Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-02-2007, 16:31   #21
Banned
 
Reputacja: 1 Rhamona nie jest za bardzo znany
- Oczywiście możemy się spotkać gdziekolwiek pani sobie życzy, ale byłoby mi niezmiernie miło wiedzieć z kim mam przyjemność i w jakiej sprawie - odpowiedziała nieco zaskoczona telefonem.

Nie rozpoznała glosu kobiety, ale czuła się zaintrygowana propozycją. Nagłe spotkania z tajemniczymi osobami, to coś co Francis uwielbiała najbardziej, choć może sprawiała wrażenie zupełnie innej osoby.

Do tego ktoś dobijał się na drugiej linii.

- Przepraszam, czy mogłaby pani poczekać? Mam drugą rozmowę. Dziękuję.

Francis przełączyła w słuchawce i po chwili zaczęła rozmawiać z drugą nieznajomą osobą.

- Hallo?
 
Rhamona jest offline  
Stary 05-02-2007, 17:17   #22
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Sen jest swoistym błogosławieństwem. Nie tylko regeneracją mięśni, stawów i kości. To nie tylko czas kiedy ciało regeneruje się i zbiera siły na kolejny zryw dnia. To coś więcej. Błogosławieństwo. Dla wszystkich przejętych. Dla zmęczonych. Dla wyczerpanych. Dla obciążonych. To chwila oderwania od trudów dnia doczesnego. Najwyższa forma relaksu dla ducha i umysłu. Stan szczęśliwy, kiedy nic nie jest problemem, nic nie goni. Wszystko schodzi na drugi plan. I nikt przy zdrowych zmysłach nie polemizuje z tym. Nikt nie wątpi, że kiedy zmruży oczy liczy się tylko on – błogosławiony sen.

Belizario był więcej niż świadom znaczenia tych słów. Sam je napisał. A była to zasada według której sam żył. Przeciągnął się leniwie wpatrując w swoje odbicie w lustrze zawieszonym nad szerokim łóżkiem. Pozwalał aby jego ciało budziło się stopniowo. Od palców, przez kończyny, tułów i głowę. Żadnych myśli, nic spiesznie. Spokojnie akceptował stan wstającego dnia.

Uśmiechnął się do siebie – leżącego w skotłowanej pościeli. Podobał się sobie. Lubił dbać o siebie i spoglądać na swoje ciało. Wiedział że podobał się innym. Wiedział jak zrobić na innych wrażenie. Raz jeszcze przeciągnął się niespiesznie.

Nagle harmonię poranka wbiła się igła. Hałas musiał należeć do garnka upadającego na podłogę i bezwzględnie dobiegał z kuchni. Lecz gorsze było to co dobiegło zaraz później:
- To nic! – kobiecy głos zdawał się udawać zbyt pewny siebie. Jakby chciał ukryć trywialną prawdę. Coś co tak naprawdę nie miało znaczenia. Upłynęła chwila, poczym w drzwiach sypialni ukazała się głowa. Miły uśmiech nie potrafił ukryć śladów przejęcia. A wszystko to podszyte wielkim przejęciem i zaangażowaniem.
- Przygotowałam śniadanie – oznajmiła dziewczyna nie ukrywając dumy. Lili, była miłą szatynka średniego wzrostu. Była raczej smukła, choć zachowywała kobiece kształty. Jej twarz była urzekająco dziewczęca. Za każdym razem tak autentyczna i zaangażowana. Jak i teraz uśmiechając się szeroko. Wyraźnie była w dobrym nastroju.
- Ekstra – Bezlizario odezwał się beznamiętnie, co tylko spowodowało rozjaśnienie uśmiechu Lili, która najwyraźniej uznała że droczy się z nią. Belizario leżał swobodnie na łóżku, nijak nie starając się ukryć nagości. Wpatrywał się w dziewczynę jakby pierwszy raz ją widział na oczy. Była ciekawa. Miała ten typ urody który przyciągał uwagę. I przyciągnął. Poznali się wczoraj wieczorem na „after” po miłym biennalle. Lily nie dość że ładna zdawała się osóbką o ciekawych poglądach i nawet dobrze się z nią rozmawiało...
- Dziękuję – Lily doskoczyła do mężczyzny i ucałowała go wciąż nie przestając się śmiać. Poczym tak samo szybko odskoczyła i pobiegła do kuchni. Belizario jeszcze chwilę wpatrywał się w drzwi. Któż nadąży za kobietami? I czy ona nie mogła by być milsza? Pójść sobie...

Usiadł na łóżku i rozmasował skronie. Wstał, wykonał bez zaangażowania kilka przysiadów. Poczym podreptał w stronę łazienki. Odkręcił kurki z wodą poczym stanął w strumieniach, spłukujących ostatnie wspomnienie snu.

***

Dopinając mankiety wszedł do pokoju, gdzie Lili z tym samym entuzjazmem krzątała się przy stole. Poprawił wciąż mokre włosy i usiadł przy stole. Momentalnie pojawiła się przed nim kawa i grzanki. Ciepłe i pachnące.
- Co zjesz na obiad? – spytała od niechcenia Lili.
- Słucham? – Belizario szeroko otworzył oczy.
- Pomyślałam że miło by było abym coś przygotowała. Zauważyłam że nie jadasz najlepiej. Musiałam rano pójść po...
- Chyba nie.
– przerwał wypowiedź – Mam sporo obowiązków.
Mina dziewczyny przybrała maskę zdziwienia.
- Muszę pracować. Mam sporo zaległości. Rozumiesz...
- Nie będę przeszkadzać
– próbowała się bronić.
- Wolę pracować w ciszy. W samotności. – był bardziej surowy i oschły niż zamierzał. – Wybacz.
- Jasne – Lili spuściła wzrok. – Żaden problem. Właściwie musze już iść.
Wciąż nie podnosząc wzroku zerwała się z miejsca. Chwyciła torbę i płaszcz poczym stanęła jakby nie wiedząc co począć.
- Lili... – Belizario wstał i postąpił krok w jej stronę.
- Mhm – dziewczyna pokiwała głową zbyt energicznie – To cześć.
Niemal poczuł jak dziewczyna zaczęła płakać. Chwilę był zły na siebie. Doskonale wiedział jak bardzo poczuła się urażona. Ale czy powinna liczyć na coś więcej? Zresztą. Jedna wspólna noc to nie powód aby do kogoś się wprowadzać!

Trzymając w ręku grzankę podszedł do komputera. Na ekranie pulsował sygnał odebranych nowych wiadomości. Szybko zlustrował. Kilka ponagleń od redakcji, dwa zaproszenia. Jedna wiadomość od znajomego, którego w żaden sposób nie kojarzył. Oraz Maverick...

Myśli Belizario ruszyły zupełnie innym torem. Maverick był magiem z tradycji Verbena. Bardziej zaangażowanym w społeczeństwie. I cierniem w oku, który wciąż przypominał o nie załatwionych sprawach i nie uregulowanych kwestiach. Ostatnie dziwne wydarzenia i brak kwintesencji tylko potęgowała niepokój Belizario. Trudno było zwlekać dłużej.

- Hallo? - kobiecy głos w słuchawce był przyjemny i miękki.
- Dzień dobry. Moje nazwisko O'Connell. Czy mam przyjemność z Panią Purcell? - głos w słuchawce był dźwięczny, choć wyraźnie zmęczony i zdystansowany.
- Och, jak miło, że ktoś w tych czasach potrafi się jeszcze przedstawić, tak oczywiście Francis Purcell. W czym mogę pomóc panie O'Connell?
- Miło mi
- głos wciąż pozostawał bezbarwny - Otrzymałem Pani telefon od naszego wspólnego znajomego. Pana Mavricka. Mam nadzieję że nie przeszkadzam?
- Mavricka? Ależ nie, nie przeszkadza pan
- w głosie Francis zabrzmiała jakaś nuta satysfakcji jakby znęcała się nad kobietą wisząca na drugiej linii - Słucham, co pana sprowadza?
- Kwestia w mojej opinii jest dość delikatna. Wolał bym nie rozmawiać przez telefon. Czy mam szansę zaprosić Panią na kawę? Zna Pani kawiarnię "Malinowa"?
- Och oczywiście, ze znam tę kawiarnię
- uśmiechnęła się do słuchawki - ale myślę, że lepszym rozwiązaniem będzie jeśli pan zostawi do siebie numer, ponieważ na drugiej linii mam inną dość intrygującą rozmowę. Może się okazać, iż nie dam rady być w tej kawiarni o czasie.
- Rozumiem W takim względzie nie zajmuje więcej czasu. Belizario O'Connell mój numer to 52137202120. Proszę o kontakt kiedy będzie mogła Pani wygospodarować chwilę czasu.
- Zapisałam
- powiedziała po chwili - Dla znajomych Marvicka zawsze mam czas. Zadzwonię, proszę czekać. Do usłyszenia.
- Dziękuję
- poczym dało się słyszeć sygnał zakończenia rozmowy.
 
Junior jest offline  
Stary 05-02-2007, 19:03   #23
Banned
 
Reputacja: 1 Rhamona nie jest za bardzo znany
Francis była zdumiona, dwa telefony i oba niezwykle intrygujące. Do tego spotkanie po latach, Leo. Szybko przełączyła na poprzednią rozmowę.

- Dziękuję, że zechciała pani poczekać. A więc o czym my tu...
- Myślę, że najlepszym miejscem na spotkanie byłyby Pani dom. Zwłaszcza, że o niego też chodzi
- odpowiedział wesoły głos w słuchawce. Kobieta zrobiła maleńką pauzę jakby przypomniała sobie pytanie i odpowiedziała:
- Myślę, że przedstawię się przy spotkaniu. Muszę tylko powiedzieć, że została Pani polecona przez kogoś innego.
- Przykro mi ale jak na razie, nie podoba mi się wszystko co pani do mnie mówi
- Francis była lekko zszokowana zachowaniem kobiety, po drugiej stronie przewodu - Przede wszystkim to, że chce pani bez przedstawienia się, zostać zaproszona do mojego domu. Miejmy już tą prozaiczną czynność za sobą i zacznijmy od nowa jak cywilizowani ludzie. Moje nazwisko to Purcell, z kim mam przyjemność?
Słychać było narastającą wesołość, lecz też słowa:
- Wybacz. Mam na imię Armelle. Zazwyczaj się nie przedstawiam... jeszcze nieznajomym. Zawitam u Pani o 16. Czy ta godzina odpowiada? Bo z pewnością pogoda nie - dodała, żartując.
- Niech tak będzie pani Armelle. Czekam na panią z niecierpliwością - Francis powiedziała lekko ironicznym tonem.
- Mam też dla Pani ważną informację... - dodała jeszcze kobieta, lecz coś nagle urwało połączenie.
- Tak? Hallo? - zapytała w próżnię Francis.
Wybrała numer, z którego dzwoniła do niej kobieta ale niestety nie dodzwoniła się już.

Musiała chwilę pomyśleć, usiadła więc w jadalni nad telefonem i zastanawiała się nad wszystkim na raz. Czemu Leo, opuścił ją znowu bez słowa? Co chciała ta niewychowana kobieta, co znowu knuł Maverick, przysyłając do niej O'Connella? I co to za przeklęty huk, niosący się przez cały dom, wprost z garażu? Wzięła kilka oddechów, należała bowiem do bardzo opanowanych osób i nawet chwilowy zamęt nie powinien podnosić jej tak ciśnienia. A jednak, coś się "kroiło". Od dłuższego czasu, coś było nie tak. Od pewnego czasu dostawała sygnały, ale jak to zwykle bywa, ignorowała je. Oby tym razem nie było za późno.

Wybrała numer O'Connella.

- Witam ponownie, tu Purcell - przywitała się grzecznie - Wie pan, gdzie jest Elysian Park? Mieszkam tuz przy nim Princeton Ave 54. Zapraszam do siebie, bo pogoda nie bardzo umożliwia mi podróże po mieście.
W słuchawce słychać było śmiech, poczym O'Connell odezwał się rozbawionym głosem:
- Oczywiście.
 
Rhamona jest offline  
Stary 05-02-2007, 20:22   #24
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Belizario odłożył telefon na kredens. Chwile jeszcze rozpamiętywał echo minionej rozmowy. Kobieta zdawała się miła i doświadczona. Jej głos mógł świadczyć bardzo pozytywnie. Dobra, trochę naiwna ciotka. Uprzejma, zwracająca uwagę na konwenanse. Zapewne kolejna wróżka z Verben, która nawąchała się kwiatów i sądzi że wszystko będzie dobrze. Ale może trochę tę swoją magią ma rację? Jednego można być pewnym – magia pozwala na wiele. Błędem jest zakładać że zwariowana ciotka z Verben nie potrafi roztaczać w koło siebie aury spokoju i harmonii. A co lepsze – ta aura może zlewać się z rzeczywistością.

Mężczyzna zgarnął naczynia do zmywarki, poczym zrezygnował z robienia dalszych porządków. Czego by nie powiedzieć o Lili, dziewczyna była porządna. Nawet w tych okolicznościach pozostawiła po sobie względny porządek.

Machinalnie chwycił paczkę Lucky Strikeów i zapalił papierosa. Zaciągnął się z lubością kiedy zadzwonił telefon.
- Witam ponownie, tu Purcell - kobieta przywitała się grzecznie – Wie pan, gdzie jest Elysian Park? Mieszkam tuz przy nim Princeton Ave 54. Zapraszam do siebie, bo pogoda nie bardzo umożliwia mi podróże po mieście.
Belizario zaśmiał się swobodnie. Szybko jednak zmitygował się i odezwał się, wciąż rozbawiony:
- Oczywiście
Poczym rozłączył rozmowę. Przemiła kobieta. Znak zaufania? A może lenistwa? Istotnie pogoda nie zachęcała do podróży. Podszedł do okna. Strumienie deszczu z impetem atakowały balustrady, krzesając miriady strużek. Które przemierzały czasoprzestrzeń w te i wobec. Przez niedomknięte okno wyczuwalny był chłód i wszechogarniająca wilgoć która powoli opanowywała wszystko. Belizario przymknął oczy i wciągnął w nozdrza powietrze delektując się chwilą .Szybki gest sprawił że w pokoju zagościła dyskretnie, acz stanowczo Tantz Schul. Ballet d´action Mauricio Kagela. Mężczyzna uśmiechał się szeroko, kiedy z każdą nutą odczytywał przesłanie baletu. Przed zamkniętymi oczyma przebiegały wspomnienia minionego wieczoru. Gesty, słowa, wspomnienia. Dzisiejszy poranek. Uśmiech Lili. Jej odczucia, gesty, grzanki. Słowa które padły. Mail, telefon, Francis. Za każdą nutą, z każdym uderzeniem kropli, z każdym biciem serca, Belizario odnajdywał spokój i zrozumienie. Dystans do minionych chwil.
- Brawo – skłonił się w stronę głośników – Miałeś rację mistrzu

***

Winda mknęła na sam dół. Machinalnie odnajdywał w kieszenie najpotrzebniejsze rzeczy. Ulubione dropsy, klucze od samochodu, portfel, chusteczki, nieodzowny notatnik... Drzwi otworzyły się ukazując hale parkingu przynależnego do wieżowca. Ruszył aleją samochodów już teraz przeklinając w duchu warunki drogowe. A także składany dach i angielski nawiew, który gwarantował wilgoć wewnątrz pojazdu i zaparowane szyby. Chwilę później odnalazł zaparkowane V4 i bez zbędnej brawury wrzucił bieg na Princeton Ave 54
 
Junior jest offline  
Stary 06-02-2007, 07:47   #25
Banned
 
Reputacja: 1 Rhamona nie jest za bardzo znany
Kobieta po ostatnim telefonie, była wyraźnie rozbawiona. Ten młody człowiek, uśmiechając się do słuchawki, potrafił część swojego nastroju przekazać jej na odległość. Zastanawiające... Ech, nie ma co dręczyć myśli, co będzie to będzie i tak jest już za późno aby cokolwiek próbować zmienić.

Francis wstała od stołu i dokończyła herbatę. Spojrzała w stronę kubka zostawionego przez Leo. Gdzie się spieszyłeś, ty stary gracie i to jeszcze w taką pogodę? - pomyślała schodząc do garażu.

- Swąd spalonego Eteru rozchodzi się po całej ulicy, moi drodzy - uśmiechnęła się do chłopców, którzy w zasadzie byli przecież dorosłymi mężczyznami, uwielbiała takie żarciki - No dobra, co kombinujecie? - spojrzała po ich twarzach, sczytując niemalże powierzchowne myśli... tajemnice... - Z resztą nie ważne. Nie chcę tu żadnego bałaganu. Zaraz będziemy mieć gości. Przyjedzie do nas pan O'Connell skierowany przez Mavericka, John, poznałeś już Mavericka... a zaraz potem zawita do nas urocza dama o tajemniczym imieniu Armelle. Piękne imię, nieprawdaż? Kobieta, ta ma do mnie jakąś sprawę, związaną z Domem. Uznałam, że jako, że mieszkamy tu wszyscy razem, sprawa dotyczy nas wszystkich. Mam nadzieje, że będziecie towarzyszyć mi przy rozmowie. Warto byłoby się jakoś przygotować. Czuję, że mogliśmy coś przeoczyć. Ja zajmę się rachunkami, a wy sprawdźcie posesje - już miała iść, gdy nagle zawróciła i mrużąc oczy, zadała im "niewygodne" pytanie - Chyba, że jest coś, co chcielibyście mi powiedzieć o tym Domu - jej wzrok spoczął na twarzy Jeremiasza.
 
Rhamona jest offline  
Stary 06-02-2007, 21:40   #26
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Jeremy z wolna paląc papierosa patrzył przez dłuższą chwile przez okno na gwałtownie zmieniająca się pogodę. Wyglądał jakby znowu zapomniał o całym świecie go otaczającym. Nagle zerwał się i pobiegł na zaplecze jego pracowni. Wrócił z niej po kilkunastu minutach niosąc ze sobą dosłownie kilka kilogramów jakichś części elektronicznych połączonych w jakieś dziwaczne urządzenie.

W sklepach specjalistycznych żądają za działające podobnie urządzenie kilka tysięcy dolarów. A wystarczy odrobina wewnętrznego geniuszu... - Jeremy wyglądał na podekscytowanego. Kopnięciem w szerokie drziw garażu utorował sobie drogę na zewnątrz i wyszedł prosto w szalejącą na zewnątrz pogodę.

Wzniósł w niebo jedną z rąk w której trzymał jakiś podobny do anteny lub mikrofonu kierunkowego mechanizm, podłączony skręconym z sprężynę czarnym kablem z skrzynką którą położył na ziemi przed sobą. W drugiej ręce trzymał jeszcze niedawno zepsuty palmtop, podłączony do metalowej puszki plątaniną kolorowych kabelków.

John zauważył że w warsztacie faktycznie przybywa gratów i zastanowił się ile z jego pieniędzy Jerry wydał na to wszystko. Ciarki przeszły mu po plecach na myśl że większość tego co leżało tam działało w zasadzie tylko w rękach tego szaleńca.

Zaraz się dowiemy czy ta burza jest wynikiem manipulacji skoncentrowaną nienaturalnie energią panowie, coś mi się w niej nie podoba. Jak dobrze pójdzie to może nawet naturę tego procesu poznam po analizie danych hm...

W obserwatorach tego zdarzenia pojawił się lekki niepokój. Jeśli Jeremiemu niej wyjdzie eksperyment niej wiedzieć czemu forma w jakiej rzeczywistość mogła by się na nim zemścić przy tej pogodzie sama nasuwała się na myśl...[/i]
 
Ratkin jest offline  
Stary 06-02-2007, 22:41   #27
 
Bortasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację
John słuchał z uwagą odgłosów burzy. Gdy usłyszał słowa Alexa lekko się obrócił w jego stronę. Był teraz ubrany w swoje ulubione desanty tym razem bez ciężarków, spodnie jeensowe takąż koszule i kurtkę. Wszystko w kolorze ciemnego błękitu.

- Nie rezygnujemy . Alex została ci jakieś pieniądze z tego co ci dałem na sprzęt dla Jeremiego?
- Jakieś niecałe sto dolarów mogę ci rachunki pokazać...
- Nie trzeba....


John przerwał gdy weszła Francis Zaraz po jej słowach Jeremy wskoczył do swojej graciarni. I wybiegł na deszcz.

- Nic wielkie Francis. Chcemy przetestować Samochód. A Jeremiemu chyba się ta burza nie podoba. Albo chce by coś go walnęło albo stara sę dowiedzieć co jest nie tak.

Słowa padały spokojnym i pogodnym tonem.
John włożył rękę pod kurtkę jakby coś chciał wyciągnąć ale się powstrzymał.

- Alex twierdzi że na śliskiej nawierzchni można robić piękne kontrolowane poślizgi więc się wybierzemy lada moment. Więc niestety Armella i O'Connella chyba będziesz musiała sama ugościć. Wybacz że tak cię zostawiamy.

W tym momencie Jeremy wpadł do garażu. Cały ociekając z deszczu ale z miną wyrażająca podniecenie
- Ktoś używa magii co najmniej tak potężnej jak nasza - to co panowie? Jak mamy gdzieś jechać to może sprawdzimy kto się tak bawi?
- Ok. Alex za kółko i jedziemy panowie.
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho
Bortasz jest offline  
Stary 07-02-2007, 00:16   #28
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Na twarzy Alexa pojawił się charakterystyczny uśmiech. Uśmiech dziecka, któremu właśnie przed chwilą rodzice pozwolili rozpakować leżące pod choinką prezenty.
- Się robi Jerry!

Rzucił Francis przelotne spojrzenie dostrzegając w jej oczach widać było cień zawodu i dezaprobaty, ale nie była tak do końca zaskoczona ich reakcją. Następnie podszedł do samochodu z drugiej strony z każdym krokiem przyspieszając. Uchylił drzwiczki tylko na tyle, na ile było to konieczne by wślizgnąć się do środka i już po chwili siedział za kierownicą. Spojrzał na zamontowaną przez Jerrego elektronikę z nadzieją, że jego kompan pamiętał o jego prośbie, aby nic nie ingerowało w jazdę bez pytania...

Wziął głęboki oddech, a następnie zapiął pas. Lewą dłoń położył na kierownicy. Była mała, o wiele mniejsza niż oryginalna. Niedoświadczonemu kierowcy sprawiało by trudność kierowanie pojazdem, szczególnie o tych gabarytach, za pomocą sportowego kółka. Ale jeśli ktoś się odrobinę znał na rzeczy...

Wcisnął sprzęgło i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zabrzmiał wspaniałą symfonią, która dla Alexa była piękniejsza od jakiejkolwiek muzyki. Od tej chwili znalazł się w swego rodzaju transu. Pomimo tego, iż tak naprawdę jechał tym samochodem pierwszy raz, jego ruchy były doskonale skoordynowane i płynne. Wydawało się, że rozumie samochód do tego stopnia, jakby sam był jego częścią. Nie potrzebował do tego aparatury ani kontrolek umieszczonych na desce rozdzielczej. Wystarczyły mu zmysły, a w szczególności słuch i dotyk.

Wcisnął pedał gazu. Najpierw delikatnie, później bardziej gwałtownie. Pod maską zawyła ponad 3 litrowa bestia domagająca się uwolnienia. Tymczasem niemal równocześnie otworzyły się tylne drzwi. Z lewej strony wsiadł przemoczony Jerry dzierżąc swoją maszynę. Usiadł zaraz za fotelem kierowcy, zamknął drzwi i otworzył okno tak, aby móc oprzeć bark i wystawić na zewnątrz antenę. Z prawej zaś strony pojawił się John.

- Mam nadzieję, że zapięliście pasy...

Po tych słowach wrzucił wsteczny i dodał gazu stopniowo zwalniając sprzęgło. Najpierw koła tylnej osi zakręciły się w miejscu wypełniając garaż dymem i zapachem palonej gumy, który nie ominął także wnętrza pojazdu. W następnej chwili Wołga wyrwała jednak do tyłu, by zaraz potem gwałtownie skręcić i wykonawszy około stustopniowy skręt zatrzymać się. Alex szybkim, płynnym ruchem zmienił bieg na pierwszy i koła znów zatańczyły na asfalcie tym razem jednak, nie powstał dym, a zamiast tego w przestrzeń za pojazdem wyrzuconych zostało co najmniej kilkanaście litrów wody, które uderzyły o front domu Francis. Schenker słysząc to spojrzał we wsteczne lusterko i ujrzał stojącego przed drzwiami mężczyznę, którego zarówno włosy jak i dość eleganckie ubranie, były całkowicie przemoczone, a sam wyglądał na całkowicie zszokowanego i wyraźnie zirytowanego.
- Ups... Francis mnie zabije...
Po tych słowach ruszyli do przodu, by mknąć przed siebie systematycznie przyspieszając.
Dwójka, trójka... czwórka. Kolejne biegi i wskazówka prędkościomierze wędrująca w górę.
- To dokąd panowie?
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 07-02-2007, 11:36   #29
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Mężczyzna z kwaśną miną przycisnął twarz do zaparowanej szyby. To chyba tu. Wycieraczki pracowały z największym wysiłkiem aby zgarniać z szyby hektolitry wody, które gęste chmury wciąż zrzucały z siebie. Zatrzymał pojazd tuż przy krawężniku przed posesją Princeton Ave 54. Budynek prezentował się sympatycznie i w jakiś magiczny sposób pasował do głosu właścicielki.

Belizario chwilę jeszcze wpatrywał się w odległość dzielącą go od ganku. Kilka długich metrów obficie zalanych wodą. Teraz szybko. Wziął głęboki oddech, jakby planował zanurzyć się morską toń. Otworzył drzwi i wyskoczył na zewnątrz. Kluczyki, zamek... że też w krytycznej chwili te nigdy nie trafiają celu. Zły na siebie ruszył w stronę drzwi. Zdumiony przyznał że dopiero teraz – stojąc pod okapem – wypuścił powietrze. Że też nie przestaje padać? Ciemne spodnie nie ujawniały wilgoci. Gorzej zamszowe mokasyny. Pstrokata marynarka i lekko wygnieciona koszula białej barwy. Przeczesał włosy, poczym nacisnął przycisk tuż przy drzwiach, który odpowiedział dźwięcznym „bim-bom”.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.
Junior jest offline  
Stary 07-02-2007, 13:48   #30
Banned
 
Reputacja: 1 Rhamona nie jest za bardzo znany
Francis poczuła się urażona, stwierdzeniem Johna. Naprawdę poczuła zawód. Tyle dla nich zrobiła dobrego, a już w szczególności dla Johna.
Kobieta spojrzała na niego zaskoczona i poruszona, tym co powiedział. Usta rozchyliły się jej nieznacznie i chwile tak stała. Gdy w jej umyśle problem sytuacyjny urósł już do gigantycznych wielkości, Francis nabrała powietrza do ust i po prostu poszła. Była obrażona i John, wiedział co to będzie dla niego oznaczało.
Czy prosiła o coś wielkiego? Czy wtrącała się w ich sprawy? Węszyła? Wypytywała? Może więc powinna zacząć, aby w końcu uszanowali ją i to, że mają przychylny dach nad głową!

Ze spokojem zaparzyła sobie kawy i wyjęła papiery, dotyczące domu. Rozłożyła je na stole w jadalni i zaczęła je intensywnie przeglądać. Zawsze miała porządek w dokumentach. Wszystkie rachunki opłacane były regularnie, nie spodziewała się więc jakiś niespodzianek.
Z tego zajęcia wyrwał ją dopiero dzwonek do drzwi. Francis spojrzała na zegarek 02:30p.m. To musiał być O'Connell.

- Pan O'Connel, jak mniemam? Witam w moim domu - tak, to zdecydowanie był JEJ dom... powitała gościa, zaprosiła do środka i pomogła zdjąć kurtkę.

- Okropnie pada... Kurtka na szczęście nie przemokła, ale pana mokasyny, chyba owszem, prawda? - zagadała gościa uprzejmą rozmową o pogodzie - Zaraz coś poradzę. O! Proszę - Francis położyła przy mężczyźnie gościnne kapcie. Zwykła robić ten manewr tylko w szczególnych przypadkach i teraz przez myśl przeszło jej pytanie, na które gość miał zaraz odpowiedzieć. Założy te kapcie czy też odmówi? Cokolwiek uczyni, Francis z radością zanalizuje styl odpowiedzi.
 
Rhamona jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172