01-02-2020, 16:15 | #11 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Czas śniadania szybko dobiegł końca, pluton Bravo opuścił więc mesę, grzecznie po sobie sprzątając, i robiąc miejsce następnemu oddziałowi. Teraz Marines mieli kwadrans wolnego czasu dla siebie, żeby jednak zbyt się nie rozłazili, i nie opierdzielali, zadbał oczywiście sierżant Reynolds. - Za dziesięć minut widzę wszystkich w sali odpraw panienki! Nie szlajać mi się tu po statku obiboki, idziemy do hangarów, potem odprawa! Kto musi, do kibelka to teraz! - Powiedział sierżant, widząc minę Kovalskiego. No tak, niektórzy i odtajali już i w środku? *** W tym czasie, porucznik Hawkes, udał się na mostek "Goliatha", gdzie go po chwili wpuszczono przez zaryglowane drzwi. W sumie nie dowiedział się zbyt wiele… statek dopiero co skończył ustawianie się na orbicie, i rozpoczęto sondowanie powierzchni. Na konkrety należało poczekać jeszcze około 30 minut. *** Sala odpraw zapełniła się wkrótce Marines z oddziału Bravo - plus dwie panie w cywilu, zajmujące miejsca w pierwszym rzędzie - gdy więc wszyscy usadowili już cztery litery, pałeczkę na początek przejął sierżant Reynolds, a porucznik chwilowo był obserwatorem… - Dobra, stulić jadaczki, i zaczynamy! I nie, nie będzie panienek w bieliźnie albo bez! - Zażartował, i w końcu przyciemniono światło, rozpoczął się zaś pokaz slajdów. Najpierw był główny obraz, i brakowało tylko kiczowatej muzyki, a okazało się, iż cholerny "know-how" był prezentowany przez korporację Weyland-Yutani. No ale to w sumie nie bardzo dziwiło, wszak oni dostarczali 90% sprzętu dla Marines, jak i ponoć mieli niezdrowego bzika na punkcie Xenomorfów. - Mam pytanie… - Zaczął Cooper. - Pytania później! - Warknął sierżant, po czym za pomocą laserowej wiązki zaczął wskazywać elementy na dużym ekranie. - Najpierw trochę historii… taaaak, historii też się tu nauczycie! Miliony lat temu, w całej galaktyce, panoszyła się rasa nadludzi... - Reynolds się skrzywił - ...przez naszych jajogłowych nazwanych “Space Jokeys”. Wyglądali jak dwumetrowi, łysi, bladoskórzy ludzie. Byli bardzo zaawansowaną rasą technologiczną, i byli wredni. Podbijali sobie wszystkie planety jakie im się chciało, za pomocą Xeno, które są niczym innym, jak bronią biologiczną! Po podbiciu planety, niszczyli Xenomorfy, i władali sobie ową planetką. Pech dla nich, iż z biegiem czasu, Xeno przyczyniły się do całkowitego wybicia swoich stwórców, “Space Jokeys” są więc już od dawna rasą wymarłą. Do dnia dzisiejszego jednak, w całej galaktyce, można natrafić na ich statki, z ładowniami pełnymi jaj. Statki są łatwo rozpoznawalne, mają ze dwa kilometry, a kształt podkowy. Podkowa to taki but od konia… nie wiecie co to podkowa, albo koń, to sobie poszukajcie w sieci, nie mam czasu tego tłumaczyć! W każdym bądź razie, jak taki statek zobaczycie, rozbity gdzieś na jakiejś planecie, na pewno go rozpoznacie. Dobra, to teraz o samych Xenomorfach! - Sierżant pokazał następny slajd. - Tak wyglądają jaja Xenomorfów. Wysokie na jakieś 100cm, potrafią przebywać w stanie “uśpienia”, nawet i tysiące lat. Nie macie do nich podchodzić na bliżej niż 3 metry, inaczej będziecie mieli problem. Problem natury śmiertelnej, dla jasności, o czym za chwilę. Jak więc gdzieś odkryjemy jaja, od razu je niszczymy! Uwaga, jaja też mają w sobie nieco kwasu. Do tego zaś, pech podwójny w tym, że niszczenie jaj przyciąga dorosłe Xenomorfy, albo i ich mamuśkę, ale o tym też za chwilę. Kolejny slajd. - Za chwilę będzie jeszcze lepiej, i jeszcze lepiej, mam więc nadzieję, że nikt tu pawia nie puści - Sierżant zlustrował oddział wzrokiem. - Jak jakiś nieszczęsny baran podejdzie za blisko jaja, te wyczuwa żywy organizm, i otwiera się u góry, jak jakiś kwiatek czy coś... - Reynold pokazał ten ruch swoją dłonią, po czym znowu spojrzał na oddział - Jeden z drugim jak nie przestanie rżeć, to będzie owe kwiatki wąchał od spodu, więc stulić mordy… z jaja wyskakuje mała kreatura, pająkopodobna, z długim ogonem, nazwana Facehugger. Jak sama nazwa wskazuje, ten mały skurwiel chce zapoznać się bliżej z waszą gębą. Jest bardzo szybki, naprawdę silny, i ma kwas zamiast krwi. Potrafi przetopić się przez hełm próżniowy, i inne takie… skacze wam więc na gębę, owija się ogonem wokół szyi, a łapami na waszej potylicy, i zaczyna się cyrk... - ...gdy mały gnojek wygra z wami walkę siłową, a wygrywa prawie zawsze - jeśli nie macie kupy mięśni, lub pomocy - dusi was, i padacie nieprzytomni. Wtedy Facehugger przejmuje częściowo wasze funkcje życiowe, podtrzymując na granicy życia i śmierci. Bardzo trudno się go wtedy osobom trzecim pozbyć, a przy tych próbach, albo ofiara zostaje uduszona ogonem, albo ginie od kwasu, przy zabiegach odcięcia tego pasożyta. Leżycie więc tak sobie nieprzytomni, a skurwiel wam przez gardło wpycha malutkie jajko w klatę - Sierżant klepnął się w tors - Po około 8 godzinach od was odchodzi, i zdycha gdzieś w kącie, a wy macie naprawdę przejebane… jak się w końcu ockniecie, macie kolejne do 8 godzin, nim będzie definitywnie po was. Jest to czas, żeby sobie palnąć w łeb, wypić Cyjanek, albo skorzystać z komory krio, opóźniając nieuniknione. Można również próbować embrion wyciąć operacyjnie, ale są szanse 50 na 50, że się przeżyje - Sierżant zapalił papierosa, na co szybko kilku Marines postąpiło podobnie. - Dobra, teraz będzie krwawo - Powiedział Reynolds, i pokazał kolejny slajd. A gdzieś w półmroku sali dało się słyszeć ciche “o kurwa…”. - Po czasie około 8 godzin od feralnego przebudzenia, nagle ofiara czuje się paskudnie, skręca ją, zaczyna wrzeszczeć z bólu, a jej klatę od środka przebija Chestburster. Ofiara oczywiście przy tym umiera… a Chestburster spierdala. Jest malutki na 10-15cm, ale również niebezpieczny, mogący poważnie zranić, albo i kogoś zabić. Oczywiście ma również kwas zamiast krwi, i to jest nasz początkowy Xenomorf. Sukinkot zaszywa się gdzieś na kilka godzin, po czym żre co tylko może, w tym i śmieci, plastik, wszystko. To jedyny moment ich plugawego życia, gdy te potwory cokolwiek jedzą. W trakcie tych kilku godzin rośnie parokrotnie, zrzucając skórę niczym wąż, i w końcu mamy dorosłego osobnika. Klik, kolejny slajd. - Te gówna są zabójczymi maszynami. Wysokie na 2,5 metra, bardzo, bardzo silne, i szybkie, posiadają ostre pazury i ogon zakończony szpikulcem przypominającym sztylet, potrafiąc nimi ciąć czy przebijać nawet metal. Do tego mają podwójną szczękę, i tą mniejszą w środku, przy “wystrzeleniu” na jakieś 30cm, są w stanie przebić nawet hełm M10, by rozłupać komuś mózg. Do tego potrafią się wspinać po sufitach, ścianach, pływać, a nawet przebywać w próżni. Niegroźny im lodowaty lub gorący klimat, posiadają super węch, echolokację, wyczuwają drgania… ponoć wyczuwają i strach. Są naprawdę, naprawdę wrednymi skurwielami, posiadającymi oczywiście kwas zamiast krwi, no i są nawet dosyć inteligentne. - Czasem Xenomorfy zabierają swoje ofiary żywcem do “Ula” - Kontynuował dalej sierżant - Niekoniecznie w całości, jednak żywe… tam z kolei następuje znowu inkubacja poprzez jajo i Facehuggera, by powstał kolejny Xeno. Ich celem jest zniszczenie wszelkiego życia, gdzie się pojawią, zbudowanie własnej kolonii, wyplewienie wszystkiego, gdzie się pojawią, na jakiejkolwiek planecie… co to jest “Ul”, też trzeba wyjaśnić... Klik. Klik. Klik. - Xenomorfy przerabiają swoje otoczenie, by je dostosować do własnych potrzeb. Lubią ciepło i wilgoć, a do tego ponoć elektryczność je…”stymuluje”, stąd lubią przebywać blisko dużych, pracujących maszyn. Ul będzie więc z dużym prawdopodobieństwem blisko reaktora kolonii na Summit, w Ulu z kolei będzie mamuśka Xenomorfów... - Sierżant zgasił peta. - Ta suka ma gdzieś z 6 metrów wysokości. Jest mocno opancerzona, posiada dwie pary łap, i nieco inną budowę głowy. Ma “wysuwaną” twarz z czaszki, ale poza tym nie różni się od innych Xeno. Z reguły będzie przytwierdzona dupskiem do wielkiego kokonu, i unieruchomiona, produkując kolejne jaja. Jak ją jednak coś mocno wkurwi, w ostateczności może się z kokonu oderwać, by samej ruszyć do ataku, a wtedy to i czołg nie jest bezpieczną kryjówką... ponoć ma jakieś zdolności telepatyczne, jest zdecydowanie inteligentna, a wszelkie inne Xeno słuchają jej ślepo, idąc nawet na pewną śmierć. Liczy się tylko ich kolonia, i ich przetrwanie. Jest tylko zawsze jedna królowa, i nie, nie jest niezniszczalna, ale cholernie trudno ją ubić. To chyba wszystko - Reynolds zapalił światła i zakończył wyjaśnianie o Xenomorfach. Kilka osób było bladych. Kilku się trzęsły dłonie, gdy palili papierosy, na wielu to jednak nie zrobiło wrażenia. Spotkali już wcześniej te gówna, wiedzieli, co ich tam na dole może czekać… - Za chwilę pani da Silva krótko opowie nam o najważniejszych rzeczach dotyczących kolonii - Sierżant wskazał dłonią na Veronicę - Następnie porucznik odezwie się odnośnie taktyki... - Kiwnął głową w stronę Hawkesa - Teraz z kolei, czy są jakieś sensowne pytania, do tego co właśnie wyjaśniałem? - Dlaczego nie mamy shotgunów ZX-76? - Spytał Cooper, a Reynoldsowi drgnęła powieka. - Bo są już przestarzałe? - Wycedził sierżant. - Nie lepiej wszystko rozpieprzyć z orbity atomówkami i po kłopocie? - Powiedział nagle Dawson, zerkając naporucznika. - Na dole jest 2000 kolonistów, w tym kobiet i dzieci, nie, nie można - Odparł szybko sierżant Reynolds. - No ale pewnie już po nich - Muskularny Marine wzruszył ramionami. - To misja ratunkowa, trzeba sprawdzić. - Acha… - Co mówiłeś?? - Tak jest sierżancie! Rozumiem! - Poprawił się Dawson. - Dobra, jeszcze ktoś coś? - Sierżant rozejrzał się po oddziale... .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 01-02-2020 o 16:36. |
04-02-2020, 19:56 | #12 |
Reputacja: 1 | Odprawa przed misją cz1.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
04-02-2020, 20:07 | #13 |
Reputacja: 1 | - Wyciec... to może akurat odpowiednie słowo... - rzucił Billy, który w bajeczkę pod hasłem "korporacja to wielka, szczęśliwa rodzina" jakoś nie potrafił uwierzyć. - Skoro wszystko jest już jasne, to dziękuję państwu za uwagę. Mównica należy do pana, poruczniku Hawkes- pani dyrektor zabrała swoje rzeczy i wróciła na swoje miejsce. - Sprawdź proszę kto jest odpowiedzialny za kontrakt z Korpusem Marines - zwróciła się szeptem do Agnes. - Tak rażącej niekompetencji dawno nie widziałam i ktoś będzie musiał się z tego wytłumaczyć. Agnes przez całą tą wymianę siedziała na swoim miejscu i wsłuchiwała się w wymiany zdań. Raz obdarzyła dowódcę żołnierzy obojętnym spojrzeniem po którym było trudno cokolwiek powiedzieć. - Następna odprawa odbędzie się tuż przed wyruszeniem na powierzchnię. Macie więc czas by sprawdzić, czy macie cały swój sprzęt i czy jest on sprawny. I czy nie brakuje amunicji. To wszystko. Rozejść się.- stwierdził Hawkes kończąc to zebranie. - Jeszcze jedną chwilkę sir! - Odezwał się głośno starszy mężczyzna, Azjata, po czym spojrzał na Veronicę da Silvę. - Nazywam się Shinichi Hirakawa. Chciałem tylko powiedzieć, że może pani na mnie liczyć… na nas - Skinął do pani dyrektor głową. Zaraz za nim wstała Richards, Bowens - i po plaskaczu zadanym przez tą pierwszą w potylicę - również Salas. - Kapral Jacob Jones. - przedstawił się wysoki żołnierz z wzorzystym tatuażem pokrywającym jego szyję. - Miło Panie poznać. - dodał zwracając się również do ciemnoskórej. - W razie jakichkolwiek rozterek natury technicznej jestem do usług. - mężczyzna niemal niezauważalnie się uśmiechnął. - Co nie znaczy, że inni, co nie składają wiernopoddańczych deklaracji, nie zrobią tego, co do nich należy - dorzucił swoje trzy grosze Billy, nie ruszając się z miejsca. Wśród tych, którzy nie wstali był również kapral Evanson. Marine uniósł niechętnie jedną z powiek gdy kolejne zamieszanie wywołał kapral Harakiri dokonując bodaj największej zbrodni na tej odprawie. Podzielił oddział marines przed akcją. Na tych co wstają i tych co nie wstają. I jedyna ulga jaką Arc poczuł była taka, że nie był sierżantem. Silver nie zabierała głosu w tej wymianie. Odprawa przerodziła się w coś, w co przerodzić się nie powinna i jak na gust Elin, powiedziano już nawet więcej niż powiedziane być powinno. Jedyne co interesowało lekarkę, to dobro i zdrowie ludzi. Przede wszystkim tych, należących do jej oddziału. W drugiej kolejności - kolonistów. To były jej priorytety, a nie kwestie niesnasek pomiędzy marines, a korporacjami. I nie miało tu znaczenia co sama na ów temat myślała. Powstało i wielu innych Marines, choć nie wszyscy… - Dobra! Rozejść się! - Warknął Reynolds. Veronica miała już opuścić to towarzystwo, gdy zachowanie jednego z żołnierzy zaskoczyło ją. W pierwszej chwili co prawda spodziewała się kolejnej fali niezbyt trafionych i do tego negatywnie nacechowanych pytań. A tu takie zaskoczenie. - Dziękuję i doceniam- uprzejmie skinęła głową najpierw tym kilku, a później całej reszcie. A później zabrała swój zgrabny tyłek i uwolniła żołnierzy od swojego towarzystwa jak i towarzystwa Agnes. Ochrona jak tylko odeszły na bezpieczną odległość wyraziła swoje wątpliwości. - Trudno mi powiedzieć czy ten Hawkes jest bardziej kompetentny jako dowódca czy jako człowiek. Wydawać się mogło że powinien mieć posłuch u ludzi. - Jej szefowa nie odpowiedziała. Nie musiała Agnes dobrze domyślała się co jej krąży po głowie. Hawkes zanotował w pamięci to, kto wstał kto nie… co prawda teraz nie miało to teraz znaczenia, ale mogło być ważne później. Westchnął ciężko i wstał. Szepnął cicho do Elin. - Przed kolejną odprawą chciałbym omówić kwestie medyczne, pani doktor. Niemniej teraz miał coś innego do zrobienia. Spotkanie na mostku z pozostałymi dowódcami. Lekarka skinęła głową na znak że usłyszała i przyjęła do wiadomości. Jej usta wygięły się w lekki uśmiech, który jednak zaraz zniknął. Ona także miała coś do zrobienia, a tym czymś było wstanie i podążenie za da Silva. Zamierzała zamienić z nią kilka słów, a nie chciała tego robić w trakcie batalii między nią, a częścią oddziału. - Przepraszam, pani da Silva? - Elin zajęło chwilkę by dogonić kobietę oraz jej ochroniarza. - Czy możemy zamienić kilka słów? - zapytała od razu, co by nie marnować czasu bo w końcu zaraz mieli wyruszać, a ona sama miała jeszcze sporo rzeczy do zrobienia zanim to nastąpi. Słysząc, że ktoś ją woła, Veronica westchnęła ciężko, ale zatrzymała się. I już z profesjonalnym uśmiechem na twarzy odwróciła się. - Tak, słucham?- zapytała uprzejmie lustrując kobietę, która ją zaczepiła wzrokiem. - Elin Holon - przedstawiła się, wyciągając dłoń na powitanie. Skinęła także głową w stronę kobiety, która zajmowała się ochroną da Silvy. Ta kiwnęła głową w potwierdzeniu i jakby nigdy nic wyjęła ręce z kieszeni. - W trakcie misji będę odpowiedzialna za zdrowie i życie członków oddziału. Mam w związku z tym kilka pytań odnośnie kolonii. Nie chciałam ich zadawać w trakcie odprawy, z raczej zrozumiałych względów. Ma pani teraz chwilę by porozmawiać? - zapytała uprzejmie, twarz ozdabiając lekkim, przyjaznym uśmiechem. - Veronica da Silva, miło mi - pani dyrektor uścisnęła podaną dłoń. Co były nowym doświadczeniem, ponieważ nawet sam dowódca nie pofatygował się by się z nią tak zwyczajnie przywitać.I nawet miłym doświadczeniem. - Tak, mam. Niestety na tym statku nie zbyt wielu miejsc, gdzie mogłybyśmy porozmawiać. - Jestem przekonana, że uda się znaleźć jakiś spokojny korytarz. Obiecuję, że nie zajmę pani dużo czasu - dodała Elin, na wypadek gdyby da Silva miała jeszcze coś do zrobienia przed wyruszeniem, a zapewne tak było. - Proszę zatem prowadzić - pani dyrektor ruchem ręki zaprosiła swoją rozmówczynię by wskazała im ów spokojny korytarz. Silver co prawda nie znała rozkładu statku tak dobrze, by od ręki wskazać odpowiednie miejsce, jednak po krótkich poszukiwaniach znalazła takie, które na pierwszy rzut oka zdawało się spełniać kryteria. W końcu nie chodziło jej o tajną schadzkę z przedstawicielką korporacji, a jedynie o spokojną rozmowę. - Pozwoli pani, że przejdę od razu do rzeczy - zaczęła, opierając się ramieniem o ścianę. - Wspomniała pani zarówno o laboratoriach jak i o szpitalu. W przeciwieństwie do moich kolegów, to właśnie te dwa miejsce interesują mnie najbardziej. I proszę nie myśleć, że chodzi mi o tajniki tego, czym owe laboratorium się zajmuje. Jedyne co, to interesuje mnie możliwość ewentualnego skorzystania z dostępnego sprzętu w celu ewentualnego uzupełnienia zasobów medycznych przy wykorzystaniu znajdującej się na miejscu roślinności. Pozwoli pani jednak, że skupię się na szpitalu. Czy są może jakieś nowe informacje odnośnie jego obecnego stanu i możliwości dostępu do zasobów? Podobnie interesuje mnie to, w jakim stopniu schrony, o których pani wspomniała, są zaopatrzone pod względem medycznym. Z całą bowiem pewnością mieszkańcy kolonii będą potrzebować pomocy medycznej. Chciałbym zatem wiedzieć, co będę miała do dyspozycji na miejscu by wspomóc tamtejszych lekarzy zakończyła ową dość długą, jak na nią, przemowę i ustąpiła pola Veronice. - Szpital posiada odpowiednie sprzęty umożliwiające ratowanie życia i zdrowia kolonistów. Zapasy leków są uzupełniane na bieżąco. W tych mniejszych stronach znajdują się oczywiście zestawy pierwszej pomocy jaki zapasy podstawowych leków. Nie otrzymałam jeszcze raportów odnośnie stanu obecnego kolonii - da Silva sam chciała wiedzieć co zastanie na miejscu, niestety nie dostała jeszcze żadnych informacji i nawet gdyby chciała nie mogłaby odpowiedzieć na pytanie lekarki. - Zatem powinniśmy się przygotować także na sytuację, w której do dyspozycji będziemy mieli jedynie ograniczone zapasy znajdujące się w schronach oraz to co uda nam się zabrać ze sobą? - dopytała Elin, próbując objąć całą sytuację i przygotować plan działania na podstawie znikomych informacji. - Proszę mnie źle nie zrozumieć. Ale to raczej ja powinnam zadawać pani, jako specjaliście, takie pytania. Jak pani wiadomo Goliath dopiero skanuje powierzchnię. Ja mogę powiedzieć w jakim stanie zostawiłam kolonię. Wtedy było tam wszystko czego potrzebujemy. Specyfikacje sprzętu może pani przedstawić Agnes. - Jeżeli ów sprzęt nie wybiega zanadto poza standardy to są one mi znane, ale dziękuję - obdarzyła towarzyszkę Veronici lekkim uśmiechem. - Proszę wybaczyć, jeżeli uważa pani moje pytania za niewłaściwe czy zbędne. Próbuję jedynie uzyskać jak najdokładniejszy obraz sytuacji, którą możemy zastać na dole. Jej wszystkie warianty, o ile to możliwe. Muszę przyznać szczerze, że liczyłam na to, że posiada pani nowsze informacje, dzięki czemu ów obraz mógłby być nieco dokładniejszy. Zależy mi zarówno na życiu i dobru oddziału jak i kolonistów - zapewniła, wyrażając nieco odmienną pozycję od tej, którą zaprezentowano na odprawie. Przynajmniej po części. Agnes, milcząca kobieta cień panie dyrektor wydała gardłowy odgłos zwracając na siebie uwagę. Gdzieś podczas rozmowy wyjęła mały tablet i coś na nim sprawdzała. - Ostatni raport kolonii dotyczący zapotrzebowania środków medycznych nie wskazuje na jakieś wielkie braki. Trudno powiedzieć czego potrzebowali teraz po ataku ale jeśli używali MedPodów do ewentualnej ekstrakcji larw obcych to zmniejszyła się pewnie ilość dostępnych antybiotyków. MedPody to model 720i. Na stacji są takie dwa. Na potrzeby obecnej sytuacji to zapewne o dwa za mało ale kolonia nigdy nie miała statusu podwyższonego zagrożenia. - Głos murzynki był spokojny i miły dla ucha, jej dykcja wydawała się jakby kobieta pochodziła z jakiś wyższych sfer. A może to jedna z niezbędnych cech by być ochroniarzem tego kogo była. Niezawodna ale i pasująca do korporacyjnych ‘salonów’. W końcu kobieta oderwała wzrok od ekranu i popatrzyła na lekarkę. - Mogę ci przesłać ostatnie dane jakie posiadamy,...choć zakładałbym by zmniejszyć je o jedną trzecią najmniej. - Poproszę i dziękuję - Elin z wdzięcznością spojrzała na towarzyszkę da Silvy. Jeżeli okaże się, że szpital jest nadal dostępny to sytuacja nie powinna być tragiczna, nawet gdy weźmie się pod uwagę ograniczone zapasy antybiotyków oraz sprzętu. Z pewnością lepiej by było gdyby były większe, jednak wtedy lawirowałaby na granicy luksusu. To w końcu nie jest wyprawa w celu zwiedzenia planety i przetestowania posiadanych przez mieszkańców zasobów, a misja ratunkowa. - Czy jest jeszcze coś, co powinnam wiedzieć, z punktu widzenia medycznego? Szczególnie w kwestii prowadzonych tam badań i ewentualnych zniszczeń dokonanych przez przeciwnika. Nie chodzi mi tu o kwestię paru zniszczonych zbiorników, a o wpływ substancji w nich zawartych na ludzi i nie tylko. Nie pytam także o tajniki owych eksperymentów - zapewniła i sprecyzowała. Wolała wiedzieć zawczasu, czy będzie musiała także stanąć do walki ze skutkami ubocznymi takich zniszczeń. Na takie właśnie pytanie Veronica czekała niemal od początku rozmowy. Jeżeli nie dało się wyciągnąć takich informacji na forum publicznym należało podejść ofiarę. Pod pozorem dbałości o dobro kolonistów nawiązać poprawne i pozytywne relacje, tym samym usypiajac czujność pani dyrektor. Oblicze Veronici da Silvy nie drgnęło nawet gdy usłyszała to podstępne pytanie. Ton głosu również się nie zmienił, pozostając spokojnym i uprzejmym. - Wszystko co miałam do powiedzenia na ten temat już powiedziałam. - Rozumiem - odpowiedziała Elin, nieco przy tym markotniejąc. Liczyła, że uda się jej zyskać trochę więcej informacji, dzięki którym będzie mogła wszystko zaplanować. Cóż, pozostawało liczyć na to, że to co już wiedziała wystarczy. - W takim razie dziękuję za poświęcony mi czas. Mam nadzieję, że misja zakończy się sukcesem i uda nam się uratować pani rodzinę oraz przyjaciół- dodała, by rozmowę zakończyć pozytywnym akcentem. Był to swoisty nawyk, który nabyła przy okazji swojej praktyki. Miała przy tym nadzieję, że niczym nie uraziła tej kobiety. W kwestiach medycznych radziła sobie całkiem nieźle, gdy jednak w grę wchodziła komunikacja międzyludzka na poziomie innym niż lekarz - pacjent, szło jej już znacznie gorzej. - Dziękuję. Jeśli będzie miała jeszcze jakieś pytania, postaramy się na nie odpowiedzieć - Veronica odpowiedziała równie kurtuazyjnie. - Jeżeli coś jeszcze przyjdzie mi do głowy to z przyjemnością skorzystam z tej propozycji - przy tych słowach uśmiech powrócił na twarz Elin. Po tych słowach przeprosiła obie kobiety i oddaliła się. Miała w końcu jeszcze porozmawiać z porucznikiem i upewnić się co do tego, że wszystkie rzeczy, które będzie potrzebować są w komplecie.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Obca : 05-02-2020 o 07:26. Powód: Usuniecie dzikich znaków googledoka :-) |
08-02-2020, 19:34 | #14 |
Administrator Reputacja: 1 | Ledwie żołnierze wyszli z sali odpraw, a VIP i porucznik się oddalili, sierżant zaganiał już Marines do zbrojowni. - Ruszamy się! Ruszamy panienki! Czas pobrać sprzęt, zaczynamy ten cyrk! - Reynolds znowu klaskał w dłonie, wkurwiając tym uszy… - A ty Sting do mnie. Już - wycedził do snajpera, wskazując palcem na podłogę przed sobą. - Tak jest, sierżancie. - Billy podszedł do Reynoldsa i spojrzał na niego wyczekująco. - Jeszcze raz będziesz pyskował i obrażał naszego VIPa, to inaczej po wszystkim zaśpiewasz. - Sierżant cedził słowa, mówiąc dosyć cichym, chropowatym głosem - Nie jesteśmy w pieprzonym senacie, by sobie pozwalać na takie zagrania. Ona jest naszym zleceniodawcą. Więc następnym razem, pół tonu kurwa mniej, jasne? - Jasne. Nawet słowa nie powiem co myślę. - Dobra… to teraz zapierdzielaj do pozostałych... - Sierżant kiwnął głową za resztą oddziału - I jeszcze jedno - Reynolds dodał już naprawdę szeptem - A jak nam podłoży jakąś świnię na dole, to się ją odstrzeli, wypadki się zdarzają, nie? - Sierżant uśmiechnął się wrednie, a blizny na jego gębie jakby lekko błysnęły. - Zrobi się, w razie konieczności - jeszcze ciszej odparł Billy, po czym dołączył do pozostałych. Bez wtrącania się w żarciki, którymi przerzucali się pozostali członkowie plutonu, Billy zabrał się za sprawdzanie swego sprzętu. Jego wiara w techników, przygotowujących wszystko, była dość duża, ale, jak powiadano, pańskie oko konia tuczy. Nie miał zamiaru na dopiero na dole przekonać się, że ktoś na odwrót połączył jakieś kabelki czy nie dokręcił jakiejś śrubki. Takie przypadki się zdarzały - nie jemu co prawda, ale się zdarzało. Przezorny zawsze zabezpieczony, powiadano, i dotyczyło to nie tylko stosunków damsko-męskich, więc Billy posprawdzał działanie oprzyrządowania, a potem zabrał się za broń. Nie liczy się rozmiar - mawiali niektórzy, ale trzeba było przyznać, że M42A nie należał do rzeczy określanych słowem 'mały'. No ale jeśli się chciało strzelać na dystansie dwóch mil, to trzeba było mieć coś z długą lufą. Próbnego strzału raczej nie wypadało oddawać, ale sprawdzić, czy nic się nie zacina raczej wypadało. Podobnie jak i sprawdzić, czy wszystkie magazynki są załadowana, na dodatek odpowiednią amunicją. Niemiłe niespodzianki były niemile widziane, zwłaszcza gdy się stało oko w oko z Alienem. Na koniec pozostawił resztę uzbrojenia. Co prawda nożykiem dość trudno było rozpruć Xeno, ale do otwierania różnych rzeczy czasami się przydawał. Garść granatów natomiast mogła, w razie konieczności, ocalić komuś życie. Pod warunkiem, że wzięło się takie, jak należało. Skończył przegląd na tyle szybko, że miał jeszcze okazję do zastanowienia się nad przebiegiem tej pożal się Boże narady. Stale nie wiedział, co skłoniło tę sukę do przylotu na tę namiastkę kolonii. To coś istniało pięćdziesiąt lat i liczyło raptem dwa tysiące kolonistów? Ktoś sobie jaja robił. No i ta gadka o konkurencji... Co niby miałaby zyskać? Całą planetę? Prędzej można by sądzić, że chodziło o owe laboratoria i wyniki przeprowadzanych tam badań. I to dlatego ich szanowna zleceniodawczyni nie chce spuścić na dół paru małych bombek, bo wtedy nie odzyskałaby tych wyników. No i musi dopilnować, by te wyniki nie wpadły w łapska ciekawskich Marines. Konkurencja podrzuciła kukułcze jajo, czy może kolejny eksperyment wymknął się spod kontroli? Ale najpierw trzeba było przeżyć, by znaleźć odpowiedź na te pytania. - Yo, "Sokole oko"! - Zagadała go nagle "Płonąca Nicky". - Kogóż to moje oczy widzą... - Kiepski humor Billy'ego zniknął. - Cóż cię sprowadza w moje skromne progi? - Wykonał ręką szeroki gest. - Siedzisz sam, pieścisz broń, brakuje tylko żebyś jeszcze do niej gadał. Jak nic, pierwsze symptomy zawodowego psychola… - Zaśmiała się Nicky, opierając ramieniem o szafkę, i założyła rękę na rękę. - Jeśli usiądziesz mi na kolanach, to się zajmę czymś innym - odparł natychmiast, z prowokującym uśmieszkiem. - Taaa… jasne… a tu mi czołg jedzie - Przytknęła palec do oka - Ty mi lepiej powiedz, co ci nagadał sierżant - Sanders wyszczerzyła ząbki. - Co za brak wiary w człowieka... Nie wierzysz, że umiem się zająć czymś innym, niż em czterdzieści dwa a? - Spojrzał na nią z wyrzutem. Udawanym zresztą. - Nie zmieniaj tematu - Nicky zrobiła skwaszoną minę. - A to co ja myślę, a co gadam, to trzy różne rzeczy - Dodała z lekkim uśmiechem. - Powiedział, że mnie zastrzeli, jak będę za dużo gadać, więc sama rozumiesz, że nie mogę nic powiedzieć. - Rozłożył bezradnie ręce. - Uuuu… tajemnice wojskowe… - zapiszczała ironicznie Sanders. - No sama widzisz... - Udał zmartwienie. - Usta na kłódkę, klucz utopić - zażartował. - Uuuu… a teraz to już i topić? Strzelanie nie wystarcza? Serio snajper-psychopata… mam się bać? - Nicky minimalnie pokazała koniuszek języka w kąciku ust. - To już zależy od twoich osobistych zainteresowań. - Billy się uśmiechnął. - Ale osoby, które boją się ryzyka, nie powinny wstępować do Marines... Ty zdecydowanie nie wyglądasz na bojaźliwą... - Zmrużył lekko oczy, po czym przeniósł wzrok z jej twarzy niżej, omiatając wzrokiem jej sylwetkę. - Ta, i… - Zaczęła Naomi, gdy… - Co tam u was? - Zagadał ich Larry Pits, będący już kompletnie wyposażony, trzymając Smart Gun na uprzęży, lufą ku sufitowi. -Wszystko ok? - Laaaaryyyy, a Sting ze mną flirtuuuujeeee! - Roześmiana Sander, skoczyła ku "misiakowi" przytulając się teatralnie do jego ramienia, na co mężczyzna wyraźnie się zmieszał. - Nie przejmuj się, oparła się mojemu urokowi osobistemu. Jest twarda jak głaz... z wyjątkiem paru miejsc - dodał, ciut złośliwym tonem. - Zamiast żartować, zbierajcie się, zanim nas sierżant znowu pogoni - Powiedział Larry, po czym dodał z uśmiechem. - Jak co mogę kogoś z was poratować w krępującej sytuacji, pytanie tylko kogo przed kim. - Dobre, dobre! - Zaśmiała się Naomi, po czym poklepała Smartgunnera po ramieniu. - Niestety sytuacja nie zdążyła się przydarzyć... jeszcze - dodał Billy. - Ale kiedyś, kto wie.... Podniósł się. - Chodźmy, bo pewnie nie uzna kontaktów damsko-męskich za odpowiednie uzasadnienie - zażartował. |
08-02-2020, 20:48 | #15 |
Reputacja: 1 | - Czas na nasze zabaweczki… - Rozdziawił gębę Kovalski, zacierając łapy - Zakładamy się, kto więcej ustrzeli Xeno? - Zagadał Evansona.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
10-02-2020, 08:16 | #16 |
Reputacja: 1 | Dziękuję Grave Witch i Buce za dialogi Zajęcie się automatem do kawy nie było ostatnią czynnością jaką JJ miał w planach. Technik po wymianie uprzejmości z Master sierżantem Reynoldsem wyruszył w poszukiwaniu jedzenia. Na blaszaną tackę trafiły dwa talerze, kubek i sztućce. Jeden talerz wypełniły gofry, a na drugim wylądowała jajecznica z kilkoma plastrami wędzonego boczku. Kubek wypełniła miętowa herbata. Nie mogło też zabraknąć dwóch tostów z masłem. Jones najwyraźniej wziął sobie do serca słowa matki, że śniadanie było najważniejszym posiłkiem dnia. Jacob nie mógł klapnąć przy pierwszym lepszym stoliku. Rozglądał się chwilę po barwnym towarzystwie niczym niechciany kundel czekający na dobrego samarytanina, który zechce go przygarnąć. W końcu technik ruszył do stolika przy którym siedziała Starsza Kapral Holon. Pani doktor była jedną z nielicznych osób, które poświęcały się swojej pracy z oddaniem nie mniejszym niż JJ. Żołnierz zatrzymał się solidny krok od stolika spoglądając na kobietę z szacunkiem. “Silver” wiedziała, że mimo opinii gaduły Kapral Jones potrafił czasem się zachować profesjonalnie. - Witam Panią Kapral. Można się dosiąść? - zapytał technik z przyjaznym wyrazem twarzy. Elin uniosła wzrok znad wyświetlacza pada i przez krótką chwilę sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar odmówić. Nie zrobiła tego jednak. - Oczywiście - zaprosiła, gasząc ekran. Co prawda miała właśnie zamiar wstać i poszukać Wenstona, mogła jednak poświęcić kilka chwil na rozmowę z Jacobem. Tym bardziej, że jeszcze nie dokończyła swojej drugiej kawy, a nie chciała chodzić z kubkiem w dłoni. To było, w jej osobistym mniemaniu, nieprofesjonalne. - Jak samopoczucie po hibernacji?- zapytał mężczyzna dosiadając się i zaczynając konsumpcje posiłku od boczku w plastrach. - Ja zawsze po przebudzeniu dochodzę do siebie dobre kilka godzin.- żołnierz się uśmiechnął spoglądając na kobietę. W jego spojrzeniu było widać walkę niemal niezdrowej ciekawości z wstrzemięźliwą przyzwoitością. W końcu jednak facet wrócił do przeżuwania z cierpliwością wsłuchując się w odpowiedź uczonej. - Dobrze, dziękuję - odpowiedziała, odkładając pada na stół, a następnie otuliła dłońmi kubek. - Jeżeli źle się czujesz mogę podać ci coś, co pomoże w szybszym dojściu do siebie - zaproponowała z troską widoczną zarówno na twarzy jak i słyszalną w głosie. - Dziękuję bardzo, pani doktor, ale jestem zmuszony odmówić. - powiedział z lekkim uśmiechem Jacob przeżuwając dalej śniadanie. - Reakcja mojego ciała na hibernację jest nawet ciekawa. Bóle mięśni, lekkie drgawki, zawroty głowy i mdłości. Są jak mityczny jeden obieg algorytmu programu niezgodny z kodem źródłowym. Anomalia. Poza tym nie ma co marnować leków na polepszenie mojego samopoczucia, bo jest ono całkiem dobre. - mężczyzna napił się gorącej herbaty. - To będzie pani pierwszy kontakt z Xenomorfami? - zadał pytanie żołnierz wykrzywiając się lekko w trakcie wymawiania nazwy nikczemnych kreatur. Skinęła głową w odpowiedzi. Objawy, które opisał, nie były niczym odbiegającym od normy i powinny wkrótce minąć. Nic nie wskazywało na to by miały się przerodzić w coś poważniejszego. - Tak - odpowiedziała na jego pytanie. - Moje dotychczasowe doświadczenia skupiały się na czynniku ludzkim. Nie da się jednak długo unikać także tego przeciwnika - dodała. Mężczyzna spojrzał na kobietę badawczo jednak po chwili opamiętał się. Wstrzemięźliwość wygrała nad ciekawością i JJ pokiwał powoli głową. - Myślę, że się da. - odpowiedział po chwili. - Ja przez bardzo długi czas nie zostałem wysłany do misji jakkolwiek skorelowanej z Xeno.- uśmiechnął się technik. - Miałem do czynienia z piratami czy żarłoczną roślinnością, ale te kreatury będą dla mnie nowością. Nie narzekałem na brak wrażeń i raz nawet byłem bliski zejścia, ale… W sumie to uwielbiam tą robotę. Ponoć tacy jak my, specjaliści, żyją w korpusie spokojniej. - zaśmiał się żołnierz. - Co sprawiło, że wybrała Pani krew, szycie i podawanie leków, a nie na przykład klucze nasadowe i spawarkę? Chęć niesienia pomocy, zawsze i wszędzie, czy jest może inny powód? - Kapral Jones z pewnością należał do ciekawskich ludzi chociaż starał się nie zadawać zbyt osobistych, czasem drażliwych, pytań. - Lubię pomagać - odpowiedziała, po krótkiej ciszy. - Może pan uznać iż jest to moim powołaniem - dodała, uśmiechając się leciutko. To było takie proste, zrzucić wszystko na powołanie, pomijając wszystkie koszty jakie się poniosło. Dla niej była to po prostu odpowiedź z rodzaju bezpiecznych. - Podejrzewam, że z panem jest podobnie - wyraziła przypuszczenie, starając się utrzymać rozmowę ale też odwrócić jej bieg. Nie lubiła rozmawiać o sobie. - Nic z tych rzeczy. - zaprzeczył żołnierz z lekkim uśmiechem. - Moje pobudki są zdecydowanie mniej samarytańskie. Nie nazwałbym ich też egoistycznymi. Mój ojciec wolałby abym biegał z wielką spluwą jak on. Większość mego dzieciństwa spędziłem z matką i jej gadżetami, które z czasem stały mi się naprawdę bliskie. Dla niektórych może to się wydać dziwne, ale technologia potrafi zastąpić kontakty międzyludzkie. - technik lekko się zamyślił. - Podobnie jak Pani zawsze kieruję się dobrem innych jednak w zdobywaniu wiedzy i umiejętności potrafię być nieco samolubny. Wystarczy nieznana mi wcześniej komenda w jednym ze znanych mi języków programowania, a potrafię wsiąknąć na całe godziny szukając wiedzy na temat jej genezy i przykładów wykorzystania. Tak samo jest z aspektami automatyki czy robotyki. Jeżeli jednak chodzi o uwolnienie kogoś spod ostrzału zawirusowanego cerbera albo przekierowanie dmuchaw wentylacji aby pozbyć się trującego gazu to można uznać, że też zdarzało mi się ratować życie. - mężczyzna powoli kończył jajecznicę zabierając się za deser. - Jakieś lektury poza dziedziną medycyny Kapral poleci? Goferka? - żołnierz wskazał widelcem na pokryty słodkim sosem stos gofrów. Pokręciła głową odmawiając. Kawa pobudzała ją w wystarczającym stopniu, cukier zaś, szczególnie w takiej ilości, obciążyłby jedynie organizm powodując na koniec wyraźny i gwałtowny spadek energii. Tego z kolei zdecydowanie nie potrzebowała biorąc pod uwagę to, gdzie się wybierają. - Podręcznik zdrowego odżywiania? - rzuciła pierwszą propozycją, spoglądając wymownie na talerz JJ. Spojrzenie to nie było karcące, podobnie jak jej głos. Kryło się w nim rozbawienie. Tego typu, pełna kalorii, cukru i protein dieta, była bodajże ulubioną wśród mariens. Jakby nie spojrzeć palili oni takie ilości energii, że jedzenie w ten sposób nie odbijało się na ich ciałach. Przynajmniej jeżeli chodzi o przyrost masy tłuszczowej. Gorzej już było z poziomem owego tłuszczu we krwi, jak i z efektywnym regenerowaniem się masy mięśniowej po wysiłku. Nie była to jednak chwila na takie wykłady. Szczególnie, że istniało duże prawdopodobieństwo tego, że przynajmniej część z nich nie przeżyje misji. - Pani doktor… Ja jestem na diecie high-carb. - zaśmiał się technik zabierając się za gofry. - Tak na poważnie to nigdy nie miałem problemów zdrowotnych związanych z moim sposobem żywienia. Podejrzewam, że bilans energetyczny jest dla mnie całkiem korzystny, bo sporo chodzę i bywam na obowiązkowej zaprawie. - mężczyzna przyjrzał się swojemu talerzowi po czym spojrzał na lekarkę. - Nie wygląda mi Kapral na zwolenniczkę skrajnych rozwiązań jak dieta ketogeniczna czy inna dieta eliminacyjna... Nie mylę się, prawda? Potwierdziła skinieniem głowy. - Nie, nie kultywuję zwyczajów niektórych. Dieta jako doktryna, o ile nie jest to podyktowane warunkami zdrowotnymi, nie powinna według mnie istnieć. To, na co powinno się zwracać uwagę to nie narzucanie sobie ograniczeń, a świadome i zbalansowane jedzenie. Diety kojarzą się z wyrzeczeniami, przymusem, przesadną kontrolą. Sporej ich części towarzyszą także zaburzenia psychologiczne w postaci depresji, stanów lękowych, nawet paranoi. Nie można czegoś takiego rozpowszechniać jako dobre, pożyteczne dla zdrowia, jako coś co należy robić by życie było lepsze. Na wszystko jest czas, jest miejsce, jest zapotrzebowanie. Cukier, tłuszcz, produkty mączne. O ile wybieramy je świadomie, wiedząc co zawierają, co robią z naszym organizmem, wtedy nie możemy wybierać źle. To jednak nie powinno być narzucane, to powinien być wolny wybór, w innym bowiem wypadku nie przyniesie to żadnego pozytywnego skutku - zakończyła, po czym przez chwilę milczała, sprawiając wrażenie zaskoczonej. - Proszę mi wybaczyć, delikatnie się zagalopowałam i… - obdarzyła go przepraszającym uśmiechem. - Ależ nie ma czego wybaczać. Naprawdę. - odparł Jones z uśmiechem. - Wydaje mi się, że nie tylko dieta, ale każdy aspekt naszego życia kiedy dopiąć do niego odpowiednią ideologię staje się chory. Chodzi mi w sumie o wszystko. Trening ciała, naukę, sztukę… Sporo czytałem o popkulturze i powiem szczerze, że wielu twórców do swoich dzieł, czy to muzyki, rzeźb czy obrazów, dodaje pogmatwane ideologie. - Jacob pokiwał głową z dezaprobatą. - Jak dla mnie ludzie często doszukują się drugiego dna tam gdzie go nie ma albo popadają w skrajności. Zdolny haker może być po prostu utalentowany i lubić swoją robotę, a nie od razu brać się za obalanie rządów, przebijanie się przez zapory sieciowe banków i takie tam. Chociaż ponoć tylko ludzie chorobliwie ambitni docierają na szczyt. Za bardzo poszedłem po bandzie… - zaśmiał się technik niemal kończąc posiłek. - Sporo u nas zmian kadrowych niedawno było. - dodał ze smutną nutą w głosie JJ. - Nie odstrasza to od bycia Marines? - zapytał spoglądając ze spokojnym wyrazem twarzy na rozmówczynię. - Cóż, nie widzę siebie jako marines - wyznała, zakładając za ucho luźny kosmyk włosów, który wymknął się z uwięzi. Rozmowa wciągnęła ją, czego się nie spodziewała. Była to miła odmiana od zwyczajowych tematów oscylujących wokół broni i sposobów zadawania bólu i zabijania. - Jestem przede wszystkim lekarzem. Nie rozdzielam ludzi między wojskowych, a korporacyjnych. Ludzie to ludzie, każdemu winna jest pomoc. Czy go na nią stać czy nie, czy znajduje się po właściwej stronie barykady czy też jest naszym wrogiem - wyznała, a w głosie dało się wychwycić pasję. - To, że należę do korpusu jest jedynie zrządzeniem losu, wynikiem niezależnych ode mnie w danym momencie czynników, niczym więcej. I tak, zdecydowanie zbyt często szukamy drugiego dna w zdarzeniach i osobach. Szukamy go w ich intencjach nie biorąc pod uwagę opcji, w której takowe nie istnieje. Czasami jest to po prostu męczące ale bywa też że powoduje faktyczny ból. Cóż jednak, nie da się ukryć że kto jak kto ale człowiek jest mistrzem gdy w grę wchodzi zadawanie cierpień swym współbraciom - dodała smutnym głosem. - Ponownie przesadziłam, proszę mi wybaczyć, widocznie ja również jeszcze nie doszłam do siebie po pobudce - odsunęłą kubek, jakby jego zawartość przestała jej smakować. - Na dodatek psuję panu przyjemność z posiłku. Doprawdy, marna ze mnie towarzyszka - na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech. - Dawno nie prowadziłem tak poznawczej konwersacji Pani Kapral. Moim zdaniem świetna z Pani towarzyszka. - uśmiechnął się JJ. - Niestety nie zgadzam się z faktem, że akurat w Korpusie znalazła się Pani nie z wyboru, a przez zrządzenie losu. Prawdę mówiąc mam na to własną teorię. Lekarz w armii musi być nie tylko silny psychicznie, ale też bardzo sprawny w swym rzemiośle. Marines to nie tylko fachowcy od zadawania bólu, ale też mistrzowie w otrzymywaniu poważnych, często śmiertelnych, ran. Co zatem idzie wielu z nich ginie na stołach operacyjnych, a nawet przed trafieniem na salę… Gro za swoją służbę doczekało końca w lazarecie polowym, gdzieś na zadupiu wszechświata. - westchnął Kapral Jones. - Dlatego też uważam, że jest Pani świetnym lekarzem, bo trafia na zdecydowanie cięższe przypadki niż lekarz cywilny. Niestety, zapewne więcej ludzi ginie u nas, z powodu wspomnianych ciężkich ran, ale tutaj widzę kolejną superlatywę, o której już wspomniałem. Mając świadomość ich cierpienia i poświęcenia trzeba mieć wielkie jaja aby nadal mieć w sobie uczucia i nie stać się chorym, wypranym z emocji robotem. Jest Pani silniejsza niż myśli i przy tym wszystkim nadal ludzka. Jeżeli miałbym oddać swoje życie w ręce medyka chciałbym aby to był fachowiec taki jak Pani. Wierzę, że zrobiłaby Pani wszystko aby mnie ratować… - Jacob uśmiechnął się na koniec spoglądając na kobietę. - Oczywiście ja na stół trafiam niezbyt często, bo nie do wszystkiego wysyłają najlepszego technika w korpusie. - zaśmiał się dla rozluźnienia atmosfery żołnierz.- Kierując się zatem do rdzenia mojej teorii uważam, że podświadomie wybrała Pani Korpus mając świadomość, że na swej drodze napotka masę ludzi potrzebujących pomocy. Wśród Marines nie brakuje wszak przypadków beznadziejnych. Tutaj jest Pani potrzebna zdecydowanie bardziej niż w cywilu. Skinęła głową bowiem przez chwilę zwyczajnie zabrakło jej słów. Nie sądziła że kiedykolwiek ktoś spojrzy na nią w ten sposób. Łapało to za serce, dając niezbity dowód na to, że nadal je miała i było nader czułe. - Dziękuję - powiedziała w końcu, zaciskając dłonie na kubku znacznie mocniej, niż wymagało tego podniesienie go i przyłożenie do ust. Potrzebowała zająć się czymś ręce. W marines nie było miejsca na miękkość, a przynajmniej zawsze to słyszała gdy przypadkiem odebrała telefon z domu. Mimo iż słowa te padały od osoby, której postanowiła się postawić to i tak wnikały głęboko i dyktowały to, jak na siebie patrzyła. Dyktowały także to jak uważała, że inni na nią patrzą. Zgubne koło. - Muszę przyznać, że jestem zaskoczona - powiedziała w końcu, gdy była pewna, że ma swój głos oraz ciało pod kontrolą. - Nie myśli pan jak typowy marines. To przyjemna odmiana, powiew świeżości. Naprawdę mam nadzieję, że nie trafi pan pod moją opiekę - dodała, uśmiechając się. - Korpus jest bardzo kolorowy i mimo iż nie brakuje u nas freaków to miło mi słyszeć, że odstaje od normy. - zaśmiał się Jacob. - Ojciec mawiał, że odstające gwoździe się dobija aby pasowały, jednak to jest jeden z tych typowych, na których tle tacy jak my mogą błyszczeć. - uśmiechnął się technik kończąc niespiesznie posiłek. - Miłego dnia, Pani doktor. Zanosi się nam na ciekawą acz szalenie niebezpieczną misję. - dodał mężczyzna z lekkim ociąganiem zbierając talerze, sztućce i kubek na tackę. Nie chciał kończyć tej rozmowy, bo była przyjemną odskocznią od szarości i bylejakości jakiej ostatnio doświadczył. Jones nie spodziewał się, że “Silver” będzie tak nietuzinkową osobą. Z chęcią poznałby jej poglądy na kilka aspektów jednak nie miał czasu do stracenia. Jak przed każdym zadaniem musiał się przygotować i opracować standardowe algorytmy działania. Zanim odszedł od stolika uśmiechnął się raz jeszcze chociaż i tak niemal wszyscy uważali go za wesołka i gadułę. - JJ, jak będziesz gotowy, to do mnie. Mam dla ciebie małą robótkę, bo na odprawie przysypiałeś… - Sierżant Reynolds uśmiechnął się nieco podejrzanie do Jonesa. - Zawsze jestem gotowy do działania, sir. - odparł Jacob podchodząc do przełożonego. - Ta robota to na miarę mojego geniuszu, rzecz jasna? - zapytał z malutkim uśmiechem Jones. - Jeszcze mi tu kurwa wybrzydzasz?? - Fuknął sierżant, ale widać było po nim, że to żart - Zapieprzasz po sprzęt, przyjdziesz za chwilę! Normalnie wam się w dupach poprzewracało! Zamiast tlenu było w komorach co innego? Lecisz! Już! - Wskazał JJ kierunek dłonią. JJ bez gadania zaczął biec we wskazanym kierunku. Przebieżka powinna mu dobrze zrobić. Technik miał do skompletowania całą masę sprzętu, ale wszystko było pedantycznie poukładane. Powrót do Reynoldsa zajął zaledwie kilka minut. Czasu było dość aby dokładnie sprawdzić stan techniczny zabawek Jacoba. Mężczyzna szczególną uwagę poświęcił dwóm miniaturowym robotom, których budową i programowaniem zajął się osobiście. Znał każdą śrubę, sterownik i linijkę kodu obu konstrukcji. Jones z wymalowaną na twarzy ekscytacją wrócił do przełożonego. Bez słowa zaprezentował swój cały rynsztunek. Był gotów na kolejne zadanie. Sierżant zlustrował JJ z góry do dołu, po czym sobie zapalił… podrapał się po podbródku, założył swój karabin na ramię, i przez chwilę chyba ciężko nad czymś myślał. - I co tak szczerzysz kły? Mam zrobić odbiór inspekcji czy jak? Nie idziesz na bal maturalny do kurwy nędzy. Masz przy sobie CHD*? To idziemy… - Ostatnie słowa wypowiedział dziwnie cicho. JJ pokiwał posłusznie głową i ruszył za sierżantem. Jego uśmiech ustąpił miejsca kamiennej twarzy żołnierza na misji. Kapral Jones wymieniał w głowie sposobności wykorzystania CHD*. Zapewne Reynolds go zaskoczy czymś błahym, ale JJ nie był na misji badawczej nieznanej planety tylko na pierdolonej wyprawie ratunkowej. Na takich wykorzystywano proste i sprawdzone rozwiązania. Nic odkrywczego co mogłoby przypominać akrobatykę powietrzną i niepotrzebnie narazić kolonistów. - Ruchy! Ruchy! Za "dychę" widzę wszystkich w hangarach! - Rzucił na odchodne sierżant do reszty oddziału. Poprowadził następnie Jacoba przez chwilę korytarzami statku, aż stanęli przed drzwiami z napisem Magazyn 3. - Otworzysz je? - Reynolds spojrzał na panel sterujący na ścianie obok drzwi, na technika, a następnie spojrzał w obie strony korytarza w jakim stali. Co on kombinował? - Mogę spróbować. - odpowiedział Jacob z lekkim uśmiechem sięgając po potrzebne narzędzia i urządzenie do łamania zabezpieczeń. - Biorąc pod uwagę okoliczności biorę się bezzwłocznie za robotę. - dodał technik rozpoczynając pracę nad elektronicznym zamkiem. Jones musiał pamiętać o wszelkich zabezpieczeniach przejścia i dezaktywować je zanim otworzy wrota. Alarm wyglądał na bardzo łopatologiczny i aż dziw brał, że JJ rozbroił go tak szybko. Po rozprawieniu się z alarmem technik zajął się zamkiem. Jacob był tak skupiony, że odpłynął zostawiając Reynoldsa i stalowego giganta, w którego trzewiach tkwili Marines gdzieś daleko. Jego umysł serfował po linijkach kodu szukając odpowiednich bibliotek, zmiennych i… dziur w zabezpieczeniach, które mógłby wykorzystać. Dla niego walka z zamkiem była zabawą. JJ nie zdziwił się kiedy wrota nagle i bezszelestnie się otworzyły. Źrenice żołnierza powiększyły się jednak błyskawicznie kiedy uruchomił się alarmowy sygnał dźwiękowy. Technik nie spojrzał nawet na Reynoldsa reagując natychmiast. Jones wiedział, że pierwsze obejście alarmu było zbyt proste aby było prawdziwe! Żołnierz z siłą nie pasującą do jego postury chwycił nagle wiązkę kabli wybebeszając obudowę zamka. Pomiędzy dwoma przewodami wisiała jeszcze jedna, malutka i niewinna, płytka drukowana. To na niej znajdowało się prawdziwe zabezpieczenie, które technik zdezintegrował w kilka chwil. Alarm jednak miał miejsce. Dźwięk zdołał się rozprzestrzenić, a sygnał popłynąć od elektroniki zamka po wszystkich światłowodach wewnątrz statku. Być może zaalarmowany został mostek albo sektor kontrolny magazynów… - Jednak nie tak genialny jak zwykle, sir. - powiedział do sierżanta technik z prawdziwym smutkiem w oczach. - Matka by miała ubaw widząc, że przerósł mnie tak prosty układ... - Jones zamontował obudowę mechanizmu zamka i schował swoje narzędzia. Musiał zapamiętać schemat tego alarmu aby nie dać się tak nabrać w przyszłości. - Dobra, nie podniecaj się tak… - Sierżant wszedł jako pierwszy do środka, po czym rozejrzał się po magazynie - Szukamy trzech skrzyń, oznaczenia FRMRE 00-121 i 122, i skrzyni TAB 012, do roboty! - Stary magazyn. Bez oznaczeń lokowania skrzyń w sieci. - westchnął Jacob ruszając ku wnętrzu pomieszczenia. Kapral Jones wierzył, że jego analityczny umysł namierzy skrzynie szybciej dzięki analizie oznaczeń. Skrzynie były ułożone gabarytowo lub alfabetycznie. JJ miał zamiar szybko określić, która z jego hipotez była właściwa. Wystarczyło porównać sąsiadujące ze sobą rzędy towarów. - Znalazłeś coś? - Spytał po chwili sierżant. - Coś mam, ale to nie to czego szukamy. - zaśmiał się cicho JJ spodziewając się kolejnego opierdolu w stylu Reynoldsa. - Potrzebuję jeszcze trochę czasu aby namierzyć te skrzynie. - dodał żołnierz ruszając w dalsze poszukiwania. Wstępne założenia Kaprala Jonesa były błędne. Po przestudiowaniu opisów kilku skrzyń nie znalazł on ułożenia alfanumerycznego lub alfabetycznego. Co dziwne skrzynie były podobnych, ale nie uporządkowanych gabarytów. Być może w tym starym magazynie ktoś układał je w nieprzewidywalny sposób, ale to zupełnie nie miałoby sensu. Żaden magazynier nie pozwoliłby sobie na taki ruch mając świadomość, że po pewnym czasie sam będzie miał problem namierzyć towar, który w magazynie umieścił. Technik ruszył dalej mając nadzieję, że namierzy skrzynie zanim Reynolds straci cierpliwość. Jacob w końcu znalazł skrzynie. I to obie, stojące jedna na drugiej. Natychmiast to zameldował sierżantowi… a odpowiedź mogła być tylko jedna: - I co kurna, chcesz za to medal?? Pakuj je na wózek i zabieramy! - Odezwał się gdzieś z zakamarków magazynu Reynolds, a JJ już miał powiedzieć coś o masie skrzyń 1.5m na metr na metr, gdy zaparł się by choć poruszyć jedną z nich o centymetr… i mało sam tą górną na siebie nie zrzucił. Skrzynie okazały się wcale nie takie ciężkie. - Panie Sierżancie, co one takie lekkie? - zapytał JJ pakując skrzynie na wózek. Przez umysł technika mknęły różne obrazy. Od pustych skrzyń, poprzez różnorodne lekkie wypełnienie jak jałowe gazy czy wata szklana. Tylko po co Reynoldsowi byłaby wata szklana? - Dowiesz się za kilka minut… a teraz kołuj drugi wózek, znalazłem TAB 012 - Powiedział sierżant. Po chwili zaś, gdy technik był przy nim, na krótką chwilę był w stanie przeczytać naklejkę na skrzyni, nim zdarł ją Reynolds, pakując do kieszeni. "TAB 012 - Tactical Atom Bomb" Wtf?! - Też lubię wybuchy, ale czy atomówka na misji ratunkowej nie jest przesadą? - zadał pytanie Kapral szukając w pośpiechu drugiego wózka. Reynolds miał świadomość, że JJ był oddany kompanom i nawet poznawczy tajemnicę nikomu by jej nie powtórzył. Technik był fanatycznie lojalny wobec najbliższych mu żołnierzy i sierżant doskonale to wiedział. Byli razem na wielu paskudnych zadaniach wliczając to jedno, którego realizację Jones niemal przypłacił życiem. - To w ostateczności. Jako totalnie, totalnie ostatni akt desperacji, jakby się wszystko na maksa zesrało - Wyjaśnił sierżant, a JJ zrozumiał o co chodzi, co wcale nie wpłynęło na niego pozytywnie. Gdy wszyscy będą martwi, ostatni odpala fajerwerki… super. - Dobra, to oczywiście nie muszę gadać, że gęba na kłódkę i idziemy do hangarów? - Dodał Reynolds. - Jestem bystry, ale nie potrafię czytać w myślach. - zaśmiał się cicho technik. - Gdybym nie wiedział, że mam nikomu nie mówić pewnie bym wypaplał. Atomówki to drugi najpopularniejszy temat do rozmów przy podgrzanym MRE. Zaraz po głupich kotach... - Kapral Jones spojrzał na sierżanta. - Tajemnica jest u mnie bezpieczna. Zupełnie jakby jej nie było. - dodał zupełnie poważnie magister Cybernetyki. *CHD - Comtech Hacking Device |
10-02-2020, 20:07 | #17 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 10-02-2020 o 20:24. |
11-02-2020, 06:47 | #18 |
Reputacja: 1 | Po naradzie.
|
11-02-2020, 19:27 | #19 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Marines z wszystkich trzech plutonów zaczęli się zbierać w głównym, ogromnym hangarze statku, czekając na zakończenie mini-odprawy dowódców na mostku kapitańskim… i żeby im się czasem nie nudziło, i żeby byli “rozgrzani”, sierżant Reynolds, ledwie wrócił z trzema skrzyniami, w towarzystwie JJ, postanowił rozruszać towarzystwo. - Dobra panienki! To w trzech szeregach zbiórka! - Ryknął podoficer na swój oddział, i gdy po trzech sekundach się ustawili, łypnął krytycznym okiem na pluton - No… no… wyglądacie prawie jak wojsko! - Powiedział chodząc w tą i z powrotem przed nimi - Błyszczycie jak psu jajka, normalnie cacy na defiladę! Ale my tu by nie paradować, my Marines! - Spojrzał na nich mrużąc oczy. - Ooorah! - Krzyknął pluton Bravo. - To teraz parę rundek wokół hangaru, żeby rozruszać kości! - Reynold uśmiechnął się trochę wrednie. W pełnym sprzęcie, z plecakami, z bronią, z tymi wszystkimi licznymi kilogramami… niektórzy pewnie puścili niezłe wiązanki, choć oczywiście jedynie jako wewnętrzny monolog, nie komentowało się nawet szeptem rozkazów sierżanta(tak, on to słyszy!). Widoczne było jedynie przewracanie oczami. Operatorzy Smart Gun odpięli szybko swoje M56 z uprzęży, no i się zaczęło. Sierżant biegł obok oddziału, nie stronił od wysiłku fizycznego, nie unikał tego, co wykonywała reszta plutonu.Tak powinno być, i za to go jednocześnie wielbili, jak i ogólnie nienawidzili. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=TLmlgCteCMw&t=28s[/MEDIA] Po dwóch rundkach wszyscy byli rozgrzani. I to bardzo. Ale oczywiście podziałało. Krew i adrenalina buzowała w ciałach, byli gotowi, byli podkręceni, wiedzieli, iż się zaraz zacznie. Początkowe uniesienie brwii zdumionych sierżantów innych plutonów, również zniknęło, i dwa pozostałe oddziały także zajęły się ćwiczeniami fizycznymi. Ale pluton Bravo i tak wypadł najlepiej. - Jesteśmy… kurna… najlepsi... z najlepszych... - Wydyszała z uśmiechniętą gębą Bowens, przybijając z Richards “żółwika”. Piloci kręcili się wokół swoich maszyn, podobnie jak kierowcy transporterów opancerzonych. Kilku załogantów “Goliatha” systematycznie podwoziło różnorodny sprzęt małymi wózkami... *** - Oficer na pokładzie! - Ryknął ktoś, gdy w hangarze zjawili się dowódcy plutonów, wraz z kapitanem statku, w towarzystwie da Silvy i Agnes. Około 90 osób stanęło na baczność. - Spocznij! - Dimond zasalutował do wszystkich, po czym zajął miejsce na samym środku. W tym czasie każdy porucznik dołączył do swojego oddziału, a pani dyrektor i jej ochrona do Bravo… - To misja ratunkowa. Pamiętajcie o tym. Jej celem jest uratowanie kolonistów, kolonii, i wyeliminowanie wszelkiego zagrożenia ze strony Xenomorfów - Przemówił spokojnym tonem Dimond - Pani da Silva jest waszym doradcą, przewodnikiem, głosem sumienia i porządku. To jej kolonia... - Kapitan “Goliatha” podkreślił ostatnie słowa, a prawie 90 osób, niczym jeden, na sekundkę zerknęło na nią, zwracając głowy, co... no cóż, mimo kamiennego wyrazu twarzy kobiety, i tak ją poruszyło wewnętrznie. - Udanych łowów! Pakować się Marines! - Dimond zakończył. - Ooorah! - Trzy oddziały na moment znowu stanęły na baczność, prężąc klaty, kapitan zasalutował, po czym regulaminowo zrobił w tył zwrot. W tym momencie w hangarze zapanował spory zamęt. Zawarczały silniki podjeżdżających APC, ruszyły ogromne suwnice na sufitach, powoli przesuwając UD-4L na odpowiednie miejsca, z kolei inicjatywę przejęli sierżanci, wydając rozkazy kapralom poszczególnych drużyn… - Każdy zapakuje do swojego plecaka dodatkowo pięć MRE i pięć butelek wody dla kolonistów, nie wiemy w jakim są stanie, może potrzebują żywności! - Reynolds wskazał dłonią na dwie skrzynie, oznaczone właśnie jako posiadające zawartość w postaci “żelaznych racji żywieniowych”. Pluton Bravo już owe skrzynie miał pod nosem, inne plutony musiały je dopiero otrzymać… W czasie, gdy Marines pobierali dodatkową żywność, sierżant przyniósł również dwa pancerze M3, dla dyrektor i bodygardki, oraz plecaki z kilkoma przydatnymi w nich rzeczami. Pokazał im jak założyć pancerze, a nawet tu i tam pomógł z zapięciami, i tym podobnymi. Wszystko jednak profesjonalnie, spokojnie, choć i nieco sztywnie. Bez żadnych głupich komentarzy, czy dotykania, gdzie nie trzeba… da Silva miała wtedy do niego małą prośbę. Spełnił ją. A porucznik Hawkes niczego nie zauważył. ~ - Drużyna 1 i 4 do APC, ale bez Evansona! - Teraz porucznik Havkes wydawał rozkazy - Reszta do UDL! Go! Go! Go! Jako pierwsi, Marines zapakowali się do Cheyenne, do ładowni tuż za kabiną pilotów, by zająć tam miejsca na siedzeniach dla desantu. Rozdzielony Kowalski z Evansonem, stuknęli się nadgarstkami, w geście pozdrowienia. - Do zobaczyska na dole, w piekiełku - John pozdrowił kumpla. To było dziwne uczucie. Siedzisz w latającym, ciasnym czołgu, otoczony z każdej strony metalem, a tu niemal prosto na ciebie wjeżdża po chwili kolos APC, zatrzymując się ledwie o pół metra... w środku zaś siedziała drużyna 1 i 4, wraz z da Silvą i Agnes. Pokazano kobietom gdzie mają siadać, zamknięto je w zabezpieczających uprzężach. Wszystko drżało, wszystko się trzęsło, było dosyć ciasno wewnątrz transportera. - Za chwilę będzie jeszcze lepiej - Uśmiechnął się bezczelnie Deluca, siedzący na wprost pani dyrektor. APC w końcu znieruchomiał, wyłączono silnik, i nastała względna cisza. Pojazd znajdował się już wewnątrz UDL. Po chwili pojawiło się kolejne drżenie i wibracje, o wiele mocniejsze. Teraz sam “Cheyenne” był ustawiany na swoje miejsce, za pomocą ogromnej suwnicy, do której był jeszcze przytwierdzony latający czołg. Ta przesunęła go gdzie trzeba, na końcu opuszczając i do przeznaczonej do tego śluzy desantowej “Goliatha”. [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8vESxCZe0HA[/MEDIA] Podobne czynności rozgrywały się w całym ogromnym hangarze, przygotowując statki desantowe do zrzutu z orbity. - Nazywamy to “windą do piekła” - Wyjaśniła nagle Kapral Winters, po czym w jej dłoni pojawił się… ochraniacz nazębny. Pani da Silva zaczęły się pocić dłonie. Po wielu komunikatach, potwierdzających, gotowość wszystkiego i wszystkich... - Przygotować się do skoku - Rozległ się nagle głos pilota w głośnikach, zarówno w samym APC, jak i ładowni UDL - Pięć, cztery, trzy... - Proszę uważać na swój język, łatwo odgryźć - Winters powiedziała to wcale nie wrednym tonem, po czym szybko założyła ochraniacz, i złapała się dłońmi przed sobą pałąków zabezpieczających swojego siedzenia. - ... jeden, go! - Dokończył pilot, i latający czołg runął w dół, opuszczając “Goliatha”. Uczucie było naprawdę parszywe. Wydawało się, że żołądek, płuca, serce, a nawet krew w nogach, wszystko, po prostu wszystko, chciało wydostać się przez szyję, wywołane przeciążeniem opadającego ku planecie w zawrotnym tempie UDL. A do tego ta ciasnota, te wstrząsy, wibracje… odgłosy trzeszczącego metalu?? - Woooooo-haaaaaaaa! - Wydarł się jakiś dowcipniś. Osiem minut. Osiem cholernych minut, nim dotrą na powierzchnię planety… choć po kilku pierwszych, trochę jakby się wszystko uspokoiło. - Poruczniku, McNeel zemdlała! - Zameldował nagle Ehost. I faktycznie, głowa dziewczyny, lekko odchylona w bok i do tyłu, podrygiwała bezwładnie, a sama Joann miała zamknięte oczy. - Czy ona żyje?? - Spytała plutonowa lekarka, a porucznik zerknął na monitory APC, po czym dał pozytywną odpowiedź. Nie było jednak czasu na nic więcej, ani nawet na opuszczanie własnych miejsc. Pilot zameldował, iż wchodzą w atmosferę planety, i znowu wzmogły się wstrząsy. Pani da Silva wytrzymywała jednak wszystko dzielnie. Tymczasem, w ładowni UDL… - Ferris, kurwa! Zesrałeś się?? - Oburzył się nagle sierżant Reynolds, ponieważ faktycznie, nieźle zaśmierdziało. Poczuł to również - bardziej niż by chciał - siedzący obok Sting. - Nie sierżancie, ale pierd mi się wymknął! - Odpowiedział zmieszany Sanitariusz, na co wiele osób zarechotało, zatykając sobie nosy. Planeta Summit Czas misji 00:08:23 Czas lokalny 15:30:28 Cheyenne leciały nad lasami, zajmującymi 70% powierzchni planety. Z daleka już, na ich tle, odznaczały się budynki głównego kompleksu kolonii, i znajdującej się nieopodal kopalni. Wkrótce maszyny zaczęły krążyć nad samą kolonią i lądowiskami, a piloci składali meldunki: - Wszędzie spokój… brak aktywności na zewnątrz… odczyty w normie… brak widocznych uszkodzeń… Alpha ląduje… Alpha zabezpiecza lądowisko… Bravo ląduje... UDL osiadł na płycie lądowiska, lekko zatrzęsło. Z jego wnętrza wyjechał APC z da Silvą, Agnes, i połową plutonu. Za nimi wysypała się reszta oddziału(Go! Go! Go!), a Cheyenne ponownie poderwał się w górę, by teraz zabezpieczać najbliższy teren z powietrza. Nadlatywał już kolejny, od Charlie… Opancerzony transporter zatrzymał się po przejechaniu ledwie 30 metrów w kierunku głównego wejścia do budynków, a dwie drużyny pod dowództwem Reynoldsa, lekko rozproszone wokół APC, zabezpieczały teren... Sting sprawdził pobliskie, otwarte hangary przez obiektyw lunety karabinu, i nie zauważył niczego podejrzanego. Pluton Alpha rozstawił 8 Sentry Gun w niecałe 2 minuty w dużym pierścieniu, by dodatkowo zabezpieczały lądowisko. Następnie jedna z jego grup pognała do stojącego samotnie promu, by sprawdzić jego wnętrze. Lukę w zabezpieczaniu Alpha, wypełniła grupa Bravo 3. Pani dyrektor oglądała wszystko przez kamery samego pojazdu w jakim się znajdowała, jak i poszczególne kamery, jakie mieli na sobie Marines, z przydzielonego jej plutonu. Po kilku chwilach, żołnierze Alpha opuścili prom, a jeden z nich chyba zwymiotował. - W środku masakra... - Zameldował ktoś przez komunikator. - Do przodu. Zrobić miejsce dla Charlie - Odezwał się dowódca plutonu Alpha, Brian Welliver, poganiając Bravo, i czy Hawkes chciał, czy nie, innej możliwości nie było. APC ruszył w stronę głównego wejścia do kompleksu, a dwie drużyny na zewnątrz, na jego flankach, podobnie. …. - Otwierasz Jacob! - “Shini Hira” zwrócił się do Technika, a ten zaczął majstrować przy konsoli obok dużych wrót. Po kilku chwilach coś zgrzytnęło mechanicznie, a stalowe, grube wrota rozsunęły się na boki. Marines cofnęli się nieco, celując do wnętrza budynku z broni, a APC zapalił swoje reflektory. W środku wielkiego holu panował lekki półmrok, a Motion Trackery piechoty na zewnątrz nie wykryły żadnego ruchu. Reynold kiwnął więc na APC palcami, i ten wjechał do wnętrza, a Marines wślizgnęli się bokami. - Dużo porozrzucanych rzeczy… powietrze nieco zatęchłe, słabe oświetlenie… ślady krwi na podłodze... - Meldował sierżant - Evanson na prawą flankę do Pitsa… wszelkie drzwi wyglądają na zaryglowane przez system... Nadjechał i APC plutonu Charlie, z porucznik Lousie Brooks, a przy nim zasuwała na piechotę połowa ich oddziału. Grupa Bravo 2 i 3(z Arciem) weszła więc głębiej w kompleks kolonijny. Jakieś 20 metrów do przodu, czujnie rozglądając się, i zabezpieczając teren metr po metrze. APC Charlie dokonał desantu przed głównymi wrotami - jeszcze na zewnątrz kompleksu - i już cały ich pluton rozproszył się po chwili wokół APC Bravo, zabezpieczając hol. Porucznik Hawkes spojrzał wewnątrz pojazdu na da Silvę. - Czas wysiadać - Powiedział, po czym omiótł wzrokiem Marines w transporterze - Zwarci i gotowi. Go! Marines wyskoczyli z pojazdu, zabierając ze sobą i panią dyrektor i bodygardkę, by dołączyć do reszty plutonu, który był na szpicy… - Kurwa, tu leży czyjaś ręka - Usłyszeli nagle właśnie z tamtego kierunku głos Salasa. *** Komentarze jeszcze dzisiaj
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
17-02-2020, 22:53 | #20 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |