lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [sesja otwarta] Mroczne Wieki (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/4509-sesja-otwarta-mroczne-wieki.html)

merill 13-12-2007 00:43

Piękny miecz powędrował z powrotem do pochwy. Gabrielowi żal było gasić jego doskonałość, lecz słowa księżnej bardzo dobitnie to nakazywały. I choć robił to z niejakim żale, to czuł satysfakcję, że odpowiedni efekt psychologiczny został osiągnięty. "Będzie miała o czym myśleć dziś w łożnicy książęca para." - aż uśmiechnął się do swoich myśli. Wspomnienie łożnicy, wywołało w jego umyśle dość miłą wizję jego i Sylvii w puchowej pościeli, niestety na to będzie musiał jeszcze poczekać.

Księżna podeszła do niego, a on ujął jej dłoń i złożył na niej pocałunek. Zaskoczył go niesamowity chłód skóry Lorianny, spodziewał się ciepła krwi płynącej w szlacheckich żyłach, na ustach został mu przykry posmak czegoś... Właśnie czego?... Gabriel nie potrafił tego dokładniej określić, ale jedyne skojarzenie jakie mu się nasuwało to ziemia - gleba, podłoże. Po plecach przeszedł mu dreszcz...

Słowa księcia Bolesława go nie zaskoczyły: -Podtrzymuje swoje stanowisko i dotrzymam danego słowa.

- Twój stryj szczerze za nie dziękuje i docenia wkład w scalenie piastowskiego dziedzictwa. To bardzo ważka sprawa dla całego narodu i Europy. - Vasques odpowiedział dyplomatycznie. "Akurat, prędzej świnie zaczną latać niż stary Władysław uwierzy temu pociotkowi. Stary nie jest taki głupi by mu ufać inaczej nie było by tu mnie i mojej misji..."

Skończywszy kurtuazyjną wymianę uprzejmości książęca para odeszła witać innych gości. Gabriel został sam ze swoimi przyjaciółmi. Zwrócił się do siwowłosego Saracena: - Wyjdź sali pod pretekstem udania się do naszych komnat. Tylko, że nie będziesz tam długo przyjacielu. Użyj swoich zdolności, chcę wiedzieć o wszystkim co się dzieje na zewnątrz. Tylko obserwuj, jeśli coś wyda Ci się naprawdę podejrzane daj mi znać. - Gabriel chwycił się za wiszący na jego piersi piękny ametystowy wisior, to był jego kontakt. Wibrowanie kamienia zaalarmuje go gdyby coś szło nie tak. Fatymida skłonił się i już miał odchodzić, kiedy Vasques zatrzymał go w pół kroku: - Przyjacielu, bądź tak dobry i zostaw mi jeszcze ze dwie fiolki tego twojego wynalazku - magnezji, czy jak ty to nazywasz. Saracen pogmerał w sakwie i wyjął z niego dwie niepozorne fiolki, wypełnione jakąś półpłynną substancją, zakorkowane czopami z kory dębu. Rycerz schował je dyskretnie do sakiewki przy pasie.

Zastawszy sam na sam z Sylvii posłał jej wymowne spojrzenie. Gdzieś na dnie jej wielkich, pięknych czarnych oczu zalśniły figlarne ogniki. Poczuł jej drobną i delikatną dłoń na swojej ręce. Odwzajemnił jej dotyk, żałował że teraz nie mógł sobie pozwolić na coś więcej...

- Proponuję skosztować mojego najlepszego wina zarezerwowanego dla najznamienitszych gości, już każe sługom je przynieś. – Książę wyrósł jakby spod ziemi. Rycerz spokojnie spojrzał na kamienne oblicze Bolesława, wydawało mu się, że gdzieś tam w głosie władyki, wyczuł fałszywą nutę nieszczerości. "Gra się zaczyna, jak odmówić, żeby nie obrazić?" Kilka lat spędzonych na dworze papieskim - istnym Tartarze rozpusty i intryg nauczyło go niejednego.

- Wasza książęca mość niech nie fatyguje sług. Odmówić jego wspaniałomyślnej propozycji jestem zmuszon. Cierpię bowiem na dość kłopotliwą i niewygodną przypadłość, która uniemożliwia mi spożywanie tego, jakże cudownego trunku jakim jest wino. Niech książę nie poczytuje tego za zniewagę, czy ujmę na honorze, po prostu mój organizm nie toleruje pewnych ingriediencji w winie zawartych. Przeto zwykłą wodą źródlaną ratować się muszę. Już wielu medyków próbowało znaleźć jakąś drakiew leczniczą na moje schorzenie, lecz wszystko na próżno.

Obserwował twarz Piasta, zastanawiając się kiedy zorientuje się, że łże w żywe oczy. Nie miał obaw, przez wiele wieków tułaczki zdążył nauczyć się wielu przydatnych rzeczy. To był chyba jedyny plus klątwy... bo dobrodziejstwem tego nazwać nie lza...

- Mogę sie zrewanżować tobie dostojny Bolesławie, trunkiem którego nie spotkacie raczej powszechnie na waszych stołach. Z niewielkiej sakwy przy pasie wyją, nieduży - może półkwaterkowy bukłak. - To woda ze źródła jakie Mojżesz z pomocą boską, podczas wędrówki przez piaszczyste bezdroża Synaju utworzył. Podczas swoich licznych wędrówek miałem możliwość odwiedzić to miejsce. Legenda głosi ponoć, że woda ta ma cudowne właściwości. Przeto tobie panie jako prawdziwie chrześcijańskiemu władcy, pragnę ten oto skromy podarek złożyć, by wasze siły witalne wspierała.

Mówił to wszystko z kamienną twarzą, zadowolony w głębi duszy, że tak gładko udało mu się zbyć książęcą propozycję. W końcu bukłak z wodą ze strumienia nieopodal krakowskiego traktu, to nie wielka cena...

- Muszę Cię teraz przeprosić, czcigodny gospodarzu, lecz kilka słów z dostojnym biskupem Jakubem zamienić pilnie muszę. Naprawdę rad jestem z tego, że w tak świetnej uroczystości mogę uczestniczyć.

Skłonił się Bolesławowi i skierował sie wraz z Sylvii w stronę korytarza

Eperogenay 13-12-2007 10:04

Profesor Paprocki wykrzywił usta by uformować uśmiech na wiecznie srogiej twarzy. Gdy już się uśmiechnął najpierw skłonił się bardzo nieznacznie przed księżną a następnie przed mężczyzną sobie przedstawionym. Następnie groźnie nastroszył brwi patrząc po sali do jakiej trafił i oblicze jego złagodniało gdy dostrzegł inne rozmawiające osoby. Przyjęcie było takie, jakiego oczekiwać może profesor jego formatu. Cała ta niecodzienna ceremonia trwała krótką chwilę, po której mężczyzna postanowił się odezwać.

- Jest mi niezmiernie miło pana poznać, panie Laszlo Andras. Rzec muszę, że księżna nie pomyliła się, w ocenianiu mnie. - Jak to on, odrzucił zbędną skromność w rozmowie z inną znakomitością. Następnie spojrzał na księżną Loriannę z Piastów i odezwał się do niej w te słowa.

- Pani, rad jestem z przybycia w twe progi i proszę najuprzejmiej o wybaczenie mi karygodnej rzeczy jaką było przybycie później. Nie leżało w mej sile opuszczenie domu wcześniej, niż to uczyniłem.

Kątem oka podczas przemowy zerkał na Laszlo Andrasa by uchwycić każdy najmniejszy grymas jego ust...

mataichi 15-12-2007 00:48

Bolko

„Sprytnie Vasques, całkiem sprytnie jak na papieskiego pachołka” – Książe popatrzył w oczy rozmówcy, od którego biła wręcz nieszczerość i ze współczuciem odrzekł.

-To wielka szkoda, że choroba nie pozwala panu wznieść wraz ze mną toastu. Oczywiście rozumiem, że nie powinno się wystawiać zdrowia na szwank z powodu takiej przyziemnej przyjemności jak picie wina. –spojrzał na bukłak z podejrzliwością, ostatnia rzeczą, jakiej by się tam spodziewał byłaby woda, o której wspomniał posłaniec od Władysława

- Wielce Ci dziękuję za ten podarunek, na pewno skosztuję tej leczniczej wody, kiedy tylko braknie mi sił. W istocie niecodzienna to rzecz móc spróbować wody ze źródła, które stworzył sam Mojżesz, wiedz, że będzie to dla mnie skarb cenniejszy od złota. – zrobił krótka przerwę, aby nabrać głębszego oddechu, która wykorzystał na rozejrzenie się po sali balowej. Goście zdawali się dobrze bawić, część z nich w istocie nie przybyła tylko po to, żeby zadbać o swoje własne interesy.

– Panie Vasques życzę w takim razie miłej zabawy i przyjemnej rozmowy z jakże drogim nam wszystkim arcybiskupem Jakubem, wszak słynie on ze swych zdolności krasomówczych, które często to wykorzystuje w dość, że tak powiem niepoprawny sposób jak na tak świętobliwego męża.

Z uwagą obserwował Gabriela, bardzo go ten człowiek ciekawił i ciekawił go również cel, z jakim został na ten bal przysłany. „Chce ubić targu ze Świnką, to pewne”- Bolesław nie oszukiwał się, bez poparcia wpływowego arcybiskupa nikt nie ma szans sięgnąć po koronę. Kto miał z nim dobre układy bądź trzymał go w garści ten się liczył ciągle w wyścigu, jaki toczył ze swym wujem i na razie to on prowadził…

Bolko nie mógł pozwolić sobie, na to żeby umknęło mu, o czym rozmawiali Gabriela z arcybiskupem Świnką. Jednym skinieniem przywołał jednego ze swoich sług.
- Co rozkażesz Panie?
- Niech ktoś wreszcie zabierze ten szpetny obraz ze ściany w zielonym pokoju i zastąpi go gobelinem, który podarował mi mój stryj Władysław. – rzekł Bolko nie zwracając większej uwagi na służącego.
- Już się robi Panie – mężczyzna ukłonił się nisko i pospiesznie odszedł.

To teraz posłuchamy sobie, o czym panowie będziecie rozmawiać” – Uśmiechnął się pod nosem i ruszył powitać kolejnych gości…

Grey 15-12-2007 14:21

Jakub Świnka jeszcze głębiej zapadł w krzesło i swój własny tłuszcz, przypatrując się uważnie swemu rozmówcy, Księciu Andrzejowi.
-A waść jako sługa boży jak wyobrażał sobie przyszłe zjednoczone królestwo?- zapytał władyka, a arcybiskup uśmiechnął się dobrotliwie w odpowiedzi.
- Jako chrześcijańską potęgę, mój synu. – w jego głowie jednak walczyły myśli i pytania.
Czy Andrzej naprawdę wie, do czego zmierza?! Rada, dyskusje, władca, który podskakuje w rytm jaki nadadzą mu wewnętrzne gierki i kłótnie, które tego kraju nie opuszczały nigdy, poza może okresem panowania Bolka I, zwanym Chrobrym, który to żelazną pięścią wszystkich trzymał za jaja?


- To piękna myśl, mój panie, by władza z oligarchicznych narad czerpała mądrość. A skoro będą tam i świeccy i duchowni doradcy... to mnie to bardzo interesuje. – Jasne, że interesuje, ale taki stan rzeczy byłby pierwszym krokiem do kolejnego zaprzepaszczenia niezależności. Czyż Krzywousty właśnie nie ze słabości wobec wielości synów i nie z własnych wyrzutów sumienia wobec bratobójczej walki doprowadził do upadku państwa? Rozbicie dzielnicowe, dobre sobie! Zwykła słabość, której Świnka nie umiał w żaden sposób zrozumieć, nie mówiąc o próbie usprawiedliwienia. Tron to nie miejsce dla człeka o kruchym sumieniu. A na pewno już nie dla potulnego baranka, który słuchać grzecznie będzie podszeptywań starców zaciekłych w swoich własnych sporach.


- Rozważ jednak panie jedą bolączkę twojej pięknej idei. Państwo, o którym mówimy stałoby tu, w piastowskiej ziemi. A znasz ty inny kraj, gdzie dwóch szlachciców trzy zdania by miało? Jeno nad Wisłą, jeno u nas. Polak dobry jest z mieczem, przy stole i w dyskusyi. Ale Polak dobry w nich jest i nigdy nie kończy, wiecznie walczy, wiecznie je i wiecznie dyskutuje.




Obaj prowadzili jeszcze chwilę rozmowę, gdy nagle zmuszeni zostali ją przerwać, bowiem drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wbiegły dwie służki. Za nimi do Zielonego Pokoju wkroczył wolno starszy mężczyzna, około czterdziestki, w skromnych szatach franciszkanina. Skinął głową na powitanie, najpierw arcybiskupowi, później księciu.
- Ojcze Franciszku, miło mi cię widzieć– przywitał się Świnka. – Książę Andrzeju, myślę, że naszą rozmowę możemy odłożyć na później. Wiedz jednak, że wielce mnie interesuje twoja idea, choć mnie, doświadczonemu politykowi, wydaje się może ciut naiwna. Nie mniej, cenię ją i jeśli będę w stanie ci dopomóc, postaram się.
- To mnie jest niezwykle miło– odrzekł zakonnik, choć ucho obu obecnych z łatwością wyczuło, że jest to wymuszona grzeczność.
- Bądź łaskaw usiąść z nami, Franciszku Świnka wskazał krzesło, które jedna ze służących już przygotowywała. Druga w tym czasie postawiła na stole nową karafkę wina, zabierając poprzednią, jeszcze nie ukończoną. Fakt ten jednak umknął uwadze Świnki, bowiem bardziej zajmowało go, z czym przychodzi zakonnik, który bądź przybył tu na rozkaz swej pani... bądź zgoła wbrew niemu.


- Księżna Lorianna przysyła swoje najlepsze wino, Ekscelencjo. Była zapewne niepocieszona, że do Zielonego Pokoju nie podano go od razu, jak nakazuje powinność wobec tak dostojnych jego gości.
Jakub kiwnął głową, dopił zawartość swojego kielicha i uniósł go lekko ku górze, prosząc tym samym o dolanie. Kielich księdza także został napełniony i służące drobiąc nóżkami wyprysnęły z pokoju.
- Za zdrowie naszej dobroczynnej księżnej Lorianny, oby Bóg czuwał nad jej duszą – wzniósł toast franciszkanin, a obecni wznieśli kielichy do góry. I w ten czas Świnka poczuł, jak jego ręka pulsuje żywym ogniem, jak z jego wnętrza dobywa się moc, potężna i zniewalająca. Ręka zadrżała mu, ale siłą woli zdołał się opanować i nie wypuścić kielicha z ręki.


„Biedny, biedny Franciszku” – mruknął do siebie w myślach, po czym opuścił kielich, gdy pozostali pili, przykrył go dłonią i na moment przymknął powieki, by skupić swą wolę, na wnętrzu naczynia. Zakreślił na brzegu kielicha koło palcem i szepnął cicho i szybko formułę pochłaniania. Po czym szybko pociągnął łyk wina, by pozostali nie zorientowali się, że coś jest nie tak.




Jakub już niemal odstawił puchar, gdy dostrzegł rozwarte oczy Księcia Andrzeja i dziwne zachowanie zakonnika, który chłeptał napój bez opamiętania.
- Doskonałe – szepnął arcybiskup i szybko począł wlewać w siebie resztę płynu.
Pierwszy dopił Franciszek, lecz jego wzrok był co najmniej dziwny. Źrenice miał rozwarte, jak gdyby ktoś przyłożył mu pochodnię do twarzy, oddech płytki i bardzo szybki, ręce mu drżały. Świnka widząc ową dziwą reakcję skontatował, że i sam powinien się tak dziwnie zachować. Za wyjątkiem źrenic więc, tej bowiem sztuki nie umiał sam dokonać, naśladował swego towarzysza w jego niecodziennych fizjologicznych zachowaniach.

Zapadła cisza. Z Andrzejem też coś się działo, ale reakcje nie były tak silne i... wydało się arcybiskupowi, były jakby innego rodzaju. Dopiero wtedy Świnka zdał sobie sprawę z dość dziwnych zachowań swego rozmówcy przez czas pobytu na zamku i połączył to z legendami, którym dotąd nie bardzo dawał wiarę. Do diaska, ten Książę Andrzej, to także istota nieludzka?! Wampir? Coś jeszcze innego?
Tymczasem Franciszek zachowywał się dokładnie taki sposób, w jaki Jakub się spodziewał po lekturze księgi Nocturnis, którą otrzymał od jednego ze swych przyjaciół z Kręgu, tuż przed przybyciem na zamek Bolka. To właśnie owa lektura sprawiła, że przybył z takim opóźnieniem. Lektura oraz, co tu dużo ukrywać, lęk, bowiem nawet śmiertelnik pokroju Jakuba Świnki w sposób naturany winien odczuwać lęk przed istotami nieśmiertelnymi, które w dodatku żerują na ludziach.

W końcu Franciszek doszedł do siebie, choć jego ruchy zdawały się być zbyt szybkie i pełne rozmachu. Nim jednak arcybiskup zdołał cokolwiek powiedzieć, drzwi do komnaty ponownie zostały otwarte i do środka wparował człowiek w pełnej zbroi, Gabriel Vasques.

merill 15-12-2007 21:27

*****

Saracen wyszedł dostojnym krokiem z sali balowej. Odprowadzały go pełne zaciekawienia i zainteresowania spojrzenia. Niektóre spojrzenia wyrażały zgoła coś innego - nienawiść, ale do tego przywykł już podczas podróży po Europie. Bycie towarzyszem Vasquesa pomagało czasami... przynajmniej niewierni nie rzucali się na niego z pochodniami. Musiał przyznać, że kraje europejskie zaskoczyły go, zarówno pozytywnie jak i negatywnie. "Allach pokarze ich za to rozpasanie". Ale nie o tym miał teraz myśleć. Skierował się ku swojej komacie, mieszczącej się tuż obok lokum Gabriela, ten człowiek zastanawiał go... te jego opowieści... jakby żył z tysiąc lat... Wszedł do komnaty... otwarł okno ozdobione skromnym witrażem. Cofnął się w tył, rozpostarł ręce jak ptak wzbijający się do lotu, płaszcz zwieszający się z ramion, rzeczywiście upodabniał go do wielkiego mrocznego ptaszyska. Drżącym głosem skandował słowa zaklęcia: - Tathkara wahida min fadlik,hal togad koraf Fadia Al Laila...

Poruszył rękami jakby chciał zerwać się do lotu. Zamachał raz, drugi, trzeci ... słowa zaklęcia jeszcze nie przebrzmiały a przez otwarte okno z komnaty wyleciał wielki kruk. Ptak zakrakał złowieszczo i zakołował nad zamczyskiem. Zniżył swój lot, musiał się rozejrzeć po okolicy. Chłodne powietrze cieszyło go...


*****

Gabriel ruszył wraz z Sylvii korytarzem prowadzącym do Zielonego pokoju. Wedle zaczepionego sługi, miało być to pierwsze pomieszczenie po lewej w korytarzu biegnącym za obszerną sienią ze schodami. Wyczekał chwilę, aż zostaną sami w oświetlanym płomieniami lamp korytarzu. Przyciągnął kobietę do siebie, pocałował namiętnie. Znów te figlarne ogniki w jej oczach... czarnych i głębokich jak lustro wody w oazie w świetle księżyca.

Znaleźli się przed drzwiami do komnaty arcybiskupa, już miał naciskać na klamkę kiedy odrzwia rozwarły się i z pokoju wyszedł mnich. Jak ocenił Gabriel po habicie i charakterystycznej tonsurze - franciszkanin. Zachowywał się co najmniej dziwnie. Jego ruchy pełne były zamaszystości i gwałtowności, której nie spodziewałby sie po pobożnym braciszku od Św. Franciszka z Asyżu. Odprowadził mnicha wzrokiem, ten przeszedł obok, jakby wcale ich nie zauważył.

Przekroczył swobodnie progi pokoju Zielonego. "Nie na darmo go tak nazwali" - pomyślał, patrząc na ściany udrapowane zielonym suknem i przepiękne gobeliny, z motywami roślinnymi. Musiał przyznać, że wystrój i atmosfera pokoju działały kojąco... przynajmniej powinny... to zresztą zależało od rozmówców... i tematów rozmów. Sylvii nie ruszyła za nim w kierunku arcybiskupa i jego gościa. Stanęła przy drzwiach, niczym strażniczka, z dłonią położoną wymownie na rękojeści miecza, ten gest dobitnie podkreślał jej obecną rolę. A w oczach jej czaiła się ... tajemnica.

Gabriel ruszył przez miękki dywan w kierunku arcybiskupa i jego obecnego gościa. Zbliżał się powoli, można by powiedzieć nonszalancko wręcz. Arcybiskup przeniósł na niego swój wzrok, Gabriel wytrzymał niemalże możnowładcze spojrzenie Jakuba. "To cwany gracz, ale bardzo potrzebny Bolesławowi. Bez woli tego klechy sprawa zjednoczenia nie posunie sie do przodu nawet na krok..."

Vasques wiedział, że przekonanie biskupa do racji Władysława łatwe nie będzie, ale niestety niezbędne... Skłonił się przed arcybiskupem Świnką, przykładając prawą dłoń do piersi: - Zaszczyt to ogromny dla mnie móc spotkać Waszą Ekscelencję. Książę Władysław polecił mi bym z Waszą Świątobliwością - to ostatnie słowo z trudem przeszło mu przez gardło - porozmawiał o wspólnych interesach tego podzielonego narodu. Ale może nim zaczniemy, dostojny arcybiskupie, przedstawisz mi swego rozmówcę?

Kutak 16-12-2007 13:55

- Panie!- usłyszał nagle mocny głos z niemieckim akcentem Bolko- Zapytać muszę się, czy nie wiecie czegoś o miejscu mego pana przebywania, gdyż marszałka von Truttcheweitz od długiego czasu ujrzeć mi nie było dane, jego bratanek zdaje się także zniknął... A z racji rozlicznych listów żelaznych, które to mój pan posiada, jakakolwiek krzywda, której mógłby doznać, byłaby idealnym powodem do wojny...- mówił i mówił niski, acz barczysty brunet o wąsie przesłaniającym mu niemal usta.

Co gorsza, mówił to naprawdę głośno, zwracając na siebie uwagę coraz to większej liczby gości. I chociaż większość z nich kręciła tylko głową, przeklinając pychę Krzyżaków, to zainteresowanie osobą Burkharda, wzrastało... W końcu ten niemiecki krzykacz ciągle był w centrum wydarzeń, a tu nagle zniknął...

Nagle drzwi do sali balowej zostały otwarte z niesamowicie głośnym hukiem.

- Pogłoski o mojej śmierci, jak widać, były mocno przesadzone!- wypowiedział pełnym głosem Burkhard słowa, które później (spisane przez pewnego amerykańskiego pisarza, podającego się zresztą za ich autora) stały się całkiem znaną sentencją.

Lecz nie był to ten von Truttcheweitz, którego goście balu mieli okazje zapamiętać. Blady, z podkrążonymi i przekrwionymi oczami, odrobinę chwiejący się na nogach i chodzący jakby lat miał 70, a nie ledwie 40. Coś musiało naprawdę zmęczyć Albrechta... Tylko co?

- Rzecz stała się niebywała!- zakrzyknął, stając pomiędzy księciem a księżną- Delegacja Zakonu Krzyżackiego została zaatakowana, moi ludzie zostali przez bandytę zwanego Kordem Griszko najpierw osłabieni trucizną okrutną, a następnie w sposób okrutny i bestialski wymordowani! Ten sam los spotkał mnie i mojego bratanka, Zygfryda- podczas wznoszenia toastu z tym haniebnym zbójem wypiliśmy trucizny dawkę niemalże śmiertelną. I nas próbował zabić, nie po rycersku, a atakując nas zajętych poszukiwaniem pewnych rzeczy w wozach naszych! Syn mego brata szacownego poległ, broniąc mnie, gdyż na jego ciało słabiej złowieszcze substancje działały! I ja ledwo z życiem uszedłem!- zrobił krótką pauzę, by uspokoić głos. Teraz mówił już całkiem normalnie, spokojnie- jak polityk, nie aktor- W związku z jawnym przejawem agresji zmuszonym jestem oznajmić, iż...

I wtedy wrota otwarły się po raz kolejny, a w nich stał jeden ze strażników zamku.

- Panie, Pani... Powinniście wysłuchać...- przerwał, a z korytarza nagle dało się usłyszeć odgłosy szamotaniny.

Z żelaznych uchwytów strażników wyrwał się chłop prosty i młody, na oko może siedemnastoletni. Wpadł do sali i zaczął pędzić w kierunku księcia, leczy gdy po chwili w jego kierunku obrócił się von Truttcheweitz, ten zamarł i przez nieuwagę potknął się, upadając tym samym na kolana.

- KRZYŻAAAAAAAAAAAAAAAAAAKI! KRZYŻAAAAAAAAAAAAAAAAKI IDĄ NA GRANICY!!!- wydarł się na cały głos.

- No właśnie.- uśmiechnął się marszałek- Cóż, oto dobra okazja, by porozmawiać.

Szusaku 17-12-2007 17:58

Uśmiechnął się do siebie słysząc jak księżna uspokaja go. Odebrała jego intensywne zamyślenie nad sytuacją jako zdenerwowanie wywołane rozmową z papieskim rycerzem.

"Jak w dobrej pozycji jest niedoceniany gracz ... " - pomyślał, ponownie doceniając geniusz swego pana - ”Dobrze ze tutaj zostałem przysłany. Obcokrajowiec, nawet nie wampir ... kto by się ze mną liczył?"

Ukłonił się Loriannie, niby dziękując w ten sposób za ratunek przed "strasznym Gabrielem". Wolno wędrowali przez sale balową. Gdy tylko został przedstawiony dziwnie wyglądającemu człowiekowi, który zdawał się bardziej nadawać do jakiejś biblioteki niż na ucztę. Natychmiast poczuł na sobie uważny wzrok profesora.

Ukłonił się, maskując przez chwilę swoje uczucia i wykorzystując ten moment na przemyślenie jak powinien podejść do nowo przedstawionego. Z jednej strony mógł być to kolejny nieważny pionek który został mu przedstawiony przez księżną, która nadal go lekceważyła ... jednak nie był pewien. Ona była wprawnym graczem ... i być może już wie więcej niż daje po sobie poznać.

- "Witam znamienitego profesora przesławnej akademii krakowskiej." - powiedział po chwili, zignorowawszy wielce niepotrzebną według niego przechwałkę profesora - "Księżną łaskawa była mnie przyrównać do Ciebie, jednak moje zainteresowania zawsze bardziej przyziemne były. Nigdy nie aspirowałem do poznania świata w stopniu jaki wy, światli mężowie nauki, osiągacie. Tym bardziej zaszczycony jestem poznając, gdyż i ja przy tak wielkim umyśle wiele dowiedzieć się mogę. Jeszcze nie tak dawno jak chwile temu, z szanowną panią domu, prowadziliśmy krótką dyskusję o tym jak wiele to świat nasz się zmienia."

To powiedziawszy skłonił się przed Lorianną, która najwyraźniej zapragnęła odgrywać role nieśmiałej niewiasty. Nie czuł zdenerwowania rozmawiając z Paprockim, jednak ciekawość powoli brała w nim górę. Profesor był dla niego kolejną niewiadomą.

- "A co pana sprowadza na ucztę, panie profesorze? Słyszałem wiele dobrych słów na temat biblioteki w Narcyzowie. Czyżby poszukiwania jakiś szczególnych tomów?"

W tym momencie na salę wszedł Burkhard ... zaczynało się robić niepokojąco ciekawie.

Lhianann 17-12-2007 19:23

Berenika rozluźniła palce boleśnie zaciśnięte na brzegu ławki na jakiej siedziała.
Przez chwilę jeszcze miała wrażenie, że świat wokół niej faluje, wyostrzając pewne szczegóły lub osoby podczas gdy inne blakły i szarzały.

Na szczęście wrażenie minęło…
Dziewczyna sięgnęła do stojącego przy jej lewej dłoni drewnianego kielicha.
Z przyjemnością zwilżyła usta i gardło łykiem chłodnego, aromatycznego wina.

Kątem oka złowiła coraz większy mars na obliczu swego ojca.
Ziemowit prawdopodobnie rozważał czy lekceważące, wręcz obraźliwe zachowanie Księcia Bolka i jego małżonki Lorianny w stosunku do niego samego i jego córki było jawnym afrontem czy też było spowodowane zamieszaniem jakie wprowadzili swą obecnością Krzyżacy.

Aczkolwiek nawet owo zamieszanie nie było wystarczającym wytłumaczeniem dla takiego lekceważenia rodzonego stryja.

Brwi jej ojca jeszcze bardziej się zmarszczyły gdy zobaczył jak Bolko wdaje się w krotką rozmowę z pomniejszym władcą ziemskim noszącym jednak jak to wielu ostatnimi czasy tytuł księcia, Kazimierzem Anzulewiczem, by potem zacząć witać się z innymi przybywającymi na zamek gośćmi zdając się nie dostrzegać Księcia Ziemowita….

Berenika wręcz mogła wyczytać z twarzy ojca jakimi torami biegły jego myśli, przecież znała go dobrze…
„Źle wychowałeś swego synowca bracie…źle…
Czyż po to Bolko nastawał tak na me przybycie tu by teraz takowy afront mi czynić?’’

Rozmyślania dziewczyny zostały przerwane gdy zauważyła ona zbliżającego się do nich jasnowłosego mężczyzny w czerwonym dublecie z pięknej roboty bursztynowym krzyżem na szyi.
Skłoniwszy się mężczyzna ów rzekł:
- Droga Pani, wierz mi proszę, brak piękniejszej na tej sali, z tobą tańca pragnę szczerze.
Berenika pytająco spojrzała na ojca.
Ziemowit z nieco rozpogodzonym obliczem odrzekł:
-Waść musisz być Sambor Gryfita, wysłannik Księcia Mściwoja Gdańskiego.
Wielem słyszał o waszmości…

Po słowach tych spojrzał na córkę, i na obliczu jego po raz pierwszy chyba od przybycia na zamek w Narcyzowie zagościł uśmiech.
-Dziecko moje, jeśli masz wole zatańczyć, to nie będę ci wzbraniał.

Berenika nieco zarumieniona podniosła się z ławy.
Gryfita teraz mógł poczuć coś dziwnego
Wokół dziewczyny unosił się zapach jakiego źródłem nie mogły być pachnidła ni olejki.
Czysty, świeży, jakby zupełnie ni pasował do otaczającego ich miejsca.
Zdawał się otulać postać Bereniki, intensywny, chodź nie natrętny, delikatnie nęcił powonienie.

Zapach konwalii.
Lecz czemu te konwalie wydawały się być czarne?

Mira 17-12-2007 23:05

Jak makiem zasiał na sali balowej zapadła cisza. Nawet grajkowie odłożyli swe instrument, z rozdziawionymi ustami przypatrując się rozgrywającej scenie. Gdzieniegdzie tylko szczeknęła broń jakiegoś rycerza. Wtem księżna Lorianna zaczęła... klaskać.

- Ha ha ha! – zaśmiała się dźwięcznie – Wspaniałe przedstawienie! Cóż to wino nie robi z człowiekiem? Drodzy goście, nie ma powodów do niepokoju, myślę. Nawet Krzyżacy nie są tak od nas „odmienni”, by nie zdawać sobie sprawy, że wypowiedzenie takiej groźby pośród bitnego rodu słowiańskiego, nie może ujść mu płazem. Ponadto zjawienie się posłańca akurat w tejże chwili również przypadkowe pewnie nie jest, zatem śmiem przypuszczać, iż miał być to psikus. Choć widać nieco przesadzony.

To mówiąc kobieta podeszła do von Truttcheweitza i mocno schwyciła go pod ramię – za mocno jak na zwykłą białogłowę.

- Griszko został przeze mnie strącony w niebyt. – szepnęła mu do ucha - Omówmy waść sprawy w salonie, bez widowiska.

- Nasz gość winien odpocząć od zgiełku, aby ochłonąć. – powiedziała głośno natomiast – Państwo mi wybaczą, ale jako gospodyni moim obowiązkiem jest zadbać o jego samopoczucie. Pan mój i mąż – książę Bolko zajmie się tymczasem wyjaśnieniem plotek o ataku. Jeszcze tej nocy wszyscy będziemy znać prawdę, tymczasem jednak bawmy się. Muzyka!

Na ten okrzyk grajkowie posłusznie wrócili do instrumentów, zaś Krzyżak w towarzystwie księżnej opuścił zgromadzenie.

***

Gdy Lorianna weszła jako pierwsza do obszernej komnaty od razu skierowała się do jednego z gobelinów, jakby czegoś nasłuchując. Tymczasem von Truttcheweitz zamknął dokładnie drzwi. KWampirzyca po chwili obróciła się w jego stronę z uśmiechem na ustach.

- Teraz rozumiem. Immortalitatis. To ciekawe... dalej chcesz waść rozmawiać o siłach nieczystych czy przejdziemy do konkretów?

Eperogenay 18-12-2007 11:46

Paprocki uniósł dłoń do twarzy i zaczął w czasie rozmowy gładzić bródkę. Całe przedstawienie mogłoby wybić go z rytmu gdyby nie wspomnienie o bibliotece. Zamrugał ze zdziwienia tak, że zapewne jedynie rozmówca mógł cokolwiek zauważyć. "Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo mi pomogłeś, drogi panie." pomyślał i odrzekł
- Rzeczywiście, gdy zostałem zaproszony postanowiłem poznać jeszcze za życia osoby tak znamienite jakich gospodyni nie mogła przecież nie zaprosić. No a biblioteka pełna wiedzy... toż to skarb! Nie mógłbym sobie darować, gdybym jej nie zwiedził.
W duchu uśmiechnął się i spojrzał w oczy rozmówcy...

Laszlo Andras miał nieodparte wrażenie, że coś się stało. Jakby świat się przesunął, albo on nieświadomie zrobił krok w bok. To niejasne uczucie niepokoju wzmogło jeszcze to, że przez sekundę zobaczył błysk w oczach swego rozmówcy... Każda osoba postronna wzięłaby to za błysk inteligencji lub chytrości, ale Laszlo nie mógł pozbyć się przez chwilę wrażenia, że jest dla Paprockiego całkiem nagi, wystawiony na jego łaskę i niełaskę. To spojrzenie zdawało się zaglądać w duszę by odkryć wszelkie jej sekrety...
I uczucie minęło szybciej, niż Laszlo zdążył mrugnąć oczyma.

- Przepraszam, ma pan interesujące spojrzenie... - Profesor najwidoczniej niczego nie zauważył, lub udawał, że tak jest w istocie. - Wspomniał pan o zmianach na świecie. Podzieli się pan swymi zapatrywaniami?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172