Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2021, 17:31   #11
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Basia zdecydowała się zaufać Kapitanowi.

Dokładnie tak – nie zaufała, ale podjęła decyzję, że przyjmie jego słowa za dobrą monetę. Zdecydowała, że zaufa załodze statku, która reprezentował . Przekalkulowała wszystko na zimno i przyjęła, że tak będzie dla niej korzystniej. Zaufa.

Oczywiście, lęk miał sobie za nic jej postanowienia. Tkwił ciągle przyczajony w zakamarkach jej ciała i umysłu, niewidoczny, zrośnięty z jej jestestwem. Czasem zastanawiała się, czy - jeśli – będzie miała dzieci, to czy one odziedziczą ten lęk, tak jak dziedziczy się kolor oczu , czy zdolności matematyczne.

Ale długa koegzystencja, nawet z niechcianym lokatorem, ma też swoje zalety. Byli do siebie przyzwyczajeni. Znali się. Basia miała swoje sposoby, aby go ignorować. Wiedziała, jak go uśpić.

Nie damy miana Polski zgnieść, Nie pójdziem żywo w trumnę. W ojczyzny imię, na jej cześć Podnosi czoła dumne. Odzyska ziemi dziadów wnuk. Tak nam dopomóż Bóg! Tak nam dopomóż Bóg!


Racjonalizacja. Zdecydowanie, ze ktoś inny zapewni jej bezpieczeństwo, zadba o nią, było jednym ze sposobów. Liczna załoga Batorego wydawała się koncentrować wyłącznie na niej, co pomagało.

Odizolowanie. Ogromna kajuta, ze cztery razy większa niż jej pokój na Powiślu. Pusta i cicha. Tylko jej. Cisza otaczała ją bezpiecznym kokonem, miękkim jak dywan pod jej bosymi stopami.

Towarzystwo. Głośne, rozgadane , roztańczone. Nie dopuszczało do niej strachu. Nie potrafił się przebić przez gwar rozmów i kolejne dłonie i torsy, do których, zupełnie mechanicznie, się tuliła, lub była przyciskana w tańcu.

Alkohol. Największy przyjaciel i wróg zarazem. Nie znosiła smaku wódki , po bimbrze – natychmiast ją ścinało. Ale alkohole na Batorym były inne – słabsze i dużo smaczniejsze. Bardziej zwodnicze. Była, jak śmiał się Maciek, „ekonomiczna”. Pól kieliszka wina wystarczyła, żeby się wstawiła. Przyjemny szmer odcinał ją od lęku. Jednocześnie jednak rozhamował, zapominała o swoich limitach i potem chorowała. A lęk tylko czekał, żeby w nocy ją zaatakować. Bezbronną. Wymęczoną wymiotami.

Mieszała swoją ROTĘ, tak jak miesza się leki usypiające (żeby zasnąć) i pobudzające (żeby się rano dobudzić). Dawkowała, ograniczała, czasem brała trochę za dużo. Ale miała poczucie, że wszystko jest pod kontrolą.

Na parkiecie bawiła się świetnie. Była wręcz rozchwytywana przez kolejnych tancerzy. Nie odmawiała nikomu, cieszyła się uczuciem swobody i nieskrępowanej radości. Zatracała się w tańcu, wtulona w ramiona kolejnego partnera nie zważając na melodię i graną właśnie piosenkę. Nie zauważyła nawet że orkiestra okrętowa przycichła, jakby jej dźwięk zniknął, wessany przez ciemność za oknem, a jego miejsce zastąpiła inne melodia. Nie potrafiła by jej nazwać. Sala też zmieniła się, a może to ona się zmieniła? Jej zmysły zaszalały? Wypiy alkohol szumiał w głowie, dźwięki, które ją otaczały zlewały się w nic nie znaczący szum… Odpływała. Wolna. Niczym nie skrępowana.

Muzyka ucichła, jak ucięta nożem. Orkiestra przestał grać. Mężczyzna z którym tańczyła ukłonił się lekko, dziękując za taniec i odszedł.
Została sama na parkiecie, rozglądając się dookoła. Nie rozumiała, co zaszło, czego właśnie doświadczyła. Czulą spokój i coś jeszcze, czego teraz nie potrafiła nazwać ani doprecyzować.. dziwne uczucie, znajome, zapomniane. Przygryza wargę i wyciąga dłoń. Ma ochotę na więcej. Rozgląda się dookoła, oczy ma niewidzące, odległe, błyszczące. Głodne.

- Hej – słyszy męski – znajomy/nieznajomy glos , gdzieś z boku – Maria ma racje, nieźle się wstawiłaś. No chodź, kotku. – ktoś ujmuje ją za ramię, dziewczyna nerwowo go odtrąca. – Nie jestem z tobą na ty!
- Jesteś, jesteś.. Maria, może ciebie posłucha.
- Chodź – glos jest miękki, kobiecy. – Daj klucze.

Oddaje posłusznie. Idzie. Już rozumie, pojmuje to uczucie rozlewające się w jej ciele. Myślała, ze nie wróci. Że umarło w czasie wojny. A potem nachyla się do ucha kobiety i szepce: - Mam na niego ochotę, wiesz? Zresztą na twojego Stefana też..

Marysia śmieje się.
Statek wiruje.
Lóżko w jej kajucie też wiruje.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 26-06-2021 o 19:48.
kanna jest offline  
Stary 28-06-2021, 21:42   #12
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

Morze i niebo zlały się w jedno. Mistyczne połączenie żywiołów. Nieposkromiona żądza trawiąca Geba dzikim ogniem, upominała się o zaspokojenie.Tylko jedna kobieta na świecie mogła dać mu satysfakcję. Głodny wdzięków swej siostry, rzucił się ku niej i nikt i nic nie mogło go powstrzymać, by dokonało się ich zjednoczenie.
Zakazana miłość skryta w mroku, przeobraża się w bluźniercze zespolenie ciał i zmysłów.
Szu ryczy ze wściekłości, gdy miłosne płomienie, rozświetlają ciemności nocy. Jego głos rezonuje i niesie w najdalsze krańce ziemi.
Cała enneada złorzeczy i drży z oburzenia. Ci, którzy złamali prawo nic nie robią sobie z ich karcących spojrzeń i pogróżek.
Zanurzeni w sobie delektują się i karmią nawzajem rozkoszą, euforią i ekstazą.

Płowe bałwany tańczą na wzburzonych wierzchołkach morskich szczytów. Kręcą się, kłębią i rozbijają z donośnym jękiem. Resztki ich ciał wzlatują pod niebiosa. Drobniutkie krople w których przezroczystej powierzchni migoczą refleksy miłosnych błyskawic.
Miniatura kosmicznego upojenia, trwająca mniej niż mrugnięcie powieką. Narodziny, życie, śmierć. Odwieczny krąg egzystencji.
Encore! - szepce do ucha swego brata, Nut.




„W morzu dociekań toną statki hipotez.“
Sławomir Wróblewski


Stalowe burty i grodzie piszczały i jęczały, jak skazaniec na katorgach. Korytarze na całym statku wypełniało głuche dudnienie, szmery i trzaski. Oceaniczne fale z mocą stu tysięcy turów waliły w stalowe boki “Batorego”, jakby wszyscy bogowie mórz i oceanów, naraz dopominali się ofiary za lata swej łaskawości i błogosławieństw. Czyżby nadszedł czas spłacić trybut?

Dla marynarzy i załogi transatlantyku szalejący sztorm, nie był niczym dziwnym. Razem przeżyli niejedną burzę i nawałnicę, ataki niemieckich u-bootów i naloty Messerschmittów. Potężny statek bez większego trudu parł naprzód, mimo przeciwnych fal i wiatrów. Kapitan Ćwikliński od pięciu godzin nie schodził z mostka. Osobiście doglądał kursu i cały czas obserwował ruchy fal i chmur. Wieloletnie doświadczenie podpowiadało mu, że sztorm potrwa jeszcze wiele godzin, jeśli nie dni. I choć wyraźny frasunek malował się na jego twarzy, to oficjalny komunikat do pasażerów brzmiał nader optymistycznie i uspokajająco.

Na niewiele się to zdało, gdyż większość pasażerów nie było przygotowana na tego typu morskie fenomeny. Każdy oczywiście zdawał sobie sprawę, że na morzu może kołysać, że pogoda może być różna i nie zawsze będzie świecić słońce i wiać ciepła bryza, ale wysokie na kilka pięter fale, kłębiące się nieustannie morskie bałwany, potężne pioruny i ciągły huk morza i nieba, były zbyt wielce dojmującym doświadczeniem dla znacznej części uczestników rejsu.




“Ja to chętnie napiłbym się kawy, ale wszyscy myślą, że ja tylko wódę, no i stawiają, a ja nie mam śmiałości, żeby im odmówić.”
Jan Himilsbach


Barbara
Kołysanie, bujanie, falowanie. Bujanie, chybotanie, kolebanie. Fala za falą. Ciągła fluktuacja. Góra, dół. Góra, dół i na boki. Raz w prawo, raz w lewo. Kołysanie i kiwanie, wewnątrz i na zewnątrz. W głowie, w żołądku i na oceanie. Szumy, trzaski i ciągle ta chwiejba. Ani chwili spokoju. Jeden i niezmienny rytm. Góra, dół i na boki. Raz w prawo, raz w lewo i tak wciąż od wielu, wielu godzin.

Emaliowana miska, ręcznik, szklanka wody i blister aspiryny.
- To ci pomoże - zapewniała poznana wczorajszego wieczora koleżanka. Taki chuj, chciałoby się rzec, ale Barbara pochodziła z dobrego domu i nie używała tak ohydnych i plugawych słów. W myślach przeklinała tylko swoją głupotę i swobodę obyczajów, jakiem dała się ponieść.

Teraz musiała odpokutować za swoje grzechy. Ciało i umysł cierpiały glątwę. Kacowe katusze zdawały się nie mieć końca. Krzyk bólu i łaknienie współczucia rozrywały ją na strzępy. Wieloletnie nawyki nie pozwoliły jednak żalić się na głos. Znosiła, więc swoją karę w milczeniu i pokorze.

A jej dusza wyswobodzona z kajdan cielesności, wzlatywała pod niebiosa szukając wytchnienie i ukojenia.




"Chodzę i pytam
Gdzie jest moja szubienica"
Rafał Wojaczek


Jakub
Snuł się jak duch. Przemierzał kolejne pokłady szukając ludzi i towarzyszącego im gwaru. Pragnął zatracić się w tłumie, gdyż tylko wtedy społeczna banicja na którą sam siebie skazał, nie doskwierała mu tak bardzo. Tylko otoczony przez szary tłum, paplający i śmiejący się bez sensu, potrafił spojrzeć na wszystko z oddali. Nabrać odpowiedniej perspektywy i wyciągać wnioski.

Szwędał się po pokładach, odwiedzał każdą salę i ogólnodostępny pokój, a stukot jego kroków ginął w panującym wszędzie monotonnym, sztormowym hałasie. Wszystko na marne. Gdzie nie spojrzeć tylko tacy sami, jak on samotnicy, outsiderzy i wyrzutki, albo co gorsza pary przyjaciół lub kochanków.
Uciekał od nich, szybki krokiem, prawie biegnąc na oślep przed siebie.

Przeszedł statek od burty, aż po rufę. Od maszynowni, aż po samą sterówkę. Nigdzie nie natrafił na ludzkie stado, które by go przyjęło i wśród którego mógłby się zatracić. Szalejący na zewnątrz sztorm wystraszył niemal wszystkich i zmusił do zamknięcia się w kajutach.

Stanął przy wielkim bulaju, znajdującym się na pokładzie spacerowym. Oddzielony podwójną szybą od szalejącego żywiołu, podziwiał piękno i potęgę natury. Niespodziewanie huki i trzaski, jakie wydawał z siebie odpierający ataki, dzikich fal, stalowy kadłub, ucichły.
Bębenki nadęły się od nadmiernego ciśnienia i cichy szmer wypełnił wnętrze jego czaszki.
Dyskretne bicie serca zaczęło szeptać mu do ucha.
Puk, puk… puk, puk.... puk, puk

Przed jego oczami setki ton wzburzonej wody przelewały się z miejsca na miejsce. Kolejne miliardy drobniutkich kropel kończyło swój marny żywot na szklanej tafli i ściekało powoli w dół. W oddali, na granicy niewidocznego horyzontu, rozdzierały ciemność przepotężne błyskawice, których blask wypalał się na siatkówce, niczym na fotograficznej kliszy. Ich wizerunek przez kolejnych kilka sekund trwał pod jego powiekami.
Echa pierwotnych lęków, archetypicznych wyobrażeń pulsowały w jego myślach. Czuł się, jak młody homo erectus, który po raz pierwszy obcuje z zewnętrznymi bogami. Esencja natury, skoncentrowana do granic możliwości, chełpiła się przed nim swą mocą, kusiła nieposkromionym pięknem.
Wabiła, by zanurzył się w jej odmętach, by zatonął i zatracił się na zawsze.

Jakub poszedł na dno…





“Whispers of the night
Echoes of goodbye
I can't stand it no more”
Dark -”In the shadows”


Wieczór nie przyniósł wytchnienia, ani krztyny ulgi. Monstrualne fale, bez ustanku łomotały w burty “Batorego” Huk wzmagał się z każdą godziną i niósł się dudniącym echem po wszystkich pokładach.
Browar, wóda, gin. Kto posiadła żelazny żołądek i mocną głowę, to właśnie w ich ramionach mógł szukać otuchy i pocieszenia.
Reszta skazana była na modlitwy i bojaźń w milczeniu.




Barbara
Ile to może trwać? Jak długo? Kiedy to się skończy? Wciąż te same pytania dręczyły Barbarę. Powracały jak bumerang, albo pies przybłęda, który za nic nie daje się przegonić.
Sama nie potrafiła stwierdzić, czy chodzi o sztorm, czy o kaca, który nie dawał jej ani chwili wytchnienia.

Nie miała siły wstać z łóżka. Jedynie dzięki pomocy obcych w gruncie rzeczy ludzi, jeszcze jakoś egzystowała. Trwała na pokładzie.
Piła wodę z cytryną. Łykała aspirynę za aspiryną i pozostawała w monotonnym ciągu krótkich drzemek i bolesnych przebudzeń.

Pukanie do drzwi. Uderzenia silne i krótkie brzmiały, jak walenie tysięcy taranów w mosiężne wrota.
- Proszę - wyszeptała.
W drzwiach stanął wysoki mężczyzna w za dużej, o co najmniej o jeden rozmiary, bordowej marynarce.
Blondyn odgarnął opadającą na lewą powiekę grzywkę i uśmiechnął się do ledwo żywej Barbary.
Czyżby go znała?
Czyżby już gdzieś się spotkali?

Kolor jego stroju raził ją w oczy, sprawiając niemal fizyczny ból. Gorąca łza spłynęła wolno po jej policzku.
- Dobry wieczór - rzekł aksamitnym barytonem - Nazywam się Piotr Daszyński. Czy mogę zająć pani chwilę?
Obcy mężczyzna wchodzi do jej kajuty. Wypadałoby coś powiedzieć. Wstać. Zaproponować krzesło, drinka lub chociaż herbaty. Brak sił nie pozwala na podjęcie jakiejkolwiek towarzyskiej gry. Jedyne na co stać Barbarę, to akceptujące mrugnięcie powiekami.
- Nie zajmę pani wiele czasu - zapewnia gość - Wiem, że ciężko pani znosi panującą pogodę, zatem do rzeczy.
Nie czekając na pozwolenie mężczyzna sięga po krzesło, stojące w kącie i siada przy łóżku Barbary, ustawiając je tak, że oparcie znajduje się z przodu. Opiera się na nim swobodnie i nachylając się w stronę leżącej kobiety, mówi:
- Wiem, że włamano się do pani kajuty. Od razu zaznaczę, że to nie kapitan mnie o tym poinformował. Proszę zatem, aby nie robić mu z tego powodu wyrzutów. Jestem pracownikiem Służby Bezpieczeństwa i choć nie jestem teraz na dyżurze, to mam swoje sposoby, aby wiedzieć to i owo. Moja obecność tutaj nie jest przypadkowa i podejrzewam, że włamanie do pani kajuty ma związek ze sprawą, którą prowadzę. - mężczyzna zrobił długą przerwę, jakby chciał dać Barbarze czas na przetrawienie otrzymanych właśnie informacji - Chodzi o pewnego niebezpiecznego mężczyznę, który podróżuje tym statkiem. To groźny przestępca i zdaje się, że upatrzył sobie panią. Nie da się ukryć, że jest pani ładna i może się podobać. Ten zwyrodnialec często poluje na takie urocze i niewinne dziewczęta, a potem owija je wokół palca i manipuluje wedle swego uznania. Proszę zatem, aby pani na siebie uważała i poinformowała mnie o wszystkich niepokojących sytuacjach. To tyle z mojej strony. Proszę się kurować i nie dać się żywiołom… zwłaszcza tym alkoholowym - dorzucił na koniec mężczyzna.

Bezpieczniak wstał i szybkim ruchem odstawił krzesło na miejsce. Spojrzał jeszcze na Barbarę, uśmiechnął się konfidencjonalnie. Po czym zasalutował dwoma palcami i wyszedł z kajuty.
Kątem oka Barbara zauważyła, że na stoliku zostawił też zdjęcie.




“Przeznaczenie to nie wyroki opatrzności, to nie zwoje zapisane ręką demiurga, to nie fatalizm. Przeznaczenie to nadzieja.”
Andrzej Sapkowski “Pani Jeziora”


Jakub
Medytacja. Kontemplacja, Modlitwa.
Jak długo trwał w swym marazmie?
Pięć minut? Godzinę? A może kilka dni?
Nie miało to dla niego znaczenia.
Kalliope, Erato, Melopena, Terpsychora, wszystkie były przy nim. Każdą z nich tulił do piersi i każda odwzajemniała mu pieszczoty. Słowo, taniec, muzyka, obraz. Tysiące opowieści wirowało mu przed oczami. Każdą z nich śledził. Starał się zapamiętać. Zapisać. Pióro tańczyło na nieskazitelnej bieli papierowego parkietu. Krótkie frazy, impresje słowne, słowa klucze. Tylko tak dało się utrwalić rozsadzającego go natchnienie. Koślawe znaki. Symbole wieczności i boskiej inspiracji, które następnego dnia mogły znaczyć, tyle co nic.

To nie miało żadnego znaczenia. Jakub lewitował w objęciach weny. Uskrzydlony szeptami antycznych sióstr, unosił się trzydzieści centymetrów ponad chodnikami szarości i codzienności.

Niespodziewanie pomarszczona, wychudzona dłoń ściągnęła go na ziemię. Mydlana bańka marzeń i urojeń, pękła w momencie.
- Uważaj pan - rzekła ubrana w błękitną suknię starucha. Jej szczerbaty uśmiech z miejsca zaczął drażnić Jakuba, jak czerwona płachta byka - Ona się do ciebie zbliża. To zguba. Twoje zatracenie. Śmierć. Pamiętaj, strzeż się kobiety, która przynosi ci laur pokoju i zwycięstwa. To fałszywa przyjaciółka, która pchnie cię w przepaść. Pamiętaj, ona cię zgubi.

Exitium, kurwa mać!

Starucha wolno odchodzi, nie zważając jaki efekt wywołują jej przepowiednie, niczym aktor drugoplanowy, który spełni swą powinność.

 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 29-06-2021 o 01:37. Powód: literówki i stylistyka
Ribaldo jest offline  
Stary 02-07-2021, 22:27   #13
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę.

Ciało Barbary przemieszcza się, niezależnie od jej woli. Rzucane, podnoszone, obracane. Wędruje. Podobnie jak jej umysł, który też nie chce już obijać się o wnętrze czaszki. Jaźń opuszcza ciało. Basi widzi siebie rozciągnięta na koi, bladą, wymęczoną. Kupka wymiętych ubrań rzuconych na biel pościeli. Nie dostrzega wśród nich swojej twarzy.

Czy jeszcze tam jest?

W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę. Na bok, dookoła. Ściana, łóżko, podłoga. Kolejne dłonie, kolejne torsy. Ręce na jej talii. Ręce pod jej pośladkami. Ktoś objął ją wpół, obrócił kilka razy wokół, po czym wypuścił z objęć bez żadnego ostrzeżenia.

Wydarzenia i wspomnienia nakładają się na siebie, mieszają. Jak rzeczy wrzucone luzem do worka. Rytm fal nie pozwala złapać oddechu, a może to alkohol? „Już nigdy nie wezmę żadnego alkoholu do ust”

Wódka, zimna, a jednocześnie paląca przełyk jak ogień. – Stefan! Lepkie usta przyciskające się do jej policzka.

Gąsior opleciony wikliną przy jej ustach. Miodowo alkoholowa słodycz wypełnia podniebienie i rozpala przełyk. - Vivat regina! - Salve regina! Wznosi się ku chmurom na lektyce złożonej z męskich dłoni.

Bąbelki łaskoczą jej podniebienie, usta cierpną, kiedy dotykają brzegu cieniusieńkiego szkła. - Tańcz siostro.

Tańczy. Lekko, prawie nie dotykając ziemi. A może na prawdę jej nie dotyka? Lewituje, gdzieś wysoko, pod sufitem kabiny, podtrzymywane przez mocne, męskie dłonie. Nie, to nie sufit, to niebo. Ktoś łapie jej kibić, okręca ją w tańcu. Walc? Wiruje, coraz szybciej i szybciej. Sukienka trzepoce. A potem nagle jest naga. Wszyscy są nadzy. Tańczą wspólny taniec, sala balowa Batorego znika zasnuta dymem z ogniska, skryta w mroku lasu. Ciemność i jasność przenikają się, jasność wyznacza trawiastą granice parkietu pod jej stopami.

Kolejne dłonie, kolejny taniec. Basie śmieje się. Wiruje. – Mam ochotę na twojego Andrzeja. Ręce na piersiach, na udach. Między udami. Przytrzymują ją. Wynoszą , uwznioślają. Czuje radość i jedność, jest naga, ale nagością czystą, pierwotną.

W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę. Uderza o ścianę kajuty. Ból rozlewa się w skroniach. Uderzenie, czy kac? Jęczy. Gorący żar nicości wypełnia jej łono. Co się stało? Czuje pragnienie, gorąco, całe jej ciało plonie. Sięga po wodę, szklanka wymyka się jej z palców , spada na ziemię. Woda wsiąka w dywan. Basia znów jęczy, cichutko, spragniona, przesiąknięta bólem. Spragniona. Już wie, że woda nie ugasi żaru w jej ciele. Przymyka oczy.

W dół i w górę.. i znowu w dół… I znowu w górę. Jakiś mężczyzna stoi nad jej łóżkiem, wpuściła go tutaj? Czy to fantazja jej rozpalonego ciała?
- Pij siostro - rozkoszny szept wsączył się jej do ucha.

Nie chce, potrząsa głową , wystarczy. Pragnie czegoś, kogoś innego… czy jest realny? Przecież nie wpuściłaby obcego mężczyzny do swojej kajuty! Słowa docierają do niej jak zza grubej waty.

- …upatrzyłem sobie panią... jest pani ładna i może się podobać…

Patrzy na niego i chce się jej śmiać. Rusza ustami ale nic nie słychać. Łomot morza zakłóca jego słowa, a może po prostu nie mogą się przebić przez ból rozsadzający jej czaszkę?

-… taka urocza i niewinna…

Mężczyzna wstaje i uśmiecha się.

- …moja obecność tutaj nie jest przypadkowa…

Pewnie! Skończ gadać i choć do mnie – Basia unosi się z trudem i wyciąga rękę, ale mężczyzna znika.

Wyciągnięta dłoń dziewczyny opada, muskając palcami zdjęcie. Jest zimne , jakby właśnie wyciągnięto je z zamrażalnika. Leży teraz na podłodze, w kałuży rozlanej wcześniej wody. Basia widzi tylko tył zdjęcia który z wolna pokrywa się szronem.

Zamyka oczy. Chyba umrze.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 02-07-2021 o 22:34.
kanna jest offline  
Stary 06-07-2021, 18:00   #14
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Pokład pulsował. Cały statek trzeszczał, uginał się i lawirował pośród sił Oceanu. Dla większości podróżnych była to jak walka. Ciągły bój, gdzie stalowy szkielet Batorego był niczym tarcza i miecz w jednym. Oręż w walce z żywiołem. Nieposkromionym, a jednak bezradnym wobec techniki i kunsztu.

Dla Jakuba pokład pulsował. Odbierał go w sposób nie jasny dla samego siebie. Ale czuł siłę, która go otacza. I z niemym przerażeniem obserwował jak kompletnie bezradny jest Batory. Gdyby tylko chciał mógłby pochłonąć transatlantyk. Wciągnąć, złamać, zniszczyć. A jednak nie robił tego. Milczał i obserwował. Czekał.

Z drugiej strony czym było czekanie dla absolutu jakim bez wątpliwości był ocean? Czy może tyci, malutki, ledwo dostrzegalny kształt Batorego umykał gdzieś? Pozostawał niezauważony? Korzystał z faworyzującego go prawa proporcji?

Otworzył oczy. Stał na bocznym pokładzie widokowym. Podczas cumowania pełnił on funkcję pomocniczą stanowiąc idealny punkt widokowy. Wysoko, lekko wysunięty poza obrys burty. Teraz? Kompletnie nieprzydatny nawigacyjnie. Nadal jednak stanowił idealny punkt obserwacyjny. Dla szalejącego sztormu. Fale wbijały się w dziobową część Batorego sprawdzając jego dzielność. Naraz kipiel kłębiła się zalewając dziób, a Batory z wysiłkiem dźwigał się zrzucając z siebie wodę. Widok sztormu był niepokojący i straszny. Jakub stał samotnie. Ile to trwało? Choć fale nie docierały tak wysoko, był cały mokry. Teraz kiedy otworzył oczy czuł przejmujący chłód i jednocześnie rozkosz. Chłonął całym sobą otaczający go bezmiar.

Na to zaczął się śmiać. Śmiać i krzyczeć najgłośniej jak umiał. Uniósł ręce wysoko i wzniósł głos do nieba. Przepełniała go pierwotna rozkosz i uniesienie. Czuł natłok myśli galopujących w jego głowie. Kochał je i pożądał.

Odwrócił się by dostrzec, że ktoś go obserwuje. Kobieta. Burza ciemnych włosów. Znał ją. Znał jej spojrzenie. Ale teraz to on patrzył na nią. Przeszywał ją wzrokiem. Obnażał. Kobieta przygryzła wargę by po chwili spłonić się i odejść zmieszana. Szale odwróciły się. Jakub czuł, że zbliża się bitwa. I że już teraz wygrał.

***

Obserwował filiżankę. Wyrwany z transu spoglądał na filiżankę. Stanowiącą coś na kształt buforu. Magicznej latarni, pławy kołysanej na falach. Dość toporna porcelana z błękitnym B i logiem transatlantyku. I niedopita, zimna kawa. Niczym pozbawiona balastu poruszała się po stole w bardzo przewidywalny sposób. Pół metra w prawo, pół metra w lewo. I tak wciąż ilustrując ruch kadłuba statku. Jakub spoglądał na filiżankę próbując zachować wspomnienie uczuć, myśli i wrażeń, które przepełniały go przez ostatnie godziny. Daremnie.

Uniósł wzrok by dostrzec starszą kobietę. Pamiętał jej słowa. To one wybiły go z transu. Przez ułamek sekundy był zły. Okrutnie zły na nią i gotów wywrzeć swój gniew, ale… właściwie dlaczego? Stało się co powinno się stać. Niesiony na fali spadam w kipiel by znów wybić się w górę. Naturalna kolej rzeczy.
Jakub wziął do ręki filiżankę, która na kursie swej żeglugi po stole zatrzymała się tuż koło niego. Uniósł porcelanę lekko od niechcenia, niczym w toaście w stronę oddalającej się Pani. Uśmiechnął się przy tym lekko od niechcenia nie dając po sobie poznać, czy przepowiednia zrobił a na nim wrażenie. Jedyne co poczuł to, że zgłodniał! Mógłbym zjeść pół spiżarni Batorego! Właściwie od jak dawna niemiał nic w ustach? Wyraźnie kontenty ruszył w stronę restauracji.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 08-07-2021, 03:00   #15
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

Nieprzejednany mrok spływał wolno z każdą kolejną kroplą deszczu, zakrywając przed ciekawskimi, niekończący się atak bluźnierczego zjednoczenia.
Wzburzone ciała kochanków drżały,zdjęte napływającymi bez ustanku falami zmysłowej rozkoszy. Miłosne zespolenie mitycznego rodzeństwa doprowadzało cały świat na skraj unicestwienia. Niekontrolowane wstrząsy i niszczycielskie drgawki nieprzerwanie targały morzem i niebem, gdy splecione dłonie Erosa i Thanatos toczyły fizyczny bój o prym.
Tysiące ton spienionej wody przelewa się z zachodu na wschód i z południa na północ. Kłębiące się morskie bałwany wirują w obłąkańczym tańcu w blasku złocistych piorunów. Spazmatyczne jęki Nut budzą bojaźń i przyprawiają o łzy małe dzieci. Dudniący ryk spełnienia Geba, rozdziera pogrążone w mroku niebiosa na dwoje i powoduje palpitację serc wiekowych staruszek.
Kosmiczna orgia zdaje się nie mieć końca, jakby kazirodczy kochankowie już nigdy nie chcieli, choćby na moment oddalić się od siebie.

Pośród wzburzonych fal bezkresnego oceanu miłosnego upojenia, trwał niestrudzenie on. Stalowy okruszek, ulepiony ludzką ręką, a w jego wnętrzu zatrwożeni wędrowcy łkają i wznoszą błagalne modlitwy i prośby o ocalenie.
Encore! - szepce do ucha swego brata, niezaspokojona Nut.

Sztorm trwa trzydziestą trzecią godzinę.





Trzask i zgrzyt. Huk i łomot. Stalowe płyty uginają się, rozciągają i jęczą przeraźliwie, jak młodzi rekruci na porannej zaprawie. Ciężkie metalowe dudnienie wibruje wśród wyludnionych pokładów. Echo niesie się i wypełnia każdy najmniejszy zakamarek statku. Fale dźwiękowe wędrują wzdłuż kabin pasażerskich, odwiedzają kuchnię i salę balową. Wszędzie pustka. Wielkie przestrzenie bez żywej duszy. Władzę przejmują ci, których już nie ma. Z niebytu wołają ku swym ukochanym i głos ich współbrzmi z metalicznym, okrętowym rumorem.
Aż strach wychylić, choćby czubek głowy z kajuty. Zatem nikt nie wychodzi. Nie ma herosów, wszyscy umarli na wojnie. Ostali się tylko tchórze i szczęściarze. Trwają w zakamarkach swych ciasnych kabin. Rozmową, muzyką lub alkoholem próbują zagłuszyć dopominające się o posłuchanie duchy przeszłości.

Wskazówki ospale wędrują po stadionie godzin. Tylko nieliczni odliczają, jak długo to już trwa. Większość z utęsknieniem spogląda w niebo, licząc na zmiłowanie.





Barbara
Lekka, niewinna i w pełni swobodna wynurza się z mrocznej głębiny. Zmysły wracają po długiej włóczędze. Każdy z pięciu braci odnajduje swoje miejsce, jak doskonale dopasowany puzzle, rozsiada się wygodnie. Nic nie łomocze, ani pod czaszką, ani między stalowymi ścianami.
Błoga i długo wyczekiwana cisza. Och, jak dobrze być znowu sobą.

Barbara czuje kojące ciepło na policzku. Łagodne ciepełko rozlewa się po jej skroni, gładzi włosy i muska usta. Czuły dotyk emanuje spokojem i siłą. Otacza ją wnikająca w każdy por skóry świadomość bezpieczeństwa i komfortu.
Leży w bezruchu, aby nie zniszczyć tej idealnej chwili. Pragnie w tym trwać.

Czy to on? - pyta samą siebie w myślach.

…upatrzyłem sobie panią…

Czy to przypadek?
Nie ma przypadków. Istnieje tylko cel, którego jeszcze nie znamy.

Wskazówka ściennego zegara przeskakuje z cichym pstryknięciem, a on dalej jest przy niej. Ciepło napełnia ją po brzegi. Serce łomocze, jak wystraszony wróbel. Własny oddech zagłusza myśli. Zbyt głośny i napastliwy. Nie ma odwagi podnieść powiek i spojrzeć mu w oczy. Rozczarowanie czai się niczym drapieżny zwierz.

Pukanie do drzwi - kat miłości.
- Basiu! Wstałaś już? Zbieraj się! Idziemy wszyscy na śniadanie, a później poopalać się na promenadzie. Dawaj szybko! - szczebiotliwy głos Marysi dopełnił dzieła zniszczenia.
Magiczna chwila zdechła.

Barbara nie miała już złudzeń. Nie musiała nawet otwierać oczu, by wiedzieć, że jest w kabinie sama.



“Może szkoda na to czasu?
– Zachar, miłyj! Nalej kwasu! “
Jacek Kaczmarski -"Obłomow, Stolz i ja"



Jakub
Insomnia zamknęła go w swym mocarnym uścisku. Sen, brat śmierci, nie miał do niego dostępu. Mózg pobudzony ostatnimi wydarzeniami wręcz kipiał i domagał się, aby spożytkować jego energię. Neuronowe rozbłyski rozświetlały wnętrze czaszki poety, jak zygzakowate błyskawice nocne niebo.
Siedząc przy małym stoliku, Jakub spoglądał na rosnącym przed nim stos kartek. Zapisywane pośpiesznie, bez większego ładu, czy głębszego zastanowienia symboliczne zwroty, zaklęcia inspiracyjne, pierwsze linijki wiekopomnych dzieł, jego własne klucze do lirycznego Partenonu. W świetle małej lampki, pochylony nad swym kajetem, Jakub zapisywał szepty muz odwiecznych.

Minuty zmieniały się w godziny.
W bezczasie zanurzony, trwał poeta w swym mistycznym uniesieniu.

I jedna wizja gnębiła go uporczywie. Niczym pies przybłęda, przeganiana, wracała po wielokroć.
Ta jedna sekunda w której spojrzenia obcych sobie ludzi skrzyżowały się. Nić porozumienia, tajemnicze, niemy pakt duszy i umysłów. Nieuświadomione pragnienie i maligna duszy nie do ujarzmienia.

Jasny błysk wyrwał go z okowów mroków. Oślepiony jasnym światłem przez jedno mgnienie chwili - widział ją. Stała naprzeciwko i wpatrywała się w dal. Przetarł oczy, by wyostrzyć nieprzejrzysty obraz. Powidoki zaczęły pulsować i tańczyć mu pod napuchniętymi z niewyspania powiekami.

Wyjrzał przez bulaj i ujrzał jasne, błękitne niebo pełne białych, jak baranki kłębiastych chmur. Radosny gwar wyswobodzonych ze swoich ciasnych kajut ludzi, niósł się po całym pokładzie.
Cierń wbity w sam środek jego duszy, pulsował zsyłając prawdziwie materialny ból, który przypominał, że był człowiekiem z krwi i kości i do prawidłowego funkcjonowania potrzebował nie tylko poetyckich uniesień, ale także węglowodanów, cukrów i tłuszczów.





“Batory” odżył w jednej chwili. Jeszcze przed momentem statek widmo falujący na sztormowych falach, zmienił się w prawdziwy wycieczkowiec pełen radosnych śmiechów, figlarnych rozmów i niezobowiązujących flirtów. Ucichły błagalne modlitwy, zastąpione gadką szmatką lub bardziej wyrafinowanym small talkiem.
By wymazać przykre wspomnienia i przeżycia, kapitan co i rusz przypominał przez okrętowy radiowęzeł, że wieczorem odbędzie się uroczysta kolacja połączona z pokazem magii.

Wiadomość ta wprawiła wszystkich w ekscytację. Dzieci, dorośli, a także najstarsi pasażerowie z niecierpliwością oczekiwali nadejścia godziny dwudziestej, kiedy to po uroczystej kolacji miał się rozpocząć zapowiadany przez kapitana wieczór tańców i pełnych magii niespodzianek.

Po gwałtownym sztormie nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad. Załoga postarała się aby właściwie zabezpieczyć znajdujący się na zewnątrz sprzęt oraz uprzątnąć pokład z naniesionej przez sztormowe fale wody i głębinowych śmieci.
Wiszące wysoko nad horyzontem słońce zachęcało do spacerów wzdłuż promenady, korzystania z kortów, czy nawet basenu, a nade wszystko do zacieśniania relacji towarzyskich.
Gwar rozmów sprawiał, że na całym statku wrzało jak w ulu.

Ranek i popołudnie niespiesznie przeobraziły się w pogodny i iście wiosenny wieczór. Ostatni pasażerowie zmierzali do swoich kajut, żegnani przez ciepłe pasatowe powiewy.





“- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.”
Lewis Carroll “Alicja w Krainie Czarów”



Światła przygasły, jak w sali kinowej tuż przed seansem. Gdy nastała całkowita ciemność, okrętowa orkiestra przestała grać, a wraz z nią ucichły wszelkie, nawet najcichsze rozmowy. Dzieci wierciły się nerwowo na swoich miejscach z niecierpliwością i łapczywością chłonąc wszystko, co działo się wokół nich. Zakochani i kochankowie, korzystając z okazji chwytali się za ręce lub przytulali się do siebie, złaknieni czułości. Także wyfryzurowane starsze panie z nerwów i podniecenia skubały skórki przy paznokciach.
Echo rozgorączkowanych oddechów niosło się pod wysoki na kilka metrów sufit sali balowej.

Tym, trydym, tym, tyrdym - zagrały werble, a świetlisty snop światła wydobył z mroku ubranego w biały galowy mundur o złocisty pagonach, kapitana Ćwiklińskiego. Oficer żeglugi wielkiej stanął przy staromodnym mikrofonie rodem z przedwojennych kabaretów i powiódł wzrokiem po sali. Widać było, że wystąpienia publiczne nie są dla niego pierwszyzną. Delikatny uśmiech na jego twarzy, zdradzał, że czerpie on dużą satysfakcję z uwagi jaką wzbudzał oraz napięcia, jakie dosłownie emanowało z publiczności.

- Panie i panowie, w imieniu swoim, jak i całej załogi mam nieskrywaną przyjemność oraz zaszczyt zaprosić państwa na wieczór cudów i magii. Po trudnych chwilach, jakie zgotował nam wielki ocean, należy się wszystkim chwila wytchnienia, odpoczynku i radości. Rozsiądźcie się drodzy państwo wygodnie i przygotujcie się na pokaz sztuki magicznej na najwyższym światowym poziomie. Nasz gość, występował na największych scenach tego świata. Od Oslo, po Kapsztad. Od Pekinu, aż po Los Angeles. W każdym z tych miejsc wzbudzał zachwyt, niedowierzanie, a nieraz i strach, gdyż jego umiejętności potrafią zmrozić krew w żyłach. Nie przedłużając zatem, zapraszam państwa na występ największego kuglarza, adepta białej magii i iluzjonisty, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi… przed państwem niezrównany Cardini!

Burza oklasków rozległa się jak na rozkaz.

Na scenę wkroczył starszy jegomość w czarnym, jak smoła i równie połyskliwym fraku. Podpierając się na białej lasce ze srebrzystą główką, zbliżył się wolno do mikrofonu. Zatrzymał się w półkroku i zaciągnął papierosem, który spoczywał na końcu długiej na prawie pół metra, szklanej lufce. Wielki Cardini wypuścił kłąb szarego dymu z ust, który na oczach zaskoczonej i niedowierzającej publiczności, zaczął rosnąć i opadać wolno na parkiet. Już po chwili cała sala balowa tonęła w oparach aromatycznej mgły.

- Good evening ladies and gentlemen! - powitał pasażerów “Batorego” z nienagannym oksfordzkim akcentem - Are you ready for magic?
Publika chórem mruknęła “oooo taaak”




Feeria barw i ogni, znikające przedmioty, kultowy królik z kapelusza i dziesiątki kunsztownych tricków karcianych, przykuły uwagę i wprawiły w prawdziwy zachwyt wszystkich obecnych. Fala braw przetaczała się raz po raz przez salę balową. Okrzyki ekscytacji i jęki zaskoczenia dudniły w każdym kącie i niosły się gromkim echem po korytarzach.
Zaplanowany godzinny występ minął szybciej, nim ktokolwiek zdążył się spostrzec. Złakniona kolejnych niespodzianek i wrażeń publiczność nieustającą falą braw i rytmicznych potupywań, zmusiła słynnego magika do wyjścia na bis.

- Do you want more magic? - spytał, jakby lekko zaskoczony Cardini, drocząc się świadomie z publicznością. Podekscytowani ludzie, jeden przez drugiego, zaczęli krzyczeć “taaaak”, “magiiaa, niech żyje magiaaa! Istny metafizyczny szał opanował pasażerów “Batorego” Ktoś obserwujący wszystko z boku, mógłby uznać, to za jakiś zbiorowy objaw szaleństwa lub nawet histerii.

W odpowiedzi Cardini tylko skinął głową i dał dyskretny znak technicznemu, aby skierował na niego ostry snop światła. Magik stanął niemal na baczność, zamknął powieki, a głowa opadła mu na piersi, jakby pogrążył się w głębokim śnie.

Cisza przedłużała się, ale nikt nie okazał choćby krztyny zniecierpliwienia. Wszyscy trwali w oczekiwaniu na kolejny pokaz wielkiej i zadziwiającej magii.

- Proszę na scenę panią w błękitnej sukni - rzekł wolno Cardini, tubalnym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, jakim posługiwał się dotychczas. Kilka pań we wskazanym stroju, zaczęło się kręcić nerwowo na swoich miejscach, czekając na kolejne wskazówki, która z nich została wybrana przez sztukmistrza.
- Stolik pod ścianą, tuż obok donicy z filodendronem - uszczegółowił swój wybór.
- Basiu to ty! - zapiszczała Marysia, klaszcząc entuzjastycznie w dłonie - To o ciebie chodzi. Cardini cię wybrał.
- Basiu - dorzucił Stefan, filuternie uśmiechając się do wybranki mistrza ceremonii - Ty to masz szczęście. Tylko nie próbuj nawet oponować. To ewidentnie twój wieczór.

Barbara ponaglana przez przyjaciół wstała niepewnie z krzesła. Ruszyła wolno w stronę sceny. Całkowicie straciła kontrolę nad nogami. Miękkie, niczym ulepione z waty kończyny niosły ją niepewnie ku przeznaczeniu.

Wielki Cardini wyciągnął ku niej dłoń. Dżentelmeński gest, jego siła i emanująca, oślepiającą wręcz mocą charyzma sprawiły, że śmielej i odważniej szła w stronę centrum estrady.
Stanęła przy sztukmistrzu i czekała, na to co za chwilę nastąpi.

- Aby magia objawiła pełnię swej potęgi, potrzebuje jeszcze jeden składnik. - kontynuował Cardini swą mowę. Znowu zamknął oczy i przez kilkanaście długich sekund trwał w letargu - Pan! Tak, pan! Proszę nie podpierać już ściany i podejść tutaj do mnie. - iluzjonista wyciągnął dłoń i palcem wskazał na niemal wtulonego w stalową ścianę Jakuba. Techniczny podążając za wskazówkami sztukmistrza, za pomocą reflektora wyłonił z grupy pasażerów kolejnego ochotnika.
Jakub oślepiony zasłonił dłonią oczy. Rozległy się brawa i głośne słowa zachęty. Siła grupy była zbyt silna, aby ktokolwiek zdołał się jej oprzeć. Chcąc, nie chcąc Jakub ruszył wolno w kierunku sceny.





Stali tuż obok siebie, niemal dotykając się koniuszkami palców. Barbara, Cardini i Jakub. Magik wzniósł ręce do góry i niczym prawosławny kapłan w czasie błogosławieństwa położył dłonie na głowach pary ochotników.
- Oto wybrańcy losu! - oznajmił niskim, tubalnym głosem, który wywoływał gęsią skórkę. Brzmiał on niczym oddech zaświatów. Odległy, wyprany z wszelkiej emocji i zimny niczym nagrobna płyta.
Temperatura w sali spadła o kilka stopni, a przynajmniej tak się wszystkim zdawało. Zalegającą po kątach ciszę, przerywał tylko rytmiczny i powracający z natarczywą uporczywością, chlupot oceanicznych fal rozbijających się o stalowy kadłub “Batorego”

- Słuchajcie mnie i podążajcie za moim głosem. Oto, ja was itinerariusz. Perednica, pierwsza i ostatnia. Moje słowo jest dla was rozkazem, pragnieniem i jedynym sensem życia. Oto, mówię ja, Cardini… - magik zawiesił głos, by po chwili wrzasnął na całe gardło - Somni!





“Odnaleziono w końcu!
Ale co? Wieczność! Ona
Jest morzem, co się łączy
Ze słońcem”
Arthur Rimbaud, Sezon w piekle



Dormiveglia
Chłód ranił ich stopy. Zimne otoczaki muskały ich podbicia z lubością nienasyconego fetyszysty. Północny wiatr niósł ze sobą zapach sosnowych igieł i dymu przesyconego żywicą i aromatycznymi ziołami.
Wzburzone oceaniczne fale niestrudzenie napierały na kamienisty brzeg, by także dołączyć się do podofilskiej orgii. Ich lodowate jęzory były jednak zbyt krótkie, by złożyć pocałunek uwielbienia na stopach Barbary i Jakuba.
Wybrańcy losu stali na granicy, balansując niczym cyrkowiec na linie. Wystarczyło bowiem kilka centymetrów, chwila zawahani i przesycone głębinowym chłodem fale porażą ich zmysły.

Bezkresny ocean demonstrował swą potęgę i moc. Śnieżnobiałe morskie bałwany toczył nieustający ból o dominacje, niczym sfora wściekłych psów. Sznury sinych chmur szybowały tuż nad wzburzoną oceaniczną taflą. Poprzez ich gęste splecione zwoje, co i rusz wychylał się wąski srebrzysty sierp Księżyca.
Trupioblade światło pokrywało cały krajobraz odrażającym laserunkiem.

Zegarmistrz świata rozgotował swój specjał. Czas dosłownie rozpływał się sam w sobie. Ciągnął niczym roztopiony do granic możliwości ser. Jego wąskie pasma opływały z każdej strony ciała wybrańców losu, niczym kotka domagająca się pieszczot.

W końcu ich spojrzenia skrzyżowały się. Znajomi, choć całkowicie obcy sobie. Tajemniczy, a jakby znający swe najbardziej skrywane sekrety.
Mierzyli się wzrokiem. Badali fizjonomię, jakby ona miała stanowić klucz do zrozumienia wszystkiego. Ich ciężkie oddechy falowały w jednym kosmicznym i przedwiecznym rytmie, który pulsował wraz z gwiezdną pustką.

Zagubieni pośród warstw stworzenia, trwali na granicy życia i śmierci.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 08-07-2021 o 21:49. Powód: literówki i stylistyka
Ribaldo jest offline  
Stary 13-07-2021, 19:52   #16
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Mężczyzna w rogu sali krążył w innym świecie. Wersetów i liter. Słów i zwrotek. Harmonii i taktu. Oraz wariacji ukrytego znaczenia w znaczeniu. Odtwarzał kolejne zapisywane linie, składał z nich całość. Zmieniał, szafował, ponownie układał w całość. Bawił się tym oraz papierosem trzymanym w ręku. Z pozoru tylko uczestniczył w wydarzeniach na głównym pokładzie Transatlantyku. Gdzie zebrani gości pozwalali cieszyć się i zabawiać rozrywką zacną, choć może nie bardzo wysokich lotów – jakby to Jakub skomentował. Ale teraz miał to za nic.

Dla osób, które go już poznały… choć to może za duże słowo, wszak raczej był cieniem i wiecznym nieobecnym życia towarzyskiego statku. Dla tych jednak osób on wciąż pozostawał gdzieś z boku. Lawirował między nieciekawością, a tajemnicą. Między lękliwym nie bywalcem salonów, a obcym z wyboru. Trzeba przyznać. Dla większości osób był nikim.

Aż do momentu, gdy został wywołany wprost ze sceny. Nawet kiedy reflektor oświetlił jego sylwetkę Jakub nie drgnął nawet. Uniósł papieros, zaciągnął się. Jakby w myślach warzył czy to co go spotyka jest na tyle istotne, aby zareagować. W końcu oderwał się od ściany i ruszył pośród stolików wprost w stronę Sztukmistrza i mikrofonu. Płynął uśmiechając się swobodnie i rozbawiony patrząc na Maestro wieczoru.

Przechodził właśnie koło jednego ze stolików. Przystojny mężczyzna z wąsem spoglądał na niego z lekką niechęcią. Znać było, że już wcześniej na niego patrzył. Nie tylko on. Jakub nie poświęcając mu wiele uwagi odgasił papieros w jego talerzu. Mężczyzna parsknął gniewnie, ale sytuacja towarzyska nijak nie pozwalała na reakcję! Nie taką jakiej chciał. To też tylko uniósł rękę, spochmurniał i ją opuścił. Wszystko śledziła uważnie kobieta siedząca obok. Burza ciemnych włosów, jedwab i piękno. Uśmiechała się jednoznacznie w stronę Jakuba. Gdy ten przechodził obok lekkim gestem dotknęła jego dłoni. Jakby chciała go poczuć. Nie zwolnił. Nie spojrzał. Nie liczyła na to.

Wszedł na scenę. Ucałował w dłoń Niewiastę, której miał towarzyszyć w przedstawieniu. Uścisnął rękę Cialdiniego. Pokłonił się przed publicznością. Widać było swobodę na scenie, która wielu mogła zaskakiwać. Był gotów…

***

Bezkres oceanu czarował. Jakub z lubością się jemu oddawał. Karmił zmysły. Głęboko wciągał powietrze. Czuł. Chciał poczuć jak najwięcej. Każdy zapach, drobinka piasku, chłód morskich fal wypełniał jego ciało i duszę. Jakub pozwalał, aby ta energia się przez niego przelewała.

Co się stało? Jak to możliwe? Gdzie oni są? To nie ważne. Zdawał się całkowicie to lekceważyć skupiając się na chwili bieżącej.

Trwało to chwil parę. Kobieta obok niego. Przez dłuższy, może nawet zbyt długi czas ignorował ją. W końcu ujął delikatnie jej dłoń i spojrzał na nią. W jego obliczu emanował spokój i całkowite skupienie na osobie Barbary. Wyciągnął powoli rękę jakby chcąc dotkną jej policzka.
- Czuje… jakbym tęsknił za Tobą. Jakbym Ciebie znał, a później zniknęłaś.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 16-07-2021, 22:55   #17
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Basia snuła się blada i zniechęcona po pokładzie.

Potrzebowała powietrza i przestrzeni. Już – zdecydowanie – nie chciała mieszkać na Batorym. Tęskniła do swojego pokoju na Powiślu, małego, ale stabilnego. Teraz wydawał się tak odległy.. wspomnienie o Warszawie wydawało się blednąc z każdą milą morską. Na logikę nie miało to sensu, przecież wspomnienia zacierają się w miarę upływu czasu, nie odległości. Ale tak czuła.

Snuła się wiec po pokładzie, starannie unikając towarzystwa oraz wizyt w restauracjach. Sama zapach jedzenia przyprawiał ją o mdłości, z płynów żołądek tolerował wyłącznie wodę, którą z upływem czasu zastąpiła bulionem, donoszonym przez jednego z miłych stewardów. Załoga Batorego wydawała się wiedzieć, czego pasażerowie potrzebują, bo nie ją jedną ratowano bulionem.

Mimo że wybierała mniej uczęszczane podkłady i unikała najbardziej popularnych miejsc, cały czas miała wrażenie, że ktoś ja obserwuje. Chociaż nikogo nie zauważyła. Zaczaiła się nawet ze dwa razy za załomem wąskiego przejścia i czekała, ale nikt nie nadszedł. Potem wróciła po swoich śladach – znów nikogo nie spotkała. Mimo to nie mogła się pozbyć drażniącego wrażania, że ktoś za nią idzie. Czy to jej tajemniczy, nocny gość? Zarumieniła się, przypominając sobie fantazje na jego temat, które przyszły do niej, kiedy on zniknął. A może to raczej ten włamywacz z pierwszej kajuty?

Przestraszona, postanowiła poszukać towarzystwa swoich nowych znajomych na wieczór. I tak trafiła na pokaz iluzjonisty.

Od razu zorientowała się, że nie jest to miejsce dla niej. Było zbyt tłoczno , za duszno i za głośno. Dopiła swoja niegazowaną wodę (gazowana , jej zdaniem, zbyt przypominała alkohol) i zaczęła podnosić się, aby zniknąć po angielsku.

I w tym samym momencie reflektor wydobył z mroku jej sylwetkę. Zastygła, jak ćma przyszpilona do tablicy. Niezdolna do żadnego ruchu.


Nie pamiętała, jak znalazła się na scenie. Jednego była pewna – to nie była jej decyzja. Scena zniknęła, zamiast niej pojawiała się plaża. Było zimno. Lodowato, jakby ktoś wyssał ciepło. Zadrżała. A potem jej spojrzenie skrzyżowało się za spojrzeniem mężczyzny.

Pierwsze skojarzenie było ciepłe, pozytywne – dziewczyna poczuła ze swoim towarzyszem coś na kształt więzi. Jakby się znali… Ujął jej dłoń.

I wtedy pojawiała się druga fala skojarzeń – mężczyzna jawił się jako człowiek zły, przesiąknięty do szpiku kości mroczną obsesją, której natury nie jest ona do końca świadoma. Skojarzanie było odległe, jakby nie dotyczyło jej towarzysza, tylko kogoś z bardzo odległej przeszłości. Nie jego przodka, ale właśnie jego z odległej przeszłości.

Wyciągnął dłoń w stronę jej twarzy, Barbara krzyknęła, przerażona, wyrwała dłoń i pobiegła przed siebie. Prosto w spienione grzywy fal, których lodowaty łomot mieszał się z dźwiękiem bębnów z jej wizji - snu. Tam tam, tam tam, tam tam tam.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 19-07-2021, 23:24   #18
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Nigdy nie wie się, co poradzić z tym krzykiem, co odzywa się w nas samych. “
Czesław Miłosz



Receptory otrzymały sygnał, gdy ich powłoki skórne zetknęły się. Kombinacja bodźców i elektrycznych impulsów, doprowadziły do przekroczenia zakazanej granicy. Różnice zatraciły się i dwa światy nieomal zlały się w jeden. Rubieże rzeczywistości splotły się z głośnym zgrzytem. Kosmiczne zębatki zachrobotały złowieszczo.

Ludzki gest, ciepły i z pozoru niewinny, sprowadził śmierć i zniszczenie. Pory skóry otarły się o siebie i jęknęły upiornie. W jednej chwili runęły zasłony. Kurtyna opadła z donośny furgotem, odseparowujący oploty egzystencji.

Dłoń Jakub zawisła w powietrzu, a mroźny wiatr natychmiast skradł mu ciepło jej skóry. Zrabował każdą molekułę zapachu, którą niczym miodna pszczoła chciał zachować na opuszkach palców. Został z niczym, a jej dojmujący wrzask zmasakrował mu bębenki. Ostry cierń wraziła mu prosto w serce. Ten lęk, czający się na dnie jej oczu. Nieludzkie wręcz przerażenie, gdy spoglądała na niego. I potworny krzyk grozy, gdy odważył się wyciągnąć ku niej dłoń. Dostał w spadku plecak pełen cierpienia. Bolesny suwenir ich onirycznej schadzki

Czym zawinił?

Ich więź, tajemne porozumienie dusz i umysłów, wiotkie niczym pajęcza nić, zostało uchylone. Nie miał, co do tego żadnej wątpliwości. Tu w strefie demarkacyjnej, gdzie sen jest realnością, a rzeczywistość oplatają fantasmagoryczne miazmaty, ich drogi rozeszły się.

Pozostało zapytać tylko, czy na zawsze?

Wpatrywał się w jej rozmytą sylwetkę, gdy pochłaniały ją spienione fale, wzburzonego onirycznego oceanu.


Oneiros uprowadził ją do swego królestwa.
Ćma, motyl nocy, wzbił się do lotu, a pył z jej skrzydeł opadał wolno na kamienistą plaże.





“Zaopiekuj się mną
Nawet gdy nie będę chciał
Zaopiekuj się mną
Mocno tak”
Rezerwat


Jakub
Nieheblowane deski, pomazane olejną farbą zaczęły przezierać poprzez obraz kamienistej plaży. Dwie przeźroczyste klisze nałożone na siebie. Nowy obraz, nowy świat, nowa percepcja.
Jakub bosymi stopami nadal muskał zmrożone wschodnim wiatrem otoczaki, ale jego oczy nie widziały już spienionych fal onirycznego oceanu. Przed sobą widział falujący tłum pasażerów “Batorego”
Ludzie klaskali, gwizdali i krzyczeli w euforii.

Splecione ze sobą klisze realności walczyły o prym jego zmysłów. On bezwolny, bezbronny niczym dziecko, obserwował tylko, to co działo się wokół. Donośne bicie w bębny, mieszało się z rytmicznymi oklaskami, domagającymi się bisu. Jednostajny szum oceanicznych fal, przenikał się z monotonnym pomrukiem zachwytu.

Ktoś go dotknął. Męska dłoń, siewca śmierci, rozerwała sklejone przeźrocza światów. Ktoś go popchnął, nakierowując jego kroki na drewniane stopnie prowadzące w dól ze sceny.
Gdy tylko stopy dotknęły parkietu, zmysły ustabilizowały się. Ukierunkowane tylko na jeden azymut.
Pełen wewnętrznego wzburzenia spojrzał za siebie.

Gdzie jest ona?

Kurtyna opadła. Światła przygasły. Zebrana publiczność powróciła do swych nudnych zwyczajów. Gdzieś stuknęły kieliszki. Ktoś wzniósł toast, a w głębi sali dało się słyszeć nerwowe okrzyki wzburzenia. Awantura wisiała na włosku.

Sala balowa pustoszała w mgnieniu oka. Ludzie rozchodzili się, jakby nic się nie stało.
Czyżby faktycznie, nic się nie wydarzyło?

- Ostrzegałam pana. Dlaczego ludzie zawsze są głusi na dobre rady - usłyszał za swoimi plecami. Ubrana w błękitną suknię starucha, znowu pojawiła się na horyzoncie.





“Fight!
Don't run from the fire”
Minuit Machine



Barbara
Lodowaty ocean objął ją łapczywie, niczym trawiony dziką żądzą mityczny Geb. Huk piętrzących się fal, oznajmił całemu stworzeniu, jak bardzo jest spragniony. Mroźne jęzory z lubością lizały każdy zakątek jej ciała. Bezbronną, nagą świadomość pokrył w pełni rozszalały żywioł.


Lodowata toń, setek tysięcy ton wody, zamknęła się nad jej głową, niczym wieko trumny. Zasklepiona oceaniczna powała, która nie przepuszczała ani jednej słonecznej molekuły. Nieprzenikniona ciemność napierała z każdej strony, niosąc ze sobą głębinowy chłód. Lodowaty oddech podświadomości osiadał na jej ciele, niczym grudniowa szadź. Od koniuszków palców, poprzez usta, piersi, uda i pięty, otulała ją cienka, mroźna warstwa onirycznej głębi. Jakby przyoblekła się w drugą skórę, idealnie dopasowaną powłokę, jota w jotę, jak jej własna. Taka sama, a jednak inna, obca. Fantasmagoryczna symbioza jestestw.

I ta cisza.
Absolutna, bezgraniczna i nieskończona. Władała wszystkim, od najmroczniejszych odmętów, po same krańce jej mentalnej konsystencji. Ne istniał szum, puls został wytłumiony, a oddech zredukowany tylko do pierwotnego impulsu, czaił się na granicy postrzegania. Niewidoczny, niesłyszalny, wciąż trwał na posterunku, wierny do samego końca strażnik życia.
Czy na pewno?
Czy ona nadal była?
Niezaprzeczalnie, wszak gdyby było inaczej, to...

Afonia królowała niepodzielnie, jej żelazne reguły dławiły każdy, choćby najdrobniejszy przejaw bunt, czy nieprawomyślności.
Czy na pewno?
Ona wszak nadal trwała. W przeciwnym wypadku, jej myśli nie harcowałby, jak opętane pośród głębinowego, milczącego mroku.

Samoświadomość, pierwotny bodziec, wyswobodził ją z bezdennego marazmu. Potężna iskra, błysk przebudzenia i napływające z nią fale zrozumienia dały jej wiedzę, że to do niej należy panowanie i tron. Spirytualne samodzierżawie.

Mrok poszarzał i poprzez fałdy zmierzchu zaczęły wyzierać utajone do tej pory szczegóły.
Pierwszy raz od chwili, gdy rzuciła się w oceaniczne fale, poczuła twardy grunt pod stopami. Kiedy ostatnio doświadczyła takie stabilności. Zanurzona w niezbadanych otchłaniach, całkowicie zatraciła poczucie czasu.
Jej wkroczenie na scenę wydarzyło się przed minutą, przed stuleciem, czy też może nigdy nie miało miejsca?
Natłok wątpliwości zrodzony w odmętach jaźni, przeprowadził szturm na bramu jej racjonalności.

By odeprzeć najeźdźców, skupiła się na coraz wyraźniejszym krajobrazie wokół.

Niemalże doskonała okrągła polana pośród gęstego boru. Prastare drzewa, niczym strażnicy otaczali arenę na której wciąż płonął bachanaliczny ogień. Wokół paleniska leżeli pokotem uczestnicy orgii. Ich nagie ciała wyprężone w ekstatycznych pozach, wyglądały iście groteskowo i budziły bardziej grozę niźli zmysłową egzaltację. Rozrzuceni wokół niczym szmaciane lalki po skończonym przedstawieniu. Martwe marionetki, wykoślawione, pozbawione tchu w jednej i tej samej chwili. Fetor śmierci mieszał się pobudzającą chuć wonią spoconych ciał i rozkosznych ejakulatów.
Pobojowisko po nieskończonych pląsach Erosa i Thanatos. Bój w którym poległo już tak wielu. To tu, pośród leśnej głuszy dokonało się to, co miało się stać.

Wiatr ze wschodu rozkołysał wierzchołki niebotycznych sosen i świerków. Żywiczny aromat na moment stłamsił orgiastyczne wyziewy parujące z wciąż ciepłych ciał. Ciemność ponownie zrobiła krok w tył, jakby czuła że jej czas dobiegł końca. Starożytna ara rzuciła swój długi cień, gdy ogień z lubością dorwał się do kolejnych młodych, sosnowych gałęzi ociekających złocistą żywicą. Płomienie wzniosły się ku niebiosom, jakby ich rozgrzane do czerwoności języki, chciały złożyć pożegnalny pocałunek na blaknącym licu nocy.

Stalowy grot lęku przeszył serce Barbary, a histeria rozdygotała każdą komórkę jej ciała.
Ujrzała ją w chybotliwym bladoczerwonym, ognistym laserunku. Jej białą, niczym pergamin skórę, jej ciemne włosy spływające chaotyczną falę z ofiarnego stołu, wprost ku skąpanej we krwi ziemi. Jej rozpruty brzuch, parujące trzewia i ociekające spermą łono. Każdy detal, każda rana, każda zaschnięta strużka krwi, wypalały się na jej źrenicach z siłą stu tysięcy megaton. Upiorna klisza wspomnień spetryfikowana po wieki wieków w jej zwojach mózgowych.

To jednak nie mogło być prawdą.
To musi być jej sobowtór, zaginiona siostra bliźniaczka lub koszmarny fantom. To przecież nie może być ona. Przecież ona żyła, a to wszystko wokół to tylko sen, zwid piekielny, majak, który sama stworzyła.
Im jednak dłużej wpatrywała się w wybebeszone kobiece ciało, tym więcej odnajdywała znajomych szczegółów. Pieprzyki łudząco podobne do tych na jej ciele, ukryte defekty skóry, zmarszczki i fałdki, których tak bardzo się wstydziła. To wszystko należało do niej i tylko do niej, ale przecież to nie była ona. To nie mogła być ona.

- Pij siostro - wspomnienie kojącego szeptu wdarło się w jej umysł, a z nim tak doskonale znany miodowy smak spłynął w dół przełyku wraz z obficie napływającą śliną.

Spojrzała na twarz kobiety leżącej na kamiennym ołtarzu. Potworne uczucie, jakby spoglądała w lustro zmroziło ją do szpiku kości. Perfekcyjne odbicie porażało zmysły i tylko jeden detal burzył maestrię imitacji. Urokliwy uśmiech, pełen szczęścia i spełnienia zdobiący twarz denatki. Oto ewidentny dowód szalbierstwa.

Okrzyk ulgi niemalże wydarł się z jej ust. Wojenne przyzwyczajenie jednak ponownie dało o sobie znać. Zdusiła krzyk dokładnie w tym samym momencie, gdy poczuła, jakże dobrze znane i tak bardzo znienawidzone uczucie. Drapieżny wzrok ślizgał się po jej ciele, penetrował i rejestrował każdy jej ruch i gest.

Skopofil czaił się skryty pośród ciemnego boru, a gdzieś w oddali rozległ się dźwięk myśliwskiego rogu.

Nagonkę czas zacząć.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 20-07-2021 o 02:37. Powód: literówki i stylistyka
Ribaldo jest offline  
Stary 29-07-2021, 22:24   #19
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Cisza była upajająca.

Przyjęła ją, przygarnęła, ukoiła. Studziła rozpalone ciało i głowę lepiej niż lodowata woda wokół. Basia czuła ogarniający ją spokój. Wkrótce jej stopy dotknęły podłoża a całe ciało ustabilizowało się na stałym gruncie. Stała pewnie, spokojna.

Nie rozumiała tego, co się właśnie zdarzyło. Źle. Rozumiała, oczywiście – magik poddał ich hipnozie, z jakiegoś powodu okazała się bardzo podatna (co było dziwne, bo przecież była trzeźwo spoglądającą na życie osobą, doktorantką, twardo stąpała po ziemi) . A to, czego doświadczała, okazało się bardzo realne. Realne i nierealne na raz, bo przecież pod woda nie da się oddychać, prawda? A ona oddychała.

No i ten mężczyzna. Jej towarzysz ze sceny. Czy możliwe było, że doświadczali tej samej iluzji? Czy po prostu on był fragmentem jej? Nie wiedziała. Ale bała się go.

Drgnęła i to drgnięcie przerwało kokon ciszy wokół niej. Usłyszała coś. Bębny, znajomy dźwięk, odległy, przytłumiony. Dźwięk przywołał wspomnienia: polana, ognisko, ciała. Nagie, spocone, rozpalone. Gąsior, miód, zbyt słodki, zbyt mocny.
- Pij siostro.
- Tańcz, siostro.
Orgia. To pamiętała.

Ale teraz.. było coś więcej. Tamte wspomnienia było nieco rozmyte, może trochę żenujące, ale przyjemne. Pasowały do jej pragnień (lub budziły te pragnienia, sama nie wiedziała). Ale tutaj… ona rozciągnięta, wypatroszona, nieżywa. Nieżywa. Założyli ją w ofierze.

Próbowała zracjonalizować to, co widziała, ale nie była w stanie. Lęk, pierwotny, gadzi, wzbierał w niej nieprzerwaną falą. Próbowała go opanować, ale nie była w stanie. Wszystkie techniki które znała, zawodziły. Lodowate przerażenie rozlało się w jej ciele, wypełniło żyły i tętnice, zmrażając krew.
Krzyczała, choć nie była w stanie otworzyć ust.

Krzyczała.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 31-07-2021, 13:25   #20
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Głosy mieszały się w kakofonię dźwięków. Obrazy zlewały w jedno. Ale podczas gdy wizja była hipnotyczna i nasuwała narkotyczne skojarzenia, tak fonia zwyczajnie drażniła. Jakub szedł, sam nie wiedząc dokąd i lekko się uśmiechał. Tak jakby poprawna mina miała zażegnać pytań czy złych spojrzeń. W rzeczywistości nie wiedział, czy ktokolwiek patrzy. Zebrani byli jak rozmyta i falująca zbieranina kolorów i kształtów. Ale te dźwięki! Muzyka, rozmowy, gra sztućców i kieliszków mieszała się z szumem wiatru i łoskotem fal rozbijających się o brzeg.

Nagle dotyk sprawił, że Jakub spłynął w dół i stanął na ziemi. Znów wzrok się wyostrzył i dostrzegł przed sobą kobietę. Burza ciemnych włosów, uśmiech, pytanie zawieszone w powietrzu. O coś spytała. Jakub usiadł na krześle, które wyrosło jak z pod ziemi. Chwilę później w jego ręku pojawił się kieliszek wódki. Nie przepadał za czystą. A jednak teraz przyciągała go. Obiecywała spokój i oderwanie. Zdawała się najlepszym co mogło go spotkać. Jakub uniósł wzrok i dostrzegł kobietę, która wpatrywała się w niego. Cień uśmiechu, gdy ich spojrzenia się spotkały. Naturalny seksapil mieszał się z wyraźną troską.
- Napij się. Lepiej się poczujesz.
Od kiedy byli na ty? Czy ja w ogóle ją znam? Jakub pamiętał każde ich spotkanie, spojrzenie, myśl jaka mu wówczas towarzyszyła. Nawet teraz kręciło mu się w głowie. Mieszające się obrazy sprawiały, że nie potrafił zaufać swoim zmysłom. Ale gorzej radził sobie z kakofonią dźwięków. O dziwo oddech i zapach Burzy Ciemnych Włosów uspokajał. Fale uspokajały się, obrazy wyrównywały.

Palący smak rozlał się w gardle. Jakub wciągnął głęboko powietrze i po chwili wypuścił. Smakowało… niczym. Czuł jedynie palący smak, zapach Burzy, falujące myśli.
- Nie – nagle zerwał się z krzesła. To wszystko było nie tak. Rozejrzał się w koło i zorientował się że nie czuje już zapachu morza! Przeszył go nagły lęk. Jakby coś stracił. Burza spoglądała na niego lekko przestraszona.

Ruszył spiesznym krokiem wymijając stoliki. Kogoś potrącił, o jakiś rękaw się otarł. Kelner widząc jego pęd zatrzymał się i przepuścił przodem. Jakub niemal wybiegł z sali. Znany mu doskonale korytarz, w prawo, znów w prawo i drzwi prowadzące na pokład zewnętrzny. Biegł już wstrzymując powietrze. Brakowało mu tchu, ale dopadł do klamki i szarpnął za drzwi. Morskie powietrze uderzyło w niego wszystkimi zmysłami. Pragnął go. Pragnął jej.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172