Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2020, 11:38   #21
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up Bez oporów?

----------KARTECZKOWA ROZMOWA Z MARTĄ----------

Jak tylko Aaliyah zajęła się komputerem i przestała pocieszać Martę to Wiesław korzystając z okazji odezwał się do tej ostatniej:
- Przepraszam, mogłabyś na chwilę pożyczyć mi te karteczki i długopis? - po czym po chwili dodał ciszej, gdy już przyciągnął uwagę Marty - W przeciwieństwie do niektórych cenię dyskrecję.
Zgodnie z przewidywaniami prośba Wiesława początkowo wprawiła w osłupienie Martę. Trochę trzęsącymi się dłońmi, podała mu plik wyjętych z pudełeczka ozdobnych świstków papieru, z których każdy miał inne zdobienie. Dołożyła do tego długopis ze złotym brokatowym wkładem i podała do tyłu.
- Jasne. Mam też inne kolory długopisów, jak ten Ci nie odpowiada. - powiedziała, a jej głos sugerował emocje jakie pojawiły się w niej, dzięki niespotykanej - choć tak niewinnej - propozycji Wiesława. Czartoryski pomyślał jedynie "Mam to gdzieś.", ale oczywiście nie powiedział tego na głos. To byłoby niemiłe. Zabrał karteczki i jeden z długopisów, chwilę pisał po czym oddał karteczki. Marta odczytała:
Cytat:
W skali od 1 do 10 jak twoje samopoczucie?
Mocne 2 na 10. A Twoje jak? Może mogę Ci jakoś pomóc.

Wiesław przeczytał zawartość karteczki Marty. Kiwnął głową sam do siebie, że Marta natychmiast zapytała się o jego samopoczucie. Odpisał:
Cytat:
2 to słabo. Zgaduję, że to wszystko dla akceptacji… Ciebie przez innych? Czy siebie? U mnie 7. Ostatnio tylko raz wyjechałem z Mazowieckiego i to do innego miasta.
W oczekiwaniu na odpowiedź Wiesław szacował na 80%, że Marta zignoruje pytania. Prawdopodobnie też 50%, że nie zapyta dokąd wyjeżdżał. Marta nie była typem Szpiega z Krainy Deszczowców. Mimo wszystko warto było spróbować odkryć karty i sprawdzić, czy dziewczyna była gotowa odkryć cokolwiek.
Byłam już w Rowach. Spodoba Ci się. Może dobijesz do 10! Bo na pewno będzie inaczej niż w Mazowieckim.

Bezpośredniość Wiesława tym razem nie przyniosła pożądanego efektu. Dziewczyna ominęła temat akceptacji, ale przynajmniej kontynuowała rozmowę, więc nie było źle. Wiesław miał pewne wyobrażenie co mogłoby doprowadzić go do samopoczucia 10. Nie będzie łatwo, ale miał nadzieję, że sobie poradzi. Podobnie miał nadzieję, że i Marta "dobije do 10". Być może, gdyby nie jej problemy zdrowotne to byłaby bardziej podobna do reszty bogatych dzieciaków. Jej rodzice wyglądali na nadopiekuńczych. Poza tym byli lekarzami, więc Wiesław nie rozumiał jak mogli "przeoczyć" problemy zdrowotne Marty. Miłość do dziecka to sprawowanie opieki i wychowywanie. I dopiero jak te dwa warunki są spełnione wchodzi w grę czułość. A może czułość była częścią opieki i wychowania? W każdym razie te elementy musiały współistnieć. W autobusie było wiele przykładów efektów złego rodzicielstwa. Akurat Marta była w porządku - zaniedbania wobec niej bardziej obarczały jej rodziców jako lekarzy niż opiekunów. Oczywiście wszystkie te przemyślenia Wiesław zachował dla siebie. Marta nie miała ochoty rozmawiać o swoich ewidentnych problemach z akceptacją, a Wiesław miał jeszcze inne tematy do poruszenia. Po dłuższej chwili odpisał:
Cytat:
Mam nadzieję, że Ty dobijesz do 10. Jak tylko będziesz chciała. Kiedy ostatnio tam byłaś? Jest plaża albo jakaś przystań przy jeziorze?
Emot uśmiechu dodał po zauważeniu go na kartce Marty.
Dawno. Rodzice mnie zabrali, jak byłam mała. Jest plaża i będzie sporo atrakcji. Co lubisz najbardziej poza zyskiwaniem sławy Wielisławie?

Chwilę zastanowił się nad odpowiedzią zanim napisał i przekazał:
Cytat:
Historię prawa, podróże samochodowe i książki. A co Ty lubisz najbardziej? Zabrałaś jakieś książki? Ja mam jedną.
Następnie nastąpiła wymiana karteczek jakby to była prawdziwa rozmowa. Właściwie była, ale na papierze. Swoją drogą w między czasie chłopak zabrał dwie karteczki na później. Raczej nie przydadzą się (w szczególności bez martowego długopisu), ale może jednak?
Mam kilka, ale chyba Cię nie zainteresują. Nad morzem jest dużo stoisk z tanią książką. Możemy poszukać czegoś o historii prawa.

Cytat:
Tylko w antykwariatach, ale kto wie? W każdym razie przyjmuję - możemy razem poszukać. Co najbardziej podobało Ci się w Rowach, gdy tam byłaś ostatnio?
Różnorodność ludzi. Miło było popatrzeć na to, że każdy w tłumie odnajdywał podobnych sobie ludzi.

Cytat:
A teraz jedziesz z wieloma przyjaciółmi. Mam nadzieję, że znajdziecie czas z Aaliyą, żeby pospędzać i ze mną trochę czasu na miejscu. Trochę rano, przez przypadek, ją zestresowałem, mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe.
Co jej zrobiłeś?

Cytat:
Nie widziała mnie, że stoję za nią, miała otwarty komputer i przypadkiem zajrzałem na jej ekran, gdy pisała coś. Nie powinienem patrzeć. Jak przywitałem się to było już za późno. Mówiłem jej, że nie powiem nikomu co widziałem, ale to słabe przeprosiny
Przepraszam byłoby lepsze.

Cytat:
Wiem. Może dam jej coś w ramach przeprosin? Lubi jakiś rodzaj czekolady? Albo czegoś takiego? Teraz mi głupio, że po prostu nie powiedziałem “przepraszam”
Rurki z kremem są pycha!

Cytat:
Dobrze Zaproponuję wam na miejscu Co sądzisz o wiadomości o narzeczeństwie nauczycieli? Klimatyczna wycieczka zaręczynowa dla nich, choć… czy nie lepiej byłoby jakby pojechali gdzieś tylko we dwójkę? Jak byś wolała na jej miejscu?
To tylko tak przy okazji. W sumie moglibyśmy całą klasą zrobić im prezent i zrzucić się na podróż dla nich! Fajny pomysł?

"Och ta Marta." - pomyślał Wiesław. Z pewnością Jacek, czy Łukasz byliby uradowani wydawaniu kasy. Nie, oczywiście, że nie. Podobnie Wiesław nie był tym uradowany, ale nie chciał jej wygłaszać komunałów na temat kwestii materialnych. Zamiast tego... no dobra, zełgał, ale i wykpił się zrzuceniem tematu na innych i konieczności przedyskutowania z innymi. Jakby było głosowanie to pewnie zagłosuje "za", bo trzeba by kontynuować szachrajstwo, ale jednak miał nadzieję, że wygra "przeciw".
Cytat:
Całkiem fajny. I miły! Bardzo miła z Ciebie osoba! Trzeba by to jednak przedyskutować z innymi, ale to już po powrocie… ach właśnie, jak piszemy o przyszłości: chciałabyś zostać lekarzem jak Twoi rodzice?
Zwierzęta są bardziej wdzięczne od ludzi. Wybieram się na weterynarię. Ty pewnie na prawo, tylko jakie specjalizacje rozpatrujesz?

Cytat:
Ach, weterynaria ciekawa, może nawet ciekawsza. Tak na prawo, specjalizacja: prawo karne. Zabrałem sobie nawet do poduszki kodeks z 1932 r., ale pewnie będzie tyle atrakcji, że szybko będę zasypiał
Tego Ci życzę! bo na pasje i tak zawsze znajdziesz czas, choć nie powiedziane, że w każdym momencie.

Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? Mimo, że wcześniej… nie byłeś?

"Bo coś zmieniło się." - pomyślał Wiesław, ale nie napisałby tego.
Cytat:
Przed I LO umarł ktoś mi bliski. Skupiłem się na nauce, ale i izolowałem się od ludzi. Postanowiłem to zmienić na tej wycieczce. O ile się da. Krótkie są momenty, krótkie są dni.
Bardzo mi przykro z powodu tej śmierci. Jeśli jesteś gotowy to mogę Cię poznać z Piotrkiem, Adrianem, Berenika, Adamem, Jackiem i Amanda. Nie musisz przespać świata.

Cytat:
Jakby była okazja. Nie chciałbym robić problemów. Bardzo Ci dziękuję, jak już pisałem: jesteś bardzo miła! Ale, ale - chciałbym też się odwdzięczyć. Czegoś może Ci brakuje?
Spełnienia marzeń, jak każdemu Ale na to też przyjdzie czas <3

Cytat:
I tego Ci życzę, ale jakbyś potrzebowała pomocy. Jakiejkolwiek pomocy to powiedz proszę - mimo wszystko chciałbym się odwdzięczyć za twoją życzliwość.
W momencie przekazywania tej ostatniej karteczki Marcie autobus zjechał z drogi na stację benzynową z McDonaldsem. Wiesław wysiadł z autobusu jako jeden z pierwszych. Przechodząc obok Marty uśmiechnął się do niej i powiedział
- Dziękuję.


----------POŻEGNANIE----------

Kilka dni temu.
Wiesław chwilę kręcił się przy bloku na Mokotowie. Z przyzwyczajenia sprawdzał, czy nikt go nie śledził. Akurat w tym momencie nie chciał, aby nikt z jego „znajomych” z liceum zobaczył gdzie przyszedł. Miał ze sobą swój szkolny plecak wypchany po brzegi.

Kilka minut później siedział przy stoliku w mieszkaniu wraz z parą staruszków.
- Właściwie to przyszedłem pożegnać się. Niedługo wyjeżdżam i... chciałem porozmawiać o dawnych czasach.

Wrócił do hotelu dopiero późnym wieczorem. Był pijany i szczęśliwy.


----------OSTATNI ZAJAZD----------


Wiesław akurat był zadowolony z postoju na stacji benzynowej z McDonaldem (nigdy nie pamiętał, czy na końcu ma być "s", czy nie). Potrzebował kilku rzeczy ze sklepu. Wyszedł ze swoją czarną torbą podróżną i poszedł na zakupy. Trochę zdziwiony był możliwością zakupu dezodorantu, ale oczywiście sobie kupił. Niestety znów zapomniał zabrać na podróż. Wydaje się, że to już była tradycja. Kupił również dziesięciopak zapałek, dziesięć opakowań Tic-Taców, paczkę gumowych rękawiczek, zawinięte czarne worki na śmieci i dwie butelki z płynną podpałką na grill. Oczywiście wziął też torebki foliowe, bo za darmo (mogły się przydać jako pakunek do innych darmowych rzeczy). Nigdy nie było wiadomo kto pojawi się z grillem, a kto z kiełbaskami. Nic tak nie służyło smakowi mięsa jak trochę chemii buchającej wraz dymem na ten wyborny posiłek. Później Wiesiek udał się do toalety. Następnie pokręcił się wokół budynków (a dotarł nawet na zaplecza poprzez otwarte, tylne drzwi - wietrzenie, a może i „wietrzenie magazynów”) poszukując darmowych pamiątek zgodnie z hasłem „jak darmo to biere”. Wówczas minął się z Alanem, który akurat wracał z fajki i poszedł do sklepu. Zignorowali się. Obaj uważali, że drugi ma idiotyczne imię.

Później wsiadł do autobusu i zajął to samo miejsce co wcześniej. Fanty miał schowane w swojej czarnej torbie.


----------AALIYAH----------


- Pracujesz dla Gazpromu, prawda? - syknęła. Zerknęła w stronę Julii. - Ile zapłacił ci ojciec Ulyanovej? - Wiesław trochę był zawiedziony. Myślał, że dziewczyna chciała go pocałować. Oczywiście nie miała za co, a on nie był taki śmiały przy wszystkich. Po chwili czar prysł i Wiesiek znów miał przed sobą dojrzałą - a jednak bardzo młodą - dziewczynę. Odpowiedział jej z uśmiechem i również szeptem tak, żeby tylko ona usłyszała:
- Dla zaborcy? Nigdy. Nie możesz wiecznie udawać swoich rodziców piękna. Zaufaj mi, a pomogę ci ze wszystkim. Mogę dużo. - po czym dodał głośniej tak, żeby Marta słyszała - I chętnie zabiorę was do cukierni w Rowach. Czy wówczas wybaczysz mi wścibstwo? - znów się do niej uśmiechnął, ale tym razem ich twarze były blisko siebie. Niemal jakby za chwilę mieli się pocałować.

Dziewczyna poczuła coś w sobie i wydusiła z siebie:
- Ja... - czuła się trochę bezradnie. Widziała oczy Wiesława z bliska i nie czuła, żeby kłamał. Nie pracował dla Gazpromu i może nawet rzeczywiście chciał pomóc, ale jak? To co stało się już się nie odstanie. Czuła, że zanurza się w jego oczach jakby patrzyła w otchłań. Nie straszną otchłań, ale miłą. I może nawet chciała go pocałować. Nie wiedziała nawet czemu. Mimo wszystko to mógł być wróg. Po krótkiej chwili, która wydawała się wiecznością odsunęła się i z lekkim zakłopotaniem odpowiedziała:
- Skąd wiesz o moich rodzicach? Czy też je widzisz? - zniżyła głos.
Potem jednak otrząsnęła się z tego i spojrzała w bok. Wiesław również tam zerknął, ale ujrzał jedynie panię Anię, która właśnie ruszyła korytarzem dalej. Biedaczka co chwilę przechadzała się środkiem autobusu. Sytuacja tuż przed wyjazdem musiała naprawdę nią wstrząsnąć, bo średnio co pół godziny liczyła wszystkich od nowa, chcąc upewnić się, że tym razem na pewno nikogo nie pominęła. Sama Aaliyah jednak nie wodziła za nią wzrokiem i po chwili znów zerkała na Czartoryskiego.
- Je, to znaczy plotki. Choć co prawda plotki bardziej się słyszy niż widzi... - powiedziała dziewczyna, a Wiesław natychmiast wtrącił:
- Skoro widzisz to czemu jedziesz? ... Widzisz, ale nie wiesz. A ja wiem, ale nie widzę.
Aaliyah wzruszyła ramionami.
- Na takie niekonkretne rzeczy można odpowiedzieć cokolwiek. - mruknęła. - Po to ludzie pragną towarzystwa innych, bo wszyscy widzimy i wiemy różne rzeczy. Najwięcej można osiągnąć, dzieląc się zarówno doświadczeniami, jak i zdobytymi informacjami. Żeby jednak współpracować, trzeba sobie ufać, a przynajmniej mieć wspólny cel. - powiedziała. Wiesław pomyślał, że nikt nie chciałby mieć jego doświadczeń. Dziewczyna nagle stwierdziła:
- A w tobie jest coś, co mnie przeraża. Fascynuje, ale przeraża. - w jednej chwili żałowała swoich słów. Powiedziała za dużo.

Po chwili mruknęła cicho, jakby do siebie:
- Jadę dlatego, bo nie mam nic do stracenia. - i nieco spuściła wzrok. Wciąż była odwrócona. Słowa dziewczyny natychmiast przypomniały Wiesławowi o dość popularnym zdaniu łacińskim. Idący na śmierć pozdrawiają. Dziewczyna ewidentnie widziała więcej, a na domiar złego to coś już było w autobusie. Przypadek, czy zapowiedź wielkiej tragedii?

Pogłaskał ją wierzchnią stroną dłoni po policzku. Trwało to chwilę. Aaliyah na moment zapomniała gdzie przebywa. I z kim. Dopiero głos Wiesława wyrwał ją z zamyślenia, ale wówczas nie było już jego dłoni przy jej twarzy. Natomiast blisko były jego usta. I oczy.
- Nie bój się. - wyszeptał - Masz wiele do zyskania. Jak będziesz gotowa to powiedz mi co widzisz. Obronię cię jeśli mi pozwolisz.
Aaliyah odepchnęła Wiesława na tyle mocno, że chłopak odleciał do tyłu i już nie znajdowali się blisko. Może czuła zainteresowanie Czartoryskim, ale w jej mniemaniu był nieco zbyt intensywny. Bała się jego deklaracji i nie wiedziała jak zareagować. Nikt nigdy nie chciał jej bronić. Przywykła do samotności i liczenia tylko na siebie. Nawet czuła się w tym komfortowo. Nie chciała obcej osoby, która najpewniej pragnęła jedynie namieszać jej w głowie.
- W porządku, zapamiętam. - powiedziała nieco zimniej. Zdaje się, że Wiesław spróbował zbliżyć się za bardzo, przynajmniej w jej mniemaniu. I za szybko.

Jak już Aaliyah odwróciła się to Wiesław uśmiechnął się do siebie. Nie poszło tak źle. Może nawet lepiej niż z Martą.


----------KOPERTY I GRANICA----------


Na drugim przystanku, już tylko pięćdziesiąt kilometrów od Rowów, pan Turlecki wstał.
- Zapomniałem o jednej rzeczy. - powiedział głośno. - Otóż otrzymaliśmy od naszego ośrodka w Rowach przesyłkę. Dotarła dopiero wczoraj. Znajduje się w niej masa kopert. Ma to związek z grą, która odbędzie się w ośrodku, ale jeszcze nie znam żadnych szczegółów. - rzekł. - Kopert jest dwadzieścia dwa, co znaczy, że nauczyciele też będą brać w niej udział - powiedział niezbyt podekscytowanym tonem. - Jest tylko jedna zasada. - rzekł. - Nie wolno ich otwierać, póki nie zostanie to powiedziane głośno i wyraźnie.
Wnet zaczął przechadzać się po pojeździe.
Wiesław natychmiast stwierdził:
- Do mnie na końcu. Jestem przesądny. - i pomyślał: „I płaciłem ciężką kasę na waszą gównianą szkołę.” Turlecki nachylił się z kopertą podpisaną „Wiesław Czartoryski” nad Wiesławem, ale ten kategorycznie stwierdził (a raczej warknął): - Na końcu. - Nauczyciel zdenerwował się, ale nie dał tego po sobie poznać. Zbyt długo pracował z trudną młodzieżą od czasu do czasu pokazującą - poprzez swoich rodziców - kto rządzi. A raczej co rządzi: pieniądze. Dlatego niektóre absurdalne prośby były respektowane. Ta konkretna nie sprawiała jakichś dużych problemów, dlatego nauczyciel odpuścił. Jak tylko Turlecki poszedł dalej to Wiesław wstał i zaczął przyglądać się zachowaniu ludzi. Nikt nie otwierał kopert. Alan próbował odmówić, ale gdy dostał kopertę do ręki to grzecznie ją schował.

To nie było jednak aż tak podejrzane. Zanim Turlecki dotarł do Alana to zatrzymał się przy Julii i skomentował:
- To ciekawe. - powiedział Turlecki. - Na jednej kopercie znajduje się nazwisko twoje i pana Sebastiana. - rzekł, podając kopertę Julii. - To musi być kuriozalny błąd. Zwłaszcza, że pan Ceyn nie miał w ogóle z nami jechać.

„Gówno, a nie ciekawe. Satanistyczne gówno. Te koperty były pieprzoną pułapką. Pytanie tylko czy Ceyn był w zmowie z satanistami, bo choć jego nazwisko było na kopercie to przecież jej nie dotknął. Cwaniak jeden. Każdy kto dotykał koperty zachowywał się jak zaczarowany. To jest jakiś syf.” - pomyślał Wiesław skupiając całą swoją energię, żeby uodpornić się na te sztuczki. I wtem podszedł do niego Turlecki. Powiedział z pewną dozą irytacji:
- Zgodnie z życzeniem. Ostatnia koperta. - i wysunął swoją dłoń w stronę Wiesława. Ten właśnie zakończył w głowie Zdrowaśkę. Czartoryski odebrał kopertę i w jednym momencie wszystkie jego wątpliwości zniknęły. Zapomniał swoje wnioski z obserwacji o zmienionym zachowaniu posiadaczy kopert, a koperta Julii z dwoma nazwiskami nie wydawała mu się już „satanistycznym gównem”, a po prostu ciekawostką. Tak jak jego umysł był uspokojony tak jego ręka nie. Żelazny uścisk lewej dłoni gniótł papier koperty w ten sposób, że ta jakby uchyliła się, a z niej coś jakby wydostało się. Wiesław był jednak wciąż naćpany niezwykłą energią przedmiotu i nie zwracał na nią uwagi (choć wciąż ściskał kopertę).

Jakieś pół godziny później autobus zbliżył się do znaku informującego, że wjeżdżają do Rowów. Chwilę po przekroczeniu granicy Wiesław odczuł niesamowitą potrzebę snu. Widząc, że Łukasz i Jacek spali (a przecież przed chwilą był postój i w ogóle nie wyglądali wówczas na zmęczonych) Czartoryski odpiął pasy i podniósł się z miejsca. Spojrzał na tyły. Wszyscy spali. Odwrócił się w kierunku jazdy, ale nie mógł już ustać. Usiadł, ale włożył rękę pomiędzy siedzenia przed nim. Dotknął ramienia Aaliyi i zapytał głośno:
- Śpisz?

I zasnął.


----------ŚWIAT SNÓW----------


Wiesław roześmiał się.
- Od dawna nie miałem porządnej walki „ojcze”. Rozmawiałem ze swoim ojcem przed wycieczką, więc kitować to my, ale nie nas. Ale jak z ciebie taki chojracki przebieraniec to mogę stracić trochę czasu na pogaduszki. - chłopak wstał i zbliżył się do lustra. Przyjrzał się sobie, wyszczerzył zęby i je pooglądał. Po dłuższej przerwie kontynuował:
- Ojciec nauczył mnie, żebym z odwagą szedł przez życie tak, aby nigdy nie było mi wstyd spojrzeć sobie w oczy w lustrze. I tak postępowałem i postępuję. Przy czym oczywistym jest, że swojemu ojcu zawdzięczam wszystko, bo wszystko mam dzięki temu, że żyję - mamie też wszystko zawdzięczam. Co do moich osiągnięć - widziałeś jak do tego doszło?

Wiesław odwrócił się do swojego „ojca” i podsunął koszulkę do góry. Jego tułów był znaczony dawnymi bliznami. W lustrze było widać, że i plecy nosiły ślady czegoś co mogło być torturami.
- Swoje przeżyłem, więc stonuj... libera te tutemet ex inferis. Nie wiem kim jesteś, ani jak wielu was jest, ale zapewniam cię, że tu gdzie się tak pchasz jest już wiele zła. Okrutność, którą ciężko pojąć człowiekowi może przejawiać ten sam człowiek. - puścił koszulkę, która swobodnie opadła i przykryła jego przeszłość. - Wojna nie polega na tym, żeby oddać życie za ojczyznę, ale żeby wrogowie oddali życie za swoją. Jesteś gotów umrzeć? Bo ja jestem, ale nie poddam się. - tu na moment przerwał i po chwili kontynuował:
- To twoje morze szans to ci powiem jedno: ktoś inny na moim miejscu nie dożyłby tego momentu. Nie prosiłem się o nic z tego, ale robię co mogę. Poza tym trochę inaczej pamiętam wydarzenia, do których pijesz. - po czym Wiesław przypatrzył się książkom, wskazał na nie dłonią i dopowiedział:
- Przeczytałem je wszystkie. Coś tam wiem, więc szkoda, że zamiast wykorzystać ten moment na poważne rozmowy to marnujecie wasz i mój czas. - Wiesław westchnął patrząc na postać przypominającą jego ojca - Praeteritum, praesens et futurum.

Wiesław przeszedł się po pomieszczeniu chwilę milcząc. Następnie kontynuował:
- Wiesz, że kiedyś wygłaszałem bez problemu mowy trwające kilka, kilkanaście godzin? Nadal nie mam z tym problemów. Z twoich słów mógłbym wywnioskować, że nie bardzo masz pojęcie o teraźniejszości. Elementy złożone ze wspomnień ludzi, których prześwietliłeś. Skupienie się na ich problemach, ale wypaczenie ich w ten sposób, żeby zażądać od nich absurdalnego wyboru. Zanim zasnąłem w autobusie to widziałem, że nie tylko mnie to dotknęło. Ciekawa strategia. Era imperializmu chyliła się ku końcowi wraz z odejściem Ryb. Wodnik rozpoczął się erą globalizmu. - i po chwili ciszy...

- Kim jesteś? Cóż to za pytanie kogo wybiorę. Ojciec wie, że uratuję wszystkich, a przynajmniej postaram się. - po czym spojrzał głęboko w oczy niby-ojca:

- Teraźniejszość nie istnieje bez przeszłości, a przyszłość nie istnieje bez teraźniejszości. Twój sposób myślenia zdradza obce wymiary. Mój ojciec jest zanurzony w przeszłości, ale żyje w teraźniejszości. Ja jestem tutaj i mój potomek... jesteśmy w teraźniejszości. Chyba, że mówisz o jakichś przyszłych, innych potomkach, ale prawdopodobnie każdy z nas jest wciąż (lub będzie) płodny. Innymi słowy - każdy z nas odzwierciedla fragmenty czasu, które wymieniłeś. Wszystkie. - Wiesław spojrzał na to coś wyglądające jak jego ojciec. Na twarzy niby-ojca pojawiły się grymasy wskazujące na ciężkie myślenie. Tak jakby zastanawiało się nad odpowiedzią, ale cokolwiek powiedziałoby to Wiesław natychmiast poddałby te słowa w kolejne wątpliwości i tak w nieskończoność, aż nikt nie wiedziałby o czym jest (czy kiedykolwiek była) rozmowa.

- To wszystko to tylko kolejne kłamstwo drapieżnego kosmosu. Z moim ojcem rozmawiałem przed szkołą i plan jest taki, żeby uratować wszystkich. A ten twój wybór to sobie w buty wsadź. Poza tym ojciec nigdy nie chciałby, żebym poświęcił swoje życie dla niego. I tak dla twojej wiadomości, gdybyś jeszcze chciał marnować swój i mój czas: ojciec jest ze mnie dumny.

Jego monolog został przerwany przez dziewczęcy głos:
- Witaj w El’Driahomie, Adrianie.
- Skąd...? - przez moment Wiesław zamilkł - Kto to powiedział?! - zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, a ten sam głos mówił dalej:
- Zdaje się, że wreszcie byłeś w stanie przedrzeć się na drugą stronę, tym razem świadomie. Nazywają mnie Białą Lilią i to zaszczyt cię tutaj widzieć. Wreszcie możemy porozmawiać. Wysłuchaj mnie, bo nie wiem, ile mamy czasu. Obca energia wytrąciła twoją duszę z ciała, ale ta zawsze znajdzie sposób, aby powrócić do domu. Być może już za kilka sekund. Toteż słuchaj mnie uważnie.
- To jakieś dyrdymały. Najpierw udajecie mojego ojca, a teraz jeszcze głupszy kit próbujecie mi wcisnąć. Nigdzie nie przeniosłem się. Uśpiliście mnie i przywołaliście mnie do tego konstruktu w Świecie Snów. - Wiesław przywołał swoją wiedzę z książek. Niestety słowa mężczyzny trafiały w pustkę. Nikt mu nie odpowiadał. Spojrzał na niby-ojca:
- Kto to jest? To kolejny z was? Ilu was jest? - ale ten niby-ojciec już nie wyglądał w ogóle jak ojciec, ale jak jakiś cień - Jesteście beznadziejni. - dodał Wiesław widząc, że cień to tylko zapychacz przestrzeni. Być może był tylko jeden, a to wszystko to tylko swoiste nagranie i dotarł do końca taśmy.

A dziewczyna kontynuowała:
- Chciałabym, żebyś tutaj pozostał na zawsze - powiedziała. - To twoja ojczyzna, tutaj ciebie chcemy. Ale to nie jest nasza decyzja, a twoja.
- Polski my Naród. Polski my Ród. Tak nam dopomóż Bóg. - szybko stwierdził Wiesław na te słowa, ale dalej były nawet bardziej kuriozalne słowa ze strony Białej Lilii:
- Wiem, że całe życie pragnąłeś osiągnąć coś więcej. Wyższy stan świadomości. Porzucić ziemskie okowy i poczuć oszałamiającą euforię transcendencji. Powiem ci, jak to uczynić. Otóż… musisz zniszczyć swoją ziemską kotwicę, jaką jest twoje ciało.
- Wyższy stan świadomości... porzucić ziemskie okowy... oszałamiająca euforia transcendencji... czytasz to z biuletynu New Age? I jeszcze namowa do samobójstwa? Kto na te bzdury nabrałby się... chwila... Adrian... Adrian Fujinawa... o kurwa! - pierwszy raz w śnie Wiesław wypowiedział wulgaryzm. Przy ojcu nie odważyłby się - nawet jeżeli to był tylko jego wizerunek.
- Adrian Fujinawa! To jest ściema. To demon. Biała Lilia to ściema. Nie słuchaj jej! - niestety nie nastąpiła żadna reakcja. Nie wiedział, czy w ogóle Adrian go słyszy. Niestety w oczach Wieśka Adrian był głąbem, który mógł się nabrać na te bzdury.

Ale demon nie zatrzymał się:
- To takie proste, choć może wydawać się trudne i nie do zaakceptowania. Jeśli jednak odejdziesz z Ziemi na swoich zasadach, jeśli popełnisz samobójstwo... a wszystko będzie twoją decyzją... uda ci się trafić do nas. Najpewniej myślisz, że na to zasługujesz. Jednak prawda jest taka, że musisz tego dowieść. Zabicie się jest trudną próbą, ale jeśli tego nie zrobisz... to koniec końców i tak zginiesz, choćby ze starości. Tyle że wtedy będziesz sądzony na zupełnie innych zasadach. Nie będę mogła wyciągnąć do ciebie ręki. A ty nie będziesz mógł jej chwycić.
- Zamknij japę. Ona kłamie. Adrian - nie słuchaj jej. To demon! - mówił Wiesław mając nadzieję, że to coś daje. Obawiał się jednak, że to połączenie jednokierunkowe. Wywołane właściwie czym? Adrian przesyłał dźwięki ze swojej pułapki w Świecie Snów? Tylko do Wiesława, czy też do innych? A może... coś było nie tak z kopertą. A może to było tylko kolejne kłamstwo, żeby zrobić z Wieśka idiotę. Czasem nie trzeba było wiele. Obudzi się i zrobi alarm, a nie będzie o co alarmować. W każdym razie demon nawijał dalej:
- Wiesz, co zrobić, gdy się obudzisz, prawda? Zabijesz się, mój najwspanialszy? Nawet nie dla mnie… chociażby dla siebie samego siebie. Bo na to zasługujesz. Zasługujesz na to, aby nie być już tylko człowiekiem. Zasługujesz na coś więcej. - po tych słowach demona Wiesiek już wiedział co robić. Skoro Adrian miał zabić się poza snem to znaczy, że można było go powstrzymać. Trzeba było tylko obudzić się wcześniej niż Fujinawa.

Albo zrobić z siebie idiotę.




Czas nie miał zbytniego znaczenia w świecie snów, ale Wiesław nie mógł ryzykować. Skupił się, żeby obudzić się. Wiele zmiennych wchodziło w rachubę. Najważniejszym było obudzić się przed wszystkimi innymi albo przynajmniej w tym samym momencie. Spóźnienie się mogło mieć katastrofalne skutki. Kolejnym elementem była weryfikacja możliwości ocalenia ludzi w autobusie. Najbliżej siedziały Aaliyah i Marta, przed nimi siedział Piotr i Adrian, za Wieśkiem nikt nie siedział, a dalej siedział Feliks. Z prawej - po przeciwnej stronie alejki autobusu - siedział Łukasz, a za nim Jacek. Wiesiek nie pamiętał czy ktoś siedział przed Łukaszem. Niestety nie dało się pomóc Feliksowi i Jackowi - byli zbyt daleko. Podobnie ciężko było zorientować się, czy dało się coś zrobić z Łukaszem. Niby można było rzucić w niego czymś, ale istniało ryzyko zrobienia mu krzywdy pechowo rzuconym przedmiotem. Pozostało jedynie mieć się na straży, czy chłopak nie będzie robił czegoś głupiego po przebudzeniu. Podobnie jak Feliks i Jacek tak i za daleko byli Piotr i Adrian, żeby fizycznie im pomóc - w przypadku Adriana można było jednak krzyknąć „Biała Lilia to ściema!” Prosty przekaz, który powinien być zrozumiały jedynie dla Fujinawy. Pozostawały Marta i Aaliyah. Tragicznie zakompleksiona dziewczyna i... nastolatka zajmująca się sprawami dorosłych. Każda z nich mogła wybrać śmierć w zetknięciu z demonami.

Reasumując natychmiast po przebudzeniu krzyknie „Biała Lilia to ściema!”, potrząśnie ramieniem Aaliyi (trzymał ją, gdy zasypiał), wstanie z miejsca i dokładnie przyjrzy się, czy Aaliyah i Marta nie próbują zabić się. W przypadku podejrzanych ruchów Wiesiek powstrzyma je. A niezależnie od ich ruchów powie im, że to był tylko koszmar i już wszystko w porządku. Pewnie wyjdzie na idiotę, ale trudno. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 24-11-2020 o 14:21. Powód: Dodana muzyka na końcu.
Anonim jest offline  
Stary 24-11-2020, 12:07   #22
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Podróż autobusem dłużyła się prawie wszystkim. Każdy więc szukał sobie, w zgodny z jego charakterem i zainteresowaniami sposób, zajęcia. Marta po przekazaniu swojej torby innym uczestnikom wycieczki postanowiła zabrać się za kolejną książkę z kategorii tych nie dla widoku ogółu. Przez krótki moment oddała się wyuzdanym wizjom bliskości, której doświadczyć miała w ciągu najbliższego tygodnia w nadmorskiej miejscowości. Potrzebowała oderwać się od ciągle powracającej myśli o tym, jak negatywnie na otoczenie działał widok i zapach jej ciała. Woń potu i kwiatowego odoru tanich perfum “Być może” od dłuższego czasu tworzyła nieznośny zaduch pomiędzy pierwszymi miejscami lewego rzędu siedzeń w autokarze. Mimo to, jej ekscytację nową erotyczną powieścią, której bohaterowie oddawali się cielesnym pasjom została nagle przerwana przez dobiegający z tylnego siedzenia głos Wiesława:

- Przepraszam, mogłabyś na chwilę pożyczyć mi te karteczki i długopis? W przeciwieństwie do niektórych cenię dyskrecję.

W pierwszej chwili dziewczyna nie uwierzyła własnym uszom. Nie pamiętała kiedy ostatnio i czy w ogóle Wiesław się do niej odezwał. Odrobinę trzęsącymi się dłońmi podała mu plik wyjętych z pudełeczka ozdobnych świstków papieru, z których każdy miał inne zdobienie. Dołożyła do tego długopis ze złotym brokatowym wkładem i podała za siebie.

- Jasne. Mam też inne kolory długopisów, jeśli ten ci nie odpowiada. - Postarała się podtrzymać rozmowę. Po chwili otrzymała złożoną na pół karteczkę, której treść zupełnie oderwała ją od wyimaginowanej historii miłosnej:


W skali od 1 do 10 jak twoje samopoczucie?


Rozpoczął się dzień cudów. Każda kolejna akcja wydawała się coraz bardziej nierealna. Pomimo niewiary w własny los Marta uśmiechnęła się do treści wiadomości i na czystej karteczce napisała parę słów dla Czartoryskiego:

Cytat:
Mocne 2 na 10. A Twoje jak? Może mogę Ci jakoś pomóc.
Nie minęła chwila, gdy do jej rąk trafiła odpowiedź kolegi:


2 to słabo. Zgaduję, że to wszystko dla akceptacji… Ciebie przez innych? Czy siebie? U mnie 7. Ostatnio tylko raz wyjechałem z Mazowieckiego i to do innego miasta.



Ostatnie dwa zdania były zapisane drobnym maczkiem, choć dało się je odczytać. Karteczki ograniczały długość przekazywanych wiadomości, ale oboje starali się by przekazać drugiemu rozmówcy jak najwięcej. Wiesław zapewne informacji, Perencówna dobrych emocji:

Cytat:
Byłam już w Rowach. Spodoba Ci się. Może dobijesz do 10! Bo na pewno będzie inaczej niż w Mazowieckiem.
Minęła dłuższa chwila nim otrzymała kolejną utajnioną treść:


Mam nadzieję, że Ty dobijesz do 10. Jak tylko będziesz chciała. Kiedy ostatnio tam byłaś? Jest plaża albo jakaś przystań przy jeziorze?



Ośmielona pytaniem o stan jej wiedzy szybko naskrobała niebieskim tuszem z brokatem kontynuację niecodziennej rozmowy:

Cytat:
Dawno. Rodzice mnie zabrali, jak byłam mała. Jest plaża i będzie sporo atrakcji. Co lubisz najbardziej poza zyskiwaniem sławy Wielisławie?

Coraz bardziej i mocniej wciągała się w wymianę myśli z do tej pory niepoznaną osobą. Zawsze była ciekawa świata i ludzi wokół niej. Teraz dostała pierwszą szansę na doświadczenia emocji i potrzeb jednego z nich. Tego, o którym ciągle myślała ciepło, ale względem którego nie umiała zdobyć się na pytanie - czemu kiedyś tak potwornie niesprawiedliwie się od niej odsunął. Przykre wspomnienie całkowitej izolacji Wiesława od kontaktów z nią przerwała kolejna notatka:


Historię prawa, podróże samochodowe i książki. A co Ty lubisz najbardziej? Zabrałaś jakieś książki? Ja mam jedną.



Nie musiała się zastanawiać nad odpowiedzią:

Cytat:
Mam kilka, ale chyba Cię nie zainteresują. Nad morzem jest dużo stoisk z tanią książką. Możemy poszukać czegoś o historii prawa
.
Tak samo jak jej rozmówca:


Tylko w antykwariatach, ale kto wie? W każdym razie przyjmuję - możemy razem poszukać. Co najbardziej podobało Ci się w Rowach, gdy tam byłaś ostatnio?



Pytanie okazało się niesamowicie interesujące, a Perencówna, mimo upływu lat dalej znała na nie odpowiedź:

Cytat:
Różnorodność ludzi. Miło było popatrzeć na to, że każdy w tłumie odnajdywał podobnych sobie ludzi.
Bardzo chciała poznać jego reakcję, ale nie była w stanie się odwrócić szanując wspomnianą wcześniej potrzebę dyskrecji Wiesława. Poczekała na swoją chwilę, która nadeszła wcale nie tak szybko jak miała nadzieję, że się zjawi:


A teraz jedziesz z wieloma przyjaciółmi. Mam nadzieję, że znajdziecie czas z Aaliyą, żeby pospędzać i ze mną trochę czasu na miejscu. Trochę rano, przez przypadek, ją zestresowałem, mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe.



Zadrżała w obawie o słowa na ostatniej karcie i spojrzała na przyjaciółkę zagłębioną w lekturze elektronicznego przekazu. Ta wydawała się skupiona i spokojna. W Marcie zakiełkował niepokój o niesprawiedliwie nadszarpniętą cierpliwość muzułmanki:

Cytat:
Co jej zrobiłeś?
Nim nadeszła odpowiedź zdążył zakwitnąć w niej kwiat obaw:


Nie widziała mnie, że stoję za nią, miała otwarty komputer i przypadkiem zajrzałem na jej ekran, gdy pisała coś. Nie powinienem patrzeć. Jak przywitałem się to było już za późno. Mówiłem jej, że nie powiem nikomu co widziałem, ale to słabe przeprosiny



Marta strach o samopoczucie Ali przekuła w chęć pomocy:

Cytat:
Przepraszam byłoby lepsze.
Obrodziło to niespotykaną, wśród elit Liceum im. Św Jana Chrzciciela, pokorą:


Wiem. Może dam jej coś w ramach przeprosin? Lubi jakiś rodzaj czekolady? Albo czegoś takiego? Teraz mi głupio, że po prostu nie powiedziałem “przepraszam”



Mimo niepokoju Buka przywołała na swoją twarz cień uśmiechu pisząc kolejną kwestię:

Cytat:
“Rurki z kremem są pycha!”
Wiesiek nie zrozumiał, ale podjął temat, który po chwili zupełnie zmienił:



Dobrze Zaproponuję wam na miejscu Co sądzisz o wiadomości o narzeczeństwie nauczycieli? Klimatyczna wycieczka zaręczynowa dla nich, choć… czy nie lepiej byłoby jakby pojechali gdzieś tylko we dwójkę? Jak byś wolała na jej miejscu?



Marta nie umiała myśleć o sobie. Myśli o szczęściu innych osób przysłaniały jej własny, szary świat:

Cytat:
To tylko tak przy okazji. W sumie moglibyśmy całą klasą zrobić im prezent i zrzucić się na podróż dla nich! Fajny pomysł?
Chciała akceptacji, która po raz kolejny rozbiła się o mur społecznej oceny:


Całkiem fajny. I miły! Bardzo miła z Ciebie osoba! Trzeba by to jednak przedyskutować z innymi, ale to już po powrocie… ach właśnie, jak piszemy o przyszłości: chciałabyś zostać lekarzem jak Twoi rodzice?



Korespondent skakał z tematu na temat. Gdyby nie jej niska samoocena, odczytała by to jako chęć poznania jej jak najbliżej i jak najszybciej… Potrzebowała chwili na zdobycie się na szczerość i odbicie piłeczki:

Cytat:
Zwierzęta są bardziej wdzięczne od ludzi. Wybieram się na weterynarię. Ty pewnie na prawo, tylko jakie specjalizacje rozpatrujesz?
Zabawa nabierała rozpędu. Każde słowo znajdowało swojego kompana:


Ach, weterynaria ciekawa, może nawet ciekawsza. Tak na prawo, specjalizacja: prawo karne. Zabrałem sobie nawet do poduszki kodeks z 1932 r., ale pewnie będzie tyle atrakcji, że szybko będę zasypiał



Szczerze rozbawiła ją odpowiedź, więc nie mogła pozostać dłużna wyznaniu i zdobyła się na ukrywaną miesiącami uczciwość:

Cytat:
Tego Ci życzę! bo na pasje i tak zawsze znajdziesz czas, choć nie powiedziane, że w każdym momencie.

Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? Mimo, że wcześniej… nie byłeś?
Nie takiego obrotu spraw się spodziewała:


Przed I LO umarł ktoś mi bliski. Skupiłem się na nauce, ale i izolowałem się od ludzi. Postanowiłem to zmienić na tej wycieczce. O ile się da. Krótkie są momenty, krótkie są dni.



Znała ten utwór. Nagle zapragnęła znaleźć się pomiędzy dźwiękiem, a ciszą. Zbliżając się jedynie do tego drugiego:

Cytat:
Bardzo mi przykro z powodu tej śmierci. Jeśli jesteś gotowy to mogę Cię poznać z Piotrkiem, Adrianem, Berenika, Adamem, Jackiem i Amanda. Nie musisz przespać świata.
Słowa pojawiły się zbyt szybko:


Jakby była okazja. Nie chciałbym robić problemów. Bardzo Ci dziękuję, jak już pisałem: jesteś bardzo miła! Ale, ale - chciałbym też się odwdzięczyć. Czegoś może Ci brakuje?



Nie potrzebował jej, tak samo jak nie chciał szczerze pomóc. W efekcie nie mógł nic zmienić. Zapisała ostatnie zdanie choć jeszcze o tym nie wiedziała:

Cytat:
Spełnienia marzeń, jak każdemu Ale na to też przyjdzie czas <3
Pojawiła się też ostatnia wskazówka dla zbudowania relacji skierowanej gdzieś obok niej:


I tego Ci życzę, ale jakbyś potrzebowała pomocy. Jakiejkolwiek pomocy to powiedz proszę - mimo wszystko chciałbym się odwdzięczyć za twoją życzliwość.



Autobus zjechał z drogi na stację benzynową z McDonaldsem. Wiesław wysiadł z autobusu jako jeden z pierwszych. Nie było już nadziei na kontynuowanie korespondencji. Gdy ją mijał uśmiechnął się pierwszy raz kreując siebie ponad obraz przeciętności, której starał się być kwintesencją. Wybrzmiało:

- Dziękuję.

- Ja też.
- dodała bardzo cicho Marta.

Postój autokaru nie był długi, ale wystarczający dla uspokojenia gonitwy myśli… Marta została wewnątrz pojazdu, chcąc ze wszystkich sił opowiedzieć Ali co się jej przytrafiło. Nie zdobyła się jednak na przerwanie pracy przyjaciółki. Która to praca niechybnie musiała dobiec końca wraz z wyładowaniem się baterii laptopa. Nic nie mogło trwać wiecznie, ani burze w sercach nastolatków, ani spokój wirtualnej empirii. Kilkadziesiąt minut później, gdy jechali niczym niewyróżniająca się z trasą pomiędzy drzewami i polami Alayah przypadła do Wiesława. Nie znając niestety kontekstu wymiany zdań pomiędzy pozostałą dwójką klasowych wyrzutków Arabka poddała się własnej wizji zagrożenia wykreowanej przez stres. Cicha rozmowa kolejnej pary nie była długa za to bardzo burzliwa. Marta skryła się we własnych ramionach chcąc być jak najdalej od obierania w niej jednej ze stron.


***


Kolejny przystanek przyniósł niespodziankę w postaci zamkniętych kopert rozdanych przez Pana Turleckiego. Blondynka dłuższy czas obracała w pulchnych dłoniach swoją kopertę smakując faktury papieru i wgłębień po długopisie znaczącym jej imię. Była ciekawa, ale grzecznie odłożyła najnowszą zagadkę do kieszeni spodni. Miała zamiar grać według ustalonych reguł. Przewaga nie była jej nigdy do niczego potrzebna.


***


Spokojnie dojechali do celu podróży. Tablica "Rowy" wzbudziła w niej najpierw przyjemną ekscytację, później ciężar niepohamowanej senności. Trwała chwilę zawieszona między jawą, a marą. W końcu nowa świadomość wygrała, a jej głowa ciężko opadła na odsłoniętą dekoltem pierś.

Obudziła się na estradzie. Pełnej teatralnych gestów, dramatycznych scen i inscenizacyjnych słów... wszystkie na raz zawładnęły jej świadomością nie znajdującą wcale sensu w treści wmuszonego mu przekazu.

Była naga, pusta, bezbronna i bezimienna. Ludzi poniżej interesowała jej cielesność. Niczym główna atrakcja XX-wiecznego freakshow bawiła tłum opadającymi fałdami swojego ciała przysłaniającymi jej intymność. Zwały tkanki tłuszczowej brzucha odgradzały od wścibskich oczu zarys jej wzgórka łonowego. Masywne ramiona i obwisła skóra pod pachami odwracała uwagę od ogromnego biustu, którego kwintesencja chowała się pod skórną iluzją kobiecej obfitości. Nie musiała się kulić, ni drżeć. Jej emocje wyszły z niej i stanęły obok. Tak jak jej największy strach. Nie rozumiała go. Patrzyła na chude palce ściskające jej ramię i podciągające w górę jej podwójny podbródek. Znała go, choć nigdy nie pragnęła. Teraz on chciał jej całej, ale nie mógł jej posiąść, bo wcale jej tam nie było. Jej świadomość została oderwana od ciała. W efekcie nawet lżący ją z widowni motłoch nie mogł wniknąć w to co pozostało z młodej Perenc. Widziała śmiech, słyszała gwizd, odbierała krzyk. Nie czuła nic. Nie rozumiała różnicy pomiędzy dumnym pozostaniem na piedestale ogólnej uwagi, a spiesznym ukryciem się w tłumie szydzących głów.

Spojrzała w dół. Tłum zawył z nienawiści. Słowa nie raniły, były obok niej. Poddała się im, postąpiła krok naprzód. Potem kolejny i kolejny. Szczupłe dłonie trzymały mocno jej sylwetkę przenikając skórę, tłuszcz, mięśnie, żyły, krew, kości i znów krew, żyły, mięśnie, tłuszcz.

Nim powróciła do prawdziwego odczuwania czegokolwiek, odwróciła się. Z całą swoją beznamiętnością pocałowała Samotność w usta. Zrobiła to wiedząc, że i tak, mimo zdrady, będzie przy niej trwać. Wyrwała się z objęć niebezpiecznej gry i jak dwuletnie dziecko zsunęła się z rantu sceny nie zważając na pokraczność ruchów, które wykonywała. Gdy schodziła, jej stopy powoli tarły o krawędź wysokiej rampy - symbolu życia na świeczniku. Dłonie pierwotnie kurczowo ściskające brzegi podwyższenia zaczęły odpadać od powierzchni. Tak, jak zasłona snu kojąca duszę nieświadomością wewnętrznej rozterki.

Leciała w ciemność rozbijając się o eony pustki pomiędzy samotnością, a potrzebą akceptacji. Obnażona zupełnie i nareszcie smutna, gdy tylko dotknęła dna, pobiegła do matki topiąc swoje łzy w jej ciepłych dłoniach.

Przebudziła się i pamiętała… To co przed, to co teraz i to co jeszcze będzie... Wiesław obiecał jej wsparcie, ale musiałaby o nie prosić. Nie mogła sobie teraz na to pozwolić. Czas miał cholerne znacznie.

Nie otwierając oczu kurczowo chwyciła się jeszcze śpiącej Ali G. Swoją drugą, wolną dłoń wyciągnęła w kierunku przednich siedzeń. Musiała poczuć, że nie zawładnęła nią Samotność, że ktoś tam jest i potrzebuje jej, tak samo jak ona potrzebuje jego. Adrian lub Piotr. Na nic nie czekała, a jednak poczuła mocny uścisk dłoni, pewny, choć ciepły i miękki. Znała go. Nie był romantyczny, nie był czuły, ale przynosił stabilność wśród rozwleczonej przez sen brutalnej rzeczywistości. Nie kochał jej, ale był. Czuła go… ciepło, siłę, zagubienie… Nie umiał jak ona, poddać się pasji. Mimo to był. Chciał być. Adrian, ścisnął jej palce drżące w delirycznej wizji bycia ofiarą własnej niepewności... Chronił ją, tak jak obiecał Państwu Perenc.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 30-11-2020 o 21:34.
rudaad jest offline  
Stary 24-11-2020, 23:10   #23
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
NIEGDYŚ


Adrian znajdował się w ciemnej przestrzeni. Niewielkiej. Było tam ciasno i ciemno. Również nieco wilgotnie. U góry było widać słońce, przynajmniej dopóki nie zaszło, by nazajutrz znowu wstać. Jednocześnie męczyć i dawać nadzieję. Stracił rachubę czasu, jak długo tkwił w tej tru… studni. Dno było wyschnięte i nie mógł wspiąć się do góry. Był zresztą za słaby. Jego małe dłonie i chude nogi nie miały szans ze śliskimi kamieniami, z których zbudowano ściany studni. Noga, którą złamał przy upadku rwała bólem nie pozwalającym zasnąć, aż do skraju wyczerpania. To cud, że sześciolatek przeżył taki wypadek. Wpadł? Czy ktoś go popchnął? Głowa wydawała się cała i to było najważniejsze. Słyszał okrzyki, nawoływania w różnych językach. Znajome głosy, a wśród nich - jego własny. Był tak cichy, tak słaby, tak żałosny. Całkowicie niknący w głębi nim dotarł do góry. Tak jak kamień rzucony w dół, zupełnie znikał w ciemnościach. Mamo! Tato! Tu, tu, przecież jestem tu…

Lizał mokre kamienie studni, jadł owady które znalazł między szczelinami. Był coraz słabszy, a ściany zaczęły napierać na niego. Przeżyć… Przeżyć… Przeżyć…

TERAZ - PO CIEMNEJ STRONIE KSIĘŻYCA


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DLOth-BuCNY&t=240s[/MEDIA]

Otworzył oczy? Czy może wciąż były zamknięte? Będąc sześciolatkiem zdiagnozowano u niego klaustrofobię. Potem zdiagnozowano jeszcze parę innych rzeczy. Co roku kolejne tabletki. Co roku coraz bardziej kolorowe. Niczym tęcza, które miała rozbić nieskończenie ciemny pryzmat jego umysłu.

Jak się tu znalazł? W tamtej chwili, nie kwestionował otaczającej go rzeczywistości. Czuł paniczny strach. Nie mógł wyprostować rąk. Mimo posiadania w drzewie genealogicznym dumnych japońskich wojowników, nie miał dość siły, determinacji i zdrowego rozsądku żeby odwalić “Kill Billa” w małej kamiennej skrzyni. Nie udałoby mu się nawet jeśli ta byłaby drewniana, a przeszedł trening jak Uma Thurman. Był już kiedyś w podobnym miejscu. Tylko wtedy był dzieckiem, a pułapka była większa lub tak mu się zdawało. Trumna dawała zdecydowanie mniejsze pole manewru niż studnia, ale dla jego mózgu nie stanowiło to wielkiej różnicy. Nie mógł opanować gorączkowego zasysania powietrza i drżenia ciała. Zdarł palce do krwi drapiąc chłodne wieko, ale nie zmieniło to nic w jego położeniu. Wtedy wybrałby choćby śmierć, byle tylko wszystko to się już skończyło. Co jednak, jeśli po śmierci czekało go dosłownie to samo? Co jeśli czekała na niego tylko ciemność ograniczająca swoimi ścianami jego wyobraźnię? Ciemność, zanim Adrian Fujinawa zdoła odcisnąć swoje piętno w świecie. Ciemność, nim stanie się kimś więcej niż tylko synem bogaczy, kolejnym prezesem, dyrektorem, ojcem, mężem, szychą w pustym świecie… Jednym z milionów. Nie może tak umrzeć.

Co dziwne, to właśnie robaki pełzające po całym jego ciele, wkradające się do wnętrza butów i spodni, pomogły mu odwrócić uwagę od tego, co działo się wokół. Wzdrygnął się, gdy skolopendra wpełzła mu do majtek. Towarzyszące temu odczucia, wyobrażenia owadów i narastające obrzydzenie przypomniały mu, że istnieje coś więcej niż nieprzenikniony, pochłaniający wszystko mrok. Wewnątrz swojego umysłu uformował w spokojnym morzu obezwładniającej czerni mocno odznaczające się kontury skrzynki. Wyobraził sobie jak jej wieko otwiera się do góry i poczuł jak wierzch trumny ustępuje. Zaczerpnął łapczywie powietrza... po ciemnej stronie księżyca.

Jak bowiem można było inaczej określić tamto miejsce? Widział chyba coś w tym stylu w jednym anime. Rysował czasem podobne grafiki. Wszystko to bladło w porównaniu z widokiem, który miał przed oczami. Nad jego głową kosmos z dawno zgasłymi gwiazdami, niczym wrakami statków w trójkącie bermudzkim, które otaczały upiorne mgławice. Nie zastanawiał się jak to możliwe, że oddycha, że cokolwiek może żyć w takim miejscu. Dopiero w skrawkach samoświadomości zaczął rejestrować, że to miejsce jest wytworem jego snów. Jak lekkie drapanie z tyłu głowy, które z każdą minutą narastało - tak w skrócie można to było określić.

Mroczne wieże na horyzoncie. Budowle nie stworzone ludzką ręką. Samo spojrzenie na nie sprawiało mu piekący ból u podnóża czaszki. Przymknął oczy, a rażące konstrukcje na moment zdeformowały się i straciły swoją ostrość. Tylko na moment, ale Adrian wolał nie spoglądać na nie ponownie i to mimo, że starały się kusić. Szeptać, żeby przyciągnąć jego spojrzenie i zahipnotyzować go, jak płomień czarnego ognia. Tu słońce nie wschodziło, ani nie zachodziło. Tu zaćmienie trwało wiecznie.

- Witaj w El’Driahomie, Adrianie - usłyszał kobiecy głos.

Nawet bardzo kobiecy, podnoszący włosy na jego karku i budzący w nim sprzeczne uczucia. Widząc to nienaturalne piękno cofnął się przerażony i wypadając z kamiennej trumny uderzył twarzą w stosik chłodnego, czarnego piasku smakującego jak popiół.

- Zdaje się, że wreszcie byłeś w stanie przedrzeć się na drugą stronę, tym razem świadomie - powiedziała. - Nazywają mnie Białą Lilią i to zaszczyt cię tutaj widzieć. Wreszcie możemy porozmawiać. Wysłuchaj mnie, bo nie wiem, ile mamy czasu. Obca energia wytrąciła twoją duszę z ciała, ale ta zawsze znajdzie sposób, aby powrócić do domu. Być może już za kilka sekund. Toteż słuchaj mnie uważnie.

Słuchał. Chłonął z daleka każde słowo. Bał się choćby podnieść wzrok powyżej stóp tej bogini, prężącej się jak lwica na skale w słoneczny dzień. Królowa wśród istot. Wszystko to co mówiła... ta alabastrowa, porcelanowa lalka w królewskiej biżuterii.... Naga, idealna jak grecki posąg. Wszystko co mówiła, a co przeszywało kosmiczną ciszę, zdawało się mieć moc. Przynajmniej na początku. El’Driahom? To przecież niemożliwe, przecież…

Istota zeskoczyła z głazu. Podeszła do Adriana klękając przy nim i chwytając go za dłonie. Pot wystąpił mu na czoło. Źle znosił towarzystwo ładnych kobiet. Pożądał ich, ale zachowywał przy tym dystans pozwalający czuć się mu komfortowo. Wolał patrzeć i czasem tego nienawidził. Uważał za prymitywne. Jednak nie miał siły uciekać i opierać się jedynemu ciepłemu doznaniu jakie zaoferowała mu ta chłodna pustynia.

- Chciałabym, żebyś tutaj pozostał na zawsze - powiedziała. - To twoja ojczyzna, tutaj ciebie chcemy. Ale to nie jest nasza decyzja, a twoja. Wiem, że całe życie pragnąłeś osiągnąć coś więcej. Wyższy stan świadomości. Porzucić ziemskie okowy i poczuć oszałamiającą euforię transcendencji. Powiem ci, jak to uczynić. Otóż… musisz zniszczyć swoją ziemską kotwicę, jaką jest twoje ciało. To takie proste, choć może wydawać się trudne i nie do zaakceptowania. Jeśli jednak odejdziesz z Ziemi na swoich zasadach, jeśli popełnisz samobójstwo… a wszystko będzie twoją decyzją… uda ci się trafić do nas. Najpewniej myślisz, że na to zasługujesz. Jednak prawda jest taka, że musisz tego dowieść. Zabicie się jest trudną próbą, ale jeśli tego nie zrobisz... to koniec końców i tak zginiesz, choćby ze starości. Tyle że wtedy będziesz sądzony na zupełnie innych zasadach. Nie będę mogła wyciągnąć do ciebie ręki. A ty nie będziesz mógł jej chwycić.

Gdzieś w kosmosie, może w innej, odległej galaktyce... Daleko, daleko stąd ktoś krzyknął, a może to tylko wybuchła kolejna gwiazda? Drapanie w jego umyśle przybierało na sile, a wraz z nim zrozumienie.

- Wiesz, co zrobić, gdy się obudzisz, prawda? Zabijesz się, mój najwspanialszy? Nawet nie dla mnie… chociażby dla siebie samego siebie. Bo na to zasługujesz - pogłaskała go po policzku, czekając na odpowiedź. - Zasługujesz na to, aby nie być już tylko człowiekiem. Zasługujesz na coś więcej.

Pokazała mu pomarańczową kulę energii, którą oplatały pierścienie zmieniającego kolory światła odbijające na swojej powierzchni otaczający ich kosmos. Nie musiała mówić czym jest ta kula, bo instynktownie Adrian sam się domyślił: Wiedza o jakiej śnił. Zrozumienie wszechrzeczy dające niemal boskość, sensu istnienia. Jedność z każdą istotą, rośliną, budowlą, materią. Odpowiedzi na wszystkie niezadane i zadane pytania.

Chciał żeby to było prawdziwe. Chciał bardzo, ale był po prostu zbyt mądry by nie zauważyć drobnych niuansów, które nie trzymały się kupy. Wtedy zrozumiał, że śni i przyniosło mu to rozczarowanie.

-Nie.

Z całą mocą i determinacją odepchnął od siebie kojące ciepło jej rąk. Jednocześnie odrzucił roztoczoną przez kobietę wizję tego czego pragnął.

-Kłamiesz. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Marzeniem, które ulotni się po przebudzeniu. Bo w przeciwieństwie do El’Driehom nie istniejesz. Jesteś tylko pyłem na wietrze.


Wiedział to całym sobą. Istota, która powinna wiedzieć wszystko, myliła się w tak wielu sprawach. Przekręcała tyle rzeczy. Zaprzeczała temu co on, jedynie niedoskonały 17-latek, wiedział od dawna. Bogini zamarła w bezruchu i zaczęła się rozpadać. Faktycznie zmieniać w pył, który natychmiast się rozwiewał i mieszał z wieczną nocą otaczającego świata. Dokładnie tak jak powiedział Adrian. Tak jak to sobie wyobraził. Tylko pył na wietrze.

-Na swój sukces zapracuję sam. Nie ma drogi na skróty. Nie pozwolę nikomu kierować swoim losem. Inaczej to oszustwo, a oszustwo jest za bardzo ludzkie żeby miało stanowić drogę do boskości.

Chwycił między palce ostatnie unoszące się w powietrzu cząsteczki Białej Lilii. Po chwili, prócz nich, nie został po niej żaden ślad. Adrian wyprostował się i spojrzał na największe martwe słońce nad głową. Zaćmienie dobiegało końca. W jego gałce ocznej odbił się słoneczny błysk.

 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 25-11-2020 o 19:35.
traveller jest offline  
Stary 26-11-2020, 01:45   #24
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
***PODRÓŻ***


Jacek usadowił się wygodnie w fotelu, z zaciekawieniem podpinając słuchawki do pożyczonego od Wiesława odtwarzacza. Kiedy miał odpalić pierwszy utwór, spojrzał przez szybę na biegnącą z kawą “piękną Martę”. Na twarzy jąkały odmalowała się mieszanina żalu oraz satysfakcji. Jacek uważał, że Marta sama jest sobie winna. Wolała udawać, że go nie zna, a to wszystko po co? Żeby stanowić podnóżek dla popularniejszej dziewczyny o wątpliwej reputacji…

Skupił się na wieśkowej playliście. A ta była wielce osobliwa! Do tego stopnia, że Jacek nie miał pojęcia co o niej sądzić. Koniec końców uznał, że układanka jest równie dziwna, co sam właściciel. Mieszanina muzyki starożytnego Rzymu, średniowiecza, polskiej, rosyjskiej, radiowej, alternatywnej, zachodniej, wschodniej… Czuł, że większość z tego nie pasuje do jego klimatów, ale słuchał ze zwykłej ciekawości, aby zobaczyć co włączy się następne i jak wielki rozrzut ma gust Wiesława.

Ponownie został zaskoczony. Okazało się, że na odtwarzaczu nie znajduje się jedynie muzyka, a również jakieś przemyślenia prawne, wiersze i łacińskie sentencje. Jacek zanotował ze słuchu niektóre z nich. Najpewniej niepoprawnie, gdyż nie znał łaciny. Ot, zwyczajnie ciekaw był ich znaczenia. Może będzie miał jeszcze okazję sprawdzić.

Karteczka od Marty nie zrobiła na Jacku niemal żadnego wrażenia. Był młodym, ale twardo stąpającym po ziemi człowiekiem. Nie wierzył w zaklinanie rzeczywistości. Ani sytuacja, ani człowiek nie stawał się “super” od mówienia czy pisania, że taki jest. Mowy motywacyjne nie były dla niego. Odurzały człowieka na parę minut niczym narkotyk - tylko po to, aby przykra rzeczywistość uderzyła ze zdwojoną mocą.

Kopertę od Turleckiego po prostu schował do saszetki i nawet nie myślał o naruszaniu jej. Uznał, że to pewnie część gry terenowej i nie chciał psuć zabawy jak jakiś rozwydrzony bachor.



***POSTÓJ***


Jacek zaczepił Wiesława, kiedy mijali się w drodze do McDonaldowej toalety.
- Dzie… Dzie… Dzie… Dzięki za… Za… Za to - wyjąkał, zwracając chłopakowi odtwarzacz mp3. - Fajna muz… Muzyka. Ale nie… Nie… Nie tylko muze tu masz.

Wiesław czujnie spojrzał na Jacka, po czym uśmiechnął się:
- Ach, tak. Czasem nagrywam notatki, jak nie mogę zapisać - zabrał urządzenie i schował do bocznej kieszeni torby.
- Fajnie, że jedziemy do Rowów. Dawno nie byłem nad morzem, a ty? Jakieś plany masz na ten wyjazd? Bo nadal nie pijesz?

Jacek nieco się zmieszał.
- Ra… Raczej nie. Zna...sz ła… ła… łacinę?
- Znam. Sporo uczyłem się języków swego czasu. Tylko ten hiszpański mi nie leży, ale może warto… w końcu Hitler uciekł do Argentyny. A przynajmniej takie plotki - Wiesław uśmiechnął się z przemycenia teorii spiskowej do rozmowy, a następnie przeskoczył do innego tematu, jak to miał w zwyczaju. - To będzie wyjątkowy wyjazd…

Jacek nie skomentował teorii spiskowej. Chyba tego typu tematy nie były w jego stylu.
- Czemu?
- Z kilku powodów. Większość współklasowiczów jest rozpuszczona pieniędzmi bogatych rodziców i ciekawe jak będą zachowywać się z dala od swojej strefy komfortu - odpowiedział chłopak ubrany w buty warte ponad dwie stówy, dżinsy warte też około tego, no i koszulkę w sumie niewiele wartą. - Byłem kiedyś biedny... - dodał zdając sobie sprawę, że jego poprzednie zdanie nie korespondowało z jego wizerunkiem. I tym, że nie miał stypendium.

Wiesław na moment zamyślił się po czym dodał jakby wciąż będąc zanurzonym w swoich myślach:
- Wycieczka odmieni nasze życie - po czym spojrzał na Jacka i uśmiechnął się. - Nie będę już odludkiem. A co ty w swoim życiu chciałbyś zmienić?

Jacek nie zdążył odpowiedzieć. Turlecki wołał już wszystkich do autokaru, więc kiwnął tylko głową Wieśkowi na pożegnanie. Przy okazji uniknął odpowiedzi na bardzo trudne pytanie.



***KOSZMAR JACKA***


Z początku Jacek pożądliwie spoglądał na roznegliżowane koleżanki. Oczy nastolatka były wręcz rozbiegane. Przy takiej obfitości i różnorodności nawet nie wiedział na czym powinien się skupić. Piersi Amandy? Nogi Julii? Pośladki Bereniki? Nigdy wcześniej nie widział nagiej dziewczyny! Nie na żywo. Zobaczenie tylu na raz powodowało przeciążenie zmysłów poznawczych chłopaka.

Wbrew początkowym nadziejom nie był to jednak sen erotyczny. Prędzej koszmar... Dziewczyny stopniowo otaczały go niczym piranie, raz po raz kąsając kruche ego Jacka. Ten spoglądał na nie z zaskoczoną i urażoną miną, nie wiedząc jak się zachować - ani tym bardziej co powiedzieć. Kolejne szyderstwa uderzały niczym bicz, rozdzierając duszę. Nic nie odpowiadał. Nigdy nic nie odpowiadał w takich sytuacjach. Nauczył się, że wtedy oprawcy śmieją się jeszcze głośniej - kiedy prezentuje swe kalectwo w praktyce.

Przestał podziwiać piękno kobiecych ciał. Schował głowę między ramionami, próbując bezskutecznie zagłuszyć szyderstwa. Chciał zniknąć z tego miejsca. Swoim zachowaniem wzbudzał jeszcze większą wesołość dziewczyn. Bawiło je, że tak muskularny chłopak może jedynie siedzieć skulony, niczym zbity pies. Biceps jak arbuz, a służył jedynie do desperackiego ukrywania oblicza.

Poczuł palenie w klatce piersiowej, jakby dostał piekielnej zgagi. Bolało go, że te próżne dziewczęta sądziły, iż wszystko w swoim życiu robił z myślą o nich. To prawda, że starał się nadrobić jąkanie, ile tylko mógł. Chciał być silny i męski. Chciał, by kobiety to doceniały. Nie chodziło jednak tylko o to. Dźwiganie ciężarów pomagało rozładować napięcie i stłumić ogromne pokłady agresji, które czasem potrafił wygenerować zaledwie jeden dzień w szkole…
- Przestaniesz się dla nas jąkać i powiesz, którą z nas kochasz? To twój wybór. - padło pytanie, zaś Jacek poczuł bolesny i upokarzający ucisk na penisie.
- Ża… Ża… Ża... - desperacko starał się wyjąkąć odpowiedź, lecz zżerał go stres. “Piranie” wybuchły gromkim śmiechem.
- Ża-ża-ża? Dziewczyny, może on jakąś Żanetkę sobie wymarzył?
- Ża… Ża… Ża…
Jacek bezsilnie wyciągnął ramię przed siebie.



***AUTOBUS***


Uśpiony Jacek wyglądał jakby gorączkował. Kropelki potu spływały po skroni chłopaka. Ciało usztywniało się. Pięści i szczęka zaciskały się nerwowo…



***KOSZMAR JACKA***


Wydawał się już spokojniejszy. Szyderstwa ustały. Nie słyszał żadnych śmiechów. Nikt go nie przedrzeźniał. Palenie w klatce piersiowej ustępowało, podczas gdy on w pełni skupiał się na pisaniu. Choć umysł odpoczywał, to jednak ramiona zaczynały ciążyć. Nie miał siły dłużej kaligrafować na ścianie.

Amanda była szczupłą dziewczyną, ale nie na tyle by z łatwością trzymać ją na rękach i maziać jej rozbitą głową po kafelkach niczym pędzlem. Nawet tak silny chłopak jak Jacek musiał w końcu się poddać. Tym bardziej, że ostatnie minuty były dla niego bardzo wyczerpujące... Wypuścił bezwładne ciało koleżanki i zrobił kilka kroków w tył, aby podziwiać dzieło. O mało przy tym nie potknął się o zwłoki Olgi. Miała wykrzywioną w przerażeniu twarz i zniekształconą krtań. Wszędobylska para wodna ukrywała znacznie więcej rozsianych po podłodze, ludzkich kształtów.

Jacek skoncentrował wzrok na krwawym napisie.

“ŻADNEJ.”

To najbardziej lubił w słowie pisanym - nie jąkało się.
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 27-11-2020 o 00:06.
Bardiel jest offline  
Stary 26-11-2020, 04:11   #25
 
Sepia's Avatar
 
Reputacja: 1 Sepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputacjęSepia ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=cv-KVKpY0dA[/MEDIA]
Ktoś powiedział kiedyś, że śmierć jest równie naturalna jak narodziny, że jest częścią niekończącego się cyklu radości i bólu. Wszyscy przecież umrzemy, jednak to, że nie możemy się pogodzić z własną śmiertelnością i śmiertelnością tych, których kochamy, czyni nas ludźmi. Bez względu na to, jak niespodziewana bywa śmierć, ci, których oszczędza, nigdy nie pogodzą się ze stratą. Nie istniały słowa będące w stanie oddać potęgę bólu i żałoby, w których pogrążyła się Nika. Przemierzając elizejskie pola cmentarza, czuła że się rozsypuje, pozostawiając za sobą szlak spreparowany z własnych nadziei, marzeń oraz kawałków ciała. Idylliczny obrazek malowany kawałkami jej ciała i złotym, słonecznym blaskiem. Perfekcyjna ikona godna powieszenia w kościelnej sali, gdyby nie Dżuma. Ona nie widziała słońca, jej świat zastygł w szarości późnej jesieni, gdzie słota, zimno i wcześnie zapadający mrok królowały niepodzielnie zarówno w świecie materialnym, jak i tym drugim. Kroczyła wysypaną białym żwirem alejką, uginając się pod ciężarem z jakim nie dałaby sobie rady, gdyby nie koktajl leków będących głównym składnikiem diety. Krok za krokiem, ciągnęła się wśród mgły i lodowatej mżawki, widzianej tylko dla niej… a może to śmierć oblepiała ją całą, wypaczając rzeczywistość pod swój upiorny, karykaturalny obraz i podobieństwo?

Szumna czuła ją w sobie i miała wrażenie, że wszyscy to widzą - cień wymalowany na ściągniętej twarzy, pustkę wyzierającą ze źrenic szarych oczu pełnych szaleństwa trzymanego na chemicznej smyczy ketaminy i benzodiazepin, doprawionych do smaku sertaliną. Czarny, żałobny kir przyrośnięty jak druga skóra. Szaleństwo na jakie nie pomagała żadna terapia, bo jak można opisać terapeucie uczucie wszechogarniającej pustki? Smutku przygniatającego ciało do ziemi, jakby do każdego mięśnia przyczepiono bryłę ołowiu. Jak opisać tę rozpacz, przytłaczające pragnienie zniknięcia z powierzchni ziemi? Wrażenie dyszącego w kark fatum, zamknięcia w kręcącej się karuzeli powtarzających schematów? Wszystko wiecznie się powtarzało: dzień i noc, lato i zima, życie i śmierć. Świat stawał się pusty i bez sensu. Wszystko kręciło się w kółko, wszak co powstaje, musi przeminąć, co rodzi się, musi umrzeć. Wszystko się znosiło, dobro i zło, głupota i mądrość, piękno i brzydota. Wszytko było puste. Nic nie było realne. Już nic się nie liczyło… prócz jednego - zapewnienia zmarłym spokoju, bo dla tych żyjących dalej nigdy go nie będzie.

Terapeuci i psychiatrzy mówili Benernice, że po stracie bliskiej osoby jest coraz łatwiej. Mówili, że czas leczy rany. Jednak ona nie potrafiła pojąć, jak to możliwe. Z każdym mijającym dniem było coraz trudniej. Świat stawał się coraz mroczniejszy, a ból się pogłębiał, i gdy myślała że oto pierwszy raz od nieskończoności spędzonej w zimnej pustce da radę złapać rozpaczliwy haust powietrza, na czarnych skrzydłach spadała na nią kolejna wiadomość o stracie kogoś bliskiego.
Dziewczyna ciężkim krokiem sunęła przed siebie, równie pełna życia co mityczna żona Lota po spojrzeniu na płonącą Sodomę, a w zmaltretowanej głowie wciąż odbijał się głos jej matki, recytujący ulubiony wiersz:

"Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny…
Kto? Nie wiem… Ktoś odszedł i jestem samotny…
Ktoś umarł… Kto? Próżno w pamięci swej grzebię…
Ktoś drogi… wszak byłem na jakimś pogrzebie…
Tak… Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno…
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną…"

Ściągnięte, pobladłe usta zadrżały niekontrolowanie, przełknięcie śliny stanowiło wyczyn na skalę olimpijską. Zniknął cmentarz i soczyście zielona trawa głaskana łagodny wiatrem pod niebem barwy najczystszego szafiru. Wrócił mrok nocy i ostre światła reflektorów, wyławiające z ciemności wnętrze płonącego samochodu. Zapach benzyny i surowa woń rozprutych wnętrzności siedzącego obok brata. Urwana głowa ojca leżąca na asfalcie przed maską i jego kadłub rzygający czerwienią z karku. Ręka siostry ściskana kurczowo we własnej dłoni, choć drobne ciało wyleciało przez przednią szybę… mama leżąca tuż obok, próbująca ostatkiem sił sięgnąć w kierunku swojego dziecka, łzy na jej twarzy wymieszane z posoką. Wszystkiemu towarzyszył ból palonej żywcem skóry i nagły wybuch bieli łaskawie odcinający świadomość… i koniec. Światło przegoniło czerń. Wróciły wesołe, pierzaste chmurki, gnane wysoko w górze letnim, przyjemnym wietrzykiem. Pozostał tylko chłód.

Blondynka potrzebowała przystanąć i odliczyć trzydzieści oddechów, podczas, gdy wokoło zapadła obezwładniająca cisza żałoby. Czas, w którym już wszystko zostało powiedziane. I teraz można już tylko siedzieć i patrzeć na świat okaleczony stratą, w którym nie da się żyć, ani nie ma powodu czegokolwiek robić… w sumie powinna przywyknąć. Niestety do niektórych rzeczy po prostu, kurwa, przywyknąć się nie dało, nieważne co sobie próbujemy wmówić… a gdy myślała, że gorzej być nie może, wtedy pojawił się on.

Wszyscy mieli swoje demony. Upiory, które uwielbiały wychodzić z najmroczniejszych zakamarków pamięci akurat wtedy, gdy ludzka dusza najmniej była przygotowana na konfrontację z nimi. Wykorzystywały słabość szargającej, obezwładniającej żałoby, spijając łzy rozpaczy bezpośrednio z serca ofiary, zupełnie jakby było ono srebrnym półmiskiem pośrodku suto zastawionego stołu. Upiór Bereniki objawił się cały na biało.
Biała koszula tak niepasująca do zabawy w grabarza. Białe, przerzedzone włosy gładko przylizane do czaszki. Białe zęby za które zwykły człowiek przeżyłby spokojnie cały rok nie przymierając głodem. Blada, mokra od potu skóra i te blado-szare oczy martwej ryby… z czymś obrzydliwym, kotłującym się pod pozornie spokojną powierzchnią. Do tego perfekcyjnie przystrzyżony wąs… brakowało mu tylko tych tandetnych, rogowych okularów. Przypominał wąsiastego Woddy’ego Allena, zniszczonego życiem w Polsce za głodową pensję i robotę na czarno u prywaciarza w fabryce azbestu. Tak przez piętnaście lat.

- Wcale nie wypleniono zła, tylko zmuszono je do zejścia w podziemie - widok starego wykładowcy przywołał głos innego starucha. Tym razem odzianego w sutannę. Stał przed Szumną, podczas gdy ona siedziała obok Andrzeja na ławeczce w kościele Matki Boskiej Różańcowej na Targówku - Ukryte plugastwo pozostaje groźne. Kiedy jest dobrze widoczne, można nim gardzić i czuć się lepszym. Ludzie tego potrzebują. Niektórzy wręcz nie mogą bez tego żyć. Inną zaletę nieskrywanego plugastwa docenicie, jeśli odpowiecie sobie na pytanie, czy wolelibyście odpierać frontalny atak, czy walczyć z niebezpieczeństwem czającym się jak wąż w wysokiej trawie? I wreszcie, chociaż może zanadto się w to wgłębiam, nie można mieć frontu bez tyłu, a góry bez dołu, tak więc wcale nie jestem przekonany, że światło może istnieć bez mroku, czystość bez brudu, a dobro bez zła.

Światło i mrok, dobry i zło. Jebana, klesza sofistyka. Dziewczyna drgnęła, niewidzącym wzrokiem patrząc na kopaną dziurę: głęboką, idealną na trumnę. Ze wszystkich widm, nawiedzić musiało ją akurat to jedno, za którym nie tęskniła ani odrobinę, co począć? Odwiedziny umarłych nie mogły przecież nieść nic dobrego, tak było i tym razem.
Słuchała więc, a pełne wyrzutu słowa trafiały brakującymi puzzlami w odpowiednie miejsca jej głowy. Nie powinna była go zabijać, nikt nie uczynił z niej najsprawiedliwszego z sędziów… sama też ściągnęła na ukochanych zagładę. Jednym, nierozsądnym czynem.
Słodki jad sączył się przez popękane serce prosto do duszy… miała dość i czuła się tak potwornie zmęczona. Prawdą było powiedzenie, że kiedy się zdycha całe życie przebiega przed oczami… nikt nie mówił jednak o tym, że kiedy patrzy się, jak umiera osoba, którą się kocha, doświadczenie jest podwójnie bolesne, bo przezywa się na nowo dwa życia, niegdyś idące tą samą drogą… a potem nie zostaje nic innego niż dźwiganie ciężaru straty samemu.

Strata za stratą, śmierć za śmiercią. Niekończąca się żałoba od której szło postradać zmysły.
- Masz rację - wychrypiała ze wzrokiem wbitym w wykopany grób. Trochę strachu i cierpienia, aż nadejdzie upragniony spokój. Dziewczyna westchnęła. W życiu bywały chwile, kiedy nie wie się, co ze sobą zrobić i dokąd pójść, a cała przyszłość wydaje się być jedynie czarną pustką. I bynajmniej nie wydaje się interesujące, co się w tej pustce znajdzie. Chce się tylko przestać widzieć, słyszeć. Czuć. Po prostu przestać być.

Nie żeby wyobrażała sobie, iż znika, nie wywołując krótkiego żalu: nekrologię miała zapewnioną: raczej chodziło o to, że gdzieś za żałobą, której nie przeczyła, widziała życie innych trwających nadal, niezmiennie; widziała ich, tkwiących nadal w swych zajęciach, rozrywkach, problemach, jak bywają w tych samych miejscach, u tych samych ludzi; nic się nie zmieni w rozkładzie ich egzystencji. Z obłędnego układu wyniesienia w wynurza się okrutnie układ przeciwny: nikt nie potrzebował jej naprawdę. Andrzejowi będzie lepiej jeśli zrobi to, co powinna już dawno i wreszcie się przekręci, niwelując potrzebę ciągłego zamartwiania o nią. Zbrodnia i kara, krzywda i zemsta, wcześniej czy później, ale zawsze idą w parze.
Zrobiła krok do przodu, potem kolejny i nagle biały żwir uciekł jej spod stóp.

Stała na piaskowych płytkach działkowej altanki pod Warszawą, śliskich od krwi. Czerwone były ściany, czerwone jej ręce trzymające młotek i ogrodowe nożyce. Przed sobą miała podwieszonego za nogi skurwysyna, kwilącego i jęczącego aby mu darowała, puściła wolno. Przecież już nigdy nawet nie spojrzy na żadną dziewczynkę, nie chciał nikogo skrzywdzić, a w ogóle to jakieś nieporozumienie.

Nieporozumienie miało dwanaście lat, długie czarne włosy i niebieskie oczy tak pełne życia, że sam ich widok potrafił obudzić we wraku pokroju Bereniki coś, czego nie miała ochoty tłumić psychotropami i wódką - nadzieję na normalność. Pewność, że życie jest piękne i cokolwiek by się nie działo, warto o nie walczyć. Wiarę w ludzi… Dorota zawsze widziała w pokracznych, skarlałych istotach gatunku Homo Sapiens ich najlepsze cechy, wierzyła w ich dobro… aż do chwili, gdy stary, sapiący zwyrol odarł ją z całego blasku. Zabrał światło z oczu, zostawiając zbrukaną, połamaną. Zmiął ją i odrzucił w kąt jak zużytą, zepsutą zabawkę.
Nie wykazał choćby krztyny skruchy, ani wtedy gdy w żywe oczy kłamał rodzicom Dory, że mała łże i do niczego nie doszło, ani później. Zasłaniał się powagą byłego rektora Uniwersytetu Warszawskiego, mamił i bił się w pierś. Zaklinał, zarzekał, aż kupił dorosłych chcących uwierzyć w wygodniejszą wersję prawdy. Śmiał się bezczelnie ofierze w twarz aż ta nie wytrzymała i odebrała sobie życie. Nie z tęsknoty - z poczucia wstydu, upokorzenia.

Berenika zrobiła kolejny krok w stronę grobu, chociaż nie widziała go. W swojej głowie znowu klęczała nad powalonym na plecy, przywiązanym do kaloryfera dziadem, łamiąc go od dołu. Zaczęła od stóp, wpierw miażdżąc paluchy młotkiem sztuka po sztuce, a potem odcinając je sekatorem. Profilaktycznie rozpaliła wcześniej w piecu kaflowym, grzejąc w nim saperkę aby przypalić rany. Staruch nie mógł się wykrwawić zanim z nim nie skończy. Pracowała w skupieniu, łamiąc dźgając i wyrywając miękkie tkanki szczypcami, gdzieś obok puszczając zduszone kneblem z koszuli wrzaski czystego cierpienia oraz smród kału i uryny. Traktowała zadanie jakby było ważnym projektem do szkoły, nie czuła ani złości, ani nienawiści, tylko nicość. Wymierzała karę sumiennie, polewając ciało lodowatą wodą, gdy zemdlało. Nie mógł mdleć, miał cierpieć.
Tak jak cierpiała Dorota.

Z powrotem na cmentarz przywołał ją głos umarłego.
- A może jednak uciekniesz? - zapytał drwiąco.

Berenika zamrugała, przenosząc spojrzenie z dziury w ziemi na mężczyznę. Uciekać?
Zmarszczyła brwi, nie do końca wiedząc czemu miałaby uciekać, ponownie popatrzyła na świeży grób. W jej wnętrznościach coś się poruszyło, jakby czarny, śliski wąż.
Pogrzebać… żywcem…

Wąż zasyczał i strzyknął jadem, wypalając w pancerzu stagnacji pierwszą dziurę. Blondynka zacisnęła szczęki i pięści, jej oddech przyspieszył. Dlaczego miała dać się pogrzebać żywcem, bo tak mówił skurwiel który sam siebie poddał procesowi dehumanizacji? Potrząsnęła głową, zrzucając z siebie trującą pajęczynę kłamstw. Jasne, nie był mordercą. Był pedofilem, chuj wiedział ile dzieci skrzywdził w swoim spierdolonym jak Windows 2000 życiu. Ile razy mu się upiekło, ile pozostawił po sobie Dorotek… jebać to. Mógł ich zostawić i setki, ale ruszył tę, której ruszyć nie powinien.

Czarny kir na ramionach blondynki poruszył się, gdy nagle skoczyła do przodu i bez ostrzeżenia trzasnęła czołem w twarz wąsacza. W powietrzu zachrzęścił odgłos łamanego nosa, po nim ciszę przerwał głośny okrzyk boleści który zamilkł, gdy Nika chwyciła starucha za gardło i mocno ścisnęła. Piękna melodia urwała się, z nosa prosto na wąsy potoczyły się dwie rubinowe strużki, mrugając wesoło.

- Morda ubeku - Dżuma wycedziła, szarpnięciem wrzucając ciało do przygotowanego dołu.

Worek mięsa gruchnął o twardą glebę z łoskotem, a ona wreszcie się uśmiechnęła.
- Morderczyni! - doleciał do niej nienawistny krzyk. Stanęła nad krawędzią rowu, spoglądając zimno na postać wewnątrz. Robak pełgający w ziemi… zaciśnięte do bólu dłonie chciały ponownie zacisnąć się na jego gardle, albo wbić się kciukami w oczodoły żeby zostawić w czaszce dwie, ciemnoczerwony jamy. Lubiły to, miały już doświadczenie.

- Masz rację, niepotrzebnie cię zabiłam - stwierdziła obojętnie, zdejmując szal z ramion - Śmierć to za mała kara dla takiego śmiecia. Powinnam ci była przetrącić kręgosłup żebyś do końca swojego żałosnego życia srał pod siebie i żarł przez kroplówkę… i mówisz o Bogu, komuchu? Religia jest pełna przemocy, nielogiczna, nietolerancyjna, nierozerwalnie złączona z takimi pojęciami jak rasizm, ustrój plemienny czy bigoteria; zakorzeniona w ignorancji i wrogo nastawiona do wszelkich prób poznawczych, pogardliwa wobec kobiet i narzucana dzieciom. Dlatego je ruchałeś, Bóg ci kazał? - sapnęła, aby zaczerpnąć powoli powietrza. Gdy je wypuściła ręce już jej się nie trzęsły.
- Oboje jesteśmy mordercami i, jeśli Bóg istnieje, widzimy się w piekle - zrzuciła czarny materiał na starucha - Do tego czasu nie wchodź mi w drogę, bo znowu cię zabiję.

Odwróciła się napięcie, podejmując szybki marsz ku wyjściu i nie oglądała się za plecy. W uszach dźwięczał jej głos wuja: ”Cokolwiek zrobisz, i tak tysiące ludzi przed tobą to już zrobiło. Cokolwiek czujesz, inni czuli to przed tobą, cokolwiek cię spotka, nie będzie to nic nowego. Jeśli więc robisz coś złego, nie martw się, bo inni nie byli lepsi. Wszystko to już ktoś przed tobą przeżywał, czuł, komuś zrobił. Nie przecierasz szlaku, tylko idziesz po szeroko udeptanej drodze.”
 
__________________
Nine o nine souls - don't do this
Nine o - no more pain now
Nine o nine souls - it's easy
I'm gonna take on all your battles

Ostatnio edytowane przez Sepia : 26-11-2020 o 04:46.
Sepia jest offline  
Stary 26-11-2020, 17:38   #26
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Reakcja na sen

- NIE! ODMAWIAM! - Krzyknął słysząc ultimatum jego Felka obrócił się na pięcie w piruecie rozstawiając szeroko ręce niczym w figurze Pasadoble zapętlając się jeszcze bardziej w demoniczne srebrne żyłki tak, że teraz wyglądał jak Gimp w posrebrzanych uprzężach do BDSM. Jego ciało zostało uniesione przez demona w górę.

Żyłki zaczęły wpijać się w jego ciało tocząc krew on jednak zignorował ból nadal machał kończynami w figurach tanecznych naśladują tancerz na powietrznym, jedwabiu swobodny ruch z pomocą antena gimnastycznej, które widział kiedyś na akrobatyczny przedstawieniu kierowany wolą demona.

Adam zupełnie zignorował swojego koszmarnego kontrolera skupiony na furii, którą czuł w stosunku do swojego ex chłopaka:

- Jakim prawem żądasz ode mnie tak wielkich zmian?! Ty, który wykorzystujesz i niszczysz, innych, czego jesteś doskonale świadom! Tak twoja siostra to szczytny cel, ale dobrze wiesz, że nie usprawiedliwia niszczenia życia drugim ludziom nawet, jeżeli są to bogate dupki!

- Otworzyłem się przed tobą! Powiedziałem ci najmroczniejszy, sekret mojego życia a ty mnie odrzuciłeś jak śmiecia i śmiesz stawiać jeszcze warunki czy wyznaczać ultimatum?! O nie mój Panie tak to nie będziemy się bawić! - Piana wystąpiła na usta Wakfielda - Kowalskiego.
- I co jeszcze zakłada ten twój wspaniały plan, który zaczyna się od tego, że porzucam swoje najlepsze marketable skills w imię miłości? Kto zapłaci za tą terapię? Moja Matka, która chce doić ojca do końca swych dni i zrobi wszystko żeby utrzymać swoje laverge i blackmail material – Z emocji zaczął wtrącać w polskie zdania angielskie słowa oraz robić szerokie teatralne gesty emocje ze złości przerodziły się w zimną satysfakcje.
– Może ty swoimi metodami? Oczywiście, że nie a jak trafisz do paki na wiele lat to mam czekać na ciebie w naszym białym związku usychając z miłości? Kto wtedy pomoże twojej siostrze, gdy trafisz do paki? Pomyślałeś o tym? Bo ja pomyślałem i mam lepszy plan! Szczęśliwszy Plan! Który tworzę od lat?

Upojony swoim własnym geniuszem Adam obracał się jak bączek nie zauważył, że demon zaczął się tubalnie śmiać unosząc go coraz bardziej w górę i mocniej zaplątując go w więzy tancerz chciał wykorzystać krzywdę, która mu się stała dla dobra, nie zauważając, że jest przez to coraz mocniej uwiązany w ciemne sprawki…

Wielki Plan Adama


- Posłuchaj, nagrałem matkę jak się przyznaje, że wszystko wiedziała. Mam adwokata ze znajomościami, który upewni się, że kurwa dostanie ekstradycje do Ameryki, bo mam na niego haka. Upewnię się, że ona i ojciec będą gnili w pierdlu za moją krzywdę na pewno da się z ich wspólnego majątku upłynnić tyle, żeby starczyło na leczenie twojej siostry lepiej skorzystać z krzwdy dwójki potworów niż uzależniać ludzi od dragów co nie ? - Opowiadał wirując w przestworzach wykonując poplątane figury taneczne demon trzymający za jego sznurki śmiał się do rozpuku.

- A my możemy pojechać do Nowego Yorku! Słuchaj jestem w kontakcie z Domem Kiki to grupa ludzi Queer, którzy sobie pomagają nawzajem nie będę żył z kasy rodziców mogę być tancerzem albo aktorem czy zająć się modą... A dopóki to nie wypali będę tancerzem egzotycznym! Ćwiczyłem jestem w tym całkiem dobry jestem w kontakcie z dwoma striptizerkami są w otwartym związku Poli amorycznym Biseksualna Mina potrzebuje obywatelstwa dla swojej dziewczyny MingWay nielegalnej imigrantki z Chin którą zabiją jeżeli zostanie odesłania... Jak skończę 18 lat hajtniemy się na krzyż i możemy żyć razem w ten sposób ja załatwię obywatelstwo dla Ming a Mina wyszłaby za ciebie będziesz mógł być blisko swojej siostry zająć się fotografią i nie będzie ci grozić więzienie - Opowiadał rozmarzony odrzucając jakąkolwiek inną wersję rzeczywistości zwykle tego typu uniesienia ograniczał do orgazmu.

Nagle poczuł, że okrutnie śmiejący się demon puścił sznury...

 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 28-11-2020 o 01:01.
Brilchan jest offline  
Stary 26-11-2020, 23:10   #27
 
Rodriguez's Avatar
 
Reputacja: 1 Rodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputacjęRodriguez ma wspaniałą reputację
Piotrek wykorzystał postój w McDonaldzie na uzupełnienie węglowodanów i poziomu nikotyny w organizmie. Po przerwie przesiadł się koło Olgi, namawiając ją chytrze, by zamieniła wysłużoną gitarę na "prawdziwy sprzęt", po czym bezceremonialnie rozłożył się obok, używając jej ud jako prowizorycznej poduszki. Kopertę otrzymaną od nauczyciela chciał początkowo wyrzucić w diabły, ale ostatecznie wcisnął ją do tylnej kieszeni jeasnów. Pewnie i tak o niej zapomnę, pomyślał, nim na powrót dał się porwać w kojące objęcia Morfeusza.


Gorąca woda otulała Piotra niczym ciepła melasa, wypełniając serotoniną te rejony mózgu, których nie objęły jeszcze we władanie kokaina i marihuana. Miał u stóp cały świat, jak słusznie zauważyła Kasia. Mimo to jego życie było jak świąteczna wydmuszka: piękne i kolorowe z zewnątrz, lecz puste w środku. Przez tyle lat osiągnął apogeum hedonizmu, stał się nie tylko artystą, uwielbianym przez tłumy bożyszczem, ale też poszukiwaczem. Dni, tygodnie, miesiące, niemal cały wolny czas spędzał na znajdywaniu nowych doznań, zgłębianiu nowych wymiarów rozkoszy, którymi mógłby zająć zmysły i odwrócić ich uwagę od jałowej egzystencji. Feeria zmieniających się kalejdoskopowo barw, slodko-gorzkie, mdłe w swej groteskowej intensywności zapachy, barokowa kakofonia dźwięków, doznania cielesne na granicy rozkoszy i bólu. Był przesycony tym wszystkim. Balonik na skraju wytrzymałości. I wtedy zjawiła się ona, oferując remedium w postaci trzymanej w dłoniach igły.
Piotrek wiedział że to sen. Jak inaczej wytłumaczyć obecność kogoś, kogo nie powinno tu być? Mimo że pokrętna, oniryczna logika zawsze zdawała się znajdować wyjaśnienia dla absurdalnych sytuacji które mu się przytrafiały po zapadnięciu zmroku, obecność jego martwej dziewczyny działała otrzeźwiajaco. Jak kubeł lodowatej wody wylanej na łeb. Przeczuwał co się za chwilę stanie. Odtwarzał tę scenę pod powiekami niemal co noc, (nie)stety zawsze po przebudzeniu zapominał co mu się śniło. Zostawał tylko niepokój i zimny pot spływający wzdłuż kręgosłupa.
Ozzy wyskoczył z kąpieli jak oparzony i zaczął się ubierać na tyle szybko, na ile pozwalały mu spowolnione we śnie ruchy. Wskoczył w jeansy, zaczął się wycierać i zaskowyczał, kiedy dostrzegł w lustrze wychudłą twarz 30-letniego narkomana. Jego głowę zdobiły łyse przesieki w miejscu, gdzie grzebień Kasi dotknął jego skóry.
- Ignorujesz mnie... Nic nowego – rzuciła z westchnieniem dziewczyna – cóż, pozwól w takim razie że pomogę Ci podjąć decyzję.
Piotrek zobaczył w lustrzanym odbiciu jak jego była bierze zamach trzymaną w dłoni strzykawką. Cudem uniknął wbicia igły w szyję, zasłaniając się w ostatniej chwili przedramieniem. Igła boleśnie wgryzła się w dłoń. Dziewczyna pchnęła go z powrotem do wanny. Piotr szamotał się próbując odzyskać równowagę. Zdążył zastanowić się tylko, kto głaszcze go po skroniach i rozmasowuje plecy kiedy on trzymał obie ręce Kaśki przed sobą, broniąc się przed rozdrapaniem twarzy, gdy jakaś nieznana siła zaczęła go ciągnąć w dół.
Przez kocioł wody, baniek powietrza i włosów dostrzegł ku swojemu przerażeniu kilka par trupiobladych rąk, duszących go, trzymających za nogi, ręce, włosy, próbujących wciągnąć coraz głębiej pod powierzchnię. Próbował znaleźć jakiś punkt oparcia, zaczerpnąć tlenu, bezskutecznie. Znad tafli wody, niczym z innego świata, dobiegał go zniekształcony śmiech. Gdzieś koło twarzy przepłynęła mu znajoma strzykawka. Chwycił ją i zaczął dźgać na prawo i lewo gnijące łapy topielców, próbując wydostać się z ich żelaznego uścisku. Im dłużej to trwało, tym ciosy stawały się coraz bardziej ociężałe, oddech ciężki do utrzymania. To koniec, pomyślał, po czym stracił przytomność.




Zaraz po przebudzeniu wyrzygał chyba galon brudej wody. Jeszcze zanim doszedł do siebie czuł, że coś tu nie grało. Zniknęła pozłacana wanna, wypełniona gorącą wodą i aromatycznymi olejkami. Zniknął zlew, kafelki, aksamitna zasłona, zniknęla Katarzyna. Piotr leżał na środku tonącego we mgle mostu. Konstrukcja wyglądała jak po nalocie dywanowym. Straszyła wyrwami rozmiarów samochodów i nagimi prętami zbrojeniowymi, wnoszącymi ku obcemu niebu swoje powyginane szpony. Tu też wcale nie było lepiej: ciężkie, ołowiane chmury przetaczały się leniwie nad jego głową. Trzy księżyce w odcieniach jadowitej żółci i zieleni spoglądały na niego z góry, niczym ślepia jakiegoś kolosalnego, wygłodniałego pająka.
- Co jest, do kurwy nędzy...?! - wstał, rozglądając się wokół. Niewiele był w stanie dostrzec poza samym mostem. Tu i ówdzie z gęstej jak mleko zasłony wynurzały się dziwne, przeżarte rdzą konstrukcje czy strawione przez ogień ruiny.
Temperatura zaczęła dawać mu się we znaki, więc z braku lepszej perspektywy zaczął iść, a potem truchtać przed siebie. Było dość chłodno, zwłaszcza dla kogoś, kto miał na sobie tylko parę jeansów i był przemoczony od stóp do głów. Ziąb wydzierał każdy oddech z jego piersi w obłokach gęstej pary.
Chłopak stracił rachubę czasu. Niedowierzanie zaczęło ustępować powoli panice, kiedy po raz kolejny minął ten sam stos gruzów czy to samo porzucone auto, wcale przy tym nie zmieniając kierunku biegu. Czy ten wózek stał tam wcześniej? Pomyślał, przyglądając się majaczącemu na granicy widoczności kształtowi. Stał na środku drogi jak gdyby nigdy nic. Nowy, jakby świeżo zdjęty ze sklepowej wystawy, wyróżniał się na tle otoczenia. Indetyczny jak ten, który kiedyś oglądała przy nim Kaśka. Wtedy jeszcze niczego się nie domyślał...
Rana na dłoni od jakiegoś czasu paliła żywym ogniem. Piotr ku swojemu przerażeniu wyciągnął z niej właśnie przesiąknięty osoczem i ropą kosmyk włosów. Tego już kurwa było za wiele... Chłopak załamał się, klapnął tyłkiem w kałużę i zapłakał. Zaczął tracić wiarę we własną poczytalność, zastanawiał się, czy to wciąż był sen, jakaś chora halucynacja, czy może autobus wycieczkowy trafił szlag, a on siedział właśnie w jakimś przedsionku piekieł w oczekiwaniu na odźwiernego.
Przestał na moment siąpić nosem i wstrzymał oddech, nasłuchując. Albo mu się zdawało, albo słyszał przed momentem płacz dziecka. Rozejrzał się z niepokojem, jednak jedyne co widział to znajomy most i wszędobylska mgła. Tym większe było jego zaskoczenie gdy spojrzał w dół. Niemal podskoczył gdy na asfalcie, tuż koło jego nogi, zaczęły się pojawiać mokre odciski niemowlęcych dłoni. Materializowały się powoli, wyraźnie zmierzając w kierunku krawędzi mostu. Ozzy podniósł wzrok. Ujrzał stojącą nad przepaścią kobietę. Płacz dziecka, poczatkowo ledwie słyszalny, stawał się nie do zniesienia. Krzyk uwiązł mu w gardle, gdy dziewczyna, nie oglądając się na niego, runęła przed siebie, prosto w mglistą otchłań.
 

Ostatnio edytowane przez Rodriguez : 27-11-2020 o 23:36.
Rodriguez jest offline  
Stary 26-11-2020, 23:29   #28
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
~ AUTOBUS ~
Blondynka niechętnie siedziała obok swojego chłopaka. Na początku związek wydawał się być ok, ale szybko się okazało, że to zwykły buc. Amanda starała się wykrzesać z niego jak najwięcej dobrego i była bardzo dumna, gdy chociażby ataki na Martę zelżały. Wydawało jej się, że chłopak pod jej wpływem zmienia się na lepsze, ale wtedy on coś odpierdalał i znowu było tak samo jak zawsze. Ciężko jej było na długo utrzymać te pierwsze uczucia, wolała “dobrych chłopców” a nie takie łajzy. Czasem nawet zastanawiała się, czy gdyby nie kwestia popularności, to wciaż zadawałaby się z tymi samymi osobami?

Babeczki od Marty były naprawdę słodkie. Nastolatka uśmiechnęła się na widok muffinka, ale nie miała zamiaru go jeść, przecież to tuczy. Karteczkę zostawiła, wysłała do koleżanki sms’a “Dzięki, jesteś urocza! :* “ i westchnęła głośno. Oddała wypiek swojemu chłopakowi, który potraktował go jak zagrychę do alkoholu. Nota bene, ten szybko został im odebrany przez wuefistkę i Amanda ledwo zamoczyła usta. Dla niej i Julii nie było to wcale pocieszające; w lekkim stanie nieważkości byłoby im łatwiej znieść tę podróż.

Agata z drugą Martą czasami były komiczne. Apogeum osiągnęły, gdy bus zatrzymał się niedaleko maka. Powinny występować w jakimś kabarecie, może wtedy byłyby dopiero popularne. Jakby głupota dodawała skrzydeł, to teraz obie latałyby jak gołębice.
- Jeśli ktoś idzie do tego maka, to weźcie mi jakieś latte - poprosiła spokojnie z nadzieją, że ktokolwiek to usłyszał, wysłucha prośby blondyneczki.

Późniejsza droga była całkiem w porządku. Problem pojawił się po przekroczeniu granicy z Rowami. Kawa, choć delikatna, to i tak nie pomogła. Amandę zmorzył sen… Całkiem gwałtownie i niespodziewanie.


~ KOSZMAR ~


Amanda była przerażona i oniemiała. Przez cały czas trwania tego zajścia czuła się jak zwykły obserwator, który i tak nie ma wpływu na przebieg przedstawienia. Ciężko było to znosić nawet z perspektywy widza. Blondynka zastygła w bezruchu jak figura, a gdy kobieta zaczęła ronić łzy, oczy dziewczyny również się zaszkliły i zaszły mgłą. Przecież to nie było tak… Skąd mogła wiedzieć, prawda? Skąd? Dlaczego miałaby teraz brać odpowiedzialność za czyjeś czyny. Za rzeczy, które jej samej nawet by przez myśl nie przeszły. Tomek był chory i zerwała z nim relacje już dawno, chyba nawet nie zamknęli go w poprawczaku, ot kurator wystarczył. Ale miał matkę, ojca, miał swoje życie, myśli, wolę, decyzje… Dlaczego teraz to ona musiała za to odpowiadać?

Słowa ekspedientki cięły jak nóż. Ostry z obu stron, bo gdzie się nie obrócić, to raniły. Wiedziała, że nikogo nie obchodziły jej intencje w tamtym momencie, a fakt tego, co się wydarzyło. Amanda miała wyrzuty sumienia tylko czasami. Psycholodzy już zadbali o to, aby nie obwiniała siebie za czyny i decyzje innych, a jednak… Jednak w tym momencie nie potrafiła. Wszystko wróciło ze zdwojoną siłą, cały ten strach, który i ona wtedy czuła. Od tamtego momentu nie mogła patrzeć na dział słodyczy, przestała je jeść, miała wręcz mdłości od samego patrzenia na nie, gdy tak leżały na sklepowej półce czekając, aż ktoś je przygarnie. Ale to nie one przecież były winne.

Przestraszona przez nagły ruch kobiety w swoją stronę, blondynka straciła równowagę próbując się wycofać. Gwałtowne kroki w tył sprawiły, że zaplątała się o własne, szczupłe nogi, przydeptując rozwiązaną sznurówkę trampek. Trzask szklanych butelek nie przeraził jej bardziej, niż spojrzenie ekspedientki, która nachyliła się nad nią. Swąd rozlanego piwa podrażnił nozdrza.

- Dwie opcje. Albo zaczniesz objadać się i wnet znów staniesz się gruba, brzydka i niepopularna... Będziesz taka do końca swoich dni. Każdy kolejny dzień życia będzie dla ciebie męką, w którym będziesz nienawidziła swojego ciała równie mocno, co samej siebie. Skoro ja cierpię codziennie, rozpamiętując utratę dziecka, to ty również powinnaś męczyć się co dzień. Druga opcja… zostaniesz dźgnięta dokładnie tak, jak ja byłam zaatakowana. Zawsze możesz umrzeć piękna i młoda. Jak ja powinnam była umrzeć tamtego dnia razem z moim dzieckiem
- zaniosła się znów szlochem.

Blondynka płakała razem z nią. Jej usta wykrzywiły się w grymasie rozpaczy.
- Przepraszam… Naprawdę bardzo mi przykro… - wydukała pociągając nosem. Jej niebieskie, załzawione oczy skupiły się na wyciągniętych dłoniach, które trzymały przedmioty. Od samego spojrzenia na batona zachciało jej się wymiotować. Nie mogła patrzeć na to od długiego czasu, wciąż zresztą czuła tego, którego ekspedientka siłą wepchnęła jej do ust. To nie był smak, który dobrze wspominała. To był smak poczucia winy.

Amanda nie potrafiła wybrać inaczej. Właściwie, to ta kobieta pewnie miała rację. Czy naprawdę powinna dalej żyć? Czy naprawdę była mniej winna od pozostałych? Nigdy tak nie sądziła, tylko lekarze i psycholodzy próbowali jej to uświadomić, ale być może to była ich praca, a nie własne zdanie… Nastolatka wyciągnęła drżącą dłoń w kierunku noża. Zastygła w przerażającym grymasie twarz ekspedientki sprawiała, że czuła nieobliczalność ziającą z jej postawy. Zastanawiała się wręcz, czy kobieta nie rzuci się na nią z tym nożem szybciej, niż dziewczyna w ogóle zdąży po niego sięgnąć. Wyboru już dokonała. Nie dałaby rady obżerać się teraz, a zresztą… Nie zasłużyła chyba już na nic. Bała się, że może faktycznie była tylko fałszywą i dwulicową osobą, a nie miłą dziewczyną. Co jeśli to była prawda? Nie chciała być kimś takim… Nikt tak zły nie powinien sobie zasłużyć na życie.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 27-11-2020, 12:01   #29
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Wycieczka jak każda inna. Dzieciarnia gadała przez większość drogi i trochę pośpiewali. Maja jak zwykle się udzielała, czasami siadając przodem do korytarza, aby odwrócić się do siedzących na tyłach koleżanek i kolegów na przedzie, oraz aby pogadać i pograć z Olgą w klaskane klasy. Ogólnie było wesoło i nie można było narzekać na nudę.
Koperty z tajemniczą zawartością? To fajnie, że wapniaki postarali się o jakąś dodatkową rozrywkę. Maja była ciekawa co jest w środku, ale oczywiście nie miała zamiaru psuć sobie zabawy falstartem. Otworzy, gdy przyjdzie na to czas. A póki co: wesoła wycieczka!

Maja sama nie wiedziała, w którym momencie jej się przysnęło.

Dziewczyna nie była tego wszystkiego za bardzo pewna. Oba rozwiązania miały swoje plusy i minusy, jednak żadne nie było tym czego mógł oczekiwać chory po przyjściu do lekarza. Za dużo trzeba było poświęcić. A swoją drogą, Maja odniosła dziwne wrażenie, że zwykle wizyta u doktora wyglądała inaczej. Czy to się działo na prawdę?
Zerknęła niby na dwie umowy, ale tak naprawdę przyglądała się biurku i gabinetowi. Tabliczka z napisem "Doktor Diabeł" na blacie biurka, jak byk informowała o tożsamości rozmówcy. Na ścianie zaś wisiał obramowany w ramkę z kości dyplom przyznający "Panu Diabłu" stopień doktora medycyny, przez uczelnię "Politechnika Medyczna o Piekielnie Wysokim Stopniu Nauczania". Wszystko się więc zgadzało... prawie. Bo żeby od razu dawać jej takie gotowe drogi leczenia, nawet bez badania?
- Nie ma trzeciej opcji? - spytała nieśmiało.
- Nie. I wiem, że to niełatwa decyzja. Zastanów się dobrze, a ja cię zbadam - odpowiedział doktor ze szczerym uśmiechem, jakby czytał w jej myślach.
Zanim Maja zdążyła coś odpowiedzieć, zobaczyła jak lekarz wyciągnął z kieszeni stetoskop i włożył sobie do uszu słuchawki, które wyglądały jak od walkmana. Niestety dostrzegła też, że końcówka stetoskopu, gdzie powinien się znajdować mały bębenek, miała dziwne ząbki i jak nic było otworem gębowym jakiegoś rodzaju pijawki. Polska zawsze była i będzie do tyłu, ale co to za średniowiecze, żeby lekarz posługiwał się pijawkami?
- Ymmm - bąknęła dziewczyna, bardzo niepewna tego wszystkiego. Nie chciała takiego badania. Nie, pijawkom nie. A ona się nie rozbierze!
Gdy jednak Maja spojrzała w dół, okazało się nagle, że nie ma na sobie bluzki. Gdzieś zniknęła i nie było jej nawet w zasięgu wzroku. Od pasa w górę dziewczyna miała na sobie już tylko stanik i co gorsza był to ten różowy z koronką i czarnymi wykończeniami. Od razu poczuła się onieśmielona i zawstydzona, choć w towarzystwie swoich chłopaków nie miewała takich problemów... No właśnie, jej chłopcy. Co z nimi będzie?
Gdy lekarz przyłożył ząbkową przyssawkę stetoskopu do jej brzucha, spodziewała się że będzie bolało, ale na szczęście nic nie poczuła... Do momentu aż diabeł osłuchał to miejsce i oderwał pijawko-skop by przejść do kolejnego, jak to u lekarza zawsze bywało. To odrywanie już ją zabolało, bo pijawka nie chciała kończyć swojego krwistego posiłku.
- Ałł, to ja już czytam - powiedziała, biorąc obie umowy do rąk.
Czytała uważnie, krzywiąc się co chwila, gdy doktor z piekła rodem osłuchiwał ją dokładnie. Dwie różne umowy... Z jednej strony odzyska zdrowie, ale musi zrezygnować ze swoich chłopaków. Wszystkich! A do tego jeszcze z tych których poznałaby w przyszłości. I co jej po zdrowiu i karierze zawodowej, jak życie spędzi w samotności?... Doktor zaczął osłuchiwać jej plecy i było to nie mniej bolesne niż dotychczas, więc czytała pośpiesznie dalej... Z drugiej umowy wynikało, że z całą pewnością znajdzie miłość życia, ale tu ceną była druga noga. Wizja spędzenia życia na wózku inwalidzkim była wręcz przerażająca. Koniec kariery sportowej, koniec tańczenia, biegania, a nawet chodzenia. I co jej po miłości, jak zostanie niepełnosprawną kaleką z bezwładem nóg? Jej ukochany musiałby wszystko wokół niej robić i byłaby dla niego ciężarem. Z pewnością chętnie by go dźwigał, z miłości, ale czy tego by dla niego chciała? Kimkolwiek by był...
- I jak? Podjęłaś decyzję? - spytał lekarz z szelmowskim uśmiechem, kończąc osłuchiwanie.
Maja westchnęła. Decyzja nie była łatwa. Gdy spojrzała w dół, zobaczyła, że wygląda jakby każdy z jej chłopaków dał jej bardzo solidną malinkę. Nie miała też wątpliwości, że jej plecy również wyglądają teraz jak po stawianiu baniek. A wszystko to były ślady po pijawce.
- Powiedz AAA - polecił lekarz, biorąc do ręki kubek ze szpatułkami z napisem "czyste".
Maja oczywiście skierowała głowę w stronę światła, ale zanim otworzyła usta, dostrzegła że szpatułka nie jest płaskim patyczkiem jak od lodów, tylko najprawdziwszym peniso-kształtnym wibratorem z drewna. Zacisnęła więc usta, odchylając się do tyłu.
- Ależ Maju. Jako twój lekarz jestem tu po to, aby ci pomóc - zapewniał diabeł, ale dziewczyna nadal nie chciała otworzyć buzi, pod którą podkładano jej to coś.
- Musisz zdecydować, - mówił diabeł, - albo pełne serce! - Powiedział, dźgając ją laską centralnie między piersi, przez co odchyliła się do tyłu jeszcze bardziej, o mało nie spadając z obrotowego krzesła.
- Albo sprawne kolana! - dodał, mocno uderzając ją laską w oba kolana na raz. Zabolało!
- Ała!... - jęknęła Maja z bólu, ale jej głos został szybko stłumiony, przez kawałek drewna o kształcie męskiego przyrodzenia które diabeł wepchnął jej do ust. I gdyby nie przytrzymałby jej drugą ręką, pewnie spadłaby z krzesła.
- Aaaa - skorygował z uśmiechem lekarz, zaglądając uważnie do jej gardła.
- Aaaaaaaaaaa - powiedziała posłusznie Maja, świadoma, że im wcześniej się podda badaniom, tym wcześniej się one skończą.
- Gardło w sumie w porządku, tylko język dobrze by było trochę przytemperować - powiedział lekarz i zaraz potem została uwolniona od "szpatułki".
Przez dłuższą chwilę Maja czuła, jakby przez ostatnią godzinę żuła drewniane wióry. Nie wyschło jej w ustach, ale czuła taki niefajny drewniany posmak. Skrzywiła się niezadowolona... Ale nie miała czasu o tym myśleć. Musiała podjąć decyzję!
Dokładnie jeszcze raz przeczytała obie umowy, dostrzegając kątem oka jak lekarz szykował kolejny etap badania, jakim była gruszka do lewatywy wielkości dorodnego grapefruita. O nie! Co to, to nie. Decyzja! Szybka ale mądra!
Zdrowie i sukces zawodowy, ale żadnego chłopaka u boku? Czy miłość i spełnienie, oraz wózek inwalidzki?... Perspektywa wózka była baaardzo odpychająca i Maja nie była pewna czy umiałaby wówczas obdarować ukochanego szczęściem. Z drugiej jednak strony, nie chciała aby jej chłopaki o niej zapomnieli i nigdy nie mogłaby mieć nowego faceta... Ale zaraz! To nie oznaczało jeszcze samotności, gdyż odnosiło się do płci męskiej... Już jej się zdarzyło wygłupiać nieco z inną dziewczyną, ale jakoś nigdy nie pomyślała o sobie jako o lesbijce. Do tego by doszło?
- No i jak? - zagadał doktor, biorąc do ręki gruszkę.
- Już wiem. Tę podpiszę - powiedziała pospiesznie Maja, pokazując umowę w której rezygnuje z chłopaków na rzecz zdrowia. Czym prędzej też złapała za pióro. Uznała, że w tym wszystkim, jeśli chłopaki o niej zapomną, a jej pozostanie tylko związek lesbijski, to nie było to wcale takie najgorsze...
Wtedy to okazało się, że słuchawki stetoskopu doktora zmieniły się w rurki, z których do małego kieliszka kapała jej własna krew, wyssana wcześniej przez pijawko-podobne coś. Oczywiście, cyrograf z diabłem podpisuje się własną krwią, nawet jeśli dusza nie jest elementem umowy. Maja zanurzyła w niej pióro i podpisała odpowiedni dokument!
- No, i bardzo dobrze, Maju. Widzisz, nie bolało - powiedział z uśmiechem diabeł, zabierając podpisaną umowę. - Dostaniesz receptę na proszek swędzący. I temperówka do języka dwa razy dziennie - mówił dalej, a na biurku pojawiła się nagle skromna kartka papieru toaletowego i temperówka do ołówków, wielkości ludzkiej pięści.
- Jakby coś się działo, to na wizytę kontrolną sam cię wezwę - dodał jeszcze lekarz i zaczął szelmowsko chichotać.
- Yyy, dziękuję - odpowiedziała Maja, po czym zabrała receptę i temperówkę, a następnie szybko ruszyła do wyjścia. Nie wróciła nimi do poczekalni, tylko znalazła się na korytarzu w szkole. Dopiero tam zorientowała się, że ma obie nogi sprawne. Szła szybko i to bez problemów, przyspieszyła, zaczęła podskakiwać, a potem biec przez korytarz. Gdy w pewnym momencie ją zawiało, spojrzała w dół i zobaczyła, że z tego wszystkiego zapomniała włożyć bluzkę, ale doskonale działające nogi jakoś sprawiły, że aż tak się tym już nie przejmowała.

Maja usłyszała, że coś delikatnie tupie i szybko zorientowała się, że to ona. Siedziała w szkolnym autobusie, lekko zaspana, ale w pełni świadoma. Przetarła oczy. Dziwny sen...
Jedna myśl ją nurtowała: "dojechaliśmy już?" - spytała w myślach samą siebie, wyglądając przez okno.
 
Mekow jest offline  
Stary 27-11-2020, 22:57   #30
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
Szkolny autobus różnił się od pierwszej klasy samolotu tak bardzo, jak tylko się dało. Brakowało… wszystkiego, a najgorsze dla Julii było siedzenie w jednym miejscu, na niewygodnym fotelu i to jeszcze na sucho. Ileż to psów powiesiła na durnym babochłopie jaki im odebrał alko, ileż w myślach jej wbiła noży w plecy i innych ostrych narzędzi. Gdyby nie Amanda i reszta paczki pewnie kazałaby zatrzymać ten pieprznik na kółkach aby wysiąść i wrócić do domu. Wreszcie mrucząc pod nosem klątwy nachyliła się nad rozłożonym na kolanach lusterkiem aby wciągnąć kreskę. Na poprawę nastroju i aby jakoś przetrwać tę koszmarną podróż. Humoru nie poprawiło jej obwieszczenie wychowawcy. Mieli się bawić w gry dla dzieci, albo umorusanych dzikusów… i co jeszcze? Może biegać po krzakach i taplać w błocie?! Biedny belfer rozdawał jasne, papierowe prostokąty, aż doszedł na tył autobusu.

- To ciekawe - powiedział Turlecki. - Na jednej kopercie znajduje się nazwisko twoje i pana Sebastiana - rzekł, podając kopertę Julii. - To musi być kuriozalny błąd. Zwłaszcza, że pan Ceyn nie miał w ogóle z nami jechać.

Dziewczyna przyjęła kopertę pozwalając żeby na zmysłowej twarzy obił się niesmak. Papier pośledniej jakości, nic godnego uwagi, ale czego się mogła spodziewać po Turleckim prócz miałkości?
- Pewnie ktoś stwierdził, że do siebie pasujemy - odebrała kopertę, przywdziewając swój najbardziej czarujący z uśmiechów. - Jeśli jednak ktoś się próbuje zabawić moim kosztem… prawnicy mojego taty was rozszarpią, że nie będzie co zbierać.

Drobna pomyłka, albo i zbieg okoliczności, poprawiły jej humor. Obracając papier w dłoniach popatrzyła na tył głowy historyka, czując w podbrzuszu znane, przyjemne mrowienie. Może jednak cała sprawa wyjdzie jej na dobre. Schowała prezent do torebki, a potem pogrążona w przyjemnych wspomnieniach poprawy semestru z historii… usnęła.

~***~


Kliniki aborcyjne były ostatnim miejscem, gdzie powinny się znajdować małe dzieci. Miejsca te służyły temu, by miniaturki ludzi nigdy nie pojawiły się na świecie. W sterylnych, jasnych salach uśmiechnięci sympatycznie lekarze z pełnym profesjonalizmem pozbywali się z kobiecych ciał zlepków komórek, nim te zdążyły wykształcić coś poza parę gamet i nie czuły bólu. Tym bardziej widok brzdąców pośrodku korytarza przyprawił Julię o konsternację. Wpierw się ucieszyła, bo złowieszcza aura wyludnionej recepcji i korytarzy powodowała podskórny lęk, a dodając pierdzące jarzeniówki prawie dała się nabrać, że coś jest nie w porządku. Pozorny powrót do spokoju szybko jednak przeminął na widok małej dziewczynki, lecz to jej okrzyk zmroził Rosjance krew w żyłach.
- Mamusiu, mamusiu! - krzyknęła dziewczynka.
Dopadła do Julii i przyczepiła się do jej kolan. Uśmiechała się szeroko.
- Czemu mnie zabiłaś? - zapytała wysokim głosikiem.
Na jej ogrodniczkach przy piersi miała wyszyty napis: "Kasia".

Kasia… co za pospolite imię? Ulyanova zmarszczyła brwi, zaskoczenie zmieniło się w złość. Nigdy nie nadałaby swojemu dziecku tak prostackiego imienia, kojarzącego się z plakietkami noszonymi przez pracownice stacji benzynowych, albo innych reliktów obsadzanych przez pospólstwo.

- Nie jestem twoją mamą, otvali suka! - warknęła, robiąc krok do tyłu, ale mała nie ustępowała, a jej było głupio ją kopnąć lub użyć siły. W końcu to tylko dziecko. Pieprzony, durny bachor zmanipulowany przez dorosłych do odstawienia scenki. Piękna brunetka rozejrzała się ze złością po korytarzu, szukając zamontowanych pod sufitem kamer i czekała aż nagle z kolejnych drzwi wyskoczy któryś z działaczy organizacji pro-life. Już wiedziała, że jeszcze tego samego dnia na klinikę poleci gruba skarga, a ona sama zadzwoni do taty aby przestał dokładać coroczną cegiełkę durniom pozwalającym na podobny cyrk.
Chciała już sięgnąć po komórkę, kiedy drzwi otworzyły się ponownie, ale to nie nawiedzony antyaborcjonista z nich wyszedł… a kolejne dzieci. Po korytarzu rozległo się wołanie “ma-ma!”, a Julię sparaliżowało.

Czwórka maluchów osaczała ją jak stado rekinów które zwęszyły krew. Lub sepów kołujących nad padliną, która nie ma na tyle przyzwoitości by wreszcie umrzeć do końca. Strach wpełzł dziewczynie pod skórę, mrożąc mięśnie aż do kości. Coś w nich było, w ich twarzach… coś znajomego. Jakby kawałki jej samej, poutykane to tu, to tam - tutaj identyczny nos, tam równie niebieskie, migdałowe oczy i skrojone wydatnie usta. Wszystko w wersji miniaturowej.
Zaczęła czuć mdłości, potem gdy wyjęła z kieszeni test prawie zwymiotowała na bachory przed sobą.

- N...nie… - wyjąkała, kręcąc głową w symbolicznym proteście przeciwko tak okrutnej złośliwości losu. Nie mogła być w ciąży! Nie znowu! Przecież lekarze dawali prawie stuprocentową pewność, że więcej nie wpadnie póki kawał blachy i drutu siedzi jej w macicy… więc jak?! Nie nadawała się na matkę, jeszcze nie teraz. Nie przez najbliższe 10 lat, chciała korzystać z uroków życia, bawić się i poznawać świat… a ciąża? Ryzyko rozstępów, konieczna plastyka brzucha i pochwy; obwisłe piersi w które trzeba wstawić implanty… zresztą nikt nie chciałby potem żony z balastem w postaci bękarta. Dzieci były tylko problemem.

Przez zawroty głowy ledwo słyszała podniecony głos czarnowłosej dziewczynki.
- Kiedy, no kiedy mamusiu! Jesteśmy samotni i chcemy się bawić. Odpowiadaj! - znów wyszczerzyła się. - Zabijesz naszego kolejnego braciszka? Czy może dla odmiany pozwolisz mu żyć?!

- C… co?
- Julia potrząsnęła głową. Jakie zabić? Jakiego braciszka? Wyprostowała się dumnie, odtrącając stanowczo namolną dziewczynkę. Popatrzyła na swój brzuch, na razie jeszcze idealnie płaski… powtarzała sobie mantrę o zygotach i zlepkach komórek; o tym, że to tylko jej wybór i niczyj więcej. Jej ciało, jej sprawa. Była wolna, mogła robić co chciała, a chciała się bawić. Żyć pełnią życia, niczego nie żałować.
Jej ręka odruchowo wylądowała w okolicach pępka.

Nowe istnienie, któremu miała zamiar odebrać szansę na rozwój i wzrost. Na przeżycie własnej historii. Dotknięcia, zobaczenia i posmakowania świata, wraz ze wszystkimi następstwami. Może byłoby ładne i nieirytujące... cieszyłaby się, gdyby miało coś z Ceyna. Historyk jakoś sam przyszedł jej na myśl.
- Może go urodzę - sama nie wiedziała czemu odpowiedziała dziecku w ogrodniczkach, nakładając ponownie. Przełknęła gorzką ślinę, cofając poza zasięg upierdliwych bachorów. W jej głosie dźwięczała złość, w dużej mierze na samą siebie, bo widziała jak przez mgłę i mokre krople rozmazywały perfekcyjnie nałożony makijaż. Na co dzień dawała radę się oszukiwać, że to po niej spływa, ale czasem nocami myśli o dzieciach wracały… ale tylko czasem.
Ale wracały…
- Może go urodzę i oddam do adopcji! Nigdy nie dowie się kim jest naprawdę! To moja sprawa! Moje życie! Nie wasze! Nie dam go sobie zmarnować! - trzęsąc się krzyczała na całe gardło - Idi na chuj! Spierdalaj! Nie jestem waszą matką! - Przyciskając dłoń do brzucha drugą uniosła wysoko w górę, a potem wzięła zamach i z całej siły zdzieliła czarnowłosego upiora w twarz.
 

Ostatnio edytowane przez Sorat : 27-11-2020 o 23:02.
Sorat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172