Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-03-2008, 17:24   #21
 
Atanael's Avatar
 
Reputacja: 1 Atanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumnyAtanael ma z czego być dumny
Tuż przed wejściem do budynku Edward zdjął z głowy cylinder. Chwilę obracał kapelusz w dłoniach, bacznie mu się przypatrując, po czym wszedł do środka. Zbliżając się do zablokowanych przez policjantów schodów zwolnił nieco kroku i wyciągnął za płaszcza zegarek. Wskazówki, jakby obudzone ze snu, ruszyły. Z początku delikatnie z oporem, aby po chwili nabrać zwyczajnego tępa. Każda poruszała się w inną stronę, z wyjątkiem najmniejszej, która przesuwała się raz w jedną, raz w drugą stronę. Ich ruch był nie współmiernie szybszy w porównaniu z zwyczajnymi zegarkami. Victred zrobił kilka kroków zapatrzony w zegarek, rzucił tylko jedno, szybkie, zimne spojrzenie w kierunku tłumu i policji. Zwolnił kroku. Jeden z policjantów podrapał się w głowę i znacząco zaczął przestępować z nogi na nogę. Po chwili rzuciwszy krótkie wyjaśnienie swojemu towarzyszowi opuścił stanowisko. Pewnie wyszedł za potrzebą, Edward tylko wzruszył ramionami, nie obchodziło go to. W tym czasie, ktoś z podekscytowanego tłumu rzucił kolejne antysemickie hasło, co na chwilę przykuło uwagę pozostałego na stanowisku policjanta. Może go ono rozbawiło albo wręcz przeciwnie. Ważne, że w tym całym zamieszaniu nie spostrzegł czarnej sylwetki, która przemknęła po cichu obok niego. Edward jednym susem pokonał schody na półpiętro, by zwolnić gdy tylko zniknął z pola widzenia zgromadzonych u dołu schodów gapiów. Spokojnym krokiem udał się do, mieszkanie, jeszcze do niedawna należącego do panny Violet.
 
__________________
Amatorzy zbudowali arke noego a profesionaliści Titanica...

Ostatnio edytowane przez Atanael : 18-03-2008 o 23:01.
Atanael jest offline  
Stary 03-04-2008, 23:16   #22
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
Edward przystanął na półpiętrze, z dołu dobiegał do niego szum rozmów prowadzonych przez podekscytowanych, rządnych wrażeń gapiów.

- Jak to… puścili go….

- …pismak panie, mówię pismak…

- Oni wszędzie się wcisną….

Młody mężczyzna, stojąc przed drzwiami mieszkania panny Violet, łowił strzępy zdań, odbijających się od pokrytych drobnymi kafelkami ścian klatki schodowej. Delikatnie ujął klamkę. Poczuł pod palcami gładką, zimną powierzchnię metalu.
Nacisnął ją, zamek przeskoczył. Ku zdziwieniu Eutanatosa drzwi okazały się otwarte. Powoli, ze skrzypnięciem uchyliły się nieznacznie, wręcz zapraszając go do środka. Edward przestąpił próg mieszkania i stanął jak zaklęty.





To nie mogło być to samo miejsce, które odwiedzili wczoraj wspólnie z Lukrecją i doktorem Mc Alpinem. W saloniku meble stały na swoich zwyczajowych miejscach a nie jak zapamiętał poprzewracane bez ładu. Od pokrytej wywoskowanym parkietem podłogi, odbijały się słoneczne promienie wpadające przez sporych rozmiarów okno. Nigdzie ani śladu krwi, czy bałaganu jaki tu ostatnio zastali. Edward zrobił kilka kroków w kierunku sypialni pani domu. Zatrzymał się słysząc szelest tkaniny ocierającej się o tkaninę. Ku wielkiemu zdziwieniu skonstatował, że porusza się dość dziwnie, nie w zwykły dla niego sposób. Spojrzał w dół na swoje stopy. Nie dostrzegł ich, ponieważ ginęły gdzieś w fałdach, długiej, granatowej sukni, wykończonej białą koronką. Spojrzał na swoją rękę, zamiast szczupłej, acz zdecydowanie męskiej dłoni patrzył na filigranową, bladą rączkę ozdobioną złotym pierścionkiem z szafirowym oczkiem. Do jego a może już nie jego uszu dobiegło energiczne stukanie do drzwi. Victred odczuł dziwne podniecenie, radość, oczekiwanie… Coś w jego głowie zaszczebiotało „ Nareszcie przyszedł! ” Jakaś siła skierowała jego kroki z powrotem do wyjścia. Po drodze jego wzrok padł na kryształowe lustro zawieszone nad sofą. Ze szklanej tafli patrzyła na niego szczupła, wysoka dziewczyna, o jasnych włosach upiętych w elegancki kok. Biała koronka, z której wykonano górę sukni podkreślała jej jasną, nieskazitelną cerę. Eutanatos jak w transie podszedł do drzwi i otworzył je. Na progu stał wysoki mężczyzna o zimnych oczach w kolorze skutego lodem, górskiego jeziora.




Jego niezwykle przystojną, anheliczną twarz okalały długie, blond włosy. Jasne kosmyki dość niedbale rozpuszczone, przysłaniały prawą połowę twarzy nieznajomego.


***


Brenan wiąż trzymając Lukrecje za rękę, wodził wzrokiem kolejno po zgromadzonych w oranżerii osobach. Chłonął atmosferę tego miejsca, tych ludzi, każdą nawet najdrobniejszą cząstką swojego ciała. Cóż za mnogość odczuć i emocji. Nie trzeba było nawet używać magyi aby dostrzec bijące od młodej pani domu zaskoczenie, konsternacje a nawet lęk. Pod tą zewnętrzną warstwą emocji krył się głęboki smutek i uczucie straty. Mc Alpin skupił się jeszcze bardziej… gdzieś we wnętrzu, na samym dnie, Evelyn skrywała uczucia zagubienia i wyobcowania. Spojrzenie łagodnych zielonych oczu powędrowało ku starej służącej. Otaczająca ją aura niechęci była skierowana nie tylko ku nowo przybyłym ale przede wszystkim koncentrowała się na jej chlebodawczyni. To naprawdę dziwne, że zwykła służąca uważa się za kogoś lepszego od swojej pani!? Uczucie rozdrażnienia i niecierpliwość jakie biły od Sir Connorsa były tak silne, że Brendanowi aż zakręciło się w głowie. Nagły atak migreny zburzył jego koncentracje. Delikatne nici emocji łączące ze sobą tu zebranych oraz specyficzna aura otaczająca każdego z nich prysły w jednej chwili jak bańka mydlana. Zmęczony Szkot potarł ręką czoło, na które wypłynęły strużki potu. Po zadanym przez Lukrecję pytaniu zapadło niezręczne milczenie. Evelyn stała napięta jak struna po raz kolejny przeżywała tamten dzień.

Był parny sierpniowy wieczór. Domownicy powoli udawali się na spoczynek. Henry jak zwykle siedział w swoim gabinecie nad jakimś pożółkłym pergaminem, kiedy ktoś zapukał do drzwi rezydencji i raz na zawsze zburzył ich spokój. Evelyn ukryta w mroku galeryjki obserwowała scenę w holu. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz a żołądek podszedł do gardła na widok spowitego w czerń młodzieńca. Widziała go już wcześniej, we śnie a raczej koszmarze sennym. Widziała jak klęczy na jakiejś polanie pochylony nad zakrwawionymi zwłokami. Kiedy się podniósł, Evelyn ze zgrozą rozpoznała w trupie swojego męża.




Teraz mężczyzna z sennego majaku raźnym krokiem zmierzał wprost do gabinetu Henrego. Dziewczyna nie wiedziała co robić. Chwilę walczyła z chęcią zbiegnięcia na dół i ostrzeżenia męża. Cóż by też o niej pomyślał, co by mu powiedziała?! „ Śniło mi się, że ten mężczyzna chce Cię zabić. ” Skarciła się w myślach. Brzmiało to doprawdy niedorzecznie. Młodziutka hrabina Fox westchnęła cicho i udała się do swojej sypialni. Tej nocy jednak nie potrafiła zasnąć, za każdym razem kiedy tylko zamykała powieki, przed jej oczami stawał obraz mężczyzny klęczącego nad okrwawionym ciałem Henrego. Nad ranem przyszedł do niej mąż. Niespokojna zaczęła go wypytywać co się stało, pocałował ją tylko delikatnie w czoło i uśmiechnął się.

- Nie martw się, to po prostu taka drobna sprawa, którą muszę zająć się osobiście. A teraz śpij kochanie, kiedy się obudzisz będę już z powrotem w domu.- jednak zdenerwowanie wyczuwalne w jego głosie zdawało się przeczyć słowom.

Zmęczona całonocnym czuwaniem Evelyn, w końcu zasnęła. Obudziły ją krzyki i harmider, który panował w całym domu. Jej mąż wrócił, jednak z pewnością nie tak, jakby tego chciał i jej obiecywał. Na marmurowej posadzce przedstawiającej symbol węża połykającego własny ogon, która była główną ozdobą holu leżał hrabia Fox. Jego ciemne oczy wpatrywały się uporczywie w wielki, kryształowy żyrandol zwisający z sufitu. Czarna marynarka była rozpięta a czerwona koszula… zaraz Henry nie nosił czerwonych koszul…Niegdyś biała koszula przesiąknięta była na wskroś ciemnoczerwoną krwią, która zaczynała tworzyć małe strumyczki spływające po posadzce we wszystkich kierunkach. W koło biegali lamentujący domownicy i służba. Nad martwym panem klęczała zawodząc jak oszalała, stara Mod, jego dawna piastunka a obecna ochmistrzyni.

- Proszę pani, proszę pani…?!- to właśnie głos starej służącej przywołał Evelin do rzeczywistości. Kobieta chwiejnym krokiem podeszła do stolika i opadła na krzesło.

- Mój mąż…mój…hrabia Fox nie żyje. Zginął w pojedynku, trzy tygodnie temu- wycedziła zbielałymi wargami.

Po głowie kołatała je się dziwna myśl „ To Ty jesteś kobietą ze snu ”. Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach, co to za głos w mojej głowie. To pewnie przez laudanum, którym szpikuje mnie doktor… nie jestem wariatką, to ze zmęczenia, tak to przez zmęczenie i leki… Goście stali chwilę w milczeniu.

- Przepraszam, nie wiedzieliśmy...raczy nam pani wybaczyć to najście i proszę przyjąć najszczersze wyrazy współczucia – mała Lukrecja wstała – Jeszcze raz proszę o wybaczenie, nie będziemy pani dłużej niepokoić.

Panowie również wstali i złożyli kondolencje młodej wdowie.

- Jeśli w czymś to państwu pomoże, to wszystkimi sprawami mojego męża zajmuje się obecnie Sir Wiktor Rozepour, Mod odprowadź państwa i podaj im adres kancelarii Sir Rozpora. Ja jestem zmęczona, państwo wybaczą- powiedziała hrabina przyciszonym głosem.

Kiedy znaleźli się na zewnątrz, z wizytówką adwokata w dłoni, Lukrecja okryła się szczelniej płaszczykiem.




Aura znów się zmieniła. Mroźny wiatr rozwiał mgłę. Dziewczynka spojrzała na aleje prowadzącą do bramy, drzewa rosnące w szpalerach po obu jej stronach straciły już liście. Do Londynu zawitała jesień.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 03-04-2008 o 23:20.
MigdaelETher jest offline  
Stary 07-04-2008, 23:06   #23
 
Nightcrawler's Avatar
 
Reputacja: 1 Nightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemuNightcrawler to imię znane każdemu
Chłodny, srebrzysty blask Luny zalewał cichą ulicę. Przyczajony w wąskiej uliczce wilk spojrzał spode łba na pustą okolice.
Nieruchome drzewa ze smutkiem pochylały swe korony, niczym morderca zginający kark przed toporem kata. W tym przypadku jednak było odwrotnie, niewinna natura uległa sile i bezmózgiej żądzy ludzkiego oprawcy.
Jak okiem sięgnąć rozmyty atramentowy pejzaż powoli nabierał srebrzystego połysku pajęczyn, pożerających dary Matki Natury. Rudemu wilkowi wydało się, że słyszy cichy stukot pajęczych odnóży o kamienny bruk, a echo, jak żałobny tren, niesie w powietrze szmer tkających odwłoków. Równowaga zostaje zachwiana i nie ma już powrotu do dawnych dni. Pozostaje tylko nadzieja na lepsze jutro i chwalebną śmierć.
Chciało mu się wyć…

Niewielka biała kula zjeżonego futra ruszyła spod wielkiego, dawno wyciętego w rzeczywistym świecie dębu. Kicając niespokojnie ruszyła w dół ulicy strzygąc postrzępionymi uszami. Wilk wychynął zza rogu nie spuszczając z oczu małego królika, wiedział, że cierpliwość jest cnotą prawdziwego łowcy, szczególnie zaś w tym przypadku.
Już raz ścigał tego ducha i dobrze już wiedział, że akurat ten mały złośliwiec da się złapać dopiero kiedy przyjdzie mu na to ochota. Ruszył żwawiej dostrzegając jak zdobycz umyka w boczną uliczkę.

Niknąc w szpalerze drzew – zapewne dawno wyciętych, stał niewielki budynek. Szczegóły architektoniczne, nie miały dla wilka najmniejszego znaczenia, liczyło się tylko to, że jego zwierzyna skryła się w czeluściach budowli. Przedarłszy się do wnętrza za sprawą zsypu na węgiel, który de facto przypominał raczej szczelinę w murze, Matu ruszył na poszukiwania Szponiaka. Dotarłszy do głównego korytarza domu zauważył, jak ktoś otwiera drzwi - wyraźny zarys ludzkiej postaci wszedł do budynku. Indianin spotkał już kilka razy na swej drodze magów, potrafił również wyczuć ich moc, dlatego widok Przebudzonego Awatara, nie zrobił na nim większego wrażenia. Możliwe też, że ów jegomość mógł być zamieszany w zniknięcie jego fetysza, co tez nie było by dziwne ze względu na wrodzoną magom ciekawość i pociąg do świętych miejsc Garou. Matu nigdy nie odgadł, ani nie miał okazji żadnego z nich spytać, czego właściwie chcieli od Caernów…

Nie zastanawiając się dłużej wilkołak ruszył śladem Maga…
 
__________________
Sanguinius, clad me in rightful mind,
strengthen me against the desires of flesh.
By the Blood am I made... By the Blood am I armoured...
By the Blood... I will endure.
Nightcrawler jest offline  
Stary 10-04-2008, 20:56   #24
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Na twarzy doktora McAlpina odmalowało się zdumienie. W konsternację wprawiły go , słowa gospodyni. Jej reakcja była całkowicie uzasadniona. Ich wizyta była wielkim nietaktem i nie umniejszała tego faktu nawet ich niewiedza o śmierci jej męża. Chłodne przyjęcie i szybkie pożegnanie nie zaskoczyły Brendana, za to nazwisko które padło z ust Evelin, tak.

- Rospour...?! Czyżby ten szubrawiec miał coś wspólnego z tymi morderstwami.-Brendan próbował przypomnieć sobie to co przy różnych okazjach słyszał na temat tego człowieka. Pamiętał, że przez dobre kilka dni klub dla dżentelmenów którego był właścicielem i prezesem, dosłownie trząsł się od plotek na jego temat. Wtedy jeszcze sprawa, tak zwanego wśród Śpiących "Kuby Rozpruwacza" nie interesowała go zbytnio. Czytając poranne gazety pomijał pierwszą stronę, na której już niemalże codziennie gościły opisy kolejnych zbrodni dokonanych, jak wtedy przypuszczał, przez jakiegoś wampira lub nefandusa. Nie interesowało go to zbytnio, zakładał, że Porządek Rozumu zajmie się tym "dewiantem" szybko i sprawnie. Widać jednak nie zajął się i nie zamierzał. Zapewne Nowy Porządek Świata już wiedział że giną Przebudzeni i czekał tylko, aż sami się z tym szaleńcem nawzajem wymordujemy. Teraz, będąc zamieszany w całą tą zagadkę, żałował że wtedy nie przywiązywał wagi do plotek, którymi dosłownie był bombardowany. Był zbyt zajęty negocjacjami w sprawie pewnego arcyciekawego zbioru przedmiotów z kolekcji tragicznie zmarłego artysty-narkomana. Brendana nieszczególnie interesował się sztuką, tego morfinika czy też jakiegokolwiek innego artysty, za to należące do niego przedmioty, obecnie wystawione na sprzedaż, były bardzo interesujące. Doktor chciał dołączyć do swojej kolekcji kilka kolejnych okazów. Niestety źródło z jakiego nieboszczyk zdobył owe przedmioty było delikatnie mówiąc szemrane, dlatego też negocjacje z ich nowym właścicielem zdawały się przypominać zaloty jeży. Gdy już sfinalizował transakcję i dostarczono mu upragnioną przesyłka był zbyt zajęty badaniem jej zawartości oraz biografii jej poprzedniego właściciela. Sprawa ta wielce go zaintrygowała, gdyż nie wyobrażał sobie że można wejść w posiadanie tak silnie nacechowanych magyją przedmiotów przez przypadek. Badania jednak okazały się bezowocne i doktor był zmuszony je porzucić. Teraz pluł sobie brodę, że w ogóle zmarnował tyle czasu. Nazwisko prawnika nie dawało mu spokoju, kojarzyło się z tą sprawą nad wyraz uporczywie. Doktor wytężył swój umysł starając się zwizualizować kolejny zakorzeniony w podświadomości na taką okazję Sygi. Z ogromną ulga poczuł, jak rozwiewa się mgła osnuwająca jego zatarte wspomnienia sprzed kilku tygodni. Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko ułożyło się w jedną całość...

Ponieważ etykieta i konwenanse nie były mocną stroną Szkota, Brendan uznał że najbardziej stosownie będzie ograniczyć pożegnanie z gospodynią do minimum. Pomógł zebrać się swojej drobnej podopiecznej i uprzejmie pożegnał się z hrabiną. Szli przez korytarz prowadzący ku wyjściu, pogrążeni w ciszy. Pierwsza odezwała się młoda dama...

-Brendanie... wiesz czemu tak zareagowałam, prawda? To była ona, ta kobieta z moich snów...-dziewczynka zwróciła się do prowadzącego ją pod rękę lekarza.

-Tak, też myślę że to ta sama osoba. Ale przypuszczam, że to tylko kolejny element układanki. Być może los nie zaprowadził nas tutaj żebyśmy spotkali się ze świętej pamięci właścicielem tego domu ani jego małżonką. Nie dowiedzieliśmy się absolutnie niczego…choć…. W sumie chyba mamy kolejny punkt zaczepienia. Ten cały mecenas Wiktor Rospour. Z tego co obiło mi się o uszy, jest w jakiś sposób powiązany, ze sprawą tych makabrycznych morderstw.-na twarzy Lukrecji malowało się zdumienie. Przez dobra minutę szli tak razem w ciszy, aż opuścili budynek. Brendan dał za wygraną, widząc że nie uda mu się wygrać z charakterkiem Lukrecji i nie zmusi jej do zadania pytania a tym bardziej do przyznania, że o czymś nie wie...
-Widzisz, moja droga, kilka miesięcy temu zajmowałem się na prośbę mojego dawnego przyjaciela z uniwersytetu w Aberdeen, obecnie pracującego jako lekarz w Scotlandyardzie, pewną ponurą sprawą. Miałem jako niezależny lekarz potwierdzić wyniki pewnych badań, a w zasadzie sekcji zwłok dwóch mężczyzn. Mieli oni paść ofiarami dotyczyć nietypowego morderstwa. Zginęli w bardzo krótkich odstępach czasu, w dosyć podobny sposób. Obaj utonęli w Tamizie, przynajmniej na to wskazywała ekspertyza... Stan ich zwłok, wybacz mi drastyczne szczegóły, świadczył o tym, że przetrzymywano ich w wodzie bardzo długo. Problem tylko w tym, że na pewno przebywali w niej jeszcze na długo przed zgonem. Ktoś tych ludzi przetrzymywał, podtapiając, jak przypuszczaliśmy, całymi tygodniami ą następnie uśmiercił. Motyw zdawał się prosty, mężczyźni kilka lat temu zbili fortunę na interesach w krajach Lewantu. Policja podejrzewała porwanie i próbę wyłudzenia, mieli nawet trzech podejrzanych. Mój przyjaciel opowiadał mi że nawet wniesiono oskarżenie wobec jednego z nich. Historia podobno nadawała się na fabułę miernej jakości kryminału, podejrzanym był spadkobierca ich fortuny. Swoją drogą Georga, tego kolegę z Scotlandyardu miałaś okazję poznać rok temu u... heh, u mnie na urodzinach. Georg, taki niewysoki i korpulentny, musisz go pamiętać bo chodzi w taki śmieszny sposób przywodzący na myśl pingwina... -wyraz twarzy młodej dziewczyny szybko sprowadził z powrotem tok myślenia Brendana na właściwe tory...

-No więc Georg strasznie przeżywał tą intrygującą sprawę. Do szewskiej pasji doprowadzało go, że mężczyzna co do którego był pewien, że to on popełnił zbrodnię został wpuszczony na wolność. Zapewne chcesz zapytać co nas to w ogóle interesuje? Widzisz moja droga otóż Georg przeklinał zawzięcie, że drabowi udało się wykpić w sądzie dzięki pomocy jakiegoś prawnika. Nic mu nie mogli zrobić z braku dowodów. Ba, ponoć majątek zamordowanych w końcu trafił w jego ręce. Brudna sprawa... a teraz, moja droga, zgadnij jak nazywał się ów adwokat, który reprezentował podejrzanego...

Lukrecja otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak doktor uprzejmym gestem powstrzymał ją.

-Dokończymy tą rozmowę w spokojniejszych warunkach. Za dużo tego naraz, zwłaszcza w twoim stanie. Jedźmy do mnie, tak jak planowaliśmy. Odpocznijmy nieco przy popołudniowej herbacie i omówimy tą sprawę zanim odwiedzimy tego jegomościa...-Brendan rozejrzał się wokół. Nagle zorientował się, że zupełnie zapomniał o towarzyszącym im Sir Connorsie.
 
Ratkin jest offline  
Stary 13-04-2008, 09:47   #25
 
Lindstrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Lindstrom nie jest za bardzo znany
Connors czuł się dziwnie. Miał wrażenie, że do sprawy zabierali się w niewłaściwy sposób. Wizyta w domu hrabiego Foxa nie przyniosła żadnych odpowiedzi, choć zdała się w pewien sposób ukierunkować sposób zadawania pytań. Konkretnie zaś, z tego, co rozumiał, należało teraz rozmówić się z mecenasem Rozepourem. Niepokoiło go dziwne zachowanie Lukrecji, jak również podskórne przeczucie, że pełnią rolę pionka w jakiejś diabolicznej rozgrywce.

Zamyślił się, machinalnie podsumowując znane fakty. Zamordowana podopieczna Lukrecji była magiem, a mimo to została kompletnie zaskoczona przez mordercę. Hrabia Fox, który miał niewiadomy związek ze sprawą zginął w pojedynku, a jego adwokat, sir
Rozepur miał być w jakiś sposób powiązany z morderstwami. Na domiar złego, jeśli dobrze dopasował elementy układanki, hrabina Fox miała być kolejną ofiarą szalonego mordercy. Konkluzja była niewesoła: potrzebowali natychmiastowego działania, nie błądzenia po omacku.

- Doktorze, droga Lukrecjo. Zmuszony jestem domagać się od was wyjaśnień w kwestiach poruszonych w ostatnich rozmowach. Jeżeli mam się na coś przydać, potrzebny mi jakikolwiek punkt zaczepienia. Obawiam się, że nie stać nas na luksus drobiazgowego śledztwa, bowiem mam przeczucie, że działamy nie przeciw szaleńcowi, a człowiekowi skrupulatnemu, zdolnemu przewidywać utrudnienia na drodze do celu, który zamierza osiągnąć. Musimy odkryć go wcześniej, nim nasz oponent zacznie nas uważać za taką przeszkodę. Kimkolwiek jest, ma pewne ponadprzeciętne możliwości, co czyni z niego niebezpiecznego przeciwnika. Zgodzicie się za mną, nieprawdaż?


Twarz Sir Ignatia przyjęła wyraz troski.
 
__________________
Ni de ai hao - xue xi hai shi xiu xi?
Lindstrom jest offline  
Stary 23-04-2008, 11:50   #26
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Po wyjściu owych niespodziewanych, i jakże…niezwykłych gości Evelyn opadła na fotel przy stoliku.
Powoli kończyła się jej wytrzymałość, zarówno psychiczna jak i fizyczna.
Nie rozumiała co się dzieje dookoła niej.
Ci ludzie, te sny, wrażenia, które przez jakiś czas udawało jej się nawet ignorować, teraz dopadały do niej jak sfora wygłodniałych wilków.
Wstała szybkim ruchem i bez słowa ruszyła w stronę salonu.
To co zamierzała zrobić, nie przystawało eleganckiej damie, ale w jej stanie nie wiele ją to obchodziło.



Wnętrze mniejszego saloniku zawsze wydawało jej się tęchnąc jakaś tajemnicą.
Orientalne meble, zapach kadzidełek, bibeloty z laki i chińskiej porcelany.
A do tego tak ulubione przez Henryego szklane ozdoby, i jego cenny skarb- szklane szachy.
Otrzymał je, według jego słów od przyjaciela z Nowego Świata.
Mówił, że chciałby jeszcze raz odwiedzić Nowy Orlean, twierdził, że spodobałoby jej się tam…
Stojące równym rzędem karafki z rżniętego kryształu połyskiwały złocista, bursztynową, czy też rubinową zawartością. Nieco, jak mogłoby się wydawać postronnemu obserwatorowi ruchem wyjęła kieliszek do koniaku i wlała sporą porcję rubinowo-złocistego płynu.
Ujęła kieliszek w dłonie, lekkim ruchem nadgarstka wprawiła szlachetny płyn w ruch, po czym, zanim zdążył na powrót przybrać stateczną formę w naczyniu, wychyliła całą porcję alkoholu.
Płytko wciągnięty oddech i łzy w kącikach oczu oddawały same moc trunku.
Osunęła się miękko na kolana, przyciskając czoło do chłodnego, marmurowego blatu barku.
Chciała zmusić swe myśli do ułożenia się w sensowny ciąg, tak by chodź na chwile wyrwać się z matni powolnego szaleństwa, w jakie, jak jej się zdawało bezwolnie się osuwa.

„Rozum zawsze zwycięża, pamiętaj dziecko.”
Słowa jej ojca…
Hrabia George Cranfield Berkeley mimo swego roztargnienia i miłości do dość specyficznej dziedziny nauki był dobrym ojcem. Ani ona, ani Elizabeth Sofia, jej starsza o 15 lat siostra nie mogły narzekać.
Fakt, iż jej wychowanie, według tradycyjnych standardów mające wiele do życzenia było dosyć…oryginalne, miedzy innymi chyba sprawiło, iż mimo braku matki jej dzieciństwo było bardzo szczęśliwe. Zamiast matki miała przecież najukochańszą ciotkę, lady lady Elizabeth Craven

Wszystkie jej myśli i wspomnienia sprowadziły się do jednego- odwiedzi dziś ojca, spotkanie z Elizabeth, która wraz z swym mężem mieszkała w drugim skrzydle ogromnego rodzinnego domu powinno tez jej pomóc.

Podniosła się z klęczek, i wyszła z salonu pozostawiając kieliszek z resztką alkoholu lekko opalizującą na dnie stojący samotnie na blacie marmurowego barku.
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 23-04-2008 o 11:52.
Lhianann jest offline  
Stary 27-04-2008, 02:06   #27
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Potężna klatka piersiowa doktora uniosła się nieco kiedy westchnął ostentacyjnie, gdy usłyszał słowa towarzyszącego im gentlemana. Spojrzał mu prosto w oczy a jego twarz przybrała poważny wyraz.

-Sir Connors, z przyjemnością przybliżę Panu tę sprawę. Uprzedzam jednak, część to moje domysły i przypuszczenia a część to strzępki różnych informacji, które poskładałem ze sobą. Teraz jednak czas nas nagli. Myślę, że nie dowiemy się niczego więcej w tym miejscu. Ani od tej kobiety ani tym bardziej od jej hmm... "tradycyjnej służby"-na ustach Brendana zagościł na chwilę krzywy uśmieszek wyrażający jego stosunek do Euthanatosów, a może Magów Tradycji w ogóle

- Nalegałabym na to, abyśmy bezzwłocznie udali się z panna Lukrecja do mojego gabinetu. Mam poważne obawy co do stanu jej zdrowia. Z tego też powodu uważam, że powinniśmy odłożyć próbę odblokowania jej pamięci. Najpierw muszę ją szczegółowo zbadać i ocenić, czy taki eksperyment nie będzie stanowił dla niej zagrożenia.
Zresztą przypuszczam, że już rozwikłaliśmy, główną zagadkę tych sennych wizji. Nie będę panu zdradzał szczegółów technicznych a właściwie medycznych co do tego jak zdobyłem wiedzę pozwalającą na pewność tego osądu
-doktor złapał się w tym momencie na bardzo niestosownym odruchowym pociągnięciu nosem. Jednak zażyty prawie godzinę wcześniej, celem użycia magyi, narkotyk nie raczył przynieść kolejnej fali ekstazy czy oświecenia...

- W każdym razie, reakcja naszej drogiej Lukrecji na widok gospodyni, której włości właśnie opuszczamy, wynikła najprawdopodobniej z szoku jaki przeżyła w konfrontacji z osobą znaną dotychczas tylko z nierealnych wizji. Nawet Przebudzeni mogą, proszę pana, reagować w ten sposób, zwłaszcza osoby obdarzone bardzo silnym Geniuszem Własnym lub Nadwrażliwością Senną, jak to określali moi dawni koledzy Inżynierowie Różnicowi. Nasza mała dama zapewne nie jest skora się do tego przyznać i zapewne zaraz mnie zbeszta, ale trudno, zawsze wolałem grę w otwarte karty.

Lukrecja powstrzymała się przed jakimś komentarzem. Z miną śmiertelnie obrażonej, takimi posądzeniami wyrwała, drobną dłoń, z ręki Szkota i sama, bez jego pomocy, wsiadła do powozu. Brendan stał przed drzwi powozu i czekał na reakcję sir Connorsa, doktor kontynuował swój wywód.
-Zacznijmy od mordercy. Z początku stawiałem na upiora, czy też, jak się to teraz mówi, wampira. Na uniwersytecie w Aberdeen miałem styczność z taką istotą, dokładnie efektem zarażenia młodego obiecującego szlachcica. Choroba która powoduje przemianę jest nieuleczalna i sprawia, że wszelkie potrzeby organizmu zostają przeniesione na głód krwi. Tego udało nam się dociec, co kilku moich kolegów przypłaciło zdrowiem lub życiem. Wbrew pozorom jednak nie każda ofiara zostaje zarażona. Ważniejsze jest jednak, jak zauważyliśmy, źródło pochodzenia krwi. Chorzy na tę zarazę odrzucają krew nie tylko zwierzęcą, ale nawet większość ludzką. Zarażony, podczas przymusowych badań, bo nie będę ukrywał badaliśmy go wbrew jego woli, co zakończyło się jego trwałym już zgonem, wyznał w stanie skrajnego wyczerpania, że jego głód zaspokajają tylko negroidzi. Tymczasem ten od którego on się zaraził pożywiał się tylko na kobietach o wyraźnie południowej urodzie. Pozwalam sobie więc na postawienie teorii,że nasz morderca jest upiorem którego rządzą ukierunkowana jest tylko ku kobietom. Muszę dodać, że po przemianie w tą odrażająca istotę człowiek podejmuje wszelkie wysiłki by zracjonalizować przyczyny swego postępowania. Usprawiedliwić je samemu, przed sobą. Nasz hm... "pacjent" był na przykład skory do opowiadania bluźnierstw, które zgorszyły by każdego chrześcijanina czy Żyda, nie bojąc się przeinaczać nawet Pisma Świętego na swoją modłę.

Chorego znałem przed zarażeniem i stwierdzam, że jeśli tak bogobojny luteranin mógł ulec takiej przemianie, to nasz domniemany morderca może spokojnie posunąć się do bestialstwa w celu zatuszowania celu swoich napadów. Pozostawianie krwi na miejscu zbrodni, też da się wytłumaczyć. Moim zdaniem sama woń potrafi ich pobudzać, być może nawet nie potrzebują jej spożywać. Zmiana ukierunkowania napadów z kobiet lekkich obyczajów , łatwego łupu, na Przebudzone kobiety tłumaczyć można potencjałowi siły życiowej ofiar. Krew to życie, w tym muszę się zgodzić z Verbaną. Jak wiadomo największym wigorem wśród Magów cieszą się adepci sfery Życia... jaką to sferę studiowała u Ciebie droga Lukrecjo ta nieszczęsna młoda Hermetyczka? Znajomość siły i zdolności jego dotychczasowych ofiar daje jednak do myślenia. On za dużo o nas wie. Może przetrzymywał, lub co gorsza przetrzymuje - kogoś Przebudzonego jako źródło informacji? Może sam przed zarażeniem był członkiem Tradycji lub Konwencji? Każda z tych opcji, przyznam szczerze, przyprawia mnie o ciarki!-
doktor wziął głębszy oddech.
-Oczywiście, to tylko moja teoria. Faktem natomiast jest że ten zwyrodnialec atakuje kobiety obdarzone przebudzonym Geniuszem, a atak następuje ze strony, z której ofiara się go nie spodziewa. Musimy więc przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo naszej młodej damy a dopiero na drugim planie powinno znaleźć się poszukiwanie tego dewianta, czy jest upiorem, czy jest Magiem, czy kim tam jest w ogóle.

Wracając do sprawy, mamy pewien trop, punkt gdzie można by zacząć dalsze poszukiwania, choć przyznam się że większe tropy zostawiłaby muszka owocówka na śniegu, że pozwolę sobie na taki drobny żart...
Wspomniałem już o mecenasie Rosporur. Podejrzewam go o maczanie w ten czy inny sposób palców w tej sprawie. Już kiedyś pomagał komuś wykpić się ze sprawy okrutnego morderstwa a jego nazwisko powtarza się raz za razem przy okazji jakichś dziwnych spadków, brutalnych mordów i tym podobnych. Nie znam szczegółów, relacjonuję wam moi drodzy jedynie pogłoski, które do mnie dotarły. Należałoby spytać kogoś z bardziej obytego środowiska. Dlatego tym bardziej nalegam abyśmy udali się do mojej rezydencji. Na pewno któryś z gości lub członków prowadzonego przeze mnie klubu powie nam coś więcej o tej enigmatycznej personie. Może okazać się to przydatne, nim, ewentualnie, pokusimy się o stanięcie z nim twarzą w twarz.
-widząc zakłopotanie na twarzy Connorsa, rudy Szkot wyciągnął z kieszeni małą wizytówkę. Szaro-zielona, była okraszona misternymi motywami roślinnymi i modną obecnie czcionką...

-Zapraszam również w bardziej przyjaznych warunkach, niż nasze obecne poszukiwania...Spotka pan tam dosyć ciekawą mieszankę towarzystwa. Proszę się nie zrażać krążącymi plotkami. Wszyscy moi goście to posiadacze bardzo otwartych umysłów, choć ich Geniusz zaiste objawia się na rozmaite sposoby. Gwarantuje, że spotka tam pan kolegów z swojej Tradycji, których ujrzeć by tam się pan nie spodziewał...

Sir Connors spojrzał na przekazany mu bilecik.
"Garden of Morpheus Club"
Regent's Park
Klub dla dżentelmenów,
Praktyka lekarska, Prywatna biblioteka specjalistyczna

Właściciel doktor nauk medycznych Brendan Mc Alpin


-Jedzie pan z nami mam nadzieję? Czy też, może chce pan iść w ślady pana Victreda i nas opuścić ? Nawet sceneria z powozem w tle podobna...- Brendan uśmiechnął się przyjaźnie w stronę Connorsa.

-Zapraszam, chwila przerwy przy szklaneczce szkockiej lub popołudniowej herbatce panu nie zaszkodzi, a może dowie się pan wraz z nami czegoś przydatnego?
 
Ratkin jest offline  
Stary 16-05-2008, 23:46   #28
 
Lindstrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Lindstrom nie jest za bardzo znany
Connors skinął głową z aprobatą na propozycję doktora Brendana, by bezzwłocznie udać się do jego gabinetu celem zbadania Lukrecji. Stan panny Woodhouse budził jego niepokój i rad byłby ulżyć jej nieco w cierpieniu. Z niepokojem wysłuchał dalszych słów doktora. Gdy ów skończył przez chwilę w powozie zapadło milczenie.

- To doprawdy szokujące, doktorze. Do tego nie muszę chyba dodawać, że również niebezpieczne. Zdaje się, że poświęcił Pan nieco czasu na zgłębienie tej …sprawy. Nie ukrywam, że i ja chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej dziwnej… przypadłości, na którą prawdopodobnie cierpi nasz morderca.


Na propozycję MacAlpina, która w istocie stanowiła zaproszenie do członkostwa w jego klubie, Connors uśmiechnął się:

-Udam się z Panem i Panną Woodhouse, jeśli wolno. Sprawa, którą Pan poruszył, doktorze, pobudziła moją ciekawość. Dziękuję Panu za propozycję i przyjmuję pańskie zaproszenie – z chęcią wstąpiłbym do Pańskiego klubu. Mam nadzieję, że znajdę w nim podobnych Panu miłośników tajemnic i zagadek. W rzeczy samej; byłbym zdziwiony, gdyby tak się nie stało.


Sir Ignatio uchylił filuternie kapelusza przed MacAlpinem.

- Jeśli o mnie idzie, jestem gotów udać się tam nawet w tej chwili. Martwi mnie tylko stan naszej drogiej Lukrecji.

Twarz Connorsa ponownie przybrała wyraz zatroskania.
 
__________________
Ni de ai hao - xue xi hai shi xiu xi?
Lindstrom jest offline  
Stary 11-06-2008, 11:30   #29
 
Eperogenay's Avatar
 
Reputacja: 1 Eperogenay nie jest za bardzo znanyEperogenay nie jest za bardzo znany

"Garden of Morpheus Club"
Regent's Park
Klub dla dżentelmenów,
Praktyka lekarska, Prywatna biblioteka specjalistyczna

Właściciel doktor nauk medycznych Brendan Mc Alpin


Odwrócił wzrok od bruku ulicy i spojrzał po raz kolejny na bilecik. To było doprawdy szczęśliwe zrządzenie losu, że usłyszał znajome nazwisko akurat w dzień, kiedy przyjechał do miasta. "Nie, to niemożliwe! Musiałem się przesłyszeć!" pomyślał wpierw, szybko jednak zreflektował się i zapytał rozmawiających uprzejmie o szersze informacje. Otrzymana wizytówka potwierdziła wszystko, co sobie wyobraził. Szybka zmiana planów, jeden dzień na przygotowanie się i usadzenie w Londynie, następnego dnia mozolna droga na miejsce i oto był.

- A więc to tutaj? Mój drogi przyjaciel Mc Alpin ma tu swój klub? To doprawdy niesamowite zrządzenie losu. - Rzucił cicho do siebie i z lekkim uśmiechem poruszył rękoma by podjechać bliżej. Zdjął z głowy kapelusz i pomachał nim do najbliższego dżentelmena, chcąc zwrócić jego uwagę.

Nie przyniosło to niestety spodziewanego skutku, dziwne spojrzenie i szybki wymarsz mężczyzny zdecydowanie mu się nie spodobały. Co do diabła, w tym Londynie nie mają za grosz kultury?! Skrzywił się lekko. Będzie musiał szepnąć doktorowi to i owo i pewnych osobach. Cóż, nie mógł pozostać bezczynnie, gdyż niebawem większy podmuch może mu się dać we znaki. Zbliżył się jeszcze bardziej i zapukał do drzwi. Te uchyliły się. Dało się słyszeć
- Proszę? Hę? Co za żartowniś sobie...? Och! Najmocniej pana przepraszam... - tu drzwi zostały mocniej uchylone i osobnik, który zdał sobie sprawę ze swego Faux Pas, stał teraz z uszami czerwonymi ze wstydu - ...ale nie sądziłem, nie mogłem wiedzieć...sądziłem, że to jakieś bachory... Przepraszam najmocniej, proszę, proszę. – W końcu drzwi zostały otwarte.

– Widzę, że doktor ma tu doborowe towarzystwo. – Rzucił krótko do trajkoczącego dżentelmena, który chyba był podekscytowany tym, że stanowił teraz nogi młodego muzyka. Clarence był zadziwiony wiedzą mężczyzny na temat muzyki, lecz irytowały go pytania natury osobistej. Co tego mężczyznę obchodzi jak on sobie daje sam radę?! Daje sobie i już! Przeklął w duchu i poprosił o Whiskey i dostęp do fortepianu, gdyż nie miał zamiaru pozwolić sobie na bezczynność. Obecny tam amator spojrzał na niego z niechęcią, odwzajemnioną momentalnie.

Kiedy przysunięto jego wózek do instrumentu i przyniesiono mu napój, najpierw napił się i rozejrzał dookoła. Nieliczne, ze względu na wczesną porę, rozmowy trwały w najlepsze. Zirytowany wprowadził w ten porządek nutę chaosu. Dwa zupełnie nie współgrające ze sobą dźwięki, które jego nauczycieli zapewne doprowadziły by do szału i palpitacji serca, rozbrzmiały w pomieszczeniu. Natychmiast zwrócono na niego uwagę. Chcieli zapewne odciągnąć go od fortepianu, złowił nawet dumne i wyzywające spojrzenie amatora. Wtedy, gdy jeszcze sekunda dzieliła go od zostania dyskretnie pozbawionym możliwości grania, obie dłonie zgrabnie przesunęły się po klawiszach i muzyka zaparła im dech w piersiach. I kto tu teraz jest w centrum uwagi, moi państwo?
 
__________________
* All those who would hold Magic's Power must then pay Magic's Price.
* (...)Had Vanyel with his dying breath commanded trees to slay?
* Earth and water, air and fire, mold thy power to my desire!
* Zhai'helleva!
Eperogenay jest offline  
Stary 23-06-2008, 23:28   #30
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
All (R88,Ep)


Blondyn o stalowych oczach uśmiechnął się do uwięzionego w ciele młodej kobiety Edwarda. W jego twarzy nie było jednak ani odrobiny dobroci, czy jakiejkolwiek cieplejszej emocji. Nieznajomy przywodził na myśl drapieżnika, który właśnie wypatrzył ofiarę. Ręka Eutanatosa powędrowała w kierunku kieszonki marynarki, gdzie zwykł trzymać swój niecodzienny zegarek. Zamiast miłej w dotyku, tweedowej tkaniny, jego palce trafiły na chłodny atłas i sztywne fiszbiny gorsetu. Edward skonstatował z przerażeniem, że oto znalazł się sam na sam, bezbronny, z bezwzględnym mordercą.

- Proszę, moja droga, to dla ciebie- mężczyzna wyciągnął zza pleców długą, białą różę.

- Dziękuję – wyszeptał Eutanatos, słodkim dziewczęcym głosikiem.

Musiał zyskać trochę czasu. Mózg mężczyzny pracował na najwyższych obrotach. Bezsprzecznie musiał wykorzystać element zaskoczenia, jaki dawała mu wiedza o zamiarach gościa, jakiej nie posiadała biedna Violet.

- Jeśli nie wstawisz jej do wody, moja droga, róża uschnie – dłoń w białej rękawiczce, pogładziła policzek dziewczyny.

- Ależ oczywiście, już... już… - skóra policzka paliła Edwarda żywym ogniem, cenny czas przeciekał mu przez palce, jak woda wlana do pękniętego naczynia.

Cofnął się o krok do tyłu, cały czas obserwując zachowanie stojącego w progu blondyna. Z całej postaci mężczyzny emanował niezmącony spokój i całkowity brak emocji. Edward miał wrażenie, że stoi przed nim nie żywy człowiek a marmurowy posąg albo granitowy golem. Eutanatos rozejrzał się po pokoju. Na mahoniowym sekretarzyku, obok wazoniku z czerwonej laki, leżała otwarta koperta. Tuż obok lśniący, srebrny nóż do papieru odbijał wpadające do pokoju słoneczne promienie, tworząc na suficie lustrzane zajączki. Ostatnia deska ratunku. Niby niespiesznie, Edward odwrócił się i ruszył w kierunku biureczka. Ręce miał wilgotne od potu.
Mniej więcej w połowie drogi na plecy Victreda spadł pierwszy cios. Ból był nie do zniesienia. Mężczyzna uwięziony w ciele Hermetyczki walczył o oddech. Miał wrażenie, że się dusi podczas gdy drobne dłonie rwały koronkowy kołnierzyk. Nagły atak kaszlu rzucił go na kolana. Cała podłoga wokół i jego ręce były zbroczone krwią. W akcie desperacji Eustanatos, ostatkiem sił sięgnął w kierunku biurka. Kolejny cios spadł na jego plecy, odbierając mu władzę, nad i tak nie jego ciałem. Drobno zapisane, białe kartki posypały się na podłogę. Między granatowymi, równymi rzędami liter wykwitły czerwone, krwawe kwiaty.




Kolejne ciosy spadały na plecy martwej Violet. Jednak Edward nadal czuł przejmujący, rwący na kawałki jego duszę i ciało, ból. Nadal widział oczami dziewczyny i słyszał jej uszami, pomimo, że śmierć już dawno odebrała jej zmysły. Obserwował, zwijając się w paroksyzmach bólu, w środku tej dziwnej, pustej, okaleczonej skorupy, jak blondyn powoli się rozbiera. Nagi, nienaturalnie blady i posągowo piękny zaniósł swą ofiarę do sypialni. Ułożył ją na łóżku i również rozebrał. Śnieżnobiała muślinowa pościel chciwie piła słodką krew. Po chwili wrócił do pokoju niosąc skórzaną torbę. Zamek nesesera otworzył się z cichym trzaskiem. Mężczyzna z pietyzmem zaczął wyjmować i układać w rządku narzędzia chirurgiczne. Skalpele różnej wielkości, piłę, nieduży przyrząd przypominający korkociąg służący do trepanacji czaszki, kleszcze kostne tak zwane obgryzacze i kilka noży. Wziął głęboki oddech. Jego ciało pokryte drobinkami potu drżało lekko. Przystąpił do dzieła. Z każdym wykrawanym kawałkiem Eutanatos cierpiał coraz bardziej. Krzyczał, wrzeszczał, rzucał się i wył z bólu. Wszystko jednak tłumił nieprzenikniony woal śmierci. Oprawca wręcz przeciwnie, z każdym wyrwanym kęsem przeżywał większą rozkosz, jego ciało falowało w ekstazie. W końcu sięgnął po cienką piłę o ostrych jak brzytwa ząbkach. Złożył pocałunek na zastygłych w przerażeniu wargach Hermetyczki i zatopił w jej delikatnej, łabędziej szyi metalowy brzeszczot. Cierpienie odebrało Edwardowi rozum, był jedną wielką rana, strzępem mięsa szarpanym przez wściekłe, wygłodniałe kundle. Ostatnie co zobaczył, przez mętną szybę i otaczającą go zewsząd formalinę, to wchodzącą do pokoju Lukrecję, której towarzyszył wielki, rudy Szkot i… on, Edward Victred we własnej osobie.

***


Do uszu zebranych na półpiętrze ludzi dobiegł dziki, wręcz zwierzęcy krzyk. Policjanci rzucili się do mieszkania w którym niedawno dokonano makabrycznego odkrycia. Drzwi były otwarte zaś na podłodze w salonie leżał mężczyzna. Wyglądał jak wielki, martwy kruk. Jego rozkrzyżowane ręce i rozrzucone na boki poły płaszcza przywodziły na myśl skrzydła. Funkcjonariusze pobledli… nigdy jeszcze, żaden z nich nie widział tak potwornego i przerażającego grymasu w jakim zastygła twarz leżącego na podłodze przed nimi trupa.


***


- Mam nadzieję, że matka Sir Connorsa szybko wydobrzeje – westchnęła Lukrecja szczelniej okrywając się płaszczykiem.

Brendan, przytaknął tylko. Był zbyt pochłonięty analizowaniem nowej teorii, jaką właśnie ukuł, by przejmować się nawrotem migreny Lady Connors. Mówiąc szczerze był nawet zadowolony, kiedy przybył posłaniec z pilną wiadomością dla Eteryty. Ten enigmatyczny, zasuszony gentelman nie przypadł Szkotowi do gustu. Teraz mógł być sam z Lukrecją. Troszczyć się i czule nią opiekować nie bacząc na to co ludzie powiedzą. Mc Alpin skarcił się w duchu za takie myśli.

- Jak się czujesz moja droga? Zaraz dojeżdżamy. Każę Annie podać herbatę jaśminową i Twoje ulubione ciasteczka z czekoladą i wiórkami migdałowymi. – Twarz olbrzyma promieniała czułością i troską.

- Dziękuję drogi Brendanie, jeszcze nie jest ze mną tak źle. Tylko czuję… czuję coś dziwnego.. jakby stało się znowu coś złego… To pewnie przez tą pogodę. Ciepła herbata dobrze zrobi nam obojgu a potem zajmiemy się tą, jak ty to nazywasz… hipnozą i regresją.

Klub dla Gentelmanów dr McAlpina miał swoją siedzibę w pięknej, strzelistej kamienicy w parkowej dzielnicy Londynu. Mgła już dawno opadła, więc młoda dama i jej towarzysz mogli cieszyć oczy jesiennymi barwami Hyde Parku. Kiedy weszli do środka przywitało ich przyjemne ciepło i żywiczny zapach, charakterystyczne dla wyłożonych drewnem pomieszczeń.




Wielki kryształowy żyrandol rozświetlał ciemny hol. W koło unosił się aromat tytoniu, tabaki i dobrej whiskey. Nagle do ich uszu dobiegła cichutka muzyka. Jak urzeczeni podążyli w kierunku jej źródła.

***


Lady Rebeka Aitken, mięła w dłoniach haftowaną w pasowe róże chusteczkę. Jej, już niemłodą ale wciąż piękną, twarz spowijał czarny woal, znak żałoby.

- Rodzice nie powinni chować swoich dzieci, to wbrew naturze…- wyszeptała sama do siebie pobladłymi wargami.

Lady Aitken wprawdzie pochowała czterech mężów, więc życie nauczyło ją jak radzić sobie ze śmierci bliskich osób, ale to było ponad jej siły. Wiadomość o śmierci dziecka, ukochanej córki spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Kobieta cisnęła w kat chusteczkę i z pasją zaczęła przeszukiwać, niewielką czarną sakiewkę. Drżącymi dłońmi wyciągnęła pomięty arkusik, kremowego papieru listowego.

„Moja droga Rebeco

Z przykrością proszę Cię o niezwłoczny przyjazd do Londynu. Miała miejsce niewyobrażalna tragedia… „


Ślady łez rozmazały kilka kolejnych linijek tekstu, jednak jakby na złość, nadal wyraźnie, u dołu listu, tkwiła wiadomość.

„ Twoja córka Violet nie żyje. Przyjeżdżaj jak najprędzej.
Twoja Lukrecja”


***


Mimo jesiennego chłodu i strachu jaki zapanował na ulicach Londynu Annie Chapman wyszła jak co noc w poszukiwaniu klientów. Zaczęło padać, młoda kobieta klnąc na czym świat stoi, ruszyła biegiem w kierunku jarzących się ciepłym światłem okien tawerny „Pod rozbrykanym konikiem”, kiedy nagle drogę zagrodził jej czarny powóz. Zza aksamitnej zasłony przyglądały jej się dwie pary oczu. Pierwsza zimna o barwie skutego lodem, górskiego jeziora, druga nieludzka, żółta skrząca się w ciemności.

- Ona, ona będzie dobra – odezwał się zmysłowy, cichy kobiecy głos.

***

Raymond Scott wracał po kolejnej ciężkiej nocy w fabryce. Człapał powoli, zmęczony ciemnymi uliczkami East Endu. Powoli świtało, z rynsztoka śmierdziało niemiłosiernie a brudne ścieki, wezbrane po wczorajszym deszczu, płynęły środkiem ulicy. Taylor wytężył wzrok. Pod murem starej kamienicy coś leżało…




Podszedł bliżej…upadł na kolana i zwrócił resztki swojego, strawionego obiadu. To na co teraz patrzył, musiało kiedyś być człowiekiem, świadczyły o tym rozkraczone zbroczone krwią nogi obute w dziurawe trzewiki. Cała reszta kobiety, wnioskując po stroju Scott musiał mieć do czynienia z kobietą, była jedna krwawą masa mięsa i porozwlekanych organów wewnętrznych. Wpatrzony w makabryczne znalezisko Raymond, nie dostrzegł wyłaniającego się z porannej mgły małego migotliwego światełka. To dwóch policjantów czyniło poranny obchód po dzielnicy biedoty.

- John…co…Stój…Stój zwyrodnialcu- uzbrojeni w drewniane pałki funkcjonariusze dopadli do klęczącego przy zwłokach mężczyzny.

Zaskoczony i zmęczony Rey nie miał najmniejszych szans. Ostatnie co zobaczył zanim spowiła go ciemność to wykrzywiona, okaleczona i okrwawiona kobieca twarz.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 09-07-2008 o 21:29. Powód: Post zmieniony na prośbę i zgodnie ze wskazówkami gracza.
MigdaelETher jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172