Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-11-2021, 17:39   #1
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację
Mo-Czary - "Scheda utracona"





“Baczaj synu nocą, kędy blask podwójny z nieba spływa. Tam bowiem, kędy Aeyn prowadzi, tam Teyn na manowce zwodzi - tak rzekł ociec do syna swego w noc, kędy dwie pełnie ujrzeli”
Ględa Sukinda - erzahlera przesławnego



Noc ta moc dziwów kryła. Wprzódy gwarszczenie, co zazwyczaj w wieczory hajotowe nawoływania godowe odczyniają, milczały jak zaklęte. Zdawać by się mogło, że owady te, co wielką uciechą są dla dziecek, wyczuwają coś o czym ludzie nie pomyślą nawet. Jeno ci co zawżdy na aytheru podmuchy czuli są niezwykle, przedziwny niepokoju odczuwali. W gromadzie Faryuka, ledwo jeden człek taki był. Każden się go bał, bo stary Muzla nie dość, że paskudne guzy miał na twarzy, to jeszcze charakter paskudny. Pewnikiem, gdyby nie koligacje łączące go z wodzem, już dawno nakazano by mu opuścić gromadę. A tak, nie dość, że starcze lęk budził, to się jeszcze szacunku od wszytkich domagał.

On to jako jedyny dreszcz na skórze odczuł tej nocy. Ledwo w niebo wejrzał Aeyna i Teyna w pełni obaczył. Ten pierwszy szmaragdowym blaskiem świat zalewał, ten drugi zaś co ledwo nad horyzontem majaczył, cienie mroczną ochrową poświatą nasycał. Znak to niechybny, że niebywałe rzeczy tej nocy się wydarzą.




Głębokie ulgi westchnienie wypełniło oprzęd, któren na wysokim dębie ostał zawieszony. Huma z wysiłku opadła na puchaty kołtun z kilkorga pledów uczyniony. Siostra jej, Gulsharam ci przy porodzie asystowała, dziecię w gazę wytarła i czym prędzej w miękkie powijaki z jedwabiu uczynione.
Niemowlę nadzwyczaj spokojne, ledwo kilka cichy kwileń z siebie wydało. Nie to jednak lęk u Gulshary wywołało, co się straszliwym grymasem na jej twarzy objawił.
- Zdrów on? - spytała Huma, ciężko powietrze wypuszczając - Mówże, co z nim?

Siostra odwagi nie miał, by choć słowo z siebie dobyć. Pledem niemowlę okryła i takie zawiniątko matce podała.
- Co z nim, pytam? - powtórzyła drżącym głosem.
- Oczy - wydusiła z siebie Gulshara - Spójrz na jego oczy.




Tabor faryukowy od dni już wielu w jednym miejscu bytował. Łąka missenowa pośród gęstego lasu sosnowego ukryta, bezpieczną przystanią zdawać się mogła. Każden jednak molsuli w gromadzie, świadom był, że zły to omen by tela dni w jednym popasować.

Powód jednak ku temu był niemały. Faryuk, któren funkcję muhima od wielu lat w taborze sprawował, w wielgą niemoc popadł. Febra nim na wszystkie strony trzęsła, poty na całym ciele występowały, a w malignie tej bełkotał okrutnie. Żaden znachor, ni guślarz pomóc mu nie potrafił.
Lęk przy tym na cały tabor padł, że mietnica ta na innych też przeskoczy i rychło moczary wszyćkich pochłoną.

Trwogi i bojaźni ni Aran, ni druh jego wierny Basir nie czuli. Wiek to ich młodzieńczy powodem takiej niefrasobliwości. Inne to rzeczy dla nich wagę miały. A to, gdzie qurboci tłuste najść, coby Gunariemu zanieść i nowe sekrety guślarskiej sztuki poznać. A to, gdzie pszczoły ul ukryły, coby miód im podebrać i słodyczy najprawdziwszej zakosztować. Abo też, gdzie kryjówkę zbudować, by od obowiązków uciec.

Tędy kędy dorośli gorącą debatę prowadzili, co z Faryukiem począć, młokosy inny dylemat rozstrząsali.

Na gałęzi wysokiej obaj siedzieli, nogami leniwie machali i z oddali poglądali na obóz, któren gromada ich pobudowała.
- Nuuudyyyy - ziewnął Aran i po bujnej czuprynie się podrapał.
- Ano nudy - przytaknął, druh jego Basir.
- Może na qurboci pójdziem - zaproponował młodszy z chłopców.
- Eeee taaam - rudowłosy Basir machnął rękę z miejsca pomysł ten odrzucając - I co ci z tych ropuch śmierdzących, jak Gunari pospołu z innemi radzi. Durnyś ty.
- Samżeś durny, pacanie - odburknłą rozeźlony Aran i łup łokciem kolegę w bok grzmotnął.
- Tej.. zbastuj, bo na łeb zlecę. Takiś chojrak jest. To ja ci powiem, co zrobim.
- Godaj!
- Patrz, co mi Sayruk przedał - po tych słowach Basir wyciągnął zza pazuchy kulę wielkości wroniego jaja. Przeźroczysta ona była, jako woda ze źródła żywego. We wnętrzu jej zaś coś na kształt fali, czy też obłoku błękitnego się kryło. Przy każdym ruchu tajemna chmura falowała, jakby własną świadomość miała.
- Pokaż! Co to? - niemal krzyknął Aran, ręce po kulę wyciągając.
- Sayruk mi godał, że to artefakt prastary. Ponoć nalazł go w ruina, co pośród tutejszych bagien się kryją. Moglibyśmy tam pójść i sami takich artefaktów nazbierać. Wtedy to by nam Gunari w mig nowe sztuczki guślarskie pokazał.
- No to idziem - zakrzyknął ochoczo Aran z gałęzi zeskakując.
- Czekoj, czekoj. Ty się nie bojasz?
- A czego?
- No bo Sayruk mi godał, że tam mokradlaka widzioł. A ten na niego, tak ponoć łypał, jakby go zeżreć kciał. A poza tym to ze dwa dni drogi stąd. Co matce powiesz?
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline  
Stary 28-11-2021, 22:24   #2
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Ene due raki
Spały Mokradlaki
Dzieci je zbudziły
Żywot zakończyły

Fragment wyliczanki Molsuli



Młodzieńcza natura niemożliwa jest do strzymania, niczem lawina błota po deszczach srogich. A już śród ludu Molsuli to tradycja wręcz, że od wieku dziecięcia odwagą i śmiałością niepospolitą się wykazują, za nic mając przykazy starszyzny czy matczyne słowa troski. Aboć jako lepiej moczarowy świat odkryć, niźli czarną pokrzywą się sparzyć, ból kiszek po spożyciu kruczego oka poczuć, czy strach zimny na widok mokradlaka przenikający wskroś poznać? A przecie to zwykłe codzienne sprawki o inszych prawdziwie opresjach nie wspominając. Ileż to dzieciuchów przepada w objęciach Nefele, tabor cały smucąc? Jednakże co rusz kolejny berbeć do radosnej gromady dołącza i każe zapomnieć o śmierci, czyhającej wokoło. Śpiew i radość towarzyszy Molsuli duszom w wolności rozkochanym, rodzice tego pędu w dzieciach nie poskramiają, dając często więcej okazyi, by same dolegliwości zaznały z czego więcej nauk wyniosą, niżeli z napomnień czy łajanek. I po prawdzie wiele w tym słuszności jest, bo swoboda naturalny odruch obrony wykształca i zdolności przetrwania niepomiernie rozwija…


Aran tak rozigrany był myślą o artefaktach w ruinach nań czekających, że za nic miał ryzyko, co z eskapadą się wiązało. Na potrzeby tej wycieczki zmyślną historię matuli utkał, że i tak tu zbędny, kiedy choroba zmogła Faryuka, w okolicy poszuka zaś czegoś co przydatnym się zda klanowi. Tak zgodę uzyskał, a coby prędko się z tym uwinąć nalegał, by ruszyć nim kolejna tercja się rozpocznie. Z druhem łazęgę rozpoczęli, co niepoślednią przygodę zapowiadała…


Przy Oeyna życzliwym oku dotarli do ruin, co w przepastnym gąszczu były skryte. Wzdrygał się trochę młodzian, choć poznać tego po sobie dał, by na docinki kompana się nie wystawić. Mokradlaki czy inne stwory z bagiennego bestiarium nie przerażały go więcej, niżeli cisza i tajemna groza w tym miejscu zaklęta. Moczary przy tem wydawały się znaną dziedziną, domem częściowo oswojonym. Tu natomiast powiew obcości spowijał poskręcane upiornie żelastwo i dreszcz budził lękiem nienazwanym. Spośród zgniłej zieleni blaskiem bijące refleksy nienaturalne cienie rzucały. Niepojęte i niezrozumiałe dla umysłów w dziczy wychowanych i wykarmionych. Obce dziedzictwo, przypominało cmentarz pradawnych istot i Aran czuł się jak intruz, co swą obecnością bezcześci miejsce wieczystego spoczynku. Stąpał więc ostrożnie, jakby pod nim grób nagle miał się objawić i w czeluść pochłonąć. Nic jednak takiego się nie wydarzyło, co nie zniosło obaw, a jedynie napięcie budowało. Nie musiał nawet poglądać na Basira, by wiedzieć że ten również rezon utracił, mierząc się z tym ponurym otoczeniem. Obaj świadomość mieli, że nazbyt pewnie wkroczyli w te dziwne miejsce, co większego przyszykowania wymagało. Jednakowoż wrócić z niczym byłoby ujmą sromotną i skazą na dumnym charakterze, której zetrzeć nie sposób.

Na bagnisku Aran dostrzegł wiele kształtów, których nie potrafił opisać. Popękane, zniszczone konstrukcje były świadectwem minionej potęgi. Zwisały oplecione zielonymi pędami lub pogrążone w dywanie z mchu i gigantycznych paproci. Niemożliwym było dociec ku czemu były przeznaczone? Pracy, podróży, a może ku jeszcze innym dążnościom? Gdzieniegdzie, jak samotne wyspy, rozsypane były hałdy czarnych bryłek. Zbutwiałe bele drewna, tworzyły jakby schody do nieprzekraczalnej tajemnicy. Przezroczyste odłamki jaśniały wśród traw, zaciekawiony Aran podniósł jeden z nich. Podbarwiony jakimś kolorem tworzył dziwna mozaikę. Ścisnął go silniej i poczuł lepkość w dłoni, czerwona strużka ciekła wolno na przegub. Patrzył zahipnotyzowany na te krwawą linię, co żywot jego wyznaczała i mocą nieznaną mrowiła. Schował odłamek do torby, wytarłszy dłoń o koszulę.

- Rozejrzym się jeszcze, lecz nocować tu nie mam zamiaru. – rzekł Basirowi, który zdawał się w pełni podzielać jego zdanie.
 
Deszatie jest offline  
Stary 30-11-2021, 22:11   #3
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“Nie do opisania są uroki i dziwy trójświata naszego.”
Yargazli noktambulista



Przedziwne konstrukcje, mchem i listowiem porosłe, piętrzyły się wokół nich na podobieństwo drzew powalonych. Zaborcza przyroda, napastliwą miłością otoczyła, każden słup, przęsło, czy inszy nadgryziony zębem czasu fragment pradawnych konstrukcji. Pulsująca i kołysząca się na wietrze, soczysta zieleń, tak gęsto otulała porzucone dziedzictwo ludzkiego Imperium, że z trudem można było je odróżnić od drzew i krzewów prawdziwych. Błyszczące ongiś w słońcu stalowe rusztowania, teraz przypominały gałęzie drzew, porywistym wiatrem połamane, które mech w obfitości wielkiej obrósł.

Doprawdy w zadziwiające miejsce molsulskie pacholęta przybyły. Duch zamierzchłej i jak ględy erzahlerów mówią, chwalebnej przeszłości, z każdego kąta, z każdego źdźbła trawy potężnie emanował. Cząstka aeyry każda w rytm prastarych wibracji falowała. Wrażenie przez co nieodparte powstawało, że jakby tylko człek uszu nadstawił, to echa dawno wybrzmiałych rozmów, by posłyszał.

Stał, więc Aranaeth pośrodku pól torfowych gęsto turzycą i czermieniem porosłych, a wokół sosny i świerki tęgie do samych niebios sięgające, a pod powiekami ilekroć oczy zmrużył powidoki sprzed wieków mu się jawiły. To wieżę monstrualną z samych kijów metalowych wzniesioną ujrzał. To znów talerz z białej gliny uczyniony, takiż sam w jakim matula mu polewkę ze świeżych korzeni łopiany podaje, jeno po tysiąckroć większy. Gwar też odległy do niego dochodził i stłumione szmery rozmów w uszach mu dudniły. Ilekroć mamidło kolejne mu się objawiło, tylekroć dreszcz po plecach mu zimny przechodził. Czuł się molsuli młody, jakby go kto tundurmą spleśniałą napoił i umysł mową parszywą karmił.

Zawieszony w czasie czucie praktycznie stracił i wszelką świadomość realności. Z każdym ziarenkiem piasku, które się w kosmicznej klepsydrze przesypywało, w większy zachwyt popadał i mocniejsze pradziejów doznawanie.



“Niestabilność świata, źródłem naszej iteracji.
Cień pierwotnego chaosu, generatorem naszych pragnień”
Cymelia, wersety Oczywistości
odpis homogeniczny z kopii z Quizoon



Metaliczny zgrzyt deflorował czas i przestrzeń z nieposkromioną brutalnością, rozjuszonego gymroka. Rytmiczny trzask wprawiał w drżenie całą ziemię.
- Wiązka strumienia alfa, pięćdziesiąt piktanori plus trzy - grzmiał ktoś donośnym basem.
- Wzmocnić przepływ w kwadrancie 32. Niech kwertony zajmą się uzupełnieniem bioprofili - dodał starczy głos, pełen kojących nut.
- Brak canto dynamiki w międzyokresie. Wskaźniki na farnie i durleksie gwałtownie spadają.
- Utrzymać przepływ za wszelką cenę.
- Subcząstki w przesterach. Spadki we wszystkich sekcjach. Czy mam przekierować wiązkę?
- Nie! Kontrpozycjonowanie na pięć. Wszystkie halektory otwarte. Spróbujmy zachować dotychczasowy impuls.
- Panie Spetrano… - rozpaczliwie piszczący głos zamarł w pół słowa.

Jasność nieokiełznana, wybuchała raptownie z każdego możliwego kata. Przeraźliwy huk zdekonstruował materię do samego jej jądra.

Niewysłowiona indyferencja fonii, zawieszona w bezcząstkowej płaszczyźnie zdarzeń. Sfatygowane wiązania materii lewitowały w pośród nieobecnych osjanicznych niebytów.

Nieobecny konglomerat wypełniał każdy kwant czasu. Nieskończone eony płynęły w mroczną iluminację nieskończoności.




Aromat spleśniałej ziemi, mieszał się z oparami mokradlanych łąk. Oplatał zmysły młodego molsuli, na podobieństwo wici oślizgłych, jakimi resmony swe ofiary chwytają. Odory pleśniowy na powrót jaźń aranową w ciele osadził. Drętwienie i uczucie wzgardy do tej utkanej z sznurów mięśni i ścięgien mięsnej konstrukcji, wypełniały całe jego jestestwo. Nie pasował sam do siebie, jakby go kto w gacie młodszego brata próbował ubrać. Wszędzie go coś piło, uwierało i swędziało. Sam dla siebie za ciasną klatką był w której sam siebie dusił.

- Araaaaan! - krzyk lękiem do granic możliwości nasączony, wyrwał go z impotencji zmysłów i myśl.

Dookoła wciąż tylko bluszczem porosłe stalowe przęsła i dźwigary, a takoż i zbite w jeden kołtun ażurowe plecionki, rdzawym nalotem pokryte. Z tą jedną różnicą, że teraz kształty i profile naturze obce, co przed wiekami wzniesione w gęstym i lepkim do deszczu mroku tonęły.

- Araaaaa! - rozległo się znowuż pośród leśnej głuszy, aż się wszystkie yooki do lotu na raz poderwały i ze skrzekiem donośnym ku gwiazdom pofrunęły.

Łacno Aran miejsce nalazł, skąd wołanie się dobywało. Pośród kłębowiska stalowego, co ogromny szałas przypominało, które mchem porosły był, ziała dziura przepadlistą czernią smolistą zionąca i fetorem osobliwym.

Dojrzeć nic Aran nie mógł, bo i jak kędy wszędy ciemność i mrok jeno. Wątpliwości żadnych jednak nie miał, że głos Basira z dna czeluści pochodzi. Lęk sercem aranowym zawładnął i niemoc paraliżującą w członki wszytkie rozlał.

- Araaaan -wybrzmiało po raz kolejny, tym razem jednak cicho, cichuteńko, że słych wytężyć trzeba było, żeby to nawoływanie posłyszeć.

Po nim zaś cisza przeokrutna zapanowała i tylko odległy trzepot yookowych skrzydeł znać dawał, że to wszystko to nie majak senny, a realność oeynechenowa.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 30-11-2021 o 23:48.
Ribaldo jest offline  
Stary 03-12-2021, 09:51   #4
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Senna gromada powikłanych cieni
pełznie z nor ziemnych i gęstwy zieleni

poezja Molsuli



Oszołomiony chłonął Aran te zjawiska, niczym korzeń wierzby w mętną wodę wrosły. Przytłoczyły go swym ogromem, co spoza zieleni przepastnej wyzierał majestatem niewymownym. Pomniał jak Olsa mu prawił, że nim świat przez bagniska pożarty został, rozciągał się aż po gwiazd rubieże. W zasięgu ludzkich rąk były one jako dziś owoce na pospolitej czeremsze. Lecz przez pychę grzeszną kara surowa z niebios spadła i wspaniałości pozbawiła. Odtąd przez wieki potomkowie przebłagać chcą bogów, aby naturę świata odmienili łaskę okazując. Głusi pozostają jednak pradawni na wszelkie modły zanoszone i ofiary w tej intencji składane.

Ale insza rzecz słyszeć o tem, a insza własnymi oczy w ślady minionej potęgi wejźreć, co wniwecz obrócona. Tak tedy młokos podróż odbywał poza granicę świata znanego, nie będąc pewnym co widzi. Projekcje przeszywały jego zmysły, przestrach złączony z podziwem wielokrotnie wzbudzając. Czucie tracił, później na przemian napady gorąca z kłuciem zimnicy przejmującej odczuwał. Przestrzeń wokół drgała i falowała jakimś nieznanym sposobem poruszana. Czy to jaka grzybnia podstępem swe rodniki rozsypała? Czy ziela grubo porastające ruiny opary tumaniące wydzielały? Czy wreszcie miejsce aytherem na wskroś przesycone zostało? Nie wiedzieć co w istocie prawdą było, może i wszystko po trosze…

Jedynie zdało mu się, że jasnemu oku Oeyna już nie podlega i inna źrzenica go przenika. Świat, w którym inne prawa panują i władztwo roztaczają. Wezbrane te siły umysł pacholęcia porwały z echem eonów stapiając…


Na powrót w ciało wtłoczony nie mógł się odnaleźć w tej powłoce. Jak gdyby nagle zyskał pewną dojrzałość, przeczącą jego wzrostowi i budowie. Rozmasował członki z odrętwienia je budząc, lecz zgoła skuteczniej podziałał krzyk znajomy, któren ponad mroku zasłonę się wzniósł i przebił. Dotarło do niego gdzie jest, kiedy na kształty okoliczne zerknął, co wcześniej go tłamsiły. Teraz zaś, już niejako oswojon z nimi, nasłuchiwał dokąd z pomocą pobieżyć. Szczęściem wołanie, chocia słabsze, znowu ciszę przerwało wskazanie czytelne dawszy, na krąg czerniący się wśród ruin. Aran ruszył ku czeluści prąc przez gęstwinę, gdzie ginął całkowicie, momentami jeno czarną czuprynę ukazując. Nie zwracał uwagi na smagające go łodygi i liście bojąc się, że trop straci, uwagę swoją psując. Kiedy przy krawędzi otchłani stanął głos rozpaczliwy po raz ostatni wybrzmiał w gasnącym odruchu. Dreszcz go przebódł, kiedy cisza złowróżbna zaległa, jakby druh jego przepadł na zawsze przez bezdeń wchłonięty. Młody molsuli poczuł się bardzo samotny i bezradny. Wrodzony upór i odwaga sprawiły, że przezwyciężył strachy i do czynu się szykował.

Obszedł tajemniczą wyrwę szukając możliwości zejścia. Nikłe źródło światła dawał mu opalizujący kamyk onegdaj w jaskini przy porohu znaleziony. Poza tym liczył na zmysły swoje wyostrzone i dotyk palców, którymi podłoże badał, starając wywiedzieć się czy do jakiej wydolnej drogi ma dostęp. Bo przecie kompan jego musiał jakowyś sposób znaleźć, by w głębinę zapadliny się wtrynić...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-12-2021 o 09:54.
Deszatie jest offline  
Stary 05-12-2021, 15:02   #5
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“W głębi, pod stopami naszemi światy tajemne ukryte
Królestwa dawne, co blask swój utraciły
Duchy starożytne, tamtędy kroczą ścieżkami nieznanymi
Nie patrz ku nim, nigdy nie wołaj na nie
Bo tak, jak one w mroku się zgubisz i w czasie pobłądzisz”
ględa prastara




Dotknąć przeszłości dłonią własną, to jak sen z którego przebudzić się trudno. Tak się Aran poczuł, kędy dłoń swą we wnętrzu rozpadliny złożył. Wszystko wokół niezwykłą siłą i energią emanowało. Tak rośliny dzikie, co je każdego dnia młody molsuli widział, odmienione się zdawały. Jakoby duch dziejów dawnych w nich zaklęty został i do dzisiejszego dnia opary zaprzeszłe z nich się wydobywały, umysł i ciało w otumanienie wprowadzając. Tak i konstrukcje cudaczne z metalu i inszych tajemnych budulców wzniesione, co je Aran pierwszy raz na oczy widział i ni znaczenia, ni kształtu prawdziwego odkryć i zrozumieć nie potrafił.

Kędy dłonie jego na omszałej powierzchni spoczęły, dreszcz całym jego ciałem wstrząsnął, jakby go kto igłą w zadek ukuł. Mrok, co się pod nim panoszył, swe lepkie łapska ku niemu wyciągał. Krawędzi wciąż się trzymając uczuł już Aran, jak wiele wysiłku włożyć będzie musiał, by bezpiecznie na dno rozpadliny zejść. W tej chwili, kędy swoją mozolną wędrówkę rozpoczynał, wiedział, że Basir spaść musiał i pewnikiem ranny w ciemnościach cierpi.

Jama nic z naturą wspólnego nie miała. Kształtem niemal idealny okrąg przypominała. Przy tem śliska okrutnie i zimna, bardziej niźli lód, co to stawy w torukowe dni skuwa. Ciecz lepka i gęsta po jej powierzchni wciąż spływała, co to sok cuchnący co się z padliny wydobywa, przypominała.
Zaparł się tędy Aran plecami o jedną ścianę jamy, a nogi i ręce na drugiej wsparł. Krok za krokiem, wolniutko na dno zaczął schodzić.

Wiatr w uszach mu grał i wciąż odległe słowa z przeszłości doń dobiegały.
- Kręć do koordynatora. Niech ten wywoła wszystkich funkcyjnych i natychmiast ich tu sprowadzi.
- Ujemne pulsowanie na wszystkich detektorach.
- Fluktuacje impulsywne rosną. Gamma xin trzy koma dwa. Gamma ion cztery koma dziewięć.

Zawieszony w oblepiającej go gęstej ciemności stracił poczucie czasu. Sam nie wiedział, czy idzie w dół od kilku chwil, czy siedzi w tej czeluści już dni niezliczone.
Każdy krok kolejny coraz wolniej wykonywał. Napięte do granic możliwości mięśnie, drętwieć mu poczęły. Co kilka chwil skurcz w lewej łydce odczuwał. Praktycznie czucie w dłoniach stracił. Przeraźliwy chłód bijący od blaszanej powierzchni, przenikał mu przez skórę i mięśnie. Zakuwał on jej w okowy mroźne, niczym pan swego raba i pozbawiał przyrodzonej im elastyczności i gibkości.
On jednak nie ustawał. Zmuszał ciało swe do wykonywania kolejnych, monotonnych ruch. Wszystko, by kuma swego i druhu wiernego najść.




Kędy stopami ziemi dotknął,plusk donośny się rozszedł wokół. Brodzić począł Aran w obślizgłej mazi, co nijak tutejszym bagnem nie woniała. Smród plugawy bił od niej i w gardle drapał, jak dym co się nad kabalarskimi ołtarzami wznosi.

Rozejrzał się chłopak wokół i oczom własnym uwierzyć nie mógł. W grocie ręką ludzką uczynioną się znalazł, o czym równe gładkie ściany, mechem i grzybem porosłe, świadczyły. Niewielka ona była, bo ledwo pięć kroków w jedną i siedem w drugą dało się zrobić. Na środku zaś sadzawka niewielka, co zgniłą zielenią pulsowała, jak noktulice które po nocy latają i blade światło ze swych odwłoków dają.

Nad samym brzegiem jej przykurczona postać tkwiła. Ciało jej szmaty obszarpane pokrywały, na podobieństwo lian dzikich. Przy tem pleśnią gęsto one pokryte, jakby od lat wielu w jednym miejscu ona tkwiła. Ręce długie i straszliwie wychudzone w sadzawce maczała, całym ciałem przy tym kołysząc, jak starzec, co na nogach ustać nie może. Bogom bagiennym Aran w skrytości serca podziękował, że byt ten plecami do niego odwrócony pozostał i wciąż jakby nieświadom obecności jego pozostał. Z przerażeniem jednakoż chłopak spoglądał na czerep łysy, co siną i pomarszczoną skórę miał i grzybami pokręconymi zarosły.

Jeszcze większy lęk Arana pochwycił, kędy ujrzał że pół kroku ledwo od mokradlaka, nietomny Basir z rozbitą głową leży. Stał tak młody molsuli nieruchomo, strachem zdjęty, a serce niemal z piersi wyskoczyć mu chciało.
Erzahlerzy zawżdy powiadali, że mokradlaki to byty nie groźne, same w sobie zanurzone, nijak otaczającym je światem niezainteresowane. Co insze ględy jednak o nich słyszeć, a co insze dwa kroki od takiego stwora stać.



 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death
Ribaldo jest offline  
Stary 05-12-2021, 21:49   #6
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Powiadają: strach niejedno ma lico
Pojrzyj, czyż nie jest tylko
Nużącym odbiciem
Ponurości naszego świata

Z nauk Sicheii


Chłód miarowo bijący od ścian przenikał drobne dłonie oraz stopy ledwie skórzanymi skrawkami obszyte i rzemieniami niewprawnie przewiązane. Przechodził na całe ciało, a zdało się nawet, że i umysł o paraliż przyprawiał. Jak bowiem wytłumaczyć słowa przedziwne i wizje niezrozumiałe, które w czeluści wąskiej go prześladowały jak nocne mary, po opowieściach przez dziecię przy wieczornym ogniu zasłyszanych? A ględy towarzyszyły ludowi molsuli od wieków. Zwyczaje swoje mieli i pacholęcia w nich takoż uczestniczyły, chłonąc starszyzny wiedzę i przykazania. Stwory i dziwowiska nestorzy opisywali na które w czasie żywota się natknęli, co w wyobraźni dzieci swoisty obraz tworzyły. I na przyszłe zetknięcie z bytami owemi miały zadanie dziecięcia wyszykować. Nie przypuszczał młodzik, że prędko te ględy, co czasem za zwykłe bajania miał, zmierzyć mu przyjdzie z rzeczywistym odbiciem.


Grota, która oleistą cieczą wypełniona nozdrza wonią nieznaną drażniła, natury owocem być nie mogła. Ściany zbyt miarowe posiadała i wygładzone, nie zwiodły go obrosty i mech obficie je porastający. Lecz insza wnet osobliwość przykuła jego uwagę, w zielonej poświacie sadzawki się mieniąca. Przejęty grozą pomniał nagle wszelkie opowieści starszych, co w uszy jego się wraziły. Mokradlak topielcem czasem zwany. Stwór, co niemal zawsze w otoczeniu wody bytował, wilgocią się sycący. Szpetnej natury ale ponoć niegroźny wiecznie uwięźnion swej pokracznej postaci, co i takiż sam umysł zwiastowała. Umazany błociskiem, oplecion wodorostami, zemglony i niepojęty dla podpatrywaczy. Wieczni zagubiony w ścieżkach do Teyn wiodących. Niechybnie od dawna się tu krył, boć to przecie idealne warunki dla niego były. Kiedy Aran stwora by naszedł na bagnach abo przy ruczaju, pewnikiem strachu takiego by nie odczuł. Tutaj jednak, w okolicznościach wielce ponurych i przeszkodę w ucieczce stanowiących , obaw sążnistych mu jego obecność dostarczała. Do tego przyjaciel nieruchomo leżał naprzeciw stwora. By stan Basira ocenić, Aran musiał obok istoty się przekraść, a potem niemalże w zasięgu jej szczudlastych ramion, niczym konary suche wystających, się znaleźć. A samoż wyobrażenie tego, już ciarki wydatne i drżączkę w nim obudziło. Choć serce otroka, zdawało mu się tak głośne jak bęben rytualny, to przemógł strach i krok po kroku począł obchodzić sadzawkę, trzymając się blisko mechowatych ścian. Unikał nawet zerkania w stronę, gdzie zgarbiony mokradlak tkwił nieporuszenie, tępawo w swe odbicie wpatrzony. Jeśli jednak do tej pory byt w stronę jego druha nie postąpił, znaczyło to, że prawdę ględa krzewiła. Topielce w naturze krzywdy jakiej nie wyrządzały, miast tego jeno przestrach swą szkaradną postacią w sercu i duszy budząc…
 
Deszatie jest offline  
Stary 07-12-2021, 22:50   #7
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację


“Co serce twe głębiej rozetnie, niźli kindżał kościany?
Ano postrach, co się sączy spomiędzy światów.”
szarada zwergów



Wolno, wolniusieńko jął się przekradać Aran do swego druha wiernego. Basir nietomny legł i zdać się nawet mogło, że duch wszelki ciało jego opuścił był. Pewności ku temu jednakoż mieć nie można, wżdy sprawdzić to należy.
Kroczył, więc chłopak bacznie stopy swe stawiając na niepewnym i lepkim gruncie. Maź obleśna, co całe dno jamy pokrywało i w sadzawce się gromadziła, do ciżm mu przylegała niczem pył do skóry potem oblanej.

Instynktowną odrazę chłopak odczuwał i lęk, co niepojętym się zdaje i rozumem nijak go objąć nie można. Kryło się coś w tej brei nieznanej, co tajemne i iście bluźniercze nuty w duszy otoka poruszało. Ledwo zmysłów krawędzią, rzec by się chciało koniuszkiem ostatnim, ich dotykał i ledwo co jaźnią swą obejmował, o pojmowaniu nawet nie wspominając. W głębi jednakoż coś pulsowało, coś go podgryzało, jako szczeniak niesforny za nogawkę pana swego i jakby zmusić kciało, coby oczy otworzył szerzej, by zmysłami wszystko chłonął.

Chwila to arcyważna, kędy Aran mokradlaka z oczu nie spuszczając, ku omdlałemu kamratowi dreptał. Czas pulsujący i ospale się wewnątrz jamy przelewający, niemal dłonią dotknąć można było. Pomiędzy niteczkami jego wiotkimi, przemykał chłopak, jakby się w fałdy trójświata zanurzał i pośród nich na podobieństwo werbunów, co ohydne i pokraczne pająki przypominają, kroczył.

Skórę całą mu ciarki pokrywały, a włoski blade, co przedramiona porastały nastroszone na podobieństwo sierści szorstkiej. Wszyćko to od aytherowej gęstwiny o której otok bladego pojęcia nie miał, ni świadomości żadnej. W głowie mu jeno coraz potężniejsze pragnienie ucieczki rosło.




Przykucnął Aran przy Basirze, tak jak to w zwyczaju mokradlaki mają, kędy nad brzegiem stawy się znajdą.. Wyciągnął rękę drżącą by druha swego wiernego dotknąć i ocucić. Jeźliby kto z boku poglądał, to pewnikiem by młodego molsuli, takoż za byt niematerialny, co pomiędzy światami krąży, wziął. Tak zarówno w ruchach, jak i posturze się on do aeynechenowego stwora upodobnił, że jak bliźniak jego wyglądał.

Szmer się nagły w jamie ręką ludzką uczynionej rozszedł. Dziwny ze wszech miar, to był dźwięk. Nuty żalu w nim rozbrzmiewały, smutku bez granicy, jaki i zgrzyt metaliczny uszy do krwi raniący. Krzyk donośny się w nim mieszał z głuchym dudnieniem, takim jak kędy się kamień na dno rozpadliny rzuci.

Zastygł w bezruchu Aran, a dłonią prawie że czoło Basira muskał. Czuł żar od omdlałego druha bijący, jakby ten w malignie tkwił i zmysłami poza Oeynechen przebywał.

I znowuż chrzęst i chrobot tajemny, pieczarę wypełnił, jakby kto głaz masywny po blasze ciągnął. Zastygły i nieruchomy, oczami jeno Aran w prawo spojrzał. Dech wstrzymany w płucach mu pęczniał, jak ślimak niedogotowany co go przełknąć się nie da i z wolna je rozsadzał. Ogniem żywym przy tym paląc i łzy do oczu pędząc.
W bezczasie zawieszony pojął molsuli młody, skąd źródło hałasu upiornego pochodzi. Turkot i skrzypienie grozę budzące z chudego karku mokradlaka pochodziły. I tak, jak pisk z dawien odrzwi nie rozwieranych się dobywa, tak też kędy aeynechenowy stwór głowę obrócił, trzask kości i kręgów o siebie trących się przestrzeń wypełnił.

Ślepia sine w łysej czaszce tkwiące z aranowymi oczami się skrzyżowały. Groza lodowate łapska na szyi chłopaka zacisnęła. Ni śliny on przełknąć nie mógł, ni tchu nabrać. Świat przed oczami mu zafalował, jakby przez gęste dymu kłęby poglądał.
Stwór wzorkiem chłopaka przeszywał, jakby samym tym gestem sycić się chciał, esencją jestestwa jego.

Bolesne pulsowanie w skroni odczuwać zaczął, jakby mu kto pręt do czerwoności rozgrzany w czaszkę wtłoczyć chciał. Opadłby pewnie młody molsuli bezczucia na ziemię, gdy nie dźwięk, któren choć ledwo szeptem wypowiedziany w uszach jego wybrzmiał, niczem dzwon potężny, co w kabalarskiej świątyni wisi.
- Arrra…. - wychrypiał ciężko Basir.

Dwa kroki, nie więcej, ich dzieło. Przykucnięci, jako wilki co się do skoku na ofiarę szykują, poglądali srogo na siebie. Zgadnąć ni jak jednakoż nie szło, kto łowcą, a kto zwierzynę w tym tandemie osobliwym.
Aranowi w głowie jeno ta jedna słaba myśl kołatała.
- Mokradlaki przeta niegroźne są i płochliwe niezwykle.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 08-12-2021 o 09:34.
Ribaldo jest offline  
Stary 12-12-2021, 19:05   #8
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Kiedy starzy godajom, a młodzi słuchajom
Wtedy w ścieżkę żywota mądrzej poczynajom

Z xięgi przysłów Weleta



Chłopak pojmować czymże ta grota podziemna była nasycona nie mógł. Mrowienie jedynie czuł, które uparcie szczypało, przy tem umysł jego mącąc. Wabny czar rozsiewało, niczym słodka pokusa, podszyta jednak zepsuciem i zgnilizną. Skosztuj, zanurz się, oddaj jako kuszącej pieszczocie... Przywołał młodzian inszy obraz, czułej matczynej miłości. Zawierzył temu uczuciu i do ostoi zwrócił się, aby pewność zyskać i odpędzić obawy wszelkie w sercu trwogę wzbudzające. Wspomnienia sprawiły, że z wysiłkiem strach gryzący przemagał. Bliska, wręcz namacalna, obecność pokraki prawdziwie niepokoiła. Wlekł się mozolnie, jakby kto pełen żoch na plecy mu zarzucił i ten ciężar powolność wielką czynił w ruchach. Bez przestanku zbliżał się jednak ku druhowi, obowiązkiem szczerym i szlachetnością wiedziony, nie pozwalając, by groza spętała jego kulasy. Wtedy ległby bezradnie w te maziste podłoże i pewnikiem żywota tu dokonał, bólu swej mateczce przysporzywszy. Wrodzony upór prowadził go jednak dalej i pozwolił, by Aran do przyjaciela swego dostąpił i cucić począł.

Wtedy jednako falę grozy odczuł, co prawież przytomności go pozbawiła. Pojął, że stwór jedynie mógł taki szczęk wydać, co ogłosem złowieszczym czarną szyrz przedarł. Chrupot powtórzył się i Aran odruchowo w stronę pokradła zerknął, jakby upewnić się chciał, co od swoich domniemań. Błędem to się okazało, bo wnet napotkał wzrok śliskich oczu z otchłani nocoblednej oczodołów bijący. Wydało mu się jakby równocześnie szkaradne łapiska gardła wątłego sięgnęły i zacisnęły się nań dusznym uściskiem. Zimno spłynęło na członki, jedynie zaś głowa rozpalona pozostała, jakby krew wszelką dosię wchłonęła. Słabość odczuł przeokropną oraz zawirowania, co obraz struły. Omdlenia był bliski, lecz jęk kumotra gwałtownie przywołał go świata żywych. I nagle ponownie mierzył się w nim z poczwarnym odbiciem, wyzbyty nieco strachu, kiedy nauki starszych pomniał.

Ręce zanurzon miał w breji mazistej obrzydzenie budzącej. Tknięty tym doznaniem, nagła myśl mu się w głowie uroiła. Młodzieńczy zapał prędko zamysł podjął, chłopczyna garściami namuł w ręce pochwycił i z paćki gałkę zlepił. Cisnął z całej siły tym pociskiem w czerep mokradlaka jak ulężałką, krzycząc wściekle głosem, który echem niczym ze studnicy się poniósł…
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 12-12-2021 o 19:08.
Deszatie jest offline  
Stary 16-12-2021, 23:01   #9
Bradiaga Mamidlany
 
Ribaldo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ribaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputacjęRibaldo ma wspaniałą reputację

“- Kaj skrywa się władyka dusz naszych? - spytał nowicjusz dociekliwy mistrza swego
- Na górze wysokiej, co niebios sięga, w głębokim śnie tkwi on. Dusza jego zaś tuła się po oparzelinie wiecznej i drogi do samego siebie znaleźć nie może - odpowiedź mentora wybrzmiała i smutek wielgi w sercu chłopca uczyniła. ”
Gnoma Tęsknoty nieustającej


Czyny nasze zda się, jeno nam szkodę, abo zysk przynieść mogą. Tak dumać mogą, tylko ci zapatrzeni w siebie, jako te mokradlaki co w toń niezgłębioną, wiecznie poglądają. Każden akt woli, co się w czyn przekuwa, nie tylko na nas rzutuje, na ludzi co wokoło, aleć też na świat cały. Jak bowiem kamień, co go na gładką taflę jeziora rzucić, kręgów mnogość rodzi, tak też podobnie rzecz się z każdym czynem naszym ma.

Kabalarskie, to ględzenie pewnie mi powiesz. Z ust ich takież, toć przeta łajania nieustannie płyną. Mało, kto wie, a jeno nieliczni w pamięci wciąż to mają, że słowa te jeno wykoślawionym odbicia nauk pradawnych.

Glang dayr mah, król dusz naszych, kędy między nami stąpał po wielokroć powtarzał:
- Pomnijcie, że każden czyn wasz, najmniejszy nawet, struny aytherowej dotyka. Struna ta zaś później przez całą wieczność w rytmie przez to jedno muśnięcie wyznaczonym wibruje. Baczenie, więc miejcie, kędy swe stopy stawiacie.




Słowa ględy odległej, co ją brzdącem będąc Aran posłyszał, w tej chwili dramatycznej, w uszach mu ponownie wybrzmiały.
Pojąć nijak nie umiał, jakimiż to ścieżkami myśli umysłu jego chadzają, żeby tak dwa odległe zajścia ze sobą połączyć.

Dłoń lepką miał, gdyż grudę ziemi, co oleistą cieczą nasiąkła i w kleistą maź się zmieniła, w pięści zaciskał. Czuł, jak fetor co się z jej wnętrza dobywa, całą skórę mu powleka, niczem koszula co z pajęczej nici utkana.

Odrazę wnet odczuł i aż dreszcze mu od czubka głowy, aż po same stopy przeszły. Po czym własny krzyk wściekłością przepełniony, który echem niczym ze studnicy się poniósł…





“Śniłem sen o tym, że się przebudziłem ze snu mego”
Jargal - noktambulista z ludu Molsuli



Kędy oczy otworzył, czuł się Aran, jakby z dalekiej podróży wrócił. Zaiste tak też właśnie było, choć on dopiero miał się o tym przekonać. Półmrok wokół panował i ledwo, co cienie kształtów rzeczywistych mógł dojrzeć. Spośród odmętów popielatych i atramentowych, które przenikały się na podobieństwo wody zbełtanej, wyłowił zarys trzech sylwetek ludzkich. Dwie pewnikiem do wyrostków w jego wieku należały, ostatnia zaś do mężczyzny dorosłego. Kilka kroków od niego stali i jakby całą trójcą swą, strachem zdjęci byli.
Nim resztę szczegółów z otoczenia Aran wyłowił, wiedział już, że w niewoli zamknięty został.

Kraty z sękatych konarów uczynione wyznaczały granicę, pomiędzy nim a resztą świata. Na posłaniu ze słomy, potem i krwią przesiąkniętym, zalegał. W kościach wszytkich i mięśniu każdym słabość odczuwał. Znak to niechybny, że jakaś febra nim jeszcze niedawno telepała.

Wokół drażniąca woń kadzidła się panoszyła, jako pies wściekły co każdego kąsa i ujadaniem swym odstrasza. Poprzez sunące ospale obłoki smoliste, spostrzegł Aran, że tuż obok co najmniej kilkanaście kibitek stoi. A wszędy cisza nieznośna i złowróżbna.

Już chciał, co rzec do cieni obcych, co w kącie się kryły, kędy najstarszy z nich go uprzedził.
- Cichaj. Ni słow… - mężczyzna nie dokończył swego ostrzeżenia, szeptem wypowiedzianego, co ledwo o ton głośniejszy od oddechu był. Urwał nagle, bo trzy wozy dalej jęk i skowyt straszliwy się podniósł, jakby kto kogoś żywcem ze skóry obdzierał.

Błysk nagły mrok rozświetlił, jakby piorun niebo na dwoje rozpłatał. Nijak, to błyskawica nie była, a aytheru iskrzenie. Takie błyski jeno raz Aran w swym życiu widział, kędy Gunari juchę potężnego qurboca z jakimś tajemnym proszkiem zmieszaną, w ogień rzucił.
- Ropusza dusza do Teynechen uleciała - wyjaśnił stary guślarz wtedy.

Czyżby i teraz czyjaś dusza ku hebanowo-rdzawym równinom zaświatów powędrowała?

Próżno zgadywać było, aleć w tym blasku nieziemskim dojrzał Aran wyrwę pomiędzy kostropatymi konarami z których klatkę uczyniono.

Sił chłopak nie miał, ni świadomości co to za miejsce, ani co wokół znajdzie. Wiedział jednakoż, że podobna szansa do ucieczki szybko się nie przydarzy.

Mężczyzna, co milczeć mu nakazał, najwyraźniej świadom owej wyrwy w klatce był, gdyż prawą dłoń przed siebie wyciągnął i wskazującym palcem zabronił z niej korzystać.
 
__________________
I never sleep, cause sleep is the cousin of death

Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 16-12-2021 o 23:23.
Ribaldo jest offline  
Stary 19-12-2021, 18:57   #10
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Naszedł tedy czas, kiedy Demon z otmętu Teynechen wychynął, zrodzon z ludzkiego grzechu, mordu i okrucieństw ponad wszelką miarę czynionych.
W maskę Boga obleczon nienawiścią sycony materialną postać przybrał, zgubę światu wieszcząc i cierpienia wieczne przynosząc…

Gnoma Agonii z wierzeń Molsuli


Ocknąwszy się jeszcze fetor wyczuwał, bo zdało mu się, że całe jego ciało i odzienie przesycone nim zostało. Wydarzeń z groty nie pamiętał, złość jeno go ogarnęła wspomniwszy, że mokradlaka nie zdołał przepędzić. A może to tylko przywidzenie było? Igraszka jaka abo sen, co z nastaniem trzeciej tercji odchodzi wniwecz, echo niespokojne tylko ostawiwszy? Wedle tych prawideł winien zatem być w ruinach prastarych, gąszczem obrośniętych, a tamże kumotra swego szukać, co zagubion w poszyciu i krzewin mnogości. Później naśmiewać się z tej hecy, puszyć przed rówieśnikami, jakiej to przygody zaznali i zdobyczne fanty im okazywać, pierś dumnie wypinając. Miast tego w mroku leżał i słabość dojmującą uczuwał. Wokół sylwetki jakoweś stały niewzruszone, niczym duchy czy insze mary przy totemie zastygłe. Nieporuszone były i nieme, lecz świadom był, iż ocknienie jego zauważyły.
Kadzidło drapało nozdrza, wyczuł też szałwię i lawendę, co znamionowało obozowisko rozłożone, przed dokuczliwym robactwem zielem chronione.
I nawet miłym by się to zdało, gdyby nie konary krzyżowo powiązane, które serce molsuli poruszyły i ciało wzdrygły dreszczem. Słyszał o łowcach niewolników i to takich, co z jego ludu się wywodzili. Wpaść w ich ręce znaczyło zwykle żegnać się z dawnym życiem i do losu raba przywyknąć. Jeśli miało się szczęście, bo ci co na ołtarze kaytulowe trafiali boleśnie i gwałtownie żywot kończyli. Pacholęć i otroków nikt nie żałował, nawet często cenniejszą ofiarą byli na przebłaganie Pana Pustki, niźli inni nieszczęśnicy. Nie dziwić się zatem wolnej duszy chłopięcia, która na taki los godzić się nie mogła.

- Baa. sir? – wystękał – Kum mój? Wiecie, co z nim?

Zadziwiające, że w tak beznadziejnym położeniu młodzian z troską pamiętał o pobratymcu.

Mężczyzna ostrym słowem smagnął go jak knutem, milczenie wymuszając.
Wtem pobrzask nagły kurtynę mroku rozdarł, Aranowe serce sycąc nadzieją. Bowiem w pobłysku bezsprzecznie mocą aytheru wywołanym dojrzał wyłom w ciasnej ścianie z gęstych tyk złożonej. Przy jego posturze i zwinności łacno było się wymknął z matni. Kiedyż do zemknięcia się sposobił, gorączkowo na słomie wiercąc, pojrzał ku wysokiemu mężowi, co tylko palcem kiwał, słów przestrogi na głos nie wymawiając. Ten gest jednako więcej znaczył, niż krzyk gromko z gardła dobyty. Aran zaufał przeczuciu, choć część jego duszy już po drugiej stronie klatki była, aż niemal dostrzec mógł to rozdwojenie. Gdybyż jednak ucieczka była tak łatwa, inni pierwej by z okazji skorzystali. Legł więc ponownie na słomę, powieki przymknąwszy ciężko. W cichości nie nad swym losem łkał, aleć zamiarował jak go przy pierwszej sposobności odmienić…
 
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172