Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-12-2021, 20:34   #11
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Rab, choć nam podobny, kędy mu piętno wypalą człowiekiem być przestaje. Wykluczon on z ludzkiej rodziny i wszelkich praw pozbawion, tak jako i woli własnej. Obowiązkiem jego jedynym i prawem, służba wierna i karna. Żywot jego do posesora należy i jemu to o każdym dniu życia raba decydować.”
poruczenie Goorgana, paskarza z Koloondah



Los i bogowie nam sprzyjają, rzekł Flarban, najstarszy z jego współtowarzyszy niewoli. Słowa elbena o licu surowym, które niezliczone blizny pokrywały, wciąż wybrzmiawały w uszach Arana, ilekroć myślami wracał do wydarzeń ledwo minionych.
Noc, co ją Oeyn przegnał, grozą i męką najprawdziwszą dla wielu przesiąknięta była. Wrzaski straszliwe, bólem do szczętu wypełnione, niosły się niemal do świtu. Pośród atramentowego mroku jeno zarysy dojrzeć można było, a i to jeźli się wzrok mocno wytężyło. Tego jednakoż, co ujrzał Aran, poprzez kotary fantomów czernistych, orgiastycznych pląsów form do ludzi niepodobnych, aż nadto mu starczyło.

Domysły mimowolne snute, które na ględach posłyszanych oparte, wyobraźnię otoka obrazami krwawymi i bluźnierczymi zalewały. Koszmarem nazwać ich jednakoż nie podobna, wszak te jeno we śnie bywają, kędy myślami swemi ku niedocieczony ostępom Aeynechen wędrujemy.
To co tej nocy parszywej przed oczami mu stanęło, nie tylko lękiem absolutnym go zdjęło, ale i świadomość przyniosło, jakimże ten świat jest naprawdę. Insza to wszak rzecz o mordach bezlitosnych, krwią ociekających w czasie wieczornicy słyszeć, kędy ogień przyjemnie trzaska, a co inne własnemi oczyma na nie poglądać, w krzyk ofiar się wsłuchiwać i w jaśniejących aytherowych pobłyskach twarze oprawców za maskami skryte, śledzić. Widma te, choć przez gęstwinę ciemną przesłonięte, po stokroć mocniej na umysł otoka oddziaływały, niźli słowa najbardziej wykwitne i precyzyjne nawet przez erzhlera wypowiadane.

Torturowanych, ni zabitych Aran nie liczył rad, że nie jego to ciało kościane noże kroją na strzępy. Jeno dzięki Flarbanowi, który osobliwą satysfakcję czerpał z mówienia o tem, zwiedział się, że tej nocy przeszło dziesięć osób tortur wyszukanych z rąk kabalarskich sługusów zaznało i tyleż samo ostatnie tchnie swe wydało. Krew ich, jak i wnętrzności w specjalnie zgotowanych na tę okoliczność glinianych stągwiach spoczęły. Zdobne w pokraczne i bluźniercze malunki i płaskorzeźby, ukazujące sceny orgii lubieżnych, które nie tylko wszelkiej naturze ludzkiej przeciw byle, aleć i każde tabu bez żadnych skrupułów łamały. Na każdej widniała też runa enzoo zwana, którą Aran dzięki Gunariemu poznał. Znak ten nie tylko na kabalarskich sztandarach zawżdy powiewał, aleć takoż symbolem magicznym, który samego Kaytula ponoć uosabiał. Stary guślarz twierdził, że poprzez insygnium tak Piewcy Pustki poglądali, jak i sam uzurpator plugawy, co się za pierwszego pośród bogów ma.




Konwój niewolniczy zwolna poprzez ostępy bagienne się posuwał. Okolica dzika i stopą ludzką nietknięta się zdała. Wszędy jeno szuwary bujne i gęste, a grunt ledwo pozór stwarzał, że kogokolwiek na nim się utrzyma. Pewnikiem, gdyby nie zaprzęgnięte do platform ciągnięcia cochlaki, wszyscy już dawno by w błotnych odmętach potonęli. Klatki w których trzymano więźniów z sękatych konarów uczyniono. Każda z nich na platformie z bali drewnianych spoczywała. Tą zaś ogromne cochlaki ciągnęły, nad którymi jeden, abo dwóch jigitów pieczę miało. Za pomocą sznurów konopnych, które do ich czułek przytroczono, kontrolę nad nimi sprawowali.

Kędy światło złociste, co poprzez Oeyna świat zalewa, całą okolicę we władanie objęło, ujrzał Aran, jak liczny jest ich niewolnicza karawana. Ponad dwie dziesiątki naliczyć zdołał, a ponoć to jeno połowa ich. Jak bowiem twierdził Flarban, konwój podzielił się dwa dni temu i jedni na wschód ruszyli, a drudzy na zachód. W każdej klatce zaś od czterech do ośmiu osób się znajdowało. W różnym wieku, jak i różnych ras. Dojrzał wśród więźniów, tak ludzkie dzieci, jak starców, co się od zwergów wywodzili. Elbeni nie tylko w jego klatce się znajdowali, aleć jeszcze w co najmniej dwóch.

Klatki, jak twierdził Flarban, po części z aytheru utkane zostały i choć liczne one dziury posiadały, to o ucieczce mowy być nie mogło. Bowiem gdy tylko kto przez taką się wychylił, natychmiast doskakiwali do niego kabalarscy siepacze i okładali lagami kościanymi bez wytchnienia. Trudno młodemu molsuli przyszło na wiarę, aż taką moc kabalarskich żołdaków, aleć elben o licu licznemi bliznami pokrytym, zaklinał się, że tak właśnie jest.

Dla spokoju ducha i by rozmowę z Flarbanem potrzymać, przytaknął Aran i o inną rzecz zapytał, która mu spokoju nie dawała.
- To są srąbki. - doświadczony elben zaczął ochoczo wyjaśniać, a wręcz chwaląc się swoją wiedzą na temat osobliwych platform, czy też sani na których przyszło im podróżować - Palusy też na nie mówią, aleć to jeno w miastach. Wszak tam tylko sami mądrzy mieszkają - przy tych słowach, aż się żachnął z pogardą - Srąbki, to powszechne artefakty, których wiele w miastach się ostało. Ongiś ponoć same potrafiły jechać, kędy tylko człek sobie o danym miejscu pomyślał. Teraz to tylko dzięki zmyślności zwergów i ich budowniczych, te barki jeszcze się do czegoś nadają. Gdyby nie cochlaki, to i tak by to wszystko zgniło, bo choćby się i dwudziestu chłopa zaparło, to tego draństwa nie uciągnie. Jeno te ślimaki giganty mają tyla siły i aytherowej mocy, że bez trudu ciągną te barki po bagnach.




Oeyn zenit już przekroczył, kędy konwój na popas stanął. Najmici abo w oprzędach naprędce rozłożonych drzemać poczęli, za nic shatoru odprawienie godne mając, abo też opiekać jęli na rożnie, schwytane zawczasu, bekasy.

Zapach pieczonego mięsa, jaki zaczął rozchodzić się po okolicy, bardzo boleśnie uświadomił Arananowi, jaki głód mu doskwiera. Flarban, jakby odczytał jego niewypowiedziane pragnienia i podał mu wyjętą zza pazuchy, garść suszonych larw.

Nie był to rarytas żaden, ani nawet strawa pożywna, aleć w obecnej sytuacji Aran nie mógł grymasić i wybrzydzać. Przeżuwając chrupiące pod zębami robaki, chłopak uważnie obserwował okolicę.

Nadal znajdowali się w bagiennej dziczy. Nigdzie nie było, choćby najmniejszego znaku ludzkiej bytności. Nie dojrzał młody molsuli, nie tylko żadnych śladów obozowania, o domostwach nie wspominając, ale nie było tutaj także choćby pozostałości po kładkach zwergów, czy nawet run jego ludu, które przecież odnaleźć można było w wielu nawet najdzikszych miejscach. Aran nie miał jednak czasu się nad tym faktem poważniej zastanowić, gdyż pochłonęła go zupełnie inna obserwacja.

Na granicy obozu pojawił się człek odziany w podarte portki i futrzaną czuhę narzuconą niedbale na ramiona. Wbrew wszelkim przypuszczeniom żołdacy kabalarscy nie tylko go nie przegonili, ale wdali się z nim w poważną dyskusję. Aran bez trudu rozpoznał ruchy dłoni, świadczące o tym, że właśnie trwają negocjacje handlowe. Nie raz widział, jak Faryuk wódz ich gromady, abo inny starszy dobijał targu z przedstawicielem innego taboru, albo jakimś naczelnikiem wioski.

Nie ulegało żadnej wątpliwości, że człowiek wyglądający, niczem zwykły przybłęda dokonuje właśnie zakupu niewolnika.

 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 28-12-2021 o 07:58.
Ribaldo jest offline  
Stary 30-12-2021, 11:24   #12
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Żywot twój młodzieńcze może być albo śmiałą przygodą alboż niczem…
Gunari, guślarz molsuli



Po nocy, która nie pozwoliła ulżyć zmęczonemu ciału żywy koszmar przynosząc, blask Oeyna nową nadzieję w sercu obudził. Choć echo słów elbena niewiele pociechy niosło młodzianowi. Jego bogowie opuścili ten świat, skrywając się za mgłą nieprzystępnych szczytów. Czy odwrócili się od swoich wyznawców zawiedzeni ich czynami czy przegnani zostali przez Siewcę Pustki nie miało już znaczenia. Molsuli niezmiennie wznosili tęskną pieśń ku Nefele i Anuku, lecz daremne były to modły. Utracone słowa protosu nie miały wystarczającej siły, by wzniecić wygasły ogień. Były niczym okaleczone dziedzictwo pradawnych, niszczejące w wszechobecnej wilgoci. Artefakty, które ostały się jedynie namiastką dawnej potęgi. Jak te wyzute ze swej mocy srąbki, mozolnie ciągnięte przez cochlaki…


Rab znosił niewolę, jakby naturalną rzeczą dlań była. W istocie jego pobratymcy przywykli do poddaństwa, godząc się na ten los. Aran wpojony miał szacunek dla innych, nawet jeśli piętnem jarzma byli naznaczeni. Nie wywyższał się i szanował każdą odmienność. Wiedział z nauk mentora, że jest wielu nieszczęsnych na tym padole, których los okrutnie doświadcza. Teraz sam to boleśnie odczuwał, rzucony w środek karawany, nie dość że wolność tracąc, to jeszcze niepewny, czy żywota swego nie dokona, zaszlachtowany niczym bydło ofiarne w krwawym obrzędzie. Nawet przecie zwierzęta na lepsze traktowanie zasługiwały. Aran wychowany został w poczuciu szacunku do żywych istot moczary zamieszkujących, by nadmiernych cierpień im nie przysparzać. Boć duszę one posiadały jak Gunari mu tłumaczył, co też cały świat syci. Wobec tego na poszanowanie zasługiwały, nawet jeśli Molsuli do guślarskiej sztuki zwykli ich żywot poświęcać. Wstrząśnięty do cna był zatem otrok tym, co się wokół dokonywało. W jakimże barbarzyństwie rozmiłowani kabalarze i służący im shytowie. Jakaż rozkosz śmierci i cirpień ofiarom przydawanych karmiła ich podłe dusze. Prócz strachu chłopięcie odrazę głęboką czuło i nienawiść, co wzrok mu rozpalała. Bunt rósł w trzewiach Arana, pogarda na takie postępki, nawet dla przebłagania bóstw czynione. Pojrzał ku przestraszonym rówieśnikom, co imion swych nawet nie zdradzili, jakby starte zostały przez niewolę i grozę jej towarzyszącą.

- Nie bójta się. – rzekł, a jego głos, co przeczył w danej chwili dziecięcej naturze sprawił, że nawet Flarben uważniej przyjrzał się młokosowi. – Sposób znajdę, aby nas z tej sadzawki uwolnić i od katuszy wywiązić.


Dni kolejne spędził na bacznym oglądzie zwyczajów najmitów, co posługę przy karawanie sprawowali. Myślał jak od kaźni się wywiercić i oprawcom umknąć. Okolic nie poznawał i żadnych znaków tajemnych nomadów nie dostrzegał. Co dziwowało go wielce, bo przecie lud jego o wieków między zdradliwe ścieżki bagienne i najdziksze mokradeł ostępy śmiało się zapuszczał. Musieć inne przyczyny na nieobecność wpłynęły, albo prześlepił młodzian wskazówki skryte w gęstwinie. Tera jednako stale łazęczył strażników, chcąc wynaleźć jaką słabość lub nieuwagę z ich strony, która drogę ucieczki by rozwarła. Gotował się na ryzyko i umyślił sobie nawet zamysł odważny, by cochlaka na jakim wzniesieniu więzów pozbawić i palusa tym samym bezwładnie stoczyć chaos niemożebny czyniąc. Acz wyzwania poważne temu zamiarowi szkodziły. Wpierw trzeba by jigita powodującego stworem strącić, a potem więzów pozbawić lubo liny przeciąć. Zdało się to niemożliwym wyczynem, nawet dla dorosłego męża, a co dopieroż wyrosłka molsuli...

Kiedyż zobaczył obcego włóczęgę, co znać było targu z tutejszymi chciał dobić, na powrót szaleńczym pomysł odżył, zwłaszcza że baczący na więźniów uwagę swą rozproszyli. Sytuacja zdawała się idealna na podjęcie takiej próby. Chociaż doświadczony elben ponownie studził ochoczość podrostka do ucieczki, to tym razem Aranaeth był bardziej chwacki i od zuchwałego czynu się nie strzymywał…
 
Deszatie jest offline  
Stary 03-01-2022, 21:22   #13
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Na dziecka swe baczenie miejcie, bo umysły ich słabe i na podszepty z Topieli czułe, jako nikt inny. Łacno tędy we wnyki bytów tajemnych wpadają i jeszcze za dobre to mają. Te bowiem tak je mamią, iż dziecka choć z wierzchu radością emanują, to dusze ich w grząskich oparzelinach Teynechen toną”
Ingoosi - noktambulista przesławny



Ciemność kleista zewsząd, tako naokoło, jak i w głębi niego. Ileż to już tercji tułał się pośród bagien nieskończonych. Wszędy jeno łąki, co jeno pozór gruntu bezpiecznego stwarzają. Pod cienką warstwą groszkowej zieleni, gdzie stopy nie postawisz, wnet cię oślizgłe wnyki błotne osaczają i w dół z całych sił ciągną.

Aran, wiekiem młody, aleć z ludu pochodził, któren bagna za dom ojczysty ma. Wiele mil poprzez grzęzawiska zdradliwe przemierzył, poprzez rozlewiska mętne pośród których po sam pas brodził i wciąż i wciąż gnał przed siebie, byle pogoń zgubić.

I zbiegł nagonce kabalarzy okrutnych i wolność odzyskał. Sam siebie jednakoż raz po raz pytał, aboć to nie lepiej siedzieć mu było za kratami sękatymi i pośród innych pochyconych na swój los czekać. Wszak tam na srąbkach antycznych, które cochlaki olbrzymie ciągnęły, tak i sucho było i jeść nawet dawali.

Boć o ile wilgoć nieustanną, co skórę marszczyła i na podobieństwo śliwek suszonych ją czyniał, wytrzymałby młodzian bez trudu. Pęcherze wszak przebijać umiał, a i w podobnych wędrówkach mimo wieku zaprawion. Nadto i głód by strzymał, bo w gromadzie pośród ludu swego i matuli czujnym okiem, nie raz i nie dwa wieczerzy nie dane mu było spożyć, bo zapasów ledwo, co na jedną cienką potrawkę starczało. I choć melodia, co mu ją kiszki wygrywały, echem się dalekim niosła, to nie ich symfonie dudniące straszne mu były.

Pragnienie wrogiem jego największym, które niczem siepacz najokrutniejszy u gardła mu wisiało i z każdą chwilą i krokiem każdym siły odbierało. Wody wszędy pod dostatkiem, bo gdzie oka nie skierujesz, wszyćko do cna samego wilgocią przesiąknięte. Znał jednakoż Aran poruczenia starszych, a i matka po tysiąckroć mu powtarzała, coby wodę jeno ze strumienia żywego czerpał i żadną miarą, po tę z sadzawek, kałuż, czy mulisk nie sięgał. Jeden łyk wody takiej bowiem starczy, by rozstroju trzewi się nabawić, wijców nałykać, abo i co gorszego jeszcze.

Snuł się, więc Aran pośród grzęzawisk po horyzont się ciągnących, coraz większą żałość w sercu czując, że na ucieczkę się porwał przygotowań żadnych uprzednio nie czyniąc.
A przeta ostrzegał, elben stary, co się Flarban zwał, że to bezmyślność i tępota prawdziwa, tak na łapu-capu do rejterady się brać. Ostrzegał, że na bagniska to jeno licha mnogość i śmiercicha wszędy czyha. Nadzieję nawet dawał, że w kabalarskiej służbie nie każden pod nóż idzie, że jak się fart ma i bogowie los łaskawy ześlą, to i pod knut litościwego i pobłażliwego posesor, trafić można. Żywot raba wtedy nie taki zły i przywyknąć idzie, przekonywał.

W chwili tamtej, to bzdurne godki dla Arana były, a nawet herezje prawdziwe, które wprost przeciwne temu, jak go matula i starsi w gromadzie poruczali. Nijak przystać na takie duby smalone Aran nie mógł. Teraz zaś kędy śmiercicha cień swój mroczny na niego rzucała, zgoła inaczej myślał.

Za późno jednakoż już by łzy rzewne ronić, bo pożytek z tego żaden z tego nie przyjdzie.




Wpierwej blask pod powiekami odczuł. Każdym innym zmysłem go odczuł, aleć nie wzrokiem któren jakby do wypalony został przez ową jasność. Ciepło od niego niezwykle przyjemne biło i aż do samych zlodowaciałego szpiku przenikało. Z każdą chwilą życie w otoka wracało i przez myśl mu nawet przeszło, że to nie życie już, aleć że już bramy Teynechen przekracza, wszak tam ponoć jak noktambuliści powiadają z ziemi żar się wydobywa. Zbyt wielga błogość serce mu wypełniała, by to śmiercichy objęcia tak czule go tuliły.

Ledwo fantazja tak w umyślę mu zagościła, a już inne bodźce poprzez skórę napłynęły. Dłonie malutkie niczem piąstki dziecka ledwo narodzonego obłapiać go po twarzy, karku i przedramionach jęły. Lepkie przy tem one były, jakby całe w błocie świeżym unurzane. Wzdrygnął się Aran na te umizgi przedziwne i mimowolnie w tył odskoczył.

Pisk się wokół niego rozległ, jakby stado yooków srebrzystych przerażony wielce skrzek naraz dobyło. Wraz z nim też zniknęły malutkie, lepkie rączki, które go obmacywały. Pod dłońmi wyczuł Arana sypkie piasku ziarenka w wielkiej obfitości i znowuż radość w jego duszy zagościła. Kędy poprzez grzęzawiska brodził i z pragnienia usychał marzył, coby grunt choć odrobinkę trwalszy, niźli oddech ludzki najść. I oto jest. Gleba piaszczysta i sucha, tak iż jej drobinki poprzez palce przelatują.

Szepty jakieś piskliwe wokół niego się rozległy i drażniły uszy, niczem odgłos trących o siebie kamieni. Poprzez biel, która wejrzenie wszelkie na proch spopiela, wątłe cienie dojrzał Aran.
Przelatywały one, to z jednej, toż znowu z drugiej strony. Mnogość spojrzeń po jego skórze się prześlizgiwało i jakby to niedorzecznie nie brzmiało, równie obrzydliwe one dla otoka było, co zwilgłe i obmierzłe rączki.

Jeno fakt, że im dłużej się tym cieniom Aran przypatrywał, tym coraz więcej szczegółów dostrzegał sprawił, że nie poruszył się ani odrobinę, jakby pozwolenie na te bezwstydne wzrokiem obłapianie dając.

Ledwo widzenie w pełni wróciło, a już Aran tego pożałował. Tuż przed swoją twarzą ujrzał osobliwy pyszczek. Blady przy tem jako kości w promieniach Oeyna wyschłe, a takoż wyrazu wszelkiego pozbawiony i całkowicie bezpłciowy. Wnet malutkie dłonie na policzkach chłopaka się zacisnęły, a po chwili usteczka wąziutkie z ustami aranowymi się zetknęły.




Pocałunek, jeszcze gorsze odczucia budził, niźli dotyk łapek lepkich. Wzdrygnął się cały Aran i jakby sam w sobie skurczył. Pochwycił oburącz włochate stworzonko i z całych sił odepchnął od siebie. W ostatniej chwili niemal to uczynił, gdyż bogun, częstokroć też bagiennikiem zwany, już jęzor swój niczem wąż cienki i takoż samo się wijący do gardła Arana chciał wepchnąć.

Odrzucony bagiennik z wielkim piskiem do swych pobratymców uciekł i w gęstych krzakach się skrył. Odetchnął młody molsuli z ulgą i na równe nogi się zerwał. Po okolicy się rozejrzał i oczom własnym nie wierzył, boć nigdy czegoś podobne w życiu nie widział.

Przed oczami jego, jak horyzont długi i szeroki, ogromne falujące muliste morze się znajdowało. Znaczna jego część obrzydliwą, karminowo-rdzawą naroślą była pokryte, która wraz z każdą kolejną falą, to opadała, to znów wznosiła się wysoko. Ilekroć pienisty bałwan z mułu i kraśnego liszaja utworzony o brzeg się rozbijał, tylekroć się wokół szum niezwykły się rozchodził.

Nadziwić się nie mógł Aran, tej kołyszącej panoramie. W końcu wzrok w prawą stronę zwrócił i w oddali dojrzał chaty drewniane gęsto obok siebie pobudowane. Z radości, aż mu serce zamarło i na chwil kilka zapomniał o bogunach, które się pobliżu czaiły. Dopiero, kędy chrzęst piasku posłyszał odwrócił się i ujrzał jak pół tuzina bagienników ku niemu z cicha do niego się podkrada.

 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 04-01-2022 o 09:02.
Ribaldo jest offline  
Stary 04-01-2022, 21:54   #14
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Radość i zabawa pokłosiem są wyobraźni dziatek.
Z molsulowych przysłów


Błękał się otrok na los swój w myślach utyskując pomny, że w niewoli na jaki kęs i łyk wody mógł liczyć. Przepastne łąkowisko po hen się rozciągające swym ogromem przytłaczało. Nikaj śladow jakowejś bytności nie nastąpił. Tera zdany był jeno na łaskę bagien, a przecie one nawet dla taboru molsuli zagrożenie częstkroć niosły. Grunt na tym błędowie zdradliwy i mylący dla zmysłów. Znaków żadnych poprzednich wędrowników nie postrzegł, jakby w niedostępne manowce się jako pierwszy zapuścił. Widmo obławy nie opuszczało chłopięcia. Cudny zdarzeń splot, co pozwolił umknąć z kabalarskiej niewoli zatarł się w jego pamięci. Pamiętał jeno że rumor się wielki podniósł kiedy srąbek osunął się i w kolejnego palusa ćmachnął zamieszanie nieliche czyniąc. Kilka klatek z jeńcami osunęło się z platformy w błotniste grzęzawisko. Najmici wnet porządek jęli zaprowadzać, krzyki więźniów nahajami gasząc, lecz po chwili jeszcze larmę wielgą podnieśli, nie doliczywszy się jednego chłopca, co miał dość śmiałości, by czmychnąć w zgniłozieloną gęstwinę. Żegnany jedynie spojrzeniem raba i dwóch podrostków, co rad starszego posłuchali od próby ucieczki ostatecznie odstępując.

Teraz chwilami szczerze żałował młodzian swej pochopności. Bolaki na stopach dokuczały niemiłosiernie, głód wiercił w żołądku ale i to dzielnie ścierpiał. Jeno łaczność go paliła, rosy kapkę tylko co z chroślin zlizał, jakby to nektar był najprawdziwszy. W żaden sposób jednak nasycić się tym nie zdołał i w coraz większy obłęd popadał. Zmożon w końcu padł wycieńszony całodziennym brodzeniem, nie zauważywszy nawet, iż grunt pod nim suchością podszyty.


Zbudzon ciepłym promieniem i pieszczorodnym dotykiem, nie wiedział czy urojenia to jakie, czy prawdziwe to maskanie, co w ciele mimowolnie odruch wywołało. Z każdą chwilą jednak bardziej niemiłe się ono zdawało, dalekie od czułości, do której był naturalnie przyzwyczajon. Przerwał gwałtownie młokos te umizgi nieznane, acz ich źródła spostrzedz nie potrafił, boć mglista opaska oczy mu zasnuwała. Tylkoć pojął, że nieznana siła figle z nim wyczynia, wiedząc iż zmysły ma niepełne niczym w zabawie w ciuciubabkę, co dzieci molsuli żmurkiem wołali, które to słowo liszka o kasztanowym futrze w żargonie tropicieli oznaczało.

Kiedyż cienie ruchome wokół poczęły natrętnymi być i otwarcie naigrywały się z młokosa ten opaskę tumaniącą jak w zabawie porzucił, wzrok nagle odzyskawszy. Nie był gotów na widok, który zastał przed oczyma. Rażony nim patrzył jak usta jego stykają się z pyszczkiem cudacznego zwierzątka. Oblicze bladości pełne, jak maska abo twarz kredą pobielona, zaraz uczucie wstrętu w nim wzbudziło. Odrzucił Aran natręta, co w okolicznych trawach się skrył. Z poruszenia śród chaszczy i mrowia pisków młodzian pojął, że cała gromada tych istot musiała przednią zabawę mieć z tego spektaklu.

Rozejrzał się wokół i insze niecodzienne zjawisko ze wszech miar uwagę wyrosłka przykuło. Dywan rdzawo rzęsisty falami rozbijał się o krzewiasty brzeg, niczem przypływ zalewający piaszczysty ostrów. Na łasze Aran stał i nie wierząc poglądał oczami rozbitka na horyzont. Zakrzyknąć z radości żywił ochotę kiedy butynki doźdrzał równo obok siebie nasadzone. Trudno mu było ocenić odległość, lecz nadzieja znaczna wstąpiła w jego serce. Prawież to uśpiło czujność junocha, acz w ostatniej chwili najrzał podchody ku niemu występnie czynione. Zasyczał gniewnie na boguny jak żbiczek osaczon przez napastliwe szczury. Prętek lichy podniósł i począł odganiać się od sfory uciążliwej. Włochatki zapiszczały i rozproszyły się, ale tyć na chwilę, bo znowuż skradanie mozolne zaczęły. Młodzian czuł, że sił mu zbraknie, by długo opędzać się od natrętów, miarkował tedy co począć? Strasznymi te istoty się nie wydawały, jeno wielceż dziwnymi. Dobytku Aran żadnego nie posiadał, wyglądało że skraść chcą tylko jego myśli albo umysł związać. Jednakoż bojaźń powzięła dziecię molsuli, że podstępem mu duszę zechcą wykraść.

Wyboru wielkiego nie miał. Z jednej strony fale liszajowate nań napierały, z drugiej bagienniki czyhające tylko jak młodzieńca schwycić. Na wszystko był gotów, aby ocalić swą wolność. Kilka kroków w muliste mokradło postąpił ciekaw, co poczną istoty go prześladujące?
 
Deszatie jest offline  
Stary 06-01-2022, 13:21   #15
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Ciekawość cię zgubiła, synu. “
Gunari - guślarz z ludu Molsuli



Kościany kozik zadrżał w dłoni starca. Biel doskonale wypolerowanego ostrza przywodziła na myśl, błotne połacie pokryte śnieżnym puchem, kędy to Toruk świat we władanie bierze. Dwóch chłystków, ledwo od ziemi odrosłych, ruch każden guślarza z wypiekami na licach swych, śledziło. Oczy ich ogniem żywym płonęły i łapczywie słowa ku nim wypowiadane chłonęli.
- Laudę, niechby i najkrótszą, zawżdy odmawiajcie. Powiadają gupieloki, iż to jeno czasu zbędne trwonienie. W pamięć to sobie wryjcie i w sercu na zawsze miejcie, iż słowo każde które z ust waszych padnie, niczem lampa dla duszy, co jej życie odbieracie będzie. I czy to qurboc święty, bydzie, czy ksook, co posłańcem bożych wieści jest, czy też szarak zwykły, co za strawę posłuży, słów na modłę nie żałujcie. Wam to pożytek przyniesie, bo tak krew, jak i trzewia lepiej wam posłużą i istocie, która życie oddaje łatwiej poprzez nieskończone równiny Teynechen podążać będzie.

Tu przerwał na czas krótki. Pomarszczoną dłoń nad łysińcem wzniósł. Ustami Gunari poruszał, aleć żadne słowo z nich nie uleciało. Cud mimo wszyćko się zdarzył i ptak, co go Basir złapał i na guseł czynienie przyniósł, uspokoił się jakby w jakowyś sen zapadł. Wielgą moc słowa laudy miały, bo przeta chwilę temu jeszcze ptaszysko na wszystkie strony się szamotało. Teraz zaś jeno powieki drgające znać dawały, że jeszcze żyw on.

Guślarz przytknął kozik kościany do długiej szyi łysińca i błyskawiczne cięcie wykonał. Krew w górę trysnęła i obu otoków naznaczyła. Jucha ciepła po policzkach im spływała, karminowy ślad zostawiając. Kędy Gunari resztę krwi ptaka do glinianej czarki spuszczał, Basir palcem po policzku przeciągnął i w posoce go umazał. Poczem do ust paluch wsadził.

- Zdurniał tyś! - wrzasnął guślarz stary - Na stracharskie praktyki ci się zebrało?

Basir głowę spuścił i rumieńcem spłonął.
- Jam ciekaw jeno był, jako ona smakuje. - jął się usprawiedliwiać młodzian - Godoją, że łysiniec krew niczem miód ma słodką.
- I dobrze godoją. Insza to jednakoż rzecz łysińca na polewkę oprawiać, a insza gusła nad nim czynić. Kędy się wróżby celebruje, to każden znak, każda krwi kropla swe znaczenie ma, treść ukrytą przekazuje. Ciekawość cię zgubiła, synu. Won stąd!

Gunari z grymasem wściekłości wpierwej czarkę z parującą wciąż krwią rozbił, po czem truchłem ptasi w Basira cisnął.
- Won stąd!

Ledwo się Basir przed zezwłokiem uchylił i z płaczem cichym z szałasu guślarskiego wybiegł.
- A ty na co czekasz? - spytał Gunari Arana, któren z otwartymi ustami na wszystko, co się działo poglądał - Szoruj i ty stąd! Perora skończona.




Piski donośne się rozległy, kędy Aran stopy swe w mulistym morzu zanurzył. Boguny wrzask podniosły, jakby je kto ogniem żywym podpalał. Darły się jeden przez drugiego, niczem dzieci niesforne, co się łakoci natarczywie domagają. Usłyszał młodzian chrzęst ich malutkich łapek na piasku, a po chwili głuchy huk. Obejrzał się przez ramię i ujrzał pół tuzina bagienników skaczących wysoko w górę, jakby im kto sznurki do każdej kończyny przywiązał i teraz z gwałtownością wielgą za owe wędzidła pociągał. Groteskowy doprawdy był to widok, aleć nie na długo wzrok na tym theatrum osobliwym Aran zatrzymał. Co insze, wszyćkie jego zmysły we władanie wzięło.

Ledwo bowiem po kostki w falującym mule zanurzył, cosik dziwnego z nim się dziać zaczęło. Każdy kolejny spieniony kłąb, któren w brzeg uderzał i jego nogi obryzgiwał, moc uczuć wywoływał. Drobinki piasku ocierały się o jego ciało, jakby z tajemną lubością. Łaskotały go i przyjemne mrowienie powodowały. Przytem zdawało się chłopakowi, że każde ziarenko, jakby w innym rytmie i inną siłą to czyniło, co złudzenie rodziło, że własną one świadomość mają i życie odrębne.

Piski i wrzaski bogunów za plecami ucichły, a uszy jednostajny i kojący szum mu wypełnił. Pomruki żywiołu niezgłębionego, niczem matczyna kołysanka duszę jego bujały. W niedosięgłą dal horyzontu poglądał i oczami wyobraźni nad powierzchnią wzburzonego oceanu żywego iłu i piasku szybował.





Poprzez mrok gęsty przepływał, a w dole błyski nieznane spostrzegł. Olśniewające złociste drobinki cienkimi liniami zespolone. Mozaika bursztynowo-miodowa, aż po sam kres ziemi się rozciągała i nijak końca jej nie było widać. To z jej wnętrza przecudny szmer pochodził, któren w rozkoszne kolebanie jego duszę wprawiał.
Napatrzeć się na to widowisko Aran nie mógł. Choć monotonnym zdawać się ono mogło, dlań każdy najmniejszy odblask niczem skarb najprawdziwszy się jawił. Chłonął owo ogni złocistych lśnienie i ducha jego fantastyczne ciepło wypełniało. Milsze ono mu było, niźli nawet najbardziej wonna strawa, niźli pled najdelikatniejszy. Nic mu równać się nie mogło i łaknął Aran więcej i więcej tej aury niezwykłej. Każdą cząstką swego jestestwa ją dosłownie pożerał.

Aż nagle coś go z siłą ogromną w dół ściągnęło, nie tylko z błogiego nimbu zmysłów go wyrywając, aleć też o boleść piekącą, tak w zadku, jak i kręgosłupie całym powodując. Skurcze dokuczliwe przez cały grzbiet przebiegły i mrowienie drażniące tak w palcach u rąk, jak i nóg Aran odczuł.

Zniknął obraz mozaiki złocistej. Zniknęły pieszczoty rozkoszne, które wraz z każdą falą iłową napływały. Przed oczami jeno Oeyna blask miał, któren raził niczem ostrze sztyletu i blade twarzyczki bogunów z lewa na prawo i na odwrót przeskakujące.

Bagiennki na przemian to unosiły rączki w górę na znak radości wielgiej i łapeczkami drobnymi w czółka się pukały, jakby z naiwności i głupoty otoka się naśmiewając.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 06-01-2022 o 23:05. Powód: literówki
Ribaldo jest offline  
Stary 09-01-2022, 20:20   #16
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Oeyn jasność odwrócił, chmury z nieba wyparło, wiatr trawy ukołysał, cisza sypła się czarno…
Gunari, guślarz molsuli


Nie wiedział Aran czemuż to wspomnienie go z nagła ukuło. Prawda, że każden znak, co ukrytego ma. Ale wejrzeć weń można jedynie eksperiencją swą, czuciem i zmysłem. Młodzian dopieroż co pierwsze kroki stawiał w guślarskiej biegłości kształcon, a i to nad wyrost określeniem było. Chłonął jedynie te aurę, co skromny szałas Gunariego nasycała, lecz to przecie jedno zaczątek pewnych obrzędów i o jakim wtajemniczeniu być jeszcze mowy nie mogło. Gdy z Basirem na łazęgę wyruszali, co ostatecznie los im niepodobny wyznaczyła, garść wiedzy przeczuciami się karmiącej jeno posiadali. Małoż tego i mizerny był to zapas, abyż z tajemnicami mokradeł się mierzyć i lada tryumfu zaznać. Lecz serce mężne młodzika, odwaga w czynie i molsulowe dziedzictwo, aytherem podlane, płomyk nadziei dawały kłopoty przemóc, w które nieopatrznie otrok webrnął. I brodził w nich nadal, niczem w ruchomym trzęsawisku, gdzie każdy uczyniony krok zapaść większą zdolny był przyprawić…


Złotością omamiony, błyskiem zaślepion nie pomniał nauk i ostrzeżeń. Karmił się tym blaskiem, ciało swe umęczone lecząc i od boleści je zwolniwszy, lekkość niespożytą czując. O troskach, głodzie i pragnieniu zapomniał podrostek, jakby jednym łyśnieniem zostały ugaszone. Chętnie by rozmiłowany w tym uczuciu pozostał, co przenikało go lubością i otulną pieszczotą wymościło, lecz jakowaś moc nieznana do upadku go z nagła przymusiła, podniebne szybowanie kończąc jak myśliwego grot, co kobuza lotnego strąca…


Zgorzeliznę poczuł, jakby ciało opiekł, przez zbytnie z ogniem swawole. Do tegoż mrowienia nieprzyjemne i kurcze dotkliwe. Leżał na plecach dech łapiąc i oczy przymrużył, lustr już szczerze dość mając. Boguny uciechę wyraźną żywiły, harcując nad oszołomionym otrokiem. Gniew wielki Aran uczuł, nie tylko z powodu bolesności członków, aleć z tego, że istoty otwarcie kotowały zeń, igraszkę wyborną mając. Upuszczony prętek pochwycił, by nauczkę im dać złością wiedziony. Smagnął wokół jak oprawca knutem, chcąc rozpierzchnąć te naporliwe stadko. Z wysiłkiem na kolana się podniósł. Znowuż wzrokiem powiódł, czy coś w krajobrazie się podmieniło? Mozolnie pragnął wędrówkę podjąć, wierząc, iż chrominy, co uprzednio dostrzegł nie omamem się okażą…

Z towarzystwem naprzykrzających się stworzeń pogodzon ruszył tam, gdzie pierwej obaczył chaty. Nieustępliwością i hardością sycony, co zwykle przymiotami wytrawnych nomadów były. Powtarzał tegdy słowa siłę z nich czerpiąc, by kroku i rytmu nie pogubić:

- Jam Aranaeth, duma molsuli, wędrówką mój los, tam gdzie oddech mgieł i wiatru tęskny głos…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-01-2022 o 22:04.
Deszatie jest offline  
Stary 22-02-2022, 18:41   #17
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Ten kto w Pustkę pogląda, mocą jej przesiąka. Prawdę poznaje, że nie ma nic przed nią i nic nie ma za nią. Oto sekret naszego jestestwa.”
z nauk pontifeksa Behruza



Ludzi mnogość, jakiej w życiu swym młodzian na oczy nie oglądał, w tym jednym miejscu stała. Na placu niewielkim, któren pośród chat gęsto upchany się najdował. Po strojach, rysach twarzy i ubiorze, a takoż po oznakach klanowych znać było, że z przeróżnych krain pochodzą. Lica tak śniade, jakby gęstym pyłem pokryte, jak i te blade niczym kości co z nich mięso odpadło. Nadziwić się Aran nie mógł tej różnorodności rasy ludzkiej. O elbenach wszak słyszał, co skórę szmaragdowa mają, jako toń rzeki mętnej. O zwergach, co bicepsy większe niźli głowy mają i z potężnej siły słyną. Nigdyż jednak nikt mu nie mówił, że taka rozmaitość w samym rodzie ludzkim występuje.

Domiszcza tutaj też mieli niezwykłe. Na palach wysokich je pobudowano, pewnikiem by je woda nie zabrała, a kładki niezliczone pomiędzy nimi się rozciągały, jako te co je na bagnach często spotkać można. Osady ludzkie nie raz i nie dwa Aran widział i w wielu bywał, aleć takich budowli, takich pluwaczy, co z rogu każdego swe szkaradne ryje wychylały, to jeszcze nigdy. Każda gadzina, choć jeno z drewna wyrzeźbiona ostała, to łudzie ulec można było, że lada chwila się ona na człowieka rzuci, by mu gardło przegryźć. Taką maestrią uczynione one, że niczym żywe maszkarony wyglądały.

Dziwnym też, że nikt na niego najmniejszej uwagi nie zwrócił. Pomiędzy dorosłymi chodził i żadyn nie tylko słowa ani jedne mu nie rzekł, aleć nawet spojrzeniem nie zaszczycił. Chocia obcy tu był, to jak między swemi kroczył i ze spokojem wszyćkiemu się przyjrzeć mógł i obserwować, co też tu takie mrowie zebrało.




- Krew przelać, wielga to rzecz, głupcy mówią. Każden kindżałem gardziel rozpłatać umie i juchą ołtarz skropić. Tak mówią! - rosły mężczyzna w hebanowe szaty, złotem zdobne, odziany na kazalnicy kamiennej stał i mowę wygłaszał. Głos jego po całej osadzie się niósł, jakby to jaki duch przemawiał, nie człowiek. Lico jego za złotą maską skryte było i ledwo to Aran dojrzał strach na niego blady padł. Wszak dopiero, co z niewoli kabalarskiej uciekł, a tu znowuż przed oblicze kaytulowego kapłana trafia.




Ten, co diatrybę głosił, nie był to byle kto. Zwykłych Siewców Pustki i Afirmantów, czy też Heroldów, to młodzian nie raz w swym życiu widział. Z daleka, co prawda na nich poglądał, aleć widział jak każden z nich się nosi i czym się od siebie różni. Takiego, co żezł złoty dzierżył, to jeszcze nigdy nie widział. Toż to najprawdziwszy Kabalarz. Kapłan najwyższy, który twarzą w twarz z Panem Pustki staje i ofiary przed jego obliczem składa, by zagładę świata powstrzymać. Tak przynajmniej kabalarskie ględy mówią. Gunari mówił, że to bzdura zwykła, by ludzi mamić i do posłuszeństwa zmusić.

Gdy Aran na majestatyczną postać kapłana ledwo spojrzał, trwoga go wielga do szpiku kości przenikała. Coś takiego z postaci hierarchy emanowało, że młody molsuli na kolana gotów był paść i pokłony bić i potęgę mrocznego boga chwaląc. Sam się tych myśli przeraził i wszechmocy jaka w głosie Kabalarza się kryła. Nic dziwnego zatem w tym dziwnego nie było, że nikt na obcego chłopca uwagi nie zwrócił, kędy każden jeden w mowę kapłana zasłuchany i w postać jego zapatrzony był.




Głowę Aran spuścił i jak najszybciej z placu oddalić się zapragnął. Wtem kątem oka spostrzegł coś, co krw mu w żyłach zmroziło. Chłopiec takiż sam, jak on. Jota w jotę, doń podobny, niczem bliźniak rodzony. Oniemiały na swego sobowtóra pogladał. Coraz większy lęk serce mu mroził, gdyż ten młodzian, co odbiciem jego żywym był, w skórzanej sakwie tęgiego jegomościa grzebał. Mężczyzna mocarny i szeroki, niczem zwerg najprawdziwszy z uwielbieniem w kierunku kazalnicy twarz miał zwróconą i zdało się, że nic jego uwagi od niej nie odciągnie.

Sobowtór aranowy z sakwy wpierwej trzy płaty suszonego mięsa wyjął, a chwilę później mała skórzaną sakiewkę. Ledwo dłoń na niej spoczęła, uśmiech na chłopięcym licu wykwitł szeroki.
- Cicho szaa,,, - szepnął sobowtór do Arana.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline  
Stary 25-02-2022, 11:49   #18
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Widziałem ją całą w oćmie, z otchłannej ciemności do mnie sączącą, wieczność bezbrzeżną i bezmierną, zaś pośrodku jej demoniczny Kaytul jak puste słońce, co się wiecznie pali, wiecznie jaśnieje , a przy tym NIC nie oświeca… jedynie zimną swą mrocznością razi dusze…
Gnoma Agonii z wierzeń Molsuli


Osada zachwyciła Aranowe oczy i sprawiła, że zapomniał nawet o dokuczliwym łaknieniu. Młodzian pierwszy raz samojeden w takimże skupisku się poruszał. Przyzwyczajon jeno do molsulowego taboru i pobratymców dziennego widoku, oczyma ciekawie wodził nad różnością bywalców tutejszych zdumiany. Swobodnie po kładkach spacerował jakby po znajomych szlakach chadzał. Nikt nie łajał, złorzeczył czy ganił otroka, co plątał się śród dorosłych chmary. Zali to jaki podstęp zmysły mamił, czy naprawdyż tak przejęci sprawami swemi, że obcego chłopięcia wcale nie dostrzegali? Czy to ułuda jaka, czyliż obyczaje prawdziwe? – pomyśliwał choć po drewnianych pomostach stąpał i twarde paliszcza namacał, na których chaty osadzone były, zapewne by od pływów bagiennych się chronić. Niejeden też raz ktoś z tłumu go trącił, co świadczyło, iż iluzją ludziska nie byli. Jednako podejrzliwości się całkiem nie wyzbył, w pamięci mając niewolę, błąkanie się po moczarowych ostępach, figle Bogunów oraz insze osobliwości do tej pory na swej drodze napotykane.


Nagleż obawy odżyły trwogą go przeszywając niepojętą, bo dojrzał Kabalarza w szaty rytualne odzianego. Persona to musiała być znaczna, sądząc z ubioru i takąż aurę roztaczała. Mieszkańcy z szacunkiem i namaszczeniem jak na boskiego wybrańca nań patrzyli. Zdawało się, że ów kapłan niewidzialne więzy nakładał na słuchaczy, co z tego uroku wyswobodzić się niezdolni. Moc słowa niezmierzona i gesty czynione to sprawiły. Zdawało się, jakby wszyscy zebrani poddanymi jego woli byli i każde polecenie gotowi uczynić bez wahania.

Aran sam odczuł te wpływy umysł przenikające. Zaczynał pojmować, że to moc źródło mająca poza światem drzemiące. Jak to mu Gunari tłumaczył, ci co czerpać z tego źródła potrafią najpotężniejszą siłą zdolni są władać.

Zerknął na bok wiedziony instynktem i spostrzegł kradzieja, który sakiewkę barczystego jegomościa śród ciżby stojącego, niechybnie chciał zwędzić. Nie sama bezczelna ta próba wzrok przynęciła, ale złodzieja wygląd, co lustrzanym odbiciem jego własnego molsulowego lica się kropla w kroplę jawił. Strach pomieszany z gniewem serce otroka przebódł. W pierwszym odruchu rzucić się kciał na bliźnię swe i pięścią nos mu rozkwasić, a tym samym raban uczynić, lepak pohamował się i nie ośmielił powagi przemowy zakłócić, co przykre następstwa dlań mieć mogło. Sam bowiem łacno o złodziejskie praktyki posądzony by został. Zamiast tego postanowił poczekać dokąd ten przedziwny twór podąży i śladem jego zamiarował ruszyć, co miał nadzieję niezwykły ten przytrafunek mu rozjaśni…
 
Deszatie jest offline  
Stary 31-03-2022, 21:20   #19
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Gdzie poszukiwać nadziei, kiedyż została pogrzebana, niczym na czarnych pustkowiach Teynechen? – zapytał pewnego dnia swego mistrza stroskany uczeń.

- Po prostu nigdy nie pozwól, byś to Ty sam ją tam pogrzebał… – odrzekł mu mistrz.

Z molsulowych nauk Naalnisha



Zagubion Aran w tajemniczej osadzie nie tracił nadziei, że z tego kramu się wyplątać zdoła. Porywczości zaniechał cierpliwie znosząc trudy, choć żołądek zapewne skurczył mu się do rozmiaru jagody mrozem dotchniętej. Śledził tajemniczego otroka, co jego rówieśnikiem się zdawał i tropu uparcie nie gubił, a zapach mięsiwa, które tamten zwędził śród kładek i zabudowań wyraźnie go prowadził, nęcąc niebywale. Chocież może celowo ów nicpoń mu nie zemknął, a zmysły Aranowe drażnił niepomiernie, jakby wiedząc jaką torturę mu czyni. Politował się jednak chyba sobowtór, bo skręciwszy w jaką odnogę rozsiadł się tam, jakby na poczęstunek strudzonego Molsula zapraszał. Ostrożność przegrała walkę z głodem i młody tropiciel zbliżył się do swego odbicia, które jedynie tym się odeń różniło, że pęto kolbaszra ogryzało. Uśmiechnąwszy się wyrozumiale na wzrok Aranaetha, co mu posiłek wpatrywaniem swym godził, łaskawie oderwał kawał mięsiwa i rzucił koledze, który w ułamku chwili pochwycił je jak kobuz ofiarę w swe szpony chwytający…


Zajadał się Aran tym specyjałem mlaszcząc głośno, nic z tego sobie nie robiąc, boć to nie żadna ujma wśród molsulowego grona i za brak wychowania poczytywane nie było. Zerkał tylko momentami okiem przybysza na tego złodzieja, któremu zawdzięczał pierwsze od dawna smakowite jadło. Nawet wygląd kropla w kroplę młodziana imitujący przestał go tymczasowo troskać. Gotowe było molsulowe dziecię nawet uznać to za znak od jakiego bóstwa, co pieczę nad nim roztoczyło, podczas tego surowego błąkania się i rozpaczliwych poszukiwań drogi ku lepszemu dniu pod Oeynowym niebem…
 
Deszatie jest offline  
Stary 25-05-2022, 18:34   #20
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Troska mniej ci dokuczy, kiedy z przyjacielem dzielić się nią będziesz.
Gunari, guślarz Molsuli



Pokrzepiony posiłkiem i czując, że siły na powrót mu wracają, rad był młodzian wielce i humor po trosze odzyskiwał.

- Ktoś ty? – chrząknął wymownie, kiedy już do cna obgryzł mięsiwo i beknąwszy oparł się o sękate deski, niedbale zbite w krzywe płocisko. Baczył na swego sobowtóra i oka z niego nie spuszczał, jakby w każdej chwili na jakieś poswarki się szykował.

Ten zaś tylko uśmiechał się niewzniąco i czuć było, że ubaw ma przedni niepokoje w duszy i sercu Arana powodując.

- Co to za miejsce? – nie poddawał się Molsul. – Kabalarzy osada? Jam świeżo z ich karawany dopieroż zemknął…

W odruchu szczerości pomyślał, że taić ucieczki nie było sensu. Wszystkie ostatnie zdarzenia były tak nierealne, że sam czasem wątpił, czy nie zbudzi się w miejscu, dokąd pochopnie z przyjacielem się wybrali, skuszeni dziecięcą ciekawością. A może to brak przyjaciela tak go uwierał, że gotów był z tym dziwnym swym bliźniakiem perać i czas spędzać, jak gdyby chcąc karmić serce wspomnieniami, kiedyż to w tarapaty popadał jedynie na chwilę i wnet sposób znajdował, aby do taboru molsulowego szczęśliwie wrócić.

Sobowtór ustałego znaku głową nie wykonał, miast tego pokręcił raz w lewo, a potem do prawa, zamęt jedynie w umyśle Arana czyniąc.

- Rychło mierzchać będzie. – rzekł młody tropiciel zniechęcenia na obliczu nie ukazawszy. – Znasz miejsce, co na jaką kryjówkę się nada? Suche i spokojne, co odetchnienia zaznać pozwoli?

Aby pokurstać swego dziwnego towarzysza z szelmowskim uśmiechem cisnął w jego stronę kamykiem dopiero co z torfu wygrzebanym. Tym samym zachętkę do rozmowy alboż do zabawy mu otwarcie podsunąwszy…
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172