Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-08-2008, 01:46   #11
 
Vincent's Avatar
 
Reputacja: 1 Vincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodze
Paul Kelsey, 10 lipca 1985

”Nawet mnie nie wezwali na spotkanie, na którym omawiano tę sprawę? Ani nawet po nim? Dziwne…” - Paul był lekko skołowany, ale po chwili jego myśli rozjaśniły się i drogą dedukcji doszedł do pewnych wniosków. „Raz – Francis zdziałał niewiele. Dwa - ci, którzy rozważali tę sprawę uznali, że nic się nie stało i prawdopodobnie także zauważyli w tym osobiste interesy naszego gburowatego barona. Trzy – baron był bardzo uparty i nalegał na ukaranie mnie… to trochę narusza zasady etykiety, ale pasuje do niego. Cóż, w sumie wyrzuciłem jego pionka, a w ciągu naszego spotkania raczej nie zmienił stosunku do mnie… Cholerny grubas… Hmmm… ile to było?” – zamyślił się do którego numerku doszedł w swojej wyliczance. – „Ah, tak. Cztery – Starsi zdecydowali wymierzyć mi najmniejszą z możliwych kar i przysłali krótką notkę z subtelnym ostrzeżeniem, żebym nie wchodził zbyt często w drogę starszym, bardziej wpływowym i utytułowanym Spokrewnionym od siebie. A szczególnie żebym nie wchodził jawnie w drogę baronowi Francisowi, bo nie mają ochoty więcej rozstrzygać jego roszczeń przeciwko młodym, niedoświadczonym członkom rodziny bez żadnych zasług dla Invictusa.” - Paul uśmiechnął się ponuro – „Cóż, ten list, jak by nie patrzeć znacznie opóźni moje awanse w hierarchii. Powinienem odczekać kilka lat i spokojnie pilnować tego, co do tej pory zdobyłem w świecie śmiertelnych, czyli swojego prezydenta San Francisco. Robert ma głowę na karku. A ja zadbam, żeby żadne pomniejsze potknięcia nie wyrzuciły go z obiegu. Tylko, że trzeba będzie bardziej subtelnie… Tak, jak z żoną Nowotnego. Tak, to było dobre zagranie, nie dało się do tego przyczepić, a jeśli nasz baron zacznie zgłaszać takie bzdury starszym to dadzą mi spokój, a może nawet zapomną o niektórych tytułach Francisa na oficjalnych spotkaniach.”



Paul Kelsey, 15 sierpnia 2004


Młodzieniec siedział w wygodnym fotelu obitym czarną skórą i spokojnie przeglądał papierki – za tydzień będzie negocjował oferty przetargu na renowację dróg w San Francisco. Dziesięć procent z tego, co uda mu się utargować pójdzie prosto do jego kieszeni, a poza tym będzie to cenna lekcja dla młodego Michaela Deena, którego chce zabrać ze sobą.
Nagle, niespodziewanie, telefon w apartamencie Paula zadzwonił. Nie komórka, telefon z pokoju. „Recepcja, czy jakiś sąsiad zaprasza losowe pokoje na imprezę?” Wampir spojrzał na swoją lewą rękę, którą opinała złota bransoleta drogiego, szwajcarskiego Rolexa. Wskazywał dwie po pierwszej.


„Hmm, akurat dobra pora na przeniesienie imprezy do apartamentu” – pomyślał idąc przez salon. Podniósł słuchawkę.

- Tak?

-Proszę pana, w recepcji czeka jakiś mężczyzna twierdzący, że chce sie z panem spotkać. Mówi, że nie jest umówiony, ale i tak sie pan z nim spotka. Pytałem o jego nazwisko, ale nie chce go podać. Nie wygląda niebezpiecznie, to chyba jakiś businessman, ale nie wiem czy mam go do pana wysłać.

- W porządku, Henry. Wpuść go. To pewnie mój kuzyn.
– powiedział po chwili Paul. „Mhmm? Nie spodziewałem się nikogo, ale skoro mówi, że „i tak się z nim spotkam”, to pewnie ma rację. Tylko czy spotka się jeszcze kiedyś, z kimś innym? To nie jest takie pewne. Jeśli nie jest członkiem Rodziny, jego istnienie stoi pod ogromnym znakiem zapytania. A jeśli jest?” – Kelsey przygryzł lekko dolną wargę. „Tak czy inaczej, Henry dobrze się spisał, muszę dać mu kilka zielonych.” Spojrzał po sobie. Na spodniach od garnituru było mnóstwo białych paproszków od gumki – notatki na dokumentach nanosił ołówkiem… „Wspaniale.” Ruszył energicznym krokiem w stronę szafy i szybko zmienił spodnie na takie same, tylko czyste. Na zieloną koszulę w kratę zarzucił marynarkę, po czym schował pod nią swojego srebrnego Makarova.


Załadowanego i zabezpieczonego. Kaburę też zamknął. Śmieszyło go, że niektórzy tego nie robią, bo niby dzięki temu szybciej wyciągają broń. „Co za bzdura, każdego kto tak mówi dam radę zastrzelić zanim dotknie rękojeści.” – pomyślał wtykając w spodnie zapasowy magazynek (choć wątpił, czy będzie potrzebny), po czym przyszykował dwie szklanki i wyciągnął piętnastoletniego Johnny Walkera. „Johnny może się przydać. Jeśli mój gość się skusi, to będę ładnie udawał, że też piję. Czasami Johnny potrafi rozplątać język. Szczególnie zielony, najstarszy. Poza tym, nie ma to jak gra pozorów.” Gdy gość pojawił się w holu Paul przyjrzał mu się dzięki ekranowi, na którym pojawiał się obraz z kamery, który nie ukazał zasadniczo niczego, co można jakkolwiek zidentyfikować. Jedynie rozmazaną plamę, z której wydedukował prawdziwą naturę swojego gościa. „No to Johnny się nie przyda”. Paul nie czuł się gospodarzem tego spotkania, więc mimo, że był w swoim apartamencie, nie przedstawił się jako pierwszy. ”Takie niezapowiedziane wizyty są bardzo nieodpowiednie.” - pomyślał otwierając drzwi. Przed nim stał mężczyzna, z wyglądu około trzydziestoletni. Ubrany w elegancki garnitur, którego krój Paul ocenił na typowo włoski. Rysy jego twarzy były dość przeciętne, krótko przystrzyżone włosy zaczesane do tyłu, czoło przecięte kilkoma zmarszczkami. Kelsey nie poczuł żadnej reakcji Bestii na tę osobę, co trochę go zastanowiło ale po chwili przestał się tym przejmować. Mężczyzna przez chwilę patrzył na niego, jakby oczekująco.




- Czy mogę wejść?
”Nie, nie możesz, kim ty w ogóle jesteś?…”
- pomyślał Paul, ale z jego ust wypłynęły zupełnie inne słowa:

- Oczywiście, gdzie moje maniery... zapraszam serdecznie do mojego skromnego apartamentu.
Gość uśmiechnął się w dziwnie niepokojący sposób.

- Dziękuję, że postanowił mnie pan przyjąć. Zdaję sobie sprawę, że to niezapowiedziana wizyta, a my nigdy nie mieliśmy okazji się wcześniej spotkać. - Miał dziwny, lekko śpiewny akcent. Z pewnością nie był Amerykaninem. - Ksiądz Mario Sangiovanni, z klanu Mekhet.- Przedstawiając się skłonił sztywno głowę, a gospodarz dostrzegł na jego szyi złoty łańcuszek z krucyfiksem. [i]„Ale chwila, to nazwisko…. Sangiovanni. Słyszałem je wielokrotnie - takie samo nosi przecież Paolo Sangiovanni, którego nazwisko często pojawia się na zebraniach Invictus."

- Ależ to żaden problem, moje schronienie jest zawsze otwarte dla kuzynów z Invictus. Adwokat Paul Kelsey, z Venture. Proszę, usiądź wygodnie.

- Kuzynów z Invictus?
– Ksiądz spojrzał na Paula podejrzliwie. Nie zajął miejsca wskazanego mu przez Paula.

- Hmmm... usiądziemy?

- Tak, zapewne możemy, choć to według mnie zbędne pozory. - powiedział, nadal nie zajmując miejsca. Rozmawiali na stojąco.

- Więc, skoro chcesz przejść od razu do rzeczy, co sprowadza cię do mojego ciasnego mieszkanka?
– zapytał Paul gdy uznał, że jego gość jednak nie usiądzie. Stwierdził, że Ksiądz swoim zachowaniem nie zasługuje, aby go formalnie tytułować.

- Nie pamiętam, bym przechodził z panem na ty, z całym szacunkiem.

- Ah tak, więc…
– Adwokat zamyślił się na chwilę, po czym powiedział trochę niepewnie. Nie wiedział, jak zwracać się do księdza.– Książę Sangiovanni, czemu zawdzięczam tę niezapowiedzianą wizytę?

- Księciem też jakoś ostatnio nie zostałem, poza tym w moim wypadku adekwatnym tytułem w takiej sytuacji byłby kardynał.
„A to dobre, chciałby się zwać kardynałem – najwyższym urzędnikiem kościelnym, po papieżu. Niezły awans ze zwykłego klechy… ”

- Tak… mi też ta odmiana nie pasowała. Z drugiej strony kardynał oznacza coś trochę innego, ale skoro taka twoja wola, Kardynale Sangiovanni, mogę cię tak tytułować. Przejdziemy teraz do rzeczy, czy masz ochotę przedyskutować to ponownie?
– Paul nawet nie próbował ująć w delikatne słowa swoich wątpliwości odnośnie kompetencji Księdza.

- Daruje pan sobie kpiny, Adwokacie Kelsey. jeśli nie uznaje pan tytułów mojego kościoła, wystarczy, że będzie się pan zwracał do mnie per pan. A przechodząc do konkretu, widzę bowiem że rozmowa układa się nam fatalnie, pragnę zapytać jak udało się panu zdobyć schronienie w Chinatown?

- To było prostsze, niż się wydaje. Dlaczego pan o to pyta?
– Młody arystokrata wybrał bardziej pobłażliwą formę zwracania się do swojego kuzyna. „Zdecydowanie nie zasługuje na swój tytuł.”

- Pytam o to dlatego, że Kitajczycy bardzo nie lubią przedstawicieli innych kontynentów niż ich własny. Od przynajmniej dziesięciu lat żaden biały ani czarny wampir nie zdołał utrzymać tutaj schronienia. Z tego co mi wiadomo, jestem jedynym Spokrewnionym nie wywodzącym sie w żaden sposób z Azji, który mieszka w pobliżu dzielnicy finansowej. A teraz sztuki tej dokonał pan.

- Nasi wschodni koledzy, jak widać, tolerują bliskich przyjaciół prezydenta San Francisco.
– Adwokat rzucił pierwszym lepszym argumentem. Nie miał ochoty o tym dyskutować.

- Hahaha. – Mario zaśmiał się sztywno – Gwarantuje panu, że naszych wschodnich kolegów zupełnie nie obchodzi pański zaprzyjaźniony prezydent.
Paul otworzył szeroko oczy i wyglądał na bardzo zdziwionego zachowaniem swojego niezapowiedzianego gościa.

- Niezależnie od tego, co pan sądzi i co obchodzi Kitajczyków, jestem w tej dzielnicy i moje nie-życie jest tu całkiem przyjemne. Gdyby takim nie było, przeprowadziłbym się do innej dzielnicy.

-Tak, i niech się pan nie zdziwi, jeśli któregoś dnia jakiś Azjata osobiście pana eksmituje. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, powiedziałbym, że mieszka pan sobie w tym hoteliku czekając aż ochrona zainstaluje kamery bezpieczeństwa poza parkingiem, tylko dlatego, że do domeny oficjalnie rządzonej przez Invictus jest rzut kamieniem. Gdyby ktoś mnie pytał, przepowiedziałbym, że książę prędzej czy później porzuci pozory i pana stąd wyrzuci pod byle pretekstem, chyba, że wcześniej zrobi to regentka Muh. Ale niestety nikt mnie o zdanie nie pyta, a ja nie przyszedłem tutaj tylko po to, by zaspokoić ciekawość.

Ksiądz najwyraźniej znudzony staniem w miejscu zaczął przechadzać się po salonie. Paul stał w miejscu.

- Mój ojciec, Paulo Sangiovanni, w waszym przymierzu noszący tytuł earla, z nieznanych dla mnie przyczyn chce jednak, by został pan tutaj dłużej.

- Dobry jest pan w przepowiadaniu przyszłości? Mi jedna cyganka powiedziała w tamtym tygodniu, że wkrótce otworzę swój własny biznes i znajdę żonę, ale jakoś jej nie uwierzyłem.
- Paul zmarszczył teatralnie brwi, jakby ponownie chciał przemyśleć jej słowa. – Wracając do tematu, pański ojciec jest bardzo mądrym i szanowanym wampirem w naszym przymierzu. Zapewne dostrzega szansę na zmianę obecnej sytuacji, a ja spokojnie czekam w moim apartamencie i jak na razie nikt mnie nie niepokoi.

-Tak, to wybitny umysł polityczny i handlowy, mam jednak wrażenie, że nawet on czasem się myli. Przyjmę jednak, że może pan okazać się pomocny w planach mego Ojca.
- Sangiovanni zatrzymał się w miejscu i sięgnął do butonierki swojej marynarki. – Jeśli zdecyduje się pan zostać oczami i uszami earla Paolo w ziemiach regentki Muh, proszę się ze mnę skontaktować. - Podszedł do Paula i wręczył mu prostą wizytówkę z samym numerem telefonu komórkowego. – Zastrzegam z góry, że jeśli będzie pan węszył w domenie księcia, sam ściąga pan kłopoty na swoją głowę. Jeśli uważa pan, że ryzyko narażania się kitajczykom jest zbyt duże, po prostu podrze pan moją wizytówkę i nigdy się nie spotkamy. I niech pan nie chodzi do cyganek, wiara w takie przesądy to grzech.

- Dziękuję bardzo. Czy to wszystko, o czym chciał pan ze mną rozmawiać?

- Na szczęście tak, rozmowy z panem nie zaliczę do najprzyjemniejszych w moim nie-życiu.

- Miałem zamiar odrzucić tę propozycję z miejsca, aby nie narażać się jeszcze bardziej, lecz możliwość, iż więcej się nie spotkamy sprawiła, że przemyślę to ponownie. Mi również miło się z panem rozmawiało. Czy mogę odprowadzić pana do drzwi?

- Tego chyba wymaga etykieta waszego przymierza, nie będę utrudniał panu działania według pańskich zasad.

- Ależ skąd, kieruje mną czysta sympatia do pańskiej osoby.
– zaprzeczył Adwokat.

Dziękuję za tę niezapowiedzianą wizytę. - powiedział czekając aż jego gość skieruje swoje kroki w stronę drzwi, przy których poczekał, aż Ksiądz opuści jego apartament. Nie zamknął za sobą drzwi, więc musiał zrobić to Paul. Potem postanowił posprzątać po spotkaniu – schował Whisky do barku, odłożył broń. Zajął miejsce, na którym miał usiąść podczas rozmowy a przed sobą położył kartkę z numerem telefonu. Nie myślał zbyt długo o tej propozycji. W momencie, gdy Ksiądz opuszczał wieżowiec Holiday Inn, z apartamentu Paula Kelsey’a wyleciały sześćdziesiąt cztery malutkie skrawki papieru i zginęły w żarłocznej paszczy żółtego San Francisco. „Moje nie-życie tutaj jest całkiem przyjemne. Przyjęcie tej oferty to nie byłby hazard. To byłaby po prostu głupota. Za kogo oni mnie mają?” Słuchając utworu „Dimmu Borgir – Puritania” rozmyślał nad tym, który pub odwiedzi tej nocy.
 

Ostatnio edytowane przez Vincent : 03-08-2008 o 00:51.
Vincent jest offline  
Stary 11-08-2008, 14:58   #12
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Regentka oszczędnym gestem dłoni wskazała Takegawie fotel przy jej biurku. - Jestem regentką północno wschodniej części San Francisco, nazywam się Muh Lin Liu. Miło, że przyjął pan moje zaproszenie.

-Toshiro Takegawa. Ja również jestem rad że mogę Panią poznać. Zarówno wychowanie jak i zdrowy rozsądek podpowiadają mi że odmowa byłaby niewybaczalna. - ostatniemu zdaniu towarzyszył nieznaczny, grzeczny uśmiech i delikatny ukłon.

-Faktycznie, byłby to afront z pana strony, ale nie podejrzewałam pana ani przez chwilę o brak manier. Pan wybaczy pytanie, z akcentu wnioskuję, że pochodzi pan z Japonii?

Nie pochodzę, Pani.-tu twarz Takegawy wyraźnie spoważniała a jego głowa uniosła - Ja jestem Japończykiem. Forma pytania zadanego przez jego interlokutorkę dała do myślenia Takegawie.

-Och, rdzenny Azjata. Mam nadzieję, że nie uraziłam pana w żaden sposób- spytała regentka siadając we własnym fotelu. Teraz ton kobiety, zdaniem Toshiro był już czystą prowokacją.

-Jeśli tylko ten barbarzyńca który wtargnął do mojego schronienia kilka nocy temu nie jest Pani bezpośrednim podwładnym - nie. Myślę jednak że nie mamy po co wracać teraz do tego żenującego zdarzenia. Wnioskuję że nie zaprosiła mnie Pani tutaj tylko z powodów czysto formalnych.

-Przepraszam za ciekawość, któż wtargnął do pana schronienia?- Jej zdziwienie wydawało sie szczere, nieproszony gość chyba nie był jej podwładnym

-Ogar, Tom Prescott, a przynajmniej tak się ten osobnik raczył przedstawić.

-Och, on. To doprawdy utrapienie. Nie mam pojęcia dlaczego Szeryf przyjęła go do swojej grupy. Chociaż podobno jest bardzo dobrym detektywem.- Na samo wspomnienie Prescotta pokręciła z politowaniem głową. Toshiro przeszło natomiast przez myśl pytanie o lokalną definicję takich rzeczy jak np przeszukanie lub śledzenie, jeśli ten osobnik był tutaj "detektywem". Podejrzewał że wtargnięcie do jego schronienia było najwyraźniej przykładem subtelnej aluzji.

-Incydent ten jednak może się okazać pomocny, zarówno mnie jak i panu. Chciałabym bowiem zaproponować schronienie w Chinatown.-Takegawa zacisnął zęby słysząc te słowa. Mieszkanie z dala od sidzib emigrantów było by podejrzane więc urządził swoje schronienia niedaleko Chinatown. Miał jednak powody by nie urządzać go bezpośrednio wewnątrz tej dzielnicy...

-Co ma Pani na myśli mówiąc "schronienie". Miejsce w którym kryję się przed promieniami słońca istotnie wymaga najwyraźniej zmiany lokacji, jednak nie uważam bym potrzebował czyjejkolwiek w tej pomocy sprawie.


-Proszę tego nie odbierać, jako moich wątpliwości co do pańskich możliwości zapewnienia sobie własnego bezpieczeństwa. Nie wiem jak długo już przebywa pan w tym mieście, z pewnością jednak zauważył pan dużą liczbę wampirów wywodzących się z Azji. Osobiście staram się zacieśniać więzy kulturowe, które nas łączą. Prawdopodobnie nie wie pan o tym, lecz nie jestem członkinią żadnego z przymierzy. Mimo to, posiadam w swojej władzy najlepszą domenę tego miasta, a to dlatego, że stoją za mną wszystkie japońskie, chińskie i koreańskie wampiry San Francisco. Proponuję panu jedynie, by przyłączył się pan do naszego zgrupowania. -Takegawa miał poważne wątpliwości co do tego co oznacza słowo japoński padające z ust tej kobiety.

-Wróg mojego wroga niekoniecznie jest moim sojusznikiem. Nie jestem pewien czy wolę krzywić się co noc na widok otaczających mnie pozbawionych kultury małp czy zasymilowanej do tej grupy hordy chińczyków...a raczej ludzi o chińskich korzeniach. Pomówmy jednak o konkretach. Przynależność oznacza powinności - czego oczekuje Pani ode mnie. Oraz czego ja mogę oczekiwać w zamian za ewentualną lojalność i zaangażowanie. - zaczęło się. Pycha była największa przywarą Takegawy i właśnie dała o sobie znać.

-Po pierwsze panie Takegawa, oczekuję kultury- ton głosu regentki był bardzo chłodny, gdy dawała ci reprymendę. -Po drugie w zamian za opiekę i poparcie naszej społeczności, oczekuję w zamian jedynie lojalności wobec swych azjatyckich braci i sióstr. Niczego, czego nie żądałyby przymierza. - słowa regentki niemalże wytrąciły Japończyka z równowagi. Co miało być kolejną obrazą? Propozycja przymierza z wszystkimi nie posiadającymi futra istotami które nosił świat? Gu obrzydzeniu Toshiro kobieta zachowywała się jakby wrzucała do jednego worka wszystkich śmiertelników, wampiry i inne przeklęte karmicznie istoty które posiadały pod skórą fałdę mongoloidalną...

-Pani, w moim kraju być lojalnym wobec kogoś zakłada móc umrzeć za niego jeśli zajdzie taka konieczność. Już raz przyszło mi umrzeć z racji zaistniałej powinności. - Toshiro zdawał się nie zwracać uwagi na ton rozmówczyni i zawartą w nim reprymendę. Zamiast tego kontynuował - Jakiego pochodzenia jest Pani, jeśli również mogę zapytać o to samo. Aspektem który najciekawiej dla mnie brzmi w propozycji przystania do stronnictwa które Pani reprezentuje, jest fakt że w tym mieście może być więcej moich rodaków, być może nawet przywróconych do nie-życia za sprawą tej samej linii krwi do której należę. -tu Takegawa na ułamek sekundy zawiesił głos - Mam na myśli oczywiście linię krwi Mekhet.

-Wykazałabym się nietaktem, gdybym spytała pana o pochodzenie, w zamian nie oferując takiej samej wiedzy. Jestem rodowitą Chinką, urodziłam się w Szanghaju. Europejczycy zwykli jednak mawiać, że kobiet sie o wiek nie pyta, przemilczę więc tą kwestię.- Odchyliła się trochę w swym siedzisku. -I tak, naturalnie wśród naszych krewnych znajdują się Japończycy, co zresztą już mówiłam. A jeśli należy pan do jakiejś Linii Krwi, proszę mówić śmiało. Może znam kogoś, kto również z takiej się wywodzi.- Muh zdecydowanie nie mówiła teraz o Klanie.

-Myślę więc, Pani, że zdajesz sobie sprawę z tego że nasze pochodzenia mogą nas bardziej dzielić niż łączyć. Posądza się mnie o przynależność do pewnej linii krwi. Wynika to z piętna jakim naznaczyła mnie moja śmierć. Moja nieśmiertelna dusza spłaca teraz dług zaciągnięty za poprzedniego życia. Nie sądzę jednak by było to istotne. Wróciłem do nie-życia za sprawą krwi Mekhet i to z nią łączy mnie jakiekolwiek powinowactwo w tak zwanej Rodzinie. Rad byłbym gdyby Pani przedstawiła mnie innym z tego klanu którzy deklarują przynależność do tego nazwijmy to przymierza. Oferta wydaje się ciekawa, jednak na razie zbyt mało wiem w tej materii bym mógł się zobowiązać do czegokolwiek.-Takegawa sam dziwił się swojej otwartości i pokornie złajał w głębi ducha sam siebie za chwilę słabości.

-Dzielić...
- regentka wypowiedziała to słowo jakby pierwszy raz się z nim spotkała.- Pańskie Requiem chyba nie trwa jeszcze dość długo, by potrafił pan zauważać cenne okazje. Jestem jednak osobą cierpliwą i wierzącą w... Cóż, w wampiry.

-Mam kontakt z jednym Mekhetem z Japonii, jak zapewne się pan domyśla muszę najpierw przedstawić mu tą sytuację. Jeśli wyrazi zainteresowanie spotkaniem z pańską osobą, na pewno przekażę odpowiednią informację.

-W takim wypadku pozostaje mi czekać na ewentualny kontakt ze strony krewnego. Pani propozycję rozważę. Jest interesująca i myślę być może nadszedł czas że czas pozostawić za sobą stare animozje. Proszę jednak nie oczekiwać że podejmę jakiekolwiek decyzje pochopnie, tu i teraz.

-To oczywiste. Czasu mamy pod dostatkiem, proszę rozważyć wszystkie za.- Naturalnie Muh nie wspomniała o żadnych przeciw. Przez cały czas trwania rozmowy z ust wampirzycy nie znikał łagodny uśmiech.
-Czy ma pan jakieś pytania?

-Owszem, z chęcią wysłucham tego co Pani uważa za owe "za". Poza oczywiście wspomnianym egzotycznym towarzystwem i bezpieczeństwem na terenie tak zwanego Chinatown... - Toshiro nie mógł się powstrzymac przed zadaniem tego pytania. Kobieta starała sie przedstawić się jako wytrawny polityk, jednak w oczach Takegawy była obecnie nikim. Stare przyzwyczajenia trudno było porzucić.

-Intrygujący wydaje się fakt, że uważa pan za egzotyczne towarzystwo Spokrewnionych wywodzących się z tego samego kręgu kulturowego co pan.
Po pierwsze przyjmując moją propozycję, dostanie pan zgodę na polowania na moich terenach. Po drugie wsparcie innych azjatyckich wampirów, zamiast konieczności zdania się na własne siły. Po trzecie dobrze przygotowane schronienie. Po czwarte możliwy dostęp do trzody. Po piąte ułatwienie badań w zakresie wampirzych zdolności. Sam na pewno jest pan w stanie zauważyć również inne profity.


-Podobnie jak będę samemu musiał doszukać się tych "przeciw" o których nic na razie nie wiem. Myślę że potrzebuję czasu na podjęcie decyzji, tak jak już mówiłem. - Teraz Takegawa walczył już z samym sobą by zachować spokój. Słowa kobiety były nad wyraz obraźliwe i znów trafiały w piętę achillesową Japończyka. Jak ta Chinka mogła w ogóle porównywać ich kultury? O stawianiu ich na równi i klasyfikowaniu ich w jednej kategorii już nie wspominając. Gdyby nie dług który miał do spłacenia... Nie, teraz niestety był dla niego czas pokory.

-Tak, z pewnością potrzebuje pan czasu. W takim razie nie będę go panu dłużej zabierać.

Regentka wstała zza biurka i odprowadziła cię do drzwi, za którymi czekała już Victoria. -Moja asystentka odprowadzi pana na dół.

Takegawawa napięty jak struna, balansując na granicy kontroli nad swoją osobą nie miał innego wyboru jak pożegnać się i opuścić pomieszczenie.
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 15-08-2008, 11:59   #13
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
15 września 2007 roku

Pan Wong jechał tego wieczoru spokojnie samochodem, strzałka nie wskazywała nawet dwudziestu mil na godzinę. Nie żeby w mieście dało się tak naprawdę jechać szybciej. Jones Street pokonywane nie wiadomo który raz było naprawdę nudne. Te same budynki, ten sam McDonald's, te same sklepy, witryny, bilbordy. Ale panu Wongowi nie przeszkadzała ta cała monotonia, nie teraz gdy wracał ze spotkania grupy.
Pieśni, modlitwy i zapach kadzidła doskonale wpływały na jego równowagę psychiczna i duchową. Z drugiej strony, chociaż pan Wong by się do tego nie przyznał, panna Chow również na niego wpływała. Była młoda, pełna energii, oraz co tu ukrywać, ładna. Pan Wong niechętnie i z dużym trudem odgonił myśli o kształtnych piersiach dziewczyny i skupił się na jeździe. Chwilę później jego samochód władował się w korek na Columbus Avenue. Normalne, o tej godzinie biznesmeni i bankierzy opuszczali swoje biurowce w dzielnicy finansowej i jednym sznurem parli do Bay Street. Powrót do domu zajmie panu Wongowi jeszcze dużo czasu. Przejechanie durnych sześćdziesięciu metrów do skrzyżowania z nadbrzeżną ulicą zajęło mu przez korki i światła dobre pięć minut.
Nie mając co robić oglądał kolejny raz te same widoki za szybą auta: dziwny Bay House, przywodzący na myśl dziurkę od klucza, najpewniej z powodu takiego właśnie wzoru znajdującego się na jego froncie; tuż obok dom cały pokryty graffiti w pseudo-greckim stylu.


Dla odmiany po prawej ciągnęły się porty i przystanie Zatoki San Francisco. Oraz strzeżona oczywiście plaża. Pan Wong zastanowił się jak dawno już nie był na żadnej plaży. To jednak prawda, że czasem im coś jest bliżej, tym jest dalej. Mieszkając nad wybrzeżem oceanu, człowiek nie interesuje się piaskiem i wodą. Ciągnie go w góry.
Kolejne długie minuty przeplatane staniem, powolną jazdą i trąbieniem. Teraz po prawej stronie rozciągał się park Fortu Mason. Owszem, miejsce było bardzo ładne i ciche, ale widziane po raz setny już tylko nużyło. Owszem, w parku przebywało mnóstwo Azjatów, głównie Chińczyków oddających się tutaj treningom tai chi. Ale pan Wong nie był tym zainteresowany.


Szczerze mówiąc interesowało go tylko dotoczenie się do mostu Golden Gate. Nie mieszkał bowiem w San Francisco, tylko w Sausalito, w hrabstwie County. Do metropolii przyjeżdżał jedynie do pracy i na spotkania grupy. Wielkomiejski tłok nie podobał mu się jednak, chociażby z powodu wiecznych i uciążliwych korków.

Gdy w końcu dotarł do mostu łączącego brzegi cieśniny zapadł już zmrok. Miało to pewne plusy, oświetlony Golden Gate Bridge robił wspaniałe wrażenie. Nie wiedzieć skąd w głowie pojawiła się panu Wongowi scena z jednego filmu akcji, na którym jeden samochód spycha w trakcie pościgu drugi z mostu wprost do pieniącej sie pod nim rzeki.


Ironią w tym wspomnieniu było to, że to co chwilę potem spotkało pana Wonga, było niemal dokładną kopią tamtych ujęć.

(...)

Inspektor Bergkamp rzucił papierosa na mokre kamienie nabrzeża i przygasił go butem. Technicy właśnie kończyli wyławianie drugiego samochodu. Gdyby to był zwykły wypadek wystarczyłoby wszystko pospisywać, odwalić przykry obowiązek poinformowania rodzin ofiar i identyfikacji zwłok, a potem można by już wrócić do normalnej roboty. Ale świadkowie zgodnie twierdzili, ze to nie był wypadek. Ciężarówka z impetem wjechała w bok samochodu osobowego, wbijając go w barierkę, która nie wytrzymała i pozwoliła obu autom runąć w zimne wody zatoki. Co to niby miało być? Spaprane morderstwo na zlecenie? Zemst zdradzonej żony? Cholera wie.
Wyłowiony mężczyzna nazywał się Chao Wong i mieszkał w domku jednorodzinnym w Sausalito. Przyczyna śmierci- utopienie. Boczna szyba auta nie wytrzymała zderzenia, po zatonięciu woda wlała się do wnętrza. Spanikowany facet nie zdołał na czas wypiąć się z pasów i amen. Pośmiertna wycieczka do prosektorium a potem cmentarz.
Teraz jeszcze trzeba dowiedzieć się, kto prowadził ciężarówkę. Bergkamp podszedł więc do technicznych i rzucił zrezygnowanym tonem:
-Jak wygląda drugi trup?

-Nie wygląda panie inspektorze- odparł jeden z młodszych mężczyzn zajmujących się wyłowionym wrakiem. -Nikogo w środku, musiał wydostać się i wypłynąć.

-Szlag!- wyrwało się policjantowi. -Jakieś dokumenty, cokolwiek?

-Dopiero sprawdzamy, ale ja bym na nic nie liczył. Odcisków palców i innych śladów też pewnie nie dostaniemy, woda wszystko zatarła.

-Skontaktuję się ze strażą przybrzeżną, może nasz morderca nie dał rady dopłynąć do brzegu?- Inspektor powiedział to jakoś bez przekonania. Miał dziwne poczucie pewności, że to jednak była fachowa egzekucja. I o ile nie znajdą żadnych dobrych poszlak wśród rodziny i znajomych denata, sprawa wyląduje w teczce z pieczątką "śledztwo umorzone".

10 lutego 2001

Regentka Muh, mimo tego, że spotkanie między nią a Takegawą nie przebiegło po jej myśli, spełniła swoją obietnicę. Ostatecznie raz dane słowo jest świętością, poza tym jej pozycja wymaga słowności.
Dlatego też cztery noce po spotkaniu, do drzwi schronienia Toshiro ktoś zapukał. Zaprawdę, ostatni okres przepełniony był nietypową towarzyskością miejscowych Spokrewnionych. O ile naturalnie kolejnym gościem był wampir.

Cóż, nie był. Po pierwsze, była to młoda kobieta. Po drugie Bestia Takegawa w ogóle na nią nie reagowała. Poza tym sam jej wygląd, szybki oddech, drżenie ramion, dawały jasno do zrozumienia, że jest człowiekiem.
Niski wzrost, naturalne czarne włosy, ciemne oczy i rysy twarzy identyfikowały ją, jako Chinkę. Fakt, że ubrana była w tradycyjną, chińska suknię dodatkowo potwierdzał takie domysły. Jeśli była wysłana przez regentkę Muh, to trudno nie zauważyć, że wampirzyca otaczała się urodziwymi śmiertelnikami. Ale to już akurat niczyja sprawa.


-Pan Takegawa Toshiro?- spytała kłaniając, z rękami sztywno trzymanymi po bokach. -Kazano mi dostarczyć panu tą wizytówkę.
Nie podnosząc wzroku, dziewczyna wyciągnęła w stronę Toshiro obie ręce. W dłoniach, trzymała podłużną karteczkę. Dziewczyna nie odezwała się, ani nie podniosła wzroku dopóki Takegawa nie wziął wizytówki.
Zaraz potem wycofała się i pożegnawszy się odeszła.

Toshiro mógł spokojnie zapoznać się z wręczoną wizytówką, choć nie było na niej zbyt wiele informacji. Po pierwsze wyglądała jak reklamówka szkoły walki, co już samo w sobie było dziwne. Po drugie nie zawierała żadnych informacji poza adresem i numerem telefonu.



(...)

Po wykręceniu numeru Takegawa musiał czekać jedynie cztery sygnały, nim ktoś odebrał.
-Halo? Dojo o tej godzinie jest już zamknięte.- Zdanie było wypowiedziane bardzo spokojnym tonem, z wyraźnym, japońskim akcentem. Rozmówca wyraźnie nie był zdziwiony faktem późnego telefonu.

-Dobry wieczór, szukam jakiejś formy kontaktu z osobą która z tego co mi wiadomo może korzystać z waszego dojo poza godzinami jego zwyczajnego funkcjonowania. Nie znam konkretnie imienia tej osoby, mam do niej sprawę prywatną, dotyczącą jego i mojej Rodziny.-ostatnie słowo Toshiro wyraźnie zaakcentował.-Skontaktowanie się z waszym dojo w tej sprawie sugerowała mi pani Muh Lin Liu.

-Pan Takegawa?- Odpowiedź była natychmiastowa.

-Tak.

-Mistrz oczekuje pana w każdej chwili. Może pan przyjechać, kiedy pan chce.

-Proszę przekazać, że zjawię się jeszcze tej nocy

-Dobrze- rozmówce wkrótce potem się rozłączył.
No proszę: "Mistrz". Czyżby zapowiadało się kolejne spotkanie z jakimś starym i wpływowym Spokrewnionym?

(...)

Mason Street 520, adres okazał się być, co wcale nie dziwne, dojo. Jednym z wielu w U.S.A. Tępe naśladownictwo Bruce'a Lee do dziś pchało Amerykanów do sztuk walki, które od milleniów były tajemnicą Wschodu. A teraz Toshiro miał się w nim spotkać z jakimś Japończykiem, na dodatek samozwańczym mistrzem.


Budyneczek był typową, amerykańską betonówką. Wnętrze dojo było niemal zupełnie ciemne, można było dostrzec jedynie smugę światła bijącą od zaplecza. Takegawa nie mając wyboru, po prostu zapukał do drzwi. Nie musiał nawet długo czekać, nim z zaplecza wyszła jakaś osoba i po chwili otworzyła drzwi. Bestia Toshiro nie zareagowała na nią, ale jeśli to Mekhet, to nie ma w tym niczego dziwnego.
Mężczyzna, który zaprosił Takegawę do wnętrza wyglądał na starego. Przeciętnego wzrostu, zgarbiony, z aparycji przynajmniej pięćdziesięcioletni. W rzeczywistości zapewne znacznie starszy.


Zamknął dojo i odwrócił sie poprawiając okulary, które zsunęły mu się z nosa.
-Konbanwa- przywitał się z lekkim pokłonem. -Watashi wa sensei Itagaki Shinichiro.*

12 września 1991

Od pewnego czasu w mieście panował niepokój. Można to było wyraźnie poczuć, przebywając wśród Spokrewnionych. Drapieżniki podświadomie czuły, że coś jest nie tak. Najnowsze wieści, twierdzące, że zaginął jeden z członków Invictus wcale sprawy nie poprawiały. W efekcie wampiry egzystowały w pewnym napięciu, szczególnie, że nikt nie wiedział niczego konkretnego.

A może jednak wiedział? Elizja zawsze były skarbnicą plotek i cennych informacji. A w takim okresie lepiej wiedzieć wszystko, co możliwe. Ułatwia to przetrwanie kolejnej nocy.

(...)

Spośród znanych sobie Elizjów, Kelsey wybrał Savana Jazz. Teoretycznie był to zwykły klub jazzowy w którym wieczorami grywały różne zespoły. Rzeczywistość była dalece bardziej skomplikowana i niebezpieczna. Ludzie nieświadomie spędzali tam czas jedząc, pijąc i słuchając muzyki. Wśród nich zaś znajdowały się drapieżniki- wampiry wszelkich przekonać i wieku. Ze zrozumiałych dla Spokrewnionych faktów, Savana Jazz nie wpuszczała Nosferatu, ale poza tym mieszanka bywalców była... dość zróżnicowana.
2937 Mission St .- teren należący do Invicus, konkretnie zaś do Sigfridy Bjornsdóttir. Z drugiej strony Elizjum znajdowało się blisko terenów Lancea Sanctum, więc jeśli w którymkolwiek można było spotkać członków tego przymierza, to właśnie tutaj. Mimo odległości, bywały też tutaj Smoki, a z powodu nastroju miejsca i szczypty niebezpieczeństwa: również Carthianie.

Elizjum kontrolowała wampirzyca niezależna, ciesząca się dość sporą estymą z powodu talentu do zarządzania swoim przybytkiem: Ellany Thompson. Jedni twierdzą, że Savana Jazz jest stałym zagrożeniem dla Maskarady- wampiry i ludzie przebywają w nim często w tych samych salach. Z drugiej strony wszyscy zgadzają się, że jest to powód dla którego wszyscy goście rygorystycznie przestrzegają wszelkich zasad jakimi Elizja się rządzą. Bardzo nietypowe miejsce.


Już przed wejściem Paul zauważył, że nie będzie jedynym członkiem Invictus w Elizjum. Na parkingu stała bowiem pretensjonalna limuzyna: znak rozpoznawczy lorda Willingtona.


I choć na pewno rzucała się w oczy, nie byłą jedynym nietypowym środkiem lokomocji. Obok stał doskonale utrzymany, srebrny model maserati sprzed kilkunastu lat.


Drzwi Savana Jazz jak zwykle były otwarte, ze środka sączyła się czarna muzyka.

Kelsey nie uszedł daleko od progu, gdy podszedł do niego zwalisty murzyn- Gangral Barry. Wtajemniczeni doskonale wiedzieli, że był harpią w tym Elizjum. Inni... cóż, inni po prostu nie znali Mistera B.


-Miło, że pan wpadł, panie Kelsey.- Barrackus z szacunkiem skłonił głowę. -Dobra noc na odwiedziny, mamy wielu specjalnych gości- słówko „specjalnych” było dość znaczące. Co oczywiste, oznaczało Spokrewnionych, ale dawało też do zrozumienia, że Savana była dziś tłoczna. Śmiertelnicy zajmowali mnóstwo stolików, siedzieli przy barze, band grał na scenie. Trzeba było bardzo uważać co się mówi i robi.

I faktycznie, już w głównej sali można było dostrzec wampiry. Kelsey znał sporą ich część. Przy barze, rozmawiając z oficjalnym właścicielem lokalu: Pascalem Bokarem , siedziała sama właścicielka, Ellany Thompson.


Odziana w prostą wieczorową kreację dawała dowód, że klan Daeva zna się na subtelnej elegancji jak żaden inny.
Pascal, ghul prawdziwej właścicielki zerkał co chwila na sceną i na barmana. Wszyscy ludzie w lokalu go szanowali, ale trudno nie szanować kogoś, kto może cię wywalić tylko dlatego, że mu się nie spodobałeś. Bokar był znany z takich numerów, choć odgrywał je tylko wobec faktycznie wątpliwego elementu. Utrzymywanie pozorów jest zawsze szalenie ważne.

W głębi sali, przy jednym ze stolików ustawionych w taki sposób, by trudno było podsłuchać o czym mówią siedzący przy nim goście, Paul zauważył Willa Blacka. Kolejny murzyn wśród dzisiejszych wampirów również należał do klanu Daeva, był jednak carthianinem co automatycznie dyskredytowało go w oczach Kelseya.


Ubrany był w proste jeansowe spodnie i bluzę. Rozmawiał zaś ze Spokrewnionym, który nie był Adwokatowi znany. Elegancko ubranym w białą koszulę i szary sweter, w spodniach wyprasowanych w kant wydawał się lekko nie na miejscu w jazzowym klubie. Ale przynajmniej wyglądał porządnie z wypielęgnowana brodą i kręconymi, blond włosami.


Kolejna dwójka, siedziała przy stoliku w głębi sali. Lord Bruce Willington, Notariusz i niezrównany Muzyk, wschodząca gwiazda przymierza. Nieprzyzwoicie bogaty i cieszący się większym szacunkiem, niż powinien sugerować jego wiek, który nie sięgnął jeszcze stu lat. Ubrany jak zwykle w nienaganny garnitur, z pewnością szyty na zamówienie i kosztujący majątek. Jeśli wierzyć plotkom, dorobił się na handlu bronią w trakcie konfliktu wietnamskiego.


Rozmawiał zaś z wampirem, którego miałeś nadzieję już nigdy nie spotkać. Z księdzem Mario Sangiovannim. W sumie mogłeś się domyśleć po włoskim samochodzie, stojącym obok limuzyny. Willington i Sangiovanni byli wszak członkami jednej koterii. Mario miał bardzo skwaszoną minę, chyba nastrój miejsca nie przypadł mu do gustu.


Na uboczu, za wejściem do prywatnej sali (w której zazwyczaj przebywały wampiry nie lubiące siedzieć z bydłem) Paul zdołał zobaczyć kolejnego carthianina. Tom Prescott był dosyć znanym Mekhetem- czymś w rodzaju maskotki Szeryfa, co szalenie irytowało członków Invictus. Rei Fugita powinna jako członkini Invictus trzymać tą hołotę z dala od wszelkich wpływów, a nie wybierać spośród nich Ogarów. Najwyraźniej Prescott z kimś rozmawiał, z kim jednak nie było sposób dostrzec.



=============================

* Dobry wieczór. Jestem sensei Itagaki Shinichiro
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 08-10-2008 o 09:13.
Zapatashura jest offline  
Stary 21-10-2008, 00:37   #14
 
Vincent's Avatar
 
Reputacja: 1 Vincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodze
12 września 1991


Tego wieczora Kelsey miał zamiar sprawdzić postępy Michaela Deena w sztuce negocjacji, lecz zaraz po przebudzeniu odwołał spotkanie. Napięcie wiszące w powietrzu było ciężkie jak ołów i Paul czuł je całym sobą. Wiedział, że coś musi się stać. „Już wkrótce. Ale co?” – zastanawiał się. Postanowił wybrać się do Savana Jazz aby się trochę odprężyć, posłuchać plotek i sprawdzić w jakim stopniu udziela się ten nastrój reszcie Spokrewnionych. Wsunął na palce kilka ciekawych i drogich sygnetów, z których wyróżniały się te srebrne.





Założył garnitur, wskoczył na Harley’a i pomknął do Elizjum.




-Miło, że pan wpadł, panie Kelsey. Dobra noc na odwiedziny, mamy wielu specjalnych gości – przywitał go Mister B.
- Witam. Tak myślałem, że dziś będzie wyjątkowo tłoczno. – odpowiedział, myśląc zarówno o Rodzinie, jak i o śmiertelnych. Z głębi lokalu dobiegały odgłosy muzyki i Paul szybko domyślił się, że dziś jest jakieś jam session – Ten klub ma klasę. I muzyka jak zawsze na poziomie. – powiedział rozglądając się po sali. Odnotował między innymi obecność księdza Mario Sangiovanni’ego w rogu sali, o którym miał bardzo kiepskie zdanie oraz właścicielkę lokalu przy barze, o której myślał zupełnie co innego. Po krótkiej rozmowie postanowił przywitać się z Ellany.

- Dobry wieczór. – przywitał się z nią i z Pascalem. Przez chwilę zastanowił się, czy powinien pochwalić za prowadzenie lokalu ghula, czy Ellanę – Jak zwykle ma pani komplet gości. Kogo dziś mamy okazję słuchać? Bardzo interesująca tonacja.
 

Ostatnio edytowane przez Vincent : 21-10-2008 o 00:53.
Vincent jest offline  
Stary 22-10-2008, 15:49   #15
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Rayan wyrwał się z letargu, który ustąpił miejsca bossowi nocy... Wstał ubrał się, wykąpał i jak miał w zwyczaju wypił lampkę wina, którą szykował sobie zawsze przez zapadnięciem w sen. Wyciągnął telefon i odebrał sms'a. Poniedziałek... dzień pieniędzy... ile dzisiaj się sprzedało i ile dzisiaj zarobię. Perfidnie uśmiechnął się do siebie czytając jak zwykle dobrą wiadomość. Schował telefon i odziany w garnitur wyszedł z domu. Zapalił papierosa i wsiadł do swojego wozu.



Najpierw interesy, potem przyjemności. Wszedł do wozu i zadzwonił do John'a Rox'a.

-Hallo? Tu Rayan, było coś na mnie? Ktoś od was się mną interesował? Czy wszyscy trzymają gębę na kłódkę? Kogoś uciszyć? I czy coś nowego?- szybko zwięźle i rutynowo. Jak zawsze w poniedziałek trzeba się zorientować czy ktoś nie miał zbyt dużo wolnego czasu i czy się nie interesował. W słuchawce zabrzmiała odpowiedź:

-Odpowiem Ci za dwie godziny góra. Miłej nocy Szefie...- rozłączył się. Tak jak zwykle, dwie godziny na pozbieranie wszystkiego do kupy i uporządkowanie spraw.

Pomyślał... "Dziś jest poniedziałek, dostawa towaru miała być... 16, tak więc za trzy noce. Jak trzy noce to jeszcze mają czas. Poza tym znają plany. Dobrze byłoby sprawdzić co w Elizjum, ale to dopiero po polowaniu..."

Uśmiechnął się i skręcił w prawo, zjeżdżając w South-East district. Tam miałeś zapolować. Rayan nie jest wampirem bez gustu, wręcz przeciwnie, ofiara ma być zadbana, ładna i nie być byle kim. To nie może być byle szczyl czy dziwka spod latarni. Podjechał pod pewne kasyno. Zaparkowawszy wszedł do środka i rozglądnął się za potencjalną ofiarą. Wybrał pewną kobietę w wieczorowej sukni...


Kobieta stała przy barku, tak więc ten podszedł również to tego barku i zapytał:

-Napije się Pani ze mną? - spytał, był pewien że odpowie tak...
-Jak Pan stawia... - odparła z lekkim znudzeniem.
-Dobrze... Dwa razy czerwone wino! - odrzekł, wiedział że trzeba zmienić taktykę. Kolejna kobieta zamęczana przez facetów, albo po prostu pusta. Zamówił wino dla siebie i dla ofiary. Niestety dziwnym trafem wylał jej na suknię kapkę tego wina. Oczywiście przeprosił ją i wyszedł. Wyszedł z baru i poszedł do damskiej łazienki. Zaczaił się za drzwiami... drzwi się otworzyły i gdy już miał skoczyć... poczekał. Weszła inna kobieta. Cud że go nie zauważyła... Po chwili weszła ofiara w brudnej sukni. Podeszła do lustra i zaczęła kląć na niego i jednocześnie wycierać mokrą chusteczką plamę. Powoli i cicho zaszedł ją od tyłu. Jak najbezczelniej w świecie stanął za nią przed luster i gdy już miała się odwrócić wbił kły w jej szyję. Po chwili gdy się nasycił przejechał językiem po ranie i wyszedł z kasyna.

Wsiadł do swojego wozu i pojechał do Elizjum. Jak zwykle zaparkował w tym samym miejscu i wszedł do Domu nad Klifem. Było dość spokojnie, czyli tak jak zawsze. Przesiedział tam trochę, dostał raport, jak zwykle zadowalający od Rox'a i po dwóch godzinach wyjechał by podzielić kasę ze sprzedanego przez tydzień towaru. Tym razem było to w domu jednego ze spólników.

Po obliczeniu kasy wziął swoją część i pojechał do swojego haven. Nalał lampkę wina i nim nastał świt zapadł w letarg...
 
Vampire jest offline  
Stary 24-10-2008, 23:37   #16
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Leżący na pograniczu Twin Peaks i North Central o prostej i jakże chwytliwej nazwie klub The Burlesque, o tej godzinie zaczynał się wypełniać. Do pierwszego tego wieczora występu pozostało nieco ponad pół godziny. Niespodzianka. Wpisana w zaproszenia srebrną pochyloną czcionką kusiła. Zdobione litery były czymś w rodzaju fatamorgany – mamiły obietnicą największych wizualnych rozkoszy. Działające bowiem od niedawna najświeższe w mieście Elizjum zdołało już udowodnić, że swoim bywalcom oferuje rozrywkę na najwyższym poziomie.
Po kameralnej, skąpanej w ciepłym stłumionym świetle sali rozeszły się darmowe drinki. Głównie wyborne cointreau, choć niewrażliwi na jego uroki zwilżyć mogli podniebienie najprawdziwszym szampanem. Tak, w Burlesce wszystko było iluzją. Ale iluzją w najlepszym gatunku. Kilka chwil temu zniknęły krążące po sali dziewczyny.


Warto przy okazji nadmienić, że ostatnie podzielone były na dwie kategorie. Te z czerwoną aksamitną obróżką były nietykalną dla innych absolutną własnością właścicielki tego dobytku. Obietnica wiecznej młodości i opium, którego miały tu pod dostatkiem, tak samo jak kiedyś ich panią, przykuwały do tego miejsca mocniej, niż cokolwiek innego. Było ich sześć i wszystkie przybyły do Frisco razem z właścicielką burleski. Pozostałe… pozostałe tancerki swoim wdziękiem i umiejętnościami cieszyć miały oczy szacownych gości Elizjum.

*

Ostatni z ciągu przytulnych pokoików oddzielony był od reszty wielkimi, przesuwnym drzwiami, które budową przywodziły na myśl oglądającego je inspirację orientem.
Gdyby dyskretna ochrona zechciała przepuścić kogoś dalej, i gdyby ten ktoś zrobił kilka kroków w stronę wieńczącego korytarz buduaru, mógłby usłyszeć odgłosy rozmowy. Prowadzona na poły po angielsku i bułgarsku rozmowa mogłaby brzmieć mniej więcej tak…

- Ne moga. Ne moga da viarvam vremeto nazad!
- Luja e! Nic się nie zmieniło. Ani drgnął. Ciągle to samo.
- Tamtą.
- AAA! Ne sega!
- Ach… Za neia tazi nosht e vreme za muje…
- Aide vie!
- Galia…
- Kush!


Anonimowy podsłuchiwacz usłyszałby stukot staromodnych butów ciemnoskórego mężczyzny, który mijając go, nie zaszczyciłby go nawet jednym spojrzeniem.


Joshua Myers, oficjalnie pan na włościach, ghul pełną gębą, doskonały pianista a przy tym utalentowany ekonom, pewna ręka odsunął jedno ze skrzydeł drzwi.
Oldfashioned jazz, perfumy, puder, kurz, dym papierosowy, brokat, porozrzucana bielizna, tiul i wstążki. Każdy z tych elementów, niemogący zaistnieć bez reszty towarzystwa, stanowił o unikalnym charakterze tego miejsca. Poza lampkami otaczającymi ogromnych rozmiarów lustro, w pokoju nie świeciło się żadne światło. Siedząca przy toaletce kobieta w popłochu wepchnęła trzymany w ręku kieliszek i pytająco wzruszyła ramionami. Joshua Myers stał w progu, z założonymi rękami obserwując, jak resztka tego, co było w kieliszku zaczynają przesączać się przez nieszczelne dno szuflady i jak na kremowym perskim dywanie powstaje karminowa plama. Z niedowierzaniem popatrzył na ciemnowłosą. Wyraz jej twarzy, zapożyczony od jakiejś trzynastolatki, mógłby zwieść każdego. Każdego, poza nim.

- Opium…
- Uhm.
- Na scenę.


*

Słowa konferansjera nie przedzierały się do stojącej w improwizowanych kulisach kobiety. Była pochłonięta grzebanie we własnym świecie na tyle głęboko, że zdawało się przez moment, że żaden bodziec nie jest w stanie przebić się za ten mur. Mamrotała coś pod nosem…

- Ladies and gentleman! For The first time in this city! For your eyes only… VELVET!

Kurtyna opadła i oczom rozentuzjazmowanej widowni ukazała się połyskująca brokatem i przyciągająca wzrok pawimi piórami niewielka, czarnowłosa kobieta. Wszyscy, jak jedno ciało, poczuli to magnetyczne przyciąganie. Wiedzieli dobrze, że tego wieczora nikt nie oderwie od niej wzroku. Nie dopóki nie zejdzie ze sceny.

[media]http://youtube.com/watch?v=bckQisTELNU[/media]


*

Kac po krwi z domieszką środków odurzających był gorszy niż cokolwiek innego, co znała. Obudziła ją głośna rozmowa. Prychając ze złości uniosła się na łóżku.
- A. – Stwierdziła spostrzegłszy, że poza nią w pomieszczeniu znajduje się jeszcze tylko jedna osoba. Kimkolwiek był w ciągu dnia, tej nocy stał się jej ofiarą. Kolacją ze śniadaniem i odrobiną dobrego seksu pomiędzy. Kiedy tak mu się przyglądała, przyszło jej do głowy, ze powinna sobie sprawić nowe zwierzątko. Podrapała go za uchem, zupełnie tak samo, jak drapie się psa. Wymacaną obok łóżka szminką wyrysowała mu na twarzy i szyi połączony ze smyczą kaganiec. ~~ Mój ~~ pomyślała, podnosząc się z pościeli.

Wszystko tutaj działało jak dokładnie naolejony mechanizm. Josh dobrze znał swoje miejsce. Gdy Galia wyszła do łazienki, miał dokładnie czternaście i siedem dziesiątych minuty, by pozbyć się zazwyczaj wciąż jeszcze nieprzytomnego „gościa”. Pozbyć, to znaczy zamówić dlań taksówkę i odesłać w cholerę pod znaleziony w wygrzebanych z kieszeni płaszcza dokumentach adres.


Cokolwiek to było, w sypialni zamiast ghula za Galię czekał mężczyzna. Ten sam, nie licząc braku śladów szminki. Oparty o toaletkę przyglądał się jej badawczo. Czuła, jakby to jego spojrzenie zamieniało się na jej skórze w dziesiątki robaków. Zawahała się, nie rozpoznawała jej zupełnie. Chociaż cos mówiło jej, że go zna, kompletnie nie potrafiła połączyć ze soba tych dwóch elementów – nocy z tym człowiekiem i jego jakże nieoczekiwanej obecności poprysznicowej. Stojąc w progu wymamrotała

- W czym mogę pomóc?



____
* ze słownika podręcznego:

- Nie mogę. Nie za się zawrócić czasu.
- Kłamstwo! Nic się nie zmieniło. Ani drgnął. Ciągle to samo.
- Tamtą.
- AAA! Nie teraz!
- Ach… Dzisiejszej nocy czas na mężczyzn…
- Wynocha!
- Galia…
- Sio!
 

Ostatnio edytowane przez hija : 24-10-2008 o 23:42.
hija jest offline  
Stary 02-11-2008, 12:00   #17
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
17 września 2007 roku

[MEDIA]http://youtube.com/watch?v=41sQCLKpi78[/MEDIA]



-Dobry wieczór, mówi do państwa Christopher Matthews. Przerywamy program, aby nadać specjalny raport z San Francisco w Kalifornii.
Dzisiaj o godzinie 21.15 przed ambasadą Japonii nastąpił zamach. Nieznany dotąd sprawdza zastrzelił Yutakę Shiochiro, ambasadora Japonii. Na miejscu zdarzenia znajduje się Bob Dotson. Bob, czy mnie słyszysz?



-Tak, słyszę cię Chris. Znajduję się właśnie przed konsulatem generalnym Japonii na Fremont Street, gdzie niecałą godzinę temu przeprowadzono skuteczny zamach na życie ambasadora Yutaki Shiochiro.
Jak państwo doskonale widzą za moimi plecami, policja zabezpieczyła już cały teren wokół budynku i poszukuje śladów. Z tego co udało mi się oficjalnie ustalić wynika, że ofiara została zastrzelona, kiedy wsiadała do samochodu mającego ją zawieźć na służbowe spotkanie. Fatalny strzał padł najprawdopodobniej z okna, albo dachu budynku na przeciw. W jaki sposób zamachowcy udało się zaczaić tam niezauważonym- nie wiadomo.


-Bob, czy możesz nam powiedzieć co dokładnie się teraz dzieje na miejscu?

-Cała okolica została zamknięta. Ruch od Beale Street do Drugiej i od Folsom Street do Minna Street wstrzymano, czasowo zamknięto Terminal Transbay. Okolica jest sparaliżowana, ludzie nie wiedzą co się dzieje. Policja została zmuszona do takich kroków, aby uniemożliwić ucieczkę zamachowca. Zostałem poproszony przez funkcjonariuszy, aby zaapelować do mieszkańców zamkniętego terenu o niewychodzenie z domów. Sprawca jest uzbrojony i niebezpieczny- dla własnego bezpieczeństwa proszę pozamykać drzwi i okna.

-Czy wiadomo z jakiego powodu nastąpił zamach?

-Jeszcze nie, policja stara się dopiero ustalić z kim miał się dzisiaj spotkać ambasador.

-Może pan Shiochiro miał jakiś własnych wrogów i nie było to zabójstwo polityczne?

-Za wcześnie by wysnuwać takie przypuszczenia Chris. Nawet jeśli zdarzenie nie miało podłoży politycznych, to Ameryka i tak będzie musiała za nie odpowiedzieć. Nasz ambasador w Tokyo już umówił się z przedstawicielami japońskiego rządu w celu złożenia kondolencji i zapewnień o tym, że nie spoczniemy nim nie złapiemy zabójcy.

-Mam nadzieję, że ten potworny incydent nie wpłynie negatywnie na nasze relacje z Japonią. Dziękuję za relację Bob. Jeśli otrzymamy jakiekolwiek nowe informacje, natychmiast państwa o tym poinformujemy.
Był to specjalny raport sprzed ambasady Japonii w San Francisco.


12 września 1991

Stojący na scenie band rozpoczął kolejny kawałek. Rozbrzmiała perkusja i trąbka. Saksofonista pstrykał palcami do rytmu po czym powiedział do mikrofonu:

-I think it's time to blow this thing, get everybody and the stuff together. O.K. three, two, one lets jam.

[MEDIA]http://nupharizar.wrzuta.pl/aud/file/cgKhXaVwZu/cowboy_bebop_-_tank_opening_theme.mp3[/MEDIA]

Jak zwykle ma pani komplet gości. Kogo dziś mamy okazję słuchać? Bardzo interesująca tonacja.


-Och, to młoda ekipa. Kilku czarnych chłopców, w których duszach gra muzyka. Prawie jak w sześćdziesiątych. Ale czasu cofnąć się nie da Paul, niestety.- Wampirzyca przelotnie spojrzała na muzyków.
-A gości faktycznie dzisiaj nie mało. Zginęła jakaś szycha Invictus, ancilla po prostu szaleją. Naoglądałam się dziś tylu Ogarów, że mam dość do końca requiem. Zresztą tam- wskazała palcem ku wcześniej widzianego przez Paula rudego-jeszcze jeden stoi.

Ellany westchnęła w typowy ludzkim geście.
-Całe to ożywienie stąd, że podejrzewają Łowcę- widząc zdziwienie Kelseya, Thompson postanowiła sprawę wyłożyć trochę jaśniej.-Jesteś w mieście od niedawna, więc pewnie nie znasz tej legendy, ale ciągnie się ona wśród wampirów Zatoki chyba od powstania Frisco. Podobno gdzieś tutaj żyje wampir polujący na innych Spokrewnionych. Raz na jakiś czas znajduje sobie ofiarę, zabija ją, ukrywa zwłoki i znika nie pokazując się nikomu na oczy. Naturalnie to urban legend, ale ilekroć znika jakiś Spokrewniony wszyscy podejrzewają Łowcę. Prescott stanąłby na uszach, żeby go dorwać. Zresztą tamta koteria- wskazała gestem głowy na Willingtona i Sangiovanniego-też się tym zainteresowała. Doskonała okazja na zdobycie prestiżu. Oczywiście o ile Łowca faktycznie istnieje. A jestem przekonana, że nie.

No proszę. Zabito jakieś członka Invictus? Dobrze, że Kelsey postanowił wybrać się do tego Elizjum, o takich faktach trzeba wiedzieć natychmiast. Szkoda tylko, że zamiast porządnych tropów krążą jedynie plotki o jakimś boogie manie.A pomyślałby ktoś, że nieumarłe istoty nie są skore do wierzenia w takie bajki. Nie zainteresowany sprawą bardziej, niż to konieczne z powodów politycznych Paul zmitrężył jeszcze tego wieczora w Elizjum dwie godziny.

7 czerwca 1999

Velvet była co najmniej zdziwiona, chociaż z drugiej strony również zirytowana. Joshua zawalił swoją robotę i nie posprzątał pokoju. W efekcie patrzyła się teraz dość nieprzytomnie na nieznajomego.

-W czym mogę pomóc?

-Jak to w czym Gali?- Czy on ją właśnie nazwał Gali? -W niczym, to ja mogę pomóc tobie. Tak jak mówiłem przed...cóż, przed naszą inną rozmową.- Zapewne mężczyzna uznał ten drętwy dowcip za wybitnie zabawny, gdyż uśmiechnął się promiennie.
-Twojemu lokalowi przydałaby się reklama, a ja mogę mu ją zapewnić. Zazwyczaj staram się pozostawać z klientami na stopie interesów, ale skoro już poszliśmy o krok dalej...

Kazashki jak przez mgłę przypominała sobie wieczór. Tak, on chyba zaczepił ją po występie. Przedstawiał się, choć jego imię nie pozostało wampirzycy w pamięci. Chyba był redaktorem jakiegoś pisma dla mężczyzn, co zresztą Galię mało obchodziło. Parę godzin temu liczyło się tylko to, że był przystojny, a ona głodna.
-Ten klub ma spory potencjał, za niezbyt wygórowaną cenę mógłbym go polecić na łamach mojego pisma...

Cóż, to był jakiś pomysł. Reklama dźwignią handlu, jak to mówią. Gdyby lokal zdobył na popularności, to wzrosłyby wpływy z jego prowadzenia. A pieniędzy przecież nigdy dość.
Ale zaraz potem odezwał się rozsądek. Popularność i wampiryzm to nie są rzeczy, które chodzą ze sobą w parze. Ostatnią rzeczą jakiej Velvet potrzebowała był tłum fotografów. Jeden pstryk i dziewczyna nie wiedziałaby nawet kiedy znalazła się na dywaniku księcia. O nie, nie, nie... zły pomysł, bardzo zły.

A w dodatku zbliżał się świt. Kazashki wyczuwała to podświadomie.

-... za powiedzmy osiemset dolarów miesięcznie.

-Odejdź.- Jakimże wspaniałym darem jest Dominacja. Ludzka jaźń tak łatwo ulega sugestii silniejszego umysłu. Mężczyzna odwrócił się na pięcie i wymaszerował za drzwi. A kiedy się już ocknie gdzieś w połowie drogi do swojego domu i tak zracjonalizuje sobie jakoś to wyjście.
No i chyba dawał jej już wcześniej swoją wizytówkę. Gdyby Velvet zmieniła zdanie, zawsze można zadzwonić. Teraz jednak czas było przygotować się do dziennego snu.

Nokturn Pierwszy: wtajemniczenie

"Go tell that long tongue liar
Go and tell that midnight rider
Tell the rambler, the gambler, the back biter
Tell 'em that God's gonna cut 'em down"

Johnny Cash: "God's Gonna Cut You Down"

18 września 2007

[MEDIA]http://thanais.wrzuta.pl/aud/file/qqEz068aNH/f._chopin_-_nokturn_cis-moll_op._27.mp3[/MEDIA]

Ryan Lore lubił żyć w swoim uporządkowanym stylu. Tej nocy jednak nie dostał takiej okazji. Przed północą skontaktował się z nim Mario Sangiovanni, prosząc o spotkanie. Nie chciał przez telefon wyjawiać zbyt dużo. Podał tylko miejsce spotkania i obiecał, że sprawa może się okazać dla Lore'a bardzo lukratywna. Parking przy Ósmej i Carolina kwadrans po północy.
Zaintrygowany Ryan postanowił przekonać się o co chodzi.

(...)

Na miejscu jednak Włocha nie było. Czekał za to ghul. Wyglądał na dość młodego, góra po college'u . Wysoki, z miejsca widać, że wysportowany. Ubrany dosyć lekko, w elegancki biały sweter, bez wątpienia jakiejś włoskiej firmy.


Czekał przy maserati quatroporte. Samochód był tylko kolejnym sposobem na podkreślenie korzeni jego właściciela. Zaiste, Mario musiał być patriotą.


-Dobry wieczór panie Lore. Nazywam się Robert Lambert, jestem ghulem księdza Sangiovanniego. Został pan zaproszony do schronienia mojego pana.
Gdyby był pan tak łaskaw, żeby pojechać za mną.

Ghul cały czas uśmiechał się w sposób, który pewnie uważał za sympatyczny. Sangiovanni przesadzał jednak z tą całą ciuciubabką, mógł od razu podać adres swojego schronienia, a nie marnować czas Ryana. Lepiej, żeby to co miał do przekazania okazało się czymś porządnym.

(...)

Kolejnym irytującym fragmentem tej nocy była podróż do schronienia. Miejsce spotkania z ghulem było bowiem oddalone dobre cztery kilometry od miejsca docelowego i to w linii prostej. W dodatku trasa prowadziła przez Central-East i North-East, domeny raczej mało przyjazne. Ani arcybiskup, ani książę nie słynęli jako mili regenci. Ale to w końcu tylko przejazd ulicami. Na chodnikach we wszystkie strony zmierzali gdzieś ludzie. Owszem było późno, a nawet bardzo późno, ale widać im to nie przeszkadzało. Im bliżej centrum, tym więcej widać było ludzi młodych- roześmianych, pewnie pijanych albo zaćpanych po nocy spędzonej w dyskotekach i barach. Z drugiej strony mijane szybciej wąskie uliczki straszyły ciemnością rozbitych latarni i obietnicą napadu. Nie tylko wampiry polowały po zmroku.
Ale to wampiry były najgroźniejsze.

(...)

I wreszcie cel podróży- skrzyżowanie Stockton i Union Street. Ryan mógł się w ciemno domyślić, że Mario będzie mieszkał gdzieś tutaj. W końcu to Mała Italia, w jaki sposób ten wampir mógłby bardziej zamanifestować swoją narodowość? Budynek z widokiem na Skwer Washingtona i Kościół Świętego Piotra i Pawła.


Znalazł więc też sposób, by podkreślić przynależność do Lancea Sanctum.
Po zaparkowaniu samochodów Lambert zaprowadził Lore'a najpierw do budynku, a potem na jego ostatnie piętro. Właśnie tam, w penthousie schronienie miał ksiądz Mario Sangiovanni.

Przynajmniej tutaj Spokrewniony wykazał się kulturą- przyjął gościa już w progu i zaprowadził do salonu. Mieszkanie było dość okazałe i przestronne, naturalnie umeblowane w stylu włoskim. Za oknami chronionymi roletami antywłamaniowymi widać było zielony skwer. W salonie Ryan miał kilka siedzących miejsc do wyboru, zdecydował się na skórzany fotel stojący przy stoliku. Gospodarz usiadł na przeciw i najwyraźniej postanowił nadrobić trochę straconej reputacji.


-Domyślam się, że z chęcią się pan czegoś napije. Izauro, przynieś kielich i relikwiarz- rozkazał komuś, zapewne obecnemu w innym pokoju.
-Przejdę od razu do konkretów. W mieście coś zaczęło się dziać i to coś poważnego- Lore zauważył, że z każdym rokiem akcent Sangiovanniego coraz bardziej się amerykanizuje.-Książę zażyczył sobie zorganizować koterię, która miałaby tą sprawę zbadać...
Nim jednak Mario zdążył dokończyć zdanie do salonu weszła Izaura. Słowo weszła było jednak dosyć nieadekwatne, dziewczyna ledwo posuwała nogami. W wyciągniętych sztywno rękach trzymała puchar i mały kawałek drewna.


Wyglądał zaś... bardzo martwo. Jej wzrok był wbity tępo do przodu, pierś nie unosiła się od oddechu. Chodzący trup, zombie niczym z horrorów. Gospodarz wstał, odebrał z rąk służącej drewno i kielich, po czym odesłał ją gestem głowy.
-O konieczności powstania takiej grupy zostali poinformowani przywódcy przymierzy i regenci dzielnic- mówiąc Sangiovanni uniósł drewienko ponad puchar, sekundę później klocek zaczął zamieniać się w krew kapiącą wprost do naczynia. -Niestety arcybiskup Pasata wraz z biskupem Welrondem zgodnie stwierdzili, że Kościół nie ma aktualnie pod ręką nikogo, kogo mógłby oddelegować do tego zadania. Myślę jednak, że znalazłem rozwiązanie.- Mario skończył mówić i wręczył kielich swemu gościowi. Drewniany klocek zniknął zupełnie, pozostawiając po sobie jedynie aromatyczną Vitae.

Ryan zaczął już rozumieć dokąd zmierza ten wywód. Domyślał się też po co była ta całą szopka. Podróż przez dwie dzielnice, by pokazać kto go popiera i gdzie zdołał utrzymać schronienie. Prezentacja majątku, ghuli, nienaturalnych sług i magii. Prezentacja siły...

-Jest pan bardzo zaradnym Spokrewnionym, posiadającym szerokie wpływy wśród śmiertelników i spory zasób pieniędzy i niezbędnego ekwipunku. Uważam, że byłby pan wspaniałym kandydatem do wspomnianej koterii.
Oczywiście rozumiem ewentualne wątpliwości, przecież cieszy się pan neutralnością. Lancea Sanctum jedynie by pana poleciło, Kościół nie przedstawiłby pana jako swojego przedstawiciela. Tym samym nie zostanie pan wciągnięty w żadne polityczne niuanse.
No i kwestia zysków. Poza tym, że pokazałby się pan księciu jako wampir któremu leży na sercu dobro miasta, otrzymałby pan również pozwolenie arcybiskupa na polowanie w Central East. No i oczywiście ja też okazałbym swoją wdzięczność.

Prosto z mostu, bez owijania czegokolwiek w bawełnę. Mario chciał, by Ryan w ciemno władował się w jakąś aferę. Możliwości odmowy najwyraźniej wcale nie brał pod rozwagę.

Paul Kelsey był przekonany, że to będzie zła noc gdy tylko przez telefon usłyszał znajomy głos ghula Francisa Willsona. Jego pan zażyczył sobie Paula zobaczyć. A życzenie najwyższego adwokata dla niektórych jest rozkazem. Dla Kelseya było, nie ignoruje się swoich przełożonych.
Od nocy w której baron Willson przyjął Paula w poczet adwokatów minęło już ładnych parę lat, od ich pierwszego spotkania jeszcze więcej, lecz oba wampiry nie przepadały za sobą. Spotkanie nie będzie raczej zbyt przyjemne. Ale z drugiej strony nikt nie obiecywał, że requiem będzie usłane różami.

(...)

Posiadłość Willsona nie zmieniła się ani o jotę przez te ponad dwadzieścia lat. Owszem drzewa trochę urosły, zabezpieczenia zostały unowocześnione, ale duch schronienia pozostał ten sam. Lucinda nie postarzała się nawet o dzień, na ścianach dalej wisiały obrazy habsburskich władców. No i w końcu gabinet najwyższego adwokata- tutaj trochę zmian nastąpiło. Drzwi wejściowe wymieniono na antywłamaniowe, na wolnych przestrzeniach biurka i stolików stały przeróżne rzeźby, figurki i bibeloty. Na jednej ze ścian wisiała wyeksponowana katana- chluba barona, prezent od samego księcia. Francisowi powodziło się całkiem nieźle przez ostatnie dwa dziesięciolecia. Ustawił się w San Francisco.


-Och, szybko pan przyjechał, adwokacie Kelsey- bez specjalnego przekonania zaczął szacowny mówca. -Punktualność jest jednym z kilku powodów dla których został pan wezwany. Być może słyszał już adwokat o ostatnich wydarzeniach, nawet media podłapały część tropu. Na terenie San Francisco dokonano kilku niepokojących morderstw, które książę Fujita postanowił natychmiast ukrócić. Nie znam szczegółów, bowiem te opracowuje rządca Rei, przypadło mi jednak w udziale poinformowanie pana o zorganizowaniu koterii mającej zbadać sprawę. Każde Przymierze zostało zobowiązane przez księcia do oddelegowania jednego swojego członka. Pana zaś spotkał zaszczyt reprezentowania Invictus, kilku wysoko postawionych Spokrewnionych zgodziło się, że nada się pan do tego doskonale.

Ponowne wejście Lucindy niosącej kielich z krwią pozwoliło Paulowi na ogarnięcie tych słów. Bez zastanowienia odebrał kielich i upił łyk. Książę rozkazał stworzenie koterii ponad podziałami politycznymi? Cóż, sam proceder tworzenia koterii do rozwiązywania konkretnych problemów nie był niczym dziwnym, ale takie zróżnicowanie? On sam zaś miał być w niej ramieniem Invictus? Decyzja, gdyż to była decyzja, a nie żadna propozycja, przyszła zbyt nagle! Owszem, powinien się czuć zaszczycony, ale tak naprawdę był to sprytny manewr. Wielu starszych nieprzychylnie patrzyło na szybkie postępy Kelseya, skoro "kilku wysoko postawionych Spokrewnionych" zdecydowało, że zostanie członkiem tej koterii, to nie zrobili tego z dobrego serca. Liczyli pewnie, że Paulowi powinie się w końcu noga. A jeśli nawet da radę, to starsi przywłaszczą sobie dużą część sukcesu, wszak to oni dokonali wyboru.
A poza tym wszystkim, to o jakie w ogóle chodzi mordy? Na kim, na wampirach? Przecież o tym byłoby głośno w całym mieście.

-Domyślam się, że przyjmuje pan ten zaszczyt?- i oto przypieczętowanie sprawy. Będzie dobrze, jeśli Paul właduje się w to bez zawierania oficjalnej Przysięgi. A przecież nawet nie zna szczegółów.

Galia Kazashki miała złe przeczucia gdy do jej Elizjum przybył dziwny, lekko zgarbiony jegomość. Owszem, nie wszyscy klienci lokalu byli przystojni, ale ten mężczyzna miał w sobie coś niepokojącego. Może to przez rozbiegane oczka, może przez nikłe zainteresowanie artystkami? Velvet po prostu wiedziała, że jest zwiastunem czegoś złego.
I nie myliła się, bowiem gdy tylko gość ją wypatrzył, z miejsca poszedł w jej kierunku. Ukłonił się niezdarnie, co dla osoby postronnej mogłoby się wydać zabawne i przemówił zachrypniętym głosem.
-Przysyła mnie pan Bartolomeo Thobias. Życzy sobie panią widzieć.- Słowa, choć wypowiedziane neutralnym tonem przyprawiłyby Galię o dreszcze, gdyby jej ciało było jeszcze do tego zdolne. Regent Thobias chce ją widzieć! Wampir, o którym mówi się, że przy drugim spotkaniu prowadzi już tylko przesłuchania. Ale czym sobie mogła na to zapracować? Przecież niczego nie zrobiła...
Nie mógł się dowiedzieć o Tym, prawda? Bo i skąd?

-Kazano mi panią zawieść do jego mieszkania, mam nadzieję, że ma pani komu zostawić swój przybytek na ten czas?- Dobrze, że dziś nie było w Elizjum żadnego wampira, jej pozycja społeczna mogłaby na tym ucierpieć, gdyby rozeszły się plotki o nadchodzącym spotkaniu.
A wykręcić się od spotkania nie było jak. Regentowi się nie odmawia, mógłby narobić za dużo kłopotów, szczególnie niezależnej wampirzycy jaką była Kazashki. Pogodzona z najgorszym Velvet opuściła swoje Elizjum

(...)

Velvet spodziewała się różnych modeli samochodu jakim miała zostać zawieziona, ale z całą pewnością nie punto w kolorze metallic.


Ghul wyglądał przy aucie tak komicznie, że gdyby nie fakt iż wampirzycy było zupełnie nie do śmiechu, z pewnością roześmiałaby się w głos. Z drugiej strony, może to doby znak? Przecież podejrzanych nie przewozi się w takich samochodach. W takiej scenie byłoby coś... nieodpowiedniego?

Droga na Great Highway dłużyła się strasznie. Jedna za drugą nużące przecznice szeregowych kamienic rozświetlonych przez latarnie. Galia wiedziała, że jakaś odmiana nastąpi dopiero, gdy dotrze na miejsce, ale o tej akurat chwili wolała nie myśleć. Nie żeby się jej udawało.
-Mamy dzisiaj cudowny wieczór, czuć w powietrzu powiew zmian- ghul powiedział nagle zdanie wyrwane kompletnie z kontekstu. Nie kazał jednak Velvet zastanawiać się nad odpowiedzią, gdyż zaraz zadał inne, bardziej konkretne pytanie.
-Jak się ma Pete? Dawno go już nie widziałem, a podobno odwiedza pani Elizjum.
Rozmawianie z ghulem Nosferatu nie klasyfikowało się wśród dziesięciu ulubionych rozrywek wampirzycy, ale nie miała specjalnego wyboru. Poza tym, pozwalało oderwać się od czarnych myśli.

(...)

Jazda jednak nie trwała zbyt długo. W końcu punto zatrzymało się przed posiadłością regenta. Lokacja była doprawdy nietypowa jak na Nosferatu. Tuż przed plażą, w dość ruchliwej i zaludnionej okolicy. Oczywiście schronienie było otoczone wysokim płotem odgradzającym je od ciekawskich oczu, ale...


Ghul otworzył bramę i zaparkował samochód na podjeździe. Kulturalnie otworzył Kazashki drzwi i zaprowadził do wnętrza domostwa. Wampirzyca miała niejasne przeczucie, że ten śmiertelnik był starszy od niej. Maniery, a może swoboda w towarzystwie Spokrewnionej? Coś pozostawiało takie wrażenie.
No i przyszła chwila prawdy. Thobias siedział w salonie na kanapie przeglądając jakieś papiery. Ubrany był w staromodną kamizelkę i zaprasowane w kant spodnie, z kieszeni wystawał mu łańcuszek zegarka. Na szklanym stoliku przed nim leżało kilka teczek. W kamiennym kominku płonął otwarty ogień, co z miejsca sprawiło że i tak już zdenerwowana Galia zaczęła czuć jeszcze większy niepokój.


-Aaaach, pani Galia Kazashki raczyła przyjąć zaproszenie starego Nosferatu- swoje zdanie regent zakończył mlaśnięciem. Zresztą jak każde inne swoje zdanie, mlaskanie było tylko jedną z wielu irytujących cech tego wampira.
-Proszę, proszę, niechże pani siada- gestem dłoni Spokrewniony zaprosił Velvet na jeden z foteli. Wampirzyca podeszła do niego ostrożnie, starając trzymać się jak najdalej od kominka.
-Tak, tak...- zaczął mówić patrząc jeszcze w papiery.-Obiecałem odwiedzić pani Elizjum i jakoś nigdy nie znalazłem na to czasu, mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone?- Pytanie było szczerze mówiąc retoryczne i Galia doskonale o tym wiedziała.

-Na pewno zastanawia panią, co taki wampir jak ja mógłby od pani tak nagle chcieć. I chociaż odpowiedź- urodziwego towarzystwa byłaby prawdziwa, to jednak z pewnością niepełna.- W końcu Bartolomeo odłożył papiery i spojrzał na swojego gościa. -Jest pani opiekunką Elizjum, na pewno więc słyszała pani coś o wczorajszym morderstwie w ambasadzie Japonii. To wprowadziło trochę chaosu do miasta.- Regent miał rację, Galii faktycznie nieobca była ta wiadomość.
-Nie wiem jeszcze czemu- Nosferatu wyraźnie podkreślił słowo jeszcze- książę postanowił zainteresować się tym incydentem. Wysuwam przypuszczenie, że śmierć Shiochiro była nie na rękę któremuś z żółtków, może nawet samej Muh. Odkładając jednak spekulacje na bok, faktem jest, że Yukari Fujita kazał zorganizować koterię, która miałaby się tą sprawą zająć. I tutaj pojawia się kolejny element każący mi przypuszczać, że sprawa jest dosyć duża. Otóż koteria ma być ponad Przymierzami- a więc nie pozwolić żadnej z sił politycznych wyciągnąć korzyści z rozwiązania problemu.
Czemu pani o tym wszystkim mówię? Otóż książę zlecił wysunięcie kandydatów wszystkim przywódcom Przymierzy, ale także regentom. I chociaż często te dwie funkcje się pokrywają, to jednak nie zawsze. I ja jestem jednym z tych wampirów, które muszą czyścić w dystryktach bez możliwości rozkazywania całemu Przymierzu.


Dlaczego pani?- Thobias kontynuował swój monolog.-Z kilku powodów. Po pierwsze i najważniejsze, jest pani na bieżąco z plotkami i ploteczkami miasta. Po drugie nie jest pani członkinią żadnego Przymierza i nie sympatyzuje pani otwarcie z żadnym z nich. Po trzecie, pani miejsce zamieszkania sprawia, że wysunięcie pani kandydatury załatwia problem zarówno mnie, jak i regentowi Hawkowi. Po czwarte pozwolenie na prowadzenie Elizjum nie jest dokumentem o wieczystej mocy prawnej.

Gnój! W plotkach było pokaźne ziarno prawdy, z tym wampirem naprawdę nie warto spotykać się drugi raz.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 02-11-2008 o 12:05.
Zapatashura jest offline  
Stary 02-11-2008, 13:22   #18
 
Vampire's Avatar
 
Reputacja: 1 Vampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znanyVampire wkrótce będzie znany
Cała ta podróż i czas marnowany zbierały się w nim niesmak i zniechęcenie. Jednak to ważny Spokrewniony, więc trzeba się raz od czasu do czasu spotkać. Sangiovanni był ostatnim, z kim chciałby się spotkać…

Gdy Sangiovanni mówił o koterii Rayan powoli pił krew ofiarowaną przez rozmówcę. Gdy skończył otarł dwoma palcami usta płynnym ruchem ręki i wysłuchał Mario do końca. Nie podobało mu się to, aż nad to. Był zwykłym neutralnym wampirem i nie chciał się w nic mieszać, ukazywać się księciu… wolał po prostu zajmować się handlem prochami niż angażować się w śledztwo jakiegoś zabójcy. Czemu nie mógł wziąć kogoś innego? Byli inni, na pewno lepsi. Jego wpływy były specjalnie ukierunkowane i miały swoje ceny. Kto teraz będzie się zajmował wymianą? Jak będzie się wyrabiał jak większość czasu będzie szukał niewiadomo czego bo ktoś został zamordowany. Jak ktoś nie potrafi się obronić to, co mi do tego? Rayan stwierdził iż „pojebany jest ten świat”. By nie pozostawiać zbyt długiej ciszy odpowiedział gospodarzowi, wiedział, iż nie może odmówić, bo jego nieżycie może się szybko skończyć, albo zostać doszczętnie zniszczone… Trzeba to było jakoś rozegrać…

-Panie Mario, dziękuję, iż to akurat ja zostałem wytypowany, ale nie wiem czy jestem jeszcze gotowy. Muszę ustabilizować swoje sprawy, by pod moją nieobecność nie wymknęły się spod kontroli. Potrzebuję czasu na przemyślenie sprawy i tego jak to wszystko będzie wyglądać. Mój plan nocy jest strasznie napięty, a czas ma swoją cenę. Będę musiał wszystko przełożyć i rozłożyć w czasie, co jest mi strasznie nie na rękę. Poza tym jak wiesz jestem neutralny nie znoszę wręcz, jeżeli muszę się w coś wplątywać. Lecz trudno mi jest w takiej sytuacji odmawiać… Skontaktuję się z tobą za niedługo jak wszystko sobie na spokojnie poukładam i przemyślę, dobrze? Mogę już iść? Śpieszę się… – odparł.

Trudno było przewidzieć jego reakcje, czy wybuchnie śmiechem, czy zachowa grobową ciszę, czy może zaatakuje go czy zrozumie i puści wolno… Tak, więc w bezruchu czekał na reakcję.

Po głowie chodziły mu różne myśli jak np. ucieczka z miasta czy może zaaranżowanie własnej śmierci. Czuł, iż to z dala śmierdzi polityką i walką przymierzy… Wolał się trzymać z daleka od takich spraw. Lecz z drugiej strony może warto zaryzykować? Może to się opłaci? Może uda się wyjść na swoje? Skołatany umysł od zaszłej sytuacji wampira był teraz jak wielka fabryka. W końcu stwierdził, że dzisiaj i jutro robi sobie wolne i wszystko sobie przemyśli i obliczy. Opcji jest zbyt wiele by na szybko to kalkulować. Trzeba będzie do wielu ludzi i wampirów podzwonić i umówić się na zgodny plan działania. Najlepiej ochłonąć i podejść do tego z dystansu.

Tak, więc uspokoił się i zamknąwszy na chwilę oczy uspokoił się. Poczekał na odpowiedź Mario Sangiovanniego…
 

Ostatnio edytowane przez Vampire : 02-11-2008 o 13:36.
Vampire jest offline  
Stary 03-11-2008, 00:33   #19
 
Vincent's Avatar
 
Reputacja: 1 Vincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodzeVincent jest na bardzo dobrej drodze
- Dobry wieczór. Najwyższy adwokat Francis Willson chce się z panem spotkać, szanowny adwokacie Kelsey. – Paul przedrzeźniał ghula po odłożeniu słuchawki, naśladując jego formalny ton podczas dobierania krawatu do koszuli. Nie był tym wezwaniem jakoś specjalnie zdenerwowany, choć wiedział, że to nie będzie nic miłego. Choć stosunki Kelseya z Najwyższym Adwokatem zdecydowanie się polepszyły od pierwszego spotkania, nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że są one dobre, ani nawet neutralne. Paul zebrał się szybko i ruszył do schronienia Francisa.

-Och, szybko pan przyjechał, adwokacie Kelsey.
- Dobry wieczór, Najwyższy Adwokacie Willson.
- Punktualność jest jednym z kilku powodów dla których został pan wezwany. Być może słyszał już adwokat o ostatnich wydarzeniach, nawet media podłapały część tropu. Na terenie San Francisco dokonano kilku niepokojących morderstw, które książę Fujita postanowił natychmiast ukrócić. Nie znam szczegółów, bowiem te opracowuje rządca Rei, przypadło mi jednak w udziale poinformowanie pana o zorganizowaniu koterii mającej zbadać sprawę. Każde Przymierze zostało zobowiązane przez księcia do oddelegowania jednego swojego członka. Pana zaś spotkał zaszczyt reprezentowania Invictus, kilku wysoko postawionych Spokrewnionych zgodziło się, że nada się pan do tego doskonale.

Paul nie miał złudzeń co do znaczenia tych słów. Wiedział, że ta robota to nie jest prezent urodzinowy, wszak nie ma urodzin 18 września. Żadne inne prywatne święto Paula też nie przypada na ten dzień… Odmowa jednak nie wchodziła w grę. „Dają mi szansę, żeby się pogrążyć… Chcą mojej porażki” – pomyślał, co przełożyło się na słowa w ten sposób:

- To dla mnie zaszczyt, że właśnie ja dostaję możliwość reprezentowania mojego Przymierza.
- Domyślam się, że przyjmuje pan ten zaszczyt?
- Oczywiście. Czy to wszystko, co jaśnie pan, szacowny mówca chciał mi przekazać? –
zapytał adwokat. Chyba nie mamy o czym więcej rozmawiać. I tak nic nie wie albo nie chce powiedzieć, szczegółów dowiem się, jak rządca zaprosi nowych członków tej niecodziennej koterii do siebie.
 

Ostatnio edytowane przez Vincent : 03-11-2008 o 00:35.
Vincent jest offline  
Stary 15-11-2008, 23:53   #20
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
-Przysyła mnie pan Bartolomeo Thobias. Życzy sobie panią widzieć.
- Herbatka u kapelusznika… Wybornie!

~~ Niedobrze, niedobrze, niedobrze. ~~ powiedziała w tej samej chwili jakaś inna część Galii. Ta sama część podpowiadała jej, że dziwaczny gość to zwiastun kłopotów. O wiele większych niż te, które mogłaby sobie sama wymyślić. ~~ Sprawa jest poważna. Seriously, weź się w garść.~~ zawołał ktoś inny w środku, i to właśnie ów głos pchnął ją w kierunku auta, którym przybył ghul.


Dzwonnik z Notre Dame wiozący ją pojazdem, który w poprzednim wcieleniu musiał być zamienioną w dorożkę za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dynią, wbrew pozorom nie budził zdziwienia Velvet. Patrząc na nieco odstające uszy „szofera” Galia doznała olśnienia – TAK! – ledwie powstrzymała się od pacnięcia dłonią w czoło. No przecież! Skoro siedziała w zaczarowanej dyni, to ten z przodu nie mógł być nikim innym, jak przemienionym przez wróżkę szczurem. Zachichotała pod nosem. Prowadzący pojazd ghul obrzucił ją uważnym spojrzeniem z wstecznego lusterka.
- Nic, nic. Zastanawiałam się, czy nie miałbyś ochoty na kawałek sera?
Przez chwilę milczał i dopiero po chwili z posiniałych ust wydobył się dźwięk.
- Mamy dzisiaj cudowny wieczór, czuć w powietrzu powiew zmian/
Miała ochotę krzyknąć głośno z radości – w całym tym amerykańskim bajzlu ktoś w końcu mówił jej językiem. Wtedy jednak uderzyła ją groza położenia, w którym się znalazła. Wcisnęła się w fotel dyniowej karety, ciaśniej otulając się etolą ze srebrnych norek. Z połyskującej torebki wyciągnęła hebanową, oprawioną w białe złoto papierośnicę. Stary nawyk. Teraz już nie szkodził, a w opinii wampirzycy przydawał szyku. Pieprzona Audrey Hepburne, pomyślała przygryzając długą lufkę z ciemnego szkła, cholerna złodziejka…


Wejście w wielkim stylu. Nie ważne, że nie przystawało ono do wielkiej sytuacji. Velvet po prostu lubiła robić dobre wrażenie.
Usiadła we wskazanym jej fotelu. Wnętrze urządzone było, jak na tragiczny gust Nosferatu, rzecz jasna, całkiem zgrabnie. Dyskretnym acz uważnym spojrzeniem obrzuciwszy pokój, Galia Kazaski założyła nogę na nogę i zamieniła się w słuch.
W miarę, jak Thobias wyrzucał z siebie kolejne słowa, Velvet zaczynała się coraz bardziej niepokoić. Wymienionych przez niego powodów było dość, by mogła mu uwierzyć, jednakże coś kazało jej dopatrywać się ukrytej między wierszami groźby. Czy on mógł wiedzieć? Dlaczego ona? Była w mieście tak krótko, że okazywanie jej takiego ‘zaufania’ było co najmniej dziwne. Może… może jakimś cudem dowiedział się o jej unikalnych zdolnościach… Nie, niemożliwe. Gdyby tak było, leżałaby już pewnie zakołkowana w jakiejś ohydnej, nadgniłej już piwniczce. A może jednak? Nie. Tak? Nie. Tak. Nie? Tak!

- Rozumiem, panie Thobias, że niniejszym zostałam wybrana na ochotnika do zabawy w kotka i myszkę z jakimś zabójcą bez twarzy… Wybornie! – klasnęła w dłonie, wprawiając tym samym Nosferatu, który zapewne oczekiwał raczej sprzeciwu niż entuzjazmu, w lekkie zdziwienie – Kiedy więc poznam resztę psów gończych?
 
hija jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172