lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/)
-   -   [Sesja] A jego imię czterdzieści i cztery (http://lastinn.info/archiwum-sesji-rpg-z-dzialu-horror-i-swiat-mroku/5582-sesja-a-jego-imie-czterdziesci-i-cztery.html)

Yarot 11-05-2008 01:55

[Sesja] A jego imię czterdzieści i cztery
 
ALL

I
Warszawa
8 listopada 2007
Czwartek

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hJ9RDasuChc[/MEDIA]
Ciemne, śniegowe chmury wisiały nad Warszawą od samego rana. Ciemnogranatowe kłębowiska przesuwały się po niebie szorując brzuchami o iglicę Pałacu Kultury, maszt radiowy na dachu hotelu „Forum” oraz potrząsając girlandami lampek na szczycie Mariotta. Czasami te brzuszyska się przecierały i sypało wtedy śniegiem po ulicach. Oczywiście w takich wypadkach zawsze drogowcy są zaskoczeni i zwyczajowo stolica staje pohukując klaksonami, krzycząc ze skrzyżowań potokiem bluzgów oraz jęcząc syrenami karetek i policji. Jak by to określił Warszawiak „ Typowy dzień w stolicy”.


Ulica Targowa nie wyróżniała się niczym spośród innych, większych ulic Warszawy. Poza tym. że była już po praskiej stronie, co już samo w sobie było czymś wyróżniającym. Mieszkańcy miasta wiedzieli co to znaczy. Wszystko, co złe, zwalano na Pragę. Pragą straszono małe dzieci i dorosłych. Wreszcie uważano, że Praga to siedlisko zła i mętów wszelkiego autoramentu. Tymczasem nikt sobie dziś z tego nie robił zbytnich ceregieli. Zimno kąsało wszystkich równo, śnieg padał tak jak trzeba a samochody ochlapywały przechodniów jak wszędzie.


Skrzyżowanie z Kijowską nie było specjalnie zatłoczone o tej porze dnia. Tramwaj skręcił spod wiaduktu w stronę dworca dzwoniąc na samochody i popędzając przechodniów. Niedaleko tego miejsca, wzdłuż ulicy obstawionej samochodami, jest bank. Niebieskie logo żubra na neonie widać było już z daleka.O tej porze dnia, gdy z radia płynie hejnał z wieży Mariackiej w Krakowie, nie ma ani za dużego ruchu, ani za dużego tłoku na chodniku.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Nho_JQ5KHDc[/MEDIA]

Za szklanymi drzwiami, w niskim biurowcu wciśniętym pomiędzy stare kamienice, wita każdego klienta uśmiechnięta modelka z plakatu. Błękit wystroju idealnie współgra z granatem nieba, które przez przyciemnianą szybę wydaje się być niemal czarne. Za szybami przemykają światła samochodów mknących mokrą ulicą ku swemu przeznaczeniu. Jakaś pani przy okienku nr 3 znów pomyliła swój PIN, zaś przy "dwójce" spocony mężczyzna z wąsem usilnie tłumaczył kasjerce, że dobrze wypełnił przekaz pocztowy i nie ma mowy, by był tam błąd. Przy informacji zaś słychać było dźwięki muzyki dobiegającej ze słuchawek typka ubranego w szary, ortalionowy dres. Kiwał głową w rytm muzyki i nie zwracał uwagi na otoczenie.

Wskazówka na zegarku przesunęła się na 12:06. Szelest klawiatur, szmer drukarek oraz szum rozmów wypełniały pomieszczenie banku. Kilkunastu klientów czekało grzecznie na swoją kolej do jednego z czterech okienek kas, informacji lub też zleceń bankowych. Wyraźna linia oddzielająca ludzi z banku od ludzi przychodzących coś tutaj załatwić to właśnie linia kas i szklanych przegródek. Można się tu przez moment poczuć jak w poczekalni u dentysty, gdzie każdy z oczekujących zerka nerwowo na drzwi i po ciuchu wmawia sobie, że tym razem to jeszcze nie on.

Szklane drzwi się rozsunęły. Do środka wszedł mężczyzna z teczką i w kapeluszu. Szary prochowiec i czarne lakierki nosiły ślady deszczu. Spojrzał na okienka, na ludzi i grzecznie zasiadł na krześle w oczekiwaniu na swoją kolej. Wskazówka znów przesunęła się do przodu. 12:12.

liliel 14-05-2008 17:10

Budzik zaryczał gwałtownie przecinając monotonną ciszę. Było punktualnie kwadrans po szóstej. Joanna ziewnęła przeciągle i zaczęła szukać po omacku włącznika nocnej lampki. Po chwili blade światło sączyło się zza zasłony papierowego abażuru. Zerknęła na lampę mrużąc zaspane oczy i skrzywiła się z niesmakiem. Pierwszą rzeczą, na której zawiesiła tego dnia wzrok okazała się plastikowa tandetna pamiątka PRL-owskiego systemu, którą przejęła wraz z całym swoim mieszkaniem wprowadzając się tutaj przed sześciu laty. Taki widok nie napawał optymizmem, przypominał raczej że zewsząd zalewa ją bezkształtna masa chałtury i kiczu. To wszystko wysysało z niej stopniowo siły witalne. To wina tego parszywego środowiska. Tego mieszkania, tego miasta, tych wiecznie nieszczęśliwych ludzi, którzy snują się po ulicach jak szczury.

Na dworze wciąż panował mrok. Listopad jest pod tym względem miesiącem wyjątkowo nieprzyjaznym. Słońce wstaje późno za to złośliwie zachodzi bardzo wcześnie rezerwując dla większości doby ponure, osnute ciemnością niebo. Twardy materac zaskrzypiał gdy uniosła się na łokciach i rozejrzała wciąż nieprzytomnie po pokoju. Ujrzała to samo ponure wnętrze co wczoraj kiedy usypiała wykończona po całym dniu pracy. Przez te wszystkie lata odkąd tu zamieszkała nie wymieniła ani jednego mebla, nie przeprowadziła choćby śladu remontu aby nadać temu miejscu nieco bardziej przytulny charakter. Jakby nadal uważała, że to tylko przejściowe lokum. Tylko dopóki nie znajdzie niczego lepszego. Ale jak mogła pozwolić sobie na coś bardziej komfortowego? Gdyby jej zeznanie podatkowe miało głos wykrzyczałoby jej dobitnie, że nie stać jej nawet na takie luksusy jak trzynastoletni Volkswagen Golf stojący pod tą nędzną przedwojenną kamienicą. Mogła od czasu do czasu zaszaleć i kupić sobie eleganckie drogie buty ale gdyby zaczęła niepotrzebnie szastać pieniędzmi niechybnie zwróciłaby tym czyjąś uwagę. A tego stanowczo nie miała w planach. Grunt to wtapiać się w tło, nie rzucać w oczy, sprawiać wiarygodne pozory osoby przeciętnej i nieciekawej. Nie cierpiała tej zniszczałej dusznej kawalerki jednak przez te sześć lat nie zdecydowała się na przeprowadzkę. Może niebawem – pomyślała, ale była to tylko kolejna mrzonka, obietnica bez pokrycia jakie od czasu do czasu deklarowała aby zwyczajnie poprawić sobie humor.

Leżała jeszcze jakiś czas w bezruchu i naciągnęła kołdrę na głowę. Chciała podarować sobie kilka dodatkowych minut wytchnienia zanim rzuci się jak co dzień w wir obowiązków. Powieki zaczęły jednak się lepić i nie wiadomo kiedy znów zapadła w drzemkę.

Niespokojnie poderwała ciało do pionu. Zerknęła na bezlitosną tarcze budzika, która wskazywała dziesiątą. Powinna być już w pracy tymczasem siedzi w łóżku nadal w piżamie. Istna katastrofa!
Jednym susem zeskoczyła z pościeli i pognała do łazienki. Kiedy bose stopy zetknęły się z zimną powierzchnią płytek po jej plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Na dodatek uświadomiła sobie, że mieszkanie jest stanowczo zbyt wyziębione. Na dworze panował dokuczliwy chłód a jej grzejniki w przypływie nielojalności postanowiły dziś zastrajkować. A przecież wczoraj jeszcze działały bez zarzutu. Fatum jakieś?

Rozsierdzona syknęła przez zęby:
- Cholera jasna! Szlag by to wszystko trafił! - Joanna rzadko przeklinała i prawie nigdy nie podnosiła głosu ale dziś pozwoliła sobie na delikatne ustępstwa aby wyładować falę złości.

Nie należała do osób spontanicznych i żywiołowych. Lubiła mieć wszystko spokojnie skalkulowane i przygotowane. Dlatego tak bardzo starała się wszystko robić na czas. Nie szanowała osób, które mają w zwyczaju się spóźniać dlatego sama bardzo dbała by być punktualna. Ale najwyraźniej dzisiejszego dnia los postanowił być dla niej wyjątkowo mało pobłażliwy.

W łazience chciała się spieszyć ale pewne przyzwyczajenia były zbyt silne aby z nimi walczyć. Myjąc zęby wzrok miała wciąż utkwiony w zegarku na ręce i obserwowała miarowy ruch wskazówek jakby mogła tym jakoś je ponaglić. Mimo to szczotkowała zęby dokładnie trzy minuty, jak zwykła to robić każdego dnia. To samo tyczyło się posłania łóżka i filiżanki czarnej kawy. Zrezygnowała za to ze śniadania żeby nie opóźniać w nieskończoność wyjścia z domu.

Otworzyła później szafę i wpatrywała się przez dłuższą chwilę w idealną konstrukcję rzędu ubrań ułożonych precyzyjnie w kostkę. Wybrała losowo kilka rzeczy i włożyła pośpiesznie. Spodnie i bluzkę w odcieniach szarości i czerni. Wciągnęła na nogi wypolerowane na błysk wysokie kozaki w wojskowym stylu i otuliła się szczelnie gustownym płaszczem z wielbłądziej wełny. Kupiła go w zeszłym roku na wyprzedaży w drogim włoskim sklepie. Wydała na niego nie małą sumkę ale wyjątkowo wpadł jej w oko. Joanna nad wyraz ceniła sobie klasyczne kroje ubrań w stonowanych przygaszonych kolorach. Pogardzała za to modnymi kobiecymi kolekcjami czy choćby butami na wysokich obcasach. Dlaczego u diabła miałaby narażać swoje życie balansując na dziesięciocentymetrowych szpilkach w imię jakiś płytkich wartości jak moda czy dobry gust? Zresztą, dzisiejsze trendy pozostawiał wiele do życzenia. Pstrokate wzory, jaskrawe kolory i szpetne falbany. Zaczęła zauważać tendencję, że im bardziej kobieta przypomina papugę tym wyżej stawia ją to w hierarchii atrakcyjności. Cóż, chyba po prostu przyszło jej żyć w takich perfidnych czasach.

Wyszła na klatkę. Kiedy mocowała się ze starym zamkiem po schodach zwlekał się właśnie jej sąsiad zajmujący mieszkanie tuż nad jej własnym. Wyglądał na mocno zaspanego, dodatkowo podkrążone, czerwone oczy zdradzały ślady wczorajszej libacji. No tak, studenci. Nic tylko piją i się bawią – pomyślała po części zazdrośnie, po części pogardliwie.

Chłopak był ubrany jedynie w czerwony, rozchełstany szlafrok i dźwigał spory worek na śmieci zarzucony na plecy. Wyglądał jakoś groteskowo. Mimowolnie na jej twarzy wykwitł złośliwy uśmieszek. „Jak pastisz świętego Mikołaja, która obudził się w bożonarodzeniowy poranek z potwornym kacem i zapomniał gdzie zaparkował sanie z reniferami.” - pomyślała.
Chłopak dogonił ją na półpiętrze uśmiechnął się nieśmiało i zagadnął:
- Część. Tak sobie myślałem, że... może wyskoczylibyśmy dziś na kawę?

Odkąd pamiętała sąsiad ów składał jej takie propozycje regularnie, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Podobnie jak co niektórzy stali klienci antykwariatu a czasem również nieznajomi na ulicy. Ludzie mówili jej wielokrotnie, że jest piękną dziewczyną ale ona nigdy nie przywiązywała do tego faktu szczególnej wagi. Matka powtarzała jej na okrągło: „Dziecko, z twoją niebanalną urodą mogłabyś zostać aktorką albo modelką. Przynajmniej zarabiałbyś godziwe pieniądze. A ty jak na złość tkwisz tylko w tych książkach.”

- Obawiam się że dziś nie dam rady, jestem strasznie zajęta. - Odparła mu zakłopotana i wybiegła z klatki nie oglądając się nawet za siebie.

Nie lubiła rzucać się w oczy mimo to mężczyźni często wodzili za nią wzrokiem. Choć nie była szczególnie zadbana ani nie nosiła się modnie jej uroda nic na tym nie traciła. Może nawet podkreślała jakąś wyniosłość i niedostępność. Strzelista, smukła sylwetka i wysoko uniesiony podbródek sprawiały że wyglądała posągowo a niepospolite rysy twarzy przykuwały zaciekawione spojrzenia. Duże szare oczy, nienaturalnie długie, zupełnie jak u lalki rzęsy, pełne wargi i krótko schludnie przystrzyżone włosy iście jak z katalogu fryzjerskiego.

Na dworze uderzył ją szczypiący mróz. Prawdę mówiąc uwielbiała zimę. Mogła wtedy owinąć się szczelnie połami grubego płaszcza, postawić wysoko kołnierz i skryć twarz za szalikiem. Czuła się wtedy niewidzialna. Bezpieczna i anonimowa.

Na parkingu dostrzegła swojego przeżartego rdzą, sfatygowanego Golfa. Męczyła się jakiś czas ze stacyjką ale silnik nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Spróbowała jeszcze kilka razy ale w końcu pokłady jej cierpliwości zaczęły się na ten dzień wyczerpywać.
- Stary gracie, ostrzegam cię, jeśli zaraz nie zapalisz sprzedam cię na części albo jeszcze lepiej zezłomuję – wycedziła przez zęby śmiertelnie poważnym tonem. W ostatnim zrywie nadziej jeszcze raz przekręciła kluczyk, nic się jednak nie wydarzyło. Silnik zdawał się równie martwy co rezydenci okolicznego cmentarza.

Wyciągnęła z torebki komórkę i wybrała numer zaznajomionego warsztatu. Zdążyła już przywyknąć do kaprysów swojej „limuzyny” więc w normalnych okolicznościach nie przejęłaby się całą sprawą aż tak bardzo. Ale dzisiejszy dzień odbiegał znacznie od normy. Była mocno spóźniona, kaloryfery przestały grzać i jeszcze samochód postanowił się zbuntować. Przeklęty pech wyraźnie upatrzył sobie ją dziś jako ofiarę osobistej vendetty.

Czekała kolejne czterdzieści minut aż przyjechali panowie z lawetą. Oddała im kluczyki i umówiła się na telefon. Obiecali dać znać kiedy zorientują się w przyczynie usterki. Może to tylko akumulator siadł z powodu ataków mrozu ale równie dobrze mogło to być coś zupełnie innego. W tej starej ruinie na kółkach wysiadało ostatnio wszystko, zupełnie jak w sędziwym organizmie, gdzie byle jaka choroba pociąga za sobą niewydolność kolejnych organów. Mogło to oznaczać dla jej auta tylko jedno. Jego nieuchronny zgon.

Zastanawiała się przez chwilę co dalej robić. Była całkiem przemarznięta i mocno poirytowana. Niewątpliwie naprawa nadszarpnie jej budżet. W domu trzymała niewiele oszczędności, głównie z tego powodu, że jej codzienne potrzeby były niewielkie. Teraz jednak zrobi najlepiej jeśli uda się do banku i wypłaci trochę gotówki.

Jak mogła się spodziewać autobus przyjechał spóźniony. W środku panował tłok graniczący z przesadą. Przepchnęła się do rogu na tyłach pojazdu z nosem prawie przyklejonym do szyby. Wyglądała przez okno i obserwowała w milczeniu ten miejski splin. Szare ulice, samochody uwięzione w korkach, zniecierpliwieni kierowcy, osowiali przechodnie. Blade, zmęczone ludzkie twarze przemykały jej przed oczami pogłębiając w niej uczucie apatii.

Gdy dotarła do banku było już południe. Ustawiła się potulnie na samym końcu kolejki. Przez chwilę lustrowała twarze zgromadzonych w środku ludzi ale wreszcie spuściła wzrok i wpatrywała się po prostu w czubki własnych butów. Czas mijał a Joanna czekała na swoją kolej.

Xawante 15-05-2008 11:30

Kaśka dopiła kawę i jeszcze raz spojrzała przez okno, jakby liczyła na to, że listopadowa plucha zamieni się w lipcowe upały. Chociaż akurat w Warszawie ciężko było zdecydować co lepsze.
Z niechęcią pomyślała o tym, że musi wyjść z ciepłego, przytulnego mieszkanka w ten paskudny świat za oknem, ale zwyczajnie nie miała wyjścia. Jej portfel świecił pustkami. Jasne, że jak każdy cywilizowany człowiek miała plastikowy, magiczny prostokącik, ale pech chciał, że dwa dni temu został on pochłonięty przez mroczne czeluści bankomatu. Dziś musiała się przejść do banku żeby odzyskać kartę.

Spojrzała na zegarek, prezent urodzinowy od mamy, 10:30...
-A co mi tam - mruknęła do siebie i poczłapała do kuchni po drugi kubek kawy.

Nie miała najmniejszej ochoty wychodzić, czwartek był jedynym dniem kiedy mogła pobyć sama ze sobą i swoimi myślami. Po prostu nie miała zajęć na uniwerku, do domu dziecka szła po południu ale w tym tygodniu, zadzwoniła jedna z wychowawczyń, że dzieciaki chorują na grypę i może lepiej żeby nie przychodziła. Dziewczyny znikały za drzwiami a ona zostawała.
Mogła pospać do oporu, snem twardym i sprawiedliwym, bez obawy, że obudzą ją odgłosy walki o kolejność dostępu do łazienki najbardziej newralgicznego i strategicznego miejsca w domu sześciu kobiet.
Mogła zaparzyć kawę i wróciwszy z parującym kubkiem do łóżka zatopić się w świecie jednej z kilku "czytanych" z doskoku książek, mogła w końcu zanurzyć się w ciepłej kąpieli i korzystać z tego luksusu do momentu aż cała pomarszczy się jak suszona śliwka . Mogła też zwyczajnie nic nie robić...

Kolejne spojrzenie na zegarek 11:10.

-No dobra czas się zbierać. Ponagliła sama siebie. Kontrolne spojrzenie w lustro: makijaż ok, włosy na miejscu, cienie pod oczami zamaskowano czyli można pokazać się światu.
Jeszcze tylko granatowy płaszcz i kozaczki na nogi , można ruszać. Zakładając czarne, wysokie kozaki na szpilce uśmiechnęła się, Marta jej "metalowa" współlokatorka zwykła w takich sytuacjach pytać czy chodzenie na szczudłach to jej hobby ???
Sprawdzenie obecności w torebce: portfel, dokumenty, pomadka ochronna, kluczyki do "niuni" i już gotowe. Zamknięcie drzwi i na parking.

Droga do banku powinna zabrać jakieś 20 minut, o ile nie rozkopali jakiejś ulicy po drodze. Jazda sprawiała Kaśce przyjemność, szczególnie kiedy miasto nie było zabite potężnymi korkami w godzinach szczytu. Nie wyobrażała sobie życia bez swojej maleńkiej " niuni". Większość ludzi stukała się w czoło słysząc, że nadała przezwisko samochodowi, ona uważała, że przedmioty martwe też mają coś na kształt "duszy", dobrze traktowane lepiej się sprawują i rzadziej bywają złośliwe.
Problemy zaczęły się w okolicy banku zwyczajowy brak miejsc do parkowanie zmusił Kaśkę do zrobienie kilku kółek po okolicznych uliczkach, w końcu udało się jej gdzieś wcisnąć.

Wysiadła z samochodu, postawiła kołnierz i wbiła ręce w kieszenie. Nie znosiła zimna, pluchy była typowym zmarzluchem. Już tęskniła do rozkosznego wylegiwania się na słońcu, a to dopiero listopad. Z marzeń o "tropikach", wyrwał ją cichy gwizd, typowy dźwięk wydawany na widok "fajnej laski" przez całą, ogólnie pojmowaną społeczność męską którą zwykło określać się robotnikami.
Kiedyś ją to peszyło i wkurzało teraz ... odważnie spojrzała w kierunku "słowika", a właściwie stada "słowików" siedzących na brzegu jakieś studzienki kanalizacyjnej i posłała im zarezerwowany specjalnie na takie okazje uśmiech.
" A niech chłopaki mają coś miłego na początek dnia, bo pogoda trafiła się im paskudna"- pomyślała. Kaśka nie uważała się za ładną, uważała, że jest raczej przeciętna. Fakt była wysoka, szczupła, miała wszystko na miejscu i nogi do samej ziemi ale nie było w niej chyba nic "wyjątkowego',mimo to mogła się podobać i podobała się.

W końcu lawirując pomiędzy kałużami, i odskakując od krawężnika przed fontannami pryskającej spod kół samochodów brei dotarła do banku.
Weszła do środka i ciężko westchnęła. Wewnątrz kłębił się tłumek załatwiających swoje, zawsze ważniejsze, pilniejsze i bardziej skomplikowane od cudzych sprawy ludzi. Kaśka przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech i ruszyła w kierunku wolnego krzesełka. Rozpięła płaszcz , nie zostało jej nic innego jak czekać na swoją kolej.

Redone 16-05-2008 21:30

Róża wstała z łóżka o 8 rano. Nie ustawiała budzika, i tak nie miała zamiaru pojawić się dziś w szkole, więc nie było sensu wstawać o konkretnej godzinie. Wyjrzała przez okno i zauważyła wirujące płatki śniegu, tańczące ze sobą w odwiecznym rytuale nastawania zimy. A jest to pora roku, której ludzie raczej nie lubią.


Dziewczyna zwlekła się leniwi z łóżka, nałożyła grube skarpety i udała się do łazienki aby zająć się poranną toaletą. Zobaczyła w lustrze swoją twarz, wytknęła język i ochlapała szkło wodą. „Wciąż rano ten sam widok, szkoda że nie stać mnie na operacje plastyczną.” Nie dlatego, że Róża uważała się za brzydką, ale dlatego, że inna twarz może pomogłaby zapomnieć jej o swoim życiu. Życiu, które jak dotąd jest do bani.


Dalsze zwiedzanie obejmowało lodówkę. O, nawet jest jakieś mleko. Dziewczyna podgrzała je i wlała do tanich, czekoladowych płatków z supermarketu. Z zimnym mlekiem nie dało się ich zjeść, były za twarde, ale kiedy dolać ciepłe mleko, robiła się z nich taka dobra, słodka paćka. W sam raz na taki zimny poranek. Po chwili miska była pusta. Róża włączyłaby sobie do śniadania muzykę, ale nie miała radio, a w telewizji mieli aż 5 programów, takie luksusy jak MTV czy VH1 to już przeszłość. Tak, dziewczyna tęskniła za swoim dawnym domem, gdzie mieli kiedyś porządną kablówkę i radioodtwarzacz z CD.


Z taboretu poderwał Różę dźwięk domofonu. Melodia „Dla Elizy” rozległa się po domu zachęcając do podniesienia słuchawki urządzenia.

- Tak?
- Dzień dobry, reklamy – odezwał się młody głos jakiegoś mężczyzny.


„O której oni zaczynają latać z tymi ulotkami? Ma koleś szczęście, ze mnie nie obudził.” Róża bez słowa wpuściła chłopaka i powróciła do swoich zajęć. Potem zobaczy jakie tym razem mają ciekawe promocje w Realu czy innym Tesco.


Otworzyła swoją szafę i na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. W co by się tu ubrać? Na razie jakieś dresy. Chwyciła rozciągnięty, niebieski dres i narzuciła go na siebie. Ale co ubrać potem? Wizyta w banku będzie krótka, ale nie chciała za bardzo odstawać od tamtejszej klienteli, nie lubiła się wyróżniać za bardzo. Wygrzebała spodnie z ciemnego sztruksu i kremowy sweter. Tak, to się nada. Ciemna kurtka. Szalik co prawda kolorowy ale teraz dużo ludzi się tak nosi.


Z Erykiem umówiła się przed 12, więc jeszcze miała sporo czasu. Zerknęła na swoje biurko, po brzegi wyładowane różnymi książkami z kilku okolicznych bibliotek. Wczoraj zaczęła czytać książkę „Cywilizacje Ziemi Świętej” niejakiego Johnson'a Paul'a. Nie słyszała dotychczas o tym autorze, ale trzeba mu było przyznać, że piszę do rzeczy i całkiem ciekawie. Otworzyła książkę w miejscu, gdzie wczoraj przerwała czytanie, wzięła koc i usadowiła się w miękkim fotelu owijając się szczelnie. Tylko ręce wystawały by móc przekładać strony.


***


Róża dosłownie połknęła książkę i około 11 przeczytała ostatnią stronę. Kolejna książka do oddania, weźmie parę ze sobą i odda jak będzie wracała z banku. Czas najwyższy by się zbierać. Ubrała wybrane wcześniej ubrania, upewniła się, że na głowie nie widać żadnych niesfornych kosmyków, przejechała usta pomadką ochronną i ruszyła na miasto. Własciwie na przystanek, który na szczęście znajdował się niedaleko domu. W taką pogodę nie najmilej chodzi się po mieście.


Na przystanku Róża cierpliwie czekała na swój autobus, słuchając zrzędzenia starszej kobiety, że przez ten śnieg pewnie wszystko autobusy się pospóźniają. Potem musiała jeszcze słuchać o tym, ze jej syn pracuje jako kierowca dla jakiejś firmy, i że on nigdy się nie spóźnia bo od dziecka był punktualny. Róża zawsze się zastanawiała czemu ludzie są tak chętni do zwierzeń na przystankach?


W taką pogodę nie dość że autobusy jeździły wolno, to jeszcze byly wyładowane po brzegi. Róża stała ściśnięta jak sardynka pomiędzy jakimś spoconym grubasem a młodym chłopakiem ze słuchawkami w uszach, który niestety ekspresywnie kiwał głową w rytm słyszanej, niestety nie tylko przez siebie, muzyki. Niestety, bo brzmiało to jak disco polo. Dobrze, że nie zaczął śpiewać. Na szczęście już wkrótce dziewczyna zajechała na odpowiedni przystanek, na którym zobaczyła czekającego już Eryka.


- Cześć – powitała chłopaka.
- Miło Cię widzieć – odpowiedział Eryk.
- Fajnie. To co, idziemy?
- Tak.Co Cię pokusiło żeby założyć konto... ?
– para ruszyła niespiesznie.
- Po co chować pieniądze pod poduszką, jak można wrzucić do banku i i tak mieć je pod ręką. Teraz już prawie wszędzie można płacić kartą.
- Argument nie do zbicia
– chłopak uśmiechnął się i spojrzał badawczo.
- No i niedługo 18stka, to mój prezent dla samej siebie.
Eryk milczał chwilę wciąż patrząc na Różę.
- No co? – spytała zdziwiona.
- Nic, nic... chodźmy do banku i miejmy nadzieję, że nie będzie napadu... – zaśmiał się.
- Chyba się za dużo filmów naoglądaleś - odpowiedziała. - Albo Mody na sukces.
Dziewczyna roześmiała się radośnie ze swojego dość hermetycznego żartu.
- Nie oglądam filmów. A telewizji tym bardziej Różyczko... znaczy Różo.
- Rozumiem Eryczku. Ja w sumie też rzadko oglądam.
- No tak... trzeba sie uczyć... hmm... wybacz - kiepski żart. Nie masz zbyt dobrych warunków do nauki
– uśmiechnął się ciepło.
Róża wyciągnęła z torby pomadkę ochronną i przejechała nią po ustach. W chwili ciszy, dziewczyna szła patrząc pod nogi. Co tak właściwie Eryk o niej wie, a ile jest w stanie się domyślić? Od jakiegoś czasu nurtowało ją to. I ta jego przenikliwość.
- Warunki jak warunki, kwestia przyzwyczajeni, i tak jest lepiej niz było... w pewnym sensie – odpowiedziała w końcu.
- Coś się stało? Ej, naprawdę przepraszam... nie chciałem... cholera...
- Nie, spoko, wszystko ok
- uśmiechnęła się do Eryka.
- A jak jest u Ciebie? Jakie ty masz warunki?
Eryk zatrzymał się i spojrzał Róży głęboko w oczy,
- Naprawdę ok? To tez głupie pytanie... ale cóż mogę dla Ciebie zrobić? Moje warunki? Hmm... Może kiedyś sama zobaczysz... - zaśmiał się chłopak i ruszył dalej.
- No mówię że ok. A co, zapraszasz mnie na herbatę?
- T. Dobra,czemu nie?
– odpowiedział lekko zmieszany, a może zaskoczony.
- Taaa, a potem dosypiesz mi coś do herbaty i mnie bezczelnie wykorzystasz - zażartowała dziewczyna.
- To dość niesmaczny żart... - zrobił kwaśną minę. - Jestem bardzo wyczulony na tym punkcie... Ale teraz jest 1:1 przynajmniej – uśmiechnął się.
- Kurcze, za bardzo sie przejmujesz słowami wiesz? Już tutaj widać sporą przepaść między nami.
- "Już tutaj"? A gdzie jeszcze na przykład? Aja po prostu mam takie niemiłe wspomnienie na temat takich tabletek, jednego kolesia i przyjaciółki z liceum...
- Gdzie? Chociażby poziom społeczny, wiedza, i pewnie wiele innych rzeczy. A każdy ma jakieś swoje złe wspomnienia, więc rozumiem co masz na myśli.
- E tam. Daj spokój... czuję, w tobie bratnia duszę. Musimy być podobni... lubię twoje towarzystwo...tylko żebym nie polubił za bardzo....
– zaśmiał się Eryk.
- Zobaczymy czy nadal będziesz mnie lubił jak mnie bliżej poznasz.
- Zobaczymy. Mam sie bać?
- Wow, a ty się czegoś boisz?
- Morza...
- powiedział automatycznie, bezwiednie i zapatrzył się na ułamek sekundy gdzieś w dal.
- Aha. Taka fobia ma jakąś swoją nazwę?
- Nie mam pojęcia... Nie lubię patrzeć na morze... taki rodzaj agrofobii... mój ojciec zaginął na morzu...
- Hmmm, no to raczej w morzu razem nie popływamy. A jak to sie stało że zostałeś DJem?

Eryk wydał z siebie głośny, może trochę przesadny śmiech, który rozładował napięcie.
- Już robisz takie plany, że razem będziemy w morzu pływać? Hehe. dJ? od zawsze kochałem muzykę... miałem. MAM dużo płyt... i jakoś się zaczęło...
- W takim razie skoro ja dużo czytam, to zostanę pisarką? Już widzę te tytuły moich powieści: Oszukana, W imię bólu, Po trupach do celu.
- Myślę, że jesteś predysponowana... znaczy dlatego, że dużo czytasz... ale nie wiem jak piszesz... Na pewno będzie dobrze sie sprzedawało...
- No, takie tytuły przyciągają uwagę. A już w ogóle jak dadzą zdjecie autorki z tyłu okładki!
– powiedziała Róża ze śmiechem.
- Podobasz mi się ... znaczy podoba mi się twój optymizm.
- A ja nie?
– dziewczyna podejrzliwie zmrużyła oczy.
- Nie patrz tak na mnie... Bo sie jeszcze zakocham w podopiecznej... i praktyk nie zaliczę.
- Praktyki? Taki tam szczegół. Nie samymi praktykami człowiek żyje! Z resztą co ma jedno do drugiego?
- Studia są ważne, a praktyki... zresztą zrozumiesz jak już będziesz studentka to zrozumiesz...
- To zabrzmiało trochę jak: tak tak dziecko, jak będziesz starsza to ci wytłumaczę.
- Nie, to zabrzmiało tak: "Wierzę w to że dosytaniesz się na studia i zobaczysz co to sa praktyki. Wierzę w Ciebie"
- Chociaż ktoś. Założ klub, może znajda sie inni chętnie do wierzenia. O, widać już bank. Mam nadzieję że nie będzie duzo ludzi
- Ja też mam taka nadzieję... Dziwne...
- Dziwne? Ani trochę.

Chłopak i dziewczyna podeszli pod drzwi banku, Eryk przepuszczał Róże w drzwiach.
- Mówię o tym, ze z jednej strony masz wiarę, az drugiej Ci jej brakuje... chociażzamało Cię znam żeby tak mówić.
- Racja. No i patrz, po nadziei. Kolejki jednak są, chociaż mogło być gorzej.
- Niezaprzeczalnie. Ale zobacz kolejka do obsługi klienta jest krótsza... dobry znak. Nieźle nam współpraca idzie.
- Mhm, to ty idź zrób co musisz, a ja poczytam ulotki, zeby zobaczyć czy w ogóle mam jakieś pytania odnośnie tego konta.



Bank nie robił jakiegoś specjalnego wrażenia, ot bank jak każdy inny. Pracownicy też jak wszędzie, i klienci. Szarość i codzienność, na każdym kroku. Róża odprowadziła Eryka wzrokiem, podziwiając jego pewny siebie chód. Złapała się na tym, że żałowała iż chłopak ma kurtkę zasłaniającą tyłek, było by na co popatrzeć. Otrząsając się z tych myśli chwyciła pliczek ulotek i zaczęła je studiować, nie zważając za bardzo an to co dzieje się wokoło, nie gapiąc się na ludzi, jak to wielu ma w zwyczaju. Przyszła tu w konkretnym celu, i tyle.

nonickname 21-05-2008 15:09

Gdy weszli do banku uderzył w niego strumień gorącego powietrza z dmuchawy zawieszonej tuż nad wejściem. W środku nie było, aż tak dużo ludzi, więc wszystko powinno pujśc mu sprawnie. Tylko jak długo Róża będzie zakładała konto? W zasadzie nigdzie mu się nie spieszyło, ale mógłby spedzić ten czas w jakis inny sposób, w innym miejscu. I nie chodzi tu tylko o sample to zloopowania. Dziś dzień wolny od zajęc, ale nie chciało mu się iść do klubu. Lepiej wyciszyć się, Wrócić wieczorem do domu. Utonąć w dzwiękach Nine Inch Nails...

Ale to wieczorem. A prędzej - Róża. Cóż to za miła dziweczyna. Jest młoda, zdolna, oczytana, ma problemy, ale stara się być pilna. I stara sie także o kłopoty dla siebie. Zdumiewająca jest umiejętność niektórych ludzi, polegająca na wczuwaniu się w rolę magnesu na kłopoty... Przypomniała mu się sytuacja z klubu. Ten facet na pewno by ją prze... wykorzystał. Jak bardzo Eryk nienawidził ludzi takiego pokroju. Jasne zabawa jest dla wszystkich, ale za zgodą wszystkich zainteresowanych. Czy naprawdę faceci muszą dosypywać takiego świństwa do drinków dziewczynom? Nie mogą normalnie zabajerzyć? No i jeszcze, żeby Róża była pełnoletnia...
Pamiętał ich pierwszą rozmowę, gdy spotkali się u niej w szkole, w pokoju pedagoga szkolnego. Robił wtedy praktyki, które obecnie się kończą. Rozmowa był krótka i rzeczowa. Eryk trafił na sciane, na mur. Ale potem to się zmieniło. Jako student psychologii wiedział, że nie mogło byc inaczej. Czasem osoba taka jak Róża potrzebuje o wiele więcej czasu na to żeby się otworzyć. I nie jest tu istotne czy to on był tak dobry, czy ona tak bardzo chciała pomocy. To jest jak matematyka - liczy się wynik.

Rozejrzał się dookoła. Kolejka powoli parła do przodu. Słyszał wiele dźwięków. Szelest papieru wypluwanego z zawrotną prędkością przez kopiarki. Dziki i nieokiełznany stukot palcy w klawisze. Ciche klikanie myszą. Dmuchawę wtłaczającą do pomieszczenia gorące powietrze. Nerwowe przytupywanie kobiety stojącej przed nim w kolejce. Dzwonek czyjejś komórki wygrywający "Dla Elizy". Stukot obcasów kasjerki, który rozchodził się echem po całym pomieszczeniu. Przejeżdżające za oknem samochody. Dźwięki zlewały się ze sobą, bez wyraźnego rytmu niczym musique d'ameublement jego imiennika Erika Satie. Muzyczne meble. Eryk Smoliński też tworzył muzyczne meble, plamy dźwięku, ambient.

Wodząc oczyma po pomieszczeniu i włączając kolejne dźwięki do swojej percepcji zatrzymał wzrok na Róży. Nie zdążyła zasłonić się ulotką. Zauważył, że mu się przyglądała. Parsknął śmiechem. Wiedział co to był za wzrok, wiedział co on oznacza. Szkoda, że Róża jest taka młoda. Eryk rozpiął kurtkę, bo zrobiło mu się goraco. To przez dmuchawę. Cholera...

Nastała jego kolej. Grzecznie poprosił o dodatkowy wyciąg z konta, schował go do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Wrócił do Róży i usiadł na krześle naprzeciwko niej.
Ja już skończyłem. Co teraz?

MigdaelETher 06-06-2008 12:42

Zapadła noc, listopadowa szaruga spowiła warszawskie ulice. Przeszklony budynek Mc Donald's przy Alejach Jerozolimskich wyglądał niczym gigantyczna latarnia w morzu jesiennej mgły. Tak jak zbłąkane statki prowadzone jej światłem do portu, tak ludzie, którzy nie wiedzieć czemu wyszli o tak późnej porze w tą parszywą pogodę, ciągnęli do baru szybkiej obsługi.





Marysia ziewnęła przeciągle. Celowo nie zasłoniła ust ręką, pokazując klientowi wnętrze jamy ustnej aż po same migdałki.

- Co podać? – burknęła niezbyt grzecznie.

- Małe frytki i shake waniliowy – barczysty jegomość podrapał się po karku, studiując jadłospis.

Powłócząc nogami dziewczyna powlokła się w kierunku automatu, wyciągnęła kubek, nacisnęła guzik. Biała breja popłynęła wartkim strumieniem. Mery zdusiła w sobie przemożną chęć dodania czegoś od siebie do napoju. Zamknęła kubeczek plastikową pokrywką i apatycznie ruszyła w kierunku frytkownicy.

- Sześć złotych – powiedziała, wpatrując się nienawistnym wzrokiem w chłopaka.

- Dziękuję, smacznego. Zapraszamy ponownie! – szefowa zmiany szturchnęła Marysię w żebra, do jej twarzy przyklejony był wielki, sztuczny uśmiech. Honorata przypominała jedną z ofiar nieudanych operacji plastycznych, o których film Mery oglądała niedawno na Discovery Chanel.

- Masz się uśmiechać i być miła dla klientów! Wiesz jakie są u nas standardy obsługi ! – wysyczała jej wprost do ucha.

Dla Mery, o w pół do dwunastej w nocy Honorata mogła sobie te wszystkie normy i wymogi wsadzić głęboko w swój tłusty zadek. Jeszcze tylko piętnaście minut pocieszała się w duchu, lustrując salę w poszukiwaniu jakiegoś obiektu na którym mogła by zawiesić umęczony wzrok, do czasu pojawienia się kolejnego namolnego klienta. Ze stolika po drugiej stronie sali dobiegały dzikie wrzaski. Jakaś grupa małolatów wpadła coś przegryźć między jedną butelką taniego wina a drugą. Chłopak z czarną, farbowaną grzywką postawił kubek Coli na krawędzi stołu. Zadziało odwieczne, nieubłagane prawo ciążenia.

- Eeee wylało się! Niech ktoś to posprząta! – zawołał a towarzysząca mu grupa zarechotała wesoło.

Agata ze strachem ujęła mopa w drżące dłonie i ruszyła w kierunku powiększającej się, musującej, brązowej kałuży. Tęga, pryszczata dziewczyna była jednym z niewielu pracowników, tego kapitalistycznego obozu pracy, w jakim przyszło zatrudnić się Mery, którzy dawali się lubić. Na podłogę koło Agaty posypały się kolejne kubki. Dzikim krzykom i chamskim docinkom nie było końca. Któryś ze szczeniaków wyciągnął komórkę i zaczął nagrywać schylającą się po rozdeptany tekturowy kubek, wypiętą dziewczynę. Prowodyr całego zdarzenia, wyszczerzony do kamery zaczął znacząco kołysać biodrami, tuż przy wydatnych pośladkach Agaty. Kiedy dziewczyna zorientowała się, co tak rozbawiło dzieciarnię, cofnęła się. Świeżo zmyta podłoga okazała się podstępnie śliska. Dziewczynie ujechała noga . Biedaczka leżała jak kłoda a na jej głowę posypały się niedojedzone kanapki. Tego już było za wiele. Mery z furią wybiegła zza kasy. Stanęła nad Agatą i podała jej rękę.

- Nic ci nie jest?- pomogła jej wstać i wcisnęła w rękę garść serwetek, które przezornie chwyciła wybiegając zza kontuaru – Spieprzać stąd gnojki !

Najodważniejszy a co za tym idzie pewnie najbardziej pijany, zaczął wykonywać dwuznaczne gesty i wystawiać język w kierunku Marysi.

Dziewczyna niewiele myśląc zrobiła krok do przodu, noga obuta w czarnego dwudziestodziurkowego glana trafiła bezbłędnie. Chłopak z wizgiem wciągnął powietrze i zgiął się w pół.

- Co wy wyrabiacie! – z zaplecza wybiegła przerażona Honorata – Łobodzińska ! Co zrobiłaś temu biednemu chłopcu, wiesz jaką karę za to dostaniemy. Wszyscy stracimy pracę! Boże małoletni pobity przez pracownika Mc Donald'sa co za skandal!

- Już nie pracownika – Mery wyciągnęła rękę w kierunku zwierzchniczki – Jest kwadrans po dwunastej, dziesięć minut temu skończyłam zmianę. Więc pobiłam go całkiem prywatnie, w czasie wolnym po pracy.

Agata powoli dochodziła do siebie, chlipiąc cichutko w szatni. Mery ściągnęła granatowe szorty i zawzięcie walczyła z pasiastą bluzeczką. Złośliwość rzeczy martwych nie zna granic. Guziki niczym małe złośliwe żyjątka wymykały się ze zmęczonych palców. Nerwowy pośpiech nie ułatwiał spraw. Całe ubranie śmierdziało frytkami, Marysia nienawidziła tego zapachu. Kiedy wreszcie uwolniła się ze swojego pracowniczego pancerza, cisnęła rzeczy w kąt szafki nawet ich nie składając. Szybko wciągnęła spódnicę i czarny golf, na ramiona narzuciła długi, skórzany płaszcz. Z wnętrza kieszeni dobiegł krótki, dźwięczny sygnał, informujący o otrzymaniu smsa. Dziewczyna wyciągnęła telefon, czarna klapka odskoczyła z cichym brzękiem.


Jak się ma mój słodziutki wampirek : *
Tęsknię za Tobą bardzo. Siedzę właśnie
u Antaresa i słuchamy Bauhausa.
Rano Cię obudzę moja mroczna królewno : *


Wiadomość od Loftura poprawiła jej trochę humor. Marysia otuliła się szczelnie płaszczem, owinęła arafatką pod sam nos i wyszła w zimną, deszczową, listopadową noc.

Lodowaty wiatr tarmosił nagie korony drzew a drobne krople jesiennej mżawki miarowo kapały na betonowe, chodnikowe płyty. Ciało Marysi przeszył zimny dreszcz, parszywa pogoda. Wetknęła w uszy słuchawki odtwarzacza i włączyła muzykę.


Od razu zrobiło się jej cieplej. Ulice były opustoszałe, na przystanku, gdzie zatrzymywały się autobusy w stronę Gocławia, siedział samotny, zmęczony życiem jegomość. Dziewczyna wyłączyła muzykę i zerknęła na zegarek, za pięć pierwsza. Przetarła oczy, zmęczenie dawało się jej we znaki. Cyferki na rozkładzie jazdy zlały się w jedną, czarną, gruba kreskę. Jeszcze jeden wysiłek i spojrzenie na plan odjazdów. Nie było tak źle, autobus powinien być za jakieś dziesięć minut. Marysia schroniła się pod przeszkloną wiatą, bacznie obserwując wciśniętego w przeciwległy kąt mężczyznę. Zimno stało się coraz bardziej dojmujące, ciałem dziewczyny zaczęły wstrząsać dreszcze. Nogi i ręce były jak z drewna. Mery kilka razy zamknęła i otworzyła dłoń, żeby przepompować trochę krwi do zdrętwiałych opuszków. Z niesmakiem skonstatowała, że jej paznokcie przybrały brzydki, fioletowy odcień. Powieki stawały się coraz cięższe. Z półsnu wyrwała ją przeraźliwa kakofonia dźwięków. Ulicą nadjeżdżał stary czarny mercedes, zza przyciemnianych na wpół opuszczonych szyb dochodziła głośna muzyka co chwila przerywana okrzykami „ Dawaj, dawaj ! DJ Aligator ! „ i kolejne dźwięki z gamy umpc…umpc… Mery ze zdumieniem przetarła oczy, czyżby już miała halucynacje ze zmęczenia a może to tylko abstrakcyjny sen. Z samochodu wystawało wielkie strusie jajo. Biały owal obrócił się w kierunku dziewczyny i dopiero teraz Marysia zorientowała się, że to nie jajo tylko czyjaś łysa głowa. Mężczyzna o fizjonomii Dolfa Lundgrena wbił mętne spojrzenie w małą, skulona postać pod wiatą.

- Eee…Łłłeee… Szataństwo! Szataństwo! – ryknął tubalnie i cisnął puszką po piwie w kierunku dziewczyny.

Resztka trunku chlusnęła białą pianą na wszystkie strony rozsiewając ostry, chmielowo, drożdżowy zapach. Marysia zmełła w ustach przekleństwo, na szczęście do przystanku właśnie podjechał autobus. Dziewczyna opadła ciężko na plastikowe siedzenie i z westchnieniem oparła czoło o zimną szybę. Miarowy warkot silnika działał uspokajająco, drobne krople padały na szybę i rozmazywały się tworząc fantazyjne sieci miniaturowych rzek i rozlewisk. Kolejne szarpnięcie, kolejny przystanek. Mery wysiadła, kilku minutowy spacer wyludnionym, parkiem między blokami, zdawał się trwać całą wieczność. Jeszcze tylko krótka walka z opornym zamkiem w drzwiach. W korytarzu panowały egipskie ciemności. Dziewczyna zrobiła kilka kroków po omacku w kierunku kontaktu. Nagły wybuch bólu w lewej nodze wyrwał z jej gardła wiązankę, jakiej nie powstydzili by się nawet Szewcy Witkacego. Drzwi do pokoju uchyliły się, zalewając korytarz kolorowym światłem.

- Co tak, kurwa, hałasujesz! – masywna postać Roberta wypełniała całą futrynę – Patrz gdzie, kurwa, chodzisz ! Wlazłaś mi do torby !

- A ty co, kurwa, wszędzie musisz swoje graty rozrzucać ! – wysyczała ze łzami w oczach – Pieprzony knur w chlewie żyjesz czy co !

Robert podniósł torbę ze złośliwym uśmieszkiem, zawartość brzęknęła metalicznie, hantle przetoczyły się z jednego końca torby na drugi.

- Myślałem, że takie Mroki jak ty widzą w ciemności – chłopak kpił złośliwie.

- Myślałeś, przecież ty nie masz czym. Kurwa dwa zakręty jak struś, jeden do defekacji a drugi do kopulacji !

- Przestańcie wreszcie! – z wnętrza pokoju dobiegł piskliwy głos Anki – Robi chodź zaraz będą „ Kulisy tańca z gwiazdami „,pewnie pokażą Pudziana. No chodź!

Robert z Marysią rzucili sobie ostatnie, nienawistne spojrzenie i rozeszli się do swoich pokoi.




Mery rozsznurowała glany, cisnęła je ze złością w kąt pokoju i runęła na łóżko.

- Cholerni współlokatorzy – mruknęła.

Niemrawo, powoli zaczęła się rozbierać, z reprodukcji Beksińskiego patrzyła na nią twarz ukrytej w mroku poczwary. Mery wczołgała się pod kołdrę. Namacała po ciemku pilot od wierzy. Z głośników popłynęła cichutka muzyka.


Marysia wtuliła twarz w miękka poduszkę. Cichy i mroczny Hypnos, brat Tanatosa, wziął ją w objęcia.

W odległych sennych wszechświatach, wędrowała ulicami starego miasta. Rozmawiała z ubranym w czerwoną, sztrykowaną czapkę wilkołakiem by na końcu poszybować na wielkiej parasolce ze swoim lustrzanym odbiciem w nieznane. Nagle gdzieś z realnego świata dobiegł ją czyjś przyciszony głos.

- Królewno… moja mała, mroczna królewno…

Otworzyła oczy, za oknem było jeszcze ciemno. Jacek leżał obok niej, jego dłoń delikatnie gładziła jej kark a usta pieściły płatek ucha.

- Tęskniłaś za mną ? – wymruczał jej wprost do ucha – bo ja bardzo.

- A jak myślisz ? – uśmiechnęła się filuternie, przewracając na plecy.

Spletli się w czułym uścisku, ich usta się odnalazły. Jego dłonie błądziły po jej ciele, wydobywając z ust Marysi ciche westchnienia rozkoszy. Kiedy już się sobą nasycili, zasnęli wyczerpani w swoich objęciach. Dźwięk budzika niczym syrena przeciwpożarowa zburzył ich małą, cicha intymność.

- Która godzina ? – wychrypiał zaspany Loftur

- W pół do ósmej – Mery stała już przed szafą, przepatrując jej zawartość w poszukiwaniu jeansów. –Zbieraj się a i daj mi pieniądze, bo wczoraj zapłaciłam naszą część czynszu i jestem spłukana.

Jacek siedział na łóżku wciągając koszulkę Lacrimosy , gdzieś z odmętów czarnego materiału dało się słyszeć jego niepewny głos.

- No właśnie, zapomniałem Ci powiedzieć… Antares przywiózł mi z Londynu zajebiste New Rocki… - chłopak urwał, czekając na reakcję dziewczyny.

Drzwi szafy trzasnęły z impetem.

- Co chcesz mi powiedzieć ! Za ile… ? Nie mów, znowu nie mesz pieniędzy ! – Marysia dopadła do niego jak furia.

- Wiesz to była prawdziwa okazja, eee… tam marne siedem stów… w Rockmetalshopie kosztują dziewięć… Ałłł… - solidny kuksaniec przerwał wyjaśnienia Loftura – Kochanie…


- Nie odzywaj się do mnie – dziewczyna kipiała z wściekłości, chłopak spróbował ją przytulić – Nie!!! W ogóle się do mnie nie zbliżaj.

Reszta poranka, podobnie jak droga na uczelnie upłynęła im w grobowej atmosferze. Mery, żeby jeszcze podkreślić swój zły nastrój, włożyła płytę do odtwarzacza i wybrała piaty kawałek.


Jacek westchnął. Dobrze wiedział, że Marysia słucha go tylko kiedy jest wściekłą albo kiedy złapie doła.

Przed szarym budynkiem wydziału psychologii kłębiło się już sporo ludzi. Małe grupki palaczy dopalały papierosy, dziobaki w stresie kartkowały notatki a łasuch wpychały w siebie poranne drożdżówki. Dzień jak co dzień. Ćwiczenia z psychometri i diagnozy psychologicznej dłużyły się niemiłosiernie. Mery przeklinała w duchu dr Labusa, jego monotonny głos i szeregi cyferek, którymi się tak fascynował. Dziewczyna nie podzielała jego opinii, że gdyby nie statystyka, nie byłoby w ogóle życia na ziemi… no może byłoby ale w postaci glutowatych, bezmózgich robali…

- Łobodzińska! Znowu patrzysz na zegarek ! Czyżbym Cię nudził ! – doktor nawet kiedy się denerwował i podnosił głos był nadal jakiś niemrawy i bez wyrazu.

Dwie godziny udręki nareszcie dobiegły końca. Marysia zerknęła na plan, trzygodzinne okienko, a potem wykłady z psychologii wychowania. Poczuła ssanie w dołku, przez poranną awanturę z Jackiem nawet nie zdążyła zjeść śniadania. Na zegarku była jedenasta trzydzieści, pora w sam raz na wczesny obiad albo spóźnione śniadanie. Po drodze, będzie trzeba zahaczyć o jakiś bankomat. Niewiele myśląc ruszyła przed siebie. Nawet nie starała się omijać brudnych kałuż, które potworzyły się w popękanych płytkach chodnikowych. Z całą premedytacją rozchlapywała czarną lurę na mijających ją przechodniów. Warszawa jesienią stanowiła naprawdę przygnębiający widok. Stalowoszare chmury spowijały niebo pod którym jak okiem sięgnąć ciągnęła się betonowa dżungla. Dziewczyna stanęła przed przeszklonymi drzwiami banku. Wygrzebała z kieszeni portfel i wyciągnęła kartę. W brudnym, zabłoconym przedsionku zamontowano trzy bankomaty. Maszyna połknęła łapczywie plastikowy prostokąt. Krótkie pipnięcie… wprowadź pin… wybierz kwotę…

Yarot 07-06-2008 02:02

All (zaskoczenie!)
 
Kolejka niemrawo przesuwała się do przodu. Jakaś starsza kobieta koniecznie chciała się dowiedzieć, co też może mieć dzięki posiadaniu konta w tym banku. Strzępki tej rozmowy docierały do uszu Joanny, która myślami starała się być jak najdalej stąd. Oczywiście większość krążyła wokół „starego grata” który pewnie utknął na trochę gdzieś w warsztacie. Odruchowo poprawiła ulotki na parapecie, przesunęła je na środek i idealnie wymierzyła odległość między nimi a roletą. Wszystko się zgadzało, można było czekać dalej. Przy drugim okienku mężczyzna z kapeluszem w ręku stał oparty o kontuar i zaglądał w dekolt o wiele młodszej kasjerce zajętej akurat wprowadzaniem czegoś do komputera. Wcześniej nie omieszkał rzucić okiem na nogi Kasi, podchodząc do okienka. Jego lubieżny wzrok prześlizgnął się niema jak wąż, co dziewczyna odczuła z niechęcią i obrzydzeniem. To już nie jest prosty „słowik” a raczej wyleniały sęp czy kondor. Na szczęście będący bliżej dekolt pani z okienka zajął go bardzo skutecznie. Delikatne stukanie minutowej wskazówki zegara mierzyło upływanie czasu i skrzętnie ukrywało to, co w takich miejscach zazwyczaj jest najważniejsze - że czas to pieniądz.
[MEDIA]http://yarotzigga.googlepages.com/111-nine_inch_nails-ghosts_ii_02.mp3[/MEDIA]
Radio, skryte gdzieś w głębi pomieszczeń służbowych, podawało, że w Finlandii ogłoszono żałobę narodową po wczorajszej masakrze w szkole w Tuusula. Niepokoje w Gruzji, kolejny wypadek śmigłowca i strajki maszynistów w Niemczech. Z braku innego zajęcia Eryk wyławiał te dźwięki jak zwykle był czynić. W jego głowie układały się w złożone kompozycje trwogi, smutku i strachu. Niemal wykwitały pękami zgrabnych skreczy, zniewalały zapachami powtórzeń i basów. Jak róże w ogrodzie… Jak róże…W Polsce nie mniej burzliwie, choć jak zawsze wszystko w normie, która nikogo już nie dziwi i nie zaskakuje. Szara rzeczywistość zza okna zdawała się to potwierdzać. Widać ją w oczach znużonych czekaniem ludzi, w kałużach wypełnionych śnieżno-błotnistą breją oraz w smętnym zawodzeniu wiatru w nagich koronach drzew. Pośród tej szarzyzny Róża z wypiekami przeglądała ulotkę, ale bez wizyty w okienku nie obędzie się. Sama ulotka to tylko papier i nie wszystko jest tam napisane, a przyszła tu po konkrety a nie piękne słówka. To oznaczało jednak, że jeszcze chwilę będzie musiała tu postać. I oczywiście Eryk również…

- … tak to wygląda. Bo wie pani, jak przyjdzie do mnie renta… - dalej tłumaczyła nieustępliwa babcia pani z okienka. Po raz kolejny też tego dnia otworzyły się drzwi. Do środka wszedł kolejny klient, który uciekł przed niepogodą. Długi płaszcz skrzył się od topniejącego śniegu. Odrobina zimnego powietrza wdarła się do środka. Niektórzy znudzenie popatrzyli na nowego, który zaczął badać wzrokiem długość kolejki i liczbę miejsc siedzących. Spojrzał na zegarek i jeszcze raz, nerwowo, na zebranych ludzi. Najwyraźniej mu się spieszyło, choć starał się to ukrywać jak mógł. Wreszcie stanął pod ścianą i czekał wpatrzony w jeden punkt. Młoda twarz, czupryna skryta pod czarną czapką oraz wojskowe buty na nogach tylko przez minutkę przyciągnęły wzrok innych, którzy znaleźli wreszcie coś innego do oglądania niż niebieskawe ściany oraz zegar ścienny. Przez moment obserwował rosnące zdenerwowanie Marysi, gdy bankomat nie zechciał łaskawie oddać karty. Na szczęście zaraz ktoś się tym zajmie i będzie po sprawie. Dziewczyna spojrzała na zegarek i miała nadzieję, że nie będzie czekać tutaj długo. Weszła do środka i zajęła miejsce niedaleko wyjścia, by spostrzec spieszącą w jej kierunku pomoc.
Po jakimś czasie zadowolona babcia, ściskając w garści kilka ulotek, odeszła od okienka. Szpakowaty mężczyzna z teczką w ręce oraz przewieszonym przez ramię płaszczem podszedł do okienka. Przy innych kolejni klienci zajmowali swoje miejsce ciesząc się, że jednak nie utkwią tutaj na zawsze. Nagłe ożywienie w banku wykorzystał młodzian w wojskowych butach. Ciągle opatulony w płaszcz wyszedł na środek sali, pomiędzy siedzeniami i kolejką a okienkami bankowymi i krzyknął donośnie.
Krzyk ten nie był jakimś konkretnym okrzykiem a zabrzmiał jak bardzo głośne „Hej!” wykrzyczane w górach. Jednak tutaj nie odpowiedziało echo tylko cisza. Wszyscy zamilkli. Rozmowy ucichły, szelest papierów zamarł, podobnie jak stuk klawiatury. Ochroniarze z plakietkami SOLID siedzący przy wejściu ruszyli w stronę mężczyzny. Ten odrzucił płaszcz sprawnym ruchem. Pod nim miał jedynie czarną koszulę oraz dwa kałasznikowy wiszące na paskach opinających ramiona. Strażnicy na moment zawahali się. To wystarczyło, by napastnik chwycił karabiny w dłoń i wymierzył w stronę ochroniarzy.
- Nie radzę - powiedział głośno. Na młodzieńczej twarzy widać było zdenerwowanie oraz determinację. Mężczyźni zatrzymali się w miejscu.
Drzwi otworzyły się głośno i dwóch ludzi weszło do środka. Od razu odgarnęli poły płaszczy i pokazali karabiny gotowe do strzału.

- Wszyscy kłaść się na podłogę. ALE JUŻ!! - warknął pierwszy z bandytów, ten który był już w banku.- Jeśli będziecie wypełniać to, co powiem, to nikomu nie stanie się krzywda. W innym razie - nie będziemy się cackać! Jazda! Dalej!
Ludzie w panice rzucili się na ziemię. Niektórzy coś szeptali inni zaczęli krzyczeć. Nowoprzybyły, łysy, z wytatuowaną żmiją na szyi podszedł do krzyczącej kobiety i zdzielił ją kolbą od karabinu. Padła z trzaskiem na marmurową posadzkę. Zapadła cisza wypełniona jedynie tłumionym szlochem oraz przyspieszonymi oddechami. Dla wszystkich taka sytuacja to szok kompletny. Pozostało faktycznie wykonywać tylko polecenia napastników. Ochroniarze także nie sprawiali problemów. Widocznie dorobienie do emerytury było ważniejsze niż bohaterstwo. Młody w płaszczu ciągle miał na widoku salę z leżącymi ludźmi. Pozostała dwójka ruszyła w stronę okienek. Wskoczyli za nie i zaczęli demolować pomieszczenia. Słychać było od czasu do czasu krzyk którejś z kasjerek, pękanie plastiku czy brzęk spadającego szkła. Po jakimś czasie drzwi od kas się otworzyły i młodzian w arafatce wrzucił do pomieszczenia po kolei cztery pracownice banku. Plądrowanie zaplecza nadal trwało w najlepsze.

Czarne, wojskowe buty wybijały równy rytm na bankowej posadzce. Dwa kałasznikowy wodziły lufami po leżących, gotowe do rozmowy. Przez zaklejone, niebieskie szyby, nie widać było ulicy a i nikt z ulicy specjalnie nie zaglądał do środka. Młodzian podszedł do ochroniarza i trącił go butem.
- Klucze! - rzucił. Ochroniarz podał mu je zerkając wokół.
- Dziękuję - niemal grzecznie odpowiedział rosły mężczyzna i ruszył do drzwi. Trzeci klucz wreszcie pasował i zamek szczęknął głucho. Potem zaciągnięto biało-niebieskie wertykale na całą szerokość okien i drzwi by ostatecznie odgrodzić się od świata zewnętrznego.

Napastnik podszedł do kontuaru, gdzie jeszcze niedawno, będąc o niego opartym, można było podziwiać dekolty kasjerek. Sprawnym ruchem wskoczył na niego i usiadł. Opierając się plecami o szybę miał przed sobą całe wnętrze pomieszczenia przeznaczonego dla klientów. I oczywiście klientów leżących na podłodze.

Xawante 11-06-2008 12:29

Kaśka stała spokojnie czekając na swoją kolej. Nagle niemal poczuła jak prześlizguje sie po niej coś lepkiego i paskudnego. Wrażenie było tak " namacalne", że odruchowo rozejrzała się dookoła. Szybko namierzyła źródło swoich niemiłych doznań. Jakiś obleśny typ właśnie dokumentnie ją obcinał, poczuła się niemal naga. Na szczęście znalazł ciekawsze rzeczy do oglądania a mianowicie biust panienki z okienka.

Nagle rozległ się krzyk.Był tak zaskakujący, i tak " nie na miejscu", że wszyscy odruchowo spojrzeli w tamtą stronę ....
To co nastąpiło w ciągu kilku następnych sekund...Kaśka dostrzegła broń. Ta broń nagle stała się osią jej świata, reszta jakby rozpłynęła się w szarości, jakby to co dookoła niej przestało istnieć. Wrażenie było tak irracjonalne, tak obce a sama scena tak bardzo nierealna, że Kaśka zamarła. Miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się , dźwięki przestały do niej docierać, a ciało zaczęło niemiłosiernie ciążyć. Był tylko ten facet i broń...

-Wszyscy kłaść się na podłogę. ALE JUŻ! Jeśli będziecie wypełniać to co powiem, to nikomu nie stanie się krzywda. W innym razie - nie będziemy się cackać! Jazda! Dalej!

Kolejny okrzyk dotarł do jej uszu. Zadziałała jak automat, bez myśli, bez zastanowienia, bez woli. Kompletnie obcy sobie ludzie zareagowali jak jeden organizm, wykonując polecenie. Jakaś kobieta zaczęła krzyczeć. Kaśka spojrzała w jej stronę i zobaczyła jak jeden z bandziorów uderza ją kolbą karabinu.Zamknęła oczy, po policzkach zaczęły jej płynąć łzy. Była przerażona i bezsilna, w ustach czuła obrzydliwy smak strachu. Nigdy jeszcze się tak nie bała. Miała wrażenie, że w jej wnętrznościach jakieś małe, obrzydliwe, włochate stworzenie właśnie obudziło się ze snu i wbija pazury w jej ciało.
" Tak chyba czuje się zaszczute zwierzę, zapędzone w zaułek bez wyjścia, otoczone przez goniącą je sforę" - pomyślała.

Otworzyła oczy po to tylko by zobaczyć skierowane w stronę leżących ludzi lufy. W głowie czuła pustkę, ręce jej się trzęsły.

"Tylko spokojnie- pomyślała. Przecież są alarmy, zaraz zjawi się Policja. To w końcu Warszawa...a jeśli nie ???" W jej głowie zaczęły pojawiać się niepokojące wizję, strzelających bandziorów, poranionych klientów....
Spróbowała zorientować się w sytuacji, namierzyć kolejnych bandziorów.
"Spokojnie Kaśka , spokojnie. Jak mawia babcia co cię nie zabije to wzmocni. Cholera a jak mnie..."
Wzięła głęboki wdech próbując opanować obezwładniający strach.
" Myśl kobieto, myśl !!! Telefon, mam w kieszeni telefon !!! 112 i może coś usłyszą ...." Spojrzała na kolesia z bronią i z trudem przełknęła ślinę ...Jakoś przeszła jej ochota na bohaterstwo, chciała tylko żeby ten koszmar już się skończył, chciała wrócić do domu, wypić ciepły kubek kakao i zapomnieć ...

Chciała przeżyć.

liliel 14-06-2008 00:24

Bank. Instytucja która, z założenia powinna odzwierciedlać ład, schludność, symetrię. Joanna dostrzegała na każdym kroku przejawy dysharmonii lub też zwyczajnego prymitywnego bałaganiarstwa. Przez chwilę przeszło jej nawet przez myśl, że powinna zwrócić komuś uwagę na wydawałoby się nieistotne detale, które diametralnie zaniżają notowania banku w jej oczach. Zaraz jednak odegnała od siebie tę absurdalną myśl. Po co w ogóle wdawać się w zbędne i niekonstruktywne dyskusje. Pomijając fakt, że nie przepadała za rozmowami z obcymi ludźmi. Musiała pogodzić się z faktem, że mało kto był takim amatorem porządku jak ona. Dlaczego musi być tak bardzo pedantyczna? Czasem to uprzykrzało jej życie.

Nie miała jednak wątpliwości, że sporo rzeczy powinni zmienić jeśli zależy im na nienagannym wizerunku tego miejsca. Ślady błota na posadzce, poprzekrzywiane blaszki żaluzji, odpięty ostatni guzik kasjerki w okienku naprzeciwko. Mogłaby wymienić całą litanię. Nie wspominając o ogólnym tłoku i rozgardiaszu.

Skrzywiła się z niesmakiem. Utkwiła wzrok na parapecie tuż przed jej nosem. A tu kolejne rozczarowanie. Ulotki tkwiły na nim porozrzucane chaotycznie jakby cisnęło je tam rozpuszczone dziecko z ADHD. Jak mogli nie dbać o takie szczegóły? Nie potrafiła się powstrzymać aby nie zgarnąć ich na jedną idealną kupkę i ułożyć dokładnie na środku parapetu. Teraz było nieco lepiej. Uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją lecz zaraz zaczęła wypatrywać kolejnych oznak niechlujstwa.

Nagle coś się stało. Początkowo nie potrafiła sobie uzmysłowić co to takiego. Wszystko działo się w oka mgnieniu. Najpierw krzyk. Później nienaturalna cisza. Młody mężczyzna rozchylający poły płaszcza. Kałasznikowy w jego dłoniach. I kolejna dwójka uzbrojonych mężczyzn.

Gdy tylko spostrzegła broń odruchowo rzuciła się płasko na podłogę. Instynktownie chciała uniknąć przypadkowego postrzału. Co się do cholery dzieje? - pomyślała osłupiała. Poczuła nerwowy uścisk w żołądku i bezwiednie wyszeptała pod nosem szpetne przekleństwo. Ten dzień miał szansę pretendować do tytułu najbardziej pechowego dnia w jej życiu.

- Wszyscy kłaść się na podłogę. ALE JUŻ!! - warknął najmłodszy z bandytów- Jeśli będziecie wypełniać to, co powiem, to nikomu nie stanie się krzywda. W innym razie - nie będziemy się cackać! Jazda! Dalej!

Kurwa! W co ja znów wdepnęłam? Co się jeszcze dziś wydarzy? Brakuje tylko żeby na Warszawę spadł pierdolony nuke!

Co dziwne przede wszystkim czuła złość. Dopiero w następnej kolejności strach. Kilka razy odetchnęła głęboko aby opanować zdenerwowanie. Musi działać racjonalnie. W żadnym wypadku nie panikować i nie wykonywać gwałtownych ruchów. Poczuła jak adrenalina wypełnia jej żyły. Zazwyczaj lubiła to uczucie ale w tym momencie było zgoła odmiennie. Różnica polegała na tym, że to nie ona kontrolowała sytuacje. A przede wszystkim znalazła się w tym kiepskim położeniu, że była zwyczajnie zaskoczona. Wszystko lubiła mieć zaplanowane i przemyślane a teraz musiała działać spontanicznie co zawsze sprawiało jej nie lada kłopoty.

Mimo to udało jej się zachować trzeźwość myślenia. Widok broni nie sparaliżował ją na długo, w przeciwieństwie do większej części klientów banku. Była zaskoczona ale stosunkowo opanowana. Miała już do czynienia z sytuacjami gdzie dobrowolnie narażała się na niebezpieczeństwo. Jednak nigdy jeszcze to niebezpieczeństwo nie było tak ewidentne i namacalne jak w tej chwili.

Niektórzy zaczęli krzyczeć, inni płakać, jeszcze inni rozglądali się w popłochu wypatrując ratunku, który miał jednak nie nadejść. Kątem oka dostrzegła jak jeden z napastników zdzielił kolbą kobietę, która w ataku histerii zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Wtedy dotarła do niej powaga sytuacji. Tych ludzi nie obchodziło życie postronnych ludzi. Byli agresywni, uzbrojeni i zdeterminowani. Grunt to się nie wychylać, nie zwracać na siebie uwagi i po prostu wszystko przeczekać. Niech po prostu oddadzą im kurewską kasę i pozwolą odejść. A co jeśli jednak nie odejdą? Jeśli w między czasie nadjedzie policja i przestępcy zabarykadują się w środku? Przeraziła ją alternatywa, że bandyci mogliby obsadzić ją w roli potencjalnego zakładnika. Kurwa! Kurwa! Kurwa! - W głowie miotała paskudne przekleństwa. Poniekąd sama była zdziwiona jak sprawnie nimi operuje.

Mogli chociaż zakryć twarze – pomyślała. - Albo są tak zdesperowani, że nie zależy im na zachowaniu anonimowości albo chcą wyciąć wszystkich w pień. Czy na prawdę pozostawią przy życiu świadków, którzy mogliby pomóc w przygotowaniu ich portretów pamięciowych i przyczynić się do ich późniejszego schwytania? Niewykluczone. Choć pewniej czułaby się gdyby byli zamaskowani. U jednego z napastników rzucił jej się w oczy wytatuowany na szyi motyw. Chyba wąż. Czyżby więzienny tatuaż? Wydawali się trochę zbyt młodzi na recydywistów. Może więc nie będą zabijać z zimną krwią? Oby.

Na razie postanowiła nie robić nic. Grunt to wyjść z tej kabały w jednym kawałku.

Redone 14-06-2008 20:31

Róża przeglądała ulotki ale nie była zadowolona ze zdobytych informacji. Wysokie oprocentowanie to opłaty związane z utrzymaniem konta. Gdy konto było za darmo, to generalnie nie było w nim nic innego co można by uznać za wartościowe. Postanowiła podejść do okienka i poradzić się jakie konto byłoby dla niej najlepsze, w końcu pracownica banku powinna umieć doradzić w takich sprawach.

Dziewczyna miała już podejść do okienka gdy nagle ktoś zaczął krzyczeć. Z początku zamyślona nie wyłapała słów, odwróciła się w kierunku głosu. Zobaczyła uzbrojonych mężczyzn a w jej oczach natychmiast pojawił się strach. Błyszczący, zimny strach. Ulotki w dłoni dziewczyny spokojnie wysunęły się spośród palców i opadły na podłogę rozwiewając się na wszystkie strony. Róża stała w osłupieniu gapiąc się na broń jakby widziała ją pierwszy raz w życiu. Bo rzeczywiście widziała ją pierwszy raz. Nie licząc filmów i rysunków w książkach. Na żywo wydawała się o wiele groźniejsza, wręcz śmiertelnie groźna. Dopiero gdy usłyszała "Jazda!" drgnęła, a gdy padło końcowe "Dalej!" szybko położyła sie na ziemi.

Dotykając policzkiem zimnej posadzki odwróciła głowę w stronę Eryka szukając u niego pomocy. Walczy na co dzień z narkotykami, szkoda że nie walczy z rabusiami. Przestraszone oczy błagały o pomóc, Róża chciała aby to się nigdy nie wydarzyło, by się właśnie obudziła z tego okropnego koszmaru. Może jak będzie wykonywać polecenia to nic się jej nie stanie? Przecież oni chcą tylko pieniędzy, raczej zabijanie im frajdy nie sprawia. Najlepiej być posłusznym, to jedyne rozsądne wyjście.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172