Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-05-2008, 22:57   #11
 
Etopiryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Etopiryna nie jest za bardzo znanyEtopiryna nie jest za bardzo znanyEtopiryna nie jest za bardzo znany
W małym, skromnie urządzonym pokoju przy prostym drewnianym biurku siedział młody mężczyzna. Blond grzywka co jakiś czas opadała zasłaniając jego jasno niebieskie oczy. Odgarniał ją wtedy machinalnie jednym ruchem reki. Miał lekko szpiczasty nos ale mimo to był bardzo przystojny. W jego łagodnym spojrzeniu z łatwością można było odnaleźć wewnętrzny spokój.
Julian siedział na drewnianym krześle czytając jakąś książkę, bardzo skupiony przewracał szybko kolejne strony książki popijając co jakiś czas kawę z brązowego kubka. Miał na sobie czarne sztruksowe spodnie i ciemnozielony sweter.
Cisze przerwało pukanie do drzwi.
Julian nic nie mówiąc podszedł i otworzył drzwi do pokoju zapraszając gościa do środka.
-Witaj Julianie. Przepraszam, że się spóźniłem ale musiałem załatwić jeszcze parę spraw.- powiedział starszy mężczyzna zdejmując płaszcz i wieszając go na drewnianym wieszaku stojącym w rogu pokoju. Podszedł do Juliana i wręczył mu kopertę z pieczęcią uniwersytetu w Salzburgu. - Otwórz, zobaczymy czy jesteś jednym z nowych studentów teologii. - powiedział biskup ogrzewając dłonie ciepłym oddechem i uśmiechając sie do Juliana.
Chłopak zawahał się przez chwile ale w końcu otworzył kopertę.

"Niniejszym informuję[..] Julian Hoffman został przyjęty.."


* * *

Julian szedł szerokim korytarzem pełnym rozmawiających studentów. Ludzi było mnóstwo, każdy był czymś zajęty, rozmową, książką itd. Czuł, że wielu z nich potrzebuje jego pomocy, musiał jak najszybciej odnaleźć się w nowym środowisku i dawać innym to co sam otrzymał.
Idąc tak korytarzem słyszał różne kłótnie, niektóre pełne wyzwisk. Ludzie już dorośli a jednak nie mogli żyć w zgodzie, nawet w obliczu tego stanu rzeczy jaki panuje. Podobno wojna jednoczy ludzi, Julian nigdy się z tym nie zgadzał.
Strach przed śmiercią swoją lub bliskich ukrywa inne problemy ale nigdy ich nie rozwiązuje. "Mają oczy lecz nie widzą.." pomyślał i westchnął lekko. Doszedł do sali, w której odbędzie się wykład pt. "Gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy?". Wszedł do środka, była to duża sala mogąca pomieścić przynajmniej 100 osób. Na środku rozstawione były tablice a na przeciw nich miejsca dla słuchaczy, stopniowo coraz wyżej, tak aby każdy widział co robi wykładowca.
Julian zajął miejsce w pierwszym rzędzie. Usiadł na całkiem wygodnym krześle i wyjął swój notes.
Do sali po 10 minutach wszedł starszy mężczyzna w okularach. Miał krótkie kasztanowe włosy, gdzie nie gdzie można było zauważyć siwy kolor. Brązowe pełne zapału oczy idealnie pasowały do koloru włosów. Jego ruchy były energiczne i stanowcze. Podszedł stolika przy jednej z tablic położył swoją jasnobrązową teczkę i zwrócił się do obecnych na sali studentów.
-Witam na wykładzie pt. "Gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy?" zajmiemy się na nim tak dobrze znanymi ale jednak wciąż nie mającymi jednoznacznych odpowiedzi pytaniami egzystencjalnymi typu Kim jestem? Dlaczego istnieje? Czy mam jakiś wyższy cel? Czy śmierć to ostateczny koniec? Prawdopodobnie nigdy nie znajdziemy pewnych odpowiedzi na te pytania ale postaram się wam nieco przybliżyć poglądy różnych innych bez wątpienia mądrych ludzi, także swoje - tu uśmiechnął się do studentów na co oni w większości odwzajemnili uśmiech - i nakłonić do głębszej refleksji.
-Na początku zadam wam pytanie a wy pomyślicie nad swoją własną odpowiedzią, potem przedstawię wam poglądy różnych ludzi i kultur. Na koniec chętni podzielą się z nami swoimi własnymi odczuciami.
Sięgnął po kredę, odwrócił się w stronę tablicy i zaczął szybko po niej pisać. Na ciemnozielonej powierzchni pojawiło się pierwsze pytanie.
"Po co żyjesz?"
-Po co żyjesz?- zabrzmiał głos wykładowcy, który właśnie odkładał kredę i podchodził bliżej studentów. - Jak myślicie, po co zostaliście powołani do życia? Dlaczego to wy a nie ktoś inny? Czy to po prostu przypadek, czy odnajdziecie tu jakiś głębszy sens? Czy jesteście do czegoś przeznaczeni, czy może wszystko zależy tylko od was? - zadawał pytania chodząc spokojnie wzdłuż stolików. - Pomyślcie nad tym a ja przytoczę wam kilka przykładowych stanowisk dotyczących tej kwestii.
Spojrzał po studentach by sprawdzić czy zdążył już skupić na sobie ich uwagę i w dostatecznym stopniu zaciekawić ich tematem. Wszyscy się w niego wpatrywali pochłaniając każde słowo. Julian był pod wrażeniem tego co do tej pory zaprezentował wykładowca a przecież to dopiero początek.
-Są ludzie, którzy uważają, że wszechświat jest Idealną układanką, w której nie ma żadnego błędu, niedociągnięcia, pomyłki. Wszystko jest ułożone w najlepszy sposób a my jesteśmy tylko częścią tej układanki, niemożliwe jest sobie wyobrazić jak małą. Uważają, że to nie my podejmujemy decyzje, że są one już podjęte a my w gruncie rzeczy nie mamy żadnej wolnej woli a jedynie jej złudzenie. - doszedł do jednego skrzydła sali po czym zawrócił i zaczął iść powoli w druga stronę.
-Inni wierzą, że nasze życie to test. Dobrzy ludzie zaliczą test, źli go obleją a w grę wchodzi wieczne szczęście bądź cierpienie. Oczywiście jest to w różny sposób uszczegóławiane w takich lub innych kulturach czy religiach, sens jednak pozostaje ten sam. - zatrzymał się by spojrzeć na studentów, którzy nadal wsłuchują się w jego wykład.
W pewnym momencie spojrzenia Juliana i wykładowcy spotkały się. Julian nie wiedział jak długo to trwało ale czuł, że właśnie wytłumaczył mu w jakiś sposób co on o tym myśli. Zakłopotany wykładowca nie wiedział co się dzieje. Nagle na myśl mu przyszła odpowiedź na to pytanie. Studenci wyraźnie zauważyli zakłopotanie wykładowcy.
"Dla Niego?" - pomyślał zastanawiając się nad tym skąd na myśl mu to przyszło i patrząc na niebieskookiego blondyna w pierwszym rzędzie. Coś go w nim zaintrygowało. Przez te chwile gdy na niego patrzył zauważył coś.. taki spokój, pewność, mądrość.. to rzadki widok w tych czasach. Julian zapisał odpowiedź w swoim notesie i dalej słuchał wykładu.
Thomas opowiedział jeszcze o reinkarnacji niekończącym się kole z którego tylko nieliczni potrafią się wyrwać. O ludziach, którzy widzą sens w bezsensie. Uważają, że jesteśmy zwykłym organizmem, jednym z wielu. Wykład skończył się kilkoma wyrażonymi przez studentów poglądami.
Jeden powiedział, że może wszechświat jest jednym wielkim organizmem a my jego częścią odgrywającą swoją rolę, podobno wyczytał to w jakiejś książce, której tytułu nie pamięta ale bardzo mu się ten pogląd spodobał.


* * *
 
__________________
"W każdym z nas płynie ta sama, leniwa, czerwona rzeka."

Ostatnio edytowane przez Etopiryna : 19-05-2008 o 23:18.
Etopiryna jest offline  
Stary 20-05-2008, 21:40   #12
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Spokojne, górskie krajobrazy przesuwały się leniwie za oknem pociągu. Zielone pola, falujące lasy i senne wioski, jak z innego świata, pozwalały zapomnieć o nienawiści, krwi i śmierci panującej wszędzie dookoła. Ludzie w zatłoczonym przedziale drzemali, ukołysani promieniami słońca, inni rozmawiali cicho, chichocząc radośnie raz po raz, jeszcze inni wpatrywali się za okno, zadumani..
Ładne dziewczę, niewiele starsze od niego samego, spojrzało mu w oczy i uśmiechnęło w ten sam przepojony rozczuleniem i słodyczą sposób, jaki kobiety miały w zwyczaju prezentować, widząc jego niewinną, dziecięcą wręcz fizjonomię.
Nawet w jego głowie obrazy niedawnych walk, tego pustynnego koszmaru bladły niczym stare fotografie... pomimo tego Faustin daleki był od spokoju.
„Będziesz pamiętał”. Nieznający sprzeciwu, mrożący krew w żyłach, tak ze strachu jak i z chwały, głos przebrzmiewał jeszcze w jego głowie. Ta skrystalizowana pewność swojej racji i ognie w oczach wbijały w niego płonące ostrze ferworu, palącego tak wspaniale, że czuł jakby krew aniołów przelewała się przez jego serce. Słyszał i widział Go za każdym razem gdy zamykał oczy.
Faleg się nie mylił, Faustin nie mógł zapomnieć o swojej misji.
Rozejrzał się powoli po towarzyszach podróży. Ich ciała były zrelaksowane, ich twarze szczęśliwe, ale ich dusze krzyczały. Wyły w przeraźliwej, choć cudnie harmonijnej, symfonii bólu, kary, arogancji i grzechu. Troska o nich mieszała się z pogardą dla ich odrzucenia Boga.
Potrząsnął lekko głową próbując odciąć się od nieustającego, subtelnego hałasu i zapatrzył się w okno. Rola mu przeznaczona przytłaczała go. Nigdy przedtem nie wyobrażał sobie jak daleko posunięta jest podłość ludzkości, jak bardzo wyrodnym dziecięciem się okazała. Cóż zrobić, by wyplenić tą plagę? Jedyne czego był pewien, to to, że Faleg nie będzie tolerował bierności, zamartwiania się ani przybiegania do niego z płaczem i łapania za sukienkę.
Stawka była zbyt wielka, by pozwolić sobie na zwątpienie.

***

- Faustin, jak ja się martwiłam! – krucha, poryta zmarszczkami kobieta ze łzami w oczach rzuciła się jego ramiona
- Nie obawiaj się, mamo, Bóg nademną czuwa – chłopak przytulił z troską schorowane ciało rodzicielki. Była taka drobna i delikatna, ze nawet Faustin stojąc obok niej zdawał się być postawnym mężczyzną. Po raz kolejny uświadomił sobie jak bardzo się zmieniła od czasu kiedy był dzieckiem. Niebieskie żyły przecinały jej skórę jak pajęczyna, kości dało się wyczuć nawet przez warstwy ubrania, piękna twarz spróchniała... jedynie oczy, pełne ognia i wiary nadal przypominały mu mentorkę i przewodniczkę z czasów dawno przeszłych.
- Nie wyglądasz dobrze, mamo... bierzesz swoje leki? – zapytał, zasiadając do pachnącego obiadu
- Dajże spokój, synku. Bóg zabierze mnie dokładnie wtedy, kiedy nadejdzie moja pora, a ja napewno nie będę stawała naprzeciw jego wyrokom biorąc jakieś wynalazki babilonu. Zawierzaj Mu, Faustinie, pamiętaj – pocałowała go delikatnie w czoło i objęła.
- Tak, mamo... pamiętam...
Zamknął oczy i pozwolił sobie na chwile wytchnienia. Naiwny dziecięcy spokój na krótka chwilę wrócił. Zatopił się w cieple i nieodpowiedzialności jakie przyniósł ze sobą zapach matki... ... a potem otworzył oczy.
Stalowe skrzydła rozpościerały się za jej plecami. Zapach krwi i spalenizny wypełnił jego nozdrza. Oczy Falega patrzyły zza jego matki, nieubłagane, niczym płomienie pełgające po jego ostrzu. Chłopak krzyknął krótko i odwrócił się ciężko dysząc. Wizja trwała jedynie ułamek sekundy, mimo to serce Faustina galopowało jak przerażony rumak. Co anioł chciał powiedzieć?
- Synku? – matka odsunęła się, zaniepokojona
Zacisnął zęby. Ta ledwie wyczuwalna orkiestra grzechu, którą zdawało mu się, że słyszy od czasu Objawienia zagrała znowu, z werwą i energią tak wielką, jakby wirtuoz oszalał.
- Przepraszam... muszę się przejść – zerwał się z krzesła i ruszył do drzwi.
- Ale... zupa...


Szedł ulicą, parkiem, pamiętał jakiś most, jakieś kamienne pomniki, jakąś fontannę plującą wodą... Nie wiedział gdzie idzie, ani dokąd zmierza. Zewsząd atakował go grzech, nieustająca kanonada ryków pokoleń przeszłych i przyszłych, wrzasku niezliczonych miliardów dusz skazanych na cierpienia, które zdolny jest wyśnić tylko najbardziej plugawy z umysłów...Wszyscy których mijał byli straceni! Zapomnieli o Bogu... nie, odrzucili go! Szatan śmiał się histerycznie widząc ten groteskowy spektakl zagłady! Dusze ich wszystkich śpiewały wprost do jego uszu o koszmarze który niemal nieuchronnie ich czekał! Błagał, by odmienili swój los, wyciągał do nich dłonie, łzy spływały mu po twarzy, gdy całym swoim sercem i wolą wołał, by otworzyli oczy, lecz oni śmiali się tylko, głupcy! Będą płonąć, płonąć, wieczność przez włąsną głupotę, grzesznicy, potępieńcy niszczyciele Planu, zdrajcy! ...
Patrzył w nieubłagane ognie w oczach Falega. „TY masz ich ZBAWIĆ! Jak śmiesz WĄTPIĆ!”. Jego wściekłość i przekonanie raniły, wydzierały mięso z ciała Faustina... A może to ta nawałnica płonących stalowych piór szalejąca dookoła...?

***

Przeklinał Lucyfera, że podkusił go, by przychodzić na ten wykład. „Studiowanie”, tak czy inaczej, było jedynie wymówką dla prawdziwej nauki, która przekazywał mu ojciec Kocher... Ten słaby ojciec Kocher, upomniał sam siebie. Nie potrzebował przewodnictwa Falega, by domyślać się jaki jest cel tych wielogdzinnych rozmów filozoficznych, tych uczonych ksiąg, które biskup karze mu czytać. Chcą ugasić żar, który Bóg w nim zapalił! Ten słaby człowiek, mimo potęgi jaką Bóg go obdarzył, boi się zauważyć prawdy zasłaniając się „miłosierdziem”, „wolną wolą”. Ślepiec, skazujący swoją ignorancją rzesze dusz na podążanie drogą wyznaczona im przez Szatana, litujący się nad jego pomiotem! Ciężko Faustinowi przychodziło zaakceptowanie faktu jak czysty był Kocher... W jego obecności piekielna symfonia, którą niemal w każdej chwili czuł rezonującą gdzieś w środku, milkła... Widać i dla takich ludzi jest miejsce w Boskim Planie. Faustin zaakceptuje to pokornie, to oczywiste...
Westchnął, oparł brodę na dłoni i spojrzał zrezygnowany na tablicę. "Gdzie jesteśmy i dokąd zmierzamy?" Prychnął cicho. Robaki usiłujące odgadnąć Boskie zamierzenia. To byłoby prawie śmieszne, gdyby nie było takie bluźniercze. Nawet on sam nie odważyłby się pomyśleć o takiej bezczelności, jak twierdzenie, ze MOŻE poznać Jego Zamysł!
Położył się na ławce i patrzył bez emocji na wykładowcę. Po krótkiej chwili zatopił się w modlitwie, przerywanej chwilami przez chichoty i drażniące spojrzenia trójki dziewcząt siedzących w tym samym rzędzie, kawałek dalej. „Będą się smażyć, ladacznice” – uspokoił sam siebie i wrócił do medytacji...
...
Podniósł głowę i spojrzał na chłopaka siedzącego w pierwszym rzędzie. Faustinowi zdawało się, że ów coś powiedział, ale nie to zwróciło jego uwagę... Chłopiec był czysty... Czemu dopiero teraz to zauważył? Nawet kropla grzechu nie mąciła kryształu jeziora jakim była jego dusza... Chyba gdzieś go kiedyś widział? U Kochera? Może... w końcu biskup dyskretnie utrudnia mu kontakt z innymi jego uczniami... czyżby bał się, że młody Sanari skazi jego naiwne owieczki...? hahah.
Uśmiechnął się w kierunku chłopaka. Ludzkość nie jest tak do końca stracona


Trójka dziewcząt siedzących nieopodal, w tym samym rzędzie, zrobiła wielkie oczy, widząc słodką, rozmarzoną minę obiektu ich plotek skierowaną do jakiegoś kujona z przodu. Jedna skrzywiła się, pozostałe roześmiały. Ten temat nie będzie schodził z języków połowy szkoły!
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 07-06-2008, 01:03   #13
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
All ( Y )

ROZDZIAŁ I – Dom na wzgórzu




Księżyc czaił się za chmurami, które ciemne i postrzępione pędziły po czarnym, nocnym niebie. Od czasu do czasu ukazywał swą bladą tarczę. Przez moment, nie trwający dłużej niż uderzenie serca, zimny, błękitno zielony blask oświetlił dom na jednym ze wzgórz. Duży, piętrowy budynek, stał tak, niczym stary zaniedbany człowiek, chylący się ku swojej mogile. Łuszcząca się farba
przywodziła na myśl odpadające płaty skóry lub gnijącego ciała. Matowe szyby lśniły chłodnym księżycowym blaskiem. W oknach wisiały zakurzone aksamitne kotary i resztki pożółkłych ze starości firan. Całość posępnej budowli wieńczyły omszałe dachówki. Kiedy księżyc ukrył się z powrotem za zasłoną z chmur, dom w swym przytłaczającym smutku objawił się jako jeszcze mroczniejszy i smutniejszy.




Kiedy nastał dzień i światło księżyca zastąpiły ciepłe słoneczne promienie, dom wcale nie stał się przyjemniejszy.

- Kochanie czy to na pewno tu? – korpulentna blondynka otarła pot z czoła – Jak twoje ciotki mogą mieszkać w tak paskudnym miejscu? Czy na pewno postępujemy dobrze zostawiając Karin pod ich opieką?

- Ależ oczywiście Gerdo, co prawda zapamiętałem ten dom odrobinę inaczej… ale to było jeszcze za czasów mojego dzieciństw – szpakowaty jegomość z brzuszkiem cmoknął żonę uspokajająco w pucołowaty policzek - To było… ho, ho… dobre dwadzieścia lat temu. Cioteczki Gertruda i Hilda już wtedy były stare, a co dopiero teraz! Pewnie nie mają dość siły by odnowić dom.

- No właśnie Edmundzie, czy dwie leciwe panie będą w stanie zająć się naszą małą, rozbrykaną Karin?- kobieta nie dawała za wygraną.

- Na pewno! Przestań się martwić, małej nigdzie nie będzie lepiej niż u rodziny. Popatrz tylko na te łąki i strumień za domem, dobrze jej zrobi tydzień na wsi. A my wreszcie spędzimy trochę czasu we dwoje – mężczyzna uśmiechnął się filuternie.

- Mamo, tato, proszę czy naprawdę nie mogę jechać z wami?! Proszę?! – uczepiona matczynej sukienki, płowowłosa dziewczynka pisnęła żałośnie.

- Już o tym rozmawialiśmy kochanie. Tatuś i mamusia też zasłużyli na wakacje i odrobinę odpoczynku. To raptem tylko tydzień, zobaczysz jak szybko ci minie, księżniczko – Edmund uśmiechnął się czule do córki, wspinając się po drewnianych, zbutwiałych schodach na werandę.

Podest przed domem zdobiły poobijane donice z uschniętymi kwiatami. Między omszałymi kolumienkami podtrzymującymi taras przechadzał się tłusty, wyliniały, czarny kocur. Edmund pociągnął za sznurek przy drzwiach, w głębi domu rozległ się nieprzyjemny dźwięk pękniętego dzwonka. Po chwili drzwi otworzyły się o cal, z wąskiej szpary łypało na przybyłych przekrwione czarne oko.

- Dzień dobry – mężczyzna nie stracił animuszu – To my ciociu, przywieźliśmy Karin.

Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem by po chwili otworzyć się ponownie. W frontowym wejściu stały dwie starsze kobiety, jedna będąca przeciwieństwem drugiej. Pierwsza niezwykle wysoka jak na kobietę, przeraźliwie chuda i żylasta. Z tego co Edmund zapamiętał z dzieciństwa musiała to być ciotka Gertruda. Z kolei niska, nalana, lekko zezująca dama musiała być ciotką Hildą. Dziewczynka na widok tych dziwnych indywiduów mocniej ścisnęła matczyna dłoń i schowała się za fałdami jej obszernej spódnicy.

- Dzień dobry, ciociu… - powtórzył już mniej entuzjastycznie.

- Wejdźcie - bezceremonialnie zakomunikowała Gertruda, nieznoszącym sprzeciwu głosem – Późno przyjeżdżacie.

Ciemny, przytłaczający przedpokój pełen był czarnych masywnych mebli, poważnie nadgryzionych zębem czasu.

- Mamusiu czy mogę zostać na dworze i pobawić się z kiciusiem – Karin błagalnie spojrzała na matkę, nie miała najmniejszej ochoty wchodzić do tego ponurego, dziwacznie pachnącego domu.

- Oczywiście kochanie, idź pobaw się trochę a my porozmawiamy z cioteczkami – Gerda miała coraz więcej wątpliwości co do pozostawienia swojej ukochanej jedynaczki, pod opieką ciotecznych babek męża.

Dorośli przeszli do salonu. Karin rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu kota. Nigdzie nie było go widać. Zniechęcona przysiadła na omszałym stopniu werandy. Słońce stało wysoko na niebie, upał dawał się coraz bardzie we znaki. Dziewczynka postanowiła się troszkę orzeźwić mocząc nogi w strumyku. Zbiegła po piaszczystej skarpie nad brzeg rzeki. Nurt był dość wartki i zdradliwy, uważny obserwator mógł dostrzec wiry tworzące się z dala od brzegu, czyhające tylko na lekkomyślnego pływaka. Karin zdjęła sandałki i zaczęła brodzić po płyciźnie. Chłodna woda omywała jej drobne stopki dając ukojenie w ten upalny czerwcowy dzień. Nagle coś błysnęło między kamieniami. Dziewczynka przystanęła, migoczący kusząco przedmiot znajdował się dość daleko, poza zasięgiem jej wątłych ramion. Niewiele myśląc blondyneczka wybiegła na brzeg. Nieopodal rosły rozłożyste krzewy dzikiego bzu. Dziewczynka siłowała się chwilę z wiotką gałązką. Białe, wonne kwiaty posypały się na jej małą główkę. W końcu drewno ustąpiło. Zaopatrzona w prowizoryczną wędkę, Karin weszła tryumfalnie po same kolana do rwącego potoku. Po kilku nieudanych próbach coś w końcówkę zahaczyło się o wiotką końcówkę badyla. Powoli, ostrożnie dziewczynka wyciągnęła na brzeg swoją zdobycz. W blasku słońca mienił się mały metalowy pieniążek, pokryty jakimiś dziwnymi znakami.




Uradowana z poczynionego znaleziska dziewczynka schowała go głęboko w kieszonce sweterka.

W tym samym czasie w domu toczyły się twarde negocjacje.

- Pieniądze na stół Edmundzie! Twój ojciec zawsze był utracjuszem, najlepiej więc będzie, jeśli od razu otrzymamy zapłatę za opiekę nad dziewczynką. Po wakacjach wrócisz na pewno bez grosza. Dowiadywałyśmy się ile obecnie kosztuje utrzymanie i wykarmienie małego dziecka. No i należy do tego doliczyć rekompensatę za szkody jakie na pewno mała zrobi, wszyscy wiemy jaka obecnie rozbrykana i nieposłuszna jest młodzież i nie zapominajmy o stawce za godzinę opieki nad nią. Dwadzieścia marek to chyba uczciwa suma?
– Gertruda przedstawiła sprawę rzeczowo.

- Dwadzieścia marek!? – Edmund sapnął zszokowany, była to połowa ich wakacyjnego budżetu – Za niecały tydzień? Czy to aby nie za wiele?

- Jak coś się nie podoba, to zabierajcie małą ze sobą na wakacje – zaskrzeczała Hilda, po raz perszy zabierając głos.

- Nie , nie niech będzie – skapitulował Edmund – Gerdo zawołaj małą. Musimy się pośpieszyć za niecałe dwie godziny odjeżdża nasz pociąg a następny mamy dopiero jutro rano. Pożegnamy się tylko z Karin i ruszamy w drogę.

- Karin! Karin! – przysadzista blondyneczka wyszła na werandę, słońce nie świeciło już tak jasno.

Niebo spowiły ołowiane chmury i zerwał się nieprzyjemny wiatr. Dziewczynka z trudem wspięła się po piaszczystej skarpie i czym prędzej pobiegła do matki majaczącej na werandzie.

- Gdzie ty byłaś młoda damo! Nie powinnaś odchodzić tak daleko, jeszcze wpadła byś do wody i utonęła – kobieta strofowała córkę, otrzepując jej sukienkę z piasku.

Po chwili pozostali dołączyli do nich na werandzie.

- Kochanie spisuj się dzielnie, bądź grzeczna i słuchaj cioteczek – Edmund przytulił córkę czule.

Kiedy Gerda kucnęła koło Karin by ucałować małą na pożegnanie spadły pierwsze krople deszczu. Błyskawica rozpruła ołowiane niebo na pół. Po okolicy przetoczył się głuchy odgłos gromu. Rozpadało się na dobre.

- I co teraz zrobimy, Edmundzie? – kobieta zwróciła się do męża.

- Ehhh… chyba będziemy musieli przeczekać burzę – mężczyzna spojrzał znacząco na krewne – ale tak czy siak, wydaje mi się, ze nie zdążymy na pociąg. Będziemy musieli tu przenocować i skoro świt ruszyć dalej w drogę.

- Ale wiesz Edmundzie, że to dla nas dodatkowy kłopot – Gertruda zwietrzyła możliwość dodatkowego zarobku – Nocleg, kolacja, pościel … to wszystko kosztuje.



***



Karin stała przy oknie. Burza już się uspokoiła, wiatr rozgonił chmury. Światło księżyca zaglądało do małego zagraconego pokoiku. Dziewczynka wróciła do łóżka i chlipiąc cicho skuliła się pod kołdrą.

- Jutro stąd ucieknę. Wszystko jedno dokąd, zobaczymy co wtedy zrobicie! – odgrażała się w myślach rodzicom.

Nagle Karin drgnęła i wysunęła głowę spod kołdry. W ciemności miała problem z rozróżnieniem znajdujących się w pokoju sprzętów. Cisza… Znowu… Coś jednak usłyszała, jakby szuranie. Kroki na piętrze, które podobno stało puste, odkąd zawaliły się schody, prowadzące na górę. Dziewczynka napięła się jak struna wyczekując kolejnych odgłosów. Jednak w koło panowała niezmącona cisza. Dzisiejszy dzień był bardzo męczący. Karin powoli opadały powieki, w końcu zmorzył ją sen. Dręczyły ja niespokojne koszmary. W koło stukało, dudniło i trzeszczało. Dziewczynka obudziła się, tak gwałtownie, ze przez całe ciało przebiegł jej skurcz. Usłyszała hałas, mocne uderzenie i stukot. Coś działo się w jej pokoju! Przerażona wystawiła czubek nosa z pod kołdry. Księżyc świecił jasno. Ku swemu przerażeniu Karin skonstatowała, że ktoś musiał być tu być. Ciężkie zdobione krzesło, które stało przy sekretarzyku, leżało teraz przewrócone bezwładnie na środku perskiego dywanu. Ale to nie wszystko. Gdzie podział się ten mały stoliczek, który stał pod ścianą? Teraz w jego miejscu leżała przewrócona hebanowa figurka. Jej wzrok zatrzymał się na olbrzymiej rustykalnej toaletce. Wielkie lustro osadzono w wyjątkowo szkaradnej ramie, zdobionej groteskowymi ornamentami. Karin zamknęła oczy, jednak zaraz powrotem je otworzyła. Coś ze zgrzytem przesunęło się po podłodze. W lustrze dostrzegła część pokoju, która do tej pory pozostawała poza zasięgiem jej wzroku. Zobaczyła, jak wysoka serwantka, pełna odpustowej porcelany, powoli przesuwa się po podłodze, ukosem sunąć w jej stronę. Karin z krzykiem wyskoczyła z łóżka. Zaalarmowani wołaniem córki do pokoju wpadli przerażeni rodzice a za nimi ciotki. Dorośli stanęli w progu przerażeni. Chaos jaki panował w pomieszczeniu trudno było opisać. Migotliwe płomienie lamp naftowych wydobywały z mroku porozrzucane meble i porozbijaną porcelanę.

- To niebywałe! Słono zapłacisz nam za szaleństwa tej smarkuli Edwardzie! – wysyczała ciotka Hilda, która pierwsza odzyskała mowę.

- Co!!! Jak sobie wyobrażacie, żeby pięcioletnia dziewczynka, tak porozrzucał i poprzestawiała, te ciężkie rupiecie – krzyknęła Gerda tuląc przerażoną dziewczynkę.

- Rupiecie! Moje drogocenne meble! Rodowa porcelana! – wrzeszczała jak oszalała ciotka Gertruda.

Kiedy tak stali przerzucając się argumentami, przez pokój przeleciał nagle ciężki, stary zegar kominkowy i z wielkim hukiem uderzył w ścianę. Wzrok zebranych powędrował ku miejscu w którym rozbił się zegar. Ktoś jęknął cicho… Ciotka Gertruda osunęła się bezwładnie na ziemię. Coś odcisnęło się z taką siłą, że zniekształcone zostało nawet drewno pod tapetą. Wszyscy wiedzieli, co to było. Odcisk olbrzymiej zwierzęcej łapy, zakończonej długimi pazurami.



***



Pewnego pięknego czerwcowego poranka stary Ulv wypłynął swoją małą łódeczką na jezioro, jak każdego ranka od pięćdziesięciu lat. Z radością w sercu wsłuchiwał się w koncert wodnego ptactwa, który niósł się wśród ciszy poranka. Wiosła miarowo uderzały o granatową taflę . Drobne krople wody unoszące się w powietrzu, przy każdym spotkaniu drewna z wodą, skrzyły się w rannym słońcu niczym najprawdziwsze diamenty. To była ulubiona pora dnie Ulva. Mógł odpocząć sam, w ciszy z dala od stale zrzędzącej Berty. Co też go pokusiło te czterdzieści pięć lat temu, żeby żenić się z tą sekutnica. Wzrok rybaka przyciągnęła para łabędzi, bijąca skrzydłami o tafle jeziora w szuwarach przy brzegu. Co… Rybak podpłyną nieco bliżej. Coś kołysało się w takt fali wywoływanych przez łódkę. Ulv poczuł nagły ucisk w dołku. Na powierzchni unosiło się bezwładne ludzkie ciało.






Komisarz Lind pochylił się nad topielcem.

- Leżał w wodzie od dawna – oznajmił rzeczowo do swojego młodego zastępcy – Od bardzo dawna. Widzisz to Olsen? Musiał o coś uderzyć.

Chłopak wpatrywał się, pozieleniały na twarzy w zmaltretowane, napuchnięte i obgryzione przez ryby zwłoki.

- Zobacz tu, ma ranę na szyi. Związano mu ręce i nogi. Wokół kostek i nadgarstków nadal ma ślady po ciasnych więzach – kontynuował komisarz, niezrażony wyrazem twarzy pomocnika – Najbardziej zadziwiające jest to co ma na plecach! Hmmm… Mam znajomego profesora z Salzburga, myślę, że musimy poprosić go o pomoc.


***



Profesor Knopff rozsiadł się wygodniej w fotelu. Uśmiechnął się szeroko do młodego Andreasa i pozostałych zebranych członków Kabały Otwartego Umysłu. "Dość nietypowe zbiorowisko" przemknęło przez myśl profesorowi. Postawna, impulsywna Verbena, dwóch młodziutkich Chórzystów, różniących się od siebie jak ogień i woda… oraz Syn Eteru, dziecko wybitnego naukowca, ofiary nazistowskiego reżimu. Co z tego wyniknie? Profesor, mimo ogromnej wiedzy i lat doświadczenia, nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Cóż okaże się, bo czas próby właśnie nadszedł.

- Moi drodzy, wczoraj dostałem telegram, od mojego przyjaciela komisarza Linda z Oberwink. W tej malowniczej wiosce, dokonano makabrycznego odkrycia. Pewnie rybak wyłowił, pokiereszowanego topielca. Pewnie nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie dziwaczne symbole wyryte na jego plecach. Mój drogi przyjaciel prosi mnie o pomoc w zbadaniu tego przerażającego morderstwa. Ponieważ, bez wątpienia było to morderstwo, denata przed wrzuceniem do wody skrępowano i poderżnięto mu gardło.

Po pomieszczeniu, przetoczył się cichy pomruk. Dziewczyna i jeden z chórzystów zdawali się wstrząśnięci. W oczach Andreasa profesor, przez chwilę mógł dostrzec bezbrzeżny smutek, za to niezdrowy wyraz fascynacji na twarzy drugiego z chórzystów, przyprawił Knopffa o ciarki na plecach, tylko twarz młodego Eteryty nie zmieniła wyrazu.

- Moi drodzy sami wiecie, zbliżają się wakacje… ehhh.. obiecałem mojej drogiej Kunegund, ze w końcu zabiorę ją do Baden Baden… cóż słowo się rzekło – profesor zaśmiał się zmieszany – dlatego proszę was o pomoc, pojedziecie w ramach „ praktyk wakacyjnych „ do Oberwink i przyjrzycie się tej sprawie z bliska. To dla was doskonała okazja, aby poszerzyć swoją wiedzę. Nauczyć się działać wspólnie i zacieśnić więzy między Tradycjami.

Knopff odchrząknął. Otworzył szufladę w swoim wielkim dębowym biurku i wyciągnął z niej gruba szarą kopertę.

- Proszę Andreasie, na twoje ręce składam skromny fundusz oraz bilety na jutrzejszy pociąg do Oberwink.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 07-06-2008 o 22:20.
MigdaelETher jest offline  
Stary 07-06-2008, 17:49   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki brunet w ciemnoszarym garniturze powiódł wzrokiem po innych członkach Kabały. Na ich twarzach w taki wyrazisty sposób malowały się emocje.... Miał nadzieję, że z jego twarzy nie można nic odczytać. Poza obojętnością... I odrobiną zaciekawienia, jakie należało okazać w takiej sytuacji...
Poprawił nieco rogowe okulary, a potem, nie komentując ani jednym słowem wypowiedzi profesora, zagłębił się w rozmyślaniach.
Postanowił najpierw wysłuchać opinii innych. Nie chciał im nic sugerować...
"Poderżnięte gardło to nic takiego. Zdarza się nie raz. Wystarczy poczytać kroniki kryminalne..."
W ramach poszerzania zakresu wiedzy oprócz literatury naukowej od czasu do czasu sięgał po prasę codzienną. Nawet tak zwaną brukową. Ale tam nic nie wspominano o takich przypadkach...
"Ciekawe, czy te ślady na plecach są świeże, czy nie..."
Dziwaczne symbole w połączeniu z poderżniętym gardłem mogły sugerować mord rytualny... Stare ślady wskazywałyby członka sekty, świeże - przypadkową ofiarę...
"Szkoda, że nie mógł nam przesłać zdjęcia" - pomyślał z żalem. - "Można by porównać z ilustracjami w książkach".
Tego, że nie był to zwykły tatuaż czy "ozdobniki", jakie robili sobie kryminaliści, był pewien. Komisarz bez problemów rozpoznałby coś takiego.

Oderwał się od rozmyślań i skupił się na dalszym ciągu wyjaśnień.

Cień uśmiechu przemknął przez zwykle poważną twarz Kurta gdy padło imię żony profesora. To była tak zwana "siła wyższa" i mało rzeczy na świecie mogło sprawić, żeby profesor wycofał się z wyjazdu.
"Prośba" profesora była najzwyklejszym na świecie poleceniem, chociaż ukrytym pod ładną nazwą. I tylko z ważnych powodów można by mu odmówić. A takich powodów Kurt nie miał.
Z drugiej strony taki wspólny wyjazd miał sens... Faktycznie pozwoliłby im się lepiej poznać... Poza tym i tak nie miał żadnych planów wakacyjnych, a według słów Ernsta trochę świeżego powietrza dobrze by mu zrobiło po okresie wytężonej nauki.
Zintegrować...
Nie bardzo był pewien, czy możliwa jest jakakolwiek integracja z Faustinem. Nie miał pojęcia czemu obaj Chórzyści tak się od siebie różnią... Z tego, co zdążył zaobserwować, woda i ogień to za słabe porównanie...

Spojrzał przez moment na szarą kopertę, którą otrzymał Andreas. Może by się udało namówić resztę tej ciekawie dobranej kompanii na podróż samochodem... Koszty byłyby pewnie niższe, a swoboda dużo większa... Ale tym nie warto było zawracać głowy profesorowi.

- O której jest ten pociąg, panie profesorze? - spytał.
Oczywiście każdy z nich mógł to sprawdzić na własną rękę, ale po co tracić czas...
- Czy w tej wiosce mają jakiś telefon? - zadał kolejne pytanie. - Warto by było wiedzieć, na jakie warunki mamy się przygotować. Gospoda, stodoła czy namioty w ogródku komendanta...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-06-2008 o 08:32. Powód: Kursywa
Kerm jest offline  
Stary 10-06-2008, 22:24   #15
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Julia Diana Fassbinder, studentka pierwszego roku weterynarii, dziewczyna o 180centymetrach wzrostu i krągłych jędrnych kształtach jak zwykle na zebranie Kabały wpadła w ostatniej chwili. Wszyscy już byli i mimo, że zegar wskazywał punkt piętnastą, znowu poczuła, że musi przeprosić, bo gdyby nie ona zaczęliby wcześniej.
Miała kłopoty ze skupieniem się na wykładach profesora, i nic nie mogła poradzić na to, że nużyły ją rozważania nad naturą i istotą przebudzenia, świata czy magii. Wymyślała więc sobie rozrywki zastępcze. Przez jakiś czas bawiła się całkiem nieźle drażniąc profesora i kolegów za dużymi dekoltami. A że natura hojnie ją obdarzyła, z łatwością powodowała wypieki, zwłaszcza u obydwu chórzystów. Rzecz jasna u każdego z innego powodu. Swoją drogą mogłaby przysiąc, że kiedy po twarzy Faustina błąkał się czasem przelotny uśmieszek było to oznaką, ze wyobraża sobie męki piekielne jakie po śmierci czekają rozpustną wiedźmę.
- Naga na madejowym łożu? – wystrzeliła kiedyś z pytaniem do Faustina, ale nie udało się kontynuować tej rozmowy pod srogim spojrzeniem Knopffa.
Za to jej prawie imiennik Julian jak już przestał się czerwienić, patrzył na nią z powagą i współczuciem. „Tak święty Julianie zgrzeszyłam”
Na czterech przebudzonych dwóch chórzystów. Dusze bez ciał, jak mawiała niewidoczna towarzyszka Diany.
Bo kiedy Julce znudziły się dekolty, wraz z wiosną powszedniejąc i chłopakom, zaczęła wsłuchiwać się w monologi swego alter ego. Czasem nawet odpowiadała. Co znowu oburzało profesora Knopffa.
- Dziewczyno – jak to nauczyciel, bezbłędnie łączył ton pobłażliwy ze strofującym – zaprzestań rozmów ze swoim awatarem.
Faktycznie starożytna bogini lubiła wchodzić profesorowi w słowo. Całe szczęście, że słyszała ją tylko Julka. Ale gdyby nie zgryźliwe komentarze, w erze dokładnie zapiętych bluzeczek, Julka regularnie zasypiałaby na spotkaniach. Zresztą wypadały zwykle w piątki, po nieprzespanych nocach, które młoda Verbena zarywała dorabiając na dyżurach w Towarzystwie Przyjaciół-Założycieli Salzburskiego Zoo.
Na eterytę Olimpijka też sarkała.
- Nie łudź się, nie jest miły. Pewnie, że zawsze chętnie ci pomoże. Bo to okazja do wymądrzania się. Chęć wywyższenia się ponad innych - to najważniejsza cecha eterytów, źródło ich pędu do wiedzy.
- Do tego na pewno jest szowinistą.
Ale do uprzedzeń Artemidy Julka podchodziła ostrożnie.
- A Ty jesteś jędzą – śmiała się – I masz ochotę rozszarpać jakiegoś Akteona.
Najrzadziej żartowały z Jegra.
Ten poważny młody mężczyzna, lekko przerażał samą Julię. Odważna zwykle dziewczyna unikała rozmów z Andreasem, za nic nie zostałaby z nim sam na sam. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że wcale nie jest to następstwem wybranej przez chłopaka Tradycji, lecz wynika z trywialnego faktu, że Andreas był na froncie. Front zmieniał ludzi, postarzał ich i upodabniał do siebie. Wypalał piętno. Julka przeżyła wojnę w izolacji i dopiero w Salzburgu zaczęła spotykać prawdziwe ofiary wojny. Te przypadkowe spotkania mroziły jej serce. Bała się smutku byłych żołnierzy, ich przerażających zamglonych dusz.
Dlatego na zebrania Kabały Otwartego Umysłu nigdy nie przychodziła za wcześnie. Nie wiedziałby co ze sobą zrobić w tym dziwnym towarzystwie bez scalającego, nudnego głosu profesora.

A teraz mieli jechać gdzieś razem, bez profesora, pomagać policji w śledztwie w sprawie morderstwa. Oczywiście miała zamiar spędzić wakacje na wsi. U siebie. Wyglądało na to, że jej plany uległy zmianie.
„Może jest w tym jakiś sens. Szansa, że się zżyjemy – spojrzała na Faustina, chcąc nie chcąc z góry – cień szansy.”
- Skoro muszę to pojadę.
- A jeśli chodzi o nocleg – roześmiała się – jakoś sobie Kurt poradzisz. Duży jesteś.
- Do zobaczenia na dworcu panowie. I mam pomysł. Wsadźmy Faustina do innego pociągu.

Następnego dnia na dworcu była przed innymi. Pociąg podstawiono dobre dwadzieścia minut wcześniej. Był czerwiec, w Oberwink było jezioro, to może być przyjemna wycieczka. Chłopcy znajdą mordercę, a ona w końcu połazi po górach.
 

Ostatnio edytowane przez Hellian : 15-06-2008 o 19:59. Powód: 2 centymetry
Hellian jest offline  
Stary 11-06-2008, 00:05   #16
 
Yarot's Avatar
 
Reputacja: 1 Yarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnieYarot jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Oczywiście profesorze - odrzekł Andreas i wziął do ręki szarą kopertę. - Takie zadanie pozwoli nam się poznać, choć szkoda, że dzieje właśnie w takich okolicznościach. Śmierć, jaka by nie była, jest nieodmiennie jest czymś wyjątkowym i sprowadzona do takiej … roli, musi zasługiwać na wyjaśnienie.
Chłopak schował kopertę do kieszeni. Czuł spojrzenia innych utkwione w siebie i znów poczuł to coś, co towarzyszyło mu od ukraińskich okopów. Obecność czegoś więcej niż tylko grupki magów szykującej się do swojego pierwszego poważnego zadania.
Warto by było wiedzieć, na jakie warunki mamy się przygotować. Gospoda, stodoła czy namioty w ogródku komendanta...” - dokończył pytanie Kurt.
Jegr mając w ręku kopertę już wiedział jak odpowiedzieć. A przynajmniej miał taką nadzieję.
- W kopercie są pieniądze, to z całą pewnością coś się tam znajdzie do wynajęcia. Choćby i namiot w ogródku komendanta - z uśmiechem odparł Andreas. Cenił Kurta, choć miał do niego dystans. Szanował jego wiedzę, której sam nie miał za wiele, oraz analityczny umysł pomocny w rozwiązywaniu zagadek. Tworząc taką a nie inną Kabałę profesor wiedział co robi i kogo do niej zaprasza.
- Pewnie w telegramie wiele więcej nie było niż to nam pan przedstawił profesorze, ale czy może coś pan podejrzewa?. Coś co będzie dla nas wskazówką albo pomoże w naprowadzeniu na właściwe podejście do sprawy?
Andreas wolał to wiedzieć już teraz. Wolał też sprawdzić wszystko zanim będzie za późno. Już wiedział, że uda się do tej wioski i to choćby sam, gdyby inni odmówili. Czuł, że powinien tam być. Coś w jego wnętrzu mu to mówiło. Coś, co wyczuwało śmierć.
Złowił spojrzenie Julii. Znów dziś była spóźniona i jak zawsze, uciekała wzrokiem gdzieś daleko, jeśli się na nią spojrzało. To wydawało się dziwne, bo dziewczyna musiała być przyzwyczajona do spoglądania na nią. I to nie tylko ona tak robiła. „Może faktycznie wyjazd coś da i pozwoli nam się poznać” - pomyślał chłopak czekając na odpowiedź profesora. Spojrzał przy tym na pozostałych. Faustin stał jak zawsze z zaciętą miną i chmurnym czołem. Julian patrzył na wszystko pogodnie i bez tej złości, którą można wyczytać czasami z twarzy jego towarzysza w Tradycji. Przeznaczenie splata nasze ścieżki tak, że nie zawsze da się je zrozumieć. Może dlatego uczynił tych dwóch tak bardzo różnych od siebie, by pokazać, że Ścieżka ma swój cel i wszystko jest jej podporządkowane.
Z kopertą w kieszeni czekał na odpowiedź profesora.
 
__________________
...and the Dead shall walk the Earth once more
_. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : .__. : ! : ._
Yarot jest offline  
Stary 14-06-2008, 15:16   #17
 
Judeau's Avatar
 
Reputacja: 1 Judeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znanyJudeau wkrótce będzie znany
Faustin ziewnął przeciągle, zasłaniając usta dłońmi złożonymi do modlitwy. Dzisiejszej nocy do późna czytał biblię i zmęczenie dawało o sobie znać, skonfrontowane z wygodnym fotelem w pokoju profesora. Wyrwany z lekkiej modlitwy zerknął na Juliana, którego to miał już okazję przelotnie poznać. Chłopiec był wcieleniem niewinności, aura czystości, która go otaczała, była niczym ciepły okład na sfatygowaną duszę Włocha. W jego pobliżu nawet przeraźliwe, nieustające błagania przeklętych dusz cichły. Jakże łatwo było dać się wciągnąć w ten błogi miraż i zatopić się w miłości Ojca... Na szczęście wizerunek Falega przypominał mu o jego misji kiedykolwiek nawiedzały go wątpliwości. „Nasze role są tak różne, Julianie... nie pozwolę, by cokolwiek zakłóciło Pieśń, którą Pan przeznaczył ci do odśpiewania”. Uśmiechnął się w kierunku młodego Chórzysty, szczerze, uśmiechem rezerwowanym jedynie dla prawdziwie godnych.
W jednej chwili wrzask przerwał sielankę. Faustin podniósł głowę i spiorunował fanatycznym wzrokiem osobę, która weszła do pokoju. Mimo, ze spotkali się nie więcej niż kilka razy w życiu, wyczulił się na ryki jej odrażającej, pogańskiej, potępionej na wieki duszy. Fassbinder. Tak jak Julian był powodem, dla którego Sanari chętnie przychodził na zebrania, tak ta wiedźma odrzucała go od nich na mile. Nie miał wątpliwości jakie miejsce czekało ją po śmierci i był pewien, że tej osobie nie było przeznaczone zbawienie. Oh, jak głośno Faustin będzie śmiać, gdy ta nałożnica Szatana płonąć będzie w wiecznych ogniach swojego kochanka! Nawet pomijając duszę, sam jej wygląd obrażał Boga i jego sługi. Te kuse ubrania odsłaniające więcej niż zakrywające, bezwstydny sposób chodzenia z kołyszącymi się biodrami... ten wielki dekolt ukazujący... Gwałtownie przełknął ślinę i czując, ze się czerwieni, odwrócił głowę. „Jak śmiesz plugawić moje myśli, wiedźmo!” przemknęło mu przez myśl, po czym zatopił się w krótkiej, ale intensywnej modlitwie.

Po chwili profesor przemówił, a myśli Faustina wróciły na normalne tory.
Morderstwo rytualne? Wyznawcy Diabła! To oczywiste! Szalony uśmiech wykwitł na jego twarzy. Doskonale... w końcu okazja by przysłużyć się sprawie... Kiedy już ich znajdzie, poczują przedsmak piekła... Będą oczekiwać śmierci niczym zbawienia, gdy ich topniejąca skóra spływać będzie płatami po ciele, gdy wrząca krew z pękających bąbli zalewać będzie gardło, gdy gotujące się gałki oczne wybuchną zostawiając płomieniom otwartą drogę do ich zgniłego mózgu... Jakże będą oczekiwać spokoju śmierci... tylko po to by przekonać się, że czeka ich coś niewyobrażalnie gorszego... przez całą... wieczność...
Zarechotał cicho... Bóg działa zaiste sprawiedliwie. Ukryte w dłoniach oczy niemal wychodził z orbit.

Spokojny głos Eteryty... Jak bardzo Faustin nie lubił aroganckich głupców, którzy myślą, że człowiek jest w stanie dojść sam, bez pomocy Boga, do czegokolwiek poza potępieniem. Może nie był tak zły jak wiedźma, ale Sanari na pewno nie zamierzał oddawać mu honoru, słuchając co dureń ma do powiedzenia.

- ... Wsadźmy Faustina do innego pociągu.

Wiedźma znów ośmiela się do niego odzywać! Bezczelność!
- Lepiej ty wsadź se ten pociąg wiesz gdzie, Fassbinder! Może chociaż to cię na chwile uspokoi... – wysyczał ziejąc nienawiścią
Nieunikniona kłótnia stłumiona została w zarodku przez słowa Eutantosa
Choć ten człowiek uważał się za rękę Boga, ośmielając się uzurpować prawo do zabierania ludzi z tego świata, Faustin daleki był od uważania go za pospolitego mordercę.. nie żeby nie był przeklęty, nie, nie... ale było w nim coś... jakiś rodzaj pokrewieństwa...
Dalszej rozmowy słuchał jednym uchem, nie próbując dowiedzieć się niczego poza miejscem i czasem odjazdu.
Cokolwiek się stanie, będzie to Wola Pana. Jego plan się dopełni.
 
__________________
"To bez znaczenia, czy wygrasz, czy przegrasz, tak długo jak będzie to WYGLĄDAŁO naprawde fajnie"- Kpt. Scundrel. OotS
Judeau jest offline  
Stary 18-06-2008, 00:51   #18
 
Etopiryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Etopiryna nie jest za bardzo znanyEtopiryna nie jest za bardzo znanyEtopiryna nie jest za bardzo znany
Julian siedział spokojnie na krześle słuchając uważnie tego co profesor miał im do powiedzenia. Gdy usłyszał w jak brutalny sposób został zamordowany człowiek zrobiło mu się niedobrze. Na moment zakrył dłonią usta a potem potrząsnął lekko głową tak jak by chciał odpędzić obrazy tworzone już przez jego wyobraźnie z głowy. Profesor nie przejmując się jego reakcją kontynuował spokojnie nie ukazując żadnych większych emocji.
Kiedy skończył mówić wręczył pieniądze i bilety na pociąg jednemu z zebranych, który miał na imię Andreas. Jego uwagę przyciągała czasem wysoka kobieta, która najwyraźniej lubiła prezentować swoje kształty.
Julian wcale nie patrzył na nią jak na kogoś gorszego, wręcz przeciwnie bardziej z zaciekawieniem chociaż czasem gdy się do niego odwróciła w czasie gdy na nią spoglądał czuł że się rumieni.
Faustin, bardzo dziwny chłopak. Julian i Faustin chociaż z tej samej tradycji różnili się praktycznie pod każdym względem. Julian czuł, że Faustin ma całkowicie odmienne poglądy i podejście.
Czasem myślał, że może po prostu tak mu się tylko wydaje. Nigdy nie usłyszał od niego złego słowa ale coś z nim było nie tak.
Poważnie i spokojnie wyglądający młodzieniec, widać od razu, że mało miejsca
w swoim sercu pozostawił Bogu. Stoicki spokój jaki okazał na wiadomość o ponurym losie człowieka z miejscowości do, której jutro wyruszamy był co najmniej niepokojący. Julian zawsze dziwił się gdy człowiekowi działa się krzywda a inni po prostu nie reagowali.
Julian spojrzał przelotnie po całej grupie jak by nie wierzył, że mają współpracować. Oczywiście nie miał nic przeciwko ale to wydawało się nie realne. "Chociaż, kto wie? Może coś dobrego z tego wyniknie" powiedział sobie w duchu.
Słysząc pierwsze kłótnie uświadomił sobie jak trudne będzie nawiązanie współpracy między wszystkimi członkami grupy. Popatrzył na Faustina i Julie.
-Jak wyobrażacie sobie naszą współprace jeżeli jeszcze przed wyjazdem zaczynacie się kłócić? Dajcie spokój i przestańcie się sprzeczać. Czuje, że to
czeka nas na miejscu dużo roboty.
 
__________________
"W każdym z nas płynie ta sama, leniwa, czerwona rzeka."
Etopiryna jest offline  
Stary 24-06-2008, 19:04   #19
 
MigdaelETher's Avatar
 
Reputacja: 1 MigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwuMigdaelETher jest godny podziwu
All

Siedząc na wygodnym, obitym granatowym aksamitem fotelu profesor Knopff przyglądał się zebranej w gabinecie młodzieży. Wysłuchał uważnie ich pytać, z dezaprobatą i niesmakiem popatrzyła na wymieniających wzajemne złośliwości Julię i Faustina. Tę burzę w szklance wody, przerwał cichy, acz stanowczy głos młodego Chórzysty.

- Dziękuję panu, panie Hoffma. Celna uwaga. – Knopff poprawił małe, okrągłe okularki i pogładził się po szpakowatej, koziej bródce – Teraz pozwólcie, że po krótce odpowiem na wasze pytania.

- Panie Zeller co prawda do Elsbethn jeżdżą dwa pociągi dziennie, ale wolałbym abyście wybrali ten wcześniejszy o szóstej rano – widząc pewną konsternację na twarzach słuchaczy, profesor zaśmiał się zmieszany – Ach zapomniałem wam powiedzieć... Pociąg dojeżdża do miasteczka Elsbethn a dalej trzeba jeszcze przejść jakieś pięć kilometrów polną drogą do Oberwink.

Julia rozpromieniła na dźwięk tych słów. Już od dawna miała ochotę na jakąś górską wycieczkę. Obiecała sobie w duchu, że nawet Faustin, nie będzie w stanie zepsuć jej tej niesamowicie zapowiadającej się przygody na łonie natury.

- Oberwink jest niedużą, malowniczo położoną wioską, której nie skaziła jeszcze w pełni cywilizacja..heemm – odchrząknął Knopff i kontynuował –Ma to swoje dobre i złe strony. Cisza, spokój ale też brak linii wysokiego napięcia oraz telefonu. Najbliższy znajduje się w Elsbethen. Oberwink to kilkanaście gospodarstw, komisariat, remiza i nieduża gospoda, w której mój przyjaciel Arthur wynajął dla was pokoje. Co się tyczy twojego pytania Andreasie…no cóż mnie to wygląda na jakąś rodzinną vendetę. Ktoś komuś zgwałcił córkę a ojciec razem z braćmi postanowili sami wymierzyć sprawiedliwość. Takie rzeczy się zdarzają, ale na wszelki wypadek przyjrzyjcie się bliżej tej sprawie.

Profesor jeszcze raz powiódł wzrokiem po zebranych.

Jacy oni młodzi i niedoświadczeni… dopiero wstąpili na swoją Ścieżkę – pomyślał patrząc na, pełne wyczekiwania i napięcia twarze.

Nie słysząc więcej pytań, profesor wstał.

- Moi drodzy, życzę wam powodzenia. Mam nadzieję, że sprawa okaże się tylko lokalnym zatargiem a nie niczym poważnym. Wierzę w was i wasze umiejętności. Nie zawiedźcie mnie. – po kolei uścisnął dłoń każdego z członków Kabały Otwartego Umysłu – Szerokiej drogi i jeszcze raz powodzenia.

***





Poranek był chłodny i mglisty. Julia zjawiła się jako pierwsza na dworcu. Z niewielkim plecakiem i torbą w ręku czekała na pozostałych. Dzisiejszej nocy nie zmrużyła oka. Kilka razy wstawała i zaglądał do plecaka, upewniając się, czy zabrała potrzebne rzeczy. Kurt wręcz przeciwnie. Najpierw sporządził dokładną listę a następnie ze stoickim spokojem zapakował plecak i udał się na spoczynek. Wiedział, że musi być wypoczęty, ponieważ czekał ich dzień pełen wrażeń. Po drodze na dworzec Eteryta spotkał Jagera, któremu towarzyszyła drobna blondynka z małym berbeciem na ręku.

- Uparł się, że odprowadzi tatusia na dworzec –dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, patrząc na Andreasa.

Mały chłopczyk na słowo tatuś wyciągnął drobna rączkę w kierunku Eutanatosa.

- To moja żona Lena i mały Klaus – Andreas dokonał prezentacji, gładząc czule chłopca po rozczochranych włoskach.

Kurt patrzył ze zdziwieniem na tę rodzinną scenkę. Co prawda słyszał, że Jager jest żonaty i ma dzieci, ale wydawało mu się to jakieś dziwne i nienaturalne. Tymczasem chłodny i opanowany Eutanatos pokazał właśnie swoją ludzką twarz oraz pełne ciepła i miłości serce.

Kiedy weszli na peron Julia czekała już na nich w towarzystwie dwóch Chórzystów. Dziewczyna dogryzała sobie zawzięcie z Faustinem, a biedny, dobroduszny Julian próbował ich uspokoić. Z megafonu popłynęła zapowiedź:

-Pociąg do Elsbethen odjedzie z tor drugiego, przy peronie pierwszym !!!

Usłyszeli przeciągły gwizd. Mgła opadła a zza chmur wyjrzało słońce. Zapowiadał się piękny dzień. Powoli nieświadomi tego co ich czeka, zaczęli wsiadać do pociągu. Zajęli miejsca w przedziale. Gwałtowne szarpnięcie, lokomotywa ruszyła.
 
__________________
Zagrypiona...dogorywająca:(

Ostatnio edytowane przez MigdaelETher : 06-07-2008 o 19:40.
MigdaelETher jest offline  
Stary 24-06-2008, 22:49   #20
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kurt spojrzał na Julię, a wesoły błysk przemknął przez jego oczy.
"Też jesteś dużą dziewczynką" - pomyślał rozbawiony - "a w niektórych miejscach zdecydowanie."
Przyzwyczaił się już do tego, że nawet na niego Julia spoglądała nieco z góry. Żałował też niekiedy, że Verbena zmieniła swój sposób ubierania się. Jej "występy" stanowiły ciekawe urozmaicenie cotygodniowych spotkań.
Jeśli wierzyć rzucanym na niego spojrzeniom to Julia sądziła, całkowicie zresztą błędnie, że przez każdego Eterytę zostanie jedynie przetransformowana w ciąg zer i jedynek. A chociaż wielowymiarowe równania różniczkowe, którymi można było opisać niektóre jej atrybuty, były nader ciekawe, to jednak Kurt potrafił docenić dzieło natury najwyższej klasy nie zamieniając go na funkcje i liczby.

Wystarczyło parę słów wymienionych między Faustinem a Julią by Kurt pożegnał się z myślą o wspólnej podróży samochodem. Miał wrażenie, że aby dotarli na miejsce cało i zdrowo to jedno z tej dwójki musiałoby spędzić całą drogę w bagażniku. Albo na miejscu koła zapasowego. Co prawda z racji rozmiarów Faustin nadawałby się idealnie... Mimo wszystko nawet tego Chórzysty nie wepchnąłby do bagażnika...
Pozostawała zatem jazda pociągiem. Tam na szczęście można jechać razem, ale osobno...
I bez konfliktów...

To, co powiedział profesor niewiele wniosło do sprawy. Tyle tylko, że nie groził im nocleg w ogródku...
Przez moment Kurt zastanawiał się nad słowami profesora... Nie całkiem wierzył w wersję z zemstą rodzinną... Tego typu sprawy zwykle tak nie wyglądały... Pozostawało poszperać na własną rękę. Dobrze chociaż, że było na tyle wcześnie, że mógł wykonać kilka telefonów... Złożyć wizytę... I oczywiście zrobić małe zakupy... Jakby nie było nie planował wcześniej żadnego wyjazdu...

Rzut oka na mapę sprawił, że lista niezbędnych rzeczy wydłużyła się nieco. Mimo wszystko jej sporządzenie nie trwało długo... Podobnie jak zakupy... Spakowanie plecaka również...
Spokojnego snu nie zmąciła żadna niepotrzebna myśl.

***

Spotkanie z Andreasem stanowiło zaskoczenie. Kurt oczywiście wiedział, że Jegr ma rodzinę, ale to, co ujrzał było niespodziewane... Zimny, opanowany Eutanatos spoglądał na swoich bliskich z uczuciem całkowicie nie pasującym do przedstawicieli tej Tradycji. W każdym razie do tego, co o nich opowiadano...
Opanowując zdziwienie Kurt uśmiechnął się do Leny.
- Kurt. Kurt Zeller - przedstawił się. - Andreas...
Przerwał. W zasadzie trudno było wymagać od Andreasa, by opowiadał o swojej rodzinie. Stosunki panujące w ich Kabale trudno by było nazwać rodzinnymi.
- Tworzycie razem wspaniały obrazek - powiedział.
Cóż... Miał teraz nowy temat do rozmyślań... Trzeba było "przewartościować" Andreasa.

Julię zobaczyli z daleka. Co było równie łatwe, jak niespodziewane.
- Jak widać Julia wyjątkowo nie przyszła ostatnia - szepnął do Andreasa - i nie tylko widać, ale i słychać konsekwencje...
Nawet nie próbował interweniować. Z doświadczenia wiedział, że przyniesie to odwrotne skutki...
"Wsadzimy Faustina do innego pociągu" - przemknęły mu przez głowę słowa Julii.

Cierpliwie czekając na zakończenie sporu rzucił okiem na bagaże towarzyszy. Faustin, podobnie jak Andreas, miał plecak ze stelażem, z tym, że jego plecak był niemal większy od jego właściciela. Kurt był ciekaw, jak mikroskopijny w gruncie rzeczy Chórzysta da sobie radę z takim wielkim pakunkiem.
Julia stawiła się z malutkim plecaczkiem i dużą torbą, niezbyt odpowiednią na 5-kilometrowy marsz, ale... Z drugiej strony Verbena sprawiała wrażenie, że bez problemu uniosłaby dodatkowo Faustina wraz z jego plecakiem.
Z kolei Julian...
Kurt otworzył szeroko oczy. Drugi Chórzysta wyglądał, jakby szykował sie na spacer do parku, a nie wycieczkę w góry.
- Gdzie twój plecak, Julianie? - spytał.

Zapowiedź odjazdu pociągu przebiła się przez podniesione głosy dyskutujących.
- Może tak wsiądziecie do pociągu, zanim ruszy bez was - powiedział do Julii i Faustina. - Tam jest wolny przedział - wskazał ręką.
Prawdę mówić nie wierzył, że ta dwójka wsiądzie do tego samego przedziału.
Odwrócił się do żony Andreasa.
- Proszę się nimi nie przejmować - powiedział z uśmiechem. - Oni tak zawsze. Podobno kto się czubi...
Miał tylko nadzieję, że jego brak wiary w słuszność tego powiedzenia nie ujawni się w tonie jego wypowiedzi.
- Do widzenia - uśmiechnął się ponownie. - Miło mi było panią poznać. Do zobaczenia, Klausie.
Wyciągnął rękę do chłopca, a ten, po chwili zastanowienia, podał mu swoją małą łapkę.
- Andreasie... - Kurt obrócił sie do Eutanatosa. - Za trzy minuty ruszamy.

Nie chcąc przeszkadzać w pożegnaniu wsiadł do pociągu.
Zamierzał znaleźć przedział Julii. Zdecydowanie wolał jej towarzystwo...
Chociaż... Tę godzinę jazdy mógł się przemęczyć nawet siedząc obok nawiedzonego Chórzysty.

Na szczęście obok Julii było wolne miejsce. Kurt wrzucił plecak na półkę i usiadł obok Verbeny.
- Poczęstujesz się landrynką? - spytał. - Wiśniową?
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-06-2008 o 23:07.
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172