Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2008, 17:27   #1
 
Salazar's Avatar
 
Reputacja: 1 Salazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumny
[Wampir Maskarada] Bloody Warsaw

[MEDIA]http://pulpa1.googlepages.com/VampireBloodlines-33-VampireTheme.mp3[/MEDIA]

Bloody Warsaw



Ciemne chmury zbierają się nad Warszawą. Ciężkie krople deszczu zmywają codzienny brud i kurz, zapadł zmierzch. Gdy słońce schowało się za horyzontem do życia włączają się niecodzienni mieszkańcy tego miasta.
Spokrewnieni, wampiry, tak się ich nazywa.
Istoty nocy. Pełne dekadencji, pychy, zła i dobroci, siły i mądrości. Uosobienie mitu o nieśmiertelnych.
Metropolia co noc spływa krwią niewinnych czy to rozlaną podczas walki czy wypitą prosto z żył. Wampiry w swym nieśmiertelnym życiu nie umieją uciec od codzienności ludzkiego bydła. Wtrącają nosy w ludzkie interesy, porachunki, nawet życia. Szukają rozrywki, ofiar i okazji do ubicia interesu.

**

Jest kilka spraw o których każdy warszawski wampir musi wiedzieć.
Miasto podzielono na strefy wpływów, w których mieszkają i polują członkowie poszczególnych klanów.


W mieście działa również grupa "Kitajców", którzy rezydują na Stadionie Dziesięciolecia.
Miejsca w których rezyduje Sabat nie są znane.

Assamici są ochroniarzami i oprawcami księcia.

Pariasi najczęściej są likwidowani od razu, bez żadnych pytań. Tylko ci, którzy zdołali zdobyć protekcję któregoś klanu mogą normalnie „nieżyć” w Warszawie.

**

Książe był zły. Siedział przed telewizorem w swojej siedzibie, Zamku Królewskim.
Niepokoiło go to co widzi.
Spiker w wiadomościach rozwodził się nad tajemniczymi zniknięciami i morderstwami na terenie całej Warszawy. Tomasz Kozłowski, książę z klanu Tremere, wiedział co się święci. Sabat podnosił łeb w jego mieście. W JEGO DOMENIE! Ze złości mimowolnie wysunął długie, śnieżnobiałe kły.
- To jest do ch..a niepodobne. Maskarada leży i kwiczy... – stwierdził gniewnie pod nosem, a w myślach dodał. – I to wszystko za mojej kadencji. – zaraz jednak się opamiętał, przecież Książe, a do tego Tremere nie może ulegać tak ludzkim emocjom.
Wiedział, że normalne metody nic tu nie pomogą. Assamici sami byli zbyt zadufani w sobie żeby zajmować się Sabatem. Wilkołakami, Pariasami, watykańskimi i owszem, ale nigdy Czarną Ręką, jak to się mówiło na mieście.
Sięgnął po komórkę i wykonał kilka bardzo ważnych rozmów po czym wstał z kanapy i poprosiwszy służbę o płaszcz zszedł do limuzyny, która zawiozła go do Elizjum.
- Trzeba to przedstawić Radzie póki nie jest za późno. – pomyślał, popijając w czasie jazdy świeży, boski nektar, który pochodził z dwudziestoletniej dziewicy, tak przynajmniej napisano na etykiecie.
- Dojechaliśmy, panie. – z małego głośniczka doniósł się mocny i stanowczy głos kierowcy, Brujaha.
- Dziękuję Robercie. Wejdź ze mną i zabaw się trochę, mam dużo do omówienia.
Książe nie usłyszał odpowiedzi, wyszedł z samochodu prosto w strugi ulewnego deszczu.
Elizjum mieściło się w hotelu Sheraton.
Ostatnie piętro zostało zamienione w wielką salę z małymi alkowami. Były też pokoje dla Vipów, ale większość warszawskich krwiopijców nigdy nie miała okazji tam zawitać, to była domena Księcia i Rady.
Przy wejściu na piętro czekało kilku ochroniarzy- Brujahów, za nimi był składzik na broń, (wszak trzeba pamiętać o Tradycjach) i szatnia. Wszystko dopięte na ostatni guzik.
Gdy Tomasz wchodził na salę wszyscy spojrzeli w jego kierunku, a muzyka przycichła, gdy przechodził do strefy zastrzeżonej wszyscy składali mu delikatny pokłon, wszyscy oprócz większości Brujahów i Gangreli. No wśród Malkavian też zdarzały się wyjątki, ale oni widzą świat inaczej.
Gdy Książe zniknął za pancernymi drzwiami, na sali znów rozpoczęły się rozmowy, dysputy, a muzyka znów zaczęła grać w sposób potęgujący nocną i dekadencką atmosferę.
Tremere wszedł do małej sali, na środku której stał długi konferencyjny stół. Wszystkie miejsca były zajęte przez przedstawicieli klanów Camarilli, a także kilku klanów niezależnych. Wszyscy ubrani w nienaganne garnitury lub stroje przynajmniej wyglądajace na wyjściowe.
- Witam panów. Piękna noc, ale okoliczności nie najlepsze. Mamy sprawy do przedyskutowania...

**

Vincent
-
Noc dopiero co się rozpoczęła. Twoje mieszkanie jak zwykle sprawia dziwne wrażenie. Jakby należało do innej osoby.
Widzisz poprzestawiane sprzęty według czyjegoś gustu i upodobania, zupełnie różnego od twojego.
Tuż po wstaniu z łóżka w twojej głowie zjawia się myśl, że może ktoś się włamał.
Nie.
Już wiesz czyja to sprawka, ale musisz z nim to załatwić po swojemu i delikatnie.
Założyłeś elegancką koszulę i spodnie, uprzednio biorąc prysznic, proste, ludzkie przyzwyczajenie, ale czemu jako nieśmiertelny miałbyś brzydko pachnieć?
Gdy już zbierałeś się do wyjścia na „śniadanie”, bo głód dawał już we znaki, usłyszałeś dzwonek do drzwi. Podszedłeś do „gerdowskich”, grubych, antywłamaniowych drzwi i spojrzałeś przez wizjer na klatkę schodową.
Zobaczyłeś wysokiego mężczyznę ubranego w garnitur, nawet mimo szykownego stroju widać było, że jest umięśniony i wysportowany. Chwilę potem zobaczyłeś jego oczy. Drapieżne, okrutne. Zwróciłeś uwagę na jego twarz, która potwierdzała to co zobaczyłeś w oczach.
Assamita zadzwonił jeszcze raz.
- Otwieraj. Bo inaczej, będziesz musiał wymieniać wizjer...
Otworzyłeś drzwi i usmiechnąłeś się uprzejmie.
-Nie ma potrzeby. Aktualny jest dość dobry.- odpowiedziałeś na jego groźbę
-Książe zaprasza na rozmowę. Jedziemy? – powiedział twardym i nie znoszącym sprzeciwu tonem.
-Doskonale, akurat wychodziłem - po czym odruchowo sprawdzasz czas i wychodzisz zamykając drzwi na klucz.
Zeszliście na dół, otworzył ci drzwi do luksusowego BMW, a sam usiadł za kierownicą.
- Pod siedzeniem jest Vitae, częstuj się.
Kiedy spoglądasz na Assamitę starasz się być uprzejmy. Gapi się na ciebie tym swoim twardym wzrokiem a ty oceniasz dokładniej jego ubiór i widzisz, że chyba nie lubi się pokazywać w oficjalnych strojach.
Patrząc się chcesz też wyrazić życzliwość i tak jakby podstawowe zasady dobrego wychowania.
Ruszyliście przez Warszawę, do samego centrum, do Elizjum.

Nicole Lince

Obudziłaś się tuż po zachodzie słońca, od razu sięgnęłaś po laptop. Przeszłaś do salonu, podłączyłaś go do sieci w międzyczasie odpalając jakąś delikatną muzykę.
Rozczochrana i nieumalowana usiadłaś w swoim ulubionym wiszącym fotelu, rozpoczęłaś podbijanie sieci.
Czarne pasemko włosów opadło ci na oczy i zasłoniło na chwilę logo wyszukiwarki Google, ale szybko je poskromiłaś odrzucając za ucho.
Nagle rozległo się delikatne, rytmiczne pykanie systemu kamerującego wejście do twojego mieszkania. Chwilę potem rozległ się dzwonek do drzwi.
Pomyślałaś sobie- Ki diabeł?!
Spojrzałaś na monitor wiszący przy drzwiach. Zobaczyłaś na nim jednego z tak zwanych psów gończych Księcia, assamitę ubranego w szykowny i elegancki garnitur.
Widocznie zauważył jeden z obiektywów kamer, spojrzał w niego i powiedział:
- Książe zaprasza na rozmowę. – po chwili dodał. – Zaczekam na dole w samochodzie.
Odwrócił się i zszedł po schodach.
Czujesz się trochę zdezorientowana całą sytuacją, ale w końcu to nie pierwszy raz, gdy Camarilla i jej wysłannicy składają ci tak nieoczekiwane wizyty.

Kamil „Kimi” Kmielik

Czujesz, że żyjesz, czy może nieżyjesz pełnią życia? Chrzanić to. Czujesz powiew świeżości. Jazda na twoim ukochanym motorze tuż po przebudzeniu to najlepszy sposób na rozpoczęcie udanej i przyjemnej Nocy.
Wracałeś właśnie do swojego mieszkania jadąc jedną z głównych ulic Wawra, ulicą Wydawniczą, gdy drogę zajechało ci czarne BMW.
W ostatniej chwili zahamowałeś i omal nie zarysowałeś najprawdopodobniej bardzo drogiej karoserii wozu. Szyba przy miejscu kierowcy opuściła się i zobaczyłeś, że kierujący pojazdem to Spokrewniony, a co więcej Assamita.
Książe zaprasza na rozmowę. – powiedział grobowym, basowym głosem. – Jedź za mną.
Potarłeś swój kilkudniowy zarost, który najprawdopodobniej zostanie ci na resztę wieczności i zrozumiałeś, że to następna rozmowa kwalifikacyjna o pracę w twoim nieżyciu, a wiesz też, że nie ma nic lepszego niż stały dopływ gotówki, więc ruszyłeś za nim do Śródmieścia.

Wilhelm von Richtenstein

Swoją kolejną Noc wytężonej i ciężkiej pracy dla Camarilli rozpocząłeś od oglądania panoramy miasta z okna apartamentu w hotelu Marriott.
Podszedłeś do stolika i sięgnąłeś po pilota włączając kanał CNBC Bussines, aby dowiedzieć się jakie spółki dzisiaj brylują jako najdroższe indeksy na giełdzie.
Przemknąłeś wzrokiem po swojej największej pamiątce z poprzedniego życia, zabytkowym rapierze teraz wiszącym na telewizorem.
Rozległ się przeciągły sygnał telefonu stojącego na komodzie pod oknem.
-Halo? - spytałeś grzecznym tonem.
-Panie Richtenstein, ktoś do pana w recepcji. - odpowiedziała recepcjonistka.
-Proszę go dać do słuchawki. - poprosiłeś.
-Książe zaprasza na rozmowę. - w słuchawce rozległ się zimny głos. - Czekam przed północnym wejściem, czarne BMW.
 
__________________
Oto pięść moja. Zna ją świata ćwierć...
Kto ją ujrzy, ujrzy swoją... śmierć...

GG: 953253

Ostatnio edytowane przez Salazar : 22-05-2008 o 14:26.
Salazar jest offline  
Stary 15-05-2008, 19:33   #2
 
Nicolas's Avatar
 
Reputacja: 1 Nicolas nie jest za bardzo znany
-Der Fürst? (Książę?)
Wysoki czarnowłosy mężczyzna odłożył słuchawkę telefonu niemal natychmiast, jednak długo trwało nim poruszył się z miejsca. Co książę może od niego chcieć? Przecież nie jest on ani primogenem, ani nawet jakimś bardziej znanym kainitą w Warszawie. Przecież on nawet nie pochodzi z tego miasta... z tego kraju.
„Was wollen der Fürst von mich?” (Czego książę chce ode mnie?)
Kainita myślał idąc w kierunku szafy stojącej pod jedną ze ścian pokoju. Od jak dawna już mieszkał w tym pokoju? Miesiąc? Dwa?
„Zu lange...” (Za długo...)
Otworzył drzwi szafy. W środku na wieszakach wisiało kilka śnieżnobiałych koszul oraz dwie takie same kamizelki. Wilhelm zdążył do tej pory założyć jedynie czarne spodnie z dwoma lampasami po bokach. Powoli zaczął się ubierać. Biała koszula zakryła nagi tors mężczyzny, który znów spojrzał na ekran telewizora w trakcie zapinania guzików.
-Czego może ode mnie chcieć książę... - Wilhelm podszedł do stolika i chwycił lewą ręką pilot do telewizora. Znał język polski bardzo dobrze, jednak starał się go używać najczęściej jak tylko mógł, żeby pozbyć się wciąż słyszalnego niemieckiego akcentu. - Nic ciekawego...
Telewizor zamilkł, a w pokoju zapanowała cisza. Przerwał ją dopiero odgłos odkładanego pilota i cisze kroki kainity. Wciąż na stopach miał jedynie cienkie, czarne skarpetki. Jednym zgrabnym ruchem nałożył czarne lakierki. Przejrzał się w lustrze wiszącym na wewnętrznej stronie drzwi szafy.
Wyglądał dobrze, tak jak tego chciał. Wysoki i szczupły, dobrze zbudowany. Do tego elegancki frak. Wilhelm uśmiechnął się delikatnie do swych myśli i powrócił do przerwanej czynności ubierania. Jeszcze biała kamizelka... oraz przewieszana przez ramię kabura na jego rewolwer.
„Wo er ist...” (Gdzie on jest...)
Wilhelm poszedł do sypialni, a dokładniej do małej szafki nocnej przy łóżku. Otworzył szufladę.
„Ah hier.” (Ah tutaj.)
Rewolwer znalazł się w jego dłoni, a po chwili w kaburze pod prawym ramieniem. Jeszcze czarna marynarka i biała muszka i był gotów. Kolejne spojrzenie w lustro... Zieleń.
-Ehh...
Wilhelm westchnął i ruszył wolnym krokiem w kierunku drzwi swego pokoju. Zamknął je i ruszył w dół, gdy przechodził przez hol skinął głową w kierunku recepcjonisty. Po chwili był już na zewnątrz. Północne wejście. Zaczął rozglądać się za czarnym BMW...
 
Nicolas jest offline  
Stary 15-05-2008, 19:46   #3
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
Niezły początek nocy.. Widzę, że ostatnio chyba się rozleniwiłeś Kimi, skoro tak łatwo i szybko Cię znaleźli pomyślał, po czym dodał gazu by nadążyć za tą bryką.

Dopiero po kilku przecznicach doszło do niego, że to musi być coś pilnego. Doskonale wiedział, że Assamita to nie materiał na zwykłego posłańca. Ich zadaniem na pewno nie było przekazanie zaproszenia, a raczej dostarczenie zaproszonego. Jeśli by odmówił, to nie była by już przyjemna Noc. Nie lubił być do czegoś zmuszany, a ta sytuacja zbliżała się do tego określenia.

Księżulku, nie można by tak trochę więcej grzeczności, szacunku i zaufania? Ciekawe co sie tak pali panu "wielmożnemu" Tremere. Zadufani w sobie pseudo-politycy. Aż krew sie gotuje.. ale spoko Kimi, za co inaczej byś zatankował swoją maszynkę, opłacił mieszkanie i czasem się zabawił. Oni zawsze byli tacy sami - czy Ci żywi, czy Ci nieżywi.

Zadufani w sobie pseudo-politycy.


Jego myśli pochłonęła droga i mrok nocy. Poprawił kask i dopiął zamek kurtki.

Muszę uważać na tą cholerną karoserię
 

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 15-05-2008 o 19:53.
Zaczes jest offline  
Stary 15-05-2008, 22:41   #4
 
Empress's Avatar
 
Reputacja: 1 Empress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwu
Źle spała. Zdecydowanie, źle spała. Świadectwem tego mogła być szyja, która bolała ją niemiłosiernie, chociażby przy najmniejszym poruszeniu głową, zupełnie jakby zdrętwiała. Niezrażona, rudowłosa pannica rozpoczęła masaż bolącego miejsca i już po chwili pojedynczy problem został wyeliminowany z jej nocnej egzystencji. Gdy dziewczyna w końcu przetarła oczy, wyprostowała się i sięgnęła po swój laptop. Urządzenie zabuczało przez ułamek sekundy i już po chwili ekran zalśnił gamą barw. Dziewczyna włączyła odtwarzacz, wraz z wizualizacją i przez krótką chwilę zastanawiała się co właściwie powinna wybrać, ponieważ na dobrą sprawę czuła się jak dziecko w sklepie z cukierkami. Gdzie półki uginają się pod kilkudziesięcioma tysiącami najrozmaitszych marek. Jej wybór może nie był odpowiedni do przebudzenia, co więcej nie był odpowiedni do stanu jej jestestwa, nie mniej jednak, odpaliła utwór o wdzięcznej nazwie „Bring the Light”. Od zawsze lubiła Smashing Pumpkins jako zespół, a ich najnowsza płyta wyjątkowo przypadła jej do gustu. Stanowiła dość ciekawe połączenie, ponieważ dodawała energii, optymizmu, miała szybkie brzmienie, jednocześnie nie będąc standardową, metalową rąbanką, w której śpiewający usilnie stara się naśladować głosem jakiś diabelski pomiot z piekielnych czeluści.
- I got it wrong…But I could…Follow love, lest I learn…
Panna zastygła na moment, rozmarzona w fotelu, który mimo, że stanowił niezbity protest artysty na krzywdę ludzką, był nadzwyczaj wygodny i pomysłowy. Okna były dźwiękoszczelne i zamknięte na głucho, więc nie dochodziły jej jakiekolwiek odgłosy ulicy. Sąsiadów nigdy nie widziała na oczy, miała spore wątpliwości, czy nie jest jedyną lokatorką na piętrze. Tak. To było jej własne, prywatne niebo. Bez pozorów, bez sztucznych uprzejmości, czy strachu. Tu nie musiała udawać przed nikim. Straciła poczucie czasu, ile właściwie trwała w ten sposób. W bezruchu. Słuchając jedynie odgłosów muzyki. Wtedy te zostały brutalnie przerwane. System zabezpieczeń dał znać o nieproszonym gościu a ruda błyskawicznie zanurkowała dłonią za jedną z poduszek w poszukiwaniu…wiadomej jedynie sobie rzeczy. Potem zaś sprawdziła monitor zawieszony na ścianie. Piesek księcia. Dobrze wytresowany, jak widać. Chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby pewnego razu, wszystkie, assamickie pieski nagle zwróciły się przeciw swemu panu. Jednak…jakie predyspozycje miała ona, aby wygłaszać tego typu tezy. Sama pracowała dla „pana i władcy”, bynajmniej nie za darmo, w wiecznej pogoni za pieniądzem. Pan w garniturze odezwał się i wygłosił swój monolog. Zapewne wyuczony na pamięć.
- Yeah. Good boy. I’ll be down in a moment…
Nacisnęła guzik i rzuciła z jakimś przekąsem, całkowicie zmieniając swoje usposobienie z przed kilku chwil. Nakładając maskę obojętności, zakrapianej lekką złośliwością. Może, ponieważ bała się odsłaniać prawdziwych uczuć. Prawdziwego ja. Ale było to normą w społeczeństwie. Zarówno ludzkim, jak i wampirzym. Wszyscy nosili maski, które to doskonale przylegały. Oddaliła się od drzwi. Oczywiście wyżej wspomniany moment był kwestią względną, ponieważ bez pośpiechu poświęciła blisko pół godziny, aby doprowadzić się do względnego porządku. Liczyła na wyrozumiałość, w końcu jeśli przyrównać jej przygotowania do tych innych panien, trwały one nadzwyczaj krótko. Ubiór także był…oryginalny. Czarna koszulka, przedstawiająca karykaturę Cthulhu, z wdzięcznym napisem „Sell your soul for a Cookie?”. Glany. Jeansy. Skórzana kurtka z rozmaitymi przypinkami. Dla kaprysu wzięła także błękitną, aksamitną bandankę i schowała ją do kieszeni. Feldmesser znalazł się w podeszwie, jego brat z tyłu, na pasku, a Glock w drugiej, wewnętrznej kieszeni. Wątpiła aby cokolwiek z jej…bardziej „orientalnego” asortymentu było konieczne na zwyczajnym spotkaniu, jednak…kto wie.
- Nom. To idziemy. As the locals say…
Jednak wróciła się do kuchni, wyciągając z lodówki małą torebkę z czerwoną zawartością. Dopiero kiedy ją opróżniła, porwała klucze z półki i zamknęła za sobą drzwi na dziewięć spustów i powoli, jednak pewnie udała się po schodach na dół, zmierzając do „taksówki”, którą po nią wysłano. Zatrzasnąwszy za sobą drzwi, przyglądała się przez chwilę kierowcy, cierpliwie czekając aż ten raczy ruszyć.
 
Empress jest offline  
Stary 16-05-2008, 01:09   #5
 
Musiek's Avatar
 
Reputacja: 1 Musiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodze
Obudź się Vincent, czas wstawać. Nie każ mi dłużej czekać. Chcę krwi. Mnóstwo krwi. Chcę czuć, że jestem kainitą Vin. Obudź się do cholery...

Otworzył oko. Światło wpadające do niego utworzyło obraz pomieszczenia, w którym spoczywało jego ciało. Obraz wydawał się znajomy, jednakże widać w nim było ręke kogoś innego. Znany aspekt zmian przywodził na myśl tylko jeden gust, który mógłby poczynić takie bezkompromisowe ustawienia.

Nestor. Nestor, która godzina? - głos zabrzmiał w pokoju, trafiając w pustkę. Cisza zalegająca w tym miejscu bynajmniej Vincentowi nie wydała się naturalna. Odkąd został przemieniony nic już nie było zgodne z jakimikolwiek standardami.

Umył swoje już nie za bardzo żywe ciało po czym przebrał się w ubiór, który niczym orginalnym w stosunku do dnia poprzedniego się nie różnił. Długie, ociekające wodą włosy, zaczesał narazie do tyłu, żeby w miarę dobrze się ułożyły.
-Przynajmniej to jest piękne. Nigdy nie wyłysieję.
Czarne spodnie, które założył do niebieskiej koszuli z podwiniętymi mankietami dobrze się prezentowały. Spojrzał jeszcze raz w lustro na swoje już nie do końca młode oblicze. Lekko haczykowaty nos wraz ze zmarszczkami dawały obraz doświadczonego ale jeszcze pełnego energii człowieka. Tak przynajmniej odbierają go ludzie.

Podszedł do stolika z lampką nocną, aby sprawdzić swoją komórkę. Nie znajdując jej tam stwierdził na głos:
-No tak. On zawsze kładzie ją w salonie, obok pilota.
Podniósł swojego Sony Ericsson'a, do którego zdążył się już przyzwyczaić i sprawdził na nim wiadomości. Jedna reklama Simplusa o darmowych minutach nie sprawiła mu większych problemów przy kasowaniu. Schowawszy telefon, podniósł zegarek, który leżał w tym samym miejscu co telefon.
Rolex podkreślał elegancki wygląd Vincenta. Odkąd pamiętał lubił się dobrze ubierać.
Harmonijka, scyzoryk, zapalniczka i portfel. Prawdziwy niezbędnik wampira.

Ktoś puka Vin. Gdzie Ty do cholery masz głowę? No idź do drzwi...


-Ja nic nie słyszałem. Pewny jesteś?
- spytał na głos. Jednak pytanie pozostalo bez odpowiedzi. Założył pośpiesznie skarpetki, po czym podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer. W tym samym momencie rozległ się ponowny dzwonek. A może był to pierwszy?
Po drugiej stronie ujrzał niezwykle uroczego gościa. Kompozycja garnitur i mięśnie nie za bardzo przypadły do gustu Vincentowi.

Pier... Assamita. Czego on może chcieć. Otwieraj, bo zacznie stwarzać problemy...

W tym samym momencie dało się słyszeć:
- Otwieraj. Bo inaczej, będziesz musiał wymieniać wizjer...

Co za tekst. Straszył tym swoją matkę jak wracał ze szkoły?

Lekki uśmiech Vincenta wskazywał na to, iż komentarz przypadł mu do gustu. Zaczął otwierać zamki Gerdy z pełnym wdziękiem, który skutecznie spowalniał całą operację. Po chwili drzwi stały otworem:
-Nie ma potrzeby. Aktualny jest dość dobry.
Powiedziawszy to Malkavian uraczył rozmówcę jednym ze swoich uśmiechów typu: "Ty wiesz i ja wiem, że straszny z Ciebie palant".
Chyba Assamita nie za bardzo ucieszył się reakcją Vincenta, jednakże rozkazy, klan, bądź po prostu jakiś inny równie chory powód sprawił, iż tylko się skrzywił, usłyszawszy odpowiedź.
-Książe zaprasza na rozmowę. Jedziemy?
Powiedzial to tak jakby mówił: "Książe wzywa. Będziesz stawiał opór?".
O tak chciałby pewnie, żeby biedny Vincent stawiał opór. A może nie? Kto go tam wie... - pomyślał.
-Doskonale, akurat wychodziłem.
Odpowiedział mu kainita, po czym spojrzał na zegarek. Założył swoje buty, które przypominały znaną włoską firmę Gucci. Zamknął drzwi, po czym skierował się prosto do czarnego BMW. Wsiadając usłyszał jeszcze o możliwości napicia się krwi, z czego natychmiast skorzystał.

No tak, przecież nie pozwolą aby jakiś głodny kainita spotkał się z samym władcą Warszawy.
Książe wzywa. Ciekawe po co mu ktoś z mojego klanu? - pomyśłał Vincent, po czym zaczął sączyć słodki nektar wampirzej rasy.

Uważaj Vin. Ten porypany Tremere nie wysyła swoich katów z byle powodu.

Wiem Nestorze. Wiem...
 
__________________
Odważni żyją krótko...
...tchórze nie żyją wcale.

gg: 7712249

Ostatnio edytowane przez Musiek : 16-05-2008 o 22:29.
Musiek jest offline  
Stary 17-05-2008, 10:03   #6
 
Salazar's Avatar
 
Reputacja: 1 Salazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumnySalazar ma z czego być dumny
Vincent

Wnętrze samochodu przypadło ci do gustu, stylowe połączenie drewna i ciemnej skóry przyjemnie łechce twój
zmysł estetyczny.
BMW pędziło z niesamowitą, zakazaną przez przepisy prędkością. Assamita, zdawać by się mogło, prawie przysypiał z nudów za kierownicą.
Przejechaliście przez most Gdański i kierowaliście się do Hotelu Sheraton, gdy przez okno zobaczyłeś
(najprawdopodobniej tylko dzięki wampirzemu wzrokowi) przeskakującą z dachu na dach sylwetkę.
Po chwili zniknęła ci z oczu, zerknąłeś na Kainitę na siedzeniu koło ciebie i spostrzegłeś, że "oprawca" sprawdza coś na podręcznym GPS.
Zobaczyłeś tam trzy czerwone punkciki, które zbliżały się dość szybko do zielonej kropki, symbolizującej was.
Nie minęła minuta, a dołączyły do was dwa następne czarne samochody i motocyklista.
Niedaleko Elizjum dołączyła czwarta limuzyna.
Wydaje ci się, że to coś poważnego, a przynajmniej tak wygląda. Twoje drugie "ja" jakby przeczuwało okazję do zabawy, krwawej zabawy.

Nicole Lince

Siedzisz na miękkim i wygodnym fotelu obitym skórą, niebezpieczny i ubrany nie w swoim guście Kainita ostro i pewnie jedzie przez spowite snem i mrokiem
miasto. Raczej nie zabawi cię rozmową, więc bez żadnego naruszenia etykiety wyciągnęłaś iPoda i włączyłaś sobie jakieś miłe dla ucha MP3. Przyjmujesz
rolę obojętnej i poważnej kobiety, która wie czego chce i za co ją cenią. Assamita sumiennie wypełnia swój obowiązek szofera. Na Wybrzeżu Kościuszkowskim dołączyły do
was następne dwie limuzyny i ktoś na motorze, na chwilę odruchowo się odwrócił, tak jakby w obawie żeby nie uderzyć waszego samochodu i zobaczyłaś jego twarz.
Drapieżna i dzika twarz Gangrela. Ciekawe.

Kamil „Kimi” Kmielik

Jazda za tym pieprzonym BMW nie sprawiła ci raczej przyjemności. Co to za jazda, gdy prowadzi do miejsca przeznaczenia przewodnik w postaci "ogara łowczego"
Księcia? Nie wiesz co masz o tym myśleć. Wiesz tylko, że znaleziono cię zdecydowanie zbyt łatwo, ale za to powinieneś przetrzepać skórę któremuś Nosferatu.
- Po cholerę kupiłeś u nich te informacje, Kimi? - myślisz. - Teraz pieprzone poczwary mają cię na oku.
Przez chwilę się zdekoncentrowałeś i zobaczyłeś, że przednie koło motoru jest oddalone o najwyżej dwadzieścia centymetrów od tylnego zderzaka limuzyny. Odrobinę zwolniłeś i
zdałeś sobie sprawę, że nie jesteście już sami. Przed twoim "ochroniarzem" jechał już następny samochód czarnej barwy i niemieckiej marki. Za sobą usłyszałeś pisk opon
i mimowolnie się obejrzałeś. Ujrzałeś zjeżdzającą z mostu gablotę, taką samą jak te dwie jadące przed tobą. Znowu obudził się ten irracjonalny strach o cudzą karoserię.
Zaraz jednak uśmiechnąłeś się pod nosem i skupiłeś na jeździe.
- Co oni mogą? - rzuciłeś w powietrze.

Wilhelm von Richtenstein

Wyszedłeś przed hotel i od razu w oczy rzuciła ci się czarna, elegancka limuzyna. Na dodatek niemiecka, co nawet poprawiło twoje mniemanie
o Księciu.
- Przynajmniej ma gust. - pomyślałeś.
Nie spiesząc się, bo jaki Ventrue pokazuje, że zależy mu na czasie byle Assamity, podszedłeś do BMW i wsiadłeś na tylne siedzenie. Nie masz ochoty
być tak blisko tego morderczego ogara na usługach Primogena miasta.
Ruszyliście z piskiem opon, od razu dało się zauważyć, że kierowcy zależy na czasie, choć korków o tej porze raczej się nie spodziewasz.
Jadąc przez uśpione, skąpane w nocnych światłach miasto, twój biznesowy umysł wyłapuje coraz to więcej miejsc na nowe transakcje.
Na przykład ten stary wieżowiec przy Hożej. Odwróciłeś za nim głowę, ale mignął za szybą i poczułeś, że zwalniacie.
Wypadałoby potem sprawdzić, ile za taką ruderę sobie żądają.

Wszyscy
Zajechaliście pod Sheraton i stanęliście na parkingu, jeden samochód koło drugiego.
Hotel swymi światłami zapraszał do środka, gdzie można się było schronić przed wieczornym chłodem.
"Szoferzy" otworzyli wam drzwi. Wyszliście z limuzyn i teraz możecie się sobie przyjrzeć.
Reszta zauważyła zsiadającego z motoru mężczyznę, którego wzrokiem pilnował przydzielony mu Assamita.
Spojrzeliście po sobie.
Całkiem ciekawy zestaw osobowości. Trzech mężczyzn, jedna kobieta.
Wasi "ochroniarze" stanęli za wami i ponaglili was do wejścia.
 
__________________
Oto pięść moja. Zna ją świata ćwierć...
Kto ją ujrzy, ujrzy swoją... śmierć...

GG: 953253

Ostatnio edytowane przez Salazar : 22-05-2008 o 14:27.
Salazar jest offline  
Stary 17-05-2008, 11:17   #7
 
Nicolas's Avatar
 
Reputacja: 1 Nicolas nie jest za bardzo znany
„Sheraton?”
Wilhelm wysiadł dostojnie z BMW i rozejrzał się po pozostałych samochodach. Nie spodziewał się aż tylu podobnych wozów... Czyżby coś się wydarzyło? Wysłał Assamitę, który przywiózł go do Elizjum miejskiego. Z resztą nie tylko po niego...
Niezależnie od swoich wątpliwości Wilhelm stał dumnie wyprostowany i obserwował pozostałych. Wpierw mężczyzna, który wysiadł z samochodu podobnego do tego, który książę wysłał po von Richtensteina. Czarne spodnie i niebieska koszula z podwiniętymi mankietami... Mógłby wyglądać lepiej. Drugi mężczyzna, zwierzęce rysy.
-Gangrel...
Cichy szept wydobył się z ust kainity. Wilhelm nie miał nic przeciw Gangrelom, jednak musiał wpierw dobrze poznać konkretnego osobnika by móc mu zaufać. A kobieta? Czarna koszulka, jeansy i glany. Wilhelm westchnął.
W tym samym momencie Assamita stanął tuż za nim, a Wilhelm delikatnie odwrócił głowę i spojrzał na niego. Prychnął i spojrzał na pozostałych kainitów i skinął w kierunku każdego z nich głową na powitanie. Na więcej niż to niech nie liczą. Zaraz po tym ruszył wolnym krokiem do wejścia do hotelu, jednak nie wszedł. Stanął i czekał wzrokiem ponaglając kobietę.
 
Nicolas jest offline  
Stary 17-05-2008, 15:22   #8
 
Empress's Avatar
 
Reputacja: 1 Empress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwuEmpress jest godny podziwu
Gdy tylko wyszła na zewnątrz, uderzyły ją chłód i orzeźwienie, których niestety nie miała jak uświadczyć w szczelnie zamkniętym, niemal hermetycznym mieszkaniu, w którym to zawsze panował zaduch. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie pobudzić swych od dawna martwych dróg oddechowych i nie zaczerpnąć haustu nocnego powietrza. Szybko jednak zrezygnowała z tego pomysłu. Mimo to, uśmiech nieznanego pochodzenia wykwitł na jej twarzy. Czekający w aucie piesek łańcuchowy, szybko jednak oderwał ją od przyjemnych rozmyślań i sprowadził na ziemię. Assamici, od zawsze stanowili dla nie je zbieraninę elitystycznych gburów, poniekąd zbliżoną do tej, którą reprezentowali Ventrue, tylko że w nieco innych aspektach. W miejscach gdzie książątka sądziły, że ich prawem jest rządzić, diaboliści z bliskiego wschodu uważali wszystkich innych krwiopijców za towar drugiej kategorii, mylnie sądząc, że rzekome pochodzenie od wampira niższej generacji czyni ich…lepszymi. Dodatkowo społeczność ich klanu była niezwykle szczelna i hermetyczna. Cóż. Każdemu co jego. Dziewczyna wzruszyła nieznacznie ramionami i wsiadła do samochodu, który zaraz ruszył. Kierowca gnał na złamanie karku, a Nicole przypomniała sobie swój niedawny wypadek samochodowy w Nowym Jorku. W podobnych warunkach. Wydarzenie, które wywarło by traumę na całe życie u normalnego człowieka, obudziło w niej rozbawienie. Lot był bardzo przyjemny. To spotkanie z ulicą należało do…dotkliwych. Zaśmiała się cicho pod nosem, jednak natychmiast przestała, jakoś dziwnie niepewna reakcji „szofera”.
- So, I guess a lil’ chit-chat is out of the question…eh? Bummer.
Nie oczekując odpowiedzi wyciągnęła z kieszeni I-Pod’a, rozpoczynając szperaninę w swoich zbiorach, szukając czegoś odpowiedniego do sytuacji i sztucznego nastroju, który sprawiał, że w ustach robiło jej się gorzko. A w jej obecnym stanie było to nie lada sztuką. W końcu palec zatrzymał się na dość ciekawej selekcji, a muzyka popłynęła z słuchawek. „Ring of Fire”. Lata 60te i 70te były chyba jej ulubionym okresem w historii cywilizacji. Psychika ludzka była prosta, ludzie wiedzieli czego chcieli, do czego dążyli. Posiadali jakąś świadomość społeczną i obowiązek względem innych. I może najważniejsze, potrafili być szczęśliwi. Spojrzała na miasto. Nie to co teraz. Bezkształtna, szara masa, agresywnych, korporacyjnych robotów. Na całe szczęście nie musiała dalej zagłębiać się w tą myśl, gdyż dotarli na miejsce.
- Thanks for the ride…
Powiedziała wysiadając z samochodu, ściągając słuchawki z uszu i chowając przewody na powrót do kieszeni. Zamknęła za sobą drzwi i przyjrzała się reszcie. Po prawdzie dość przeszywającym wzrokiem. Nie umiała zbytnio odnaleźć się w tej sytuacji. Wiedziała jedynie, że ich także przywieziono tutaj w jakimś celu, a jeżeli to ona miała zacząć rozmowę, gadką pokroju „Hej, jestem Nicole!”, wolała wcale się nie odzywać. Gdyby była to jedna osoba, mogłaby spróbować, zaryzykować, jednak grupy i publiczne prezentacje znacznie ją przytłaczały. Uniosła więc jedynie lekko dłoń i skinęła głową w abstrakcyjnym wyrazie powitania. Krótkie rozeznanie. Z kim wylądowała? Motocyklista sprawiający wrażenie dość niespokojnego i agresywnego. Już stereotypowo mogła stwierdzić, że to Gangrel, albo Brujah. Chociaż, gdyby była to druga opcja, nigdy nie widziała go na spotkaniach klanowych. Ten drugi, był bardzo przysto…erm…specyficzny. Pozostając ostrożną, wolała nie zagłębiać się w szczegóły. Trzeci natomiast stanowił wisienkę na torcie. Nie musiała nawet wysilać się, żeby odgadnąć jego przynależność. Ventrue.
- Jeez…dzwonił wiek XVIII. Chcą z powrotem swoje bryczesy i kapotę…
Mruknęła pod nosem z zabarwieniem złośliwego rozbawienia, jednak słowa wypowiedziała cicho, zupełnie jak mała dziewczynka, która boi się, że ktoś dorosły mógłby usłyszeć o jej zachowaniu. Widząc, jednak, że Ventrue stara się grać gentlemana, opamiętała się i zrezygnowała z dalszych prześmiewek. Co więcej zrobiło jej się nieco głupio.
- Thanks. I appreciate it.
Rzuciła w jego stronę, z przyzwyczajenia w rodzimym języku, przechodząc przez drzwi i znikając w środku hotelowego budynku. Teraz pozostawało jedynie przygotować się na rozmowę z księciem, która, jak zawsze, zapewne okaże się wyjątkowo jednostronna. I nudna jak flaki z olejem. Palce spoczęły na odtwarzaczu, zastanawiając się czy nie zaryzykować potajemnego umieszczenia słuchawki w uchu. Kolejny uśmiech.
 
Empress jest offline  
Stary 17-05-2008, 18:42   #9
 
Zaczes's Avatar
 
Reputacja: 1 Zaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodzeZaczes jest na bardzo dobrej drodze
Droga nie była przyjemna, ale cieszył się że jako jedyny wyglądał jakby przyjechał tu z własnej woli - bo swoją maszynką.

Sherton. Trudno o bardziej rzucającą się w oczy melinę, jak dla mnie za dużo światła jak dla istot mroku.

Zsiadł z motoru. Wytarte dżinsy, porozdzierane przy nogawkach, kurtka z podobnego materiału nosząca ślady użytkowania.Rozpiął zamek, zdjął kask.Czarny T-shirt, rozczochrane włosy, jego kilkudniowy, ale wieczny zarost, tatuaż na szyi "wystający" za koszulki w kształcie łapy jakiegoś dzikiego kota oraz wyraźne dzikie rysy twarzy.


Kurwa.. Troszkę chyba nie pasuje wyglądem do reszty.. Gdy by mnie księżulek uprzedził, to bym jakoś się przebrał. Hm - co ja pierdole - gdyby mi tak nakazał to na pewno bym tego nie zrobił.

Camarilia w końcu nie jest władzą absolutną, nie może ingerować w życie prywatne. Tak przynajmniej sądził.
Uważnie przejechał wzorkiem po wszystkich przybyłych. Zastanowił się poważnie czy wcześniej już już ich nie spotkał.Pierwszy dostojnie ubrany, niegroźnie wyglądający.. Venture? Gdy napotkał jego wzrok, zauważył iż ten otworzył usta.

Nie bój się kotka maleńki.

Następna..stylowo ubrana, wysiadając chowała jakieś słuchawki.. Toreador?

Calikiem niezła..

Coś mu się zdało, że zamiast przejechać po niej wzrokiem.. chyba ją wzrokiem przeleciał. Trzeci to.. W pierwszej chwili nie miał żadnego pomysłu, dlatego tą zagadkę zostawił na później.

To na pewno nie tylko brudna robota, nie wyglądają na takich co lubią brudzić rączki.. A może pani Toreador lubi?

Spojrzał jeszcze raz na nieznajomą mu Spokrewnioną. Na jego twarzy pojawił się dziki uśmiech.
-Dobry wieczór wszystkim - wypowiedział te słowa, ale nie liczył na reakcję. Mimo to zauważył nieśmiałe gesty powitania.

Nie jest tak źle.. Reagują na bodźce.

Szpanerek przepuścił wampirzycę, a ta mu podziękowała. Wytresowani.
Warknął delikatnie na assamitę popędzającego go do wejścia.

Spojrzał na zachmurzone ciemne, niebo, a następnie na światła hotelu Sheraton. Bywał tu rzadko, bardzo rzadko, wolał mniej lub bardziej, ale świeże powietrze niż atmosferę sztucznej grzeczności i wspólnoty Spokrewnionych.
Gdy pragnął towarzystwa, zawsze mógł liczyć na kumpli ze swojego klanu. A tutaj równie rzadko mógł ich spotkać.
Siedlisko układów, manipulacji, zależności, polityki.. i wszystkich tych gówien, których ten świat jest pełen. Trudno jest dziś nie zarazić się tym chorym egoizmem..
Jego myśli skierowały się ku pewnej małe dziewczynce.. Jednak szybko je stłumił. Bał się, cholernie się bał, że ktoś z Venture, albo Tremere mógłby jakimś cudem spenetrować jego umysł i poznać jego tajemnicę. A tutaj jest ich od cholery. Nikt tego nie wie.. Nawet Nosferatu. Poniekąd tylko dlatego, że nikt sie tak naprawdę nim nie interesował. Zawsze miał coś zrobić, do czegoś sie przysłużyć. Ale nikt nie wchodził w prywatne życia Gangrela. Za to on nikomu nie wchodził w drogę, a na pewno nikt by tego nie chciał.

Rzadko tu bywał i nie lubił tego miejsca.

Ruszył w kierunku drzwi jako ostatni.
 
__________________
Live to Ride / Ride to Live

Ostatnio edytowane przez Zaczes : 17-05-2008 o 18:56.
Zaczes jest offline  
Stary 17-05-2008, 23:21   #10
 
Musiek's Avatar
 
Reputacja: 1 Musiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodzeMusiek jest na bardzo dobrej drodze
Ahhh....krew..!!! Tak...krew...jaka słodka...grrr.... - wił się Nestor w umyśle kainity - "Przepyszna" - wyrwało się z gardła wampirowi.

Uspokój się, jeszcze noc sie nie zaczęła, a Ty już świętujesz. - przekazał Vincent swojej "innej" części egzystencji.

Vin, nie czepiaj się. Czasem się zastanawiam, jak Ty u diabła stałeś się wampirem. Po co kumu taki nudny kainita. Przecież Ty jesteś tak zabawny jak prezydent kiedy strzela focha.
- usłyszał, a raczej poznał chwilę później przekaz od Nestora. - Poza tym coś chula po dachach. Pewnie Nosferatu, bądź obstawa. Nawet tego nie zauważyłeś, prawda?!.

Od tego mam Ciebie. Zresztą, mnie zainteresował GPS naszego kierowcy. Wygląda na to, że nie tylko my zostaliśmy wezwani.
- zauważył Vincent.

Zaczyna się robić ciekawie. Wolę już pieprzenie księcia niż następny rozdział z książki Castendy... - zakończył dialog Nestor.

Punkty na GPS'ie za chwilę stworzyły prawdziwy obraz sytuacji. Kordon z czterech limuzyn napewno nie wyglądał normalnie na ulicach Warszawy. Chociaż z drugiej strony, to miasto było porypane do granic możliwości, więc o normalności w tym mieście, można by było długo się sprzeczać.

Po co to wszystko? Nie dało się załatwić tego dyskretniej? To jakaś forma pokazowa? Czy może rzeczywiście komuś się spieszy. W porównaniu do wieczności ten pośpiech jest trochę na wyrost. Na kontemplacji tego problemu Vincent spędził całą drogę do hotelu bez zbędnych wtrąceń Nestora.

Hotel Sheraton. Jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli w mieście, a zarazem Elizjum kainitów polskiej stolicy. Dla nikogo więc nie mogło być zaskoczeniem to, iż transport zmierzał dokładnie do tego celu.

Vincent wysiadł z czarnego BMW i zaczął podziwiać miejsce spotkania wampirów. Bardzo eleganckie miejsce. Budynek bazujący na nowoczesnym, pełnym szyb i świateł wyglądzie przyciągał swym przepychem. Widać było, że hotel nie narzekał na brak gości. Oprócz aktualnie stojących limuzyn, widać było conajmniej dziesięc drogich samochodów.


Tak, to Porsche, "911 Carrera"...czy Ty, jako facet, kiedykolwiek interesowałeś się samochodami? Ehh szkoda gadać... - podsumował Nestor, niepewny wzrok Vincenta, taksujący jeden z samochodów.

Okolica straciła na znaczeniu w momencie, gdy z pozostałych "transportowców" wysiedli specyficzni goście. Dokładniej z dwóch pozostałych, trzeci najwyraźniej był pusty a osoba, która miała nim jechać właśnie zsiadała z motoru.
Jego ubiór wskazywał na luźny styl bycia, co bardzo Vincentowi się podobało.
-Dobry wieczór wszystkim - powiedział motocyklista. Szkoda tylko, że zrobił to bez większego przekonania.

Nasz kotek się przywitał. Przynajmniej okazuje szacunek i pewne zasady.

Kotek? Nestor dobrze się czujesz? Co do przywitania to rzeczywiście jego zachowanie przeczy wyglądowi...
- odpowiedział Vincent.

Przecież to Gangrel. Wali od niego na kilometr. Przyjrzyj się...te rysy...ten chód...ta dzikość, ubiór "jestem zdany tylko na siebie". Zwierzę jak nic.
- przekaz od Nestora zaczynał być dość agresywny - Spójrz piesek zwęszył sukę w stadzie.

W tym momencie Vincent zwrócił uwage na nią. Skóra, glany...i ta koszulka. Chowała coś do kieszeni. Jednakże jego to nie interesowało. Dzięki niesfornemu kosmykowi rudych włosów i skutecznym usunięciu go przez kainitkę, uchwycił na chwilę jej spojrzenie, które zamknęło Vincenta w odmętach czerwonej głębi. Jedyna rzecz jaką kochał ze swego prawdziwego życia było kobiece spojrzenie, pełne uczucia oraz piękna. Jedynie płeć przeciwna może wyrażać takie emocje poprzez swój zmysł wzroku.
Otrząsnał sie po chwili, aby usłyszeć głos Nestora:
"Dobry wieczór wszystkim" - odpowiedział kainita na przywitanie Gangrela - No co Vincent? Jeszcze chwila, a stałbyś jak ta gapa, gapiąc się na tą śliczną dupę i skutecznie krusząc naszą reputację na starcie.

Czemu zawsze korzystasz z chwili słabości? Ciekawe ma oczy...tak czerwone, jakby były esencją krwi...- rozmażył się Vincent, po czym oprzytomniawszy - Mam nadzieję, że nie będziesz świrował przy księciu...

Ten kolor to karmazyn. Nie martw się, może i jestem porywczy, ale nie głupi
- odpowiedział Nestor.

Cała przemiana osobowości trwała nie dłużej niż dwie sekundy, toteż nie tracąc nikogo z widoku, kainita dostrzegł, co prawda dopiero teraz, trzeciego osobnika z limuzyny. Wysoki, czarnowłosy, dobrze ubrany mężczyzna.
- "Gangrel..." - Nestor, dosłyszał szept tegoż jegomościa.
- Widzisz Vin? Widzisz? Mówiłem, że zwierz. Widać nasz elegancik zwrócił na niego uwagę. Zresztą na nas także, ale zwierzak chyba absorbuje go bardziej niż Twój stary Rolex.

Popatrz na niego, jaki to on nie jest kulturalny. Panie przodem co? - skomentował zjadliwie Vincent patrząc na wymowne zachowanie Ventrue.

No bez przesady, chyba nie będziesz zazdrosny o bufona. One nie przepadają za takimi jak on. Zresztą mała strata, ruda nie jest w moim typie.

Vincent nie odezwał się do swojego alter ego. Być może nie miał ochoty na sprzeczki, a może nie chciał dać za wygraną. Nestor zobaczył go po chwili stojącego przed posiadaczką tych cudnych, karmazynowych oczu. Pocałował ją w ręke na przywitanie, po czym rozpoczął konwersację...

"Niestety brachu, to tylko Twoja wyobraźnia." - mruknął pod nosem Nestor, po czym narzucił swej psychice prawdziwy obraz sytuacji.
Poczekał, aż kainitka wejdzie, po czym skierował się ku drzwiom, całkowicie zapominając o Assamitach. Do hotelu wkroczył przedostatni. Widać Gangrel wolał zostać z tyłu.

Przez chwilę na obliczu Malkaviana pojawił się lekki, szalony uśmieszek:
Dawno nie miałem okazji rozmawiać z księciem Vin. Bardzo dawno...
 
__________________
Odważni żyją krótko...
...tchórze nie żyją wcale.

gg: 7712249

Ostatnio edytowane przez Musiek : 18-05-2008 o 11:51.
Musiek jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172