lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   Zagubiony Książe (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/2551-zagubiony-ksiaze.html)

Maczek 08-02-2007 23:00

Zagubiony Książe
 
[center:888520206f]Zagubiony Książe[/center:888520206f]

[center:888520206f]Blue Velvet [/center:888520206f]
Jeden z większych klubów w mieście. Jedynie Succubus Club może z nim konkurować. Te dwa kluby wyznaczają trendy pop kultury w mieście. Jeśli ktoś tam nie bywa, to sie nie liczy. Pojawiają się tam ważni i wpływowi ludzie ale też i zwykli śmiertelnicy, którzy akurat mają trochę gotówki i chcą się naprawdę dobrze zabawić.

Blue Velvet z zewnątrz stylizowany jest na upadającą starą fabrykę. Kiedyś mieściła się tam tkalnia. Budynek został odrestaurowany, zabezpieczony i tak odremontowany aby utworzyć z niego największe w mieście centrum rozrywki i zabawy. Po wejściu do środka trafia się od razu na wielki parkiet z tłumem tańczących ludzi. Masa świateł, laserów i niemal namacalne basy, tworzą tu atmosferę psychodelicznego tańca. Wysoko z sufitu zwisają klatki, w których można również tańczyć. Znajduje się tu największy bar obsługiwany przez ośmiu barmanów. To miejsce to centrum klubu.
Dodatkowo w klubie są jeszcze 4 inne bary. Każdy stylizowany zupełnie inaczej. Jest tam też masa krętych korytarzy, którymi trafia się do niezliczonej ilości malutkich pomieszczeń. Cześć z nich to pomieszczenia dla VIPów, do których wpuszczani są tylko "znajomi". Trzeba być na liścia aby tam wejść.
W labiryntach korytarzy, tak samo zresztą jak w Succubus Club, można dostać praktycznie wszystko. Od informacji przez narkotyki i nielegalny sprzęt po sex za pieniądze. Przestrzegana jest tylko jedna nienaruszalna zasada - brak przemocy. Wszystkie spory rozstrzygane są na zewnątrz. Jeśli ktoś zostanie złapany na łamaniu tego praktycznie jedynego zakazu, jest wynoszony i oddawany w ręce policji z masą dowodów np. na obrzydliwie nielegalny handel i posiadanie narkotyków. Zasady są jasne i rzadko łamane.

Otoczenie klubu to z jednej strony trasa torów kolejowych, na których stoją różne składy czekające na załadunek, z drugiej niewielka rzeczka, za którą widać park i masa maleńkich domków ciągnących się po sam horyzont. Jest jeszcze parking. Czyli wielki, wyłożony betonowymi płytami plac. Dość mocno oddalony od klubu. Parking otoczony jest kilkoma wieżyczkami, na których powieszone są wielkie światła i ciągle pilnuje go kilku wynajętych ochroniarzy z psami. Właściciel klubu stara się dbać o klientów.

Przed klubem zawsze stoi tłum ludzi. Oczywiście jak zwykle nie wszyscy mogą wejść. Są jeszcze dwa inne wejścia, ale tam trzeba być kimś. Wy tym kimś właśnie jesteście. Mijacie cały ten gwar i trafiacie odrazu do niedostępnej dla szaraków części klubu. Tam jeden z przepakowanych ochroniarzy prowadzi was pojedynczo do jednego z pomieszczeń. Jest ono całkiem spore. Tworzy coś na kształt niewielkiego baru. Jest barman, jest bar, są fotele i schowane za zwiewnymi kotarami pomieszczenia, w których można spokojnie porozmawiać. Kręci się u kilka osób i jest tu znośny spokój. Raczej nie słychać o czym się tu rozmawia. Spośród zgromadzonych wyróżniają się trzej mężczyźni spokojnie, rozmawiający przy winie. Na ich stole leży spory błyszczący rewolwer. Przy innym stoliku starsza kobieta słucha młodego chłopaka, który coś czyta z kartki. Przy kolejnym starszy, całkiem postawny mężczyzna ze sporą niemal białą brodą, rozmawia właśnie z młodym czarnym chłopaczkiem. Przy innym stoliku jest małe zamieszanie. Znajduje się tam czterech ludzi. Młody, dobrze ubrany czarny mężczyzna wysłuchuje kolejno trzech innych. Wyraźnie widać podniecenie i irytację oraz powstrzymywany wybuch wściekłości.

Zajrzyjcie do komentarzy do sesji.

Francois de Fou 08-02-2007 23:30

Pod klub podjechało srebrne BMW Z4.



Wyszedł z niego młody dwudziesto, bądź dwudziestojednoletni mężczyzna o niezwykle bladej karnacji, czarnych włosach i niebieskich oczach. Na jego twarzy rysowało się podenerwowanie, jeżeli nie złość.
-Nie ma to jak uroki życia "na wsi"... -Powiedział, tak, że można było wyczuć lekką złość w głosie. Mężczyzna ubrany był W czarny garnitur w stylu retro. Jedynym "żywym" akcentem w jego ubiorze był czerwony krawat z białą perłą umieszczoną centralnie. Jego ramiona przykrywała pelerynka. W ręku trzymał elegancką laskę. Laska, mimo że czarna, wypolerowana była tak, że odbijała każde, nawet najmniejsze światełko. Głowa czarnego psa, znajdująca się zamiast rączki od laski, wściekle warczała, wręcz przygotowywała siędo ugryzienia. Ktoś mógłby się zaśmiać na widok takiego stroju, jednak nie tej nocy, nie przy tym mężczyźnie. Strój był tak do niego dopasowany, że gdy tylko się zobaczyło tego "młodzieńca", nie było się w stanie wyobrazić jego w żadnym innym stroju. Promieniował on tajemniczą aurą. Jak gdyby nigdy nic przeszedł obok tłumów do wejścia. Gdy podszedł do ochroniarza stojącego przy wejściu powiedział:
-Bonsoir, monsieur. Francois de Fou, jestem tu z kimś umówiony na dzisiejszy wieczór. -Każde słowo wypowiedziane było z gracją i elegancją. Mimo, że całość powiedziana była dość szybko i spójnie, to jednak każde słowo wymawiane było jakby oddzielnie. Szczególny nacisk nałożył na swoje nazwisko... "Francois de Fou". Najwyraźniej się nim szczycił
-Oczywiście, jest pan na liście... Mike, zaprowadź pana do stolika -odpowiedział ochroniarz. Niemal natychmiast podszedł jeden z pracowników klubu. Niczym uniżony sługa zaprowadził mężczyznę w odpowiednie miejsce. Przy stoliku okazało się, że Francois jest pierwszy na miejscu spotkania. Jego znajoma jeszcze sie nie pojawiła. Trudno, będzie musiał na nią poczekać. Widać w Chicago mało kto ceni sobie punktualność, nie to co w Nowym Yorku...

Doerner 09-02-2007 14:48

Okolica nie sprawiała najlepszego wrażenia. Sam klub jak i parking pilnowany przez ludzi z ostrymi psami, wyglądały raczej nieprzyjemne. Alessandro nie do końca pojmował dlaczego Ci tańczący ludzie znajdowali przyjemność w łomocie, który nazywali muzyką. Zawieszone pod sufitem klatki, również wypełnione tańczącymi, wyglądały raczej jak elementy wyposażenia izby tortur. Dowiedziawszy się, ze pomylił wejścia, z ulgą wyszedł z głównej sali, stwierdzając, że klub znajduje coraz więcej amatorów, kolejni goście zmierzali ku wejściu. On z radością minął ochroniarzy i przepchnął się przez rzekę ludzi, którzy uformowali kolejkę do głównego wejścia. Okropne miejsce. Gdyby nie wiadomość od przyjaciela w ogóle by go tu nie było. Nie mógł znaleźć usprawiedliwienia dla spotkania w takim miejscu. No cóż, oby powód spotkania był wart tej całej fatygi. W jego sytuacji każdy przyjaciel był cenny. Ostatecznie tę podróż, chodź nie planowaną, można potraktować jako kolejną lekcję poglądową na XXI wiek.

Alessandro poprawił skórzaną kurtkę i przyjrzał się budynkowi. Budowla robiła wrażenie. Architektura industrialna mogła się podobać. Masywne mury, bryła przypominająca jakieś średniowieczne zamczysko, to mogło znaleźć swoich amatorów. Ale żeby niszczyć potencjalnie użyteczny budynek umieszczając w nim ten przybytek zgiełku i straszliwego jazgotu?! Chyba lepiej nie próbować podążać szlakiem logiki tych dziwnych ludzi. Warto za to doprowadzić tą sprawę do końca. Jeden z barmanów, całkiem przystojny chłopak, wskazał mu właściwe wejście. Rzeczywiście zgodnie z jego opisem wejście znajdowało się na uboczu i było chronione przed postronnymi uczestnikami zabawy. Przy drzwiach stali ochroniarze, szybkie spojrzenie upewniło Alessandra, że ci tutaj, w przeciwieństwie do pilnujących parkingu i tych na głównej Sali, zostali ubrani w garnitury lepszej klasy. Ich obycie również nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości co do ich wyższej jakości. Oczywiście jeżeli to określenie było właściwe w stosunku do ludzi. Podszedł śmiało dwójki mężczyzn strzegących drzwi. Uśmiechnął się nieznacznie i przedstawił się:
- Witam panów, zdaje się, że mam mieć tutaj spotkanie. Nazywam się di Brivio. Alessandro przeklął w duszy samego siebie. Patrizio wielokrotnie powtarzał mu, że w stosunku do takich ludzi, jak ci tutaj, nie trzeba być już zbyt oficjalnym. Nadmierna galanteria może być nawet podejrzana. Mimo wszystko nic nie wskazywało, że jego słowa zrobiły na nich jakieś większe wrażenie. Najwyraźniej byli przyzwyczajeni do dziwnych manieryzmów gości. Może nawet nie uznali go za dziwaka. Zresztą jego strój też był bez zarzutu. Wybrał dwurzędową kurtkę z brązowej skóry z szerokimi pagonami i kołnierzem oraz nieco przetarte jeansy. Ubrania zostały kupione u dobrych projektantów, faktycznie materiały nie pozostawiały wątpliwości co do ich wysokiej jakości. Choć ciągle pewne zdziwienie sprawiał fakt, że spodnie amerykańskich górników uszyte z ciężkiego płótna, można uznać za pożądany element garderoby. Zapewnie przed Alessandrem niejedna niespodzianka. Ochroniarz zareagował bez zarzutu:
-Oczywiście proszę pana, jeden z moich kolegów doprowadzi pana do stolika.
Alessandro znowu uśmiechnął się do ochroniarza. Zdecydowanie musi pochwalić gust właścicieli. Zatrudniali naprawdę przystojnych mężczyzn. Ten, który go doprowadził do miejsca spotkania był również atrakcyjny, z tą różnicą, że w przeciwieństwie do wysokiego bruneta o ciemnej karnacji, który pozostał przy drzwiach, był atrakcyjnym murzynem, o długich włosach splecionych przy czaszce w warkoczyki. Cóż, egzotyka też była w cenie. Wnętrze sali znacznie różniło się od głównego parkietu. Zdecydowanie atmosfera była tutaj o wiele przyjemniejsza. Brak irytującej „muzyki” z pewnością był wielkim plusem pomieszczenia. Również obecni stanowili inny gatunek ludzi. Po chwili miało okazać się, że nie tylko ludzi. Ochroniarz doprowadził Alessandra do stolika, który już był zajęty i ku jego zdziwieniu miejsce przy nim nie było zajęte przez osobę z którą miał się spotkać. Zanim ochroniarz odszedł, Alessandro zatrzymał go i powiedział:

- To jakaś pomyłka, przyprowadziłeś mnie do złego stolika. Nie znam tego człowieka.
Ochroniarz nie okazał zmieszania ani zaskoczenia.
- Nie proszę pana, wszystko w porządku. Jesteśmy we właściwym miejscu.
- Doprawdy?
- Wykonujemy przekazane nam instrukcje.


Alessandro nie poświęcał już uwagi strażnikowi który odszedł w kierunku drzwi. Odwrócił się i zlustrował siedzącego przed nim mężczyznę. Teraz było jasne, ze niepotrzebnie zastanawiał się, czy jego zachowanie może zostać odczytane jako nietypowe. Oczywiste było, że w kategorii „ekscentryzm” w zestawieniu z tym dodatkowym uczestnikiem jego dotychczas prywatnego spotkania musiał ustąpić pola już w przedbiegach. Jego ubranie i postawa, były ponadczasowo dziwaczna. Choć może nie powinien tak nieostrożnie i przedwcześnie go oceniać. Cóż, już niedługo przynajmniej część tej zagadki stanie się jasna.

- Nadal nie jestem pewien czy to nie pomyłka. Kim pan jest, jeżeli mogę zapytać. Moje nazwisko brzmi di Brivio. Doprawdy nie wydaje mi się, żebyśmy byli sobie przedstawieni, a wedle moich informacji miałem się tutaj z kimś spotkać. Nie chcę pana urazić, ale to nie miał być pan.

Junior 09-02-2007 16:07

Powszechnie wiadomo że kuchnia amerykańska nie istnieje. Teoria ta jest do tego stopnia oczywista, że nikt przy zdrowych zmysłach nie spiera się z nią. Zwyczajnie w États-Unis d'Amérique kuchnia nie istnieje! Fatalnie...

Jeszcze wczoraj dla Didiera by to poważny problem. Niemal egzystencjalny. W chwili kiedy koła jego samolotu dotknęły amerykańskiej terre, nie przestawał myśleć o tym co traci. Kuchnia, wino... do tego ten barbarzyński język, brzmiący jak uderzenie cepem. No i ukochanej Julie. Wszak nie podejrzewał aby pobyt w Chicago przedłużył się ponad kilka-kilkanaście dni, to jednak lecąc tutaj nie był zadowolony.

To było wczoraj. Teraz wychodząc z dziwnej restauration, był zwyczajnie przestraszony. I nawet nie tym, że zjadł coś czego nigdy nie powinien brać do ust. Prawda była inna. A od dnia poprzedniego wiele się wydarzyło.

Mężczyzna spojrzał na zegarek. Przeszedł go dziwny dreszcz. Faktycznie, słońce zachodziło.
Kosmiczny kolos żegnał się ze swymi dziećmi. Czy to ostatni raz kiedy widzę słońce? Jego myśli chwilę jeszcze błądziły w koło krwawych wizji i plugawych tańców. Dość! To jakiś absurd. Wszystko jest pod kontrolą. Nic złego wydarzyć się nie może. Ale szklaneczka czegoś mocniejszego nie zaszkodzi.

„Blue Velvet”. Taki napis tkwił na karteczce, obok adresu i instrukcji. Godzina była zdecydowanie zbyt wczesna. Zbyt wczesna dla tajemniczego spotkania. Ale nie dla kieliszeczka, albo dwuch dobrego koniaku. Jeśli coś takiego jest podawane w tym kraju...
– Taxi!

***

Nowoczesne rytmy miały coś w sobie. Zapewne chodziło rytmikę. Tak twierdzili mniej spostrzegawczy. Didier siedział przy barze „Blue Velvet” sącząc napój który „lepszy niż koniak”. To co przykuwało jego uwagę działo się na parkiecie. W rytm muzyki, która przeszywała każdą komórkę ciała, poruszali się ludzie. W transie pełnym swobody i nieskrępowanego wyrazu. Uwolnione biodra, kształtne piersi. Gesty, miny, uczucia. Seks, wolność, szaleństwo, zapomnienie. Piękne dziewczęta epatowały erotyzmem. Mężczyźni nie kryli swego zainteresowania. A wszystko to we wspólnym rytmie zrozumienia. Bez granic, bez podziałów. Radosny taniec w rytm zapadającej nocy Chicago.
- Cześć, masz ochotę postawić mi drinka – głos dziewczyny nie był wysoki i świdrujący. Raczej radosny, spontaniczny i pełen wigoru. Didier spojrzał na młodą, krótko ostrzyżoną dziewczynę, która uśmiechała się do niego nad wyraz swobodnie.
- Mosze, a czemu powinienem? – odpowiedział uśmiechem.
- Niewiem, ale tak się mówi. – dziewczyna mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia lat. Była rozbrajająco szczera – Fajny masz akcent.
- To jak? Postawisz mi? – dopytywała się, kiedy zorientowała się że mężczyzna nie odpowie na tę stuprocentową zaczepkę o akcencie.
- Ca va
- Francuz! Ale mam szczęście!
- Naprafde? Skont tak sondzisz?
- Masz akcent, do tego sawa. No wiesz...
– dziewczyna wciąż nie przestawała się śmiać. W jakiś sposób nie pasowała do tego miesca.
- No tak. Ale ja pytałem skont sondzisz że masz szczenście. Pszyszłaś tu poderfać jakiegoś faseta?
- Tak na serio to nie. Ale fajnie jest się zabawić. Mów mi Lili.
– wyciągnęła w jego stronę rękę.
- Didier. – uścisnął lekko.
- Czym się zajmujesz?
- Jestem kulturosnawcą. Przyjechałem w odwiedziny do koleszanki.
- No tak. Naukowiec. Nie pogadasz. Ja sprzedaje ubezpieczenia. Chcesz się ubezpieczyć na życie?
– zaśmiała się, ale kiedy spostrzegła na twarzy rozmówcy, że nie jest mu do śmiechu, ciągnęła szybko dalej – Ale chciała bym zdawać na uczelnię Może historia sztuki?
- Polesam Sorbonę...
– uśmiechnął się – Jeśli jednak się sdecydujesz to to jest moja wizytówka.
- Fajny jesteś!
– spojrzała na niego krzywo. – Na pewno nie chcesz mnie zaciągnąć do łóżka?
- Ce n'est pas possible
– zaśmiałsię Didier – Musze jusz iść. Mam umófione spotkanie.
- Szkoda. To do zobaczenia.
- Miło było ciebie poznać francyziku.
- Ciebie też Lili!


***

Tylne wejście. Trochę ciszej. A także oczy ochrony jakby bardziej czujne.
- Didier La Talec
Jeden z goryli przytaknął i gestem wskazał aby kierować się za nim. Ciemnie korytarze. Zimno? A może to efekt zdenerwowania. Kroki zdawały się takie ciężkie. Didier spodziewał się dokąd zmierza i wiedział czym ryzykuje. Wszystkim. Goryl zdawał się na to nieczuły. Szybkim krokiem kierował się wprost w stronę sali. Odseparowanej, z barem.
- Dzienkuje. Dam sobie rade. Dzienkuje – goryl lekko zdziwiony, ale nie optował za niczym.
Wszyscy byli z pozoru zajęci sobą. Dziwna eklektyczna zbieranina... Didier czuł się już mocno zdenerwowany... Kłótnia, kilku w rogu?... Powoli bielały mu knykcie... Rewolwer, którym nikt jakoś się nie przejmował? ...

Mężczyzna podszedł do baru. Niemo powtarzał sobie w myślach pytanie. Co ja tu robię? Czy nie jest to już pewna przesada? Na jak duże poświęcenia można iść? W ramach czego? Oszustwa. No dobrze... Pewnej dozy zaewaluowania.
- Coś podać? – barman wybił go z jego prywatności.
- Nie. Dziękuję.
Usiadł na stołku. Lekko drżącymi rękoma wyciągnął papierosa. Pstruk. I po chwili jasny dym wypłynął z jego nozdrzy. Didier chwilę się skupił. I zrobiło mu się miękko. Chyba tylko wyćwiczony siad na krześle barowym, sprawił że nie osunął się na podłogę. Chwilę trwało, kiedy skonsternował że część zebranych zerka w jego stronę. Zauważyli? Niemożliwe! Więc co? Ogień. Legendarny ogień. Cóż, nie mógł wybrać lepszego sposobu aby się przedstawić. Schowa papierośnicę w połę marynarki. Grafitowy garnitur lekko wygnieciony, koszula z dnia wczorajszego, zmęczone spojrzenie. Papieros. I choć w normalnych okolicznościach ten ostatni byłby niczym, to jednak w tym momencie zdawał się wyjątkowo kłopotliwym transparentem.

Francois de Fou 09-02-2007 19:53

-Słucham? - Odpowiedział Alessandro'wi mężczyzna przy stoliku. Uszy Alessandra delikatnie podrażnił lekki francuski akcent. - pan wybaczy, ale to musi być pomyłka. Jestem tu umówiony z pewną damą. Przyjechałem w tym celu, aż z Nowego Yorku. Musiała zajść jakaś straszna pomyłka, naprawdę. Pan wybaczy, zaraz poproszę ochronę, żeby przyszedł tu ich przełożony. Z pewnością trzeba wyjaśnić całą tę zaistniałą sytuację. - Brunet mówił płynnym angielskim. Wyjątek w jego poprawności stanowił ten delikatny francuski akcent... Po jego głosie można było poznać, że był on co najmniej lekko podenerwowany. Zareagował niemal od razu, wstał od stolika i powoli zaczął iść w stronę najbliższego ochroniarza... Po zrobieniu kilku kroków zatrzymał się i odwrócił z powrotem do rozmówcy:
-Ach, gdzież moje maniery, najuniżeniej przepraszam monsieur. Moje nazwisko brzmi: Francois de Fou

Doerner 09-02-2007 20:31

Alessandro z zaciekawieniem przypatrywał się francuzowi. Mimowolnie na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech. Cóż, pewne rzeczy nie zmieniają się mimo lat i najbardziej konsekwentnych usiłowań. Zanim przystojny ekscentryk zdążył poskarżyć się na niekompetentnych ochroniarzy, Alessandro lekko chwycił go za ramię.
- Chyba nie ma potrzeby tracić czasu na szukanie przyczyn tego zamieszania – Włoch przeszedł płynnie na francuski. Wydaje mi się, że wszystko zostało zaaranżowane. Człowiek, który mnie tutaj przyprowadził, twierdził, że jedynie wypełniał polecenia. W zadziwiający dla mnie sposób, najwyraźniej obydwaj jesteśmy dokładnie tu gdzie powinniśmy się znaleźć. Alessandro lekko uniósł brwi i wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu – co do kłopotu, to bije pana o co najmniej półtora tysiąca kilometrów. Przyleciałem z Paryża. Pozwolę sobie na śmiałość – Di Brivio wskazał ma miejsca przy stole – proponuję wrócić na miejsca i poczekać na rozwiązanie tej zagadki. Proszę mi wierzyć, sam jestem bardzo zdziwiony. Jak się zdaje czekamy na tą samą osobę. Tak jak mówiłem, nie znam pana, co jest oczywiste, ale mniej oczywiste jest to, że nigdy o panu nie słyszałem, a z osobą która nas tutaj zaprosiła pozostaję w dość bliskich stosunkach. Do tej pory zakładałem, że jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, jak jednak się okazuje nie dość bliskimi aby zwierzać się sobie z kontaktów z tak interesującymi – Alessandro znowu wykrzywił usta w uśmiechu i po krótkiej pauzie dokończył – ludźmi. Ostatnie słowo celowo brzmiało jak drwina. Chyba obaj mężczyźni trafnie odgadywali istotę swej natury. Sytuacja robiła się coraz ciekawsza. Zaskakująco okazuje się, że ta podróż może być nie tylko nieco kłopotliwym wypełnieniem zobowiązania wynikającego z więzów przyjaźni, a również ekscytującym przeżyciem. Do jakiego stopnia? Czas pokaże.

Francois de Fou 09-02-2007 20:52

-Skoro przedstawia pan to w takim świetle... - Francois uśmiechnął się delikatnie- Skoro przybywa pan z Paryża, to w takim razie moim obowiązkiem, a może nawet i zaszczytem jest ugoszczenie pana. Mam nadzieję, że odwdzięczy się pan informacjami na temat obecnej sytuacji we Francji... Ach, ileż to lat nie widziałem już mej ojczyzny... -westchnął- Zjadłby pan coś... a może napiłby się pan czegoś? - na te kilka ostatnich słów, Francois nałożył szczególny nacisk...

Ratkin 09-02-2007 23:04

Jurgen pośpiesznie przeciskał się przez tłum ludzi oddzielający parking od budynku klubu. Był spóźniony. Jako człowiek bardzo nie lubił się spóźniać, jako wampir musiał do tego przywyknąć. Po przebudzeniu czekała go jakaś godzina poświęcona wyłącznie interesom - a i tak dobrze że na tym się tej nocy skończyło. Potem szybkie odświeżenie i juz mknął w kierunku Blue Velvet. Nie widział tego klubu od jakichś 7lat, pamiętał go jeszcze z czasów z przed remontu i na dobra sprawę rozkwitu tego lokalu, kiedy jako młody śmiertelnik przychodził tu zabawić się.

Ciekawe ile się zmieniło, zapewne wszystko. Tak jak dla mnie od tego czasu zmieniło się wszystko, jak i ja sam.

Na twarzy Jurgena pojawił się lekki uśmieszek kiedy zobaczył że przynajmniej dwójka ochroniarzy pozostała przez te wszystkie lata ta sama. Zapewne ghule, sądząc po renomie tego lokalu wśród kainitów.

Dobry wieczór panowie. Proszę, oto moje zaproszenie. Za odprowadzenie dzięki, znam klub, powiedzcie tylko gdzie czeka moja przyjaciółka?

Ruszył przez tłum ludzi - i zapewne nie tylko ludzi - we wskazanym przez odźwiernych kierunku. Jego nozdrza uderzyła mieszanka woni spoconych ciał i smród nie wyobrażalnej ilości dymu papierosowego, delikatnie tylko zabarwiony tysiącem różnych odcieni perfum.
Poczuł w ustach pewien niesmak. Zatrzymał się na chwilę i wyjął fajkę, napełnił ją tytoniem i po chwili odczuwalną dotychczas nieprzyjemna mieszankę zastąpił bukiet smaków jakie kochał. Niektórych przyzwyczajeń z ludzkiego życie nie planował porzucać.

A oto i stolik. Hm, zajęty? Nie, ci ludzie wyglądają dosyć specyficznie, to nie może być przypadek. Zresztą wątpię żeby mnie tu ściągała żeby pogadać o dawnych czasach...

-Dobry wieczór panom. Przepraszam że przeszkadzam w rozmowie ale byłem tu umówiony z dawną przyjaciółką. Podejrzewam że jesteście jej znajomymi lub też również na nią czekacie gdyż co do stolika pomyłka raczej nie miała prawa zajść. Pozwolą panowie że się przedstawię, Jurgen Hess.

Przed siedzącymi mężczyznami pojawił się średniego wzrostu szczupły mężczyzna. Na pierwszy rzut oka wydawało się że ma około trzydziestki jednak szybko dało się zauważyć że postarzają go przerzedzone już krótkie czarne włosy z sporymi zakolami i nieco zniszczona cera. O ile dobre wrażenie mógł wywołać jego przyjazny uśmiech o tyle cały efekt psuły szare, zimne oczy, których błysk przywodził na myśl mgnienie stalowego ostrza w ciemnej uliczce. Zgromadzeni zlustrowali nowo przybyłego od stop do głów. Czarne, wygodne sportowe buty wystawały spod spodni od garnituru. Rozpięta czarna marynarka odkrywała zapiętą kamizelkę w tej samej barwie. Koszula i krawat stanowiące dobrany komplet - oba w nieco oryginalny deseń gęstych pasków czarni, bieli i różu. w jednej z rąk trzymał dymiąca lekko fajkę, druga kiedy wykonywał lekki ukłon odsłoniła drogi nowoczesny zegarek i gdy dłoń zbliżyła się do klapy marynarki zwróciła uwagę zgromadzonych na srebrny sygnet i broszkę z tego samego szlachetnego metalu. Niewątpliwie obie kryły w sobie jakąś zagadkę, zapewne były czymś więcej niż tylko zwykłymi ozdobami.

Francois de Fou 10-02-2007 00:36

-Francois de Fou, do usług -Francois odznaczał się dużą kulturą i znajomością etykiety -Wygląda na to, że Anita, przygotowała nam większe przyjęcie. Ciekawe czy ma przyjść ktoś jeszcze... Zanim nasza znajoma zaszczyci nas swoją obecnością. Swoją drogą, czy któryś z panów wie o wyświadczenie jakiej przysługi jej chodziło?

Doerner 10-02-2007 09:58

- Jestem Alessandro di Brivio, witam, nie do końca czuje się uprawniony do dysponowania miejscami przy tym stoliku, ale niech pan do nas dołączy. Tak, nie zdziwiłoby mnie gdyby jeszcze ktoś dołączyłby do naszej grupy. Włoch odpowiedział na pytanie Francois'a - Nie, niestety nie wiem dlaczego nas tu zaproszono, jedyne co mogę powiedzieć, to pewnie to co już wiecie - nasza przyjaciółka była poruszona i strasznie jej zależało na moim przylocie. To wszystko.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:16.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172