Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-03-2022, 19:57   #1
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
[WoDesque] Śnieg jak krew (18+)

People who deny the existence of dragons are often eaten by dragons. From within.
- Ursula K. Le Guin


Ciało obce tkwiące w dołku pod jej klatką piersiową Aurora wyczuła jeszcze zanim odzyskała pozostałe zmysły. Obiekt osadzony głęboko pośród tkanek i nerwów jej splotu słonecznego miał kulisty kształt i ważył niecały kilogram. Pulsował w tempie dziesięciu uderzeń na minutę, a każdemu z nich towarzyszyła delikatna, niemal kojąca fala ciepła, która z wolna rozchodziła się po kończynach wampirzycy. Jednak przyjemność tego doznania nijak nie zdołała stłumić gniewu związanego z faktem, że ktoś ośmielił się ingerować w jej fizyczną formę. Co gorsza, tkwiąca pod sercem kula stanowiła jedynie pierwszy wpis na zaskakująco długiej liście modyfikacji. Zmiany obejmowały nie tylko jej palce, dłonie, ramiona, piersi i uda, ale nawet palce u stóp i kosmyki włosów. Te ostatnie posiadały teraz łagodny, nakrapiany platyną połysk. Rosnące rozjuszenie Aurory nie zostało ugruntowane na zszokowaniu czy zniesmaczeniu dokonanymi korektami. Wręcz przeciwnie. Proporcje były idealne, rysy wyniosłe, a cera nieskazitelna. Wszystkiego dokonano perfekcyjnie. Ktoś zrobił to, czego jej nigdy – mimo niezliczonych prób i usilnych starań – nie udało się osiągnąć. Spędziła w tym ciele niezliczone lata, a mimo to nie była w stanie usunąć zeń wszystkich drobnych niedoskonałości. Tym czasem jakiś bezduszny bękart skinieniem ręki ukończył projekt, który jej zajął niezliczone noce. Postawił kropkę nad „i” w pracy jej (nie)życia. Chcąc dać upust palącej furii skierowała palce w stronę zagadkowej kuli i… zasłyszawszy jakiś chrobotliwy dźwięk, zamarła w połowie gestu. Po jednej z kamiennych płyt przetoczyła się niewielka bila. Przypominała nieco choinkową bombkę. Podążając za przedmiotem, w krąg rzucanego przez pochodnię światła weszła drobna dziewczyna. Miała długie czarne włosy i oczy w kolorze stali. Jej strój – zapinana kamizelka z białym kołnierzem i popielatą spódnicą sięgającą do kolan – wyglądał jak coś, co zwykły nosić dzieci pierwszych osadników w czasach kolonialnych. Albo to, albo wyrwała go na ostatniej wyprzedaży w Hot Topic. Wyciągnęła dłoń i wskazała na zastygniętą w połowie gestu Aurorę.
- Nie robiłabym tego. Chyba że też chcesz skończyć jako ozdoba świąteczna. – Dodając presji jej słowom, szklana kula z brzdęknięciem zatrzymała się na jednej kolumn.


Everything you look at can become a fairy tale, and you can get a story from everything you touch.
- Hans Christian Andersen


Wschód słońca. Otaczający go po raz kolejny, wszechobecny ogień. Najpierw w magazynie. Potem na statku. Teraz wewnątrz jego własnych tkanek. Ból, obłęd, a na końcu ciemność. Nie niebo, piekło, czy jakakolwiek pośmiertna egzystencja. Po prostu mrok. Mrok, bezruch i powoli odpływająca świadomość. Ale nim jego ja zdążyło rozwiać się na dobre, coś zakłóciło pośmiertny spokój chłopaka. Jakaś siła pochwyciła go jak szmacianą lalkę i cisnęła nim w tył – w równej mierze temporalnie co przestrzennie. Uderzenie. Wstrząs wyrwał go z błogości ofiarowanej przez niebyt, a głuche plaśnięcie o piaszczyste podłoże było pierwszym dźwiękiem jaki usłyszał. Ułamek sekundy później rozchodzący się po całym ciele ból dał młodzieńcowi jednoznacznie do zrozumienia, że wciąż żyje. Lub przynajmniej egzystuje. Otworzył oczy, a przez napływające do nich powoli krwawe łzy dostrzegł niebo – czarne jak smoła i pozbawione gwiazd. Widok ograniczony był kamiennym pierścieniem opasającym coś na kształt długiego szybu. Jego wylot znikał pośród nocy, a podtrzymywaną czterema filarami podstawę osadzono w pomieszczeniu, gdzie Peter, odkasłując krwią, próbował obecnie zebrać się na nogi. W końcu mu się udało. Przetarł ślepia i raz jeszcze rozejrzał się dookoła. Komnata miała prostokątny kształt. Jej ściany także wykonano z kamienia. Zdobiły je symbole w języku nieznanym dla młodego wampira. Położony jakieś sześć metrów wyżej sufit naznaczały wyloty kilku innych kominów podobnych do tego, przez który Pete mimowolnie trafił do środka. Je także podtrzymywały liczne kolumny. Zza jednej z nich wyłoniła się postać wysokiego mężczyzny o rudych włosach.
- Proszę, proszę. Co my tu mamy? Kolejna spadająca gwiazda? – wychrypiał nieznajomy głosem przywodzącym na myśl papier ścierny. Jednak ton jego słów, mimo nabytej szorstkości, nie zdradzał wrogich zamiarów.

We are all damaged goods in recovery.
- Charles Haddon Spurgeon


Alice poderwała się do góry, czemu towarzyszyła zdradzona w jej gardle mieszanina jęku i warkotu – dźwięk typowy dla nieudanych prób stłamszenia bólu. Tyle tylko, że bólu, cierpienia wykwitłego z promieni słońca pochłaniających jej nieumarłe tkanki, już nie było. Pozostał jedynie jego wypaczony pogłos, kolejne już, traumatyczne wspomnienie dodane do długiej listy mu podobnych. Zaraz jednak zrodziła się ponura przeciwwaga dla tej wspominki. Trzymając wampirzycę za barki, ktoś delikatnie acz stanowczo ulokował ją na powrót w pozycji leżącej. Smętna wiadomość dalszej egzystencji posłała lodową szpilę wzdłuż kręgosłupa dziewczyny. Nie zginęła? Odratowali ją?! Sascha nigdy nie podarowałby Alice próby samobójstwa! Jako samozwańczy wirtuoz bólu i cierpienia zamieniłby każdą sekundę dalszego bytu dziewczyny w piekło na ziemi i zrobiłby co tylko w jego mocy, by utrzymać ją „przy życiu” możliwie jak najdłużej. Odczuwając narastającą panikę, targnęła się ponownie, lecz efekt okazał się jeszcze marniejszy niż poprzednio. Koniec końców, nie widząc innej alternatywy, otworzyła oczy. Gdyby już nie leżała, ulga zapewne ścięła by ją z nóg. Zamiast powykręcanego pejzażu groteski, jaki stanowiła twarz Vykosa, zobaczyła gładkie, niemal niewieście rysy młodego chłopaka, który przyglądał się jej z mieszanką troski i przyjaznego zaciekawienia. Spojrzenie to zdawało się postrzegać ją jako istotę ludzką, a nie jako kawałek mięsa zawieszonego na haku. Tak silnie kontrastowało ono z beznamiętnym pragmatyzmem niedawnego (?) oprawcy Alice, że niemal zignorowała fakt, iż tęczówki nieznajomego posiadały delikatny złoty poblask. Otoczenie także w niczym nie przypominało obwieszonych łańcuchami sal pełnych wymyślnych narzędzi tortur, którymi zwykle posługiwał się Tzimisce. Kojarzyło jej się raczej z podziemiami jakiegoś średniowiecznego zamczyska bądź klasztoru.
- No już, spokojnie. Cokolwiek Ci się śniło, już dawno minęło. Nie ma się czego bać, bo nic ci nie grozi. Jesteś wśród swoich – szepnął uspokajająco chłopak, odgarniając jej z czoła włosy.
- Też mi kurwa pocieszenie. Pewnie tylko bardziej ją spietrałeś, bo połowa z nas właśnie przez „swoich” wylądowała w tym szambie – skontrował ktoś z poza pola widzenia Alice. Właściciel tego głosu o empatii mógł dowiedzieć się jedynie ze słownika. Zakładając, że w ogóle potrafił czytać.
 
__________________
Beware he who would deny you access to information, for in his heart he dreams himself your master.
- Commisioner Pravin Lal, Alpha Centauri

Ostatnio edytowane przez Highlander : 27-05-2023 o 19:45.
Highlander jest offline  
Stary 24-03-2022, 20:14   #2
 
Shartan's Avatar
 
Reputacja: 1 Shartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumnyShartan ma z czego być dumny
Kiedy ogarnęły go promienie słoneczne. Poczuł ból doprowadzający go niemal do obłędu po czym była tylko ciemność. Na szczęście jego świadomość powoli odpływała i wtedy został wyrwany ze stanu. Najpierw uderzenie, potem wstrząs, a na końcu uderzenie o ziemie. Był cały obolały. Spodziewał się jego życie się zakończy, a stało jednak inaczej. Otworzył oczy i zobaczył niebo na którym nie było widać gwiazd. Z trudem się podniósł. Pierwsze rzuciły mu się w oczy napisy na kamiennych ścianach. Nie znał języka w którym były zapisane, ale uznał, że warto byłoby je jednak zapamiętać. W końcu możliwe, że w przyszłości będzie potrafił je odczytać. Peter przypatrując się miejscu w którym był dostrzegł rudego mężczyznę.
- Do tej pory sądziłem, że jestem wampirem, a wygląda na to, że jestem cylonem.
Teraz dopiero dostrzegł, że jego rozmówca jest dość wysoki.
- Zatem są tu też inni. Dużo ich?
- Może są. Może byli, ale już sobie poszli. Kto wie? - wzruszył ramionami rozmówca.
- Nie drocz się z nim, Seth. Dzieciak wygląda na wystarczająco zagubionego i zestresowanego bez Twojej pomocy - wciął się ktoś inny, stając obok mężczyzny o płomiennych włosach. Nastoletnia dziewczyna miała oczy w kolorze głębokiej zieleni oraz lśniące, ciemnobrązowe włosy, które sięgały za kark. Połowę jej głowy skrywał wełniany kaptur, a policzki obficie obsiano piegami. Miała na sobie parkę z białym obszyciem i kosmaty sweter w tym samym kolorze. Do tego oliwkowe jeansy i czarno białe tenisówki..Słysząc jej słowa, rudy przewrócił oczyma.
- Zapomniałem o Twoim nawyku matkowania wszystkim wokół.
- Raczej o chęci utrzymania ich przy życiu i zdala od kłopotów.
Dwie postaci postaci zmierzyły się surowo, ale pomruk rozbawienia, który wymknął się z gardła mężczyzny zdradził, że była to tylko gra. Dziewczyna odpowiedziała cichym chichotem. Zaraz jednak przywołała się do porządku i zwróciła ponownie do Petera.
- Jestem Maxine, a ten ten tutaj to Seth. Nie wiemy, jak ani przez kogo tutaj trafiliśmy. Nie mamy nawet pojęcia, gdzie właściwie jest “tutaj”. Oprócz naszej trójki i jeszcze jednej osoby, która w tej chwili bada komnatę, nie ma tu nikogo.
- “Bada”? Może “grasuje”? Albo “obwąchuje”? Podsunął rudy z niewinnym uśmiechem.
Dziewczyna ściągnęła usta w cienkę linię, próbując ukryć mimowolny uśmiech.
- Zostańmy może przy “bada”. Teraz złe wieści. Wyjście jest jedno, Wygląda na to, że mechanizm wymaga, by wychodzący upuścił sobie krwi. A do tego każde z nas-
- W tym pewnie też ty, przyjacielu...
- Każde z nas ma pod sercem kulę o promieniu trzech centymetrów.Nie byłam w stanie stwierdzić, do czego dokładnie służą. Wiem za to, że emanują energią życiową, która zdaje się mieć synergię z wampirzym Vitae. Sugerowałabym na razie jej nie tykać - - nastolatka skończyła objaśniać sytuację, po czym - prawie teatralnie - przymknęła ślepia i zaczerpnęła głębszy oddech.
- Pytania? - dodała tonem kogoś, kto właśnie zakończył korpo prezencje.
- Wygląda, na to, że nie ty.
Peter przeszedł parę kroków.
- Seth. Jak ten Bóg? To na jego cześć. Rodzice się skrzywdzili, czy sam się skrzywdziłeś? A może jesteś z tego wężowatego klanu?
- Mój ojciec był fanem wytwórni Hammer i filmów Holta. Ale hej, mogło być gorzej. Zawsze mogłem skończyć jako Bela. Albo Boris. - wzdrygnął się, widocznie zniesmaczony.
- To wiele wyjaśnia.
Chłopak przerzucił spojrzenie na dziewczynę
- A czy, to ważne Maxine? Jesteśmy tu i już.
Chłopak znów zwrócił wzrok ku Sethowi.
- Kto wie, ale jeśli, to grasant trzeba uważać na portfele no i na te kule. Jeśli zaś obwąchuje, to na pewno gangrel. Jeśli trzeba, to się zrobi. W końcu opuszczanie sobie krwi, to była kiedyś popularna praktyka lekarska, ale obecnie raczej nie uważa się nią za skuteczną.
Peter delikatnie się uśmiechnął.
- Kule skoro mają synergię z vitae muszą służyć do zabawy. Trzeba się tylko dowiedzieć do jakiej. Z tego co powiedzieliście wynika, że sami raczej też niewiele wiecie. Nie ma zatem sensu was pytać. Zapomniałem się przedstawić, jestem Peter.
- Miło Cię poznać - odpowiedziała dziewczyna. Rudzielec tylko kiwnął głową. Jego uwaga zdawała się skupiać gdzie indziej. Na... krokach? Peter też zdołał je wychwycić, ale zaledwie na chwilę przed tym, jak do grupy dołączyła czwarta - i z zeznań pozostałych wynikało, że ostatnia - postać. Druga dziewczyna. Mimo swojej lekko przygarbionej postawy i opadłych ramion była wyższa od Maxine. Miała mętne, błękitne oczy i włosy cechujące się kolorem oraz strukturą słomy. Na jej ciuchy składały się luźne spodnie od dresu, wypłowiały tanktop oraz czapka beanie. Ruchy nowoprzybyłej były szybkie i nerwowe, a zauważywszy Petera lekko się wzdrygnęła - jakby instynkt doradzał jej ucieczkę, a rozsądek dołączenie do reszty pozostałych krwiopijców. Rudy i czarnowłosa zdawali się rozbawieni jej reakcją.
- Co to za jeden? - Zapytała, rozglądając się konspiracyjnie.
- Co- To? Peter. Z nieba nam spadł. Dosłownie. Peter - Verna. Verna - Peter. Już widzę, że się polubicie - - stwierdził rozanielony Seth.*
Peter zauważył dziwną reakcje dziewczyny na własną osobę, ale nie miał pojęcia czym, to jest spowodowane. Gdyby nie fakt, że wszyscy tutaj byli wampirami uznałby, że podświadomie wyczuła w nim wampira, ale to nie mogło być, to skoro sama nim przecież była tak jak jego nowi znajomi. Musiało zatem chodzić o coś innego. Uznał, że lepiej będzie poczekać, aż Verna odezwie się pierwsza, a potem ewentualnie też się wypowie.
 
Shartan jest offline  
Stary 25-03-2022, 06:26   #3
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

There's something cold and blank
Behind her smile
She's standing on an overpass
In her miracle mile
Coma White
- Marilyn Manson


Aurora znieruchomiała rozjuszona. Pamiętała ten stan jeszcze z życia i pamięć podsuwała jej wspomnienia krwi szumiącej w uszach i serca bijącego w peirsi w rytm pompując adrenalinę. Teraz nie było nic z tego, ale gniew pozostał. Obnażyła kły i zastygła na moment. Rozejrzała się powoli. Wygładziła twarz. Przywołała nawet delikatny uśmieszek i odrobinę nonszalancji do pozy.
- A kimże jesteś, o-przynosząca-rady? I gdzie jesteśmy?
- Jestem Sandra. Dla przyjaciół Sandy. A rada, którą Ci dałam jest dość dobra. - Dziewczę opuściło palec i podeszło do szklanej kuli leżącej smętnie na podłodze.
- Osoba, która była tu przed Tobą, też próbowała sobie to usunąć... kilka sekund później była już garstką prochu na ziemi. A podejrzewam, że jako Tzimisce miała nieco więcej wprawy niż Ty... przepraszam, nie dosłyszałam Twojego imienia.
Wampirzyca zmarszczyła brwi i podrapała się w podbródek zastanawiając się chwilę.
- Aurora. Powiedz Sandy, dawno się obudziłaś? Nasi gospodarze dali o sobie znać? Bo o ile nie wiem jak z twojej perspektywy powinno to wyglądać, ale z mojej… zdecydowanie nie powinnam była się obudzić w takim miejscu.
- A w ogóle powinnaś była się obudzić? - Zainteresowała się dziewczyna.
- Bo Twój poprzednik twierdził, że zobaczył swój ostatni wschód słońca, a ja... hm. Hmm. Powiedzmy, że jeden z rytuałów, jakie odprawiłam, rozegrał się nie do końca po mojej myśli. Kilka osób przeminęło z wiatrem - powiedziała, łapiąc się w zakłopotaniu za głowę i błyskając ostrym jak brzytwa uśmiechem.
- A gospodarze... zakładasz, że jacyś są? Bo czytałam kiedyś o podobnych miejscach. Klatki Dusz, czy jakoś tak. Kontynuowały swoje działanie na długo po tym, jak ich twórcy się nimi znudzili. Tylko że nikt nie wspominał w tych zapiskach o nowych ciałach, a na wieczne tortury i cierpienie też się nie zapowiada. Także... chyba masz rację, Auroro. Ktoś pewnie nas tu sprowadził. Po “Ostatecznej Śmierci” - Sandy przerwała wywód w dramatycznie odpowiednim momencie, jakby oczekując efektu dźwiękowego żywcem wyjętego z jakiegoś dreszczowca.
- Podobnie myślałam… - odpowiedziała przechadzając się po pomieszczeniu. Oglądając je. Poznając i szukając dróg ucieczki. - Długo tutaj jesteś? - zapytała.
- Nie wiem, czy powinnam Ci mówić jak długo i co widziałam - zripostowała czarnowłosa tonem, który sugerował, że nie tyle chodzi jej o zatrzymanie tajemnicy dla siebie, co o utrzymanie stanu mentalnego rozmówczyni w mniejszej bądź większej normie. Zaraz jednak sama przełamała ciszę, najwyraźniej musząc się komuś wyżalić.
- Jestem tu od jakichś piętnastu minut. W międzyczasie zdążyłam zobaczyć faceta, który jednym ruchem popełnił samobójstwo, drugiego, który mógł mi się przywidzieć, bo zaraz zniknął i... Ciebie. Tylko, że przez pierwsze kilkadziesiąt sekund nie byłaś tak do końca sobą. - Skrzywiła się przy ostatnim słowie, a w jej grymasie widać było zażenowanie zakrapiane lękiem.
Wampirzyca zatrzymała się i spojrzała na rozmówczynię.
- Nie byłam do końca sobą? Co masz na myśli? - zapytała chwilowo ignorując historyjkę o znikającym facecie.
- Uhm. Ehm. Ta bombka, którą masz w żołądku jakby... eh. Oglądałaś kiedyś Aladyna? To było trochę jak dżin opuszczający lampę. Kula rąbnęła o ziemię tworząc mały krater, wydobył się dym, otoczył ją, a potem... potem byłaś Ty. - Desperacki uśmiech dziewoi zdradzał, że doskonale wie, jak absurdalnie brzmi jej relacja.
- Na pocieszenie powiem, że u mnie wyglądało to chyba podobnie.
- Iii… ten samobójca i znikający też tak się tu pojawili? - zapytała gładząc swoją własną kulę pod materiałem sukni.
- Tego nie wiem, ale tak przypuszczam. Może ten, który się rozwiał, był naszym gospodarzem? A chociaż nie widziałam, jak Tzimis się materializuje, to zdecydowanie miał własną “magiczną lampę”. - [/i] Chcąc dowieść prawdziwości wypowiadanych słów, szturchnęła pękniętą kulę czubkiem buta. Ta potoczyła się w stronę Aurory i płynnie wtoczyła się pod jej uniesioną na pięcie stopę.
- Mówiłaś, o rytuałach. Z którego klanu? Nie abym jakoś oceniała… w tej chwili i pomoc Baali bym przyjęła… tak czy siak sądzę, że przynajmniej póki sytuacja się jakoś nie wyjaśni powinnyśmy się trzymać razem.
- Wystarczy, że podam Ci nazwisko. Sangiovanni. Ale zgadzam się, współdziałanie to w tym momencie najlepsza opcja. A, no i nie wspomniałam jeszcze o jednej ważnej rzeczy. Wypadłaś... znaczy kula wypadła stamtąd. - Dziewczyna wycelowała smukły palec w górę, wskazując na pionowy szyb, którego wylot ginął gdzieś pośród pozbawionej gwiazd nocy.
Aurora rozejrzała się ponownie… rozważała chwilę wspięcie się po szybie na górę, ale zostawiła to jako opcję na później. Wznowiła powolny marsz rozglądając się po prostokątnym pomieszczeniu badając je spojrzeniem. Na razie ogólnie… na szybko. Pochodnie oświetlały ściany (że też nie mogli użyć elektrycznych świateł!) dając nieprzyjemne wampirom wrażenie. Aurora zauważyła też inne wyloty podobne do tych, którym rzekomo dotarła na miejsce. Niewielkie kratery i okazjonalne ślady stóp na piaszczystym podłożu pod otworami sugerowały, że przypuszczenia Sandry były trafne. Podążając przez biegnącą środkiem sali ścieżkę z kamienia, kobiety dotarły do drzwi. Choć może “wrota” byłoby lepszym określeniem. Bariera mierzyła około dwa i pół metra. Jej skrzydła wykonano z kamienia podobnego do piaskowca. Ich powierzchnię pokrywały dziesiątki linii składających się z niemożliwego do rozszyfrowania tekstu - niemożliwość ta wynikała głównie z faktu, że raz przestudiowane linijki zdawały się skręcać i sprężać, przyjmując zupełnie odmienne formy (a wraz z nimi znaczenie). Aurora przez chwile próbowała rozszyfrować runy na bramie, potem zrozumieć schemat. Nic to nie dało… szybko się poddała. Po obu stronach wrót stały osadzone na podwyższeniach paleniska, w których trzaskały płomienie.
 
Arvelus jest offline  
Stary 25-03-2022, 21:42   #4
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
He'd start his whole life anew
And what he'd left behind he hadn't valued
Half as much as some things
He never knew

Wall of Voodoo - Call of the West

- Wow. Zupełnie jakbym była na planie StarGate - szepnęła zafascynowana widokiem Sandy, natychmiast pozbawiając widok majestatu. Podeszła do bariery. A raczej próbowała podejść, bo w połowie drogi z pokrytej kurzem kamiennej płyty wysunął się piedestał. Zaskoczona dziewczyna odskoczyła do tyłu, straciła równowagę i runęła ciężko na cztery litery. Po wylądowaniu, w nosie mając dobre maniery, wyrzuciła z siebie nieskładny zlepek przekleństw w nieznanym Aurorze języku.
- Żyjesz? - zapytała stając obok i wyciągnęła do niej rękę, kątem oka oglądając już piedestał. Szukając o co może chodzić. Może czytelnych napisów, albo wgłębień?
- Zależy kogo spytasz. Wiesz, wampiryzm i te sprawy - odparła Sandra, szybko odzyskując dobry nastrój. Ujęła dłoń koleżanki, po czym wstała.
- Dzięki - dodała i także zaczęła uważnie badać zagadkowy blok. Najwyraźniej jej tok rozumowania obrał podobne tory do tego Aurory, bo natychmiast zabrała się za opukiwanie piedestału i wtykanie palców tam, gdzie nie trzeba. Kiedy odgarnęła kurz z górnej powierzchni kamiennej konstrukcji, rozległo się kliknięcie. Z środka wysunęło się ... naczynie? Wyglądało na misę. Na jej dnie, mimo grubej warstwy kurzu, dało się dostrzec czerwone odbarwienia.
Aurora rozmasowała kąciki oczu.
- To co? - zapytała z bólem i frustracją - Ciupaga, która upuszcza sobie krwi?
- Ciupaga? -
Powtórzyła Sandy tonem osoby, której słowo wypowiedziane przez nowo poznaną wampirzycę kojarzy się jedynie z przedmiotem o ostrych krawędziach.
- To jakaś wyliczanka? - Dodała, łowiąc za dodatkowymi informacjami.
Aurora zamrugała i uśmiechnęła się
- No tak… różne miejsca, różne nazwy. Uniwersalnej to będzie “Kamień-Papier-Nożyce”.
- Mmm, w takim razie ok -
zgodziła się bez większego zastanowienia Sandra. Bez większego zastanowienia również przegrała dwa razy pod rząd. Oponentka ruszała się na tyle ślamazarnie, że Aurora mogła w zasadzie przewidzieć gest koleżanki nim ta nawet rozluźniłą pięść. Ale Sandy nie była jakoś szczególnie przejęta porażką. Cienka linia cierpkiego uśmiechu zdradzała, że dziewczyna nigdy nie miała szczęścia w tego typu grach i zdążyła się już z tym pogodzić. Westchnęła, pokręciła głową, a następnie rozpięła mankiet.
- Ech. Ale jakby się zastanowić, to raczej mam trochę szczęścia - zanim dokończyła myśl, przejechała czymś ostrym po wewnętrznej stronie nadgarstka.
- Przed wybuchem wypiłam sytą kolację - skwitowała, gdy do misy zaczęły wpadać pierwsze krople jej krwi.
- Tsk… - strzeliła Aurora śliną między zębami - Musimy w takim razie kiedyś umówić się na pokera.
- Zakładam, że chcesz sprawdzić, czy ktoś może pociągnąć rękę tak paskudną, żeby sama z siebie stanęła w płomieniach -
podsumowała Sandy.
Po tym jak naczynie wypełniło się do odpowiedniego poziomu, jego ścianki pokryły symbole podobne do tych widocznych na drzwiach - tyle tylko, że rezonujące jaskrawą czerwienią. Poza nimi, efektów specjalnych było jak na lekarstwo. Czarka zakręciła się z wolna wokół własnej osi i zniknęła na powrót wewnątrz kamiennego bloku. Wrota zgrzytnęły i zaczęły się otwierać. Przed nieumarłymi ukazało się przejście wiodące w ciemność.
- Uhm. Będę szła zaraz za tobą - wymruczała Sangiovanni.

Aurora kiwnęła głową i postąpiła pierwszy krok przez wrota. Z początku szła ostrożnie. Zakładając najgorszy scenariusz spodziewała się zasadzki lub ataku. Chwilę potem ruszyła pewniej przed siebie, bo pułapki jako takiej nie było. Nikt też nie czaił się z zaostrzonymi szponami za pobliskim rogiem. Choć... z każdym krokiem ciemność zdawała się gęstsza, a przestrzeń wokół kobiet mniej... stabilna? Bardziej chybotliwa? Jakby cały korytarz grał na nosie zasadom fizyki, a wyznaczające jego ściany były na bakier z podstawowymi założeniami geometrii. Gdy Aurora obróciła się za siebie, przejścia prowadzącego do początkowej komnaty dawno już nie było. Dziewczyny wymieniły spojrzenia, bez słowa dochodząc do wspólnego wniosku, że pozostało im jedynie brnąć przed siebie.

Były jednak co do tego w błędzie. Wraz z kolejnym krokiem, białowłosa poczuła, że parkiet nie tyle osuwa jej się spod nóg, co po prostu wyparowuje. Zaczęła spadać. Ale czy dało się spadać w bok? Bądź ku górze? Bo właśnie tak się czuła. Jakby siła imitująca grawitację targnęła nią w powietrze. Ale strachu nie było. Z jakiegoś powodu wiedziała, że nic jej nie grozi. Mimo wszędobylskiego mroku, była w stanie dostrzec obok siebie sylwetkę Sandy - także owładniętą nieważkością. A potem nastąpił błysk światła i - zgubiwszy po drodze niemal cały wygenerowany pęd - kobiety wylądowały. Każda w osobnym krześle. Meble były w kolorze ciemnego brązu i posiadały karmazynowe obicia. Cechowała je obstrupaciałość i chybotliwość - zdawać by się mogło, że lada chwila rozlecą się na kawałki. Dwa siedziska ulokowano pośrodku okrągłego pomieszczenia. Jakieś pięć metrów dalej, bezpośrednio przy ścianie, znajdowało się wysokie na trzy metry podwyższenie. Cylindryczne i otoczone ozdobnymi barierkami, przywodziło na myśl operowe balkony. Na nim również znajdowało się krzesło. Też już zajęte.


Okupujący je mężczyzna opierał się łokciami o miniaturową balustradę. Głowę wspomagał dłońmi. Masywna sylwetka sugerowała, że bariera mogłaby potencjalnie załamać się pod jego pełnym ciężarem, ale zdawał się tym zupełnie nieprzejęty. Miał bladą cerę, płomienną grzywę oraz oczy, których nietypowość - choć niezaprzeczalna - na tę chwilę umykała Aurorze. Bębnił topornymi paluchami w wykończenie balkonu i zdawał się śmiertelnie znudzony. Ale kiedy krzesło pod Sandrą paskudnie zgrzytnęło, natychmiast się ożywił, poświęcając wampirzycom pełnię swojej uwagi.
- A. Oto i są. Moje nowe podopieczne. - Wstał i okazał uśmiech. W skutek czego Aurorę cofnęło, a Sandy prawie straciła równowagę. Jego zęby były nieproporcjonalnie duże, a uśmiech zajmował połowę twarzy. Każdy z kłów przywoływał na myśl uzębienie rekina, a ich szara konsystencja sugerowała, że szkliwo gdzieś po drodze zmieniło się w granit.


Aurora zmusiła się, aby rozluźnić palce zaciśnięte na oparciu mebla. Czuła, że drewniana konstrukcja pękła pod uściskiem jej prawej dłoni. Wzięła głębszy, jakże pusty wdech nosem, uspokajając się. Przywracając sobie zimną krew…. i szukając już ruchem samych oczu dróg wyjścia, czy chociażby jakiejś broni. Ale nie oczekiwała wiele. Uśmiechnęła się z odrobiną nonszalancji. Myślała chwilę nim odpowiedziała.
- Podopieczne? - powtórzyła słowo z pytaniem - Załóżmy… wtedy podopiecznymi KOGO by to nasz czyniło? - zapytała przyjmując ton kokietki, ciągnąc postać za język.
Mężczyzna przez chwilę przyglądał się białogłowej. Jego uśmiech odrobinę zmalał - teraz był zaledwie kamiennym zygzakiem pomiędzy szarymi wargami. Nie zniknął jednak całkowicie, a w połączeniu z surowym spojrzeniem zdradzał Aurorze coś istotnego. Miała do czynienia z typem o nastawieniu równie nieprzystępnym co pragmatycznym, nie z tępym mięśniakiem, którego bez wysiłku można owinąć sobie wokół palca. Jednym płynnym ruchem przeskoczył przez barierkę. Coś trzasnęło i wylądował bosymi stopami na ziemi. Trzymał w dłoni odłamany kawałek drewna, który sprawdziłby się jako improwizowany kołek.
- Jestem Aglar - zdradził, po czym usiadł po turecku na podłożu.
- Złodziej. Łotr. Najemnik, rezun i despota. Pierwszy Tyran Hyrkonii - wyliczył, opierając plecy o kamienny filar. Spojrzał beznamiętnie na trzymany w dłoni fragment balustrady.
- A wy jesteście wampirami - skwitował, unosząc głowę i ukazując kolejną promienną ekspresję typową dla morskich drapieżników.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 23-06-2023 o 09:52.
Highlander jest offline  
Stary 31-03-2022, 20:50   #5
 
Pani's Avatar
 
Reputacja: 1 Pani nie jest za bardzo znany
We came down to watch the world walk by
And all she found was trouble in my eyes
From the sky she pulled me down tonight

Rough Landing Holly - Yellowcard


Czy to kolejny podstęp Vykosa? Pewnie tak. Sabatnik bawił się z nią tak, jak przez ostatnie miesiące. Zadał ból, sprowadzał na skraj załamania, po to, by pozwolić jej znaleźć furtkę i promyk nadziei, a kiedy zaczepiwszy się go, dokonywała heroicznego czynu, by wyrwać się z niewoli, prastary Tzimisce znów chwytał ją w swoje szpony bólu, miażdżąc nie tylko ciało, ale i ducha.

Alice przyjrzała się postaciom przed sobą, zachowując niezwykły w tej sytuacji spokój. O co tym razem chodziło w grze Sashy? Czy naprawdę ten potwór myślał, że uwierzy w kolejną szopkę? Owszem, naprawdę czuła, że umiera poprzez spotkanie z promieniami słońca, ale co jeśli to była kolejna intryga chorego wampira? Wiedziała już, że dla tego popaprańca nie ma rzeczy zakazanych i tym samym niemożliwych. I jakkolwiek go nienawidziła, musiała oddać hołd jego kunsztowi - Sasha Vykos był prawdziwym Panem Bólu, potrafiąc go zadawać na sposoby, które nigdy wcześniej nawet jej się nie śniły. Mimo tak wielu przeżytych żywotów ludzkich.

Coś jednak było inaczej… czy to element gry? Alice spojrzała na swoją dłoń. Ciemny kolor skóry nie zrobił na niej wrażenia, ale… gdzie podziały się tatuaże, którymi obdarzył ją ojciec zanim jeszcze została przemieniona?! Te tatuaże to było prawdziwe dzieło sztuki i nawet Vykos był pod ich wrażeniem. Cokolwiek robił z ciałem Toreadorki, nigdy nie usuwał z niego tatuaży. Aż do dzisiaj.

- O co tu chodzi? - zapytała obojętnym tonem, dławiąc w sobie iskierki kiełkującej nadziei, że być może tym razem faktycznie będzie inaczej.
- To znaczy? Zapewniam, że wiemy tyle, co i Ty - odpowiedział młodzian, widząc kwitnącą na twarzy dziewczyny nieufność. - Obudziliśmy się w tej komnacie kilka minut temu i...
- “Pojawiliśmy się” byłoby lepszym ujęciem tematu, chłoptasiu
- zaoponował właściciel drugiego z głosów, wchodząc w pole widzenia Alice. Miał ponad dwa metry wzrostu, czarny płaszcz i akcesoria typowe dla bywalców lokali BDSM. Był masywny, a ubranie opinało się na nim przy każdym ruchu. Nieco jakby ktoś próbował ubrać marmurowy posąg w skóry. Jego twarz można by nawet uznać za przystojną, gdyby nie zakrywająca jej prawą stronę narośl będąca groteskową mieszanką spalonych na węgiel tkanek oraz wtopionego w nie czerwonego plastiku. Warstwa ta była na tyle gruba i szczelna, że sprawiała wrażenie maski. Być może kiedyś nawet nią była. Uśmiechnął się i oparł o jedną z wielu rozmieszczonych po pomieszczeniu kolumn. Potem sięgnął w głąb płaszcza i wyciągnął niedopałek papierosa.

- Tak jest, kochaneczki. A najlepszym tego dowodem są cacka, które wszyscy nosimy między flakami. - Nie dodając nic więcej, wepchnął szluga między zęby. Jego grymas sugerował, że czerpie przyjemność z niewiedzy dwójki pozostałych wampirów.

Alice mu się przyglądała przez chwile bez słowa. Widać było, że nie zamierza żebrać o odpowiedź. Wciąż bezemocjonalnie wodziła wzrokiem wokół, skupiając spojrzenie teraz na tych częściach swojego ciała, które widziała oraz odzieniu i ewentualnych przedmiotach, które nadawałyby się do walki. To mogła być kolejna zabawa Vykosa, a jednak brak tatuaży stanowił novum i wydawał się czymś niemożliwym. W końcu to z ich powodów Sabatnik zapragnął Alice tak, jak rozkapryszone dziecko chce misia z wystawy sklepowej.
- To nie jest moje ciało - bardziej stwierdziła niż zapytała.
 
Pani jest offline  
Stary 04-04-2022, 16:15   #6
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Masz rację. Moje również znacznie różniło się do tego, które posiadam teraz - potwierdził chłopak, odruchowo dotykając dłonią swojej czupryny. Zdawał się nieco speszony, ale ciężko było stwierdzić dlaczego. Może rolę odegrała tu nieufność Alice, a może winę należało zrzucić na podpierającego kolumnę drągala. Ten ostatni parsknął.
- Ja też nie zawsze byłem taki przystojny. - Odepchnął się od podpory i strzelił karkiem.
- A skoro już zeszliśmy na “bytowanie”, to dobrze kminię, że wszyscy w taki albo inny sposób poszliśmy w piórnik? Mnie odstrzelono łeb, a tobie, chłopcze?
- Mam na imię Eric -
skontrował szorstko chłopak, któremu oszpecony wampir zaczynał już dawać się mocno we znaki. - A do grobu pociągnąłem kogoś za sobą - dodał defensywnie.
Odniosło to jednak skutek zgoła odmienny od oczekiwanego. Sprawna połowa twarzy dryblasa rozłamała się w patronizującym uśmiechu.
- Dobrze! Bardzo dobrze. Znaczy, że przydasz się na coś, kiedy już wdepniemy głębiej w szambo. Z naciskiem na “kiedy”, nie na “jeśli”. Ja jestem Spike. Jak kolec w dupie, który nie daje ci spokoju. A ty, czekoladko? Jak się nazywasz?


Nastała cisza. Dopiero po chwili Alice pojęła (przypomniała sobie?), że pytanie skierowane jest do niej i... że brak tatuaży oraz skóra cechująca się znacznie większym poziomem melaniny nie stanowiły jedynych zmian, z jakimi będzie musiała się zmierzyć. Wiek, wzrost, waga i struktura kostna jej ciała także były odmienne, a gęste blond włosy spinała czarna opaska. Strój właściwy również nie przypominał niczego, co z czystym sumieniem by na siebie założyła. Przerośnięte zlote pierścienie w uszach, żółta motocyklowa kurtka, czarny t-shirt i szare jeansy z przetartymi kolanami. A do tego wisienka na torcie - buty trekingowe na grubych gumowych zelówkach. Nie kwalifikowało się to, jako ubiór osoby będącej niegdyś oczkiem w głowie jednego z najbardziej stylowych krwiopijców Nowego Orleanu.
- Alice. Ja… - Ostatnie chwile nie-życia przeleciały dziewczynie przed oczami niczym film na przyspieszonym przewijaniu. - Ja… zginęłam w akcji.
Choć była ciekawa, jak jej towarzysze zareagują na nazwisko Vykosa, obawiała się, że to mógłby wymóc na niej określenie swojej pozycji, a by pokusić się na tego typu popis miała zdecydowanie zbyt mało danych.

Ostrożnie wstała i spróbowała utrzymać się na nogach. Wciąż nie zdradzając swoich emocji, niby od niechcenia rozejrzała się wokół. Jej wzrok poszukiwał ewentualnych dróg ucieczki oraz narzędzi, które mogłyby nadać się na broń. Niestety, takowych było jak na lekarstwo. Od biedy mogła poratować się pochodnią. Te zostały miarowo rozmieszczone po całym pomieszczeniu, ale stanowiły równie wielkie zagrożenie dla pozostałych krwiopijców, co dla samej Alice. Jeśli zaś chodziło o możliwość ucieczki, to dziewczynie wydawało się, że po przeciwległej stronie pomieszczenia dostrzega niewyraźnie majaczące wrota. Zostały one chyba jednak zamknięte, a rozwarcie naprędce dwóch płyt kamienia nie należało do rzeczy łatwych - nawet dla wampirów. Była jeszcze wzmianka o zagadkowym przedmiocie tkwiącym wewnątrz jej ciała i... faktycznie, “coś” czuła. Coś okrągłego i ciepłego. Pulsującego sporadycznie pod jej dawno zamilkłym sercem. Ale zanim zdążyła sprecyzować naturę problemu, jakiś obiekt wpadł do pomieszczenia przez jeden z otworów w suficie i z tąpnięciem uderzył o ziemię. Gdy wzbił się piaszczysty podmuch, Alice i Eric odruchowo zasłonili twarze dłońmi. Spike pozostał niewzruszony. Kiedy fala już opadła, drągal odkaszlnął i skinął głową.
- No. To teraz zobaczycie, o co mi chodziło.
Faktycznie, zobaczyli. Pośrodku nowo powstałego wgłębienia znajdowała się sfera wielkości piłki tenisowej. Jej czarny kolor mąciły raz po raz pulsujące rozbłyski czerwieni.Przy trzecim poblasku z kuli zaczęła wydobywać się karmazynowa mgła.
- Zaczyna się - zauważył okaleczony nieumarły.
- Ale co? - dopytał chłopak o złotych oczach z mieszanką grozy i zafascynowania.
- Cud narodzin, chłopcze. Cud narodzin.
Alice nie odzywała się, nie chciała zwracać na siebie uwagi. Cokolwiek się działo, nie było sensu ładować się w centrum tego. Toteż powoli, na tyle na ile pozwalało jej zesztywniałe, obce ciało, wycofywała się jak najdalej od tego, co wybuchło w środku pomieszczenia.

Ziejące z kuli opary zaczęły gęstnieć, obierając dość znajomą dla wszystkich zebranych formę - tę ludzkiego ciała. W stworzonym przez spadający przedmiot kraterze pojawiła się teraz sylwetka dziewczyny. Tkwiła ona w pozycji embrionalnej, skrywając twarz między rękami. Jej z początku nagie ciało pokryło się ostatkami czerwonych zawirowań i... nagle była już ubrana w kraciastą koszulę oraz czarne sztruksy. Co dziwne, jej stopy pozostały bose. Pierwszy na to, by przełamać ciszę, zdobył się chłopak.
- My też przybyliśmy tu w taki sposób? - z niedowierzaniem spytał oszpeconego.
- Toczka w toczkę. Chociaż... - Drągal zmarszczył czoło i pociągnął zdeformowanym nosem. - Mam dla ciebie jedną różnicę, młody. Nowa dziołcha nie jest sztywna.
- Znaczy... znaczy, że ona żyje? To śmiertelniczka? - oczy młodego przypominały teraz soczewki latarek. Natomiast facjata Spike’a zastygła pomiędzy sardonicznym uśmiechem i konsternacją. Coś nie pozwalało mu w pełni cieszyć się nieporadnością chłopaka.
- Nie wiem *czym* jest, chłoptasiu. Wiem za to, że kiedy jakaś dziunia zostaje spokrewniona, to przestaje przyjeżdżać do niej ciotka.
- Jaka ciot...-
Zrozumienie Erica przerodziło się w falę wstydu, która zalała umysł młodzieńca paniką, a lica czerwienią. Jego spojrzenie przeniosło się z ordynarnego wampira na nieprzytomną kobietę, a potem na Alice. Natychmiast jednak zerwał kontakt wzrokowy i utkwił wzrok w podłodze.

- Co jeszcze widziałeś? - Alice zapytała dryblasa, nie skracając jednak dystansu i przyglądając się nowoprzybyłej.
- Że jest stąd jedno wyjście, które nie wymaga bycia alpinistą. Duże drzwi, fifaśny kieliszek i konieczność odlania odpowiedniej ilości Vitae. Swoją drogą - zaczął, zmniejszając dystans względem leżącej na ziemi kobiety. - Któreś z was pamięta, jak się cuci żywych? Ewentualnie mogę ją wziąć za chabety. Bo nie uśmiecha mi się czekać, aż śnięta królewna się obudzi - wyznał, szturchając nieprzytomną w łydkę czubkiem buta. Twarz Alice, mimo że zupełnie inna niż kiedyś, znów przybrała nieodgadniony wyraz. Jakby wcale ją nie interesował los śmiertelniczki. Zamiast tego ruszyła w kierunku drzwi, o których mówił Spike, by przyjrzeć im się dokładniej.


Idąc przez biegnącą środkiem sali ścieżkę z kamienia, kobieta dotarła do drzwi. Choć może słowo “wrota” pasowałoby lepiej. Kuriozalna bariera miała około dwa i pół metra. Jej skrzydła wykonane zostały z materiału podobnego do piaskowca, a powierzchnię zdobiły dziesiątki linii składających się z niemożliwego do rozszyfrowania tekstu - niemożliwość ta wynikała głównie z faktu, że raz przestudiowane wersy zdawały się skręcać i zwijać przyjmując zupełnie odmienne kształty (a wraz z nimi znaczenie). Alice zwróciła również uwagę na parę wygasłych palenisk ulokowanych po obydwu stronach drzwi. Był też wspomniany przez pokiereszowanego wampira piedestał, z którego wystawał - lub raczej zdawał się wyrastać - ornamentalny kielich. Na jego dnie, mimo ciężkiej warstwy kurzu, rysowała się dyskoloracja wywołana częstym napełnianiem.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 29-07-2023 o 10:25.
Highlander jest offline  
Stary 11-04-2022, 15:57   #7
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
The world is full of obvious things which nobody by any chance ever observes.
― Arthur Conan Doyle



- Mhm. Mnie też się tak widzi - odparła bagatelizująco słomiana panna. - Ale do rzeczy. Nie znalazłam żadnych przejść poza tymi wrotami z kieliszkiem. Doszukałam się za to śladów walki, zaschniętej krwi oraz dwóch osmolonych zestawów ubrań wypełnionych prochem i zwęglonymi kawałkami kości - wyliczyła.
- Niedobrze - zauważył Peter.
- Czyli, jeśli założymy, że jest to punkt zbiórki dla nowo przybyłych... - zaczęła Maxine.
- To możemy spokojnie stwierdzić, że gość, który był tu przed nami nie potrafi grzecznie bawić się z innymi dziećmi? - zasugerował rudy.
- Chodziło mi raczej o to, w jaki sposób uśmiercono te dwie osoby, o których wspomniała Verna. Ich zabójca musiał mieć dostęp do magii krwi. Lub czegoś do niej podobnego.
- O ile był ktoś trzeci. Nasza martwa dwójka mogła pozabijać się nawzajem - słowa Petera dały Maxine do rozważenia dodatkową alternatywę. Jej wargi wymówiły bezgłośnie kilka sylab, kiedy ponownie przewertowała w umyśle wszystkie zmienne.


- Wątpliwe. Musieliby posługiwać się tymi samymi zaklęciami, użyć ich niemal jednocześnie i ze zbliżoną skutecznością. Ktokolwiek nas tu “zaprosił”, wydaje się stawiać na różnorodność swoich gości - wysnuła naprędce, po czym zadała zwiadowczyni dodatkowe pytanie:
- A kule? Czy pośród prochu znalazłaś jakieś kule?
Verna, oscylując mimiką między dumą i zakłopotaniem, wyciągnęła zza pazuchy dwie niewielkie sfery i ułożyła je ostrożnie na podłodze przed resztą zebranych. Para przedmiotów roztaczała wokół delikatną czerwoną poświatę.
- Dziwne, że te kule w ogóle nie zostały naruszone. Dobrze byłoby się ich pozbyć, ale mam wrażenie, że na razie lepiej ich nie dotykać. - wyznał Peter, przyglądając się dokładniej znaleziskom Verny.
- Tak się zastanawiam… myślicie, że te cacka mogą być odpowiedzialne za śmierć naszej dwójki? Może próbowali je zdjąć i uruchomili jakiś mechanizm autodestrukcji? Ten ktoś, kto nas tu ściągnął, zapewne chce mieć nad nami kontrolę.
Jeśli przypuszczenie chłopaka było prawdziwe, to póki nie dowiedzą się, jak bezpiecznie usunąć przedmioty z wnętrza własnych ciał, lepiej było przy nich nie kombinować.

- Wybacz mistrzu, ale nie słyszałem o bombach wielokrotnego użytku - sprzeciwił się Seth, wskazując na wciąż aktywne emanacje karmazynu.
- Fakt, są sprawne. Toteż samounicestwienie raczej odpada, ale Peter może mieć rację odnośnie ich roli. Rezonują z naszym Vitae. Zdają się nas... napędzać? - zasugerowała grupie Maxine. Ale nieco mniej pewnie niż poprzednio.
- Czyli ktoś ma pilot i może nami sterować, jak mu się podoba? - rzucił w przestrzeń rudy, starając się nadążyć za ciągiem rozumowania koleżanki.
- To chyba mniej inwazyjne... - zakwestionowała dziewczyna o zielonych oczach.
- Bardziej jak akumulator. Lub wyłącznik światła. - Była gotowa mnożyć przypuszczenia dalej, ale Peter wszedł jej w słowo.

- Szkoda, że nie znamy dokładnego mechanizmu działania tych kul.
Zaraz potem, chcąc definitywnie zakończyć snucie teorii spiskowych, swoje trzy grosze do konwersacji dorzuciła również Verna.
- Okej, rozumiem, jest nieciekawie! Ale może przestańcie już snuć te farmazony, bo ciarki mnie przechodzą! - Jej głos kipiał rozżaleniem. Zdecydowanie nie przypadły jej do gustu mentalne migawki, jakie kreowali pozostali zebrani. - Zamiast gderać i biadolić, chodźmy może rozpracować te wielkie drzwi.

Tak też zrobili. Po kilkudziesięciu sekundach stali już przed kamienną barierą. Dziewczynie najwyraźniej się spieszyło, ale to w końcu ona jako pierwsza z ich czwórki zaczęła mapować enigmatyczną lokalizację, w której przyszło im się znaleźć.
- Po zbadaniu komnaty tajemnic, wypadałoby zwiedzić miejscowy Hogwart - zaproponował Peter. - Tylko trzeba uważać na grasującego po nim zabójcę. Pewnie są tu też inni. Oby większość potrafiła bawić się z innymi dziećmi.
Chłopak spojrzał w kierunku drzwi, a potem przerzucił spojrzenie na dziewoję o słomianych włosach.
- No, to co? Verna jaka pierwsza opuści sobie krwi?
Zastanawiał się ile jeszcze osób kryło się w tym labiryncie.

Reakcja dziewuchy nie była łaskawa. Gdyby wzrok potrafił zabijać, Pete znalazłby się sześć stóp pod ziemią. Ale nie potrafił, toteż Verna tylko fuknęła na niego jak naburmuszony kot i wyciągnęła rękę przed siebie. Jej nadgarstek znalazł się nad naczyniem, a żyletka - którą wyczarowała niewiadomo kiedy i skąd - została ulokowana między kciukiem i palcem wskazującym drugiej dłoni. Pete nie potrafił pojąć nastawienia nowej koleżanki. Przecież sama się niecierpliwiła badając to miejsce, a teraz - tylko dlatego, że zachęcił ją, by kontynuowała szukanie wyjścia - spoglądała na jego wilkiem. Z resztą nie tylko patrzyła - nim pozwoliła Vitae swobodnie płynąć, z kamienną miną poddała reszcie grupy ciekawą koncepcję.
- Rękę sobie dam uciąć, że gnojek jest Malkavianem.
Pozostała dwójka rozważyła stwierdzenie w milczeniu. W końcu ciszę zmącił Seth.
- Też mi zakład. Przecież i tak odrośnie.
Maxine parsknęła, a Verna, chcąc ukryć swój własny uśmiech, obróciła się na powrót w stronę kielicha i ujęła mocniej niewielkie ostrze.
- Jeden wart drugiego - burknęła. A potem w ruch poszła żyletka.


Peter zafrasował się nieco tym, że po labiryncie grasował ktoś, kto zabił już dwójkę wampirów. Nie byłoby problemu, jeśli chodziołoby o samoobronę. Ale morderstwo z zimną krwią? Wiedział, że w takim wypadku będą mieli nie lada kłopoty. Toteż stwierdził, że - korzystając z wolnej chwili - mógłby spróbować się czegoś dowiedzieć. To i owo wybadać. Nie chciał na razie używać żadnej z mocy, którymi dysponował, ale biorąc pod uwagę realia, uznał, że nie ma większego wyboru. Poszedł do kul, które Verna ponownie położyła na ziemi, po czym delikatnie dotknął każdej z nich, używając astralnego dotyku. Próbował rozpracować, jak wyglądał zabójca ich byłych właścicieli, ale był skłonny zadowolić się wyłącznie dodatkowym zlepkiem informacji o samych przedmiotach. Jako że nadnaturalne zajęcie pochłaniało większość jego uwagi, do chłopaka dochodziły tylko strzępki tego, co mówili nowi znajomi.
- Mówiliście coś Malkavianach? - spytał.

 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 29-05-2023 o 09:40.
Highlander jest offline  
Stary 20-04-2022, 16:07   #8
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
The'll be a time
When I won't remember what I was afraid of
And I'll be swimming in the sea
No banging on this glass for me

Stan Ridgway - Don't Box Me In


Aurora mierzyła gospodarza odrobinę dłuższą chwilę.
- Tak, dotarła do nas ta informacja - przytaknęła na twierdzenie na temat ich stanu.
- Zdajesz sobie pewnie sprawę - kontynuowała po chwili - że pytanie o powód twojej gościny musi paść, więc… oświecisz nas jak oraz czemu nas tu zebrałeś?
- Kto powiedział, że to zrobiłem? -
Uniósł pytająco brew. - Nie ja decyduję, kto tu trafia ani w jaki sposób. Za to odpowiedzialny jest ktoś inny. Moja rola polega jedynie na... oszacowaniu waszej użyteczności oraz zawarciu paktu.
- A co jeśli nie zgodzimy się być twoimi podopiecznymi? Jeśli nie podpiszemy z tobą cyrografu? -
wcięła się z palącym pytaniem - i z dobrze słyszalnym wyrzutem - Sandy.
- Wtedy zginiecie - odpowiedział apatycznie mężczyzna, sugerując, że taka alternatywa nie jest dla niego niczym nowym. Widząc, że dziewczyna spogląda na improwizowany kołek tkwiący w jego dłoni tylko pokręcił głową i cisnął na bok kawałek drewna.
- Nie, nie zabiję was. Nie ma potrzeby brudzić sobie rąk.
Odnotowując, że lęk nekromantki zmienił się w brak zrozumienia, mężczyzna skierował palec wskazujący swojej lewicy na wysokości splotu słonecznego.
- Moc sfer, które przywróciły was do życia jest ograniczona. Bez interwencji Sędziego - bez *mojej* interwencji - wyczerpie się w przeciągu kilku godzin. A wtedy zwyczajnie zmienicie się w popiół, po czym ja...
- Ty wrócisz na swoją grzędę -
uprzedziła go Sandra, nie kryjąc zniesmaczenia.
- Zgadza się. Sam nie wyraziłbym tego lepiej.
- To zwykły szantaż! -
stwierdziła, jej głos na granicy histerii.
- Nonsens - wypowiedział wyraz tak dobitnie, że czarnowłosa zatrzymała się w pół słowa.
- To wasza szansa. By się odrodzić. By stać się czymś więcej niż chodzącymi truchłami.

Aurora prychnęła pod nosem. Ale nie był to drwiący gest. Bardziej… niespodziewane rozbawienie.
- Kiedyś znałam kogoś, kto mówił podobnie. Szantaż, nie szantaż… Masz silne karty. Więc… negocjujmy. Jakie miałyby być warunki? Ostrzegam z miejsca, że przyjmuję możliwość, by żądania okazały się nie do przyjęcia. Żyłam długie życie i ostatnia dekada… i tak była mniej zabawna niż bym oczekiwała.
Dawny tyran kiwnął głową - gest wyrażał aprobatę dla słów Aurory.
- Słusznie. Życie przepełnione cierpieniem nie zasługuje na takie miano.
Jego masywna sylwetka oddzieliła się od filaru. Wyprostował się.
- Ale może tym razem potoczy się ono inaczej. Stoją przed wami dwie alternatywy. Pierwsza to zwykły handel wymienny. Jedna przysługa w zamian za drugą. Akceptujecie moją propozycję i wykonujecie pojedyncze zadanie, a ja w zamian stabilizuję wasze sfery. Koniec końców odzyskacie swoją nieśmiertelność, a nasze drogi się rozejdą.
Płomiennowłosy przeszedł kilka kroków trzymając ręce skrzyżowane z plecami. Wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt kilka centymetrów nad lewym uchem Sandy.
- Drugą opcją jest złożenie swojemu patronowi przysięgi wierności. Podobnie jak dla wojowników z dawnych czasów, tak i dla was wiązałoby się to z licznymi korzyściami... ale także z wieloma obowiązkami. Wybór, jak zawsze, jest wasz.
Zatrzymał się i uniósł palce prawicy na wysokość oczu. Rezonowała wokół nich fala gorąca - jak nad asfaltową powierzchnią w skwarny letni dzień. Po chwili Aurora dostrzegła coś jeszcze - między opuszkami dłoni mężczyzny trzepotały migotliwe iskierki światła. Sam Aglar zdawał się bardziej zainteresowany tym miniaturowym spektaklem niż swoimi gośćmi - co w kontekście przedstawionego im przed chwilą dylematu sugerowało, że daje wampirom czas do namysłu.

Aurora wykorzystała ten moment. Nie aby się zastanowić. Znałą swoją odpowiedź, ale składała słowa z wyczuciem, mając świadomość ich wagi.
- Raz już przysięgałam wierność z własnej woli. Ale to był tytan pośród ludzi. Jego wizja… jego misja… były wspanialsze niż wcześniej wierzyłam, by było możliwe. Nawet jeśli ten patron miałby być godny wejścia w buty, które po nim zostały… najpierw musiałby mi to udowodnić. Więc pomówmy o pracy najemniczej.
Mężczyzna przytaknął i ponownie zwrócił się w stronę dwójki kobiet. Jego dłoń zaczęła zatracać swój nadnaturalny poblask, a na twarzy malowało się zrozumienie - lub potencjalnie nawet zadowolenie - względem decyzji białogłowej. Może wiązało się z siłą jej charakteru. A może po prostu Aglar nie zwykł nosić obuwia z drugiej ręki.
- Oczywiście. Zatem przejdźmy do me-
- Jeśli tylko mogę, to chętnie wybiorę opcję numer dwa
- odezwał się głos z krzesła obok Aurory. Zdziwienie rudowłosego było niemal niedostrzegalne - złożyło się nań delikatne zmarszczenie brwi połączone z drgnięciem górnej wargi. Z wolna skierował swoje palące spojrzenie na Sandy, która wyglądała na znacznie bardziej skonfundowaną niż on. Mimo, że kwestia wydobyła się przecież z jej gardła.

Aurora skrzywiła się na słowa nowej koleżanki, ale był to czysto mentalny gest. Utraciła do niej odrobinę szacunku. Nawet wśród dzieci nocy wielu jest konformistów. Świat Mroku zawaliłby się w posadach, gdyby każdy jeden chciał być liderem czy indywidualistą. Na nich nie zbuduje się społeczeństwa, więc nie zamierzała otwarcie skrytykować Sandy za dokonany wybór. A kto wie? Może nie miała do czego wracać i idea zaczęcia gdzieś od początku, z pomocą w postaci patrona, do niej przemawiała. Wciąż (znów mentalnie) gryzła się w język, aby nie skomentować składania przysięgi wierności komuś, kogo na oczy nie widziała. Albo komuś, kto mówi o sobie w trzeciej osobie - zależy, do czego dokładnie pił Aglar. Toteż milczała. Teraz był czas dla Sandry, aby określić swoją przyszłość. Co ciekawe, rudowłosy powitał deklarację dziewczyny raczej z namacalnym zdystansowaniem niż z entuzjazmem.

- Skąd ta... nagła zmiana? - zapytał, odzyskując stoickość typową dla marmurowych posągów. Dziewczyna poczerwieniała na twarzy i wlepiła wzrok w kamienną płytę u swoich stóp. Jej dłonie spoczęły na kolanach i zacisnęły się w defensywnym geście osoby werbalnie zapędzonej w kozi róg - zarówno poprzez swoje własne decyzje, jak i przez kłopotliwe pytania postronnych. Wyglądała jak mała, przestraszona dziewczynka. Była kimś zupełnie innym niż ta beztroska, emanująca poczuciem humoru młódka, z którą Aurora żartowała kilkanaście minut temu. Chciała odpowiedzieć, ale zamiast tego tylko histerycznie czknęła. Słowa ugrzęzły jej w gardle, stłamszone nadmiarem żalu. A ten ordynus miał zamiar napawać się jej cierpieniem. Sycić się nim i spijać je jak najsłodszy nektar. Aurora wciąż się uśmiechała nonszalancko. Tylko ten uśmiech z każdą chwilą stawał się coraz bardziej i bardziej fałszywy. “To nie twoja sprawa” powtórzyła sobie trzy razy, nim zorientowała się, co robi. Historia zatacza kręgi, co nie? Bo właśnie los chyba próbował ją wepchnąć w buty jej dawnego mistrza…
- Idź za mną - powiedziała w końcu już bez uśmiechu, a zamiast tego jakby z wyzwaniem rzuconym w stronę sędziego - Najwyraźniej szukasz celu, bo gdzieś po drodze go zgubiłaś. Rozumiem to. Przeżyłam to i jeśli jesteś gotowa przysiąc bezwarunkowo wierność komuś, kogo nie widziałaś na oczy, to przysięgnij warunkową mi. Jedna dekada. Przez tę dekadę będziesz za mną podążać. Posłuszna, ale nie niewolna. Wierząca, ale nie bezmyślna. A ja cię poprowadzę i dam CEL. Po tej dekadzie dam ci wybór, a jedną z opcji będzie, że pozwolę ci się zabić, jeśli byś uznała, że nadużyłam twojego zaufania…


Sędzia przyjął wyzwanie. Co więcej, uczciwe współzawodnictwo zdawało się nie być mu obce, ponieważ kiedy Aurora przedstawiała Sandy swoją ofertę, milczał. Nie wchodził jej w słowo, nie wyszydzał, nie starał się podważyć przedłożonej argumentacji. Spokojnie obserwował, dając kruczowłosej czas na przetworzenie informacji. Na dokonanie wyboru. Kiedy Sandra ponownie uniosła ślepia, spoglądały one na Aurorę. Tliły się w nich smutek, zażenowanie, skrucha, a nawet pojedyncza iskierka wdzięczności. Ale....


Aglar zniknął, sprawiając, że srebrnowłosa mimowolnie mrugnęła. Gdy otworzyła oczy, sędzia stał za parą krzeseł, acz nieco bliżej tego należącego do Sandy. Dwa palce jego masywnej lewicy spoczywały na jej barku. Jednak wzrok, te dwa skrzące punkty, które swoją intensywnością dorównywały gwiazdom, utkwił w drugiej wampirzycy.
- Twa dedykacja i chęć niesienia pomocy są godne podziwu, ale... - urwał, z jego krtani wydobyło się strapione, niemal szpetne westchnienie. - Twoje przekonania są kalekie. Opierają się na mrzonkach i egotyzmie - wypowiadając ostatnią kwestię nadał jej wydźwięk prawdy niepodważalnej, ale zdawała się być ona zaadresowana do kogoś innego niż Aurora, co zaraz potwierdziło jego zbłąkane spojrzenie.
- Poza tym, jej wcale nie chodzi o jakiś abstrakcyjny “cel”. Prawda? - pytanie skierował do Sandry. Ta pociągnęła nosem, otarła ślepia rękawem i... energicznie przytaknęła.
- Mam już... mam już po prostu dość. Dość uciekania, dość bycia wyszydzaną i katowaną! Tą najsłabszą! Nie chcę więcej pustych obietnic, kłamstw rozciągających się na całe pokolenia czy niepowodzeń mierzonych w dekadach! - Karmazynowe smugi spływały jej z policzków na szyję. - Miałam stać się kimś lepszym. Pełniejszym. Silniejszym! Ciężko na to pracowałam. Walczyłam! Starałam się... a co mi z tego przyszło? Jam mi podziękowano?! Zabili mnie. - Jej oczy zaszły czerwienią, a kły wydłużyły i nakuły wargi. - Zabili mnie, Auroro! Wykorzystali i wyrzucili jak zużytą ścierkę! - Chciała poderwać się do góry, ale stanowczy nacisk palców sędziego wystarczył, by utrzymać ją w ryzach. Nie mogąc dać fizycznie upustu swojej furii, zmuszona więc była ziać nią wkoło.
- Więc nie karm mnie kolejnymi bajkami, bo nie masz jak ich spełnić! Jesteś równie słaba jak ja! Gdzie był Twój ideał?! Gdzie był Twój rycerz w lśniącej zbroi, gdy tobie odbierano życie?! - Chciała chyba powiedzieć coś jeszcze, ale gdy uświadomiła sobie ogrom bezdusznej kostyczności zawarty w ostatniej kwestii, otrzeźwił on ją na tyle, że w momencie zamilkła, kryjąc twarz między rękoma. Aglar obserwował całość sceny ze stoicyzmem odpowiednim dla piastowanej funkcji.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 29-05-2023 o 10:45.
Highlander jest offline  
Stary 23-04-2022, 22:48   #9
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Aurora zamknęła na moment oczy, kiedy wspomniano o jej “rycerzu”. Gdy zarzucano mu niegodność. Zostawienie jej. Spojrzała na wampirzycę ze współczuciem, ignorując zupełnie gospodarza.
- Sandy. Skrzywdzono cię. Rozumiem to. Zdradzili cię. Pewnie na wiele więcej sposobów niż nam wyjawiłaś. Chcesz mocy, chcesz siły, aby to się nigdy nie powtórzyło. Może nawet, aby się zemścić. Ale tak naprawdę to są metody do celu. Naprawdę chcesz szacunku i godności. Chcesz uznania. Chcesz gdzieś należeć. Gdziekolwiek. Aby tylko nie stawać samodzielnie naprzeciwko Wiecznej Nocy, bo mroźna ona i zła. Chcesz czuć się ważna, ale to nie jest właściwa droga. - Aurora sięgnęła ręką w bok, kładąc ją na ramieniu Sandy. A był to dotyk tak bardzo inny od forsownego ramienia sędziego, które chwilę temu nie pozwoliło Sandy wstać.
- Aglar nie jest twoim przyjacielem i nie będzie. Jeżeli szukasz potężnego pana i władcy, to tak… to może być właściwe dla ciebie miejsce. Jeśli chcesz być sługą przygarniętym jak bezpański pies, to właśnie to tutaj znajdziesz. Jeżeli chcesz być jedną z wielu, bo nie wierzę byśmy były jedyne, to będzie to właściwe miejsce. Jeśli chcesz ukryć się w tłumie i nie ryzykować własnych pomysłów i idei, posłusznie robiąc, co ci się każe i wiesz, że nie będziesz już nigdy chciała być samodzielną jednostką… to z całego serca życzę ci, byś miała rację i odnalazła to coś, czego brakuje ci w życiu, ale w głębi swej arogancji myślę, że wcale tego nie chcesz. To tylko ból przez ciebie przemawia i jesteś o krok od tego, by ten ból zdefiniował resztę twojej egzystencji. Nie pozwól na to. Chodź ze mną. Jeżeli chcesz komuś przysiąc, przysięgnij mi, jeśli nie masz takiej potrzeby, to tym lepiej. Chodź ze mną jako przyjaciółka - albo młodsza siostrzyczka, jeśli wolisz. Zaopiekuję się tobą, jak kiedyś mną się zaopiekowano. Wtedy, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam. Jak Daeva się mną zaopiekował… - Zagryzła zęby pierwszy raz tracąc zimną krew od… bardzo dawna. Łzy nie spływały po jej policzkach, choć musiała z nimi walczyć. Nie przygryzła wargi, ale rozchyliły się bezwiednie, gdy brwi wygięły się w wyrazie troski.
- Daeva wskoczyłby w ogień za mną, gdyby mogło to mnie uratować. A ja zrobiłabym to dla niego. Miał odwagę dziesięciorga i wolę niewzruszoną jak Alpy, a jego umysł… ufff. Nigdy nie będę w stanie mu dorównać. Zarówno Noc jak i Dzień stały się mroczniejsze, gdy odebrano go światu. Nie będę dla ciebie tym, kim on był dla mnie, ale do stu piekieł chciałabym spróbować.

Nastała cisza. Cisza, w której ważył się dalszy los pewnej czarnowłosej dziewczyny. Przez chwilę wydawało się, że Sandra usłucha Aurory. Że wyślizgnie się Aglarowi i z płaczem rzuci w ramiona koleżanki prosząc ją o wybaczenie. Dając kolejną szansę przyjaźni oraz siostrzanym więziom. Białogłowa była w stanie zobaczyć tę wersję rzeczywistości. Mogła niemal jej dotknąć. A potem rozległ się śmiech. Dochodził z pomiędzy kamiennych grotów udających zęby, a swoją nutą wrzynał się w duszę. Wydzierał z serca najgłębsze lęki i najdrobniejsze potknięcia. Ukazywał każdą niedoskonałość słuchacza oraz otaczającego go świata. Aglar puścił bark Sandy, która siedziała teraz w bezruchu, wyprostowana niczym promień strzały. Zrobił dwa kroki i stanął między wampirzycami, krzyżując ręce za plecami. Nieco się pochylił.
- Wybaczcie. Rzadko kiedy spotykam kogoś z tak wybornym poczuciem humoru - mówiąc to, z aprobatą kiwnął Aurorze rudą czupryną, po czym zwrócił się do dziewczyny obok.
- Widzisz, Sandro, twoja nowa znajoma postrzega świat w sposób bardzo specyficzny. Żywot odzyskała niespełna pół godziny temu. Nie wie gdzie jest, nie wie kiedy. Nie ma też pojęcia, kim są osoby, które ją otaczają. Nie jest świadoma odgrywanych przez nie ról ani skrywanych mocy. - Skierował wzrok w górę, na pokiereszowaną balustradę.
- Ale mimo to... mimo to, jest w stanie ocenić, jaka droga jest właściwa dla ciebie. Jakie są twoje cele, marzenia i pragnienia. To dlatego, że choć jej słowa sugerują co innego, jej pogląd na świat jest w gruncie rzeczy interesowny. Egocentryczny. To ona jest w jego centrum. Po samym jego środku. Twój los, twoje wątpliwości, odczytuje przez pryzmat własnej osoby. Widzi w tobie samą siebie i własne problemy, nie mając świadomości... nie, świadomie ignorując fakt, że jesteś kimś zupełnie innym. Dlatego tak bardzo walczy w tym momencie o to, by ci pomóc. By cię “uratować”, przed zagrożeniem, którego nie ma. Bo sama nie była w stanie sprostać podobnemu wyzwaniu. Chwycić szansy, gdy ta znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Bo Twoje obecne wahanie bezlitośnie odziera ją z tej dziecinnej pretensjonalności i wywleka na wierzch... właśnie. Co takiego? Sam się zastanawiam... - Teatralnie dotknął palcem wskazującym górnej wargi. Raz, drugi, trzeci.

- Ach, czy to ważne? - spytał retorycznie, porzucając wątek. - Ważne jest za to, że pomoc oferuje ci osoba, która stąpa po ziemi jedynie dzięki nasz... ehm, mojej dobroci. Której płomień został zdmuchnięty równie łatwo jak twój i której perspektywy były beznadziejniejsze. Ta osoba sugeruje, że może cię obronić. Dać ci azyl mentalny i fizyczny, ofiarować ci mądrość, której sama nie posiada. Pomóc ci się odnaleźć. - Pokręcił głową, dostrzegalnie zniesmaczony. - Pozwolisz, że zapytam: Cóż to za farsa?
W miarę jak Sandra zgłębiała nowo poddaną myśl, iskry empatii, jakie udało się wykrzesać Aurorze w jej oczach, gasły jedna za drugą. Siostrzaną pasję chwili zastępowały oziębłość i zdystansowanie. W końcu, zaledwie po kilku sekundach, Sandy spoglądała na białogłową wyłącznie z odrazą tańczącą na skraju otwartej wrogości. Jej dłonie gwałtownie wystrzeliły na bok, a palce zacisnęły się na nadgarstku sędziego.

- Panie mój, jestem przedłużeniem twojej woli. Powiedz tylko... - dalszej części suplikacji czarnowłosej Aurorze nie dane było usłyszeć. Zagłuszył ją wyjący pilar ognia, który uderzył w ziemię z nikąd, pochłaniając Aglara i Sandrę. Płomienie smagnęły ubiór drugiej wampirzycy, natychmiast spopielając jego fragmenty. Samej nieumarłej jednak nie tknęły (choć podmuch ciepła strącił ją z krzesła). Kiedy na powrót otworzyła ślepia, dostrzegła że część podłoża zmieniła się w szkło, a siedzisko obok zostało całkowicie zwęglone. Mimo, że gorąc nadal smagał jej twarz utrudniając wypatrzenie czegoś więcej, pomiędzy rezonującymi falami gorąca dostrzegła dwie sylwetki.

You are the Hero
I am the Fire
This is the Meltdown
Of your Desire

The Megas - [Woman] on Fire

Aurora walczyła, by się opanować. Była już trzy “czworaki” dalej nim skończyła się odpychać nogami, aby uciec przed ogniem. Rötschreck, Czerwony Strach z ledwością dał się okiełznać. Z otwartymi szeroko ślepiami, leżąc na tyłku i jedną ręką podpierając się za plecami, a drugą osłaniając twarz, dziewczyna głęboko łapała wdechy. W pozornie pustym, ale jednak naturalnie uspokajającym geście.

Kolumna ognistych języków rozstąpiła się jak sceniczna kurtyna, ukazując Aglara i Sandy. Lub istotę, która kiedyś nią była. Jej skóra posiadała teraz kolor oraz konsystencję ciemnego marmuru, pozbawione białek oczy ziały oranżowym blaskiem, a fryzura jawiła się jako fale przetopionego metalu. Dziewczyna przyglądała się swoim rękom, łokciom i barkom. Z beztroską? Nie. Z radosnym upojeniem dziecka otwierającego świąteczny prezent. Kiedy wypatrzyła na przedramieniu dogasający kosmyk ognia, przez chwilę mu się przyglądała. W końcu zacisnęła nań palce i w całości zdusiła. Szorstki pomruk, jaki wydobył się z jej krtani, miał zapewne uchodzić za piśnięcie zdziwienia.


- Ja... nie boję się. A ogień nic mi nie robi! Ha! Hahaha... (!) - zanosząc się śmiechem, który brzmiał jak prace wydobywcze, dziewczyna podskoczyła do góry niczym trzpiotliwa nastolatka. Wylądowawszy, zakręciła się w koło, zostawiając za sobą cienkie strużki dymu oraz wirujące skrawki spalonej odzieży.
- To niesamowite! Cudowne! Dziękuję, panie! Tak bardzo ci dziękuję! to najwspanialszy prezent... najwspanialszy dar jaki kiedykolwiek otrzymałam! - upijając się szczęściem wykonała kolejny piruet. Dopadła ramienia Aglara i wtuliła się w nie w ślepym zauroczeniu. Tyran wysilił się na iluzję uśmiechu. Pokręcił przecząco głową.
- Nie. Zaledwie pierwszy z wielu. A teraz ruszaj. Twoi bracia i siostry przybliżą ci prawdziwą naturę rzeczy. - Jego wolna dłoń smagnęła powietrze, a w przestrzeni otworzyła się pokrzywiona, pionowa szczelina. Choć leżąc na ziemi Aurora nie mogła zobaczyć wiele, wydawało jej się, że dostrzega po drugiej stronie majaczące sylwetki obsydianowych budynków oraz niebo w kolorze delikatnej zieleni. Sandra przytaknęła mężczyźnie i rozluźniła uścisk na jego ramieniu. Skierowała się w stronę portalu z werwą i determinacją osoby, której dane było ułożyć sobie życie na nowo. Aglar zwrócił się w kierunku białogłowej. Zrobił nawet krok do przodu i wyciągnął ku wampirzycy dłoń, jakby zamierzał pomóc jej wstać.

Aurora odprowadziła Sandy spojrzeniem, aż ta nie zniknęła wewnątrz portalu. Chciała coś powiedzieć. Urażona duma kazała jej sarkastycznie życzyć szczęścia. Zmartwienie i życzliwość również życzyć szczęścia, ale zupełnie szczerze. Ostatecznie miała nadzieję, że się myliła i Sandy dane będzie doznać w nowym życiu samospełnienia. Białowłosa chwyciła rękę tyrana i pozwoliła pomóc sobie wstać.
- Co ją teraz czeka? - zapytała, nie spodziewając się usłyszeć zadowalającej odpowiedzi.

Mężczyzna z wyczuciem dźwignął ją do góry. Dał Aurorze chwilę na odzyskanie równowagi, po czym rozluźnił uścisk wokół jej palców, pozwalając oswobodzić dłoń.
- Radości i smutki? Nowi rywale i przyjaciele? Wewnętrzny rozwój? Samodoskonalenie? To w dużej mierze zależy od niej samej - powiedział, podnosząc krzesło i otrzepując jego siedzisko. Odstawił je niezobowiązująco obok dziewczyny i, notując jej sceptycyzm, westchnął. Jak znużony acz spełniony aktor schodzący po długim występie ze sceny.
- Co do jednego się nie myliłaś, Auroro. Przygarniam ich. Wszystkich. Jak bezpańskie psy - przyznał, a jego nietypowe uzębienie przypomniało o sobie ponownie.
- Ale to dlatego, że właśnie tacy do mnie trafiacie. Zaszczuci. Wygłodniali. Poranieni na duszy i umyśle. Nie znaczy to jednak, że tych, którzy przysięgną mi wierność, traktuję jak zwierzęta. W żadnym razie. - Wyznanie zawierało przebłysk szczerości, który dziewczynie dane było zaobserwować w rozmówcy po raz pierwszy (i zapewne ostatni).
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 30-05-2023 o 13:28.
Highlander jest offline  
Stary 06-05-2022, 13:32   #10
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Naprawdę chcę ci wierzyć - odpowiedziała Aurora po chwili ciszy. Nie miała możliwości, ani cierpliwości aby wyciągać prawdę, choć nie omieszkała zanotować w głowie, że Sandy została odesłana, a to Aurora teraz miała otrzymać jakieś zlecenie.
- Więc porozmawiajmy teraz o pracy najemniczej. Czego ode mnie byś chciał?
- Rozwiązania delikatnej kwestii - odparł mężczyzna, powracając do roli chłodnego pragmatyka. - Chodzi o zabezpieczenie pewnego miejsca zanim zostanie ono doszczętnie zniszczone. Nietypowość sytuacji zasadza się na tym, że lokalizacja jest w zasadzie odcięta od świata zewnętrznego. Jak ozdobna kula śniegowa, wewnątrz której zetrą się niedługo Sabat i Camarilla. Nie mają pojęcia, co stłamszą podczas swojej przepychanki, ani jakie konsekwencje będzie ona miała dla reszty Tellurianu. - parsknął, nie kryjąc irytacji. Między trójkątnymi płatami granitu, Aurora dostrzegła kilka dogasających iskier.
- Waszym zadaniem będzie do tego nie dopuścić.
Aurora kiwnęła głową raz, drugi i trzeci przyjmując informacje.
- Rozumiem. Osiągalne… myślę. Zależy od szczegółów… Alternatywą i tak jest śmierć, więc to nie tak, że będę wybrzydzać. Mamy jak szczegóły omówić, czy to jedna z tych sytuacji gdzie “There is no time to explain! Hop in!”?

- Nie, nic z tych rzeczy. Ale w szczegóły... zobowiązany jest wprowadzić cię ktoś inny. Nam pozostało jedynie przypieczętować geas. - Postąpił krok naprzód. Z pomiędzy piaszczystych drobin i kamiennych bloków tworzących podłoże komnaty wyłoniły się linie oranżowego światła. Utkany z nich pawiment przywodził na myśl pajęczynę wzorów - znajomych i obcych zarazem, nader podobnych do tych, na które Aurora natknęła się wypełniając krwią kielich. Aglar stanął pośrodku nowo utworzonego okręgu i, odsłaniając granitowe kły, przeorał nimi wewnętrzną stronę prawej dłoni. Popłynęła jucha. Czarna jak noc, a konsystencją przywodząca na myśl aksamit. Tyran wykonał gest zapraszający Aurorę, by dołączyła do niego w jaśniejącym kole. Wyciągnął w jej kierunku masywne ramię. Nie był to jednak gest przywodzący na myśl nadnaturalne poddaństwo. Jego toporne, pokryte płynnym mrokiem palce rozcapirzyły się, sugerując, że dziewczynie, że powinna uścisnąć jego dłoń celem dopełnienia obopólnego paktu.
- Dalej, Auroro. Los nie potrzebuje drobnego druku. Przeznaczenie nie wymaga klauzul. Jeśli jedno z nas zdecyduje się zdradzić drugie, jeśli czyjeś zobowiązania pozostaną niespełnione, werdykt zapadnie dlań szybko. A karę wymierzy całość rzeczywistości.
Chociaż szczegóły trwającego rytu pozostawały dla dziewczyny zagadką, wiedziała, że Aglar nie kłamie. Czuła presję - społeczną? Nie, bardziej... egzystencjalną. Jakby cały wszechświat spoglądał jej w tym momencie przez ramię, obserwował jej każdy ruch. Wdzierał się pomiędzy wspomnienia, pragnienia i zamiary. Nieznana, miażdżąca swoim ogromem i niepojętością siła ewaluowała każde ziarenko jej jestestwa w akompaniamencie całkowitej obojętności oraz absolutnej obiektywności. A chociaż stojący naprzeciw Aurory płomiennowłosy przypieczętował zapewne dziesiątki takich paktów, to egzystencjalny bezmiar, jakiego wampirzyca zaznała w głębi jego spojrzenia, sugerował, że nawet on nie był niepodatny na działanie kłębiącej się w kręgu, tajemniczej siły.

Włosy na karku Aurory stanęły dęba w pustym i śmiertelnym geście. Gdzieś tam… zrozumiała, że coś większego od niej czy Aglara właśnie patrzyło na ich dwoje z dziką intensywnością oczekując… uczciwości. Jakiś byt prawa, może umów… coś co bardzo osobiście by potraktowało, gdyby którekolwiek z nich planowało tę umowę zerwać. Uśmiechnęła się lekko bezczelnie. I tak była na pożyczonym czasie. Uścisnęła dłoń z mocą, odmawiając służalczej postawy. Przed tym Bytem byli równi. Równo ich wiązała umowa. Równa spotka ich kara jeśli ją złamią.
- Mamy układ. Przeklęty głupiec co go złamie. - Zadeklamowała z nie do końca zasadną pewnością swoich słów, ale co tam. Dała się odrobinę ponieść chwili. Reszta nadnaturalnego spektaklu także cechowała się dramatycznością. Szum energii stał się znacznie głośniejszy, przechodząc w melodyjny łoskot. Złote języki, niczym utkane ze światła gady, spełzały z zakątków komnaty w stronę centralnej sfery. Otoczyły ją, wirując w chaotycznym tańcu odbłysków, którego kompleksowość oraz intensywność zdawały się narastać z każdą mijającą chwilą. Aurora czuła, że jej wewnętrzny świat poddawany jest diametralnym zmianom. Nie potrafiła jednak ubrać ich w słowa. Z zadaniem tym poradziło sobie za to bez większych problemów jej ciało - na wewnętrznej stronie prawej dłoni wampirzycy wykwitł niewielki symbol - przedstawiał gardziel wulkanu w momencie erupcji i skrzył kolorem stanowiącym nienaturalną mieszankę seledynu i purpury. U Aglara podobna ozdoba pojawiła się na klatce piersiowej - wypalając przy tym część koszuli i odsłaniając dziesiątki podobnych znaków zascielających jego tułów. Od nowej dekoracji coś jednak je odróżniało. Każdy taki “rysuneczek”, niezależnie od obrazowanej treści, posiadał srebrne obramowanie. Światła zgasły, szum opadł, a sędzia rozluźnił chwyt.
- Dokonało się - stwierdził z namiastką zadowolenia. Następnie skierował wzrok na bok i, wykonując szponiasty ruch, wyrwał kolejną ziejącą szramę w przestrzeni.
- Nim ruszysz dalej, miej świadomość jednego: Twój geas pozwoli ci pojąć szerszy kontekst podjętej misji. Jeżeli którekolwiek z twoich działań, zamierzonych bądź nie, miałoby wpłynąć negatywnie na całokształt naszej wspólnej agendy, symbol przypomni o swoim istnieniu. Upomnienia tego typu zwykle nie są przyjemne, ale alternatywa jest znacznie gorsza.
Aurora przyjęła słowa Aglara i kiwnęła głową
- Rozumiem - i przeszła przez wyrwę w rzeczywistości, nie wiedząc tak naprawdę gdzie się udaje.
 

Ostatnio edytowane przez Arvelus : 31-05-2023 o 08:51.
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172