lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Mag: Wstąpienie] W pogoni za domem (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/19138-mag-wstapienie-w-pogoni-za-domem.html)

Johan Watherman 01-02-2021 16:22

[Mag: Wstąpienie] W pogoni za domem
 
W pogoni za domem




Rzęsie krople deszczu ściekały po zaparowanej od wewnątrz szybkie w której odbijało się niewinne, zamyślone oblicze Kelly O’Brain. Dziewczyna jak to zwykle mała w zwyczaju, nie dojadła swojego zamówienia, natomiast kawę opróżniła ekspresowo podczas opowieści Patricka, którą wysłuchiwała z zaangażowaniem, emocjami i ciekawością. Syn eteru znał na tyle Kelly, iż niektóre bardziej drastyczne fragmenty musiał stonować, bo inaczej mówczyni marzeń nie zaśnie dziś z nerwów, a mimo to kobieta i tak była wystarczająco podekscytowana.
Kelly podniosła wzrok spod szyby, wciąż analizując to co powiedział jej Patrick.
- Cieszę się, że udało nam się spotkać – uśmiechnęła się delikatnie – naprawdę cieszę się, że wyszedł z tego wszystkiego cały. Ale wiesz, ta cała rzecz z Białym Domem…
Przebudzenia lekko przygryzła wargę, nie seksownie, raczej wyrażając zdenerwowanie.
- Mnie też oferowano uczestnictwo, zrezygnowałam. Mentorka mi odradzała – zaśmiała się – no dobra, zabroniła. Powiedziała, że skończy się na mokrej robocie i wystrychnięciu na dudka grupy poszukującej. Rada ma swoje wizje, ale… Co ja będę ci mówiła, sam wiesz jak to z tym politykowaniem niżej. Edynburg ostrzy sobie zęby na pozostałości po tamtej fundacji, a nie może działać bezpośrednio. Wiem, że po tej sprawie w Skandynawii dobrze wam jest odbudować zaufanie Tradycji… Po prostu uważaj. Jakoś zróbcie aby nie być narzędziami.

***

Edynburska Loży Pawia, czyli fundacja Tradycji która ugościła Mervi i Patricka, starała się być być gościnna, niestety nieszczególnie im to wychodziło. Mieszcząca się na terenie zabytkowej wilii fundacja oficjalnie była dość snobistycznym klubem dżentelmeńskim, a nieco mniej oficjalnie, acz dalej w zasięgu ręki, lożą masońską. Idee tego miejsca czuć było w staroświeckich, drogich meblach i do bólu XIX-wiecznym wystroju.
Mervi i Patrick oczekiwali na przyjęcie w tak zwanej Sali Zielonego Rycerza. Najpewniej wystrój inspirowano legendarnym rycerze Galvinem. Jedną ze ścian w całości zasłaniały wysokie, rzeźbione regały wyłożone starymi książkami – chociaż czujne oko Mervi dostrzegło, że znajdowały się tam nowe publikacje z zakresu matematyki i informatyki, które najpewniej oprawiono w postaranie oprawki aby ich grzbiety nie budziły nieprzyjemnego kontrastu zresztą zbiorów. Przeciwległą ścianę zajmowały z kolei powywieszane na ścianach egzemplarze uzbrojenia. Mervi była pewna, że niektóre były autentykami – trudno w sprawach wieku było oszukać adepta czasu – natomiast Patrick dostrzegł zadziwiająco dużo broni która wyglądała mu na w jakiś sposób zmodyfikowaną, nie chodził o broń palną, lecz podwieszone u szczytu ściany hakownice i samopały musiały być dotknięte ręką zdolnych rusznikarzy, kto wie, czy nie przebudzonych – może jakiś technokratów lub bardziej zainteresowanych trybikami, śrubkami i wielkim boom hermetyków.
Środek sali wypełniał, wręcz zabierał całą wolną przestrzeń wielki, podłużny stół przy którym posadzono Mervi i Patricka, podsuwając im filiżanki kawy i zwietrzałe ciasteczka mające im umilić wątpliwą przyjemność czekania na jakiekolwiek zainteresowanie.
Naprzeciw dwuskrzydłowych drzwi wejściowych, dokładnie po drugiej stronie stołu dumnie pierś prężył drewniany manekin przyodziany w gotycką, zieloną zbroję. W jednej dłoni trzymał tarczę z wymalowanym pentagramem, a w drugiej miecz który jakoś nie pasował do tarczy, za długa rękojeść i ostrze, była to broń ewidentnie przeznaczona aby człowiek władał nią dwoma rękami.
Właśnie, człowiek. Patrick dostrzegł pierwszy, a po nim wkrótce i wirtualna adepta, iż manekin jest raczej jakiegoś rodzaju zakamuflowanym robotem, i to raczej z gatunku tych napędzanych trybami i silnikami elektrycznymi, zgodnie z najlepszymi tradycjami eteryków, niż jakimś mistycznymi źródłami.
Tak oto spędzali czas, Patrick mogąc oglądać zbiór sprzętu, a Mervi narzekając na słaby transfer siei bezprzewodowej dla gości – do której hasło dostała na bardzo gustownej, inkrustowanej (chyba miedzią) kartce przypominającej wizytówkę.

***

Do takiego traktowania Akane nigdy się nie przyzwyczai – miała nadzieję, że jednak w dłuższej perspektywie nie będzie musiała się przyzwyczajać. Najpierw recepcjonista nie dając jej dojść do słowa poprosił aby poczekała, gdyż szef służby lokalu jeszcze nie przyszedł do pracy. Potem, gdy już wyjaśniła nieporozumienie iż wcale nie jest nową pokojówką (miała szczerą nadzieję, że rzecz nie rozbijała się o bardziej intymną obsługę klubowiczów) i przekazała tajne hasło, spotkała ją drugą nieprzyjemność.
Wysoki, szpakowaty jegomość w garniturze, z całą pewnością mag, nie dał wiary jej zapewnieniom kim jest i w jakim celu tutaj przebywa, twierdząc, iż nie szukają uczniów. Przepychanka trwała zdecydowanie zbyt długo, nim pojawił drugi osobnik.
Niski, tęgi, siwy mężczyzna z widocznymi, wielkimi zakolami przywitał się z Akane serdecznie. Sprawiał lepsze wrażenie od swego kompana, ubrany w staromodną kamizelkę, nosząc fajkę w kieszeni przypominał trochę bogatego, dobrego wuja. Dziewczyna sama nie wiedziała, czemu takie skojarzenie jej się nasunęło. Nazywał się Gordon i wyjaśnił całe nieporozumienie.
W tym samym czasie, pierwszy spotkany mężczyzna bez słowa ulotnił się za drzwiami, najpewniej dziękując czemukolwiek, w co wierzył, że nie przedstawił się młodej adeptce.
Nie musiał. Lisica dobrze zapamiętała jego aurę.

***

Lokaj zaprowadził japonkę do Sali Zielonego Rycerza, gdzie czekała już Mervi i Patrick. Wirtualna adeptka i Irlandczyk od razu stwierdzili, że jej twarz wydaje się znajoma, lecz nie potrafili określić gdzie i w jakim kontekście. Patrick był dodatkowo niemal święcie przekonany, że widział dziewczynę więcej niż raz.
Akane nie zdążyła się nawet dobrze przywitać i zająć miejsca, gdy jedno skrzydło drzwi uchyliło się, a ze szpary między częściami wrót zaczęła wystawać głowa. Blada, o ostrych rysach, całkiem przystojna. Dobrze przystrzyżona, kwadratowa broda wyglądała dostojnie, zupełnie nie pasując do kolczyka w skroni oraz krótkiego, postawionego na lakier irokeza, równie kruczoczarnego jak zarost, wy starającego pośrodku gładko wygolonej czaszki. Piwne, zaciekawione oczy wpatrywały się im chwilę zza małych, okrągłych, przyciemnionych szkieł binokli. Mężczyzna uśmiechnął się sympatycznie, ukazując zbiór równych, trochę wilczych zębów.
Otworzył drzwi pokazując resztę swego ciała. Nosił smoliście czarny garnitur, pasujący do grabarza. Z barwą marynarki i spodni kontraktowała wściekle niebieska koszula. Nie nosił krawatu, a klasę dopełniały spinki do mankietów w kształtach czaszek, których oczy wysadzono kolorowymi kamykami.
Modniś wyglądał mimo wszystko gustownie, trochę jakby szatan miał nieco zbyt ekscentrycznego kuzyna który zamiast zbierać cyrografy, woli biegać po galeriach sztuki. Taki sympatyczny diabeł.
- Jeśli dobrze rozumuję – zaczął wślizgując się do pokoju przez wąski otwór i zamykając po cichu, konspiracyjnie drzwi – państwo również w sprawie formowania grupy poszukiwawczej – bardziej stwierdził niż zapytał – nie abym był tak błyskotliwy, po prostu zerknąłem przez ramię pewnemu mistrzowi do akt i było tam wasze zdjęcie.
Wyszczerzył się wchodząc bardziej do środka, lecz zamiast usiąść przy nich, zaczął wodzić wzrokiem po biblioteczce. Dotknął grzbietu jednej z książek w postarzanej, fałszywej oprawie.
- Tandeta…
Westchnął pod nosem. Minęła dobra chwila zanim nabrał ponownego zainteresowania magami. Odwrócił się do nich i zaczął podawać dłoń.
- Samuel de Balzac z Verben. Druid, działacz społeczny, dyplomata… Tak w skrócie. Mam nadzieję na miłą współpracę…
Po dłuższym przyjrzeniu się mu można było stwierdzić, iż był w podobnym wieku, lub nieco starszy od Patricka, raczej typ inteligenta. Akane ponadto z całą pewnością stwierdziła, iż lokalna rękawica dość mocno ugina się w obecności tego przebudzonego, było to subtelne, wyczuwalne dopiero przy bliskim kontakcie, lecz wyraźne. Dodatkowo jej uwagę przykuło jak Sameul oddychał. Jego tempo oddechu było zbyt regularne jak na typowego człowieka. Nie wyglądał na szczególnie silnego ani wytrzymałego, lecz wyglądało to tak, jakby dość dobrze kontrolował swoje prana. Co się dziwić? Verbena jest z tego znana.
- Straszny bałagan tutaj mają – Samuel stwierdził zniesmaczony odkładając małą, czarną walizkę na ziemię, obok krzesła – posadzili mnie w innej sali. Czekam, czekam… Dopiero na korytarzu złapałem mistrza Gordona. Mam nadzieję, że chociaż przy tajemnych orgiach zachowuję odrobinę lepszą organizację tego kto z kim, o której - zamyślił się – jeśli nas nie wykopią stąd w stylu „macie natychmiast ratować świat” to stawiam lunch po tych całych obradach, lepiej się poznamy.

***

Po przybyciu ostatniego z magów, nie trzeba było już tak długo czekać na mistrza Gordona, dokładnie tego samego maga, który powitał japonkę na recepcji. Mężczyzna przedstawił się tym razem pełnym tytułem, jako mistrz Gordon Anstruther, Syn Eteru i Wysoki Komisarz Edynburga. Tylko Mervi świtało, iż jest funkcja nadawana przez Rade Dziewięciu magom mającym koordynować wdrażanie jej rozporządzeń na danym terenie, chociaż nie była tego pewna.
Zgodnie z odwiecznymi prawami przyrody, nie może istnieć polityczna sprawa bez zamieszanego w nią hermetyka, stąd wraz z Gordonem, przywitał ich adept Troy Luc Beyondfire bani Quaesitor. Hermetyk ten posiadał prezencję typowego gryzipiórka. Okulary w drucianych oprawkach, blada, anemiczna twarz, blond włosy zaczesane na bok, przyduży, nie do końca dobrze skrojony garnitur pasowały do anemicznego, znudzonego głosu oraz stery dokumentów które zaczął rozkładać na stole.
Był też ona, Kari Brundtland, kultystka ekstazy, pociągająca femme fatale. Lekko opalona, nawet pomimo wtłoczenia się w żakiet (Patrick dobrze wiedział, iż chyba tylko po to aby bardziej pasować do estetyki tutejszych magów) prezentowała się bardziej jak tuż przed imprezą niż na oficjalnym spotkaniu. Widać było, iż jest tutaj tu raczej przejazdem.

***

Prawie dwie godziny, nie licząc dziesięciu minut, zajęła im tak zwana papierkowa robota kierowana przez adepta Troya. Prawdę mówiąc, nikt z obecnych magów za bardzo nie orientował się w pełnej złożoności pełnomocnictw rady, postanowień, paktów, kabał niezależnych i całych tych problemów które bardziej pasowały do Unii niżeli Tradycji. Tylko dzięki obecność Kari, znajomej Patricka, powodowało, iż raczej mogli czuć się bezpieczni, kultystka na pewno, skoro już tutaj była, w jakiś sposób przypilnowała aby ich na tym etapie nie oszukano. Wartymi odnotowania wydarzeniami była niezręczność ze strony Sameula, nie pasująca d samozwańczego dyplomaty, który zaskoczony zapytał rozpalającego fajkę Gordona, czy nie uważa, iż w muzeum – wskazując na kolekcję broni – nie powinno się palić.
Drugie wydarzenie to ustanowienie Patricka Sprawodawcą czyli oficjalnym reprezentantem nowej kabały wobec Rady. Nie oznaczało to z automatu jakiegokolwiek przywództwa, acz stanowiło silny argument aby forsować swoje zdanie lub chociaż rozrządzać spory wewnątrz grupy. Gdy to ogłoszono, Kari mrugnęła do Irlandczyka porozumiewawczo.
Pod koniec, przy podpisach, przekazano im pełnomocnictwa rady na papierze i w formie kart cyfrowych (sztuk po dwie, nie per osoba) oraz kopie dokumentów, w tym część korespondencji Białego Domu. Odszukanie w tym jakiś wartych uwagi informacji może zająć całe dnie.

***

Nieco ciekawiej zrobiło się gdy głos zabrał mistrz Gordon, nieco szerzej omawiając sprawę i tło polityczne oraz wydarzenia które powstały, jakby czując, że z papierów nikt normalny nie zrozumie o co naprawdę chodziło (Mervi kuło w sercu, że może zdrajca Jonathan, był wszak specjalistą od prawa magów).
- Formalności – Gordon zaciągnął się fajką – już za nami – skinieniem głowy podziękował hermetykowi – zatem możemy przejść do rzeczy które które mają jakikolwiek sens – eteryk stwierdził pogodnie, dają jasny znak, iż sam nie lubił takiego formalizmu – wedle naszych danych fundację Biały Dom, czyli, jeśli dobrze wymawiam, Albayt A'abyad, zniszczono przynajmniej pięć miesięcy temu. W najbardziej pesymistycznym przypadku może być to trochę ponad rok temu, gdyż z tego okresu pochodzi ostatni znany ruch Białego Domu, prosta transakcja handlowa z jednym umbralnym dworem. Jednakże Biały Dom był znany ze swej skrytości, zatem nie brałbym najgorszego scenariusza pod uwagę. Te pięć miesięcy temu Horyzont odebrał sygnał o zniszczeniu dziedziny horyzontalnej Domu. Przez kolejne trzy miesiące próbowano nawiązać kontakt, lecz bez skutku.
Gordon zrobił przerwę na fajkę.
- Biały Dom posiadał swoją własną dziedzinę oraz węzły zasilające. Aspekt ziemski nie był stacjonarny, z tego co mi wiadomo, posiadali jeszcze aspekt w której dziedzinie cząstkowej lub jej cieniu. Byli skrycie, utrzymywali mało relacji zresztą… Po prostu zajmowali się sobą. Z tego co słyszałem, było tam na pewno kilku eutanatosów, chórzystów i hermetyków, kult ekstazy też… Może coś w papierach znajdziecie o szefostwie, ale szczerze wątpię. Jak każda dobra fundacja, trzymali swoje zasoby i wewnętrzną strukturę w tajemnicy.
Mistrz znowu zaciągnął się fajką, puszczając dymne koło.
- Tuż przed sygnałem zniszczenia dziedziny, do Horyzontu spłynął też drugi komunikat. Podpisany sygnaturą domu, awaryjną. Informacja zawierała listę ocalałych, stwierdzenie, że był to atak Unii oraz informację aby ich nie szukać. Dość osobliwe, prawda? Tym bardziej, ze wedle naszych danych Unia nie zaatakowała tej dziedziny. Trzeba przechwycić tą czwórkę, jeśli wszyscy żyją, dowiedzieć się co się stało, najlepiej zaprowadzić uch tutaj. Posiadam dostęp do Horyzontu, mogę ich odeskortować tam. Co ważne, trzeba im odebrać ewentualne przedmioty. Mimo bycia członkami fundacji, mogą sobie nie zdawać sprawy, co właściwie mogli wynieść z tej starej dziedziny. Poza tym, tak, oczywiście… Trzeba im pomóc. Tradycje to mimo wszystko również wspólne dobro. Mamy się wzajemnie chronić i wspierać, nie zostawia się przyjaciół nawet gdy sami sobie tego życzą w niejasnych okolicznościach – Gordon wyśpiewał starą, znaną kazdemu, i niestety niezbyt prawdziwą w rzeczywistych zastosowaniach, formułkę. W każdym razie, często się nie sprawdzała.
- Wiem, że żyje chociaż jeden z nich… Ale zanim o tym, może omówię to, co do tej pory o nich wiemy, kogo szukamy. Najprawdopodobniej tworzyli kabałę w ramach Białego Domu.
Eteryk podsunął im na stół wykadrowane, poprawione sztucznie zdjęcie z jakieś imprezy bogatych ludzi. Wskazał palcem na wysokiego, uśmiechniętego blondyna. Odziany był jak reszta towarzystwa w garnitur, zabawiał rozmową starsze damy. Widać było, że ma kilka kilogramów za dużo, lecz w granicach norm. Lekko pucołowata twarz i roześmiane oczy.
- To adept Joseph Februus Antonius III bani Fortunae, hermetyk. Nie wiem czemu jego hermetyczne imię ma liczebnik, ale też nieszczególnie badaliśmy sprawę. Z imienia nazywa się Joseph Johnson, rodzina zginęła wtedy, gdy się przebudził, okoliczności nie są jasne. Jest Amerykaninem, terminował też w stanach. Zajmował się finansjerą, podobno jest dość dobrym wieszczem.
Kolejne zdjęcie, pochodzące chyba z czasów szkoły średniej. Dziewczyna o smukłej, bladej, pociągłej twarzy. Błękitne, blade oczy, brak makijażu poza czarną szminką na usta. Włosy proste, luźno i bezładnie opadające na boki i na dół, daleko poza kadr. Czarne.
- Podobno dużo się nie zmieniła od czasów szkolnych, jeśli to faktycznie ona. Jest najmłodsza z grupy, nie wiem czy osiągnęła status adepta. Catrin Bianchi, Verbena. Nie skończyła szkoły, uciekła z domu, nie utrzymuje kontaktu z rodziną. Uchodzi za dość narwaną.
Trzecie zdjęcie, czy raczej dwa zdjęcia. Oba przedstawiały ładną, lokatą blondynkę. Na pierwszym spacerowała po molo w różowej skupienie. Na drugim ładną, serdeczną buźkę zdobiły zadrapania, krew i błoto, Zresztą cały jej strój, przypominający ubiór agenta specjalnego, był pobrudzony i poszarpany. Wraz z innymi ludźmi pozowała nad truchłem jakiejś rogatej bestii, definitywnie nie pochodzenia ziemskiego.
- Te drugie zdjęcie od eutanatosów, uczestniczyła w kilku akcjach swojej Tradycji. Emma, Amelia lub Ava, używała dużo imion, podobno ma amerykański akcent. Niewinna twarzyczka, ale to zabójczyni.
Ostatnie zdjęcie przedstawiało trochę stereotypowego, czerwonego na twarzy Rosjanina, w uszance, na mrozie.
- Jurij Aleksiej Wasiljewicz Bykow. Syn eteru, próbowałem sam się czegoś dowiedzieć… Jakby nie istniał poza własną bańką. Publikował trochę do Paradigmy, specjalizował się w chemii i wypływie różnych substancji na organizm. Robił też używki. Z żywej rodziny, na brata w koloni karnej, ale nie byłem w stanie dowiedzieć się kto to. Właśnie co do Jurija jestem pewien, że żyje.
Technomanta dał im chwilę na oswojenie się z informacjami, samemu delektując się fajką.
- Siedemnaście dni temu dostaliśmy informacje o nim. Widziany był w Namibii, w okolicy Otjiwarongo. Podobno zaangażował się w lokalny konflikt… I przepadł bez śladu znowu. Mamy tam akolitę, Albert Russo, misjonarz. Powiązany z chórem, list też napisał w tamtym języku alegorii. Dobre na cenzurę, trudno coś pożytecznego przekazać. Zadeklarował pomoc, sadzę, że od wizyty u niego powinniście zacząć. Niestety poza listownym, nie mamy z nim kontaktu, dokładne go zlokalizowanie też nie jest tak łatwe. Pewnie macie wiele pytań – Gordon spojrzał po nich z uśmiechem.

abishai 06-02-2021 20:47


Healy przybył na spotkanie z Kelly ubrany po swojemu. Dżinsy, czarny golf, skórzana marynarka… wszystko z dyskretną klasą. Idealny zestaw na spotkanie które mogło się zakończyć na wspólnym śniadaniu w łóżku. Tego Kelly mogła się po nim spodziewać. Laska była nowym dodatkiem. Gustowny i dyskretny przedmiot nadający Irlandczykowi sznytu dżentelmena. Mimo że ten dżentelmenem w tradycyjnym znaczeniu tego słowa nie był. Healy kulał, niezbyt mocno ale jednak. Wyraźnie starał się oszczędzać prawą nogę, gdy podchodził i siadał naprzeciw dziewczyny. Rozmowa była pogodna i przyjazna. Healy wspominając Liliehammer szybko przechodził nad ponurymi wydarzeniami z tego okresu jego życia. Jak zwykle żartobliwy i pogodny mężczyzna wolał się skupić na pozytywach. Pod tym względem się nie zmienił.
Jakiekolwiek traumy przeżył w Lillehammer ( a Irlandka słyszała co nieco nich) nie wpłynęły one na mężczyznę. A przynajmniej nie było ich widać na pierwszy rzut oka.
W końcu rozmowa zeszła na nową misję.
Healy skinął głową przysłuchując się jej wypowiedzi. Generalnie bowiem na zaufaniu Tradycji mu nie zależało. Ogólnie Irlandczyk nigdy nie czuł potrzeby awansu w hierarchii Tradycji i nie potrzebował uznania z ich strony. Polityka magów mało go obchodziła.
- Czemu więc Edynburg tam nie ruszy? Jeśli członkowie Białego Domu zwiali ze swojej siedziby, to ta jest ona w zasadzie do wzięcia. Wystarczy tylko wysłać ekspedycję do przejęcia i zabezpieczenia wszystkiego na miejscu… w ramach pokojowego ustabilizowania sytuacji. A potem załatwić podstawy prawne. - zapytał w końcu.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Jak zwykle romantyk, jechać tam z szabelką. A wiesz jak się tam dostać? Oni też nie, hasła, portale, drogi. Może sama dziedzina jest już stracona, a jeśli coś przerwało jej zapory od strony horyzontu - Kelly pokręciła głową - wolę nawet nie myśleć co by tam było.
- Cóż… ja im tych kluczy nie zamierzam przynosić. - wzruszył ramionami Irlandczyk. - Więc chyba im tylko to ostrzenie zębów zostanie. Dziedzina Białego Domu to nie mój problem. Ktoś jeszcze poza Radą jest zainteresowany? Słyszałaś może jakieś plotki na ten temat? Inne Fundacje? Kabały? Takie bum rozchodzi się szerokim echem.
- Nie - dziewczynie było wyraźnie przykro, że zawiodła Irlandczyka - tylko tyle, co mi mentorka radziła, nie wchodziła w szczegóły, ja też nie pytałam. Uznałam, że to sprawa już zamknięta, dopiero potem dowiedziałam się, że ty to bierzesz.
- To była bardziej propozycje nie do odrzucenia.- wzruszył ramionami Healy. - Mam wrażenie, że brak mi determinacji by się piąć w górę hierarchii.
- Zawsze można coś dobrego robić - dziewczyna stwierdziła zamyślona - z tym sobie radzisz.
- Mam wrażenie iż oni sądzą, że robią mi łaskę. Choć jest na odwrót. - zażartował Irlandczyk, a następnie spytał.- A co u ciebie? Jak jest na starych śmieciach? Już spokojniej? Technoludki nie robią problemów? Gadzin zza zasłony już mniej?
- Trochę podróżuję - dziewczyna przyznała szczerze - na razie wyspy, zwiedzam, oglądam nawiedzone dwory, wpadam na nocleg do starych znajomych mentorki.
- Więc nie wiesz jaka sytuacja w Belfaście?- zapytał Irlandczyk z nostalgiczną nutą w tonie głosu.
- Na razie spokój - przyznała - Unia jakby spała, nasi trochę rozrabiają… działają.
- W porcie się uspokoiło? Nikt znaczący nie zginął opuściłem miasto.- dopytywał się Irlandczyk chciwie chłonąc wszelkie wieści z rodzinnych stron.
- Z tego co wiem, tak - dziewczyna się speszyła - wiesz… wyjechałem krótko po tym.-
No tak, o tym mu nie powiedziała. Myślał, że Kelly ciągle była na miejscu.
- Acha… rozumiem. Miałaś wycieczkę krajoznawczą? Fajnie. Podróże kształcą… zazwyczaj.- zażartował Irlandczyk.
- Leczą - uśmiechnęła się szczerze i tajemniczo. Zmartwiła tymi słowami Irlandczyka, który nie wiedział o tym że dziewczyna chorowała na serce. Jak się okazało po chwili… to nie była choroba której pomogłaby operacja. Zawód miłosny.
Kelly zakochana w Irlandczyku źle zniosła jego opuszczenie miasta i za radą mentorki ruszyła w podróż po świecie. Patrick przez chwilę zamyślił się uznając jednak iż dobrze się stało, że dziewczyna nie zjawiła się w Lillehammer… bo gdy on je zwiedzał to była piekielna dziura nieco gorsza od mrocznych zaułków Belfastu za jego czasu. Teraz… skoro mentorka jej odradzała misję Irlandczyka, Healy też nie zdecydował się zaprosić do niej Kelly.
Wolał nie mieć jej zgonu lub krzywdy na sumieniu, zwłaszcza że sam nie wiedział w co się pakuje. W Edynburgu miała zamiar zostać przez dzień, więc nie było szansy na kolejne spotkanie. Irlandczyk zapytał też o jej dalsze plany… a nimi okazały się dalsze podróże. Ostatnie ważne pytanie dotyczyło możliwości spotkania się, gdyby ich drogi znów się przecięły i tu odpowiedź była niejednoznaczna. Healy’emu to wystarczyło… reszta konwersacji skupiona była na wspominaniu dawnych dobrych lat i unikaniu trudnych tematów. Ot, by rozejść się po spotkaniu w dobrych humorach i nadziei na kolejne splecenie dróg.

Asderuki 07-02-2021 11:17

Podróż z Japonii do Anglii zajęła dużo czasu. Może gdyby leciała pierwszy raz byłaby bardziej zestresowana. Medytując ograniczyła jet-lag do zera dostosowując się do czasu wyspiarzy. Na miejscu była gotowa do dołączenia do sesji zdjęciowej. Fotograf był nawet znośny, ale japonkę irytowała zupełnie inna osoba.
- Akaneeee-chan!
- Fujiwara.
- Co?
- Proszę mów do mnie Fujiwara.
- Ale znamy się już tyle!
- Fujiwara.
- Heh.
Zapalona Europejka, która miała bzika na punkcie Japonii zapominała się za każdym razem jak miały okazję się spotkać. Co gorsza czasami przez to musiała wszystkim pozostałym powtarzać aby używali jej nazwiska. Po sesji Akane zwyczajowo zrobiła update ze selfie zapowiadając nadejście kolejnych zdjęć w sieci. Zaraz potem odłożyła telefon nie patrząc nawet na to co się w nim dzieje. Powoli wracała do swojego zwyczajowego wyglądu. Ten nie był codzienny. Czarna koronkowa sukienka, ciemny makijaż, buty na wysokim koturnie. Wyjęta prosto z ulic Tokyo moda na goth lolitę. Tak też podróżowała do Edynburgu ściągając spojrzenia... Tylko na chwilę. Większość postronnych gapiów zapamięta ledwie wrażenie z tego widoku.

Akane miała o czym rozmyślać. Nie miała okazji współpracować z magami spoza Japonii. Ba! Spoza Bractwa nawet jej się sporadycznie zdarzało. Najczęściej jej mentor się zajmował kontaktami, a ona... Cóż. Robiła to o co ją prosili.
Wysiadając z pociągu (który umywał się we wszystkim tym w Japonii) przywitał ją deszcz. Ona również się z nim przywitała pozwalając sobie zmoknąć. Niestety makijaż mniej lubił takie spotkania, a Akane nie chciało się używać magyi do tak trywialnej rzeczy. Otworzyła parasol i resztę drogi do hotelu przespacerowała. Musiała zostawić smutki za sobą jeśli chciała dobrze wypaść przed pozostałymi osobami w Kabale.

NARADA


Znudzona Mervi odwróciła wreszcie wzrok od monitora laptopa trzymanego przed sobą, na którym przewijały się przez konsolę jakieś dane... w ilości za dużo. Zamknęła klapę i walcząc z ziewnięciem spojrzała na Gordona.
- Czemu sami nie ruszycie dupy odnaleźć zaginione duszyczki? Rozumiem, chcecie artefaktów i tak dalej, ale moglibyście się pofatygować sami po nie. A, i po zaginionych, oczywiście.
Grodon zmierzył wirtualną dosyć nieprzyjemnym spojrzeniem, zarezerwowanym dla intruzów, natrętów oraz, jak to często mogła się przekonać, wirtualnych adeptów. Pewnym nowym był jednak fakt, że tak potraktował ją syn eteru. Z drugiej strony, grzeczna do niego nie była.
- Młoda adeptko - mag wypuścił dym z nosa, jak byk - edynburska fundacja wyłącznie pośredniczy w egzekucji postanowień Rady przez egzektury Horyzontu. O ile mi wiadomo, przestaliście na ofertę pochodzącą właśnie z niego, a nie z tego zacnego miejsca.
- Tylko pytam, doktorze. - Mervi przewróciła oczami z wyrazem: "jak zwykle się czepiają".
Samuel przyglądał się wymianie zdań Mervi i Gordona z pewnym zaciekawieniem. Na koniec uśmiechnął się krzywo.
- Rozumiem, że nie możemy liczyć na finansowanie wyprawy - druid stwierdził gorzko - gdyż dobrym przedstawicielom Tradycji nie przystoi nie tylko zarabiać na misji ale i nie stracić na nich.
- Sądzę, że dla adeptów zdobycie gotówki nie jest problemem - Gordon zaciągnął się fajką.
- Z całym szacunkiem - Samuel westchnął ciężko - miałem na myśli walutę która naprawdę się liczy. Vis, Kwintesencja, Soczek czy jak to chcemy nazywać. Nie wierzę, że Horyzont nie zabezpieczył dla nas kilku miarek.
- Niestety - Gordon stwierdził bez żalu. Kari pokręciła głową w milczeniu.
- Nihil novi. - Mervi otworzyła ponownie komputer i wróciła wzrokiem do przewijających się liczb - Na pomoc i rozrzutność Horyzontu nie ma co liczyć. Łatwiej byłoby dostać od hermetyka za darmo całą wiedzę, jaką posiada oraz poznać jego tajemnice.
Akane siedziała i słuchała wymiany zdań w milczeniu. Spoglądała na każdego w momencie kiedy mówił poświęcając im całą swoją uwagę. Ciężko było powiedzieć czy młodziutka dziewczyna w ogóle rozumie co się dzieje bo nie robiła min niezależnie od tego kto i co mówił. Siedziała z wyciągniętymi nogami do przodu stukając koturnami o siebie z niezwykłą regularnością. Rękoma opierała się o krawędź siedzenia pochylając się do przodu tylko pogłębiając wrażenie, że ma się do czynienia z dzieckiem.
- Jakkolwiek zdobycie gotówki, środków et cetera rzeczywiście problemem nie będzie… to jednak im mniej środków dostatniemy ze waszej strony tym później wyruszymy. Załatwienie transportu, gotówki, et cetera… wymaga czasu.- wzruszył ramionami Healy wysłuchując wymiany wypowiedzi i stając po stronie druida. Istoty która budziła w nim… współczucie. Tak pozbawione dobre gustu połączenie krzykliwości i ekstrawagancji wręcz krzyczało: “Zauważcie moją wyjątkowość”. Spojrzał po zebranych.- Rozumiecie sami.. koszty uzyskania. Nie wiem… pewnie co najmniej tydzień na przygotowania? Zadupie Afryki to nie miejsce do którego można wpaść między śniadaniem a kolacją.
- Nie znam dokładnie ścieżek rozumowania rady - Gordow powiedział szczerze, lecz uśmiechnął się przy tym cwaniacko - ale sądzę, że mogą być podobne do kogoś doświadczonego, jak ja - trudno było stwierdzić czy to pycha starszego technomanty czy może żarcik, będący pokazaniem dystansu do siebie - zatem powiem, jak to widzę. Biały Dom nie miał stałego, ziemskiego aspektu, działał też w umbrze. Uprawnionym jest założenie, że magowie pochodzący z niego będą cechowali się wysoką mobilnością. W jednej miesiąc Afryka, w innym Azja, może Mars, kto wie. Horyzont mógł założyć, że grupa poszukiwawcza powinna nie podlegać sztywnej, odgórnej hierarchii Fundacji aby działać szybciej i szybciej się przemieszczać.
Kari uśmiechnęła się słodko w stronę Gordona.
- Doktor jak zwykle doskonale wszystko ujmuje. Przypomnijcie mi - zwróciła się Gordona - Edynburg chciał się zająć sprawą osobiście, prawda?
- Tak, tak… - Gordon powiedział zakłopotany, bez pretensji do kobiety (to był jej dar) - … ale Horyzont odrzucił naszą ofertę auspicjów nad sprawą.
- My nie lecimy do umbry, tylko do Afryki… na czarny ląd tak ciemny, że jedynym wsparciem będzie dla nas jeden zagubiony chórzysta.- stwierdził sceptycznie Patrick.- Jeśli ta wyprawa ma mieć szanse powodzenia, potrzebne są fundusze i czas. W proporcjach zależnych od siebie. Im więcej funduszy tym mniej czasu. I na odwrót. A co do mocy naszym zagubionym braciom i siostrom… to co będzie jeśli wystawią nam środkowy palec z jakąś paskudną rotą na paznokciu? Jak dotąd z informacji nam przekazanych wyraźnie wynika, że nie chcą mieć do czynienia z innymi magami i nie oczekują pomocy.
- Wybacz - Gordon powiedział zmieszony - nie mam odpowiednich prerogatyw aby w tej chwili zarządzać funduszami. Naprawdę chciałbym, gdyby tylko to zależało ode mnie, to już teraz, w tej chwili mielibyście tutaj talizman i kilka haustów…
Syn eteru zaciągnął się fajką kilka razy nim ponownie przemówił.
- Z tego co się orientuję, w waszych kompetencjach leży ocena sytuacji oraz przesłuchanie. Dla mnie sprawa jest prosta, jeśli poszukiwani wciąż są członkami Tradycji, mają pełen obowiązek zdania raportu na temat tego, co się stało, a Tradycje mają pełne prawo wymusić przesłuchanie, oczywiście pokojowo, jak to z przyjaciółmi. Jeśli natomiast nie można ich traktować jako członków Tradycji, to mamy grupę czworga hultajów zamieszanych w zniszczenie jednej Fundacji, z częścią jej dorobku. Nie chronią ich protokoły, a są po prostu zagrożeniem. Oczywiście, gdy będziecie bliżej w śledztwie, możecie kontaktować się ze starszym po fachu kolegą - Gordon stwierdził zadowolony.
Samuel wpatrywał się w syna eteru beznamiętnie. Za jednym, drobnym szczegółem. Mocno przygryzał wargę, nie na tyle aby widać było zęby, lecz odkształcenie ust było zauważalne. Najwidoczniej traktował dość dosłownie powiedziecie o gryzieniu się w język.
- W zasadzie to ich dorobek. - ocenił Healy drapiąc się po podbródku.- I wedle tego co mówiliście o sytuacji, inne Fundacje mają raczej słabe podstawy do zgłaszania roszczeń. Nic naszego nie ucierpiało. Ten cały Biały Domek działał niezależnie. A na likwidowanie zagrożen, to cóż… - Irlandczyk spojrzał po swojej “drużynie”.- Nie wiem jak sobie śliczna panienka i eee...
- Śliczny pan - Samuel wtrącił się Patrickowi w przerwę z uśmiechem, a gnom to skwitował “W twoich mokrych snach chyba”. - sądzę, że wystarczy dostarczyć ewentualnych podejrzanych do Horyzontu, niech tym zajmą się ludzie z lepszym podejściem i czasem, nie ma co nikogo skreślasz. Ale popieram słowa kolegi o strasznym akcencie - mrugnął do Patricka - to może być ich dorobek. Tylko, że niestety jest też w tym racja, że to też dorobek Tradycji. Fundacja, dziedziny, do tego dochodzi się przez pokolenia. Rozumiem ten punkt widzenia - westchnął ciężko - ale nie wiem co o tym myśleć.
- Ja tylko przekazuję informacje i dokumenty z Horyzontu - Gordon stwierdził polubownie - nie jest w moich kompetencjach oceniać lepszych.
- Tak, zdecydowanie - druid podniósł jedną brew patrząc na Gordona lecz nie kontynuował tego wątku.
- Chyba dałabym radę kupić nam bilety na samolot - odezwała się Akane. Miała nawet przyjemny głos do słuchania ale jak na japonkę przystało "r" i "l" brzmiały podobnie. - Przynajmniej tyle mogę zrobić na początek.
- Nie będzie to koniecznie. Nie polecimy rejsowymi. Za dużo bagaży do przewiezienia i za dużo kłopotów z bagażem. No i przy okazji jeszcze po drodze kupa przesiadek.- ocenił Irlandczyk. - Znajdziemy inny sposób, by dostać się bardziej bezpośrednio.
- Fundusze jakoś się zorganizuje - Samuel wtrącił spokojnie - ale jeszcze - zamyślił się - mamy coś tutaj? Dla mnie temat jest chyba wyczerpany. Z wielką chęcią zapytałbym o więcej rzeczy, ale obawiam się, że będzie to strata czasu dla obu stron - lekko skłonił głowę w kierunku Gordona.
- Możecie skorzysta z naszej sali… - mistrz zaczął.
- Nie, dziękujemy - Samuel odpowiedział stanowczo za wszystkich - ja jestem trochę głodny już - zwrócił się do towarzyszy tworzących nową kabałę.
- Ja miałbym jeszcze trochę pytań.- przyznał się Irlandczyk i podrapał po karku. - Gdzie mamy szukać naszego kontaktu na miejscu? Otjiwarongo… brzmi rozlegle.
- Jest w papierach - Gordon stwierdził bez ganienia - dokładnego adresu nie ma tam, jest za to adres pośredni gdzie o niego pytać, jakieś biuro. Jest tam też podany, w dokumentach znaczy się, hasło kontaktowe. Cytat z pisma jakiś. Wygląda na to, że ten akolita albo nie lubi gości, albo jest na tyle biegły, iż wie co robić gdyby pytali o niego niewłaściwi ludzie. To się ceni - technomanta stwierdził z lekkim uznaniem.
- Trochę nietypowe podejście jak na misjonarza.- stwierdził z przekąsem Healy i podrapał się po karku. - Zakładam że papiery zawierają także jego dossier z aktualnym zdjęciem? No i jaki tam konflikt się toczy?
- Nie znalazłem zdjęcia - Gordon stwierdził i rzucił pytającym spojrzenie na hermetyka w okularach.
- Nie ma za dużo informacji o nim, w tym zdjęcia - hermetyk wyjaśnił rzeczowo - tam chyba trwa wojna domowa.
- A kiedy tam nie ma wojny domowej - Gordon machnął ręką, hamując zamach w połowie dostrzegając, że prawie wysypał zawartość trzymanej fajki.
- To brzmi… podejrzanie nieprawdaż? Jakiś samotny akolita z drugiego końca świata zgłasza że widział zaginionego maga i…- zadumał się Healy.
- Ten akolita cieszy się ekstremalnym zaufaniem chóru - Gordon stwierdził cierpliwie - sam nie wiem dlaczego, jakieś ich wewnętrzne ustalenia. Może też dlatego zaszył się w takiej dziurze, a może jest po prostu długoletnim agentem - pociągnął fajkę.
- Tak czy siak. Jego zdjęcie by się przydało. Wolałbym mieć pewność, że na miejscu spotkam jego, a nie kogoś kto się tam pod niego podszywa. - ocenił Irlandczyk i wzruszył ramionami. - No i lepiej dowiedzieć się co nieco na temat tego konfliktu. Jeśl poszukiwany mag bierze w nim udział, to pod tą plemienną wojenką musi się kryć coś ważniejszego.
- Byłoby niewłaściwe gdybym ingerował w wasze metody działania - mistrz odpowiedział kiwając głową.
- Jest wiele sposobów aby poznać prawdę o innym panie Healy - Akane uśmiechnęła się do irlandczyka z taką pewnością w oczach, że chyba wiedziała o czym mówi.
- Tak tak… ale nie będziemy od razu skanować głowy innego członka Tradycji, gdy tylko zobaczymy. To… nieuprzejme. - wyjaśnił Irlandczyk.
Samuel trochę szerzej usiadł na krześle, opierając się swobodnie i czekając na koniec wymiany zdań.
- Tak, ale to jest tylko jeden sposób… - przyznała ciszej Akane i póki co postanowiła zostawić ten temat.
Healy przytaknął jej. Też znał parę sposób. Niekoniecznie cywilizowanych.
- Będzie potrzebna broń. Co akurat problemem nie jest. - zadumał się Healy nadal analizując głośno sytuację i zerkając na Kari.- Informacje na temat miejscowej sytuacji. Jakieś fałszywe papiery dla miejscowych watażków… ugh… trochę to zajmie, przygotować całą tą sytuację. Minimum tydzień, więc każda pomoc będzie mile widziana. Choćby w postaci kogoś do zbierania newsów z tamtego regionu.
Gordon milczał, ćmiąc fajkę kilka długich chwil niezręcznej ciszy. Potem wypuścił dymne koło.
- Przepraszam, to było pytanie do mnie?
- Do każdego chętnego pomóc. Przecież wszystkim zależy na pomocy braciom i siostrom z Białego Domku, którzy są w potrzebie. Nieprawdaż?- zapytał retorycznie Irlandczyk.
- Z wielką chęcią - syn eteru powiedział zmartwiony - niestety, nie mogę. Ci hermetycy - spojrzał na Mervi porozumiewawczo - te ich tajne finansjery, rozmiłowanie w prawach, intrygach, rozgrywaniu… Wiecie, ja chcę, ale nie mogę udzielać zasobów.
Kari uśmiechnęła się lekko.
- Cóż… widać niczego nie nauczył ich przypadek Kolumba.- zażartował Partick.
- Spróbuję coś podziałać - Gordon zapewnił życzliwie - jeśli do tego czasu nie wyjedziecie, dam wam znać, obiecuję.
- Cóż… na razie i tak nigdzie się nie wybieramy. - odparł z uśmiechem Healy - Chyba że do pubu.

***

Ewakuacja z niezbyt ciekawego spotkania przebiegła dość sprawnie. Samuel spakował do teczki część papierów, Mervi przylgnęła nośniki elektroniczne, chociaż zauważyła, iż i na nie druid miał chrapkę, a Kari żegnając się ucałowała Patricka w lewy policzek. Wiedział, iż było to dyskretne przekazanie zainteresowania sprawą.
Wybrana przez Samuela knajpa mieściła się kilka przecznic od budynku Fundacji, zatem Verbena zafundował im miły spacer po Edynburgu. Miejsce nie prezentowało się wykwintnie, ale też nie tanio, zachowując delikatny, neutralny ład pomiędzy tymi skrajnościami. Natomiast karta dań należała do droższych.
- Jeśli mamy tutaj tutaj też amatorów mięsa - Samuel zaczął pogawędkę - to mają świetne steki, ale ze względu na rozmiar raczej trzeba zamówić na dwie osoby. Reszta menu jest mi już mniej znana - uśmiechnął się przypatrując przez chwilę akwarium z kolorowymi rybkami.
- Kto z nas zapewnia spokój pogawędce? - zapytał mimowolnie w oczekiwaniu na kelnerkę.
- Zapraszający? - zaproponował Irlandczyk słysząc przy uchu niemal wężowy głos awatara. “Wykaż się drzewo… lubie.”
Druid spojrzał na Patricka pytająco, chociaż.. nie, nie było to pytanie. Zamaskowane poitywanie? Zaciekawienie? Bardzo trudno było stwierdzić. Potem przeniósł wzrok zza okna, chyba wpatrując się w blask słońca.
Wszyscy poczuli delikatne drgnienie rzeczywistości, acz każdy inaczej. Mervi poczuła wibracje telefonu z kolejnym napisanym przez siebie alertem, nie było nawet sensu czytać. Garść sprężyn w kieszeni Patricka zwinęła się i odstrzeliła delikatnie. Akane poczuła zapach wypalonej słońcem ziemi oraz lekkie brzęczenie w uszach.
- Proszę - druid westchnął ciężko.
Akane się uśmiechnęła.
- Jak miło - powiedziała kiwając delikatnie głową i wyciszając telefon, który dość systematycznie pikał w trakcie ich drogi irytując adeptkę. Obok tego gdzie siedziała stała jej specyficznie wyglądająca walizka i parasol.
Healy wzruszył ramionami i rzekł.
- Więęęęc… jakieś wnioski ze spotkania?
Japonka zmarkotniała borykając się z czymś wewnętrznie. W końcu jednak się odezwała.
- Za dużo niepotrzebnej ukrytej agresji. Sami się zgłosiliśmy do tego zadania, a zachowujemy się jakby przymuszono nad do tego. Będziemy w stanie współpracować jak i teraz między sobą wylewamy niechęć? - podjęła najtrudniejszy w jej mniemaniu temat.
- W gorszych konfiguracjach - odezwała się niedbale Mervi - musiałam pracować. Powinno dać radę, ale nic nie obiecuję. - ciągle patrzyła w ekran postawionego przed sobą laptopa poprawiając tylko bluzę, jakby była ubraniem z delikatnego materiału, który łatwo wygnieść.
- Dobrze - Samuel raczej radośnie skomentował wypowiedź dwóch pań, nie wnikając w ocenę, a raczej doceniając mimo wszystko ich podejście - pozwolę sobie zająć więcej czasu. Przy okazji - zamyślił się - powinniśmy przejść na ty jeśli nikt nie ma nic przeciwko. Wracając do spraw ważnych…
[tu macie przerwę na keknerkę, możecie opisać co do żarcia bierzecie, Samuel stawia]
Akane zamówiła sobie coś co wydawało jej się mieć odpowiednia proporcję mięsa i warzyw. Zignorowała herbatę i zamówiła do tego sok. Healy zamówił specjalność zakładu i do tego herbatę i porządne piwo. Mervi wzięła wodę. Niegazowaną. I kilka kromek pieczywa czosnkowego. Samuel wziął dużą jajecznicę z bekonem, wyraźnie nierad, że nikt nie skusił się na stek.
- Na czym to… No tak - druid rzucił w powietrze - nie przejmowałbym się Edynburgiem. Wygląda to mi na klasyczny manewr, gdyby coś się nie udało lub był problem, nie dadzą nam pół monety aby nikt nawet nie pomyślał, że cały bałagan jest powiązany z nimi. Gdy tylko dowiemy się czegoś sensownego, mogą chcieć wjechać jak rycerz na białym koniu, rozpędzić imprezę i spijać śmietankę. Z nimi trzeba ostrożnie, nie informować za często i unikać. Przed przybyciem tutaj pozwoliłem sobie zaczerpnąć wiedzy u jednego znawcy zwyczajów Rady i prawa, nic wielkiego, ale to co mi powiedziano brałbym za dobrą monetę. Otóż tak naprawdę nie musimy się Edynburgiem przejmować - stwierdził wyciągając mały notatnik i dopisując jakby kolejną myśl na przyszłość - ponieważ jesteśmy niezależni. Odpowiadamy bezpośrednio przed Horyzontem w tej sprawie. Rada od zawsze lubiła powierzać zadania na barki kabały zamiast fundacji, zaczynają od pierwszej kabały, może taka tradycja - trudno było powiedzieć czy to nie ironia w jego głosie brzmiała teraz - ale tak to już jest. Proponuję zatem po prostu rozwiązać sprawę zgodnie z naszą - podkreślił to słowo- najlepszą oceną. To my bierzemy odpowiedzialność, jeśli uznamy, że nasza gromadka jednak musi się ukrywać, to jest nasza odpowiedzialność i to zaniesiemy do Horyzontu. Nikt nie wyklucza, że Biały Dom mógł zostać załatwiony przez Tradycje, nie o takich walkach między fundacjami słyszeliśmy. Może temu nie chcą wychylać głowy, bo zaraz zlecą się im na łeb ludzie, którzy tej głowy pragną. O ile pamiętam z historii Tradycji, a nie jestem w tym dobry - stwierdził szczerze - to podobnie postępowali wirtualni, gdy ratowały ich Tradycje. Oficjalnie byli bardzo anty radzie, byleby tylko być jak najdalej w kolejce do odstrzału Unii, dopiero będąc w dziedzinach i schronieniach Tradycji, mogli odetchnąć. Parszywa polityka - podsumował.
- Na razie dzielisz skórę na niedźwiedziu. - skwitował to Patrick i zaczął rozważać sytaucję.- Na razie najpierw musimy tych magów znaleźć, a potem bawić się w osądy sytuacji. I tu jest pies pogrzebany. Wyprawa na Czarny Ląd nawet w dzisiejszych czasach to nie wycieczka na Ibizę. Generalnie jeśliby pofrunąć oficjalnie to mamy minimum dwa loty, jeśli nie więcej. Jeden z Europy do północnej Afryki, a potem przesiadka na miejscowego przewodnika i przelot do stolicy Namibii, tam kolejny przelot jeśli byśmy mieli w okolice Otjiwarongo… o ile mielibyśmy szczęście. Prawdopodobnie jednak przejazd bardziej wchodzi w rachubę. Więc… dwa loty, kilka kontroli celnych, ograniczony bagaż. Dużo upierdliwych formalności. I my na celowniku każdej tajnej służby, w tym tych podległych Unii przez większość podróży. I dużo niewygód. Ale ja… mam na to rozwiązanie. Własny samolot.
- No tak - Samuel spojrzał na Patricka z zaciekawieniem - zapomniałem kompletnie, że nikt nie rejestruje lotów międzynarodowych, nikt nie monitoruje i rejestruje połączeń, nikt nie śledzi przestrzeni powietrznej, a już tym bardziej Unia nie dotyka tego typu spraw.
Druid westchnął.
- Wybacz przyjacielu - powiedział szczerze - ale jeśli jesteśmy w stanie ukryć samolot, to jesteśmy w stanie ukryć wszystko i to nie ma najmniejszego znaczenia. Ale tak właściwie, to potrzebujecie dużo bagażu, nie uważacie, że może nas to spowolnić? Ja się spakuję do jednej torby - stwierdził zaczynając pałaszować jajecznicę z bekonem.
- I samochód też wciśniesz do kieszonki, czy zamierzasz Afrykę przemierzać pieszo? - westchnął Irlandczyk i dodał. - Tak… wiem, że wszystko jest rejestrowane i monitorowane, ale Mervi…- tu wskazał na siedzącą obok niego Finkę. -... załatwi i numer rejestracyjny samolotu i wstawi do komputerów wież kontrolnych plan lotu. I pewnie zrobi to bez użycia magyi. To wystarczy tak gdzieś do Afryki Północnej… potem możemy się zerwać z uwięzi. Dalej już jest dzicz.
- Masz samolot? - Akane zapytała popijając sok.
- Nie… zbuduję go. Pewnie z systemem VTOL. Podstawę już mam. Zmorfowanie jednego pojazdu w drugi nie powinno być problemem, ale dla zmniejszenia paradoksu musiałbym zwiększyć jego masę o części lotnicze. Te pewnie najlepiej wziąć ze złomowiska starych samolotów.- ocenił Irlanczyk. - największy problem dla mnie to pilotaż. O hardware potrafię zadbać sam. Software potrafi załatwić Mervi.
- A to skoro Panna Laajarinne potrafi tak hakować, to nie lepiej poszukać jakiegoś bezpośredniego lotu aby nas tam wpisała? Latałam kilkukrotnie za pracą jako VIP… śpiący sami to sobie załatwiali - Akane poddała w wątpliwość pomysł.
- Latałaś za pracą do Afryki? Albo Ameryki Południowej?- zapytał Healy z zaciekawieniem.
- Jestem modelką. Zdarzało mi się polecieć gdzieś dalej tylko po to, aby w ładnym miejscu zrobić zdjęcia - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Może jakaś agencja coś będzie organizować? Albo jakaś inna organizacja.
- Tylko że to nie jest ładne miejsce na wybrzeżu, tylko strefa wojny. Łatwo się tam nie dostaniemy. I to kolejna kwestia którą powinniśmy wziąć pod uwagę. Co to za wojna, kto i z kim się bije. I dlaczego miałby się w to mieszać jakiś mag. Nie wspominając o tym, pod kogo winniśmy się podszyć. Czerwony Krzyż, Niebieskie Hełmy to są całkiem sensowne opcje, ale jeśli w Namibii działają jakieś firmy ruskie bądź chińskie, to kontraktowi pracownicy tych właśnie firm najlepszym wyborem. Rosjanie i Chińczycy nie dbają o prawa człowieka i pewnie próby porwania swoich ludzi finalizowali krwawym odwetem. Myślę że podszywając się pod nich, będziemy najbezpieczniejsi.- rozmyślał Healy przechodząc do kolejnej kwestii.
- Nie sądzę abym w jakikolwiek sposób pasowała do otoczenia… nawet z przykrywką - Akane uśmiechnęła się słabo spoglądając na swój ubiór. - Co powiedzie na wycieczkę po Umbrze?
- Chcesz przez penumbrę podróżować stąd do Afryki? - Samuel zaskoczył się - Masz fantazję, byłaby to zapewne warta wzmianki przygoda, ale pytanie, znasz szlak? Dobry, sprawdzony?
- Znaczy… ja nie znam - japonka speszyła się lekko zasłaniając rękawem usta. - Raczej myślałam o jakiś wrażliwych miejscach i może o czymś krótkim… - im dłużej tłumaczyła tym bardziej mówiła cicho.
- Dobrze już, dobrze - Samuel powiedział do japonki z błyskiem w oku, bardzo spokojnym głosem - nawigacja ziemia-umbra jest dość skomplikowana, po prostu - stwierdził wyjaśniając - chyba nie mam aż takich jaj na podjęcie się tego.
- Patrick... - Mervi uniosła wzrok znad laptopa - Nie marz nawet, że polecę samolotem ze złomowiska, który złożyłeś wedle jakiejś swojej eteryckiej fantazji nie mającej nic wspólnego z prawdziwymi zasadami mechaniki lotniczej. - parsknęła.
Druid przyglądał się Mervi z zaciekawieniem, słuchając tego co mówi.
- Skoro przy tym jesteśmy - dodał gdy skończyła - to może wymieńmy się podstawami, kto w czym się specjalizuje. Pozwoli to unikać samolotów ze złomowiska - mrugnął jednym okiem.
- Specjalizuje się w magyi bojowej i leczenia - Anake zaczęła. - Zgodnie z tradycją Bractwa umysł mi nie jest obcy. Duch i znajomości kwintesencji dopiero się uczę.
- Przypomnę ci te słowa Mervi, gdy będziesz narzekała lecąc nad Nigrem w DC trójce trzymającej się tylko na taśmie klejącej, sznurku i pobożnych życzeniach wynajętego pilota.- odparł sceptycznie Irlandczyk i dodał. - Ja jestem żołnierzem, obca jest mi sfera życia czasu i korespondencji. W pozostałych mam przynajmniej ogólne obycie.
Następnie zwrócił się do Samuela z poważną miną.
- A co do twojego pakowania, jeśli w twoim bagażu nie ma kamizelki kuloodpornej, to nie… nie jesteś gotowy na Afrykę.-
Najwyraźniej żart Mervi go nie rozbawił, ani też jego kontynuacja przez druida. Bądź co bądź Synowie Eteru są dumni ze swoich wynalazków i mają do nich niemal rodzicielskie podejście. I najwyraźniej Healy nie był wyjątkiem od tej reguły.
- A co specjalizacji, to jakie macie obycie z bronią i materiałami wybuchowymi? - zapytał na koniec.
- Bo głównym celem życia Patricka jest wybuchanie rzeczy. - mruknęła Mervi - Czasoprzestrzeń, predykcje, programowanie memetyczne, hacking rzeczywistości... choć teraz głównie zajmuję się zagadnieniami temporalnymi, odkąd hermetyk mnie wyruchał... - dodała zimno.

abishai 08-02-2021 20:43

Knowań nad posiłkiem ciąg dalszy...
 

Samuel cmoknął lekko słysząc wypowiedź wirtualnej. Przy jej poprzednikach po prostu coś bazgrał w notatniku, chyba zapisując co ważniejsze rzeczy.
- No to chyba ja - rozejrzał się na boki teatralnie - tak, z całą pewnością ja. Jestem adeptem Ducha, podobno potrafię też całkiem nieźle załatać rannych, z obroną własnego, pięknego zadka też sobie radzę jak jest potrzeba. Poza tym trochę innych sztuczek… Głównie zajmuję się pomocą w dyplomacji z Dworami Umbralnymi oraz kontaktach z duchami. Jeśli widzieliście kiedyś pięknych, uśmiechniętych dyplomatów zawierających umowę z istotami spoza ziemi lub sojusz między fundacjami tooo… - przeciągnął - ...nie byłem ja - zaśmiał się. - Pracuję na zapleczu. Ci goście od nudnej roboty, od przygotowania strategii, zebrania wszystkich faktów do kupy od informatorów, i czasem, finalnego kształtu porozumieniu, gdyż jak wiemy, za kulisami dzieje się najwięcej. Podobno jestem dobrym obserwatorem i łączę fakty, ale pysk to mam… Sami wiecie, trochę wrogów sobie czasem narobiłem. A tak, jeszcze broń - spojrzał na Patricka - umiem się nie zastrzelić, ale za trafienie w cel to nie ręczę.
- Preferuje raczej unikać walki jeśli to możliwe. Jak już jednak nie mam wyjścia korzystam z Do. Przepraszam jeśli to nie zadowala twoich oczekiwań - Akane pochyliła głowę na kilka chwil.
- Jedziemy w strefę walki. Też nie lubię strzelać do innych, ale co poradzić. Dla partyzantów jesteśmy chodzącymi workami pieniędzy. Bo w końcu żyją z porwań dla okupu.- wzruszył ramionami Healy.
- Zależy - druid podsumował lekko kiwając głową na boki - będę musiał przekopać trochę wtyków, dużo zależy co tam się dzieje. Czy konflikty plemienne, chociaż to raczej zawsze jest w tle, czy ktoś ich finansuje… Porwania były modne w Ameryce i pośród piratów. To co z tą podróżą, ile potrzebujemy czasu?
- Pięć dni na przygotowania wystarczy i na testowanie cierpliwości miejscowych magów. A nuż się zrzucą na naszą podróż, byleby nas wypchnąć? - wzruszył ramionami Irlandczyk. - pięć dni to wystarczający okres na zebranie informacji na temat białego domku, Afryki i tego co się tam dzieje i przygotowanie przykrywki… i przemytu broni.
- Prawdę mówiąc myślałem o dwóch dniach, może jednym - Samuel stwierdził z uśmiechem - dni mogą być kluczowe.
- Mogą… ale zważywszy, że samo dotarcie na miejsce może zająć nawet ponad tydzień, to cóż… - zauważył Irlandczyk ironicznie. - Jeśli Horyzontowi zależy na pośpiechu to należało rozważyć zebranie grupy, która była bliżej i już znała miejscowe uwarunkowania. Może jakaś kabała z RPA, albo Etiopii?
- Tydzień..? Możemy nie lubić Unii, ale kupienie biletu na samolot można zrobić w ciągu jednego dnia. Lot to kolejne kilka godzin, a znalezienie kogoś kto nas dowiezie chociaż w okolice też można policzyć w kolejnych godzinach… - Akane uruchomiła się nagle. - Ja w zasadzie wszystkie potrzebne rzeczy już mam ze sobą. Poza jedzeniem. Tego i tak by nie przepuścili na lotnisku. Skoro Panna Laajarinne jest zdolna w sprawach hakowania, to pewnie zdoła nam nawet znaleźć rezerwacje bez konieczności wydawania własnych funduszy. Te z resztą i tak zaoferowałam, że mogę użyczyć…
Azjatka się rozkręciła, a im więcej mówiła tym bardziej wkradał się w jej mowę akcent. Wypuściła głośno powietrze nosem i założyła ręce na piersi robiąc zatwardziałą minę, co przy jej urodzie wyglądało raczej zabawnie niż strasznie.
- Fundusze są już nasze. - Mervi odezwała się nie uraczając ich spojrzeniem, które wciąż było wlepione w ekran - Tydzień... chyba żarty. Przez tydzień przejdziemy na drugi koniec świata kilka razy... - dodała - W najlepszym wypadku... - zapatrzyła się w liczby - ...pół godziny. Biorąc pod uwagę wybór najlepszej drogi pozbawionej problemów z Tosterami, bez opóźnień, do lotu dodając potrzeby podróży lądowej... Timespace i predykcje, zebranie informacji to mniejszy problem. Done.
- DWA DNI. - podkreślił każdą głoskę Irlandczyk.- Wyruszamy za dwa dni. Może wy się możecie spakować w godzinkę, ale ja mam tu sprawy do załatwienia. Sprzęt do przeszmuglowania i inne kwestie. Wyruszamy za dwa dni. Nie będę częścią kolejnej misji która wyrusza do nieznanego miejsca nieświadoma i nieprzygotowana na to co tam zastała. Dość się napatrzyłem na trupy. - syknął rozsierdzony Irlandczyk, choć… gniew wydawał się pochodzić bardziej ze wspomnień niż z obecnej sytuacji.
- Serio nie możesz na miejscu załatwić sobie wszystkiego? - Technomantka mruknęła znudzona - Działasz niezyskownie.
- Wystarczy mi jedno rozwalone kolano. Nie potrzebuję mieć problemu z drugim. - odgryzł się gniewnie Healy. - I nie… nie załatwię wszystkiego na nieznanym terenie w dzikiej Afryce. A przy okazji, Mervi zainwestuj w szczelny laptop. Deszcze tam padają często.-
Po tym niespodziewanym wybuchu Patrick zaczął oddychać głęboko w ramach ćwiczeń oddechowych. A następnie się uspokoił. Wstał i rzekł do Samuela. - Wezmę te dokumenty. Myślę że wasza trójka spokojnie załatwi kwestię przelotu bez mojego wtrącania się. Ja zaś mam sporo spraw do załatwienia w Edynburgu zanim wyruszymy.-
Samuel najpierw badawczo przyglądał się Mervi przez ramię, zaciekawiony trochę jak kot, ten sam którego, w kolorowo-pikselowej formie wirtualna miała na tapecie. Dopiero żywiołowa wypowiedź Patricka oderwało go widoku.
- Liczyłem - druid zaczął cicho, jakby nie chcąc Patricka bardziej złościć - na osobisty przegląd tych papierów. Jest całkiem możliwe, że mam o niebo większe doświadczenie w tych sprawach, dziś od razu zrobiłbym odbitki, nie wystarczy ksero, nie wszystko powinno być bezrefleksyjnie powielane. Zgadzasz się, Patrick?
- Z pewnością, ale teraz przecież nie będziesz ich przeglądał. Miałeś się ponoć spakować, no i załatwienie trasy podróży? Mi będą potrzebne teraz. - stwierdził uprzejmie acz stanowczo Healy.- Znajdzie się czas później na osobisty przegląd.
- Prawdę mówiąc - druid uśmiechnął się - miałem zamiar zając się to po rozmowach ze wszystkimi. Jak chcesz, możemy iść razem, około pół godziny, może mniej powinno zająć segregacja tego co można powielać, a co nie. Nie wiem jak z elektronicznymi materiałami, ale chyba tego za dużo nie ma.
Irlandczyk nie był z tego powodu zadowolony. Niemniej wyciągnął komórkę, wystukał SMSa i czekał na odpowiedź. A gdy ją otrzymał, westchnął i rzekł ugodowo. - Niech będzie.
Akane otworzyła usta aby coś powiedzieć. Potem je zamknęła.
- Może hm wymieńmy się numerami? - powiedziała podnosząc telefon do góry. - Nie będziemy się potem szukać.
- A macie je zabezpieczone? - mruknęła Mervi.
Irlandczyk nie przejmował się takimi sprawami najwyraźniej, bo po prostu podyktował powoli numer Akane i Samuelowi. Mervi dyktować nie musiał… ona i tak by go znalazła, gdyby chciała. Zresztą miała już jego numer.
- Chcecie mnie w teamie czy wolicie zostać otwarci na podsłuchy Tosterów? - Merv spojrzała na Patricka - ty chyba masz przeze mnie zabezpieczony... W Lilliehammer? - spojrzała po wszystkich - Jest jeszcze jedna sprawa. Potrzebuję waszego DNA. ASAP.
Healy potwierdził skinieniem głowy.
- … Po co? - Akane zapytała się.
Samuel spojrzał na Mervi badawczo, mrużąc oczy. Wyglądał jakby walczył ze sobą, aby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego. W jednej chwili jego mina przybrała formę kojarzącą się z lampą świecącą nad głową.
- Ja mogę podać krew - stwierdził poważnie - ale sądzę, iż nikt, kto nie zna się chociaż minimalnie na Korespondencji, nie powinien robić tego pochopnie. Kwestia zaufania - stwierdził z uśmiechem. Nie oceniał, a Mervi raczej poczuła, że druid po prostu pomógł jej wybrnąć z niezręcznej sytuacji.

W tej samej chwili wirtualna adeptka zobaczyła komunikat na komputerze zwiastujący koniec obliczeń. Po drodze jeden z estymatorów gęstości prawdopodobieństwa się wyłożył, ale nie było to akurat nic, czym trzeba było się przejmować, nie teraz. Predyktory za to obliczały wszystko poprawnie. Mervi spojrzała tylko po danych, szybko uderzając w klawiaturę przefiltrowała setki wykresów w zbiór bardziej pasujący do tego, co chciała pokazać, ograniczyła wymiarowość przestrzeni przypadku tam gdzie prawdopodobieństwa oscylowały wokół skrajnie niskich wartości. Najgorsze było to, że i tak będzie musiała im o tym powiedzieć, bo miała przeczucie, że wykresy owszem, może pokazać, ale będzie miało to taki sam skutek jak chórzysta śpiewający jej rymowane proroctwo - też nic z tego nie wyciągnie.
A co zrozumiała? Funkcja oceny złomowego samolotu rosła wraz z czasem wyprawy, z tej perspektywy wydawał się bardzo dobry. Przestrzeń cech wykazywała załamania wokół wejść do Umbry oraz teleportacji, pokazując ewidentną słabość własnego samolotu. Poza tym błyszczał. Gdyby nie jeden, bardzo ważny dystans. Biorąc pod uwagę dane Patricka jako pilota oraz szansę na napotkanie osobnego, długoterminowego pilota (oraz szanse na zgon śpiącego podczas ich wyprawy) złomolot był najgorszy. Chyba idealnie pokazywał charakter Patricka, gdyby poszedł do szkoły lotniczej, byłby to najlepszy wybór. Bez tego mogła to skomentować swoim zwyczajowym “zdolny ale leniwy”.
Teleportacja na wykresie opłacalności prezentowała serię malejących pików. Pojedynczy przeskok był najbardziej opłacalny (chociaż drugi wykres paradoksu słusznie ostrzegał, iż trzeba zrobić to uważnie), natomiast jego ocena drastycznie malała jeśli używać tego częściej. Kwintesencja metodo podróży ad hoc, lecz nie czegoś, na czym powinna polegać stale, w warunkach ziemskich. Trochę inaczej wyglądała korelacja w Umbrze, tam Korespondencja nie była tak opłacalna, wszak daleko można zajść bez niej, ale wartość nie spadała, była ciągle stała, na średnim poziomie.
Wykres podróży przez Umbrę wyglądał jak sieczka. Bardzo dużą ilość składowych odpowiedzialnych za małe wypadki, gęstość prawdopodobieństwa usiana milionami minimów lokalnych, jakiś koszmar. Wyprawa ta mogła być średniej trudności, ale równie dobrze mogła, na taki dystans, skończyć się śmiercią lub latami tułaczki. Mervi wiedziała, że nie powinna ufać decyzjom, których ocena oraz dokładna predycja zajmowałaby jej tygodnie lub nawet miesiące analizy i filtrowania danych. Zbyt niestabilne.
Samolot rejsowy prezentował się jak opcja łatwa, ze średnim ryzykiem. Był do bólu przewidywalny, łatwy we wdrożeniu i szybki. Wykres przestrzenno-czasowy (czy raczej jego rzut z płaszczyzny 5D na 3D) załamywał się kilka razy, sugerują, iż w takim wypadku wiele razy i tak będą musieli podróżować innymi metodami, w tym przez Umbrę, najmując samochody, pociągiem czy, co Mervi nieźle irytowało, z wysokim prawdopodobieństwem, pieszo przez nieprzyjazny klimat. Ostatecznie jednak rejsowy samolot był najlepszą metodą dostać się na jakiś bardzo odległy obszar, im dalej, tym bardziej zyskiwał, również w kwestii anonimowości. Teraz mogą to przekazać innym, a raczej to, co uważała za słuszne.
- Aby połączyć się z wami siecią korespondencji... - odpowiedziała Akane, gdy skończyła analizować wyniki.
Chwilę milczała rozważając opcje. Może spróbować uprościć...?
- Mam już potrzebne nam dane. Niestety... - zaczęła - Jeden z estymatorów gęstości prawdopodobieństwa nie dał mi wyniku, ale nie będzie on teraz wielkim problemem. Mówiąc prosto... - odwróciła laptop w ich stronę, aby pokazać wykresy - Wybaczcie, że wykres przestrzenno-czasowy jest 3D, nie 5D, ale jeżeli chcecie mogę to naprawić. Jak widać - wskazała na jeden z nich, zaczynając tłumaczyć tym suchym tonem - Funkcja oceny Złomolotu rośnie wraz z czasem wyprawy, ale brak odpowiedniego pilota lub przeżywalność takowego oraz szansa na znalezienie takowego wykluczają opłacalność użycia inwencji eteryty. Teleportacja ma największe zalety podczas jednego skoku, ale kurczą się one wraz ze spadkiem ostrożności w jej wykorzystaniu, co powoduje, że pojawia się ostre zaburzenie użyteczności - wskazała funkcję - prowadzące do niechcianego pojawienia się w obliczeniu krzywej Paradoksu, która zaczyna niebezpiecznie rosnąć z każdym skokiem. To jest za to wykres podróży przez Umbrę - przełączyła na widok geometrycznej sieczki - Jak widać gęstość prawdopodobieństwa jest obarczona zbyt wysokim stężeniem minimów lokalnych, ilość możliwych mniejszych zaburzeń w podróży też się pojawia. Choć sama wyprawa jest średniej trudności, niestabilność predykcji jest w jej wypadku praktycznie nie do zminimalizowania. Dokładniejsza analiza, choć mogłabym ją przeprowadzić, zajęłaby nawet z miesiące wraz z filtrowaniem danych. Zerową opłacalność.
Samolot rejsowy jest wedle mnie najlepszy. Opcja łatwa, ze średnim ryzykiem. Przewidywalna, łatwa we wdrożeniu i szybka. Wykres przestrzenno-czasowy czasem ma załamania, co oznacza że pewnie i tak większą ilością metod będzie trzeba podróżować, ale jest najlepszą z metod by dostać się na odległy obszar, im dalej, tym bardziej zyskuje, również w kwestii anonimowości, więc i za tym stoję. - spojrzała po wszystkich - Jakieś pytania?
Japonka słuchała wypowiedzi, ale tylko po części kumała co się do niej mówi. Spojrzała pytająco po Samuelu i Patricku.
- Nie mam pytań.
- Czyli rejsowy - Samuel wyglądał na bardzo skupionego słuchając Mervi, chyba po to, aby zrozumieć to, co mówi dziewczyna. Spojrzał pytająco na Patricka czy wnosi jakiś protest.
Irlandczyk prychnął z irytacją, ale nie protestował. Druid uśmiechnął się widząc to.

- W kwestii finansów - Samuel pogrzebał w portfelu - to moja druga kredytówka - podsunął Mervi - spisz numery, do stu tysięcy dolarów możesz ją spokojnie obciążyć. Dużo latałem, więc bilety, samochody i inne takie można spokojnie na mnie brać, chyba, że fałszujesz również takie dane, tym lepiej - stwierdził zadowolony. - Kwestia telefonów jeszcze - druid zamyślił się - może kupimy jakieś osobne aparaty? Załatwisz to Mervi? Cztery telefony, awaryjne cegły byłyby dobre.
- Patrick, zrobisz telefony? Jak urządzenia będą gotowe to dodam software. - spojrzała na eterytę - No już... Nie bądź obrażony. - zwróciła wzrok na Samuela - Nie wierzysz we mnie, skoro jeszcze pytasz o fałszerstwa.
- Przy okazji… bo muszę kupić części.- wzruszył ramionami Irlandczyk wyraźnie zamyślony.- I poskładać je.
- Wierzę w ciebie. - odparła zadowolona, że nie będzie musiała tym się kłopotać.
- A nie można kupić po prostu telefonów w komisie? - Samuel się trochę zdziwił. - Przydałoby się też coś do kontrabandy. Wierzę, że wszyscy sami sobie z tym poradzą, ale gdy wszyscy są za coś odpowiedzialni, to odpowiedzialny nie jest nikt. Głównie aby prochu nie było czuć jeśli ktoś ma broń - wyjaśnił.
- Mogę i zamierzam… najpierw kupię, potem rozłożę na części, a potem złożę tak że będą lepsze.- wzruszył ramionami Irlandczyk nie zamierzając wnikać w detale swoich metod.
- To co z kontrabandą? - Druid zwrócił się do Patricka.
- Nie wiem…- wzruszył ramionami Healy. - Pomyślę.
- Wydawało się mi, gdy zacząłeś o materiałach, że… - druid chrząknął i ugryzł się w język - ..dobra, to my z Patrickiem skoczymy do mojego mieszkania, Mervi zarezerwuje bilety. Jakby ktoś chciał mi potem pomóc w kopaniu w tych papierach, to też zapraszam, pewnie większość dnia spędzę na tym. Przydałby się też ktoś od ducha - rozejrzał się po nich.
- Stworzenie prostego kałasza to nie problem. Trochę złomu i strzelające gówno gotowe. Ja jednak mówię o magyicznie usprawnionej broni, a tego nie da się zrobić ani szybko ani łatwo. - sprecyzował Healy. - Lepiej taką zabrać ze sobą, niż robić w pośpiechu na miejscu.
- Jeżeli chcesz Ducha to... na pewno nie ja. - mruknęła Merv - Ale Patrick...
- Patrick chyba ma dużo na głowie, skoro tyle czasu potrzebował - zauważył druid.
- Mam.- skwitował krótko Healy.
Mervi przewróciła oczami.
- I jest urażoną primadonną. Sama już kupię telefony i ich części ogarnę, nie zaryzykuję z nimi. - dodała nie precyzując.
- I kto tu jest… primadonną. Z was wszystkich ja mam najwięcej do załatwienia przed wyruszeniem. Jak wspomniałem, nie mogę się spakować w godzinkę. Muszę dużo spraw dokończyć i mam sprzęt do przemycenia nie wiem jeszcze jak…- westchnął ciężko Irlandczyk. - Mogę zająć się tymi telefonami, ale będę miał swoje grzebanie w papierach, więc z tym nie pomogę. Mam spotkanie wieczorem i chcę mieć te dokumenty do tego czasu do swojej dyspozycji.
- Ja mogę pomóc z duchem..? - Akane powiedziała na koniec tyrad.
- Jak zwykle nikt nie pali się do papierkowej roboty - druid się lekko zaśmiał - to chyba tyle… A, jeszcze coś - podniósł palec w górę w geście nagłego olśnienia - Mervi, skoro ja daję i krew, to ty musisz też swoją da komuś na przetrzymanie. Jeśli ty wsiąkniesz, też musimy mieć sposób na odszukanie.
- Em, mogę też z papierami pomóc. W sumie nic więcej nie mam do roboty - japonka szybko się wbiła nim Mervi miała szansę odpowiedzieć. Druid kiwnął głową, czekając na odpowiedź technomantki.
- Jeżeli ja wsiąknę to znaczy, że nie chcę być odnaleziona. - wyjaśniła Mervi.
- Wtedy poświęcisz te godziny aby złamać powiązanie z twoją krwią - druid stwierdził serdecznie - tak jak zrobi każdy, temu zaznaczyłem, iż przy takich podarkach trzeba znać sferę. Prawo do zapomnienia jest dobre - stwierdził ugodowo - ale tylko wtedy, gdy jest co zapominać.
Japonka westchnęła zmęczona. Zamknęła oczy, wyciszyła umysł aby wraz z gestem unoszenia dłoni do góry wciągnąć na nowo powietrze. Opuszczając dłonie zrobiła wydech. Przy kolejnym wdechu przysunęła się do Mervi świdrując ją spojrzeniem. Zaglądała wprost w jej oczy. Najpierw zakręciło się jej w głowie od nadmiaru wrażeń. Tyle zapachów, każdy inny, każdy potwornie intensywny. Woń jedzenia i alkoholu nie pomagała w utrzymaniu skupienia. Załzawiły się jej oczy… Wdech, wydech. Stabilizacja Ja, spokój smoka. Teraz już wyróżniała pojedyncze nitki zapachu. Udało się lepiej niż dobrze wyostrzyć swój węch. Gdyby miała zmysły psa, musiałaby obwęszyć ubrania (miała nadzieję, że tylko to) innych aby naprawdę dobrze, przy tak krótkim spotkaniu, ich rozpoznać. Lecz jej zmysł przewyższał czworonogi, doskonale rozpoznawał każdą subtelność, nic się nie mieszało, każda nuta osobno, potu, feromonów, jedzenia, perfum, wszystko osobno, jak zapachowe ślady których źródło doskonale wyczuwała, a przebudzony, zaprawiony medytacjami od dziecka umysł natychmiast układał do odpowiednich szuflad w zbiorach jej umysłu, i pośrednio, z czego dziewczyna już nie do końca sobie zdawała sprawę, w samym sercu kroniki Akashic.
Potem się uśmiechnęła zadziornie tykając jej nos opuszkiem palca.
- Jakoś cię znajdę - mrugnęła do niej jednym okiem.
Mervi spojrzała na nią poważnie.
- A ja ciebie? - zapytała i spojrzała na Samuela - Już raz mnie hermetyk... dwóch przekręciło, to nie dziw się mojej niechęci. Barabusem chyba nie jesteś, więc jedno odpada, ale drugi też swoje zrobił. Obaj ponoć "przyjaciele".
Akane również spoważniała. Spojrzała na kobietę z troską, która nijak nie pasowała do jej wieku. Wystawiła do niej otwartą dłoń wierzchem do góry.
- Prosze bardzo.
Mervi spojrzała na dłoń Akane.
- Nie jestem Werbeną, aby mieć fetysz krwi... Nie tacham też ze sobą probówek na nią i strzykawek... - ostatnie słowo wypowiedziała ciszej - Załatwię to, jak wiem kto da. - najwyraźniej nie brała pod uwagę innych możliwości, jak zebrać krew w cywilizowany sposób.
- A włos by ci bardziej pasował? Co ci będzie najłatwiej przyjąć? - dziewczyna nie zraziła się nastawieniem VA.
- Krew bardziej brudna, to włos... też da radę. - westchnęła Mervi - choć krew jest dużo lepsza.
Akane zabrała dłoń i zamyśliła się.
- Czyli potrzebujesz naszej krwi, ale też i pojemnika aby tę krew gdzieś trzymać. Dobrze rozumiem? To może przed wyjazdem w takim razie zbierzmy krew, skoro teraz nie masz odpowiednich przyrządów. Póki co umówmy się na godzinę i miejsce skoro nie ufasz mojemu telefonowi.
- Krew za krew - Samuel westchnął - ale nie ma co strzępić gęby po próżnicy, wszyscy musimy trochę ochłonąć po tym stopniu z fundacji. Swoją drogą, straszni pozerzy w tej loży.
- Co przez to rozumiecie? - Akane się zdziwiła.
- Tandetne, sztucznie postarzane oprawy na książki, nogi stołu nie były z drewna, tylko plastik. Blat był tylko orginalny. Gordon palił podróbkę fajki z pianki - Samuel wymienił od niechcenia - dużo drobnych detali. Może działa to na wielu, ale wtedy pewnie zbierają pod swoje skrzydła równych pozerów - ocenił - nie tak wyobrażam sobie bogaty, elitarny klub będący własnością masońskiej loży - wyszczerzył się.
Japonka zmrużyła oczy wyobrażając sobie odpowiednik czegoś takiego w swoich stronach.
- Może mają jakieś problemy? Zwykle takie rzeczy się robi jak no, brakuje środków. Co by dodatkowo tłumaczyło czemu nie chcieli żadnych użyczyć. Poza oczywiście przykazem z góry.
- Ale mogę się mylić - dodała po chwili refleksji.
- Brak gustu też - Samuel stwierdził bez refleksji.
- Przynajmniej część uzbrojenia była oryginalna. - westchnęła Mervi - Dobrze, dam krew. - dodała jakoś spięta - Mam nadzieję tylko, że nie chcesz, bym się kroiła... - gdy Samuel powiedział o pozerach, Mervi tylko spojrzała na jego ubiór i azjatki krzywiąc usta w ironicznym uśmiechu.
- Udają że mają więcej potęgi i znaczenia, niż w rzeczywistości. Zresztą pokazali nam tylko wystawę dla gości. Ma robić wrażenie na akolitach i mydlić oczy magom. Trudno powiedzieć jak ich siedziba wygląda naprawdę i co tam ukrywają w prywatnych komnatach. Nie wystawiłbym starożytnych tomów i artefaktów na publiczny widok. - wytłumaczył Irlandczyk sytuację. On sam inaczej rozumiał wystrój poszczególnych sal.- Po co niepotrzebnie kusić gości? Okazja czyni złodzieja, nawet pośród magów.
Tak oto zebranie minęło, gdzie poczynili pierwsze ustalenia dotyczące daty wyjazdu oraz następnego miejsca spotkania i czasu jego odbycia. Samuel pokazał, że nie darmo należy do Verbeny, dając okazję innym do obejrzenia wnętrza jego torby. Poza laptopem z logiem jabłka czy zwiniętymi dokumentami, zauważyli, iż trzymał również śrubokręt, nożyk, elementy apteczki oraz… kilka fiolek, spirytusu i igłę, w sam raz aby wymienić się cennym płynem. Druid nie mógł sobie odmówić żartu z zachowywania się jak wampiry, wymieniające się krwią, a Mervi i Patrick zrazu skojarzyli, iż coś o rodzinie musiał słyszeć.
- Dobrze, to my pójdziemy z Patrickiem do mnie, podzielimy papiery i skopiujemy co trzeba. Jak chcesz - zwrócił się do japonki - możesz iść z nami i pomóc, nie potrwa to długo i po tym zabieramy się do właściwej pracy nad papierami. Tymczasem, pozwolicie na moment, mam coś do przegadania na osobności z Mervi - Samuel wziął wirtualną delikatnie, dżentelmeńsko za plecy, drugą dłonią pokazując drogę, aby odprowadzić ją na bok, w celu rozmowy.

Zell 10-02-2021 01:46

Mervi & Samuel

- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że nie jestem bardzo...
- Nie, nie - druid - zaczął z uśmiechem - nic złego - wtrącił aby trochę uspokoić atmosferę. - Wiesz, po prostu… Nie bierz tego za złe - zaczął przeciągając - uciekłaś z Unii, prawda?
Mervi spojrzała na mężczyznę zaskoczona, wzięta tym pytaniem nieoczekiwanie, że aż zaniemówiła. Czy on ją chciał urazić, miał coś do niej?
- Wiesz… - mistyk zaczął zmieszany - ...to nic złego. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie puszczę dalej i… - uśmiechnął się szeroko i trochę krzywo, jak sympatyczny diabeł - …dobrze, że wybrałaś jasną stronę mocy - poklepał ją po ramieniu delikatnie - liczy się ostatecznie gdzie dojdziemy, a nie jak nas los sponiewiera.
- Jak doszedłeś do tego wniosku...? - zapytała - Czy masz jakiś problem ze mną?
- Nie, na Dryghtyn, nie problem - druid powiedział szybko - po prostu chciałem abyś była spokojna zamiast myśleć potem “hej, ten fircyk coś wie” - wyjaśnił rzeczowo.
- Ale... - zamrugała - ...ja nigdy nie byłam w Unii...
Samuel opuścił głowę nisko, mierząc ją wzrokiem sponad binokli dobrą chwilę, jakby upewniając się, że nie żartuje.
- O… pudło - stwierdził zaskoczony - no trudno, przepraszam - stwierdził rozbrajająco - ale jakbyś jednak była uciekinierem z Technokracji, to już wiesz co sądzę - mrugnął okiem.
- Cóż... mój problem z pamięcią tak daleko chyba nie zaszedł... Czemu sądziłeś, że miałabym być?
- Detale - druid zaczął zastanawiając się - trudno wszystko razem opisać. To nie intuicja, ale zwykle gdy łączę fakty, to muszę naprawdę dobrze się zastanowić aby opisać komuś ścieżkę rozumowania - wyznał drapiąc się w szyję - teraz pierwsze co zauważyłem, kontrolujesz gesty, emocje, mimikę jak hermetycy. To nie jest częste u wirtualnych. Predykcje, język. Znam też niektóre programy których używa unia i wirtualni… Ty gustujesz w tych drugich, pewnie nawet się nie zastanawiałaś albo żartowałaś z tego z kolegami z tradycji. Wydaje się mi też - zaczął powoli - że masz dynamicznego avatara. Twoje zachowanie wygląda jak typowy konflikt uciekiniera. Tak w skrócie… Wybacz za posądzenie, wiszę ci dobry obiad. Rany, zbankrutuję! - Wyszczerzył się wilczo.
- Ciągle możesz mieć nadzieję, że wyjdzie na twoje. Mam pewien problem z całkowitym brakiem pamięci o swojej przeszłości, więc może jestem członkiem Kontroli? - wyszczerzyła się.
- Aktualnie jesteś Wirtualną Adeptką w naszej kabale bez nazwy - Verbena stwierdził uważnie - i tak jest dobrze. Wracamy do nich, jeszcze pomyślą, że knujemy bardzo niedobre rzeczy, co byłoby oczywistą bzdurą. Bardzo niedobre rzeczy knuje się po deserze, a deseru nie było.
- Aktualnie... Chciałam trochę poknuć z tobą.
Druid podniósł brwi w geście słuchania dalszego ciągu.
- Orientujesz się dobrze w Umbrze, a Eutanatosi lubią w niej gmerać. Może umiesz znaleźć ich klub tam czy coś? Muszę z nimi pogadać, a moje kontakty w Pajeczynie... zapomniałam je. Skomplikowane.
- Mogę ruszyć jakieś kontakty, nie wiem na ile będzie czasu, finansowanie takich rzeczy też kosztuje, czasem trochę soczku. Ale to potem się zgadamy jakiego typu nekrofila potrzebujesz - powiedział wskazując, iż pora do reszty aby nie kazać im czekać.
Mervi jedynie skinęła głową zgadzając się na powrót.



Patrick & Akane

Gdy parka zmyła się z pola widzenia pozostałych dwóch magów, Irlandczyk zwrócił się do Japonki.
- Więc… korzystasz z jakiejś broni przy Do. Czy tylko walka wręcz?
- Tylko walka wręcz - Akane ponownie uśmiechnęła się przyjacielsko. - Ale Do to nie jest tylko walka. To znacznie więcej.
- Tak. Tak. Filozofia sztuk walki. Znam to. - odparł Healy. - Praktykuję boks… cóż…- stuknął laską o nogę. - W tej sytuacji nie mam wielkiego wyboru.
- A próbowałeś coś z tym magyicznie zrobić? Czy to wykracza poza magye? Bo jeśli nie, to mogę spróbować uleczyć.
- W sumie to nie było jakoś okazji. To nie jest jakoś szczególnie dokuczliwa rana. Mogę biegać i skakać na krótkie dystanse, zanim ból zrobi się większy…- wyjaśnił Healy.- … ale raczej nie będę już kopał w walce. To rana wynikająca z paradoksu czasoprzestrzennego… i upierdliwego ducha, który nim zarządza.
- Ach - dziewczyna zasłoniła usta rękawem.
- Rozumiem… eee… ale nie jestem pewna do czego zmierzasz dalej?
- Do poznania lepiej drugiego obrońcy grupy… bo jakby nie patrzeć, czego nas wjazd w strefę wojny. Wolę więc wiedzieć, jaką taktykę obierasz w takiej sytuacji.- wyjaśnił Irlandczyk.
Fujiwara wydęła policzki aby potem powoli wypuścić powietrze.
- O rany. Em, to tak… nigdy nie byłam w strefie wojny śpiących. Wiem jak to jest być w strefie walki Unii z Tradycjami, bo jakby nie patrzeć Japonia… jest skomplikowana. Nieemnieej. Jakbym już miała wybierać to przede wszystkim najlepiej unikać możliwie najwięcej zdawania się w ten konflikt. W szczególności was. Nie wyglądacie na zdolnych specjalnie do walki… takiej bezpośredniej. Wybaczcie Panie Healy za takie słowa, boks za dużo by wam się nie przydał - pochyliła się na tyle nisko aby potwierdzić powagę swoich przeprosin.
- Jeśli już by miało dojść do walki, to jestem adeptką sił i życia. Tak samo jak mogę leczyć mogę i skrzywdzić. No siły są chyba samo tłumaczące się.
- Masz rację, acz nie używam boksu na pazurzaste potworności z Umbry czy wampiry. Na to drugie śrutówka strzelająca kulami ognia jest lepszym rozwiązaniem. Używam broni palnej najczęściej. - wyjaśnił Healy i wzruszył ramionami. - A ta w którą jestem zaopatrzony obecnie, jest dobra na nadnaturali jak i ludzi. Zwłaszcza jeśli fortuna będzie po naszej stronie. No i… używam też sił i dynamitu. Mervi mówiła prawdę… jestem inżynierem pirotechnikiem z dyplomem i uprawnieniami honorowanymi w Unii i USA.
- Przepraszam, ale nie potrafię polegać na broni. Nie lubię jej. To co ty robisz za pomocą technologii ja mogę zrobić magyą. Obawiam się, że tyle mentor na mnie wymusił. Ale to znaczy, że trzeba będzie się dogadać - japonka ponownie wyszczerzyła zęby w krótkim uśmiechu.
- Nie chcę niczego na tobie wymuszać, tylko tak się składa że ja tutaj mam największe doświadczenie taktyczne. Przez większość mojego życia walczę z różnymi pokrakami. I skoro jestem takim nieformalnym i ignorowanym przywódcą naszej małej grupki, to wolę wiedzieć jak rozporządzać atutami naszej małej bandy, gdybyśmy musieli się bić. - wyjaśnił swoje powody Irlandczyk dodając żartobliwie na koniec. - Nie jestem jakimś wyznawcą wyższości broni palnej nad sztukami walki.
- Um, no dobrze. To słusznym będzie jak dodam, że specjalizuję się w odwracaniu akcji przeciwnika w nich samych.
- Filozofia Aikido? - dopytał się Irlandczyk, który może i wschodnich sztuk walki nie praktykował, ale orientował się w ich podstawach.
Tym razem japonka przymknęła oczy z wyrazem bólu na twarzy. Spojrzała na Patrica z kwaśną miną.
- Niech będzie, że tak, ale nie chodzi tylko o sztuki walki… tylko generalnie.
- Wybacz… nie jestem za bardzo uduchowiony. - zaśmiał się Healy drapiąc po karku. - Zostawiam to bardziej mistycznym Tradycjom.

Johan Watherman 10-02-2021 21:42

Mieszkanie zajmowane przez Samuela prezentowało się jak typowy lokal do krótkoterminowego najmu, z raczej wyższej półki, którego lokator nie zdążył nawet dobrze się rozgościć. Szybko przystąpili do selekcji dokumentów.
Jak można było się spodziewać, praktycznie wszystko nadawało się do pełnego skopiowania, bez cenzurowania danych. Co niestety nie było wieścią pozytywny, gdyż wynikało to z gorzkiego faktu, iż dostarczano im same bezwartościowe, mało wnoszące informacji. Ekspresowo uwinęli się z tą częścią pracy i pożegnali Patricka z kopami dokumentów, który mógł udać się z nimi realizować swoje plany...
...zostawiając francuza sam na sam z japonką. Jak się Anake przekonała, Samuel był prawdziwym demonem pracy, przynajmniej jeśli chodzi o tego typu zajęcie. Wokół furowały kartki, długopis trzeszczał zbyt mocno wgniatany o notatnik, druid wyklinał w języku ojczystym pod nosem, potem się śmiał, żywiołowo komentując do siebie samego. Wydawało się, że praktycznie zapomniał o Anake, tylko raz na jakiś czas bez słowa, lub ze zdawkowym komentarzem podają jej dokument, czasem wskazując ciekawą frazę, jeśli za ciekawe uznać „kupiono za cztery jednostki Vis pięć piór Poukai” albo wzmiankę o poselstwie na Cienisty Dwór. Na jakiś większy komentarz ze strony Samuela musiała poczekać do końca prac.
Sama znalazła kilka interesujących wzmianek. Biały Dom posiadał wieczysty pakt pokojowy z dwoma Królami Yama. Azjatka zastanawiałaby się kto chciałby rozmawiać z tak potwornymi istotami dla tak błahego powodu jak pakt o nieagresji gdy nie były podjęte wrogie działania – istne szaleństwo. Oraz co takiego trzeba było dać tym potworom za takie przyrzeczenie. Drugą ciekawostką było jedno z niewielu imion, Mistrz Oleander i jego pojedynek z mistrzynią (chyba) Kalisto, który odbył się dziesięć lat temu w Doissetepcie. Ostatnią rzecz na jaką zwróciła Anake były niejasne relacje Białego Domu z kimś, kto przedstawiał się jako „Wielki Han Ostatniej Ordy”.

***

Patrick mógł być zadowolony z zakupów, chociaż trudno było powiedzieć, czy mógł być z tego zadowolony ktokolwiek inny poza technomantą. Oczywiście, kupił naprawdę ciekawy sprzęt o którym można było opowiadać godzinami, odwiedzając głównie antykwariaty i pokrewne przybytki, mógł nawet cieszyć się, że kupił względnie tanio. Prawda była taka, że na nic droższego nie było go stać. Będzie musiał tradycyjnie wspomagać się swoim talentem do majsterkowania oraz magy.
Przygotowania minęły Irlandczykowi przyjemnie, na tyle dobrze, iż czas zleciał mu jak z bicza do spotkania z Kari. Kobiet, zgodnie z ustaleniami, czekała pod pomnikiem Walter Scotta, ćmiąc papierosa w cygarniczce. Pierwsza dojrzała Patricka, nawet się nie uśmiechnęła, a raczej zaciągnęła dymem z miną „w co znowu się wplątałeś”.
- To co szefie – zaśmiała się pijąc do funkcji sprawozdawcy Patricka – gdzie tym razem prowadzisz?

***

Załatwienie spraw wylotu zajęło Mervi odrobinę więcej czasu niż przypuszczała. Miała pełne prawo sądzić, iż organizacja fałszywych wiz, zaświadczeń szczepień, wprowadzenie drobnego chaosu w rejestrach osobowych oraz przygotowanie awaryjnego ataku ddos na linie lotnicze, gdyby na lotnisku było jednak gorąco, zajmie jej godzinę, dwie. Skończyło się prawie na reszcie dnia, przeczesywaniu baz danych, czekaniu na deszyfrowaniu haseł, oraz przeglądaniu aktualnej sytuacji politycznej miejsca docelowego, chociaż akurat w tym temacie, wszystko wyglądało na jeden, wielki chaos.
Wedle tego co znalazła, aktywność Technokracji na ty obszarze była raczej umiarkowana, był to dalej teren sporny, lecz o wiele mniej gorący niż sąsiednie państwa. Jednocześnie, ze względu na geopolitykę, poza normalnie działającymi agentami, można było spodziewać się grup szturmowych. Ze względu na relatywnie cienką rękawicę w Afryce, pewnie często Unia organizowała pogrom na nielicznych podeszłych, którzy wrócili odwiedzić materialną rzeczywistość. Było to na swój sposób smutne. Podobno NWO miało długotrwały rozejm z Niebiańskim Chórem na teranie czarnej Afryki. Było to optymistyczne, ale z drugiej strony oznaczało, iż obie grupy dawały w kość Mówcą Marzeń. Coś w tym było, Afryka wraz z postępem cywilizacyjnym od lat się chrystianizowała jeszcze bardziej kosztem wierzeń plemiennych.
Gdy uporała się z organizacją i wykupem lotu, przyszedł czas na szukanie informacji o Białym Domu. Niestety, nie było tego prawie wcale. Widać nowoczesne technologie nie stanowiły głównego zainteresowania fundacji, albo, co też było możliwe, działający w imieniu Białego Domu magowie nie lubili podpisywać się osobiście.
Ale… znalazła ślad. Tym ciekawszy, że znaczyły go neony. Odruchowo, uśmiechnęła się pod nosem. Uśmiechnął się też Glitch.

Biały Dom formatował sektor A-13, aktualnie oznaczony jako stracony, z tego co Mervi dotarła, najpierw był w rękach Unii, a potem znowu Tradycji (podobno znowu Biały Dom), a na koniec uwiły sobie tam gniazda agresywne pająki wzorca w swej cyfrowej odmianie. Nie lubiła ich.
Szczególnie gdy wedle danych bytowały tam cztery wielkie pająki ze swym niezliczonym potomstwem, łapiąc w gęstą sieć informację. Oczywiście nie aby ją pożreć, nie były infopirem, lecz aby zanieść porządek i stagnację, aby każda zmiana informacji stała się niemożliwa, a dane martwe jak nieskończone bazy danych Unii.
Ale to była wyprawa, co do której lepiej samodzielnie nie ruszać. Trzeba było się przygotować.

***

- Tak jak myślałem – Samuekl zaczął wzdychając ciężko – będzie trzeba zasięgnąć wieści od Umbrodu. Tutaj rękawica jest gruba, trzeba podjechać pod miasto, powinno być odrobinę lepiej. Preferuję noc. Byłbym zaszczycony, jeśli mi pomożesz inwokować…
Druid zamyślił się.
- ….no tak, jak możesz się zgodzić, jeśli nie powiedziałem co będziemy wołać. Myślałem aby wezwać sługi Królów Yama aby wypowiedzieli się w jego imieniu. Może i nawet bym się tego podjął, ale mam wrażenie, że jeśli wydam takie zawołanie, to zaraz będziemy mieli poza samymi niezainteresowanymi, setkę ciekawych zmor. Co nie znaczy, że normalnie nie przybędą, ale to wiesz. No to, z tego co wyczytałem, Dwór Cienia jest trudny do osiągnięcia, widziałem też duży ruch z Pustynnymi Dziadkami. Mogłaś przeoczyć, nie wolno zapisywać ich imion, a wypowiada się je… No, lepiej za często nie mówić. Kiedyś dranie dbali o reputację, ale mają sporo wiedzy i długi wobec Tradycji. Mógłbym nawet jednego zawołać, mimo wszystko oficjalnie są po naszej stronie. Zostają też duchy natury, rozesłanym gońców, mi będzie najłatwiej, jak to Verbena – skrzywił się ironicznie – a ty co sądzisz?

Asderuki 16-02-2021 19:46

Kłamstwem by było gdyby powiedzieć, że dla Akane przeglądanie papierów było atrakcyjnym spędzeniem czasu. Kiedy Patric wychodził rzuciła do niego, że zadzwoni rano aby się znaleźć, a potem zajęła się innymi rzeczami. Sprawdzała telefon i feed z portali społecznych gdzie dawała odpowiednie komentarze. Po pół godzinie rzuciła urządzeniem na kanapę mając go już serdecznie dość. Poczytała co Samuel jej podsunął. Pokręciła głową na rewelacje. Zrobiła herbatę marudząc do siebie, że jest tylko europejski gniot w torebkach. Mimo to odczekała chwilę po zagotowaniu wody i dopiero jak ostygła do właściwej temperatury zalała. Zaniosła oba kubeczki z prującym naparem do stolika. Przejrzała kolejne propozycje czując znudzenie i irytację, że nigdy się tym bardziej nie zainteresowała.
Kiedy Samuel skończył dziewczyna leżała na kanapie, z nogami opartymi o oparcie i głową opadającą za krawędź siedziska. Medytowała. Na zadane pytanie powoli otworzyła powieki i spojrzała na mężczyznę.
- Wiesz jak rozmawiać z Yama tak aby nie skończyło się to precedensem lub czymś gorszym? - zapytała go w podobnym tonie jak on jej kiedy zaproponowała podróż przez Umbrę.
- Wiem - druid odpowiedział pewnie - co nie znaczy, że jest to miła pogawędka, dużo zależy jaki baron z Dziesięciu Tysięcy Piekieł przybyłby reprezentować króla. Gorzej z tymi zmorami - Samuel westchnął ciężko - jeśli dom miał coś więcej wspólnego z piekielnymi królami to nie wiem nawet czy chcę wiedzieć.
- Jakie inne opcje mamy? Skoro już się decydujemy na taki krok? - Akane ciągle leżała w tej samej pozycji. Patrzyła się w przestrzeń przed sobą.
- Bo przyznaję, że nie w smak mi na taką rozmowę.
- Dziadki - przebudzony powiedział od niechcenia - ze strzępniakami żywiołów i tak się potem zgadam, mam prywatę na koniec z jednym większym duchem. Potrzebujesz czegoś do przygotowań?
Akane westchnęła myśląc.
- Powinnam mieć wszystko. Tylko czas i miejsce… jakiś konkretny powód aby to robić po nocy? - zapytała spoglądając na Samuela.
- Jesteśmy pod miastem, w nocy nie będą nas podglądać rowerzyści i grzybiarze, a dziki są zawsze mile widzianym towarzystwem, nawet jeśli trochę agresywnym i śmierdzącym - druid zapatrzył się za okno milknąć na dłuższą, ciężko brzmiącą chwilę - ale - zacząłnagle, jakby sobie coś przypomniał - ostatecznie da się polubić kultystów ekstazy… eee… dziki znaczy się - odparł speszony.
- Zapomnij - machnął ręką - dodatkowo w nocy moje powiązanie z Duchem jest najsilniejsze.
- Jeśli zamierzasz tańczyć nago to wolę wiedzieć teraz - Akane uśmiechnęła się smutno.
- Tym razem nie trzeba energii seksualnej - Samuel powiedział dziwnie chłodno poprawiając binokle na nosie, przypominał na moment zwariowanego detektywa - a ja nie znam w tym mieście miłych dziewczyn - odparł luźniej - a gdybym miał organizować orgię to i pomoc byłaby niepotrzebna - zaśmiał się.
Japonka spojrzała na Verbenę pewnie.
- Nie wydaje mi się abyś miał jakiekolwiek problemy z tymi sprawami - powiedziała uśmiechając się na jedną stronę. Nagle płynnym ruchem podniosła się siadając normalnie na kanapie.
- W zasadzie to jest jedna rzecz jakiej będę potrzebować. Mogę zostawić tutaj swoje rzeczy? Nie chce ich targać po lesie.
- Mam wynajęte auto, co większe możesz zostawić, w razie czego jest bagażnik. Wcześniej chyba powinniśmy coś jeszcze zjeść - podniósł jedną brew - głupio witać duchy burczącym brzuchem.
Akashic cmoknęła
- No w zasadzie to tak. Masz coś przeciwko jeśli przygotuje? Wyjdzie taniej i na miejscu.
- Myślałem o pizzy na telefon - druid stwierdził szczerze - ale jak chcesz, kuchnia jest wolna, a lodówka pusta - odparł z rozbrajającą szczerością.
Akane się ponownie uśmiechnęła wstając i idąc po portfel.
- No to będę niedługo.
Wybyła kupić nieco warzyw, ryżu, trochę mięsa, to wąchała czy nie jest zepsute, oraz przyprawy w torebkach. Wracając z siatkami zmieniła ponownie buty na kapcie i zniknęła w kuchni. Zakładając słuchawki na uszy wybrała muzykę w telefonie i pogrążyła się w przygotowaniu posiłku mrucząc melodię pod nosem. Po pół godzinie postawiła na stole dwie miski mieszanki warzyw i mięsa, obok miski z ryżem, jakimś sosem i pałeczkami jednorazowymi.
- Itadakimas!
- Cokolwiek to znaczy - powiedział Samuel z uśmiechem wstając od porządkowania drugiej torby, najwidoczniej na drogę.
- Smacznego - azjatka powiedziała czekając aż mężczyzna usiądzie i dopiero wtedy zabrała się do jedzenia. - Mm, niestety nie mają tutaj wszystkiego więc musiałam trochę naokoło kombinować. Mam nadzieję że mimo wszystko będzie smaczne. A no i polecam ten sos dopiero jak... - zaczęła mówić tłumacząc co Samuel powinien zrobić aby smakowało najlepiej. Trochę ponarzekała jeszcze na to jak ubogie były okoliczne sklepy i przeprosiła, że się tak rozgadała. To wszystko pomiędzy kolejnymi kęsami i popijaniem wody.

***

Samuel postanowił wykazać się brakiem wyczucia czasu, gdyż zarządził wyjazd tuż po zachodzie słońca, nie biorąc poprawki, że jechali za miasto prawie godzinę, co było ewidentną stratą czasu. Druid mógł zapunktować za to szczerym komplementem dotyczącym jedzenia przygotowanego przez Japonkę, znajomości trasy oraz opowiadaniu w eter kilku anegdot o Umbralnych Dworach. Dość urocze było zmieszanie Samuela który zaczął opowiadać o pojedynku dwóch opustoszałych z mówcą marzeń - i jakby zorientował do czego to prowadzi, pauzował aby nie urazić damy w towarzystwie - lecz ostatecznie dokończył malowniczą opowieść walki żywiołaka ognia z żywiołakiem… szamba. Ku jego zaskoczeniu Akane się zaśmiała z tego finału.
Dotarli na miejsce, to jest parking z którego do lasu, a konkretnie do małej, leśnej, trochę niepokojąco mokrej i usianej kwiatami polany (idealne miejsce na grzęzawisko). Samuel niósł poza torbą jeszcze klatkę z zakupionym pośpiesznie, przed obiadem, królikiem. Dziewczyna mogła mieć nadzieję, iż to nie w tym celu, w jakim spodziewała się tego po Verbenie.
- Ufff - druid westchnął poprawiając czarny, filcowy płaszcz. Nie używał latarki, chociaż poruszał się dobrze. Podążając za tym rozumowaniem sama zebrała magyi sił aby dać oczom lepsze postrzeganie.
Akane czuła, iż w tym miejscu rękawica jest odrobinę cieńsza, nawet cieńsza niż zwykle pod miastami. Czuła też ulotne resztki chi, jakby ostatnie krople z dawno już wyschniętego źródłą lub zbiegu rzek, po którym pozostało tylko lekko wilgotne koryto i rzeźbione skały.
Samuel odłożył klatę i torbę na ziemię.
- Wyłożę brzegi kamieniami - stwierdził monotonnym głosem, nazbyt profesjonalnym jak na jego aparycję - chwilę to potrwa, możesz już się koncentrować.
Azjatka przez moment patrzyła na francuza bez ruchu. Po chwili zaczęła podwijać rękawy w pełni pokazując ręce. Na koniec zdjęła rękawiczki.
- To jak mam je układać? - zapytała z entuzjazmem osoby, która nie lubi po prostu stać z boku i się patrzeć.
- Poszukaj jakiś i ułóż tak, aby tworzyły krąg - Samuel powiedział spokojnie - mój mentor potrafił kilka godzin opowiadać o różnicy między przesunięciem kamienia leżącego w miejsc, a przyniesieniem nowych do kręgu. W pierwszym przypadku integrujesz się z miejscem, przechodzisz od wewnątrz, ale zaprowadzasz ład w chaosie natury. W drugim ład przychodzi z zewnątrz, być może jako zdobywca, z innego miejsca przynosisz swoje kamienie. Ale on o byle pierdołę potrafi snuć długie opowieści.
Japonka znała to bardziej pod nazwą feng shui, czy raczej jego historycznemu, bardziej okultystycznym przodkowi. Nie sądziła jednak, że pogańskie praktyki europy patrzyły na te kwestie w tak podobny sposób.
- Mój wolał mi dawać manuskrypty do czytania. Wielkość kamieni ma znaczenie?
- Ma… Ale nie jesteśmy hermtykami, ma tyle znaczenia, iż to twoja decyzja, twoja świadomośc i twoja krew go wybiera, co innego pokazujesz.
Kiwnęła głową i odeszła szukać kamieni, które jakoś do niej przemawiały. Las to jednak las, a nie gruzowisko i z kamieniami różnie bywało. Wybór był pozornie niewielki. Gdy jednak w kamieniu błysną minerał to zbierała. Zaczęła je układać w kółko przy okazji dając się uruchomić kulturowej precyzji. Ułożyła je tak, że wewnętrzna krawędź kręgu była niemal idealnym kołem. Zadowolona odsunęła się zostawiając teraz Samuelowi miejsce do działania.
Druid, co ciekawe, również wyłożył krawędź obszaru pracy kamieniami, w sposób równie regularny jak Japonka. Zaczął szukać czegoś w torbie, mówiąc.
- Będę osłabiał rękawicę i składał po drugiej stronie komunikat, było miło gdybyś pomogła z rękawicą. Jeśli jesteś w stanie, możesz też wzmocnić rezonans wiadomości, będzie to dość złożone, wystarczy, że powtórzysz po mnie składowe.
Teraz zauważyła, iż Samuel wyjął z torby nóż oraz małą butelkę spirytusu wraz z wacikiem. W ciągu rozmowy odkażał wacikiem nóż oraz dłoń. Było to zabawnie przyziemne jak na okoliczności w których się znaleźli.
- Daj znać jak będziesz gotowa.
Dziewczyna wzięła do ręki swój wisiorek z nefrytem i zamknęła oczy. Cicho mrucząc oczyściła swój umysł z niepotrzebnych myśli. Kiwnęła głową kiedy skończyła.
Samuel chyba uśmiechnął się krzywo gdy nożem rozciął wnętrze swej dłoni. Krople krwi skapywały leniwie na królika, w klatce. Druid szeptał cicho słowa, w języku którego przebudzona nie rozumiała, a przynajmniej nie rozumiała słysząc ledwo pogłos, lecz nie wydawał się jej współczesny. Łacina? Celtycki? Coś innego?
Akane czuła, jak pod naporem ich woli rękawica ugina się. Nefrytowa ściana kruszyła się, pękała, łuszczyłą, nie, to nie było tak. Nefryt zmieniał się w wodną barierę, wodospad między dwoma światami. Widziała zamazane przez szybką wodę kontury tych samych drzew co po tej stronie, ale jednak innych. Jakieś fragmenty budowli. I szum wody.
Oczyścić umysł, nie ma szumu. Nie ma wody, nie ma mnie. Jest tylko odczucie.
Powoli dostroiła się do rezonansu tworzonego przez Samuela. Był… złożony. Na początku czuć było krew, całą rzekę krwi, rozgałęziającą się jak strumień dający życie wielu rzekom i mniejszym potokom, jak żyły, jak korona drzewa. Każda odnoga niosła co innego. Smak chleba, gorącego… spleśniałego? Tak, zepsutego. Smutek. Jesień i umierające słońce. Kondukt pogrzebowy.
Inna odnoga, biały blask, szum morza. Kra lodowa uderzająca jedną o drugą. Pustkowie bez ludzi, samotna śmierć na skraju morza. Sine stopy, odmrożenia. Głód, pragnienie. Roztopiona lód, którego łyk przybliża tylko umieranie.
Żar południa. Suchy step, nie… pustynia. Pustkowie, nie ma ludzi. Skały, brak piasku, tylko pył z pokruszonych skał nieprzyjemnie smaga twarz. Kości zwierząt.
Wschód, nowy dzień, rozpraszające się mgły. Mężczyzna i kobieta po dwóch stronach kuli ziemskiej. Tęsknota, wiosna. Woń kwiatów, jej ulubionych - czy może ulubionych każdego kto dotykał tego rezonansu. Uśmiech dziecka. Śmierć matki?
Im dłużej dziewczyna wzmacniała rezonans tworzony przez Samuela, tym bardziej dostrajała się do jego psyche, rozumiejąc co mówi. Mimo obcego języka, chociaż nie czytała mu w myślach, ale czuła intencje, wiedziała dokładnie jakie słowa Verbena puszcza w Umbrę. Najpierw przedstawiał się, mówił do kogo się zwraca, z jakiego rejonu, w jakiej sprawie. Słowa były splątane z emocjami, jak jedna tkanina. Ktoś postronny mógłby wiedzieć, że jest wysyłany komunikat, nawet poczuć jego woń(krew, dużo krwi) ale bez dostrojenia się do rezonansu, byłby to bełkot.
Zatem tak Samuel szyfrował wiadomość, a rezonans który wzmacniała, był skierowany stricte pod Pustynne Dziady… chyba, w większości. Wydawało się jej, że niektóre składniki to coś jeszcze więcej.
Ściany wody pokrywały się z kamiennym kręgiem. Czuła zapach z drugiej strony, smród piżma wymieszany ze spalinami benzyny. Nie widziała, ostatecznie nie na wizji, lecz na głosie się skupiali, lecz usłyszała szmery, ruchy, skoki, jakieś krzyki jakby zwierzyny, czasem urwane słowa. Zaintrygowane duchy przybywały, zostawały chwilę i odchodziły. Dzieci drzew ze swą miłą aurą, pomniejsze zmory. Przez moment japonka nawet poczuła babie lato na twarzy, jakieś małe pająki wzorca postanowiły odwiedzić teren. Nic groźnego.
Prawie skończyli, pozostało im czekać na odpowiedź…
...dźwięk pazurów trących o metal zjeżył włosy na karku magom. Mimo, że ewidentnie dochodził z tamtej strony, był słyszalny bardzo dobrze tutaj, na ziemi. Sięgał aż do wnętrza kości, jakby ktoś potraktował je jak cymbały do wygrywania melodii.
Po chwili do przebudzonej dotarło dlaczego, coś tymi pazurami uderzało, darło, cięło i próbowało rozedrzeć osłabioną rękawicę, ewidentnie na granicy kręgu z kamieni.
Słyszała też, chociaż ledwo, coś co przypominało jakiś stary, wulgarny dialekt będący pomieszaniem szkockiego i angielskiego, chociaż głównie przekleństw w tym języku. Przez taflę wody widziała wychudzoną sylwetkę z dwoma parami długich, niemal pająkowatych rąk z pokaźnymi pazurami. Dwoma darło w barierę między światami, a w pozostałych ściskało ciemniejszy kształt jakby worek.
Akane spojrzała pytająco na Samuela.
- To nie jest ten na którego czekamy, prawda? - Akane spięła się i sięgnęła po parasolkę.
- Definitywnie nie - Samuel powiedział cicho wpatrując się w leśną ciemność - wygląda mi na jakąś wiedźmę, ale… Nie wiem.
- Wiedźmę - usłyszęli zza rękawicy furkot z trudem artykułowanym angielskim - wiedźmę to ty masz u boku, i kurwę, i szlam, i obbiję cię tak, że mięso samo odejdzie od kości, w moim domu, w mój dom wchodzić, mój dom kegiem grodzić, ty kurwiszonie…
Kolejny zgrzyt pazurów o rękawice zagłuszył dalszą część wiązanki w której stwór znowu wchodził na bliższy mu język, to jest wulgarne połączenie starych dialektów.
Akane zadziałała instynktownie. Zebrała całą swoją dyscyplinę emocjonalną jaką miała wbitą przez lata nauk u mistrza Ryogena. Zastąpiła drogę Samuelowi odzielając go jednocześnie od potencjalnego zagrożenia. Ukłoniła się przed istotą za rękawicą. Kiedy się wyprostowała bił od niej spokój, który umyślnie rozprzestrzeniała na okolicę kierując go przede wszystkim na drugą stronę. Czuć było jak ruch powietrza niemal namacalnie ustaje wraz ze statyczną, spokojną aurą promieniującą od małej azjatki. Samuel zmrużył oczy jakby rezonans raził go niczym słońce, a duch, po drugiej stronie, przestał uderzać pazurami w Zasłonę zbaraniały.
- Prosimy o wybaczenie. Nie było naszą intencją niepokoić waszego domostwa. Wina jest po naszej stronie. Czekamy na odpowiedź i bylibyśmy wdzięczni gdybyś nam pozwoliła zechcielibyśmy jeszcze przez niedługi czas pozostać w tym miejscu. Po tym jak przybędzie przywrócimy wszystko do wcześniejszego stanu - dziewczyna mówiła gładko ale rzeczowo. Liczyła, że może uda się to rozwiązać bez dalszej agresji. Być może jakaś przysługa by była na miejscu? Najpierw lepiej było się dowiedzieć czy istota za rękawica byłaby w ogóle chętna rozmawiać czy już wszystko było stracone.
- Wyżrę ci oczy - wiedźma po drugiej stronie stwierdziła dziwne chłodnym, kontrastującym do emocjonalnych wypowiedzi głosem. Jej angielski się poprawił, widać emocje nie służył temu duchowi.
- Zjem twoje oczy, gdy będziesz odgryzać sobie język upita jadem szaleństwa, a potem wezmę wielki kamień i będę tłukła nim po twym ciele aż mięso odejdzie od kości. Potem posilimy się częścią mięsa, miękkie kości oddamy Ceridwenowi w ofierze. Nie będziesz pochowana. Po tym będzie zapomniane i nie przebaczone, tako rzecze tradycja.
Samuel uśmiechnął się pod nosem słuchając wykładu monstrum o tym czego wymaga obyczaj w takim przypadku. Druid pokręcił głową ewidentnie zniesmaczony. Azjatka widziała, że jego mina raczej nic dobrego nie zwiastowała.
- Ceridwen wymaga ścięgien i miękkich kości - rzucił machinalnie - o prawie gościny nie..
- ...nie! - Duch zawył głośno, lecz wciąż opanowany dzięki roztaczają się od Azjatki aurze spokoju. Pytanie tylko czy nie pomogła tym samym stworowi który znowu przeszedł na swoje narzecze, lecz już mówiąc powoli i metodycznie, chyba tym razem Samuelowi opisując co w jego wypadku nakazuje obyczaj.
Akane spojrzała na mężczyznę i dotykając palcem ust poprosiła go aby na moment się nie odzywał.
- Zacna istoto - zwróciła się ponownie do "czegoś" - życzycie sobie mojej śmierci, ale czy jest sposób abyśmy zachowali życie jednocześnie zostając w tym miejscu?
Stwór zignorował tym razem azjatkę i wrócił do rozrywania rękawicy w sposób ewidentnie spokojniejszy i bardziej systematyczny… Co ciekawe, przez to poszło mu sprawniej.
Przeszedł… prawie.
W jednej chwili Akane widziała sylwetkę istoty. Przyodzianą w luźne, śmierdząe od wtartej trawy i krwi, przypominające płócienne, stare worki. Duch, czy raczej już teraz materialny potwór miał ponad dwa metry wzrostu, może nawet dwa i pół, górując nad nimi. Chude, bose nogi były długie, stopy zabrudzone z ziemi, ugięte w kolanach. Nadęty brzuch, pajęcze ramiona. Istota kuliła się, wyprostowana może sięgałaby niemal trzech metrów. Dolna para ramion trzymała kurczowo płócienny worek z którego spływała brunatna ciecz o słodkiej woni rozkładu i starej krwi.
Twarz ducha przypominała wychudzonej, zaniedbanej kobiety, gdyby wychudzone, zaniedbane kobiety charakteryzowały się żółtymi oczami, rzędem ostrych, igiełkowatych zębów, rozczochraną czarną sklejonych żywicą i mchem włosów oraz lekko zagiętym nosem. Istota pachniała rozkładem, kwiatami i mchem.
I migała raz materialna, a raz będąc pół-przeźroczysta, i ledwo mogąc się ruszyć, z wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się w nich. Gdyby nie aura spokoju, pewnie znowu ich przeciwnik wpadłby w szał.
Azjatka musiała przyznać, iż może nie była to najlepiej wykonana więzienna rękawica jaką widziała, to jednak magya Samuela spełniła swoją rolę, łapiąc ducha tuż w trakcie przekraczania zasłony. Na uwagę zasługiwała dyskrecja jaką się wykazał, nie poczuła ani zmarszczki na tafli rzeczywistości.
- Mogę go tak trzymać do rana - druid zwrócił się do azjatki - chociaż szczerze miałbym ochotę posłać to do wszystkich diabłów, jeśli miałbym okazję. Tylko, że tej okazji nie mamy.
- Nie mamy też pewności czy przybędą ci, których wezwaliśmy - Akane westchnęła po czym mimo wszystko kiwnęła Samuelowi z uznaniem. - Ładna pułapka.
Spojrzała jeszcze raz na ducha ze zmartwioną miną. Zasłoniła nos ręką z rękawem.
- Panie de Balzac czy mógłbyś może… odepchnąć ją gdzieś głębiej w Umbrę? To niestety wykracza poza moje obecne możliwości.
- Szybko wróci - Samuel ocenił fachowym okiem nie bacząc na złorzeczenie monstrum - gdybyśmy mieli tutaj zamieszkać, trochę głupio byłoby zostawiać sobie kolejnego wroga - zamyślił się - ale tak, poczekamy na odpowiedź i wracamy, więzienie samo padnie, tylko mam nadzieję, że nie napatoczy się na niego jakiś amator borowików i kurek.
Japonka spojrzała do góry na niebo oglądając gwiazdy.
- Wolałbym nie liczyć na takie szczęście. Skoro już narozrabialiśmy to trzeba po sobie posprzątać.
- Sądząc po agresji, gdyby ktoś tu wcześniej wszedł, też miałby kłopoty. Trudno naprawiać cały świat bez względu w sedno sprawy. To wygląda jak stary węzeł - druid zamyślił się.
- To umocnijmy rękawicę jak skończymy wpychając ją z powrotem do Umbry. Jeśli się zgodzisz oczywiście. To głównie twoja magya będzie - Akane złożyła dłonie pochylając głowę.
- Taaak - Samuel przytaknął z zaintrygowaną miną - sprzątanie po sobie to podstawa.
- Oczywiście - azjatka mruknęła cicho. Z głębokim oddechem minął efekt aury.
- Przepraszam, że i na ciebie zadziałałam swoją magyą.
- Nie ma sprawy - Samuel powiedział spokojnie, bardziej zaaferowany schwytaną istotą.
- Czy teraz jesteś w stanie powiedzieć kto, lub co to?
- Cholerstwo - Samuel powiedział z lekkim uśmiechem - gada po staremu, widać duch nie poczuł zeigeista. Powołuje się na bóstwa walisjkie, albo stary emigrant albo kiedyś tutaj wierzono w podobne historie, z tymi samymi nazwami. Nie interesowała mnie historia wierzeń wysp aż tak szczegółowo - stwierdził ciągle patrząc na ducha.
- Być może pan Hayley mógłby coś więcej powiedzieć? Jeśli dobrze rozumiem może, nie bezpośrednio, ale to jego okolice. Czemu tak cię interesuje ten duch?
- Nie interesuje - drud musiał podnieść głos gdyż wyzwiska ich więźnia przybrały na intensywności wokalnej - trzymam na nim oko.

***

Magowie mogli być pewni, że nie były to najmilej spędzone minuty ich życia. Z jednej strony mieli wyzywającą na wszystkie sposoby maszkarę, która poza niewątpliwym uprzykrzaniem im życia swoim zawodzeniem, gdyby tylko mogła, zmasakrowałaby ich swymi długimi pazurami. Z drugiej strony dochodziły czynniki zupełnie prozaiczne, noc była wyjątkowo zimna, wilgotne, leśne powietrze sprawiało tylko, że było im jeszcze chłodniej. Samuel był czujny, ostatecznie nawet schwytany duch mógł posiadać jakieś zdolności nie wymagające bezpośredniego kontaktu. Nic jednak na to nie wskazywało.
Porozumiewawcze spojrzenie między przebudzonymi upewniło ich, iżwidzą kolejnego gościa. Azjatka znowu przez zamazaną, nadszarpnięta rękawicę dostrzegała humanoida, szczelnie owiniętego białymi szmatami… Nie, nie szmatami. Był to jakiś strój, prosty lecz elegancki. Jakby… arabski?
- Pokój - Samuel powiedział po angielsku patrząc w ciemność lasu.
- Grzeczniej byłoby użyć mowy Proroka - zza rękawicy dobiegł ich angielski głos o silnym, bliskowschodnim akcencie. Głos pachniał pyłem i gorącem. Azjatka nie wiedziała dlaczego, ale w obecności drugiego ducha poczuła się dużo gorzej niż przy pierwszym, jakby… naprawdę, realnie zagrożona.
- Wybaczcie - druid kiwnął głową w dół - nie jest to znany mi język. Po mojej prawicy
Uczynił gest ręką aby dziewczyna mogła się krótko przedstawić.
- Souko bani Akashic - Akane opuściła głowę witając się zgodnie ze swoją kulturą.
- To zwierzę - głos zapytał o przekrzykującego ich ducha, który jakby spokorniał w towarzystwie nowego gościa.
Samuel uśmiechnął się diabolicznie.
- Podarek - skłonił się lekko - na umilenie wizyty z dalekich stron.
Usłyszeli lekkie, płytkie mlaśnięcie. Lisicy zrobiło się zimno wewnątrz kości, jakby ze strachu zmieszanego z niepokojem, chociaż dobrze wiedziała, że to nie jest strach. Odczucie było zbyt racjonalne.
- Doceniam… - duch zaczął powoli - … i dziękuję. Czy byłoby nietaktem, gdybym już teraz… oczyścił trochę atmosferę? Źle się rozmawia podczas gdy jakiś zwierz nas zakrzykuje.
- NI widzę przeszkody, należy nabrać sił przed dysputą mędrców - Samuel powiedział z lekkim wahaniem.
Akane skinęła głową zachowując milczenie. Taktownie spoglądała gdzie indziej zdając sobie sprawę, że to co zaraz nastąpi zapewne będzie dalekie od tego co na codzień akceptuje.
- Radzę odwróci głowę i wyciszyć się - Samuel szepnął do niej.
Azjatka nie posłuchała druida, chociaż po fakcie mogłaby się zastanawiać czy odwrócenie głowy cokolwiek dałoby. Widać SAmuel nie do końca przemyślał poradę. Schwytany duch klął na nich dalej, lecz z każdą chwilą gdy zbliżał się do niego, od strony umbry, pustynny, czynił to mniej pewnie. Dostrzegli jak przyodziany w biel wędrowiec objął wiedźmiego ducha w pasie, mimo znaczącej różnicy w rozmiarach, wciągnął go ponownie do Umbry niczym zabawkę.
Akane zakręciło się w głowie. Patrzyła jak przez ścianę wody, niewyraźne kształty tańczyły ze sobą chwilę, lecz przybysz wygrywał. Biały, suchy blask, pomieszany z żarem pustyni otulił sylwetkę wiedźmy.
I wtedy się zaczęło. Dziewczyna nigdy, przenigdy nie słyszała, nie sądziła nawet, że jakiekolwiek stworzenie, obojętnie czy materii czy ducha, może tak krzyczeć. Okrzyki płynące z głębi trzewi wiedźmy były tak pełne cierpienia i śmiertelnego przerażenia, że adeptce jeszcze mocniej zaczął wariować błędnik. Pomiędzy krzykami dobiegały ich słowa wiedźmy, przerywane zawodzeniem, szlochem i płaczem. Język był ponownie jej nieznany, chociaż często stwór próbował przejść na angielski, lecz za każdym razem tracił koncentrację, wpadał w histerię i wył potępieńczo ze stachu i cierpienia. Nawet bez słów rozumiała, tak jak czuła bół istoty (bolał ją od tego brzuch), jak wyczuwała woń strachu, potwornego poniżenia, przerażenia, tak czuła intencje. Wiedźma błagała Pustynnego Dziadka o litość, wołała wszystkich bogów jakich znała o ratunek, łkała przez łzy prosząc aby już wreszcie przestał. Zwracała się nawet do nich, do Azjatki i Samuela, nie z groźbą, z potworną prośbą, oczekiwaniem ratunku.
Całe zajście nie trwało długo, chociaż w sferze emocjonalnej przypominało wyjątkowo niekomfortową wieczność obserwacji tortur. Biel i żar przeminęły, a oni dostrzegli siedząca w Umbrze, na ziemi wiedźmę, w kompletnej ciszy szlochając i chowając twarz w czterech dłoniach. Obok leżał pusty worek.
Akane była blada tak bardzo, że nawet w ciemnościach nocy dało się to dostrzec. Jej jasna karnacja zrobiła się po prostu szara jeszcze bardziej kontrastując z czernią jej stroju, włosów i makijażu. Mogło to się wydawać tchórzostwem, ale kobieta cofnęła się o krok do tyłu zostawiając Samuela na przedzie. Jej dłoń jednak spoczęła na jego barku. Co dokładnie chciała tym powiedzieć nie było zbyt ważne. Była obok i póki co nigdzie się nie ruszała.
Druid trzymał fason, chociaż Akane dobrze czuła, iż jest to prosta, grubo ciosana maska. Cała scena dogłębnie wstrząsnęła Samuelem, a on sam wciągnął mocno powietrze uspokajająca się przed zabraniem głosu. Czekał jeszcze.
- Dziękuję - wędrowiec odpowiedział im przez rękawicę spokojnie, zadowolony jak kot po dobrym posiłku.
- Cała przyjemność po naszej stronie - Samuel wydukał odrobinę mniej pewnym głosem niż zamierzał - rozumiem, że sprawa jest jasna.
- Tak… - wędrowiec zastanawiał się - ...jednak dbamy o dyskrecję. Wedle naszych informacji, Biały Dwór ciągle istnieje, istnieją dziedzice naszych umów oraz istnieje jego dziedzina, zatem nasze zobowiązania lojalności pozostają na mocy, w tym warunek dyskrecji.
Słysząc jak duch przemawia Akane zebrała się na nowo w sobie. Nie znając sposobu działania Samuela do końca nie wiedziała na co może sobie pozwolić aby przez przypadek nie zaszkodzić. Nie chciała jednak zupełnie go zostawiać samego w tym wszystkim. Dlatego też skoncentrowała się wypuszczając swoją jaźń do jaźni Samuela. Wyobrażała to sobie jakby przychodziła do drzwi zawieszonych w czerni. Tylko że… siebie zazwyczaj widziała jako dziecko w szkolnym mundurku sięgając wysoko do góry aby zapukać w okolice klamki. Kiedy ten jej otworzył zapytała.
“Mogę się wtrącić? Czy masz jakiś plan? Nie chciałabym go zepsuć.”
Minęła chwilę nim Samuel ogarnął, iż dziewczyna nawiązała z nim więź telepatyczną oraz uchylił część blokad swego umysłu. Pod tym względem wyglądał na przygotowanego.
“Moesz go pytać, jest zadowolony, Dziadki trudno obrazić, a już teraz dowalił petardę, jeśli Dom jest cały.”
“W sumie wiesz jak on ma na imię?”
“Przepraszam, nie wspomniałem. Nie używaj do niego imienia i nie nadawaj mu go.”
- Czy jest w takim razie coś co moglibyście nam powiedzieć? Co nie jest objęte dyskrecją a dotyczy jakkolwiek naszego pytania? - Akane wiedziała, że to było bardzo szerokie pytanie i równie dobrze mógł Dziad to wykorzystać aby z niej zadrwić. Ona jednak potrzebowałą się poruszać małymi kroczkami aby dotrzeć do sedna sprawy.
- Są takie sprawy, mogę wyjawić generalny charakter umowy. Wedle najlepszej wiedzy, jest co najmniej pięciu ludzi których obowiązuje pakt - dziadek odpowiedział.
- Żywych ludzi? - Samuel zapytał lekko zaskoczony.
- Tak - duch rzekł spokojnie.
- Umowa podstawowa? - Druid rzucił półgębkiem zaciekawiony.
- Nie, droga umowy ogólnej i dziedziczenia.
- Czyli mamy pięcioro przeżyłych z Białego Domu, co najmniej - druid powiedział do siebie zaintrygowany.
- Tego nie mogę potwierdzić - dziadek stwierdził uprzejmie - nie mogę informować o stanie osobowym BIałego Domu, tylko o liczbie stron umowy.
Lisica miała wrażenie, mimo iż nie było widać twarzy stwora, że uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Kiedy ostatnio mieliście styczność z Białym Domem? Tak… bliżej, jakiś handel, lub cokolwiek co dotyczy waszej umowy - zapytała.
- Nie mogę podać daty styczności, natomiast ostatnie wykonywanie postanowień paktu odbywa się teraz gdy na jego mocy nie udzielam informacji - duch oparł grzecznie.
- Od kiedy obowiązuje pakt? - Zapytał Samuel.
- Sto dwanaście lat, odnawiany co dziesięć lat, ostatnie odnowienie odbywało się dwa lata temu.
- Skoro mówisz, że dziedzina istnieje, tak jak i dom… czy to znaczy, że nikt ich nie zaatakował? - Akane nie była pewna czy to też nie będzie objęte tajemnicą, ale spróbować należało.
- Nie mogę rozmawiać o stanie posiadania stron paktu - duch odpowiedział cierpliwie.
- A możesz przekazać im podarek? - Samuel zapytał chytrze. Wyglądało, że rozmowa z duchem wciągnęła go na tyle, iż zapomniał o scenie jaką ten urządził z wiedźmą.
- Mogę, lecz w tej chwili jest to nieosiągalne, wybaczcie - wędrowiec skinął głową - tyle azjatka widziała przez rękawicę.
- Czemu jest nieosiągalne?
- Wybaczcie Smoczyco - duch zaczął powoli i ostrożnie - nie mogę udzielać informacji o stanie stron umowy, jak wspomniałem uprzednio.
Samuel wyglądał jakby intensywnie nad czymś myślał.
- A nie sugerujesz już, że coś się jednak stało skoro nie możesz przekazać podarunku..? - Akane przekręciła głową trochę jak kot.
Duch milczał, lecz poczuła od niego silny brak zadowolenia, a po chwili Samuela korzystającego z więzi telepatycznej.
“To oczywiste, robi nam przysługę, gdyby był skończonym służbistą to nabrałby kompletnie wody w usta. Mówi tyle ile może.”
“Chciałam zasugerować, że już w sumie złamał, więc po co dalej? Chyba za cienka w to jestem. Masz jeszcze jakiś pomysł, bo ja się czuję w kropce.”
“Lepiej takich rzeczy nie sugeruj. Pakty to potężna siła.”
Samuel spojrzał na ducha.
- Mogę liczyć na poinformowanie, w razie kontaktu z Wami, iż jestem głodny rozmowy z przedstawicielami Białego Domu.
- Oczywiście.
- Dziękuję - druid zamyślił się - gdybyśmy chcieli zawrzeć podobny pakt jak Dom, jaka byłaby opłata?
Duch po raz pierwszy wydał dźwięk wyrażający emocje, zaśmiał się grubym, upiornym głosem.
- Jedna osoba na rok lub pięć osób na dziesięć lat, może być to ta sama osoba pięć razy. Musi być to sygnatariusz paktu.
Samuel wyglądał na zdębiałego. Szybko odzyskał rezon.
- Wygląda, że to wszystko z naszej strony - pytająco spojrzał na azjatkę.
“O co dokładnie chodzi z ta zapłatą?” Akane zapytała w myślach, ale jej spojrzenie sugerowało jakby była gotowa podjąć się… tego czegoś.
“Nawet o tym nie myśl… porozmawiamy po wszystkim. Nie jestem biegły w telepatii.”
Z cichym westchnieniem Akane ukłoniła się duchowi.
- Tak, ode mnie również. Dziękuję, że nam udzieliłeś informacji.
- Z Bogiem - Samuel powiedział do ducha.
Duch odparł im coś po arabsku, zawierającego zwrot “Allah”. Odszedł w ciemność, a biel jego szat zniknęła w mrokach nonej penumbry. Druid wpatrywał się w rękawicę zaciekawiony.
Od razu nie odjął słowa, tylko bez słowa rozciął sobie ponownie dłoń i pokropił królika wypuszczając go z klatki. Azjatka poczuła, iż uczynił nad nim jakąś dobroczynną magyę, może pozwalając przetrwać w lesie domowemu zwierzęciu? Czuła też, że druid sam umacnia rękawicę, już bez rytuałów. Zawsze wzmacnianie było łatwiejsze od osłabienia w większości cywilizowanego świata, z silną barierą między światami.
Samuel westchnął ciężko.
- Co za pojebane gówno…
- Mentor zawsze mnie przestrzegał, że yokai są niebezpieczne… W sumie nie wspomniałeś, o jakiejś prywacie z duchem? - spojrzała na jego dłoń prawie odruchowo do niej sięgając chcąc ją zaleczyć. Powstrzymała się aż nie pozna odpowiedzi.
- Tak, tak - druid odparł szukając w torbie opatrunku w który owijał ranę mówiąc jednocześnie - wysłałem już, nie oczekując odpowiedzi. Po tej pogawędce czuję się po prostu brudny - stwierdził z kwaśną miną.
Dziewczyna zastanawiała co powiedzieć i zrobić. W końcu przystawiła się do niego.
- Nie jesteś w tym sam - powiedziała odsuwając się aby nie przesadzić z czułościami kiedy sytuacja tego nie wymagała.
- To… co dokładnie chciał duch jako zapłatę.
- Chyba widziałaś - Samuel powiedział wspominając co zrobił wiedźmie - sądzę, że byłoby to coś pokrewnego. Czytałem, że oni przyjęli gwałtowność Mahometa… Ale tu chyba bardziej pasowałby gwałt, od ciała do duszy - pokręcił głową.
- Czym w takim razie jest Biały Dom skoro na takie coś się zgadzają? - Akane puściła pytanie nawet niekoniecznie do mężczyzny. - Choć, warto się wyspać. Pozwolisz mi zaleczyć swoją dłoń?
- Właśnie to jest szokujące, wolałbym aby dom nie okazał się Labiryntem… ale dziadki nie są, mimo wszystko, demonami. To sojusznicy Tradycji, znane są opowieści gdy przeprowadzali magów przez pustynię znajdując ich na skraju życia. Z drugiej strony, pewnie śpiących lub przebudzonych nie należących do Tradycji traktowali…
Potrząsnął głową.
- Ofiara z krwi nie ma sensu jeśli trochę nie poboli - uśmiechnął się krzywo - rano nie będzie śladu.
Akane kiwnęła głową akceptując decyzję. Zaczęła iść w stronę samochodu po drodze spojrzała na Samuela.
- To chyba nie jest najlepsze, ale unikam myślenia o tym jakich potworności może się dopuszczać Tradycja, wiesz?
- Bo jeszcze wyjdzie, że Unia nie jest taka zła - Samuel odparł ironicznie - i ma rację likwidując mistyków. Prawda jest zwykle brudna - westchnął znowu.
- Raczej, że trzeba będzie kiedyś stanąć przed decyzją, która będzie ciążyć… trochę jak z wiedźmą.
- To była jedyna, słuszna droga - druid powiedział niespodziewanie - mogliśmy z nią walczyć i przegnać, rysując życie za jej komfort. Nawet gdybym mu jej nie podarował, była uwięziona. Po rozmowie pewnie suksiłby się. Mogę się mylić - dodał po namyśle - intuicje i takie tam bzdury.
- Naprawdę myślisz, że to bzdury?
- Tajemnice druidów - Samuel zaśmiał się przedzierając się z przebudzoną przez las, w kierunku parkingu.
- Dobrze, trzymaj swoje sekrety dla siebie magu - Akane próbowała dalej rozładować napięcie używając żartów cytatów z LOTRA.
Druid chyba nie skojarzył, uśmiechnął się niemrawo.
- Też masz swoje sekrety - stwierdził spokojnie.
- Póki co to się zwyczajnie nie znamy. Wystarczy zapytać jeśli cię coś interesuje - azjatka zauważyła i dała zezwolenie. - Ja póki co… jestem nieco przytłoczona. Jak się odnajdę to pewnie sama zacznę pytać.
Druid wyglądał na nieco speszonego.
- Nie to miałem na myśli. Po prostu każda Tradycja, każda kabała i każdy przebudzony ma swoje ukryte atuty, albo chociaż powinien mieć - wzruszył ramionami niedbale - tak jest dobrze.
- To czasem jest bardzo męczące - Akane powiedziała tak jakby mówiła o czymś konkretnym. - O w mordę.
Dziewczyna uruchomiła telefon dostając wysyp powiadomień i wiadomości… w tym jednej od Patrica.
"Hej. Mam plan, któy wymaga realizacji. Będziemy ekipą kręcącą film/teledysk w egzotycznej akfrykańskiej. Szczegóły dogadam z Mervi. Ogólnie przydzieliłbym role tak. Miss Fujiwara w roli gwiadzy. Samuel w roli reżysera. Mervi jako dźwiękowiec/technik. I ja... kamerzysta i tragarz sprzętu w jednym. Pozwoli mi to przemycić broń w sprzęcie, jak i jako rekwizyty do teledysku. Liczę na pozytywny feedback i konstruktywne uwagi przy następnym wspólnym spotkaniu.

Healy."
Patrzyła chwilę na telefon a potem spojrzała na Samuela.
- Jak się czułbyś w roli reżysera?
- Nie jesteś aby za młoda na porno?
W tym momencie, z niesamowita prędkością dłoń akane krawędzią uderzyła w czoło maga. Nie było to nawet uderzenie, a popularnie coś co można było nazwać “anime chop”. Głośno wypuściła powietrze nosem i pokazała magowi wiadomość na telefonie.
Samuel zrobił głupią minę patrząc na dziewczynę, a po tym na telefon.
- Przepraszam - stwierdził z tak rozbrajającą szczerością, iż Akane mogła się zastanawiać czy za pierwszym razem naprawdę nie żartował.
- Pracuję jako modelka, nawet nie wiesz jak często się znajdują tacy żartownisie. Są też tacy od razu próbują zmacać… nie mówiąc już o fanach - japonka zamknęła oczy robiąc kilka wdechów i wydechów.
- Przepraszam. Poniosło mnie - mruknęła chowając telefon. - Khm… nie mniej co sądzisz o tym pomyśle?
- Nie… wybacz - druid był zakłopotany, nie maskował teraz francuskiego akcentu - czasem tak mam. Gonitwa myśli, to nie tak, że myślałem. Jakby… Jakbyś miała milion myśli na sekundę i raz na jakiś czas palnęła pierwszą z brzegu. Czasem zdarzają się głupoty - odpowiedział wyraźnie speszony.
Tym razem japonka się zawstydziła. Przeklęła w duchu swoja naturę. Chowając twarz za rekawem powiedziała.
- Ja… przyjmuję przeprosiny. Rozumiem, wciąż moja reakcja była… za mocna - kontynuowała ciąg przeprosin.
- Dobra, dobra, o czym my to - Samuel zmienił temat - przykrywa brzmi dobrze, chociaż niepokoi mnie ilość złomu którą muszą targać ze sobą nasi technomanci.
- To brzmi jakby chciał się po prostu przygotować gdyby tam nic nie mógł znaleźć… Chociaż nie przybędziemy od razu na pustkowia. Coś tam powinno się dać znaleźć - Lisica uniosła ramiona w geście niepewności.
- Wiem, wiem - Samuel powiedział niedbale - zdaję sobie z tego sprawę. Zastanawiam się tylko ile z tego będzie gdy los pozbawi ich tych zabawek. Ale jestem dobrej myśli - dodał zapobiegawczo.
- Jak zwykle, wszystko się okaże w swoim czasie. Odwieziesz mnie? Mam nieco dalej miejsce noclegu i od ciebie byłby kawałek drogi.
- Nie, zostawię cię w środku lasu - druid zaśmiał się - jasne.

Zell 18-02-2021 12:50


Zgadzanie się z Glitchem było w tym momencie dość przyjemne... o ile zapomniało się, że on możliwie ekscytuje się na myśl o nakopaniu Pająkom Wzorca.
A może cieszyło go, że teraz będzie coś ciekawego...

- "Jak z dzieckiem..."

Mervi oparła się łokciami o blat stołu, przy którym siedziała, patrząc w ekran laptopa. Wszystkie informacje o sektorze były jedynie mdłymi faktami wydobytymi z oceanu danych Pajęczyny podsycającymi ciekawość... a Mervi właśnie z jej opanowaniem miewała problemy. Glitch musiał na to mieć nadzieję, walnięta cholera.
- To co, wycieczka? - Mervi szepnęła na głos uśmiechając się półgębkiem, jednocześnie patrząc w stronę walizki, w której schowany został zestaw VR i włączając w tle procesy analizujące zakodowane dane - Wiedziałam, że czekałeś na to.

***

Mervi w swojej wirtualnej formie obserwowała jak piksele na skórze jej ręki pojawiają się wraz z oddaleniem od twarzy, gdy rozpikselowana forma technomantki zachowywała się jak raster. Nieświadomie uśmiechnęła się, gdy jej myśli uciekły w stronę wejścia w nowy sektor.
Czemu była tak... podekscytowana tym?

Ciekawość...

Arch1T3h kierowana jakąś resztką logicznego ubezpieczenia się przed częścią tego, co znajdzie na nieznanym terenie, stworzyła firewall mający zabezpieczyć jej umysł oraz włączyła tryb anonimowy, w którym jej obecność miała zlewać się z resztą danych. Mistyk by o niewidzialności mówił pewnie.

Pierwsze wrażenie jakie towarzyszyło wirtualnej adeptce wizytującej nowy sektor było… sztywność. Mogła otworzyć terminal w swoim umyśle i sprawdzić odczyty, lecz nie było takiej potrzeby. Niemal czuła jak ten sektor naciska na nią, wtłacza w sztywne ramy, utwardza granice tego co możliwe, a tego co jest kompletnie awykonalne. Było to zabawne uczucie, człowiek na ziemi przywykł do uścisku statycznej rzeczywistości, lecz tutaj, w Pajęcznie, nawet statyczne sektory, mimo, iż pozwalające w swym paradygmacie na więcej, wydawały się Mervi nieznośnie ograniczające. Czy może wydawały się jej i Glitchowi.
Kolejny wniosek - podróż przez ten sektor będzie mordęgą. Widziała jakieś ruiny, kolumny, ściany, budynki, chyba z oknami, drogi, drzewa? Trudno było jej powiedzieć, gdy wszystko lśniło. Jeden blask gęstej pajęczyny oplatającej wszystko, tworząc wielkie sieci, tunele, mosty, wnęki i plątaninę srebrzystych, mieniących się barwami nici. Nie widziała pająków, poza drobnymi pająkami wzorca nie większymi od małych, europejskich pająków z ziemi, lecz nie wątpiła, że gdzieś w głębi czają się duże pająki, być może ogromne, wewnątrz gniazda.
Najgorsze było to, że przez sieć nie można było przejść… to znaczy, przejść bez niszczenia jej. Była gęsta i pozbawiona, przynajmniej od tej strony, tuneli, a nawet gdyby Mervi znalazła tunel, wolałaby raczej nie zapuszczać się do wnętrza z lokatorem. Pozostawało wyrąbywanie się przez pajęczynę maczetą jak w tropikach i założenie, że tak mały ruch nie niepokoi pająków - co było na krótką metą prawdą, ale nie była pewna czy systematyczne wycinanie sobie drogi jednak nie zwróci uwagi lokatorów. Może jednak będzie musiała poszukać stworzonych przez pająki tuneli?

Plątanina pajęczyny miała też jeszcze jedną, bardziej podstępną właściwość. Chociaż zwykle sieć o takim wyglądzie traciła lepkość po złożeniu, przypominając raczej stalowe, ostre żyłki i grube, chropowate druty, to odpowiednio duże i stare pająki potrafiły kontrolować lokalną sieć, zmieniając jej naprężenie, lepkość czy posyłając po niej wyładowania elektryczne.
Mervi była niepewna. Mogła od razu iść na żywioł lub najpierw małe badanie przeprowadzić... a po tym iść na żywioł.

- "Zawsze dylematy..."

Wybrała najpierw mniej... żywiołowe podejście.
Pora być wirtualnym wieszczem... znaczy sprawdzić pozostałą historię tego miejsca ograniczając wyszukiwania do czasu, gdy Biały Dom utulił ten sektor, do czasu jego... zniszczenia? Ustawić oczywiście trzeba też filtr oznaczający wydarzenia godne uwagi, jakie tu zaszły w tym okresie, głównie mające skojarzenie z magami Domu... a przynajmniej z tymi, o których jej przekazano.
Po chwili wahania.... uznała, że na tę chwilę wystarczy skupić się na końcowym okresie póki nie ma kogoś, kto zrobi za żywą tarczę na okres potrzebny do przeprowadzenia tego badania temporalnego. Po krótkiej chwili, którą mogła odczekać w towarzystwie wyświetlanego na dolnym skraju pola widzenia, paska postępu którego bieg umilała jej skoczna muzyka midi (musiała być naćpana gdy się jej to podobało, rzecz trafiła do listy - zmiany w nowym, trzeźwym życiu) filtry predykcji wstecznej wyświetliły jej obraz sektora sprzed dwóch lat, może i wcześniej prezentowała się znośnie, lecz był to najstabilniejszy obraz prezentujący to miejsce w posiadania Białego Domu.
Pomiędzy krętymi, brukowanymi jasnoszarą kostką wyrastały niezbyt duże budynki, o kształtach fasad pofalowanych tak, aby idealnie wypełniać przestrzenie między ścieżkami. Styl architektoniczny bazował na współczesnej, europejskiej architekturze z wyraźnym, silnym wpływem dawnej myśli arabskiej i odwołań do starożytności. Wielkie, szklane okna w białych, podłużnych budynkach, zbudowane z kolumn altany, skwerki zieleni i ogrody, jeszcze więcej kolumn, arabskich mozajek, dużo zieleni, w tym zwisających z góry bluszczy i kwitnących pnączy. Błękitne niebo rozświetliło się własną luminescencją, bez jednego słońca. Całość wygląda bardzo gustownie, ten kto projektował stronę wizualną, a nawet użytkową, na ile mogła to ocenić, ewidentnie znał się na swej pracy.
Brakowało struktur obronnych, widocznie Biały Dom stawał na defensywę poza sektorem. W przeszłości to miejsce zapewne służyło odpoczynkowi. Oczywiście, nie łudziła się, iż odpoczynek byłby wakacjami, raczej przez odpoczynek należało rozumieć skrajnie wygodną i dobrze wyposażoną bazę wypadową do dalszej eksploracji Pajęczyny.
Dla lepszego ogarnięcia przestrzeni technomantka zmieniła widziany obraz przeszłości, obserwując go "z lotu ptaka"... a raczej z lotu drona.
Powinna poczekać na innych, z resztą "zwiedzać" sektor, ale... to będzie dopiero jutro, a gdzieś tu są wskazówki. Co złego może się stać? To tylko mała wycieczka, jedynie zajrzy...
Spojrzała na pajęczyny.
Jak tym się zajmie... Przynajmniej miała mapę przeszłości przed oczami, no i w razie co zrobi emergency exit. Zero zagrożeń.

Absolutnie.

Mervi obejrzała najbliższy zlepek pajęczyny. Cóż... statyczne pajączki mogą nie docenić artyzmu w rozbijaniu spoiw danych, z których była stworzona pajęczyna, ale...
...to ich problem.
Przy wykorzystaniu programu przeznaczonego do usuwania niechcianych elementów, Mervi miała zamiar przebić sobie drogę. Przemnożenie ciągu danych na wprost od Mervi przez macierze entropii zaskutkowało zwyczajowym skutkiem - kompletną anihilacją przewidywalnych wzorców. Mervi miała przed sobą długi na kilkadziesiąt metrów tunel w pajęczynie. Ściany tworzyły luźno zwisające druty odciętej jak gorącym nożem sieci, resztki stalowych linek pociętych jak konfetti leżały na suchej trawie, mchu i płytach brukowych. Wnętrze było ciemne, acz odbijało mocno promienie światła. Tunel wieńczyła biała ściana budynku, trzeba będzie poszukać wejścia. Z bocznych ścian tunelu niekiedy wychodziły wylotu uciętych tuneli, zazwyczaj małych, acz widać było od środka konstrukcji, iż nad jej tunelem biegły inne, równie duże i większe.
Powinna dać sobie spokój, nie iść dalej sama, nie ma co ryzykować...
...
Nah.

Mervi podchodziła bliżej w poszukiwaniu wejścia czy sposobu dotarcia do niego. Wędrówka przez tunel napawała Mervi niepokojem, jakby wchodziła do jaskini lwa. Niepokoiło ją też zachowanie jej avatara. Czuła w głębi serca, że on idzie razem z nią w nastroju “idę wam wszystkim skopać odwłoki”. Gdy doszła do ściany budynku, zobaczyła, iż po prawej stronie znajduje się luka z pajęczyn, na tyle duża, iż kucając mogłaby tamtędy wędrować obejść budynek wzdół ściany.

-"Wiesz, że mogą być problemy, prawda? Jutro będzie nawet ciekawiej, ale..." spojrzała na drogę "...idziemy!"

Technomantka bez wahania ruszyła dalej, acz ostrożnym, wolnym krokiem, w poszukiwaniu wejścia przez lukę w pajęczynie. Wędrówkę Mervi opłaciła sporą ilością krwawiących zadrapań i rozcięć skóry, o dziwo nie z powodu drobnych żyłek pajęczyny, lecz grubych, chropowatych jak papier ścierny lin. Po krótkim czołganiu się dotarła do czegoś, co wyglądało jak zamknięte drzwi, szklane, oblepione pajęczyną.
I miała bardzo złe przeczucia.
Mervi zawahała się. Z jednej strony chciała sprawdzić wnętrze. Z drugiej zaś przeczucia chciały ją odgonić od pomysłu.

-"A cholera z tym."

Nie mogła teraz spietrać! Tylko zajrzy...
Ustawiła koordynaty za drzwiami przy suficie zależne od miejsca, w którym była łącząc tym samym obie przestrzenie, aby móc przez szparę w przestrzeni zerknąć co jest w środku. Niemal zamarła. Tuż za drzwiami siedział, niczym, w jamie ptaszników drzewnych, wielki pająk wzorca. Trudno było objąć jednym spojrzeniem cały jego obraz. Wewnętrzne piętra budynku zostały zburzone, a część tylnej ściany tworzyła z gruzem oraz pajęczynami klapkę, znaną znowu z ptaszników. Zwykle nie widywała tego typu gniazd u pająków wzorca. Zawsze coś nowego…

- "A ten na co poluje... na niestatyczne dane czy magów?" - skrzywiła się lekko - "Jutro damy im wpierdol... Widzisz jaki wielki?"

Przed dalszym planem trzeba było udokumentować znalezisko, co też zrobiła ... poprzez printscreen. Później zmiksuje te 2D może uda się z nich zrobić obraz 3D... Pająk Wzorca jako Ptasznik!
Mervi zamknęła dziurę, którą zrobiła do podglądania. Powinna już wracać, ale... tylko jeszcze chwila...
Zawahała się. Czy to dobry pomysł samej...?
Z irytacją zdecydowała, że poczeka na kawalerię tarcz... przynajmniej ma trochę fot do pokazania... i ranek...
Niech będą wdzięczni.

***

Nocą do trójki magów z Kabały przyszła na ich telefony jedna wiadomość wysłana przez nadawcę bez numeru... czy żadnego podpisu oraz bez możliwości jakiegokolwiek nawiązania kontaktu. Jedynym co zostało zawarte w przejazie było zdjęcie przedstawiające ruiny pomieszczenia prawie całkowicie przesłonięte przez srebrne pajęczyny. Pośród nich, ukryty pomiędzy błyszczącymi drutami pajęczyny, znajdował się ogromny pająk jakiego ledwo w całości zawierał kadr.

Pająk Wzorca oplatający informacje siecią statyczności w Wirtualnej Pajęczynie.


abishai 19-02-2021 20:57



Healy nie był w dobrym humorze opuszczając mieszkanie Samuela. Nie wiedział czy to wina upartego gnoma mającego jakąś prywatną zadrę z Verbenami, czy to wina Lillehammer, czy też… po prostu miał rację? Tak czy siak wizyta w domu Samuela nie nastroiła przyjaźnie Patricka do druida-dyplomaty. Może to był tylko jego instynkt, a może dlatego iż czuł jakby został stamtąd spławiony przez gospodarza… a może wspólna narada którą odbyli wcześniej. Irlandczyk w każdym razie czuł się nieco wyobcowany w tej grupie, co dodatkowo psuło mu humor.
No cóż… przynajmniej był wolny na razie i sam. I zamierzał to wykorzystać.

Irlandczyk miał zamiar pójść na zakupy. Bo takie rzeczy poprawiają humor, prawda? Wyszukiwanie rzeczy było jak polowanie na skarby. W teorii przynajmniej. W praktyce jednak było inaczej. Trzeba było przeszukać morze śmieci w lombardach nim znalazło się coś odpowiedniego. Na szczęście Healy nie miał wielkich wymaganiach. Nie liczyło się czy kamera była dobra, nie miało znaczenia czy sprzęt do nagrywania dźwięku był nowoczesny. To wszystko nie miało znaczenia w intrydze Patricka. Liczyły się gabaryty.

Bowiem Irlandczyk miał plan. Nieco szalony i bardzo filmowy. I to dosłownie.
Ekipa filmowa… to był pomysł na przemycenie do Afryki broni i amunicji. W odpowiednio spreparowanych kamerach i sprzęcie można było ukryć część broni i amunicji. Reszta… cóż… mogła robić za rekwizyty filmowa, bo broń palna synów eteru bywała dziwna. I ta którą posiadał Healy też taka była. Wygląd jego śrutówki sugerował iż nie jest to funkcjonująca broń, mimo że była ona całkiem skutecznym środkiem mordu, zwłaszcza istot nie lubiących ognia. Sama praca nad przemytem broni i amunicji nie była dla Patricka problemem. Wujek Conor tym się właśnie zajmował działając w IRA i nauczył bratanka paru szmuglerskich sztuczek. Healy więc nie musiał sięgać po potężne efekty magyi. Ot odrobina Materii tu, odrobina tam… by zmienić nieco kształt, fakturę i materiał obiektu. To wystarczyło do ukrycia broni, która wyglądała jak broń i amunicji. Więcej roboty wymagały komórki dla ekipy. Irlandczyk skonstruował krąg w którym to pracował na telefonami rozkładając je wpierw na części pierwsze, a potem składając z powrotem przy okazji nieco modyfikując za pomocą magyi. Nie były to zbyt duże interwencje… ledwie powierzchowne zmiany. Dużo bardziej Healy polegał na swojej znajomości technologii. I to wszystko zajęło mu sporo czasu odganiając przy okazji ponure myśli, które zatruwały mu umysł. Przynajmniej na jakiś czas...


Kari wyglądała powalająco, niczym władczyni z jakiejś baśni. Zmysłowa i elegancka instynktownie dominowała otoczenie. Nic dziwnego że przyciągała wzrok każdego. Osoba o jej charyzmie zawsze zwracała uwagę przechodniów, zawsze.
Healy uśmiechnął się na widok starej przyjaciółki i zaproponował.
- Zaparkowałem za rogiem, mam wino i kosz piknikowy. Co powiesz na mały wypad poza granice miasta, by porozmawiać z dala od wścibskich ptaszków?
- Nie mam na tyle czasu - kobieta powiedziała z żalem - zostają nam parki miejskie. Gdybym wiedziała, ubrałabym się inaczej - powiedziała z delikatną skargą, Patrick czuł, iżjest to raczej lekko rozbawione nastawianie do niego niż autentyzna pretensja.
- Więc restauracja.- Healy podał ramię kobiecie i rzekł szarmancko.- Jak ci się podoba Edynburg i miejscowy zamek. Gospodarze wielce… gościnni?
- Nie miałam czasu na zwiedzanie - kobieta stwierdziła przeciągając głoski i pozwalając prowadzić się Patrickowi - na zaznajomienie się z gospodarzami też brakowało większej sposobności.
- Strasznie pompatyczni jak na posłańców.- stwierdził po namyśle Irlandczyk i westchnął ciężko. Następnie dodał cicho. - Jaki sens jest w pomaganiu tym, którzy pomocy sobie nie życzą. I odbieraniu im przedmiotów? Nie brzmi to zbyt “pomocnie”... jaki jest prawdziwy cel w ganianiu za tymi osobami?
- Może po prostu im pomóc - Kari zaciągnęła się papierosem - a może nikt nie chciał jeszcze na nich wydawać wyroku i są winni… czemuś.
- Szczerze mówiąc, brzmiało to bardziej jakby… to nie Unia ich zaatakowała. Tylko ktoś wysoko postawiony… - nie dodał gdzie uznając, że Kari się domyśli sama.
- Jeśli tak, to są bardzo rozsądni unikając Tradycji - uśmiechnęła się tajemniczo.
- Jeśli tak… to mogą powitać “pomoc” strzałami z karabinu.- wędrując po mieście Healy rozglądał się za elegancką restauracją godną goszczenia klejnotu jakim była Kari.
A gdy taką dojrzał ruszył w jej kierunku kontynuując rozmowę.
- Co wiesz o tej ślicznej japoneczce i pompatycznym druidzie? Kto ich polecił do tej misji?
- Nie interesowali mnie - Kari przyznała szczerze - ale coś słyszałam. Ten Samuel ma mieszaną prasę, częściej robił więcej problemów niż pożytku. Azjatka wygląda jakby ją jej Tradycja wysłała, teraz to u nich najnowszy krzyk mody.
- Młodziutkie adeptki Akashic o twarzy aniołków?- zapytał ironicznie Irlandczyk.- Który to z ważnych magów ma takie gusta?
- Adept Healy… a, przepraszam, miało być ważnych - uśmiechnęła się lekko żartując sobie z Patricka.
- Ktoś potężny w takim razie? Ktoś kto potrafi zamknąć innym usta? Jak wysoko są postawieni ci którzy wymyślili tą akcję ratunkową, mam się bać?- zapytał cicho Patrick.
- Przedstawiciele w Radzie - Kari odpowiedziała z niesmakiem - mogłeś przeczytać od kogo macie uprawnienia. Nie zdziwiłabym się, gdyby Rada postanowiła wyprzedzić “akcję ratunkową” jakiejś fundacji. Teraz nikt nie może ich szukać na własną rękę nie ryzykując co najmniej bardzo poważnego nietaktu względem Horyzontu. Może to uderzenie wyprzedzające.

Doszli do restauracji, Healy szarmancko wpuścił magiczkę pierwszą, po czym zamówił stolik w oddaleniu od pozostałych gości. Po drodze trzymał w dłoń w kieszeni składając mały dynks. Zwykłego bączka z zębatki i opornicy owiniętych miedzianym drucikiem. Zamówili jedzenie, a Irlandczyk niby bawiąc się tym drobiazgiem puścił go w obrót. Wirujący bączek wywołał niewyczuwalną falę, która tłumiła dźwięki dochodzące ze stolika przy którym oboje siedzili, jak lekką wibrację która sugerowała “pospolitość”. Nie było nic wartego uwagi, tam gdzie był Irlandczyk i jego przyjaciółka.
- A jak sprawy w Belfaście?- zapytał Healy z uśmiechem.- Jak tam sytuacja? Nadal jestem persona non grata w tym mieście?
- Gdybyśmy mogli cię tylko powitać w mieście, wracałbyś teraz ze mną.
- Aż tak źle, czy chociaż jest tam stabilnie. Czy… Kelly wyjechała tylko z mojego powodu, czy może…- mina Healy’ego zrobiła się jednocześnie zatroskana i złowieszczo ponura. Kari miała już parę okazji widzieć go takiego. I nigdy nie kończył się to dobrze dla przeciwników Patricka.-... czy może jest jeszcze gorzej?
- Jest lepiej - uspokoiła go z uśmiechem - Kelly wyjechała z powodu siebie. Nie wszystko dotyczy ciebie, cowboyu.
- Nie myślałem o sobie. Jak opuszczałem… nadal było sporo nadnaturalnego gówna w dokach i jeszcze infernaliści nie zostali dobici. - przypomniał jej Healy cicho.
- Kiedyś musisz wrócić, dużo się pozmieniało. Tylko wielu cię nie chce… Jest na tyle przyjemnie, że nikt nie chce rzucać kamieniami w tryby Unii, ludzie czują się jak podczas snu - stwierdziła z nutą goryczy.
- Nie muszę. Jeśli Bristol jest już bezpieczny i dla Przebudzonych i dla Śpiących to ja mogę poczekać.- odparł z uśmiechem Irlandczyk i podrapał się po karku. - Znasz tu kogoś zaufanego. Kogoś, kto mógłby zaopiekować się czymś?
- Jak bardzo gorące to jest?
- Nie bardzo. Chodzi o samochód. Dużo nad nim pracowałem, a do Afryki nie zabiorę. Chciałbym go gdzieś zostawić, bezpiecznie. Najlepiej poza łapami miejscowej Fundacji… bo wyglądają jak byli Stowarzyszeniem wielbicieli Granita Forsanta i nie ufam im. Wolałbym mieć możliwość odzyskania samochodu, gdyby była okazja… a mam wrażenie, że ci zarządzający fundacją nie wypuściliby go ze swoich szponów.- westchnął Healy wyrzucając swoje wątpliwości. Mimo całej grzeczności i uprzejmości, tutejsi decydenci nie zdołali zrobić dobrego wrażenia na Irlandczyku.
- Nie mogłeś go zostawić u tego… - Kari myślała - ...Jacka? Chyba czuje miętę do ciebie - mruknęła żartując.
- Wziąłem samochód ze sobą. Teraz raczej nie wrócę teraz do środkowej Europy, żeby go zostawić. - wzruszył ramionami Irlandczyk.- Zresztą jeszcze większą miętę poczułby do wozu. W rękach porządnego Syna Eteru… można z nim zrobić wiele.
- Chłopcy i ich zabawki, boją się, że ktoś im lakier przemaluje - uśmiechnęła się - a gdybym powiedziała, że mogę nim wrócić do Belfastu? Co prawda może najść mnie ochota przemalować go na różowo..
- Mogę go przerobić pod twoje gusta, przed wyjazdem… jeśli chcesz.- zaproponował Healy.
- Nie trzeba - mruknęła - kiedy jedziesz?
- W ciągu dwóch dni. - odparł kwaśno Healy.- Trochę za mało, by zorganizować sobie bezpieczną wyprawę w strefę wojny, ale reszta już się napaliła… no cóż… postaram się ich jakoś utrzymać przy życiu. Wojnę i partyzantkę znam przecież dobrze.
- A dalej co?
- Dalej?- zadumał się Irlandczyk. - Dalej… nic. Na razie postaram się, byśmy wynieśli w całości nasze tyłki z Afryki. Może z zagubionym magiem, może bez… to już kwestia drugorzędna dla mnie.
- A inne tropy, pozostali? Raport dla Rady?
- Jakie inne tropy? Na razie mamy parę fotek i pogłoski że jeden z celów był widziany w Namibii.- Healy uśmiechnął się pobłażliwie i wzruszył ramionami.- Nie wiem czemu wszyscy traktują wypad w strefę wojny jakby to była wycieczka turystyczna. Tymczasem to jest poważna i niebezpieczna misja, tym bardziej że nie tylko musimy tam dotrzeć, ale wmieszać się w lokalny konflikt. W końcu poszukiwany mag widziany był wśród partyzantów. Więc… na razie wolę się skupić na tym problemie. Reszta poczeka na swoją kolej. W tym i raport dla Rady.
- Myślałam - kobieta chwile wahała się - co powiecie kiedy uznacie, że wam się jednak nie uda nic wskórać.
- Nie uważam się za stratega planującego cztery ruchy do przodu, zwłaszcza gdy mam szmatę na oczach i nie widzę planszy.- odparł żartobliwie Healy i wzruszył ramionami dodając polubownie. - Na razie mamy tylko jeden wątek. Owe plotki z Namibii, co do reszty… łapanie jednocześnie kilku srok kończy się garścią piór w dłoni. Ale co ja cię będę pouczał, to nie ja codziennie balansuję nad basenem z rekinami.
Następnie stwierdził. - A co mamy powiedzieć Radzie ? Zapewne prawdę… zresztą czterech magów z Europy rzuconych na nieznany sobie Czarny Ląd w poszukiwaniu ducha ukrywającego się wśród partyzantów brzmi raczej jak kiepska podróbka Czasu apokalipsy niż przepis na sukces.
- Powinieneś bardziej słuchać się tego starego pryka - rzuciła typowym określeniem o mentorze Patricka - i uczyć się historii. Chociaż pewnie on dużo wymaga, a mało daje - zaśmiała się. - Tradycje zakładało dziewięciu adeptów w Pierwszej Kabale. Tak, to była moja sugestia - uśmiechnęła się - aby Gordon na siłę wam nie wpychał kolejnego towarzysza. Czwórka wyszkolonych powinna sobie poradzić, koniec końców to nie jest piekło z Lilliehammer.
- Będzie tam cieplej i kule będą z metalu, ale bezpieczniej nie będzie. Co najwyżej śmierć nie będzie miała takich konsekwencji jak tam.- ocenił Irlandczyk i wzruszył ramionami. - Trudno ocenić szanse sukces siedząc tu… wygodnie w tej restauracji. Wszystko i tak opiera się o tego akolitę z Chórku. I odrobinę szczęścia.
Kobieta westchnęła ciężko.
- Straciłeś dawną pogodę ducha.
- Wybacz…- odparł żartobliwie Healy i wzruszył ramionami.- Ta misja bardzo przypomina Lillehammer. Też ruszam na zadupie, też misja może okazać się trudniejsza niż się z pozoru wydaje i też… nie ma nadziei na posiłki w razie, gdyby sytuacja nas przerosła.
- Zawsze wtedy możecie przerwać misję, dlatego pytałam o raport - uśmiechnęła się.
- Łaskawie zrzucę to na Samuela… chwali się że jest dyplomatą. - odparł żartobliwie Healy i westchnął smętnie. - Nie za dobrze sobie radzę z papierkową robotą.
- Sądziłam, że dobrze abyś ty był sprawozdawcą - Kari uśmiechnęła się - jeśli miałam wpływ, tylko ciebie znam.
- Będę stał nad nim i dyktował mu…- zaśmiał się Irlandczyk. - … i uderzał trzcinką po palcach, jeśli się pomyli.
- Dbaj o nich - uśmiechnęła się dziwnie niemrawo.
- Taki mam plan i priorytet. Wyciągnąć ich dupska z Afryki w całości.- odparł Healy z uśmiechem.- Reszta to drugorzędna kwestia, zwłaszcza że jeśli jakiś mag angażuje się w miejscowe walki to trudno go nazwać zagubioną duszyczką potrzebującą pomocy.
Podparł dłonią podbródek.- Czytałem to co się ogólnie udało znaleźć na temat miejscowej sytuacji i nie wiem co o tym sądzić. Typowa afrykańska naparzanka, rząd kontra rebelianci, plemię kontra plemię, klany versus klany. To że tam mamy tylko jednego akolitę oznacza, że Tradycje tam nie zaglądają. Może są jakieś sierotki, albo zagubieni Mówcy Marzeń… Unia chyba też sobie ten rejon odpuściła.
- Ciekawe jak inne stworzenia - kobieta pociągnęła temat - afrykańskie duchy i inne stwory nie mają powodu aby nas lubić, podobnie jak tubylcy, tylko to co oni znają z historii, niektóre stwory same pamiętają.
- Miejmy nadzieję, że potencjał czwórki magów wystarczy by nie rozpoczynać każdego spotkania od walki.- zamyślił się Patrick.- Zresztą, nasze intencje są proste… zabieramy jednego z nas stąd. Wątpię by miejscowe duchy to cokolwiek obchodziło. A ten Bykow, to raczej alchemik więc wątpię by sfera Ducha była mu dobrze znana. I same duchy.
- Wiesz dobrze, że nigdy nie jest prosto. Uważajcie jedna z duchami.
- Nie planuję wchodzić z nimi w spory. Z nikim w sumie tego nie planuję. A tym bardziej zapuszczać się do Umbry. Nie powinno to być chyba konieczne, a jeśli już to druid chwali się jaki z niego negocjator.- dodał żartobliwie na koniec Irlandczyk.
- Mam nadzieję, to za szczęście - kobieta zaproponowała toast.


Niedosyt… dziwne uczucie.
I pojawił się nie wiadomo czemu. Bo przecież miło było pić z starą znajomą i wspominać stare dobre czasy. Żartować i pić znów. Rozmyślać i pić.
Taaaa… zdecydowanie za dużo wypił. I jednocześnie za mało. Gdy rozstali się z Kari i Irlandczyk dowlókł się do swojego mieszkania zadowolenie uciekało z niego, niczym woda z przebitego wiadra. Zastępował właśnie niedosyt i rozczarowanie. Jakoś cały ten dzień okazał się dla Patricka niezbyt udany i frustrujący. I Syn Eteru nie potrafił uchwycić powodu takiej sytuacji.

Jakoś te spotkania dzisiaj… udane? Nieudane? Sam nie wiedział jak je ocenić. Czuł jednak ich skutek na sobie, czuł melancholię… a może tęsknotę za domem? Za dawnymi czasami?
Samotność? Na pewno procenty w głowie.
Wybrał numer na komórce. Czemu ten właśnie? Sam nie wiedział. Przypadek może?
Chyba nie do końca… wszak Mervi z jej brakiem empatii i ostrym językiem niespecjalnie nadawała się do szczerych, bo pijackich, wyznań. Dziś nie miał ochoty na przekomarzanie się z nią. Dzień i bez tego był… rozczarowujący.
“Nie tęsknisz za niebem nad rodzinnym domem?” - napisał do dziś poznanej magyiczki. Być może jutro pożałuje, że zawracał głowę Akane. Ale dziś był na to zbyt pijany.
Po niedługim czasie przyszła wiadomośc.
“Póki co nie. Dopiero niedawno opuściłam Japonię. Z czasem pewnie mi zacznie doskwierać.” - padła dość szczera odpowiedź.
“Niebo tutaj jest zimne i takie jakieś pozbawione wyrasu.”- odpisał od czapy Irlandczyk w odpowiedzi.
Tym razem nim przyszła wiadomość minęło więcej czasu.
“Panie Healy powinniście iść spać. Musimy się wyspać przed następnym dniem przygotowań.”
Miała rację. Zdecydowanie. Oczywiście Irlandczyk nie czuł chęci snu w tej chwili.
“Masz rację. Dobrnoc”. Napisał znów z błędem i wyłączył komórkę.
Zasnął w ubraniu, kilka chwil później.

Johan Watherman 21-02-2021 16:52

Sen nie był łaskawy dla Irlandczyka. Sam nie wiedział czy to alkoholowe nudności (które zwykle mu się nie zdarzały, jego organizm reagował w inny sposób) czy też nawarstwienie nowych wrażeń i problemów. Nie mógł się dobrze wyspać.
Jakby tego było mało, w środku nocy miał gościa. Trudno było mu ustalić czy to sen, czy jawa, albo - jak zwykle było to z pełnymi manifestacjami avatara - coś pomiędzy. Od smutnej rzeczywistości odróżniało to klarowność myśli i czystość organizmu Patricka, efekty upojenia na chwilę się zatrzymały.
Chyba wolałby aby tak nie było, gdy za chwilę uderzą z pełną mocą.
- Jestem pragmatykiem - gonomi wynalazca powiedział srogo, dziwnie srogo jak na siebie siedząc na fotelu - nie lubię komplikować spraw. Zasiedziałeś się w jednej pozie, w jednej formie. Zatem mam obowiązek podać ci dłoń - uśmiechnął się tajemniczo.
- Bym się kłócił z tym stwierdzeniem. Nie zasiedziałem… ganiam po Europie z przestrzelonym kolanem. - odparł ironicznie i żartobliwie Healy.- A i moja forma się ruszyła, nawet jeśli to był upadek.
- Nie - gnom pokręcił głową - duch ci krzepnia. Jak maszyna którą ktoś wykonał perfekcyjnie, raz na jakiś czas oliwi, i ona działa, działa i działa za każdym razem tak samo.
Gnom wnikliwie patrzył na Patricka. Technomanta poniekąd rozumiał już podejście swojego avatara. On był wynalazcą z wielkich liter majsterkowiczem i nieustannym grzebaczem w trybach wszechrzeczy. Nigdy nie był zadowolony z kreacji, zawsze poprawiał, zmieniał, przeprojektował, znowu dodawał i odejmował moduły.
- Będzie miał okazję do rozruszenia. Bo mam wrażenie, że za tą misją ciągnie się smrodek.- westchnął w odpowiedzi i zaśmiał się.- I czuję się jak jednooki król ślepców. A ty jak chcesz mi tego ducha rozruszać?
- Najlepszą, bo najprostszą, metodą. Otworzę pewne drzwi. Zabiorę ci serce… Chociaż i tak dużo go straciłeś - gnom powiedział jakoś smutno - i będziesz musiał je znaleźć.
Coś groźnego brzmiało w słowach wynalazcy. Patrick poczuł ciarki na plecach.
- Nie będziesz taki sprawny fizycznie jak dawniej - gnom powiedział uważnie - będziesz musiał spojrzeć na świat z innej perspektywy. I jeszcze coś - avatar podniósł palec ku górze we władczym geście - te drzwi otwierają się tylko dlatego, że jest trudno. Jeśli odrzucisz tą propozycję gnij, syp się, krzepnąć w bezduszny automat. Ponowię ją dopiero gdy będzie trudno. Nie licz na lepsze czasy.
“Jak tu nie kochać awatara… wredoty” westchnął w myślach Healy zapominając że gnom i tak je usłyszy. Był wszak ich częścią. Był nim.
- Co to znaczy… dużo serca już straciłem? - zapytał Irlandczyk.
Gnom uśmiechnął się pod nosem.
- Nie lubię gadać po próżnicy. Sam zobaczysz.
- Dobra. Wolę tę twoją próbę, niżbyś mi miał marudzić przez następne miesiące jaką to szansę zaprzepaściłem. - stwierdził dramatycznym tonem mężczyzna.
- Dobrze - gnom uśmiechnął się.
Patrick poczuł ból w okolicach klatki piersiowej. Zakręciło mu w głowie Gnom ściskał coś w powietrzu.
- To jest to…
Avatar pauzował, jakby dając Patrickowi szansę na rezygnację. Syn eteru poczuł się sto razy gorzej niż na kacu. Kręciło się mu w głowie, a ręce ledwo zaciskały palce. Dopiero po chwili odzyskał koordynację, lecz nie dawne sił.
- Co.. co dalej?- sapnął z trudem Irlandczyk.
Zobaczył jak w ręce gnoma materializuje się serce. Ścięgno mięśni po ścięgnie, tkanka po tkance, jakby oplatało się w powietrzu tkane. Poza ciałem, nagle pojawiały się wokół niego zębatki, szkło, metalowe rurki. Wszystko tworzyło tykająco-bijący mechanizm pół organicznego, półmechanicznego artefaktu. Gnom wyraźnie pobladł. Wstał z fotela i rzucił serce za okno.
- Dokonało się - uśmiechnął się niemrawo.

***

To był wyjątkowo ciężki poranek dla Patricka. Mógł spodziewać się potężnego kaca, lecz jeszcze nigdy nie stracił serca – nawet jeśli na warstwie symbolicznej. Symbole jak się okazało potrafią być wyjątkowo zajadłe. Technomanta doświadczył po przebudzeniu nudności które momentalnie przerodziły się w silny, promieniujący ból powodowany skurczami żołądka. Dzięki temu przebudzony mógł spędzić pierwsze minuty nowego dnia wymiotując do tolary żółcią zmieszaną z przetrawioną krwią.
Wychodząc na powietrze, Irlandczyk wyglądał jak niedożywiony wampir – blady, pozbawiony charakterystycznej dla siebie sprężystości ruchów oraz obolały jakby przyjął na każdy mięsień przynajmniej jedno, dwa solidne uderzenia. Stało się jasne, że teraz będzie musiał poważniej dbać o zdrowie.
Gdy wychodził, słyszał optymistyczne tykanie zegara rzeczywistości. Nie widział natomiast gnoma.

***

Przebudzeni spotkali się w mieszkaniu zajmowanym przez Akane. Japonka jak zwykle wyglądała dobrze, chociaż jej małym sukces pozostawał fakt, iż wstając rano również, jak każdy cierpiała z niewyspania, ale kilka minut głębokiej medytacji podziałało jak powtórne położenie się do łóżka.
Piękno wymaga nieuczciwych zagrań.
Na niewyspanych wyglądał Patrick, acz on bardziej prezentował się jak skrajnie umęczony lub chory, oraz Mervi. Wirtualna adepta z trudem pokonała swoją ciekawość przed dalszym, samotnym brnięciem w skrajnie niebezpieczny sektor. Jednakże było to tylko częściowe zwycięstwo, gdyż resztę nocy spędziła na bezskutecznym szukaniu więcej informacji o tego typu pająkach wzorca. Przeklęta ciekawość!
Samuel dla odmiany wyglądał jak nowo narodzony, chociaż chyba po raz kolejny załamał magów gdy przefarbował swojego krótkiego irokeza na kolor zielony. Japonka przez chwilę łudziła się, że może to magya, lecz nic na to nie wskazywało. Najwidoczniej pierwsze co robi nowoczesny verbana po nocnych negocjacjach z duchami jest farbowanie dla włosów.
- Pozwolę sobie zacząć – Samuel pierwszy podjął nieco konkretniejsze tematy – drobne sprawozdanie. W nocy inwokowaliśmy pewne gwałtowne duch… - druid nagle przerwał i popadł w zamyślenie uciekając wzrokiem gdzieś w dal – nie ważne, nic przyjemnego. Dowiedzieliśmy się z Akane kilku ważnych faktów. Wedle ducha z którym rozmawialiśmy, związanego paktem z Białym Domem, jest co najmniej pięciu magów którzy żyją. Nie czterech. Co istotne, nie uznaje on zniszczenia fundacji jako całości ani ich dziedziny, lecz uznaje dostarczenie do nich wiadomości jako niemożliwe. Być może sami zabronili, tego nie wiemy. Ale oznacza to być może, iż ich dziedzina jest zniszczona w sensie ogólnym, to jest ruiny i inny syf, ale dalej jest zasilana i istnieje w rzeczywistości. To ważne.
Druid przerwał dając im czas na przetrawienie informacji. Japonka zauważyła, iż pominął informację o sposobie zapłaty za pakt. Mervi wyczuła silne nuty niedopowiedzenia.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:13.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172