16-09-2020, 21:28 | #11 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Shake hands, we shall never be friends, all’s over" A. E. Housman Ostatnio edytowane przez Pinhead : 17-09-2020 o 18:58. |
20-09-2020, 23:24 | #12 |
Reputacja: 1 | Taksówka utknęła w niewielkim korku, który tworzył się przed podjazdem do Zamku. - A , dziś jakieś wydarzenie.. – zagaił starszawy taksówkarz. – Ciągle tu jakieś rauty, pokazy, ludzie poubierani, eleganckie takie wszystko.. Kiedyś inaczej było, zamek to zamek, teraz to jakby… - wyraźnie szukał słowa – Taka hala wystawiennicza. Mniejsza. Jak Spodek w Katowicach, tylko on jako hala od razu był stawiany. Szwagier mi opowiadał, bo moja zona to ze Śląska, wie pani? Już 40 lat razem. Jeszcze trochę i medal za pożycie dostaniemy, prezydent sam wręcza. No, ale jakbym ja po prostu zabił, to już 15 lat bym był wolny… - zaśmiał się ze swojego żartu, brak reakcji ze strony Agnieszki wyraźnie mu nie przeszkadzał. – A wie pani, że tutaj są olbrzymie tunel pod Zamkiem? Cała sieć tych tunel, nie wiadomo, dokąd prowadzą… - staruszek wyraźnie się rozkręcał, nie przejmując się milczeniem Agnieszki. – Więźniowe je wykuwali, w czasie wojny. Tutaj wzięli tych z Gross-Rosen. Ale po mojemu, to one już tam dawniej były, i ci więźniowie tylko je odkopywali. Niemcy czegoś szukali, tyle pani powiem. - No, ale Pani raczej na pokaz? - zerknął do lusterka, taksując wzrokiem jej sylwetkę, dyskretny, choć wieczorowy makijaż z błyszczącymi, srebrzystymi cieniami do powiek, , dobrany do stroju, proste, gładkie, błyszczące włosy. - Ta – mruknęła, konstatując w myśli, że warszawscy taksówkarze potrafili wyczuć nastrój klienta i jak ten nie miał ochoty na pogawędkę, to się przymykali. Nadeszła w końcu jej kolej, lokaj otworzył drzwi pojazdu. Podała mu dłoń, pozwalając asystować sobie przy wysiadaniu z samochodu. Światła fleszy zaatakowały ją z wielu stron, nie spodziewała się takiej gali, ale ciało zareagowało odruchowo – zapozowała, przyjmując kilka wyuczonych póz, określanych jako „naturalne”. Posłała fotoreporterom kilka uśmiechów. Lubiła być w świetle fleszy, zapomniała już trochę, jakie to uczucie. Krew zaczęła żywiej krążyć w jej ciele, rozprowadzając endorfiny. Tak, to będzie dobry wieczór. Krause wszedł na scenę i zaczął przemawiać. A raczej napawać, onanizować brzmieniem swojego głosu, obleśny typ. Słuchała z narastającą irytacja, aż padły słowa, na które czekały i które zarezonowały drżeniem jej duszy i napięciem w dole brzucha: mój mistrz i nauczyciel, Jean-Luc Goutier.. Jean-Luc Goutier. Jean-Luc Goutier. Jean-Luc. Powtórzyła kilka razy, smakując każda głoskę. Oczywiście, był jej Mistrzem i Nauczycielem, gówniarz za dużo sobie pozwalał i wyobrażał. Zezłościła się, ale zaraz przyszło zrozumienie – Jean-Luc używał różnych metod, żeby inspirować. Może chciał zachęcić gówniarza, dostrzegł w nim jakiś potencjał, a ten wyobraża sobie nie wiadomo co… Kiedy znowu wróciła myślami do sali, ta był pusta – czyżby wyłączyła się na chwilę? Znowu jakaś wizja? Odetchnęła głęboko i wtedy usłyszała gdzieś z boku komentarze innych widzów – ach, czyli po prostu przeszli dalej, a ona się zagapiła. Szła powoli, wpatrując się w fotografie. Doceniła koncept i kompozycje. Szybko zauważyła powtarzające się elementy - trzy miecze, niebieskie róże, korona. A także skrzyżowane kości oraz kamienną urnę, i rewolwer. Coś jakby symbole okultystyczne… Tarot! Symbole kojarzyły się jej z tarotem. Co za bzdury… Ale musiała przyznać, że fotografie były intrygujące. Druga część wystawy… było po prostu obrzydliwa. Być może niektórych kręciły takie tematy, jej zdecydowanie nie. Prześlizgiwała się wzrokiem po fotografiach, starając się nie przyglądać im specjalnie – ale fragmenty obrazów zahaczały się jej w mózgu, nie dawały się ignorować. Rany i okaleczenia wyglądały tak prawdziwie, że musiała sobie ciągle powtarzać, ze to tylko kreacja artystyczna. Mimo to napięcia narastało. Czuła się zbrukana, tak jakby samo przebywanie w towarzystwie tych okropieństw czyniło z niej sprawczynię. Jakby samą swoją obecnością dawała przyzwolenie na takie okrucieństwa, Gdyby nikt nie oglądał tych fotografii nie miały by po co powstawać, prawda? Rozważała wyjście, bo czuła się coraz bardziej zdegustowania i zniesmaczona, ale wtedy dostrzegła coś jeszcze – obserwatora i oczy. Oczy Jean-Luca, to było oczywiste, stał w głębi każdej kompozycji i obserwował swojego ucznia. A może widzów, którzy patrzyli na obraz? Agnieszka domyślała się, że taki mógł był zamysł Krausego. „Ty patrzysz na fotografię, ale jednocześnie ona obserwuje ciebie”. Ale kobieta wiedziała, że te tak naprawdę oczy patrzyły na nią. Ze to było przesłanie, które Jean – Luc dla niej zostawił. Dlaczego tak? Być może nie mógł, lub nie potrafił inaczej. Być może ktoś mu zabronił, być może uwikłał się w coś, co przerastało jego siły, możliwości i wpływy. A teraz mówił do niej. Zapraszał ja, przepraszał, przyciągał. To musiało być zaplanowane działanie, była tego pewna. Wiedział, skąd pochodzi i dlatego przysłał tutaj gówniarza. Nie mogła przegapić tego znaku. Krause miał dla niej widomość, teraz była już tego pewna. Szła powoli., mniej już skupiając się na fotografiach, jako takich, a bardziej na samym obserwatorze w głębi. Jedna rzecz ja zaniepokoiła – oczy obserwatora wydawały się zmieniać, czasem było to znajome, czułe spojrzenie Jean-Luca, czasem zimne podkomisarza Kostrzewskiego. Podświadomość znów wciągała ją w grę, umieszczając mężczyznę w fotografiach, tak jak wcześniej umieszczała go w jej snach. Potarła skroń, zdezorientowana. Oddychała szybko, płytko. Co się z nią działo? Chciała zwrócić, ale ekspozycja się już kończyła… Jeszce parę kroków i stąd wyjdzie. I wtedy oczy na kolejnej fotografii, potwornie okaleczonej kobiety, znów się zmieniły – teraz były to surowe oczy jej ojca. Przycisnęła rękę do ust, żeby powstrzymać krzyk. Niepotrzebnie, brakowało jej powietrza, starała się napełnić płuca, odetchnąć głęboko, ale powietrze zgęstniało, .. ktoś wyssał z niego cały tlen. Przyśpieszyła, odwracając oczy od fotografii. Do wyjścia z sali były już dwa kroki… Ktoś złapał ją za łokieć, drgnęła niespokojnie, podniosła wzrok. - Nie powinna pani tam wchodzić - powiedział podkomisarz Kostrzewski. - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do samochodu. Paradoksalnie - jego widok otrzeźwił ją. Poczuła się pewniej. Powietrze odzyskało swoją normalną gęstość. Nie chodziło o to, ze był policjantem. Po prostu zrozumiała, czemu widziała jego oczy na pracach Krausego. Był na wystawie, musiała zauważyć go kątem oka, a podświadomość znów spłatała jej figla. Odetchnęła i zapytała: - Dlaczego? - Bo to cię zniszczy i wszystko co kochasz – dopowiedział krótko. Prychnęła, zniesmaczona banalnością jego słów. - Nie jesteśmy na ty, panie podkomisarzu – zaakcentowała jego stopień. – Proszę zabrać rękę. - Pani Agnieszko – nie cofał ręki. – Przeżyła pani ostatnio duży szok. Widzę, ze wystawa poruszyła panią. Proszę być rozsądną. To nie jest dobry moment , może pani tu wrócić jutro, czy kiedykolwiek… Teraz proszę wracać do domu. Odwiozę panią. Potrząsnęła głową. Nic nie rozumiał. Przecież tu nie chodziło o wystawę… Jeśli dziś wyjdzie straci szansę na spotkanie Krausego i poznanie prawdy o Jean-Lucu. - Veritas – powiedziała. – Rozumie pan? Prawda. Zabrała łokieć i poszła w stronę kotary. - Pożałuje Pani tego. To zmieni wszystko w Pani życiu. – dobiegły ją jeszcze słowa podkomisarza.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
23-09-2020, 02:10 | #13 |
Reputacja: 1 | INDENT] Czarna kotara przykuwała wzrok i obezwładniała ciało. Ledwo słyszała, co mówią ludzie stojący wokół. Pragnęła tylko jednego - prawdy. Wiedziała, że już nigdy więc nie dostanie takiej szansy. Tylko tu i teraz była ona na wyciągnięcie ręki. Kostrzewski ten, który od pierwszego spotkania wpełzł jej do głowy i podgryzał jej mózg, teraz stroił się w piórka przyjaciela i obrońcy. Żałosne! Nie uwierzyła mu. Za tą kotarą kryło się coś co odmieni jej życie. Sam podkomisarz potwierdził, to co czuła, gdy tylko stanęła oko w oko z zdeprawowanymi wyobrażeniami młodego artysty. Jean-Luc! To on stał za tym wszystkim. W końcu do niej przemówił. Nie wprost, to byłoby zbyt banalne. Użył języka poezji, obrazu, który tak bardzo kochał. Wysmakowanej fantazji, która miała doprowadzić ją do tego miejsca. Nie potrafiła rozpoznać, ani rozgryzać symboliki obrazów. Nie zastanawiała się nad tym. Pragnęła tylko jednego… Prawdy o Jean-Lucu, o sobie, o tym wszystkim, co ją w życiu spotkało. I teraz stała przed zasłoną, czarną i nieprzeniknioną niczym najciemniejsza noc. Po drugiej stronie czekało na nią objawienie, kwintesencja wszystkiego. W zasięgu ręki miała każdy klucz i rozwiązanie do ukrytych znaczeń. Tam po drugiej stronie zrozumie, pozna sekrety, które do tej pory były przed nią skryte. Musiała się tylko odważyć. Dłonie jej dygotały. Z każdym krokiem, ciałem targał przenikliwy dreszcz strachu i podniecenia. Rozkoszy i niepewności. Wymieszane uczucia przenikały się, tworząc nową jakość, niepoznaną i niemożliwą do ogarnięcia zmysłami rzeczywistość. Nic już się nie liczyło. Świat przestał istnieć. Dłonią dotknęła czarnej, ciężkiej kotary. Poczuła chłód, który przenika każdą cząstkę ciała, jestestwa i jaźni. Mróz niepojęty i niewysłowiony wniknął w nią i przejmowała władze nad jej ciałem w jednej chwili. Wsunęła palce poza granicę poznania, poza granice widzialnego. Jeszcze głębszy mróz chwycił ją za gardło i zaczął dławić serce. Nie cofnęła się, choć strach wręcz paraliżował jej każdy mięsień. Umysł zdominował ciało, niczym tania dziwkę i zmusił do posłuszeństwa. Łaknęła wiedzy, tak jak pragnęła Jean-Luca. Była gotowa poświęcić wszystko, żeby tylko zbliżyć się do swego ukochanego. Nic nie było w stanie jej powstrzymać. Nic! Nawet on, który jednym spojrzeniem potrafił wniknąć w jej duszę i rozebrać z pozorów. - Veritas – powiedziała. – Rozumie pan? Prawda. Kostrzewski coś jeszcze próbował powiedzieć, ale już nie usłyszała co. Pierwsze co poczuła, to drażniący zapach szpitalnych detergentów. Bakteriobójcze płyny miały ten specyficzny zapach, którego nie szło pomylić z czymkolwiek innym. Zanim jeszcze otworzyła oczy, usłyszała głos swojej matki: - Panie doktorze, panie doktorze! Ona się obudziła. - Dzień dobry pani Agnieszko - przywitał ją brodaty mężczyzna około czterdziestki - Cieszę się niezmiernie, że pani do nas wróciła. Martwiliśmy się, ale jak widać silna z pani osóbka. - Kochanie, jak się czujesz? - zaniepokojony, ale jednocześnie przepełniony szczęściem i ulga głos matki wydobył ją całkowicie z odmętów niebytu. Czuła się fatalnie. Nie tylko fizycznie, gdyż niemal w każdym swoim mięśniu czuła potężny ból, ale także psychicznie. Miała mętlik w głowie i nie potrafiła sobie tego wszystko poukładać. Nie wiedziała, co się właściwie stało. Ostatnie, co utkwiło jej w pamięci, to jak wsuwa dłoń za czarną kotarę z wyhaftowanym srebrną nicią napisem “Veritas” - Pani Wando - usłyszała znajomy męski głos - myślę, że powinniśmy dać Agnieszce odpocząć. Wiele przeszła i sen na pewno dobrze jej zrobi. - Ma pan rację - odparła z nutą niepewności w głosie Wanda - Aga, to pan podkomisarz cię uratował. To było ostatnie, co usłyszała nim na nowo zalała ją fala koszmarnych wspomnień i snów. Kamienne, oktagonalne pomieszczenie prezentowało się nad wyraz surowo i obco. Zimne światło spływało z sufitu, niczym eteryczny blask wprost z kosmicznych przestrzeni. Cisza. Żaden dźwięk nie pojawił się tej przestrzeni, jakby wszystko, co żyło i istniało odeszło w nicość. Nawet ona, Agnieszka Szacka, nie potrafiła wydobyć z siebie choćby najmniejszego odgłosu. Dech zastygł jej w płucach, a serce przestało bić. Umierała! Prawda, co wyzwala doprowadziło ją nad krawędź samounicestwienia. Ona jednak nie zamierzała się wycofać. Łaknęła poznania, łaknęła spełnienia każdą cząstką swego ciała. Złośliwi bogowie spojrzeli po sobie. Lico każdego z nich zdobił kpiący uśmieszek. Jeden po drugim zaczęli przytakiwać głową. Mrok zastygł i przysłoniła go nicość niepojęta. Zasłona rozdarł się z góry na dół. Blondwłosy młodzieniec stał wyprostowany niczym struna. Prężył dumnie pierś. Każda cząstka jego ciała emanowała majestatem, wszech władzą i potęgą. Oto on Pan Życia i Śmierci. Czarny, lśniący blaskiem mundur wprost od Hugo Bossa prezentował się idealnie na jego muskularnym i idealnie wyrzeźbionym ciele. Srebrne naszywki i emblematy raziły oczy nie tylko odbitym światłem, ale przede wszystkim potęgą, jaka za nimi stała. Krew spływała wolno po ścianie, a stos wychudzony i umęczonych ciał rósł u jego stóp. Aria boleści wybrzmiewała z każdą chwilą coraz głośniej. - Jesteś… - wyszeptał młodzieniec - Tak długo na ciebie czekałem. Długi rzeźnicki nóż wyszczerbił się, gdy uderzył w kość miednicy. Ze wściekłością odrzucił go od siebie. i zaklął siarczyście. Ta tępa kurwa od początu sprawiał mu tylko same problemy. Stracił pół pensji, żeby doprowadzić ją tutaj. A ona.. choć nieprzytomna nadal robiła mu na złość. Zacisnął pięść i z całej siły jebnął ją w szczękę. Trzask łamanych kości ukoić jego nerwy. Choć wolałby usłyszeć jej jęki i błagania o litość. To marzenie nie mogło się jednak ziścić. Rozczłonkowane ciało, pozbawione nie tylko ducha, ale także wnętrzności i niemal całej krwi i nie było zdolne do wydania choćby najmniejszego dźwięku. Spojrzał na swoje zakrwawione dłonie. Przez kilka chwil karmił swe wygłodniałe oczy tym widokiem. Czuł rosnącą ekscytację, która wypełniała jego ciało. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Był gotów. Chwycił leżącą na stole piłę i przyłożył do szyi martwej kobiety. Uwielbiał ten moment. Dopełnienie działa. Ostatni akt twórczy. Kwintesencja i ostateczny plon jego łowów. - Dokonało się - szepnął sam do siebie unosząc za włosy uciętą głowę. Wokół pachniało zgnilizną i zmurszała cegłą. Taki zapach panuje w piwnicach starych kamienic i starych zamczysk. Blady snop światła wydobył z mroku jego nagie, umięśnione ciało. Niemal każdy jego skrawek pokrywały blizny, nacięcia i rany. Świeża krew spływała z wielu miejscach, a dwa stalowe haki wbite w pierś utrzymywały go kilkanaście centymetrów nad ziemią. Głowę miał opuszczoną, jakby spał. Z jego ust wydobywał się jednak ciszy szept, który jakimś cudem wznosił się ponad szczęk łańcuchów, które wznosiły go coraz wyżej i wyżej. - Awa, Awa, Awa - powtarzał w nieskończoność. Zegar w salonie wybił godzinę dwunastą. Ojciec chodził nerwowo z kąta w kąt i nie zwracał nawet uwagi na leżącą krzywo na stole serwetę. Wystygnięta herbata i niedopalony papieros w kryształowej popielniczce wskazywał, jak poważna jest sytuacja. - Sprawa postanowiona - rzekł w końcu Jerzy Szacki, zatrzymując się przy zapłakanej małżonce. - To przecież zniszczy cała twoją karierę - wydusiła z siebie Wanda - Całe twoje życie. Czy nie lepiej… - Nie! - wrzasnął Szacki uderzając pięścią w stół - Urodzisz to dziecko, niezależnie co się stanie. Żółty pasek przepływający przez ekran telewizora drażnił ją i nieziemsko wkurzał. W kółko to samo. Informacja powtarzana cały czas od dnia wernisażu. “Obrazoburcza wystawa zamknięta. Młody fotograf oskarżony o obrazę uczuć religijnych i moralności. Protesty organizacji katolickich odniosły skutek. Minister Kultury odcina się od komentowania sprawy” - Mamo! - krzyknęła - Wyłącz to pudło. - Córuś - odparł matka wchodząc do salonu, który przemienił się w domowy lazaret - Zaraz będzie wywiad z twoim wybawcą. Musimy to obejrzeć. Podkomisarz, to naprawdę bardzo porządny człowiek. Agnieszka Szacka mimo, że została wypisana ze szpitala nadal nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła ani sobie przypomnieć, ani zrozumieć, co właściwie się wydarzyło w czasie wernisażu na zamku Książ. Ponoć Kostrzewski uratował ją przed stratowaniem przez spanikowany tłum. Prawdziwy, kurwa mać bohater. [/indent]
__________________ "Shake hands, we shall never be friends, all’s over" A. E. Housman Ostatnio edytowane przez Pinhead : 23-09-2020 o 10:54. |
28-09-2020, 17:56 | #14 |
Reputacja: 1 | Bolało ją… wszystko. Ręce, nogi, plecy, brzuch. Głowa. Żołądek. Podbrzusze. Ale ten ból był niczym wobec tego, który odczuwała gdzieś w środku. Nie w środku ciała. Nie chodziło o śledzionę ani nic takiego. Choć miała wrażenie, że śledziona tez ją boli.( I nawet fakt, że Agnieszka nie ma pojęcia, gdzie ta śledziona jest, wcale jej nie przeszkadzał boleć.) Leżała nieruchomo, próbując ogarnąć, nazwać to uczucie, którego źródła nie była w stanie zidentyfikować. Jedyne skojarzenie które generował jej otumaniony czymś – lekami ? wspomnieniami? doznaniami? – mózg, było tak niedorzeczne, że nie chciała go dopuścić do świadomości. Ale było uparte. Nie poddawało się, uderzając raz za razem, próbując przebić się z obrębu pola świadomości, z tego „tyłu głowy”, gdzie za wszelką ceną próbowała je zepchnąć. Bo jak może boleć coś, czego nie ma? A może jest? Ta chwila zawahania spowodowała, że straciła czujność i skojarzenie przedarło się przez barierę świadomości. Bolała ją dusza. Ale ilość doznań, obrazów, okrucieństwa przytłoczyła ją i w zetknięciu z fizyczną tęsknotą za Jean-Luciem, uśpionym pożądaniem, i tym nagłym, nieoczekiwanym ciepłem, które poczuła od Kostrzewskiego, zaburzyła jasność myślenia. Dlatego dała krok do przodu. Nie potrafiła rozróżnić, co było realnym wspomnieniem, a co wytworem przeciążonego mózgu. Obrazy i towarzyszące im emocje nakładały się na siebie, kreując niestrawną, drażniącą mieszankę. Krew, odrąbane części ciała, cierpienie, wnętrzności. Szaleniec z tasakiem, odprawiający jakiś rytuał. Esesman w mundurze od Hugo Bossa, rozczłonkowane ciało kobiety. Za dużo. Nie mogła w sobie tego wszystkiego pomieścić. Miało ochotę wymiotować, wyrzucić z siebie to wszystko, oczyścić się. Wejść do oceanu i płynąc przed siebie, aż do utraty tchu, aż będzie miała silę tylko na to, aby położyć się na plecach i pozwolić unosić falom. Kochać z Jean-Luciem. Kochać się z Brunem.. Gadać z Baśką przy winie, najlepiej w jacuzzi… Tak. Sięgnęła na szafkę obok szpitalnego łóżka, i krzywiąc się bólu, ruch był zbyt gwałtowny, wzięła telefon. - Cześć – powiedziała, kiedy Basia odebrała w końcu, po siedmiu sygnałach, co nie było szczególnie dziwne biorąc pod uwagę, że dochodziła 3 w nocy. – Strasznie się popieprzyło… Przez kolejne 40 minut mówiła, płakała, złościła się i słuchała pocieszających słów przyjaciółki. A potem – trochę przed czwartą – w końcu zasnęła, już spokojniejsza, snem bez koszmarów, bez rozczłonkowanych ciał i katowanych kobiet. I dospała do rana. - Mamo – Agnieszka starała się brzmieć poważnie i groźnie (co nie jest łatwe, kiedy człowiek leży na kanapie w salonie rodziców, totalnie upupiony, w pościeli w jednorożce, otoczony szklankami z rumiankiem, melisą i domowym bulionem) – Bardzo, ale to bardzo cię proszę, nie nazywaj więcej pana Kostrzewskiego „moim dobroczyńcą” ani „bohaterem” – starała się oddychać głęboko i mówić spokojnie, ale nie do końca jej się to udawało. – Bo mnie zaraz nagły szlag trafi! – chciała dodać, ale nie dodała. – Bardzo proszę! - Ale Agusiu! – mama usiadła obok . – Oglądałam Wiadomości, a nawet Polsat. Wszędzie mówią to samo: spanikowany tłum, stratowane osoby, ciemność, zamieszanie… Podobno ktoś zasłabł, ktoś też mówił, że rozpylono jakiś gaz. Halucynogenny? Pan Komisarz wyprowadził cię a chyba nawet wyniósł, byłaś nieprzytomna, gdyby nie on… - kobieta załkała, przyciskając do siebie córkę. – Tata, a teraz… nie wiem… jakim sobie poradziła, gdybyś ty…. Agnieszka zesztywniała, a potem ogarnął ją obezwładniający chłód, kiedy wyobraziła sobie siebie wynoszoną przez Kostrzewskiego… I obrzydzenie. Wiedziała już, że musi się z nim skonfrontować, dopytać… Przytuliła się mocniej do matki, obejmując ją. - Wiem mamo, wiem. Ale już wszystko dobrze. Nic mi nie jest nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – zapewniała na raz i matkę, i siebie. Po chwili kobieta uspokoiła się, zabrała puste i prawie pełne szklanki i kubki, aby zaraz donieść nowe. - Mamo – zaczęła Agnieszka. – Bo chciałabym jeszcze spytać o coś… To trochę wstydliwe. Chyba. Czy my mieliśmy kogoś w rodzinie, dziadków, nie wiem, którzy działali na rzecz Rzeszy? Znaczy nazistów? Matka spojrzała, zdziwiona na Agnieszkę. - Nic o tym nie wiem, córuś. A skąd takie pytanie? - Tam chyba było jakieś zdjęcia z esesmanem, coś mi się skojarzyło.. nieważne. Odpocznę trochę, dobrze? Chciała jeszcze dopytać o dziwne wspomnienie, ojca każącego matce urodzić TO dziecko. Czy chodziło o nią? Nie , to przecież absurd, matka nie mogła rozważać aborcji… Nie znalazła odwagi. - Dobrze, kochanie – pani Wanda zaczęła zbierać naczynia. – Podjadę do taty, a ty odpoczywaj. Kiedy kobieta wyszła, Agnieszka podniosła się. Najpierw przejrzała swoje dokumenty wypisowe ze szpitala - stłuczenia, otarcia, siniaki to wszystko jest opisane w akcie przyjęcia. Dodatkowo opisane było omdlenie i uderzenie w głowę. Zalecano odpoczynek, ograniczenie aktywności, obserwację i rezonans na kontroli za tydzień. W jakiś sposób zgadzało się to z opowieścią matki. Choć nie tłumaczyło zachowania Kostrzewskiego. Włączyła komputer, sprawdzając na raz informacje na fb, Instagramie, tvn 24, BBC i kilka innych stron informacyjnych Przekopanie się przez to wszystko zajęło jej prawie godzinę. Dwie rzeczy uznała za ważne. Przede wszystkim - na Instagramie Jean-Luca pojawiło się kilka nowych zdjęć, które rzuciły się w oczy Agnieszce ze względu na miejsca. Były tam kamieniołomy w Rogoźnicy oraz okolice pałacu Jedlinka. Zdjęcia dodane zostały kilka dni temu Czy możliwe, że Jean-Luc był w Polsce?! I to niecałe pól godziny jazdy samochodem stąd? Na swoich kontach FB, Instagramie i innych mediach firmowych Agnieszka dostała jedną i tę samą wiadomość. "Musimy porozmawiać o Dyrektorze Czesławie Więcku, Prokuratorze Jerzym Szackim i kluczu." Nadawcą był Wojciech Grzegorczyk. Sprawdziła jego konto – świeżutkie i bez dwóch zdań fejkowe. Wywaliła wiadomości do spamu a gostka zablokowała. Klucz. Klucz do skrytki. Tkwił w tym samym miejscu, gdzie go znalazła i gdzie go potem zostawiła, dochodząc do wniosku, że jeśli znów będą go szukać, to na pewnie nie wrócą do raz sprawdzonych miejsc. Na pewno umieścił go tam ojciec.. ale kim byli ONI, którzy chcieli go znaleźć? Spotkanie z Rawiczem mógłby wyjaśnić, lub chociaż naświetlić, sprawę, ale zdjęcia Jean-Luca miały już kilka dni… Musiał je wrzucić wtedy, jak leżała nieprzytomna, inaczej by zauważyła.. czy ciągle przebywa w tych okolicach? Czy może ryzykować kolejny dzień zwłoki? Wiedziała jedno: przede wszystkim musi spotkać się z Kostrzewskim, dopytać pieprzonego, kurwa, bohatera, o co w tym wszystkim chodzi. Co się stało, skąd się tam wziął i czemu zniechęcał ją do wejścia za kotarę. Posłała sms. Odpowiedź przyszła po paru minutach Z największa przyjemnością, pani Agnieszko. Bistro przy rynku, za godzinę?” Z największą, kurwa, przyjemnością. Potwierdziła. Zostało jej 40 minut. Posłała wiadomość do Krause: w szczebiotliwym tonie prosiła o spotkanie, jest zachwycona wystawą, zniesmaczona hejtem i bardzo żałuje, że nie mogła poznać Autora i ominął ją afterek. Wiadomość w podobnym stylu posłała do tego jego rzecznika, Górskiego, błagają o pomoc w kontakcie z Artystą. Pozostałe pól h wykorzystała na powolne – szybsze ruchy nie kończyły się dobrze – ubieranie się i próby zamaskowania zsinień na twarzy. Podkomisarz Kostrzewski przyszedł punktualnie i bez słowa dosiadł się do stolika, który zajęła Agnieszka. Kiwnął dłonią na kelnerkę, po czym skupił wzrok na Szackiej. - Miło widzieć panią w dobrej formie. - Dziękuję - odpowiedziała odruchowo. Podkład i puder zakryły zsinienia i otarcia na twarzy. Golf z długim rękawem i wąskie spodnie szczelnie zakrywały całe ciało. - Matka twierdzi, że powinnam panu podziękować - rzuciła w przestrzeń. - Mamy trzeba słuchać - odparł uśmiechając się kącikiem ust - I dlatego chciała się pani ze mną spotkać? Poszukała spojrzeniem jego oczu. - Chciałam wiedzieć, co się tam naprawdę wydarzyło. - Na zamku? - spytał Kostrzewski - Wybuchła panika. Nie do końca wiemy dlaczego. Nie zdradzę żadnego sekretu, gdy powiem, że moi koledzy prowadzą w tej sprawie dochodzenie. Pani miała to nieszczęście, że została przez ten przerażony tłum poturbowana. Szacka popatrzyła uważniej na mężczyznę. Intuicja podpowiadała jej, że podkomisarz nie jest wobec niej do końca szczery. Coś ewidentnie ukrywał, a raczej przemilczał - jakby mówił jej kawałek prawdy. - Oczywiście - odpowiedziała. - Oglądałam wiadomości. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego powstrzymywał mnie pan przed pójściem dalej. Wiedział pan, że wybuchnie panika? - strzeliła na ślepo. - Ludzie są słabi - odparł filozoficznie - Ilość okrucieństwa, jaka została im podana złamała ich psychikę. Mam wrażenie, że panu artyście właśnie o to chodziło. Nie potrzeba daru jasnowidzenia, żeby coś takiego przewidzieć. A pani… no cóż.. też przecież ma nadszarpniętą psychikę przez ostatnie wydarzenia. Chciałem oszczędzić pani dodatkowych ciosów. Pokręciła głową, powoli. - Zachęcał mnie Pan, żebym przyszła następnego dnia... Nie chodziło o wystawę. Co się działo za kotarą? Policjant spuścił wzrok, jakby w zawstydzeniu, że został przyłapany na kłamstwie. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na Agnieszkę. No nie, tylko nie to. Znowu te jego cholerne oczy, zaczęły świdrować jej duszę. Poczuła ukłucie strachu i nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po ciele. - Pani Agnieszko - rzekł po dłuższej chwili namysłu. - Pragnie pani prawdy. To piękne i szlachetne, ale bardzo zwodnicze. To największy mit ludzkości. Prawda was nie wyzwoli. Proszę mi uwierzyć. - Nie rozumiem - potrząsnęła głową, znów zaniepokojona jego spojrzeniem. - Z zawodowego doświadczenia wiem, że prawda rani i niszczy. Ludzie nie chcą prawdy i przeważnie przed nią uciekają. I mają rację, bo ona potrafi zabić. Przewróciła oczami. - Nie pytam o pana filozofię życiową. Wygląda na to, ze wiedział pan, co się będzie działo na wystawie. Czy komisarz o tym wie? Wie, z kim współpracuje? Przez twarz Kostrzewskiego przebiegł dziwny grymas. Zdziwienie mieszało się ze strachem i wściekłością. Milczenie policjanta trwało zbyt długo, żeby nie kryło ono w sobie czegoś więcej niż zwykłe zmieszanie. - Co ma pani na myśli? - zapytał patrząc wprost w oczy Szackiej. W jednej chwili jej dłonie utraciły całe ciepło. Palce skostniały, a wokół paznokci pojawiła się sina obwódka. Zamarła na sekundę, poruszyła kilka razy palcami, aby przywrócić krążenie, chciała ogrzać dłonie o filiżankę, ale ta była już pusta. Owinęła się szczelnie ramionami, wsuwając ręce pod pachy. To był ten sam chłód, który poczuła dotykając kotary. Pamiętała teraz dokładnie. A potem – trochę jakby wbrew sobie, bo przecież nie planowała tego ani nie w tym celu spotkała się z Kostrzewskim, jakby to doznanie upewniło ją, że jest na dobrej drodze, uaktywniło jakieś skojarzenia w mózgu – przeszła do ataku: - Widziałam esesmana w mundurze od Hugo Bossa – powiedziała. – I okaleczona kobietę. Potwornie okaleczoną. Czyżby to była pana żona, Anna? Za to wyleciał pan z ABW? Wszystko utajnili… ale ojciec uważa, że książka tego kabalisty Menahem Azariah da Fano jest ważna, a Teichberg była córką cadyka… Żydzi naziści, Awa… wszystko się przeplata i wiąże z panem. Dziwne, prawda? Na te słowa Kostrzewski rozejrzał się, jakby bał się, że jest przez kogoś obserwowany. Nachylił się w stronę modelki, opierając łokcie na kawiarnianym stoliku. Jego oczy wpatrywały się w nią dosłownie penetrując każdy zakamarek jej ciała. Znieruchomiała, jak łania namierzone przez okrutnego myśliwego. Nie tylko bała się poruszyć, ale po prostu nie mogła. Nie potrafiła. Ciało przestało słuchać impulsów płynących z mózgu. Mężczyzna zbliżył twarz do jej twarzy. Poczuła zapach jego wody po goleniu świeży, drzewno-korzenny. Hugo Boss? Zakręciło się jej w głowie, czuła, jak wszystkie mięśnie napinają się jej, do granicy bólu, ale nie mogła odsunąć ciała. - Pani Agnieszko - szepnął - Jest pani w wielkim niebezpieczeństwie. Musi pani wyjechać z miasta. Zapomnieć o tym wszystkim. Zajrzała pani z czarną kurtynę i myśli pani, że wszystko już wie. Nic pani nie wie i lepiej niech tak pozostanie. Prawda was nie wyzwoli. Po tych słowach wstał, sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął portfel i rzucił na stolik nowiutką, szeleszczącą stówkę. Agnieszka poczuła się , jak tania dziwka, której po skończonej robocie rzuca się w twarz należność. I choć wiedziała, że ten gest nie mógł mieć takiego znaczenia, to nie mogła wyrzucić z głowy tej okropnej myśli. - Dobrze radzę, niech pani wyjedzie z miasta. Choć dziwna niemoc w ciele ustała, Agnieszka nie zrobiła nic, żeby zatrzymać Kostrzewskiego. Poczekała, aż wyjdzie, a potem dołożyła 20 zł za swoją kawę do leżącej na stoliku stuzłotówki. Psychicznie poczuła się lepiej. Zabrała torebkę i zmusiła ciało do podniesienia się. Rześkie powietrze na zewnątrz odurzyło ją, uderzyło w nią z mocą. Zakręciło się jej w głowie, przysiadła na doniczce z tują. „Potrzebuję odpocząć.. oderwać się” pomyślała. „- Dobrze radzę, niech pani wyjedzie z miasta.” „- Zaleca się odpoczynek, ograniczenie aktywności…” „ kamieniołomy w Rogoźnicy oraz okolice pałacu Jedlinka” Wyjęła komórkę, znalazła telefon do Zespołu Pałacowo - Hotelowy Jedlinka. Zarezerwowała najlepszy pokój, zapewnili ją że jacuzzi jest czynne i nie mają dużego obłożenia. Jeszcze tylko ściemni coś matce o wywalczonej dodatkowej konsultacji u światowej klasy specjalisty , na którą jest umówiona z samego rana, chwilę po 7 we Wrocławiu, więc musi tam przenocować i może jechać. Odpocznie trochę na miejscu, zje obiad, odwiedzi miejsca ze zdjęć Jean – Luca, popyta. Miał charakterystyczną urodę, ludzie powinni go zapamiętać. To był dobry plan.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 28-09-2020 o 18:40. |
30-09-2020, 23:18 | #15 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Shake hands, we shall never be friends, all’s over" A. E. Housman Ostatnio edytowane przez Pinhead : 30-09-2020 o 23:49. |
09-10-2020, 00:43 | #16 |
Reputacja: 1 | Zespołu Pałacowo - Hotelowy Jedlinka był na prawdę wspaniałym miejscem do odpoczynku. Basen, spacery po parku, doskonała restauracja i piękny apartament poprawiły Agnieszce nastrój. Na następny dzień rano, zaraz po śniadaniu, umówiła się w hotelowym spa na masaż, który powinien ostatecznie postawić ją na nogi. Niestety, nie zdążyła spotkać się z Jean-Luciem. Wiedziała jednak, że był w tym miejscu, świadomość podążania jego śladami wydawała się jej równie ekscytującą, jak samo (potencjalne) z nim spotkanie. Czuła się jak detektyw odkrywający kolejne puzzelki, składające się na całość obrazu. Na razie było ich niewiele, ale miała nadzieję, że kamieniołomy przyniosą więcej odpowiedzi. Wybierała się tam następnego dnia. Dwie rzeczy wytracały ją nieco z równowagi: spotkanie z inwalida na wózku, Herr Flikiem, jak nazywała go jego opiekunka, wyglądająca bardziej na strażniczkę. Postanowiła, ze spróbuje porozmawiać z mężczyzną na osobności, jak tylko nadarzy się okazja. Druga rzecz, to wieczorny telefon od Kostrzewskiego. Nalegał na spotkanie. Czuła złośliwa satysfakcję, kiedy odmawiała: - Niestety to niemożliwe. Skorzystałam z Pana życzliwej rady i opuściłam miasto. Podkomisarz nie wydawał się rozczarowany (czemu sądziła, ze będzie?) - To bardzo dobrze. – odpowiedział - Gdzie pani jest? Podjadę jak najszybciej i będziemy mogli porozmawiać. Oczywiście, nie podała swojej lokalizacji. Kostrzewski rzuci tylko: - Rozumiem. Niech pani na siebie uważa. I rozłączył się. Była zadowolona, ze go spławiła, ale delikatny niepokój pozostał. Czego mógł chcieć? Noc upłynęła spokojnie, znów gadały z Baśką, tym razem o bardziej ludzkiej godzinie, umawiając się na wspólny pobyt w Jedlince. Kiedy wracała do swojego pokoju w pałacu dopisało jej szczęście. Inwalida siedział sam w Sali kominkowej, jego strażniczki nie było nigdzie widać. Sala kominkowa w pałacu Tannhausen prezentowała się iście filmowo. Misterna sztukateria alabastrowej barwy, mocno kontrastowała ze szmaragdowymi ścianami. Precyzyjnie wykonane stiuki o barokowych formach przywodziły na myśl kostiumowe filmy z epoki lub historyczne powieści. Delikatne światło z elektrycznych kandelabrów nadawało sali kojący i emanujący spokojem klimat. Gruba, wzorzyste zasłony sprawiały, że człowiek czuł się, jakby otulił go ciepły pled. Sala nie należała do największych, ale to tylko dodatkowo podkreślało jej kameralność i konfidencjonalny charakter. Liczne ornamenty, ozdoby i historyczne pamiątki sprawiały, że czas i wydarzenia za oknem zwalniały i przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Głębokie fotele z kwiecistą tapicerką zachęcały do zanurzenia się w ich objęciach i pogrążeniu się w zapomnieniu i błogości. Agnieszka czuła się tu nieco niekomfortowo w swoim sportowym stroju i adidasach, ale ni chciała czekać. Mogła nie dostać drugiej szansy. “Herr Flick”, jak ironicznie i kpiąco opiekunka nazywała staruszka na wózku, siedział na przeciwko bogato zdobionego kominka nad którym zawieszono portret ostatniego właściciela. Gdy Szacka weszła do sali kominkowej, popijał on właśnie ziołowy napar z glinianego kubka, którego aromat unosił się w całym wnętrzu. - Dzień dobry - Agnieszka pojawiła się w drzwiach sali. Delikatne zamknęła je za sobą. - Agnieszka Szacka, poznaliśmy się nad stawem, pamięta mnie Pan? Mężczyzna obrócił głowę i spojrzał na Agnieszkę lustrując ją od stóp do głów. - Tak… - odpowiedział po chwili namysłu - Freya pani nie lubi. Kobieta przysiadła na fotelu, obok którego zaparkowany był wózek inwalidzki staruszka. - To dziwne - powiedziała, uśmiechając się. - Ludzie zwykle mnie lubią… - Ma pani ładną twarz - rzucił koślawy komplement. Skinęła głową w podziękowaniu. - To pewnie dlatego. Freya nikogo nie lubi, niech się pani nie martwi. - Nie traćmy więc czasu na rozmowę o niej. Powiedział Pan, że znał kogoś podobnego do mnie? - Tak.. - ton jego głosu nie do końca sugerował, czy jest to potwierdzenie, czy jednak powątpiewanie - Znałem dużo ludzi. Trochę już żyję na tym świecie. Może faktycznie jest pani podobna do kogoś, kogo znałem. Zwłaszcza pani oczy. Mężczyzna miał głos pewny, z lekką chrypką właściwą osobom w podeszłym wieku i choć wedle słów Freji z pochodzenia był Niemcem, to bardzo płynnie posługiwał się językiem polskim. - To ciekawe - zachęciła mężczyznę Agnieszka. - Może znał Pan mojego ojca, prokuratura Szackiego? [/i] Znów się uśmiechnęła. - Herr Flick (z Gestapo – chciała dodać, ale się powstrzymała) to nie jest pana prawdziwe nazwisko, prawda? Staruszek milczał przez długie chwile. Cały czas wpatrywał się w taniec płomieni w kominku. W końcu odwrócił się w stronę Szackiej. - Nazywam się Herman Schtetke, ale to bez znaczenia. Powiedz mi, czy to ty? Rozłożyła ręce w przepraszającym geście i lekko potrząsnęła głową. - Nie rozumiem. O co Pan pyta? - Franz - rzekł z wyraźnym cierpieniem w głosie - Mój umysł jest w rozsypce. Franz, powiedz mi, czy to ty, czy to mój chory mózg? Pochyliła się w stronę staruszka o dotknęła jego dłoni w pocieszającym geście. - Mam na imię Agnieszka - powiedziała. - Bardzo mi miło. Herman Schtetke - odpowiedział staruszek, a jego głos na powrót był spokojny i łagodny. Także wyraz jego twarzy zmienił się, a z oczu zniknął wewnętrzny blask, który je rozpalał. Westchnęła. - Dziękuję za rozmowę, będę już szła. Miłego dnia - podniosła się, a potem zatrzymała w pół kroku. - Jest tu pan dłużej? Może spotkał pan mojego przyjaciele, Jean - Luca? Szczupły, ciemniejsza skóra, dłuższe włosy, kręcone? Herman obrócił się w stronę Szackiej. Spojrzał na nią marszcząc przy tym groźnie brwi. - Ja… ja.. nie rozumie. Franz nie baw się ze mną. Wiesz, że musiałem tak zrobić. Ja… ja.. nie wiedziałem, ja myślałem, że to wszystko jakieś bajki, ale potem ten żyd. On za nim zdechł, on mi wszystko powiedział. Franz przepraszam. Po tych słowach starzec zaczął się cały trząść. Jego broda latała, jakby dostał ataku padaczki, a z oczu popłynęła rzek łez. - Franz, błagam wybacz mi - zaczął krzyczeć i zanosić się od płaczu. Agnieszka przykucnęła, oparła dłonie na bezwładnych kolanach mężczyzny. - Herman - powiedziała ciepło i miękko. - Herman, spójrz na mnie. - starała się złapać spojrzenie rozbieganych oczu mężczyzny - Wybaczam ci, Wybaczam. - powtórzyła. Jeżeli celem ty słów było uspokojenie mężczyzny, to plan Szackiej nie wypalił kompletni. Herman rozpłakał się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Zarzucił swoje wychudzone ręce jej na szyję i przytulił się mocno. Jak na staruszka był niezwykle silny, a może to emocje dodawały mu energii. - Franz, zabierz mnie stąd, proszę - wyszeptał przez szczękające zęby. Agnieszka zesztywniała, a potem zaczęła się podnosić. Ona też była silna, niemożliwe, żeby starzec dał radę ją zatrzymać. - Już dobrze - powiedziała. - Spokojnie. Chodźmy. Pchnęła wózek , żeby wyprowadzić go na korytarz. Nie chciała zostawiać staruszka samego. Nie zdążyła nawet poprosić nikogo o zawołanie pielęgniarki, kiedy ta zjawiła się sama, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. - Co Franz ma ci wybaczyć? – zdążyła jeszcze zapytać, zanim Freya dosunęła do ich lokalizacji. . - Zdradziłem cię... wybacz mi – wydukał staruszek przez łzy. - Co pani wyprawia?! – warknęła pielęgniarka. – Nie wolno go denerwować. Co pani mu zrobiła? - Rozmawialiśmy.. – próbowała tłumaczyć się Agnieszka, ale kobieta nie chciała jej słuchać. Pokrzykiwała tylko, narzekała i wyklinała .Co zadziwiające – wydawała się być bardziej skoncentrowana na obsobaczaniu Agnieszki niż na swoim pacjencie. Szacka nie czekała dłużej, przeprosiła i odeszła. Sauna, szybkie śniadanie w pokoju (nie chciała iść do jadalni i ryzykować spotkania z Freyą), rozmowa z matką „Wszystko ok, czekam na wyniki, dam znać… profesor wydaje się sensowny), potem jeszcze masaż na pożegnanie i wczesny lunch… zeszło jej dłużej , niż planowała. Zdjęcia jednak mówiły same za siebie… postanowiła obejść z zdjęciem narzeczonego kasy, biura, pobliskie restauracje i popytać .
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |