lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Autorski/Horror] Resident Evil - 1B - Home of Umbrella (18+) (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/18886-autorski-horror-resident-evil-1b-home-of-umbrella-18-a.html)

Corpse 27-05-2020 12:21

[Autorski/Horror] Resident Evil - 1B - Home of Umbrella (18+)
 
Home of Umbrella
Scenario 1B


27 wrzesień 1998, J's Bar

James Cooper

James otworzył oczy i momentalnie zaniósł się kaszlem, rzucając przy tym głową do przodu i uderzając o coś twardego czego nie zdążył zidentyfikować. Fala odkrztuszania trwała dobre kilkanaście sekund i zakończyła się potężnym splunięciem kulą brązowawej flegmy. Do oczu nabiegły mu łzy, co akurat w tej chwili zupełnie mu nie przeszkadzało, bo były równie suche co jego gardło, tylko tyle że wręcz czuł jak naczynka pękają w jego gałkach ocznych powodując mikrowylewy. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz.

Przekręcił się do pozycji siedzącej i rozejrzał wokół siebie. Siedział na zimnej, wykafelkowanej, niekoniecznie czystej podłodze, w kabinie toalety, wciśnięty między sedes a ściankę działową. Wszystko co przed chwilą wypluł miał teraz na spodniach, bo w trakcie tej jakże szlachetnej czynności pochylił się do przodu. Sedes, jak i podłoga z drugiej strony były pokryte wymiocinami.

James parsknął cicho pod nosem, a kąciki jego ust poderwały się na krótki moment do góry. Udany wieczór. Musiał mieć wczoraj udany wieczór. Albo dzisiaj? Która była godzina? Łazienka nie miała okna, więc ciężko było mu określić porę dnia.

Podniósł się z podłogi opierając o deskę klozetową i ślizgając na flegmie i rzygowinach. Otworzył drzwi kabiny i wyszedł do małej łazienki, oświetlonej jedynie sztucznym światłem i z nadtłuczonym lustrem nad brudną umywalką. Podszedł do niej, odkręcił kurek, nalał zimnej wody na otwarte dłonie i zanurzył w nich twarz. Orzeźwienie było momentalne, aż nim wzdrygnęło. Zanurzył głowę pod kran i napił się kilka haustów wody prosto z kurka. W końcu podniósł głowę i spojrzał na siebie w lustrze.

Wyglądał... marnie. Włosy miał brudne, oczy nabiegłe krwią i z formującym się wylewem w lewym z nich, a skórę napuchniętą. Przetarł twarz dłonią przyglądając się sobie i zastanawiając nad tym co teraz zrobić i dlaczego u diabła ktoś mu pozwolił tyle czasu spać w tym kiblu. No jak co zrobić? Napić się...

Jego rozmyślania przerwał hałas dobiegający zza drzwi do łazienki. Jakaś szamotanina i odgłos tłuczonego szkła...

27 wrzesień 1998, Narrow St. Building Apartment

Leah Marlow

Leah obudziła się stosunkowo późno, ale dzień wcześniej miała "nocną zmianę", która ją wykończyła. Jej mieszkanie na szczęście miało okna od strony podwórza, więc hałas dobiegający z Narrow St. i baru znajdującego się na dole nie był dla niej tak dotkliwy. Jak to w mieście, nadal słyszała szum, rozmowy, trąbienie aut i inne dźwięki miejskiego życia, ale zdecydowanie lepiej słyszeć ich pogłos niż dudnienie tuż pod oknem.

Wstała z łóżka i przeciągnęła się, ziewając. Jakkolwiek ciekawa była wczorajsza robota, dziś czekała ją kolejna i trzeba było się przygotować. Zerknęła na zegarek, było chwilę po 19tej, więc słońce zaczęło już zachodzić, a jeśli nie ma słońca, to Leah pracuje, czy to na taksówce czy w tej "drugiej robocie". Apropo taksówki, przypomniała sobie naglę wczorajszą dziwaczną sytuację której była świadkiem. Auto wjeżdżające w jakiegoś faceta na chodniku, który mimo to wstał i wlazł do restauracji obok miejsca wypadku, cały pokryty krwią. Dziwna sprawa. Podobnie jak zaginięcia i potencjalna epidemia wirusa wścieklizny o której informowali w wiadomościach. Nie to żeby Leah miała czas oglądać wiadomości, ale jako kierowczyni taksówki, wiedziała o wszystkim co działo się w mieście. Czy to od klientów, czy z radia.

Poczłapała do łazienki, zaprzątnięta tymi niepokojącymi myślami. Zajmowała się własnie swoją "poranną" toaletą, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Właściwie to nie zapukał, tylko zaczął walić. Zmarszczyła brwi patrząc na swoje własne odbicie i zastanawiając się kto u diabła mógł do niej pukać. Odkąd tu mieszkała, właściwie nie miała gości i generalnie niewiele osób wiedziało gdzie mieszka. To mógł być tylko ktoś obcy, jakiś sąsiad czy ktoś taki. Postanowiła więc zignorować walenie do drzwi, ale usłyszała je znowu... i znowu... i znowu...

Wściekła że ktoś jej przeszkadza, rzuciła szczoteczką do zębów o umywalkę, wypluła pastę i - wciągając po drodze ciemne legginsy i t-shirt - podeszła do drzwi.

- Kto tam? - zapytała przez zamknięte drzwi. Lipko było zepsute odkąd się wprowadziła. Ktoś zamalował je z drugiej strony markerem.

- Wpuść mnie, proszę! - krzyknął ktoś z drugiej strony i znów uderzył w drzwi - Błagam, oni tu idą!

- Co... Kto idzie? Kim jesteś? - zapytała skonfundowana. Odsunęła się o krok od drzwi i patrzyła z narastającym zdziwieniem zmieszanym z przerażeniem jak drżą od kolejnych uderzeń.

- Leah, proszę, wpuść mnie! Leah! - krzyknął ten ktoś. Kimkolwiek był, znał jej imię. Zawahała się jeszcze przez chwilę, bo w gruncie rzeczy mógł to być każdy, ale skoro znał jej imię, to równie dobrze mógł być to ktoś bliski. Bliski i najwyraźniej spanikowany do granic możliwości.

Nadal się wahając, wyciągnęła dłoń do przodu, odsunęła zasuwę, otworzyła zamek i złapała za klamkę...

27 wrzesień 1998, Ennerdale St.
Yazmin Venegas

Yazmin uskoczyła dosłownie w ostatniej sekundzie, unikając tym samym rozpędzonego samochodu który wjechał na chodnik. Jej instynkt przetrwania nie zawiódł jej i tym razem. Tylko dlaczego u diabła jakiś wariat rozbija się po ulicach Raccoon o tej godzinie? Był dopiero wieczór, wszelkie pościgi i wyścigi zaczynały się dopiero w nocy. Po chwili usłyszała radiowóz na sygnale, który śmignął koło niej, podążając za piratem drogowym. Rzuciła pod nosem niewybrednym epitetem na temat całej sytuacji.

Dopiero co skończyła dwudziestoczterogodzinną zmianę w pracy na Warren Stadium. Była zmęczona, ale ten stan nigdy nie robił na niej wrażenia. Lubiła też pracę w tym miejscu, bo było cicho i spokojnie, a towarzyszył jej tylko jeszcze jeden ochroniarz, który zajmował się monitoringiem. Nie była fanem Marka, zresztą z wzajemnością, więc głownie się mijali. Ona zresztą wolała patrolować stadion w poszukiwaniu potencjalnych wandali, niż spędzać czas z gburowatym murzynem. Stadion nie był używany od kilku tygodni. Właściwie to nie wiedziała po co w ogóle znajduje się on w mieście, bo rozgrywki w footballu zdarzały się tutaj może kilka razy do roku, ale w gruncie rzeczy ją to nie interesowało. Ważne że miała spokój, legalną broń i wypłatę.

Ruszyła dalej wzdłuż Ennerdale St., obeszła stadion i skręciła w wąską uliczkę po prawej stronie. Gdzieś za sobą usłyszała kolejne syreny radiowozu i jakieś krzyki. Nawet się nie odwróciła. Dźwięki dochodziły ze zbyt daleka by jej zagrozić. Po kilku metrach skręciła znów w lewo, w jeszcze węższy przesmyk między dwoma budynkami mieszkalnymi. W wąskiej przestrzeni przed sobą nie mogła wiele zauważyć oprócz ludzi którzy raz po raz przemykali w obie strony głównej ulicy. Nagle poczuła się dziwnie. Coś było nie tak z tym co się działo. Ci ludzie nie chodzili, tak jak zwykle wracający do domu o tej porze. Oni biegali, wte i wewte. I coś jeszcze było nie tak, ale w pierwszej chwili nie potrafiła umiejscowić do końca co takiego. Dopiero po chwili, na wylocie alejki, dotarło do niej że to swąd przypalonego mięsa i włosów, który stety lub niestety, kojarzyła nad wyraz dobrze...


James

Potrząsnął głową po raz ostatni, próbując się ocucić. Przekonany że wygląda na względnie żywego i gotowego na następną kolejkę, podszedł do drzwi łazienki i otworzył je.

- Nie ruszaj się! - krzyknął ktoś, zanim James zdążył choćby zauważyć cokolwiek we wnętrzu baru. Celował do niego jakiś policjant.


- Hej, hej! Spokojnie, nic nie zrobiłem! - odkrzyknął James, podnosząc jednak ręce do góry w geście obronnym.

OST

Policjant westchnął, opuścił broń i odwrócił się w stronę szyby z widokiem na ulicę. James też spojrzał w tamtym kierunku, a to co zobaczył przerosło jego najśmielsze oczekiwania.

Cała ulica pogrążona była w chaosie. Nie widział nikogo, w każdym razie nikogo żywego, ale całe otoczenie sprawiało wrażenie jakby przed chwilą wybuchła tam jakaś bomba. Poprzewracane latarnie, wraki samochodów porzucone na chodnikach, płonące śmietniki, rozbite radiowozy, jakieś wielkie barykady i... ciała. Martwe ludzkie ciała, gdziekolwiek sięgał wzrokiem. Na ulicy, na chodnikach, w porzuconych autach i... no... wszędzie.


- Co tu się... kurwa... dzieje? - zapytał James, ledwo łapiąc oddech. Z trudem wydobywał z siebie dźwięki. Ulicą przebiegła właśnie jakaś kobieta, krzycząc wniebogłosy. Policjant drgnął, jakby chciał jej pomóc, ale tylko się skrzywił i patrzył dalej na makabryczny obraz rozgrywający się przed nim.

- Gdzieś Ty był przez ostatnie dwanaście godzin? - zapytał cicho. Jego głos wyrażał zrezygnowanie i pozbawiony był wszelkich emocji.

James nie odpowiedział. Był w łazience. Nieprzytomny i zalany w trupa. Jakimś cudem ominęło go dwanaście godzin w ciągu których całe to pieprzone miasto zmieniło się w jakieś cholerne pole bitwy czy coś podobnego...


Leah

Gdy tylko drzwi uchyliły się, ktoś popchnął je od zewnątrz i wpadł do środka, popychając ją do tyłu. Zachwiała się, straciła równowagę i wylądowała na tyłku dobry metr dalej. Przed nią natomiast rozgrywała się scena wprost z horroru.

Facet który walił do drzwi i znał jej imię okazał się być konserwatorem budynku. Miał chyba na imię David czy jakoś tak. W gruncie rzeczy nie miało to już najmniejszego znaczenia jak miał na imię, bo właśnie jej sąsiadka, Pani Giovanni, pożerała jego twarz przy akompaniamencie wrzasków, mlasków i mini-fontann krwi tryskających z przerwanych tętnic.


Leah siedziała nadal na podłodze opierając się dłońmi by utrzymać pozycję siedzącą i patrzyła przed siebie jak zahipnotyzowana. Jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Obserwowała jak starsza, przemiła, zawsze elegancka Pani Giovanni, teraz ustrojona dla odmiany kawałkami mięsa, skóry i litrami krwi, wgryza się w twarz konserwatora odrywając raz po raz po kawałku skóry.

Prawdopodobnie, gdyby nie to że starsza kobieta w końcu znudziła się swoim posiłkiem, Leah patrzyłaby na tę scenę do końca życia. Swojego, jej czy jego, ale na pewno do któregoś końca. Z amoku wyrwały ją jej oczy i warknięcie, kiedy podniosła głowę i spojrzała na nią. Zaczęła się czołgać, przesuwając swoim ciałem po zniekształconej twarzy Davida i zbliżać do Leah.

W końcu poderwała się, wydając przy tym z siebie niekontrolowany pisk przerażenia. Pobiegła wprost w stronę okna, po drodze łapiąc kaburę z nożem, którą zawsze trzymała przy łóżku. Otworzyła okno na oścież i jednym ruchem znalazła się na zewnętrznych schodach przeciwpożarowych. Odwróciła się jeszcze by spojrzeć na kobietę, która nadal czołgała się w jej kierunku i była już w miejscu w którym Leah przed chwilą siedziała na podłodze.

OST

Zbiegła po schodach, czując jak adrenalina pompuje jej krew do mózgu, zwiastując nieuchronną migrenę. Na kwadratowym, wewnętrznym podwórku było cicho i spokojnie, ale zbiegając zauważyła że w co najmniej kilku mieszkaniach płonie ogień, a kolejne kilka ma wybite szyby. Będąc już na dole dostrzegła kilka ciał leżących w nieładzie na betonowym podłożu i zaparkowanych samochodach. Jej sąsiedzi. Skojarzyła widok z wybitymi oknami. Najwyraźniej musieli skakać.

Chcąc jak najszybciej ulotnić się z tego przerażającego miejsca, przemknęła obok swojej taksówki w stronę bramy wjazdowej. Wybiegając z mieszkania, zapomniała pilota i kluczy. Niestety, aluminiowa brama była zamknięta, a z tego co Leah była w stanie określić stoją po tej stronie, również dość mocno wgnieciona od zewnątrz.

Była w potrzasku... ale czy na pewno? Wróciła się do podwórko rozglądając się. Usłyszała jakiś hałas powyżej i spojrzała tam. Pani Giovanni właśnie wypełzała z okna jej mieszkania na schody przeciwpożarowe. Z drugiego końca podwórka, na jej poziomie usłyszała kolejny hałas i ujrzała mężczyznę, również białego jak ściana i okrwawionego od góry do dołu. Próbowała właśnie przeczołgać się przez maskę zaparkowanego samochodu, wyciągając ręce w jej stronę i jęcząc przeraźliwie.

Leah rozejrzała się, kalkulując szybko swoje możliwości. Zaczynało do niej docierać że nie ma wielkiego wyboru, tylko wrócić po schodach na górę i spróbować szczęścia na innym piętrze, ale Pani Giovanni była coraz niżej... Rozglądając się wokół jej wzrok padł w końcu na kratkę wentylacyjną zamontowaną przy klimatyzatorze. Była drobna, więc miała szansę się zmieścić, a żaden z tych "ludzi" nie mógł tam za nią wejść. Podbiegła do kratki, ściągnęła ją, podważając nożem i zerknęła do środka. Tunel prowadził prosto, a potem rozwidlał się. Wpełzła do środka, licząc na to że jakimś cudem to będzie jej droga ucieczki z koszmaru...


Yazmin

OST


Chaos. To było najlepsze słowo jakim mogła określić to co się działo na głównej ulicy. Po lewej stronie, w poprzek ustawiono barykadę z metalowych siatek, przytrzymywaną przez pachołki i zaparkowane tam samochody. Po drugiej jej stronie stało kilko... ludzi? Byli bladzi, ranni, pokryci krwią i brudem. Wszędzie wokół walały się śmieci, budynki płonęły, a oprócz niej po ulicy biegało kilkoro innych osób, krzycząc, próbując odpalić samochody, uciekając przed tymi bladymi potworami i robiąc przeróżne inne, nielogiczne rzeczy.

Yazmin widziała w życiu wiele, ale to było nowość. Nie dała się jednak ponieść emocjom i panice. Wiedziała że cokolwiek tu się dzieje, musi działać. Rozejrzała się, szukając drogi ucieczki z tego horroru. Gdziekolwiek indziej, byle z dala od tego miejsca. Od jej mieszkania na Narrow St. dzieliły ją jeszcze dwie przecznice, a tam miała nie tylko sprzęt potrzebny na taką ewentualność, ale i bliską jej osobę.

Ktoś na nią wpadł, jakiś facet z wielką torba podróżną przewieszoną przez ramię. Upadł na ziemię odbijając się od niej.

- Co tak kurwa stoisz? Spierdalaj stąd! - krzyknął i pobiegł w kierunku przeciwnym do barykady. Jakkolwiek bardzo nie podobał jej się ton tego gościa, była przekonana że ma rację. Trzeba się było ewakuować.

Wyciągnęła broń z kabury i ruszyła za nim wzdłuż ulicy, omijając wraki aut, śmieci i martwe ciała. Widziała jak po drugiej stronie ulicy jeden z bladych ludzi rzucił się na kogoś i wgryzł w jego szyję. Czymkolwiek byli, stanowili zagrożenie.

Skręciła w następny, stosunkowo pusty przesmyk między budynkami i wyszła na Richmond St. Tutaj sytuacja wyglądała podobnie. Rozbite samochody, ludzie biegający w panice i wszechobecne pożary i śmieci.

Minęła właśnie jakąś grupkę dwudziestokilkulatków pakującą telewizory ze sklepu RTV do białego vana zaparkowanego przy ulicy. Gdyby nie ogrom całej sytuacji, pewnie wywinęłaby młynka oczami. Nie ma to jak zajmować się kradzieżą, kiedy najwyraźniej ludzie mordują się na ulicach miasta...

Dotarła do kolejnego zakrętu. Od domu dzieliła ją już tylko przecznica, ale też przeszkoda. W poprzek ulicy zaparkowany stał wóz strażacki, blokując jej przejście. Wdrapała się na niego po bocznej drabince, upewniła się że nic jej nie grozi i zeskoczyła z drugiej strony. W oddali widziała już front baru znajdującego się pod jej mieszkaniem. Przyspieszyła, chcąc jak najszybciej wydostać się z tego chaosu i najlepiej w ogóle z tego miasta.

Na szczęście cała ulica okazała się pusta, ale tuż za barem spotkała ją niemiła niespodzianka. Ulica była zabarykadowana płonącymi autami. Zastanowiła się chwilę nad swoimi opcjami i cofnęła do baru. O ile pamięć ją nie myliła, znajdowały się tam tylne drzwi prowadzące na podwórze jej budynku mieszkalnego, skąd w prosty sposób mogła się dostać na górę schodami przeciwpożarowymi...


James & Leah & Yazmin

Leah skręciła w prawo, odgarniając sprzed twarzy pajęczyny i kłęby kurzu które utkwiły w wentylacji. Przed sobą widziała światło dobywające się przez kratkę i odetchnęła z ulgą. Doczołgała się do niej, obróciła w duchu dziękując za to że jest tak drobna i potraktowała ją kilkoma kopniakami. Pordzewiałe śruby w końcu puściły.

Wyszła z tunelu i zeskoczyła na dół by znaleźć się w kuchni. Już wiedziała gdzie jest, w barze na dole jej budynku.

Drzwi do kuchni otworzyły się i stanął w nich jakiś facet o wyglądzie względnie przystojnego pijaczka.

- O, cześć - burknął, zmieszany - Tak mi się wydawało że coś słyszę. Tamten kazał mi sprawdzić - wytłumaczył i machnął głową za siebie, jednocześnie wzruszając ramionami.

Leah nie wiedziała kim jest "tamten", ale kimkolwiek byli Ci dwaj, przynajmniej nie próbowali odgryźć jej twarzy. Poszła za facetem do głównej sali i na spotkanie z "tamtym" który okazał się być policjantem. Właśnie otwierała usta żeby zapytać co tu się dzieje i dlaczego on po prostu stoi jak jeleń zamiast coś zrobić, kiedy ktoś szarpnął za przeszklone drzwi wejściowe. Jakaś latynoska w średnim wieku o zaciętym wyrazie twarzy próbowała dostać się do środka. Kiedy drzwi nie puściły, załomotała w szybę.

Policjant spojrzał na nią beznamiętnie, podszedł do drzwi, wyjął z kieszeni klucz i przekręcił w zamku. Wpuścił ją do środka i zamyknął drzwi zaraz za nią.

Odwrócił się do swoich towarzyszy niedoli i potarł dłonią czoło. Jego policyjne radio zatrzeszczało i wszyscy usłyszeli komunikat nadany zniekształconym głosem.

- Do wszystkich jednostek. Odwrót. Powtarzam: Odwrót. Rozkazy szefa Ironsa. Powtarzam: wszyscy ODWRÓT. - radio ucichło...

Sepia 27-05-2020 19:14

“Zastanawialiście się kiedyś nad wszystkimi wieczorami waszego życia, których nie potraficie sobie przypomnieć? Tak prozaicznymi, że mózg nie zadał sobie trudu, by je zarejestrować. Setki, może tysiące wieczorów rozpoczęło się i zakończyło, nie pozostawiając żadnego śladu w pamięci. Czy to was nie przeraża? A co, jeśli wasz umysł zapamiętuje te niewłaściwe wieczory?”

Najstarszym i najsilniejszym uczuciem znanym ludzkości jest strach, a najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym. Nie od dziś wiadome było, że obce, ukryte w mroku niewiedzy zdarzenia wywołują w ludzkim umyśle pierwotny, podskórny lęk. Umysł człowieka nie znosił pustki, dlatego napotykając biała plamę na mapie, wypełniał je własnymi domysłami, niwelując próżnię na rzecz czegoś, co umiał zmierzyć, zważyć i policzyć… ewentualnie, gdy wszelkie znane światu normy oraz prawidła oddalały się za horyzont, podobne stadu kraczących złowrogo kruków, wtedy sięgał po stare, sprawdzone metody poznania rzeczywistości - gusła i zabobony.
Co zdarzyło się na pietrze, przy drzwiach jej mieszkania?

W tym oto momencie, stojąc pośrodku sali lokalnego baru, z dłońmi trzęsącymi się jakby trzymano je w zamrażarce przez długi czas, Leah z całej siły chciała zniknąć. Przestać rejestrować, czuć i widzieć, zamiast tego marzyła by obudzić się w łóżku w dniu, gdy cała machina wszechświata toczy się znanymi, utartymi schematami. Przecież, miała iść do pracy, jak co dzień. Robiło się ciemno, słońce chowało jasne oblicze za stalowo-betonowym horyzontem, wyznaczając magiczną granicę, kiedy istoty pokroju Marlow wychylały głowy z bezpiecznych kątów…

- C… co… - przez przykurzoną, bladą twarz przebiegł skurcz. Wspomnienie sprzed kwadransa uderzyło niewielką, rudą dziewczynę niczym obuch. Przed oczami stanął jej obraz dozorcy, którego twarz zjadała przemiła staruszka zawsze co wtorek zostawiająca Leah pod drzwiami pudełko wtorkowych taco i kawałek ciasta.

- Proszę pana… - cichym, drżącym głosem zwróciła się do mężczyzny w policyjnym uniformie. Wrodzony atawizm, zwykle tłumiony, wychodził spod skóry w sytuacjach mocno kryzysowych. Wyszczekana część osobowości schowała się głęboko, zostawiając zagubione, niezbyt wyrośnięte dziecko, o wielkich przerażonych oczach i drgających ustach.

- P-pani Giovanni… Moja… moja sąsiadka. Ona... - zaczęła, kręcąc głową na boki aby wyostrzyć nagle rozmyty obraz - Ona zjadła… zjadła twarz dozorcy. Wgryz-wgryzła się w nią, oderwała skórę i… i krew. Wszędzie… krzyczał, a ona… wpadła na niego i zaatakowała zębami. Zębami. Potem chciała… czołgała się i uciekłam… oknem, a ona… ona… wypełzła. Jak zwierze - wydusiła, a jej głos stał się piskliwy. Wpadła w swoją wewnętrzną histerię. Nie krzyczała, nie płakała głośno, nie biegała i nie wyrywała sobie włosów z głowy. Po prostu w jednej chwili coś w niej stłukło się i przyrosła do podłogi, nie mogąc zrobić kroku do przodu.

- To jakiś atak, terrorystów? Dlaczego… dlaczego każą się panu wycofać? Proszę nam pomóc, zabrać stąd… żeby… tamci, oni... - kręcenie głową wzmogło się, gdy drobny rudzielec próbował tym gestem odgonić natrętne lęki.

Cooper 28-05-2020 15:31

James nie ogarniał chyba do końca sytuacji. Świdrujący ból głowy, złe samopoczucie oraz zarzygany podkoszulek wcale nie wprawiały go w lepszy nastrój.
Po wyjściu z toalety jego oczom ukazał się obrazek jak po sylwestrze u Jeffreya z zeszłego roku. Tyle tylko że tutaj wyglądała tak cała ulica i raczej nie zwiastowało to niczego wesołego. Ulica przypominała treść jego żołądka w aktualnym stanie. No, nieciekawie.
"Co tu się kurwa dzieje" było jedynym epitetem mogącym w jakikolwiek sposób opisać tą sytuacje. Gdy policjant zapytał szeptem ( jak by to była jakaś tajemnica ) gdzie podziewał się od dwunastu godzin, wskazał tylko bezwiednie kciukiem w kierunku toalety z której wyszedł. Już miał zamiar wyrazić swoje tłumaczenie czymś w stylu " Ja za wszystko zapłacę, na prawdę nie wiem jak się tam znalazłem" gdy w barowej kuchni rozległ się jakiś hałas. Facet obok niego momentalnie zbladł jak ściana. James nie rozumiał powodów jego zachowania a bynajmniej wydawało mu się to po prostu dziwne.
- Sprawdź to - rzucił tylko do niego, znów pół szeptem. Cooper wzruszył ramionami i chciał zaprotestować, bo nie będzie mu rozkazywał jakiś typek który pewnie jest głównym winowajcą tego zamieszania w całej dzielnicy. Ubrany był jednak w policyjny uniform a że James od czasu do czasu współpracuje z literą prawa, musiał być po prostu posłuszny. Źle by to wyglądało w papierach.
- Tylko mi tu nie zemdlej... - rzucił pod nosem, ledwo słyszalnie, praktycznie do samego siebie, wciąż jednocześnie analizując całą sytuację. Otworzył drzwi kuchni z impetem zastając tam jakąś szczupłą dziewczynę? Kobietę? Ciężko mu było określić jakiś ramowy wiek tej kobiety.
- O, cześć - rzucił i dopiero wtedy usłyszał swoją pijacką chrypkę. Ostatnie tygodnie nie były łatwe dla jego migdałków. Chodzi o alkohol oczywiście.
- Tak mi się wydawało że coś słyszę. Tamten kazał mi sprawdzić - Po chwili dodał wskazując miejsce z którego przybył. Przepuścił kobietę przodem, wracając do wnętrza baru. Nie minęło nawet 5 minut kiedy przy witrynie znalazła się kolejna kobieta. Gdyby nie okoliczności, pewnie szturchnął by policjanta z łokcia mówiąc coś w stylu " Dla każdego coś dobrego ", ale tym razem musiał się powstrzymać. Wszyscy byli już w środku.

Komunikat z radia wcale nie napawał nadzieją. James chwilowo miał wrażenie że bierze udział w jakiejś grze, teście psychologicznym sprawdzającym zachowanie ludzi w ekstremalnych sytuacjach. Na wszelki wypadek rozejrzał się za kamerami, ale wszystkie były w takim samym stanie jak wczoraj gdy tu wchodził. Powybijane albo powykręcane na sufit. Rozejrzał się więc po lokalu i jego oczom ukazał się stojak na płaszcze. Zawieszona była na nim jakaś flanelowa koszula. Długo się nie zastanawiając, zrzucił z siebie zarzygany podkoszulek i sięgnął po flanelową koszulę w czasie gdy pieguska dostała ataku histerii. Podwinął rękawy i przeczesał sklejone żygowinami i moczem włosy. Dziewczyna opowiadała im co wydarzyło się w odcinku "strasznych opowieści" który emitowany był dnia wczorajszego na kanale 6. Do James'a raczej nie dochodziło jeszcze tak na prawdę z czym mają do czynienia. Nie będzie się jednak kłócił. Jego linią obrony musiał by być zarzygany kibel w którym spędził całą noc, a przy paniach raczej nie wypada tak mówić.
Bardziej ciekawy więc był co odpowie policjant i kim do cholery jest generał Irons? Ruszył powoli w kierunku baru. Wychylił się przez niego, sięgnął po jedną z nielicznych czystych szklanek i po jakąś butelkę alkoholu który stał nieopodal. Nalał sobie tak jedną czwartą szklanki i wychylił duszkiem. To był chyba jedyny znany mu sposób aby organizm powoli wracał do swojej normalności. Lecz się tym czym się trułeś czy jakoś tak.

Nie wiedział do końca jak ma na to wszystko zareagować. Wydawało mu się to po prostu zbyt oderwane od rzeczywistości. Trupy na zewnątrz mówiły jednak coś innego. Powtórzył czynność z butelką i szklanką i odwrócił się do zgromadzonych. Siły były wyrównane. Policjant nie wyglądał na jakiegoś bohatera ale był facetem. Zawsze mógł zdziałać więcej niż ta drobna pieguska stojąca obok. James rzucił okiem na jego pas czy znajduje się tam broń i czy jest Ona prawdziwa. Czasami wkładają takim drewniany odpowiednik a to świadczyło by o tym że koleś jest zwykły cieciem z galerii handlowej który udaje policjanta. Gdy skończył obczajać policjanta skierował swój wzrok na kobietę o zdecydowanych rysach. Ciężko było stwierdzić o niej cokolwiek, oprócz tego że wygląda na taką która da w łeb za uszczypnięcie Ją w tyłek.
- Panie władzo... - zaczął. - Wypadało by abyśmy wszyscy wiedzieli z czym mamy do czynienia i co mamy teraz zrobić. - odczekał kilka sekund by kolejne słowa zabrzmiały groźniej. - Chyba że nie jest pan tym na kogo wygląda... - Lepiej żeby takie kwestie wyjaśnione były już na początku. Sięgnął kolejny raz po butelkę i nalał sobie 1/4 do szklanki. Póki panuje ogólne zamieszanie, nikt mu za to nie policzy.

Driada 28-05-2020 21:12

z podziękowaniami dla Sepii za szybką wymianę zdań ;)
 
W wielu ludziach krąży po cichu robak szaleństwa: jest czarny i ma trzy wielkie, fosforyzujące szkarłatem oczy. Długi ryjek zakończony otworem gębowym służy mu do plucia - pluje celnie jak zawodowy snajper, a karmi się ludzkimi snami i marzeniami. Chłepce je po nocach, trawi i wydala z powrotem, by przyszły do właściciela nad ranem i objawiły jeszcze inny świat. Małe szeleszczące chwytniki pozwalają mu przeciskać się przez każdą szczelinę ciała. Tak właśnie wychodzi z jakiegoś zdarzenia, wiersza lub religii i wdziera się do organizmu przez oko, ucho lub por skóry, a potem wędruje w milczeniu żyłami i nitkami nerwów szukając stałej przystani. Kiedy wejdzie do duszy, człowiek staje się niebezpieczny. Kiedy dosięgnie mózgu, nosiciel zaczyna zagrażać swemu otoczeniu. Ale kiedy dosięgnie serca, żywiciel zakochuje się w jakiejś istocie ludzkiej. Wówczas świat staje się dla niego niebezpieczny i każdy krok zagraża mu klęską.

Czarny robak Yazmin zadomowił się w duszy. Być może był to tylko chwilowy postój, przerwa w podróży dla nabrania sił - tak Latynoska sobie tłumaczyła, wypierając niepotrzebne emocje i bodźce. Nitka po nitce odcinała zbędne myśli, aby nie dać się porwać szalejącej wokół pożodze szaleństwa… bo Raccoon City oszalało. Ona zaś nie miała zielonego pojęcia kiedy konkretnie - precyzyjne umiejscowienie początku chaosu wypadało poza granice rejestracji jej sieci neuronowej, przeładowanej w tej chwili naddatkiem przyswajanych przez zmysły informacji… dlatego sukcesywnie i z premedytacją wygłuszała je, zamykając za kratami gdzieś na samych krańcu czaszki od strony potylicy, tam gdzie wysypisko wszelkich negatywów utrudniających realizowanie najważniejszego, niezmiennego punktu programu dnia, roku i całego życia.

Jeden, niezmienny, wciąż ten sam plan, zwieńczenie sensu istnienia. Musiała o tym pamiętać, choć biegnąc ulicą do swojego domu wciąż miała nos zatkany swądem palonego, ludzkiego mięsa. Zapach ten był bardzo charakterystyczny, nie do pomylenia z niczym innym. Kto raz go poczuł, już nigdy w życiu nie miał nawet cienia wątpliwości czym jest, gdy pojawiał się w okolicy. Ciężki, słodki i lepki odór, osiadający tłustą warstwą na wszystkim czego sięgnął. W dłuższej perspektywie zmieniał się w czarny, podobny sadzy osad… o ile sadza zachowywała się niczym grafitowy łój.

- Mierda! - kobieta syknęła pod nosem, zaraz zaciskając zęby i sznurując usta na głucho. Uleganie emocjom, kiedy dookoła trwała w najlepsze wojenna zawierucha, równało się wyrokowi śmierci, a ona nie mogła umrzeć, nie teraz. Nie, nim nie sprawdzi czy w domu ma jeszcze do czego i kogo wracać. Prosta zasada: wpierw zadbać o bezpieczeństwo jednostek o znaczeniu priorytetowym, później martwić własną skórą albo zdrowiem - jasno ustalona hierarchia wartości, bez szans na dewastację.

Gnając do domu na złamanie karku, Venegas mijała krajobrazy wycięte żywcem z dawnego życia: płonące wraki, ciała na ulicach, krew, szaleństwo… i strach, wiszący ponad ulicami niczym niewidoczna mgła. Mieszał się ze swądem spalenizny, wypychając tlen z obolałych długim biegiem płuc, stawiając ostrzegawczo wszystkie włoski na ciele. Jedna doba zmieniła całkiem przyjazne imigrantce miasto, może zbyt zapatrzone na konsumpcjonizm i kapitalizm, w scenę regularnej wojny domowej - tej brudnej, bezwzględnej oraz bezkompromisowej. Przypominało Somalię dekadę wstecz, bądź Ojczyznę… dawno, dawno temu.
Zasada naczyń połączonych działa też przy pamięci, jedno skojarzenie wyciągało kolejne, te zaś rozgałęziało się na całą gamę obrazów, dźwięków. Przez krótką chwilę mieszanina obecnego i przeszłego koszmaru zastopowała Latynoskę w miejscu, przysłowiowy rzut beretem przed jej domem. Potrząsnęła ciemnowłosą głową, odganiając powidok majaków odciśniętych na wewnętrznej stronie powiek…

- Por tu puta madre - szepnęła, zdając sobie sprawę, że tym razem to nie majak. Drogę blokowała kawalkada płonących aut, niemożliwa do przekroczenia. Już samo wejście w aurę bijącego od rozgrzanej do białości blachy sprawiało ból. Należało się wycofać, co Yazmin zrobiła, a jej twarz zastygła w masce żywej determinacji. Trafiła pod dom, jeszcze tylko kawałek. Maleńki kawałeczek i… co tam zastanie?
Bała się odpowiedzi na to pytanie.

Biorąc głęboki wdech, ruszyła raźno pod bar, łomocząc w szklane drzwi. W życiu po prostu trzeba być odważnym, trzeba być silnym. Nie wolno ulegać czarnym myślom, należy pokonać diabły wpychające się do głowy i próbujące wzbudzić paniczny strach. Parła więc naprzód, krok za krokiem, z nadzieją, że ma jeszcze do kogo się spieszyć.

Wpierw ujrzała ruch za szybą, zachrobotał otwierany zamek, następnie jęknęły zawiasy, a w progu powitał natręta gliniarz, pozwalając wejść do środka, a ledwo przełożyła nogi przez próg, Yazmin obrzuciła główną salę szybkim spojrzeniem. Pustka, ciemność, wygaszone sprzęty RTV i jeszcze dwójka ludzi wewnątrz: pijaczek oraz małolata.
Pierwszy, gdyby go umyć, odkazić, odpchlić i zaszyć, prezentowałby się całkiem przyjemnie dla oka, lecz to niewielka, ruda dziewczyna przykuła uwagę nowoprzybyłej.

Powiedzieć, że się znają, stanowiło sporą nadinterpretację. Mieszkały w jednej kamienicy, na różnych piętrach. Venegas rejestrowała jej obecność w budynku, ale nie miała pojęcia na którym piętrze dzieciak mieszka.

Dzieciak, młoda kobieta - trudne do określenia, ze względu na filigranową budowę i niski wzrost, automatycznie odejmujące piegusowi lat. Mogła mieć równie dobrze siedemnaście, co dwadzieścia pięć lat… jednak to stan w którym się znalazła budził niepokój. Równie niepokojące okazały wyduszane nerwowym dyszkantem słowa, a im więcej ich padało, tym oczy Venegas zwężały się aż paraliż przeszedł na szczęki, ściskając je do bólu zębów. Istnieją tysiące sposobów, żeby stwierdzić, że ktoś kłamie. Wcale nie trzeba umieć zaglądać mu do umysłu, żeby rozpoznać najmniejsze ślady niepewności i zakłopotania. Najczęściej trzeba po prostu na kogoś spojrzeć. Trzęsąca się dziewczyna nie wyglądała jakby kłamała. Chyba, że się naćpała.

Ignorując resztę otoczenia Latynoska podeszła do zakurzonej kobietki, chwytając stanowczo jej brodę kciukiem i palcem wskazującym, zmuszając do uniesienia głowy ku górze, aby mogła zajrzeć jej w oczy. Na ile się orientowała, źrenice reagowały na zmianę natężenia światła oraz emocji, rozszerzając się ze zdziwienia. Zostawała psychoza, schizofrenia…
- Oddychaj - powiedziała spokojnym głosem z silnym akcentem, patrząc w zaszklone, zielone oczy - Skup się na moim głosie i rób co mówię. Oddychaj, wdech… przerwa… wydech… przerwa…

Odpowiedziało jej zmieszanie i jeszcze większa doza zagubienia, dziewczyna zamrugała niepewnie, jakby nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Stała sparaliżowana, przełykając głośno ślinę. Głos hipnotyzował, wprowadzając cząstkę ładu w chaos dookoła, posłuchała go… skupiając uwagę na prostej czynności.

-... wydech… przerwa… wdech. Dobrze… - Latynoska obserwowała uważnie, powtarzając swoje póki mniejsze ciało przestało się trząść, a na wymizerowaną twarz wróciły ślady życia. Wtedy też zadała drugie pytanie:
- Brałaś coś?

- N...nie… nie! - rudzielec zaprzeczył, szybko kręcąc głową… znaczy próbując, bo dłoń na brodzie trzymała mocno. chciała coś powiedzieć, ale gardło zadrapało, wydobywając z siebie zduszony jęk.

- Jak ci na imię? - kolejne krótkie pytanie, zadane opanowanym głosem. Prosta zagrywka, odwrócenie uwagi od traumy, na rzecz czegoś normalnego, codziennego.

- Leah… - dziewczyna przedstawiła się, czując jak powoli serce przestaje tłuc się w piersi jak szalone.

Latynoska pokiwała głową w zadowolonym geście. Pierwszy etap osiągnięty, teraz tylko utrzymać dzieciaka z dala od paniki, dać zajęcie…
- Leah, bien. Muy bien. - puściła brodę pieguski, choć kontaktu wzrokowego nie urwała - Posłuchaj Leah. Od zaplecza jest drugie wyjście, znajdź klucz por favor. Muszą tu mieć zapasowy - rozejrzała się po barze, a jej spojrzenie spoczęło na gliniarzu. Odruchowo łypnęła na rękaw z wyszytą szarżą i sapnęła w duchu, mimo że żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął.
- Skoro was ewakuują, jest źle. Bardzo. Nie do opanowania, więc odpuszczają cywili i minimalizują straty swoich, esto es muy lógico... to logiczne - stwierdziła po prostu, podchodząc powoli do oficera. Po drodze obejrzała jeszcze mężczyznę przy barze. W koszuli bez wymiocin wyglądał lepiej, a na pewno mniej śmierdział. Mrugnęła do niego, po czym wróciła do obserwacji mundurowego, ściszając głos.
- Co to, psychoza? Gaz, bomba… Ta mała mówi prawdę? Mieszkam tu obok, w domu mam broń i coś, co nam pomoże się stąd wydostać.

Corpse 29-05-2020 20:16

Leah, korzystając ze wszystkich pokładów swoich możliwości obserwacji i "myszkowania" zaczęła przeszukiwać zaplecze. Między nim, a barem znajdował się w ścianie duży otwór, stanowiący wydawkę, więc nadal słyszała wszystko co działo się na głównej sali. Poszukiwanie czegoś ukrytego stanowiło kwintesencję jej istnienia, więc gdy tylko poczuła się "w swoim żywiole", nerwy i strach trochę odpuściły. Przynajmniej na chwilę.

- Hej, hej. Spokojnie. Po kolei! - burknął przystojny policjant unosząc dłonie w geście obronnym, ale nadal nie wstał z miękkiej, obitej czerwoną skórą pufy. Odwrócił wzrok w stronę Jamesa i kontynuował - Oficer Kevin Ryman, Raccoon Police Department - przedstawił się i w jego głosie dało się przez chwile słyszeć wyuczony ton sygnalizujący dominację, jednak chwilę później ponownie westchnął i jakby wizualnie opadł z sił.

- Kilka... kilka godzin temu to wszystko... po prostu chuj strzelił. Nie wiem dokładnie co się stało. Ten wirus wścieklizny... zmutował czy coś... ludzie zaczęli się nawzajem atakować i... to co mówi ta mała to prawda. Wyglądają jak trupy, ale nadal chodzą, gryzą i... - westchnął, spuszczając wzrok i opierając się łokciami o kolana - ...i zabijają. Trzeba im strzelać w głowy, inaczej dalej wstają i... zabijają... innych. Komendant Irons wysłał nas w grupach, żeby opanować sytuację, ale... Nie wiem. Dotarliśmy tutaj z Ritą i Kennethem, ktoś ustawił tę barykadę z aut i podpalił. Chcieliśmy wracać, kiedy nas zaatakowały... - skinął w głowę w stronę ulicy za szybą. Wprawne oczy Yazmine wyłowiły szybko w chaosie, zwłoki blondwłosej kobiety w policyjnym mundurze, leżące po przeciwległej stronie. - Rita... Nie wiem co się stało z Kennethem, było ich tak dużo i... i Rita... rozszarpały jej tętnicę szyjną i musiałem... - urwał, patrząc martwo na brudne kafelki.

Z zewnątrz raz po raz dochodziły ich odgłosy jęków nieumarłych, krzyków, wybuchów i strzałów. Wszystkie stłumione przez szyby knajpy, która jakby próbowała złagodzić trochę wrażenia z tego co się działo wokół nich.

Leah zlokalizowała małą szarą skrzyneczkę na ścianie i przy pomocy kilku wprawnych ruchów wytrychem który miała zawsze przy sobie, otworzyła zamek. W środku znalazła 3 klucze, w tym jeden z przyczepionym tagiem informującym że to drzwi na podwórze.



- Rita? Kevin? - rozległ się nagle głos w radiu. Inny niż poprzednio.

- Odbiór, tu Kevin. Marvin, to ty? - odpowiedział towarzyszący im policjant i podniósł się z siedzenia jakby nagle wstąpiło w niego nowe życie.

- Tak. Miasto jest odcięte. Nie da się wyjechać, wszędzie są barykady. Musimy skorzystać z pociągu, to jedyny sposób. Wracajcie tu, odbiór - powiedział szybko Marvin. Dyszał jakby przed chwilą przebiegł maraton.

- Przyjąłem. Dzięki Marvin - odparł Kevin.

- Uważajcie na siebie - odpowiedział mu przez radio kolega.

Nastała cisza, a Kevin znów zapatrzył się w szybę. Coś nie pozwalało mu się ruszyć i dla każdego kto miał choć odrobinę oleju w głowie oczywistym było że tym powodem jest martwe ciało jego koleżanki leżące na zewnątrz...

Cooper 29-05-2020 21:31

James stał skupiony opierając się o ladę baru. Obserwował reakcję ciemnowłosej kobiety na histerię Leah, która tak się właśnie przedstawiła. Alkohol który nalał do szklanki miał być dla roztrzęsionej dziewczyny, ale po całej zaistniałej sytuacji wlał go po prostu w siebie. Odłożył szklankę na ladę. Musi uważać żeby za szybko się nie upić. Nie wiadomo jeszcze co w tym porąbanym śnie się wydarzy a powoli zaczął się tym wszystkim interesować.
Leah poszła szukać klucza do wyjścia od zaplecza. Ciemnowłosa ruszyła w kierunku policjanta. Może mu się wydawało ale normalnie centralnie go obczajała i chyba nawet puściła oczko. James uśmiechnął się tylko głupawo i zaraz wrócił spojrzeniem do policjanta. Kobieta miała rację. Skoro wszystkich ewakuują to wcale nie jest tutaj za dobrze.

Mężczyzna siedzący teraz na czerwonej pufie, wylegitymował mu się z imienia i nazwiska. Zabrzmiał wiarygodnie, co nie zmienia faktu że James dalej miał jakieś dziwne przypuszczenia co do tego jegomościa. A bynajmniej na pewno na temat jego kondycji psychicznej. Wysłuchał w skupieniu płomiennej opowieści mężczyzny również spoglądając na ciało blondynki w policyjnym uniformie leżące za oknami baru.
- Co za strata... - rzucił cicho pod nosem unosząc brwi i spoglądając w kierunku Rity. James chciał podsumować Kevina że jest zwykłym tchórzliwym szczurem ale głos z radia wybawił go od mówienia takich brzydkich rzeczy.
Kolejne złe wieści. Jedyną drogą ucieczki z miasta jest pociąg. Po wypowiedzianym komunikacie nastała chwilowa cisza. Kevin nadal stał jak wmurowany spoglądając za okno. James chwycił więc butelkę z której wcześniej nalewał sobie alkohol do szklanki i ruszył w kierunku policjanta. Wcisnął mu butelkę w pierś czekając aż Ją złapie i ruszył dalej w kierunku okien. Idąc rozglądał się również po lokalu czy gdzieś na ścianie nie wisi jakaś Strzelba. No południu stanu, taka strzelba na suficie, szczególnie nad barem była obowiązkowa. Miała służyć jako straszak i odpędzać zbyt nachalnych i awanturujących się pijaczków. Właściciele barów w Ameryce lubili pokazywać kto rządzi i James coś o tym wiedział.
Zatrzymał się przy oknie przyglądając się temu zniszczeniu po raz pierwszy z takiej odległości.
- Muchacha ma rację. - zaczął James, mając oczywiście na myśli Yazmin. - Wygląda na to że mamy przejebane. - obrócił się do zgromadzonych i ruszył powoli w ich kierunku.

- Moja propozycja jest taka że albo tu zostajemy, barykadujemy się i czekamy na kolegów Kevina którzy wrócą tutaj gdy wszystko się uspokoi... albo wychodzimy stąd i ryzykujemy pewną śmierć. Jeśli wybierzemy opcję drugą... - wskazał palcem na Kevina policjanta - Pan władza idzie pierwszy. - Nie miał zamiaru ryzykować bardziej niż jest to potrzebne. Policjant był rozchwiany emocjonalnie i jeśli ktoś miał zginąć pierwszy to według James'a był to idealny kandydat. Nie chciał podzielić losu biednej Rity.

Driada 31-05-2020 00:14

Dziękuję MG za kooperację :)
 
Czuła dusza to złowieszczy upominek nieba - ktokolwiek go otrzymał, mógł się spodziewać w życiu samych tylko trosk i boleści. Patrząc na siedzącego gliniarza, widziało się obraz człowieka zapadniętego w sentymentalizm, równie złudny co zabójczy podczas wojny. Kogoś empatycznego, bądź najzwyczajniej w świecie wychowanego w idyllicznym, wyidealizowanym świecie altruistów oraz optymistów wszelkiej maści, gdzie dobro i zło znajdowały się na dwóch przeciwległych biegunach, a mrok zawsze dało się rozjaśnić blaskiem człowieczeństwa. Upadek z podobnego pułapu był niezwykle bolesny. Jak bardzo, dało się dostrzec z zgarbionych ramionach policjanta, jego zapadniętej sylwetce niepokojąco przypominającej przekłuty balon. Widok ten gotował krew w ciele Latynoski, złością podgrzewając ją aż do temperatury na sekundę przed wrzeniem. Jakże miała ochotę chwycić go za kark…

“Uno, dos…” - odliczyła w myślach, zapatrując się na moment w ciało blondynki za oknem: partnerki, być może przyjaciółki stróża prawa wpadającego w stan szoku pourazowego, traumę…
“...tres… quatro…” - wypuściła powoli powietrze z piersi, układając w głowie zasłyszane rewelacje, brzmiące równie realnie, co zniesienie demokracji w USA. Na szczęście, było jeszcze zmęczenie. Gdyby Venegas czuła się lepiej, ten wszędzie obecny zapach śmierci mógłby również ją uczynić sentymentalną. Ale człowiek, który nie śpi od doby, nie jest sentymentalny. Widzi rzeczy takimi, jakimi są, to znaczy wedle sprawiedliwości, ohydnej i śmiechu wartej naturalności. Trupy nie potrzebowały współczucia, ani uwagi. Co innego żywi.

Wewnątrz baru pojawił się pierwsze oznaki poruszenia, tego dobrego. Młodej udało się pokonać marazm, przezwyciężając paniczny zastój na rzecz wspólnego dobra. To samo rozpoczął blondyn zalatujący koszmarem dnia następnego. Mówił roztropnie i sensownie, zakręcił się też wokół ich mundurowego problemu, dając Latynosce czas na wzięcie się samej w garść… znaczy dałby, gdyby nie rzucił swoim zdrobnieniem, wywołując u “Muchachy” nagłą, przemożną chęć aby zabrać brunetowi flaszkę i rozbić ją o kontuar, a szklane okruchy wrazić blondynowi z boku szyi, pod żuchwę. Postawiła jednak na opanowanie.

- Vete a la chingada, hijo de la chingada - odpowiedziała pomrukiem równie uprzejmym, co ostrzegawcze było zmrużenie ciemnych oczu. Sapnęła krótko przez nos, wracając do maski opanowania na krawędzi paranoi: pilnowania każdego drgnięcia mięśni twarzy, byle nie okazać jakiegokolwiek wzburzenia. Każdy człowiek wszak nosi w sobie mrok, a mrok ów żywi się przerażeniem: pierwszy krok do pokonania go, to stawić mu czoło i pokonać własny strach… choćby ten przed kimś, kto da radę go przejrzeć i zdemaskować. Nawet jeśli nosił tę samą twarz w lustrze.

- Nikt po nas nie wróci, słyszałeś radio. Nie utrzymamy się tutaj długo. Nie bez zapasów - stwierdziła, kręcąc powątpiewająco głową. Część o żywych trupach powstających z martwych, aby atakować żywych brzmiała niczym fantasmagoria, sen szaleńca który przedawkował prochy, bądź zapomniał ich wziąć. Przekaz niósł na szczęście ze sobą również garść faktów, w tym ten najważniejszy: strzelaj w głowę. Yazmin potrafiła to zaakceptować, wycinając zbędne detale aby skupić uwagę na samej esencji. Wokoło czaił się wróg, którego dało się pokonać. Przeważał ich liczebnie, lecz nie był niezniszczalny… tyle na początek musiało wystarczyć.

Pokonując chęć sięgnięcia po krzesło i zapoznania go z ciemnowłosą głową mundurowego, kobieta postawiła na inną drogę.
"Inna droga" - zwrot przywoływał wspomnienie ciemnych oczu i tego przeklętego, lekko ironicznego uśmiechu…
- Akt łaski. Tak trzeba było. Jeśli to co mówisz jest prawdą… - odezwała się po chwili, podchodząc pod pufę i kucnęła przed mężczyzną, aby nie mógł jej zignorować, choć zanim podjęła wątek musiała zacisnąć i rozprostować lewą pięść. Zrównali się twarzami: blady, osowiały brunet i trupio spokojna brunetka, próbująca nie zaciągać za mocno - Ocaliłeś ją od losu gorszego niż śmierć, nie stanie się potworem i nikogo nie skrzywdzi. - ściszyła głos do szeptu - Prawdziwą siłę można rozpoznać po opanowaniu. Emocje czynią słabym. Sentyment może doprowadzić cię do zguby. Przyjdzie na niego czas, potem… ale teraz jest robota. Rozkazy. Co za kolejka, gdzie?

- Rita... Jej tu nawet nie powinno być. Była świeża, ja... Ja ją wciągnąłem do R.P.D... -
odparł.

Latynoska pokręciła przecząco głową.
- Chciała tu być, miała swoje miejsce i powołanie. - podniosła dłoń, wpierw pukając mundurowego w odznakę, a potem w pierś po lewej stronie - Nosiła to, jak ty. Nie dlatego że jej kazałeś, claró? Dorosła kobieta, podjęła decyzję... nie szargaj pamięci o niej. Twarda, nie miękka. Teraz twoja kolei.

Kevin zastygł na kilka przeciągających się w nieskończoność chwil i patrzył tępo w podłogę na prawo od Yaz. W końcu ocknął się z marazmu i powiedział cicho, prawie szeptem:
- Z komisariatu można się dostać do kolejki... Czy tam pociągu... Nie wiem dokładnie. To jakaś zapasowa droga ewakuacyjna którą zapewniła policji Umbrella... O tym mówił Marvin. - wyjaśnił.
- Ale tam... Na ulicach... Spotka nas to samo co wszystkich. Zginiemy. Jak Rita. Jej tam nie powinno być, nie powinno... To moja wina - dodał po chwili.

- Daleko ten komisariat? - Venegas zadała krótkie pytanie, zgrzytając mentalnie zębami, lecz na zewnątrz zachowywała kamienną twarz. Po uspokajającym wydechu, podniosła dłoń, powtarzając numer z łapaniem za brodę. Tym razem męską. Zasługiwał na potrząśnięcie, cios w gębę... ale te pieprzone inne drogi, które nie prowadziły drogą powrotną do przeszłości.
- Przestań się mazać. Weź się w garść. To tylko kolejna wojna, a każda wojna zabiera ofiary. Chcesz kogoś winić, to tego co za ten burdel jest odpowiedzialny. - wychyliła się zwisając twarzą praktycznie przed jego twarzą, jakby miała go zaraz albo pocałować, albo wgryźć się w oblicze rozpaczy. Grunt, że zaburzała strefę komfortu, zmuszając do reakcji.
- Przeszłości nie zmienisz, stało się. Jeśli to coś dla ciebie jeszcze znaczy - puknęła znowu w odznakę - Chronić i służyć, si? Widziałeś tamtego dzieciaka? Pozwolisz mu tu umrzeć? Kolejka... donde esta? Pokaż... chyba że chcesz tu zdechnąć - jej głos stał się chłodny, opuściła też dłoń - Wtedy strzel sobie w łeb i nie marnuj naszego czasu.

Kevin podniósł wzrok i spojrzał Yazmin prosto w oczy. Jego niebieskie, jej brązowe. Gdzieś na równoległym świecie astralnym pewnie buchały między nimi iskry w przeciwstawnych kolorach i eksplodowały po środku wydając syczące dźwięki należne fajerwerkom.

Policjant mrugnął tylko raz, odwrócił na chwilę wzrok i znów spojrzał na Venegas.

- Kilka przecznic. Nie wiem co jest po drodze... Czy nie ma barykad czy coś. - zerknął na Jamesa, a potem na Leah, nadal stojącą za kontuarem. - Zaprowadzę was.

Cień życia, ślad dawnej iskry płonącej w trzewiach i sercu. Impulsu który zaprowadził gliniarza do miejsca, gdzie aktualnie utknęli. Chciał pomagać, chyba sobie o tym przypomniał.
- Bien, liczymy na ciebie. Masz broń, umiesz z niej robić pożytek i zrobisz go, claró? - Latynoska pozwoliła sobie na krótki, połowiczny uśmiech, manifestując nim zadowolenie ze zmiany podejścia. Przeszedł szkolenie, nosił mundur. We dwójkę to zawsze dodatkowa spluwa i para oczu do obrony reszty. Wątpiła że blondas, albo rudzielec wiedzą jak robić użytek z gnata, wyglądali na cywili: jeden młody, drugi nietrzeźwy. Miała dodać coś jeszcze, lecz wtedy z kuchni wyłoniła się Leah, kierując kroki prosto pod czerwoną pufę i Rymana.

- Mierda - mruknęła szeptem, podnosząc dłoń w którą małolata wcisnęła jej niewielki kluczyk. Usunęła się w bok, aż dotarła pod pozycję ostatniego towarzysza niedoli. W zamkniętej, niewentylowanej przestrzeni bez wiatru jego zapach wiercił w nosie, powodując chęć aby albo kichać, albo samemu się upić.

- Soy…mów mi Yazmin - popatrzyła na niego, wzruszając lewym barkiem - A na ciebie jak wołać, gringo? Cabrón ci nie pasuje… weźcie głęboki oddech i za dwie minuty ruszamy. Do was mówię, pájaros del amor - ostatnie rzuciła głośniej, do dwójki przy pufie, wskazując wejście od zaplecza - Idziemy do mnie po sprzęt, a potem na komisariat. Wsiadamy w kolejkę i zmywamy się stąd.

Sepia 31-05-2020 23:59

Jest takie słowo, które nie ma angielskiego odpowiednika. Pochodzi z języka portugalskiego: saudade. Jakie jest jego znaczenie? Wbrew pozorom odpowiedź nie jest oczywista. Słowo to nie ma dokładnej definicji, opisuje raczej wrażenie obezwładniającego smutku. Uczucie, które pojawia się, gdy człowiek zda sobie sprawę z tego, że oto utracił coś na zawsze i nigdy już go nie odzyska, choćby wył o północy do księżyca, rzucał klątwami na lewo i prawo. Bluźnił wszystkim możliwym bogom… lub zamarł w miejscu oraz czasie, niezdolny do podjęcia następnego kroku wprzód.
Spoglądając przez okienko do wydawania żarcia w barze tuż pod własnym domem, Leah ciężko szło skupienie na przetrząsaniu zakamarków. Oczywiście wpierw zabrała się za to z werwą, pchana nie własnym rozpędem, a siłą bezimiennej Latynoski, wlanej w drobniejsze ciało aby przełamało ono zastój i skupiło na drobnych czynnościach. Znalazło klucz chociażby.
Starsza kobieta miała w sobie rodzaj spokoju i autorytetu, sprawiającego że ludzie mniej pewni lgnęli do niej, chcąc wyrwać jej cząstkę tego opanowania na własne potrzeby. Nie od dziś wiadome zresztą było, że w chwilach mocnych perturbacji społecznych, albo nagłych kataklizmów, społeczeństwo gromadziło się wokół jednostek sprawiających wrażenie panujących nad sytuacją. Chodziło o wewnętrzny spokój, marzenie by uwierzyć że wszystko będzie dobrze, nieważne co czekało za oknem.

Na samo wspomnienie tego, co dzieje się poza barem, niewielką dziewczyną zatrzęsło. Podniosła klucz, chowając go w dłoni, a potem oplotła się ramionami, walcząc z nagłą falą dojmującego chłodu.
Gdyby ktoś Marlow powiedział,że całe jej życie zmieni się między jednym uderzeniem serca a drugim, parsknęłaby śmiechem. Od szczęścia do tragedii, od niewinności do upadku? Żarty, z gatunku tych wyjątkowo kiepskich… ale tyle wystarczyło - jedno uderzenie serca. Mgnienie oka, oddech, sekunda - i wszystko co znała zniknęło. Jak teraz żyć, jak się pozbierać? - Pytania bez odpowiedzi, prócz jednej odgórnej: szybko.
Leah postawiła na rutynę, znane czynności pozwalające głowie się wyłączyć i przejść w tryb uśpienia myśli, bo ciało doskonale wie jak radzić sobie w danych schemacie… po czym blada, piegowata twarz zerknęła na salę z barem i żołądek rudzielca wywrócił się na drugą stronę, a ciężka kula w gardle zamarła. Dwóch policjantów, z czego jeden dobił drugiego, bo musiał. Aby tamten nie stał się czymś pokroju pani Giovanni i nie atakował innych. Żywi umarli, ludzie powstający z grobu… zaprawdę piekło musiało być pełne, skoro jego potępieni wracali na ziemię, by dalej dręczyć inne dusze.

- A królowie ziemscy, wielmoże i wodzowie, bogacze i możni, i każdy niewolnik i wolny ukryli się do jaskiń i górskich skał. I mówią do gór i do skał: „Padnijcie na nas i zakryjcie nas przed obliczem Zasiadającego na tronie i przed gniewem Baranka, bo nadszedł Wielki Dzień Jego gniewu, a któż zdoła się ostać?” - pieguska wyszeptała, robiąc znak krzyża i potrząsnęła głową, udając że przeszukuje kuchnię, lecz tak naprawdę oparła się o okienko i obserwowała, jej wzrok zaś coś zbyt często uciekał do mężczyzny w mundurze. Jego widok bolał Leah, znała ten rodzaj napięcia ścinającego mięśnie twarzy w nieruchomą, martwą maskę. Znała żal straty aż za dobrze, byli w końcu starymi przyjaciółmi. Mówiło się, że pierwszą fazą żalu jest niedowierzanie.

Nieprawda.

Na początku jest całkowita akceptacja. Człowiek słyszy złą wiadomość i doskonale rozumie, co mu powiedziano. Wie, że ukochana osoba - małżonek, rodzic, przyjaciel, dziecko - już nigdy nie wróci do domu, że odszedł na zawsze i nigdy, przenigdy już go nie zobaczy. Mózg pojmuje to w mgnieniu oka. Nogi się uginają, serce przestaje bić. Taka jest właśnie pierwsza reakcja. Nie tylko akceptacja, ale całkowite zrozumienie prawdy. Ludzie nie potrafią znieść tak ciężkich ciosów, dlatego reagują niedowierzaniem, które nadchodzi szybko, kojąc rany, a przynajmniej łagodząc ból. Mimo to zawsze jest ten moment, na szczęście krótki, prawdziwej- pierwszej fazy, kiedy człowiek słyszy złą wiadomość, spogląda w otchłań i chociaż przerażony, wszystko doskonale rozumie… niestety potem nabiera powietrza i musi wykonać nowy krok do przodu, nie oglądając się za plecy, nie myśląc o przeszłości... niewykonalne na gwizdnięcie.
Tym bardziej było Leah żal człowieka zmuszonego do strzelenia do bliskiej osoby. Dobrego człowieka, źli nie zakładali policyjnych mundurów i nie poświęcali życia aby opiekować się społeczeństwem… często krnąbrnym i niedoceniającym ich poświęcenia.
Źli ludzie stawali po drugiej stronie barykady, przemierzając mroczne zaułki miast i kryjąc się w cieniu prowadzili swoje prywatne, brudne interesy oraz gierki z legalnością mające tyle wspólnego, co przeciętna prostytutka z moralnością.

Decyzję, tym razem o dziwo, dziewczyna podjęła błyskawicznie, wracając do sali barowej przez niewielkie okienko. Przeczołgała się przez nie, kierując wprost pod pozycję policjanta. Straciła rezon gdzieś przy Latynosce, czując się głupio, niedorzecznie i naiwnie. Jak niby miała ukoić czyjś ból, skoro jej własny przypominał wielką, ziejącą dziurę w piersi, gdzie zmieściliby się całą czwórką?

- Proszę… proszę posłuchać, ta pani ma rację. To... nie pańska… pańska wina i… i... proszę tak nie myśleć, bo to... głupie - zaczęła, mijając brunetkę i wcisnęła jej do ręki klucz, zanim nie kucnęła obok bruneta, po drugiej stronie. Podniosła bladą gębę, uśmiechając się sztywno przez zaszklone oczy. -N...naprawdę bardzo mi przykro… wiem, nie zmieni nic… ale… tak nie powinno być, rozumiem. - uśmiech dziewczyny stał się jeszcze bardziej nerwowy, znowu zaczęła się trząść, aż nagle pociągnęła nosem i dla odmiany wyciągnęła ramiona, wczepiając się w mundur. Przytuliła mocno mundurowego, który w założeniu miał nieść pokrzepienie, jednak wyszedł odrobinę panicznie.

Pod dłońmi poczuła, jak gliniarz tężeje. Poruszył ciałem, lecz gdzieś na górze, gdzie odsunął i schylił w dół głowę, spoglądając na niespodziewany element najbliższego otoczenia ze zdziwieniem. Milczał jednak jak zaklęty, ograniczając aktywność do wywindowania brwi gdzieś powyżej ich zwyczajowej linii.
Pierwszy kontakt i wytrącenie z ponurego nastroju dokonane, rudzielec sam łypnął do góry, przenosząc na niego wielkie, załzawione zielone ślepia. Zamrugał parę razy i otworzył usta aby coś powiedzieć, lecz zamiast słów, wyrwał się z nich zduszony szloch. Ryża łepetyna opuściła się w dół, patrząc na przybrudzoną dłoń - idealną metaforę życia kogoś, parającego się na co dzień tym, czym ona… tylko to się nie liczyło: dawne podziały, granice, zacierały się wobec czegoś, z czym przyszło teraz stawić czoła. Aby przetrwać musieli trzymać się razem, nie chciała umierać. Nikt nie powinien umierać rozerwany żywcem przez dawnych sąsiadów i przyjaciół. Tak samo nikt nie powinien być zmuszany do oddania strzału w kierunku najbliższych. Drobniejszym ciałem targnął silny spazm, po nim kolejny.
- To.. j-ja... będę wam kulą. U nogi i... proszę. Nie zostawiajcie mnie tu. - zdołała wydusić.

Nastąpiła chwila zaskoczenia, konsternacji, a potem zadziałał odruch. Taki sam, jak na widok zmokniętego szczeniaka piszczącego gdzieś w kartonie za śmietnikiem.
- Hej... Hej, mała - Kevin porzucił pozę zdziwionego twardziela - ...n-nie martw się. Idziemy wszyscy razem, nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Nikomu - dodał poważnie, obejmując wczepioną w niego małolatę.

-N-naprawdę? - dwa mokre, zielone punkty spojrzały w te niebieskie,gdzieś u góry. Strach zmienił się w nich w zdziwienie, a potem olbrzymią ulgę - Dziękuję... i to ja przepraszam.. n-nie spytałam...nie jest pan ranny? T-trzeba z...znaleźć coś do… potrzebujesz opatrunków?

- N-nie... Ze mną wszystko okej, dziękuję. A ty? Nie jesteś ranna?
- wychylił się trochę chcąc rzucić okiem na problem, albo tak się Leah zdawało.

- Zdążyłam… oknem - kaszlnęła, przecierając oczy wierzchem dłoni - Uciec oknem, zanim… mnie dogoniła… moja sąsiadka, ona… starsza pani Giovanni - usta niebezpiecznie jej zadrżały. Pokręciła głową przecząco - Mogłam wejść w… w wentylację. Mała kratka i… ona nie mogła iść za mną, za… za wąsko i… co tu, u licha… co się dzieje. To… koszmar. Chcę… chcę się obudzić… i Kevin tak? - spróbowała się uśmiechnąć, ale efekt przy zapłakanej twarzy wychodził kiepski. Mimo tego wyciągnęła dłoń jak do powitania - J.. jestem Leah i… b-bardzo miło… miło mi cię poznać.

- Oh.... Yyyy... Tak, Kevin, również miło mi
- speszony uścisnął małą rączkę, przy akompaniamencie pociągania nosem gdzieś przy podłodze.

Marlow nabrała powietrza, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz wtedy od strony baru rozległ się inny głos: opanowany, rozkazujący... i nie do końca nadający po angielsku.

- Ekhm, tak... t-to... powinniśmy... tak. Wyjście... wyjście od zaplecza - dziewczyna spaliła buraka, wstając powoli i przestając robić za pasożyta wczepionego w policyjny mundur, ale gdy Kevin wstał, jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności ona stanęła obok, chwytając go za rękę. I wcale nie chodziło o to, by chociaż przez chwilę nie patrzył jeszcze za szybę, gdzie ciało zastrzelonej blondynki.

Cooper 01-06-2020 17:37

Kevin przechodził swoiste załamanie nerwowe. James nie był psychologiem ani tym bardziej typem faceta który usiądzie obok i klepnie go po ramieniu szepcząc do ucha jakieś miłe słówka. Nie. I tak zrobił za dużo oddając w jego ręce butelkę drogocennego alkoholu. Kto wie czy nie ostatniego w swoim rodzaju jaki został wyprodukowany. W dobie takiego kryzysu i apokalipsy nikt nie będzie bawił się w produkcję wielokrotnie filtrowanego whisky.
Pomysł James'a jaki urodził się w głowie był więc taki, żeby szybko stąd uciec, osiedlić się blisko jakiejś fabryki alkoholi i czerpać z zasobów do końca swojego życia. Piękna wizja. Krzepiąca. Poprawiająca mu nieco humor. Bo póki co to znajdował się w tym barze z parą histeryków i ciemnowłosą która chyba pomyliła Amerykę z Meksykiem. Żeby było śmiesznie na razie jej tego nie uświadomi.

Nie przedłużając.
James nie rozumiał zachowania kobiet. Najpierw Ciemnowłosa starała się pokrzepić faceta, przypominając mu że każdy decyduje za siebie i że po coś nosi tą odznakę. James w tym samym momencie po prostu zabrał butelkę alkoholu z rąk Kevina. Policjant był w takim stanie że nawet nie wiedział że ją trzyma.
- Dawaj to. - mruknął tylko pod nosem i przechylił butelkę do ust wlewając w siebie whisky. Oddalił się od tej dwójki wciąż rozglądając za potencjalną bronią. Mogła to być strzelba na ścianie, przyczepiony tam młot, czy siekiera ewakuacyjna za szklaną szybką. Cokolwiek co miało koniec do trzymania, było dłuższe od jego kieszonkowego noża i mogło spowodować ból.
Średnio wierzył w te bajki o tym że śmierć powoduje wyłącznie uderzenie w głowę. Miało by to jednak sens wskazując że mózg znajduje się właśnie tam. Mózg to jednak organ ruchomy. Przykładem może być wybiegający z kuchni rudzielec wskakujący prawie na kolana funkcjonariuszowi. Mózg Kevina w tym właśnie momencie znacząco zmienił swoje położenie i nie był już tam gdzie podręczniki na to wskazują. Przemierzył drogę w dół, przez gardło, pomiędzy płucami zatrzymując się między nogami. Facet w mniemaniu James'a nie myślał już logicznie.
Jeśli ktoś nie wytrzyma tempa, naturalnym będzie że odpadnie. Ryzyko jest jeszcze gorsze od bezmyślności. Przygłupa to przynajmniej masz szansę przekonać by zrobił to czego Ty właśnie chcesz.
Tak James był skurwysynem myślącym jedynie o sobie. Całe życie miał tylko siebie i robił wszystko dla siebie. Przelotne łóżkowe znajomości nie znaczyły dla niego nic więcej oprócz chwilowego momentu ekscytacji. Nie ma więc teraz co kłamać i udawać że Cooper nagle poczuł więź z tymi ludźmi, stał się o nich troskliwy jak zapłakany Kevin i gotowy za nich zginąć. Zaufanie to ciężka rzecz którą James obdarza tylko nielicznych. Kto wie czy niecodzienna sytuacja która ich teraz spotkała czegoś w nim nie zmieni. Na razie jest jak jest.

Stojąc z boku nie bardzo w tym wszystkim uczestniczył.
Zaraz też obok niego znalazła się Ciemnowłosa która chyba też była lekko zażenowana wspólnym płaczem odbywającym się obok. Lekko krzywiąc się spojrzała na niego a On na nią. Był już gotowy na jakiś tekst który obrazi jego wygląd i zapach. Usłyszał natomiast jej imię. Muchacha jak dla niego brzmiało lepiej.
- Cooper - mruknął. Niechętnie dzielił się alkoholem ale byli ostatnią dwójką która jeszcze się nie rozpłakała. Podał jej butelkę. - Może też znajdziemy sobie jakiś cichy kącik, aby wspólnie się wypłakać albo najebać? - dodał wcale nie mając tego na myśli. To było zwykłe satyryczne podsumowanie sytuacji.
- Po jaki sprzęt? - zapytał po chwili Yazmin. Plan tej kobiety wydawał mu się bardzo dobry. Krótki i treściwy bez zbędnych udziwnień. Nie chciał jednak ryzykować gdyby " sprzętem " okazała się kosmetyczka, para sandałków i piesek chihuahua który od rana nic już nie jadł.
Zaraz odezwała się też Leah, wstając z policjantem wspólnie do pionu. Nawet chyba złapali się za ręce. James rzucił więc instynktownie okiem w kierunku zaplecza i ruszył w tamta stronę. Zatrzymał się przy drzwiach do zaplecza i otworzył je przytrzymując ręką. Miał zamiar puścić przodem funkcjonariusza i jego małą towarzyszkę a sam z Muchachą ubezpieczać tyły. Czuł że jeśli zostanie tutaj dłużej, to jego alkoholizm w końcu z nim wygra.
- Idziemy czy nie? - dodał zachęcając pozostałych.
Rzucił również raz jeszcze na salę okiem, czy aby na pewno nie znajduje się na niej nic wartego uwagi, czego nikt z obecnych nie zauważył do tej pory i czego również sam w jakiś sposób nie dojrzał.

Corpse 02-06-2020 19:51

Cooper zlustrował pomieszczenie od góry do dołu, wzdłuż i wszerz, ale mimo wzmożonej czujności, nie dostrzegł niczego co mogłoby posłużyć jako broń. Najprawdopodobniej nie byli pierwszymi którzy przewinęli się przez bar odkąd zaczął się ten pierdolnik, więc jeśli nawet cokolwiek tu było, to już dawno zostało zabrane i użyte do niszczenia zastępów zombie. Na upartego mógłby wziąć z zaplecza jakiś nóż albo patelnię, ale nie zmieniłoby to zbytnio jego położenia w kwestii broni, więc zrezygnował ozdabiając swoją decyzję donośnym westchnieniem.

Kevin, nadal trochę skonfundowany poczłapał z uwieszoną u dłoni Leah w stronę drzwi na zapleczu. Po chwili milczenia i wymianie szybkich spojrzeń dołączyli do nich Yaz i Cooper. Czarnowłosa użyła klucza do otwarcia zamka, zostawiając go w zamku i otworzyła drzwi.

- Pójdę pierwszy - burknął Kevin, najwyraźniej unosząc się swoją policyjną dumą. W gruncie rzeczy miał największe doświadczenie z bronią, więc nikt nie oponował. Wyszedł na zewnątrz trzymając pistolet w prawej dłoni i ciągnąc za sobą Leah uczepioną nadal jego lewej ręki. Tuż za nimi na zewnątrz wyszła reszta grupy.

Znaleźli się na zamkniętym, kwadratowym podwórku. Większość powierzchni zastawiona była samochodami, pozostawiając im do dyspozycji tylko wąskie przejścia pomiędzy nimi. Mniej więcej po środku placu snuł się jeden nieumarły, dalej, za kilkoma autami kolejnych dwóch. Schody przeciwpożarowe po prawej stronie opuszczała właśnie czołgająca się pani Giovanni. Jej umazana krwią konserwatora twarz, momentalnie przywołała Leah wspomnienia scen które wydarzyły się w jej mieszkaniu.

WALKA




Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:28.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172