Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-09-2020, 21:28   #11
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Budynek banku przy ulicy Adama Mickiewicza, prezentował się okazale i niewątpliwie musiał być dumą i chlubą władz miasta. Historyczny gmach został odremontowany z budżetu miasta oraz przy pomocy lokalnych przedsiębiorców. Dzięki temu stojący przy głównej arterii gmach stał się perłą architektoniczną Wałbrzycha i popularnym miejscem, gdzie turyści robili sobie pamiątkowe zdjęcia.

Agnieszka czekała cały kwadrans, aż prezes Banku raczy ją przyjąć. Niewątpliwie zrobił, to specjalnie, gdyż wizyta została wcześniej umówiona. Otwartą pozostawała kwestia, dlaczego tak postąpił.

- Dzień dobry, pani Agnieszko - wysoki, szpakowaty mężczyzna przywitał ją wstając zza biurka. Bezpośredniość niewątpliwie miało wytworzyć atmosferę i stworzyć grunt pod mającą się odbyć rozmowę.
- Proszę usiąść - prezes wskazał dłonią skórzany fotel dla gości - Co panią do mnie sprowadza? Zanim jednak pani zacznie, chciałbym wyrazić najszczersze wyrazy współczucia z powodu tego, co spotkało pani ojca. To straszna rzecz i muszę panią zapewnić, że odpowiednie służby robią wszystko, co w ich mocy, aby wyjaśnić tę sprawę i złapać winnych.

Ton jakiego prezes Więcek użył, wypowiadając słowa “odpowiednie służby” oraz “złapać winnych” wyraźnie sugerował, że wie dużo więcej na temat sprawy niż to co ukazało sie w lokalnej prasie.

- Dziękuję panu - odparła Szacka w całkowicie mechaniczny sposób, wchodząc w rolę zasmuconej córeczki tatusia.
- W związku z wypadkiem, porządkowałam dokumenty ojca. Wśród nich znalazłam kartkę z numerem, który prawdopodobnie wskazuje na że jest to identyfikator bankowej skrytki. Zastanawiałam się, czy nie mógłby mi pan pomóc dowiedzieć się czegoś o niej. Moja mama niestety jest w zbyt wielkim szoku, żeby mi teraz wyjaśniać takie rzeczy.
Czesław Więcek pokiwał w milczeniu głową. Splótł ręce pod brodą i po chwili namysłu rzekł:
- Pani Agnieszko.. to oczywiście zrozumiałe… Pani rodzina przeżywa, niewątpliwie ciężkie chwile… musi pani wiedzieć, że możecie liczyć na wszelką pomoc… zarówno z mojej strony, ze strony banku…. jak i wszystkich ludzi życzliwych pani ojcu… a musi pani wiedzieć, że jest ich wielu.. i chyba nie muszę dodawać, że to wpływowi ludzie.

Prezes banku przemawiał tonem władczym, pełnym fałszywej uprzejmości i ukrytych przesłań i niedomówień. Bardzo ostrożnie ważył każde słowo, jakby nie chciał urazić swojej rozmówczyni, albo jakby uważał, żeby nie powiedzieć za dużo.

- Myślę, że powinno mi się udać zdobyć dla pani informację o tej skrytce. Miałbym jednak jedną małą prośbę - prezes Więcek cedził każde słowo, co powoli stawało się nie tylko zbyt teatralne i przesadzone, ale nade wszystko drażniące - Prawdopodobne, że nie wie pani, co się znajduje w tej skrytce, albo wie bardzo niewiele. Istnieje bowiem duże prawdopodobieństwo, że to przez zawartość tej skrytki doszło do tego nieszczęsnego wypadku. Zalecałbym zatem, aby skontaktowała się pani z mecenasem Konradem Rawiczem. Rozmowa z nim na pewno pomoże pani podjąć odpowiednią decyzję. Ja postaram się uzyskać dla pani dostęp do tej skrytki, ale naprawdę zalecałbym, aby on był obecny na naszym kolejnym spotkaniu, jak i przy otwarciu skrytki. Umówmy się może jutro popołudniu, powiedzmy o 17. Bank już będzie zamknięty i będziemy mogli swobodnie porozmawiać.



Spotkanie z prezesem Więckiem wywarło mieszane uczucia na Agnieszce. Nie potrafiła rozgryźć tego około czterdziestoletniego finansisty, który ewidentnie rozpoczął z nią jakąś grę. Tylko po co i o co?

Wyguglanie mecenasa Konrada Rawicza nie stanowiło żadnego problemu. Kancelaria w samym centrum miasta, zaledwie kilkadziesiąt metrów od rynku i siedziby władz miejskich.
Szybki telefon i Agnieszka dowiedziała się od niezwykle miłej sekretarki o dziewczęcym głosie, że pan mecenas przyjmuje w godzinach od dziewiątej do piętnastej. Na spotkanie można było przyjść w tych godzina i wedle zapewnień młodej kobiety, pan mecenas na pewno znajdzie chwilkę czasu, aby się spotkać.

Jak się okazało na samo brzmienie nazwiska Szacka otwierało się wiele drzwi w tym mrocznym mieście.


Zamek Książ w blasku srebrzystych księżycowych promieni prezentował się iście zjawiskowo. Punktowe reflektory swym ostrym światłem wydobywały z mroku bryłę budowli, jej architektoniczne detale i ornamenty. Gra półcieni pobudzała wyobraźnię i stwarzając podniosły i majestatyczny nastrój. Wjeżdżając na szczyt wzgórza wkraczało się do zupełnie innego świata. Świata, gdzie chybotliwe promienie wszechobecnych świec wypełniały przestrzeń naturalnym ciepłem i spokojem, gdzie ogień w kominku trzaskał rytmicznie, budząc tęsknotę za bliskością innych ludzi i potrzebę snuciem opowieści z dalekich podróży. W takim miejscu w jednej chwili człowiek czuje się bezpiecznie i komfortowo. Panują tutaj stare zwyczaje i zasady gościnności i serdeczności i wielkiego szacunku dla wszystkich gości. Tutaj słowa mają swoją wagę i nikt nie rzuca ich na wiatr. Honor stanowił wartość najwyższą, a jego utrata gorsza jest niźli śmierć ostateczna.

Siedem wieków historii odcisnęło swoje wyraźne piętno na tym obszarze. Niewidoczna i niewykrywalne deformacja przestrzeni kształtowała każdą cząstkę materii, która znalazła się w jej zasięgu. Ludzką świadomość wkraczającą w zamkowe mury, bombardowały niezliczone symbole, ukryte znaczenia, tajemne odniesienia i wyobrażenia. Bezcielesny, bezosobowy byt delikatnie i z pietyzmem modelował każdą ludzką jaźń, umysł i serce, sprawiając, że każdy gość mimowolnie i nieświadomie poddawał się odwiecznym regułom tego miejsca. Chłonął go każdą cząstką siebie i uznawał za swój własny, przyrodzony i naturalny.

Tylko nieliczni wyczuwali, że pod tym płaszczykiem nadobnych form i zwyczajów czaił się mrok, zimny i lepki. Zło wsączające się do krwioobiegu i przenikające do szpiku kości. Tak, jak łyżeczka dziegciu potrafi zepsuć beczkę miodu, tak kilka lat niemieckiej okupacji i zbrodni wypaczyło stulecia pięknej przeszłości. Zasługi polskich książąt, arystokratycznych rodów i wielkich mistrzów budowlanych, bladły w konfrontacji z tajemnicami jakie okrywały inżynieryjne i architektoniczne wyczyny Organizacji Todt. Któż bowiem ze współczesnych znał nazwisko architekta, który przebudował zamek na styl barokowy? Zapewne tylko pasjonaci historii i przewodnicy wycieczek. Natomiast nazwiska Speer, czy Todt z miejsca rozpalały wyobraźnię i fascynowały przywołując skojarzenia ze słynnym projektem Reise.

Zło budziło ciekawość, egzaltowało i kusiło wszystkich jednako. Fotografie autorstwa Olgierda Krausego wpisywały się w tę obsesję doskonale. Nim jednak Agnieszka Szacka mogła przyjrzeć się wystawie stanęła w oko w oko ze światem przed którym uciekła kilka lat temu.

Wałbrzych, to nie był Paryż, czy Mediolan, ale zważywszy na okoliczności trzeba było przyznać, że oprawa wernisażu mogła wywołać podziw i ekscytację. Zwłaszcza u ludzi, którzy pierwszy raz stykali się z takim światem. Po minach wielu osób i ich zmrużonych powiekach, gdy w jednej sekundzie padał na nich blask dziesiątków fleszy, bez trud można było rozpoznać kto jest nuworyszem, a kto zapuścił już korzenie w świecie elit.

Raz po raz samochody podjeżdżały pod zamkowe wrota i ubrany w czarną liberię, nienagannie ostrzony lokaj otwierał drzwi i asystował zaproszonym gościom przy wysiadaniu. W tym czasie inny pracownik zatrudniony przez zamek specjalnie na tę okazję odbierał kluczyki i odprowadzał samochód na parking. Na wielu przybyłych procedura ta wywoływała jednocześnie zdziwienie i zmieszanie. Nie do końca potrafili się zachować w takiej sytuacji. Powierzenie swoje własności komuś obcemu, budziło lęk i irytację.

Agnieszka bez żadnego trudu i z pełną naturalnością weszła w ten teatrzyk. Idąc w stronę drzwi prowadzących na zamek poczuła ekscytację, która dawniej towarzyszyła jej na wybiegu. Obdarzyła reporterów kilkoma niewinnymi uśmiechami i w mig stała się ich ulubienicą. Przez myśl przeszło jej pytanie, czy aby na pewno potrzebuje aż takiej atencji w tym momencie. Było już jednak za późno. Stało się.


Po przekroczeniu zamkowych progów na wszystkich gości czekał obowiązkowy kieliszek szampana, który oferowały skąpo ubrane hostessy. Większość wchodzących czułą się mocno zakłopotana i nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji. Na szczęście usłużni animatorzy z przyklejonymi uśmiechami kierowali wszystkich w kierunku zejścia do podziemi.

W dość obszernej sali która kiedyś zapewne służyła za piwnicę na wino zaczęli się gromadzić ludzie. Wąskie lampy umieszczone na ścianach oświetlały łukowe sklepienie, tworząc tym samym odpowiedni nastrój. Ludzie niemal natychmiast zaczęli mówić ciszej i rozglądać się uważnie wokół. Pod jedną ze ścian ustawiono małą scenę na której stał na razie tylko samotnie statyw na mikrofon.
Z głośników sączył się cicho jazz w którym wprawne ucho znawców w mig rozpoznawało kompozycje znakomitego amerykańskiego saksofonisty i multiinstrumentalisty, wybitnego improwizatora Johna Zorna.

Muzyka wprawiała powietrze w drżenie, które przenikało każdą cząstkę materii i nastrajała ludzkie ciała i umysły na obcowanie ze sztuką niezwykłą, tajemniczą i obrazoburczą.


Światła przygasły. Mrok rozpostarł swój płaszcz i wziął we władanie wszystkich zgromadzonych w piwnicznej sali. Jasny snop światła przeszył ciemność i ukazał wszystkim wątłą postać artysty, Olgierda Krausego, który stał przy mikrofonie.
- Dobry wieczór szanowni państwo - przemówił Krause. Głos miał piskliwy, świszczący i nieprzyjemny. kojarzył się on z zaszczutym psem, który wyje, błagając o pomoc.
- Witam wszystkich na moim pierwszym wernisażu w Polsce. Proszę się nie obawiać, nie będę was zanudzał swoimi wynurzeniami, ani nie próbował przekonać was jaki jestem wybitny. Kurator tej wystawy, mój przyjaciel Filip Górski, chciał w tym miejscu wygłosić laudację na mój temat, ale mu tego kategorycznie zabroniłem. Nawet gdyby chciał to uczynić mój mistrz i nauczyciel, Jean-Luc Goutier. to bym odmówił. No chyba, żeby bardzo nalegał, to bym uległ, bo musicie wiedzieć, że mam wielką słabość do mojego mistrza - powiedział udając konspiracyjny szept i sugerując publiczności, jak bliska zażyłość łączy go ze znanym fotografem.

- Krótkim słowem wstępu - kontynuował po chwili - Powiem tylko tyle, że wystawa nosi tytuł “Przymierze ciała i krwi” Została ona podzielona na trzy sekcja oznaczone trzema kolorami - Pierwsza sekcja oznaczona kolorem zielonym, nosi tytuł “Illusio”. Sekcja druga oznaczona kolorem czerwonym ma tytuł “Passion” I trzecia część opisana kolorem czarnym i tytule “Veritas” Nie przedłużając zapraszam na wystawę.

Światło nagle rozbłysło, niczym piorun w środku nocy, oślepiając wszystkich zebranych. Agnieszka pod powiekami poczuła pieczenie. Jej oczy przyzwyczajone do tego typu świetlnych tortur, zawiodły ją. Przez kilka chwil była modelka stała oślepiona, a przed nią lewitowały falujące barwne plamy, które mieszały się, zachodziły na siebie i tworzyły dziwaczne kolaże.

Powidoki zniknęły, na szczęście dość szybko. Gdy oczy na nowo zaczęły funkcjonować normalnie, Szacka ujrzała, że stoi sama pośrodku sali, gdzie jeszcze przed chwilą zebrani goście ledwo się mieścili. Na podłodze dostrzegła linie, których chyba wcześniej nie było.

Zielona linia prowadziła do wąskiego korytarza oświetlonego skąpo słabymi lampami, które budziły skojarzenia ze średniowiecznymi kagankami. Po kilku metrach linia rozwidlała się i każda z odnóg miała inny kolor.

Agnieszka lekko zdziwiona, a może nawet wystraszona ze względu na ostatnie wydarzenia w jej życiu, ruszyła wolno naprzód. Gdy usłyszała głosy ludzi, którzy komentowali kolejne fotografie uspokoiła się i śmielej ruszyła przed siebie.
- Toż to zwykła pornografia.
- Wielki mi artysta.
Ktoś kilka metrów przed nią wyrażał swój niepochlebny osąd o twórczości Krausego.

Szacka z ciekawością zbliżyła się do pierwszej fotografii. Był to zainscenizowany akt. Na jego scenerię wybrano pomieszczenie, które wyglądało, jak pokój w mieszkaniu prostytutki z początku XX wieku. Odrapane ściany, pozdzierane tapety i ozdobne kinkiety rozmieszczone symetrycznie po obu stronach. W centralnej części kadru stała naga kobieta o potężnej nadwadze. Jej gigantyczne piersi zwisały niczym worki z mąką. Liczne rozstępy na brzuchu i udach przypominały secesyjne ornamenty. Ręce miała szeroko rozłożone, a pod jej pachami stali dwaj karłowaci mężczyźni ubrani tylko w cyrkowe kamizelki.

Zarówno kolory na zdjęciu, ich nasycenie, poziom kontrastu, a także scenografia i pozy modeli bardzo przypominał i nawiązywały do twórczości Jana Saudka. Krause podobnie jak czeski fotografik ukazywał nagość, dziwność i brzydotę w fantasmagorycznych wnętrzach. Wszystko ocierało się o trupizm, pornografię, a także wulgarność.
W zdjęciach Krausego dodatkowym elementem odróżniającym jego prace od uznanego już artysty był mocno zaakcentowany symbolizm.

W portrecie grubej kobiety i dwóch karłów Agnieszka dostrzegła umieszczone w tle koronę i berło, a także porzucone na krawędzi obrazu trzy miecze.

Z jednej strony Krause w pewien sposób kopiował i nawiązywał do znanego artysty, a z drugiej dodawał element, który decydował o oryginalności jego zdjęć.

Agnieszka patrząc fachowym okiem z zazdrością patrzyła na warsztat i umiejętności kompozycyjne młodego twórcy,

Z ciekawością przeszła do kolejnej fotografii.
Przedstawiała ona dwóch mężczyzn stojących tyłem do obiektywu. Obaj mieli niezwykle umięśnione ciała, których rzeźba została podkreślone umiejętnym operowaniem światłem. modele stali nago w pozie wisielca z Tarota. Na kolanie zgiętej nogi obaj trzymali niebieskie róże, które niewątpliwie miały jakieś symboliczne znaczenie.

Po przejrzeniu kilku zdjęć Szacka dostrzegła powtarzające się elementy. Symbole trzech mieczy, niebieskich róż i korony przewijały się niemal na każdym zdjęciu. Obok nich odszukać można było także skrzyżowane kości oraz kamienną urnę, a także rewolwer.

Sekcja “Illusio” skończyła się i z jeszcze większą ciekawością Agnieszka wkroczyłą wkroczyła do sekcji czerwonej.


Już pierwsze zdjęcie dawało jasny sygnał, co będzie wyeksponowane w tej części. Nadal były to różnego rodzaju fantasmagoryczne i symboliczne akty, ale tym razem budziły one zdecydowanie więcej niepokoju i obrzydzenia. O ile w pierwszej, zielonej części, brzydota ukazana została jako coś pięknego i mistycznego, tak w tej pięknej, młode ciała modelek i modeli przedstawiono tak, aby wzbudzić jak największą ohydę. Każde z ciał zostało w jakiś sposób okaleczone, wielu modeli miało otwarte krwawiące rany, które zostały ukazane w taki sposób, że trudno było określić czy to aż tak dobra charakteryzacja, czy jednak ukazano na zdjęciach prawdziwe rany i obrażenia.

W to drugie trudno było uwierzyć, ale iluzja przedstawiona na zdjęciach wnikała w mózg i sprawiał, że wątpliwość została zasiana.
Tym większe zohydzenie i oburzenie wywoływały zdjęcia. Idąc wolno wzdłuż ścian Agnieszka oglądała coraz brutalniejsze sceny na których pokazywane coraz większe okrucieństwo i bestialstwo.

Dodatkowych symboli na zdjęciach, poza jednym nie dostrzegła. Być może dlatego, że nie była w stanie zbyt długo przyglądać się okrutnym inscenizacją, gdzie erotyka, mieszała się z perwersją i zwierzęcą brutalnością.
Jedynym dodatkowym elementem, który niemal natychmiast rzucał się oczy był tajemniczy mężczyzna, który zawsze stał w głębi kadru, niemal całkowicie skryty w cieniu. Jedynie jego hipnotyzujące oczy przykuwały uwagę widza.
Ku swemu przerażeniu Agnieszka Szacka zauważyła, że na kolejnych zdjęciach dostrzega, a to oczy swego ukochanego Jean-Luca, a to podkomisarza Kostrzewskiego. Serce zaczęło jej łopotać jak wystraszony ptak. Tuż obok słyszała coraz bardziej oburzone głosy widzów. Większość publiczności zapewne nie była przygotowana na taki szok poznawczy. Sporadycznie dało się tylko słyszeć głos, jakiegoś konesera współczesnej sztuki, który pod niebiosa wychwalał odwagę i pomysłowość Krausego.

Czerwona sekcja, niosąca tytuł “Passion” kończyła się portretem nagiej dziewczyny leżącej na łóżku z metalowymi okuciami. Brzuch modelki został rozpruty, a wypływające wnętrzności tworzyły krwawą, abstrakcyjną mozaikę. Po obu stronach łóżka stało dwóch wysokich mężczyzn. Ich muskulatura mogła budzić zazdrość u niejednego Mr. Universe. Poza modeli sugerowała, że pełnią oni wartę przy łóżku wybebeszonej kobiety. Krocze każdego ze strażników stanowiła krwawa plama. Ślad po brutalnej kastracji. Uśmiechnięte i pełne ekstazy miny modeli sugerowały, że przeżywają oni właśnie w tej chwili wielką rozkosz.

Ostatnia fotografia sprawiła, że Szacka zaczęła się trząść tym bardziej, że tak jak na każdym zdjęciu także tutaj znajdowała się postać ukryta w cieniu. Błyszczące w mroku oczy mężczyzny, to były oczy jej ojca.


Zamęt i mętlik. Przesuwające się przed oczami fotografie Krausego i migawki kolejnych obleśnych spojrzeń mężczyzny ukrytego w cieniu, atakowały umysł Szackiej niczym chmara wściekłych szerszeni. Dzwoniło jej w uszach. Rozmowy toczące się obok stały się nic nieznaczącym bełkotem, który tylko drażnił i wkurwiał.
Nogi miała jak z waty. Szła wolno przed siebie. Zatrzymała się chcąc wyjść z tej matni. Zaczerpnąć powietrza. Uwolnić się od chorych perwersji, które oblegały jej umysł.

Rozejrzała się wokół.

Tuż przed nią znajdowało się łukowate, gotyckie wejście do kolejnej podziemnej komnaty. Wejścia do niej strzegła czarna, ciężka kotara. U jej szczytu wyhaftowana srebrną nicą słowo “Veritas”

Szacka poczuła nagle, że ktoś łapie ją za łokieć. Po chwili usłyszał głos podkomisarza Kostrzewskiego.
- Nie powinna pani tam wchodzić - wypowiedział te słowa z autentyczną troską i ciepłem - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do samochodu.
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 17-09-2020 o 18:58.
Pinhead jest offline  
Stary 20-09-2020, 23:24   #12
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Taksówka utknęła w niewielkim korku, który tworzył się przed podjazdem do Zamku.

- A , dziś jakieś wydarzenie.. – zagaił starszawy taksówkarz. – Ciągle tu jakieś rauty, pokazy, ludzie poubierani, eleganckie takie wszystko.. Kiedyś inaczej było, zamek to zamek, teraz to jakby… - wyraźnie szukał słowa – Taka hala wystawiennicza. Mniejsza. Jak Spodek w Katowicach, tylko on jako hala od razu był stawiany. Szwagier mi opowiadał, bo moja zona to ze Śląska, wie pani? Już 40 lat razem. Jeszcze trochę i medal za pożycie dostaniemy, prezydent sam wręcza. No, ale jakbym ja po prostu zabił, to już 15 lat bym był wolny… - zaśmiał się ze swojego żartu, brak reakcji ze strony Agnieszki wyraźnie mu nie przeszkadzał. – A wie pani, że tutaj są olbrzymie tunel pod Zamkiem? Cała sieć tych tunel, nie wiadomo, dokąd prowadzą… - staruszek wyraźnie się rozkręcał, nie przejmując się milczeniem Agnieszki. – Więźniowe je wykuwali, w czasie wojny. Tutaj wzięli tych z Gross-Rosen. Ale po mojemu, to one już tam dawniej były, i ci więźniowie tylko je odkopywali. Niemcy czegoś szukali, tyle pani powiem.
- No, ale Pani raczej na pokaz?
- zerknął do lusterka, taksując wzrokiem jej sylwetkę, dyskretny, choć wieczorowy makijaż z błyszczącymi, srebrzystymi cieniami do powiek, , dobrany do stroju, proste, gładkie, błyszczące włosy.
- Ta – mruknęła, konstatując w myśli, że warszawscy taksówkarze potrafili wyczuć nastrój klienta i jak ten nie miał ochoty na pogawędkę, to się przymykali.

Nadeszła w końcu jej kolej, lokaj otworzył drzwi pojazdu. Podała mu dłoń, pozwalając asystować sobie przy wysiadaniu z samochodu. Światła fleszy zaatakowały ją z wielu stron, nie spodziewała się takiej gali, ale ciało zareagowało odruchowo – zapozowała, przyjmując kilka wyuczonych póz, określanych jako „naturalne”. Posłała fotoreporterom kilka uśmiechów. Lubiła być w świetle fleszy, zapomniała już trochę, jakie to uczucie. Krew zaczęła żywiej krążyć w jej ciele, rozprowadzając endorfiny. Tak, to będzie dobry wieczór.

Krause wszedł na scenę i zaczął przemawiać. A raczej napawać, onanizować brzmieniem swojego głosu, obleśny typ. Słuchała z narastającą irytacja, aż padły słowa, na które czekały i które zarezonowały drżeniem jej duszy i napięciem w dole brzucha: mój mistrz i nauczyciel, Jean-Luc Goutier.. Jean-Luc Goutier. Jean-Luc Goutier. Jean-Luc. Powtórzyła kilka razy, smakując każda głoskę. Oczywiście, był jej Mistrzem i Nauczycielem, gówniarz za dużo sobie pozwalał i wyobrażał. Zezłościła się, ale zaraz przyszło zrozumienie – Jean-Luc używał różnych metod, żeby inspirować. Może chciał zachęcić gówniarza, dostrzegł w nim jakiś potencjał, a ten wyobraża sobie nie wiadomo co…

Kiedy znowu wróciła myślami do sali, ta był pusta – czyżby wyłączyła się na chwilę? Znowu jakaś wizja? Odetchnęła głęboko i wtedy usłyszała gdzieś z boku komentarze innych widzów – ach, czyli po prostu przeszli dalej, a ona się zagapiła.

Szła powoli, wpatrując się w fotografie. Doceniła koncept i kompozycje. Szybko zauważyła powtarzające się elementy - trzy miecze, niebieskie róże, korona. A także skrzyżowane kości oraz kamienną urnę, i rewolwer. Coś jakby symbole okultystyczne… Tarot! Symbole kojarzyły się jej z tarotem. Co za bzdury… Ale musiała przyznać, że fotografie były intrygujące.

Druga część wystawy… było po prostu obrzydliwa. Być może niektórych kręciły takie tematy, jej zdecydowanie nie. Prześlizgiwała się wzrokiem po fotografiach, starając się nie przyglądać im specjalnie – ale fragmenty obrazów zahaczały się jej w mózgu, nie dawały się ignorować. Rany i okaleczenia wyglądały tak prawdziwie, że musiała sobie ciągle powtarzać, ze to tylko kreacja artystyczna. Mimo to napięcia narastało. Czuła się zbrukana, tak jakby samo przebywanie w towarzystwie tych okropieństw czyniło z niej sprawczynię. Jakby samą swoją obecnością dawała przyzwolenie na takie okrucieństwa, Gdyby nikt nie oglądał tych fotografii nie miały by po co powstawać, prawda? Rozważała wyjście, bo czuła się coraz bardziej zdegustowania i zniesmaczona, ale wtedy dostrzegła coś jeszcze – obserwatora i oczy. Oczy Jean-Luca, to było oczywiste, stał w głębi każdej kompozycji i obserwował swojego ucznia. A może widzów, którzy patrzyli na obraz? Agnieszka domyślała się, że taki mógł był zamysł Krausego. „Ty patrzysz na fotografię, ale jednocześnie ona obserwuje ciebie”. Ale kobieta wiedziała, że te tak naprawdę oczy patrzyły na nią. Ze to było przesłanie, które Jean – Luc dla niej zostawił. Dlaczego tak? Być może nie mógł, lub nie potrafił inaczej. Być może ktoś mu zabronił, być może uwikłał się w coś, co przerastało jego siły, możliwości i wpływy. A teraz mówił do niej. Zapraszał ja, przepraszał, przyciągał. To musiało być zaplanowane działanie, była tego pewna. Wiedział, skąd pochodzi i dlatego przysłał tutaj gówniarza.
Nie mogła przegapić tego znaku. Krause miał dla niej widomość, teraz była już tego pewna. Szła powoli., mniej już skupiając się na fotografiach, jako takich, a bardziej na samym obserwatorze w głębi. Jedna rzecz ja zaniepokoiła – oczy obserwatora wydawały się zmieniać, czasem było to znajome, czułe spojrzenie Jean-Luca, czasem zimne podkomisarza Kostrzewskiego. Podświadomość znów wciągała ją w grę, umieszczając mężczyznę w fotografiach, tak jak wcześniej umieszczała go w jej snach. Potarła skroń, zdezorientowana. Oddychała szybko, płytko. Co się z nią działo? Chciała zwrócić, ale ekspozycja się już kończyła… Jeszce parę kroków i stąd wyjdzie. I wtedy oczy na kolejnej fotografii, potwornie okaleczonej kobiety, znów się zmieniły – teraz były to surowe oczy jej ojca. Przycisnęła rękę do ust, żeby powstrzymać krzyk. Niepotrzebnie, brakowało jej powietrza, starała się napełnić płuca, odetchnąć głęboko, ale powietrze zgęstniało, .. ktoś wyssał z niego cały tlen. Przyśpieszyła, odwracając oczy od fotografii. Do wyjścia z sali były już dwa kroki…

Ktoś złapał ją za łokieć, drgnęła niespokojnie, podniosła wzrok.
- Nie powinna pani tam wchodzić - powiedział podkomisarz Kostrzewski. - Pozwoli pani, że odprowadzę ją do samochodu.
Paradoksalnie - jego widok otrzeźwił ją. Poczuła się pewniej. Powietrze odzyskało swoją normalną gęstość. Nie chodziło o to, ze był policjantem. Po prostu zrozumiała, czemu widziała jego oczy na pracach Krausego. Był na wystawie, musiała zauważyć go kątem oka, a podświadomość znów spłatała jej figla. Odetchnęła i zapytała:
- Dlaczego?
- Bo to cię zniszczy i wszystko co kochasz
– dopowiedział krótko.
Prychnęła, zniesmaczona banalnością jego słów.
- Nie jesteśmy na ty, panie podkomisarzu – zaakcentowała jego stopień. – Proszę zabrać rękę.
- Pani Agnieszko
– nie cofał ręki. – Przeżyła pani ostatnio duży szok. Widzę, ze wystawa poruszyła panią. Proszę być rozsądną. To nie jest dobry moment , może pani tu wrócić jutro, czy kiedykolwiek… Teraz proszę wracać do domu. Odwiozę panią.

Potrząsnęła głową. Nic nie rozumiał. Przecież tu nie chodziło o wystawę… Jeśli dziś wyjdzie straci szansę na spotkanie Krausego i poznanie prawdy o Jean-Lucu.
- Veritas – powiedziała. – Rozumie pan? Prawda.
Zabrała łokieć i poszła w stronę kotary.

- Pożałuje Pani tego. To zmieni wszystko w Pani życiu. – dobiegły ją jeszcze słowa podkomisarza.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 23-09-2020, 02:10   #13
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację
INDENT]

Czarna kotara przykuwała wzrok i obezwładniała ciało. Ledwo słyszała, co mówią ludzie stojący wokół. Pragnęła tylko jednego - prawdy. Wiedziała, że już nigdy więc nie dostanie takiej szansy. Tylko tu i teraz była ona na wyciągnięcie ręki. Kostrzewski ten, który od pierwszego spotkania wpełzł jej do głowy i podgryzał jej mózg, teraz stroił się w piórka przyjaciela i obrońcy.
Żałosne!
Nie uwierzyła mu. Za tą kotarą kryło się coś co odmieni jej życie. Sam podkomisarz potwierdził, to co czuła, gdy tylko stanęła oko w oko z zdeprawowanymi wyobrażeniami młodego artysty.

Jean-Luc! To on stał za tym wszystkim. W końcu do niej przemówił. Nie wprost, to byłoby zbyt banalne. Użył języka poezji, obrazu, który tak bardzo kochał. Wysmakowanej fantazji, która miała doprowadzić ją do tego miejsca. Nie potrafiła rozpoznać, ani rozgryzać symboliki obrazów. Nie zastanawiała się nad tym. Pragnęła tylko jednego…

Prawdy o Jean-Lucu, o sobie, o tym wszystkim, co ją w życiu spotkało. I teraz stała przed zasłoną, czarną i nieprzeniknioną niczym najciemniejsza noc. Po drugiej stronie czekało na nią objawienie, kwintesencja wszystkiego. W zasięgu ręki miała każdy klucz i rozwiązanie do ukrytych znaczeń. Tam po drugiej stronie zrozumie, pozna sekrety, które do tej pory były przed nią skryte. Musiała się tylko odważyć.

Dłonie jej dygotały. Z każdym krokiem, ciałem targał przenikliwy dreszcz strachu i podniecenia. Rozkoszy i niepewności. Wymieszane uczucia przenikały się, tworząc nową jakość, niepoznaną i niemożliwą do ogarnięcia zmysłami rzeczywistość. Nic już się nie liczyło. Świat przestał istnieć.



Dłonią dotknęła czarnej, ciężkiej kotary. Poczuła chłód, który przenika każdą cząstkę ciała, jestestwa i jaźni. Mróz niepojęty i niewysłowiony wniknął w nią i przejmowała władze nad jej ciałem w jednej chwili.

Wsunęła palce poza granicę poznania, poza granice widzialnego. Jeszcze głębszy mróz chwycił ją za gardło i zaczął dławić serce. Nie cofnęła się, choć strach wręcz paraliżował jej każdy mięsień. Umysł zdominował ciało, niczym tania dziwkę i zmusił do posłuszeństwa. Łaknęła wiedzy, tak jak pragnęła Jean-Luca. Była gotowa poświęcić wszystko, żeby tylko zbliżyć się do swego ukochanego. Nic nie było w stanie jej powstrzymać. Nic! Nawet on, który jednym spojrzeniem potrafił wniknąć w jej duszę i rozebrać z pozorów.

- Veritas – powiedziała. – Rozumie pan? Prawda.

Kostrzewski coś jeszcze próbował powiedzieć, ale już nie usłyszała co.


Pierwsze co poczuła, to drażniący zapach szpitalnych detergentów. Bakteriobójcze płyny miały ten specyficzny zapach, którego nie szło pomylić z czymkolwiek innym.
Zanim jeszcze otworzyła oczy, usłyszała głos swojej matki:
- Panie doktorze, panie doktorze! Ona się obudziła.
- Dzień dobry pani Agnieszko - przywitał ją brodaty mężczyzna około czterdziestki - Cieszę się niezmiernie, że pani do nas wróciła. Martwiliśmy się, ale jak widać silna z pani osóbka.
- Kochanie, jak się czujesz? - zaniepokojony, ale jednocześnie przepełniony szczęściem i ulga głos matki wydobył ją całkowicie z odmętów niebytu.

Czuła się fatalnie. Nie tylko fizycznie, gdyż niemal w każdym swoim mięśniu czuła potężny ból, ale także psychicznie. Miała mętlik w głowie i nie potrafiła sobie tego wszystko poukładać. Nie wiedziała, co się właściwie stało. Ostatnie, co utkwiło jej w pamięci, to jak wsuwa dłoń za czarną kotarę z wyhaftowanym srebrną nicią napisem “Veritas”
- Pani Wando - usłyszała znajomy męski głos - myślę, że powinniśmy dać Agnieszce odpocząć. Wiele przeszła i sen na pewno dobrze jej zrobi.
- Ma pan rację - odparła z nutą niepewności w głosie Wanda - Aga, to pan podkomisarz cię uratował.
To było ostatnie, co usłyszała nim na nowo zalała ją fala koszmarnych wspomnień i snów.


Kamienne, oktagonalne pomieszczenie prezentowało się nad wyraz surowo i obco. Zimne światło spływało z sufitu, niczym eteryczny blask wprost z kosmicznych przestrzeni.
Cisza.
Żaden dźwięk nie pojawił się tej przestrzeni, jakby wszystko, co żyło i istniało odeszło w nicość. Nawet ona, Agnieszka Szacka, nie potrafiła wydobyć z siebie choćby najmniejszego odgłosu. Dech zastygł jej w płucach, a serce przestało bić.

Umierała!
Prawda, co wyzwala doprowadziło ją nad krawędź samounicestwienia.
Ona jednak nie zamierzała się wycofać. Łaknęła poznania, łaknęła spełnienia każdą cząstką swego ciała.

Złośliwi bogowie spojrzeli po sobie. Lico każdego z nich zdobił kpiący uśmieszek. Jeden po drugim zaczęli przytakiwać głową.

Mrok zastygł i przysłoniła go nicość niepojęta. Zasłona rozdarł się z góry na dół.


Blondwłosy młodzieniec stał wyprostowany niczym struna. Prężył dumnie pierś. Każda cząstka jego ciała emanowała majestatem, wszech władzą i potęgą. Oto on Pan Życia i Śmierci.
Czarny, lśniący blaskiem mundur wprost od Hugo Bossa prezentował się idealnie na jego muskularnym i idealnie wyrzeźbionym ciele. Srebrne naszywki i emblematy raziły oczy nie tylko odbitym światłem, ale przede wszystkim potęgą, jaka za nimi stała.

Krew spływała wolno po ścianie, a stos wychudzony i umęczonych ciał rósł u jego stóp.
Aria boleści wybrzmiewała z każdą chwilą coraz głośniej.

- Jesteś… - wyszeptał młodzieniec - Tak długo na ciebie czekałem.


Długi rzeźnicki nóż wyszczerbił się, gdy uderzył w kość miednicy. Ze wściekłością odrzucił go od siebie. i zaklął siarczyście. Ta tępa kurwa od początu sprawiał mu tylko same problemy. Stracił pół pensji, żeby doprowadzić ją tutaj. A ona.. choć nieprzytomna nadal robiła mu na złość. Zacisnął pięść i z całej siły jebnął ją w szczękę. Trzask łamanych kości ukoić jego nerwy. Choć wolałby usłyszeć jej jęki i błagania o litość. To marzenie nie mogło się jednak ziścić. Rozczłonkowane ciało, pozbawione nie tylko ducha, ale także wnętrzności i niemal całej krwi i nie było zdolne do wydania choćby najmniejszego dźwięku.

Spojrzał na swoje zakrwawione dłonie. Przez kilka chwil karmił swe wygłodniałe oczy tym widokiem. Czuł rosnącą ekscytację, która wypełniała jego ciało. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Był gotów.
Chwycił leżącą na stole piłę i przyłożył do szyi martwej kobiety. Uwielbiał ten moment. Dopełnienie działa. Ostatni akt twórczy. Kwintesencja i ostateczny plon jego łowów.
- Dokonało się - szepnął sam do siebie unosząc za włosy uciętą głowę.


Wokół pachniało zgnilizną i zmurszała cegłą. Taki zapach panuje w piwnicach starych kamienic i starych zamczysk. Blady snop światła wydobył z mroku jego nagie, umięśnione ciało. Niemal każdy jego skrawek pokrywały blizny, nacięcia i rany. Świeża krew spływała z wielu miejscach, a dwa stalowe haki wbite w pierś utrzymywały go kilkanaście centymetrów nad ziemią.

Głowę miał opuszczoną, jakby spał. Z jego ust wydobywał się jednak ciszy szept, który jakimś cudem wznosił się ponad szczęk łańcuchów, które wznosiły go coraz wyżej i wyżej.
- Awa, Awa, Awa - powtarzał w nieskończoność.


Zegar w salonie wybił godzinę dwunastą. Ojciec chodził nerwowo z kąta w kąt i nie zwracał nawet uwagi na leżącą krzywo na stole serwetę. Wystygnięta herbata i niedopalony papieros w kryształowej popielniczce wskazywał, jak poważna jest sytuacja.
- Sprawa postanowiona - rzekł w końcu Jerzy Szacki, zatrzymując się przy zapłakanej małżonce.
- To przecież zniszczy cała twoją karierę - wydusiła z siebie Wanda - Całe twoje życie. Czy nie lepiej…
- Nie! - wrzasnął Szacki uderzając pięścią w stół - Urodzisz to dziecko, niezależnie co się stanie.


Żółty pasek przepływający przez ekran telewizora drażnił ją i nieziemsko wkurzał. W kółko to samo. Informacja powtarzana cały czas od dnia wernisażu.
“Obrazoburcza wystawa zamknięta. Młody fotograf oskarżony o obrazę uczuć religijnych i moralności. Protesty organizacji katolickich odniosły skutek. Minister Kultury odcina się od komentowania sprawy”
- Mamo! - krzyknęła - Wyłącz to pudło.
- Córuś - odparł matka wchodząc do salonu, który przemienił się w domowy lazaret - Zaraz będzie wywiad z twoim wybawcą. Musimy to obejrzeć. Podkomisarz, to naprawdę bardzo porządny człowiek.
Agnieszka Szacka mimo, że została wypisana ze szpitala nadal nie mogła dojść do siebie. Nie potrafiła ani sobie przypomnieć, ani zrozumieć, co właściwie się wydarzyło w czasie wernisażu na zamku Książ.
Ponoć Kostrzewski uratował ją przed stratowaniem przez spanikowany tłum. Prawdziwy, kurwa mać bohater.
[/indent]
 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 23-09-2020 o 10:54.
Pinhead jest offline  
Stary 28-09-2020, 17:56   #14
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację

Bolało ją… wszystko.

Ręce, nogi, plecy, brzuch. Głowa. Żołądek. Podbrzusze. Ale ten ból był niczym wobec tego, który odczuwała gdzieś w środku. Nie w środku ciała. Nie chodziło o śledzionę ani nic takiego. Choć miała wrażenie, że śledziona tez ją boli.( I nawet fakt, że Agnieszka nie ma pojęcia, gdzie ta śledziona jest, wcale jej nie przeszkadzał boleć.)

Leżała nieruchomo, próbując ogarnąć, nazwać to uczucie, którego źródła nie była w stanie zidentyfikować. Jedyne skojarzenie które generował jej otumaniony czymś – lekami ? wspomnieniami? doznaniami? – mózg, było tak niedorzeczne, że nie chciała go dopuścić do świadomości. Ale było uparte. Nie poddawało się, uderzając raz za razem, próbując przebić się z obrębu pola świadomości, z tego „tyłu głowy”, gdzie za wszelką ceną próbowała je zepchnąć. Bo jak może boleć coś, czego nie ma? A może jest? Ta chwila zawahania spowodowała, że straciła czujność i skojarzenie przedarło się przez barierę świadomości.

Bolała ją dusza.

Wsunęła dłoń za czarną kotarę z napisem Veritas. Poczuła chłód, dojmujący, przenikający do szpiku kości. Jakby ktoś wyssał całe ciepło, całe życie i zostawił pustkę. Mroźne NIC. Mimo to nie cofnęła się, być może, gdyby pomyślała, gdyby ten cholerny podkomisarz nie stał za jej plecami, taki opiekuńczy, troskliwy, wspierający… Tak podobny do Jean-Luca, że aż się przestraszyła. Gdyby miała chwilę na zastanowienie się, pewnie by odpuściła.
Ale ilość doznań, obrazów, okrucieństwa przytłoczyła ją i w zetknięciu z fizyczną tęsknotą za Jean-Luciem, uśpionym pożądaniem, i tym nagłym, nieoczekiwanym ciepłem, które poczuła od Kostrzewskiego, zaburzyła jasność myślenia.

Dlatego dała krok do przodu.

Nie potrafiła rozróżnić, co było realnym wspomnieniem, a co wytworem przeciążonego mózgu.

Obrazy i towarzyszące im emocje nakładały się na siebie, kreując niestrawną, drażniącą mieszankę. Krew, odrąbane części ciała, cierpienie, wnętrzności. Szaleniec z tasakiem, odprawiający jakiś rytuał. Esesman w mundurze od Hugo Bossa, rozczłonkowane ciało kobiety. Za dużo. Nie mogła w sobie tego wszystkiego pomieścić. Miało ochotę wymiotować, wyrzucić z siebie to wszystko, oczyścić się. Wejść do oceanu i płynąc przed siebie, aż do utraty tchu, aż będzie miała silę tylko na to, aby położyć się na plecach i pozwolić unosić falom. Kochać z Jean-Luciem. Kochać się z Brunem.. Gadać z Baśką przy winie, najlepiej w jacuzzi…

Tak.

Sięgnęła na szafkę obok szpitalnego łóżka, i krzywiąc się bólu, ruch był zbyt gwałtowny, wzięła telefon.

- Cześć – powiedziała, kiedy Basia odebrała w końcu, po siedmiu sygnałach, co nie było szczególnie dziwne biorąc pod uwagę, że dochodziła 3 w nocy. – Strasznie się popieprzyło…
Przez kolejne 40 minut mówiła, płakała, złościła się i słuchała pocieszających słów przyjaciółki. A potem – trochę przed czwartą – w końcu zasnęła, już spokojniejsza, snem bez koszmarów, bez rozczłonkowanych ciał i katowanych kobiet. I dospała do rana.



- Mamo – Agnieszka starała się brzmieć poważnie i groźnie (co nie jest łatwe, kiedy człowiek leży na kanapie w salonie rodziców, totalnie upupiony, w pościeli w jednorożce, otoczony szklankami z rumiankiem, melisą i domowym bulionem) – Bardzo, ale to bardzo cię proszę, nie nazywaj więcej pana Kostrzewskiego „moim dobroczyńcą” ani „bohaterem” – starała się oddychać głęboko i mówić spokojnie, ale nie do końca jej się to udawało. – Bo mnie zaraz nagły szlag trafi! – chciała dodać, ale nie dodała. – Bardzo proszę!
- Ale Agusiu!
– mama usiadła obok . – Oglądałam Wiadomości, a nawet Polsat. Wszędzie mówią to samo: spanikowany tłum, stratowane osoby, ciemność, zamieszanie… Podobno ktoś zasłabł, ktoś też mówił, że rozpylono jakiś gaz. Halucynogenny? Pan Komisarz wyprowadził cię a chyba nawet wyniósł, byłaś nieprzytomna, gdyby nie on… - kobieta załkała, przyciskając do siebie córkę. – Tata, a teraz… nie wiem… jakim sobie poradziła, gdybyś ty….

Agnieszka zesztywniała, a potem ogarnął ją obezwładniający chłód, kiedy wyobraziła sobie siebie wynoszoną przez Kostrzewskiego… I obrzydzenie. Wiedziała już, że musi się z nim skonfrontować, dopytać…
Przytuliła się mocniej do matki, obejmując ją.
- Wiem mamo, wiem. Ale już wszystko dobrze. Nic mi nie jest nie martw się. Wszystko będzie dobrze. – zapewniała na raz i matkę, i siebie.

Po chwili kobieta uspokoiła się, zabrała puste i prawie pełne szklanki i kubki, aby zaraz donieść nowe.
- Mamo – zaczęła Agnieszka. – Bo chciałabym jeszcze spytać o coś… To trochę wstydliwe. Chyba. Czy my mieliśmy kogoś w rodzinie, dziadków, nie wiem, którzy działali na rzecz Rzeszy? Znaczy nazistów?

Matka spojrzała, zdziwiona na Agnieszkę.
- Nic o tym nie wiem, córuś. A skąd takie pytanie?
- Tam chyba było jakieś zdjęcia z esesmanem, coś mi się skojarzyło.. nieważne. Odpocznę trochę, dobrze?
Chciała jeszcze dopytać o dziwne wspomnienie, ojca każącego matce urodzić TO dziecko. Czy chodziło o nią? Nie , to przecież absurd, matka nie mogła rozważać aborcji… Nie znalazła odwagi.
- Dobrze, kochanie – pani Wanda zaczęła zbierać naczynia. – Podjadę do taty, a ty odpoczywaj.

Kiedy kobieta wyszła, Agnieszka podniosła się. Najpierw przejrzała swoje dokumenty wypisowe ze szpitala - stłuczenia, otarcia, siniaki to wszystko jest opisane w akcie przyjęcia. Dodatkowo opisane było omdlenie i uderzenie w głowę. Zalecano odpoczynek, ograniczenie aktywności, obserwację i rezonans na kontroli za tydzień. W jakiś sposób zgadzało się to z opowieścią matki. Choć nie tłumaczyło zachowania Kostrzewskiego.

Włączyła komputer, sprawdzając na raz informacje na fb, Instagramie, tvn 24, BBC i kilka innych stron informacyjnych
Media ogólnokrajowe od kilku dni żyły tym, co wydarzyło się w czasie wernisażu Krausego. W pewnym momencie wybuchła panika wśród widzów. Według jednych jej powodem było zasłabnięcie kilku widzów oraz przerażenie wywołane zdjęciami Krausego. Wedle innych relacji, ktoś zaczął krzyczeć, że ulatnia się gaz.
Media oczywiście podchwyciły tę pierwszą wersję i mocno akcentują, że to obrazoburcze fotografie spowodowały wybuch paniki wśród widzów.
W efekcie paniki kilka osób zostało rannych, kilka zasłabło, a sama wystawę zamknięto.
Następnego dnia organizacje katolickie zorganizowały protesty pod zamkiem domagając się całkowitego zamknięcia wystawy, a co bardziej radykalni nawet chcieli publicznego zniszczenia zdjęć.
Krause nie zabrał publicznie głosu w tej sprawie. W mediach występuje za to Filip Górski, przyjaciel Krausego i kurator wystawy. Lekceważąco odnosi się do wybuchu paniki i zrzuca to na karb nieprzygotowania widzów na odbiór dojrzałej sztuki i uleganie instynktem stadnym. Narzeka na purytanizm Polaków, na ich zaściankowość i brak zrozumienia zasad rządzących współczesną sztuką. Wraz z kilkoma krytykami domaga się ponownego otwarcia wystawy, aby każdy mógł przekonać się na własne oczy, a nie opierać na opinii innych.
Minister Kultury, który oficjalnie jest patronem i współfinansuje wystawę także nie zabrał głosu w tej sprawie. Ustami rzecznika tylko zapewnił, że w Polsce zagwarantowana jest wolność słowa, ale trzeba też liczyć się możliwością obrazy uczuć religijnych. Mowa trawa z której nic nie wynika. Ewidentnie czynniki rządowe chcą poczekać, aż burza wokół wystawy ucichnie.

Na FB i Instagramie Krausego jest tylko zdjęcie zamkniętych policyjna taśma drzwi prowadzących do sali, gdzie była wystawa i podpis “Nie zamkniecie nam ust” #freedom #wolnesłowo #wolnasztuka
Na FB Jean-Luca jest informacja o zamknięciu wystawy jego przyjaciela Olgierda Krausego. Namawia on wszystkich artystów, ludzi ceniących wolność i niezależność do podpisywania petycji zmuszającej polskie władze do ponownego otwarcia wystawy. Zamieszczonych jest też kilka zdjęć z wystawy, głównie z części zielonej “Illusio”.
Na Instagramie Jean-Luca pojawiło się kilka nowych zdjęć, które rzuciły się w oczy Agnieszce ze względu na miejsca. Są tam kamieniołomy w Rogoźnicy oraz okolice pałacu Jedlinka.
Na swoich kontach FB, Instagramie i innych mediach firmowych Agnieszka dostała jedną i tę samą wiadomość.
"Musimy porozmawiać o Dyrektorze Czesławie Więcku, Prokuratorze Jerzym Szackim i kluczu."
Nadawcą jest Wojciech Grzegorczyk.
Oraz mnóstwo zapytań o jej stan zdrowia, A także propozycja sesji zdjęciowej do nowej kampanii społecznej „Stop przemocy wobec kobiet”.


Przekopanie się przez to wszystko zajęło jej prawie godzinę. Dwie rzeczy uznała za ważne.

Przede wszystkim - na Instagramie Jean-Luca pojawiło się kilka nowych zdjęć, które rzuciły się w oczy Agnieszce ze względu na miejsca. Były tam kamieniołomy w Rogoźnicy oraz okolice pałacu Jedlinka. Zdjęcia dodane zostały kilka dni temu Czy możliwe, że Jean-Luc był w Polsce?! I to niecałe pól godziny jazdy samochodem stąd?

Na swoich kontach FB, Instagramie i innych mediach firmowych Agnieszka dostała jedną i tę samą wiadomość.

"Musimy porozmawiać o Dyrektorze Czesławie Więcku, Prokuratorze Jerzym Szackim i kluczu."

Nadawcą był Wojciech Grzegorczyk. Sprawdziła jego konto – świeżutkie i bez dwóch zdań fejkowe. Wywaliła wiadomości do spamu a gostka zablokowała.

Klucz. Klucz do skrytki. Tkwił w tym samym miejscu, gdzie go znalazła i gdzie go potem zostawiła, dochodząc do wniosku, że jeśli znów będą go szukać, to na pewnie nie wrócą do raz sprawdzonych miejsc. Na pewno umieścił go tam ojciec.. ale kim byli ONI, którzy chcieli go znaleźć? Spotkanie z Rawiczem mógłby wyjaśnić, lub chociaż naświetlić, sprawę, ale zdjęcia Jean-Luca miały już kilka dni… Musiał je wrzucić wtedy, jak leżała nieprzytomna, inaczej by zauważyła.. czy ciągle przebywa w tych okolicach? Czy może ryzykować kolejny dzień zwłoki?

Wiedziała jedno: przede wszystkim musi spotkać się z Kostrzewskim, dopytać pieprzonego, kurwa, bohatera, o co w tym wszystkim chodzi. Co się stało, skąd się tam wziął i czemu zniechęcał ją do wejścia za kotarę.
Posłała sms. Odpowiedź przyszła po paru minutach Z największa przyjemnością, pani Agnieszko. Bistro przy rynku, za godzinę?”
Z największą, kurwa, przyjemnością. Potwierdziła.

Zostało jej 40 minut. Posłała wiadomość do Krause: w szczebiotliwym tonie prosiła o spotkanie, jest zachwycona wystawą, zniesmaczona hejtem i bardzo żałuje, że nie mogła poznać Autora i ominął ją afterek.
Wiadomość w podobnym stylu posłała do tego jego rzecznika, Górskiego, błagają o pomoc w kontakcie z Artystą.
Pozostałe pól h wykorzystała na powolne – szybsze ruchy nie kończyły się dobrze – ubieranie się i próby zamaskowania zsinień na twarzy.

W niewielkim bistro przy rynku o tej porze było dość gwarno i tłoczno. Zebrani tutaj ludzie toczyli przyjacielskie rozmowy, odpoczywali, czytali książki lub po prostu spoglądali za okno. Wszystko oczywiście nad filiżanką dobrej kawy, której oszałamiający aromat wypełniał całą kawiarenkę.

Podkomisarz Kostrzewski przyszedł punktualnie i bez słowa dosiadł się do stolika, który zajęła Agnieszka. Kiwnął dłonią na kelnerkę, po czym skupił wzrok na Szackiej.
- Miło widzieć panią w dobrej formie.
- Dziękuję
- odpowiedziała odruchowo.
Podkład i puder zakryły zsinienia i otarcia na twarzy. Golf z długim rękawem i wąskie spodnie szczelnie zakrywały całe ciało.
- Matka twierdzi, że powinnam panu podziękować - rzuciła w przestrzeń.
- Mamy trzeba słuchać - odparł uśmiechając się kącikiem ust - I dlatego chciała się pani ze mną spotkać?

Poszukała spojrzeniem jego oczu.
- Chciałam wiedzieć, co się tam naprawdę wydarzyło.
- Na zamku? -
spytał Kostrzewski - Wybuchła panika. Nie do końca wiemy dlaczego. Nie zdradzę żadnego sekretu, gdy powiem, że moi koledzy prowadzą w tej sprawie dochodzenie. Pani miała to nieszczęście, że została przez ten przerażony tłum poturbowana.
Szacka popatrzyła uważniej na mężczyznę. Intuicja podpowiadała jej, że podkomisarz nie jest wobec niej do końca szczery. Coś ewidentnie ukrywał, a raczej przemilczał - jakby mówił jej kawałek prawdy.
- Oczywiście - odpowiedziała. - Oglądałam wiadomości. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego powstrzymywał mnie pan przed pójściem dalej. Wiedział pan, że wybuchnie panika? - strzeliła na ślepo.
- Ludzie są słabi - odparł filozoficznie - Ilość okrucieństwa, jaka została im podana złamała ich psychikę. Mam wrażenie, że panu artyście właśnie o to chodziło. Nie potrzeba daru jasnowidzenia, żeby coś takiego przewidzieć. A pani… no cóż.. też przecież ma nadszarpniętą psychikę przez ostatnie wydarzenia. Chciałem oszczędzić pani dodatkowych ciosów.

Pokręciła głową, powoli.
- Zachęcał mnie Pan, żebym przyszła następnego dnia... Nie chodziło o wystawę. Co się działo za kotarą?
Policjant spuścił wzrok, jakby w zawstydzeniu, że został przyłapany na kłamstwie. Po chwili podniósł głowę i spojrzał na Agnieszkę. No nie, tylko nie to. Znowu te jego cholerne oczy, zaczęły świdrować jej duszę. Poczuła ukłucie strachu i nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po ciele.
- Pani Agnieszko - rzekł po dłuższej chwili namysłu. - Pragnie pani prawdy. To piękne i szlachetne, ale bardzo zwodnicze. To największy mit ludzkości. Prawda was nie wyzwoli. Proszę mi uwierzyć.
- Nie rozumiem
- potrząsnęła głową, znów zaniepokojona jego spojrzeniem.
- Z zawodowego doświadczenia wiem, że prawda rani i niszczy. Ludzie nie chcą prawdy i przeważnie przed nią uciekają. I mają rację, bo ona potrafi zabić.
Przewróciła oczami.
- Nie pytam o pana filozofię życiową. Wygląda na to, ze wiedział pan, co się będzie działo na wystawie. Czy komisarz o tym wie? Wie, z kim współpracuje?

Przez twarz Kostrzewskiego przebiegł dziwny grymas. Zdziwienie mieszało się ze strachem i wściekłością. Milczenie policjanta trwało zbyt długo, żeby nie kryło ono w sobie czegoś więcej niż zwykłe zmieszanie.
- Co ma pani na myśli? - zapytał patrząc wprost w oczy Szackiej. W jednej chwili jej dłonie utraciły całe ciepło. Palce skostniały, a wokół paznokci pojawiła się sina obwódka.

Zamarła na sekundę, poruszyła kilka razy palcami, aby przywrócić krążenie, chciała ogrzać dłonie o filiżankę, ale ta była już pusta. Owinęła się szczelnie ramionami, wsuwając ręce pod pachy. To był ten sam chłód, który poczuła dotykając kotary. Pamiętała teraz dokładnie.

A potem – trochę jakby wbrew sobie, bo przecież nie planowała tego ani nie w tym celu spotkała się z Kostrzewskim, jakby to doznanie upewniło ją, że jest na dobrej drodze, uaktywniło jakieś skojarzenia w mózgu – przeszła do ataku:
- Widziałam esesmana w mundurze od Hugo Bossa – powiedziała. – I okaleczona kobietę. Potwornie okaleczoną. Czyżby to była pana żona, Anna? Za to wyleciał pan z ABW? Wszystko utajnili… ale ojciec uważa, że książka tego kabalisty Menahem Azariah da Fano jest ważna, a Teichberg była córką cadyka… Żydzi naziści, Awa… wszystko się przeplata i wiąże z panem. Dziwne, prawda?

Na te słowa Kostrzewski rozejrzał się, jakby bał się, że jest przez kogoś obserwowany. Nachylił się w stronę modelki, opierając łokcie na kawiarnianym stoliku. Jego oczy wpatrywały się w nią dosłownie penetrując każdy zakamarek jej ciała. Znieruchomiała, jak łania namierzone przez okrutnego myśliwego. Nie tylko bała się poruszyć, ale po prostu nie mogła. Nie potrafiła. Ciało przestało słuchać impulsów płynących z mózgu. Mężczyzna zbliżył twarz do jej twarzy. Poczuła zapach jego wody po goleniu świeży, drzewno-korzenny. Hugo Boss? Zakręciło się jej w głowie, czuła, jak wszystkie mięśnie napinają się jej, do granicy bólu, ale nie mogła odsunąć ciała.
- Pani Agnieszko - szepnął - Jest pani w wielkim niebezpieczeństwie. Musi pani wyjechać z miasta. Zapomnieć o tym wszystkim. Zajrzała pani z czarną kurtynę i myśli pani, że wszystko już wie. Nic pani nie wie i lepiej niech tak pozostanie. Prawda was nie wyzwoli.

Po tych słowach wstał, sięgnął do kieszeni marynarki i wyciągnął portfel i rzucił na stolik nowiutką, szeleszczącą stówkę. Agnieszka poczuła się , jak tania dziwka, której po skończonej robocie rzuca się w twarz należność. I choć wiedziała, że ten gest nie mógł mieć takiego znaczenia, to nie mogła wyrzucić z głowy tej okropnej myśli.
- Dobrze radzę, niech pani wyjedzie z miasta.

Choć dziwna niemoc w ciele ustała, Agnieszka nie zrobiła nic, żeby zatrzymać Kostrzewskiego. Poczekała, aż wyjdzie, a potem dołożyła 20 zł za swoją kawę do leżącej na stoliku stuzłotówki. Psychicznie poczuła się lepiej. Zabrała torebkę i zmusiła ciało do podniesienia się.

Rześkie powietrze na zewnątrz odurzyło ją, uderzyło w nią z mocą. Zakręciło się jej w głowie, przysiadła na doniczce z tują.
„Potrzebuję odpocząć.. oderwać się” pomyślała.
„- Dobrze radzę, niech pani wyjedzie z miasta.”
„- Zaleca się odpoczynek, ograniczenie aktywności…”
„ kamieniołomy w Rogoźnicy oraz okolice pałacu Jedlinka”


Wyjęła komórkę, znalazła telefon do Zespołu Pałacowo - Hotelowy Jedlinka. Zarezerwowała najlepszy pokój, zapewnili ją że jacuzzi jest czynne i nie mają dużego obłożenia.

Jeszcze tylko ściemni coś matce o wywalczonej dodatkowej konsultacji u światowej klasy specjalisty , na którą jest umówiona z samego rana, chwilę po 7 we Wrocławiu, więc musi tam przenocować i może jechać.
Odpocznie trochę na miejscu, zje obiad, odwiedzi miejsca ze zdjęć Jean – Luca, popyta. Miał charakterystyczną urodę, ludzie powinni go zapamiętać.

To był dobry plan.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 28-09-2020 o 18:40.
kanna jest offline  
Stary 30-09-2020, 23:18   #15
 
Pinhead's Avatar
 
Reputacja: 1 Pinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputacjęPinhead ma wspaniałą reputację

Dzień zapowiadał się dobrze. Wstała skoro świt, jeszcze przed budzikiem. Ewidentny znak, że ciało i umysł odpoczęły należycie. Czy to za sprawą wygadania się serdecznej przyjaciółce, czy może dlatego że miała w głowie dobrze ułożony plan? A może po prostu dlatego, że na horyzoncie, na bardzo bliskim horyzoncie pojawił On. Jej jedyny. Spełnienie marzeń, pragnień i żądz.
Jean-Luc nie tylko przebywał w Polsce, ale był gdzieś w jej okolicach. Czuła jego obecność. To przecież nie mógł być przypadek. Takie przynajmniej miała wrażenie.

Kolejny raz w swoim życiu podążała za swoją obsesją. Pragnieniem, którego nie potrafiła i nie chciała ugasić. Chciała znowu to poczuć. Skosztować na nowo życia, rozsmakować się w nim i karmić wszystkie zmysły.
Wiedziała, że podąża za mirażem. Za obrazem, ulotnym, jak poranna mgła. Wszak Jean-Luc mógł już dawno wyjechać. Nie miało to jednak żadnego znaczenia. Jej ciało domagało się jego obecności, choćby miało się to ograniczyć tylko do oddychania tym samym powietrzem, co on. Do przebywania w tych samych miejscach, co on. Do kontaktu z ludźmi, którzy go spotkali. Żar, który ciągle ją trawił domagał się wciąż nowych podniet. Nie mogła odpuścić, choć gdzieś na dnie duszy instynktownie czuła, że przekracza kolejną niewidzialną granicę.

- Tu wasza ulubiona regionalna rozgłośnia. 94.8 fm, radio Waldenburg, za sterami ja, Piotr Czaja. Przed nami co najmniej dwie godziny porządnej rockowej i heavy metalowej muzyki, a do tego jak zwykle, to co lubicie najbardziej. Moje refleksje na temat, życia, śmierci, świata i czego tam jeszcze chcecie.
A propos śmierci. Zapewne większość z was już słyszała o kolejnej brutalnej zbrodni, jakiej w ostatnich dniach dokonano w naszym mieście. Policja nabrała wody w usta, ale coraz głośniej mówi się o tym, że w naszych okolicach grasuje jakiś psychopata. To miasto od zawsze naznaczone było zbrodnią i okrucieństwem. Kto zna historię, ten wie o czym mówię.
Nie chce jednak skupiać się na dramatycznych szczegółach, plotkach i domysłach. Dzisiaj mimo wczesnej pory nachodzą mnie myśli bardziej filozoficznej natury. Czy to możliwe, że przestrzeń w której żyjemy nasiąka czynami i myślami, które wybrzmiewały tutaj w przeszłości? Czy to możliwe, że dawne zbrodnie i grzechy nadal wybrzmiewają echem i rezonują w naszych duszach? Czy taka fala może wzbudzić nas całkowicie obce nam pragnienia? Nakłonić do czynów sprzecznych naszej naturze? Ponura i dołująca to myśl, nieprawdaż? Mój naczelny macha mi z reżyserki, żeby przestał snuć te moje grobowe wywody i puścił wam muzykę. Może i racja. Dzień się dopiero zaczął, nie ma się więc co dołować. Jesień sama w sobie jest dość przygnębiającą porą roku. Zatem pamiętajcie, że w nadchodzące długie, deszczowe wieczory, dobrze mieć obok siebie kogoś kto zapewni wam nie tylko bezpieczeństwo i spokój, ale także takie emocje, jak zespół Judas Priest i ich hit z roku 1986 - Turbo Lover

Agnieszka jechał na południowy-wschód w kierunku gór Sowich, zasłuchana w hipnotyzujący głos spikera. Nie było żadnych wątpliwości, że to jeden z tych mężczyzn, którzy potrafili samymi słowami zwrócić na siebie uwagę innych. Charyzmatyczny, magnetyczny i zniewalający - takie właśnie przymiotniki do niego pasowały. Gość mógł gadać o największych głupotach, a i tak słuchałoby się go z przyjemnością i zadowoleniem..

Styl jego audycji także przykuwał uwagę i zachęcał do dalszego słuchania. Niezobowiązujące, luźne refleksje płynące prosto z serca, brzmiały autentycznie i sprawiały, że czuło się, jakby przemawiał najbliższy przyjaciel. Ktoś taki w żadnym RMFie, czy inne zetce, na pewno nie znalazłby miejsca.

Granatowy SUV sunął miękko na lekko wyboistej drodze. Właśnie wybrzmiewały ostatnie słowa piosenki, gdy Szacka zauważyła drogowskaz prowadzący do pałacu Jedlinka. Zwolniła i skręciła w prawo, wjeżdżając w wąską ulicę wysadzaną po obu stronach wysokimi klonami.
Już sam ten widok budził iście filmowe skojarzenia. Piękne jesienne słońce, przebijało się przez wielobarwne liście, tworząc na szybie piękne odblaski.

Tuż przed samym pałacem kończył się asfalt i zaczynała się kostka brukowa, która pewnie mogła mieć kilka wieków. Zaparkowała na żwirowym parkingu i zabrawszy niewielką torbę podróżną, ruszyła w kierunku wejścia do pałacu.

W skład posiadłości Jedlinka wchodził okazały, barokowy pałac, folwark, przypałacowy browar i ekskluzywne SPA. Za odpowiednią cenę można było wynająć jeden z historycznych apartamentów. Fakt - salonik i sypialnia Gustava Adolfa Boehma, kosztowały majątek, ale czy nie należała się jej odrobina luksusu. Poza tym, jeżeli Jean-Luc tutaj nocował, to na pewno wybrał właśnie ten apartament.
Pragnęła chłonąć powietrze, którym i on oddychał. Wdychać ostatnie molekuły jego zapachu, aby choć w ten sposób był przy niej i w niej.


Na lunch było jeszcze za wcześnie, więc gdy tylko rozpakowała na prędce torbę, ruszyła na mały spacer po pałacowym parku.
Pogoda nastrajała optymistycznie i Agnieszka musiała sama przed sobą przyznać, że po ostatnich ponurych dniach, poczuła w końcu ulgę. Małą i ulotną, ale zawsze.
Spacerując wśród rozłożystych drzew i wciąż zielonych krzewów cieszyła się panującym wokół spokojem i ciszą.

Zauważyła go już z daleka. Trudno bowiem nie zauważyć starca owiniętego w gruby pled i siedzącego na rachitycznym wózku, tuż przy rozległym oczku wodnym. Zamierzała skręcić w lewo, by ominąć staruszka, ale niestety on też ją zauważył. Uniesioną w górę dłonią zaczął machać w jej kierunku.
Niezbyt chętnie ruszyła w jego kierunku.

- Pani nie jest Freya? - ni to zapytał, ni to stwierdził staruszek.
Przygarbiony mężczyzna z resztką siwych włosów, wpatrywał się w Agnieszkę, jakby próbował sobie przypomnieć kim ona jest i dlaczego stoi obok niego. Poznaczona licznymi zmarszczkami i plamami twarz nabrała surowego i dość posępnego wyrazu. Głębokie bruzdy na czole wskazywały na głębokie zamyślenie i próbę sięgnięcia w odmęty własnej pamięci.
- Kim pani jest? - zapytał w końcu starzec. Mimo podeszłego wieku głos miał twardy i surowy, a wyraźny niemiecki akcent tylko dodawał mu siły i ostrości.
- Agnieszka Szacka - przedstawiła się - Jestem… turystką - skłamała.
- Szacka, Szacka - powtórzył, jak automat inwalida - Ja cię znam…
Szorstkie słowa i pewność z jaką zostały wypowiedziane, zmroziła krew w żyłach byłej modelki.
Czyjaś ciężka dłoń wylądowała na jej ramieniu. Obróciła się i stanęła twarzą w twarz z postawną, przysadzistą kobietą o nalanej twarzy.



- Proszę się nie przejmować tym, co on gada. - mruknęła kobieta - On ma demencje Nic nie pamięta i wszystko mu się myli. Zaczepia ludzi i opowiada im głupoty. Takie jego hobby.
Gruba opiekunka poklepałąc Agnieszkę po plecach i ruszyła w stronę wózka.
- No co Herr Flick - rzuciła z wyraźnym rozbawieniem w stronę staruszka - Wracamy do pokoju.
Obróciła wózek i zaczęła go wolno pchać w kierunku drogi prowadzącej do pałacu. Mijając Agnieszkę półgłosem dodała:
- To ponoć jakiś nazistowski emeryt. Mówią, że samego Hitlera znał. Mnie to gówno obchodzi, bo dobrze płacą za to że mu pieluchy zmieniam. Gdyby nie miał tej cholernej demencji, to można byłoby się dowiedzieć od niego ciekawych rzeczy. A tak… gówno.
W tym momencie mężczyzna uniósł się gwałtownie na rękach i patrząc w stronę Agnieszki, zaczął krzyczeć:
- Znam cię, znam! To ty! Byłaś tam! On cię wybrał.
Gruba pielęgniarka pchnęła wózek do przodu, zmuszając tym samym staruszka do tego, żeby opadł na fotel.
- Nie podniecaj się Herr Flick, bo mi zawału dostaniesz - skarciła podopiecznego, a po chwili odwróciła się w stronę Agnieszki i dodała - A ty złotko, nie bierz tego tak do siebie, bo zbladłaś, jakbyś zaraz miała kopytkami strzelić. Nie przejmuj się dziadek już tak ma. Trzymaj się i jakbyś nadal była słabowita, to wpadnij do mnie to dam ci coś na wzmocnienie nerwów - zaśmiała się na koniec niemal demonicznie.


Siedząc w pałacowej restauracji, Agnieszka powzięła żelazne postanowienie. Nie podda się makabrycznej atmosferze, jakie wywołało przypadkowe spotkanie ze staruszkiem na wózku.
Skupi się na rzeczach przyjemnych, odpocznie i zacznie szukać informacji o Jean-Lucu, tak jak sobie zaplanowała.

Poszukiwania nie należały do nazbyt męczących, czy kłopotliwych. Wystarczył zalotny uśmiech plus kilka banknotów wciśniętych do kieszeni przystojnego kelnera i już wiedziała na czym stoi.
Znany, francuski fotograf mody, faktycznie odwiedził pałac Tannhausen i wyjechał wraz z kilkoma przyjaciółmi przedwczoraj rano. Wedle relacji chłopaka grupa miała w planach udać się do Rogoźnicy i zrobić tam jakąś sesję.
Od razu słysząc te słowa w umyśle Agnieszki zrodziło pytanie. Czy podążać za mglistym cieniem swego kochana i próbować go w końcu złapać? Od lat nie była tak blisko Jean-Luca, jak w tej chwili. Czuła jego obecność i wiedziała, że jest gdzieś w pobliżu.

Rzeczywistość upominała się jednak o nią. Ciągle napływały sms-y od matki. A to, że u ojca wszystko w porządku i że lekarze są pełni optymizmu, a to że tęskni za córeczką i ma nadzieję, że wszystko w porządku, a to znowu że się martwi i że boli ją głowa i ma złe przeczucia.

Leżąc na łożu z jedwabnym baldachimem, Agnieszka rozmyślała nad swoim kolejnym dniem, kolejnym krokiem, jaki powinna podjąć. Miał rozdartą duszę i wiedziała, że czegokolwiek nie postanowi, to rozdarcie się nie zmniejszy. Wręcz przeciwnie z każdą chwilą będzie rosnąć i rosnąć.


Kilka długości basenu i prawie godzina w bąbelkowej kąpieli, rozluźniła jej ciało. Duch jednak ciągle był spięty i niepewny. Otulona w mięciutki szlafrok mogła zdawać się ostoją spokoju i odprężenia.
Pieprzone pozory.
Iluzja zmysłów i cielesności.
Kłamstwo w czystej postaci.

W głębi, na samym dnie, wciąż czuła pęczniejący wrzód niepewności i pragnień. Drżała i dygotała w strachu zarówno przed spełnieniem, jak i przed rozczarowaniem. Stała na rozdrożu życiowych dróg i nikt i nic nie mogło jej w tym momencie pomóc.

Rzeczywistość, ta wredna suka, wiedziała kiedy i jak uderzyć.

Gdy tylko weszła do pokoju, odezwał się jej komórka, która zostawia na nocnym stoliku łudząc się, że tego wieczoru już po nią nie sięgnie. Zerknęła na ekran i ku swemu zdziwieniu ujrzała pulsujący napis “Komisarz Kostrzewski”
Przesunęła palcem i odebrała połączenie.
- Dobry wieczór, pani Agnieszko - zaczął komisarz - przepraszam, że dzwonię o tak późnej porze, ale obawiam się że musimy porozmawiać.
- O co chodzi? - spytała siłą woli tłumiąc drżenie głosu - Coś się stało?
- To nie jest rozmowa na telefon - odpowiedział chłodno, wręcz bez emocji - Możemy się spotkać za pół godziny tam, gdzie ostatnio?

Zegar na kominku wybił dwudziesta drugą Pragnęła tylko szczęścia, a świat upominał się o nią i wyciągał ku niej swym macki, a ona czuła się taka samotna i tak bezradna.



 
__________________
"Shake hands, we shall never be friends, all’s over"
A. E. Housman

Ostatnio edytowane przez Pinhead : 30-09-2020 o 23:49.
Pinhead jest offline  
Stary 09-10-2020, 00:43   #16
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Zespołu Pałacowo - Hotelowy Jedlinka był na prawdę wspaniałym miejscem do odpoczynku. Basen, spacery po parku, doskonała restauracja i piękny apartament poprawiły Agnieszce nastrój. Na następny dzień rano, zaraz po śniadaniu, umówiła się w hotelowym spa na masaż, który powinien ostatecznie postawić ją na nogi.

Niestety, nie zdążyła spotkać się z Jean-Luciem. Wiedziała jednak, że był w tym miejscu, świadomość podążania jego śladami wydawała się jej równie ekscytującą, jak samo (potencjalne) z nim spotkanie. Czuła się jak detektyw odkrywający kolejne puzzelki, składające się na całość obrazu. Na razie było ich niewiele, ale miała nadzieję, że kamieniołomy przyniosą więcej odpowiedzi. Wybierała się tam następnego dnia.

Dwie rzeczy wytracały ją nieco z równowagi: spotkanie z inwalida na wózku, Herr Flikiem, jak nazywała go jego opiekunka, wyglądająca bardziej na strażniczkę. Postanowiła, ze spróbuje porozmawiać z mężczyzną na osobności, jak tylko nadarzy się okazja.

Druga rzecz, to wieczorny telefon od Kostrzewskiego. Nalegał na spotkanie. Czuła złośliwa satysfakcję, kiedy odmawiała: - Niestety to niemożliwe. Skorzystałam z Pana życzliwej rady i opuściłam miasto.
Podkomisarz nie wydawał się rozczarowany (czemu sądziła, ze będzie?)
- To bardzo dobrze. – odpowiedział - Gdzie pani jest? Podjadę jak najszybciej i będziemy mogli porozmawiać.
Oczywiście, nie podała swojej lokalizacji.
Kostrzewski rzuci tylko: - Rozumiem. Niech pani na siebie uważa.
I rozłączył się. Była zadowolona, ze go spławiła, ale delikatny niepokój pozostał. Czego mógł chcieć?

Noc upłynęła spokojnie, znów gadały z Baśką, tym razem o bardziej ludzkiej godzinie, umawiając się na wspólny pobyt w Jedlince.

Rano wstała bardzo wcześnie, chciała pobiegać i chwilę posiedzieć w saunie przed śniadaniem. Pałacowe alejki były wręcz stworzone do niespiesznego , relaksującego joggingu. Nie chciała się forsować, ale powinna zacząć dbać o formę, żeby jak najszybciej dojść do siebie po tych wydarzeniach z zamku.
Kiedy wracała do swojego pokoju w pałacu dopisało jej szczęście. Inwalida siedział sam w Sali kominkowej, jego strażniczki nie było nigdzie widać.

Sala kominkowa w pałacu Tannhausen prezentowała się iście filmowo. Misterna sztukateria alabastrowej barwy, mocno kontrastowała ze szmaragdowymi ścianami. Precyzyjnie wykonane stiuki o barokowych formach przywodziły na myśl kostiumowe filmy z epoki lub historyczne powieści. Delikatne światło z elektrycznych kandelabrów nadawało sali kojący i emanujący spokojem klimat. Gruba, wzorzyste zasłony sprawiały, że człowiek czuł się, jakby otulił go ciepły pled. Sala nie należała do największych, ale to tylko dodatkowo podkreślało jej kameralność i konfidencjonalny charakter. Liczne ornamenty, ozdoby i historyczne pamiątki sprawiały, że czas i wydarzenia za oknem zwalniały i przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Głębokie fotele z kwiecistą tapicerką zachęcały do zanurzenia się w ich objęciach i pogrążeniu się w zapomnieniu i błogości. Agnieszka czuła się tu nieco niekomfortowo w swoim sportowym stroju i adidasach, ale ni chciała czekać. Mogła nie dostać drugiej szansy.
“Herr Flick”, jak ironicznie i kpiąco opiekunka nazywała staruszka na wózku, siedział na przeciwko bogato zdobionego kominka nad którym zawieszono portret ostatniego właściciela. Gdy Szacka weszła do sali kominkowej, popijał on właśnie ziołowy napar z glinianego kubka, którego aromat unosił się w całym wnętrzu.
- Dzień dobry - Agnieszka pojawiła się w drzwiach sali. Delikatne zamknęła je za sobą. - Agnieszka Szacka, poznaliśmy się nad stawem, pamięta mnie Pan?
Mężczyzna obrócił głowę i spojrzał na Agnieszkę lustrując ją od stóp do głów.
- Tak… - odpowiedział po chwili namysłu - Freya pani nie lubi.
Kobieta przysiadła na fotelu, obok którego zaparkowany był wózek inwalidzki staruszka.
- To dziwne - powiedziała, uśmiechając się. - Ludzie zwykle mnie lubią…
- Ma pani ładną twarz
- rzucił koślawy komplement. Skinęła głową w podziękowaniu. - To pewnie dlatego. Freya nikogo nie lubi, niech się pani nie martwi.
- Nie traćmy więc czasu na rozmowę o niej. Powiedział Pan, że znał kogoś podobnego do mnie?
- Tak..
- ton jego głosu nie do końca sugerował, czy jest to potwierdzenie, czy jednak powątpiewanie - Znałem dużo ludzi. Trochę już żyję na tym świecie. Może faktycznie jest pani podobna do kogoś, kogo znałem. Zwłaszcza pani oczy.
Mężczyzna miał głos pewny, z lekką chrypką właściwą osobom w podeszłym wieku i choć wedle słów Freji z pochodzenia był Niemcem, to bardzo płynnie posługiwał się językiem polskim.
- To ciekawe - zachęciła mężczyznę Agnieszka. - Może znał Pan mojego ojca, prokuratura Szackiego? [/i]
Znów się uśmiechnęła.
- Herr Flick (z Gestapo – chciała dodać, ale się powstrzymała) to nie jest pana prawdziwe nazwisko, prawda?

Staruszek milczał przez długie chwile. Cały czas wpatrywał się w taniec płomieni w kominku. W końcu odwrócił się w stronę Szackiej.
- Nazywam się Herman Schtetke, ale to bez znaczenia. Powiedz mi, czy to ty?
Rozłożyła ręce w przepraszającym geście i lekko potrząsnęła głową.
- Nie rozumiem. O co Pan pyta?
- Franz
- rzekł z wyraźnym cierpieniem w głosie - Mój umysł jest w rozsypce. Franz, powiedz mi, czy to ty, czy to mój chory mózg?

Pochyliła się w stronę staruszka o dotknęła jego dłoni w pocieszającym geście.
- Mam na imię Agnieszka - powiedziała.
- Bardzo mi miło. Herman Schtetke - odpowiedział staruszek, a jego głos na powrót był spokojny i łagodny. Także wyraz jego twarzy zmienił się, a z oczu zniknął wewnętrzny blask, który je rozpalał.
Westchnęła.
- Dziękuję za rozmowę, będę już szła. Miłego dnia - podniosła się, a potem zatrzymała w pół kroku.
- Jest tu pan dłużej? Może spotkał pan mojego przyjaciele, Jean - Luca? Szczupły, ciemniejsza skóra, dłuższe włosy, kręcone?

Herman obrócił się w stronę Szackiej. Spojrzał na nią marszcząc przy tym groźnie brwi.
- Ja… ja.. nie rozumie. Franz nie baw się ze mną. Wiesz, że musiałem tak zrobić. Ja… ja.. nie wiedziałem, ja myślałem, że to wszystko jakieś bajki, ale potem ten żyd. On za nim zdechł, on mi wszystko powiedział. Franz przepraszam.
Po tych słowach starzec zaczął się cały trząść. Jego broda latała, jakby dostał ataku padaczki, a z oczu popłynęła rzek łez.
- Franz, błagam wybacz mi - zaczął krzyczeć i zanosić się od płaczu.
Agnieszka przykucnęła, oparła dłonie na bezwładnych kolanach mężczyzny.
- Herman - powiedziała ciepło i miękko. - Herman, spójrz na mnie. - starała się złapać spojrzenie rozbieganych oczu mężczyzny - Wybaczam ci, Wybaczam. - powtórzyła.

Jeżeli celem ty słów było uspokojenie mężczyzny, to plan Szackiej nie wypalił kompletni. Herman rozpłakał się jeszcze bardziej, o ile w ogóle było to możliwe. Zarzucił swoje wychudzone ręce jej na szyję i przytulił się mocno. Jak na staruszka był niezwykle silny, a może to emocje dodawały mu energii.
- Franz, zabierz mnie stąd, proszę - wyszeptał przez szczękające zęby.
Agnieszka zesztywniała, a potem zaczęła się podnosić. Ona też była silna, niemożliwe, żeby starzec dał radę ją zatrzymać.
- Już dobrze - powiedziała. - Spokojnie. Chodźmy.

Pchnęła wózek , żeby wyprowadzić go na korytarz. Nie chciała zostawiać staruszka samego. Nie zdążyła nawet poprosić nikogo o zawołanie pielęgniarki, kiedy ta zjawiła się sama, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Co Franz ma ci wybaczyć? – zdążyła jeszcze zapytać, zanim Freya dosunęła do ich lokalizacji. .
- Zdradziłem cię... wybacz mi – wydukał staruszek przez łzy.
- Co pani wyprawia?! – warknęła pielęgniarka. – Nie wolno go denerwować. Co pani mu zrobiła?
- Rozmawialiśmy..
– próbowała tłumaczyć się Agnieszka, ale kobieta nie chciała jej słuchać.
Pokrzykiwała tylko, narzekała i wyklinała .Co zadziwiające – wydawała się być bardziej skoncentrowana na obsobaczaniu Agnieszki niż na swoim pacjencie.

Szacka nie czekała dłużej, przeprosiła i odeszła. Sauna, szybkie śniadanie w pokoju (nie chciała iść do jadalni i ryzykować spotkania z Freyą), rozmowa z matką „Wszystko ok, czekam na wyniki, dam znać… profesor wydaje się sensowny), potem jeszcze masaż na pożegnanie i wczesny lunch… zeszło jej dłużej , niż planowała.

Do Rogoźnicy dotarła dopiero koło 14. Zdecydowanie nie planowała zwiedzać Muzeum Gross-Rosen, takie miejsca ją przerażały. Nie rozumiała, czemu są udostępniane, znaczy – udostępniane jako atrakcje turystyczne. Mogą interesować historyków, ale przecież nie zwykłych ludzi! Trudno jej było znaleźć powód, dla którego Jean-Luca miałby odwiedzać miejsce kaźni.
Zdjęcia jednak mówiły same za siebie… postanowiła obejść z zdjęciem narzeczonego kasy, biura, pobliskie restauracje i popytać .
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172