiając Chezas w dłoniach porucznika i pozostałych uczestników tej wymiany zdań.
-JJ za mną. Sprawdzimy zabezpieczenia dookoła tej “osady” i czy przypadkiem kseno nie zaczęły gdzieś kreciej roboty.- zadecydował Hawkes nie dbając o to kto wywołał ten cały kryzys z kseno. Porachunki między pracownikami/korporacjami obchodziły go tyle co zeszłoroczny śnieg. Zresztą mieli wszak ważniejsze sprawy na głowie.

***

- Salas. Zobacz, czy cię nie ma przy APC, wyładuj pudła ze sprzętem i waruj tam. Idziemy Kovalski. - Po czym ruszył ku wyjściu z “kwatery głównej”. - Psze pani. - Ze zgrzytem sprzętu przycisnął się do ściany by minąć się z da Silvą, którą czekała najwyraźniej jakaś ważna rozmowa. I skinąwszy jej głową w trudnym do interpretacji geście ruszył na wspomniany dach.
Pani dyrektor kiwnęła nieznacznie głową w stronę żołnierza i nawet lekki uśmiech pojawił się na chwilę na jej twarzy.

***

- Correa? - zapytał już na górze jednego z mężczyzn, w czymś co było chyba uniformem ochroniarza - Obsadzamy wasz perymetr. Wasza szefowa wspominała, że masz oko na wszystko i mam parę pytań. Skąd najczęściej nadchodzą obcy. Jak często i w jakiej liczbie. Czy wasze ogrodzenie wystarcza czy raczej musicie mu pomóc?
Correa spojrzał mocno zdziwiony na obu Maries…
- Nadchodzący obcy? Nieeee, tu ich nie ma - Powiedział - A ogrodzenie ma 10.000V więc chyba wystarczy?
- Kiedy nas zabieracie na orbitę?
- Spytał towarzyszący jemu starszy mężczyzna, wyglądający chyba na… górnika?? W łapach trzymał z kolei miotacz ognia-samoróbkę. I co ciekawe, był niemal identyczny, jak ten widziany u nieletniego praktykanta.


- O tym zadecyduje porucznik Welliver, który dowodzi akcją. My dopilnujemy by odbyło się to bez przygód - odparł Evanson - A wasz wahadłowiec? Czemu się rozbiliście?
- Nadziemny transporter, nie wahadłowiec… jedna z tych kreatur na niego wskoczyła, coś uszkodziła, a potem ją w dyszę wkręciło i porządnie pieprznęło, no później to już…
- Wyjaśniał Correa.
- Fiuuuu i bum - Wtrącił się starszy mężczyzna, naśladując dłonią lot koszący?
- Uciekliśmy w ostatniej chwili, nim te gnidy urządziły masakrę na całego - Wycedził Correa, któremu do śmiechów nie było.
- Widzieliśmy. - mruknął smartgunner - Niestety. Utrzymujecie z kimś jeszcze kontakt radiowy? Albo czy kontaktował się ktoś z wami w między czasie?
- Trzy dni temu, z głównej placówki, ale potem cisza… tam serio wszyscy nie żyją?
- Młody strażnik spojrzał niby w kierunku "Azura Station", będącej daleko za lasem.
- Ustalają to właśnie 2 plutony marines… - odparł mechanicznie Evanson przyglądając się wysokiemu rozsądnie oddalonemu płotowi, który odgradzał tych ludzi od piekła. Zmarszczył brwi po chwili - Źle to jednak wyglądało. Mieliście cholerne szczęście.

Przez systemy celownicze karabinu oszacował odległości i uznał, że jak ksenomorfy swoją juchą nie przetopią ogrodzenia, to nie wejdą. Dach wyglądał też nieźle by posadzić Cheyenna i ewakuować kolonistów. Pozostało czekać.
- To jak wam się udało stamtąd zwiać?
- Nooo w pośpiechu i wśród chaosu?
- Powiedział Correa - Gdy było w sumie już za późno, i ogłoszono alarm ewakuacyjny, wszyscy się rzucili w kierunku lądowisk, a te czarne gnidy wypadły z każdej dziury w kompleksie.

Kapral pokiwał głową. Fakt, że alarm zarządzono gdy obcych było już na tyle dużo by zalać kolonistów oznaczał, że to nie mógł być zwyczajny sabotaż. Ktoś celowo opóźniał procedury bezpieczeństwa. Być może dezinformował kolonistów. Szkoda, że już pewnie nie żyje. A to ksenomorfy nazywają potworami…
- Czy poza waszym transportowcem, jeszcze jakiś odleciał z lądowiska?
- Z tego co wiemy, to jeden prom się rozbił w lasach i wszyscy zginęli, na pokładzie były chyba te potwory… a kolejny nie wystartował w ogóle? Tak nam Erica gadała…
- Niezła szprycha
- Wtrącił nagle Kovalski.
Evanson uśmiechnął się do słów kolegi.
- I nieźle to wszystko ogarnęła… No ale, czas na podrywing będziesz miał na Goliacie Kovalski. A wy panowie, pakujcie manatki. Jest rozkaz z góry. W godzinę laboratorium ma być gotowe do opuszczenia. Transport w drodze. My zostaniemy na dachu na razie.
Odwrócił się już, ale coś go zatrzymało i raz jeszcze zwrócił się do młodego ochroniarza.
- Czy w sekcji ochrony mieliście też androidy?
- Nie, nie było...
- Powiedział na odchodne Correa.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 02-10-2020 o 22:44.
Marrrt jest offline  
Stary 02-10-2020, 22:54   #110
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Słucham pani doktor - powiedziała Veronica gdy już zachowujący się jak rozkapryszone dziecko kapral Sing opuścił obie kobiety… Chezas z kolei odczekała aż wszyscy Marines się oddalą, po czym spojrzała wymownie na Denise.
- Może zaprowadzisz ją do pozostałych w piwnicy? Jak tam kogoś zna, to będzie jej raźniej? - Powiedziała do Agnes, a androidka oczywiście najpierw spojrzała na Veronicę.
Veronica lekkim ruchem głowy wyraziła aprobatę dla tego pomysłu.

Gdy były już zaś w końcu naprawdę same, Erica pokazała Veronice ekran swojego osobistego mini-komputera.
- Siedząc tu tydzień czasu, pogrzebałam nieco w kolonijnym systemie… nie zawsze postępując legalnie… - Chezas zrobiła minę niewiniątka -...odkryłam zaś coś bardzo niepokojącego. Na dwa dni, nim się wszystko zaczęło, nim pojawili się pierwsi koloniści z Facehuggerami na twarzy… wydano nowe polecenie, kopania nowego tunelu w kopalni. Z samej góry - Wytatuowana kobieta wbiła wzrok w twarz da Silvy.
- Kto wydał? - Zapytała spokojnie pani dyrektor.
- Pani mąż - Erica nie odrywała spojrzenia od rozmówczyni.
- W którym miejscu pojawili się pierwsi zainfekowani koloniści? - Veronica miała nadzieję, że może w końcu czegoś się dowie.
- Z tego co wyczytałam, w kopalni. Najpierw trzech… potem kolejnych trzech… próbowano ich ratować, a robiło się coraz gorzej - Odpowiedziała Erica.
- Z tego powodu łączy pani obie sprawy, czy tak?- Ciekawym było, że tego akurat Veronica wyczytać nie mogła z dokumentów dostępnych zarządowi.
- Na to wszystko wskazuje. Cały ten cyrk zaczął się w kopalni - Bioinżynier wzruszyła ramionami.
- Górnicy dokopali się do jaj? Czy może szyb miał być wrota do kolonii przez, które nieznane siły podrzuciły tu te jaja? - Widać przebywanie z marines, którzy niczym małe dzieci mają wybujala wyobraźnię i co chwila stwarzają sobie teorię spiskowe nie służyło pani dyrektor, bo i ona zaczęła takie bzdury wymyślać.
Na teorie dyrektor, Erica uniosła jedną brew, po czym przez jej usta przeleciał cień uśmiechu.
- Raczej obstawiam, że dokopano się gdzieś, gdzie nie powinno… ale jak już wspomniałam, na przypadek to nie wygląda - Kobieta szybko spoważniała.
- Na co zatem można było natrafić, co spowodowało pojawienie się ksenomorfów? -Pani da Silva zaczęła głośno zastanawiać się.
- Nie mam pojęcia, nie jestem znawcą Xeno, a i w raportach też nic nie ma, co dokładnie tam znaleziono… poza wzmianką o jajach. Szukałam porządnie - Chezas zaczęła się za czymś rozglądać.
- Szukano minerałów, a znaleziono jaja. Kiepsko dla nas. Korpus na tym zarobi - powiedziała Veronica.

W międzyczasie, wytatuowana naukowiec znalazła flaszkę wody, po której osuszeniu do połowy, odetchnęła z ulgą. Spojrzała ponownie na da Silvę.
- Raczej "zarobicie", z mężem co? - Spytała z przekąsem.
- Pan da Silva na niczym już nie zarobi, ponieważ jeden z ksenomorfów urządził sobie z niego inkubator - odparła beznamiętnie pani dyrektor.
- Och… moje kondolencje - Chezas wzniosła toast butelką wody - To jaki jest teraz plan, pani dyrektor?
- Dopilnować, że Korpus nie zrobił większych szkód niż ksenomorfy. Bo zamiast zajmować się oczyszczaniem kolonii kręcą się po niej bez celu, dewastując przy tym i włamując gdzie tylko się da.
- Ja się na to nie piszę. Chcę jak najszybciej opuścić Summit, siedzę w tym gównie od tygodnia, i to chyba cud, że jeszcze żyjemy - Chezas zatoczyła ręką łuk.
- Proszę sobie policzyć ile czasu minęło odkąd Agnes nawiązała z wami kontakt. Tyle to nawet na piechotę się tu nie idzie - da Silva kiwnęła znacząco głową. - Przykro mi ale tylko nieliczni z tych tutaj satu by ratować ludzi. Reszta czegoś szuka wykorzystując naszą trudną sytuację.
- Używki mi się kończą, a wtedy będę nieznośna
- Chezas zrobiła na chwilę zasępioną minę, zakładając rękę na rękę - Niech pani opieprzy kogo trzeba, i mają od ręki ewakuować cywili? Przylecieliście statkiem, który pewnie czeka na orbicie… więc Marines tam jakoś do niego mogą dotrzeć? Z głównego kompleksu już kogoś uratowano?
- Jak już mówiłam doktor Chezas, Korpus przysłał nam co miał najlepszego - powiedziała da Silva z wyraźnym przekąsem.
- Porucznik Hawkes, ile czasu potrzebuje pan na ewakuowanie laboratorium? A pan poruczniku Welliver na przygotowanie transportu kolonistów na orbitę?

Da Silva rozmawiała chwilę z oficerami przez komunikator… Erica słuchając jednym uchem, szukała więc w tym czasie swoich butów, i znalazła póki co jeden.
- Tym lepiej będzie Pani mogła okazać wdzięczność porucznikowi Welliverowi za jego zaangażowanie w ratowanie ocalałych.
- Ja nikomu za nic "dźwięczna" nie mam być zamiaru
- Chezas uśmiechnęła się krzywo do da Silvy -|Co zaś do samej ewakuacji… my stąd wszyscy wiejemy, a pani z Agnes zostaje, by nadal patrzeć Marines na łapy? - Dodała.
- Tak pani doktor. Żeby czasem nie odkryli jakimi nielegalnymi eksperymentami zajmujemy się tutaj. Bo jeżeli to wyjdzie na jaw, to najpierw Marines zlinczują głównego doktora, a później dyrekcję - powiedziała całkiem poważnie pani dyrektor. - A teraz proszę zaprowadzić mnie do ludzi. Ewakuacja ma przebiegać sprawnie. Nie mamy co liczyć na pomoc żołnierzy, a wszelkie niedociągnięcia zostaną nam szybko wypomniane.
- Niemal wszyscy są w piwnicy… trudno tam nie trafić. Mam coś zabierać, czy zostawiamy wszystko na pastwę losu i Marines?
- Odparła Erica.
Veronica popatrzyła wymownie na wytatuowaną kobietę.
- Co pani może ustrzec przed tą ban… przesz nimi, to proszę zabrać - odparła pani dyrektor kierując swoje kroki do piwnicy. Trzeba było na własne oczy przekonać się w jakim stanie są ocalali koloniści.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172