24-11-2020, 11:38 | #21 | ||||||||||||||
Reputacja: 1 | Bez oporów? ----------KARTECZKOWA ROZMOWA Z MARTĄ---------- Jak tylko Aaliyah zajęła się komputerem i przestała pocieszać Martę to Wiesław korzystając z okazji odezwał się do tej ostatniej: | ||||||||||||||
24-11-2020, 12:07 | #22 | |||||||||||||
Reputacja: 1 | Podróż autobusem dłużyła się prawie wszystkim. Każdy więc szukał sobie, w zgodny z jego charakterem i zainteresowaniami sposób, zajęcia. Marta po przekazaniu swojej torby innym uczestnikom wycieczki postanowiła zabrać się za kolejną książkę z kategorii tych nie dla widoku ogółu. Przez krótki moment oddała się wyuzdanym wizjom bliskości, której doświadczyć miała w ciągu najbliższego tygodnia w nadmorskiej miejscowości. Potrzebowała oderwać się od ciągle powracającej myśli o tym, jak negatywnie na otoczenie działał widok i zapach jej ciała. Woń potu i kwiatowego odoru tanich perfum “Być może” od dłuższego czasu tworzyła nieznośny zaduch pomiędzy pierwszymi miejscami lewego rzędu siedzeń w autokarze. Mimo to, jej ekscytację nową erotyczną powieścią, której bohaterowie oddawali się cielesnym pasjom została nagle przerwana przez dobiegający z tylnego siedzenia głos Wiesława: | |||||||||||||
24-11-2020, 23:10 | #23 |
Reputacja: 1 | NIEGDYŚ Adrian znajdował się w ciemnej przestrzeni. Niewielkiej. Było tam ciasno i ciemno. Również nieco wilgotnie. U góry było widać słońce, przynajmniej dopóki nie zaszło, by nazajutrz znowu wstać. Jednocześnie męczyć i dawać nadzieję. Stracił rachubę czasu, jak długo tkwił w tej tru… studni. Dno było wyschnięte i nie mógł wspiąć się do góry. Był zresztą za słaby. Jego małe dłonie i chude nogi nie miały szans ze śliskimi kamieniami, z których zbudowano ściany studni. Noga, którą złamał przy upadku rwała bólem nie pozwalającym zasnąć, aż do skraju wyczerpania. To cud, że sześciolatek przeżył taki wypadek. Wpadł? Czy ktoś go popchnął? Głowa wydawała się cała i to było najważniejsze. Słyszał okrzyki, nawoływania w różnych językach. Znajome głosy, a wśród nich - jego własny. Był tak cichy, tak słaby, tak żałosny. Całkowicie niknący w głębi nim dotarł do góry. Tak jak kamień rzucony w dół, zupełnie znikał w ciemnościach. Mamo! Tato! Tu, tu, przecież jestem tu… Lizał mokre kamienie studni, jadł owady które znalazł między szczelinami. Był coraz słabszy, a ściany zaczęły napierać na niego. Przeżyć… Przeżyć… Przeżyć… TERAZ - PO CIEMNEJ STRONIE KSIĘŻYCA [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DLOth-BuCNY&t=240s[/MEDIA] Otworzył oczy? Czy może wciąż były zamknięte? Będąc sześciolatkiem zdiagnozowano u niego klaustrofobię. Potem zdiagnozowano jeszcze parę innych rzeczy. Co roku kolejne tabletki. Co roku coraz bardziej kolorowe. Niczym tęcza, które miała rozbić nieskończenie ciemny pryzmat jego umysłu. Jak się tu znalazł? W tamtej chwili, nie kwestionował otaczającej go rzeczywistości. Czuł paniczny strach. Nie mógł wyprostować rąk. Mimo posiadania w drzewie genealogicznym dumnych japońskich wojowników, nie miał dość siły, determinacji i zdrowego rozsądku żeby odwalić “Kill Billa” w małej kamiennej skrzyni. Nie udałoby mu się nawet jeśli ta byłaby drewniana, a przeszedł trening jak Uma Thurman. Był już kiedyś w podobnym miejscu. Tylko wtedy był dzieckiem, a pułapka była większa lub tak mu się zdawało. Trumna dawała zdecydowanie mniejsze pole manewru niż studnia, ale dla jego mózgu nie stanowiło to wielkiej różnicy. Nie mógł opanować gorączkowego zasysania powietrza i drżenia ciała. Zdarł palce do krwi drapiąc chłodne wieko, ale nie zmieniło to nic w jego położeniu. Wtedy wybrałby choćby śmierć, byle tylko wszystko to się już skończyło. Co jednak, jeśli po śmierci czekało go dosłownie to samo? Co jeśli czekała na niego tylko ciemność ograniczająca swoimi ścianami jego wyobraźnię? Ciemność, zanim Adrian Fujinawa zdoła odcisnąć swoje piętno w świecie. Ciemność, nim stanie się kimś więcej niż tylko synem bogaczy, kolejnym prezesem, dyrektorem, ojcem, mężem, szychą w pustym świecie… Jednym z milionów. Nie może tak umrzeć. Co dziwne, to właśnie robaki pełzające po całym jego ciele, wkradające się do wnętrza butów i spodni, pomogły mu odwrócić uwagę od tego, co działo się wokół. Wzdrygnął się, gdy skolopendra wpełzła mu do majtek. Towarzyszące temu odczucia, wyobrażenia owadów i narastające obrzydzenie przypomniały mu, że istnieje coś więcej niż nieprzenikniony, pochłaniający wszystko mrok. Wewnątrz swojego umysłu uformował w spokojnym morzu obezwładniającej czerni mocno odznaczające się kontury skrzynki. Wyobraził sobie jak jej wieko otwiera się do góry i poczuł jak wierzch trumny ustępuje. Zaczerpnął łapczywie powietrza... po ciemnej stronie księżyca. Jak bowiem można było inaczej określić tamto miejsce? Widział chyba coś w tym stylu w jednym anime. Rysował czasem podobne grafiki. Wszystko to bladło w porównaniu z widokiem, który miał przed oczami. Nad jego głową kosmos z dawno zgasłymi gwiazdami, niczym wrakami statków w trójkącie bermudzkim, które otaczały upiorne mgławice. Nie zastanawiał się jak to możliwe, że oddycha, że cokolwiek może żyć w takim miejscu. Dopiero w skrawkach samoświadomości zaczął rejestrować, że to miejsce jest wytworem jego snów. Jak lekkie drapanie z tyłu głowy, które z każdą minutą narastało - tak w skrócie można to było określić. Mroczne wieże na horyzoncie. Budowle nie stworzone ludzką ręką. Samo spojrzenie na nie sprawiało mu piekący ból u podnóża czaszki. Przymknął oczy, a rażące konstrukcje na moment zdeformowały się i straciły swoją ostrość. Tylko na moment, ale Adrian wolał nie spoglądać na nie ponownie i to mimo, że starały się kusić. Szeptać, żeby przyciągnąć jego spojrzenie i zahipnotyzować go, jak płomień czarnego ognia. Tu słońce nie wschodziło, ani nie zachodziło. Tu zaćmienie trwało wiecznie. - Witaj w El’Driahomie, Adrianie - usłyszał kobiecy głos. Nawet bardzo kobiecy, podnoszący włosy na jego karku i budzący w nim sprzeczne uczucia. Widząc to nienaturalne piękno cofnął się przerażony i wypadając z kamiennej trumny uderzył twarzą w stosik chłodnego, czarnego piasku smakującego jak popiół. - Zdaje się, że wreszcie byłeś w stanie przedrzeć się na drugą stronę, tym razem świadomie - powiedziała. - Nazywają mnie Białą Lilią i to zaszczyt cię tutaj widzieć. Wreszcie możemy porozmawiać. Wysłuchaj mnie, bo nie wiem, ile mamy czasu. Obca energia wytrąciła twoją duszę z ciała, ale ta zawsze znajdzie sposób, aby powrócić do domu. Być może już za kilka sekund. Toteż słuchaj mnie uważnie. Słuchał. Chłonął z daleka każde słowo. Bał się choćby podnieść wzrok powyżej stóp tej bogini, prężącej się jak lwica na skale w słoneczny dzień. Królowa wśród istot. Wszystko to co mówiła... ta alabastrowa, porcelanowa lalka w królewskiej biżuterii.... Naga, idealna jak grecki posąg. Wszystko co mówiła, a co przeszywało kosmiczną ciszę, zdawało się mieć moc. Przynajmniej na początku. El’Driahom? To przecież niemożliwe, przecież… Istota zeskoczyła z głazu. Podeszła do Adriana klękając przy nim i chwytając go za dłonie. Pot wystąpił mu na czoło. Źle znosił towarzystwo ładnych kobiet. Pożądał ich, ale zachowywał przy tym dystans pozwalający czuć się mu komfortowo. Wolał patrzeć i czasem tego nienawidził. Uważał za prymitywne. Jednak nie miał siły uciekać i opierać się jedynemu ciepłemu doznaniu jakie zaoferowała mu ta chłodna pustynia. - Chciałabym, żebyś tutaj pozostał na zawsze - powiedziała. - To twoja ojczyzna, tutaj ciebie chcemy. Ale to nie jest nasza decyzja, a twoja. Wiem, że całe życie pragnąłeś osiągnąć coś więcej. Wyższy stan świadomości. Porzucić ziemskie okowy i poczuć oszałamiającą euforię transcendencji. Powiem ci, jak to uczynić. Otóż… musisz zniszczyć swoją ziemską kotwicę, jaką jest twoje ciało. To takie proste, choć może wydawać się trudne i nie do zaakceptowania. Jeśli jednak odejdziesz z Ziemi na swoich zasadach, jeśli popełnisz samobójstwo… a wszystko będzie twoją decyzją… uda ci się trafić do nas. Najpewniej myślisz, że na to zasługujesz. Jednak prawda jest taka, że musisz tego dowieść. Zabicie się jest trudną próbą, ale jeśli tego nie zrobisz... to koniec końców i tak zginiesz, choćby ze starości. Tyle że wtedy będziesz sądzony na zupełnie innych zasadach. Nie będę mogła wyciągnąć do ciebie ręki. A ty nie będziesz mógł jej chwycić. Gdzieś w kosmosie, może w innej, odległej galaktyce... Daleko, daleko stąd ktoś krzyknął, a może to tylko wybuchła kolejna gwiazda? Drapanie w jego umyśle przybierało na sile, a wraz z nim zrozumienie. - Wiesz, co zrobić, gdy się obudzisz, prawda? Zabijesz się, mój najwspanialszy? Nawet nie dla mnie… chociażby dla siebie samego siebie. Bo na to zasługujesz - pogłaskała go po policzku, czekając na odpowiedź. - Zasługujesz na to, aby nie być już tylko człowiekiem. Zasługujesz na coś więcej. Pokazała mu pomarańczową kulę energii, którą oplatały pierścienie zmieniającego kolory światła odbijające na swojej powierzchni otaczający ich kosmos. Nie musiała mówić czym jest ta kula, bo instynktownie Adrian sam się domyślił: Wiedza o jakiej śnił. Zrozumienie wszechrzeczy dające niemal boskość, sensu istnienia. Jedność z każdą istotą, rośliną, budowlą, materią. Odpowiedzi na wszystkie niezadane i zadane pytania. Chciał żeby to było prawdziwe. Chciał bardzo, ale był po prostu zbyt mądry by nie zauważyć drobnych niuansów, które nie trzymały się kupy. Wtedy zrozumiał, że śni i przyniosło mu to rozczarowanie. -Nie. Z całą mocą i determinacją odepchnął od siebie kojące ciepło jej rąk. Jednocześnie odrzucił roztoczoną przez kobietę wizję tego czego pragnął. -Kłamiesz. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Marzeniem, które ulotni się po przebudzeniu. Bo w przeciwieństwie do El’Driehom nie istniejesz. Jesteś tylko pyłem na wietrze. Wiedział to całym sobą. Istota, która powinna wiedzieć wszystko, myliła się w tak wielu sprawach. Przekręcała tyle rzeczy. Zaprzeczała temu co on, jedynie niedoskonały 17-latek, wiedział od dawna. Bogini zamarła w bezruchu i zaczęła się rozpadać. Faktycznie zmieniać w pył, który natychmiast się rozwiewał i mieszał z wieczną nocą otaczającego świata. Dokładnie tak jak powiedział Adrian. Tak jak to sobie wyobraził. Tylko pył na wietrze. -Na swój sukces zapracuję sam. Nie ma drogi na skróty. Nie pozwolę nikomu kierować swoim losem. Inaczej to oszustwo, a oszustwo jest za bardzo ludzkie żeby miało stanowić drogę do boskości. Chwycił między palce ostatnie unoszące się w powietrzu cząsteczki Białej Lilii. Po chwili, prócz nich, nie został po niej żaden ślad. Adrian wyprostował się i spojrzał na największe martwe słońce nad głową. Zaćmienie dobiegało końca. W jego gałce ocznej odbił się słoneczny błysk.
__________________ "Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021 Even a stoped clock is right twice a day Ostatnio edytowane przez traveller : 25-11-2020 o 19:35. |
26-11-2020, 01:45 | #24 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bardiel : 27-11-2020 o 00:06. |
26-11-2020, 04:11 | #25 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cv-KVKpY0dA[/MEDIA]
__________________ Nine o nine souls - don't do this Nine o - no more pain now Nine o nine souls - it's easy I'm gonna take on all your battles Ostatnio edytowane przez Sepia : 26-11-2020 o 04:46. |
26-11-2020, 17:38 | #26 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Brilchan : 28-11-2020 o 01:01. |
26-11-2020, 23:10 | #27 |
Reputacja: 1 | Piotrek wykorzystał postój w McDonaldzie na uzupełnienie węglowodanów i poziomu nikotyny w organizmie. Po przerwie przesiadł się koło Olgi, namawiając ją chytrze, by zamieniła wysłużoną gitarę na "prawdziwy sprzęt", po czym bezceremonialnie rozłożył się obok, używając jej ud jako prowizorycznej poduszki. Kopertę otrzymaną od nauczyciela chciał początkowo wyrzucić w diabły, ale ostatecznie wcisnął ją do tylnej kieszeni jeasnów. Pewnie i tak o niej zapomnę, pomyślał, nim na powrót dał się porwać w kojące objęcia Morfeusza. Gorąca woda otulała Piotra niczym ciepła melasa, wypełniając serotoniną te rejony mózgu, których nie objęły jeszcze we władanie kokaina i marihuana. Miał u stóp cały świat, jak słusznie zauważyła Kasia. Mimo to jego życie było jak świąteczna wydmuszka: piękne i kolorowe z zewnątrz, lecz puste w środku. Przez tyle lat osiągnął apogeum hedonizmu, stał się nie tylko artystą, uwielbianym przez tłumy bożyszczem, ale też poszukiwaczem. Dni, tygodnie, miesiące, niemal cały wolny czas spędzał na znajdywaniu nowych doznań, zgłębianiu nowych wymiarów rozkoszy, którymi mógłby zająć zmysły i odwrócić ich uwagę od jałowej egzystencji. Feeria zmieniających się kalejdoskopowo barw, slodko-gorzkie, mdłe w swej groteskowej intensywności zapachy, barokowa kakofonia dźwięków, doznania cielesne na granicy rozkoszy i bólu. Był przesycony tym wszystkim. Balonik na skraju wytrzymałości. I wtedy zjawiła się ona, oferując remedium w postaci trzymanej w dłoniach igły. Piotrek wiedział że to sen. Jak inaczej wytłumaczyć obecność kogoś, kogo nie powinno tu być? Mimo że pokrętna, oniryczna logika zawsze zdawała się znajdować wyjaśnienia dla absurdalnych sytuacji które mu się przytrafiały po zapadnięciu zmroku, obecność jego martwej dziewczyny działała otrzeźwiajaco. Jak kubeł lodowatej wody wylanej na łeb. Przeczuwał co się za chwilę stanie. Odtwarzał tę scenę pod powiekami niemal co noc, (nie)stety zawsze po przebudzeniu zapominał co mu się śniło. Zostawał tylko niepokój i zimny pot spływający wzdłuż kręgosłupa. Ozzy wyskoczył z kąpieli jak oparzony i zaczął się ubierać na tyle szybko, na ile pozwalały mu spowolnione we śnie ruchy. Wskoczył w jeansy, zaczął się wycierać i zaskowyczał, kiedy dostrzegł w lustrze wychudłą twarz 30-letniego narkomana. Jego głowę zdobiły łyse przesieki w miejscu, gdzie grzebień Kasi dotknął jego skóry. - Ignorujesz mnie... Nic nowego – rzuciła z westchnieniem dziewczyna – cóż, pozwól w takim razie że pomogę Ci podjąć decyzję. Piotrek zobaczył w lustrzanym odbiciu jak jego była bierze zamach trzymaną w dłoni strzykawką. Cudem uniknął wbicia igły w szyję, zasłaniając się w ostatniej chwili przedramieniem. Igła boleśnie wgryzła się w dłoń. Dziewczyna pchnęła go z powrotem do wanny. Piotr szamotał się próbując odzyskać równowagę. Zdążył zastanowić się tylko, kto głaszcze go po skroniach i rozmasowuje plecy kiedy on trzymał obie ręce Kaśki przed sobą, broniąc się przed rozdrapaniem twarzy, gdy jakaś nieznana siła zaczęła go ciągnąć w dół. Przez kocioł wody, baniek powietrza i włosów dostrzegł ku swojemu przerażeniu kilka par trupiobladych rąk, duszących go, trzymających za nogi, ręce, włosy, próbujących wciągnąć coraz głębiej pod powierzchnię. Próbował znaleźć jakiś punkt oparcia, zaczerpnąć tlenu, bezskutecznie. Znad tafli wody, niczym z innego świata, dobiegał go zniekształcony śmiech. Gdzieś koło twarzy przepłynęła mu znajoma strzykawka. Chwycił ją i zaczął dźgać na prawo i lewo gnijące łapy topielców, próbując wydostać się z ich żelaznego uścisku. Im dłużej to trwało, tym ciosy stawały się coraz bardziej ociężałe, oddech ciężki do utrzymania. To koniec, pomyślał, po czym stracił przytomność. Zaraz po przebudzeniu wyrzygał chyba galon brudej wody. Jeszcze zanim doszedł do siebie czuł, że coś tu nie grało. Zniknęła pozłacana wanna, wypełniona gorącą wodą i aromatycznymi olejkami. Zniknął zlew, kafelki, aksamitna zasłona, zniknęla Katarzyna. Piotr leżał na środku tonącego we mgle mostu. Konstrukcja wyglądała jak po nalocie dywanowym. Straszyła wyrwami rozmiarów samochodów i nagimi prętami zbrojeniowymi, wnoszącymi ku obcemu niebu swoje powyginane szpony. Tu też wcale nie było lepiej: ciężkie, ołowiane chmury przetaczały się leniwie nad jego głową. Trzy księżyce w odcieniach jadowitej żółci i zieleni spoglądały na niego z góry, niczym ślepia jakiegoś kolosalnego, wygłodniałego pająka. - Co jest, do kurwy nędzy...?! - wstał, rozglądając się wokół. Niewiele był w stanie dostrzec poza samym mostem. Tu i ówdzie z gęstej jak mleko zasłony wynurzały się dziwne, przeżarte rdzą konstrukcje czy strawione przez ogień ruiny. Temperatura zaczęła dawać mu się we znaki, więc z braku lepszej perspektywy zaczął iść, a potem truchtać przed siebie. Było dość chłodno, zwłaszcza dla kogoś, kto miał na sobie tylko parę jeansów i był przemoczony od stóp do głów. Ziąb wydzierał każdy oddech z jego piersi w obłokach gęstej pary. Chłopak stracił rachubę czasu. Niedowierzanie zaczęło ustępować powoli panice, kiedy po raz kolejny minął ten sam stos gruzów czy to samo porzucone auto, wcale przy tym nie zmieniając kierunku biegu. Czy ten wózek stał tam wcześniej? Pomyślał, przyglądając się majaczącemu na granicy widoczności kształtowi. Stał na środku drogi jak gdyby nigdy nic. Nowy, jakby świeżo zdjęty ze sklepowej wystawy, wyróżniał się na tle otoczenia. Indetyczny jak ten, który kiedyś oglądała przy nim Kaśka. Wtedy jeszcze niczego się nie domyślał... Rana na dłoni od jakiegoś czasu paliła żywym ogniem. Piotr ku swojemu przerażeniu wyciągnął z niej właśnie przesiąknięty osoczem i ropą kosmyk włosów. Tego już kurwa było za wiele... Chłopak załamał się, klapnął tyłkiem w kałużę i zapłakał. Zaczął tracić wiarę we własną poczytalność, zastanawiał się, czy to wciąż był sen, jakaś chora halucynacja, czy może autobus wycieczkowy trafił szlag, a on siedział właśnie w jakimś przedsionku piekieł w oczekiwaniu na odźwiernego. Przestał na moment siąpić nosem i wstrzymał oddech, nasłuchując. Albo mu się zdawało, albo słyszał przed momentem płacz dziecka. Rozejrzał się z niepokojem, jednak jedyne co widział to znajomy most i wszędobylska mgła. Tym większe było jego zaskoczenie gdy spojrzał w dół. Niemal podskoczył gdy na asfalcie, tuż koło jego nogi, zaczęły się pojawiać mokre odciski niemowlęcych dłoni. Materializowały się powoli, wyraźnie zmierzając w kierunku krawędzi mostu. Ozzy podniósł wzrok. Ujrzał stojącą nad przepaścią kobietę. Płacz dziecka, poczatkowo ledwie słyszalny, stawał się nie do zniesienia. Krzyk uwiązł mu w gardle, gdy dziewczyna, nie oglądając się na niego, runęła przed siebie, prosto w mglistą otchłań. Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 27-11-2020 o 23:36. |
26-11-2020, 23:29 | #28 |
INNA Reputacja: 1 | ~ AUTOBUS ~
__________________ Discord podany w profilu |
27-11-2020, 12:01 | #29 |
Reputacja: 1 |
|
27-11-2020, 22:57 | #30 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Sorat : 27-11-2020 o 23:02. |